8287
Szczegóły |
Tytuł |
8287 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8287 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8287 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8287 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roland Topor
OPOWIADANIA
SPIS:
01. ALIBI DZIECKA
02. BILET POWROTNY
03. CIʯKA OPERACJA
04. CZTERY RӯE DLA LUCIENNE
05. DENTY�CI
06. DOBRY UCZYNEK
07. DOKTOR JEKYLL I MISS HYDE
08. EGZEKUCJA
09. JAK PIES Z KOTEM
10. KAWA�
11. NOWO PRZYBY�Y
12. OJCOWSKIE PO�WI�CENIE
13. OPOWIE�� WIGILIJNA
14. OSTATNI PRZYSTANEK
15. POKARM DUCHOWY
16. PRZECHODNIA D�O�
17. ROCZNICA DADAIZMU
18. SZCZWANY LIS
19. SZNYCEL G�RSKI
20. "WOSK I �AR"
21. WRӯKA INNA NI� WSZYSTKIE
22. WSTAWA�!
23. WYBAWCY
24. WYPADEK
25. V.S.O.P.
26. ZBYT CZYSTA
27. Z�BY WAMPIR
ALIBI DZIECKA
- Mamusiu - powiedzia� ma�y Serge budz�c si� - dzisiaj w nocy przyszed� jaki�
pan i zrobi� siusiu na moje ��ko.
Mamusia ma�ego Serge�a u�miechn�a si� pob�a�liwie.
- To niedobrze - rzek�a po prostu - nie r�b tego wi�cej.
Opowiedzia�a m�owi i oboje u�miali si� serdecznie. Lecz gdy nast�pnego ranka
historia si� powt�rzy�a, zacz�li si� niepokoi�. Ma�y
Serge mia� osiem i p� roku. Od dawna ju� mu si� to nie zdarza�o.
- Jutro, je�li to si� powt�rzy, zaprowadzimy go do lekarza.
Musieli go zaprowadzi�.
Lekarz zbada� dziecko, wypyta� je zr�cznie, po czym zawyrokowa�:
- Musia� mu kto� zrobi� przykro�� i ch�opiec pod�wiadomie m�ci si� w ten spos�b.
W rezultacie rodzice ma�ego Serge�a popadli w taki kompleks winy, �e nie �mieli
niczego odm�wi� male�stwu, kt�re mimo tych
wyj�tkowych warunk�w moczy�o ��ko ka�dej nocy.
Dziecko powtarza�o z uporem:
- W nocy przyszed� jaki� pan i zrobi� siusiu na moje ��ko.
Rodzice ju� si� nie u�miechali. Trzeba by�o dzia�a�.
Tatu� i mamusia schowali si� za szaf�, by czuwa� nad snem jedynaka. O trzeciej
nad ranem jaki� kszta�t zjawi� si� przy ��eczku.
Wkr�tce rozleg� si� odg�os wodotrysku. Potem d�wi�k ucich� i posta� oddali�a si�
z wolna, jakby z �alem. By� to osobnik wysokiego
wzrostu. Na u�amek sekundy promie� ksi�yca o�wietli� mu twarz, w nast�pnej
chwili cz�owiek znikn��.
- Pozna�e� go? - spyta�a mama.
- Tak - odrzek� tata z zduszonym g�osem. - To on. M�j kierownik dzia�u.
- Wiesz, co powiniene� teraz zrobi�? On te� ma ma�ego ch�opca. To dwa kroki
st�d.
Biedak kr�ci� si� i wierci�.
- Nie chce mi si�, kochanie, przysi�gam ci, �e ch�tnie bym poszed�, ale mi si�
nie chce.
- Zdaje si�, �e w kuchni jest jeszcze troch� piwa. Chod�, wypijesz szklaneczk�.
To ci doda odwagi.
BILET POWROTNY
Stali�my wszyscy na pok�adzie i wypatrywali�my na horyzoncie Statuy Wolno�ci.
Mieli�my wra�enie, �e transatlantyk p�ynie z coraz
wi�ksz� trudno�ci�. Co si� dzieje? Kapitan marszczy� czo�o i by� chyba r�wnie
zdezorientowany jak my. Statek niemal sta� w miejscu,
cho� kot�y pracowa�y pe�n� par�.
Z ust pasa�er�w wyrwa� si� nagle radosny okrzyk, a zaraz potem nast�pi� j�k
rozczarowania. Ujrzeli�my s�ynn� statu�, rysuj�c� si� na tle
b��kitnego nieba, trwa�o to jednak u�amek sekundy. Teraz bowiem statek nie tylko
nie p�yn�� naprz�d, ale wr�cz si� cofa�!
Kapitan przyparty do muru przyzna�, �e nic z tego nie rozumie.
Wtedy us�yszeli�my silny g�os, dobiegaj�cy z rufy:
- Chod�cie tu wszyscy, wyt�umacz� wam, co si� dzieje!
Pobiegli�my.
Jaki� m�czyzna z wielkim no�em czeka� oparty o burt�.
- Nie b�jcie si�! Wyja�ni� wam ca�� zagadk�. Statek nie mo�e p�yn�c dalej, bo
jest przycumowany. A cum� za�o�y�em ja sam.
Sp�jrzcie!
Ostrzem no�a wskaza� pot�n� gum�. Jeden jej koniec by� mocno przywi�zany do
relingu, a drugi gin�� w oceanie.
M�czyzna za�mia� si� histerycznie.
- Zanim statek wyp�yn��, przymocowa�em koniec gumy do nabrze�a w Hawrze. A
teraz, kiedy jest napi�ta do ostateczno�ci, przetn� j�.
Czy wiecie, co si� stanie?
- Nie! - odrzekli�my ch�rem.
- No wi�c, moja �ona, z kt�r� um�wi�em si� w Tobolsku na g��wnym placu przy
fontannie, zostanie zabita z odleg�o�ci dwunastu
tysi�cy kilometr�w uderzeniem tej �mierciono�nej gumy!
Okrzyk zgrozy wyrwa� nam si� z piersi. Szaleniec jednym ruchem wprowadzi� s�owo
w czyn. Guma z g�o�nym gwizdem znikn�a pod
wod�. Uwolniony nagle statek wzni�s� si� z olbrzymi� pr�dko�ci� ponad fale.
Powietrzna podr� zako�czy�a si� szcz�liwie. Wyl�dowali�my mi�kko w Los
Angeles, gdzie jaka� fabryka materacy uratowa�a nam
�ycie.
Nie trzeba dodawa�, �e morderca pob�dzie jeszcze d�u�szy czas w wi�zieniu San
Quentin, dok�d nikt z nas nie posy�a mu paczek.
CIʯKA OPERACJA
Rannego u�o�ono na stole. Gdy zastosowano prowizoryczn� narkoz�, chirurg, w
r�kawiczkach i masce, wyci�gn�� r�k� i rzuci� sucho:
-Skalpel !
Wykona� podw�jne ci�cie na krzy�. Kula tkwi�a w ranie.
-Szczypce! - rzek� chirurg.
Szczypce chwyci�y kulk� rt�ci, ale ta si� zaraz wy�lizgn�a. chirurg zakl��. Ze
z�o�ci� �apa� kulki rt�ci, turlaj�ce si� po ca�ej ranie. Na
pr�no. W�ciek�y, rzuci� szczypce i pr�bowa� chwyta� palcami, ale przeszkadza�y
mu r�kawice. �ci�gn�� je. Kuleczki tymczasem
wpad�y w g��b rany. By�o za ma�o miejsca, �eby je �owi�. Jednym ci�ciem skalpela
poszerzy� otw�r. Cz�owiek ju� dawno nie �y�, a
chirurg wci�� jeszcze zawzi�cie chwyta� palcami b�yszcz�ce, srebrne krople.
CZTERY RӯE DLA LUCIENNE
Tego wieczoru wr�ci�em do domu troch� wstawiony. Po wyj�ciu z biura koledzy
zaprosili mnie na jednego, ale jeden kieliszek �atwo si�
rozmna�a. Nie mia�em o to pretensji, bo nie �pieszy�o mi si� w domowe pielesze.
Trzeba by�o widzie� moj� �on� w tamtym okresie,
�eby mnie zrozumie�.
Biedna Lucienne nie by�a z�a. By�a po prostu brzydka. Grube rysy, ogromny nos,
wyblak�e w�osy, obwis�e piersi, nogi rozszerzaj�ce si�
ku do�owi, a w ca�ym t�ustym ciele ani grama wdzi�ku. Niekt�rzy m�czy�ni
po�lubiaj� kobiet� dlatego, �e uciele�nia ich idea�y urody,
inni dlatego, �e wydaje im si� inteligentna, jeszcze inni po prostu boj� si�
samotno�ci, wi�c uznaj�, �e lepszy rydz ni� nic. Tak w�a�nie
by�o w moim przypadku. Po pi�ciu latach ma��e�stwa samotno�� wyda�a mi si�
jednak tysi�c razy lepsza ni� to ohydne towarzystwo.
Zeszpecone takim potworem, �ycie stawa�o si� zno�ne dopiero po kilku g��bszych
bez zak�ski.
Lucienne czeka�a na progu, ze zwyk�ym wyrazem stoickiego m�cze�stwa, wyrazem,
kt�ry mia� bolesny przywilej czynienia jej niemi�ej
twarzy jeszcze nieco brzydsz�.
- O kt�rej godzinie si� wraca? I do tego w takim stanie!
Wyj�kn��em kilka s��w, rzuci�em si� do barku i odkorkowa�em butelk� whisky.
Lucienne rozpacza�a nadal.
- Wiecznie pijany! Czy jeste� a� tak nieszcz�liwy? Czy� nie jestem dla ciebie
dobra? Czy nie spe�niam wszystkich twoich zachcianek?
Oczywi�cie, ja nie jestem modelk�! W por�wnaniu z siksami z biura wydaj� ci si�
nieciekawa!
Nawet nie pr�bowa�em odpowiada�. Doskonale zna�em scenariusz dramatu. Zaraz
zacznie p�aka�. To znaczy jej oczy si� zaczerwieni�, a
po brodzie pocieknie �lina. Zn�w b�d� musia� uwa�a�, �eby na ni� przypadkiem nie
spojrze�, bo inaczej ca�� noc b�d� mnie m�czy�
koszmarne sny.
Whisky by�a marki "Cztery R�e". Zazwyczaj pija�em tylko szkock�, mimo to
nala�em sobie pe�n� szklaneczk� i wypi�em jednym
haustem. Za plecami us�ysza�em dalszy ci�g litanii:
- My�lisz, �e to jest �ycie dla m�odej kobiety? Siedzie� w domu i czeka�, a� m��
pijaczyna wr�ci po nocy? My�lisz, �e to jest �ycie?
Pierwsze �zy pewnie ju� kie�kowa�y. Odwr�ci�em si� gwa�townie, by rzuci� k��liw�
uwag� o jej wdzi�kach, lecz zamar�em z
rozdziawionymi ustami. Pusta szklanka wypad�a mi z r�k i strzaska�a si� o
pod�og�.
- No, co? Czemu wytrzeszczasz oczy? Nigdy mnie nie widzia�e�? Przetar�em
powieki. Nie, zjawa nie znikn�a. Po d�u�szej chwili uda�o
mi si� powiedzie�:
- Ale�, Lucienne... Jeste�... Jeste� pi�kna!
Skrzywi�a si� zabawnie i zala�a �zami.
Przygl�da�em si� jej z ciekawo�ci�. Nawet w tym stanie by�a pi�kna, �e a� dech
zapiera�o. Per�y spada�y z jej b��kitnych, porcelanowych
oczu, wargi czerwone i pe�ne pulsowa�y niczym biblijne owoce, j�drne piersi
unosi�y si� rozkosznie, z�ote w�osy okala�y twarz �wietlist�
aureol�.
Musia�em usi���.
Lucienne spojrza�a na mnie oczyma pe�nymi wyrzutu.
- Kpisz sobie ze mnie? Bawi ci� to? Sprawia ci przyjemno�� dr�czy� mnie i
poni�a�! Wiem, �e jestem brzydka, ale przecie� to nie moja
wina. Miej troch� lito�ci, nie zn�caj si� nade mn�.
- Ale�, Lucienne, ja wcale nie �artuj�. Zapewniam ci�, �e mam teraz przed sob�
najpi�kniejsz� kobiet�, jak� w �yciu widzia�em. Jeste�
pi�kna, nie masz poj�cia, jaka pi�kna! Chcia�oby si� zobaczy� i umrze�!
Lucienne przygl�da�a mi si� z niepokojem.
- Dobrze si� czujesz, Dan? A� tyle wypi�e�? Nie zdawa�am sobie sprawy. Chcesz
si� po�o�y�?
- Nie! Czuj� si� ca�kiem dobrze! Wprost cudownie! Och, jak�e jeste� pi�kna,
Lucienne! Jak to mo�liwe!?
Ledwo wym�wi�em te s�owa, a ju� wiedzia�em, JAK TO MO�LIWE!
Butelka "Czterech R�", oczywi�cie!
�ona wida� przeprowadzi�a to samo rozumowanie, bo zauwa�y�em, �e spogl�da na
butelk� z wdzi�czno�ci�.
Potem pobieg�a do lustra i krzykn�a z zachwytem:
- Och, Dan! To prawda! Jestem pi�kna, jestem pi�kna!
�mia�a si� i p�aka�a na przemian. �piewa�a, g�osem przerywanym �kaniem i
czkawk�:
- Jestem pi�kna, jestem pi�kna, jestem pi�kna, jestem pi�kna, pi�kna, pi�kna,
pi�kna, pi���knaaa!
Sp�dzili�my cudowne godziny niczym pierwszy raz zakochani. Lucienne by�a
wspania�a, delikatna, wzruszaj�ca. �zy nap�ywa�y mi do
oczu, kiedy opowiada�a o �yciu ze mn�, o mojej brutalno�ci i braku szacunku, o
swojej rozpaczy. Mia�em wra�enie, �e trzymam w
ramionach �on� kogo� innego, jakiego� chama, brutala, niegodnego skarbu, jaki
posiada.
Po�o�yli�my si� wcze�niej ni� zwykle.
Nazajutrz rano mia�em oczywi�cie kaca. O wiele wi�kszy b�l sprawia� mi jednak
widok odra�aj�cego stworu, kt�ry le�a� obok, chrapa�
bezwstydnie i czule przytula� si� do mojej piersi.
Czkn��em z obrzydzenia i pobieg�em do �azienki.
Wi�c to by� tylko pi�kny sen! Z�udzenie wywo�ane nadmiarem alkoholu. Zreszt�,
c� innego mi pozosta�o?
Nala�em sobie pe�n� szklaneczk� "Czterech R�" i wypi�em jednym haustem, jak
lekarstwo. Czyni�c to, nie spuszcza�em �ony z oczu.
Nic si� nie wydarzy�o.
Ze zmartwienia wypi�em jeszcze jedn� szklaneczk�.
I cud si� powt�rzy�. Rozwalony na ��ku grubosk�rny potw�r przeobrazi� si� w
istot� ba�niow�.
W tym momencie Lucienne otworzy�a oczy. Natychmiast odpowiedzia�em na pytanie,
kt�re j� trawi�o.
- Najdro�sza! Jeste� z ka�dym dniem coraz pi�kniejsza!
P�acz�c ze szcz�cia, wyci�gn�a ku mnie ramiona. Przytulili�my si�. Zacz�� si�
miodowy miesi�c. Gdy tylko uroda �ony blad�a, solidny
�yk "Czterech R�" przywraca� jej poprzedni blask. Czasem, stoj�c przed lustrem,
Lucienne wo�a�a z �azienki:
- Dan, nie mia�by� ochoty si� czego� napi�? Mam wra�enie, �e to znika.
Wypija�em szklaneczk� i teraz ja z kolei wo�a�em:
-Czy to wraca?
- Tak, ju� jest. Dzi�kuj�, Dan!
- Nie ma za co kochanie.
Odt�d dom by� zawsze pe�en go�ci. Znajomi ch�tnie wpadali wieczorami, bez
uprzedzenia. Nie mogli poj��, sk�d w Lucienne ta nag�a
zmiana? Pr�bowali poci�gn�� mnie za j�zyk:
- W dzisiejszych czasach chirurgia plastyczna naprawd� czyni cuda!
- Operacja musia�a bardzo drogo kosztowa�?
- Czy to bardzo bolesne?
Zamiast odpowiedzi u�miecha�em si�, nie zapominaj�c przy tym nape�ni� kieliszka.
Pewnego dnia zwymiotowa�em krwi�. Wezwany lekarz uprzedzi�, �e je�li b�d� nadal
pi� w takim tempie, zosta�y mi najwy�ej dwa lata
�ycia.
Tymczasem wys�a� mnie na kuracj� do prywatnej kliniki, a potem na
rekonwalescencj� nad morze.
Od czasu choroby nie widzia�em Lucienne. Nie odwiedzi�a mnie w klinice ani nie
pojecha�a ze mn� nad morze. Pow�d by� oczywisty.
Nie o�miela�a si� pokaza� mi na oczy. Pisa�a jednak. Listy rozdzieraj�ce. Co si�
z ni� stanie, skoro ja nie mog� ju� pi�? Jej uroda
przepad�a na zawsze. Zarazem ulecia�a te� nasza mi�o��. My�li o samob�jstwie. W
odpowiedzi s�a�em bez�adne apele, m�tne obietnice,
zwodnicze argumenty, w kt�re sam nie wierzy�em.
W istocie by�em zrozpaczony.
O ile kocha�em jedn� Lucienne, o tyle nienawidzi�em drugiej.
Odk�ada�em, ile si� da, termin powrotu do domu, lecz nadszed� dzie�, kiedy nie
by�o to ju� mo�liwe.
Trz�s�c si� zawczasu z obrzydzenia, wetkn��em klucz w zamek.
Jak�e b�d� m�g� znie�� widok ohydnej Lucienne, odpychaj�cej Lucienne, niezno�nej
Lucienne? Ju� dwa tygodnie nie pisze. Czy�by
rzeczywi�cie pope�ni�a samob�jstwo, jak zapowiada�a?
Wchodz�c do mieszkania nieomal tego pragn��em.
Lucienne le�a�a w ��ku. Spa�a.
Nigdy jeszcze nie by�a tak ol�niewaj�co pi�kna.
Poczu�em, jakbym dosta� pa�k� w �eb.
Ju� od dawna nie mia�em w ustach kropli alkoholu. A wi�c znalaz�a sobie innego
magika! Kto to taki? Pewnie kt�ry� z moich przyjaci�.
Zebra�o mi si� na wymioty.
Na palcach wr�ci�em do drzwi. Byle jej nie zbudzi�, byle jej tylko nie obudzi�!
Nie zni�s�bym widoku jej oczu. Lepiej odej�� bez
ha�asu, bez zb�dnych s��w. W ten spos�b b�d� m�g� wm�wi� sobie, �e umar�a.
W chwili gdy przekracza�em pr�g, wypowiedzia�a g�o�no moje imi�.
- Dan!
Zamar�em lecz nie odpowiedzia�em.
- Dan, wiem, �e tu jeste�. Wiem, �e chcesz sobie p�j��.
Wzruszenie �cisn�o mi gard�o.
- Dan kocham ci�.
"A co z tamtym - pomy�la�em - czy�by by� narz�dziem?"
- Nie ma �adnego tamtego - rzek�a Lucienne, jakby czyta�a w moich my�lach. - To
ja sama.
- Co� ty! - rzuci�em ochryp�ym g�osem. - Wzi�a� si� zapicie? Ale� to tylko
odroczenie! Przyjdzie chwila, �e zachorujesz jak ja!
Lucienne stan�a w drzwiach sypialni. Dr�a�a z emocji.
- Ale�, Dan, to nie "Cztery R�e" tak na mnie dzia�aj�, to tran z w�troby
w�t�usza. B�d� mog�a go pi� ca�e �ycie. Nie jest wprawdzie
zbyt smaczny, ale i tak warto si� po�wi�ci�. Bo teraz jeste� taki pi�kny Dan,
taki pi�kny...
DENTY�CI
W swoim czasie ka�dy z nas do�wiadczy� przykro�ci z racji znalezienia si� w
zasi�gu dentysty o cuchn�cym oddechu. Dentystom, jak
przekonali�my si� o tym wielokrotnie, �mierdzi z g�by. Dlaczego? Pewien by�y
stomatolog, kt�ry wola� zachowa� anonimowo��, pu�ci�
farb�: denty�ci nigdy nie myj� z�b�w. Tak naprawd� szczotkowanie niszczy je. A
usuwanie kamienia? Szkodliwe. Leczenie pr�chnicy?
Fatalne. Plombowanie, zak�adanie mostk�w? Katastrofalne. Wystarczy przygl�da�
si� czaszkom naszych przodk�w, a dok�adniej - ich
szcz�kom, �eby stwierdzi�, jak wspania�e posiadali uz�bienie, zanim poddali si�
dyktaturze stomatolog�w. Wzorujcie si� na tym, jak
denty�ci post�puj�, a nie na tym, co m�wi�. Zastawcie �eby w spokoju. B�dzie wam
�mierdzie� z ust? Najwy�ej wezm� was za
stomatolog�w.
DOBRY UCZYNEK
Stary pan Scrouge nie m�g� zasn��. M�czy�y go najr�niejsze dziwne my�li, do
kt�rych nie by� przyzwyczajony. Zupe�nie jakby worek z
my�lami, nie tkni�ty przez siedemdziesi�t sze�� lat, nagle p�k�. Stary pan
Scrouge przewraca� si� w ��ku z boku na bok. Wraz z tymi
poruszeniami przed otwartymi oczyma zmienia�y si� obrazy. Jedna po drugiej
defilowa�y postaci, kt�re w �yciu spotka�, a z kt�rymi nie
uda�o mu si� zaprzyja�ni�. Zn�w ogl�da� twarze kobiet, kt�re pozosta�y obce, bo
ba� si� zak��ci� sw�j wygodnicki tryb �ycia.
Przypomnia� sobie �ebraka, kt�remu odm�wi� kawa�ka chleba, i zagubionego na
�rodku ulicy �lepca; uda� wtedy, �e go nie widzi.
St�umi� �kanie. Nagle poczu� straszliwy ch��d. Zadr�a�. Owin�� si� kocami ca�y,
��cznie z g�ow�, �eby si� ogrza� w�asnym ciep�em. O
p�nocy dobieg�o go dwana�cie uderze� zegara, przyt�umionych grub� warstw�
we�ny. Potem zdawa�o mu si�, �e s�yszy jakie� krzyki.
Jednym ruchem z ca�ej si�y odrzuci� koce. S�ucha�. Nie myli� si�. S�abn�cy g�os
krzykn�� jeszcze kilka razy:
- Ratunku!
Pan Scrouge mieszka� przy Nabrze�u Grands-Augustins. G�os nale�a� zapewne do
jakiego� nieszcz�liwca, kt�ry wpad� do Sekwany.
Nie bacz�c na ch��d, wstrz�saj�cy zasuszonym cia�em, szybko narzuci� szlafrok,
wsun�� kapcie i wybieg� na dw�r. Przeszed� ulic�,
wychyli� si� przez balustrad� i wpatrzy� w czarn� to�. Jaki� cz�owiek porusza�
si� niezdarnie, jakby uwi�ziony w kleistej mazi.
- Jestem stary - pomy�la� pan Scrouge - c� mi jeszcze w �yciu pozosta�o? Je�eli
teraz uratuj� ton�cego cz�owieka, osi�gn� wi�cej
satysfakcji ni� przez ca�e lata n�dznej egzystencji. Odwa�nie przekroczy�
balustrad� i da� nurka.
Od razu poszed� na dno, bo mia� serce z kamienia.
DOKTOR JEKYLL I MISS HYDE
Tak d�ugo s�ucha�em, jak ludziom odwala na temat tego filmu, a� w ko�cu
poszed�em go zobaczy�. To najbardziej przykra strona
zawodu krytyka filmowego: od czasu do czadu trzeba i�� do kina.
Z pocz�tku pomys� wydawa� si� zabawny i nie pozbawiony pewnej pikanterii. Kiedy
Doktor Jakyll po�yka� t� swoja os�awion� mikstur�,
nie zamienia� si� w potwora, lecz w zachwycaj�c� kobiet�, przy tym tak
zdesperowan� i demoniczn�, �e straszliwy Mister Hyde
wygl�da� przy niej jak id�cy do pierwszej komunii ch�opczyna. Na domiar
wszystkiego narzeczona doktora, kt�ra by�a niezwykle
zazdrosna, ubzdura�a sobie, �e ten�e kombinuje z Miss Hyde. �ledzi�a wi�c t�
obmierz�� istot� w d�ugie londy�skie noce. Jej przera�enie
szybko ust�pi�o miejsca fascynacji t� zdzir�. W ko�cu w zat�oczonym nadmiarem
postaci ��ku odkry�a, �e Doktor Jakyll i Miss Hyde to
jedna i ta sama osoba. Koniec.
Bazuj�c na g��wnym w�tku, re�yser i scenarzysta uznali za stosowne da� upust
swoim fantazjom. W rezultacie powsta�o �a�osne
widowisko, w kt�rym z�y gust przekracza� granice tolerancji. Mam na my�li mi�dzy
innymi t� scen�, podczas kt�rej maj�c� akurat okres
Miss Hyde zamienia si� w Doktora Jakylla, kt�remu z nosa leci krew. Powalaj�ce.
Czy mia�o czemu� s�u�y� �askawe ukazanie nam Miss
Hyde wk�adaj�cej sobie miniaturowy potrzask do pochwy? Czy nie mo�na by�o
darowa� sobie zbli�enia w chwili, gdy pu�apka
zatrzaskiwa�a si� na penisie jakiego� nieszcz�nika? A w og�le to dlaczego
pozwala si� ch�do�y� ka�demu napotkanemu psu? No i jak
uda�o si� jej odgry�� tak� ilo�� kusiek za jednym zamachem? Brak
prawdopodobie�stwa walczy� o lepsze z ohyda.
Wyj�tkowo skandaliczny wydal mi si� epizod, gdy Doktor Jakyll, wycinaj�cy na
�ywca wyrostek robaczkowy swojej narzeczonej, nagle
odrzuca skalpel, wskakuje na st� i kocha si� z ni�, robi�c przy tym u�ytek ze
�wie�ej rany. No i ten, kiedy to Miss Hyde wzorem Gena
Kelly stepuje w ka�u�ach spermy, podczas gdy kilkunastu marynarzy onanizuje si�
do rytmu. To ju� prawdziwy festiwal wulgarno�ci.
Koniec ko�c�w, ani w�a�ciwa re�yseria i solidna obsada z dobrym prowadzeniem
aktor�w, ani pi�knie komponowane kadry nie
wystarcz�, �eby zatrze� wra�enie czego� wt�rnego. Czy nie lepiej by�oby
wprowadzi� ograniczenie: tylko dla widz�w poni�ej 13 lat?
PS Doskonale wida�, �e Miss Hyde goli sobie nogi, podczas gdy Doktor Jakyll jest
ow�osiony jak ma�pa. Kolejny absurd.
EGZEKUCJA
Skaza�ca przywi�zano do s�upa. By� cz�owiekiem lat oko�o czterdziestu o
spokojnym wejrzeniu i wysokim czole intelektualisty. Oficer
zas�oni� mu oczy opask�.
- Mo�ecie zabroni� mi patrze�, ale nie mo�ecie zabroni� ca�emu �wiatu, by
widzia� was i os�dza�.
- Zamknij si� - odpar� oficer zm�czonym g�osem.
- Obra�aj�c mnie, usi�uje pan zniewa�y� wolno��.
- Dobra, dobra - westchn�� oficer.
Wolnym krokiem wr�ci� do plutonu. Skazaniec us�ysza� szcz�k repetowanych
karabin�w. Krzykn��:
- Niech �yje wolno�� !
Czeka� na uderzenie kul o cia�o i na b�l ... Mija�y sekundy, potem minuty.
Oficer wyda� komend�:
- Cel !
Cz�owiek zesztywnia�. I znowu nic. Czas d�u�y� si� w niesko�czono��. Ostatnie
chwile �ycia ... Nic.
- Niech �yje wolno�� ! - powt�rzy� skazaniec.
Lecz gdyby m�g� widzie� pluton egzekucyjny, nie wysila�by si�. �o�nierze
porzucili karabiny. Spu�cili spodnie i wszyscy razem,
korzystaj�c z tego, �e ich nie widzi, za�atwiali si�, kucn�wszy w kurzu.
JAK PIES Z KOTEM
Cz�owiek na tratwie �y� ju� tylko nadziej�. Pod sk�ra wychud�ej twarzy rysowa�y
si� ko�ci. Z dr��cych ust dobywa�o si� nieustanne
rz�enie. Oczy b�yszcza�y gor�czk�. Ju� ponad miesi�c kurczowo czepia� si� �ycia
na n�dznej wi�zce desek. Nagle nowy d�wi�k dotar�
do jego sko�atanej g�owy. Zapewne zbli�a� si� ob��d. Ale� nie ! To helikopter
powoli nadlatywa� nad tratw�. Uratowany ! By� uratowany
! Rozbitek niezdarnie pr�bowa� zata�czy�.
Tymczasem z helikoptera spuszczono sznurow� drabink�. M�czyzna o wychud�ej,
poros�ej krzaczast� brod� twarzy, ca�y w
�achmanach, zosta� brutalnie wypchni�ty na stopnie drabinki.
Helikopter oddali� si� i znikn��.
Na tratwie by�o teraz dw�ch rozbitk�w.
KAWA�
Wincenty z�apa� za but i cisn�� nim w drzwi kuchenne, a� polecia�a szyba.
- Musz� si� o�eni� - pomy�la� - bo inaczej zwariuj�.
Gdy tylko zobaczy� si� z Singletonem, powiadomi� go o swojej decyzji.
- Licz�, �e zapoznasz mnie z jak�� kandydatk� na narzeczon�. Nie jestem
wymagaj�cy, wystarczy, �eby by�a m�oda, pi�kna i
inteligentna. S�owem, dziewczyna z poczuciem humoru, wiesz, co mam na my�li?
- Jasne - odpowiedzia� Singleton.
I potem rozmawiali ju� tylko o koktajlach.
Nast�pnej niedzieli Singleton zadzwoni� do Wincentego.
- Przyjd� do Ogrodu Botanicznego przy Muzeum Przyrody, przedstawi� ci twoj�
�on�.
- Ju� id�.
By�a czaruj�ca. Dok�adnie taka, jak� sobie wyobrazi�: zabawna, �liczna, z
odrobin� smutku w oczach, a do tego nieg�upia. Singleton
sprawi� si� doskonale.
- Maud, oto tw�j m��, Wincencie, twoja �ona.
�miej�c si�, u�cisn�li sobie d�onie.
P�niej cz�sto wychodzili razem. Opowiadali sobie dowcipy, wymieniali opinie, na
spacerach trzymali si� za r�ce, ca�owali, kochali,
wzi�li �lub, ogl�dali telewizj�, pogryzaj�c orzeszki. Pewnego wieczora, kiedy
w�a�nie grali w karty, Maud powiedzia�a po prostu:
- Do�� tego.
- Czego? - zapyta� Wincenty, bij�c asem.
- Ciebie, mnie, ca�ej tej historii. Lubi� ci�, Wincencie, ale nie kocham. to by�
kawa�, rozumiesz?
- M�w dalej.
- No wi�c wiesz, jaki jest Singleton. Du�y dzieciak. Przedstawi� nas jako m�a i
�on� i to by�o zabawne. Nie chcia�am psu� mu tej jego
bajki, ale teraz ju� wystarczy. To by� tylko kawa�.
- Tak podejrzewa�em - westchn�� Wincenty.
Otworzy� szuflad�, wyj�� z niej pistolet i przy�o�y� do skroni.
- Nie! - krzykn�a Maud.
Wystrza� zabrzmia� jak pierdni�cie.
- Nie przejmuj si�, to pistolet- zabawka. Ja te� lubi� robi� kawa�y.
NOWO PRZYBY�Y
Twarz kobiety wykrzywia cierpienie. Krople potu perl� si� na jej czole jak woda
wciskaj�ca si� do ton�cego statku. Oddycha coraz
szybciej.
Rz�zi. Odrobinka �liny w k�cikach ust ro�nie w pian�. Lekarz podchodzi do
umywalki i p�ucze r�ce.
- Ju� nied�ugo.
Wci�ga gumowe r�kawice, zak�ada stetoskop i os�uchuje cia�o kobiety.
Kiwa g�ow�.
- Zrobi� zastrzyk.
Bia�o ubrana piel�gniarka podaje strzykawk� pe�n� b��kitnego p�ynu. P�yn niknie
w udzie kobiety. Zapewne sprawi� jej ulg�, bo oddycha
spokojniej. Lekarz oddaje piel�gniarce pust� strzykawk�.
- Nie pozostaje nic innego, jak czeka�.
Rzeczywi�cie, nieco p�niej twarz� kobiety wstrz�saj� podsk�rne drgania. J�czy.
Drgania si� nasilaj�. Wreszcie kobieta milknie. Sk�ra
na twarzy p�ka niczym wyschni�ty gips. Piana w k�cikach ust znika, potem znikaj�
same k�ciki. Od czo�a rozchodz� si� bruzdy,
rozga��ziaj� si� na policzki, nos, podbr�dek i szyj�. Ca�y nos odpada. G�rna
warga, a potem dolna, zostaj� schrupane. Nadesz�a chwila.
Lekarz tnie sk�r� skalpelem cieniutkim jak ig�a. Uwa�a, �eby rozci�� tylko
pow�ok�. Z brzucha kobiety wynurza si� inny brzuch, z
piersi inna pier�, z ko�czyn inne ko�czyny. Nowa g�owa chrupie resztki starej.
Piel�gniarka wychodzi z sali. Schodzi po schodach,
kroczy korytarzem, uchyla drzwi. W fotelu siedzi cz�owiek i pali. Na pod�odze
ko�o jego st�p le�y mn�stwo niedopa�k�w. Rzuca bia�ej
postaci niespokojne spojrzenie, ale nie �mie pyta�. Ona u�miecha si� przyja�nie.
- Ju� po wszystkim. Ch�opak jak marzenie!
OJCOWSKIE PO�WI�CENIE
Na breto�skim wybrze�u, gdzie ostatni letnicy zadowalali si� bladym s�o�cem,
by�o nas kilku, kt�rzy�my po��dali szale�stwa oceanu.
Duch przekory? Snobizm? Nie, pow�d le�a� g��biej, pochodzi� wprost z
atawistycznej pasji pl�drowania wrak�w. Radowa�o nas
szperanie szcz�tkach, wybieranie z zostawionych przez fal�-handlark� prezent�w
tego, co przypad�o nam do serca.
Od tygodnia by�a pi�kna pogoda, Przeklina�em piaszczyste wybrze�e zamienione w
pla��, gdzie kr�lowa�a horda roznegli�owanych
mieszczuch�w. Nie mia�em dok�d i�� na spacer. Ca�� dusz� po��da�em burzy.
Przysz�a. Nast�pnej nocy mieszka�cy ma�ego rodzinnego pensjonatu odnie�li
wra�enie, jakby wzd�u� wybrze�a biega�o stado
wyg�odnia�ych wilk�w. Okiennice k�apa�y jak szcz�ki, wiatr hula� i wy� w
�elaznych krzes�ach nale��cych do hotelu "Albatros". Tej
nocy spa�em twardym snem, o jakim nigdy nie marzy�em. Ju� od sz�stej rano,
szcz�liwy niczym kolekcjoner na darmowych targach
antyk�w, przemierza�em piaszczysty brzeg. Wiatr nie
ca�kiem jeszcze usta� i padaj�ce na wargi s�one bryzgi nios�y smak
niebezpiecznej przygody. Odwr�ci�em fajk� cybuchem w d�, by
chroni� ogie� od zamokni�cia. Wydmuchiwany przez zaci�ni�te z�by cierpki dym
szarego tytoniu przypomina� par� niewielkiego
stateczku, kt�ry wyszed� zwyci�sko z opresji.
Co kilka metr�w wystawia�y si� na �up mej zach�anno�ci stosy zgni�ych desek,
rybackich boi, powalanych smol� kork�w czy
kunsztownie oplecionych gnij�cymi wodorostami starych puszek od konserw.
Nie�piesznie grzeba�em w stosach, rozgarnia�em je nog�,
wraca�em, by zbada� jaki� podejrzany szcz�tek, wpada�em w zadum� nad szmat�, a w
ko�cu nie podnosi�em nic.
Czasem od poszukiwa� odrywa�y mnie krzyki mew. Unosi�em w�wczas g�ow�, a wzrok
m�j przykuwa�o szare niebo nad bia�ym
morzem. Inne mewy, z g��bi l�du, przywo�ywa�y mnie do porz�dku, wi�c brn��em
dalej, nie l�kaj�c si�, �e przemocz� nogi.
Nagle omal nie upad�em. Potkn��em si� o beczu�k�, na po�y zagrzeban� w stercie
wodorost�w. Zgi�tym palcem wskazuj�cym
zastuka�em w �ciank�.
Rozleg� si� d�wi�czny ton zdrowej, szczelnej bary�eczki. Co by�o w �rodku?
Przenios�em j� w suchsze miejsce i przy pomocy sporego kamienia zabra�em si� bez
skrupu��w do wybijania denka. Uda�o mi si�, lecz
smr�d, jaki natychmiast uderzy� w nozdrza, przyprawi� mnie o md�o�ci. Pobieg�em
wymiotowa� do morza, bo nieokre�lony wstyd nie
pozwoli� mi bruka� jasnych karni wybrze�a. Wr�ci�em jednak do beczki,
przyci�gany nieodparcie przez zielon� butelk�, kt�r� zd��y�em
zauwa�y�. Zielon� butelk�,
W kt�rej znajdowa�o si� (by�em pewien, �e widzia�em wyra�nie mn�stwo zwini�tych
kartek i ani kropli wody.
Pokona�em wstr�t, wstrzyma�em oddech, szybko wyci�gn��em butelk� z otaczaj�cej
r�owawej mazi i poszed�em j� op�uka�. Usiad�em
w przyzwoitej odleg�o�ci od beczki, jednym ruchem st�uk�em szyjk� butelki o
ska�� i chwyci�em cenne kartki. By�y w idealnym stanie,
pokryte od g�ry do do�u drobnym, g�stym pismem, kt�re ludowa wyobra�nia
przypisuje lekarzom, i kt�re pono� tylko aptekarze potrafi�
odczyta�.
Nie musia�em si� ucieka� do pomocy przedstawiciela tej profesji.
Najpierw z trudem, potem, w miar� post�puj�cej lektury coraz �atwiej, uda�o mi
si� odcyfrowa� r�kopis. Za�wiadczam, �e do poni�szego
tekstu nic od siebie nie doda�em. Wszystko w tym nieprawdopodobnym melodramacie
chodzi z autentycznego �r�d�a.
Oto wi�c, co w ten ch�odny, wrze�niowy poranek wyczyta�em, bezpieczny od wiatru
w zacisznym miejscu za ska�ami, z fajk� pracuj�c�
pe�n� par�, z brwiami wci�� uniesionymi ze zdumienia.
By�o si� czemu dziwi�.
Os�d�cie sami.
"Nazywam si� Martin Hertisse. Urodzi�em si� w okropnym, brudnym i fa�szywym
mie�cie, zwanym Miastem �wiat�a - w Pary�u, na
kt�rego samo wspomnienie dostaj� md�o�ci na ma�ej wysepce, gdzie gnij� w�r�d
brz�czenia much. O mojej matce nie mog� powiedzie�
nic, bo umar�a wydaj�c mnie na �wiat, za kt�re to po�wi�cenie wcale nie jestem
jej wdzi�czny. Ojciec mnie uwielbia�. Nie wiem, czy
przypomina�em mu �on�, ho nigdy wi�cej nie wym�wi� jej imienia. S�dz�, �e
przeni�s� na mnie ca�e uczucie przeznaczone dla tej, kt�r�
w�a�nie zabi�em. Od najm�odszych lat zajmowa� si� mn� i po�wi�ca� mi ca�e dnie,
cho� by� tak dobrze sytuowany, �e m�g� z �atwo�ci�
umie�ci� mnie w jakim� luksusowym internacie. W istocie, ojciec by� bogaty, w
ka�dym razie by� bogaty przez pierwszych osiemna�cie
lat mojego �ycia. Osiemna�cie lat, kt�rych wspomnienie wci�� pieszcz� w pami�ci.
Niekt�re uprzywilejowane istoty zaczynaj� �ycie w
piekle, a ko�cz� w d�ugo oczekiwanym raju, dok�d wepchn�y si�, robi�c �okciami.
Inne jednak, do kt�rych ja nale��, maj� mniej
szcz�cia: po kilku dniach sp�dzonych w raju l�duj� w piekle rzeczywisto�ci. Ci
nie oczekuj� ju� niczego, bo wiedz�, �e nigdy nie
osi�gn� warunk�w, jakie mieli w dzieci�stwie. Przez osiemna�cie lat, kiedy si�
powodzi�o, ojciec dba�, by mi nie brak�o niczego. Nie
przypominam sobie, by cho� raz odm�wi� spe�nienia nawet najdzikszej mojej
zachcianki. Pami�tam lwa, kt�rego kupi� po wizycie w
ZOO, podczas kt�rej okaza�em
banalny zachwyt na widok tego zwierza. By�o to stare, wylenia�e lwisko, poczciwe
jak spaniel i bezz�bne jak kura, lecz dla dzieciaka w
moim wieku wspania�e! Przyk�ady m�g�bym mno�y� w niesko�czono��.
A potem nast�pi�a katastrofa. W okamgnieniu ojciec straci� wszystko. Przesad�
by�oby twierdzi�, �e od razu zda�em sobie spraw� z
nieszcz�cia. Odnios�em wra�enie, �e to drobny incydent, przelotna trudno��,
kt�r� si� pr�dko pokona. Wnet jednak ogarn��em ogrom
kl�ski, bo odt�d wszystko si�: zmieni�o, jedli�my ju� tylko sk�rki od chleba.
Ja, czasem posmarowane pasztetem, gdy kt�ry� z dawnych
przyjaci� ojca, zdj�ty lito�ci�, przysy�a� reklamowe pr�bki. Wybieg z reklam�
by� bodaj jedynym sposobem sk�onienia
ojca, by cokolwiek przyj��. W tym okresie spostrzeg�em, �e nie jest ju�
cz�owiekiem m�odym. Zmarszczki coraz g�ciej oplata�y mu
twarz, plecy z ka�dym obrotem zegara garbi�y si� coraz mocniej. Oczywi�cie
szuka� pracy. Lecz nie zatrudnia si� przecie� starszego
pana, kt�ry nie umie nic, zw�aszcza je�li ten starszy pan by� kiedy� bogaty.
Staro��, m�odo��, ach, c� za g�upstwa! Bogactwo - n�dza,
oto prawdziwe kryteria ludzkiego �ywota. Ojciec ju� nie by� bogaty... Jego
m�odo�� ulatywa�a, ust�puj�c miejsca zgrzybia�o�ci
zrodzonej z n�dzy.
W tym okresie by�em studentem pierwszego roku medycyny. Wybra�em t� fascynuj�c�
dyscyplin� zach�cony, jak do wszystkiego, co
przedsi�bra�em, przez ojca. Studiowa�em z pasj�, zag��bia�em si� po uszy w
ksi��kach, dobrowolnie rezygnuj�c z banalnych
m�odzie�czych rozrywek. Gdy zrozumia�em, �e przyjdzie mi przerwa� studia,
ogarn�a mnie czarna rozpacz.
W ci�gu zaledwie tygodnia schud�em o kilka kilogram�w, nie z braku apetytu, bo i
tak nie by�o co je��, lecz z powodu nerwowego
za�amania, wywo�anego perspektyw� porzucenia medycyny, Ojciec, kt�ry wszystko
wyczuwa�, cierpia� jeszcze bardziej ni� ja, a co to
znaczy, nietrudno sobie wyobrazi�. Cierpia� do tego stopnia, �e cho� go chcia�em
pocieszy�, nie znajdowa�em odpowiednich s��w.
Ko�czy�y si� w�a�nie ferie Bo�ego Narodzenia. Przed rozpocz�ciem zaj�� trzeba
by�o podj�� decyzj�, Ka�dy dzie�, zbli�aj�cy do
nieuchronnego terminu, skraca� mi �ycie. Gdybym si� odwa�y�, zrobi�bym chyba
wszystko, byle zdoby� pieni�dze.
Dwa dni przed ko�cem ferii ojciec wr�ci� p�no do domu. Nie trzeba dodawa�, �e
s�owo "dom" nie oznacza�o ju� dawnej siedziby, bo j�
stracili�my, tylko u�yczon� przez znajomego n�dzn� s�u�b�wk�, w kt�rej teraz
mieszkali�my. Ojciec usi�owa� wykrzywi� dr��ce wargi
w smutnym u�miechu.
Usiad� ci�ko.
- M�j ma�y...
Dysza� po wej�ciu na sz�ste pi�tro kuchennymi schodami prowadz�cymi do naszej
nory.
- M�j ma�y... b�dziesz m�g� dalej studiowa�. Zdoby�em pieni�dze.
Ogarn�a mnie wielka rado�� Rzuci�em , si� ojcu na szyj� i obsypa�em go
poca�unkami. P�aka�em i �mia�em si� zarazem, a on chyba te�.
Wiem, �e w tamtej chwili powinienem by� spyta�, sk�d zdoby� pieni�dze. Przyznam,
�e fakt, i� nie spyta�em, mo�e si� wyda�
nieprawdopodobny. W istocie jednak by�em po prostu zbyt. tch�rzliwy. Ale tak
bardzo przyzwyczai�em si� niegdy� do braku trosk
materialnych, �e jeszcze raz przymkn��em oczy i nie dochodzi�em prawdy, kt�ra,
czu�em to, by�a straszliwa. Zawi�za� si� mi�dzy nami
rodzaj milcz�cej umowy. Nigdy nie wspomina�em o tej sprawie, stara�em si� o niej
nie my�le�.
Wr�ci�em wi�c na uczelni�. Szuka�em zapomnienia w wyt�onej pracy i prawie mi
si� to uda�o. Nie mog�em jednak nie zauwa�y�, �e
strumyczek banknot�w robi si� coraz cie�szy, a� wreszcie ca�kiem zanika. Pewnego
popo�udnia zn�w ogarn�� mnie paniczny strach.
Czy�by to by�o tylko odroczenie? Wieczorem jednak ojciec wyci�gn�� z kieszeni
marynarki nowy plik, je�li nie imponuj�cy, to w
ka�dym razie przyzwoity. �ycie potoczy�o si�
dalej, przeplatane okresami wzgl�dnej zamo�no�ci. Trwa�o to dwa miesi�ce.
Polem ojciec zmar�.
Nie mog� d�u�ej opowiada� o tym nieszcz�ciu. Ju�... (tu s�owa by�y zmazane
wilgoci� nie pochodz�c� chyba z morza, skoro ani kropla
wody nie dosta�a si� do butelki)... my�l�, �e postrada�bym zmys�y, gdybym si�
musia� zajmowa� urz�dzaniem pogrzebu. Ojciec jednak
wszystko przewidzia�. Aby oszcz�dzi� mi k�opot�w, na kr�tko przed �mierci� sam
za�atwi� wszelkie formalno�ci tak dok�adnie, �e ledwo
zamkn�� oczy, a ju� do drzwi puka� przedsi�biorca pogrzebowy. Nie zd��y� jeszcze
zdj�� kapelusza, gdy zjawi� si� pierwszy z nich.
By� przedstawicielem Banku Oczu. Wyszed�, przyciskaj�c troskliwie do piersi
niewielki s��j. A potem, jeden po drugim, przychodzili
inni. Z Banku Nos�w, W�os�w, z Banku Paznokci, Nerek, W�troby, Krwi, �ledziony.
Z wyciem uciek�em z koszmarnej s�u�b�wki.
Teraz wszystko poj��em. Odpowied� na straszne pytanie, kt�rego kiedy� nie
o�mieli�em si� zada�, przysz�a sama. A ja, biedny g�upiec,
my�la�em, �e ojciec kradnie! Teraz p�sowia�em ze zmartwienia i wstydu. Do dzi�
zreszt� nie rozumiem, czemu tamtego dnia nie
pe�ni�em samob�jstwa. Ten dobry uczynek pozwoli�by mi przynajmniej unikn��
dalszego ci�gu!
Skromny pogrzeb odby� si� szybko i bez ceremonii. Jak�e lekk�, zdawa�a si� uboga
trumna, niesiona niedbale przez dw�ch czarno
ubranych pijaczk�w. Moje serce krwawi�o tak, �e za orszakiem ci�gn�� si� chyba
�lad po ziemi.
Nazajutrz powiadomiono mnie wczesnym rankiem, �e ojciec uczyni� mi ostatni
podarunek, ubezpieczaj�c si� na �ycie. Studia mia�em
odt�d zapewnione. Przyj��em t� wiadomo�� w stanie takiego odr�twienia, �e nie
wywar�a na mnie najmniejszego wra�enia. A przecie�
trzeba si� by�o otrz�sn�� zapomnienia najlepiej szuka� w pracy. Pobieg�em na
Uczelni�, jak p�dzi si� dworcowym peronem, by
wskoczy� do ruszaj�cego poci�gu.
W por�wnaniu z ponurymi przej�ciami, nawet prosektorium wyda�o mi pogodne. Tego
dnia ca�y ranek przeznaczony by� na �wiczenia.
Rzuci�em si� na przydzielone mi zw�oki i nie podnosz�c wzroku, odda�em si�
odra�aj�cej czynno�ci. Zw�oki musia�y by� ju� chyba
napocz�te przez kt�rego� z koleg�w w czasie mej nieobecno�ci, bo sporo im
brakowa�o. Rana, a raczej blizna w g�rnej cz�ci uda,
zaintrygowa�a mnie. Pomaca�em r�k� w gumowej
r�kawicy. Wyczu�em pod palcem zgrubienie. Jednym ruchem skalpela rozci��em
sk�r�. Wy�uska�em miedzian�, wydr��on� kuleczk�. W
�rodku tkwi� zwini�ty kawa�ek bibu�ki. Rozwin��em go i przeczyta�em:
"Kochany synu, gdy przeczytasz te s�owa, b�dzie ju� po wszystkim.
Pragn� z ca�ego serca, by� uko�czy� studia i zosta� wielkim lekarzem, i aby�
p�niej, kiedy ju� b�dziesz s�awny i bogaty, wspomnia�
czasem biednego ojca, kt�ry ci� tak bardzo kocha�, Ca�uj� ci�."
By�em wstrz��ni�ty. M�j ojciec! Tu, na tym okropnym stole! A wi�c wczoraj
pochowali�my pust� trumn�! Dosta�em ataku sza�u. Z
uniesionym skalpelem rzuci�em si� na koleg�w. Kopniakami przewraca�em wszystko,
co sta�o na drodze. Z trudem mnie
obezw�adniono.
Sprawy nie uda�o si� utrzyma� w tajemnicy. Ledwo unikni�to skandalu.
Zwr�cono mi cia�o, kt�re odkupi�em za pieni�dze otrzymane od Towarzystwa
Ubezpiecze�. Spocz�o wreszcie w rodzinnym grobowcu
na cmentarzu Pere-Lachaise.
Skoro taka by�a wola ojca, uko�czy�em medycyn�, lecz w dniu, kiedy otrzyma�em
dyplom, wsiad�em na pok�ad ma�ego kabota�owca
Atlantyckiej Linii Handlowej, by nigdy nie powr�ci�.
Sp�dzi�em na morzu dwadzie�cia lat. Op�yn��em wszystkie morza i oceany �wiata.
Oto czemu po�wi�ci�em �ycie. Wi�cej nie warto
opowiada�.
Mog�oby to trwa� jeszcze dziesi��, dwadzie�cia czy trzydzie�ci lat, kt�, mo�e
wiedzie�? Los jednak zrz�dzi� inaczej. Jaki� miesi�c temu
wenezuelski statek, na kt�rego pok�adzie p�yn��em, zaton��. Ja jeden ocala�em.
Uda�o mi si� dop�yn�� do wysepki, gdzie nied�ugo umr�.
Doszed�em do ko�ca ziemskiej w�dr�wki, czas wi�c sp�aci� d�ug.
A zatem do beczki, kt�r� wy�owi�em, gdy statek ton��, wk�adam:
(w tym miejscu r�kopis by� poplamiony krwi�) moje oczy, nerki, w�trob�,
�ledzion�, (pismo by�o coraz mniej czytelne) i b�agam usilnie
znalazc� cennej przesy�ki, by j� zani�s� na cmentarz pere-Lachaise, do
osiemnastego grobowca przy czterdziestej pi�tej alei, a zawarto��
w�o�y� w cia�o mego ojca, Nicolasa Hertisse, kt�remu tych organ�w brak. Jego
syn, kt�ry go kocha i zawsze,
b�dzie kocha�. Podpisano: Mart..."
Gdy podnios�em oczy znad niewiarygodnego dokumentu, z trudem u�wiadomi�em sobie,
�e jestem na breto�skim wybrze�u. By�em
mokry, bo przyp�yw sprawi�, �e suche miejsce przesta�o by� suche. Dla spokoju
sumienia podszed�em do beczki, lecz zawarto��
cuchn�a zbyt okropnie, a poza tym odnios�em wra�enie, �e padam ofiar�
kiepskiego �artu.
Podar�em list na strz�py, wypr�ni�em beczk� do morza i wr�ci�em do pensjonatu,
�ciskaj�c w ka�dej d�oni szklan� ga�k�, by je
ofiarowa� przyby�ej z Pary�a panience, kt�ra za nimi przepada.
OPOWIE�� WIGILIJNA
Ma�y Henio, przyczajony za fotelem w bawialni, czeka� z bij�cym sercem. By�a za
trzy dwunasta. Nied�ugo b�dzie m�g� zaskoczy�
�wi�tego Miko�aja i wydrze� mu, pro�b� i b�aganiem, wagon pocztowy do
elektrycznej kolejki. Ledwo przebrzmia�o dwunaste
uderzenie zegara, ju� kawa�eczki sadzy zacz�y wpada� do bucik�w, ustawionych
przez Henia w kominku. Potem zjawi� si� �wi�ty
Miko�aj we w�asnej osobie, ubrany w pi�kny, czerwony str�j powalany sadz�.
- Och! - zapia� falsetem - ca�y si� zabludzi�em!
Spostrzeg� Henia i klasn�� w d�onie.
- Ach, jaki �licny ch�opcyk! - zasepleni�. - Dzie� dobly, chlopcyku!
- Dzie� dobry, �wi�ty Miko�aju - Henio by� zbity z tropu. Nie tak wyobra�a�
sobie �wi�tego Miko�aja. Ten by� m�ody i do��
zmanierowany.
- Usi�d� mi na kolanach... Dam ci cukielecka.
�wi�ty Miko�aj przysiad� na kraw�dzi kominka. Henio us�ucha� skwapliwie.
Cukierki okaza�y si� pyszne, a pieszczoty, kt�re im
towarzyszy�y, by�y s�odkie, bardzo s�odkie...
- Gdzie s� twoi rodzice? - spyta� �wi�ty Miko�aj niewinnym tonem.
- Mamusia jest w g�rach, a tatu� �pi w swoim pokoju - wyja�ni� z powag� Henio.
- �wietnie. No to id� si� psywita� z twoim tatusiem. K�ad� si� i b�d� gzecny.
Czerwono ubrany cz�owiek na palcach wsun�� si� do pokoju ojca Henia.
Cicho �ci�gn�� wielkie buciory i wlaz� do ��ka.
Ojciec wybe�kota� przez sen:
- Kto to?
- �wi�ty Miko�aj - odpar� �wi�ty Miko�aj i zgwa�ci� go.
OSTATNI PRZYSTANEK
W barze Wszech�wiat:
KELNER: Zamykamy!
JA: Dobra, dobra.
W kafejce Koniec Trasy:
KELNER: Nie, nie, prosz� pana, przykro mi, zamykamy.
JA: W porz�dku.
Na ulicy:
TAKS�WKARZ: Niestety kolego, zamykam kramik.
JA: Och!
Na stacji metra Witajcie w Parnasie:
PRACOWNIK: Nie widzia� pan wywieszki? Zamkni�te.
W hotelu Dwa �wiaty:
PORTIER: Mamy komplet.
JA: No to dok�d mam p�j��?
PORTIER: A co mnie to obchodzi.
Na zewn�trz nikogo. Wzd�u� chodnik�w stoj� stoliki, a na nich krzes�a odwr�cone
do g�ry nogami. Na �rodku jezdni ciasno
poustawiane drzewka. �adnych pojazd�w-przypuszczam, �e stoj� na swoich miejscach
parkingowych. Jedna strona pogr��ona w cieniu,
druga jasno o�wietlona. nie warto ju� rysowa�. Zrozumia�em. K�ad� si� na dnie
skrzyni. Zamykaj�.
POKARM DUCHOWY
Dziecko nas�uchiwa�o w ciemno�ci z otwartymi oczyma. Cisza panuj�ca w sypialni
uspokoi�a je. Z trudem wygrzeba�o wilgotne nogi z
pl�taniny prze�cierade�. Zn�w wys�ucha�o, potem wyskoczy�o z ��ka. Wielka g�owa
kretyna chwia�a si� na cieniutkiej szyi, kiedy
skrada�o si� do drzwi. Czepiaj�c si� por�czy, z trudem zesz�o po schodach. W
hallu ogarn�� je strach, lecz budz�ce si� nieznane
pragnienie okaza�o si� silniejsze. Dziecko wesz�o do biblioteki.
Tam w�a�nie opiekunki znalaz�y je rano, �pi�ce w fotelu z roz�o�ona na kolanach
grub� ksi��k� pt. Krytyka czystego rozumu.
Lekarz O�rodka zbada� je, lecz stwierdzi� tylko lekkie przezi�bienie.
Zaniepokoi� si� jednak, kiedy po posi�ku debil opu�ci� towarzyszy
zabaw i wr�ci� do biblioteki. Uko�czywszy Krytyk� czystego rozumu zabra� si� za
Krytyk� praktycznego rozumu, by wreszcie pogr��y�
si� w Dzie�ach zebranych Leibniza.
Dok�adny kwestionariusz i ca�a seria test�w wykaza�y, �e debil nie tylko nie
pami�ta nic z tego co przeczyta�, ale w dodatku jego poziom
umys�owy wyra�nie si� obni�a. A on czyta� i czyta� ... Przelecia� ca��
bibliotek�. Bola�a go g�owa.
Zdecydowano si� na operacj�.
Podczas gdy chirurg szykowa� si� do trepanacji, asystuj�cy lekarz �artowa�:
- Zobaczy pan, wszystkie ksi��ki wyskocz� nam prosto w nos jak diabe� z pude�ka
!
Nie ksi��ki jednak wysz�y, tylko d�uga, bia�awa wst��eczka, kt�ra skr�ca�a si�
teraz na posadzce sali operacyjnej.
- M�j Bo�e - zakl�� chirurg, wycieraj�c czo�o - glista m�zgowa ! Pierwszy raz
widz� co� takiego !
Mija�y dni, a potem tygodnie. Dziecko by�o chyba wyleczone.
Pewnej jednak nocy, zn�w zesz�o do biblioteki. Ow�adn�a nim na nowo czytelnicza
pasja.
Gdy lekarz O�rodka zrozumia�, potrz�sn�� g�ow�.
- Trzeba powt�rzy�. �ebek zosta� w �rodku.
PRZECHODNIA D�O�
J�zef Pechowiec wymy�li� klej fizjologiczny nie z umi�owania Nauki, ani te� dla
S�awy. W istocie my�la� o zastosowaniu bardzo
konkretnym. Nie bez powodu przezywano go Pechowcem. Ju� w dzieci�stwie koledzy
wy�miewali go i obrzucali szyderstwami :
- Niefart! Niefart! - wrzeszczeli mu za plecami.
Przylgn�o do niego jednak przezwisko "Pechowiec". Dla nikogo bowiem nie by�o
tajemnic�, �e na lewej d�oni J�zefa widnia�a
najdziwniejsza linia �ycia, jak� sobie mo�na wyobrazi�. Linia komiczna,
absurdalna, g�upia, haniebna, nie na miejscu, linia przerywana.
Pomys� J�zefa by� prosty : wymieni� d�o�. Przyswoi� sobie, dzi�ki
fizjologicznemu klejowi, r�k� z przyzwoit� lini� �ycia. Zacz�� wi�c
od tego, �e dobrze wymierzonym ciosem sierpa pozbawi� si� lewej r�ki. Balsam
w�asnego wyrobu pozwoli� zatamowa� krwotok. Potem,
zaopatrzony w tub� kleju, J�zef Pechowiec wyruszy� na polowanie na d�onie.
Oczywi�cie by�a noc. Pierwszego napotkanego na ulicy
przechodnia powali�, odci�� mu lew� r�k� i przeszczepi� j� sobie na miejscu.
Nieszcz�sna ofiara skr�ca�a si� jeszcze z b�lu na brudnej
p�ycie chodnika, a J�zef Pechowiec ju� otwiera� drzwi swojego mieszkania cudz�
r�k�. Niestety, gdy przyjrza� si� nowej d�oni w �wietle
elektrycznej �ar�wki, stwierdzi� z rozpacz�, �e ma wyj�tkowo kr�tk� lini� �ycia.
J�zef rozmy�la� ca�� noc. O �wicie zasn�� z mocnym
postanowieniem : po�wi�ci reszt� �ycia na szukanie d�oni z najd�u�sz� lini�. Tak
te� uczyni�. Udawa�, �e umie wr�y� z r�ki. Dzi�ki
temu m�g� towar dok�adnie obejrze�, zanim go sobie przyw�aszczy�. Je�li badana
d�o� okazywa�a si� wyj�tkowa - bra� j�. W kr�tkim
czasie osi�gn�� zadziwiaj�co d�ug� lini� �ycia. Nie by� jednak ca�kiem
zadowolony. Du�o podr�owa�. Kiedy tylko czyja� linia
wydawa�a mu si� d�u�sza od w�asnej, musia� ja mie�. Dosz�o nawet do tego, �e pod
pozorem chiromancji prze�wietla� d�onie, by mie�
pewno��, �e si� nie myli. Pewnego dnia, gdy Pechowiec w�drowa� poln� drog�,
wpad�a mu w oko otwarta d�o�. Nale�a�a do �pi�cego na
trawie cz�owieka, wida� za�ywaj�cego wypoczynku. J�zef nie wierzy� w�asnym
oczom. Nawet w naj�mielszych marzeniach nie
wyobra�a� sobie, �e mo�e istnie� taka linia �ycia. Szeroka, roz�o�ysta d�uga jak
biczysko, s�owem - wspania�a! J�zef d�ugo podziwia� j�
okiem znawcy. Potem, z wpraw� zawodowca, uci�� r�k� i dokona� zamiany. M�czyzna
skuli� si� z b�lu. Szybko si� jednak opanowa�.
- Dzi�kuj� - wybe�kota�, patrz�c w ziemi�. J�zef wyba�uszy� oczy ze zdumienia.
Po raz pierwszy ofiara dzi�kowa�a.
- Nie ma za co.
- Ale� owszem, jest. Bardzo, bardzo dzi�kuj� - powt�rzy� cz�owiek patrz�c z
uporem w ziemi�.
J�zef poszed� za jego wzrokiem. Zobaczy� co� jakby lini� �ycia uciekaj�c� po
trawie. Ze zgroz� spojrza� na lew� d�o�. Nie mia�a �adnej
linii. Ujrza� dwa �lady, zostawione przez z�by �mii.
ROCZNICA DADAIZMU
Z okazji siedemdziesi�tej rocznicy dadaizmu, przypadaj�cej w 1986 roku,
przewidziano szereg uroczysto�ci oficjalnych, a centralnym
ich punktem mia�oby by� ods�oni�cie pomnika naprzeciw budynk�w rze�ni w
dzielnicy Vaugirard, w obecno�ci Ministra Kultury i
kardyna�a Combite.
Ty tak�e, nie wychodz�c z domu, mo�esz odda� ho�d dadaizmowi.
Rzu� jajkiem o �cian�.
Przedziuraw wisz�cy na niej obraz.
Wyrwij kartki z pierwszej lepszej ksi��ki wzi�tej z polki.
Wysmarkaj si� na wyk�adzin�.
Wyrzu� sobie buty przez okno.
Wysikaj si� do lod�wki.
Wysraj si� na telewizor.
W imieniu dadaizmu - dzi�kuj�.
SZCZWANY LIS
- K�amczuch k�amczuchowi nier�wny - zwierzy� mi si� pewnego dnia Michelson. -
We�my na przyk�ad moj� brod�: jest prawdziwa czy
sztuczna?
- Prawdziwa - zaryzykowa�em.
- Przykro mi, ale pan przegra�. Jest sztuczna. To jedno z moich najnowszych
k�amstw.
By�em oszo�omiony. Broda Michelsona wygl�da� w ka�dym calu jak prawdziwa. Nie
mog�em si� powstrzyma�. Chwyci�em j� mocno w
gar�cie i poci�gn��em z ca�ej si�y. Biedak zawy�.
- Pa�ska broda jest prawdziwa - tryumfowa�em.
- Nic podobnego. Uprzedza�em pana: k�amczuch k�amczuchowi nier�wny. Ja, zanim
zaryzykuj� k�amstwo, zabezpieczam si�. Przez
kilka miesi�cy si� nie goli�em. Teraz oszustwo jest nie do wykrycia. Winien mi
pan lemoniad�...
W�a�nie to Michelson nazywa� prawdziwym k�amstwem.
SZNYCEL G�RSKI
- Moja noga ! Wcale jej nie czuj�!
Phil zn�ca� si� nad nog�: przez spodnie chwyta� cia�o w gar�cie i rozciera� z
furi�. Szczypa� si� zapami�tale od uda po kostk�, na koniec
wali� w�ciek�� pi�ci� w kolano.
Koledzy pr�bowali go pocieszy�.
- No i co z tego! To normalne! - rzek� Jerzy. - Wszyscy mamy takie samo
wra�enie. Patrz!
Jerzy kopn�� Henryka w gole� z ca�ej si�y, �eby wygl�da�o to przekonywuj�co.
Henryk nie m�g� powstrzyma� bole�ciwego j�ku, po
kt�rym zrozpaczony Phil zala� si� �zami.
- No i sami widzicie! Chcecie mi tylko zamydli� oczy!
Henryk u�miechn�� si� krzywo.
- Akurat w tym momencie zabola� mnie �o��dek. Kopniaka nawet nie poczu�em.
Zreszt�, popatrz na Jerzego. Twoja kolej, Jurek!
Jerzy j�kn��, ale zacisn�� z�by i uda�o mu si� zdusi� okrzyk.
Phil odzyska� nadziej�.
- Naprawd� nic nie bola�o, Jureczku? Spr�buj jeszcze raz, Heniu!
Jerzy podskoczy�.
- O nie! Co to to nie! Dosy� tego! Lepiej raz wreszcie powiedzie� mu prawd�! Mam
tego do��! Phil musisz by� dzielny. Nie chcieli�my
ci m�wi�, ale skoro nalegasz, trudno. Tak, odmrozi�e� nog�. To straszny cios,
wiem, ale nie przejmuj si�, nie ma �ladu gangreny. Jeszcze
nie wszystko stracone, wyci�gniemy ci� st�d. Gdyby nie ta cholerna lina...
Phil jednak nie s�ucha�.
P�aka� cicho, obmacuj�c nog�. Henryk odwr�ci� si� z obrzydzeniem.
Nazajutrz noga Phila zsinia�a. Po�wi�cili jeden koc i owin�li j�.
- Gdyby uda�o nam si� dosta� na t� p�k�, kt�r� tam wida�, mogliby�my rozpali�
ognisko -rzek� Jerzy. -Patrzcie, ro�nie tam kilka
niskopiennych drzew. Zosta�o nam jeszcze pude�ko zapa�ek.
- Ognisko -j�kn�� Phil- ognisko, b�agam was!
Zaraz, zaraz rozpalimy ognisko jak si� patrzy, a ty... Uwaga! Jerzy!
Za p�no. Phil porwa� pude�ko zapa�ek, trzymane niedbale przez Jerzego. Chwyci�
je �apczywie i zanim pozostali zd��yli si� ruszy�,
zapali� jedn� i zbli�y� do twarzy z odpychaj�cym wyrazem zwierz�cej rado�ci.
- Ciep�o... bardzo ciep�o... dobre, dobre ciep�o! -be�kota�, �lini�c si�.
Dr��cymi palcami usi�owa� zapali� nast�pn�, ale nie zd��y�. Henryk roz�o�y� go
celnym kopniakiem w brod� i schyli� si�, by odzyska�
cenne pude�eczko. Na twarzy Phila odcisn�y si� czerwone �lady gwo�dzi.
- W drog�!
Unie�li chorego i pow�drowali w kierunku skalnego wyst�pu. Przy ka�dym kroku
�lizgali si� po oblodzonym �niegu, bezw�adnie padali,
a Phil wymyka� im si� z r�k jak szmaciana lalka. �eby nie zjecha� na sam d�
zbocza, trzeba go by�o przywi�za�, a przy tym, oczywi�cie,
samemu nie da� si� �ci�gn��.
Wreszcie dotarli do p�ki. Zanadto wyczerpani, by cokolwiek m�wi�, padli na
�ci�t� mrozem ziemi� i le�eli bez ruchu. Alarmuj�ce
k�ucie w ko�czynach dolnych doda�o im si�. Wstali. W ka�dym razie Henryk i Jerzy
wstali.
Z trudem u�amali kilka ni�szych ga��zi. Wkr�tce mieli do�� paliwa na ma�e
ognisko. Rozpalenie okaza�o si� trudne ale mo�liwe. Kilka
chwil p�niej krztusili si� od gryz�cego dymu z wilgotnego drewna. Ale i tak
by�o to nies�ychanie przyjemne.
- Trzeba podsyca� ogie�, �eby nie zgas�.
Dogl�danie ogniska zlecono Philowi. Dwaj pozostali poszli tymczasem po drewno.
Nadzieja wraca. Nied�ugo pewnie nadejdzie pomoc. Grunt to wytrzyma�.
Dwa dni p�niej ujrzeli helikopter, kr���cy wysoko na p�nocnym kra�cu nieba.
Machali r�koma krzyczeli, biegali. Wszystko na nic.
Helikopter kr��y� ca�e przedpo�udnie i nie zauwa�y� ich. Potem widzieli jeszcze
wiele �mig�owc�w. A nawet, daleko na wschodzie,
dostrzegli kolumn� ratownik�w. Wia� jednak wschodni wiatr. Krzyk�w trzech ludzi
nie dos�yszano.
Problemem numer jeden sta� si� g��d. Starali si� jak najd�u�ej zachowa� kanapki,
w kt�re zaopatrzono ich w schronisku. Teraz jednak
zosta�o po nich tylko wspomnienie. Trzeba by�o znale�� co� innego.
- Zdechniemy z g�odu -rozpacza� Henryk- zdechniemy z g�odu jak psy. Nie mamy
nawet ko�ci do ogryzania.
Phil mia� si� troch� le