8287

Szczegóły
Tytuł 8287
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8287 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roland Topor OPOWIADANIA SPIS: 01. ALIBI DZIECKA 02. BILET POWROTNY 03. CIʯKA OPERACJA 04. CZTERY RӯE DLA LUCIENNE 05. DENTY�CI 06. DOBRY UCZYNEK 07. DOKTOR JEKYLL I MISS HYDE 08. EGZEKUCJA 09. JAK PIES Z KOTEM 10. KAWA� 11. NOWO PRZYBY�Y 12. OJCOWSKIE PO�WI�CENIE 13. OPOWIE�� WIGILIJNA 14. OSTATNI PRZYSTANEK 15. POKARM DUCHOWY 16. PRZECHODNIA D�O� 17. ROCZNICA DADAIZMU 18. SZCZWANY LIS 19. SZNYCEL G�RSKI 20. "WOSK I �AR" 21. WRӯKA INNA NI� WSZYSTKIE 22. WSTAWA�! 23. WYBAWCY 24. WYPADEK 25. V.S.O.P. 26. ZBYT CZYSTA 27. Z�BY WAMPIR ALIBI DZIECKA - Mamusiu - powiedzia� ma�y Serge budz�c si� - dzisiaj w nocy przyszed� jaki� pan i zrobi� siusiu na moje ��ko. Mamusia ma�ego Serge�a u�miechn�a si� pob�a�liwie. - To niedobrze - rzek�a po prostu - nie r�b tego wi�cej. Opowiedzia�a m�owi i oboje u�miali si� serdecznie. Lecz gdy nast�pnego ranka historia si� powt�rzy�a, zacz�li si� niepokoi�. Ma�y Serge mia� osiem i p� roku. Od dawna ju� mu si� to nie zdarza�o. - Jutro, je�li to si� powt�rzy, zaprowadzimy go do lekarza. Musieli go zaprowadzi�. Lekarz zbada� dziecko, wypyta� je zr�cznie, po czym zawyrokowa�: - Musia� mu kto� zrobi� przykro�� i ch�opiec pod�wiadomie m�ci si� w ten spos�b. W rezultacie rodzice ma�ego Serge�a popadli w taki kompleks winy, �e nie �mieli niczego odm�wi� male�stwu, kt�re mimo tych wyj�tkowych warunk�w moczy�o ��ko ka�dej nocy. Dziecko powtarza�o z uporem: - W nocy przyszed� jaki� pan i zrobi� siusiu na moje ��ko. Rodzice ju� si� nie u�miechali. Trzeba by�o dzia�a�. Tatu� i mamusia schowali si� za szaf�, by czuwa� nad snem jedynaka. O trzeciej nad ranem jaki� kszta�t zjawi� si� przy ��eczku. Wkr�tce rozleg� si� odg�os wodotrysku. Potem d�wi�k ucich� i posta� oddali�a si� z wolna, jakby z �alem. By� to osobnik wysokiego wzrostu. Na u�amek sekundy promie� ksi�yca o�wietli� mu twarz, w nast�pnej chwili cz�owiek znikn��. - Pozna�e� go? - spyta�a mama. - Tak - odrzek� tata z zduszonym g�osem. - To on. M�j kierownik dzia�u. - Wiesz, co powiniene� teraz zrobi�? On te� ma ma�ego ch�opca. To dwa kroki st�d. Biedak kr�ci� si� i wierci�. - Nie chce mi si�, kochanie, przysi�gam ci, �e ch�tnie bym poszed�, ale mi si� nie chce. - Zdaje si�, �e w kuchni jest jeszcze troch� piwa. Chod�, wypijesz szklaneczk�. To ci doda odwagi. BILET POWROTNY Stali�my wszyscy na pok�adzie i wypatrywali�my na horyzoncie Statuy Wolno�ci. Mieli�my wra�enie, �e transatlantyk p�ynie z coraz wi�ksz� trudno�ci�. Co si� dzieje? Kapitan marszczy� czo�o i by� chyba r�wnie zdezorientowany jak my. Statek niemal sta� w miejscu, cho� kot�y pracowa�y pe�n� par�. Z ust pasa�er�w wyrwa� si� nagle radosny okrzyk, a zaraz potem nast�pi� j�k rozczarowania. Ujrzeli�my s�ynn� statu�, rysuj�c� si� na tle b��kitnego nieba, trwa�o to jednak u�amek sekundy. Teraz bowiem statek nie tylko nie p�yn�� naprz�d, ale wr�cz si� cofa�! Kapitan przyparty do muru przyzna�, �e nic z tego nie rozumie. Wtedy us�yszeli�my silny g�os, dobiegaj�cy z rufy: - Chod�cie tu wszyscy, wyt�umacz� wam, co si� dzieje! Pobiegli�my. Jaki� m�czyzna z wielkim no�em czeka� oparty o burt�. - Nie b�jcie si�! Wyja�ni� wam ca�� zagadk�. Statek nie mo�e p�yn�c dalej, bo jest przycumowany. A cum� za�o�y�em ja sam. Sp�jrzcie! Ostrzem no�a wskaza� pot�n� gum�. Jeden jej koniec by� mocno przywi�zany do relingu, a drugi gin�� w oceanie. M�czyzna za�mia� si� histerycznie. - Zanim statek wyp�yn��, przymocowa�em koniec gumy do nabrze�a w Hawrze. A teraz, kiedy jest napi�ta do ostateczno�ci, przetn� j�. Czy wiecie, co si� stanie? - Nie! - odrzekli�my ch�rem. - No wi�c, moja �ona, z kt�r� um�wi�em si� w Tobolsku na g��wnym placu przy fontannie, zostanie zabita z odleg�o�ci dwunastu tysi�cy kilometr�w uderzeniem tej �mierciono�nej gumy! Okrzyk zgrozy wyrwa� nam si� z piersi. Szaleniec jednym ruchem wprowadzi� s�owo w czyn. Guma z g�o�nym gwizdem znikn�a pod wod�. Uwolniony nagle statek wzni�s� si� z olbrzymi� pr�dko�ci� ponad fale. Powietrzna podr� zako�czy�a si� szcz�liwie. Wyl�dowali�my mi�kko w Los Angeles, gdzie jaka� fabryka materacy uratowa�a nam �ycie. Nie trzeba dodawa�, �e morderca pob�dzie jeszcze d�u�szy czas w wi�zieniu San Quentin, dok�d nikt z nas nie posy�a mu paczek. CIʯKA OPERACJA Rannego u�o�ono na stole. Gdy zastosowano prowizoryczn� narkoz�, chirurg, w r�kawiczkach i masce, wyci�gn�� r�k� i rzuci� sucho: -Skalpel ! Wykona� podw�jne ci�cie na krzy�. Kula tkwi�a w ranie. -Szczypce! - rzek� chirurg. Szczypce chwyci�y kulk� rt�ci, ale ta si� zaraz wy�lizgn�a. chirurg zakl��. Ze z�o�ci� �apa� kulki rt�ci, turlaj�ce si� po ca�ej ranie. Na pr�no. W�ciek�y, rzuci� szczypce i pr�bowa� chwyta� palcami, ale przeszkadza�y mu r�kawice. �ci�gn�� je. Kuleczki tymczasem wpad�y w g��b rany. By�o za ma�o miejsca, �eby je �owi�. Jednym ci�ciem skalpela poszerzy� otw�r. Cz�owiek ju� dawno nie �y�, a chirurg wci�� jeszcze zawzi�cie chwyta� palcami b�yszcz�ce, srebrne krople. CZTERY RӯE DLA LUCIENNE Tego wieczoru wr�ci�em do domu troch� wstawiony. Po wyj�ciu z biura koledzy zaprosili mnie na jednego, ale jeden kieliszek �atwo si� rozmna�a. Nie mia�em o to pretensji, bo nie �pieszy�o mi si� w domowe pielesze. Trzeba by�o widzie� moj� �on� w tamtym okresie, �eby mnie zrozumie�. Biedna Lucienne nie by�a z�a. By�a po prostu brzydka. Grube rysy, ogromny nos, wyblak�e w�osy, obwis�e piersi, nogi rozszerzaj�ce si� ku do�owi, a w ca�ym t�ustym ciele ani grama wdzi�ku. Niekt�rzy m�czy�ni po�lubiaj� kobiet� dlatego, �e uciele�nia ich idea�y urody, inni dlatego, �e wydaje im si� inteligentna, jeszcze inni po prostu boj� si� samotno�ci, wi�c uznaj�, �e lepszy rydz ni� nic. Tak w�a�nie by�o w moim przypadku. Po pi�ciu latach ma��e�stwa samotno�� wyda�a mi si� jednak tysi�c razy lepsza ni� to ohydne towarzystwo. Zeszpecone takim potworem, �ycie stawa�o si� zno�ne dopiero po kilku g��bszych bez zak�ski. Lucienne czeka�a na progu, ze zwyk�ym wyrazem stoickiego m�cze�stwa, wyrazem, kt�ry mia� bolesny przywilej czynienia jej niemi�ej twarzy jeszcze nieco brzydsz�. - O kt�rej godzinie si� wraca? I do tego w takim stanie! Wyj�kn��em kilka s��w, rzuci�em si� do barku i odkorkowa�em butelk� whisky. Lucienne rozpacza�a nadal. - Wiecznie pijany! Czy jeste� a� tak nieszcz�liwy? Czy� nie jestem dla ciebie dobra? Czy nie spe�niam wszystkich twoich zachcianek? Oczywi�cie, ja nie jestem modelk�! W por�wnaniu z siksami z biura wydaj� ci si� nieciekawa! Nawet nie pr�bowa�em odpowiada�. Doskonale zna�em scenariusz dramatu. Zaraz zacznie p�aka�. To znaczy jej oczy si� zaczerwieni�, a po brodzie pocieknie �lina. Zn�w b�d� musia� uwa�a�, �eby na ni� przypadkiem nie spojrze�, bo inaczej ca�� noc b�d� mnie m�czy� koszmarne sny. Whisky by�a marki "Cztery R�e". Zazwyczaj pija�em tylko szkock�, mimo to nala�em sobie pe�n� szklaneczk� i wypi�em jednym haustem. Za plecami us�ysza�em dalszy ci�g litanii: - My�lisz, �e to jest �ycie dla m�odej kobiety? Siedzie� w domu i czeka�, a� m�� pijaczyna wr�ci po nocy? My�lisz, �e to jest �ycie? Pierwsze �zy pewnie ju� kie�kowa�y. Odwr�ci�em si� gwa�townie, by rzuci� k��liw� uwag� o jej wdzi�kach, lecz zamar�em z rozdziawionymi ustami. Pusta szklanka wypad�a mi z r�k i strzaska�a si� o pod�og�. - No, co? Czemu wytrzeszczasz oczy? Nigdy mnie nie widzia�e�? Przetar�em powieki. Nie, zjawa nie znikn�a. Po d�u�szej chwili uda�o mi si� powiedzie�: - Ale�, Lucienne... Jeste�... Jeste� pi�kna! Skrzywi�a si� zabawnie i zala�a �zami. Przygl�da�em si� jej z ciekawo�ci�. Nawet w tym stanie by�a pi�kna, �e a� dech zapiera�o. Per�y spada�y z jej b��kitnych, porcelanowych oczu, wargi czerwone i pe�ne pulsowa�y niczym biblijne owoce, j�drne piersi unosi�y si� rozkosznie, z�ote w�osy okala�y twarz �wietlist� aureol�. Musia�em usi���. Lucienne spojrza�a na mnie oczyma pe�nymi wyrzutu. - Kpisz sobie ze mnie? Bawi ci� to? Sprawia ci przyjemno�� dr�czy� mnie i poni�a�! Wiem, �e jestem brzydka, ale przecie� to nie moja wina. Miej troch� lito�ci, nie zn�caj si� nade mn�. - Ale�, Lucienne, ja wcale nie �artuj�. Zapewniam ci�, �e mam teraz przed sob� najpi�kniejsz� kobiet�, jak� w �yciu widzia�em. Jeste� pi�kna, nie masz poj�cia, jaka pi�kna! Chcia�oby si� zobaczy� i umrze�! Lucienne przygl�da�a mi si� z niepokojem. - Dobrze si� czujesz, Dan? A� tyle wypi�e�? Nie zdawa�am sobie sprawy. Chcesz si� po�o�y�? - Nie! Czuj� si� ca�kiem dobrze! Wprost cudownie! Och, jak�e jeste� pi�kna, Lucienne! Jak to mo�liwe!? Ledwo wym�wi�em te s�owa, a ju� wiedzia�em, JAK TO MO�LIWE! Butelka "Czterech R�", oczywi�cie! �ona wida� przeprowadzi�a to samo rozumowanie, bo zauwa�y�em, �e spogl�da na butelk� z wdzi�czno�ci�. Potem pobieg�a do lustra i krzykn�a z zachwytem: - Och, Dan! To prawda! Jestem pi�kna, jestem pi�kna! �mia�a si� i p�aka�a na przemian. �piewa�a, g�osem przerywanym �kaniem i czkawk�: - Jestem pi�kna, jestem pi�kna, jestem pi�kna, jestem pi�kna, pi�kna, pi�kna, pi�kna, pi���knaaa! Sp�dzili�my cudowne godziny niczym pierwszy raz zakochani. Lucienne by�a wspania�a, delikatna, wzruszaj�ca. �zy nap�ywa�y mi do oczu, kiedy opowiada�a o �yciu ze mn�, o mojej brutalno�ci i braku szacunku, o swojej rozpaczy. Mia�em wra�enie, �e trzymam w ramionach �on� kogo� innego, jakiego� chama, brutala, niegodnego skarbu, jaki posiada. Po�o�yli�my si� wcze�niej ni� zwykle. Nazajutrz rano mia�em oczywi�cie kaca. O wiele wi�kszy b�l sprawia� mi jednak widok odra�aj�cego stworu, kt�ry le�a� obok, chrapa� bezwstydnie i czule przytula� si� do mojej piersi. Czkn��em z obrzydzenia i pobieg�em do �azienki. Wi�c to by� tylko pi�kny sen! Z�udzenie wywo�ane nadmiarem alkoholu. Zreszt�, c� innego mi pozosta�o? Nala�em sobie pe�n� szklaneczk� "Czterech R�" i wypi�em jednym haustem, jak lekarstwo. Czyni�c to, nie spuszcza�em �ony z oczu. Nic si� nie wydarzy�o. Ze zmartwienia wypi�em jeszcze jedn� szklaneczk�. I cud si� powt�rzy�. Rozwalony na ��ku grubosk�rny potw�r przeobrazi� si� w istot� ba�niow�. W tym momencie Lucienne otworzy�a oczy. Natychmiast odpowiedzia�em na pytanie, kt�re j� trawi�o. - Najdro�sza! Jeste� z ka�dym dniem coraz pi�kniejsza! P�acz�c ze szcz�cia, wyci�gn�a ku mnie ramiona. Przytulili�my si�. Zacz�� si� miodowy miesi�c. Gdy tylko uroda �ony blad�a, solidny �yk "Czterech R�" przywraca� jej poprzedni blask. Czasem, stoj�c przed lustrem, Lucienne wo�a�a z �azienki: - Dan, nie mia�by� ochoty si� czego� napi�? Mam wra�enie, �e to znika. Wypija�em szklaneczk� i teraz ja z kolei wo�a�em: -Czy to wraca? - Tak, ju� jest. Dzi�kuj�, Dan! - Nie ma za co kochanie. Odt�d dom by� zawsze pe�en go�ci. Znajomi ch�tnie wpadali wieczorami, bez uprzedzenia. Nie mogli poj��, sk�d w Lucienne ta nag�a zmiana? Pr�bowali poci�gn�� mnie za j�zyk: - W dzisiejszych czasach chirurgia plastyczna naprawd� czyni cuda! - Operacja musia�a bardzo drogo kosztowa�? - Czy to bardzo bolesne? Zamiast odpowiedzi u�miecha�em si�, nie zapominaj�c przy tym nape�ni� kieliszka. Pewnego dnia zwymiotowa�em krwi�. Wezwany lekarz uprzedzi�, �e je�li b�d� nadal pi� w takim tempie, zosta�y mi najwy�ej dwa lata �ycia. Tymczasem wys�a� mnie na kuracj� do prywatnej kliniki, a potem na rekonwalescencj� nad morze. Od czasu choroby nie widzia�em Lucienne. Nie odwiedzi�a mnie w klinice ani nie pojecha�a ze mn� nad morze. Pow�d by� oczywisty. Nie o�miela�a si� pokaza� mi na oczy. Pisa�a jednak. Listy rozdzieraj�ce. Co si� z ni� stanie, skoro ja nie mog� ju� pi�? Jej uroda przepad�a na zawsze. Zarazem ulecia�a te� nasza mi�o��. My�li o samob�jstwie. W odpowiedzi s�a�em bez�adne apele, m�tne obietnice, zwodnicze argumenty, w kt�re sam nie wierzy�em. W istocie by�em zrozpaczony. O ile kocha�em jedn� Lucienne, o tyle nienawidzi�em drugiej. Odk�ada�em, ile si� da, termin powrotu do domu, lecz nadszed� dzie�, kiedy nie by�o to ju� mo�liwe. Trz�s�c si� zawczasu z obrzydzenia, wetkn��em klucz w zamek. Jak�e b�d� m�g� znie�� widok ohydnej Lucienne, odpychaj�cej Lucienne, niezno�nej Lucienne? Ju� dwa tygodnie nie pisze. Czy�by rzeczywi�cie pope�ni�a samob�jstwo, jak zapowiada�a? Wchodz�c do mieszkania nieomal tego pragn��em. Lucienne le�a�a w ��ku. Spa�a. Nigdy jeszcze nie by�a tak ol�niewaj�co pi�kna. Poczu�em, jakbym dosta� pa�k� w �eb. Ju� od dawna nie mia�em w ustach kropli alkoholu. A wi�c znalaz�a sobie innego magika! Kto to taki? Pewnie kt�ry� z moich przyjaci�. Zebra�o mi si� na wymioty. Na palcach wr�ci�em do drzwi. Byle jej nie zbudzi�, byle jej tylko nie obudzi�! Nie zni�s�bym widoku jej oczu. Lepiej odej�� bez ha�asu, bez zb�dnych s��w. W ten spos�b b�d� m�g� wm�wi� sobie, �e umar�a. W chwili gdy przekracza�em pr�g, wypowiedzia�a g�o�no moje imi�. - Dan! Zamar�em lecz nie odpowiedzia�em. - Dan, wiem, �e tu jeste�. Wiem, �e chcesz sobie p�j��. Wzruszenie �cisn�o mi gard�o. - Dan kocham ci�. "A co z tamtym - pomy�la�em - czy�by by� narz�dziem?" - Nie ma �adnego tamtego - rzek�a Lucienne, jakby czyta�a w moich my�lach. - To ja sama. - Co� ty! - rzuci�em ochryp�ym g�osem. - Wzi�a� si� zapicie? Ale� to tylko odroczenie! Przyjdzie chwila, �e zachorujesz jak ja! Lucienne stan�a w drzwiach sypialni. Dr�a�a z emocji. - Ale�, Dan, to nie "Cztery R�e" tak na mnie dzia�aj�, to tran z w�troby w�t�usza. B�d� mog�a go pi� ca�e �ycie. Nie jest wprawdzie zbyt smaczny, ale i tak warto si� po�wi�ci�. Bo teraz jeste� taki pi�kny Dan, taki pi�kny... DENTY�CI W swoim czasie ka�dy z nas do�wiadczy� przykro�ci z racji znalezienia si� w zasi�gu dentysty o cuchn�cym oddechu. Dentystom, jak przekonali�my si� o tym wielokrotnie, �mierdzi z g�by. Dlaczego? Pewien by�y stomatolog, kt�ry wola� zachowa� anonimowo��, pu�ci� farb�: denty�ci nigdy nie myj� z�b�w. Tak naprawd� szczotkowanie niszczy je. A usuwanie kamienia? Szkodliwe. Leczenie pr�chnicy? Fatalne. Plombowanie, zak�adanie mostk�w? Katastrofalne. Wystarczy przygl�da� si� czaszkom naszych przodk�w, a dok�adniej - ich szcz�kom, �eby stwierdzi�, jak wspania�e posiadali uz�bienie, zanim poddali si� dyktaturze stomatolog�w. Wzorujcie si� na tym, jak denty�ci post�puj�, a nie na tym, co m�wi�. Zastawcie �eby w spokoju. B�dzie wam �mierdzie� z ust? Najwy�ej wezm� was za stomatolog�w. DOBRY UCZYNEK Stary pan Scrouge nie m�g� zasn��. M�czy�y go najr�niejsze dziwne my�li, do kt�rych nie by� przyzwyczajony. Zupe�nie jakby worek z my�lami, nie tkni�ty przez siedemdziesi�t sze�� lat, nagle p�k�. Stary pan Scrouge przewraca� si� w ��ku z boku na bok. Wraz z tymi poruszeniami przed otwartymi oczyma zmienia�y si� obrazy. Jedna po drugiej defilowa�y postaci, kt�re w �yciu spotka�, a z kt�rymi nie uda�o mu si� zaprzyja�ni�. Zn�w ogl�da� twarze kobiet, kt�re pozosta�y obce, bo ba� si� zak��ci� sw�j wygodnicki tryb �ycia. Przypomnia� sobie �ebraka, kt�remu odm�wi� kawa�ka chleba, i zagubionego na �rodku ulicy �lepca; uda� wtedy, �e go nie widzi. St�umi� �kanie. Nagle poczu� straszliwy ch��d. Zadr�a�. Owin�� si� kocami ca�y, ��cznie z g�ow�, �eby si� ogrza� w�asnym ciep�em. O p�nocy dobieg�o go dwana�cie uderze� zegara, przyt�umionych grub� warstw� we�ny. Potem zdawa�o mu si�, �e s�yszy jakie� krzyki. Jednym ruchem z ca�ej si�y odrzuci� koce. S�ucha�. Nie myli� si�. S�abn�cy g�os krzykn�� jeszcze kilka razy: - Ratunku! Pan Scrouge mieszka� przy Nabrze�u Grands-Augustins. G�os nale�a� zapewne do jakiego� nieszcz�liwca, kt�ry wpad� do Sekwany. Nie bacz�c na ch��d, wstrz�saj�cy zasuszonym cia�em, szybko narzuci� szlafrok, wsun�� kapcie i wybieg� na dw�r. Przeszed� ulic�, wychyli� si� przez balustrad� i wpatrzy� w czarn� to�. Jaki� cz�owiek porusza� si� niezdarnie, jakby uwi�ziony w kleistej mazi. - Jestem stary - pomy�la� pan Scrouge - c� mi jeszcze w �yciu pozosta�o? Je�eli teraz uratuj� ton�cego cz�owieka, osi�gn� wi�cej satysfakcji ni� przez ca�e lata n�dznej egzystencji. Odwa�nie przekroczy� balustrad� i da� nurka. Od razu poszed� na dno, bo mia� serce z kamienia. DOKTOR JEKYLL I MISS HYDE Tak d�ugo s�ucha�em, jak ludziom odwala na temat tego filmu, a� w ko�cu poszed�em go zobaczy�. To najbardziej przykra strona zawodu krytyka filmowego: od czasu do czadu trzeba i�� do kina. Z pocz�tku pomys� wydawa� si� zabawny i nie pozbawiony pewnej pikanterii. Kiedy Doktor Jakyll po�yka� t� swoja os�awion� mikstur�, nie zamienia� si� w potwora, lecz w zachwycaj�c� kobiet�, przy tym tak zdesperowan� i demoniczn�, �e straszliwy Mister Hyde wygl�da� przy niej jak id�cy do pierwszej komunii ch�opczyna. Na domiar wszystkiego narzeczona doktora, kt�ra by�a niezwykle zazdrosna, ubzdura�a sobie, �e ten�e kombinuje z Miss Hyde. �ledzi�a wi�c t� obmierz�� istot� w d�ugie londy�skie noce. Jej przera�enie szybko ust�pi�o miejsca fascynacji t� zdzir�. W ko�cu w zat�oczonym nadmiarem postaci ��ku odkry�a, �e Doktor Jakyll i Miss Hyde to jedna i ta sama osoba. Koniec. Bazuj�c na g��wnym w�tku, re�yser i scenarzysta uznali za stosowne da� upust swoim fantazjom. W rezultacie powsta�o �a�osne widowisko, w kt�rym z�y gust przekracza� granice tolerancji. Mam na my�li mi�dzy innymi t� scen�, podczas kt�rej maj�c� akurat okres Miss Hyde zamienia si� w Doktora Jakylla, kt�remu z nosa leci krew. Powalaj�ce. Czy mia�o czemu� s�u�y� �askawe ukazanie nam Miss Hyde wk�adaj�cej sobie miniaturowy potrzask do pochwy? Czy nie mo�na by�o darowa� sobie zbli�enia w chwili, gdy pu�apka zatrzaskiwa�a si� na penisie jakiego� nieszcz�nika? A w og�le to dlaczego pozwala si� ch�do�y� ka�demu napotkanemu psu? No i jak uda�o si� jej odgry�� tak� ilo�� kusiek za jednym zamachem? Brak prawdopodobie�stwa walczy� o lepsze z ohyda. Wyj�tkowo skandaliczny wydal mi si� epizod, gdy Doktor Jakyll, wycinaj�cy na �ywca wyrostek robaczkowy swojej narzeczonej, nagle odrzuca skalpel, wskakuje na st� i kocha si� z ni�, robi�c przy tym u�ytek ze �wie�ej rany. No i ten, kiedy to Miss Hyde wzorem Gena Kelly stepuje w ka�u�ach spermy, podczas gdy kilkunastu marynarzy onanizuje si� do rytmu. To ju� prawdziwy festiwal wulgarno�ci. Koniec ko�c�w, ani w�a�ciwa re�yseria i solidna obsada z dobrym prowadzeniem aktor�w, ani pi�knie komponowane kadry nie wystarcz�, �eby zatrze� wra�enie czego� wt�rnego. Czy nie lepiej by�oby wprowadzi� ograniczenie: tylko dla widz�w poni�ej 13 lat? PS Doskonale wida�, �e Miss Hyde goli sobie nogi, podczas gdy Doktor Jakyll jest ow�osiony jak ma�pa. Kolejny absurd. EGZEKUCJA Skaza�ca przywi�zano do s�upa. By� cz�owiekiem lat oko�o czterdziestu o spokojnym wejrzeniu i wysokim czole intelektualisty. Oficer zas�oni� mu oczy opask�. - Mo�ecie zabroni� mi patrze�, ale nie mo�ecie zabroni� ca�emu �wiatu, by widzia� was i os�dza�. - Zamknij si� - odpar� oficer zm�czonym g�osem. - Obra�aj�c mnie, usi�uje pan zniewa�y� wolno��. - Dobra, dobra - westchn�� oficer. Wolnym krokiem wr�ci� do plutonu. Skazaniec us�ysza� szcz�k repetowanych karabin�w. Krzykn��: - Niech �yje wolno�� ! Czeka� na uderzenie kul o cia�o i na b�l ... Mija�y sekundy, potem minuty. Oficer wyda� komend�: - Cel ! Cz�owiek zesztywnia�. I znowu nic. Czas d�u�y� si� w niesko�czono��. Ostatnie chwile �ycia ... Nic. - Niech �yje wolno�� ! - powt�rzy� skazaniec. Lecz gdyby m�g� widzie� pluton egzekucyjny, nie wysila�by si�. �o�nierze porzucili karabiny. Spu�cili spodnie i wszyscy razem, korzystaj�c z tego, �e ich nie widzi, za�atwiali si�, kucn�wszy w kurzu. JAK PIES Z KOTEM Cz�owiek na tratwie �y� ju� tylko nadziej�. Pod sk�ra wychud�ej twarzy rysowa�y si� ko�ci. Z dr��cych ust dobywa�o si� nieustanne rz�enie. Oczy b�yszcza�y gor�czk�. Ju� ponad miesi�c kurczowo czepia� si� �ycia na n�dznej wi�zce desek. Nagle nowy d�wi�k dotar� do jego sko�atanej g�owy. Zapewne zbli�a� si� ob��d. Ale� nie ! To helikopter powoli nadlatywa� nad tratw�. Uratowany ! By� uratowany ! Rozbitek niezdarnie pr�bowa� zata�czy�. Tymczasem z helikoptera spuszczono sznurow� drabink�. M�czyzna o wychud�ej, poros�ej krzaczast� brod� twarzy, ca�y w �achmanach, zosta� brutalnie wypchni�ty na stopnie drabinki. Helikopter oddali� si� i znikn��. Na tratwie by�o teraz dw�ch rozbitk�w. KAWA� Wincenty z�apa� za but i cisn�� nim w drzwi kuchenne, a� polecia�a szyba. - Musz� si� o�eni� - pomy�la� - bo inaczej zwariuj�. Gdy tylko zobaczy� si� z Singletonem, powiadomi� go o swojej decyzji. - Licz�, �e zapoznasz mnie z jak�� kandydatk� na narzeczon�. Nie jestem wymagaj�cy, wystarczy, �eby by�a m�oda, pi�kna i inteligentna. S�owem, dziewczyna z poczuciem humoru, wiesz, co mam na my�li? - Jasne - odpowiedzia� Singleton. I potem rozmawiali ju� tylko o koktajlach. Nast�pnej niedzieli Singleton zadzwoni� do Wincentego. - Przyjd� do Ogrodu Botanicznego przy Muzeum Przyrody, przedstawi� ci twoj� �on�. - Ju� id�. By�a czaruj�ca. Dok�adnie taka, jak� sobie wyobrazi�: zabawna, �liczna, z odrobin� smutku w oczach, a do tego nieg�upia. Singleton sprawi� si� doskonale. - Maud, oto tw�j m��, Wincencie, twoja �ona. �miej�c si�, u�cisn�li sobie d�onie. P�niej cz�sto wychodzili razem. Opowiadali sobie dowcipy, wymieniali opinie, na spacerach trzymali si� za r�ce, ca�owali, kochali, wzi�li �lub, ogl�dali telewizj�, pogryzaj�c orzeszki. Pewnego wieczora, kiedy w�a�nie grali w karty, Maud powiedzia�a po prostu: - Do�� tego. - Czego? - zapyta� Wincenty, bij�c asem. - Ciebie, mnie, ca�ej tej historii. Lubi� ci�, Wincencie, ale nie kocham. to by� kawa�, rozumiesz? - M�w dalej. - No wi�c wiesz, jaki jest Singleton. Du�y dzieciak. Przedstawi� nas jako m�a i �on� i to by�o zabawne. Nie chcia�am psu� mu tej jego bajki, ale teraz ju� wystarczy. To by� tylko kawa�. - Tak podejrzewa�em - westchn�� Wincenty. Otworzy� szuflad�, wyj�� z niej pistolet i przy�o�y� do skroni. - Nie! - krzykn�a Maud. Wystrza� zabrzmia� jak pierdni�cie. - Nie przejmuj si�, to pistolet- zabawka. Ja te� lubi� robi� kawa�y. NOWO PRZYBY�Y Twarz kobiety wykrzywia cierpienie. Krople potu perl� si� na jej czole jak woda wciskaj�ca si� do ton�cego statku. Oddycha coraz szybciej. Rz�zi. Odrobinka �liny w k�cikach ust ro�nie w pian�. Lekarz podchodzi do umywalki i p�ucze r�ce. - Ju� nied�ugo. Wci�ga gumowe r�kawice, zak�ada stetoskop i os�uchuje cia�o kobiety. Kiwa g�ow�. - Zrobi� zastrzyk. Bia�o ubrana piel�gniarka podaje strzykawk� pe�n� b��kitnego p�ynu. P�yn niknie w udzie kobiety. Zapewne sprawi� jej ulg�, bo oddycha spokojniej. Lekarz oddaje piel�gniarce pust� strzykawk�. - Nie pozostaje nic innego, jak czeka�. Rzeczywi�cie, nieco p�niej twarz� kobiety wstrz�saj� podsk�rne drgania. J�czy. Drgania si� nasilaj�. Wreszcie kobieta milknie. Sk�ra na twarzy p�ka niczym wyschni�ty gips. Piana w k�cikach ust znika, potem znikaj� same k�ciki. Od czo�a rozchodz� si� bruzdy, rozga��ziaj� si� na policzki, nos, podbr�dek i szyj�. Ca�y nos odpada. G�rna warga, a potem dolna, zostaj� schrupane. Nadesz�a chwila. Lekarz tnie sk�r� skalpelem cieniutkim jak ig�a. Uwa�a, �eby rozci�� tylko pow�ok�. Z brzucha kobiety wynurza si� inny brzuch, z piersi inna pier�, z ko�czyn inne ko�czyny. Nowa g�owa chrupie resztki starej. Piel�gniarka wychodzi z sali. Schodzi po schodach, kroczy korytarzem, uchyla drzwi. W fotelu siedzi cz�owiek i pali. Na pod�odze ko�o jego st�p le�y mn�stwo niedopa�k�w. Rzuca bia�ej postaci niespokojne spojrzenie, ale nie �mie pyta�. Ona u�miecha si� przyja�nie. - Ju� po wszystkim. Ch�opak jak marzenie! OJCOWSKIE PO�WI�CENIE Na breto�skim wybrze�u, gdzie ostatni letnicy zadowalali si� bladym s�o�cem, by�o nas kilku, kt�rzy�my po��dali szale�stwa oceanu. Duch przekory? Snobizm? Nie, pow�d le�a� g��biej, pochodzi� wprost z atawistycznej pasji pl�drowania wrak�w. Radowa�o nas szperanie szcz�tkach, wybieranie z zostawionych przez fal�-handlark� prezent�w tego, co przypad�o nam do serca. Od tygodnia by�a pi�kna pogoda, Przeklina�em piaszczyste wybrze�e zamienione w pla��, gdzie kr�lowa�a horda roznegli�owanych mieszczuch�w. Nie mia�em dok�d i�� na spacer. Ca�� dusz� po��da�em burzy. Przysz�a. Nast�pnej nocy mieszka�cy ma�ego rodzinnego pensjonatu odnie�li wra�enie, jakby wzd�u� wybrze�a biega�o stado wyg�odnia�ych wilk�w. Okiennice k�apa�y jak szcz�ki, wiatr hula� i wy� w �elaznych krzes�ach nale��cych do hotelu "Albatros". Tej nocy spa�em twardym snem, o jakim nigdy nie marzy�em. Ju� od sz�stej rano, szcz�liwy niczym kolekcjoner na darmowych targach antyk�w, przemierza�em piaszczysty brzeg. Wiatr nie ca�kiem jeszcze usta� i padaj�ce na wargi s�one bryzgi nios�y smak niebezpiecznej przygody. Odwr�ci�em fajk� cybuchem w d�, by chroni� ogie� od zamokni�cia. Wydmuchiwany przez zaci�ni�te z�by cierpki dym szarego tytoniu przypomina� par� niewielkiego stateczku, kt�ry wyszed� zwyci�sko z opresji. Co kilka metr�w wystawia�y si� na �up mej zach�anno�ci stosy zgni�ych desek, rybackich boi, powalanych smol� kork�w czy kunsztownie oplecionych gnij�cymi wodorostami starych puszek od konserw. Nie�piesznie grzeba�em w stosach, rozgarnia�em je nog�, wraca�em, by zbada� jaki� podejrzany szcz�tek, wpada�em w zadum� nad szmat�, a w ko�cu nie podnosi�em nic. Czasem od poszukiwa� odrywa�y mnie krzyki mew. Unosi�em w�wczas g�ow�, a wzrok m�j przykuwa�o szare niebo nad bia�ym morzem. Inne mewy, z g��bi l�du, przywo�ywa�y mnie do porz�dku, wi�c brn��em dalej, nie l�kaj�c si�, �e przemocz� nogi. Nagle omal nie upad�em. Potkn��em si� o beczu�k�, na po�y zagrzeban� w stercie wodorost�w. Zgi�tym palcem wskazuj�cym zastuka�em w �ciank�. Rozleg� si� d�wi�czny ton zdrowej, szczelnej bary�eczki. Co by�o w �rodku? Przenios�em j� w suchsze miejsce i przy pomocy sporego kamienia zabra�em si� bez skrupu��w do wybijania denka. Uda�o mi si�, lecz smr�d, jaki natychmiast uderzy� w nozdrza, przyprawi� mnie o md�o�ci. Pobieg�em wymiotowa� do morza, bo nieokre�lony wstyd nie pozwoli� mi bruka� jasnych karni wybrze�a. Wr�ci�em jednak do beczki, przyci�gany nieodparcie przez zielon� butelk�, kt�r� zd��y�em zauwa�y�. Zielon� butelk�, W kt�rej znajdowa�o si� (by�em pewien, �e widzia�em wyra�nie mn�stwo zwini�tych kartek i ani kropli wody. Pokona�em wstr�t, wstrzyma�em oddech, szybko wyci�gn��em butelk� z otaczaj�cej r�owawej mazi i poszed�em j� op�uka�. Usiad�em w przyzwoitej odleg�o�ci od beczki, jednym ruchem st�uk�em szyjk� butelki o ska�� i chwyci�em cenne kartki. By�y w idealnym stanie, pokryte od g�ry do do�u drobnym, g�stym pismem, kt�re ludowa wyobra�nia przypisuje lekarzom, i kt�re pono� tylko aptekarze potrafi� odczyta�. Nie musia�em si� ucieka� do pomocy przedstawiciela tej profesji. Najpierw z trudem, potem, w miar� post�puj�cej lektury coraz �atwiej, uda�o mi si� odcyfrowa� r�kopis. Za�wiadczam, �e do poni�szego tekstu nic od siebie nie doda�em. Wszystko w tym nieprawdopodobnym melodramacie chodzi z autentycznego �r�d�a. Oto wi�c, co w ten ch�odny, wrze�niowy poranek wyczyta�em, bezpieczny od wiatru w zacisznym miejscu za ska�ami, z fajk� pracuj�c� pe�n� par�, z brwiami wci�� uniesionymi ze zdumienia. By�o si� czemu dziwi�. Os�d�cie sami. "Nazywam si� Martin Hertisse. Urodzi�em si� w okropnym, brudnym i fa�szywym mie�cie, zwanym Miastem �wiat�a - w Pary�u, na kt�rego samo wspomnienie dostaj� md�o�ci na ma�ej wysepce, gdzie gnij� w�r�d brz�czenia much. O mojej matce nie mog� powiedzie� nic, bo umar�a wydaj�c mnie na �wiat, za kt�re to po�wi�cenie wcale nie jestem jej wdzi�czny. Ojciec mnie uwielbia�. Nie wiem, czy przypomina�em mu �on�, ho nigdy wi�cej nie wym�wi� jej imienia. S�dz�, �e przeni�s� na mnie ca�e uczucie przeznaczone dla tej, kt�r� w�a�nie zabi�em. Od najm�odszych lat zajmowa� si� mn� i po�wi�ca� mi ca�e dnie, cho� by� tak dobrze sytuowany, �e m�g� z �atwo�ci� umie�ci� mnie w jakim� luksusowym internacie. W istocie, ojciec by� bogaty, w ka�dym razie by� bogaty przez pierwszych osiemna�cie lat mojego �ycia. Osiemna�cie lat, kt�rych wspomnienie wci�� pieszcz� w pami�ci. Niekt�re uprzywilejowane istoty zaczynaj� �ycie w piekle, a ko�cz� w d�ugo oczekiwanym raju, dok�d wepchn�y si�, robi�c �okciami. Inne jednak, do kt�rych ja nale��, maj� mniej szcz�cia: po kilku dniach sp�dzonych w raju l�duj� w piekle rzeczywisto�ci. Ci nie oczekuj� ju� niczego, bo wiedz�, �e nigdy nie osi�gn� warunk�w, jakie mieli w dzieci�stwie. Przez osiemna�cie lat, kiedy si� powodzi�o, ojciec dba�, by mi nie brak�o niczego. Nie przypominam sobie, by cho� raz odm�wi� spe�nienia nawet najdzikszej mojej zachcianki. Pami�tam lwa, kt�rego kupi� po wizycie w ZOO, podczas kt�rej okaza�em banalny zachwyt na widok tego zwierza. By�o to stare, wylenia�e lwisko, poczciwe jak spaniel i bezz�bne jak kura, lecz dla dzieciaka w moim wieku wspania�e! Przyk�ady m�g�bym mno�y� w niesko�czono��. A potem nast�pi�a katastrofa. W okamgnieniu ojciec straci� wszystko. Przesad� by�oby twierdzi�, �e od razu zda�em sobie spraw� z nieszcz�cia. Odnios�em wra�enie, �e to drobny incydent, przelotna trudno��, kt�r� si� pr�dko pokona. Wnet jednak ogarn��em ogrom kl�ski, bo odt�d wszystko si�: zmieni�o, jedli�my ju� tylko sk�rki od chleba. Ja, czasem posmarowane pasztetem, gdy kt�ry� z dawnych przyjaci� ojca, zdj�ty lito�ci�, przysy�a� reklamowe pr�bki. Wybieg z reklam� by� bodaj jedynym sposobem sk�onienia ojca, by cokolwiek przyj��. W tym okresie spostrzeg�em, �e nie jest ju� cz�owiekiem m�odym. Zmarszczki coraz g�ciej oplata�y mu twarz, plecy z ka�dym obrotem zegara garbi�y si� coraz mocniej. Oczywi�cie szuka� pracy. Lecz nie zatrudnia si� przecie� starszego pana, kt�ry nie umie nic, zw�aszcza je�li ten starszy pan by� kiedy� bogaty. Staro��, m�odo��, ach, c� za g�upstwa! Bogactwo - n�dza, oto prawdziwe kryteria ludzkiego �ywota. Ojciec ju� nie by� bogaty... Jego m�odo�� ulatywa�a, ust�puj�c miejsca zgrzybia�o�ci zrodzonej z n�dzy. W tym okresie by�em studentem pierwszego roku medycyny. Wybra�em t� fascynuj�c� dyscyplin� zach�cony, jak do wszystkiego, co przedsi�bra�em, przez ojca. Studiowa�em z pasj�, zag��bia�em si� po uszy w ksi��kach, dobrowolnie rezygnuj�c z banalnych m�odzie�czych rozrywek. Gdy zrozumia�em, �e przyjdzie mi przerwa� studia, ogarn�a mnie czarna rozpacz. W ci�gu zaledwie tygodnia schud�em o kilka kilogram�w, nie z braku apetytu, bo i tak nie by�o co je��, lecz z powodu nerwowego za�amania, wywo�anego perspektyw� porzucenia medycyny, Ojciec, kt�ry wszystko wyczuwa�, cierpia� jeszcze bardziej ni� ja, a co to znaczy, nietrudno sobie wyobrazi�. Cierpia� do tego stopnia, �e cho� go chcia�em pocieszy�, nie znajdowa�em odpowiednich s��w. Ko�czy�y si� w�a�nie ferie Bo�ego Narodzenia. Przed rozpocz�ciem zaj�� trzeba by�o podj�� decyzj�, Ka�dy dzie�, zbli�aj�cy do nieuchronnego terminu, skraca� mi �ycie. Gdybym si� odwa�y�, zrobi�bym chyba wszystko, byle zdoby� pieni�dze. Dwa dni przed ko�cem ferii ojciec wr�ci� p�no do domu. Nie trzeba dodawa�, �e s�owo "dom" nie oznacza�o ju� dawnej siedziby, bo j� stracili�my, tylko u�yczon� przez znajomego n�dzn� s�u�b�wk�, w kt�rej teraz mieszkali�my. Ojciec usi�owa� wykrzywi� dr��ce wargi w smutnym u�miechu. Usiad� ci�ko. - M�j ma�y... Dysza� po wej�ciu na sz�ste pi�tro kuchennymi schodami prowadz�cymi do naszej nory. - M�j ma�y... b�dziesz m�g� dalej studiowa�. Zdoby�em pieni�dze. Ogarn�a mnie wielka rado�� Rzuci�em , si� ojcu na szyj� i obsypa�em go poca�unkami. P�aka�em i �mia�em si� zarazem, a on chyba te�. Wiem, �e w tamtej chwili powinienem by� spyta�, sk�d zdoby� pieni�dze. Przyznam, �e fakt, i� nie spyta�em, mo�e si� wyda� nieprawdopodobny. W istocie jednak by�em po prostu zbyt. tch�rzliwy. Ale tak bardzo przyzwyczai�em si� niegdy� do braku trosk materialnych, �e jeszcze raz przymkn��em oczy i nie dochodzi�em prawdy, kt�ra, czu�em to, by�a straszliwa. Zawi�za� si� mi�dzy nami rodzaj milcz�cej umowy. Nigdy nie wspomina�em o tej sprawie, stara�em si� o niej nie my�le�. Wr�ci�em wi�c na uczelni�. Szuka�em zapomnienia w wyt�onej pracy i prawie mi si� to uda�o. Nie mog�em jednak nie zauwa�y�, �e strumyczek banknot�w robi si� coraz cie�szy, a� wreszcie ca�kiem zanika. Pewnego popo�udnia zn�w ogarn�� mnie paniczny strach. Czy�by to by�o tylko odroczenie? Wieczorem jednak ojciec wyci�gn�� z kieszeni marynarki nowy plik, je�li nie imponuj�cy, to w ka�dym razie przyzwoity. �ycie potoczy�o si� dalej, przeplatane okresami wzgl�dnej zamo�no�ci. Trwa�o to dwa miesi�ce. Polem ojciec zmar�. Nie mog� d�u�ej opowiada� o tym nieszcz�ciu. Ju�... (tu s�owa by�y zmazane wilgoci� nie pochodz�c� chyba z morza, skoro ani kropla wody nie dosta�a si� do butelki)... my�l�, �e postrada�bym zmys�y, gdybym si� musia� zajmowa� urz�dzaniem pogrzebu. Ojciec jednak wszystko przewidzia�. Aby oszcz�dzi� mi k�opot�w, na kr�tko przed �mierci� sam za�atwi� wszelkie formalno�ci tak dok�adnie, �e ledwo zamkn�� oczy, a ju� do drzwi puka� przedsi�biorca pogrzebowy. Nie zd��y� jeszcze zdj�� kapelusza, gdy zjawi� si� pierwszy z nich. By� przedstawicielem Banku Oczu. Wyszed�, przyciskaj�c troskliwie do piersi niewielki s��j. A potem, jeden po drugim, przychodzili inni. Z Banku Nos�w, W�os�w, z Banku Paznokci, Nerek, W�troby, Krwi, �ledziony. Z wyciem uciek�em z koszmarnej s�u�b�wki. Teraz wszystko poj��em. Odpowied� na straszne pytanie, kt�rego kiedy� nie o�mieli�em si� zada�, przysz�a sama. A ja, biedny g�upiec, my�la�em, �e ojciec kradnie! Teraz p�sowia�em ze zmartwienia i wstydu. Do dzi� zreszt� nie rozumiem, czemu tamtego dnia nie pe�ni�em samob�jstwa. Ten dobry uczynek pozwoli�by mi przynajmniej unikn�� dalszego ci�gu! Skromny pogrzeb odby� si� szybko i bez ceremonii. Jak�e lekk�, zdawa�a si� uboga trumna, niesiona niedbale przez dw�ch czarno ubranych pijaczk�w. Moje serce krwawi�o tak, �e za orszakiem ci�gn�� si� chyba �lad po ziemi. Nazajutrz powiadomiono mnie wczesnym rankiem, �e ojciec uczyni� mi ostatni podarunek, ubezpieczaj�c si� na �ycie. Studia mia�em odt�d zapewnione. Przyj��em t� wiadomo�� w stanie takiego odr�twienia, �e nie wywar�a na mnie najmniejszego wra�enia. A przecie� trzeba si� by�o otrz�sn�� zapomnienia najlepiej szuka� w pracy. Pobieg�em na Uczelni�, jak p�dzi si� dworcowym peronem, by wskoczy� do ruszaj�cego poci�gu. W por�wnaniu z ponurymi przej�ciami, nawet prosektorium wyda�o mi pogodne. Tego dnia ca�y ranek przeznaczony by� na �wiczenia. Rzuci�em si� na przydzielone mi zw�oki i nie podnosz�c wzroku, odda�em si� odra�aj�cej czynno�ci. Zw�oki musia�y by� ju� chyba napocz�te przez kt�rego� z koleg�w w czasie mej nieobecno�ci, bo sporo im brakowa�o. Rana, a raczej blizna w g�rnej cz�ci uda, zaintrygowa�a mnie. Pomaca�em r�k� w gumowej r�kawicy. Wyczu�em pod palcem zgrubienie. Jednym ruchem skalpela rozci��em sk�r�. Wy�uska�em miedzian�, wydr��on� kuleczk�. W �rodku tkwi� zwini�ty kawa�ek bibu�ki. Rozwin��em go i przeczyta�em: "Kochany synu, gdy przeczytasz te s�owa, b�dzie ju� po wszystkim. Pragn� z ca�ego serca, by� uko�czy� studia i zosta� wielkim lekarzem, i aby� p�niej, kiedy ju� b�dziesz s�awny i bogaty, wspomnia� czasem biednego ojca, kt�ry ci� tak bardzo kocha�, Ca�uj� ci�." By�em wstrz��ni�ty. M�j ojciec! Tu, na tym okropnym stole! A wi�c wczoraj pochowali�my pust� trumn�! Dosta�em ataku sza�u. Z uniesionym skalpelem rzuci�em si� na koleg�w. Kopniakami przewraca�em wszystko, co sta�o na drodze. Z trudem mnie obezw�adniono. Sprawy nie uda�o si� utrzyma� w tajemnicy. Ledwo unikni�to skandalu. Zwr�cono mi cia�o, kt�re odkupi�em za pieni�dze otrzymane od Towarzystwa Ubezpiecze�. Spocz�o wreszcie w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Pere-Lachaise. Skoro taka by�a wola ojca, uko�czy�em medycyn�, lecz w dniu, kiedy otrzyma�em dyplom, wsiad�em na pok�ad ma�ego kabota�owca Atlantyckiej Linii Handlowej, by nigdy nie powr�ci�. Sp�dzi�em na morzu dwadzie�cia lat. Op�yn��em wszystkie morza i oceany �wiata. Oto czemu po�wi�ci�em �ycie. Wi�cej nie warto opowiada�. Mog�oby to trwa� jeszcze dziesi��, dwadzie�cia czy trzydzie�ci lat, kt�, mo�e wiedzie�? Los jednak zrz�dzi� inaczej. Jaki� miesi�c temu wenezuelski statek, na kt�rego pok�adzie p�yn��em, zaton��. Ja jeden ocala�em. Uda�o mi si� dop�yn�� do wysepki, gdzie nied�ugo umr�. Doszed�em do ko�ca ziemskiej w�dr�wki, czas wi�c sp�aci� d�ug. A zatem do beczki, kt�r� wy�owi�em, gdy statek ton��, wk�adam: (w tym miejscu r�kopis by� poplamiony krwi�) moje oczy, nerki, w�trob�, �ledzion�, (pismo by�o coraz mniej czytelne) i b�agam usilnie znalazc� cennej przesy�ki, by j� zani�s� na cmentarz pere-Lachaise, do osiemnastego grobowca przy czterdziestej pi�tej alei, a zawarto�� w�o�y� w cia�o mego ojca, Nicolasa Hertisse, kt�remu tych organ�w brak. Jego syn, kt�ry go kocha i zawsze, b�dzie kocha�. Podpisano: Mart..." Gdy podnios�em oczy znad niewiarygodnego dokumentu, z trudem u�wiadomi�em sobie, �e jestem na breto�skim wybrze�u. By�em mokry, bo przyp�yw sprawi�, �e suche miejsce przesta�o by� suche. Dla spokoju sumienia podszed�em do beczki, lecz zawarto�� cuchn�a zbyt okropnie, a poza tym odnios�em wra�enie, �e padam ofiar� kiepskiego �artu. Podar�em list na strz�py, wypr�ni�em beczk� do morza i wr�ci�em do pensjonatu, �ciskaj�c w ka�dej d�oni szklan� ga�k�, by je ofiarowa� przyby�ej z Pary�a panience, kt�ra za nimi przepada. OPOWIE�� WIGILIJNA Ma�y Henio, przyczajony za fotelem w bawialni, czeka� z bij�cym sercem. By�a za trzy dwunasta. Nied�ugo b�dzie m�g� zaskoczy� �wi�tego Miko�aja i wydrze� mu, pro�b� i b�aganiem, wagon pocztowy do elektrycznej kolejki. Ledwo przebrzmia�o dwunaste uderzenie zegara, ju� kawa�eczki sadzy zacz�y wpada� do bucik�w, ustawionych przez Henia w kominku. Potem zjawi� si� �wi�ty Miko�aj we w�asnej osobie, ubrany w pi�kny, czerwony str�j powalany sadz�. - Och! - zapia� falsetem - ca�y si� zabludzi�em! Spostrzeg� Henia i klasn�� w d�onie. - Ach, jaki �licny ch�opcyk! - zasepleni�. - Dzie� dobly, chlopcyku! - Dzie� dobry, �wi�ty Miko�aju - Henio by� zbity z tropu. Nie tak wyobra�a� sobie �wi�tego Miko�aja. Ten by� m�ody i do�� zmanierowany. - Usi�d� mi na kolanach... Dam ci cukielecka. �wi�ty Miko�aj przysiad� na kraw�dzi kominka. Henio us�ucha� skwapliwie. Cukierki okaza�y si� pyszne, a pieszczoty, kt�re im towarzyszy�y, by�y s�odkie, bardzo s�odkie... - Gdzie s� twoi rodzice? - spyta� �wi�ty Miko�aj niewinnym tonem. - Mamusia jest w g�rach, a tatu� �pi w swoim pokoju - wyja�ni� z powag� Henio. - �wietnie. No to id� si� psywita� z twoim tatusiem. K�ad� si� i b�d� gzecny. Czerwono ubrany cz�owiek na palcach wsun�� si� do pokoju ojca Henia. Cicho �ci�gn�� wielkie buciory i wlaz� do ��ka. Ojciec wybe�kota� przez sen: - Kto to? - �wi�ty Miko�aj - odpar� �wi�ty Miko�aj i zgwa�ci� go. OSTATNI PRZYSTANEK W barze Wszech�wiat: KELNER: Zamykamy! JA: Dobra, dobra. W kafejce Koniec Trasy: KELNER: Nie, nie, prosz� pana, przykro mi, zamykamy. JA: W porz�dku. Na ulicy: TAKS�WKARZ: Niestety kolego, zamykam kramik. JA: Och! Na stacji metra Witajcie w Parnasie: PRACOWNIK: Nie widzia� pan wywieszki? Zamkni�te. W hotelu Dwa �wiaty: PORTIER: Mamy komplet. JA: No to dok�d mam p�j��? PORTIER: A co mnie to obchodzi. Na zewn�trz nikogo. Wzd�u� chodnik�w stoj� stoliki, a na nich krzes�a odwr�cone do g�ry nogami. Na �rodku jezdni ciasno poustawiane drzewka. �adnych pojazd�w-przypuszczam, �e stoj� na swoich miejscach parkingowych. Jedna strona pogr��ona w cieniu, druga jasno o�wietlona. nie warto ju� rysowa�. Zrozumia�em. K�ad� si� na dnie skrzyni. Zamykaj�. POKARM DUCHOWY Dziecko nas�uchiwa�o w ciemno�ci z otwartymi oczyma. Cisza panuj�ca w sypialni uspokoi�a je. Z trudem wygrzeba�o wilgotne nogi z pl�taniny prze�cierade�. Zn�w wys�ucha�o, potem wyskoczy�o z ��ka. Wielka g�owa kretyna chwia�a si� na cieniutkiej szyi, kiedy skrada�o si� do drzwi. Czepiaj�c si� por�czy, z trudem zesz�o po schodach. W hallu ogarn�� je strach, lecz budz�ce si� nieznane pragnienie okaza�o si� silniejsze. Dziecko wesz�o do biblioteki. Tam w�a�nie opiekunki znalaz�y je rano, �pi�ce w fotelu z roz�o�ona na kolanach grub� ksi��k� pt. Krytyka czystego rozumu. Lekarz O�rodka zbada� je, lecz stwierdzi� tylko lekkie przezi�bienie. Zaniepokoi� si� jednak, kiedy po posi�ku debil opu�ci� towarzyszy zabaw i wr�ci� do biblioteki. Uko�czywszy Krytyk� czystego rozumu zabra� si� za Krytyk� praktycznego rozumu, by wreszcie pogr��y� si� w Dzie�ach zebranych Leibniza. Dok�adny kwestionariusz i ca�a seria test�w wykaza�y, �e debil nie tylko nie pami�ta nic z tego co przeczyta�, ale w dodatku jego poziom umys�owy wyra�nie si� obni�a. A on czyta� i czyta� ... Przelecia� ca�� bibliotek�. Bola�a go g�owa. Zdecydowano si� na operacj�. Podczas gdy chirurg szykowa� si� do trepanacji, asystuj�cy lekarz �artowa�: - Zobaczy pan, wszystkie ksi��ki wyskocz� nam prosto w nos jak diabe� z pude�ka ! Nie ksi��ki jednak wysz�y, tylko d�uga, bia�awa wst��eczka, kt�ra skr�ca�a si� teraz na posadzce sali operacyjnej. - M�j Bo�e - zakl�� chirurg, wycieraj�c czo�o - glista m�zgowa ! Pierwszy raz widz� co� takiego ! Mija�y dni, a potem tygodnie. Dziecko by�o chyba wyleczone. Pewnej jednak nocy, zn�w zesz�o do biblioteki. Ow�adn�a nim na nowo czytelnicza pasja. Gdy lekarz O�rodka zrozumia�, potrz�sn�� g�ow�. - Trzeba powt�rzy�. �ebek zosta� w �rodku. PRZECHODNIA D�O� J�zef Pechowiec wymy�li� klej fizjologiczny nie z umi�owania Nauki, ani te� dla S�awy. W istocie my�la� o zastosowaniu bardzo konkretnym. Nie bez powodu przezywano go Pechowcem. Ju� w dzieci�stwie koledzy wy�miewali go i obrzucali szyderstwami : - Niefart! Niefart! - wrzeszczeli mu za plecami. Przylgn�o do niego jednak przezwisko "Pechowiec". Dla nikogo bowiem nie by�o tajemnic�, �e na lewej d�oni J�zefa widnia�a najdziwniejsza linia �ycia, jak� sobie mo�na wyobrazi�. Linia komiczna, absurdalna, g�upia, haniebna, nie na miejscu, linia przerywana. Pomys� J�zefa by� prosty : wymieni� d�o�. Przyswoi� sobie, dzi�ki fizjologicznemu klejowi, r�k� z przyzwoit� lini� �ycia. Zacz�� wi�c od tego, �e dobrze wymierzonym ciosem sierpa pozbawi� si� lewej r�ki. Balsam w�asnego wyrobu pozwoli� zatamowa� krwotok. Potem, zaopatrzony w tub� kleju, J�zef Pechowiec wyruszy� na polowanie na d�onie. Oczywi�cie by�a noc. Pierwszego napotkanego na ulicy przechodnia powali�, odci�� mu lew� r�k� i przeszczepi� j� sobie na miejscu. Nieszcz�sna ofiara skr�ca�a si� jeszcze z b�lu na brudnej p�ycie chodnika, a J�zef Pechowiec ju� otwiera� drzwi swojego mieszkania cudz� r�k�. Niestety, gdy przyjrza� si� nowej d�oni w �wietle elektrycznej �ar�wki, stwierdzi� z rozpacz�, �e ma wyj�tkowo kr�tk� lini� �ycia. J�zef rozmy�la� ca�� noc. O �wicie zasn�� z mocnym postanowieniem : po�wi�ci reszt� �ycia na szukanie d�oni z najd�u�sz� lini�. Tak te� uczyni�. Udawa�, �e umie wr�y� z r�ki. Dzi�ki temu m�g� towar dok�adnie obejrze�, zanim go sobie przyw�aszczy�. Je�li badana d�o� okazywa�a si� wyj�tkowa - bra� j�. W kr�tkim czasie osi�gn�� zadziwiaj�co d�ug� lini� �ycia. Nie by� jednak ca�kiem zadowolony. Du�o podr�owa�. Kiedy tylko czyja� linia wydawa�a mu si� d�u�sza od w�asnej, musia� ja mie�. Dosz�o nawet do tego, �e pod pozorem chiromancji prze�wietla� d�onie, by mie� pewno��, �e si� nie myli. Pewnego dnia, gdy Pechowiec w�drowa� poln� drog�, wpad�a mu w oko otwarta d�o�. Nale�a�a do �pi�cego na trawie cz�owieka, wida� za�ywaj�cego wypoczynku. J�zef nie wierzy� w�asnym oczom. Nawet w naj�mielszych marzeniach nie wyobra�a� sobie, �e mo�e istnie� taka linia �ycia. Szeroka, roz�o�ysta d�uga jak biczysko, s�owem - wspania�a! J�zef d�ugo podziwia� j� okiem znawcy. Potem, z wpraw� zawodowca, uci�� r�k� i dokona� zamiany. M�czyzna skuli� si� z b�lu. Szybko si� jednak opanowa�. - Dzi�kuj� - wybe�kota�, patrz�c w ziemi�. J�zef wyba�uszy� oczy ze zdumienia. Po raz pierwszy ofiara dzi�kowa�a. - Nie ma za co. - Ale� owszem, jest. Bardzo, bardzo dzi�kuj� - powt�rzy� cz�owiek patrz�c z uporem w ziemi�. J�zef poszed� za jego wzrokiem. Zobaczy� co� jakby lini� �ycia uciekaj�c� po trawie. Ze zgroz� spojrza� na lew� d�o�. Nie mia�a �adnej linii. Ujrza� dwa �lady, zostawione przez z�by �mii. ROCZNICA DADAIZMU Z okazji siedemdziesi�tej rocznicy dadaizmu, przypadaj�cej w 1986 roku, przewidziano szereg uroczysto�ci oficjalnych, a centralnym ich punktem mia�oby by� ods�oni�cie pomnika naprzeciw budynk�w rze�ni w dzielnicy Vaugirard, w obecno�ci Ministra Kultury i kardyna�a Combite. Ty tak�e, nie wychodz�c z domu, mo�esz odda� ho�d dadaizmowi. Rzu� jajkiem o �cian�. Przedziuraw wisz�cy na niej obraz. Wyrwij kartki z pierwszej lepszej ksi��ki wzi�tej z polki. Wysmarkaj si� na wyk�adzin�. Wyrzu� sobie buty przez okno. Wysikaj si� do lod�wki. Wysraj si� na telewizor. W imieniu dadaizmu - dzi�kuj�. SZCZWANY LIS - K�amczuch k�amczuchowi nier�wny - zwierzy� mi si� pewnego dnia Michelson. - We�my na przyk�ad moj� brod�: jest prawdziwa czy sztuczna? - Prawdziwa - zaryzykowa�em. - Przykro mi, ale pan przegra�. Jest sztuczna. To jedno z moich najnowszych k�amstw. By�em oszo�omiony. Broda Michelsona wygl�da� w ka�dym calu jak prawdziwa. Nie mog�em si� powstrzyma�. Chwyci�em j� mocno w gar�cie i poci�gn��em z ca�ej si�y. Biedak zawy�. - Pa�ska broda jest prawdziwa - tryumfowa�em. - Nic podobnego. Uprzedza�em pana: k�amczuch k�amczuchowi nier�wny. Ja, zanim zaryzykuj� k�amstwo, zabezpieczam si�. Przez kilka miesi�cy si� nie goli�em. Teraz oszustwo jest nie do wykrycia. Winien mi pan lemoniad�... W�a�nie to Michelson nazywa� prawdziwym k�amstwem. SZNYCEL G�RSKI - Moja noga ! Wcale jej nie czuj�! Phil zn�ca� si� nad nog�: przez spodnie chwyta� cia�o w gar�cie i rozciera� z furi�. Szczypa� si� zapami�tale od uda po kostk�, na koniec wali� w�ciek�� pi�ci� w kolano. Koledzy pr�bowali go pocieszy�. - No i co z tego! To normalne! - rzek� Jerzy. - Wszyscy mamy takie samo wra�enie. Patrz! Jerzy kopn�� Henryka w gole� z ca�ej si�y, �eby wygl�da�o to przekonywuj�co. Henryk nie m�g� powstrzyma� bole�ciwego j�ku, po kt�rym zrozpaczony Phil zala� si� �zami. - No i sami widzicie! Chcecie mi tylko zamydli� oczy! Henryk u�miechn�� si� krzywo. - Akurat w tym momencie zabola� mnie �o��dek. Kopniaka nawet nie poczu�em. Zreszt�, popatrz na Jerzego. Twoja kolej, Jurek! Jerzy j�kn��, ale zacisn�� z�by i uda�o mu si� zdusi� okrzyk. Phil odzyska� nadziej�. - Naprawd� nic nie bola�o, Jureczku? Spr�buj jeszcze raz, Heniu! Jerzy podskoczy�. - O nie! Co to to nie! Dosy� tego! Lepiej raz wreszcie powiedzie� mu prawd�! Mam tego do��! Phil musisz by� dzielny. Nie chcieli�my ci m�wi�, ale skoro nalegasz, trudno. Tak, odmrozi�e� nog�. To straszny cios, wiem, ale nie przejmuj si�, nie ma �ladu gangreny. Jeszcze nie wszystko stracone, wyci�gniemy ci� st�d. Gdyby nie ta cholerna lina... Phil jednak nie s�ucha�. P�aka� cicho, obmacuj�c nog�. Henryk odwr�ci� si� z obrzydzeniem. Nazajutrz noga Phila zsinia�a. Po�wi�cili jeden koc i owin�li j�. - Gdyby uda�o nam si� dosta� na t� p�k�, kt�r� tam wida�, mogliby�my rozpali� ognisko -rzek� Jerzy. -Patrzcie, ro�nie tam kilka niskopiennych drzew. Zosta�o nam jeszcze pude�ko zapa�ek. - Ognisko -j�kn�� Phil- ognisko, b�agam was! Zaraz, zaraz rozpalimy ognisko jak si� patrzy, a ty... Uwaga! Jerzy! Za p�no. Phil porwa� pude�ko zapa�ek, trzymane niedbale przez Jerzego. Chwyci� je �apczywie i zanim pozostali zd��yli si� ruszy�, zapali� jedn� i zbli�y� do twarzy z odpychaj�cym wyrazem zwierz�cej rado�ci. - Ciep�o... bardzo ciep�o... dobre, dobre ciep�o! -be�kota�, �lini�c si�. Dr��cymi palcami usi�owa� zapali� nast�pn�, ale nie zd��y�. Henryk roz�o�y� go celnym kopniakiem w brod� i schyli� si�, by odzyska� cenne pude�eczko. Na twarzy Phila odcisn�y si� czerwone �lady gwo�dzi. - W drog�! Unie�li chorego i pow�drowali w kierunku skalnego wyst�pu. Przy ka�dym kroku �lizgali si� po oblodzonym �niegu, bezw�adnie padali, a Phil wymyka� im si� z r�k jak szmaciana lalka. �eby nie zjecha� na sam d� zbocza, trzeba go by�o przywi�za�, a przy tym, oczywi�cie, samemu nie da� si� �ci�gn��. Wreszcie dotarli do p�ki. Zanadto wyczerpani, by cokolwiek m�wi�, padli na �ci�t� mrozem ziemi� i le�eli bez ruchu. Alarmuj�ce k�ucie w ko�czynach dolnych doda�o im si�. Wstali. W ka�dym razie Henryk i Jerzy wstali. Z trudem u�amali kilka ni�szych ga��zi. Wkr�tce mieli do�� paliwa na ma�e ognisko. Rozpalenie okaza�o si� trudne ale mo�liwe. Kilka chwil p�niej krztusili si� od gryz�cego dymu z wilgotnego drewna. Ale i tak by�o to nies�ychanie przyjemne. - Trzeba podsyca� ogie�, �eby nie zgas�. Dogl�danie ogniska zlecono Philowi. Dwaj pozostali poszli tymczasem po drewno. Nadzieja wraca. Nied�ugo pewnie nadejdzie pomoc. Grunt to wytrzyma�. Dwa dni p�niej ujrzeli helikopter, kr���cy wysoko na p�nocnym kra�cu nieba. Machali r�koma krzyczeli, biegali. Wszystko na nic. Helikopter kr��y� ca�e przedpo�udnie i nie zauwa�y� ich. Potem widzieli jeszcze wiele �mig�owc�w. A nawet, daleko na wschodzie, dostrzegli kolumn� ratownik�w. Wia� jednak wschodni wiatr. Krzyk�w trzech ludzi nie dos�yszano. Problemem numer jeden sta� si� g��d. Starali si� jak najd�u�ej zachowa� kanapki, w kt�re zaopatrzono ich w schronisku. Teraz jednak zosta�o po nich tylko wspomnienie. Trzeba by�o znale�� co� innego. - Zdechniemy z g�odu -rozpacza� Henryk- zdechniemy z g�odu jak psy. Nie mamy nawet ko�ci do ogryzania. Phil mia� si� troch� le