8334

Szczegóły
Tytuł 8334
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8334 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8334 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8334 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALFRED HITCHCOCK TAJEMNICA SZEPCZ�CEJ MUMII PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W (Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA) Wprowadzenie Alfreda Hitchcocka Za chwil� ujrzycie Trzech Detektyw�w znowu w akcji. Tym razem rozwi�zuj� zagadk� szepcz�cej mumii. Szepcze ona tylko do jednego cz�owieka. Jeste�cie zaciekawieni? Je�li spotkali�cie ju� wcze�niej tych tropicieli zagadek i tajemnic, nie tra�cie czasu na czytanie wst�pu. Odwr��cie stron� i zacznijcie rozdzia� pierwszy. Je�li za� stykacie si� z nimi dopiero teraz, pozw�lcie �e powiem wam o nich kilka s��w. Trzej Detektywi to: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews. Jaki� czas temu stworzyli oni zesp� detektywistyczny. Jupiter jest m�zgiem zespo�u. Musz� powiedzie�, �e ma ogromny talent dedukcyjny, ale nieco brak mu skromno�ci. Bob prowadzi ca�� dokumentacj� i wynotowuje z prasy i ksi��ek wszystkie potrzebne informacje. Przyj�� skwapliwie te obowi�zki, gdy� dzi�ki swej pracy w bibliotece ma dost�p do ksi��ek. Pete jest bezcenny dla Jupitera, zw�aszcza kiedy potrzebna jest jego si�a i zr�czno��. Ch�opcy mieszkaj� w Kalifornii, w Rocky Beach, mie�cie na wybrze�u Pacyfiku, oddalonym o kilkana�cie kilometr�w od Hollywoodu. S� tu wsz�dzie tak wielkie odleg�o�ci, �e niezb�dny jest samoch�d. �aden z ch�opc�w nie jest do�� doros�y, by mie� prawo jazdy, ale uda�o im si� rozwi�za� ten problem. Jupiter wygrawszy konkurs otrzyma� jako nagrod� prawo do u�ywania przez trzydzie�ci dni wspania�ego rolls-royce'a wraz z szoferem. Je�li Trzej Detektywi nie s� akurat w rozjazdach, mo�na ich spotka� w Kwaterze G��wnej. Jest to odpowiednio przerobiona przyczepa kempingowa, znajduj�ca si� na terenie sk�adu z�omu, prowadzonego przez ciotk� i wuja Jupitera, Matyld� i Tytusa Jones�w. Ch�opcy urz�dzili sobie w przyczepie ma�e biuro, laboratorium i ciemni� i wyposa�yli je w urz�dzenia, kt�re sami zmajstrowali z rupieci trafiaj�cych do sk�adu. Przyczepa jest ukryta mi�dzy stertami rozmaitych odpad�w i prowadz� do niej sekretne przej�cia, kt�re tylko oni znaj� i w kt�rych tylko oni si� mieszcz�. Jeszcze jedno. Kiedy� wys�a�em Trzech Detektyw�w tropem j�kaj�cej si� papugi. Zdobyli wtedy ptaka, kt�rego tu spotkacie. I chcia�em jeszcze wyja�ni�, �e pisuj� tajemnicze powie�ci i zgodzi�em si� przedstawi� w nich przypadki, kt�re rozwik�uj� ch�opcy, a tak�e zawiadamia� ich o nie rozwi�zanych jeszcze zagadkach, kt�re sam spotykam. Na razie do�� ju� wyja�nie�. S�uchajcie uwa�nie, niebawem mumia zacznie szepta�. Alfred Hitchcock ROZDZIA� 1 Emocjonuj�cy list - Ratunku! Ratunku! - wo�a� dziwny, skrzecz�cy i pe�en przera�enia g�os. - Ratujcie, prosz�! Trzej detektywi - Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews - s�yszeli bardzo dobrze te przejmuj�ce wo�ania, ale ich tre�� nie robi�a na nich najmniejszego wra�enia. Krzycza�a bowiem ich �ywa maskotka - wytresowany ptak o imieniu Sinobrody, kt�ry od czasu pomy�lnego zako�czenia ostatniej przygody sta� si� ich towarzyszem. By� to ptak niezwyk�y - w lot chwyta� r�ne s�owa i zdania, zapami�tywa� je i powtarza� p�niej z upodobaniem. Pani Matylda Jones, ciotka Jupitera, popatrzy�a na Sinobrodego krzycz�cego w klatce zawieszonej na pa��ku. - Jupiter! - zawo�a�a. - Ten ptak stanowczo za cz�sto ogl�da telewizj�. Na�laduje teraz kogo� z film�w kryminalnych! - Pewnie tak, ciociu - przytakn�� Jupiter sapi�c przy tym z wysi�ku, bo w�a�nie podnosi� stare drzwi frontowe. - Gdzie je mam postawi�? - Obok innych drzwi. Ch�opcy, przesta�cie si� obija�! Mamy jeszcze tak du�o do zrobienia, a czas ucieka! Ale Trzem Detektywom czas wcale nie ucieka� tak szybko. Pytanie, ile pracy, prowadzonej pod nadzorem pani Matyldy, mog� wykona� trzej ch�opcy w upalny dzie� - nie by�o dla nich dostatecznie intryguj�ce. Eksperymentowanie na w�asnej sk�rze, jak na nie odpowiedzie�, by�o akurat tym, czego woleliby unikn��. Pani Matylda, du�a, energiczna kobieta, w gruncie rzeczy sama prowadzi�a sk�ad z�omu Jonesa. Jej m�� Tytus dokonywa� wszystkich zakup�w dla sk�adu i przewa�nie by� w podr�y. Zdarza�y si� dni, i to niestety do�� cz�sto, kiedy pani Matylda czu�a nieodpart� potrzeb� zrobienia w sk�adzie gruntownych porz�dk�w. W�wczas ani Jupiter, ani jego przyjaciele nie mogli si� wymiga� od pracy. Czy�cili wtedy r�ne przedmioty, przesuwali paczki z materia�ami budowlanymi i marzyli tylko o jednym - by znale�� si� w Kwaterze G��wnej, czyli ukrytej w�r�d z�omu starej przyczepie kempingowej, i m�c pracowa� nad now� pasjonuj�c� zagadk�. Ostatni sukces nape�ni� ich wiar� we w�asne zdolno�ci detektywistyczne, mo�e nawet zbyt siln� wiar�. Pani Matylda nie da�a im jednak ani chwili wytchnienia, dop�ki listonosz nie wjecha� swym ma�ym, trzyko�owym pojazdem przez g��wn� bram� sk�adu. Wrzuci� plik list�w do staromodnej, �elaznej skrzynki na listy, zawieszonej na drzwiach biura i odjecha�. - O, Bo�e! - wykrzykn�a pani Matylda. - Na �mier� zapomnia�am, �e wuj zostawi� do wys�ania list polecony! Z przepa�cistej kieszeni wy�owi�a lekko pogniecion� kopert�. Wyg�adzi�a j� nieco i poda�a Jupiterowi. - Jed� natychmiast na poczt� i nadaj ten list. Masz tu pieni�dze. Po�piesz si�, mo�e uda ci si� wys�a� go jeszcze porann� poczt�. - Na pewno zd���, ciociu. Tymczasem Pete i Bob bardzo ch�tnie mnie zast�pi�. Ostatnio narzekali na brak porz�dnej pracy. Udaj�c, �e nie s�yszy prychaj�cych z oburzenia koleg�w, Jupe wskoczy� na sw�j rower, �mign�� przez bram� i pomkn�� jak strza�a drog� wiod�c� do miasta. Pani Jones za�mia�a si�. - W porz�dku, ch�opcy, macie wolne. Mo�ecie teraz robi�, co wam si� podoba, majstrowa� albo zrobi� sobie zebranie za t� kup� grat�w. Tu wskaza�a na stert� rozmaitego z�omu i sprz�t�w, kt�re pieczo�owicie u�o�one skrywa�y warsztat Jupitera na �wie�ym powietrzu, a tak�e, o czym pani Matylda nie wiedzia�a, Kwater� G��wn�. Po czym odwr�ci�a si� i podesz�a do skrzynki na listy. - Przejrz� teraz t� poczt� - powiedzia�a. - Mo�e przysz�o co� do Jupitera? Zdaje si�, �e ostatnio pisa� w sprawie pr�bek jakich� przedziwnych rzeczy. Ch�opcy zadowoleni, �e nadszed� wreszcie upragniony kres ich pracy, ochoczo podeszli do pani Matyldy, kt�ra wyci�gn�wszy listy zacz�a je przegl�da�. - Zaproszenie na aukcj�, rachunek, czek za stary bojler, hmm... - wsun�a trzy listy pod rami� i wertowa�a nast�pne. - Znowu rachunek, poczt�wka od mojej siostry Susan, reklama superkorzystnej mo�liwo�ci osiedlenia si� na Florydzie - ta ostatnia przesy�ka wywo�a�a weso�y u�miech na twarzy pani Matyldy. Spojrza�a na nast�pny list. - Hmm... - mrukn�a ponownie i tak�e wsun�a go pod rami�. Dalej przegl�da�a listy. Dwa by�y do Tytusa, prawdopodobnie zam�wienia na jakie� specjalne artyku�y. Sk�ad Jonesa by� bowiem powszechnie znany jako miejsce, w kt�rym mo�na dosta� rzeczy niezwyk�e i trudne do znalezienia gdzie indziej. Na przyk�ad ju� od pewnego czasu Tytus mia� do sprzedania stare organy z piszcza�kami. Niekiedy wieczorem wychodzi� na podw�rze i gra� na nich pie�� �U�piony w g��binie�. Zaraz zjawiali si� Hans i Konrad, dwaj bracia z Bawarii pracuj�cy w sk�adzie jako kierowcy ci�ar�wek, i wt�rowali organom swymi melancholijnymi g�osami. Przy ostatnim li�cie pani Jones pokr�ci�a g�ow�: - Nie, nie ma nic dla Jupitera. - Kieruj�c si� ju� w stron� biura, nagle odwr�ci�a si� do ch�opc�w. Po chochlikach w jej oczach zorientowali si�, �e przekomarza si� z nimi. - S� jednak�e - powiedzia�a z oci�ganiem - dwa listy zaadresowane do �Trzech Detektyw�w�. To wasz nowy klub, prawda? Jaki� czas temu ch�opcy za�o�yli �Klub Mi�o�nik�w Zagadek�, gdy� bardzo interesowali si� rozwi�zywaniem wszelkich �amig��wek. Dzi�ki temu Jupiter wzi�� udzia� w konkursie zorganizowanym przez agencj� wypo�yczaj�c� samochody �Wynajmij auto i w drog�. Wygra� ten konkurs, a jako nagrod� otrzyma� mo�liwo�� korzystania przez trzydzie�ci dni z autentycznego rolls-royce'a wraz z szoferem. Maj�c do dyspozycji samoch�d, ch�opcy natychmiast przekszta�cili sw�j klub w zesp� �Trzech Detektyw�w�, by m�c przyst�pi� do rozwi�zywania prawdziwych, �yciowych zagadek, jakie im si� tylko nadarz�. Jednak�e pani Jones, roztargniona we wszystkim, co nie by�o zwi�zane ze sk�adem, zdawa�a si� nie dostrzega� tak istotnej zmiany w dzia�alno�ci ch�opc�w. �adne wyja�nienia nie mog�y zmieni� jej raz powzi�tego mniemania i w ko�cu ch�opcy, przewiduj�c z g�ry przebieg rozmowy, zaniechali dyskusji. Teraz Pete wzi�� od niej listy, pr�buj�c ukry� podekscytowanie. Pani Jones wesz�a do biura, a ch�opcy skierowali si� ku swojej kwaterze. - Nie popatrzymy nawet, od kogo s�, p�ki nie znajdziemy si� u siebie - powiedzia� z przej�ciem Pete. - Z tego mo�e wynikn�� ca�kiem powa�na sprawa. - S�usznie - zgodzi� si� Bob. - Wreszcie b�d� m�g� zacz�� prowadzi� kartotek� korespondencji. Mam ju� od dawna wszystko przygotowane, ale dot�d nie otrzymywali�my �adnych list�w. Przeciskali si� przez sterty z�omu, a� znale�li si� w warsztacie Jupitera. By� on wyposa�ony w tokark�, �wider, pi�� tarczow� i ma�� pras� drukarsk� oraz inne u�yteczne przedmioty. Wszystkie te urz�dzenia trafi�y do sk�adu uszkodzone, w formie z�omu i Jupiter wraz z kolegami doprowadzi� je ponownie do u�ytku. Sk�ad otacza� wysoki p�ot z desek, a szeroki na p�tora metra dach nie tylko zabezpiecza� bardziej warto�ciowe przedmioty, ale os�ania� r�wnie� pracowni�. By�y tu tak�e r�ne plastykowe p�achty na wypadek ulewnych deszcz�w. Kawa� karbowanej rury wentylacyjnej o niema�ej �rednicy zdawa� si� blokowa� wyj�cie z pracowni. Jednak�e, kiedy ch�opcy zdj�li ukryt� za pras� drukarsk� �elazn� krat�, ukaza� si� otw�r w rurze. Wczo�gali si� do jej wn�trza, ponownie zakryli otw�r i na czworakach przeszli oko�o dziesi�ciu metr�w jej d�ugo�ci. Rura bieg�a cz�ciowo pod ziemi�, cz�ciowo pod stert� bezu�ytecznych belek stalowych, a jej koniec znajdowa� si� dok�adnie pod star� kempingow� przyczep�, kt�r� ch�opcy przekszta�cili w swoj� Kwater� G��wn�. Pan Jones doszed� do wniosku, �e nie uda mu si� jej sprzeda� i podarowa� j� ch�opcom. W pod�odze przyczepy by�a klapa, kt�ra otwiera�a si� do g�ry. Ch�opcy podnie�li j� i zgrabnie w�lizn�li si� do �rodka, do male�kiego biura wyposa�onego w uszkodzone w po�arze biurko, kilka krzese�, szafk� na akta, maszyn� do pisania i telefon. Na biurku sta� staromodny odbiornik radiowy. Jupiter pod��czy� mikrofon telefonu do jego g�o�nika, by wszyscy mogli r�wnocze�nie s�ucha� rozm�w telefonicznych. Poza tym cz�� przyczepy ch�opcy przerobili na male�k� ciemni�, miniaturowe laboratorium i umywalk�. Przyczepa ze wszystkich stron otoczona by�a stertami z�omu, wewn�trz panowa� wi�c mrok. Pete zapali� umieszczon� nad biurkiem lamp�. Usadowiwszy si� wygodnie ch�opcy zabrali si� do czytania list�w. - S�uchajcie! - wykrzykn�� Pete. - Ten jest od Alfreda Hitchcocka! Zacznijmy od niego. Bob by� r�wnie� podekscytowany. Alfred Hitchcock jednak do nich napisa�! To musi dotyczy� jakiej� zagadki! Pan Hitchcock przyrzek�, �e je�li tylko natknie si� na jak�� tajemnicz� spraw�, wymagaj�c� ich pomocy, da im zna�. - Zostawmy ten list na koniec - zaproponowa� Bob. - Jest na pewno bardzo interesuj�cy. Zreszt� chyba powinni�my poczeka� na Jupe'a? - Po tym, jak stara� si� zwali� na nas ca�� prac� w sk�adzie? - powiedzia� z uraz� Pete. - Chcia�, �eby pani Jones nas zam�czy�a. Zreszt�, to ty prowadzisz dokumentacj�, a to obejmuje tak�e wszystkie listy. Bob zgodzi� si� z Pete'em co do zakresu swoich kompetencji. Wzi�� jednak do r�k ten drugi, prawdopodobnie mniej interesuj�cy list. Obracaj�c w palcach kopert� powiedzia�: - Wiesz co? Spr�bujmy najpierw wydedukowa� co� bez czytania listu. Jupe m�wi, �e powinni�my �wiczy� dedukcj� przy ka�dej okazji. - Co mo�esz powiedzie� o li�cie, je�li nie znasz jego tre�ci? - zapyta� sceptycznie Pete. Ale Bob, jakby nie s�ysz�c w�tpliwo�ci kolegi, dok�adnie ogl�da� kopert� z obydwu stron. By�a koloru jasnoliliowego. Pow�cha� j�. Mia�a zapach bzu. Potem spojrza� na z�o�on� kartk� papieru listowego. By�a r�wnie� liliowa i tak samo pachnia�a, a u g�ry widnia� obrazek przedstawiaj�cy dwa bawi�ce si� kotki. - Hmm... - zamrucza� Bob i podni�s� palec do czo�a w spos�b sugeruj�cy g��bokie zastanowienie. - Zaczynam chwyta�... Autork� listu jest kobieta w wieku... no, oko�o pi��dziesi�tki. Jest pulchna, farbuje w�osy i prawdopodobnie du�o m�wi. Ma bzika na punkcie kot�w. Jest dobroduszna i czasami troch� niedba�a. Zazwyczaj bywa pogodna, ale pisz�c ten list wyra�nie czym� si� martwi�a. Pete wytrzeszczy� oczy. - Bomba! - wykrzykn��. - To wszystko wydedukowa�e� tylko z koperty i papieru? - Pewnie - odpowiedzia� Bob nonszalancko. - Zapomnia�em jeszcze doda�, �e ma du�o pieni�dzy i dzia�a w organizacjach charytatywnych. Pete wzi�� kopert� i list i zacz�� przygl�da� si� im uwa�nie. Wkr�tce b�ysk ol�nienia pojawi� si� w jego oczach. - Kotki na papierze listowym wskazuj� na to, �e prawdopodobnie lubi koty - powiedzia�. - Fakt, �e nier�wno oderwa�a znaczek i krzywo go przyklei�a, �wiadczy, �e jest troch� niedba�a. Linie jej pisma biegn� do g�ry, jest to charakterystyczne dla os�b o pogodnym usposobieniu. Pod koniec listu jednak linie te zaczynaj� si� pochyla�, co wskazuje na to, �e ow� pani� ogarn�o jakie� zmartwienie i pewnie poczu�a si� nieszcz�liwa. - Tak jest - powiedzia� Bob. - Dedukcja jest prosta, je�li przestawisz swoje my�lenie na odpowiednie tory. - I je�li masz takiego Jupe'a, kt�ry ci� tego uczy - doda� Pete. - No dobrze, ale powiedz mi jeszcze, sk�d wiesz, w jakim jest wieku, jakiej tuszy, �e farbuje w�osy, jest gadatliwa, ma du�o pieni�dzy i dzia�a w instytucjach charytatywnych. Trzeba by� chyba Scherlockiem Holmesem, �eby to wszystko odgadn��. - No wi�c dobrze - powiedzia� Bob ze �miechem. - Adres wskazuje, �e nadawczyni mieszka w Santa Monica, w dzielnicy bardzo drogich dom�w. Kobiety stamt�d s� raczej zamo�ne i dzia�aj� w instytucjach charytatywnych, bo, jak m�wi moja mama, nie pracuj�, a chc� czym� si� zajmowa�. - Zgoda, ale co w takim razie z wiekiem, tusz� i z tym, �e du�o m�wi i farbuje w�osy? - nie ust�powa� Pete. - No wi�c zauwa�, �e u�ywa pachn�cego bzem liliowego papieru i zielonego atramentu. Mo�e nie wiesz, �e takie kolory i zapachy uwielbiaj� starsze panie. Je�li mam by� z tob� szczery do ko�ca, to musz� ci powiedzie�, �e mam ciotk�, kt�ra u�ywa dok�adnie takiego samego rodzaju papieru. A poniewa� ma ona pi��dziesi�t lat, jest okr�g�a, gadatliwa i farbuje w�osy, to sobie pomy�la�em - tu wzi�� list do r�ki i spojrza� na podpis nadawczyni - �e pani Banfry jest pewnie do niej podobna. Pete roze�mia� si�. - Nie�le to sobie wykombinowa�e�, chocia� to tylko domys�y. A teraz zobaczmy, co jest w li�cie. Pochyli� si� nad nim i zacz�� czyta�: Drodzy Trzej Detektywi. Moja bardzo bliska przyjaci�ka, panna Waggoner z Hollywoodu, opowiedzia�a mi, w jaki spos�b odnale�li�cie jej zaginion� papug�. - Ma�� Bo-Peep... W tym momencie Bob wyj�� Pete'owi list z r�ki. Najwyra�niej pani Banfry zna�a ich ostatni� niezwyk�� przygod� - tajemnic� j�kaj�cej si� papugi. - Ja prowadz� dokumentacj� - przypomnia�. Bob mia� k�opoty z nog� wskutek nieszcz�liwego wypadku w dzieci�stwie. W zwi�zku z tym nie m�g� bra� udzia�u w niekt�rych pracach koleg�w. Dlatego te� do jego obowi�zk�w nale�a�o gromadzenie dokumentacji, wynajdywanie potrzebnych wiadomo�ci w ksi��kach i prasie oraz robienie notatek. - Listy nale�� do mnie. W ka�dym razie pod nieobecno�� Jupe'a. Wi�c ja b�d� czyta�, dobrze? Pete mrucza� co� pod nosem, ale ust�pi�. Bob przyj�� wygodniejsz� pozycj� i szybko odczyta� list. Sprawa by�a prosta. Pani Banfry mia�a ogromnie cennego kota abisy�skiego o imieniu Sfinks, kt�rego bardzo kocha�a. Tydzie� temu Sfinks zagin��. Policja nie mog�a go odnale��, wi�c pani Banfry da�a og�oszenia do gazet, ale nie przynios�o to oczekiwanego rezultatu. Tak wi�c Trzej Detektywi s� jej przys�owiow� ostatni� desk� ratunku. Maj�c na uwadze ich b�yskotliwe dzia�ania w sprawie odnalezienia papugi, pokornie prosi, by odszukali jej drogiego kota. B�dzie im bardzo zobowi�zana. List ko�czy�y s�owa: z g��bokim powa�aniem - Mildred Banfry. - Zaginiony kot - powiedzia� Pete w zamy�leniu. - No, to te� jaka� sprawa. Wygl�da na mi�y, spokojny przypadek nie szarpi�cy nerw�w. Zatelefonuj� do niej i powiem, �e to bierzemy. - Poczekaj! - Bob zatrzyma� Pete'a si�gaj�cego ju� po telefon. - Mo�e zobaczymy najpierw, co ma dla nas pan Hitchcock? - Masz racj�, zapomnia�em - zreflektowa� si� Pete. A Bob rozci�� pod�u�n� kopert�, wyj�� z niej list z wydrukowanym u g�ry nazwiskiem nadawcy i zacz�� g�o�no czyta�. Ju� po pierwszym zdaniu zamilk�. Po�eraj�c wzrokiem kolejne linijki, zapozna� si� z ca�� tre�ci� listu. Sko�czywszy popatrzy� na Pete'a wielkimi oczami. - Niesamowite! - wykrzykn��. - Przeczytaj! Nigdy by� nie uwierzy�, gdybym sam ci o tym opowiedzia�. Pomy�la�by�, �e blefuj�. Zaintrygowany Pete wzi�� list. Kiedy sko�czy� czyta�, popatrzy� na Boba z ogromnym i nieukrywanym zdumieniem. - Co� takiego... - wyszepta�. Nast�pnie zada� pytanie, kt�re ka�dy, kto nie czyta� listu, uzna za do�� dziwne: - Jak mo�e szepta� mumia, kt�ra ma trzy tysi�ce lat? ROZDZIA� 2 Szept mumii List Alfreda Hitchcocka dotyczy� zdumiewaj�cych i niesamowitych wydarze�, znacznie odbiegaj�cych od tych, z jakimi dotychczas spotykali si� Trzej Detektywi. W odleg�o�ci jakich� dwudziestu pi�ciu, mo�e trzydziestu kilometr�w od Rocky Beach i sk�adu Jonesa, wzg�rza otaczaj�ce Hollywood przeci�te s� niewielkim kanionem. Na jego zboczach usadowi�o si� kilka zamo�nych i rozleg�ych posiad�o�ci, obsadzonych pi�knymi drzewami i krzewami. Jedn� z nich jest stara rezydencja w hiszpa�skim stylu. W�a�ciciel, profesor Robert Yarborough, znany egiptolog przerobi� jedno skrzyd�o budynku na prywatne muzeum. W tej cz�ci domu przewa�a�y wysokie, od pod�ogi po sufit, okna wychodz�ce na taras. W s�o�cu p�nego popo�udnia w sali muzealnej przy zamkni�tych oknach by�o niezno�nie gor�co i duszno. Kilka pos�g�w pochodz�cych ze starych egipskich grobowc�w sta�o w pobli�u okien. Jeden z nich, wykonany z drewna, przedstawia� Annubisa - boga staro�ytnego Egiptu. Mia� korpus cz�owieka, a g�ow� szakala. Cie� g�owy padaj�cy na pod�og�, tworzy� granatow� plam� o osobliwym kszta�cie, sprawiaj�c� do�� niesamowite wra�enie. Ca�a sala zastawiona by�a cennymi przedmiotami pochodz�cymi ze staro�ytnych grobowc�w egipskich. Na �cianach wisia�y metalowe maski, kt�re zdawa�y si� znacz�co u�miecha�, jakby zna�y wszystkie sekrety swoich czas�w. W szklanych gablotach wystawiono gliniane tabliczki, z�ot� bi�uteri�, skarabeusze rze�bione w nefrycie przez artyst�w z tamtej epoki. W pobli�u okien ustawiono tak�e drewniany sarkofag z zamkni�tym wiekiem, na kt�rym wyryty by� wizerunek mumii znajduj�cej si� wewn�trz. Pozbawiony ozd�b w rodzaju z�otych li�ci czy barwnych malowide�, kt�re czyni�yby go bardziej okaza�ym, sprawia� wra�enie zwyk�ej skrzyni. By�a to jednak trumna mumii, trumna kryj�ca tajemnic�. I by�a to duma profesora Roberta Yarborougha - ma�ego, nieco pulchnego m�czyzny w okularach w z�otej oprawie i z kozi� br�dk� dodaj�c� mu powagi. Za m�odu profesor Yarborough, prowadzi� wiele ekspedycji naukowych w Egipcie. Odkry� w�wczas grobowce wykute w zboczach ska�. Odnalaz� w nich mumie dawno zmar�ych faraon�w i ich �on, wraz z bi�uteri� i innymi przedmiotami. Wszystkie te skarby wystawi� w swoim muzeum, a o swoich odkryciach w�a�nie pisa� ksi��k�. Sarkofag z mumi� nadszed� przed tygodniem, chocia� profesor odkry� go ca�e dwadzie�cia pi�� lat temu. Zaraz potem jednak zaj�� si� inn�, trudn� wypraw�. Wypo�yczy� wi�c mumi� do muzeum w Kairze. Kiedy przeszed� na emerytur�, zwr�ci� si� do rz�du egipskiego z pro�b� o odes�anie mu mumii. Teraz, dysponuj�c wolnym czasem, m�g� zaj�� si� wyja�nieniem tajemnicy z ni� zwi�zanej. Pewnego popo�udnia, dok�adnie dwa dni przed nadej�ciem listu od Alfreda Hitchcocka do Trzech Detektyw�w, profesor Yarborough sta� w swoim muzeum i stuka� nerwowo o��wkiem w pokryw� sarkofagu. By� z nim jego kamerdyner Wilkins, wysoki i chudy m�czyzna pracuj�cy od lat w rezydencji. - Jest pan pewien, �e chce pan ponownie spr�bowa�, mimo wczorajszego szoku? - zapyta�. - Musz� sprawdzi�, czy to si� powt�rzy - odpar� zdecydowanie profesor. � A ty, Wilkins, prosz�, pootwieraj okna. Nie cierpi�, jak si� je zamyka. - Tak, prosz� pana - i Wilkins otworzy� na o�cie� najbli�sze okna. Wiele lat temu profesor by� przez dwa dni zatrza�ni�ty w grobowcu i odt�d nie znosi� zamkni�tych pomieszcze�. Nast�pnie Wilkins podszed� do sarkofagu, zdj�� wieko i opar� o skrzyni�. Wraz z profesorem pochyli� si� nad jego wn�trzem. Niekt�rzy ludzie nie lubi� widoku mumii, chocia� nie ma w nim nic odra�aj�cego. Cia�a zmar�ych w�adc�w i dostojnik�w staro�ytnego Egiptu zanurzano w smole bitumicznej i innych konserwuj�cych substancjach, po czym szczelnie owijano lnian� tkanin�. Dzi�ki temu przetrwa�y ca�e wieki w stanie niemal nienaruszonym. Cia�a konserwowano po to, by zapewni� zmar�ym godne przej�cie do innego �wiata, zgodnie z wierzeniami religijnymi. Wraz z cia�em chowano te� r�ne przedmioty nale��ce do zmar�ego, na przyk�ad bi�uteri�, �eby m�g� on jej u�ywa� w przysz�ym �yciu. Sarkofag w muzeum profesora Yarborougha wykonano dla mumii Ra-Orhona. Lniany kokon spowijaj�cy cia�o by� cz�ciowo ods�oni�ty tak, �e widoczna by�a twarz zmar�ego. Niem�oda ju� i subtelna wydawa�a si� wyrze�bion� z ciemnego drewna. Usta by�y lekko rozchylone, jakby chcia�y co� powiedzie�. Oczy pozostawa�y zamkni�te. - Ra-Orhon wygl�da bardzo spokojnie. Nie s�dz�, �eby dzisiaj chcia� co� panu powiedzie�. - Mam nadziej�, �e nie - odpar� profesor. - W ko�cu to nie jest normalne, Wilkins, �eby mumia cz�owieka zmar�ego przed trzema tysi�cami lat m�wi�a, czy tylko nawet szepta�a. To absolutnie nienormalne. - Rzeczywi�cie, jest to co najmniej dziwne - zgodzi� si� kamerdyner. - Jednak�e wczoraj, kiedy by�em z nim sam, naprawd� do mnie szepta�. Szepta� w nie znanym mi j�zyku, ale brzmia�o to jak ponaglanie, jak nak�anianie do czego�, co powinienem zrobi�. Pochyli� si� nad mumi� i powiedzia�: - Ra-Orhonie, je�li chcesz do mnie m�wi�, s�ucham ci�. B�d� stara� si� zrozumie�. Min�a minuta, potem druga. S�ycha� by�o jedynie brz�czenie muchy. Profesor wyprostowa� si�. - By� mo�e si� przes�ysza�em. Tak, jestem pewien, �e to tylko moja wyobra�nia. Wilkins, prosz�, przynie� mi ma�� pi�� z pracowni. Mam zamiar odpi�owa� kawa�ek sarkofagu. M�j przyjaciel Jenings z Uniwersytetu Kalifornijskiego spr�buje ustali� dat� pochowania Ra-Orhona, poddaj�c pr�bki drewna testowi przy u�yciu w�gla radioaktywnego. - Tak jest, prosz� pana. Kamerdyner oddali� si�. Profesor obchodz�c skrzyni� dooko�a ostukiwa� j�, by zdecydowa�, sk�d wyci�� potrzebny kawa�ek drewna. Wyda�o mu si�, �e w jakim� miejscu s�yszy pusty d�wi�k, w innym - przyt�umiony, jakby drewno by�o tam spr�chnia�e. Nagle u�wiadomi� sobie, �e s�yszy jakie� pomrukiwanie, dobiegaj�ce z wn�trza skrzyni. Wyprostowa� si� przestraszony. A jednak... Po czym szybko przybli�y� ucho do ust mumii, Mumia znowu do niego szepta�a! S�owa wydobywaj�ce si� z lekko rozchylonych warg wypowiadane by�y przez Egipcjanina nie�yj�cego od trzech tysi�cy lat. Nie rozumia� ich. By�y to szorstkie i sycz�ce sylaby, wypowiadane tak cicho, �e profesor musia� wyt�a� s�uch. Niemniej, w intonacji zdawa�y si� by� coraz bardziej natarczywe tak, jakby mumii bardzo zale�a�o na u�wiadomieniu czego� profesorowi. Ogarn�o go nies�ychane podniecenie. Mumia szepta�a prawdopodobnie w j�zyku staroarabskim. Od czasu do czasu profesorowi zdawa�o si�, �e nawet rozumie jakie� s�owo. - M�w dalej, Ra-Orhonie! - zach�ca�. - Staram si� zrozumie�. - S�ucham, prosz� pana? Profesor podskoczy� przestraszony. Za jego plecami sta� Wilkins trzymaj�cy w r�ku pi��. - Wilkins! - wykrzykn�� profesor. - Mumia znowu szepta�a! Zacz�a, jak tylko wyszed�e�, a przesta�a, kiedy wr�ci�e�. Wilkins w skupieniu zmarszczy� czo�o. - Wygl�da na to, �e m�wi tylko wtedy, gdy jest z panem sam na sam - stwierdzi�. - Czy zrozumia� pan, co powiedzia�a? - W�a�ciwie nie - mrukn�� profesor. - Pr�bowa�em, ale nie jestem lingwist�. Wydaje mi si�, �e m�wi w j�zyku staroarabskim albo w jakim� narzeczu hetyckim lub chaldejskim. Wilkins odwr�ci� si� w stron� okien. Jego spojrzenie zatrzyma�o si� na po�o�onym na przeciwleg�ym zboczu kanionu nowym budynku, ozdobionym bia�ymi stiukami. - Pana przyjaciel, profesor Freeman - powiedzia� wskazuj�c r�k� dom - jest wielkim autorytetem w dziedzinie j�zyk�w �rodkowego Wschodu. M�g�by tu przyjecha� w pi�� minut. Gdyby Ra-Orhon zechcia� do niego przem�wi�, pewnie by go zrozumia�. - Rzeczywi�cie! - zawo�a� profesor. - Musz� natychmiast z nim porozmawia�. Jego ojciec by� ze mn� wtedy, kiedy w�a�nie znalaz�em Ra-Orhona. Biedny cz�owiek, zosta� zamordowany na bazarze w tydzie� po moim odkryciu. Zatelefonuj do profesora Freemana, Wilkins, i popro� w moim imieniu, �eby zaraz przyjecha�. - Tak jest, prosz� pana. Ledwie kamerdyner zd��y� wyj�� z sali, da� si� s�ysze� niezrozumia�y szept. Profesor s�ucha� z wielk� uwag�, usi�uj�c zrozumie� cicho wypowiadane s�owa. Po chwili jednak z �alem zrezygnowa�. Spojrza� przez otwarte okno na kanion dziel�cy go od miejsca zamieszkania m�odego kolegi - profesora Johna Freemana. Z muzeum dobrze by�o wida� jego dom usytuowany na stromym zboczu, sporo poni�ej drogi. Profesor Yarborough przy nieustaj�cym szepcie mumii obserwowa� koleg� wychodz�cego w�a�nie bocznymi drzwiami z domu. Widzia�, jak wchodzi po schodach do gara�u i w chwil� p�niej - jak jedzie swoim samochodem w�sk� drog� wok� kraw�dzi kanionu. Nagle mumia zamilk�a. Profesor zaniepokoi� si�. Czy�by mia�a zaniecha� swojego szeptu akurat wtedy, kiedy by� mo�e kto� m�g�by j� zrozumie�? - M�w, Ra-Orhonie - prosi�. - Ja ciebie s�ucham i staram si� zrozumie�. Po chwili mumia znowu zacz�a szepta�. Profesor us�ysza� odg�os zatrzymuj�cego si� przed domem samochodu. Wreszcie drzwi otworzy�y si� i kto� wszed� do sali. - Czy to ty, John? - Tak. Co si� sta�o? - spyta� wchodz�cy mi�ym, niskim g�osem. - Podejd� tu jak najciszej. Chc�, �eby� czego� pos�ucha� - a kiedy przyjaciel by� ju� przy nim, zawo�a�: - Ra-Orhonie! Nie przerywaj! M�w! Lecz mumia nie wydawa�a z siebie �adnego d�wi�ku. Le�a�a r�wnie niema, jak w czasie tych trzydziestu wiek�w, kt�re up�yn�y, nim znalaz�a si� w muzeum profesora. - Nie bardzo rozumiem - odezwa� si� profesor Freeman. By� szczup�ym, �redniego wzrostu m�czyzn� o pogodnej twarzy i w�osach przypr�szonych siwizn�. - Wygl�da na to, �e w�a�nie rozmawia�e� z mumi�? - Rozmawia�em! - niemal wykrzykn�� starszy profesor. - �ci�lej m�wi�c to ona szepta�a do mnie w nieznanym j�zyku i mia�em nadziej�, �e to przet�umaczysz, ale przesta�a, jak tylko wszed�e�. Albo... Urwa�, bo nagle spostrzeg� w jaki spos�b m�odszy kolega na niego patrzy. - Nie wierzysz mi, prawda? - zapyta� - Nie wierzysz, �e Ra-Orhon do mnie szepta�? Profesor Freeman tar� podbr�dek. - Trudno w to uwierzy�... - powiedzia� wreszcie. - Oczywi�cie, gdybym sam s�ysza�... - Spr�bujmy - Yarborough ponownie pochyli� si� nad mumi�. - Ra-Orhonie, odezwij si�. B�dziemy si� starali ci� zrozumie�. Profesorowie czekali, ale na pr�no. Mumia uparcie milcza�a. - Nic z tego - westchn�� profesor Yarborough. - Zapewniam ci�, �e szepta�, on nie chce m�wi�, gdy jestem z kim�. A tak� mia�em nadziej�, �e go zrozumiesz i wszystko mi przet�umaczysz. Profesor Freeman pr�bowa� udawa�, �e wierzy s�owom kolegi, ale by�o oczywiste, �e uwa�a� t� sytuacj� za nieprawdopodobn�. - Bardzo pragn��bym pom�c... - powiedzia� i w tym momencie zobaczy� ma�� pi��. - Co ta pi�a tu robi?! Chyba nie zamierza�e� przepi�owa� Ra-Orhona?! - Nie, nie - zapewni� profesor. - Chcia�em tylko odpi�owa� kawa�ek sarkofagu, �eby ustali�, chocia� w przybli�eniu, dat� pochowania Ra-Orhona. - Chcesz uszkodzi� tak cenny zabytek?! - wykrzykn�� m�odszy profesor. - Mam nadziej�, �e to nie b�dzie konieczne. - Nie jestem pewien, czy Ra-Orhon jest taki cenny, jest tylko tajemniczy. W ka�dym razie test jest potrzebny, ale od�o�� go do czasu wyja�nienia tego zagadkowego szeptu. Szczerze m�wi�c, John, czuj� si� w tej chwili zbity z tropu. Mumia przecie� nie mo�e szepta�. A ta nie do��, �e to robi, to jeszcze szepcze tylko do mnie. - Hmm... - Profesor Freeman zmarszczy� czo�o, pragn�c ukry� ogarniaj�ce go wsp�czucie. - Mo�e chcia�by�, �ebym wzi�� Ra-Orhona na par� dni do siebie? By� mo�e zn�w zacznie m�wi�, gdy zostanie sam na sam, tym razem ze mn�? Gdybym zdo�a� go zrozumie�, wszystko dok�adnie bym ci powt�rzy�. Profesor Yarborough popatrzy� na niego przenikliwie. - Dzi�kuj� ci, John - powiedzia� wynio�le. - Widz�, �e �artujesz sobie ze mnie. Uwa�asz, �e mam halucynacje. No wi�c dobrze. Mo�e masz racj�... Dlatego zatrzymam tu Ra-Orhona, dop�ki nie upewni� si�, �e to szeptanie nie jest wytworem mojej wyobra�ni. Freeman na znak zgody lekko skin�� g�ow�. - Gdyby znowu zacz�� m�wi�, prosz�, daj mi natychmiast zna�. Zostawi� wszystko i przyjad�. Teraz, niestety, spiesz� si�. Mam konferencj� na uniwersytecie. Po�egna� si� i wyszed�. Profesor nie rusza� si� z miejsca. Czeka�. Ale Ra-Orhon milcza�. Po chwili do sali zajrza� Wilkins. - Czy poda� obiad, prosz� pana? - Tak, Wilkins, i pami�taj, nie m�w nikomu nic o tym, co tu si� wydarzy�o. - Rozumiem, prosz� pana. - Reakcja Freemana u�wiadomi�a mi, co powiedzieliby moi uczeni koledzy, gdybym pr�bowa� przekona� ich, �e mumia Ra-Orhona szepcze. Pewnie by pomy�leli, �e cierpi� ju� na uwi�d starczy. Wyobra� sobie, co by to by�o, gdyby ta ca�a historia trafi�a do prasy? Moja reputacja naukowa zosta�aby zaprzepaszczona! - Pewnie tak, prosz� pana - przyzna� Wilkins. - Musz� jednak z kim� o tym porozmawia�. - Profesor przygryz� wargi. - Z kim�, kto nie jest naukowcem, a nie w�tpi w to, �e na tym �wiecie jest wiele tajemnic. Ju� wiem. Dzi� wieczorem zatelefonuj� do mojego przyjaciela Alfreda Hitchcocka. On na pewno nie b�dzie drwi� ze mnie. Faktycznie. Alfred Hitchcock nie drwi�. Natomiast napisa�, jak widzieli�my, list do Trzech Detektyw�w. ROZDZIA� 3 Jupiter pr�buje czyta� w my�lach - Jak mumia mo�e szepta�? - Pete powt�rzy� swoje pytanie. Ale Bob tylko pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. Ch�opcy dwukrotnie przeczytali list. Gdyby nadawca nie by� Alfredem Hitchcockiem, uznaliby to za niez�y �art. Pan Hitchcock podkre�la�, �e profesor Yarborough jest przygn�biony zagadkowym zachowaniem si� mumii i oczekuje szybkiej pomocy. - Ale tak powa�nie - ci�gn�� Pete - to jak w og�le mumia mo�e m�wi�? Mumia to mumia, to w ko�cu nie cz�owiek - przebieg� palcami po swych ciemnobr�zowych w�osach. - To znaczy, to by� cz�owiek, ale... - Ale umar� - wyprzedzi� go Bob. - Nie mo�esz si� pogodzi� z my�l�, �e cho� wszystkie mumie s� martwe, jedna z nich m�wi. - Pewnie, �e nie mog�. - Pete ponownie wzi�� list i zacz�� go studiowa�. - Profesor Robert Yarborough, znany egip... egip... - Egiptolog. - Egiptolog. Mieszka w Hunter Canyon, w pobli�u Hollywoodu. Ma prywatne muzeum. W nim trzyma mumi�, kt�ra tylko do niego szepcze. Nie jest w stanie jej zrozumie�. Ta sytuacja zaczyna go coraz bardziej rozstraja� nerwowo. No, nie dziwi� si�. Na sam� tylko my�l o tym czuj� lekkie zdenerwowanie. Nie chcia�bym mie� do czynienia z �adn� gadaj�c� mumi�. Byli�my ju� uwik�ani w zbyt wiele fatalnych tajemnic. Dajmy odpocz�� troch� naszym nerwom. Pojed�my do Santa Monica i zajmijmy si� poszukiwaniem kota. Bob wzi�� do r�ki list pani Banfry. - Czy wiesz, kt�ry przypadek wybierze Jupe? - Wiem - odpar� Pete patrz�c spode �ba na Boba. - Zaraz po przeczytaniu listu od pana Hitchcocka zatelefonuje do �Wynajmij auto i w drog�, by przys�ali Worthingtona z samochodem. Oczywi�cie po to, �eby odwiedzi� profesora Yarborougha. Ale w ko�cu mo�emy g�osowa�. B�d� dwa g�osy za spraw� kota, a jeden za mumi�. - Wiesz, �e Jupe'a bardzo trudno przekona� - powiedzia� Bob. - Pr�bowali�my ju� przy sprawie �Straszliwego zamku� i pami�tasz, co z tego wysz�o? - Pami�tam - odpar� ponuro Pete. - Ciekawe, gdzie on si� podziewa? Ju� dawno powinien wr�ci�. - Rozejrzyjmy si� - zaproponowa� Pete. - Peryskop do g�ry! Wsta� i podszed� do umieszczonej w k�cie biura rury od pieca, o niewielkim przekroju, z zainstalowanymi wewn�trz, pod odpowiednim k�tem lustrami. Zako�czona kolankiem przebija�a ona dach przyczepy na wylot i wystawa�a do�� znacznie nad jego powierzchni�. Na dole przymocowane by�y do niej dwie ma�e rurki spe�niaj�ce rol� uchwyt�w. Przypomina�a doln� cz�� peryskopu z �odzi podwodnej. By� to rzeczywi�cie rodzaj peryskopu niezdarnie zbudowanego przez Jupitera, okaza� si� jednak bardzo skuteczny. Kwatera G��wna, dzi�ki swemu po�o�eniu po�r�d stert starannie u�o�onego z�omu, by�a ukryta przed �wiatem zewn�trznym. Mia�o to jednak i pewn� wad�. Sp�dzaj�c sporo czasu w przyczepie, ch�opcy tracili zupe�nie orientacj� w tym, co si� dzia�o na zewn�trz. Peryskop nazwany �Wszystkowidz�cym� mia� w pewnym stopniu nadrobi� t� strat�. W tych okresach, kiedy nie by� u�ywany, dzi�ki temu, �e w dachu umieszczony by� obok otworu wentylacyjnego, robi� wra�enie zwyczajnej rury od pieca. Pete Crenshaw, wysoki i muskularny, manipulowa� Wszystkowidz�cym tak d�ugo, a� jego wierzcho�ek znalaz� si� nad najwy�szym punktem z�omowiska. Nast�pnie obraca� go, kr�c�c si� przy tym w k�ko, dop�ki nie obejrza� wszystkiego, co znajdowa�o si� w zasi�gu Wszystkowidz�cego. - Pani Jones sprzedaje jakie� rury hydraulikowi - zdawa� relacj�. - Hans ustawia jakie� graty. O! Jest Jupe! - zatrzyma� peryskop. - Idzie pieszo, prowadz�c rower. Chyba mia� jakie� k�opoty... tak, widz�, �e przednia opona siad�a. - Pewnie najecha� na gw�d� - domy�li� si� Bob - dlatego tak d�ugo nie wraca�. Czy wygl�da na roze�lonego? - Nie! S�ucha sobie tranzystora i u�miecha si�. To dziwne... Jupe nie znosi, kiedy co� nawala, nawet je�li mia�aby to by� tylko opona. Wiesz, zawsze m�wi, �e to obni�a jego sprawno��. Lubi planowa� z du�ym wyprzedzeniem, by potem wszystko sz�o jak po ma�le. - Jupe jest �wietny w planowaniu - powiedzia� Bob. - Wola�bym jednak, �eby nie u�ywa� tylu trudnych s��w. Czasami nawet ja mam k�opoty ze zrozumieniem tego, co m�wi. - A kto nie ma? - mrukn�� Pete. Obraca� wolno peryskopem tak, jak wymaga� tego rozw�j sytuacji na zewn�trz. - Teraz Jupe przechodzi przez bram�. Podaje co� pani Jones. Ona wskazuje w nasz� stron� i kiwa g�ow�. Pewnie m�wi, �e jeste�my w warsztacie. Teraz Jupe wchodzi do biura. Ciekaw jestem, co tam robi? Jeszcze nie wyszed�. No, wreszcie idzie. - Chod�, po�artujemy sobie troch� z niego - zaproponowa� Bob. - Schowamy list pana Hitchcocka i poka�emy mu tylko ten od pani Banfry. Niech pog��wkuje troch� nad planem odnalezienia kota. Co ty na to? Potem poka�emy mu list o profesorze Yarboroughu i jego mumii. - I oczywi�cie powiemy, �e nie mo�emy zaj�� si� t� spraw�, zanim nie odszukamy zaginionego kota - chichota� Pete. - Pobawimy si�. Teraz moja kolej na �wiczenie dedukcji. Czekali. Po chwili us�yszeli, jak Jupe zdejmuje �elazn� krat� zamykaj�c� Drugi Tunel, czyli wielk� karbowan� rur� - ich przej�cie do Kwatery G��wnej. Pete szybko obni�y� peryskop i usiad� przy biurku. Teraz s�ycha� by�o g�uche dudnienie rury wskazuj�ce na to, �e Jupe jest w trakcie pokonywania Drugiego Tunelu. Po chwili charakterystyczne szturchni�cie w klap� przyczepy zapowiedzia�o oczekiwanego go�cia. Wreszcie klapa unios�a si� i ch�opcy zobaczyli Jupe'a. Jupiter Jones by� kr�pym, silnym ch�opcem o czarnych w�osach i ciemnych, bystrych oczach. Mia� typowo ch�opi�c� twarz o r�owej cerze, kiedy jednak wypr�a� si� i wysuwa� do przodu podbr�dek, m�g� sprawia� wra�enie starszego, ni� by� w rzeczywisto�ci. Jednocze�nie te� czasami, dla wprowadzenia kogo� w b��d, przybiera� niedba�� postaw� i robi� odpowiedni� min�, udaj�c grubego i niezbyt rozgarni�tego ch�opca. - Uff - sapn�� - gor�co na dworze. - Niezbyt dobry dzie� na z�apanie gumy - powiedzia� Pete. - Sk�d wiesz? - Jupe spojrza� na niego. - Dedukcja - odpar� Pete. - �wiczyli�my z Bobem dedukcj�, tak jak nam poleci�e�. Prawda, Bob? - Zgadza si� - skin�� g�ow� Bob. - Musia�e� i�� spory kawa� prowadz�c rower. Jupe zacz�� im si� uwa�nie przygl�da�. - Rzeczywi�cie - powiedzia�. - Czy mogliby�cie mi przedstawi� przes�anki waszej dedukcji? Chcia�bym sprawdzi� poprawno�� waszych proces�w m�zgowych. - Naszych co? - Naszego my�lenia - wyja�ni� Pete'owi Bob. - Powiedz mu, Pete. - W porz�dku - zgodzi� si� Pete. - Wyci�gnij r�ce. Jupiter pokaza� obie d�onie. By�y brudne. Na jednej wida� by�o niewyra�ny �lad, by� mo�e po oponie rowerowej. - Co dalej? - spyta� Jupe. - Twoje prawe kolano - zacz�� Pete - jest zakurzone. Musia�e� kl�cze� na ziemi. Masz brudne r�ce i �lad opony na jednej z nich. Dedukcja w tym przypadku jest prosta: kl�kn��e�, by sprawdzi� opon� w rowerze. To narzuca podejrzenie, �e mog�a by� przebita. Buty masz mocno zakurzone, a wi�c musia�e� przej�� spory kawa� drogi pieszo. To s� podstawowe rzeczy, drogi Jupe. By�aby to rzeczywi�cie dedukcja na niez�ym poziomie, gdyby nie to, �e najwa�niejsze fakty akurat Pete widzia� przez peryskop. Jupe zdawa� si� jednak pozostawa� pod wra�eniem poprawno�ci ich rozumowania. - Bardzo dobrze - powiedzia�. - Takich zdolno�ci nie powinno si� marnowa� na szukanie kota. - Co?! - wykrzykn�li jednocze�nie Pete i Bob. - Powiedzia�em, �e tak dobrze opanowana umiej�tno�� dedukcyjnego rozumowania nie powinna by� marnowana na tropienie abisy�skiego kota, kt�ry nagle znikn�� - Jupe lubowa� si� nie tylko w u�ywaniu m�drych s��w, ale te� w przyjmowaniu oficjalnego tonu, za czym akurat nie przepadali Bob i Pete. - W istocie, detektywi waszej miary powinni po�wi�ci� si� wi�kszym sprawom, takim jak na przyk�ad tajemnica maj�cej trzy tysi�ce lat mumii, szepcz�cej w nieznanym j�zyku zagadkow� wiadomo�� do swojego odkrywcy. - Sk�d wiesz o mumii? - prawie krzykn�� Pete? - Podczas gdy wy �wiczyli�cie dedukcj� - odpar� Jupiter - ja wprawia�em si� w czytaniu w my�lach. Bob, masz w kieszeni list z adresem pana Yarborougha. Telefonowa�em ju� po Worthingtona i samoch�d. Powinien by� za dziesi�� minut. Teraz zadzwonimy do profesora i zaoferujemy mu nasz� pomoc w rozwi�zaniu tajemnicy zwi�zanej z szepcz�c� mumi�. Pete i Bob oniemiali ze zdumienia wpatrywali si� bezmy�lnie w Jupe'a. ROZDZIA� 4 Kl�twa mumii W p� godziny p�niej Pete po raz pi�ty z kolei zada� pytanie: - Sk�d wiedzia�e� o li�cie pana Hitchcocka, w kt�rym pisze o profesorze Yarboroughu i jego mumii? Jupiter westchn��. - Je�li nie wierzycie, �e potrafi� czyta� w my�lach, musicie sobie radzi� sami - powiedzia�. - U�yjcie swojej niezawodnej dedukcji. Dopiero co dali�cie jej wspania�y pokaz, wi�c po prostu kontynuujcie. Ta odpowied� wp�dzi�a Pete'a w milczenie. Bob nastroszy� si�: Jupe znowu okaza� si� lepszy od nich. Ale chyba w swoim czasie powie im, sk�d wiedzia� o listach. Nagle Bob poczu� si� szcz�liwy, �e od samego pocz�tku uczestniczy w czym�, co zapowiada�o si� - i jak si� p�niej mia�o okaza� rzeczywi�cie by�o - na tajemnic� na tyle nadzwyczajn� i niesamowit�, �e mog�a zainteresowa� ka�dego detektywa. Trzej ch�opcy zajmowali tylne siedzenie du�ego, staro�wieckiego rolls-royce'a. Dzi�ki niemu mogli pokonywa� rozleg�e tereny Po�udniowej Kalifornii. Samoch�d wi�z� ich szybko i komfortowo przez wzg�rza oddzielaj�ce Rocky Beach od p�nocnej cz�ci Hollywoodu. - Jupe - zacz�� Bob, rozpieraj�c si� na wygodnym siedzeniu - co zrobimy, gdy minie trzydzie�ci dni i trzeba b�dzie odda� samoch�d? U�ywali�my go ju� przez trzyna�cie dni. - Niestety, przez pi�tna�cie, panie Andrews - poprawi� Boba szofer Worthington, wysoki, szczup�y Anglik. Podczas wsp�lnych wypraw zawi�za�a si� mi�dzy nim a Trzema Detektywami serdeczna przyja��. - Wliczaj�c ju� dzisiejszy dzie�. Podejrzewam, �e fatalnie odczuj� brak wra�e�, kiedy nie b�d� ju� mia� przyjemno�ci wo�enia was. - Zosta�o wi�c tylko pi�tna�cie dni - westchn�� Pete. - Dwa plus dwa nie zawsze daje cztery - odpowiedzia� tajemniczo Jupe. - Pi�tna�cie i pi�tna�cie nie zawsze musi r�wna� si� trzydzie�ci. - Worthington, prosz� zatrzyma� si� w tym miejscu. Znajdowali si� nieco poni�ej szczytu jednego ze wzg�rz otaczaj�cych Hollywood. W tym miejscu ��czy� si� z drog� prywatny podjazd. Po jego obu stronach sta�y kamienne s�upy. Do jednego z nich przymocowana by�a tabliczka z nazwiskiem Yarborough. Podjazd prowadzi� w d� po zboczu kanionu do rozleg�ej posiad�o�ci, obsadzonej g�sto drzewami i krzewami. Spomi�dzy nich przebija�a czerwie� dachu rezydencji w starohiszpa�skim stylu. Za budynkiem zbocze kanionu by�o ju� bardzo strome. Na przeciwleg�ym zboczu wida� by�o inne posiad�o�ci z domami po�o�onymi na r�nych wysoko�ciach. - To jest droga do domu profesora Yarborougha - powiedzia� Jupiter. - Oczekuje nas, bo zawiadomi�em go telefonicznie o naszym przyje�dzie. Prosz� wi�c wjecha� na podjazd. Nie mog� ju� doczeka� si� spotkania z t� mumi�. Mo�e do nas przem�wi? - Lepiej, �eby nic nie m�wi�a - mrukn�� Pete. - Nie chcia�bym by� w pokoju z �adn� gadaj�c� mumi�. Osobi�cie wcale si� nie dziwi� profesorowi, �e jest przygn�biony. Profesor Yarborough by� w tym momencie nawet bardzo przygn�biony. Siedzia� w fotelu na tarasie i popija� gor�cy bulion, kt�ry poda� mu Wilkins. - Powiedz mi, Wilkins - pyta� profesor - czy czeka�e� znowu ostatniego wieczoru, tak jak ci� prosi�em? - Tak, prosz� pana. By�em z Ra-Orhonem, a� zrobi�o si� zupe�nie ciemno. Raz zdawa�o mi si�, �e co� s�ysz�... - Tak! I co? - Niestety, to by�o tylko urojenie. Wzi�� z r�k profesora pust� fili�ank� i poda� mu serwetk�. - Co� si� ze mn� dzieje, Wilkins - powiedzia� profesor wycieraj�c usta. - Tej nocy nie mog�em spa�. Chodzi�em p�przytomny, a serce mocno mi wali�o. Ta ca�a tajemnica rozstraja mnie nerwowo. - Rzeczywi�cie, jest to ogromnie denerwuj�ce - przyzna� Wilkins. - Czy rozwa�y� pan... - Rozwa�y�em co? Co chcesz powiedzie�, Wilkins? - Chcia�em tylko spyta�, czy nie my�la� pan o przes�aniu Ra-Orhona do Egiptu? W ten spos�b uwolni�by si� pan od tego m�cz�cego... - Nie! - przerwa� mu brutalnie profesor. - Owszem, jest wiele rzeczy, kt�rych nie rozumiem, ale dop�ki ich nie wyja�ni�, nie poddam si�, zdecydowanie nie! Mam nadziej�, �e niebawem otrzymam pewn� pomoc. - Detektyw, prosz� pana? My�la�em, �e nie chce pan, by cokolwiek z tej historii dotarto do policji. - I nie dotrze. To godni zaufania prywatni detektywi, kt�rych poleci� mi m�j przyjaciel Alfred Hitchcock. - Melodyjny d�wi�k dzwonka od drzwi frontowych przerwa� rozmow�. - To mog� by� oni. Prosz�, pospiesz si�, Wilkins, i popro� ich tutaj. - Tak jest, prosz� pana. Kamerdyner wszed� do domu i zaraz powr�ci� z trzema ch�opcami: kr�pym i czarnow�osym, wysokim i muskularnym i drobnym, w okularach, lekko utykaj�cym, z nog� uj�t� w usztywniaj�cy aparat. Profesor zmarszczy� czo�o. Jupiter zaraz to odczu�. Pan Yarborough oczekiwa� kogo� starszego. Szybko wi�c wypr�y� si� maksymalnie, wysun�� brod� i od razu nabra� bardziej dojrza�ego wygl�du. Wyj�� z kieszeni wizyt�wk� i poda� profesorowi. Ten przeczyta�: TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews i zada� pytanie, kt�re stawiali niemal wszyscy: - Co oznaczaj� te znaki zapytania? Mog�yby wr�cz budzi� w�tpliwo�ci co do waszych talent�w detektywistycznych. Bob i Pete wymienili u�miechy. Znaki zapytania by�y czym� w rodzaju ich kodu wymy�lonego przez Jupe'a, i dlatego postanowili zrobi� z nich sw�j znak firmowy. Dzi�ki tym znakom porozumiewali si�. Kiedy kt�ry� z nich by� w jakim� miejscu i chcia� o tym poinformowa� koleg�w, rysowa� tam znak zapytania kred� w odpowiednim kolorze. Jupiter u�ywa� kredy bia�ej, Bob zielonej, a Pete niebieskiej. Dzi�ki r�nym kolorom by�o oczywiste, kt�ry z nich zostawi� znak. - Znak zapytania - Jupiter zacz�� jak najbardziej oficjalnym tonem - najog�lniej m�wi�c symbolizuje wszelkie pytania, nierozwi�zane zagadki, niewyja�nione tajemnice. M�g�by by� r�wnie dobrze symbolem dochodzenia. Dlatego uczynili�my z niego nasz znak firmowy. Podejmiemy si� ka�dej sprawy, kt�r� zechce nam pan powierzy�. Nie mo�emy gwarantowa� sukcesu, ale zapewniamy, �e zrobimy wszystko, co b�dzie w naszej mocy, by ostatecznie rozwi�za� nawet najtrudniejsze zadanie. - Hmm - profesor bawi� si� w zamy�leniu wizyt�wk�. - Gdyby nie ta deklaracja, kaza�bym Wilkinsowi odprowadzi� was do drzwi. Dobrze wiem, �e nikt nie powinien przyrzeka� sukcesu w �adnym przedsi�wzi�ciu. Ale rzeczywi�cie, sukces cz�sto bywa po prostu nast�pstwem rzetelnych stara�. Zamilk�, przygl�daj�c si� im uwa�nie. W ko�cu skin�� g�ow�. - To Alfred Hitchcock mi was poleci�. Ufam jego s�dom. Z oczywistych powod�w nie mog� zawiadomi� policji. Nie mog� te� zwr�ci� si� o pomoc do prywatnego detektywa, bo pomy�li, �e mam �wira, m�wi�c waszym j�zykiem. Koledzy po fachu po cichu mo�e i wsp�czuliby mi, ale publicznie pewnie by rozg�aszali, �e jestem stetrycza�ym starcem. Natomiast trzej ch�opcy z wyobra�ni�, bez uprzedze�... Tak, mam przeczucie, �e je�li w og�le mo�na doj�� do sedna tej sprawy, to tylko wy mo�ecie to zrobi�. Wsta� z fotela i skierowa� si� ku muzeum. - Chod�cie � powiedzia� - poka�� wam Ra-Orhona i mo�emy zaczyna�. Jupe poszed� za nim, a Boba i Pete'a zatrzyma�y dr��ce d�onie Wilkinsa. Na jego twarzy malowa� si� niepok�j. - Ch�opcy - zacz�� - zanim wpl�czecie si� w tajemnic� tej mumii Ra-Orhona, powinni�cie jeszcze o czym� wiedzie�. - O czym? - zapyta� Pete pochmurniej�c. - Ci��y nad ni� kl�twa - Wilkins zni�y� g�os. - Przekle�stwo rzucone na grobowiec, dotykaj�ce ka�dego, kto do niego wejdzie i zak��ci spok�j Ra-Orhona. Niemal wszyscy cz�onkowie pierwszej ekspedycji zmarli w spos�b nag�y i gwa�towny. Profesor nie przyzna, �e to kl�twa odebra�a im �ycie. Jego zdaniem nie ma �adnych podstaw naukowych do tego, by tak s�dzi�. Poza tym dot�d kl�twa nie dzia�a�a na niego. Ale teraz ma t� mumi� u siebie w domu i jestem pe�en obaw. Nie o siebie si� l�kam, ale o niego, a teraz i o was, ch�opcy. Pete i Bob wpatrywali si� w twarz kamerdynera. Nie mieli w�tpliwo�ci - on na pewno nie �artowa�. W tym momencie nadszed� Jupe. - Na co czekacie? Chod�cie! - zawo�a�. Pospieszyli za nim i przez drzwi tarasowe weszli do sali muzealnej. Profesor podszed� do sarkofagu, zdj�� wieko i wskazuj�c na wn�trze skrzyni powiedzia�: - To jest Ra-Orhon, i mam nadziej�, naprawd� mam nadziej�, �e pomo�ecie mi dowiedzie� si�, co on chce mi przekaza�. Od twarzy Ra-Orhona w kolorze mahoniu bi� spok�j. Chocia�... przygl�daj�c si� jego zamkni�tym oczom, ch�opcy odnie�li do�� niesamowite wra�enie, �e powieki zaraz si� podnios�. Jupiter ogl�da� mumi� z du�ym zainteresowaniem. Natomiast Bob i Pete oddychali z trudem. To nie wygl�d mumii wywo�ywa� w nich takie reakcje. Chodzi�o o to, co us�yszeli od kamerdynera. Ju� sama szepcz�ca mumia by�a wystarczaj�co niesamowitym zjawiskiem, a co dopiero szepcz�ca mumia z ci���cym nad ni� przekle�stwem! Wymienili spojrzenia. Pete mia� bardzo niewyra�n� min�. - Daj spok�j - powiedzia� st�umionym g�osem. - Tym razem Jupe naprawd� nas wrobi�. ROZDZIA� 5 Nag�e niebezpiecze�stwo Jupiter bardzo uwa�nie przygl�da� si� Ra-Orhonowi. Profesor Yarborough ociera� chusteczk� pot z czo�a. - Wilkins - powiedzia� - otw�rz okna. Przecie� wiesz, �e nie znosz�, jak s� zamkni�te. - Tak, prosz� pana - kamerdyner otworzy� szeroko okna i momentalnie da�o si� odczu� wyra�ny powiew wiatru, kt�ry wywo�a� lekkie dr�enie masek wisz�cych na �cianach. Jupiter przerwa� ogl�danie mumii i podni�s� g�ow�, s�uchaj�c delikatnych d�wi�k�w. - Czy to nie by�o w�a�nie to, co pan s�ysza�, profesorze? - spyta�. - D�wi�k wywo�any powiewem wiatru? - Nie, nie, m�j ch�opcze. Z �atwo�ci� odr�niam przypadkowe odg�osy od ludzkiej mowy. Mumia zdecydowanie szepta�a. - W takim razie