8335
Szczegóły |
Tytuł |
8335 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8335 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8335 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8335 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA SZLAKU GROZY
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�: JAN JACKOWICZ)
Wst�p Alfreda Hitchcocka
Z prawdziw� przyjemno�ci� pragn� przedstawi� Wam moich m�odych przyjaci� - Trzech Detektyw�w. Je�li ju� wcze�niej zetkn�li�cie si� z prowadzonymi przez nich niezwyk�ymi �ledztwami, przejd�cie od razu do lektury pierwszego rozdzia�u. Je�li nie, pozw�lcie mi wyst�pi� w roli rzecznika ich detektywistycznych talent�w.
Zacznijmy od szefa grupy, kt�rym jest Jupiter Jones. Przewy�sza on bystro�ci� umys�u przeci�tnych ch�opc�w w swoim wieku, przeczyta� te� wi�cej ksi��ek i zapami�ta� wi�cej r�nych rzeczy ni� wi�kszo�� znanych mi doros�ych os�b. Dzi�ki analitycznym zdolno�ciom potrafi z paru zaledwie fakt�w wysnu� zdumiewaj�ce konkluzje.
Fizycznie najbardziej z ca�ej tr�jki rozwini�ty jest Pete Crenshaw, kt�ry odznacza si� te� weso�ym usposobieniem, lojalno�ci� i niefrasobliwo�ci�. Podejrzewa on, �e Jupiterowi przychodz� czasami do g�owy pomys�y wyczyn�w i akcji, kt�re s� troch� zbyt niebezpieczne. Jest bardzo prawdopodobne, �e Pete nie jest jedyn� osob�, kt�ra podziela takie przekonanie...
Bob Andrews jest spokojnym i by� mo�e nie tak b�yskotliwym ch�opcem. Prowadzi dokumentacj� i badania dla potrzeb ca�ej grupy. Nie oznacza to, �e siedzi przez ca�y czas przy biurku, nie bior�c udzia�u w ryzykownych wyczynach koleg�w. Jest tak samo odwa�ny i �mia�y, jak obaj jego przyjaciele.
A co do mojej osoby, to by�em kiedy� prywatnym detektywem, ale wycofa�em si� z tej dzia�alno�ci i zacz��em pisa� ksi��ki i kr�ci� filmy po�wi�cone r�nym zagadkom i tajemnicom. Trzech Detektyw�w pozna�em dzi�ki pewnemu �ebrakowi, kt�ry mia� twarz pooran� bliznami, ale to jest ca�kiem inna historia. Wspomn� wi�c tylko o tym, �e kiedy dowiaduj� si� o jakiej� tajemnicy, kt�r� trzeba rozwi�za�, natychmiast podrzucam j� moim przyjacio�om, a potem opatruj� ich w�asne relacje kr�tkim wst�pem.
Na �lad niniejszej tajemnicy ch�opcy wpadli jednak bez mojej pomocy. Aby j� rozwi�za�, opu�cili w�asne domy w Rocky Beach w Kalifornii i wybrali si� w d�ug� wakacyjn� podr� przez ca�e Stany Zjednoczone. Ale zamiast cieszy� si� beztroskim wypoczynkiem, musieli ucieka� przed nieuchwytnymi, czaj�cymi si� wok� nich gro�bami.
Jeste�cie ciekawi ich nowych przyg�d? Kt� by nie by�! A zatem, odwracamy pierwsz� stronic�!
Alfred Hitchcock
Rozdzia� 1
Chodz�ce nieszcz�cie
Kuchenne drzwi otworzy�y si� gwa�townie i w chwil� potem zatrzasn�y z hukiem. Z wypiekami na policzkach i gro�nie zaci�ni�tymi ustami wpad�a do �rodka pani Crenshaw.
- Zamorduj� tego starego dziwaka! - oznajmi�a nie dopuszczaj�cym sprzeciwu tonem. - To� to prawdziwe chodz�ce nieszcz�cie! Zastrzel� go i �aden s�d nic mi nie zrobi - doda�a obrzucaj�c w�ciek�ym spojrzeniem swego syna, Pete�a, a potem tak�e obu jego przyjaci� - Jupitera Jonesa i Boba Andrewsa. - Przemokni�te do suchej nitki! Wszystkie cz�onkinie Niewie�ciego Bractwa. Spotka�am w�a�nie na rynku pani� Harrison, kt�ra powiedzia�a mi, �e wszystkie, co do jednej, wygl�da�y jak zmok�e kury!
- Oho - mrukn�� Pete. - To znowu dziadek!
- A kt� by inny? - spyta�a jego mama. - Wiecie, co on zmalowa� tym razem? W dobroci serca ofiarowa� ko�cielnej sali zebra� wodn� instalacj� przeciwpo�arow�, po czym osobi�cie j� zainstalowa�, montuj�c super-wra�liwy, reaguj�cy na dym czujnik, uruchamiaj�cy ca�e urz�dzenie w razie po�aru. Oczywi�cie, w�asnej konstrukcji. No i wczoraj, kiedy panie ogl�da�y pokaz mody, do �rodka wszed� pastor i by� na tyle nieostro�ny, �e zapali� papierosa!
Pete pr�bowa� zdusi� wybuch �miechu, nie da� jednak rady.
- To wcale nie jest zabawne! - rzuci�a pani Crenshaw. Zaraz potem i ona musia�a si� jednak podda�. K�ciki jej ust unios�y si� i na twarzy pojawi� si� u�miech. Ch�opcy zacz�li chichota� i w chwil� p�niej wszyscy, ��cznie z pani� Crenshaw, zanie�li si� g�o�nym �miechem.
- Chcia� pewno zapisa� si� jako obro�ca czystego powietrza - stwierdzi�a pani Crenshaw wycieraj�c oczy, a potem usiad�a przy kuchennym stole, ch�opcy za� wr�cili do zajadania ciasteczek.
- M�j ojciec r�ni� si� od innych ludzi, nawet kiedy by� jeszcze przed emerytur� - powiedzia�a pani Crenshaw. - Pewnego razu zbudowa� dom, kt�rego dach sk�ada� si� jak w kabriolecie. Czyste wariactwo! Nie da�oby si� mieszka� w czym� takim. Do �rodka ci�gle la�a si� woda!
- Pan Peck rzeczywi�cie miewa oryginalne pomys�y - odezwa� si� Jupe.
Pani Crenshaw skrzywi�a si�.
- Ten wczorajszy poranny pokaz mody musia� by� zaiste nadzwyczaj oryginalnym wydarzeniem.
- Och, daj spok�j, mamo - powiedzia� Pete. - Dziadek na pewno w ko�cu wyr�wna wszystkie szkody. Jak zwykle zreszt�.
- Dlatego w�a�nie nigdy nie stali�my si� bogaci - odpar�a pani Crenshaw. - Te jego pomys�y wpakuj� go pewnego dnia pro�ciutko do wi�zienia. Nie wszystko da si� za�atwi� pieni�dzmi.
To by�a prawda. Nie tak dawno temu brygada z Wydzia�u Park�w w Rocky Beach pr�bowa�a usun�� schorowany wi�z, rosn�cy przed domem pana Pecka. Zdecydowany broni� swej w�asno�ci starszy pan wyszed� do nich, wymachuj�c kijem od baseballa i zmusi� ca�� tr�jk� do zrejterowania w kierunku ci�ar�wki, kt�r� przyjechali. Szef policji Reynolds przys�a� dw�ch swoich podw�adnych, aby spr�bowali przem�wi� mu do rozs�dku. Kiedy i to si� nie uda�o, zabrali go w kajdankach do aresztu. Pani Crenshaw musia�a z�o�y� za niego por�czenie maj�tkowe, a potem d�ugo nalega�a, aby wynaj�� adwokata. Oskar�enie zosta�o ostatecznie zakwalifikowane nie jako czynna napa�� z broni� w r�ku, lecz jako chuliga�skie zachowanie, tote� pan Peck zap�aci� tylko grzywn� i wys�ucha� upomnienia. Trzej robotnicy woleli nie ryzykowa� i nie zjawili si� powt�rnie, aby usun�� drzewo. Zosta�o ono na miejscu jako �ywy pomnik upami�tniaj�cy zdeterminowanie pana Pecka i jego sk�onno�� do gniewnych wybuch�w,
- A teraz ma zamiar jecha� do Nowego Jorku - powiedzia�a pani Crenshaw.
Wiadomo�� ta zdumia�a Pete�a.
- Aby tam zamieszka�? - zapyta�. - Ej�e, chyba nie ma zamiaru wynie�� si� st�d?
- Nie. Zrobi� tylko jaki� wynalazek, tak donios�y, �e nie chce nawet rozmawia� na jego temat. Ma zamiar przedstawi� go w�a�ciwym ludziom, kt�rzy najwyra�niej znajduj� si� w Nowym Jorku. Twierdzi, �e nie mo�e za�atwi� tego przez telefon ani za po�rednictwem poczty. Musi uda� si� tam osobi�cie.
- No dobra - powiedzia� Pete. - I co w tym z�ego?
- Przypu��my, �e ci ludzie nie b�d� chcieli z nim rozmawia�. Za��my, �e ka�� mu wr�ci� do domu i napisa� list. B�dzie chcia� wedrze� si� tam si��!
- Chyba przesadzasz, mamusiu.
- Nie, nie przesadzam. Znam mojego ojca. On nie uznaje odmownych odpowiedzi. A je�eli ludziom, z kt�rymi ma zamiar rozmawia�, nie spodoba si� jego pomys�, straci panowanie nad sob� i o�wiadczy im, �e s� niedorozwini�tymi kretynami.
- Mamo, naprawd�...?
- Wierz mi, znam go dobrze! - stwierdzi�a stanowczo pani Crenshaw. - Zacznie im grozi�, a� w ko�cu zadzwoni� po gliny. B�dzie tak jak wtedy, gdy na tyle ulepszy� s�oneczny podgrzewacz do wody, �e w ko�cu zacz�a si� w nim gotowa�. Albo jak w przypadku nowego nawil�acza powietrza...
- Przecie� on dzia�a�! - przerwa� Pete.
- Tak, rzeczywi�cie dzia�a�. Tyle �e kto� wynalaz� go ju� wcze�niej, jeszcze zanim m�j tatu� wpad� na pomys� skonstruowania takiego urz�dzenia, a potem przysi�ga�, �e mu ukradli jego wynalazek. M�g�by� mi wyt�umaczy�, w jaki spos�b facet, kt�ry mieszka w Dubuque w stanie Iowa, m�g� �wisn�� ten pomys� facetowi z Rocky Beach w Kalifornii? By�abym ci za to wdzi�czna!
Pete nie odpowiedzia�.
Jupiter i Bob wymienili kpi�ce spojrzenia.
- Ale opr�cz pobytu w Nowym Jorku, gdzie z pewno�ci� wpadnie w jakie� tarapaty, m�j tata ma do przebycia ca�� t� drog� - powiedzia�a pani Crenshaw.
- Mamo, przecie� dziadek lata� ju� przedtem samolotami. Zawieziemy go na lotnisko i...
- Postanowi� jecha� samochodem - odpar�a pani Crenshaw. - Chce w ten spos�b pokona� calutki dystans, przez ca�� szeroko�� kraju. Wybiera si� przez Montan�. Twierdzi, �e nigdy jej nie widzia�, nie by� te� w Oregonie ani w stanie Waszyngton, i nie zamierza pomin�� �adnego z tych miejsc. Powiada te�, �e niekt�re z najlepszych pomys��w przysz�y mu do g�owy, kiedy siedzia� za kierownic�. W tym kryje si� mo�e wyja�nienie zagadki, dlaczego tak cz�sto dostawa� mandaty za przekroczenie szybko�ci.
Pete wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- Je�eli jeste� tak bardzo tym wszystkim zaniepokojona, mamo, to dlaczego nie zabierzesz si� z dziadkiem? My z tat� damy sobie rad�, a tobie taka wycieczka mog�aby dostarczy� wiele przyjemno�ci...
- To by nie by�o nic przyjemnego - stwierdzi�a pani Crenshaw. - Przynajmniej dla mnie. Nie z twoim dziadkiem takie rzeczy. Wiesz przecie�, �e nie mo�emy sp�dzi� razem dziesi�ciu sekund, �eby si� nie pok��ci�. Ale je�eli uwa�asz, �e podr� z nim przez ca�y kontynent by�aby tak� frajd�, to mo�esz sam pojecha�. Oczy Pete�a rozb�ys�y.
- M�wisz serio? Rany Julek, to by by�a bomba!
- Jeste� tego pewien? - spyta�a pow�tpiewaj�cym tonem jego matka. - By�by� w stanie uchroni� go od popadni�cia w jakie� k�opoty? Dopilnowa�by�, �eby nie rzuci� si� na kogo� z pi�ciami i nie wyl�dowa� w areszcie?
- Oczywi�cie, mamo. To znaczy, b�d� si� stara� robi�, co tylko si� da, ale...
- Ale tak naprawd� wcale nie wierzysz w to, �e ci si� uda, prawda? - nie dawa�a za wygran� pani Crenshaw. - No c�, on zawsze by� taki...
Urwa�a nagle i wlepi�a oczy w Jupitera. Kr�py ch�opak po�yka� w�a�nie z namaszczeniem czekoladowe ciastko. Ale mimo i� na poz�r bezmy�lnie porusza� ustami, jego oczy m�wi�y, �e wype�nia go jakie� dziwne rozmarzenie. Ich wyraz nie zmyli� pani Crenshaw. Wiedzia�a, �e Jupe zwraca� baczn� uwag� na wszystko, co dzia�o si� wok� niego nawet wtedy, gdy wygl�da� jak kto� pogr��ony w ospa�ym roztargnieniu. Pami�ta�a te�, �e Jupe ma prawie doskona�� pami��. Gdyby poprosi�a go o to, by�by prawdopodobnie w stanie odtworzy� co do jednego s�owa ca�� rozmow�, kt�r� dopiero co odby�a.
Czasami pani Crenshaw czu�a si� w obecno�ci Jupe�a onie�mielona. By� tak spokojny i opanowany. W jego wieku mog�o si� to wydawa� czym� nienaturalnym. U�wiadomi�a sobie, �e patrzy na niego jak na kogo�, kto zosta� jej zes�any w odpowiedzi na jej mod�y.
- Chcia�abym zaanga�owa� Trzech Detektyw�w - powiedzia�a nagle.
Trzej Detektywi, kt�rym przewodzi� Jupe, stworzyli m�odzie�ow� agencj� detektywistyczn�. Ich rodzice nie uwa�ali wprawdzie, aby stanowi�a ona co� wi�cej ni� ma�y klub, w rzeczywisto�ci jednak trzem ch�opcom uda�o si� ju� rozwi�za� kilka powa�nych tajemnic i zagadek.
- To jest idealne zadanie dla takiego amatorskiego zespo�u detektywistycznego, jak wasz - ci�gn�a pani Crenshaw. - Dowieziecie mego ojca bezpiecznie do Nowego Jorku, a ja ju� si� postaram, �eby si� wam to op�aca�o.
Jupiter u�miechn�� si�, szczerz�c z�by.
- To nie jest sprawa w rodzaju tych, jakich zwykle si� podejmujemy - powiedzia� z naciskiem. - Jeste�my detektywami, a nie osobistymi ochroniarzami.
- Mogliby�cie potraktowa� to jako warto�ciowe do�wiadczenie - powiedzia�a pani Crenshaw. - Nie pragniecie chyba zajmowa� si� w k�ko tymi samymi rzeczami? Mogliby�cie popa�� w stagnacj�.
Jupe spojrza� na Boba i dostrzeg� w jego oczach obiecuj�cy b�ysk.
- Jestem za - powiedzia� Bob.
- Przypuszczam, �e by�aby to dla nas niez�a pr�ba si� - stwierdzi� Jupe.
- Nawet si� nie domy�lasz, jaka - wtr�ci� Pete. - Kiedy dziadek wpada we w�ciek�o�� albo wchodzi na �cie�k� wojenn�, jest zdolny do niewiarygodnych wyczyn�w.
- A teraz na pewno z kim� zadrze - powiedzia�a przewiduj�co mama Pete�a. - Jest przekonany, �e ludzie tacy jak on, obdarzeni tw�rczymi zdolno�ciami, s� cz�sto traktowani w spos�b obra�liwy, i czuje si� tym g��boko dotkni�ty. Tak wi�c gdyby si� wam uda�o uchroni� go od napad�w sza�u i od napastowania os�b, kt�re wejd� mu w drog�, by�abym wam dozgonnie wdzi�czna.
Ozwa� si� dzwonek telefonu.
- M�j Bo�e! - wykrzykn�a pani Crenshaw. - Nie wydaje mi si�, abym mia�a ochot� na jakie� pogaduszki.
- Ja odbior�, mamo. - Pete podni�s� s�uchawk� i powiedzia� �halo�, a zaraz potem zapyta�: - Jest pan tego pewien? - Przez chwil� s�ucha� swego rozm�wcy, wreszcie odezwa� si�: - Prosz� chwil� zaczeka�, dobrze? Przeka�� to mamie.
Dzwoni pan Castro, przyjaciel dziadka z przeciwka - zwr�ci� si� do pani Crenshaw. - Um�wi� si� na dzi� z dziadkiem na parti� szach�w, ale kiedy przyszed� do niego do domu, nie zasta� w �rodku nikogo. M�wi, �e drzwi do ogrodu by�y otwarte, a w kuchni ciek�a woda z kranu nad zlewozmywakiem. Uwa�a, �e powinni�my wezwa� policj�.
- Policj�? - odpar�a mama Pete�a. - To bez sensu. Dziadek wyszed� pewno po jakie� sprawunki i zaraz b�dzie z powrotem.
- Ale�, mamo, jego samoch�d stoi na podje�dzie. Nie m�g� przecie� tak sobie wyj��, zostawiaj�c otwarte drzwi. No i odkr�cony kran.
- Och, masz racj�, kochany. P�jd� tam.
W tym momencie do akcji wkroczy� Jupiter.
- Pojedziemy tam zamiast pani - zaproponowa�. - Ma pani przecie� zamiar wynaj�� Trzech Detektyw�w, a tu w�a�nie nadarza si� nam okazja do wszcz�cia dochodzenia. Niech pani zaczeka tutaj. Zadzwonimy do pani z domu pana Pecka.
Trzej ch�opcy ochoczo pomkn�li ku drzwiom zastanawiaj�c si�, w jakie to k�opoty wpad� tym razem dziadek Pete�a.
Rozdzia� 2
Spotkanie z wrogiem
Kiedy Trzej Detektywi podjechali na rowerach pod dom pana Pecka, czeka� tam na nich pan Castro. By� to szczup�y, energiczny m�czyzna o siwych w�osach i opalonej, pomarszczonej twarzy. Niesamowicie podniecony, spacerowa� tam i z powrotem w promieniach wiosennego s�o�ca.
- To ca�kiem nie w stylu twojego dziadka - powiedzia� do Pete�a. - Mieli�my zamiar pogra� w szachy i jestem pewien, �e za �adne skarby nie zrezygnowa�by z tej partii. Ostatnim razem przegra� ze mn� i teraz chce si� odegra�. Tw�j dziadek nie lubi przegrywa�.
- Co do tego nie ma �adnych w�tpliwo�ci - przytakn�� mu Pete.
Ch�opcy weszli do �rodka frontowymi drzwiami, kt�re nie by�y zamkni�te. Pan Castro pod��a� za nimi z oznakami powa�nego zaniepokojenia.
- Jestem pewien, �e musia�o si� wydarzy� co� niedobrego - powiedzia�. - Tw�j dziadek nigdy nie wyszed�by z domu, zostawiaj�c odkr�cony kran i szeroko otwarte tylne wej�cie.
Trzej Detektywi stan�li w kuchni, gapi�c si� na nieszcz�sny kran tak, jakby oczekiwali od niego jakiego� wyja�nienia.
- Mia� zamiar zagotowa� troch� wody - powiedzia� Jupiter. - Popatrzcie, ko�o zlewu stoi czajnik ze zdj�t� pokrywk�. Kiedy sta� tu, ko�o zlewu, wyjrza� przez okno, kt�re znajduje si� nad nim, i... i co� zobaczy�.
Jupe tak�e wyjrza� przez okno zastanawiaj�c si�, co te� pan Peck m�g� zobaczy�. On sam dostrzega� teraz kawa�ek nale��cego do pana Pecka trawnika i r�wniutko przyci�ty, niski �ywop�ot oddzielaj�cy jego posiad�o�� od s�siedniej posesji. Za �ywop�otem znajdowa�o si� zapuszczone, poro�ni�te chwastami podw�rze. Stoj�cy tam dom wygl�da� na ruder� z poobdrapywan� farb� na okiennych framugach i pozrywanymi tu i �wdzie dach�wkami.
- Kto tam mieszka? - zapyta� Jupe pana Castra.
Odpowiedzia� mu jednak Pete.
- Jaki� facet o nazwisku Snabel. Ale dziadek na pewno tam nie poszed�. Oni si� nienawidz�. Za ka�dym razem, kiedy si� spotykaj�, wszczynaj� k��tnie.
- To mo�liwe - odpar� Jupiter - ale ca�kiem niedawno kto� przechodzi� przez �ywop�ot albo stara� si� go przeskoczy�. Widzisz, tam, te po�amane ga��zki? Drewno pod kor� ci�gle jest bia�e, co oznacza, �e z�amania s� ca�kiem �wie�e.
Ch�opcy wyszli na dw�r i pomaszerowali przez podw�rze do �ywop�otu.
- Te krzewy s� wystarczaj�co niskie, aby Peck m�g� je przeskoczy� - stwierdzi� Jupiter. - M�g� w trakcie prze�a�enia na drug� stron� przypadkiem chwyci� par� ga��zek.
Pan Castro zaprotestowa� pomrukiem.
- Kiedy Ben Peck po raz ostatni poszed� na podw�rze Eda Snabela, tamten grozi� mu, �e go zastrzeli. Pani Milford z przeciwka wezwa�a policj� i obaj oskar�yli si� nawzajem. Ben zezna�, �e Snabel zw�dzi� mu kosiark� do trawy, a Snabel stwierdzi�, �e Ben pr�bowa� w�ama� si� do jego gara�u. P�niej obaj wycofali swoje skargi, ale przez jaki� czas sprawa wygl�da�a ca�kiem brzydko.
- Mo�e wi�c by�oby rozs�dnie przekona� pana Pecka, aby opu�ci� posesj� pana Snabela - powiedzia� Jupe. - Zak�adaj�c oczywi�cie, �e tam poszed�. A osobi�cie przypuszczam, �e tak w�a�nie zrobi�.
�ami�c par� kolejnych ga��zek, Jupe przeskoczy� przez �ywop�ot, Pete i Bob poszli za jego przyk�adem. Pan Castro waha� si� przez chwil�, w ko�cu i on znalaz� si� po drugiej stronie, po czym ca�� czw�rk� zacz�li obchodzi� sfatygowane domostwo.
Nie musieli zapuszcza� si� zbyt daleko. Tu� za domem znajdowa� si� gara�, a obok niego wida� by�o niewielk� szklarni�. Nie by�a ona tak zaniedbana jak du�y dom. Drewniany szkielet bieli� si� �wie�� farb�, a szklane tafle tworz�ce �ciany i dach l�ni�y czysto�ci�, cho� pokrywa�a je od �rodka wodna mgie�ka.
Nagle zza szklarni dosz�y ich d�wi�ki weso�ej, z�o�liwej pioseneczki:
Cho�by mi zmyka� niczym gazeta
I tak przy�api� �otra Snabela!
- Och, nie do wiary! - krzykn�� Pete. - To ty, dziadku?
- Co tam znowu?
Pan Bennington Peck ostro�nie wyjrza� zza rogu szklarni. By� to szczup�y, �ylasty m�czyzna, trzymaj�cy si� jak na sw�j wiek wyj�tkowo prosto i krzepko. By� pewien s�uszno�ci swych zasad, tote� jego niebieskie oczy ciska�y weso�e b�yski.
- Pete, m�j ch�opcze! O, jest i Jupiter! I Bob! Chod�cie no tu wszyscy, zobaczcie, co znalaz�em. Och, Castro, prosz� ci� o przebaczenie. Zdaje si�, �e si� umawiali�my na dzi�, prawda? Przykro mi, naprawd�. Boj� si�, �e narazi�em ci� na czekanie.
- I to ca�kiem d�ugie - powiedzia� pan Castro. - Chcia�em ju� wezwa� policj�, ale zdaniem twojej rodziny by�by to krok troch� zbyt pochopny. Peck, do wszystkich diab��w, co ty tu robisz?
- Pr�buj� otworzy� drzwi do tej szklarni - odpowiedzia� pan Peck, wtykaj�c do zamka ostrze scyzoryka.
- Tym razem prawo b�dzie po stronie Eda Snabela - ostrzeg� go Castro.
- Dziadku, ale nap�dzi�e� nam strachu - powiedzia� Pete.
Pan Peck wygl�da� na skruszonego.
- Och, Pete, nie gniewaj si�. Wcale nie mia�em zamiaru tego robi�. Ale podejd� bli�ej i zajrzyj przez t� szyb�. Zobacz, co tam stoi!
- Dziadku, pan Snabel oskar�y ci� o wtargni�cie na jego teren i o w�amanie.
- Bzdura! Niczego mu nie po�ama�em. Po prostu pr�buj� otworzy� drzwi tak, �ebym m�g� odzyska� to, co do mnie nale�y. Widzisz ten kanister? To jest �rodek owadob�jczy, kt�ry kupi�em w zesz�ym tygodniu u Harpera. Mia�em zamiar skropi� nim m�j chi�ski wi�z, ale nagle kanister gdzie� znikn��. A tu jest kielnia, kt�ra te� mi si� zapodzia�a. Ma specjalny znak na trzonku. Jak wida�, ten Snabel kradnie nie tylko kosiarki do trawy, ale potrafi te� zw�dzi� takie rzeczy jak kielnia i �rodek na owady. Poza tym szpieguje mnie. Do czego on w�a�ciwie zamierza u�y� tej kosiarki, skoro nigdy nie strzy�e swoich trawnik�w? Chcia�bym wiedzie�! Chyba robi to przez zwyk�� z�o�liwo��. Za�o�� si�, �e kiedy b�dzie si� chwali� swoimi storczykami w jakim� k�ku pomyle�c�w na punkcie tych kwiatk�w, nie wspomni nawet s�owem o tym, �e nie ma zwyczaju kupowa� ogrodniczych artyku��w w sklepie!
Powiedziawszy to, pan Peck ze z�o�ci� d�gn�� scyzorykiem oporny zamek.
- Dziadku, sk�d masz pewno��, �e te rzeczy nale�� do ciebie? - zapyta� Pete.
- Na pierwszy rzut oka rozpoznam w�asn� kielni� - upiera� si� pan Peck. - Zorientowa�em si�, �e znik�a i �e brakuje te� �rodka na owady. No i zobaczy�em po�amane ga��zki w �ywop�ocie. Nie jestem jeszcze tak stary, abym nie wiedzia�, ile jest dwa doda� dwa.
W tej w�a�nie chwili od strony podjazdu przed domem Snabela da� si� s�ysze� szum zatrzymuj�cego si� samochodu. Zza rogu gara�u wyszed� ma�y i p�katy ciemnow�osy cz�owieczek. Jego g��boko osadzone pod g�stymi brwiami oczy rzuca�y w�ciek�e spojrzenia.
- Panie Snabel, znowu zakrad� si� pan do mojej szopki na narz�dzia - stwierdzi� oskar�ycielskim tonem dziadek Peck. - Prosz� otworzy� t� cieplarni� i odda� mi moj� kielni� i kanister ze �rodkiem owadob�jczym!
- Jest pan starym zidiocia�ym awanturnikiem - odpar� Snabel. - Powinni trzyma� pana w zamkni�ciu. Prosz� natychmiast opu�ci� moj� posesj� albo zadzwoni� po policj�. Ale tym razem nie wycofam oskar�enia!
Pan Peck energicznym ruchem zamkn�� sw�j scyzoryk. A potem pomacha� nim w kierunku Snabela.
- Tym razem jeszcze ujdzie panu na sucho - o�wiadczy� uroczy�cie - ale je�eli przy�api� pana znowu na myszkowaniu po moim podw�rku, za�atwi� si� z panem osobi�cie, bez pomocy tej cholernej policji!
- Prosz� ci�, dziadku - powiedzia� b�agalnie Pete.
- Nie zawracaj mi g�owy, ch�opcze - odpar� pan Peck. - Nie znios�, aby mi kto� miesza� szyki, nawet moja w�asna rodzina!
Rzek�szy to, pomaszerowa� sztywno przez podw�rko. Trzej Detektywi ruszyli za nim. Pan Castro na chwiej�cych si� z przej�cia nogach zamyka� poch�d.
- Czasami nie cierpi� przychodzenia tutaj - post�kiwa� pan Castro.
- Czuj� si� tak, jakbym wchodzi� na teren, na kt�rym toczy si� wojna.
- Pod�a gadzina! - powiedzia� pan Peck, przelaz�szy przez �ywop�ot, a potem wielkimi krokami skierowa� si� do swego domu. - Powinni�my zorganizowa� tu jakie� s�siedzkie stowarzyszenie, tak jak to robi� w niekt�rych sp�dzielczych osiedlach. Mogliby�my wtedy decydowa� za pomoc� g�osowania o tym, komu przyznawa� prawo do kupowania dom�w i plac�w, a komu nie.
- Obawiam si�, �e godzi�oby to w wolno�ci konstytucyjne - -stwierdzi� pan Castro. - A poza tym, s�siedzi mogliby zag�osowa� przeciwko tobie!
- Nie b�d� �mieszny! - wykrzykn�� pan Peck. - I przesta� wreszcie marnowa� czas na pr�ne gadanie. Chcesz w ko�cu zagra� ze mn� t� partyjk� czy nie?
Pan Castro wyda� z siebie d�wi�k przypominaj�cy bulgotanie zupy w kipi�cym garnku, wszed� jednak do �rodka za swym przyjacielem. Pan Peck nape�ni� czajnik i postawi� go na gazie, a potem skierowa� si� wraz z panem Castrem do saloniku, gdzie czeka�a ju� na nich szachownica z ustawionymi do gry figurami.
Pete zobaczy� stoj�cy na kuchennej ladzie telefon. Podni�s� s�uchawk� i wykr�ci� numer swego domu. Chcia� poinformowa� mam�, �e, przynajmniej na razie, wszystko idzie dobrze.
- Jak my�lisz, czy uda�oby si� nam uchroni� go od k�opot�w, gdyby�my pojechali z nim na t� wypraw�? - zapyta� Jupitera przyciszonym g�osem.
Jupiter popatrzy� na Pete�a niepewnie, potem jednak rozja�ni� si� i u�miechn�� szeroko.
- To nie by�oby �atwe - powiedzia� - ale z pewno�ci� nie nudziliby�my si� w drodze.
Jupiter nie doceni� niebezpiecze�stw wsp�lnej podr�y z dziadkiem Peckiem. Ale te� w �aden spos�b nie m�g� przewidzie�, �e Trzej Detektywi mieli przed sob� jedn� z najbardziej szalonych przyg�d, jakie zdarzy�o si� im prze�y� kiedykolwiek przedtem czy potem.
Rozdzia� 3
Przygoda si� zaczyna
W tydzie� po ogrodowej awanturze pani Crenshaw zaprosi�a swego ojca na obiad. Na stole pojawi�y si� wszystkie ulubione dania pana Pecka, z niezwykle smakowitym czekoladowym tortem przybranym bit� �mietan� w��cznie. Kiedy dziadek Peck i ca�a tr�jka Crenshaw�w byli ju� po deserze, pani Crenshaw poda�a kaw� i niby to przypadkiem napomkn�a, �e dla Pete�a i jego przyjaci� taka samochodowa wycieczka od jednego oceanu do drugiego by�aby bardzo pouczaj�ca. S�dzi�a, �e je�li tylko pan Peck zgodzi si� zabra� ich na wypraw� do Nowego Jorku, uda si� jej za�atwi� im wcze�niejsze zwolnienie ze szko�y.
Pan Peck popatrzy� na ni� ze zdumieniem.
- Och, tatusiu, nie r�b takiej miny - powiedzia�a pani Crenshaw. - Pami�tasz wycieczk�, na kt�r� wybrali�my si�, kiedy mia�am dziesi�� lat? Razem z tob� i z mam� pojechali�my wtedy obejrze� s�ynne jaskinie w Nowym Meksyku. Pami�tam to do dzisiejszego dnia. Gdyby Pete m�g� pojecha� z tob�, by�oby to dla niego r�wnie wielkim prze�yciem, jak tamta wycieczka dla mnie. A gdyby towarzyszyli mu Jupe i Bob, mia�by� go zupe�nie z g�owy. A �e ch�opcy s� bardzo odpowiedzialni, nie musia�by� wcale niepokoi� si� z ich powodu.
Pan Peck wymiesza� kaw� i badawczo przyjrza� si� swej c�rce. Pani Crenshaw zna�a to spojrzenie. Znaczy�o ono: jak na d�oni widz� wszystkie twoje my�li.
Poczu�a, �e si� czerwieni, i zabra�a si� do sk�adania swej serwetki w nier�wne, drobne fa�dki.
- Uwa�asz, �e potrzebuj� anio�a str�a - powiedzia� pan Peck. - Tak, ch�opcy rzeczywi�cie maj� poczucie odpowiedzialno�ci. Byliby doskona�ymi opiekunami.
- Ale�, tatusiu, nie chodzi mi wcale o to. Po prostu, poniewa� zamierzasz pokona� ca�� t� drog� autem, a... dzieciaki niecz�sto maj� okazj� poje�dzi�... no wi�c, wydaje mi si�, by�oby wstyd...
- Marnowa� benzyn�? - zapyta� pan Peck, a potem odwr�ci� g�ow� w kierunku pana Crenshawa, kt�ry na wszelki wypadek nie odezwa� si� dot�d ani s�owem. Pan Crenshaw nie lubi� k��ci� si� ze swym te�ciem. Nie dlatego, aby �le wychodzi� na takiej wymianie pogl�d�w, ale zwyczajnie z tej przyczyny, �e ich sprzeczki nie ko�czy�y si� nigdy wyra�nym zwyci�stwem kt�rej� ze stron. Zamiast traktatu pokojowego fina�em ich dyskusji by�o zwykle jedynie zawieszenie broni. I zawsze kry�a si� w nim zapowied� kolejnej potyczki, kt�r� nieuchronnie musieli stoczy� w par� dni p�niej. Tej dyskusji pan Crenshaw nie m�g� jednak�e unikn��.
- Ty tak�e uwa�asz, �e potrzebuj� opiekuna? - zapyta� swego zi�cia pan Peck.
Pan Crenshaw wzi�� g��boki oddech i zdecydowa� si� stawi� czo�o staruszkowi.
- Z pewno�ci� nie przez ca�y czas - powiedzia�. - Ale gdybym pewnego dnia musia� rzuci� wszystko i lecie� do Indiany albo Idaho, to, sam rozumiesz...
- Kto powiedzia�, �e b�dziesz musia� lecie� do Indiany czy Idaho? - wrzasn�� pan Peck. - Po jakie licho? Domy�lam si�, �eby wyci�gn�� mnie zza kratek. Oboje twierdzicie przecie�, �e wszystkie sobotnie wieczory przez ostatnie czterdzie�ci lat sp�dza�em w areszcie. Pozwol� sobie przypomnie� wam, �e tak naprawd� aresztowali mnie tylko raz, a i to tylko dlatego, �e nie chcia�em pozwoli� tym ignorantom z Wydzia�u Park�w, aby zniszczyli moje drzewo. Od tamtej pory traktujecie mnie tak, jakbym by� szale�cem albo kryminalist�, lub kim� jeszcze gorszym. Powiem wam teraz, co o tym my�l�...
Urwa� i rzuci� piorunuj�ce spojrzenie Pete�owi, kt�ry siedzia� jak mysz pod miot��, boj�c si� g�o�niej odetchn��.
- My�l�, �e to jest wspania�y pomys�, aby ch�opcy pojechali ze mn�! - oznajmi�. - Podr� jest d�uga i b�d� potrzebowa� kogo�, z kim m�g�bym porozmawia�. Ch�opcy nadaj� si� do tego lepiej ni� te podstarza�e typki jak Castro czy Henry Jacobson. Castro zabiera zwykle w podr� specjaln� walizk� z lekami, kt�re musi za�ywa�, a Jacobson poszed� na emerytur�, �eby uwolni� si� wreszcie od spraw zwi�zanych z biznesem ubezpieczeniowym, ale teraz nie umie rozmawia� o niczym innym, tylko o ubezpieczeniach. Co za nuda! Tak wi�c je�eli Pete i jego kumple za�atwi� spraw� ze swymi rodzicami i ze szko��, b�dzie po prostu znakomicie. No bo rzeczywi�cie, do wakacji zosta�o tylko par� tygodni, od�o�ymy wi�c wyjazd do chwili, w kt�rej otrzymaj� ju� te b�ogos�awie�stwa. Je�eli uda si� wyjecha� na pocz�tku czerwca, b�dziemy mogli przekroczy� wielkie r�wniny przed okresem najgorszych upa��w, a z powrotem mo�emy przecie� szurn�� przez Kanad�. Pete, podoba ci si� to?
Pete a� podskoczy� na krze�le.
- O rany! - wykrzykn��. - Jeszcze jak!
Nie zwlekaj�c zerwa� si� na r�wne nogi i pobieg� do telefonu, aby zadzwoni� do Boba i Jupitera.
Bob z �atwo�ci� przekona� rodzic�w, aby pozwolili mu jecha�. Oboje pok�adali wielk� wiar� w dojrza�o�� Trzech Detektyw�w, zw�aszcza Jupitera, uwa�ali te�, �e dla Boba b�dzie to wspania�a okazja do obejrzenia ca�ego kraju. W ci�gu kilku nast�pnych dni Bob za�atwi� sobie te� okresowy urlop z dorywczej pracy w bibliotece w Rocky Beach.
Jupe by� sierot� mieszkaj�cym wraz z ciotk� Matyld� i wujem Tytusem Jonesami, w�a�cicielami sk�adu z�omu. Ciotka Matylda i wuj Tytus prawie bez wahania zgodzili si� na jego udzia� w wyprawie. Jupiter zwr�ci� ich uwag� na to, �e podr� przez ca�y kontynent, i to w obie strony, by�aby przygod�, jak� prze�ywa si� tylko raz w �yciu.
- Wielkie prze�ycia kszta�tuj� charakter cz�owieka - o�wiadczy� im pompatycznie - a ta podr� na pewno dostarczy wielkich prze�y�.
- Tw�j charakter jest ju� wystarczaj�co ukszta�towany - powiedzia�a mu ciotka Matylda.
Mimo to przynios�a ze strychu �piw�r i roz�o�y�a go na trawniku, aby si� przewietrzy�.
Jupiter chodzi� za ni� jak cie�.
- Jeste� zdania, �e nie mog� jecha�? - spyta�.
- Zastanawiam si�, jaka te� pogoda mo�e by� w czerwcu w Minnesocie - odpowiedzia�a wymijaj�co.
- Wspania�a! - wykrzykn�� wuj Tytus.
Twarz Jupitera rozja�ni�a si�.
- Obiecuj�, �e jeszcze przed wyjazdem doko�cz� inwentaryzacji ca�ego sk�adu - powiedzia�.
- Bardzo bym chcia� zabra� si� z tob� na t� wycieczk� - o�wiadczy� wuj Tytus z �alem w g�osie. W m�odzie�czych latach gra� on w cyrku na ma�ych, przeno�nych organach i wci�� jeszcze nawiedza�a go czasami t�sknota za podniecaj�cym cyrkowym �yciem i w�dr�wkami po ca�ym kraju.
- Kto� musi zosta� w domu, aby pilnowa� interes�w - stwierdzi�a z u�miechem ciotka Matylda.
Aby doko�czy� inwentaryzacji, Jupiter pracowa� przez wszystkie ch�odne, wiosenne popo�udnia i d�ugie wieczory.
Czas p�yn�� i wreszcie nadszed� ostatni dzie� szkolnych zaj��. Ch�opc�w opanowa�a nagle gor�czka pakowania rzeczy i �egnania si� z rodzinami. W mglisty, czerwcowy poranek pan Crenshaw wysadzi� ich wraz z walizkami na trawniku przed domem pana Pecka. Ch�opcy nie wzi�li ze sob� �piwor�w, poniewa� dziadek Pete�a kategorycznie zaprotestowa� przeciwko propozycji, aby ca�a czw�rka nocowa�a pod go�ym niebem.
- Jestem za stary na to, aby udawa� harcerzyka - o�wiadczy� kr�tko. - W moim podesz�ym wieku mog�aby to by� ostatnia ju� wielka przygoda, a poza tym mam zamiar zachowa� pewien styl. B�dziemy zatrzymywa� si� w hotelach i motelach i b�dziemy si� troszczy� o to, �eby by�o wygodnie.
Ch�opcy i ich baga�e zostali w ko�cu ulokowani w podstarza�ym, ale mocnym buicku dziadka Pecka. Auto ruszy�o. Przed zakr�tem Pete obejrza� si� jeszcze, aby pomacha� swemu ojcu. Jupe zrobi� to samo. Obaj ch�opcy dostrzegli przysadzist� posta� na po�y ukryt� w krzakach rosn�cych za domem dziadka.
By� to Edgar Snabel, przygl�daj�cy si� odjazdowi.
- Nie traci czasu, zaraz b�dzie myszkowa� po dziadkowej posesji - mrukn�� Pete.
- Pete, co powiedzia�e�? - zawo�a� dziadek z przedniego siedzenia.
- Nic takiego, dziadku - odpar� pr�dko Pete. - Zastanawia�em si� w�a�nie, czy nie mogliby�my zatrzyma� si�, �eby co� zje��, w tym �wietnym zaje�dzie w Santa Barbara. Wiesz, tam, gdzie stoliki stoj� na dziedzi�cu.
- Za�atwione - powiedzia� dziadek Peck. - Ja te� czuj� si� ju� g�odny. To zabawne, jak pr�dko znika gdzie� �niadanie, kiedy zjada si� je za wcze�nie. Czy ja co� jad�em dzi� rano? Nie mog� sobie przypomnie�.
Wje�d�aj�c na autostrad� ci�gn�c� si� wzd�u� wybrze�a Pacyfiku, pan Peck by� we wspania�ym nastroju. Jupiter siedzia� u�miechni�ty. Pierwsze ma�e wyzwanie by�o ju� za nimi. A zreszt� ca�a wycieczka mog�a przecie� przebiec w takiej pogodnej atmosferze.
W g��bi duszy Jupiter nie wierzy� jednak w tak� mo�liwo��. Zbyt dobrze zna� upartego, sk�onnego do wpadania w rozdra�nienie pana Pecka. z kim� takim za kierownic� mog�o si� zdarzy� dos�ownie wszystko, bez �adnych wyj�tk�w.
Rozdzia� 4
Cz�owiek we mgle
Drugie �niadanie w Santa Barbara by�o prawdziw� uczt�. Trzej Detektywi i dziadek Peck zjedli je na dziedzi�cu zajazdu, zbudowanego jeszcze w czasach, gdy Kalifornia by�a hiszpa�sk� koloni�. S�o�ce zd��y�o ju� przegna� mg�y, tote� powietrze by�o przejrzyste i �wie�e.
- Wspania�y pocz�tek! - wykrzykn�� pan Peck. - A dalej b�dzie nam sz�o jeszcze lepiej. Przekonacie si� sami!
Nie zwlekaj�c ruszyli szparko na p�noc. Chwilami autostrada opada�a niemal do poziomu fal, �agodnie pe�zaj�cych po p�askiej pla�y, na innych odcinkach bieg�a g�r�, wzd�u� skalnych urwisk, z kt�rych rozpo�ciera� si� wspania�y widok na rozmigotane wody oceanu. O par� mil za miasteczkiem Gaviota wpadli w tunel, po kt�rego drugiej stronie ukaza� si� zupe�nie odmienny krajobraz. Zamiast przybrze�nych fal, zobaczyli stada kr�w. Pastwiska by�y jeszcze zielone po zimowych deszczach, a kwitn�ca gorczyca rozsiewa�a po soczystej zieleni z�ote refleksy. Tu i �wdzie wida� by�o ma�e ciel�ta i �rebaki, brykaj�ce po poro�ni�tych traw� pag�rkach.
By�o ju� wczesne popo�udnie, kiedy ich oczom ukaza�o si� znowu morze.
- Pismo Beach! - powiedzia� pan Peck. - Wiesz, Pete, kiedy by�em m�ody, jeszcze zanim urodzi�a si� twoja mama, przyje�d�a�em cz�sto do Pismo Beach na weekendy razem z twoj� babci�. Czasami wygrzebywali�my z piasku jadalne mi�czaki. Nie robi�em tego od wielu lat. Tego rodzaju przysmaki nie podniecaj� mnie ju� wprawdzie, ale zjechanie a� do samej pla�y mog�oby by� niez�� frajd�.
- Ma pan na my�li jazd� samochodem po piasku? - spyta� Bob. - Czy to jest dozwolone?
- Tu w Pismo tak - odpar� pan Peck. - Ciekawe, czy uda mi si� znale�� tamto miejsce.
Powiedziawszy to, zjecha� z autostrady i zacz�� b��dzi� po wznosz�cych si� i opadaj�cych uliczkach, ko�cz�cych si� cz�sto �lepymi zau�kami. W ko�cu dojecha� do pochy�ej rampy, prowadz�cej od wylotu ulicy do twardo ubitego piasku pla�y.
- Nie zakopiemy si�? - zapyta� Pete, odnosz�cy si� nieufnie do niekt�rych przynajmniej pomys��w dziadka. - Jeste� pewien?
- Tak - odpar� pan Peck. - Popatrz tam - doda� wyci�gaj�c r�k� w kierunku mkn�cego po pla�y tu� powy�ej linii wody volkswagena. Co chwila jaka� fala za�amywa�a si� dalej na brzegu i male�ki samochodzik wbija� si� w ni�, rozbryzguj�c wok� fontanny wody.
- Bycza sprawa! - powiedzia� Pete. - Ale czy przypadkiem volkswageny nie s� wodoszczelne? Co by by�o, gdyby nasz buick tam ugrz�z�?
- Za bardzo si� przejmujesz - stwierdzi� dziadek.
Pete westchn�� ci�ko. Zdawa� sobie spraw�, �e rzeczywi�cie jest czym� wiecznie zatroskany, ale czy m�g� tego unikn��, maj�c w rodzinie dziadka Pecka?
Buick upora� si� z ramp�, a potem g�adko pomkn�� po pla�y. Nad oceanem wisia� teraz znowu mglisty opar.
- Nie wiem dlaczego, ale w tej okolicy jest zawsze du�o mg�y - powiedzia� pan Peck.
Zatrzyma� samoch�d, poci�gn�� za r�czny hamulec i odwr�ci� si� do ch�opc�w.
- Musz� wyprostowa� nogi - oznajmi�. - Macie ochot� na ma�y spacer?
- Jeszcze jak�! - odpowiedzia� mu Pete.
Wszystkie drzwi samochodu otworzy�y si� jednocze�nie. Ch�opcy wyskoczyli na pla��. Pan Peck zamkn�� auto, a potem ca�a czw�rka ruszy�a wzd�u� brzegu. W par� minut potem przylegaj�ce do pla�y miasteczko Pismo Beach by�o ju� za nimi. Tworzy�a je gromadka stoj�cych blisko siebie dom�w, skupionych tu� za chroni�cym je przed oceanem piaszczystym obwa�owaniem. Tu� za miastem zaczyna� si� pas skalnych urwisk, na kt�rych t�oczy�y si� hotele i motele,
Mglisty opar przybli�y� si� i zacz�� powoli zamyka� si� wok� nich, odcinaj�c zarazem widok ci�gn�cego si� przed nimi brzegu. Powietrze zastyg�o w trwo�nym bezruchu, jak to bywa w czasie mg�y. Ch�opcy domy�lali si�, �e tu� za skupionymi na skalnym klifie hotelami ci�gnie si� autostrada, nie dochodzi�y ich jednak �adne odg�osy jad�cych ni� samochod�w.
Przed nimi ci�gn�a si� ca�kowicie niemal wyludniona pla�a. Zobaczyli jak�� samotn� posta�, zbli�aj�c� si� ku nim szybkim krokiem. Mg�a zg�stnia�a jednak nagle i spacerowicz znik� z ich pola widzenia. Otoczy�a ich ze wszystkich stron szara, przygn�biaj�ca pustka.
Jupe�a ogarn�y jakie� z�e przeczucia. Mia� wra�enie, jakby w tej mgle kry�o si� co� gro�nego, jaka� pot�ga zdolna porwa� ich gdzie� daleko st�d i st�umi� wszelkie wo�ania o pomoc.
Wzdrygn�� si� mimo woli. Wiedzia� oczywi�cie, �e nie ma �adnego niebezpiecze�stwa. �e to tylko nieszkodliwa mg�a, kt�ra zakry�a s�o�ce i otuli�a pla�� nieprzyjaznym, wilgotnym oparem.
- Prosz� pana, czy nie odeszli�my za daleko? - zapyta� Bob, kt�ry w tym momencie maszerowa� �wawo przed Jupe�em, staraj�c si� dotrzyma� kroku najwy�szemu ze wszystkich i najbardziej muskularnemu Pete�owi. Zadawszy to pytanie, spojrza� na prawo, gdzie jeszcze przed chwil� szed� pan Peck. Teraz nie by�o go tam wida�.
Pete zatrzyma� si�.
- Dziadku? - zawo�a�. - Ej, dziadku, gdzie jeste�?
Jego pytanie zosta�o bez odpowiedzi.
- Panie Peeeck! - krzykn�� Jupiter.
Przez chwil� czekali w milczeniu, a potem Jupe stwierdzi�, �e nie ma �adnych powod�w do obaw. Stara� si� m�wi� to z jak najwi�kszym spokojem, czu� jednak, �e jego samego przenika nag�y l�k. Gdzie si� podzia� pan Peck? Chyba nie m�g� tak zwyczajnie znikn�� we mgle? A mo�e jednak?
- Trzymajmy si� blisko siebie, dobra? - powiedzia� Pete.
- Jego posta�, widoczna obok Boba, by�a zaledwie rozmazanym cieniem. Po�o�y� r�k� na ramieniu ni�szego ni� on sam kolegi, jakby chcia� uchroni� go od znikni�cia w pos�pnych oparach.
- Panie Peck! - zawo�a� Bob.
- Dziadku, gdzie jeste�? - zawt�rowa� mu b�agalnym g�osem Pete.
- Spokojnie, ch�opcy! - odpowiedzia� mu znajomy, gderliwy g�os.
Nag�y podmuch wiatru rozp�dzi� na moment mg�� i Trzej Detektywi zobaczyli pana Pecka. Z napi�t�, czujn� min� kuli� si� za wielkim, okr�g�ym g�azem le��cym u st�p urwiska.
- O co chodzi, dziadku? - zapyta� szeptem Pete.
Starszy pan odpowiedzia� mu gestem nakazuj�cym milczenie.
- Aha! Tak w�a�nie my�la�em! - burkn�� w ko�cu pan Peck.
Samotny spacerowicz, kt�rego ch�opcy widzieli wcze�niej na pla�y, ukaza� si� znowu ich oczom, tym razem ca�kiem blisko. Posuwa� si� ostro�nie w ich kierunku, st�paj�c sztywno, jakby szuka� drogi po omacku.
- Ty kanalio! - wrzasn�� pan Peck, a potem wyskoczy� zza g�azu i rzuci� si� ku ledwo widocznemu przybyszowi.
M�czyzna odskoczy� do ty�u, wydaj�c na p� zduszony krzyk.
- Jak pan �mie? - krzykn�� pan Peck, chwytaj�c go za przedni� cz�� koszuli. - Jak pan �mie wlec si� za mn� a� tutaj?
- Odczep si�, ty czubku! - warkn�� m�czyzna.
- O rany! - j�kn�� Pete.
- Peck, ty stary ba�wanie! - wrzasn�� nieznajomy. - Zostaw mnie w spokoju albo skr�c� ci ten tw�j chudy kark!
Jego g�os wyda� si� Pete�owi dziwnie znajomy. Tak, nale�a� on do Eda Snabela, znienawidzonego s�siada dziadka Pecka.
Pan Peck nie zwolni� chwytu, ale zacz�� potrz�sa� swym starym wrogiem.
- Ty ob�udny z�odziejaszku! - rzuci� w�ciekle. - Wiem, co chcesz zrobi�. Myszkuj�c w godzinach, w kt�rych uczciwi ludzie �pi� w swych w�asnych ��kach, dowiedzia�e� si� o moim ostatnim wynalazku. Nie wystarcza ci podkradanie moich narz�dzi. Chcesz zw�dzi� tak�e moje pomys�y. No c�, kto�, kto urodzi� si� z takim kaczym m�d�kiem...
M�czyzna wyszarpn�� si� z uchwytu i odskoczy� od dziadka Pecka.
- Ty ob��ka�cu! - wrzasn��, a potem zacz�� krzycze� jeszcze g�o�niej. - Policja! Na pomoc! Morderca!
- Panie Snabel, niech pan tego nie robi! - krzykn�� Pete, rzucaj�c si� mi�dzy swego dziadka i jego przeciwnika, po czym z�apa� Snabela kurczowo za rami�. - Prosz� pana, m�j dziadek nie chcia� panu zrobi� nic z�ego. Mia� tylko zamiar...
- Jak �miesz! - rykn�� Ben Peck. - Jak �miesz przeprasza� go w moim imieniu! Odpowiadam za ka�de s�owo. Wiem, co ten �mijowaty paso�yt zamierza zrobi�. Teraz nie wymknie mi si�. Przyskrzyni� go na amen, jak mi B�g mi�y!
Jeszcze raz rzuci� si� na Snabela, pr�buj�c go z�apa�. Tym razem Snabel nie krzycza�. Odst�pi� sztywno do ty�u, maj�c oczy utkwione w twarzy pana Pecka.
- Szpieg! - szydzi� pan Peck. - Z�odziejaszek! Kombinator! Dlaczego nie poszed�e� do pracy, cho� mamy zwyk�y roboczy czwartek? No co? Poniewa� przysz�o ci do g�owy, �e gdzie indziej mo�na odnie�� wi�ksze korzy�ci. Mo�e nie?
Snabel odwr�ci� si� plecami i zacz�� oddala� si� sztywno wzd�u� brzegu.
- Prawda boli, co? - krzykn�� za nim pan Peck.
Ale Eda Snabela nie by�o ju� wida�. Wch�on�a go mg�a, ratuj�c przed strasznym staruszkiem, kt�ry nadal w�cieka� si� i kipia� gniewem.
- Nie do wiary! - Prycha� i sapa�. - Prawdziwy skandal! Je�eli jeszcze raz spr�buje czego� takiego, naprawd� postaram si� nap�dzi� mu strachu!
Pete u�wiadomi� sobie, �e ca�y dygoce. Wszystko to by�o jak z�y sen, a jego dziadek by� wariatem, ca�kowitym, kompletnym wariatem. By� po prostu niebezpieczny. M�g� zrujnowa� ca�� t� wypraw�, zanim jeszcze dojad� do San Francisco. M�g� znale�� si� za kratkami w kt�rym� z miast na wybrze�u. A mo�e Jupiter i Bob dojd� do wniosku, �e podj�li si� zbyt trudnego zadania i p�ki czas zabior� swoje rzeczy, aby wr�ci� najbli�szym autobusem linii Greyhounda do Rocky Beach?
- Dziadku - powiedzia� w ko�cu - dlaczego uwa�asz, �e pan Snabel �ledzi� ci� a� tutaj? Ca�a ta sprawa wydaje mi si� taka dziwna. Przecie� on tak�e ma prawo pojecha� sobie na wycieczk�, prawda? Mo�e ma jakich� przyjaci� w Pismo Beach i wpad� tu, �eby ich odwiedzi�?
- Bzdura! - uci�� kr�tko pan Peck. - Snabel nigdzie nie ma �adnych przyjaci�. Nawet gdyby mu kto� pos�a� przyjaciela opakowanego w kolorowy papier, nie wiedzia�by, jak si� z nim obej��. Ale zapami�taj sobie moje s�owa, ogl�dali�my go dzi� nie po raz ostatni. Nie dostanie jednak tego, za czym tak w�szy. Pr�dzej umr�, ni� to si� stanie!
- Panie Peck, a za czym on tak w�szy? - zapyta� Jupiter.
Stara� si� nada� swemu g�osowi taki wyraz, jakby wierzy� w teorie pana Pecka, tote� starszy pan uspokoi� si� w jednej chwili.
- Chce mi podkra�� pewien pomys� - powiedzia�.
- Wynalazek? - zapyta� Pete. - Ten, kt�ry masz zamiar przedstawi� tym facetom z Nowego Jorku?
- Oczywi�cie. Ale nie m�w o tym w taki spos�b, jakby� mia� do czynienia z jakim� ekscentrycznym dziwakiem. Ten wynalazek to prawdziwy prze�om. M�g�by zrewolucjonizowa� ca�e... ca�e...
Urwa�, nie doko�czywszy zdania.
- Nie - o�wiadczy� stanowczo. - Dla waszego dobra najlepiej b�dzie, je�li poprzestan� na tych wyja�nieniach. Snabel nie jest mo�e jedynym cz�owiekiem, kt�ry chce mi to wykra��. Ale je�li chcemy dotrze� przed zmierzchem do Monterey, ruszajmy lepiej w drog�.
Niespiesznym krokiem ruszy� z powrotem, nagle uspokojony i beztroski, jakby nic si� nie wydarzy�o. Trzej ch�opcy poszli wolno za nim, zastanawiaj�c si� nad zachowaniem starszego pana. Zdawali sobie spraw�, �e rozpoczynaj� dzi� d�ug� podr�, kt�ra mog�a trwa� przynajmniej miesi�c, a mo�e nawet d�u�ej. Czy dziadek Pete�a by� po prostu nie znaj�cym �adnych hamulc�w ekscentrykiem, czy te� mieli przemierzy� ca�y kraj w towarzystwie autentycznego szale�ca?
Rozdzia� 5
Co� tu nie gra
- W czasie tej wycieczki - powiedzia� pan Peck - nie zamierzam dzieli� pokoju z �adnym z was. Ch�opcy miewaj� zawsze dziwaczne pomys�y. Potrafi� poprosi� o trzeciej nad ranem o szklank� wody, a nawet o krakersy z serem. Jestem za stary, aby nara�a� si� na wyskakiwanie z ��ka z powodu takich g�upstw.
Po tym o�wiadczeniu pan Peck poprosi� o dwa pokoje w motelu, po�o�onym o par� przecznic od rybackiego nabrze�a w Monterey. Nast�pnie ugo�ci� ch�opc�w kolacj� z�o�on� z rybnych da� w jednej z restauracji przy Cannery Row. Przy jedzeniu z humorem opowiada� o Monterey i o hiszpa�skiej Kalifornii. Niedawne spotkanie ze Snabelem wydawa�o si� ju� odleg�ym w czasie i przestrzeni, nic nie znacz�cym epizodem. Pan Peck najwyra�niej usun�� je ze swej pami�ci.
Tego wieczoru ch�opcy wcze�nie poszli do ��ek i bardzo szybko u�wiadomili sobie, �e pan Peck podj�� s�uszn� decyzj� dotycz�c� oddzielnych pokoi, tyle �e jej usprawiedliwienie okaza�o si� zupe�nie inne. Bo gdyby postanowi� sp�dzi� noc razem z nimi w jednym pokoju, to oni nie zmru�yliby oka przez ca�� noc. Dziadek Pete�a chrapa� z takim wigorem, �e dziel�ca oba pokoje �ciana trz�s�a si� jak galareta.
- Musi mie� jakie� problemy z zatokami - stwierdzi� Bob.
- Mama m�wi, �e nie - zaprzeczy� Pete. - Twierdzi, �e dziadek nie lubi, aby go ignorowano. Nawet wtedy, gdy �pi.
Jednak dzi�ki dziel�cej ich od starszego pana �cianie ch�opcy pr�dko zapomnieli o chrapliwych odg�osach. Zapadli w sen, z kt�rego zbudzi�y ich dopiero promienie s�o�ca wdzieraj�ce si� przez szpar� mi�dzy firankami.
Pan Peck by� ju� na nogach. Ch�opcy s�yszeli szum wody lej�cej si� z jego prysznica. Pluska� si� pod�piewuj�c weso�o. Musieli si� spieszy�, aby zd��y� ze wszystkim, kiedy z ha�asem zastuka do ich drzwi.
Na �niadanie by�y kie�baski i nale�niki oraz dzbanek soku pomara�czowego. Zjedli je w jakim� barze ko�o nabrze�a. Jupiter stara� si� zachowywa� tego ranka jak najspokojniej. W�a�nie zajada� bez po�piechu kolejn� kie�bask�, wygl�daj�c przez okno w kierunku zatoki, kiedy zauwa�y� znajom� sylwetk�. M�czyzna przechodzi� przez ulic� naprzeciwko baru. Mimo woli Jupe wzdrygn�� si� lekko, a potem opu�ci� oczy na talerz i zabra� si� do zbierania kawa�kiem nale�nika resztek klonowego syropu.
Naprzeciwko niego, tu� obok dziadka, siedzia� Pete, kt�rego uwagi nie usz�o nag�e drgni�cie i przelotny cie� na twarzy Jupe�a. Otworzy� usta, aby spyta� koleg� o przyczyn� tego niepokoju. Jupe zmarszczy� brwi i leciutko pokr�ci� g�ow�, powstrzymuj�c go w ostatniej chwili.
- Najad�e� si�, Jupiterku? - zapyta� pan Peck.
- Tak, prosz� pana, dzi�kuj�. To by�o naprawd� smaczne.
- Po prostu wspania�e! - stwierdzi� Bob.
Pan Peck odsun�� krzes�o i poszed� do kasy, aby zap�aci� rachunek.
- Jupe, o co chodzi? - spyta� Pete, pochylaj�c si� nad sto�em. - Mia�e� przez sekund� tak�... �mieszn� min�.
- Snabel jest tutaj - odpar� Jupe.
Pete odwr�ci� g�ow� do okna.
- W tym mie�cie? Jeste� tego pewien?
- Przed chwil� przeszed� t�dy w kierunku Cannery Row.
Pan Peck wr�ci� do stolika, by po�o�y� na nim napiwek.
- Macie ochot� na kr�tki spacer po nabrze�u? - zapyta�. - A potem ruszyliby�my dalej. Chcia�bym, aby�my do wieczora min�li San Francisco, a mo�e nawet dojechali a� do Santa Rosa. A jutrzejszy dzie� mogliby�my po�wi�ci� na obejrzenie las�w sekwojowych.
Trzej ch�opcy wyszli za panem Peckiem na dw�r, a potem przeszli na drug� stron� ulicy. Bob mia� ze sob� aparat fotograficzny i chcia� zrobi� par� zdj�� zatoki. Poci�gn�� ca�� czw�rk� a� do ko�ca przystani, sk�d otwiera� si� widok na �odzie ko�ysz�ce si� na cumach i jachty wyp�ywaj�ce z zatoki na pe�ne morze.
By�o jeszcze wcze�nie, ale na rybackim nabrze�u krz�ta�o si� ju� wiele os�b. Wok� sklep�w handluj�cych muszlami i innymi drobiazgami t�oczyli si� tury�ci. Podczas gdy Bob robi� zdj�cia, Pete przygl�da� si� kr���cym nad portem mewom. Pan Peck sta� bez ruchu przed wystaw� sklepiku z muszlami.
W pewnej chwili pan Peck rzuci� okiem w kierunku dochodz�cej do przystani ulicy i zesztywnia�.
- Znowu ten �otr! - krzykn��.
Jupe nie musia� spogl�da� w tamt� stron�. Wiedzia�, �e to Snabel. Nikt inny, tylko on. Pokaza� si� znowu i w jednej chwili pana Pecka opu�ci� pogodny nastr�j. Jego miejsce zaj�a istna furia.
- Hej, dziadku - powiedzia� Pete - nie przejmuj si� tym. To jest wolny kraj i temu facetowi wolno tu przebywa�, je�li tylko ma na to ochot�.
Pan Peck prychn�� w�ciekle.
- Doskonale. Ale ja nie mam ochoty znajdowa� si� tu jednocze�nie z nim!
Po tych s�owach pan Peck da� nura do wn�trza sklepu i przykucn�� za ogromn� muszl� le��c� na wystawie. Z zewn�trz wida� by�o tylko czubek jego siwej g�owy.
Nie zdaj�c sobie sprawy z tego, �e jest obserwowany, Snabel spokojnie ruszy� nabrze�em w ich kierunku. Z ramienia zwisa� mu futera� od aparatu fotograficznego, kt�ry trzyma� w r�ku. By� to Canon II, taki sam, jak aparat Boba. I podobnie jak Bob, Snabel zdawa� si� rozgl�da� za malowniczymi widokami, nadaj�cymi si� do sfotografowania. Tego ranka wygl�da� jak typowy turysta. Mia� na sobie nowe, nie znoszone jeszcze d�insy i rozpi�t� pod szyj� koszul�. Stroju dope�nia�y nowe adidasy i kupiony gdzie� po drodze s�omkowy kapelusz z szerokim rondem, kt�re ocienia�o teraz jego twarz.
Pete zawaha� si�. Czy powinien ostrzec Snabela przed dziadkiem, kt�ry m�g� w ka�dej chwili spa�� na niego jak s�p? Gdyby tak zrobi�, dziadek m�g�by poczyta� mu to za zdrad�. Pete nie mia� wcale ochoty ogl�da� kolejnego starcia dziadka z panem Snabelem, nie chcia� jednak tak�e �ci�ga� na swoj� g�ow� gniewu starszego pana.
W ko�cu Pete odwr�ci� si� plecami i zacz�� si� gapi� na zatok�. Jupe uczyni� to samo. Bob zrobi� natomiast dwa czy trzy kroki w kierunku stoj�cej na nabrze�u �awki. Usiad� na niej i udaj�c, �e nie widzi Snabela, odwr�ci� twarz w drug� stron�.
Snabel zbli�y� si� ze swym aparatem i zatrzyma� si� ko�o Pete�a tak, �e niemal dotyk