829
Szczegóły |
Tytuł |
829 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
829 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 829 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
829 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wac�aw G�siorowski Kr�lob�jcy
Pierwsze po 1945 roku wydanie pe�nego tekstu dzie�a na podstawie edycji z roku 1932. Ksi��ka powsta�a w Pary�u przed 1 wojn� �wiatow� i natychmiast zosta�a przet�umaczona na wi�kszo�� j�zyk�w europejskich. Na terenie Rosji za posiadanie jej grozi�o wi�zienie lub katorga. Po roku 1945 zosta�a skazana na banicj� tak�e i w Polsce. "Kr�lob�jcy"to sensacyjna, z pasj� napisana historia �ycia, ale przede wszystkim �mierci 26_ciu car�w i imperator�w rosyjskich. Krew leje si� strumieniami; wymy�lne, zwyrodnia�e metody u�Miercania kolejnych monarch�w przeplataj� si� w tym dziele z opisami ich nie mniej oryginalnych obyczaj�w seksualnych. Na kim naprawd� sko�czy�a si� dynastia Romanow�w; ilu kochank�w mia�a Katarzyna II; kto zosta� pochowany w cesarskim grobowcu zamiast Aleksandra I; dlaczego Iwan Gro�ny i PIotr Wielki zamordowali swoich syn�w; dlaczego Miko�aj I pope�ni� samob�jstwo; czy Miko�aj II by� rodowitym NIemcem? To tylko kilka z dziesi�tk�w pyta� na kt�re znajdujemy odpowied� w ksi��ce. MO�emy tu tak�e przeczyta� wstrz�saj�cy opis zamordowania przez "Czeka" w Jekaterynburgu ostatniego imperatora Wszechrosji wraz z ca�� rodzin�. Autor bowiem w kilkadziesi�t lat po napisaniu ksi��ki dopisa� jej epilog, w kt�rym m.in. stara si� udowodni� tez�, i� Lenin by� agentem na us�ugach Cesarstwa Niemieckiego. Nasze wydanie jest pierwszym pe�nym (zawieraj�cym �w obszerny epilog) jakie ukaza�o si� po II wojnie �wiatowej. Sensacyjna tematyka oraz barwna narracja powoduj�, �e dzie�o to czyta si� dos�ownie "jednym tchem". Nazwisko autora, tw�rcy takich powie�ci jak "Huragan" czy "Rok 1809" i jego pisarskie umiej�tno�ci nie wymagaj�c rekomendacji. Z przedmowy autora (...) W roku 1904 narodzi�a si� w Pary�u ksi��ka pt. "Kr�lob�jcy", napisana przez Wies�awa Sclavusa w ci�gu niespe�na dw�ch miesi�cy, s�ana pod pras� codziennymi skrawkami, rwana kawa�kami. Ukazanie si� "Kr�lob�jc�w" sta�o si� sensacj�. (...) R�wnocze�Nie "Kr�lob�jcy", na ca�ym obszarze Pa�stwa Rosyjskiego, skazani zostali na zag�ad�. Samo posiadanie tej ksi��ki w oryginale, w przek�adzie rosyjskim lub cho�by czeskim, by�o zbrodni� polityczn�, karan� wi�Zieniem, by�o niezachwianym dowodem nieprawomy�lno�ci, by�o zamachem stanu, obraz� majestatu. Dzi�Ki tej pom�cie sprawiedliwo�ci, "Kr�lob�jcy" jako �w z�owrogi owoc kusili nawet l�Kliwych, szli z r�k do r�k, skradali si� jako konspiracja, docierali do puszcz syberyjskich, bobrowali po dworkach i za�ciankach, kryli si� w skrzynkach rosyjskich marynarzy, nawet na uroczystych cesarskich pancernikach, zagl�dali do szk� i do koszar, podniecali m�ode umys�y, a mo�e tylko podniecali umys�y zgaszone, chciwe ostrej przyprawy. W czasie Wielkiej wojny s�dzone by�o "Kr�lob�jcom" znale�� pos�uch nawet tam, gdzie najmniej si� tego mogli spodziewa�. NIemcy potrzebowali snad� gwa�townie antyrosyjskiego materia�u, wybaczyli przeto "Kr�lob�jcom" ich antygermanizm, i przez Belgi� na skrzyd�ach berli�skiego wydawcy, w momencie najzaci�tszych walk na froncie francuskim w roku 1917, zwr�ci�y si� z uprzejm� propozycj� do autora o zezwolenie na przek�ad, obiecuj�c honorarium i prosz�c o odpowied� do HOlandii. LIst pozosta� bez odpowiedzi, t�umaczenie wysz�o w Berlinie po pi�Knym wykrojeniu antygerma�skich przes�anek, wysz�o bez zezwolenia i bez honorarium. (...) Dzisiaj po latach dwudziestu trzech, wychodzi czwarte wydanie tej dziwnej, sensacyjnej ksi��ki. Dziwna ksi��ka, dziwniejsze od niej s� jednak wra�enia prze�ywane przez autora, gdy, po latach dwudziestu trzech, po raz pierwwszy wzi�� j� do r�Ki, przeczyta� i jeszcze raz prze�y� minione czasy. Dziwna ksi��ka. NIe wesz�a ona w poczet prac historycznych, nie zosta�a zaliczona ani do literatury pi�Knej, ani nawet do publicystyki. Przeora�a ca�e spo�ecze�stwa, spe�ni�a tylko czynno�� pospolitego narz�dzia. Zgrzeszy�a bodaj sw� go�rczkowo�ci�, by�a dzieci�ciem niepokoju, wizji mar bezsennych nocy, zapragn�a by� r�wnocze�Nie i sarkazmem, i ironi�, dziejami zbrodni i kronik� dworsk�, szuka�a pomsty - znajdywa�a usprawiedliwienie, pr�bowa�a my�Licielstwa, wpada�a w humor, anegdot� pomiesza�a z dokumentem, buduarow� tajemnic� splata�a z racj� stanu, tak, zgrzeszy�a bardzo, jako zgrzeszy� zwyk� ka�dy p��d niedoli. (...) Wydanie niniejsze "Kr�lob�jc�w" zachowujemy w ca�kowitym ich pierwowzorze, poprzestaj�c na dodaniu zako�czenia. Zostawiamy nawet usterki, nawet niedom�wienia, nawet brutalne skr�ty, nawet to, co samo zdaje si� wo�a� o rylec, o p�ton, o staranniejsze podmalowanie, aby nie uchybi� mo�e jedynej cnocie tej dziwnej ksi��ki, �e by�a niegdy� napisana jednym tchem, a wi�c i jednym tchem by�a czytana. Wac�aw G�siorowski Cambridge Springs. Pensylvania St. Zjed. P. Ameryki Dnia 27 marca 1927 roku. I U podn�a cywilizacji, w mglistych �ladach prehistorii, w kszta�towaniu si� wyobra�e� o Bogu, o w�adzy, o uleganiu s�abego silnemu, oci�a�ego zwinnemu, prostodusznego przebieg�emu, w pierwszej walce dw�ch ludzi o �er, o samic�, o le�e, w pierwszym b�ysku rozumu szuka� trzeba kr�lob�jstwa. A potem i�� w g�r� i jeno �lad�w krwi patrze�. A �ladami tymi przeby� mo�na z �atwo�ci� ca�� otch�a� czasu, dziel�c� nasz� er� od epoki cz�owieka jaskiniowego, kamienia �upanego i kamienia g�adzonego. I nie tylko �lady krwi b�d� nici� Ariadny w labiryncie rodowodu kr�lob�jstwa, ale bodaj nieod��cznym, ponurym zgrzytem, towarzysz�cym ka�demu d�wigni�ciu si� cywilizacji, ka�demu zlaniu si� rodzin w klan, klan�w w plemi�, plemion w nar�d, narod�w w pa�stwo, ka�demu poprawianiu czy ulepszaniu machin w�adania, ka�demu starciu kultur, idei, pogl�d�w, hase� wiod�cych ludy. Up�yn�y wieki walk bratob�jczych, up�yn�y tysi�ce lat na ci�kim dorobku my�li. Cz�owiek ju� hardym okiem mierzy ciemnot� dawnych lud�w, ju� w zaob�ocza si�ga po ostatnie zagadki bytu swego, ju� dobroczynne promienie praw ma dla zwierz�t, ju� samoobronny uk�ad z bli�Nim wznosi ku s�o�cu mi�o�ci, szuka zadowolenia w altruizmie, marzy o wszechludzkim szcz�ciu, wszechludzkiej zgodzie, ju� ostatnie prochy samolubstwa chce strz�sn�� - a po dzie� dzisiejszy stoi bezw�adny, zimny, oboj�tny wobec tego najprostszego, najpierwotniejszego okrzyku Abla - "nie zabijaj"! Okrzyk ten nie milknie, okrzyk ten trwa nieprzebrzmia�� skarg�. Cz�owiek nie s�yszy go, a raczej tak si� z nim zr�s�, tak z�y�, oswoi�, �e on mu nie przeszkadza oddawa� si� tkliwemu troszczeniu si� o kwil�ce ptaki, skowycz�ce psy, miaucz�ce koty. W g�rze burza szaleje - cz�owiek burzy szuka w przyziemnym szmerze. I ten sam cz�owiek, targni�ty rozpaczliwszym tonem "nie zabijaj" - porusza si� gwa�townie i pot�pia wojny, i wznosi kary �Mierci, i ju� robakowi rad by darowa� �ycie. I ten sam cz�owiek ze zgroz� i oburzeniem rozpatruje ksi�gi dziej�w, kt�re dla� s� zawsze bardzo dawne. I ten sam cz�owiek, na samo wspomnienie mostu "Dei Sospiri", k�dy wleczono skaza�c�w politycznych przed senat Wenecji blednie. I ten sam cz�owiek p�acze nad dumnym b�lem Marii Antoniny, rzucaj�cej t�uszczy rozbestwionej i le��cej, pi�Kne s�owa: - Je�eli nie szanujecie zdetronizowanej kr�lowej - uszanujcie matk� nieszcz�liw�! I ten sam cz�owiek z zimnym dreszczem patrzy na blad� twarzyczk� kr�lewicza, widzi krwawofioletowe si�ce na obumieraj�cym cia�ku Delfina i nie ma do�� silnej katuszy dla pod�ej postaci nikczemnika_szewca, kata anielskiego dzieci�cia. I zawsze ten sam cz�owiek wzdryga si� na zgni�� ciemno�� loch�w kastylijskich, kona razem z Mari� Stuart, nienawidzi El�biety z Schillerem, ma z ni� wyrozumia�o�� dla Essexa, z Brutusem poszed�by na Cezara, ale, po mowie Antoniusza korci go, �eby i Brutusowi si� dosta�o, a dla Giordana Bruno rad by mie� cud, kt�ry wydoby� by go z "autodaf~e, niby m�odzie�c�w z pieca Nabuchodonozora. I ten sam cz�owiek sypia z ulg�, �e wygin�� r�d feudalnych rozb�jnik�w i krwio�erczych tyran�w, tych nielito�ciwych Rzymian i tych biednych, m�czonych chrze�cijan i hugenot�w, mordowanych rycza�tem, i kr�lewien, gin�cych na szafocie, �elaznej Maski Sinobrodego i klamer inkwizycyjnych, pal�w i trucizn ukrytych w pier�cieniach w�oskich, i takich fanatyk�w, jak Ravaillac i Massalin, Bator�wien i Medyceusz�w, i wszystkich tych widm przesz�o�ci. I ten sam cz�owiek �pi i �Ni. �ni, �e pochodnia jego wielkiej cywilizacji, jego idei pot�nej ogarn�a �wiat ca�y, �e ju� lada sekunda przejmie nawet dziewicze lasy Afryki, �e Europ� zap�onie dzicz Azji, �e Europa zacznie si� na ka�dym skrawku Oceanii! Ach, bo Europa! - Przyjemnie by� Europ�... I ten sam cz�owiek budzi si� - budzi do mordu belgradzkiego! Ach, ta Draga, biedna Draga! Podobno pastwili si� nad ni�. Cia�a kr�la i kr�lowej wywlekli przed Konak, sponiewierali! Co za okropna noc! Strza�y, przekle�stwa, zbli�a si� �omot wysadzanych drzwi... Para kr�lewska chce ucieka�, wzywa ratunku, daremnie. Wierni s�udzy padaj� jeden po drugim. Aleksander z Drag� kryj� si� w fa�dach portiery. Takie kurze schronisko to nawet zabawne - gdyby nie by�o straszne, och, bardzo straszne - biedni oni! Jeszcze chwila i p�pijana zgraja, rozbestwiona krwi�, rzuca si�, poniewiera, zn�ca. Dradze pier� odci�li! Kobiety nie oszcz�dzili - zbrodniarze! I... i... to oficerowie! Tak, ale na szcz�cie jest Europa! I Europa si� oburza, Europa pot�pia, Europa ho - ho - ho! Ca�a prasa w jedn� uderzy�a surm�, surm� bojow�, wszystkie mocarstwa odwo�a�y ambasador�w - gore zab�jcom. Lecz z Genewy wyjrza� zapomniany Piotr Karad�ord�ewicz. NIech �yje kr�l! W�a�ciwie Draga by�a lekkiego prowadzenia, Aleksander za� by� neurastenikiem i alkoholikiem... Dosta� kosza od greckiej kr�lewny. NIech �yje Piotr! Karad�ord�ewicze dawny r�d, stary r�d. Karad�ord�ewicz_dziad by� synem ch�opa i u ch�op�w serbskich zosta� ksi�ciem. Karad�ord�ewicz_syn (Aleksander) w roku 1871 zosta� oskar�ony o udzia� w zamordowaniu ksi�cia MIcha�a Obrenowicza i skazany na dwadzie�cia lat wi�zienia przez s�d serbski i na osiem lat wi�Zienia przez s�d w�gierski. Karad�ord�ewicz_wnuk (Piotr) p�ty spiskowa�, a� osiad� na tronie. On teraz porz�dek w Belgradzie uczyni, on morderc�w uka�e. NIech �yje Piotr! Piotr zjecha� do stolicy, po�yczy� milion frank�w na koronacj�, z mordercami jest w komitywie, ale "za to" na dyplomatyczne audiencje i obiady nie wpuszcza! - wszak Europa! Nowa okropno��, ale ju� nies�ychana. - Foug~ere! Biedna Foug~ere! M�j Bo�e! Taka m�oda! Taka pi�Kna! Uduszona... Okradziona... Cz�owiek w tajemniczym "meloniku" - kabalistyczna depesza. Mia�a smutne przeczucie. Och - Foug~erka! Co za jedna?! Dama! P�dama, je�Li o to chodzi. Najprzyjemniejsza zreszt� os�bka, �atwa w obej�ciu, szyk "Aix_le_bain'u." Robi�a co mog�a. Zagryz�a dw�ch senator�w? Jak�e� mog�a zagry��! Czy� mo�e by� co� twardszego od starego senatora. Odebra�a im troch� niepotrzebnej got�wki, no i dalej radzi�a sobie... I jakiej �Mierci doczeka�! Jest zbrodniarz Girat i wsp�lniczka s�u��ca - c� to za s�u��ce wyradzaj� si� w Europie - i jeszcze jaki� opryszek! I jad� ju� do Kaledonii na galery. Dziwna wzgl�dno�� przysi�g�ych! POwinni wisie�! I Girat jest na galerach za udzia� w mordowaniu Foug~ere. Aleksander Karad�ord�ewicz tak�e mia� galery za udzia� w zamordowaniu MIcha�a Obrenowicza. Syn Girata, gdyby by� najuczciwszym cz�owiekiem, mia�by co najmniej wst�p wzbroniony do dbaj�cej o opini� rodziny - syn Karad�ord�ewicza za� nie tylko mo�e spiskowa� i "bra� udzia�", ale odprawia� wjazd do stolicy. Dlaczego? - dlatego, �e syn Karad�ord�ewicza nie kusi� si� o n�dzn� bi�uteri� ladacznicy, tylko kandydowa� do skarbu serbskiego. Dlatego, �e Girat chcia� si� zadowoli� panowaniem nad jednym lokajem i jedn� kuchark�, podczas gdy Karad�ord�ewicz postanowi� mie� du�o lokaj�w, du�o kucharek, dw�r i poddanych stale dostarczaj�cych pieni�dzy. Czy to s� paradoksy?! - Nie, to jest pospolity m�zg wsp�czesny i to m�zg znaj�cy si� na logice, na etyce, na prawach cz�owieka i na wielu jeszcze podobnie wa�kich zagadnieniach. Przyzna� nale�y, i� m�zg ten z ca�ym nat�eniem szuka ju� nie Archimedesowego punktu oparcia, lecz bodaj zgo�a fantastycznego za�o�enia, kt�re by�oby z�agodzeniem kontrast�w, rozsadzaj�cych go, mia�d��cych. - Zabicie cz�owieka jest zbrodni�! - g�osi �elaznym g�osem m�zg nowoczesnego Likurga i dodaje - ale, je�eli zabicie cz�owieka warunkuje si� potrzeb� setek, milion�w ludzi, je�eli zabicie cz�owieka mo�e pod�wign�� ide�, wielk� spraw�, je�eli... Wariant�w "je�eli" nowoczesny Liturg mo�e tak� niesko�czono�� u�o�y�, jak� niesko�czono�ci� zmierzy� si� da ca�� istniej�c�, przesz�� i przysz�� ludzko��. I nowoczesny Likurg, mimo �elaznej postawy, wy�wi�caj�cej zab�jstwo, daje mu i obywatelstwo, i opiek�, i b�ogos�awie�stwo. Taki uk�ad ze zbrodni� Katon nazwa� nikczemno�ci�, lecz przedtem uwi�z�by na samym zastanowieniu si� nad tym, co zbrodni� jest w og�le. Bo na to pytanie ka�de stulecie, ka�de pokolenie danego narodu, musia�oby da� inn� odpowied�. Ale je�eli zab�jstwo w og�le znajduje jakie takie skrystalizowane pot�pienie u prawodawc�w, je�eli przewidziane zosta�o we wszystkich swych rodzajach pob�dek i cel�w i podzielone dok�adnie skal� nale�nego podzia�u wymiaru sprawiedliwo�ci, to kr�lob�jstwo, w najszerszym tego s�owa znaczeniu, pozosta�o w mrokach, w kt�rych gasn� promienie kultury, do kt�rych nie si�ga dot�d cywilizacja, kt�re broni� si� ka�dej etyce, ka�dej moralno�ci, ka�demu cieplejszemu promieniowi uczu�. Na ��ce pastuch dozoruje wielkie stado rogacizny. Rogacizna jest do�� ob�askawiona - tyle �e pastuch ma pod r�K� wielki bat, no i brytana, umiej�cego wbi� swe bia�e k�y w p�cin� krn�brnego zwierz�cia. Rogacizna jest ob�askawiona, ale i mi�dzy ni� bywaj� wa�nie i spory, wierzgni�cia i uderzenia rogami. Lecz pastuch czuwa, brytan warczy - ka�da sprzeczka zwierz�t rozwija bat. Mo�na by si� zapyta�, jaki cel ma pastuch miesza� si� do "Osobistych" stosunk�w rogacizny, co mu szkodzi, �e krowa z �at� na czole pocz�stuje rogami krow� z �at� na ogonie, �e nawet powali j� lub zabije?! Odpowied� b�dzie prosta - tylko taki cel, aby �adna z kr�w nie straci�a na wydajno�ci mleka, na zdolno�ci obdarzania swego pana ciel�tami, na warto�ci swej wskutek okaleczenia, oszpecenia, zdechni�cia. St�d pieczo�owito�� pastucha i troska o zgod�, bat i brytan. Wi�c, prawa krowie. NIekiedy brytan tak mocno stadu z�bami dokuczy, i� jaka� jurniejsza ja�oszka na rogi go chwyci i rozerwie. Bat pastucha w�wczas pracuje zawzi�cie na grzbiecie zbrodniarki, ale stado, zanim nowego doczeka si� brytana, zyskuje na swobodzie i niemal wdzi�czno�� ma dla jurnej towarzyszki. Brytana pom�ci� bat - prawo. Ale kt� pom�ci pastucha, gdy rogi rozdra�nionego zwierz�cia wypruj� mu trzewia? Bat wypadnie pastuchowi z r�Ki - a brytan, gdy mu szcz�cia zabraknie, podtuli ogon i zawyje na znak psiej �a�oby. NO a stado rozbiegnie si� bezkarnie i b�dzie si� dalej pas�o, ani my�l�c zajmowa� si� tym pastuchem, kt�ry zgin��, a troszcz�c si�, czy nowy pastuch b�dzie mia� bat surowcowy, czy szpagatowy, czy b�dzie kara� k�onic� czy powerkiem, czy b�dzie sk�pi� na paszy, czy nie, czy pies b�dzie r�wnie zajad�y, czy �agodniejszy. I to samo stado ani b�dzie mog�o zbdoby� si� na okazanie niech�ci do zab�jczyni. Wszak to zab�jczyni zwr�ci�a si� przeciwko w�adcy bata, wszak wewn�trznych stosunk�w stada nie naruszy�a, a mo�e podj�a tylko to, na co innym brak�o nie ochoty, lecz odwagi?! A teraz jeszcze - co pocznie stado, gdy pastuch pobije si� z drugim pastuchem, gdy bodaj przechodzie� pierwszy z brzegu zamorduje pastucha i sam pa�� stado b�dzie i swoim go nazywa�? - nic zgo�a. Czy ta bierno�� stada rogacizny jest czym� godnym zastanowienia - bynajmniej, bo� podobn� bierno�� objawia zawsze stado, nawet stado ludzkie. II Kr�lob�jca zabi� kr�la i zosta� kr�lem. Mord dla zagarni�cia w�adzy, dla przyw�aszczenia sobie cudzych przywilej�w i praw - oto najpierwotniejszy rodzaj zab�jstwa, pope�nionego na stopniach tronu i najcz�stszy. Majestat nie na pr�no purpur� obra� za ramy dla siebie. Jaskrawo�� purpury ch�onie ka�d� rdz� krwi, gasi j�, a mo�e tylko pi�Kniej si� ni� zdobi. I galeria kr�lob�jc�w w lwiej swej cz�ci a� l�Ni od gronostaj�w, a ca�y poczet panuj�cych mo�e stan�� i powinien stan�� w szeregach pupil�w Lombrosa. Do�� otworzy� ksi�g� dziej�w pierwszego z brzegu pa�stwa, narodu, plemienia, aby mord znale�� nawet na kartach jego legend, jego mit�w. By� cz�owiek silny, m�dry czy szybkonogi, wi�c go s�uchali s�absi, g�upsi czy oci�alsi. Drugi zaczai� si� i zabi� cz�owieka przewodz�cego innym i sam zacz�� przewodzi�. I s�uchano tego drugiego, bo musiano wierzy�, �e skoro zabi� swego poprzednika, wi�c by� ode� silniejszy, m�drzejszy, czy szybciej biegn�cy. Oto szkielet ka�dej legendy o pocz�ciu narodu, plemienia, pa�stwa - szkielet, w miar� fantazji bujnej, ubarwiony szczeg�ami. Szkielet taki niekiedy poprzedza sielanka np. o podnios�o�ci pasterskich obyczaj�w, o wieku z�otym patriarchalnych rz�d�w, ale tu� po tej sielance nast�Puje taki zam�t mord�w, �e ani lilie, zawodz�ce na mogi�ach ofiar, ani myszy, jawi�ce si� na pokaranie zab�jc�w, nie �agodz� wst�pu ponurego do kryminalnych akt ka�dej po kolei cywilizacji. Tam, gdzie sz�o o wy�szo�� jednego nad drugim, o w�adz�, tam zab�jstwo by�o zawsze uprawnieniem i wyt�umaczeniem. Jeden B�g zabi� drugiego boga i odebra� mu kr�lestwo. Kronos zabi� Uranosa, a Zeus zabi� Kronosa. Dwa ojcob�jstwa, ale komu� mitologicznego Zeusa przyjdzie lub przysz�o na my�l zwa� ojcob�jc�? Lecz przecie� i mitologia, i podanie w dziejach, to wst�p, to zadowolenie pierwotnej logiki, �e musia� by� kto� jeszcze i przed Piastem, i przed Menesem egipskim, i przed Num� Pompiliuszem, i to zarazem wytw�r wyobra�Ni ludzi, kt�rzy wed�ug tego co prze�ywali i widzieli, s�dzili o przesz�o�ci - to uwertura, daj�ca nam w swym pozornym haosie przedsmak melodii czekaj�cych nas w operze, to oswojenie nas, przygotowanie do rozejrzenia si� w szczeg�ach. B�g zabi� boga - zaczyna mitologia i wiedzie nas do wr�t dziej�w staro�ytnych. Dzieje staro�ytne schodz� na ziemi� i powiadaj�: cz�owiek zabi� cz�owieka, kr�l zabi� kr�la. Mijaj� lata, biegn� stulecia, zmieniaj� si� ludzie, warunki ich bytu, ich potrzeb, ich zamierze� - walka na �mier� o w�adz� trwa ta sama, a �agodzi j� jedynie zrywanie si� �wiadomo�ci u st�p tronu, os�abia nowy wr�g wsp�lny, dla dokonania przewrotu politycznego, bez ch�ci zasiadania na tr�jnogu monarszym. Liczba kr�lob�jczych kr�l�w zmniejsza si�, ale liczba kr�lob�jc�w wzrasta, a to nie jest ani �adnym ska�eniem obyczaj�w ani zdziczeniem, tylko nieub�aganym prawem rozwoju, tylko tym przekle�stwem natury, zmuszaj�cej ka�de nowe �ycie nie tylko ko�czy� �mierci�, ale i ze �Mierci bra� sw�j pocz�tek. Przewaga fizyczna jednego cz�owieka nad drugim by�a kamieniem w�gielnym poj�cia panowania i podda�stwa. I je�eli cz�owiek jaskiniowy tylko pod ci�arem pi�ci ulega� mocniejszemu ode� towarzyszowi, to przecie� instynkt dzieci�stwa uczy� go przedtem chronienia si� za plecy swej rodzicielki, ten sam instynkt uczy� go, �e od niej nawet skarcenie przyj�� musi, bo ona go �ywi i chroni. Ale je�eli jaskiniowy cz�owiek traci� szacunek dla swej rodzicielki, z chwil� gdy jej opieki nie potrzebowa� lub gdy poczu� sw� fizyczn� r�wno��, to tym bardziej szuka� mo�liwo�ci targania narzuconych mu p�t przez cz�owieka obcego i baczy�, czy aby pi�� ciemi�cy nie s�abnie. W miar� kszta�towania si� do�wiadczenia i urabiania poj�� o ��czeniu si� dla osi�gni�cia jednego celu, polepszenia czy u�atwienia bytu, rozwija�y si� stopnie naczelnik�w, przewodnik�w. Do�wiadczenie uczy�o zwolna, i� dla dobrego zu�ytkowania si� kilku czy kilkudziesi�ciu ludzi, potrzebna jest r�wnoczesno�� nat�enia musku��w a r�wnoczesno�� taka musi wyrazi� si� zawo�aniem lub znakiem jednego cz�owieka i karno�ci� pozosta�ych ludzi. Do�wiadczenie uczy�o ceni� w ludziach nie sam� brutaln� si�� ale - i zr�czno�� - ale pomys�owo�� jej zastosowania i umiej�tno�� jej oszcz�dzania i jej powi�Kszania. To do�wiadczenie musia�o niewoli� cz�owieka do szukania w swym przewodniku zalet coraz szczeg�lniejszych, coraz wy�szych. A naczelnicy ze swej strony, ci�gn�c wielkie korzy�ci z przewodniego stanowiska, starali si� najmocniej utrzymywa� podw�adnych w poszanowaniu, w wierze warto�� wielk� ich przymiot�w, w przewag� si�, w zdolno�� rozkazywania. Naczelnicy jednak s�abli, tracili na jasnym s�dzie, starzeli si�, a nie chc�c wyrzeka� si� swych przywilej�w, uciekali si� do sposob�w byle nic z w�adzy nie straci�. NIekiedy sposoby si� udawa�y, niekiedy poddani nie postrzegali wybieg�w, a niekiedy zn�w pozbywali si� zniedo��nia�ego przewodnika, lub wykrywszy w jednym z towarzyszy szczeg�lniejsze zalety, a wy�sze od zalet g�owy pokolenia, zmieniali wybra�ca. Pokolenie rozmna�a�o si�, mno�y� si� dobytek, ros�a suma zdobyczy i wznosi�a si� wraz z ni� w�adza, i pot�nia�o znaczenie naczelnik�w, i komplikowa�a si� trudno�� wybor�w, podwy�sza� si� stopie� zalet wymaganych od przewodnika. Przewodnik za� nie ustawa� w zabiegach o utrzymanie si� przy w�adzy, uk�ada� si� z wybitniejszymi poddanymi, zapewnia� im przywileje, dzieli� si� z nimi w�adz� i szuka� ich poparcia, opieki wsp�dzia�ania. A dalej legitymowa� swe cechy pochodzeniem od istoty nadludzkiej, sam boga udawa�, bogiem og�asza� swego dziada lub ojca, aby, jako potomek Boga, wzmocni� swe dziedzictwo. Lecz r�wnocze�Nie z nizin do st�p w�adcy szed� pogwar zw�tpienia, sz�y skargi na ucisk, sz�y nowe, g��bsze, podnio�Lejsze wierzenia o Bogu, o cz�owieku, o celowo�ci jego bytu, jego istnienia. Przewodnicy odgadli niebezpiecze�stwo i nade wszyst ko ka�d� now� zdobycz my�li ludzkiej starali si� zwr�ci� przeciw poddanym, a gdy ten �rodek nie starczy�, wypowiadali im wszystkim walk� na �Mier� i �ycie. NIziny sp�ywa�y krwi� - a� przewodnikom zabrak�o mocy - wi�c cofali si�, uk�adali, czynili ust�Pstwa. Z bog�w schodzili na syn�w bo�ych, z syn�w bo�ych na bo�ych namiestnik�w, potomk�w �wi�tych, najwy�szych kap�an�w, pomaza�c�w. Wreszcie tu i �wdzie cywilizacja potrafi�a przekona� ludy, �e panuj�cy ju� nie potrzebuje by� ani wodzem, ani m�drcem, ani cudami s�yn�cym kap�anem, a jedynie cz�owiekiem strzeg�cym praw i um�w, przez lud ustanowionych. TA nauka by�a ciosem nie lada dla samow�adc�w - ale jeszcze nie zgub�. Bo tu zn�w rozpocz�y si� dowodzenia, �e stanowisko przewodnie nale�y do potomstwa w�adc�w, tu okaza�o si�, �e dany przewodnik, mimo �e upada pod ci�arem trud�w rz�dzenia, jednak za �adn� cen� nie ust�pi ze swej Golgoty, tu wysz�o na jaw, i� je�eli w�adca odmawia swemu ludowi jakich� ulg i przywilej�w, to odmawia w imi� dobra ludu, w imi� swego nieomylnego przekonania, �e te nowe ulgi czy przywileje by�yby nieszcz�ciem dla ludu. I wszystkie te nowoczesne racje stanu mia�yby powodzenie, gdyby nie historia, kt�ra im na ka�dej swej karcie zaprzecza, gdyby nie nieomylne �wiadectwa, �e ka�da nauka g��bsza, ka�dy mocniejszy zwrot my�li ludzkiej by� przez w�adc�w t�piony, p�ki im �ycia i si� sta�o. A czy ten zwrot nazywa� si� zakonem Moj�esza, czy nauk� Chrystusa, czy zbadaniem ruchu Ziemi ko�o S�o�ca, zawsze mia� wrog�w �miertelnych we w�adcach. St�d wzrost �wiadomo�ci, �e idei nie osi�ga si� bez walki, st�d fanatyzm odpowiada przemoc� na przemoc. W�adza jak ka�de wyniesienie jest zawrotna - a im to wyniesienie jest wi�Ksze, tym zawrotno�� mo�liwsza. A cho� s� g�rale, kt�rzy nawet z wysoko�ci Mont Blanc potrafi� dumnym spojrzeniem mierzy� bezdenne przepa�cie, jednak s� i ludzie nerwowi, kt�rzy ju� na wie�y nie maj� odwagi oprze� si� o balustrad� i s� cierpi�cy na chorob� przestrzeni, kt�rych lada pi�tro, lada drabina przyprawia o strat� r�wnowagi. Kto pod chmurami, na orlej skale si� urodzi�, kto nauczy� si� mg�y horyzont�w �ciga�, temu r�wnina b�dzie tylko podn�em g�ry - podn�em obcym, zlanym w jak�� bry�� jednolit�, szar�, niedo�cig�ym w swych zag��bieniach, trz�sawiskach, piaskach, lasach i urodzajnych niwach, pogr��onym w monotonii szmeru urwiskiem. I przeciwnie, kto �ycie swe wzi�� z mrowiska przyziemnego, kto wzr�s� w�r�d znoju oraczy nizin, co tocz� si� z ko�ci tych kroci, kt�re zgin�y pod g�azami piramid Cheopsa i Chefrena, kroci, dla kt�rych ambicje faraon�w by�y m�k� i niedol� najsro�sz�, temu zn�w obcy jest szczyt, ten ani mo�e pogodzi� si� z my�l�, aby m�g� gin�� pod piramidami, i ten ani mo�e wierzy�, i� ten sam, na szczycie stoj�cy, pe�n� piersi� wch�aniaj�cy strumienie o�ywczego powietrza, ten tam, posiadaj�cy pe�ni� swobody ruch�w, by� jemu, przyziemnemu niewolnikowi, czym� wi�cej ni� uzurpatorem i ciemi�c�. I cz�owiek z mrowiska oboj�tnie patrzy, jak ku szczytowi wybra�ca wspina si� wsp�zawodnik i oboj�tnie przygl�da si� walce, rozgrywaj�cej si� na szczycie i o szczyt, a je�eli niekiedy d�wiga si� sam, to aby nienawistny szczyt ze swoj� czarn� ziemi� zr�wna�. I w odpowiedzi na to rw� si� ze szczyt�w g�azy na zmia�d�enie skradaj�cych si� ku niemu �Mia�k�w i wre walka, i fala bije za fal�, i fala rzuca jednostki na ska�y pot�gi, i fala zn�w je str�ca, i zn�w je zatapia. I w ca�ym tym ruchu jest groza pracy oceanu i oceanu zawzi�to�� i nieczu�o��. Ocean rwie granitowe brzegi w jednym kra�cu, a w drugim brzeg buduje, ledwie wzniesie po�a� nowego l�du, ju� j� �re, ch�onie w swej gardzieli, w przyp�ywie d�wiga brzegom danin�, z odp�ywem zbiera sam haracze. To s� prawa ocean�w i lud�w, cywilizacji i my�Li. �ycie p�aci� za ka�dy pal wbity w nurcie walki o byt, tysi�cami istnie� okupywa� ka�dy nurtu tego zwrot, i dalej, zn�w rwa� samemu wzniesione przez siebie zapory i zn�w budowa� nowe na p�Niejsze druzgotanie. Na tej nieustannej ewolucji schodzi praca ludzko�ci, bo ewolucja ta jest jej wielkim dobrem, bo ewolucja ta jest jej b�ogos�awie�stwem i kl�tw�. I do tej ewolucji zmierzaj� bezwiednie wszyscy, pr�cz tych jednostek, kt�rym, jako zbyt wysoko wyniesionym, ka�de wstrz��Ni�cie grozi upadkiem. Ewolucja idzie nawet po trupach, bo i�� musi. Ludwik XVI m�g� by� dobrym i nieszcz�liwym cz�owiekiem, ale niemniej Rewolucja Francuska jest wielka i jest wielka nie dlatego, aby skazanie kr�la na �mier� by�o czym� wielkim lub nie znanym przedtem w historii - ale dlatego, �e mia�a nieokie�znan� moc �ywio�u, �e mia�a odwag� zerwania od razu wszystkich �a�cuch�w. W tych szarpaniach si� rewolucji, LUdwik XVI by� okruchem miazgi i by� tym atomem zarazka w ranie, kt�ry uszed�szy skalpelowi, wnet umie j� rozj�trzy�. LUdwik XVI wszak ju� �ebra� tylko o banicj�, o przywilej p�j�cia na wygnanie! Krwawy konwent wola�, aby kr�la po�egna�y na szafocie s�owa - "Synu LUdwika �wi�tego, Id� do nieba!" Wola� go mie� w niebie, ni� na ziemi, bo tu "mi�o�ci" do Burbon�w i tak jeszcze starczy�o na ca�e sto lat zamieszek, wojen, intryg i spisk�w we Francji! A c� dopiero, gdyby LUdwik XVI wraz z potomstwem znalaz� opiekuna w Maracie, Dantonie, czy Robespierze. Zreszt� LUdwik XVI zosta� �ci�ty ju� w sto pi��dziesi�t cztery lata po skazaniu i �ci�ciu Karola I angielskiego na placu przed pa�acem Whitehall w Londynie, w imi� najwznio�lejszych i najdonio�Lejszych dw�ch wyraz�w "habeas corpus" ogniskuj�cych ca�� Francusk� Rewolucj�. LUdwik by� nezaprzeczalnie kandydatem na dobrego kr�la, ale sp�Ni� si� o ca�e sto lat, bo panowa� w czasie, gdy nar�d francuski ani my�la� wa�y� kr�lewskie cnoty i do tego zhardzia�, bo nawet dobrodziejstwa samemu sobie chcia� zawdzi�cza�. Id�c dalej w t� otch�a� przedmiotu, mimo woli i wiedzy, mo�na by dowie�� nie potrzeby, nie sprawiedliwo�ci kr�lob�jstwa, ale jego podnios�o�ci. Kr�lob�jstwo pope�nione dla zagarni�cia w�adzy - jako p�yn�ce z pobudek samolubnych - jest niew�tpliwie zbrodni� i niegodziwo�ci�. Ale to kr�lob�jstwo, przynajmniej w Europie, ga�Nie r�wnolegle ze zmaganiem si� kr�lob�jsta dla obalenia w�adzy. I to drugie w�a�Nie od wiek wiek�w jest b��dnym ko�em etyki. �otrem by� Kaligula - zamordowali go Kasjusz z KOrneliuszem. Kt� rzuci kamieniem na tych wybawc�w ludu z krwawch rz�d�w p�zwierza i p�ob��ka�ca? Fakt �le wybrany. Henryka IV francuskiego zabi� Ravaillac! Najdzielniejszy z kr�l�w pad�, ugodzony sztyletem. I c� rzec o Ravaillacu? Nic zgo�a z�ego. Ravaillac by� fanatykiem, nam�wionym przez jezuit�w. Jezuici w Henryku IV widzieli zawsze hugenota, no, a sam mord by� dokonany w trzydzie�ci osiem lat po nocy �w. Bart�omieja. Ravaillac nadto na dobrowolne szed� m�cze�stwo, bo nie mia� z�udze�, by� pewien, �e go za zabicie kr�la ko�mi rozszarpi�. Analogiczny mord by� dokonany przez mnicha, Jakuba Cl~ementa, na Henryku III, ostatnim z Walezjusz�w - ale Cl~ement podni�s� ostrze na wykl�tego - wi�c w swym poj�ciu mia� ju� zapewne prawo do zas�ugi. Lecz i te fakty nie s� miarodajne, bo zaprawione fanatyzmem i �redniowiecczyzn�. W roku 1809 pochwycono studenta, syna pastora erfurckiego, Staffa, kt�ry godzi� na �ycie Napoleona. Francja zadr�a�a ze zgrozy i oburzenia na sam� my�l, �e jaki� zbrodniarz m�g�by zgasi� najpot�niejsz� z jej gwiazd. I na g�ow� Staffa posypa�y si� s�owa pogardy i pot�pienia. R�wnocze�Nie wszak�e w zakamarkach Berlina, w zau�kach Wiednia, w�r�d poszumu tyrolskich jode�, �kaj�cych pie�Ni� Andreasa Hofera, i�� zacz�a opowie�� o m�odzie�cu bohaterze, studencie marzycielu, kt�ry marzy� o pomszczeniu krzywd ludu niemieckiego. MIn� stulecia i zawsze �wiadectwa francuskie brzmie� b�d� t� sam� pogard� dla przest�pcy i zawsze �wiadectwa niemieckie zadrgaj� melancholi� i rzewnym westchnieniem dla "marzyciela". Trudno wybrn�� z tych dw�ch definicji o Staffie i znale�� �rodek mi�dzy ostateczno�ciami. Zulusi zamordowali ksi�cia Napoleona, syna Napoleona III. By� rekonesans i podobno przypadek. Rekonesansem dowodzi� kapitan Carrey. ZUlusi napadli. Uciekli wszyscy, nawet ko� ksi�cia, �mier� okrutna. Na to urodzi� si� w z�otej ko�ysce, aby zgin�� z r�k dzikich w puszczy afryka�skiej i zgin�� opuszczonym przez towarzyszy, zgin�� z takiego "przypadku". POgarda dla tych europejskich Zulus�w! Ale ci europejscy Zulusi godzili nie w m�odzie�ca, ale w parti�. Zabili wszak nie ksi�cia, ale zabili drzemi�c� hydr� wojny bratob�jczej, okupili byt Trzeciej Republiki. Biedny ksi��� "LUlu"! Ale r�wnie dobrotliwie wzdycha� nie mo�e �aden z tych, kt�rzy w ksi�ciu widzieli gro�N� przysz�o��. Zdarza si� jednak, i� mord nie ma pozornie ju� ani tych t�umacze�, ani tej przewrotnej sentencji - "sta�o si� �le, ale poniewa� si� sta�o, wi�c sta�o si� dobrze". Przed siedmiu laty, pad�a pod sztyletem Luccheniego cesarzowa Austrii, El�bieta. Pani nie mieszaj�ca si� do �ycia politycznego, stroni�ca od wszystkiego, co tr�ci�o �ladem dworskiej intrygi. Wielka monarchini, swej t�sknoty szukaj�ca tylko toni dla b�lu, a pogody kortua�skiego nieba dla my�Li chmurnych, sta�a si� ofiar� za�lepie�ca. Za co? Wszak zdawa�oby si�, �e cesarzowa, schodz�ca mi�dzy lud w pancerzu macierzy�skiej niedoli, powinna by� niedosi�g�a, nietykalna. Oburzenie zwr�ci�o si� przeciw zab�jcy, pot�pili go wszyscy - a przecie� nazwano go tylko anarchist� i przest�Pc� politycznym! Dlaczego? Co to jest anarchizm? Czy anarchizm wskazuje mordy w og�le, a tak nieumotywowane w szczeg�lno�ci? Czy anarchizm jest tak podle s�aby i nikczemny, aby go sta� by�o na zwracanie si� przeciwko kobietom i to kobietom, w kt�rych mo�na zabi� nie symbol majestatu, ale symbol smutku. Odpowiedzi brak, bo nie masz podobno wi�Kszej anarchii nad anarchi� etyki na punkcie wszystkiego, co ma cech� mordu politycznego. A przecie� jedynym pot�pieniem dla Luccheniego powinno by�o by� usuni�cie go poza anarchizm, poza kr�lob�jstwo ideowe, i b�d� uznanie go za pospolitego zbrodniarza, b�d� poczytanie za szale�ca. Ka�da inna pobudka przypisywana Luccheniemu, czyni ze� ideowca, usprawiedliwia go w jego w�asnym sumieniu, gmatwa s�d ludzki, ha�bi ani skrystalizowany dot�d, ani zbadany anarchizm, plami czysto�� przest�pc�w politycznych. Wszak tam, gdzie si� zaczynaj� stopnie tronu, gdzie w�adza r�zgami liktorskimi si� otacza, gdzie bat z prawa czerpie si�� swego uderzenia, tam zab�jstwo nie jest zab�jstwem, tam zbrodnia nie jest zbrodni�. Tam mo�e by� tylko pomsta jednostki za krzywd� milion�w, tam mo�e by� walka o pastuszy bat, tam bywa zamach stanu, �wiadectwo ideowego terroru, mo�e b��d w wyborze ofiary mordu, fanatyzm, sekciarskie za�lepienie - ale nie zbrodnia. I to prawda, �e nie jest �adnym uczonym wywodem, �adnym oderwanym pogl�dem, jeno prostym podniesieniem si� rt�ci m�zgowej do stopnia temperatury przedmiotu. A stopniem tym jest zam�t. Zam�t wypadk�w, zam�t przyczyn, pobudek i skutk�w. I nie trzeba by� ani my�Licielem, ani badaczem, aby spostrzec, i� chc�c kr�lob�jstwo w ramy uj��, nale�y bodaj ca�e dzieje cywilizacji przej��, wszystkie ognie, w kt�rych przeobra�a� si� umys� ludzki, i co kroku rozprasza� si� w lesie szczeg��w. To� dzieje jednego spisku, jednego zamachu bywaj� dorobkiem ca�ych stuleci! Wszak aby wnikn�� w burz� szalej�c� w piersi Brutusa nie starczy ani Plutarch, ani listy Cycerona, ani Lamartin, ani tw�rczo�� Szekspira. Klasyczny spisek na Cezara, spisek na tego, kt�rego senat rzymski obdarzy� tytu�em "Boga niezwyci�onego", spisek na tego, kt�ry mia� przed sob� jednego tylko mog�cego si� z nim r�wna�, Aleksandra Macedo�skiego, spisek, prowadzony i kierowany r�K� pzyjaciela Cezara, cz�owieka prawego, uczciwego, zaiste, mo�e sam nie lada dzie�o wype�ni�. Wy�uskanie za� z dziej�w samych imion ofiar i zab�jc�w by�oby drug� ostateczno�ci�. C� by na przyk�ad powiedzie� mog�a taka litania os�b: Brutus zabi� CEzara, Bootha zabi� Lincolna, Henryka Walezjusza zabi� Cl~ement, Ibrahima zabili janczarzy, Senacheryba synowie, Piotra III �ona, Henryk VIII zabi� dwie �ony, Humberta zabi� Breshi, Garfielda Guiteau, Karola III ksi�cia Parmy m�ciciel, LUccheni zabi� El�biet�, El�bieta zabi�a Mari� Stuart, Maria Stuart zabi�a Henryka Stuarta, ksi�cia Berry zabi� Louvel, Aleksandra II nihili�ci, Gustawa III Anackastr~om, Henryka IV jezuici, ksi�cia Napoleona ZUlusi, Mc Kinleya Czo�gosz; Nasr Eddina fanatyk, Paw�a I zabi� syn, Aleksieja PIotrowicza ojciec, Kaligul� Kasjusz z Korneliuszem, Obrenowicza Karad�ord�ewicz... A gdyby litani� tak� zaopatrzy� szczeg�ami. Gdyby wskaza� rodzaj narz�dzia u�ytego do zab�jstwa, okre�Li� miejsce spe�nienia mordu, uwydatni� ca�� jego anegdotyczn� stron�, to czy�by w istocie mo�na co� wi�cej osi�gn�� nad prosty wyci�g z pierwszego lepszego archiwum akt kryminalnych? NIe by�oby� to uog�lnienie zupe�nie r�nych wydarze�? Bo czy� mo�na wszystkie ludy, wszystkie kultury jedn� mierzy� miar�, lub skutki r�nych przyczyn ustawia� w kolumny statystyczne? Takie zestawienie nawet nie mog�oby pouczy� ani kandydata na zab�jc�, ani ostrzec w�adcy. Zam�t. III Od pewnego czasu do rozmaitych cn�t przyby�o Europie sumienie. Wielkie, bardzo wra�liwe i nad wyraz sprawiedliwe sumienie. Sk�d si� to sumienie wzi�o, nie wiadomo, mo�e z roku 1848, mo�e 1871, mo�e z fletu, na kt�rym grywa� Fryderyk Wielki, mo�e z korespondencji Woltera z Katarzyn� II, mo�e od czasu hiszpa�skich wysi�k�w odbudowania ruin maureta�skiej kultury, zburzonej przez arcykatolickich kr�l�w, a mo�e ze stryczka, na kt�rym zawis�a Perowska?! Perowska?! NO tak, ta sama... nihilistka, anarchistka rosyjska, kt�ra bra�a udzia� w zab�jstwie Aleksandra II. Zreszt� osoba nieciekawa, powiesili j�, a raczej dwa razy wieszali, bo si� pierwszy stryk zerwa�. Europa westchn�a w�wczas nie tylko na t� okropn� intendentur� rosyjsk�, kt�ra i stryczk�w porz�dnych nie umie dostarczy�, ale i na brak galanterii dla kobiety i na zbyt wielkie jej r�wnouprawnienie. R�wnocze�Nie wszak�e Europa pospieszy�a wyrazi� swe g��bokie zadowolenie, �e towarzyszk� Perowskiej, Hesi� Helfman, uroczy�cie u�askawiono. Przyczyn� tego u�askawienia by� odmienny stan nihilistki, a wi�c skrupu� ludzko�ci, �eby wraz z przest�Pczyni� nie pozbawi� �ycia niewinnej istoty. Europa na ten ostatni argument zn�w westchn�a, lecz ju� z ulg�, bo z ca�ym poczuciem swej cywilizacji i czysto�ci sumienia, a nihilistka Helfman zamiast od razu zako�czy� obrachunek z domem Romanow�w, musia�a wraz z dzieckiem kona� w Szlisselburgu i fortecy Pietropaw�owskiej i pociesza� si� tylko tym, �e w tych samych murach konali ju� przedtem nawet zupe�nie wszechrosyjscy imperatorowie. Lecz by�oby bez w�tpienia b��dem mniema�, �e rok 1881, a wi�c rok zabicia Aleksandra II, by� rokiem narodzin sumienia w duszy Europy, bo to sumienie powsta�o zgo�a niepostrze�enie, niby ob�oczek udaj�cy na jasnym firmamencie chmurk�, niby zefir zabawiaj�cy si� w wiatr. Dawnymi czasy Europy by�a mniej uczuciowa i tak �le wychowana, �e prawie zawsze szczera. Kiedy mia�a ochot� kogo� zabi�, to wyci�ga�a zza pasa taki top�r, �e ostrze jego na mil� wok� b�yska�o, kiedy chcia�a kogo� skara�, to ani my�la�a odprawia� ceremonii proces�w politycznych. NIe m�wi�a nigdy "cywilizuj�", tylko "ujarzmiam", nie m�wi�a "pot�piam", ale "morduj�", nie m�wi�a "nawracam", tylko "mia�d��", nie m�wi�a "�a�uj�" lub "bolej�", tylko "nic mi do tego" itd. Na szcz�cie to prostactwo Europy min��o bezpowrotnie, surowo�� jej obyczaj�w utar�a si�, urobi�a si� na wykwint, a poczucie ludzko�ci ju� i ku zwierz�tom sp�yn�o widomym dobrodziejstwem. I nie koniec na tym, Europa idzie dalej, idzie naprz�d. Z dnia na dzie� podejmuje coraz humanitarniejsze idee, my�li o rozbrojeniu, o pokoju powszechnym i ju� tylko postanawia poskramia� "��te niebezpiecze�stwo" - a opr�cz tego rada by pa�ace budowa� anemicznym papugom i sanatoria suchotniczym, a wi�c za chudym na zabicie, ciel�tom. Ale �e troska jest kwesti� ziemskiego bytu, wi�c i na bia�ym czole Europy osiada czasem i w zmarszczki je fa�duje. Ach, bo te dzieci, te krn�brne dzieci Europy! Gdyby� chcia�y s�ucha�! Jaka� zapanowa�aby harmonia! Jednak�e Europa pami�ta i nikomu nie da zrobi� krzywdy. Na przyk�ad by�a rze� Armenii. Lecz gdy Turcy wyr�n�Li a� dwa tysi�ce bezbronnych mieszka�c�w, Europa si� oburzy�a i z�o�y�a w KOnstantynopolu trzy pi�Knie wystylizowane noty dyplomatyczne. Turcy wyr�n�Li jeszcze drugie dwa tysi�ce Ormian, a� przestali, pewnie obawiaj�c si� nowej serii pi�Knie kaligrafowanych not dyplomatycznych. Przy czym, urz�dowe �r�d�a dowiod�y natychmiast, �e su�tan jest bardzo a bardzo uprzejmym i dystyngowanym cz�owiekiem, troch� mo�e nerwowym, lecz je�eli kto� musi mie� tyle �on i takie wydatki! �atwo pot�Pia�, gdy si� nie jest su�tanem! Ale Turcja to wi�cej Azja ni� Europa, trudno o ni� kruszy� kopie i wszystko na sw�j rachunek bra� - lecz taka Francja! Zabrali jej NIemcy Alzacj� i Lotaryngi� - prawda, no sta�o si�. Francja wyp�aci�a pi�� miliard�w, wi�c zdawa�oby si�, i� niesnaski s� zako�czone. Gdzie tam! Francja boczy si� na Berlin. A ten poczciwy Berlin ani my�Li �ywi� do Pary�a urazy, Berlin nawet ch�tnie m�wi po francusku, Berlin na zgod� got�w by ofiarowa� Pary�owi pomnik Bismarcka, a cho�by napisa� nowe libretto do opery pod tytu�em "Tr�bacz spod Gravelotte". Pary� tych dobrych szlachetnych intencji Berlina uzna� nie chce i martwi Europ�, bo Europa ju� nieodwo�alnie zmierza do pojednania zwa�Nionych, do zgody i do mi�o�ci braterskiej na przestrzeni od przyl�dka Finisterre po Ural i od Szpicbergu po Gibraltar. Francja jest przecie� zanadto "bonne fille". Aby powoli nie da�a si� ug�aska� jakim� daktylem maroka�skim, a cho�by uko�ysa� coraz mocniejszym hymnem "Mi�dzynarod�wki". Wtedy i to zmartwienie Europy nie by�oby wielkie, gdyby, pr�cz niego, nie mia�a innych, i o ile� ci�szych! Naturalnie pod mianem ci�kiego zmartwienia nie nale�y rozumie� �adnych marze� irlandzkich, hanowerskich, katalo�skich, alba�skich czy w og�le polskich. Europa nad tymi mrzonkami przesz�a dawno do porz�dku. Idzie tu o wypadki i zatargi smutniejsze, gro�Niejsze. Oto jak przysta�o na skrz�tn� gospodyni�, Europa zatroszczy�a si�, aby w swych granicach zawrze� co� do ka�dego gustu i to mile �echc�cego podniebienie. Uzna�a przeto za dobr� ka�d� form� rz�du, dla ka�dej formy w�adzy i pa�stwa zachowa�a miejsce poczesne, dla ka�dego wyobra�enia, autorytetu postara�a si� o uj�cie. Wi�c obok na wskro� autonomicznych ustroj�w, stworzy�a p�_i �wier� autonomiczne, zachowa�a zupe�nie samow�adcze obok liberalnych i post�Powych, zacofane i klerykalne obok republika�skich i bezwyznaniowych, obok mikroskopijnych gigantyczne. Ta podnios�a zasada sprawi�a w�a�nie, �e w koronie i gronostajach zasiada nie tylko Wilhelm II, ale i MIko�aj Czarnog�rski, kt�rego pa�stwo liczy mniej k�z ni� NIemcy miast, i mniej poddanych ni� Bordeaux mieszka�c�w, i �e monarch� jest r�wnie� Chrystian du�ski, te�� i dziadek p� tuzina dwor�w panuj�cych, jak i Albert monakijski, ojciec jednej rulety. Nie tu wszak�e jest ostatnie s�owo zapobiegliwo�ci Europy, nie tu wielko�� jej tolerancji - a tam, gdzie si� zaczyna pa�stwo bia�ego cara, gdzie pot�ga samow�adztwa i obszar monarchii daje najwspanialszy obraz z�otych czas�w Persji, Asyrii lub Egiptu. Gdzie miliony trwaj� w patriarchalnej pokorze, gdzie zasiada zreszt� niezmiernie dobry, skromny "batiuszka", gdzie ludzie bywaj� dosy� naiwni, gdzie mo�e te i tamte prawa s� nieco przestarza�e jak na wiek dwudziesty, ale gdzie nie powinno by� inaczej i nie mo�e by� lepiej. Och, Europa wie, rozumie przecie�! Tak, Rosja niezaprzeczenie jest nieco "ridicul", ale kto nie ogl�da� tych tysi�cy mu�yk�w, padaj�cych na kolana na widok cara, kto nie widzia� tych tysi�cy �o�nierzy, rozp�aszczonych na �Niegu w oczekiwaniu carskiego b�ogos�awie�stwa, kto na koniec nie wie o tym, �e w kolosie rosyjskim mie�ci si� sto rozmaitych narodowo�ci i plemion, czterdzie�ci r�norodnych j�zyk�w, dziewi��dziesi�t religii, sekt i obrz�dk�w, a za to osiemdziesi�t procent analfabet�w, �e obywatel pa�stwa rosyjskiego wyje z rado�ci, gdy ma kawa� czarnego chleba i butelk� okowity, �e mieszka w kurnej chacie, �e mu jeden barani ko�uch wystarcza na ca�e �ycie, ten tylko w Rosji mo�e znale�� co� "ridicul", temu tylko mo�e si� nie podoba� samow�adztwo. Tak twierdzi Europa, bo Europa rozumie si� na rzeczy! Zna wszak wybornie i cara, i wielkich ksi���t, i ministr�w, i genera��w, i nawet tych zabawnych kupc�w z d�ugimi brodami i z pot�niejszymi jeszcze pularesami. Wszyscy oni s� bez zarzutu, przesi�kni�ci na wskro� cywilizacj� Zachodu! Z roku na rok pe�no ich w Pary�u, Wiedniu i Berlinie, sw� hojno�ci� i uprzejmo�ci� urobili s�aw� magicznej nazwie "prince russe". Czy taki baron Frideryks, minister dworu cesarskiego, nie zas�uguje na miano najpierwszego z wersalczyk�w? Czy w tym eleganckim d�entelmenie, zapatrzonym niedbale w dal morsk� na Promenade des Anglais w Nicei, mo�e kto� dostrzec co� despotycznego? Czy te �agodne i filuterne oczy, spogl�daj�ce spoza z�otych binokli na nie zawsze dyskretnie os�oni�te n�ki pary�anek, drepcz�ce w�r�d t�oku i b�ota na placu Opery w Pary�u, mog� by� oczami wielkiego �andarma dworu, czy� same przez si� nie zaprzeczaj� ponurej w�adzy barona, czy� nie obalaj� wszystkich plotek o panu ministrze? Albo te oszczerstwa rozsiewane o ksi���tach rosyjskich, czy nie s� najpotworniejszym wymys�em i k�amstwem? Wszak Europa tyle razy sama si� o tym przekona�a! Na przyk�ad ksi��� Aleksy Aleksandrowicz, kt�rego obrzucano pos�dzeniami z powodu floty, wszak to zupe�nie sympatyczny i najbezinteresowniejszy cz�owiek. O tej prawdzie wie lada krupier w Monaco. Wielki ksi���, pan, mocarz stoj�cy ponad prawem, bogacz maj�cy za sob� niewyczerpane �r�d�a niesko�czenie cierpliwej listy cywilnej, a w sali gry w MOnaco zjawia si� niepostrze�enie, gaw�dzi sobie z lada dam�, i to dowcipnie, jak niewymuszenie, a potem rzuca paczk� tysi�cfrank�wek krupierowi, daj�c mu prawo stawiania wed�ug w�asnego upodobania. W razie wygranej krupier a� musi szuka� wielkiego ksi�cia, bo on nie pami�ta ile stawia� i czy stawia�. A� trudno wyobrazi� sobie ten niegodziwy afront, wyrz�dzony ksi�ciu ubieg�ej zimy przez publiczno�� rosyjsk� na przedstawieniu w teatrze MIchaj�owskim w Petersburgu. Na kilka minut przed podniesieniem kurtyny w lo�y ukaza� si� wielki ksi���, a w s�siedniej lo�y zjawi�a si� pani wielkoksi���cego serca madame Ballettea, os�bka bardzo pi�Kna, lecz o wiele pi�Kniejszych od siebie brylantach, w�r�d kt�rych wyr�nia� si� naszyjnik, opatrzony przepysznym rubinowym krzy�em. Publiczno�� rosyjska zwr�ci�a oczy na lo�e. POwsta� szmer nieokre�Lonej natury, a za szmerem rozleg� si� bezczelny g�os z galerii - "MIliony czerwonego krzy�a!" I na to has�o ca�a widownia zawy�a w jeden g�os u lo�y pani serca wielkoksi���cego: "Oddaj diengi!..." Ksi��� opu�ci� lo��. Madame Ballettea posz�a za przyk�adem swego pana. Cho� pogarda i milczenie by�y najlepsz� odpowiedzi� na nikczemne insynuacje, na kt�rych lada krupier z MOnaco by si� pozna�. O tym Europa wie. A dalej rosyjscy m�owie zaufania, ci dygnitarze ol�Niewaj�cy rozmow� wytworn�, kt�rzy tak cz�sto w melancholijny u�Miech twarz stroj�, gdy kto� zbyt obcesowo zacznie poddawa� krytyce wszechrosyjski system pa�stwowy. Wszak ten ich u�Miech m�wi wszystko, ten u�Miech z g�ry przebacza nie�wiadomo�� i ten u�Miech szepce: ja sam bym pragn��, aby by�o inaczej, ja sam jestem skrajniejszym libera�em, ale u nas, czy podobna? Wiek�w trzeba. W�a�Nie, trzeba wiek�w! - kiwa z odwag� Europa i w chwilach wieczornej pogaw�dki za�Miewa si� z k�opot�w, jakie miewa zacny "NIka" ze swymi mu�ykami i kacapami. Dwa lata temu zachcia�o si� mu�ykom nowego �wi�tego, a raczej radca prawny Pobiedonoscew doradza� zainaugurowanie takiej ceremonii dla wzmocnienia wiary. Okrutny z tym projektem by� ambaras. Ale na szcz�cie znalaz� si� mi�dzy nieboszczykami jaki� Serafin. Radca tajny Pobiedonoscew z�o�y� raport i Serafin otrzyma� od cesarza nominacj� na �wi�tego prawos�awnego. Naturalnie, Serafin wobec takiego odznaczenia mia� rozkaz usprawiedliwi� cudem sw�j ingres do kalendarza. I Serafin mia� niezawodnie po temu dobr� wol�, ale by�o to wida� - zadanie ponad jego si�y, bo cud si� nie uda�. Oto, radca tajny Pobiedonoscew obwie�ci�, �e jaki� chory student z Rygi zosta� uzdrowiony przez zawarcie znajomo�ci z nieboszczykiem Serafinem. W tym obwieszczeniu dla powagi cudu podane by�o nazwisko studenta. Trafem w Uniwersytecie Ryskim by� akurat student o tym samym nazwisku i taki zapaleniec, �e ryzykuj�c porachunki z Pobiedonoscewem rozes�a� do zagranicznych i rosyjskich czasopism zaprzeczenie, w kt�rym wypar� si� i Serafina, i kalectwa. Trzeba by� z krwi i ko�ci rosyjskim m�em stanu, aby z tej historii o Serafinie doby� ca�� attycko��, �eby dowcipnie a prawdziwie wysnu� dzieje "pieriepiski, prowadzonej z r�nymi urz�dami w sprawie, czy nieboszczyk Serafin nie by� b�d� w s�dzie, b�d� �andarmerii, b�d� w policyjno_lekarskim komitecie notowany, no i opia� ca�� parad� cerkiewno_urz�dnicz� tej osobliwej kanonizacji. Europa �Mieje si� i dowcipkuje, ale i przyznaje skwapliwie, �e w Rosji nie mo�e by� inaczej i, �e cho� to jest nieco naiwne, ale za to poetyczne, podnios�e w prostocie i bardzo oryginalne. NIe zawsze jednak Europa wspomina Rosj� niby pi�Kny, pod kloszem zakonserwowany szkielet mamuta. Bywaj� chwile, kiedy Rosja staje si� wzorem godnym do na�ladowania i to bez wysi�ku ze swej strony. Wystarczy, aby w kt�rym� z parlament�w wybuch�a walka na pi�ci, aby jaki� krach panamski skompromitowa� kogo�, lub jaki� proces dreyfusowski okry� nies�aw� przedstawiciela rz�du konstytucyjnego, na miesi�ce i lata wzburzy� opini�, by natychmiast odezwa�y si� g�osy, wskazuj�ce na Rosj�, jako na pa�stwo kwitn�ce zgod� i cisz�, wolne od brud�w elekcyjnych, parlamentarnych komedii, awantur prasowych, zawsze w�adne jednym poci�gni�ciem pi�ra cesarskiego zd�awi� hydr� korupcji, nie dopu�ci� do publicznego zgorszenia. Tak czy owak Europa nauczy�a si� nie tylko Rosj� powa�a�, nie tylko si� z ni� liczy�, ale i ni� si� szczyci�. Zawsze przyjemniej jest mie� u swego boku takiego Herkulesa, bo takiego i w pole �atwo wyprowadzi� i na kogo� poszczu�. Ali�ci, w ostatnich czasach i w patriarchalnej Rosji zacz�o si� co� psu� i to psu� na dobre. Zawsze tam stosunki wewn�trzne by�y niezwyk�e, ale by�y one wszak dowodem tylko, �e Rosja ci�gle prze�ywa� musi wieki �rednie. A poniewa� w wiekach �rednich na ca�ym obszarze Europy bywa�o nie lepiej ni� w Rosji ostatniej doby, przeto w tym tylko problem, by nie miesza� si� do jej wewn�trznych spraw i da� jej powoli przeby� uci��liw� drog� kultury. Ta s�uszna zasada ko�ysa�a Europ� do snu nawet w�wczas, gdy za granicami Rosji po�wistom knuta wt�rowa� zacz�y bomby. Echa tych odg�os�w wywiera�y przykre wra�enie, ale przecie� gdyby przypomnie� sobie dzieje Anglii, Francji lub HIszpanii sprzed trzystu lat! Tymczasem, W �lad za tymi odg�osami, stolice europejskie wype�nia�y si� jak�� szar� mas� p�obdartus�w, p�n�dzarzy, p�student�w a p�filozof�w wi���cych si� w stowarzyszenia, fabrykuj�cych piekielne maszyny, wydaj�cych tysi�ce broszur wywrotowych, kln�cych po rosyjsku i nagle wszystko, Rosj� a wzbudzaj�cych odraz� sw� nieufno�ci�, ponuro�ci� spojrzenia i odludztwem. Zanim Europa oswoi�a si� z widokiem tych przybysz�w, zanim w ziemistych, anemicznych twarzach nauczy�a si� rozr�nia� starca i m�odzie�ca, m�czyzn� i kobiet�, ju� za tymi przybyszami nap�yn�Li inni, wystrojeni, wyperfumowani, zawsze u�Miechni�ci i dobroduszni obywatele pa�stwa rosyjskiego i oni dopiero rzucili promie� �wiat�a na te szare masy, kt�re poprzedzi�y ich nap�yw do Europy zachodniej. Wyraz "nihili�ci" zabrzmia� w ca�ej pe�ni i wi�cej zdziwi� ni� przestraszy�. Co to za jedni byli ci nihili�ci? NIkt si� nie �udzi�, ani w ich poszczeg�lne zamiary, losy i koleje nie wnika�, godz�c si� z nie wiadomo gdzie powsta�ym s�dem, �e nihilista to kwintesencja anarchii, zaka�a ka�dego spo�ecze�stwa, potw�r zniszczenia, potw�r, wobec kt�rego najkrwawszy komunista jest barankiem. To obja�Nienie tak znakomicie trafi�o do przekonania Europy, �e odt�d zacz�a wszystkich Rosjan, zjawiaj�cych si� na bruku LOndynu, Wiednia, Pary�a czy Genewy dzieli� na dwie kategorie. Pierwsza to najmilsi go�cie, najweselsi ludzie, najhojniejsi panowie, najprzyjemniejsi towarzysze, a druga to nihili�ci, udaj�cy niezr�cznych artyst�w, literat�w, student�w a nawet uczonych. Tymczasem szary, obdarty, t�um emigrant�w rosyjskich i podr�nik�w, w odpowiedzi na rzucony mu nihilizm, zawo�a� ca�� piersi� "�andarmi". Okrzyk ten zastanowi� nieco Europ�. Rozejrza�a si� i istotnie w�r�d przybysz�w rosyjskich, kt�rzy zje�d�ali w trop za nihilistami, w tych wyperfumowanych, dobrodusznych, eleganckich, hojnych panach zacz�a rozpoznawa� s