8333
Szczegóły |
Tytuł |
8333 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8333 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8333 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8333 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA �MIEJ�CEGO SI� CIENIA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: MIRA WEBER)
Kr�tki wst�p Alfreda Hitchcocka
Witajcie, mi�o�nicy tajemniczych opowie�ci!
Ciesz� si�, �e gotowi jeste�cie prze�y� kolejn� przygod� wraz z niezwyk�ymi ch�opakami, znanymi jako Trzej Detektywi. Tym razem za spraw� z�otego amuletu, stanowi�cego cz�stk� zaginionego skarbu india�skiego plemienia, znajd� si� w tak niebezpiecznych sytuacjach, jakie nawet trudno sobie wyobrazi�. Ich groz� spot�guje dziwny �miej�cy si� cie�, kt�ry pojawia� si� b�dzie niespodziewanie w najbardziej nieoczekiwanych miejscach.
Je�li czytali�cie kt�r�� z poprzednich opowie�ci, po�wi�conych przygodom Trzech Detektyw�w, wiecie ju� wszystko o moich m�odych przyjacio�ach. Pierwszy Detektyw, Jupiter Jones, jest kr�py i grubawy, Pete Crenshaw - wysoki i doskonale umi�niony, a Bob Andrews, najbardziej spo�r�d nich rozmi�owany w nauce, drobny i w�t�y. Wszyscy mieszkaj� w Rocky Beach, niewielkim kalifornijskim miasteczku na wybrze�u Pacyfiku, niedaleko Hollywoodu.
Kwater� G��wn� detektywi urz�dzili sobie w starej przyczepie kempingowej, sprytnie ukrytej przed oczami intruz�w na terenie sk�adu z�omu, nale��cego do cioci i wuja Jupitera, z kt�rymi ch�opiec mieszka.
Nie b�d� Was ju� jednak d�u�ej zanudza�. Pora na przygod�! Cie� w�a�nie zaczyna si� �mia� - cho� czy ten skrzek mo�na nazwa� �miechem?
Alfred Hitchcock
ROZDZIA� 1
�miech, kt�ry rozleg� si� noc�
Bob Andrews i Pete Crenshaw mieli przed sob� jeszcze oko�o czterech kilometr�w do Rocky Beach, kiedy musieli w��czy� �wiat�a rowerowe. Zim� w g�rach po�udniowej Kalifornii ciemno�ci zapadaj� nagle.
- Do licha - westchn�� Pete - powinni�my byli wcze�niej ruszy� do domu.
- Warto by�o zosta� d�u�ej, �eby pop�ywa� - Bob u�miechn�� si� szeroko.
Wspania�y dzie� w g�rach, zako�czony k�piel� w strumieniu, nieco zepsu�a jedynie nieobecno�� trzeciego cz�onka zespo�u detektyw�w, Jupitera Jonesa, kt�ry mia� akurat pilne prace w sk�adzie swego wuja Tytusa.
Zm�czeni ale szcz�liwi ch�opcy peda�owali ra�no drog� biegn�c� obok wysokiego kamiennego muru, kiedy nagle ciemno�ci rozdar� wysoki, niepokoj�cy krzyk.
- Ratunku! - wo�a� nieznajomy g�os.
Pete nacisn�� hamulec i zatrzyma� si� gwa�townie. Bob z impetem wpad� na niego, mrucz�c co� pod nosem.
- S�ysza�e�? - wyszepta� Pete.
Bob doprowadzi� rower do porz�dku i spojrza� w stron� kamiennego muru.
- S�ysza�em. My�lisz, �e kogo� skrzywdzono?
Kiedy ch�opcy nas�uchiwali, co� poruszy�o si� w zaro�lach za murem.
- Ratunku! - rozleg�o si� ponownie.
Teraz nie by�o ju� w�tpliwo�ci, �e kto� usilnie wzywa� pomocy. Ch�opcy zauwa�yli w murze ci�k� bram� z wysokich �elaznych pr�t�w, zako�czonych ostro jak w��cznie. Nie wahali si� ani chwili. Pete porzuci� rower i pobieg� do niej. Bob, usi�uj�c dotrzyma� mu kroku, nagle krzykn�� ostro:
- O kurcz�!
Co� przelecia�o ponad murem i uderzy�o go mocno. By�o to co� ma�ego, co odbi�o si� od ramienia ch�opca i poszybowa�o w ciemno�ci.
- Mam! - Pete wyci�gn�� r�k� i pochwyci� znikaj�cy przedmiot.
Obaj ch�opcy wpatrywali si� w male�k� l�ni�c� metalow� statuetk� o wysoko�ci nieca�ych dziesi�ciu centymetr�w, kt�r� Pete trzyma� w d�oni. Przedstawia�a siedz�cego po turecku szeroko u�miechni�tego m�czyzn�.
- Co to jest? - spyta� Bob.
- Nie mam poj�cia. Mo�e jaki� wisior? Popatrz na to uszko przymocowane do jego g�owy.
- Wylecia� zza muru. Czy...
Przerwa�, s�ysz�c jaki� ha�as. Kto� przedziera� si� przez krzaki, a po chwili zawo�a� przyt�umionym g�osem:
- Wyrzuci� co�! Znajd� to!
- Robi si�, szefie - odpowiedzia� drugi g�os.
Zamek w bramie zaskrzypia�, jakby kto� usi�owa� go otworzy�. Ch�opcy szybko rozejrzeli si� doko�a i tu� pod murem zauwa�yli g�ste krzaki. Ukryli rowery i sami przycupn�li w g�stwinie, by nikt nie odkry� ich obecno�ci.
Ci�ka brama otwarta si� ze zgrzytem zawias�w. Jaka� posta� przemkn�a jak cie� mi�dzy drzewami i dobieg�a do skraju bitej drogi. Ch�opcy wstrzymali oddechy i obserwowali uwa�nie poprzez li�cie, co si� dzieje. Posta� zbli�y�a si�, przesz�a obok przyczajonych w krzakach detektyw�w i ruszy�a drog�.
- Widzia�e�, kto to by�? - spyta� szeptem Bob.
- Jest zbyt ciemno - odpar� Pete.
- Mo�e powinni�my zwr�ci� statuetk�. Wygl�da na cenn�.
- S�dz�, �e... Patrz!
Jaki� niewyra�ny kszta�t pojawi� si� nieca�e trzy metry od miejsca, gdzie tkwili skuleni Pete i Bob. Ch�opcy zamarli, boj�c si� nawet poruszy� palcem. Cie� zdawa� si� wyrasta� nad nimi w mroku nocy - wysoki, powykr�cany i garbaty, z d�ugim nosem zakrzywionym jak dzi�b drapie�nika i ma�� g��wk�, kt�ra niepewnie trz�s�a si� na wszystkie strony.
Nagle ciemno�ci rozdar� dziki �miech. To �mia� si� wysoki cie�, stoj�cy tak blisko kryj�wki ch�opc�w.
Kiedy detektywi zdo�ali ju� pokona� strach, kt�ry zmusza� ich do ucieczki, cie� przem�wi� nagle zwyczajnym m�skim g�osem.
- Dajmy sobie na razie spok�j. Jest zbyt ciemno na poszukiwania.
- W porz�dku, szefie - odpar� stoj�cy dalej drugi m�czyzna. - Jutro postaram si� to znale��.
Wysoki garbus z dziwn� g��wk� poczeka� chwil� na swego kompana. Gdy ten znalaz� si� przy nim, obaj przedarli si� przez krzaki, zamykaj�c za sob� �elazn� bram�. Ch�opcy pozostali w ukryciu tak d�ugo, a� us�yszeli zgrzyt zamka i cichn�ce g�osy oddalaj�cych si� m�czyzn.
- Widzia�e� tego faceta? Tego ze �mieszn� g��wk� - szepn�� Bob. - A ten �miech... Co to mog�o by�?
- Nie wiem i raczej nie chc� si� dowiedzie� - odpar� stanowczo Pete.
- Wracajmy do domu. Musimy opowiedzie� Jupe'owi t� histori�.
- Dobrze - zgodzi� si� Pete.
Ch�opcy podnie�li rowery i wyprowadzili je z powrotem na drog�. Kiedy ruszyli w kierunku prze��czy Las Casitas, dziki �miech znowu rozleg� si� za nimi w ciemno�ciach.
Mocniej nacisn�li na peda�y i nie zwolnili tempa jazdy, a� prze��cz zosta�a za nimi, a w dole zamajaczy�y przyjazne �wiat�a Rocky Beach.
ROZDZIA� 2
Tajemnicza wiadomo��
- Wygl�da na lite z�oto! - wykrzykn�� Jupiter, z uroczyst� min� ogl�daj�c male�k� statuetk�.
- Czy ona jest cenna, Jupe? - spyta� Bob.
- S�dz�, �e bardzo, i to nie dlatego, �e wykonano j� ze z�ota - odpar� Jupiter.
- Do licha, czy mo�e by� co� cenniejszego ni� z�oto? - zawo�a� z pow�tpiewaniem Pete.
Pos��ek przedstawiaj�cy u�miechni�tego cz�owieczka le�a� po�yskuj�c na wyci�gni�tej d�oni Jupitera.
- Zobaczcie, ch�opaki, jak starannie kto� to wyrze�bi�. Sko�ne oczy i pi�ropusz, kt�ry figurka ma na g�owie, sugeruj�, �e jest dzie�em artysty z jakiego� india�skiego plemienia. Wygl�da na star�. Podobne bibeloty ogl�da�em w muzeach.
Ch�opcy zebrali si� w starej przyczepie kempingowej, kt�ra s�u�y�a im jako Kwatera G��wna. Przyczepa zosta�a uszkodzona w wypadku i wuj Jupitera nie zdo�a� jej sprzeda�, wi�c ofiarowa� j� ch�opcom, by mieli gdzie si� spotyka�. Przyjaciele zamaskowali przyczep� stert� z�omu tak starannie, �e by�a niewidoczna dla oczu postronnych. Mo�na by�o si� do niej dosta� przez kilka sekretnych wej��. W �rodku mie�ci�a ma�e biuro wyposa�one w biurko, telefon, magnetofon i inne urz�dzenia potrzebne do pracy detektywa. Naprzeciwko biura znajdowa�o si� ma�e laboratorium i ciemnia. Niemal ka�dy sprz�t pochodzi� ze sk�adu z�omu i ch�opcy sami doprowadzili go do u�ytku.
Jupiter s�uchaj�c zako�czenia opowie�ci o przygodzie, kt�ra spotka�a jego przyjaci� w g�rach, przez ca�y czas wpatrywa� si� w figurk�. Kiedy zamilkli, zmarszczy� brwi i zamy�li� si�.
- Jednym s�owem uwa�acie, �e ten, kto wzywa� pomocy, przerzuci� tak�e przez mur statuetk�. Nast�pnie schwytali go ci dwaj m�czy�ni, kt�rzy wyszli potem na drog� poszuka� zguby.
- Jasne - odpar� Bob.
- Jednak�e te dwa fakty nie musz� by� ze sob� powi�zane - zwr�ci� uwag� Jupiter. - To jest tylko przypuszczenie bez realnych dowod�w.
- Nie szukaj dziury w ca�ym, Jupe - zaprotestowa� gwa�townie Pete. - Mo�na by� uwa�nym detektywem, w porz�dku, ale tu sprawa jest jasna. S�yszeli�my krzyk, kto� rzuci� figurk�, potem pojawili si� ci dwaj faceci i jeden z nich m�wi� do drugiego �szefie�. Moim zdaniem mamy do czynienia z gangiem.
- Mo�liwe, ale nadal nie widz� zwi�zku mi�dzy statuetk� a wo�aniem o pomoc - obstawa� przy swoim Jupiter.
- A ta dziwna posta�? - wtr�ci� si� szybko Bob. - Nigdy nie widzia�em kogo�, kto wygl�da�by lub �mia� si� w podobny spos�b.
- Mo�ecie opisa� ten �miech?
- Cienki, wysoki, przypomina� �miech dziecka - powiedzia� Pete.
- Nie, raczej kobiety - poprawi� go Bob.
- Jakiej tam kobiety. To by� �miech wariata.
- Histeryczny, brzmia� w nim strach.
- Z�o�liwy, nieprzyjemny.
- Powiedzia�bym, �e raczej smutny. M�g� tak si� �mia� jaki� stary cz�owiek.
Jupiter s�ucha� koleg�w z zak�opotanym wyrazem twarzy.
- Jeste�cie pewni, �e obaj s�yszeli�cie ten sam �miech?
- Z pewno�ci�. - W g�osie Pete'a brzmia�o wahanie. - Obawiam si� jednak, �e s�yszeli�my co prawda to samo, ale nie tak samo.
- Za to dok�adnie i z bliska. - Jupiter westchn��. - Powinienem sam go pos�ucha�, �eby wiedzie�, jak naprawd� brzmi. Czy chocia� jeste�cie pewni, �e kto� wzywa� pomocy?
- Absolutnie! - zawo�ali r�wnocze�nie Bob i Pete.
Na okr�g�ej twarzy Jupitera wida� by�o g��bokie zamy�lenie.
- Z waszego opisu wynika, �e znajdowali�cie si� na zewn�trz muru ogradzaj�cego maj�tek Sandow�w.
- Racja! - Bob strzeli� w powietrzu palcami. - Stara hiszpa�ska posiad�o��. Ponad pi�� tysi�cy akr�w.
- Wi�ksz� cz�� powierzchni zajmuj� g�ry, ale w dawnych czasach ojciec panny Sandow pr�bowa� hodowa� tam byd�o - doda� Jupiter.
- Czy teraz r�wnie� maj� stada? - chcia� wiedzie� Pete.
Bob pokr�ci� g�ow�.
- Nie. Szukaj�c czego� w bibliotece, przeczyta�em informacj� o rodzinie Sandow�w. Ojciec panny Sandow by� ostatnim, kt�ry zajmowa� si� posiad�o�ci�. Po jego �mierci zosta�a tam tylko c�rka, kt�ra odizolowa�a si� od �wiata. M�j ojciec nazywa j� zubo�a�� dziedziczk�, to znaczy, �e ma wi�cej ziemi ni� pieni�dzy. �yje jak pustelnica, nie widuje nikogo poza s�u��c� i ogrodnikiem.
Bob zajmowa� si� zbieraniem informacji dla ich detektywistycznego tria i wszystkie zgromadzone przez niego fakty by�y w stu procentach prawdziwe. Jupiter spowa�nia�.
- Wiecie, to zaczyna by� dziwne. Co ci dwaj m�czy�ni robili w posiad�o�ci Sandow�w i sk�d si� tam wzi�a statuetka?
- Mo�e gang zamierza� okra�� pann� Sandow? - zasugerowa� Pete.
- Z czego? Przecie� ona niewiele posiada - zaoponowa� Bob.
- Prawdopodobnie starsza pani nie ma nic wsp�lnego z tym, czego byli�cie �wiadkami. M�czy�ni znale�li si� w jej posiad�o�ci zupe�nie przypadkowo - uzna� Jupiter. - �aden gang nie traci�by czasu dla takiego drobiazgu.
Jupiter obraca� w d�oni ma�ego z�otego cz�owieczka i wpatrywa� si� w niego tak, jakby m�g� on przekaza� im potrzebne informacje. Nagle oczy Pierwszego Detektywa zal�ni�y podnieceniem.
- Co si� sta�o, Jupe? - spyta� Bob.
Jupiter zacz�� co� majstrowa� przy podstawie statuetki. Przekr�ca�, naciska�, a� w pewnym momencie wyda� okrzyk tryumfu. Denko odskoczy�o i co� wypad�o ze �rodka figurki na pod�og�.
- Niesamowite! Tajemna skrytka! - zawo�a� podniecony Pete.
Jupiter podni�s� ma�y kawa�ek papieru, kt�ry wyfrun�� ze skrytki. Rozprostowa� go na biurku, a koledzy pochylili si�, by zobaczy�, czy co� jest na nim napisane. Jupiter wysili� wzrok i j�kn��.
- Czy to jaka� wiadomo��? - spyta� Bob.
- Nie wiem! - odpar� z rozpacz� Pierwszy. - Nie mog� tego odczyta�. Napisane w jakim� obcym j�zyku.
Bob i Pete wpatrywali si� w pomi�ty �wistek.
- Nie mam poj�cia, co to za j�zyk. Nigdy dot�d z nim si� nie spotka�em - doda� Jupe ponurym g�osem.
Ch�opcy milczeli rozczarowani. Jupiter zna� pobie�nie wiele obcych j�zyk�w, a trzema z nich w�ada�. Je�li nawet nie potrafi� rozpozna� pisma, musia� to by� naprawd� tajemniczy j�zyk.
Bob jeszcze raz uwa�niej spojrza� na papier.
- Ch... ch�opaki - wyj�ka�. - To jest napisane krwi�!
Jupiter ponownie przyjrza� si� karteczce. Pete niespokojnie przeczesywa� palcami w�osy.
- Bob ma racj� - potwierdzi� w ko�cu Jupiter. - Wiadomo�� napisana jest krwi�. Ten, kto j� sporz�dza�, robi� to w sekrecie i nie mia� pi�ra ani o��wka.
- To m�g� by� wi�zie� - podsun�� Bob.
- Albo kto�, kto pragn�� wyrwa� si� z gangu - doda� Pete.
- Jest wiele mo�liwo�ci - zgodzi� si� Jupiter - co znaczy, �e czeka nas nowe zadanie. Najpierw musimy znale�� kogo�, kto pomo�e nam odczyta� te s�owa.
- A mamy tak� osob�?
- Znamy jednego cz�owieka, kt�ry jest kopalni� wiadomo�ci na temat dziwnych j�zyk�w i dziwnych ludzi.
- Alfred Hitchcock! - zawo�a� Pete.
- W�a�nie jego mia�em na my�li - potwierdzi� Jupiter. - Dzi� jest ju� za p�no, ale jutro odwiedzimy pana Hitchcocka i poka�emy mu ten zapis.
ROZDZIA� 3
Atak
Nast�pnego dnia tu� po �niadaniu Pete i Bob pobiegli do sk�adu z�omu. Czekali tam ju� na nich Jupiter i Worthington.
- Najpierw pojedziemy do studia pana Hitchcocka - poprosi� kierowc� Jupiter, kiedy ju� wszyscy wgramolili si� do ogromnego rolls-royce'a z poz�acanymi ozdobami. Jaki� czas temu Pierwszy Detektyw wygra� konkurs, w kt�rym nagrod� by�o prawo do u�ytkowania przez trzydzie�ci dni tego luksusowego samochodu.
- Jak pan sobie �yczy, panie Jones - odpar� uprzejmie Worthington. Mimo serdecznej przyja�ni, jaka wywi�za�a si� mi�dzy nim a ch�opcami, elegancki szofer zawsze przestrzega� konwenans�w.
Trzej Detektywi wiedzieli z do�wiadczenia, �e nie�atwo dosta� si� do studia s�awnego re�ysera, wi�c ilekro� chcieli go odwiedzi�, prosili Worthingtona, aby zawi�z� ich tam rolls-royce'em. Cho� trzydzie�ci dni ju� min�o, to dzi�ki wdzi�cznemu klientowi, kt�ry bez pomocy ch�opc�w nie odzyska�by swego spadku, mogli teraz do woli korzysta� z samochodu. Jego imponuj�cy wygl�d by� przepustk�, kt�ra otwiera�a przed nimi wszystkie bramy.
- Witajcie, drodzy przyjaciele. Jakie� to niezwyk�e wydarzenie przywiod�o was tym razem w moje progi? - S�awny re�yser wychyli� si� zza ogromnego biurka w swym prywatnym gabinecie.
Ch�opcy ochoczo zrelacjonowali wczorajsze prze�ycia na g�rskiej drodze i powiadomili o znalezieniu tajemniczej wiadomo�ci. Pan Hitchcock przys�uchiwa� si� do�� oboj�tnie ca�ej opowie�ci, dop�ki Jupiter nie doszed� do cz�ci zwi�zanej ze z�otym pos��kiem i nie po�o�y� figurki na biurku re�ysera.
Starszy pan z roziskrzonymi oczyma ogl�da� uwa�nie statuetk� przedstawiaj�c� u�miechni�tego ma�ego cz�owieczka.
- Jupiter ma racj�, �e to cenny przedmiot - powiedzia�. - Ten pos��ek jest bez w�tpienia starym india�skim amuletem. Przypadkiem sporo wiem na temat india�skiego rzemios�a artystycznego, bo kiedy� musia�em zdoby� o nim informacje do jednego z film�w. Amulet, kt�ry mamy przed sob�, zosta� zrobiony przez tutejsze plemi� Chumash�w. Podobny wyst�powa� jako rekwizyt w mojej opowie�ci.
- Co to jest amulet, prosz� pana? - dopytywa� si� Pete.
- Magiczny przedmiot, maj�cy odp�dza� z�e moce lub przynosi� szcz�cie, zazwyczaj noszony na szyi - wyja�ni� Hitchcock. - St�d to metalowe oczko na g�owie figurki. Chumashe posiadali wiele takich amulet�w.
- O kurcz�! - westchn�� Pete. - Nawet nie wiedzia�em, �e w pobli�u Rocky Beach �yli jacy� Indianie.
- Owszem, �yli - powiedzia� Bob. - Czyta�em wszystko o Chumashach. To by�o ma�e, pokojowo nastawione plemi�. Zamieszkiwali tereny nadbrze�ne, potem pracowali dla hiszpa�skich osadnik�w.
- Wszystko to prawda - zgodzi� si� pan Hitchcock. - Teraz jednak�e bardziej interesuje mnie �miej�cy si� cie�. M�wili�cie, �e by�a to wysoka, garbata posta� z male�k� g��wk�, kt�ra trz�s�a si� na wszystkie strony. Najbardziej zaintrygowa� was jednak�e jej niesamowity �miech.
- Tak, prosz� pana - potwierdzi� Bob.
- Byli�cie blisko, a jednak ka�dy z was inaczej opisa� ten �miech. Co o tym s�dzisz, Jupiterze?
- Przyznaj�, �e nie wiem, co mam o tym my�le� - odpar� Pierwszy Detektyw.
- Na razie ja r�wnie� nie mam zdania na ten temat - powiedzia� pan Hitchcock. - Poka�cie mi ten �wistek, kt�ry wypad� ze skrytki w pos��ku.
Jupiter wr�czy� s�awnemu re�yserowi kawa�ek papieru z tajemnicz� wiadomo�ci�, kt�r� pan Hitchcock przestudiowa� uwa�nie.
- Do pioruna! Naprawd� napisane krwi�. Niedawno, co �atwo pozna� po tym, �e tekst jest bardzo czytelny. Z tego wniosek, �e wiadomo�� niezbyt d�ugo znajdowa�a si� w amulecie.
- Czy mo�e pan okre�li�, w jakim j�zyku zosta�a napisana? - spyta� Bob.
- Niestety nigdy dot�d nie zetkn��em si� z podobnym j�zykiem. Prawd� m�wi�c, niczego mi to nawet nie przypomina.
- Kiepska sprawa. Jupiter by� pewien, �e pan nam pomo�e - powiedzia� Pete.
- I co my teraz zrobimy? - spyta� przygn�biony Bob.
- Na szcz�cie mog� wam pom�c mimo nieznajomo�ci tego j�zyka - odpar� z u�miechem pan Hitchcock. - Zarekomenduj� was mojemu przyjacielowi Wiltonowi J. Meekerowi, profesorowi jednego z uniwersytet�w w po�udniowej Kalifornii i specjali�cie od narzeczy ameryka�skich Indian. Cz�sto s�u�y� mi lingwistyczn� konsultacj� przy filmach. Mieszka akurat w Rocky Beach. Sekretarka da wam jego adres. Po wizycie oczekuj� informacji, czego si� od niego dowiedzieli�cie.
Jupiter poleci� Worthingtonowi, by zawi�z� ich do domu profesora, a nast�pnie odstawi� rolls-royce'a do agencji wynajmu samochod�w. Uzna�, �e potem mog� wr�ci� piechot�.
Ma�y bia�y dom nale��cy do profesora Meekera by� cofni�ty od ulicy i ogrodzony p�otem z bia�ych palik�w. Otacza�a go bujna, tropikalna ro�linno��. Ch�opcy pchn�li ko�ysz�c� si� na zawiasach bia�� furtk� i chodniczkiem u�o�onym z kamiennej kostki ruszyli w kierunku frontowych drzwi. Kiedy byli ju� w po�owie drogi, nagle z g�stych krzak�w tu� przed nimi wyskoczy� jaki� m�czyzna.
- Uwaga, ch�opaki! - krzykn�� ostrzegawczo Bob.
M�czyzna by� ciemnosk�ry, niski, szeroki w ramionach. Ubrany by� w lu�n� bia�� koszul� zawi�zan� w pasie, w bia�e pumpy i bia�y kapelusz o szerokim rondzie. Porusza� si� pewnie na szczup�ych, dobrze umi�nionych nogach. Stopy mia� bose. Gro�nie b�ysn�� z�bami i wyci�gn�� przed siebie d�ugi, ostry n�.
Ch�opcy stali jak sparali�owani, podczas gdy ciemnosk�ry napastnik zbli�y� si� do nich, wymachuj�c no�em. Z bliska mogli zobaczy� dzik� w�ciek�o�� w jego oczach.
Zacz�� co� wykrzykiwa� chropawym g�osem w nie znanym im j�zyku i zanim mogli si� zorientowa�, wyszarpn�� pot�n� d�oni� z�oty amulet z r�ki Jupitera. Odwr�ci� si� szybko i pobieg� w kierunku krzak�w.
Oszo�omieni ch�opcy stali jak wmurowani w ziemi�, niezdolni przez d�ug� chwil� powiedzie� nawet s�owa. Pierwszy otrz�sn�� si� Pete.
- Zabra� nasz amulet! - krzykn��.
Nie bacz�c na niebezpiecze�stwo, rzuci� si� w pogo� za z�odziejem. Przedziera� si� przez krzaki, a Bob i Jupiter tu� za nim. Dopadli skraju ogrodu akurat w tym momencie, gdy ciemnosk�ry napastnik wskakiwa� do poobijanego, starego samochodu. Siedz�cy w nim kierowca natychmiast i uszy� z piskiem opon.
- Uciek�! - krzykn�� Pete.
- Z naszym pos��kiem! - rozpacza� Bob.
Ch�opcy popatrzyli na siebie bezradnie. Amulet znikn��! Nagle us�yszeli, �e kto� stoj�cy za ich plecami m�wi co� do nich ze z�o�ci�.
ROZDZIA� 4
Skalne Diab�y
- Co tu si� dzieje?
Ch�opcy odwr�cili si�. Szczup�y, przygarbiony m�czyzna o szpakowatych w�osach patrzy� na nich gniewnie zza grubych szkie� okular�w w rogowej oprawce.
- Jaki� cz�owiek ukrad� nasz amulet! - wybuchn�� Pete.
- By� uzbrojony w n� - uzupe�ni� Bob.
- Wasz amulet? - Starszy pan zdziwi� si�. - Ach, ju� wiem. To wy jeste�cie ch�opcami, o kt�rych wspomina� Alfred Hitchcock. Trzej Detektywi, prawda?
- W komplecie - potwierdzi� z dum� Jupiter.
- Podobno macie do mnie spraw�. Znale�li�cie jak�� karteczk� z wiadomo�ci� w nie znanym wam j�zyku i chcecie, �ebym pom�g� j� rozszyfrowa� - kontynuowa� profesor Meeker.
- Mieli�my - odpar� ze smutkiem Bob - ale ten ciemnosk�ry m�czyzna ukrad� pos��ek i wiadomo�� przepad�a.
- Zg�aszam ma�� poprawk� - oznajmi� Jupiter. - Nadal mamy spraw� do pana profesora. Przepad�a statuetka, ale nie wiadomo��. Na wszelki wypadek wyj��em j� ze skrytki i trzyma�em w innym miejscu.
Jupiter tryumfalnie wr�czy� profesorowi �wistek papieru.
- Wspaniale! - zawo�a� starszy pan. Jego oczy ukryte za grubymi szk�ami okular�w zal�ni�y podnieceniem. - Chod�my do domu, chc� dok�adnie przestudiowa� ten zapis.
Nie zwracaj�c ju� uwagi na ch�opc�w, pobieg� truchtem w kierunku budynku widniej�cego po drugiej stronie ogrodu. By� tak przej�ty trzyman� w r�ku dziwn� wiadomo�ci�, �e nieomal wpad� na drzewo. Kiedy wszyscy znale�li si� ju� w za�adowanym po sufit ksi��kami gabinecie, profesor poleci� ch�opcom usi��� na krzes�ach, a sam zaj�� miejsce za biurkiem i zaj�� si� tajemnicz� notatk�.
- Niesamowite! Tak, tak, zadziwiaj�ce, bez w�tpienia to krew. Ca�kiem �wie�a - mrucza� pod nosem, jakby m�wi� sam do siebie. Wydawa�o si�, �e zupe�nie zapomnia� o czyjejkolwiek obecno�ci.
Jupiter chrz�kn��.
- Przepraszam, panie profesorze, czy pan ju� rozpozna� ten j�zyk?
- S�ucham? - Profesor Meeker uni�s� g�ow�. - Ach tak, oczywi�cie! To j�zyk plemienia Yaquali. Nie mam co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. Ci Yaquali to wspaniali ludzie. Wi�kszo�� Indian nie potrafi pisa�, nie zna �adnego alfabetu. Yaquali jednak�e przyswoili sobie alfabet �aci�ski, a hiszpa�scy misjonarze skompilowali dla nich s�ownik, dzi�ki czemu mog� oni czyta� i pisa� we w�asnym j�zyku.
- Czy Yaquali pochodz� st�d, jak Chumashe? - spyta� Pete.
- Sk�d�e, nie maj� z nimi nic wsp�lnego! - wykrzykn�� profesor Meeker, patrz�c na Pete'a, jakby ch�opiec by� niespe�na rozumu. - Chumashe to zacofane plemi�, kt�re nigdy nie zna�o s�owa pisanego. Yaquali tak si� r�ni� od Chumash�w, jak Anglicy od Pigmej�w.
- Ale s� ameryka�skimi Indianami? - dopytywa� si� Bob.
- Tak, ale nie ze Stan�w Zjednoczonych - odpar� profesor i znowu zacz�� wpatrywa� si� w �wistek papieru zawieraj�cy tajemnicz� informacj�. - Nie do wiary, �e wiadomo�� zapisana w j�zyku yaquali dotar�a do Rocky Beach. Yaquali rzadko opuszczaj� swoje g�ry. Nienawidz� cywilizacji.
- Jakie g�ry? - spyta� Jupiter. - To gdzie oni w ko�cu mieszkaj�?
- Gdzie?... Oczywi�cie w Meksyku. - W g�osie profesora Meekera s�ycha� by�o zdziwienie, �e kto� pyta o tak podstawowe rzeczy. Po chwili starszy pan u�miechn�� si�. - Wybaczcie, ch�opcy. Sk�d mieliby�cie wiedzie� cokolwiek na temat Yaquali. To zupe�nie nieznane plemi�, g��wnie dlatego, �e jak ognia unika kontakt�w z bia�ym cz�owiekiem i jego cywilizacj�.
- Meksyk le�y niedaleko st�d - zauwa�y� Jupiter. - Dlaczego wi�c jeden z Yaquali nie mia�by pojawi� si� w Rocky Beach.
- Po pierwsze, m�ody cz�owieku, Yaquali nienawidz� opuszcza� swoich dom�w, a po drugie, mieszkaj� w najbardziej oddalonej i niedost�pnej cz�ci g�r Sierra Madre. Ten odizolowany od �wiata, niemal pozbawiony wody zak�tek nosi nazw� Diabelskiego Ogrodu, a jego mieszka�cy, kt�rzy jak nikt inny potrafi� si� kry� i wspina� tam, gdzie orze� z trudem doleci, otrzymali przydomek Skalnych Diab��w.
- Diab��w? - Pete zadr�a� lekko. - Czy s� a� tak niebezpieczni?
- Jedynie wtedy, gdy kto� ich zaatakuje. Na co dzie� to spokojni, pokojowo nastawieni ludzie, kt�rzy chc� tylko, by ich pozostawi� w spokoju. Dlatego do perfekcji opanowali sztuk� wspinaczki, by m�c mieszka� w swych niedost�pnych g�rach.
- Wobec tego w jaki spos�b wiadomo�� od nich dotar�a do Rocky Beach? - spyta� Bob.
Profesor Meeker w zamy�leniu potar� policzek.
- To nie wydaje si� a� tak nieprawdopodobne. Mimo �e ci�gle mieszkaj� na trudno dost�pnych terenach, rz�d meksyka�ski w ci�gu ostatnich kilku lat nawi�za� z nimi wsp�prac�. To inteligentni ludzie, od dawna cenieni za umiej�tno�ci wspinaczkowe.
- Uwa�a pan, �e kt�ry� z nich m�g� przyjecha� tu do pracy? - spyta� Jupiter.
- Mo�liwe, cho� nie s�ysza�em o �adnym Yaquali przebywaj�cym w Stanach Zjednoczonych. A ju� nie bardzo umiem sobie wyobrazi�, co kt�rykolwiek z nich m�g�by robi� w Rocky Beach. Bo tu w�a�nie znale�li�cie t� wiadomo��, prawda?
- Tak, prosz� pana, w sekretnym schowku w amulecie.
- Yaquali rzeczywi�cie lubi� amulety.
- Pan Hitchcock przypuszcza� jednak, �e amulet zosta� wykonany przez jakiego� rzemie�lnika z tutejszego plemienia Chumash�w - powiedzia� Bob. - Doda� jeszcze, �e podobny przedmiot pokaza� w programie telewizyjnym.
- Chumash�w, hm. To wydaje si� dziwne. Nie widz� �adnych zwi�zk�w mi�dzy tymi dwoma plemionami. Jest nieprawdopodobne, by jaki� przedmiot wytworzony przez Chumash�w dotar� do Yaquali zamieszka�ych w Meksyku. M�wicie o amulecie skradzionym wam przez ciemnosk�rego m�czyzn�?
- Tak, prosz� pana - odpar� Pete.
- By� z litego z�ota - doda� Bob.
Profesor popatrzy� uwa�nie na swych go�ci.
- Amulet Chumash�w ze z�ota? Wykluczone, ch�opcy.
- Sprawdzi�em go dok�adnie. Jestem pewien, �e by� z�oty - powiedzia� stanowczo Jupiter.
- Musia�e� si� pomyli�, m�ody cz�owieku.
- Niemo�liwe. Znam si� na z�ocie.
- Pan Hitchcock to potwierdzi� - doda� Bob.
Profesor wydawa� si� nieco oszo�omiony. Szcz�ki mu drga�y, co chwila nerwowo otwiera� i zamyka� usta. Zmru�y� oczy, jakby si� nad czym� g��boko zastanawia�. W ko�cu odezwa� si�:
- Je�li naprawd� amulet jest ze z�ota, moi drodzy przyjaciele, to wpadli�cie na trop tajemnicy wszech czas�w. - Zamilk�, jakby dla nabrania oddechu przed tym, co za chwil� powie. - By� mo�e znale�li�cie klucz do zagadki, kt�ra ju� od prawie dwustu lat zaprz�ta najt�sze umys�y.
- Klucz do licz�cej dwie�cie lat zagadki? - Jupiter otworzy� szeroko oczy ze zdumienia.
- Tak, ch�opcy, klucz do tajemnicy Skarbu Chumash�w!
ROZDZIA� 5
Skarb Chumash�w
- Widzicie, ch�opcy - ci�gn�� profesor - Chumashe nigdy nie u�ywali z�ota do swych wyrob�w. W tej cz�ci stanu po prostu go nie by�o. Je�li wi�c jest to z�oty amulet, musia� zosta� wykonany ze z�ota pochodz�cego z �up�w, nazywanych Skarbem Chumash�w.
- Co to za skarb, panie profesorze? - spyta� Bob.
- Pomi�dzy rokiem tysi�c siedemset dziewi��dziesi�tym a tysi�c osiemset dwudziestym w g�rach grasowa�a banda renegat�w z plemienia Chumash�w. Chocia� by�o ich niewielu, zaatakowani stanowili �miertelne zagro�enie dla wroga. Nie mieli te� sobie r�wnych we wspinaczce. Hiszpanom nie udawa�o si� ich kontrolowa�, usi�owali wi�c przekupi� ich za pomoc� z�ota, by zostawili w spokoju osadnik�w. Bandyci szybko poznali warto�� cennego kruszcu i je�li nie otrzymali od Hiszpan�w tyle, ile chcieli, reszt� kradli, gdzie popad�o.
Kr��� pog�oski, �e zanim zostali ostatecznie pokonani, a ich przyw�dca, Magnus Verde, �miertelnie raniony i pojmany, zd��yli zgromadzi� nieprawdopodobn� ilo�� z�ota - w bi�uterii i sztabkach. Magnus Verde odm�wi� zezna� na temat miejsca ukrycia �up�w. Przed �mierci� powiedzia� jedynie, �e s� schowane tam, gdzie �aden cz�owiek nigdy ich nie znajdzie. Reszta cz�onk�w bandy poucieka�a i nikt ju� wi�cej o nich nie s�ysza�. Od tamtej pory wielu ludzi bezskutecznie poszukiwa�o Skarbu. Zawsze my�la�em, �e zosta� ulokowany w zupe�nie niedost�pnym miejscu, na przyk�ad wrzucony na dno oceanu, by �aden bia�y cz�owiek nie wpad� na jego �lad.
Jupiter b��dzi� oczami gdzie� w dali.
- S�dz�, �e ci�ko by im by�o raz na zawsze pozby� si� z�ota, o kt�re z takim trudem walczyli.
- By� mo�e masz racj� - przyzna� profesor. - A skoro widzieli�cie z�oty amulet Chumash�w, to znaczy, �e ich Skarb ci�gle gdzie� istnieje. Co za ekscytuj�ce odkrycie!
- By� mo�e dowiemy si� o nim czego� z notatki - powiedzia� z nadziej� Jupiter.
- Z notatki? - Profesor zamruga� oczami. - O m�j Bo�e, na �mier� o niej zapomnia�em. Oczywi�cie! Pewnie czego� si� dowiemy.
Starszy pan ze zmarszczonymi brwiami wczytywa� si� w tre�� wiadomo�ci, zapisanej na �wistku papieru.
- Trudno jest dok�adnie przet�umaczy� tekst napisany prymitywnym j�zykiem, poniewa� jego autor my�la� w prymitywny spos�b. To, co zdo�a�em rozszyfrowa�, brzmi mniej wi�cej tak: �S�owa pali�. �piewa� pie�� �mierci. Bracia pomocy�. Obawiam si�, �e to wszystko.
- Ale czy to jest pro�ba o pomoc? - spyta� Jupiter.
- Tak przypuszczam - powiedzia� profesor i raz jeszcze uwa�nie przyjrza� si� notatce. - Nie rozumiem jednak, jakim cudem wiadomo�� od Yaquali znalaz�a si� w amulecie Chumash�w. To dopiero zagadka.
- Zagadka, kt�r� mamy nadziej� rozwi�za�, prosz� pana - odpar� nieco pompatycznym tonem Jupiter.
- Oczywi�cie, ch�opcze. - Profesor u�miechn�� si�. - A kiedy ju� to si� stanie, b�d� wdzi�czny, je�li pozwolicie mi przyjrze� si� bli�ej Skarbowi Chumash�w.
Profesor Meeker upar� si�, �e odprowadzi swoich go�ci a� do furtki. Rozgl�da� si� przy tym na wszystkie strony, by si� upewni�, �e ciemnosk�ry m�czyzna nie wr�ci�. Kiedy po�egna� si� z ch�opcami i Trzej Detektywi zostali znowu sami, skupili si� wok� Jupitera.
- Do licha, Jupe! - zawo�a� Bob. - My�lisz, �e kto� znalaz� Skarb Chumash�w?
- A kto� inny chce go ukra��? - doda� Pete.
- By� mo�e amulet jest kluczem do miejsca ukrycia �up�w i kto� pr�buje go ukra��, by je znale��.
- Banda Indian rabuj�ca dom panny Sandow! - Pete pu�ci� wodze wyobra�ni.
- Ten ciemnosk�ry faktycznie przypomina� troch� Indianina - przyzna� Bob.
- �miej�ce si� widmo to dziki Indianin!
Kiedy Pete i Bob przerzucali si� s�owami, Jupiter pogr��y� si� w my�lach. W pewnym momencie przerwa� kolegom bez�adn� paplanin�.
- Spekulacje zaprowadz� nas teraz donik�d - powiedzia� zdecydowanym tonem. - Musimy i�� do Sandow�w i rozejrze� si�.
- Potajemnie? - spyta� Pete. - S�dzisz, �e powinni�my tam pow�szy�?
- Nie, musimy p�j�� i porozmawia� osobi�cie z pann� Sandow. Mo�e wiedzie� co� istotnego lub te� zauwa�y�a, �e co� si� dzieje. K�opot w tym, jak dosta� si� do jej domu.
Kiedy dochodzili ju� do sk�adu z�omu, uznali, �e najlepiej b�dzie, je�li tata Boba zadzwoni do panny Sandow i spyta j�, czy ch�opcy mogliby odwiedzi� jej posiad�o��, by zdoby� materia�y na lekcj� historii po�wi�con� hiszpa�skim osadnikom.
- Wi�kszo�� doros�ych ch�tnie pomaga m�odzie�y przygotowa� prace domowe - zauwa�y� Jupiter.
Bob przytakn��, ale Pete wpatrywa� si� akurat w wej�cie prowadz�ce do sk�adu.
- Patrzcie - sykn��. - Chudy Norris.
Odwieczny wr�g trzech przyjaci� - wysoki, chudy ch�opak z d�ugim nosem - sta� oparty o furtk� ty�em do nich. E. Skinner Norris, przez Jupe'a, Pete'a i Boba zwany Chudym, nienawidzi� Trzech Detektyw�w i po�wi�ca� wiele czasu, aby udowodni�, �e jest m�drzejszy ni� Jupiter. Nigdy mu si� to nie uda�o, ale poniewa� dostawa� ogromne kieszonkowe i m�g� prowadzi� samoch�d, gdy� jego rodzina na sta�e mieszka�a w stanie, gdzie m�odociany mia� szans� uzyska� prawo jazdy, nie raz zdo�a� napsu� krwi Trzem Detektywom.
- Co on tu porabia? - dopytywa� si� Bob.
- Raczej nie przyszed� nam pom�c. - Jupiter skrzywi� si�. - Dalej, ch�opaki, wejdziemy przez Czerwon� Furtk� Korsarza.
Zrobili w ty� zwrot i poszli szybko na drugi koniec sk�adu. Gdy znale�li si� poza zasi�giem wzroku Chudego, przebiegli wzd�u� tylnego p�otu, na kt�rym wymalowane by�y dramatyczne sceny, przedstawiaj�ce po�ar San Francisco w tysi�c dziewi��set sz�stym roku. W odleg�o�ci oko�o p�tora metra od rogu p�otu namalowany by� ma�y piesek siedz�cy w pobli�u buchaj�cych p�omieni ognia. Ch�opcy nadali psu imi� Rover. Zamiast jednego oka mia� drewniany s�k. Jupiter ostro�nie nacisn�� go i furtka w p�ocie si� otwar�a. Ch�opcy po kolei w�lizn�li si� na podw�rko sk�adu.
Tu nikt ju� nie m�g� ich podejrze�. Przeczo�gali si� przez ukryte pod stert� z�omu przej�cia, a� w ko�cu stan�li przed klap�, zamykaj�c� wej�cie do usytuowanej w przyczepie Kwatery G��wnej. Unie�li klap� i znale�li si� w Kwaterze. Weszli do biura, gdzie naradzili si� szybko, co powiedzie� panu Andrewsowi, tacie Boba, i jego syn si�gn�� po telefon.
- Jupiterze Jonesie! - us�yszeli dono�ny kobiecy g�os, dobiegaj�cy gdzie� z zewn�trz.
- Hm! - chrz�kn�� Pete. - To twoja ciotka Matylda, Jupe. Mam nadziej�, �e nie zatrudni ci� na ca�e popo�udnie.
Zanim Jupiter zd��y� si� odezwa�, g�os ciotki rozleg� si� ponownie.
- Jupiterze! Na mi�o�� bosk�, gdzie ten ch�opak si� podziewa? Jupiterze! Kto� chcia�by si� z tob� spotka�, ty �obuzie. Pan Sandow... Jupiterze?
Ch�opcy popatrzyli na siebie. Pan Sandow we w�asnej osobie przyszed� do nich w�a�nie w chwili, kiedy rozwa�ali, jak dosta� si� do jego posiad�o�ci. Ale kim�e on jest, ten pan Sandow?
- Przecie� panna Sandow mieszka sama! - przypomnia� Bob.
- Idziemy, ch�opaki - powiedzia� Jupiter, prowadz�c przyjaci� przez Tunel Drugi na zewn�trz siedziby.
ROZDZIA� 6
Jupiter odkrywa podst�p
- Tu jeste�cie! - Ciotka Matylda obrzuci�a ch�opc�w surowym spojrzeniem. - Czasem my�l�, �e ten sk�ad z�omu powsta� specjalnie po to, by s�u�y� wam za kryj�wk�.
Obok ciotki Matyldy sta� wysoki, szczup�y m�odzieniec, zaledwie kilka lat starszy od Trzech Detektyw�w. Mia� d�ugie ciemne w�osy i szary garnitur O zagranicznym kroju. U�miechn�� si� szeroko i wyci�gn�� d�o� na powitanie.
- Witajcie! Jestem Ted Sandow.
Ch�opcy po kolei u�cisn�li mu r�k�, starannie ukrywaj�c zaskoczenie niesamowitym zbiegiem okoliczno�ci, jakim by�o tak niespodziewane pojawienie si� Teda w sk�adzie z�omu Jones�w. Jupiter zrobi� min� niewini�tka i przedstawi� nowo przyby�emu siebie i koleg�w.
- Nazywam si� Jupiter Jones, a to s� moi przyjaciele, Bob Andrews i Pete Crenshaw.
- Bardzo mi mi�o, ch�opcy. - Ted u�miechn�� si� czaruj�co. - Wasz przyjaciel, Skinner Norris, powiedzia�, �e jeste�cie ciekawymi lud�mi, kt�rych warto pozna�.
- Przys�a� ci� do nas Chudy? - Pete nie m�g� powstrzyma� okrzyku zdziwienia.
- Dodaj�c, �e jeste�cie niezwykli. Czy to prawda? Tak chcia�bym pozna� niezwyk�ych ameryka�skich ch�opak�w. Do tej pory nie mia�em zbyt wielu okazji.
- Nie jeste� Amerykaninem, prawda? - spyta� Bob.
- Jestem Anglikiem. Dok�adnie m�wi�c, Anglikiem z Cambridge. Przyjecha�em w odwiedziny do mojej ciotecznej babki Sary. Przez lata, a� do �mierci ojca, kt�ry zmar� kilka miesi�cy temu, nawet nie wiedzia�em, �e mam jak�� cioteczn� babk�. M�j dziadek, brat ciotki Sary, zosta� zabity we Francji jeszcze przed narodzinami mojego taty. Widocznie tata skontaktowa� si� ze sw� stryjenk�, kiedy poczu�, �e �mier� si� zbli�a. Sara odpisa�a, zapraszaj�c do siebie, i oto jestem.
Podczas ca�ej przemowy Ted u�miecha� si� szeroko. Najwyra�niej m�wienie sprawia�o mu przyjemno��. Wyrzuca� z siebie s�owa tak szybko, �e chwilami z trudem mo�na go by�o zrozumie�. Zanim kt�ry� z ch�opc�w zd��y� si� odezwa�, Ted znowu zabra� g�os.
- Ciotka Sara ma stodo�� pe�n� starych rupieci, pami�tek z minionych lat. Postanowi�a wysprz�ta� posiad�o�� i musi dok�d� wywie�� nagromadzone przedmioty. Podpowiedzia�em jej, �eby sprzeda�a wszystko jakiemu� handlarzowi staroci. Uzna�a to za doskona�y pomys� i poprosi�a mnie, abym znalaz� kogo� takiego. Zauwa�y�em nazw� waszego sk�adu, ale �e nie znam miasta, zatelefonowa�em do adwokata ciotki. Mieszka w Los Angeles, wi�c poleci� mi nawi�za� kontakt z synem swego przyjaciela, Skinnerem Norrisem. Co te� zrobi�em, a Skinner przyprowadzi� mnie tutaj. Zdziwi�em si� tylko, �e nie chcia� wej�� razem ze mn�.
Zanim ch�opcy mieli okazj� wyja�ni� Tedowi, dlaczego nie ma nic niezwyk�ego w fakcie, �e Chudy odm�wi� wej�cia na teren sk�adu, odezwa�a si� ciotka Matylda. Na pierwsz� wzmiank� o stodole pe�nej staroci, w jej oczach pojawi� si� b�ysk zainteresowania.
- Ch�tnie zobaczymy, co te� pa�ska ciotka ma za skarby. Kiedy mogliby�my przyj��?
- Cho�by zaraz - zaproponowa� Ted.
Ciotka Matylda potrz�sn�a g�ow�.
- Teraz nie dam rady. M�a nie ma w domu, a wol� nie zostawia� sk�adu bez opieki. Ale Jupiter doskonale wie, co nas interesuje. M�g�by odwiedzi� pa�stwa zaraz po lunchu.
- A mo�e wszyscy ch�opcy by si� wybrali? - spyta� szybko Ted.
- Konrad podrzuci�by nas p�ci�ar�wk� - rzuci� pomys� Jupiter.
- Wspaniale! - zawo�a� Ted. - Porozmawialiby�my sobie. Tak niewiele wiem o Ameryce.
Ciotka Matylda, kt�ra ch�tnie korzysta�a z okazji kupienia rzeczy odpowiednich do sprzedawania w sk�adzie, szybko da�a si� przekona�. Ch�opcy migiem zjedli posi�ek, odszukali Konrada i wkr�tce wszyscy jechali p�ci�ar�wk� za ma�ym sportowym samochodem Teda. Ted rozgl�da� si� za Skinnerem, by mu podzi�kowa�, ale Chudy przepad� jak kamie� w wod�. Zdziwi�o to angielskiego m�odzie�ca, ale dla detektyw�w zachowanie ich wroga by�o czym� oczywistym.
- Ciekawe, co tym razem knuje Chudy? - odezwa� si� Pete.
- To co zawsze, chce nam pokrzy�owa� plany - odpar� Jupiter. - Chudy mnie nie martwi. Zastanawia mnie natomiast, dlaczego Ted zjawi� si� w sk�adzie dok�adnie nast�pnego dnia po tym, jak znale�li�cie amulet.
- My�lisz, �e on wie, i� znale�li�my amulet, ale nie ma poj�cia, �e go nam skradziono? - spyta� Bob.
- Do licha! - zawo�a� Pete. - To by znaczy�o, �e wi�cej os�b jest zamieszanych w t� spraw�.
- Lub te� wie, �e wyj�li�my z amuletu karteczk� z wiadomo�ci� i pragnie j� dosta� w swoje r�ce - ci�gn�� my�l Boba Jupiter.
- Ten ch�opak wygl�da ca�kiem w porz�dku - obruszy� si� Bob.
- Pewnie to wszystko zbieg okoliczno�ci - przyzna� Jupiter - ale lepiej mie� oczy i uszy otwarte.
Bob i Pete zgodzili si� z nim. Wyjechali ju� z Rocky Beach i kierowali si� w stron� g�r. Wij�c� si� drog� dotarli do prze��czy i wkr�tce skr�cili w wielk� bram� prowadz�c� do posiad�o�ci Sandow�w. By�a to ta sama �elazna brama, obok kt�rej ubieg�ej nocy Pete i Bob s�yszeli g�os �miej�cego si� cienia. Po mini�ciu bramy jechali jeszcze oko�o kilometra w�sk� t�uczniow� drog�, a� zobaczyli dom Sandow�w. By�a to du�a rezydencja w hiszpa�skim stylu, z bia�ymi �cianami i l�ni�c� czerwon� dach�wk�, przyozdobiona od frontu licznymi balkonikami. Wszystkie elementy wyko�czenia zrobiono z kutego �elaza. Niewiele to jednak pomaga�o. �ciany p�ka�y, tynk odpada�, ozdoby by�y w bardzo z�ym stanie. Dom wygl�da� na kompletnie zaniedbany.
Ted zaprowadzi� go�ci prosto do stodo�y, kt�ra znajdowa�a si� na ty�ach posesji. Ca�a wype�niona by�a zbieranin� mebli z wielu epok, bibelotami, starymi artyku�ami gospodarstwa domowego i mas� przer�nych rzeczy, kt�rych nazw i przeznaczenia nawet nie znali. Wszystko pokrywa�a tak gruba warstwa kurzu, jakby co najmniej od pi��dziesi�ciu lat nikt niczego tu nie dotyka�.
- Ciotka Sara �yje jak pustelnica - powiedzia� Ted. - Jestem pewien, �e nawet nie wie, co jest w tej stodole.
Jupiter, kt�ry kocha� starocie nie mniej ni� jego wuj, z groz� patrzy�, jak niszczej� tu w zapomnieniu.
- S�uchajcie, tu jest kopalnia skarb�w. Sp�jrzcie cho�by na ten stary ko�owrotek. A to podr�czne biureczko dla podr�uj�cych! Istne cudo.
Przez godzin� ch�opcy myszkowali w�r�d niezliczonej ilo�ci zakurzonych staroci, ca�kiem zapominaj�c o amulecie, Skarbie Chumash�w i �miej�cym si� cieniu.
W ko�cu Jupiter zaprzesta� przerzucania interesuj�cych przedmiot�w i wsta�, patrz�c krytycznym wzrokiem na pi�trz�cy si� stos.
- Wuj b�dzie chcia� wzi�� to wszystko, a my nawet nie zrobili�my selekcji - powiedzia�.
- Przejd�my teraz do domu - zaproponowa� Ted. - Napijemy si� lemoniady, zjemy herbatniki, a ty b�dziesz m�g� pogada� z ciotk� Sar�.
Bob i Pete, pami�taj�c, jaki by� prawdziwy cel ich wizyty w posiad�o�ci Sandow�w, zgodzili si� skwapliwie i spojrzeli na Jupitera. Wszystko przebiega�o zgodnie z wol� Trzech Detektyw�w, ale kamienne oblicze ich kolegi nie wyra�a�o �adnych uczu�.
- Niez�y pomys�, Ted - zgodzi� si� lekkim tonem Jupiter. - Konrad mo�e w tym czasie sporz�dzi� list� znajduj�cych si� w stodole przedmiot�w.
- Ka�� poda� mu piwo - powiedzia� Ted.
- Piwo to niez�a rzecz. - Wysoki jasnow�osy Bawarczyk u�miechn�� si� szeroko.
Ch�opc�w zaprowadzono do ch�odnego pokoju, zastawionego starymi ciemnymi hiszpa�skimi meblami. Ted poszed� poprosi� s�u��c� o lemoniad�. Wr�ci� w towarzystwie niewysokiej drobniutkiej kobiety o ptasiej urodzie, kt�ra co chwila nerwowym ruchem poprawia�a nienagannie uczesane siwe w�osy. Jej jasne oczy l�ni�y rado�ci�.
- Jestem Sara Sandow - zwr�ci�a si� do ch�opc�w. - Ciesz� si�, �e Teodor znalaz� sobie przyjaci�. Powiedzia� mi, �e pozna� was w sk�adzie z�omu. Pewnie wspomina�, �e pragn� pozby� si� wszelkich staroci. Stanowczo zbyt d�ugo pozwala�am, �eby te rupiecie mno�y�y si� w niesko�czono��.
- Tak, prosz� pani - powiedzia� Jupiter, a ch�opcy pokiwali g�owami.
- Dzi�ki Teodorowi znowu zacz�am si� interesowa� tym, co si� wok� mnie dzieje. Stwierdzi�am, �e posiad�o�� jest w katastrofalnym stanie.
S�u��ca przynios�a lemoniad� i herbatniki, kt�rymi panna Sandow osobi�cie cz�stowa�a m�odych go�ci. Najwyra�niej ich obecno�� bardzo j� cieszy�a.
- Po wydarzeniach ubieg�ej nocy - wyja�ni�a - Ted przekona� mnie, �e trzymanie tych wszystkich rzeczy w stodole nie jest zbyt bezpieczne.
Bob i Pete spi�li si�, s�ysz�c te s�owa, a Jupiter spyta� od niechcenia:
- A co si� sta�o ubieg�ej nocy, prosz� pani?
- Skradziono nam sprzed nosa z�oty pos��ek - powiedzia�a z oburzeniem panna Sandow. - By�a to jedna z dw�ch figurek, kt�re m�j biedny brat Mark zostawi�, kiedy musia� ucieka�. To jedyne pami�tki po nim.
- Tak naprawd� to moja wina - wyja�ni� Ted. - Tata wspomina�, �e jego ojciec, a m�j dziadek opowiada� o dw�ch z�otych pos��kach. Znalaz�em je zapomniane na dnie szuflady i zabra�em do biblioteki, �eby przyjrze� si� im dok�adnie. Potem wyszed�em na jaki� czas, a po powrocie stwierdzi�em, �e jedna z figurek znikn�a.
- Nie wiesz, kto j� ukrad�? - spyta� Jupiter.
- Jaki� ch�opak. Pan Harris widzia� go.
- Tak by�o - us�yszeli g��boki g�os dobiegaj�cy od strony drzwi.
Ch�opcy odwr�cili si� i zobaczyli czerstwo wygl�daj�cego m�czyzn� w jasnej sportowej kurtce i bermudach ods�aniaj�cych d�ugie, guzowate nogi. Jego szare oczy skrzy�y si� humorem. Mia� p�owe w�osy i ma�� blizn� na rumianej twarzy. Z powodu tej blizny odnosi�o si� wra�enie, �e na obliczu nowo przyby�ego stale go�ci u�miech.
Ted przedstawi� sobie nawzajem m�czyzn� i ch�opc�w, wyja�niaj�c, �e pan Harris jest przyjacielem ciotki Sary.
- Ciekawi was ta kradzie�, prawda, ch�opcy? - spyta� z u�miechem pan Harris. M�wi� z angielskim akcentem, jednak�e innym ni� Ted. Jupiterowi wydawa�o si�, �e rozpoznaje dialekt londy�skiego East Endu.
- Zobaczy�em ch�opaka, jak ucieka z domu, i goni�em go a� do bramy. Kiedy tam dobieg�em, to nie mog�em go znale��. Musia� by� z kumplami. My�l�, �e mo�emy po�egna� si� z figurk�.
- Niewykluczone, �e zdo�amy pom�c - powiedzia� spokojnie Jupiter. - Mamy na swym koncie pewne sukcesy w odzyskiwaniu zagubionych i skradzionych przedmiot�w.
- I w rozwi�zywaniu tajemniczych zagadek - doda� Pete.
Pan Harris wybuchn�� �miechem.
- No, no, mali detektywi.
- Tak, prosz� pana - odpar� z powag� Jupiter. - Na niewielk� skal�. Prosz�, oto nasza wizyt�wka.
I wr�czy� przyjacielowi panny Sary nast�puj�cy kartonik.
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Pan Harris za�mia� si� ponownie.
- Tak, no c�, na pewno zwr�cicie pannie Sandow jej figurk�. Na Jowisza! Mali detektywi! Rozwi�zujecie zagadki?
- Naprawd� rozwi�zujemy! - wykrzykn�� z gniewem Pete. - Komendant Reynolds z posterunku w Rocky Beach mianowa� nas nawet swymi m�odszymi pomocnikami.
- Rzeczywi�cie? - Pan Harris szczerzy� z�by, obracaj�c w d�oni wizyt�wk�.
- A co znacz� te znaki zapytania? - zapyta� siedz�cy po drugiej stronie pokoju Ted. - Przecie� nie podajecie w w�tpliwo�� w�asnych umiej�tno�ci, prawda?
- Oczywi�cie �e nie. Te znaki zapytania to nasz symbol. Taki rodzaj logo - wyja�ni� Jupiter, ze zmarszczonym czo�em spogl�daj�c na Teda. - Oznaczaj� wszystkie tajemnice, kt�re pr�bujemy wyja�ni�.
- Wspaniale! - zawo�a� z entuzjazmem Ted. - Ciociu, pozw�lmy ch�opcom zaj�� si� nasz� spraw�. B�d� z nimi wsp�pracowa�.
Panna Sandow wyrazi�a jednak w�tpliwo�ci.
- Teodorze, mo�emy mie� przecie� do czynienia ze z�odziejsk� szajk�. To niebezpieczne, by ch�opcy wyst�powali przeciw wytrawnym z�odziejom.
- Panna Sandow ma racj� - popar� j� pan Harris. - Ch�opcy nie powinni si� miesza� do takich rzeczy jak rabunki.
- Zawsze jeste�my nadzwyczaj ostro�ni, prosz� pani - powiedzia� Jupiter - a je�li sprawa zaczyna przybiera� powa�ny obr�t, zwracamy si� o pomoc do komendanta Reynoldsa. Je�li to rzeczywi�cie jaki� ch�opak skrad� statuetk�, mamy dobre pole do popisu. Wiem z do�wiadczenia, �e ch�opcy zawsze mniej si� obawiaj� swoich r�wie�nik�w. Wszystko, co musieliby�my zrobi�, to ustali� miejsce przechowywania figurki.
- Widzisz, ciociu Saro - odezwa� si� Ted. - Ch�opcy s� rozs�dni i odpowiedzialni, i nawet komendant policji ma do nich zaufanie.
- No tak... - Panna Sandow mia�a coraz s�absze obiekcje. - To chyba naprawd� zbyt b�aha sprawa, by od razu i�� z ni� prosto na policj�.
Pan Harris spowa�nia�.
- Policja i tak ma do�� roboty bez szukania po omacku jakiej� b�yskotki. Ch�opcy mog� ustali�, co si� sta�o, namierzy� z�odzieja, a potem i�� na komend�. Je�li obiecaj�, �e b�d� ostro�ni...
- B�d�, na pewno b�d�! - zawo�a� Ted. - Co my�lisz, ciociu, o tym, by wyznaczy� nagrod�? Nale�a�aby si� m�odym detektywom, gdyby znale�li pos��ek.
Panna Sandow u�miechn�a si� do swego ciotecznego wnuka.
- Zgadzam si� na wszystko, o ile obiecacie, �e nie b�dziecie robi� niczego, co mog�oby okaza� si� dla was niebezpieczne. Je�li ch�opcy odnajd� pos��ek, z rado�ci� wr�cz� im nagrod�. Powiedzmy, pi��dziesi�t dolar�w.
- No to ustalone - powiedzia� Ted. - Czy mo�ecie przyj�� jutro na lunch, by�my mogli u�o�y� plan dzia�ania?
- Jestem pewien, �e nasz lunch ich nie zachwyci - wtr�ci� pospiesznie pan Harris. - Panna Sandow i ja jeste�my wegetarianami - wyja�ni�. - Jemy tylko warzywa. Tak si� sk�ada, �e jestem prezesem Stowarzyszenia Wegetarian. Panna Sandow bardzo mi pomog�a w uruchomieniu oddzia�u w Rocky Beach. Je�li chcecie wiedzie�, na czym polega idea wegetarianizmu, musicie pos�ucha� wyk�adu. Dzi� po po�udniu mam akurat odczyt na ten temat.
- Chcieliby�my, prosz� pana - powiedzia� Jupiter - ale teraz musimy ju� i�� i pom�c Konradowi. Wujek niespokojnie czeka na wiadomo��, co te� panna Sandow ma do sprzedania. Dop�ki nie za�atwimy sprawy staroci, nie b�dziemy mogli zacz�� szuka� pos��ku.
- Pomog� wam - zaofiarowa� si� Ted. - I pami�tajcie o nagrodzie. Ciocia Sara nawet nie b�dzie pyta�a, gdzie znale�li�cie figurk�.
- �adnych pyta�, co, ch�opaki? - Pan Harrison zachichota�.
Ch�opcy przeprosili towarzystwo i poszli do Konrada, by pom�c mu w spisywaniu rzeczy.
W stodole Jupiter rozejrza� si� wok�, by upewni� si�, �e s� sami, po czym zaci�gn�� przyjaci� w najdalszy k�t.
- Czy kt�ry� z was zwr�ci� na to uwag�? - spyta� z ponurym wyrazem twarzy.
- Na co, Jupe? - spyta� Pete.
- Ted spyta� nas o znaki zapytania na wizyt�wce.
- Ludzie zwykle o to pytaj� - powiedzia� Bob.
- Ale Ted nie ogl�da� wizyt�wki!
Bob zamruga� oczyma.
- Masz racj�! To Harris j� trzyma�.
- My�lisz, �e od pocz�tku wiedzia� o nas? - spyta� Pete.
Jupiter przytakn��.
- Zna� tre�� wizyt�wki, co znaczy, �e nas ok�ama�. O sprzeda�y staroci nie musia� przecie� rozmawia� z nami. Je�li tylko o to mu chodzi�o, m�g� si� zwr�ci� bezpo�rednio do ciotki Matyldy. Ch�opaki, starocie by�y tylko pretekstem, by nas pozna�!
ROZDZIA� 7
Po��czenie ducha z duchem
- Sk�d m�g� zna� nasz� wizyt�wk�? - zastanawia� si� Pete.
- Chudy mu j� opisa� - powiedzia� Bob.
- Nie - odpar� dobitnie Jupiter. - Jestem pewien, �e widzia� j�, zanim poszed� do Chudego. Chudy nie wspomnia�by o niej ani s�owem, za bardzo nam zazdro�ci. A gdyby nawet, wtedy Ted powiedzia�by, �e dowiedzia� si� o Trzech Detektywach od Skinnera.
- A przecie� tego nie zrobi�! - Bob poma�u zaczyna� rozumi