8196
Szczegóły |
Tytuł |
8196 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8196 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8196 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8196 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
H. P. Lovecraft
Koszmar w Dunwich
Gorgony, Hydry i Chimery - straszne opowie�ci o Celaeno i Harpiach - mog� si�
odradza� w przes�dnym umy�le - ale
istnia�y tam ju� przedtem. S� kopi�, wzorcem - stare ich wzorce s� w nas, i s�
wieczne. Gdyby by�o inaczej, to czy
przytoczone przyk�ady, kt�re na jawie uwa�amy za nieprawdziwe, mog�yby wywiera�
na nas jakikolwiek wp�yw? Czy to
znaczy, �e w spos�b naturalny przejmujemy poczucie l�ku od takich w�a�nie
obiekt�w, kt�re, jak si� powszechnie
uwa�a, s� w stanie wyrz�dzi� nam cielesn� krzywd�? O, bynajmniej! Tego rodzaju
l�ki maj� o wiele starsze pod�o�e.
Si�gaj� poza cia�o - a nawet w powi�zaniu z cia�em by�yby takie same... Fakt, �e
l�k, tutaj rozwa�any, ma charakter
czysto duchowe, �e jest silny w proporcji, tak jak jest bezprzedmiotowy na
ziemi, �e dominuje w okresie naszego
bezgrzesznego niemowl�ctwa - stwarza trudno�ci, kt�rych rozwi�zanie mo�e u�atwi�
wejrzenie w okres, gdy �wiat
jeszcze nie istnia�, i cho�by pobie�ne zerkni�cie w mroczn� krain�
praegzystencji.
Charles Lamb:
"Czarownice i inne koszmary nocne".
I
Je�li podr�nik, przebywaj�cy na p�nocy �rodkowej cz�ci Massachusetts, skr�ci
w niew�a�ciwy go�ciniec na rozstaju
dr�g przy rogatkach Aylesbury tu� za Dean's Corners, napotka samotn� i dziwn�
krain�. Teren si� tu wznosi, a
kamienne mury obro�ni�te dzik� r� coraz silniej napieraj� na kr�t�,
piaszczyst� i po��obion� koleinami drog�.
Drzewa w pojawiaj�cych si� co pewien czas pasmach las�w wydaj� si� za du�e, a
dzikie krzewy, je�yny i trawa rosn�
tak bujnie, �e nawet w zamieszka�ych regionach niecz�sto si� takie spotyka. Pola
uprawne, ma�o zreszt� urodzajne,
wyst�puj� tu tylko gdzieniegdzie, a z rzadka rozproszone domy nosz� znamiona
wieku, n�dzy i ruiny. Nie wiadomo,
dlaczego tak si� dzieje, ale nikt w�a�ciwie nie ma ochoty pyta� o drog�
wychodz�cych, samotnych ludzi, kt�rych
niekiedy mo�na dostrzec na rozpadaj�cych si� progach dom�w oraz na spadzistych
��kach usianych kamieniami. Ludzie
ci s� tak milcz�cy i tajemniczy, �e ka�dy odnosi wra�enie, jakby natkn�� si� na
jakie� zakazane istoty, z kt�rymi lepiej
by�oby nie mie� do czynienia. A kiedy wznosz�ca si� coraz wy�ej droga doprowadza
do miejsca, z kt�rego roztacza si�
ponad g�stymi lasami widok na wzg�rza, narasta uczucie dziwnego niepokoju. Ich
wierzcho�ki s� nazbyt okr�g�e i
symetryczne, aby taki widok m�g� si� wyda� przyjemny i naturalny, a do tego
jeszcze co jaki� czas rysuj� si� niezwykle
wyrazi�cie na tle nieba wysokie, ustawione w kr�g kamienne kolumny wie�cz�ce
szczyty tych wzg�rz.
Drog� przecinaj� niezbadanej g��boko�ci w�wozy i parowy, a prymitywne drewniane
mosty nie zapewniaj� poczucia
bezpiecze�stwa. A kiedy droga opada w d�, pojawiaj� si� ca�e po�acie bagien, na
widok kt�rych cz�owiek instynktownie
si� wzdryga, natomiast wieczorem ogarnia go l�k, gdy zaczyna si� rozlega�
skrzeczenie niewidocznych lelk�w
kozodoj�w, a niespotykane chmary robaczk�w �wi�toja�skich wykonuj� taniec w rytm
ochryp�ego, uporczywego i
dono�nego rechotu �ab. W�ska, l�ni�ca wst�ga g�rnego biegu rzeki Miskatonic
przypomina pe�zaj�cego w�a, kiedy tak
wije si� u st�p kopulastych wzg�rz, spo�r�d kt�rych wyp�ywa.
Im bli�ej wzg�rz, podr�nik stwierdza, �e bardziej przyci�gaj� uwag� ich
zalesione stoki ani�eli kamienne, kopulaste
wierzcho�ki. Ziej� czarnym mrokiem, s� urwiste i mia�oby si� ochot� znale�� od
nich jak najdalej, ale nie ma niestety
innej drogi, dzi�ki kt�rej mo�na by ich unikn��. Po drugiej stronie krytego
mostu wida� ma�� wiosk� przycupni�t�
mi�dzy rzek� a stromym zboczem Round Mountain, w kt�rej zadziwiaj� przegni�e
spadziste dachy �wiadcz�ce o
architekturze zacznie starszej ni� pozosta�a zabudowa okolicy. Nie napawa otuch�
�wiadomo��, kiedy przyjrze� si�
bli�ej, �e wi�kszo�� chat jest opustosza�a i chyli si� do ruiny i �e w ko�ciele
ze zwalon� wie�� mie�ci si� teraz jedyny
niechlujny sklep tej wioski. Przera�enie ogarnia na my�l, �e trzeba przej��
mroczny jak tunel most, nie da si� go
jednak omin��. A po drugiej stronie, na odcinku drogi prowadz�cej przez wie�,
bucha przykra wo� zbutwienia,
nagromadzona przez ca�e stulecia. Z ulg� opuszcza si� to miejsce posuwaj�c si�
w�sk� �cie�k� wiod�c� u podn�a
wzg�rz i poprzez r�wnin� dociera si� znowu do rogatek Aylesbury. Czasem dopiero
tutaj cz�owiek si� dowiaduje, �e by�
w Dunwich.
Obcy rzadko odwiedzaj� t� miejscowo��, a od pewnego czasu, kiedy to mia�y tam
miejsce straszne wydarzenia,
wszystkie kieruj�ce do� drogowskazy zosta�y usuni�te. Sceneria tamtejsza, je�li
ocenia� wedle zwyk�ego kanonu
estetycznego, jest wyj�tkowo �adna, a jednak nie przyje�d�aj� tam tury�ci w
sezonie letnim, nie zagl�daj� te� arty�ci.
Dwie�cie lat temu, kiedy opowie�ci o wied�mach wypijaj�cych krew, otaczaniu
czci� Szatana i o dziwnych istotach
�yj�cych w lasach nie budzi�y pob�a�liwego u�miechu, m�wi�o si� jawnie o
przyczynach, dla kt�rych nale�y unika� tych
teren�w. W wieku, w kt�rym w�ada rozum, a w kt�rym w�a�nie �yjemy - koszmar w
Dunwich zosta� wyciszony w 1928
roku przez ludzi, kt�rym dobro tego miasta i �wiata le�a�o na sercu - wszyscy
unikaj� tych stron nie wiedz�c w�a�ciwie
dlaczego. By� mo�e znana jest jedna przyczyna - ale nie ludziom przyby�ym z
daleka - a mianowicie odra�aj�cy wygl�d
nielicznych ju� mieszka�c�w tych chyl�cych si� do upadku osiedli, jakie do��
cz�sto spotyka si� w zak�tkach Nowej
Anglii. Stanowi� jakby swoj� w�asn� ras� z wyra�nie zaznaczaj�cych si� umys�owym
i fizycznym stygmatem
degeneracji, spowodowanej mi�dzy innymi zawieraniem ma��e�stw mi�dzy krewnymi.
Przeci�tna ich inteligencji jest
katastrofalnie niska, natomiast ich kroniki a� cuchn� od jawnej z�o�liwo�ci
potajemnych zab�jstw, kazirodztwa oraz
czyn�w wyj�tkowo okrutnych i wyuzdanych. Grupa przynale��ca do starego
ziemia�stwa, a reprezentowana przez dwie
albo trzy rodziny, kt�re przyby�y tu z Salem w 1692 roku, utrzyma�a si� na
cokolwiek wy�szym poziomie, cho�
poniekt�rzy jej potomkowie tak ju� wro�li w posp�lstwo, �e tylko ich nazwiska
mog� by� kluczem do tak
znies�awionego pochodzenia. Niekt�rzy Whateleyowie czy Bishopowie wci�� jeszcze
wysy�aj� najstarszych syn�w do
Harvardy czy Miskatonic, ale rzadko powracaj� oni pod butwiej�ce dachy, pod
kt�rymi ich przodkowie, a tak�e oni sami
przyszli na �wiat.
Nawet ci, kt�rzy znaj� fakty zwi�zane z koszmarem, jaki si� tutaj wydarzy�, nie
potrafi� powiedzie�, co si� dzia�o w
Dunwich. Stare legendy wspominaj� o bezbo�nych obrz�dach i tajnych
zgromadzeniach Indian, podczas kt�rych
przywo�ywano zakazane, tajemnicze istoty spo�r�d wielkich, kopulastych wzg�rz i
odprawiano dzikie, orgiastyczne
obrz�dy, powoduj�c jakie� trzaski i grzmoty w g��bi ziemi. W 1747 roku wielebny
Abijah Hoadley, nowo przyby�y
kap�an Kongregacjonalnego Ko�cio�a we wsi Dunwich, wyg�osi� pami�tne kazanie na
temat obecno�ci Szatana i jego
diab��w, w kt�rym powiedzia�:
Zwa�y� musimy, �e te blu�niercze si�y z piekielnego Orszaku Demon�w s� nazbyt
powszechnie znane, aby im mo�na
by�o zaprzecza�. Przekl�te g�osy Azazela i Buzraela, Belzebuba i Beliala
s�ysza�o z g��bi ziemi ponad dwudziestu jeszcze
�yj�cych wiarygodnych �wiadk�w, a dwa tygodnie temu ja sam wyra�nie s�ysza�em
rozmow� nieczystych si� w g�rach
za moim domem. Dochodzi�o brz�czenie i dudnienie, j�k i pisk, i jakie� syki.
By�y to d�wi�ki obce tej ziemi, a musia�y
si� dobywa� z jaski�, kt�re tylko cz�owiek uprawiaj�cy czarn� magi� mo�e odkry�,
a otworzy� jedynie diabe�.
Wielebny Hoadley wkr�tce potem znikn��, ale tekst jego kazania, wydrukowany w
"Springfield", do dzi� istnieje.
Jednak�e ka�dego roku dochodz� wie�ci o dziwnych odg�osach rozbrzmiewaj�cych
w�r�d g�r i wci�� stanowi� zagadk�
dla geolog�w i fizjograf�w.
Inne podania g�osz� o jakim� nieprzyjemnym zapachu unosz�cym si� w pobli�u kr�ku
kamiennych kolumn i o
nag�ych, sowizdrzalskich odg�osach s�yszalnych niezbyt wyra�nie w pewnych
godzinach, a dobywaj�cych si� z
okre�lonych miejsc na dnie wielkich w�woz�w; a jeszcze inne podania ludowe
wspominaj� o Diabelskim Uskoku - jest
to ponure, przekl�te zbocze g�ry, na kt�rym nie rosn� ani drzewa, ani krzewy,
ani nawet trawa. Ludzie tutaj panicznie
si� boj� g�os�w lelk�w kozodoj�w, kt�re nasilaj� si� w ciep�e noce. Panuje
przekonanie, �e te ptaki oczekuj� na dusze
umieraj�cych ludzi i �e dopasowuj� rytm swoich pe�nych grozy krzyk�w do
ostatnich oddech�w cierpi�cego. Je�eli
pochwyc� ulatuj�c� dusz� w momencie opuszczania cia�a, natychmiast odlatuj�
trzepocz�c skrzyd�ami po�r�d
demonicznego chichotu; a je�li nie uda si� im pochwyci�, stopniowo zapadaj� w
pe�n� rozczarowania cisz�.
Wszystkie te opowie�ci ju� si� oczywi�cie prze�y�y i wydaj� si� �mieszne;
wywodz� si� z niezwykle odleg�ych czas�w.
Dunwich jest rzeczywi�cie bardzo stare, o wiele starsze ni� wszystkie inne osady
w promieniu trzydziestu mil. Na
po�udnie od Dunwich mo�na spotka� fundamenty i komin starego domu Bishopa, kt�ry
zosta� zbudowany jeszcze przed
1700 rokiem; natomiast ruiny m�yna przy wodospadach, zbudowanego w 1806 roku,
stanowi� najbardziej nowoczesn�
architektur�, na jak� si� mo�na tu natkn��. Przemys� nigdy nie kwit� w tych
stronach, a fabryka, jak� tu zamierzano
rozwin�� w dziewi�tnastym wieku, mia�a kr�tkotrwa�y �ywot. Najstarsze ze
wszystkiego s� jednak wielkie, surowe
ciosane kolumny stoj�ce kr�giem na szczytach, ale przypisuje si� je raczej
Indianom ani�eli p�niejszym osadnikom.
Stosy czaszek i ko�ci w kr�gu kolumn i wok� du�ej ska�y w kszta�cie sto�u na
Sentinel Hill stanowi�, w powszechnym
przekonaniu, miejsce grzebania Pocumtuck�w; natomiast wielu etnolog�w,
odrzucaj�c absurdalne prawdopodobie�stwo
takiej teorii, twierdzili, �e s� to pozosta�o�ci lud�w kaukaskich.
II
Wilbur Whateley urodzi� si� o pi�tej rano w niedziel�, drugiego lutego 1913
roku, na du�ej i tylko cz�ciowo
zamieszka�ej farmie, znajduj�cej si� na stoku wzg�rza cztery mile od wsi i
p�torej mili od jakiegokolwiek innego
domostwa w okr�gu Dunwich. Data powy�sza upami�tni�a si�, poniewa� by�o to
�wi�to Matki Boskiej Gromniczej, kt�re
mieszka�cy Dunwich obchodz� pod inn� nazw�, a tak�e dlatego, �e w g�rach
rozleg�y si� jakie� huki, za� przez ca��
noc poprzedzaj�c� jego urodzenie ujada�y zaciekle wszystkie psy we wsi. Godny
r�wnie� uwagi jest fakt, �e matka jego
pochodzi�a ze zdegenerowanej ga��zi rodziny Whateley�w, �e by�a u�omn�, brzydk�
trzydziestopi�cioletni� kobiet�,
albinosk�, a mieszka�a ze starym ojcem, p�ob��kanym, a kt�rym w jego m�odych
latach kr��y�y plotki, �e para si�
czarn� magi�. Lavinia Whateley nie mia�a m�a, ale nie wyrzek�a si� dziecka,
zgodnie z panuj�cymi w tych stronach
obyczajami; nie przejmowa�a si� te� domys�ami, jakie mog� snu� - i snuli -
okoliczni wie�niacy na temat ojcostwa jej
dziecka. Wr�cz przeciwnie, wydawa�a si� dumna z czarnow�osego niemowl�cia o
wygl�dzie satyra, kt�ry jaskrawo
kontrastowa� z jej albinizmem i r�owymi oczami, a s�yszano te�, jak
rozpowiada�o rozmaite i dziwne o nim wie�ci, o
jego niezwyk�ej mocy i wielkiej przysz�o�ci.
Lavinia m�wi�a r�ne rzeczy, �y�a bowiem samotnie i zapuszcza�a si� daleko w
g�ry podczas szalej�cych burz, a tak�e
czyta�a grube ksi��ki zgromadzone w ci�gu dw�ch stuleci, kt�re jej ojciec
odziedziczy� po przodkach Whateleyach, a
kt�re teraz rozpada�y si� ju� ze staro�ci i zniszczenia przez robactwo. Do
szko�y nie chodzi�a nigdy, uczy� j� ojciec,
przekazuj�c jej w spos�b chaotyczny strz�pki staro�ytnej wiedzy. Ludzie zawsze
stronili od ich farmy z powodu
kr���cych opowie�ci o czarnej magii Starego Whateleya i dotychczas
niewyja�nionych okoliczno�ci gwa�townej �mierci
pani Whateley, kiedy Lavinia mia�a dwana�cie lat. Lavinia zadowolona by�a ze
swego samotnego �ycia, kt�re wype�nia�a
r�nymi zaj�ciami i oddawa�a si� najfantastyczniejszym marzeniom i snom. Domem
niewiele si� zajmowa�a, panowa� w
nim nie�ad i brud, a w nozdrza uderza�y nieprzyjemne zapachy.
Tej nocy, kiedy rodzi� si� Wilbur, rozlega� si� w domu Whateley�w krzyk, kt�rego
echo zag�usza�o nawet odg�osy ze
wzg�rz i szczekanie ps�w, ale w jego przyj�ciu na �wiat nie uczestniczy� ani
�aden doktor, ani akuszerka. S�siedzi
dowiedzieli si� o wszystkim dopiero w tydzie� p�niej, kiedy Stary Whateley
wybra� si� saniami do Dunwich i
chaotycznie opowiedzia� o tym wydarzeniu ludziom stoj�cym bezczynnie przez
sklepem Osborne'a. Wydawa�o si�, �e
si� zupe�nie odmieni� - rozgl�da� si� ukradkiem na wszystkie strony, nie budzi�
l�ku, jak dotychczas, tylko sam by� jaki�
zal�kniony - a przecie� nie by� to cz�owiek, kt�remu wydarzenia rodzinne mog�yby
zak��ci� spok�j. Mimo to zna� po
nim by�o dum�, kt�ra zreszt� potem ujawni�a si� te� i u jego c�rki, a to, co
powiedzia� o ojcu dziecka, upami�tni�o si�
na d�ugie lata jego s�uchaczom.
- Nie obchodzi mnie, co ludzie sobie my�l�, bo je�li ch�opak Lavinii b�dzie jak
jego ojciec, wszystkich zadziwi.
My�licie pewnie, �e wy to jedyni ludzie tutaj. Levinia czyta�a i widzia�a
rzeczy, o kt�rych wam tylko opowiadano. Jej
ch�op jest tak samo dobry jak ka�dy ch�op po tej stronie Aylesbury. A jakby�cie
wiedzieli o g�rach to, co ja wiem, to
by�cie my�leli, �e jej �lub jest lepszy ni� wszystkie �luby w ko�cio�ach. Powiem
wam jeszcze, �e kt�rego� dnia
us�yszycie, jak dziecko Lavinii zwo�a imi� swojego ojca ze szczytu Sentinel
Hill.
Tylko dwie osoby widzia�y Wilbura Whataleya w pierwszym miesi�cu �ycia. Byli to
Zechariah Whateley, z tych jeszcze
nie zdegenerowanych, i Mamie Bishop, nie�lubna �ona Earla Sawyera. Mamie wybra�a
si� z ciekawo�ci, a to, co potem
opowiada�a, okaza�o si� uzasadnione. Zechariah natomiast przyprowadzi� dwie
krowy z Alderney, kt�re Stary Whateley
kupi� od jego syna, Curtisa. Od tej chwili rodzina ma�ego Wilbura skupowa�a
byd�o i trwa�o to a� do 1928 roku, kiedy to
zdarzy� si� ten straszny koszmar w Dunwich. A mimo to w obskurnej oborze
Whateleya nigdy nie by�o du�o byd�a.
Przez pewien czas ciekawscy liczyli z ukrycia liczb� kr�w pas�cych si� na
stromym zboczu ki�o starej farmy i jako�
nigdy nie doliczyli si� wi�cej ni� dziesi�� albo dwana�cie, a wszystkie
wygl�da�y zabiedzone, jakby bez krwi. Widocznie
jaka� zaraza niszczy�a zwierz�ta u Whateley�w; pewnie pastwisko by�o niezdrowe
albo grzyb toczy� drzewo w ich
obskurnej oborze, co nie wychodzi�o zwierz�tom na dobre. Na ich sk�rze by�o
pe�no wrzod�w albo ran, tak jakby by�y
czym� ponacinane. A tym, kt�rzy byli na farmie jeszcze we wcze�niejszych
miesi�cach, wyda�o si�, �e takie same
wrzody i rany dostrzegli na szyi nie ogolonego, siwego Starego Whateleya i jego
niechlujnej, potarganej c�rki-albinoski.
Wiosn�, po urodzeniu Wilbura, Lavinia wznowi�a wyprawy w g�ry wraz ze swoim
smag�ym dzieckiem, kt�re nosi�a w
niekszta�tnych ramionach. Z czasem, kiedy wi�kszo�� okolicznych mieszka�c�w
zobaczy�a ju� dziecko, przestano si�
nim interesowa�, nie komentowano te� jego niezwykle szybkiego rozwoju. Wilbur
r�s� fenomenalnie szybko, kiedy
sko�czy� trzy miesi�ce, by� wi�kszy i mocniejszy ni� niejedno roczne dzieci.
Jego ruchy i g�os nacechowane by� rozwag�
i �wiadomo�ci� niespotykan� w takiego niemowlaka, tote� nikogo nie zaskoczy�o,
kiedy w si�dmym miesi�cu �ycia
zacz�� chodzi�, jeszcze troch� chwiejnie ale po miesi�cu ju� porusza� si�
ca�kiem swobodnie.
W tym mniej wi�cej czasie - na Wszystkich �wi�tych - nasz szczycie Sentinel
Hill, gdzie po�r�d stosu starych ko�ci
znajduje si� ska�a w kszta�cie wielkiego sto�u, pojawi� si� o p�nocy wielki
p�omie�. Rozp�ta�a si� fala plotek, bo Silas
Bishop - z tych normalnych Bishop�w - na godzin� przed pojawieniem si� ognia
widzia�, jak ch�opiec bieg� �wawo przed
matk� w�a�nie na to wzg�rze. Silas p�dzi� w�a�nie zb��kan� ja��wk�, ale prawie
zapomnia�, co roki, kiedy w s�abym
�wietle latarki dojrza� tych dwoje. Przedzierali si� niemal bezszelestnie przez
poszycie i zdumionemu Silasowi wyda�o
si�, �e byli zupe�nie nadzy. Potem mia� pewne w�tpliwo�ci co do ch�opca, by�
mo�e mia� na sobie ciemne spodnie,
kr�tkie albo d�ugie, i pas z fr�dzlami. Zawsze widywano Wilbura w ubraniu
dok�adnie zapi�tym, a jakiekolwiek
zak��cenie porz�dku w jego stroju wywo�ywa�o u niego niepok�j, a nawet irytacj�.
Pod tym wzgl�dem ogromnie
kontrastowa� z niechlujn� matk� i dziadkiem, dopiero niezwyk�e zdarzenie w 1928
roku wyjawi�o przyczyny tego
zjawiska.
W styczniu wykazano znowu pewne zainteresowanie "ciemnym brzd�cem Lavinii", bo
zacz�� m�wi� sko�czywszy
jedena�cie miesi�cy. Zwraca� uwag� nie tylko z powodu innego akcentu, ale i
swobody, z jak� m�wi�. Czteroletnie
dzieci nie mog�yby mu dor�wna�. Nie by� zbyt skory do rozmowy, lecz kiedy ju�
zaczyna� m�wi�, robi� to w jaki�
dziwnie nieuchwytny spos�b, niespotykany w�r�d mieszka�c�w Dunwich. Nie
przejawia�o si� to w tym, co m�wi�, i
nawet nie w zwrotach, jakich u�ywa�, tylko w intonacji i jakby w wewn�trznych
narz�dach, z kt�rych g�os si� dobywa�.
A twarz jego te� mia�a niespotykany wyraz dojrza�o�ci; podobnie jak matka i
dziadek pozbawiony by� brody, ale mia� za
to wydatny, ukszta�towany wyra�nie, mimo tak m�odego wieku, nos, du�e ciemne
oczy o dojrza�ym spojrzeniu, co
stwarza�o wra�enie, �e jest ju� doros�y i obdarzony nadprzyrodzon� inteligencj�.
A mimo to by� strasznie brzydki;
grube wargi, po��k�a cera z wielkimi porami, szorstkie, twarde w�osy i dziwnie
wyd�u�one uszy nadawa�y mu wygl�d
satyra albo jakiego� zwierz�cia. Wkr�tce zacz�� budzi� jeszcze wi�ksz� odraz�
ni� jego matka i dziadek; przypisywano
to wszystko czarnej magii, jak� si� dawniej zajmowa� Stary Whateley; wspominano,
jak g�ry zadr�a�y, kiedy stan�� w
kr�gu ska� z otwart� ksi�g�, kt�r� trzyma� przed sob�, i wykrzykn�� straszne
imi� Yog-Sothoth. Nie cierpia�y tego
ch�opca wszystkie psy, zawsze musia� by� w pogotowiu, aby si� broni� przed ich
atakiem i gro�nym szczekaniem.
III
Tymczasem, chocia� Stary Whateley wci�� skupowa� byd�o, stado na jego farmie si�
nie powi�ksza�o. �cina� te�
drzewa i zacz�� naprawia� nie u�ywan� dotychczas cz�� domu - przestronn�, na
pi�trze pod spadzistym dachem,
kt�ra od ty�u przylega�a na stoku wzg�rza; dotychczas zajmowa� z c�rk� trzy izby
na parterze, te najmniej zniszczone, i
to mu wystarcza�o. Ogromne zasoby energii musia� mie� ten stary cz�owiek, skoro
m�g� podo�a� tak ci�kiej pracy. I
cho� co pewien czas papla� bez zwi�zku, jako cie�la robi� post�py. Zacz�o si�
to w�a�ciwie zaraz po urodzeniu Wilbura;
uporz�dkowa� jedn� z szop do przechowywania narz�dzi, oszalowa� j� i za�o�y�
nowy, mocny zamek. Odbudowuj�c
teraz nie u�ywane dot�d pi�tro wykaza� tak� sam� sprawno��. Jego ob��d objawi�
si� dopiero wtedy, kiedy pozabija�
szczelnie deskami wszystkie okna w odrestaurowanej cz�ci domu, cho� byli tacy,
kt�rzy uwa�ali, �e sam fakt
przyst�pienia do tej pracy by� ju� przejawem ob��du. Troch� mniejsze zdziwienie
budzi�o odremontowanie pokoju dla
wnuka na parterze, kilka os�b nawet go ogl�da�o, ale nikt nie mia� dost�pu do
zabitego deskami pi�tra. Pok�j ch�opca
obudowa� wysokimi, solidnymi p�kami, na kt�rych pouk�ada�, w nale�ytym
porz�dku, wszystkie stare, zbutwia�e
ksi��ki i porozrywane, poszczeg�lne cz�ci, kt�re dotychczas przewraca�y si� po
k�tach we wszystkich izbach.
- Ja z nich skorzysta�em co� nieco� - m�wi� podklejaj�c podarte stronice,
zadrukowane gotyckim pismem. W tym celu
na zardzewia�ym kuchennym piecu podgrzewa� zrobiony przez siebie klej. - Ale
ch�opak jeszcze lepiej potrafi z nich
skorzysta�. Trzeba je uporz�dkowa�, bo tylko z nich b�dzie si� uczy�.
Kiedy Wilbur mia� rok i siedem miesi�cy - we wrze�niu 1914 - jego wzrost i
umiej�tno�ci budzi�y najwy�sze
zdumienie. Wygl�da� na cztery lata, m�wi� p�ynnie i wykazywa� du�� inteligencj�.
Biega� swobodnie po polach i g�rach,
nieod��cznie te� towarzyszy� matce w jej wyprawach. W domu �l�cza� pilnie nad
dziwnymi obrazkami i mapami w
ksi��kach dziadka, a Stary Whateley wpaja� mu wiedz� przez ca�e d�ugie, ciche
popo�udnia. Do tego czasu zosta�
zako�czony remont domu, a ci, kt�rzy to obserwowali, nie mogli zrozumie�,
dlaczego okno na ty�ach wschodniego
szczytu, przylegaj�ce do wzg�rza, zosta�o przerobione na moce drzwi zbite z
desek. A jeszcze bardziej zagadkowa by�a
pochylnia z desek prowadz�ca od drzwi do samej ziemi. Po zako�czeniu remontu
ludzie zauwa�yli, �e szopa z
narz�dziami, tak starannie zamykana i oszalowana po urodzeniu Wilbura, teraz
znowu sta�a zaniedbana. Otwarte drzwi
stuka�y, zapomniane przez wszystkich, a kiedy Earl Sawyer, kt�ry sprzedawa�
byd�o Staremu Whateleyowi, zajrza�
kiedy� do szopy, uderzy� go w nozdrza jaki� szczeg�lnie nieprzyjemny zapach;
zapewnia�, �e jeszcze nie zetkn�� si� z
takim w �yciu, mo�e tylko w pobli�u oboz�w india�skich w g�rach. By� nie do
zniesienia. A przecie� wszystkie domy i
szopy w Dunwich nie odznacza�y si� pod tym wzgl�dem nieskazitelno�ci�.
Nast�pne miesi�ce nie obfitowa�y w �adne wydarzenia, ale wszyscy twierdzili, �e
tajemnicze ha�asy w g�rach
stopniowo si� nasilaj�. W przededniu 1 maja 1915 roku wyst�pi�y wstrz�sy, kt�re
odczuwane by�y nawet w Aylesbury,
natomiast w wigili� Wszystkich �wi�tych rozleg� si� pod ziemi� grzmot w
momencie, gdy buchn�y p�omienie na
szczycie Sentinel Hill. "To wszystko czary Whateley�w" - m�wili ludzie. Wilbur
r�s� niesamowicie szybko, mia� cztery
lata, a wygl�da� na dziesi��. Czyta� ju� samodzielnie, ale stal si� mniej
rozmowny. Zatapia� si� w swoim milczeniu, a
ludzie zacz�li dostrzega� w jego twarzy satyra z�owrogi wyraz. Bywa�o, �e co�
mamrota� w nie znanym nikomu j�zyku i
nuci� w jakim� dziwacznym rytmie, co nape�nia�o wszystkich niewypowiedzianym
l�kiem. Szeroko komentowano teraz
fakt, �e psy tak ujada�y na jego widok, musia� nawet bra� ze sob� rewolwer,
je�eli chcia� przej�� przez wie�. Bywa�o, �e
czasem strzela�, czy nie zyskiwa� sobie przychylno�ci w�r�d w�a�cicieli ps�w.
Je�eli kto� przyszed� do domu Whateley�w, najcz�ciej znajdowa� Lavini� na
parterze, podczas gdy na pi�trze
rozlega�y si� jakie� dziwne okrzyki i tupot. Nigdy nie m�wi�a, co dziadek i
ch�opak tam robi�, ale pewnego razu mocno
poblad�a i objawi�a straszny niepok�j, kiedy dowcipny domokr��ca handluj�cy
rybami chcia� otworzy� zamkni�te drzwi
wiod�ce na schody. Potem domokr��ca opowiedzia� ludziom zgromadzonym przed
sklepem w Dunwich, �e s�ysza�
chyba tupot ko�skich kopyt na g�rze. Zacz�to si� zastanawia� nad drzwiami z
desek i prowadz�c� do nich pochylni�, a
tak�e nad byd�em, kt�re szybko gdzie� znika�o. Z czasem przypominano sobie
opowie�ci Starego Whateleya z m�odych
lat, wedle kt�rych, je�li z�o�y� w odpowiednim czasie ofiar� z wo�u poga�skim
b�stwom, przywo�uje si� spod ziemi
�yj�ce tam istoty. Z czasem ludzie zwr�cili te� uwag�, �e psy, kt�re nie znosi�y
i ba�y si� Wilbura, zacz�y okazywa�
taki sam stosunek do ca�ego domostwa Whateley�w.
W 1917 roku wybuch�a wojna i Squire Sawyer Whateley, jako przewodnicz�cy
miejscowej komisji poborowej, mia�
du�e k�opoty ze znalezieniem w Dunwich odpowiedniej ilo�ci m�odych m�czyzn
nadaj�cych si� cho�by do obozu
�wiczebnego. Rz�d, zaniepokojony takimi sygna�ami panuj�cej w ca�ym regionie
degeneracji, wys�a� kilku inspektor�w i
ekspert�w medycznych dla zbadania sprawy; dokonano przegl�du, a wiadomo�ci na
ten temat mo�na jeszcze dzisiaj
przeczyta� w gazetach wydawanych w Nowej Anglii. Przeprowadzonym badaniom
towarzyszy� taki rozg�os, �e �ci�gn�a
tu grupa reporter�w, kt�rzy szczeg�lnie zainteresowali si� Whateleyami. W
niedzielnym wydaniu "Boston Globe" i
"Arkham Advertiser" ukaza�y si� kwieciste artyku�y o nies�ychanie szybkim
rozwoju ma�ego Wilbura, o czarnej magii
Starego Whateleya i p�kach pe�nych dziwnych ksi��ek, o zabitym deskami pi�trze
na ich starej farmie i niesamowitym
wra�eniu, jakie robi ca�y ten region wraz z ha�asami dochodz�cymi od strony g�r.
Wilbur mia� wtedy cztery i p� roku, a
wygl�da� na pi�tnastoletniego ch�opca. Wargi i policzki pokrywa� mu ju� ciemny,
szorstki zarost, a w g�osie s�ysza�o si�
mutacj�.
Do Whateley�w wybra� si� Earl Sawyer z grup� reporter�w i fotograf�w, on to
zwr�ci� ich uwag� na dziwny smr�d,
jaki si� dobywa� z g�rnej cz�ci domu. By� identyczny jak wtedy w szopie z
narz�dziami, do kt�rej zajrza� po
zako�czeniu remontu domu, i jaki czasem wyst�powa� w pobli�u kr�gu kamiennych
kolumn na szczycie wzg�rza.
Mieszka�cy Dunwich przeczytali w gazetach artyku� na ten temat i zareagowali
�miechem na te pe�ne oczywistych
nonsens�w wiadomo�ci. Zastanawiali si� tak�e, dlaczego reporterzy robili tyle
szumu, stwierdziwszy, �e Stary Whateley
zawsze p�aci za byd�o w bardzo starych, z�otych monetach. Whateleyowie przyj�li
go�ci w swym domu ze �le skrywan�
niech�ci�, ale nie �mieli si� opiera� ani odm�wi� wyja�nie�, �eby nie spowodowa�
jeszcze wi�kszego rozg�osu.
IV
Przez dziesi�� lat Whateleyowie �yli po�r�d schorza�ej spo�eczno�ci Dunwich
niczym si� specjalnie nie wyr�niaj�c,
zw�aszcza �e wszyscy ju� przywykli do ich dziwnych obyczaj�w i orgii w
przeddzie� pierwszego maja oraz Wszystkich
�wi�tych. Dwa razy do roku rozpalali ogie� na szczycie Sentinel Hill, a wtedy
ha�asy w g��bi g�r rozbrzmiewa�y ze
wzmo�on� si��; poza tym jednak zawsze, o ka�dej porze roku, dochodzi�y z
samotnej farmy dziwne i z�owieszcze
odg�osy. Ilekro� kto� wst�pi� na farm�, opowiada� potem, �e s�ysza� je nawet
wtedy, kiedy ca�a rodzina Whateley�w
by�a na dole, i wszyscy zastanawiali si�, jak d�ugo mo�e trwa� obrz�d sk�adania
ofiary z krowy albo wo�u. Wystosowano
nawet skarg� do Towarzystwa Opieki nad Zwierz�tami; nic jednak z tego nie
wynik�o, bo mieszka�cy Dunwich zawsze
starali si� nie zwraca� uwagi na to, co dzieje si� w ich regionie.
Oko�o 1923 roku, kiedy Wilbur mia� dziesi�� lat, ale umys� jego, g�os, postawa i
zaro�ni�ta twarz nadawa�y my wygl�d
doros�ego cz�owieka, znowu w ich starym domu rozleg�y si� ciesielskie roboty. I
znowu odbywa�y si� na pi�trze, a po
rozrzuconych kawa�kach drewna ludzie zorientowali si�, �e ch�opak i jego dziadek
zburzyli dzia�owe �ciany, zlikwidowali
nawet poddasze, zostawiaj�c jedn� wielk� izb� pomi�dzy parterem a spiczastym
dachem. Wyburzyli te� wielki, g��wny
komin, a od zardzewia�ego pieca pu�cili na zewn�trz domu blaszan� rur�.
&nbps Wiosn� po tych zmianach Stary Whateley zauwa�y�, �e noc� zlatuj� si� z
w�wozu Cold Spring chmary lelk�w
kozodoj�w i �wiergoc� pod oknami. By�o to dla niego wydarzenie o szczeg�lnym
znaczeniu, a ludziom zbieraj�cym si�
przed sklepem Osborne'a powiedzia�, �e chyba ju� zbli�a si� jego koniec.
&nbps - Gwi�d�� w takt mojego oddechu - powiedzia�. - Chyba czekaj�, �eby z�apa�
moj� dusz�. Wiedz�, �e mnie
opu�ci, i nie chc�, �eby im uciek�a. B�dziecie wiedzieli, ch�opcy, jak ju� umr�,
czy mnie z�apa�y. Jak im si� uda, b�d�
�piewa� i �mia� si� do samego rana. A jak si� nie uda, zaraz si� uspokoj�.
Wydaje mi si�, �e czasami dusze, na kt�re
te ptaki czekaj�, walcz� z nimi.
&nbps Noc� pierwszego sierpnia 1924 roku Wilbur Whateley pop�dzi� na jedynym
pozosta�ym na farmie koniu do
sklepu Osborne'a i telefonicznie wezwa� doktora Houghtona z Aylesbury. Doktor
zasta� Starego Whateleya w bardzo
ci�kim stanie, oddech mia� ci�ki, charcz�cy, serce pracowa�o nie tak, jak
trzeba, co �wiadczy�o o rych�ej �mierci.
Pokraczna c�rka-albinoska i brodaty wnuk stali przy ��ku, a tymczasem na g�rze,
z tej pustej czelu�ci, dochodzi�y
niepokoj�ce odg�osy, tak jakby przewala�y si� z �oskotem fale na p�askiej pla�y.
Doktor jednak najbardziej by�
zaniepokojony �wiergotem nocnych ptak�w. Chyba ca�y legion lelk�w kozodoj�w
wykrzykiwa� swoje diaboliczne
pos�annictwo w rytm �wiszcz�cego oddechu umieraj�cego cz�owieka. Wyda�o si� to
doktorowi Houghtonowi
niesamowite i nienaturalne, podobnie zreszt� jak ca�y ten region, do kt�rego tak
niech�tnie przyjecha� pilnie wezwany.
&nbps Oko�o pierwszej w nocy Stary Whateley odzyska� �wiadomo��, jego oddech
sta� si� mniej charcz�cy i wyszepta�
kilka urywanych s��w do wnuka.
&nbps - Wi�cej przestrzeni, Willy, jeszcze wi�cej. Ty ro�niesz... a to ro�nie
szybciej. Wkr�tce b�dzie gotowe, �eby ci�
ocali�. Otw�rz bramy Yog-Sothothowi, �piewaj d�ug� pie��. Znajdziesz j� na
stronie 751 pe�nego wydania, a potem
przy�� zapa�k� do wi�zienia. Ziemski ogie� go nie tknie.
&nbps By� niew�tpliwie ob��kany. Po przerwie, podczas kt�rej stado lelk�w
dostroi�o sw�j krzyk do zmienionego
oddechu, a z g��bi g�r zacz�y dobiega� dziwne odg�osy, doby� z siebie jeszcze
par� s��w.
&nbps - Podawaj jedzenie regularnie i w odpowiedniej ilo�ci, ale nie pozw�l,
�eby zbyt szybko ros�o, bo je�eli rozsadzi
pomieszczenie i wydostanie si�, zanim otworzysz Yog-Sothothowi, to koniec,
wszystko na pr�no. Tylko oni z zewn�trz
mog� to pomno�y� i pracowa�... Tylko oni, dawne istoty, je�eli chc� wr�ci�...
&nbps Przerwa� i znowu zacz�� z trudem �apa� oddech, a Lavinia krzykn�a
s�ysz�c, jak lelki dostosowa�y si� do
oddechu. Dopiero po up�ywie godziny wyda� z siebie ostatnie rz꿹ce tchnienie.
Doktor Houghton opu�ci� pomarszczone
powieki na szkliste szare oczy, a w tym momencie prawie niepostrze�enie, umilk�
krzyk ptak�w. Lavinia zaszlocha�a,
za� Wilbur tylko zachichota�, przy wt�rze dalekich odg�os�w z g�r.
&nbps -Nie z�apa�y go - mrukn�� grubym basem.
&nbps Wilbur sta� si� w swojej dziedzinie uczonym i wielkim erudyt�, prowadzi�
korespondencj� z licznymi bibliotekami
w najbardziej odleg�ych miejscach, posiadaj�cymi w swoich zbiorach rzadko
spotykane ksi�gi z najdawniejszych
czas�w. W Dunwich ros�a do niego nienawi��, dr�ano przed nim, znikali bowiem
m�odzi ludzie i w skryto�ci
podejrzewano, �e Wilbur ma w tym udzia�, ale jako� zawsze udawa�o mu si� unikn��
�ledztwa, mo�e lud�mi kierowa�
l�k, a mo�e sprawia�y to stare, z�ote monety, za kt�re, podobnie jak jego
dziadek, kupowa� systematycznie coraz
wi�cej byd�a. Teraz ju� by� w pe�ni dojrza�y, osi�gn�� wzrost doros�ego
cz�owieka, a wszystko wskazywa�o na to, �e
b�dzie r�s� nadal. W 1925 roku, kiedy pewien uczony z Miskatonic University
odwiedzi� go kt�rego� dnia, a wyszed�
poblad�y i ogromnie zaskoczony, wzrost Wilbura wynosi� ju� sze�� i trzy czwarte
stopy.
W miar� up�ywu lat Wilbur okazywa� swojej pokracznej matce-albinosce coraz
wi�ksz� pogard�. W ko�cu nie pozwoli�
jej chodzi� z nim w g�ry w przeddzie� pierwszego maja i Wszystkich �wi�tych, a w
1926 roku biedaczka zwierzy�a si�
Mamie Bishop, �e si� go boi.
-Jest w nim co� wi�cej, ni� wiem i mog� powiedzie�, Mamie - wyzna�a. - A
ostatnio jest jeszcze wi�cej. Przysi�gam
przed Bogiem, �e nie wiem, czego on chce i czego usi�uje dokona�.
Tym razem w przeddzie� Wszystkich �wi�tych odg�osy w g��bi g�r rozbrzmiewa�y
silniej ni� zwykle i tak jak zawsze
zap�on�� ogie� na Sentinel Hill; ale na ludziach wi�ksze wra�enie zrobi�
rytmiczny krzyk niezliczonych stad lelk�w, kt�re
ju� dawno powinny odlecie�, a kt�re gromadzi�y si� przy nieo�wietlonej farmie
Whateley�w. Po p�nocy ich przera�liwy
krzyk przemieni� si� w istne piek�o szyderczego chichotu, kt�ry wype�ni� ca��
okolic�, a umilk� dopiero o brzasku. Potem
znik�y, odlecia�y w po�piechu na po�udnie, gdzie powinny by� ju� co najmniej od
miesi�ca. Wszyscy zastanawiali si�
nad tym wydarzeniem. Nikt z miejscowych ludzi nie umar�... ale nie ujrzano ju�
nigdy wi�cej biednej brzyduli-albinoski,
Lavinii Whateley.
Latem 1927 roku Wilbur naprawi� dwie szopy stoj�ce na podw�rku farmy i tam
zacz�� przenosi� ksi��ki i ca�y dobytek.
Wkr�tce Earl Sawyer powiadomi� ludzi w sklepie Osborne'a, �e zn�w odbywaj� si�
ciesielskie roboty na farmie
Whateley�w. Wilbur pozabija� wszystkie drzwi i okna na parterze, tak samo jak
niegdy� zrobi� to jego dziadek na
pi�trze. Zamieszka� w jednej z szop, ale Sawyerowi wyda� si� niezwykle
zaniepokojony i rozdygotany. Wszyscy
podejrzewali go, �e ma co� wsp�lnego ze znikni�ciem matki, i starali si� w og�le
nie zbli�a� do jego farmy. Mia� ju�
teraz siedem st�p wzrostu i wszystko wskazywa�o na to, �e jeszcze uro�nie.
V
Nast�pnej zimy Wilbur wybra� si� po raz pierwszy w �yciu poza granice regionu
Dunwich, co by�o wydarzeniem
nies�ychany. Prowadzi� korespondencj� z Widener Lubrary w Harvardzie,
Bibliotheque Nationale w Pary�u, British
Museum, uniwersytetem w Buenos Aires i bibliotek� Miskatonic University w
Arkham, ale niestety, nie zdo�a�
wypo�yczy� ksi��ki, kt�ra mu by�a rozpaczliwie potrzebna; w ko�cu wi�c wyruszy�,
obszarpany, brudny, zaro�ni�ty i
nieokrzesany, aby przejrze� ten egzemplarz w Miskatonic, do kt�rego by�o
najbli�ej. Maj�cy prawie osiem st�p wzrostu,
z tani� waliz� kupion� u Osborne'a, ten �niady, zaro�ni�ty gargulec zjawi� si�
pewnego dnia w Arkham, aby odnale��
straszn� ksi�g� trzyman� pod kluczem w bibliotece uniwersyteckiej - ohydny
"Necronomicon" - napisan� przez
szalonego Araba Abdula Alhazreda, w wersji �aci�skiej Olausa Wormiusa, a wydan�
w siedemnastym wieku w Hiszpanii.
Nigdy jeszcze dotychczas nie widzia� miasta, ale na nic nie zwraca� uwagi -
interesowa�o go tylko jedno - odnalezienie
drogi do uniwersytetu; tam przeszed� beztrosko ko�o wielkiego podw�rzowego psa o
ostrych, bia�ych k�ach, kt�ry na
jego widok zacz�� ujada� z niespotykan� furi� i wrogo�ci�, szarpi�c mocny
�a�cuch jak oszala�y.
Wilbur mia� przy sobie bezcenny, cho� uszkodzony egzemplarz w przek�adzie
angielskim doktora Dee, kt�ry przekaza�
mu w spadku dziadek, a otrzymawszy dost�p do wersji �aci�skiej natychmiast
zacz�� por�wnywa� oba teksty, chcia�
bowiem odnale�� pewien ust�p, kt�ry powinien by� si� zachowa� na 751 stronie
jego uszkodzonego egzemplarza. Tyle
by� uprzejmy powiedzie� bibliotekarzowi, temu samemu uczonemu (a by� on
magistrem nauk humanistycznych
uniwersytetu Miskatonic, doktorem filozofii uniwersytetu w Princeton, mia� te�
doktorat literatury uniwersytetu Johns
Hopkins), kt�ry kiedy� osobi�cie przyjecha� na farm�, a teraz zasypywa�
pytaniami. Wilbur wyzna�, �e szuka pewnej
formu�y albo zakl�cia, w kt�rym zawiera si� straszne imi� Yog-Sothoth, bo
zainteresowa�y go pewne r�nice,
powt�rzenia i niejasno�ci, kt�re utrudnia�y w�a�ciwe zrozumienie. Kiedy
przepisywa� t� formu��, doktor Armitage
przypadkowo spojrza� mu przez rami� na otwarte stronie; z lewej strony, w wersji
�aci�skiej, wymienione by�y straszne
gro�by pod adresem pokoju i zdrowego umys�u ludzi �yj�cych na tym �wiecie.
Nie nale�y s�dzi� (brzmia� tekst, kt�ry Armitage szybko t�umaczy�), �e cz�owiek
jest najstarszym i ostatnim w�adc� na
ziemi albo �e zwyk�a masa �ycia i substancji to wszystko, co istnieje na tym
�wiecie. Dawne istoty by�y, s� i b�d�
zawsze. Nie w znanych nam przestrzeniach, ale pomi�dzy nimi. Spokojne, takie
same jak za pierwotnych czas�w,
bezwymiarowe, istniej�, cho� s� dla nas niewidzialne. Yog-Sothoth zna bram�.
Yog-Sothoth jest w�a�nie bram�. Yog-
Sothoth jest kluczem i stra�nikiem tej bramy. Przesz�o��, tera�niejszo�� i
przysz�o�� skupiaj� si� w Yog-Sothoth. On
wie, sk�d Dawne Istoty przedosta�y si� w przesz�o��, wie te�, gdzie si�
przedostan� w przysz�o��. Zna te� miejsca na
ziemi, po kt�rych kr��y�y, po kt�rych wci�� kr���, i wie, dlaczego nikt ich
dostrzec nie mo�e. Po ich zapachu ludzie
mog� czasami wyczu� ich blisko��, ale nie s� w stanie nawet wyobrazi� sobie ich
wygl�du, cho� niekt�re z tych istot
przekaza�y pewnym ludziom swoje cechy. A jest ich wiele rodzaj�w, s� i takie
istoty, kt�re wykazuj� pewne
podobie�stwo do zjawy, jak� jest cz�owiek, a s� te� i takie, kt�re nie posiadaj�
wzroku ani substancji. Kr���
niewidzialne i ohydne w bezludnych miejscach, w kt�rych kiedy� wypowiedziane
zosta�y s�owa i odby�y si� rytualne
obrz�dy w odpowiednim dla nich czasie. Wiatr szemrze w rytm ich g�os�w, a ziemia
szepce, �wiadoma ich obecno�ci.
�ami� lasy, niszcz� miasta, ale niechaj lasy ani miasta nie dostrzegaj� r�ki,
kt�ra je smaga. Kadath pozna� je na
mro�nych, le��cych od�ogiem przestrzeniach, ale kto spo�r�d ludzi zna Kadatha?
Na lodowej pustyni Po�udnia i
zatopionych wyspach Oceanu znajduj� si� kamienie, na kt�rych wyryte s� ich
piecz�cie, kt� jednak ogl�da�
kiedykolwiek okryte g��bokim lodem miasta albo zamkni�t� wie�� ozdobion�
girlandami wodorost�w i skorupiak�w?
Wielki Cthulhu jest ich kuzynem, a i on tylko niekiedy mo�e je wypatrzy�. Ial
Shub-Niggurath! Poznacie je jako ohyd�.
Ich d�o� jest przy waszych gard�ach, a mino to nie widzicie ich. Domostwo Ia
jest nawet na dobrze strze�onym progu
waszego domu. Yog-Sothoth jest kluczem do bramy, tam gdzie spotykaj� si� cia�a
niebieskie. Cz�owiek rz�dzi teraz
tam, gdzie niegdy� rz�dzi�y One; wkr�tce One b�d� rz�dzi� tam, gdzie rz�dzi
teraz cz�owiek. Po lecie jest zima, po
zimie lato. Czekaj� cierpliwie, pot�ne, bo znowu tutaj zapanuj�.
Doktor Armitage po��czy� to, co przeczyta�, ze strasznymi opowie�ciami, jakie
us�ysza� na temat Dunwich i samego
Wilbura Whateleya, jego tajemniczych narodzi i strasznego prawdopodobie�stwa
matkob�jstwa, i ogarn�� go l�k; czu�
si� tak, jakby powia�o na� wilgotnym ch�odem z grobowca. Wyda�o mu si�, �e ten
pochylony , przypominaj�cy zwierz�
olbrzym sp�yn�� chyba z jakiej� innej planety; tylko cz�ciowo nale�a� do
rodzaju ludzkiego, a zwi�zany by� z czarn�
otch�ani� innego �wiata i innych istot, kt�ra rozci�ga si� niczym koszmarna
zjawa poza sfer� si�y i materii, czasu i
przestrzeni. Wilbur tymczasem podni�s� g�ow� i zacz�� m�wi� dziwnym, dono�nym
g�osem, jaki nie m�g� si� dobywa� z
normalnych narz�d�w mowy cz�owieka.
- Panie Armitage, chyba jednak musz� wzi�� t� ksi�g� do domu. S� tu rzeczy,
kt�re trzeba wypr�bowa� w innych
warunkach, tutaj ich nie mam, i by�by to grzech �miertelny, gdyby biurokratyczne
przepisy powstrzyma�y mnie od
tego. Niech pan si� zgodzi. Zapewniam pana, �e nikt na to nie zwr�ci uwagi. A ja
b�d� si� ni� dobrze opiekowa�. To nie
ja zniszczy�em tak t� ksi��k� Deego.
Przerwa�, dostrzeg� bowiem na twarzy bibliotekarza zdecydowany sprzeciw, podczas
gdy na jego w�asnej odra�aj�cej
twarzy pojawi� si� w tym momencie wyraz przebieg�o�ci. Armitage ju� mia�
powiedzie�, �eby przepisa� potrzebne mu
fragmenty, gdy nagle u�wiadomi� sobie, jaki mog� by� tego konsekwencje, i
powstrzyma� si� od udzielenia takiej rady.
Zbyt wielka to odpowiedzialno�� dawa� takiemu stworowi klucz do blu�nierczych
dalekich �wiat�w. Whateley, widz�c,
jak sprawy stoj�, stara� si� potraktowa� to lekko.
- Trudno, skoro pan tak uwa�a. Mo�e w Harvardzie nie b�d� robi� takich
trudno�ci. - I nie m�wi�c ju� nic wi�cej
wyszed� pochylaj�c si� w ka�dych drzwiach, jakie mija�.
Z okna biblioteki Armitage przygl�da� si�, jak Wilbur przemierza� dziedziniec
podskakuj�c niczym goryl, za� pies
�a�cuchowy ujada� z ca�ych si�. Przypomnia�y mi si� wszystkie tajemnicze
opowie�ci, jakie us�ysza�, a tak�e artyku�y w
starym niedzielnym czasopi�mie "Advertiser" i to wszystko, czego si� dowiedzia�
od prostych wie�niak�w w Dunwich.
Pochodz�ce nie z tego �wiata niewidziane istoty - a przynajmniej nie z
tr�jwymiarowej ziemi - wrogie i straszne,
grasowa�y po w�wozach Nowej Anglii i tkwi�y, te oble�ne stwory, na g�rskich
szczytach. By� o tym przekonany ju� od
dawna. Teraz prawie wyczuwa� blisk� obecno�� strasznego, niepokoj�cego koszmaru
i niemal dostrzega�, jak nosi�a si�
moc tej piekielnej, czarnej, odwiecznej mary, dotychczas pozostaj�cej w stanie
bierno�ci. Zamkn�� "Necronomicon" z
obrzydzeniem ale w sali wci�� unosi� si� odra�aj�cy, nieokre�lony zapach.
"Poznacie ich po zapachu" - zacytowa�. Tak,
by� to ten sam zapach, jaki przyprawi� go o md�o�ci na farmie Whateley�w przed
trzema laty. Przyszed� mu na my�l
Wilbur, odra�aj�cy i z�owieszczy, i za�mia� si� szyderczo na wspomnienie
kr���cych we wsi pog�osek o jego
pochodzeniu.
- Kazirodztwo? - Armitage wypowiedzia� to prawie �e pe�nym g�osem. - Wielki
Bo�e, c� za uprszczenie! Poka� im
Artura Machene'a "The Great God Pan", a uznaj� to za powszechny w Dunwich
skandal. Ale jaka� to istota... jaki
przekl�ty, bezkszta�tny stw�r z tej tr�jwymiarowej ziemi albo spoza jej
granic... jest ojcem Wilbura Whateleya? Urodzi�
si� w �wi�to Matki Boskiej Gromniczej, w dziewi�� miesi�cy po wigilii pierwszego
maja 1912 roku, kiedy to wie�ci o
podziemnych odg�osach dotar�y do Arkham. Co kr��y�o po g�rach w t� majow� noc?
Jaki� to koszmarny stw�r, na p�
ludzki, z cia�a i krwi, osiad� na tym �wiecie?
Nast�pne tygodnie dr Armitage po�wi�ci� na zbieranie wiadomo�ci o Wilburze
Whateleyu i bezkszta�tnych istotach
przebywaj�cych w okolicy Dunwich. Skontaktowa� si� z doktorem Houghtonem w
Aylesbury, kt�ry by� przy �mierci
Starego Whateleya, i zacz�� si� g��boko zastanawia� nad ostatnimi s�owami, jakie
starzec wypowiedzia� przed �mierci�,
a jakie mu doktor powt�rzy�. Pobyt w Dunwich nie wni�s� nic nowego, natomiast
uwa�ne zapoznanie si� z
"Necronomicon", zw�aszcza z tymi fragmentami, kt�rych Wilbur szuka� z takim
zapa�em, dostarczy�o mu nowych i
strasznych kluczy do natury, metod, pragnie� i potwornego z�a zagra�aj�cego tej
planecie. Przeprowadzi� liczne
rozmowy z uczonymi, zajmuj�cymi si� okultyzmem, z innymi skontaktowa� si�
listownie, i w rezultacie popad� w
zdumienie, kt�re powoli przerodzi�o si� w niepok�j, a nawet paniczny l�k. Latem
nie m�g� ju� si� oprze� uczuciu, �e
stanowczo nale�y co� zrobi� z tym strasznym koszmarem, jaki si� czai w dolinach
g�rnego biegu Miskatonic, a tak�e z
tym potworem znanym ludzko�ci jako Wilbur Whateley.
Koszmar z Dunwich mia� miejsce pomi�dzy do�ynkami, 1 sierpnia, a zr�wnaniem dnia
z noc�, 21 wrze�nia 1928 roku,
i doktor Armitage by� jednym ze �wiadk�w strasznego prologu tego wydarzenia.
S�ysza� o groteskowej wyprawie
Whateleya do Cambridge i o niestrudzonych wysi�kach, jakie podejmowa�, �eby
tylko wypo�yczy� "Necronomicon" z
Widener Library albo przynajmniej przepisa� odpowiednie fragmenty. Wysi�ki te
spe�z�y na niczym, gdy� Armitage
wys�a� pe�ne powagi ostrze�enie do wszystkich bibliotekarzy maj�cych w swojej
pieczy t� straszn� ksi�g�. Wilbur by� w
Cambridge okropnie zdenerwowany; chcia� za wszelk� cen� zdoby� ksi��k�, a
jednocze�nie jak najpr�dzej powr�ci� do
domu, tak jakby si� obawia� konsekwencji swojej nieobecno�ci.
Na pocz�tku sierpnia mia�y miejsca nieoczekiwane wydarzenia. Trzeciego sierpnia,
we wczesnych godzinach rannych,
zbudzi�o doktora Armitage'a w�ciek�e, zajad�e szczekanie �a�cuchowego psa na
dziedzi�cu college'u. Warcza�,
skowycza�, szczeka� jak oszala�y, i to coraz bardziej zaciekle, ale co pewien
czas zalega�a na moment pe�na grozy,
z�owieszcza cisza. Nagle rozleg� si� zupe�nie inny krzyk, kt�ry rozbudzi� po�ow�
mieszka�c�w Arkham, a potem
nawiedza� ich bezustanni we snach - a by� to krzyk, jaki nie m�g� si� doby� z
gard�a istoty zrodzonej na ziemi i
przynale�nej do tego �wiata.
Amitage szybko si� ubra� i pop�dzi� przez ulic� i trawnik prosto do college'u,
gdzie ju� zd��yli si� zgromadzi� inni
ludzie. Z biblioteki dochodzi� przenikliwy d�wi�k sygna�u alarmowego. W blasku
ksi�yca wida� by�o otwarte okno
ziej�ce czerni�, a wi�c kto� musia� si� dosta� do biblioteki, bo stamt�d w�a�nie
dochodzi�o szczekanie i warczenie, ale
tak�e jakie� zduszone j�ki. Instynkt podszepn�� Armitage'owi, �e to, co si� tam
rozgrywa, nie jest przeznaczone dla
oczu przeci�tnego widza, autorytatywnie wi�c kaza� si� wszystkim odsun��, a sam
otworzy� drzwi prowadz�ce do hallu.
W zgromadzonym t�umie dostrzeg� profesora Warrena Rice'a i doktora Francisa
Morgana, kt�rym zwierzy� si� ze swoich
w�tpliwo�ci i z�ych przeczu�. Do nich zwr�ci� si� z pro�b�, aby mu towarzyszyli.
Teraz s�ycha� ju� by�o tylko czujny,
monotonny skowyt psa; nagle jednak ze zdumieniem stwierdzi�, �e w g�stwinie
pobliskich krzak�w rozlega si� g�o�ny,
ch�ralny �wiergot lelk�w kozodoj�w, jakby zestrojony z rytmem ostatnich oddech�w
umieraj�cego cz�owieka.
W ca�ym budynku unosi� si� straszliwy fetor, tak ju� dobrze znany doktorowi
Armitage'owi. Wszyscy trzej m�czy�ni
pomkn�li przez hall do niewielkiej czytelni, z kt�rej dobiega� skowyt psa. Przez
chwil� nikt nie mia� odwagi zapali�
�wiat�a, w ko�cu Armitage zdoby� si� na odwag� i przekr�ci� kontakt. Jeden
spo�r�d nich - trudno ustali� kto - krzykn��
przera�liwie ujrzawszy to, co znajdowa�o si� w sali po�r�d poprzewracanych
sto��w i krzese�. Profesor Rice twierdzi, �e
na moment utraci� ca�kowicie przytomno��, mimo �e si� nie zachwia� ani nie
przewr�ci�.
Stw�r, kt�ry le�a� skulony na boku, w ka�u�y cuchn�cej zielono��tej posoki i
smolistej mazi, mia� oko�o trzech
metr�w wysoko�ci; pies poszarpa� na nim odzienie, porozrywa� mu sk�r�. Jeszcze
�y�, jego cia�em miota�y przera�liwe,
spazmatyczne drgawki, a pier� falowa�a w zgodnym rytmie z szale�czym �wiergotem
lelk�w kozodoj�w. Po ca�ej sali
przewraca�y si� szcz�tki sk�rzanych but�w i strz�py ubrania, w oknie za� le�a�
porzucony tam, pusty worek. Ko�o
biurka stoj�cego po�rodku czytelni le�a� nieroz�adowany rewolwer z wgi�tym
nabojem. Stw�r ten jednak tak
absorbowa� ich uwag�, �e o niczym innym nie byli w stanie my�le�. By�oby to
banalne i nieca�kowicie oddaj�ce prawd�,
gdyby powiedzie�, �e �adne pi�ro nie zdo�a�oby opisa� tego widoku, z ca�� jednak
stanowczo�ci� mo�na stwierdzi�, �e
nie jest to mo�liwe, aby ktokolwiek, kto my�li i widzi w kategoriach kszta�t�w i
form znanych na tej planecie i
zwi�zanych z tr�jwymiarowo�ci�, potrafi� sobie to wyobrazi� i komukolwiek to
przekaza�. Stw�r ten mi�� po cz�ci
kszta�t ludzki, zw�aszcza r�ce i twarz, kt�ra w swojej brzydocie nosi�a jednak
cechy rodu Whateley�w. Tors i dolne
ko�czyny mia� niesamowicie wynaturzone i tylko starannie dopasowany ubi�r m�g�
to zamaskowa� i umo�liwi� istnienie
na ziemi bez budzenia sprzeciwu.
Powy�ej pasa by� na wp� antropomorficzny, cho� jego klatka piersiowa, na kt�rej
wci�� jeszcze czujnie spoczywa�y
rozcapierzone pazury psa, pokryta by�a pomarszczon� sk�r� krokodyla albo
aligatora. Plecy mia� usiane ��tymi i
czarnymi plamami, odnosi�o si� wra�enie, �e obci�gni�te s� �uskowat� sk�r� w�a.
Jeszcze gorzej wygl�da� poni�ej
pasa; tu ju� trudno si� by�o dopatrze� podobie�stwa do cz�owieka, by� to potw�r.
Porasta�a go czarna sier��, a z
brzucha zwisa�o chyba ze dwadzie�cia macek ze stercz�cymi, czerwonymi otworami
g�bowymi. By�y one dziwacznie
rozmieszczone, w jakim� uk�adzie geometrycznym, wykraczaj�cymi poza normy
ziemskie i systemu s�onecznego. Na
biodrach, w r�owych, otoczonych rz�sami oczodo�ach, znajdowa�o si� g��boko
osadzone, szcz�tkowe oko; zamiast
ogona mia� co� w rodzaju tr�by albo macki z fioletowymi pier�cieniami, co w
gruncie rzeczy przypomina�o szcz�tkowe
usta albo gard�o. Poro�ni�te sier�ci� ko�czyny przypomina�y tylne �apy
prehistorycznych jaszczur�w, z po�y�kowanymi
brzu��cami, nie by�y to jednak ani kopyta, ani pazury. Kiedy stw�r ten oddycha�,
ogon i macki w rytm oddechu
zmienia�y kolor, jakby pod wp�ywem kr��enia owej zielonkawej cieczy,
przybieraj�c w ogonie odcie� ��tawy i
szarobia�y pomi�dzy fioletowymi pier�cieniami. Prawdziwej krwi nie by�o w nim
ani �ladu, tylko ta cuchn�ca,
zielono��ta, lepka ciecz, kt�ra s�czy�a si� po malowanej pod�odze pozostawiaj�c
odbarwione plamy.
Umieraj�cy stw�r jakby si� o�ywi� w obecno�ci trzech m�czyzn i nie odwracaj�c
ani nie poruszaj�c g�owy zacz�� co�
mamrota�. Armitage nie odnotowa� tych s��w, ale zapewnia, �e nie by� to j�zyk
angielski. Z pocz�tku poszczeg�lne
sylaby najwyra�niej nie mia�y zwi�zku z �adn� ziemsk� mow�, ale pod koniec mo�na
by�o odr�ni� nie powi�zane ze
sob� fragmenty z "Necronomicon", kt�ra sta�a si� zgubn� dla tego diabelskiego
potwora. Armitage przypomina sobie,
�e brzmia�o to mniej wi�cej nast�puj�co: "N'gal, n'ha'ghaa, bugg-shoggog, y'hah:
Yog-Sothoth, Yog-Sothoth..."
Wreszcie g�os zamilk�, a krzyk lelk�w nasili� si� w rytmicznym crescendo
oczekiwania.
Po chwili oddech zamar�, a pies uni�s� do g�ry g�ow� i zawy� pos�pnie. Po��k�a,
ohydna twarz potwora zmieni�a si�,
wielkie czarne oczy zapad�y si� g��boko. Za oknem nagle umilk�a wrzawa lelk�w, a
ponad g�owami wzburzonego t�umu
rozleg� si� szale�czy trzepot ich skrzyde�. Na tle ksi�yca zamajaczy�a ogromna
chmura skrzydlatych str�y, wzbi�a si�
wysoko i znik�a, jakby przera�ona tym, co mia�o sta� si� jej �upem.
Wtem pies zerwa� si�, zaszczeka� przera�liwie i wyskoczy� przez okno, kt�rym si�
dosta� do �rodka. T�um zawrza�, a
doktor Armitage zwr�ci� si� z pro�b�, �eby nikt si� nie zbli�a�, dop�ki lekarz i
policja nie dokonaj� ogl�dzin. Dzi�kowa�
Bogu, �e okna s� umieszczone wysoko i nikt nie mo�e zajrze�, dla pewno�ci
pozaci�ga� szczelnie wszystkie zas�ony.
Tymczasem przyjechali dwaj policjanci; doktor Morgan, kt�ry spotka� si� z nimi w
hallu, zacz�� ich nak�ania�, aby dla
w�asnego dobra nie wchodzili do cuchn�cej czytelni, dop�ki nie przyjedzie lekarz
i le��cy na ziemi stw�r nie zostanie
przykryty.
Tymczasm na pod�odze zachodzi�o przedziwne zjawisko. Nie ma potrzeby opisywa�
procesu kurczenia si� i rozk�adu,
jaki odbywa� si� na oczach doktora Armitage'a i profesora Rice'a; mo�na jednak
�mia�o powiedzie�, �e tylko twarz i
r�ce Wilbura Whateleya wykazywa�y podobie�stwo do cz�owieka, reszta cia�a mia�a
niewiele wsp�lnego z rodzajem
ludzkim. Kiedy