8196

Szczegóły
Tytuł 8196
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8196 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8196 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8196 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

H. P. Lovecraft Koszmar w Dunwich Gorgony, Hydry i Chimery - straszne opowie�ci o Celaeno i Harpiach - mog� si� odradza� w przes�dnym umy�le - ale istnia�y tam ju� przedtem. S� kopi�, wzorcem - stare ich wzorce s� w nas, i s� wieczne. Gdyby by�o inaczej, to czy przytoczone przyk�ady, kt�re na jawie uwa�amy za nieprawdziwe, mog�yby wywiera� na nas jakikolwiek wp�yw? Czy to znaczy, �e w spos�b naturalny przejmujemy poczucie l�ku od takich w�a�nie obiekt�w, kt�re, jak si� powszechnie uwa�a, s� w stanie wyrz�dzi� nam cielesn� krzywd�? O, bynajmniej! Tego rodzaju l�ki maj� o wiele starsze pod�o�e. Si�gaj� poza cia�o - a nawet w powi�zaniu z cia�em by�yby takie same... Fakt, �e l�k, tutaj rozwa�any, ma charakter czysto duchowe, �e jest silny w proporcji, tak jak jest bezprzedmiotowy na ziemi, �e dominuje w okresie naszego bezgrzesznego niemowl�ctwa - stwarza trudno�ci, kt�rych rozwi�zanie mo�e u�atwi� wejrzenie w okres, gdy �wiat jeszcze nie istnia�, i cho�by pobie�ne zerkni�cie w mroczn� krain� praegzystencji. Charles Lamb: "Czarownice i inne koszmary nocne". I Je�li podr�nik, przebywaj�cy na p�nocy �rodkowej cz�ci Massachusetts, skr�ci w niew�a�ciwy go�ciniec na rozstaju dr�g przy rogatkach Aylesbury tu� za Dean's Corners, napotka samotn� i dziwn� krain�. Teren si� tu wznosi, a kamienne mury obro�ni�te dzik� r� coraz silniej napieraj� na kr�t�, piaszczyst� i po��obion� koleinami drog�. Drzewa w pojawiaj�cych si� co pewien czas pasmach las�w wydaj� si� za du�e, a dzikie krzewy, je�yny i trawa rosn� tak bujnie, �e nawet w zamieszka�ych regionach niecz�sto si� takie spotyka. Pola uprawne, ma�o zreszt� urodzajne, wyst�puj� tu tylko gdzieniegdzie, a z rzadka rozproszone domy nosz� znamiona wieku, n�dzy i ruiny. Nie wiadomo, dlaczego tak si� dzieje, ale nikt w�a�ciwie nie ma ochoty pyta� o drog� wychodz�cych, samotnych ludzi, kt�rych niekiedy mo�na dostrzec na rozpadaj�cych si� progach dom�w oraz na spadzistych ��kach usianych kamieniami. Ludzie ci s� tak milcz�cy i tajemniczy, �e ka�dy odnosi wra�enie, jakby natkn�� si� na jakie� zakazane istoty, z kt�rymi lepiej by�oby nie mie� do czynienia. A kiedy wznosz�ca si� coraz wy�ej droga doprowadza do miejsca, z kt�rego roztacza si� ponad g�stymi lasami widok na wzg�rza, narasta uczucie dziwnego niepokoju. Ich wierzcho�ki s� nazbyt okr�g�e i symetryczne, aby taki widok m�g� si� wyda� przyjemny i naturalny, a do tego jeszcze co jaki� czas rysuj� si� niezwykle wyrazi�cie na tle nieba wysokie, ustawione w kr�g kamienne kolumny wie�cz�ce szczyty tych wzg�rz. Drog� przecinaj� niezbadanej g��boko�ci w�wozy i parowy, a prymitywne drewniane mosty nie zapewniaj� poczucia bezpiecze�stwa. A kiedy droga opada w d�, pojawiaj� si� ca�e po�acie bagien, na widok kt�rych cz�owiek instynktownie si� wzdryga, natomiast wieczorem ogarnia go l�k, gdy zaczyna si� rozlega� skrzeczenie niewidocznych lelk�w kozodoj�w, a niespotykane chmary robaczk�w �wi�toja�skich wykonuj� taniec w rytm ochryp�ego, uporczywego i dono�nego rechotu �ab. W�ska, l�ni�ca wst�ga g�rnego biegu rzeki Miskatonic przypomina pe�zaj�cego w�a, kiedy tak wije si� u st�p kopulastych wzg�rz, spo�r�d kt�rych wyp�ywa. Im bli�ej wzg�rz, podr�nik stwierdza, �e bardziej przyci�gaj� uwag� ich zalesione stoki ani�eli kamienne, kopulaste wierzcho�ki. Ziej� czarnym mrokiem, s� urwiste i mia�oby si� ochot� znale�� od nich jak najdalej, ale nie ma niestety innej drogi, dzi�ki kt�rej mo�na by ich unikn��. Po drugiej stronie krytego mostu wida� ma�� wiosk� przycupni�t� mi�dzy rzek� a stromym zboczem Round Mountain, w kt�rej zadziwiaj� przegni�e spadziste dachy �wiadcz�ce o architekturze zacznie starszej ni� pozosta�a zabudowa okolicy. Nie napawa otuch� �wiadomo��, kiedy przyjrze� si� bli�ej, �e wi�kszo�� chat jest opustosza�a i chyli si� do ruiny i �e w ko�ciele ze zwalon� wie�� mie�ci si� teraz jedyny niechlujny sklep tej wioski. Przera�enie ogarnia na my�l, �e trzeba przej�� mroczny jak tunel most, nie da si� go jednak omin��. A po drugiej stronie, na odcinku drogi prowadz�cej przez wie�, bucha przykra wo� zbutwienia, nagromadzona przez ca�e stulecia. Z ulg� opuszcza si� to miejsce posuwaj�c si� w�sk� �cie�k� wiod�c� u podn�a wzg�rz i poprzez r�wnin� dociera si� znowu do rogatek Aylesbury. Czasem dopiero tutaj cz�owiek si� dowiaduje, �e by� w Dunwich. Obcy rzadko odwiedzaj� t� miejscowo��, a od pewnego czasu, kiedy to mia�y tam miejsce straszne wydarzenia, wszystkie kieruj�ce do� drogowskazy zosta�y usuni�te. Sceneria tamtejsza, je�li ocenia� wedle zwyk�ego kanonu estetycznego, jest wyj�tkowo �adna, a jednak nie przyje�d�aj� tam tury�ci w sezonie letnim, nie zagl�daj� te� arty�ci. Dwie�cie lat temu, kiedy opowie�ci o wied�mach wypijaj�cych krew, otaczaniu czci� Szatana i o dziwnych istotach �yj�cych w lasach nie budzi�y pob�a�liwego u�miechu, m�wi�o si� jawnie o przyczynach, dla kt�rych nale�y unika� tych teren�w. W wieku, w kt�rym w�ada rozum, a w kt�rym w�a�nie �yjemy - koszmar w Dunwich zosta� wyciszony w 1928 roku przez ludzi, kt�rym dobro tego miasta i �wiata le�a�o na sercu - wszyscy unikaj� tych stron nie wiedz�c w�a�ciwie dlaczego. By� mo�e znana jest jedna przyczyna - ale nie ludziom przyby�ym z daleka - a mianowicie odra�aj�cy wygl�d nielicznych ju� mieszka�c�w tych chyl�cych si� do upadku osiedli, jakie do�� cz�sto spotyka si� w zak�tkach Nowej Anglii. Stanowi� jakby swoj� w�asn� ras� z wyra�nie zaznaczaj�cych si� umys�owym i fizycznym stygmatem degeneracji, spowodowanej mi�dzy innymi zawieraniem ma��e�stw mi�dzy krewnymi. Przeci�tna ich inteligencji jest katastrofalnie niska, natomiast ich kroniki a� cuchn� od jawnej z�o�liwo�ci potajemnych zab�jstw, kazirodztwa oraz czyn�w wyj�tkowo okrutnych i wyuzdanych. Grupa przynale��ca do starego ziemia�stwa, a reprezentowana przez dwie albo trzy rodziny, kt�re przyby�y tu z Salem w 1692 roku, utrzyma�a si� na cokolwiek wy�szym poziomie, cho� poniekt�rzy jej potomkowie tak ju� wro�li w posp�lstwo, �e tylko ich nazwiska mog� by� kluczem do tak znies�awionego pochodzenia. Niekt�rzy Whateleyowie czy Bishopowie wci�� jeszcze wysy�aj� najstarszych syn�w do Harvardy czy Miskatonic, ale rzadko powracaj� oni pod butwiej�ce dachy, pod kt�rymi ich przodkowie, a tak�e oni sami przyszli na �wiat. Nawet ci, kt�rzy znaj� fakty zwi�zane z koszmarem, jaki si� tutaj wydarzy�, nie potrafi� powiedzie�, co si� dzia�o w Dunwich. Stare legendy wspominaj� o bezbo�nych obrz�dach i tajnych zgromadzeniach Indian, podczas kt�rych przywo�ywano zakazane, tajemnicze istoty spo�r�d wielkich, kopulastych wzg�rz i odprawiano dzikie, orgiastyczne obrz�dy, powoduj�c jakie� trzaski i grzmoty w g��bi ziemi. W 1747 roku wielebny Abijah Hoadley, nowo przyby�y kap�an Kongregacjonalnego Ko�cio�a we wsi Dunwich, wyg�osi� pami�tne kazanie na temat obecno�ci Szatana i jego diab��w, w kt�rym powiedzia�: Zwa�y� musimy, �e te blu�niercze si�y z piekielnego Orszaku Demon�w s� nazbyt powszechnie znane, aby im mo�na by�o zaprzecza�. Przekl�te g�osy Azazela i Buzraela, Belzebuba i Beliala s�ysza�o z g��bi ziemi ponad dwudziestu jeszcze �yj�cych wiarygodnych �wiadk�w, a dwa tygodnie temu ja sam wyra�nie s�ysza�em rozmow� nieczystych si� w g�rach za moim domem. Dochodzi�o brz�czenie i dudnienie, j�k i pisk, i jakie� syki. By�y to d�wi�ki obce tej ziemi, a musia�y si� dobywa� z jaski�, kt�re tylko cz�owiek uprawiaj�cy czarn� magi� mo�e odkry�, a otworzy� jedynie diabe�. Wielebny Hoadley wkr�tce potem znikn��, ale tekst jego kazania, wydrukowany w "Springfield", do dzi� istnieje. Jednak�e ka�dego roku dochodz� wie�ci o dziwnych odg�osach rozbrzmiewaj�cych w�r�d g�r i wci�� stanowi� zagadk� dla geolog�w i fizjograf�w. Inne podania g�osz� o jakim� nieprzyjemnym zapachu unosz�cym si� w pobli�u kr�ku kamiennych kolumn i o nag�ych, sowizdrzalskich odg�osach s�yszalnych niezbyt wyra�nie w pewnych godzinach, a dobywaj�cych si� z okre�lonych miejsc na dnie wielkich w�woz�w; a jeszcze inne podania ludowe wspominaj� o Diabelskim Uskoku - jest to ponure, przekl�te zbocze g�ry, na kt�rym nie rosn� ani drzewa, ani krzewy, ani nawet trawa. Ludzie tutaj panicznie si� boj� g�os�w lelk�w kozodoj�w, kt�re nasilaj� si� w ciep�e noce. Panuje przekonanie, �e te ptaki oczekuj� na dusze umieraj�cych ludzi i �e dopasowuj� rytm swoich pe�nych grozy krzyk�w do ostatnich oddech�w cierpi�cego. Je�eli pochwyc� ulatuj�c� dusz� w momencie opuszczania cia�a, natychmiast odlatuj� trzepocz�c skrzyd�ami po�r�d demonicznego chichotu; a je�li nie uda si� im pochwyci�, stopniowo zapadaj� w pe�n� rozczarowania cisz�. Wszystkie te opowie�ci ju� si� oczywi�cie prze�y�y i wydaj� si� �mieszne; wywodz� si� z niezwykle odleg�ych czas�w. Dunwich jest rzeczywi�cie bardzo stare, o wiele starsze ni� wszystkie inne osady w promieniu trzydziestu mil. Na po�udnie od Dunwich mo�na spotka� fundamenty i komin starego domu Bishopa, kt�ry zosta� zbudowany jeszcze przed 1700 rokiem; natomiast ruiny m�yna przy wodospadach, zbudowanego w 1806 roku, stanowi� najbardziej nowoczesn� architektur�, na jak� si� mo�na tu natkn��. Przemys� nigdy nie kwit� w tych stronach, a fabryka, jak� tu zamierzano rozwin�� w dziewi�tnastym wieku, mia�a kr�tkotrwa�y �ywot. Najstarsze ze wszystkiego s� jednak wielkie, surowe ciosane kolumny stoj�ce kr�giem na szczytach, ale przypisuje si� je raczej Indianom ani�eli p�niejszym osadnikom. Stosy czaszek i ko�ci w kr�gu kolumn i wok� du�ej ska�y w kszta�cie sto�u na Sentinel Hill stanowi�, w powszechnym przekonaniu, miejsce grzebania Pocumtuck�w; natomiast wielu etnolog�w, odrzucaj�c absurdalne prawdopodobie�stwo takiej teorii, twierdzili, �e s� to pozosta�o�ci lud�w kaukaskich. II Wilbur Whateley urodzi� si� o pi�tej rano w niedziel�, drugiego lutego 1913 roku, na du�ej i tylko cz�ciowo zamieszka�ej farmie, znajduj�cej si� na stoku wzg�rza cztery mile od wsi i p�torej mili od jakiegokolwiek innego domostwa w okr�gu Dunwich. Data powy�sza upami�tni�a si�, poniewa� by�o to �wi�to Matki Boskiej Gromniczej, kt�re mieszka�cy Dunwich obchodz� pod inn� nazw�, a tak�e dlatego, �e w g�rach rozleg�y si� jakie� huki, za� przez ca�� noc poprzedzaj�c� jego urodzenie ujada�y zaciekle wszystkie psy we wsi. Godny r�wnie� uwagi jest fakt, �e matka jego pochodzi�a ze zdegenerowanej ga��zi rodziny Whateley�w, �e by�a u�omn�, brzydk� trzydziestopi�cioletni� kobiet�, albinosk�, a mieszka�a ze starym ojcem, p�ob��kanym, a kt�rym w jego m�odych latach kr��y�y plotki, �e para si� czarn� magi�. Lavinia Whateley nie mia�a m�a, ale nie wyrzek�a si� dziecka, zgodnie z panuj�cymi w tych stronach obyczajami; nie przejmowa�a si� te� domys�ami, jakie mog� snu� - i snuli - okoliczni wie�niacy na temat ojcostwa jej dziecka. Wr�cz przeciwnie, wydawa�a si� dumna z czarnow�osego niemowl�cia o wygl�dzie satyra, kt�ry jaskrawo kontrastowa� z jej albinizmem i r�owymi oczami, a s�yszano te�, jak rozpowiada�o rozmaite i dziwne o nim wie�ci, o jego niezwyk�ej mocy i wielkiej przysz�o�ci. Lavinia m�wi�a r�ne rzeczy, �y�a bowiem samotnie i zapuszcza�a si� daleko w g�ry podczas szalej�cych burz, a tak�e czyta�a grube ksi��ki zgromadzone w ci�gu dw�ch stuleci, kt�re jej ojciec odziedziczy� po przodkach Whateleyach, a kt�re teraz rozpada�y si� ju� ze staro�ci i zniszczenia przez robactwo. Do szko�y nie chodzi�a nigdy, uczy� j� ojciec, przekazuj�c jej w spos�b chaotyczny strz�pki staro�ytnej wiedzy. Ludzie zawsze stronili od ich farmy z powodu kr���cych opowie�ci o czarnej magii Starego Whateleya i dotychczas niewyja�nionych okoliczno�ci gwa�townej �mierci pani Whateley, kiedy Lavinia mia�a dwana�cie lat. Lavinia zadowolona by�a ze swego samotnego �ycia, kt�re wype�nia�a r�nymi zaj�ciami i oddawa�a si� najfantastyczniejszym marzeniom i snom. Domem niewiele si� zajmowa�a, panowa� w nim nie�ad i brud, a w nozdrza uderza�y nieprzyjemne zapachy. Tej nocy, kiedy rodzi� si� Wilbur, rozlega� si� w domu Whateley�w krzyk, kt�rego echo zag�usza�o nawet odg�osy ze wzg�rz i szczekanie ps�w, ale w jego przyj�ciu na �wiat nie uczestniczy� ani �aden doktor, ani akuszerka. S�siedzi dowiedzieli si� o wszystkim dopiero w tydzie� p�niej, kiedy Stary Whateley wybra� si� saniami do Dunwich i chaotycznie opowiedzia� o tym wydarzeniu ludziom stoj�cym bezczynnie przez sklepem Osborne'a. Wydawa�o si�, �e si� zupe�nie odmieni� - rozgl�da� si� ukradkiem na wszystkie strony, nie budzi� l�ku, jak dotychczas, tylko sam by� jaki� zal�kniony - a przecie� nie by� to cz�owiek, kt�remu wydarzenia rodzinne mog�yby zak��ci� spok�j. Mimo to zna� po nim by�o dum�, kt�ra zreszt� potem ujawni�a si� te� i u jego c�rki, a to, co powiedzia� o ojcu dziecka, upami�tni�o si� na d�ugie lata jego s�uchaczom. - Nie obchodzi mnie, co ludzie sobie my�l�, bo je�li ch�opak Lavinii b�dzie jak jego ojciec, wszystkich zadziwi. My�licie pewnie, �e wy to jedyni ludzie tutaj. Levinia czyta�a i widzia�a rzeczy, o kt�rych wam tylko opowiadano. Jej ch�op jest tak samo dobry jak ka�dy ch�op po tej stronie Aylesbury. A jakby�cie wiedzieli o g�rach to, co ja wiem, to by�cie my�leli, �e jej �lub jest lepszy ni� wszystkie �luby w ko�cio�ach. Powiem wam jeszcze, �e kt�rego� dnia us�yszycie, jak dziecko Lavinii zwo�a imi� swojego ojca ze szczytu Sentinel Hill. Tylko dwie osoby widzia�y Wilbura Whataleya w pierwszym miesi�cu �ycia. Byli to Zechariah Whateley, z tych jeszcze nie zdegenerowanych, i Mamie Bishop, nie�lubna �ona Earla Sawyera. Mamie wybra�a si� z ciekawo�ci, a to, co potem opowiada�a, okaza�o si� uzasadnione. Zechariah natomiast przyprowadzi� dwie krowy z Alderney, kt�re Stary Whateley kupi� od jego syna, Curtisa. Od tej chwili rodzina ma�ego Wilbura skupowa�a byd�o i trwa�o to a� do 1928 roku, kiedy to zdarzy� si� ten straszny koszmar w Dunwich. A mimo to w obskurnej oborze Whateleya nigdy nie by�o du�o byd�a. Przez pewien czas ciekawscy liczyli z ukrycia liczb� kr�w pas�cych si� na stromym zboczu ki�o starej farmy i jako� nigdy nie doliczyli si� wi�cej ni� dziesi�� albo dwana�cie, a wszystkie wygl�da�y zabiedzone, jakby bez krwi. Widocznie jaka� zaraza niszczy�a zwierz�ta u Whateley�w; pewnie pastwisko by�o niezdrowe albo grzyb toczy� drzewo w ich obskurnej oborze, co nie wychodzi�o zwierz�tom na dobre. Na ich sk�rze by�o pe�no wrzod�w albo ran, tak jakby by�y czym� ponacinane. A tym, kt�rzy byli na farmie jeszcze we wcze�niejszych miesi�cach, wyda�o si�, �e takie same wrzody i rany dostrzegli na szyi nie ogolonego, siwego Starego Whateleya i jego niechlujnej, potarganej c�rki-albinoski. Wiosn�, po urodzeniu Wilbura, Lavinia wznowi�a wyprawy w g�ry wraz ze swoim smag�ym dzieckiem, kt�re nosi�a w niekszta�tnych ramionach. Z czasem, kiedy wi�kszo�� okolicznych mieszka�c�w zobaczy�a ju� dziecko, przestano si� nim interesowa�, nie komentowano te� jego niezwykle szybkiego rozwoju. Wilbur r�s� fenomenalnie szybko, kiedy sko�czy� trzy miesi�ce, by� wi�kszy i mocniejszy ni� niejedno roczne dzieci. Jego ruchy i g�os nacechowane by� rozwag� i �wiadomo�ci� niespotykan� w takiego niemowlaka, tote� nikogo nie zaskoczy�o, kiedy w si�dmym miesi�cu �ycia zacz�� chodzi�, jeszcze troch� chwiejnie ale po miesi�cu ju� porusza� si� ca�kiem swobodnie. W tym mniej wi�cej czasie - na Wszystkich �wi�tych - nasz szczycie Sentinel Hill, gdzie po�r�d stosu starych ko�ci znajduje si� ska�a w kszta�cie wielkiego sto�u, pojawi� si� o p�nocy wielki p�omie�. Rozp�ta�a si� fala plotek, bo Silas Bishop - z tych normalnych Bishop�w - na godzin� przed pojawieniem si� ognia widzia�, jak ch�opiec bieg� �wawo przed matk� w�a�nie na to wzg�rze. Silas p�dzi� w�a�nie zb��kan� ja��wk�, ale prawie zapomnia�, co roki, kiedy w s�abym �wietle latarki dojrza� tych dwoje. Przedzierali si� niemal bezszelestnie przez poszycie i zdumionemu Silasowi wyda�o si�, �e byli zupe�nie nadzy. Potem mia� pewne w�tpliwo�ci co do ch�opca, by� mo�e mia� na sobie ciemne spodnie, kr�tkie albo d�ugie, i pas z fr�dzlami. Zawsze widywano Wilbura w ubraniu dok�adnie zapi�tym, a jakiekolwiek zak��cenie porz�dku w jego stroju wywo�ywa�o u niego niepok�j, a nawet irytacj�. Pod tym wzgl�dem ogromnie kontrastowa� z niechlujn� matk� i dziadkiem, dopiero niezwyk�e zdarzenie w 1928 roku wyjawi�o przyczyny tego zjawiska. W styczniu wykazano znowu pewne zainteresowanie "ciemnym brzd�cem Lavinii", bo zacz�� m�wi� sko�czywszy jedena�cie miesi�cy. Zwraca� uwag� nie tylko z powodu innego akcentu, ale i swobody, z jak� m�wi�. Czteroletnie dzieci nie mog�yby mu dor�wna�. Nie by� zbyt skory do rozmowy, lecz kiedy ju� zaczyna� m�wi�, robi� to w jaki� dziwnie nieuchwytny spos�b, niespotykany w�r�d mieszka�c�w Dunwich. Nie przejawia�o si� to w tym, co m�wi�, i nawet nie w zwrotach, jakich u�ywa�, tylko w intonacji i jakby w wewn�trznych narz�dach, z kt�rych g�os si� dobywa�. A twarz jego te� mia�a niespotykany wyraz dojrza�o�ci; podobnie jak matka i dziadek pozbawiony by� brody, ale mia� za to wydatny, ukszta�towany wyra�nie, mimo tak m�odego wieku, nos, du�e ciemne oczy o dojrza�ym spojrzeniu, co stwarza�o wra�enie, �e jest ju� doros�y i obdarzony nadprzyrodzon� inteligencj�. A mimo to by� strasznie brzydki; grube wargi, po��k�a cera z wielkimi porami, szorstkie, twarde w�osy i dziwnie wyd�u�one uszy nadawa�y mu wygl�d satyra albo jakiego� zwierz�cia. Wkr�tce zacz�� budzi� jeszcze wi�ksz� odraz� ni� jego matka i dziadek; przypisywano to wszystko czarnej magii, jak� si� dawniej zajmowa� Stary Whateley; wspominano, jak g�ry zadr�a�y, kiedy stan�� w kr�gu ska� z otwart� ksi�g�, kt�r� trzyma� przed sob�, i wykrzykn�� straszne imi� Yog-Sothoth. Nie cierpia�y tego ch�opca wszystkie psy, zawsze musia� by� w pogotowiu, aby si� broni� przed ich atakiem i gro�nym szczekaniem. III Tymczasem, chocia� Stary Whateley wci�� skupowa� byd�o, stado na jego farmie si� nie powi�ksza�o. �cina� te� drzewa i zacz�� naprawia� nie u�ywan� dotychczas cz�� domu - przestronn�, na pi�trze pod spadzistym dachem, kt�ra od ty�u przylega�a na stoku wzg�rza; dotychczas zajmowa� z c�rk� trzy izby na parterze, te najmniej zniszczone, i to mu wystarcza�o. Ogromne zasoby energii musia� mie� ten stary cz�owiek, skoro m�g� podo�a� tak ci�kiej pracy. I cho� co pewien czas papla� bez zwi�zku, jako cie�la robi� post�py. Zacz�o si� to w�a�ciwie zaraz po urodzeniu Wilbura; uporz�dkowa� jedn� z szop do przechowywania narz�dzi, oszalowa� j� i za�o�y� nowy, mocny zamek. Odbudowuj�c teraz nie u�ywane dot�d pi�tro wykaza� tak� sam� sprawno��. Jego ob��d objawi� si� dopiero wtedy, kiedy pozabija� szczelnie deskami wszystkie okna w odrestaurowanej cz�ci domu, cho� byli tacy, kt�rzy uwa�ali, �e sam fakt przyst�pienia do tej pracy by� ju� przejawem ob��du. Troch� mniejsze zdziwienie budzi�o odremontowanie pokoju dla wnuka na parterze, kilka os�b nawet go ogl�da�o, ale nikt nie mia� dost�pu do zabitego deskami pi�tra. Pok�j ch�opca obudowa� wysokimi, solidnymi p�kami, na kt�rych pouk�ada�, w nale�ytym porz�dku, wszystkie stare, zbutwia�e ksi��ki i porozrywane, poszczeg�lne cz�ci, kt�re dotychczas przewraca�y si� po k�tach we wszystkich izbach. - Ja z nich skorzysta�em co� nieco� - m�wi� podklejaj�c podarte stronice, zadrukowane gotyckim pismem. W tym celu na zardzewia�ym kuchennym piecu podgrzewa� zrobiony przez siebie klej. - Ale ch�opak jeszcze lepiej potrafi z nich skorzysta�. Trzeba je uporz�dkowa�, bo tylko z nich b�dzie si� uczy�. Kiedy Wilbur mia� rok i siedem miesi�cy - we wrze�niu 1914 - jego wzrost i umiej�tno�ci budzi�y najwy�sze zdumienie. Wygl�da� na cztery lata, m�wi� p�ynnie i wykazywa� du�� inteligencj�. Biega� swobodnie po polach i g�rach, nieod��cznie te� towarzyszy� matce w jej wyprawach. W domu �l�cza� pilnie nad dziwnymi obrazkami i mapami w ksi��kach dziadka, a Stary Whateley wpaja� mu wiedz� przez ca�e d�ugie, ciche popo�udnia. Do tego czasu zosta� zako�czony remont domu, a ci, kt�rzy to obserwowali, nie mogli zrozumie�, dlaczego okno na ty�ach wschodniego szczytu, przylegaj�ce do wzg�rza, zosta�o przerobione na moce drzwi zbite z desek. A jeszcze bardziej zagadkowa by�a pochylnia z desek prowadz�ca od drzwi do samej ziemi. Po zako�czeniu remontu ludzie zauwa�yli, �e szopa z narz�dziami, tak starannie zamykana i oszalowana po urodzeniu Wilbura, teraz znowu sta�a zaniedbana. Otwarte drzwi stuka�y, zapomniane przez wszystkich, a kiedy Earl Sawyer, kt�ry sprzedawa� byd�o Staremu Whateleyowi, zajrza� kiedy� do szopy, uderzy� go w nozdrza jaki� szczeg�lnie nieprzyjemny zapach; zapewnia�, �e jeszcze nie zetkn�� si� z takim w �yciu, mo�e tylko w pobli�u oboz�w india�skich w g�rach. By� nie do zniesienia. A przecie� wszystkie domy i szopy w Dunwich nie odznacza�y si� pod tym wzgl�dem nieskazitelno�ci�. Nast�pne miesi�ce nie obfitowa�y w �adne wydarzenia, ale wszyscy twierdzili, �e tajemnicze ha�asy w g�rach stopniowo si� nasilaj�. W przededniu 1 maja 1915 roku wyst�pi�y wstrz�sy, kt�re odczuwane by�y nawet w Aylesbury, natomiast w wigili� Wszystkich �wi�tych rozleg� si� pod ziemi� grzmot w momencie, gdy buchn�y p�omienie na szczycie Sentinel Hill. "To wszystko czary Whateley�w" - m�wili ludzie. Wilbur r�s� niesamowicie szybko, mia� cztery lata, a wygl�da� na dziesi��. Czyta� ju� samodzielnie, ale stal si� mniej rozmowny. Zatapia� si� w swoim milczeniu, a ludzie zacz�li dostrzega� w jego twarzy satyra z�owrogi wyraz. Bywa�o, �e co� mamrota� w nie znanym nikomu j�zyku i nuci� w jakim� dziwacznym rytmie, co nape�nia�o wszystkich niewypowiedzianym l�kiem. Szeroko komentowano teraz fakt, �e psy tak ujada�y na jego widok, musia� nawet bra� ze sob� rewolwer, je�eli chcia� przej�� przez wie�. Bywa�o, �e czasem strzela�, czy nie zyskiwa� sobie przychylno�ci w�r�d w�a�cicieli ps�w. Je�eli kto� przyszed� do domu Whateley�w, najcz�ciej znajdowa� Lavini� na parterze, podczas gdy na pi�trze rozlega�y si� jakie� dziwne okrzyki i tupot. Nigdy nie m�wi�a, co dziadek i ch�opak tam robi�, ale pewnego razu mocno poblad�a i objawi�a straszny niepok�j, kiedy dowcipny domokr��ca handluj�cy rybami chcia� otworzy� zamkni�te drzwi wiod�ce na schody. Potem domokr��ca opowiedzia� ludziom zgromadzonym przed sklepem w Dunwich, �e s�ysza� chyba tupot ko�skich kopyt na g�rze. Zacz�to si� zastanawia� nad drzwiami z desek i prowadz�c� do nich pochylni�, a tak�e nad byd�em, kt�re szybko gdzie� znika�o. Z czasem przypominano sobie opowie�ci Starego Whateleya z m�odych lat, wedle kt�rych, je�li z�o�y� w odpowiednim czasie ofiar� z wo�u poga�skim b�stwom, przywo�uje si� spod ziemi �yj�ce tam istoty. Z czasem ludzie zwr�cili te� uwag�, �e psy, kt�re nie znosi�y i ba�y si� Wilbura, zacz�y okazywa� taki sam stosunek do ca�ego domostwa Whateley�w. W 1917 roku wybuch�a wojna i Squire Sawyer Whateley, jako przewodnicz�cy miejscowej komisji poborowej, mia� du�e k�opoty ze znalezieniem w Dunwich odpowiedniej ilo�ci m�odych m�czyzn nadaj�cych si� cho�by do obozu �wiczebnego. Rz�d, zaniepokojony takimi sygna�ami panuj�cej w ca�ym regionie degeneracji, wys�a� kilku inspektor�w i ekspert�w medycznych dla zbadania sprawy; dokonano przegl�du, a wiadomo�ci na ten temat mo�na jeszcze dzisiaj przeczyta� w gazetach wydawanych w Nowej Anglii. Przeprowadzonym badaniom towarzyszy� taki rozg�os, �e �ci�gn�a tu grupa reporter�w, kt�rzy szczeg�lnie zainteresowali si� Whateleyami. W niedzielnym wydaniu "Boston Globe" i "Arkham Advertiser" ukaza�y si� kwieciste artyku�y o nies�ychanie szybkim rozwoju ma�ego Wilbura, o czarnej magii Starego Whateleya i p�kach pe�nych dziwnych ksi��ek, o zabitym deskami pi�trze na ich starej farmie i niesamowitym wra�eniu, jakie robi ca�y ten region wraz z ha�asami dochodz�cymi od strony g�r. Wilbur mia� wtedy cztery i p� roku, a wygl�da� na pi�tnastoletniego ch�opca. Wargi i policzki pokrywa� mu ju� ciemny, szorstki zarost, a w g�osie s�ysza�o si� mutacj�. Do Whateley�w wybra� si� Earl Sawyer z grup� reporter�w i fotograf�w, on to zwr�ci� ich uwag� na dziwny smr�d, jaki si� dobywa� z g�rnej cz�ci domu. By� identyczny jak wtedy w szopie z narz�dziami, do kt�rej zajrza� po zako�czeniu remontu domu, i jaki czasem wyst�powa� w pobli�u kr�gu kamiennych kolumn na szczycie wzg�rza. Mieszka�cy Dunwich przeczytali w gazetach artyku� na ten temat i zareagowali �miechem na te pe�ne oczywistych nonsens�w wiadomo�ci. Zastanawiali si� tak�e, dlaczego reporterzy robili tyle szumu, stwierdziwszy, �e Stary Whateley zawsze p�aci za byd�o w bardzo starych, z�otych monetach. Whateleyowie przyj�li go�ci w swym domu ze �le skrywan� niech�ci�, ale nie �mieli si� opiera� ani odm�wi� wyja�nie�, �eby nie spowodowa� jeszcze wi�kszego rozg�osu. IV Przez dziesi�� lat Whateleyowie �yli po�r�d schorza�ej spo�eczno�ci Dunwich niczym si� specjalnie nie wyr�niaj�c, zw�aszcza �e wszyscy ju� przywykli do ich dziwnych obyczaj�w i orgii w przeddzie� pierwszego maja oraz Wszystkich �wi�tych. Dwa razy do roku rozpalali ogie� na szczycie Sentinel Hill, a wtedy ha�asy w g��bi g�r rozbrzmiewa�y ze wzmo�on� si��; poza tym jednak zawsze, o ka�dej porze roku, dochodzi�y z samotnej farmy dziwne i z�owieszcze odg�osy. Ilekro� kto� wst�pi� na farm�, opowiada� potem, �e s�ysza� je nawet wtedy, kiedy ca�a rodzina Whateley�w by�a na dole, i wszyscy zastanawiali si�, jak d�ugo mo�e trwa� obrz�d sk�adania ofiary z krowy albo wo�u. Wystosowano nawet skarg� do Towarzystwa Opieki nad Zwierz�tami; nic jednak z tego nie wynik�o, bo mieszka�cy Dunwich zawsze starali si� nie zwraca� uwagi na to, co dzieje si� w ich regionie. Oko�o 1923 roku, kiedy Wilbur mia� dziesi�� lat, ale umys� jego, g�os, postawa i zaro�ni�ta twarz nadawa�y my wygl�d doros�ego cz�owieka, znowu w ich starym domu rozleg�y si� ciesielskie roboty. I znowu odbywa�y si� na pi�trze, a po rozrzuconych kawa�kach drewna ludzie zorientowali si�, �e ch�opak i jego dziadek zburzyli dzia�owe �ciany, zlikwidowali nawet poddasze, zostawiaj�c jedn� wielk� izb� pomi�dzy parterem a spiczastym dachem. Wyburzyli te� wielki, g��wny komin, a od zardzewia�ego pieca pu�cili na zewn�trz domu blaszan� rur�. &nbps Wiosn� po tych zmianach Stary Whateley zauwa�y�, �e noc� zlatuj� si� z w�wozu Cold Spring chmary lelk�w kozodoj�w i �wiergoc� pod oknami. By�o to dla niego wydarzenie o szczeg�lnym znaczeniu, a ludziom zbieraj�cym si� przed sklepem Osborne'a powiedzia�, �e chyba ju� zbli�a si� jego koniec. &nbps - Gwi�d�� w takt mojego oddechu - powiedzia�. - Chyba czekaj�, �eby z�apa� moj� dusz�. Wiedz�, �e mnie opu�ci, i nie chc�, �eby im uciek�a. B�dziecie wiedzieli, ch�opcy, jak ju� umr�, czy mnie z�apa�y. Jak im si� uda, b�d� �piewa� i �mia� si� do samego rana. A jak si� nie uda, zaraz si� uspokoj�. Wydaje mi si�, �e czasami dusze, na kt�re te ptaki czekaj�, walcz� z nimi. &nbps Noc� pierwszego sierpnia 1924 roku Wilbur Whateley pop�dzi� na jedynym pozosta�ym na farmie koniu do sklepu Osborne'a i telefonicznie wezwa� doktora Houghtona z Aylesbury. Doktor zasta� Starego Whateleya w bardzo ci�kim stanie, oddech mia� ci�ki, charcz�cy, serce pracowa�o nie tak, jak trzeba, co �wiadczy�o o rych�ej �mierci. Pokraczna c�rka-albinoska i brodaty wnuk stali przy ��ku, a tymczasem na g�rze, z tej pustej czelu�ci, dochodzi�y niepokoj�ce odg�osy, tak jakby przewala�y si� z �oskotem fale na p�askiej pla�y. Doktor jednak najbardziej by� zaniepokojony �wiergotem nocnych ptak�w. Chyba ca�y legion lelk�w kozodoj�w wykrzykiwa� swoje diaboliczne pos�annictwo w rytm �wiszcz�cego oddechu umieraj�cego cz�owieka. Wyda�o si� to doktorowi Houghtonowi niesamowite i nienaturalne, podobnie zreszt� jak ca�y ten region, do kt�rego tak niech�tnie przyjecha� pilnie wezwany. &nbps Oko�o pierwszej w nocy Stary Whateley odzyska� �wiadomo��, jego oddech sta� si� mniej charcz�cy i wyszepta� kilka urywanych s��w do wnuka. &nbps - Wi�cej przestrzeni, Willy, jeszcze wi�cej. Ty ro�niesz... a to ro�nie szybciej. Wkr�tce b�dzie gotowe, �eby ci� ocali�. Otw�rz bramy Yog-Sothothowi, �piewaj d�ug� pie��. Znajdziesz j� na stronie 751 pe�nego wydania, a potem przy�� zapa�k� do wi�zienia. Ziemski ogie� go nie tknie. &nbps By� niew�tpliwie ob��kany. Po przerwie, podczas kt�rej stado lelk�w dostroi�o sw�j krzyk do zmienionego oddechu, a z g��bi g�r zacz�y dobiega� dziwne odg�osy, doby� z siebie jeszcze par� s��w. &nbps - Podawaj jedzenie regularnie i w odpowiedniej ilo�ci, ale nie pozw�l, �eby zbyt szybko ros�o, bo je�eli rozsadzi pomieszczenie i wydostanie si�, zanim otworzysz Yog-Sothothowi, to koniec, wszystko na pr�no. Tylko oni z zewn�trz mog� to pomno�y� i pracowa�... Tylko oni, dawne istoty, je�eli chc� wr�ci�... &nbps Przerwa� i znowu zacz�� z trudem �apa� oddech, a Lavinia krzykn�a s�ysz�c, jak lelki dostosowa�y si� do oddechu. Dopiero po up�ywie godziny wyda� z siebie ostatnie rz꿹ce tchnienie. Doktor Houghton opu�ci� pomarszczone powieki na szkliste szare oczy, a w tym momencie prawie niepostrze�enie, umilk� krzyk ptak�w. Lavinia zaszlocha�a, za� Wilbur tylko zachichota�, przy wt�rze dalekich odg�os�w z g�r. &nbps -Nie z�apa�y go - mrukn�� grubym basem. &nbps Wilbur sta� si� w swojej dziedzinie uczonym i wielkim erudyt�, prowadzi� korespondencj� z licznymi bibliotekami w najbardziej odleg�ych miejscach, posiadaj�cymi w swoich zbiorach rzadko spotykane ksi�gi z najdawniejszych czas�w. W Dunwich ros�a do niego nienawi��, dr�ano przed nim, znikali bowiem m�odzi ludzie i w skryto�ci podejrzewano, �e Wilbur ma w tym udzia�, ale jako� zawsze udawa�o mu si� unikn�� �ledztwa, mo�e lud�mi kierowa� l�k, a mo�e sprawia�y to stare, z�ote monety, za kt�re, podobnie jak jego dziadek, kupowa� systematycznie coraz wi�cej byd�a. Teraz ju� by� w pe�ni dojrza�y, osi�gn�� wzrost doros�ego cz�owieka, a wszystko wskazywa�o na to, �e b�dzie r�s� nadal. W 1925 roku, kiedy pewien uczony z Miskatonic University odwiedzi� go kt�rego� dnia, a wyszed� poblad�y i ogromnie zaskoczony, wzrost Wilbura wynosi� ju� sze�� i trzy czwarte stopy. W miar� up�ywu lat Wilbur okazywa� swojej pokracznej matce-albinosce coraz wi�ksz� pogard�. W ko�cu nie pozwoli� jej chodzi� z nim w g�ry w przeddzie� pierwszego maja i Wszystkich �wi�tych, a w 1926 roku biedaczka zwierzy�a si� Mamie Bishop, �e si� go boi. -Jest w nim co� wi�cej, ni� wiem i mog� powiedzie�, Mamie - wyzna�a. - A ostatnio jest jeszcze wi�cej. Przysi�gam przed Bogiem, �e nie wiem, czego on chce i czego usi�uje dokona�. Tym razem w przeddzie� Wszystkich �wi�tych odg�osy w g��bi g�r rozbrzmiewa�y silniej ni� zwykle i tak jak zawsze zap�on�� ogie� na Sentinel Hill; ale na ludziach wi�ksze wra�enie zrobi� rytmiczny krzyk niezliczonych stad lelk�w, kt�re ju� dawno powinny odlecie�, a kt�re gromadzi�y si� przy nieo�wietlonej farmie Whateley�w. Po p�nocy ich przera�liwy krzyk przemieni� si� w istne piek�o szyderczego chichotu, kt�ry wype�ni� ca�� okolic�, a umilk� dopiero o brzasku. Potem znik�y, odlecia�y w po�piechu na po�udnie, gdzie powinny by� ju� co najmniej od miesi�ca. Wszyscy zastanawiali si� nad tym wydarzeniem. Nikt z miejscowych ludzi nie umar�... ale nie ujrzano ju� nigdy wi�cej biednej brzyduli-albinoski, Lavinii Whateley. Latem 1927 roku Wilbur naprawi� dwie szopy stoj�ce na podw�rku farmy i tam zacz�� przenosi� ksi��ki i ca�y dobytek. Wkr�tce Earl Sawyer powiadomi� ludzi w sklepie Osborne'a, �e zn�w odbywaj� si� ciesielskie roboty na farmie Whateley�w. Wilbur pozabija� wszystkie drzwi i okna na parterze, tak samo jak niegdy� zrobi� to jego dziadek na pi�trze. Zamieszka� w jednej z szop, ale Sawyerowi wyda� si� niezwykle zaniepokojony i rozdygotany. Wszyscy podejrzewali go, �e ma co� wsp�lnego ze znikni�ciem matki, i starali si� w og�le nie zbli�a� do jego farmy. Mia� ju� teraz siedem st�p wzrostu i wszystko wskazywa�o na to, �e jeszcze uro�nie. V Nast�pnej zimy Wilbur wybra� si� po raz pierwszy w �yciu poza granice regionu Dunwich, co by�o wydarzeniem nies�ychany. Prowadzi� korespondencj� z Widener Lubrary w Harvardzie, Bibliotheque Nationale w Pary�u, British Museum, uniwersytetem w Buenos Aires i bibliotek� Miskatonic University w Arkham, ale niestety, nie zdo�a� wypo�yczy� ksi��ki, kt�ra mu by�a rozpaczliwie potrzebna; w ko�cu wi�c wyruszy�, obszarpany, brudny, zaro�ni�ty i nieokrzesany, aby przejrze� ten egzemplarz w Miskatonic, do kt�rego by�o najbli�ej. Maj�cy prawie osiem st�p wzrostu, z tani� waliz� kupion� u Osborne'a, ten �niady, zaro�ni�ty gargulec zjawi� si� pewnego dnia w Arkham, aby odnale�� straszn� ksi�g� trzyman� pod kluczem w bibliotece uniwersyteckiej - ohydny "Necronomicon" - napisan� przez szalonego Araba Abdula Alhazreda, w wersji �aci�skiej Olausa Wormiusa, a wydan� w siedemnastym wieku w Hiszpanii. Nigdy jeszcze dotychczas nie widzia� miasta, ale na nic nie zwraca� uwagi - interesowa�o go tylko jedno - odnalezienie drogi do uniwersytetu; tam przeszed� beztrosko ko�o wielkiego podw�rzowego psa o ostrych, bia�ych k�ach, kt�ry na jego widok zacz�� ujada� z niespotykan� furi� i wrogo�ci�, szarpi�c mocny �a�cuch jak oszala�y. Wilbur mia� przy sobie bezcenny, cho� uszkodzony egzemplarz w przek�adzie angielskim doktora Dee, kt�ry przekaza� mu w spadku dziadek, a otrzymawszy dost�p do wersji �aci�skiej natychmiast zacz�� por�wnywa� oba teksty, chcia� bowiem odnale�� pewien ust�p, kt�ry powinien by� si� zachowa� na 751 stronie jego uszkodzonego egzemplarza. Tyle by� uprzejmy powiedzie� bibliotekarzowi, temu samemu uczonemu (a by� on magistrem nauk humanistycznych uniwersytetu Miskatonic, doktorem filozofii uniwersytetu w Princeton, mia� te� doktorat literatury uniwersytetu Johns Hopkins), kt�ry kiedy� osobi�cie przyjecha� na farm�, a teraz zasypywa� pytaniami. Wilbur wyzna�, �e szuka pewnej formu�y albo zakl�cia, w kt�rym zawiera si� straszne imi� Yog-Sothoth, bo zainteresowa�y go pewne r�nice, powt�rzenia i niejasno�ci, kt�re utrudnia�y w�a�ciwe zrozumienie. Kiedy przepisywa� t� formu��, doktor Armitage przypadkowo spojrza� mu przez rami� na otwarte stronie; z lewej strony, w wersji �aci�skiej, wymienione by�y straszne gro�by pod adresem pokoju i zdrowego umys�u ludzi �yj�cych na tym �wiecie. Nie nale�y s�dzi� (brzmia� tekst, kt�ry Armitage szybko t�umaczy�), �e cz�owiek jest najstarszym i ostatnim w�adc� na ziemi albo �e zwyk�a masa �ycia i substancji to wszystko, co istnieje na tym �wiecie. Dawne istoty by�y, s� i b�d� zawsze. Nie w znanych nam przestrzeniach, ale pomi�dzy nimi. Spokojne, takie same jak za pierwotnych czas�w, bezwymiarowe, istniej�, cho� s� dla nas niewidzialne. Yog-Sothoth zna bram�. Yog-Sothoth jest w�a�nie bram�. Yog- Sothoth jest kluczem i stra�nikiem tej bramy. Przesz�o��, tera�niejszo�� i przysz�o�� skupiaj� si� w Yog-Sothoth. On wie, sk�d Dawne Istoty przedosta�y si� w przesz�o��, wie te�, gdzie si� przedostan� w przysz�o��. Zna te� miejsca na ziemi, po kt�rych kr��y�y, po kt�rych wci�� kr���, i wie, dlaczego nikt ich dostrzec nie mo�e. Po ich zapachu ludzie mog� czasami wyczu� ich blisko��, ale nie s� w stanie nawet wyobrazi� sobie ich wygl�du, cho� niekt�re z tych istot przekaza�y pewnym ludziom swoje cechy. A jest ich wiele rodzaj�w, s� i takie istoty, kt�re wykazuj� pewne podobie�stwo do zjawy, jak� jest cz�owiek, a s� te� i takie, kt�re nie posiadaj� wzroku ani substancji. Kr��� niewidzialne i ohydne w bezludnych miejscach, w kt�rych kiedy� wypowiedziane zosta�y s�owa i odby�y si� rytualne obrz�dy w odpowiednim dla nich czasie. Wiatr szemrze w rytm ich g�os�w, a ziemia szepce, �wiadoma ich obecno�ci. �ami� lasy, niszcz� miasta, ale niechaj lasy ani miasta nie dostrzegaj� r�ki, kt�ra je smaga. Kadath pozna� je na mro�nych, le��cych od�ogiem przestrzeniach, ale kto spo�r�d ludzi zna Kadatha? Na lodowej pustyni Po�udnia i zatopionych wyspach Oceanu znajduj� si� kamienie, na kt�rych wyryte s� ich piecz�cie, kt� jednak ogl�da� kiedykolwiek okryte g��bokim lodem miasta albo zamkni�t� wie�� ozdobion� girlandami wodorost�w i skorupiak�w? Wielki Cthulhu jest ich kuzynem, a i on tylko niekiedy mo�e je wypatrzy�. Ial Shub-Niggurath! Poznacie je jako ohyd�. Ich d�o� jest przy waszych gard�ach, a mino to nie widzicie ich. Domostwo Ia jest nawet na dobrze strze�onym progu waszego domu. Yog-Sothoth jest kluczem do bramy, tam gdzie spotykaj� si� cia�a niebieskie. Cz�owiek rz�dzi teraz tam, gdzie niegdy� rz�dzi�y One; wkr�tce One b�d� rz�dzi� tam, gdzie rz�dzi teraz cz�owiek. Po lecie jest zima, po zimie lato. Czekaj� cierpliwie, pot�ne, bo znowu tutaj zapanuj�. Doktor Armitage po��czy� to, co przeczyta�, ze strasznymi opowie�ciami, jakie us�ysza� na temat Dunwich i samego Wilbura Whateleya, jego tajemniczych narodzi i strasznego prawdopodobie�stwa matkob�jstwa, i ogarn�� go l�k; czu� si� tak, jakby powia�o na� wilgotnym ch�odem z grobowca. Wyda�o mu si�, �e ten pochylony , przypominaj�cy zwierz� olbrzym sp�yn�� chyba z jakiej� innej planety; tylko cz�ciowo nale�a� do rodzaju ludzkiego, a zwi�zany by� z czarn� otch�ani� innego �wiata i innych istot, kt�ra rozci�ga si� niczym koszmarna zjawa poza sfer� si�y i materii, czasu i przestrzeni. Wilbur tymczasem podni�s� g�ow� i zacz�� m�wi� dziwnym, dono�nym g�osem, jaki nie m�g� si� dobywa� z normalnych narz�d�w mowy cz�owieka. - Panie Armitage, chyba jednak musz� wzi�� t� ksi�g� do domu. S� tu rzeczy, kt�re trzeba wypr�bowa� w innych warunkach, tutaj ich nie mam, i by�by to grzech �miertelny, gdyby biurokratyczne przepisy powstrzyma�y mnie od tego. Niech pan si� zgodzi. Zapewniam pana, �e nikt na to nie zwr�ci uwagi. A ja b�d� si� ni� dobrze opiekowa�. To nie ja zniszczy�em tak t� ksi��k� Deego. Przerwa�, dostrzeg� bowiem na twarzy bibliotekarza zdecydowany sprzeciw, podczas gdy na jego w�asnej odra�aj�cej twarzy pojawi� si� w tym momencie wyraz przebieg�o�ci. Armitage ju� mia� powiedzie�, �eby przepisa� potrzebne mu fragmenty, gdy nagle u�wiadomi� sobie, jaki mog� by� tego konsekwencje, i powstrzyma� si� od udzielenia takiej rady. Zbyt wielka to odpowiedzialno�� dawa� takiemu stworowi klucz do blu�nierczych dalekich �wiat�w. Whateley, widz�c, jak sprawy stoj�, stara� si� potraktowa� to lekko. - Trudno, skoro pan tak uwa�a. Mo�e w Harvardzie nie b�d� robi� takich trudno�ci. - I nie m�wi�c ju� nic wi�cej wyszed� pochylaj�c si� w ka�dych drzwiach, jakie mija�. Z okna biblioteki Armitage przygl�da� si�, jak Wilbur przemierza� dziedziniec podskakuj�c niczym goryl, za� pies �a�cuchowy ujada� z ca�ych si�. Przypomnia�y mi si� wszystkie tajemnicze opowie�ci, jakie us�ysza�, a tak�e artyku�y w starym niedzielnym czasopi�mie "Advertiser" i to wszystko, czego si� dowiedzia� od prostych wie�niak�w w Dunwich. Pochodz�ce nie z tego �wiata niewidziane istoty - a przynajmniej nie z tr�jwymiarowej ziemi - wrogie i straszne, grasowa�y po w�wozach Nowej Anglii i tkwi�y, te oble�ne stwory, na g�rskich szczytach. By� o tym przekonany ju� od dawna. Teraz prawie wyczuwa� blisk� obecno�� strasznego, niepokoj�cego koszmaru i niemal dostrzega�, jak nosi�a si� moc tej piekielnej, czarnej, odwiecznej mary, dotychczas pozostaj�cej w stanie bierno�ci. Zamkn�� "Necronomicon" z obrzydzeniem ale w sali wci�� unosi� si� odra�aj�cy, nieokre�lony zapach. "Poznacie ich po zapachu" - zacytowa�. Tak, by� to ten sam zapach, jaki przyprawi� go o md�o�ci na farmie Whateley�w przed trzema laty. Przyszed� mu na my�l Wilbur, odra�aj�cy i z�owieszczy, i za�mia� si� szyderczo na wspomnienie kr���cych we wsi pog�osek o jego pochodzeniu. - Kazirodztwo? - Armitage wypowiedzia� to prawie �e pe�nym g�osem. - Wielki Bo�e, c� za uprszczenie! Poka� im Artura Machene'a "The Great God Pan", a uznaj� to za powszechny w Dunwich skandal. Ale jaka� to istota... jaki przekl�ty, bezkszta�tny stw�r z tej tr�jwymiarowej ziemi albo spoza jej granic... jest ojcem Wilbura Whateleya? Urodzi� si� w �wi�to Matki Boskiej Gromniczej, w dziewi�� miesi�cy po wigilii pierwszego maja 1912 roku, kiedy to wie�ci o podziemnych odg�osach dotar�y do Arkham. Co kr��y�o po g�rach w t� majow� noc? Jaki� to koszmarny stw�r, na p� ludzki, z cia�a i krwi, osiad� na tym �wiecie? Nast�pne tygodnie dr Armitage po�wi�ci� na zbieranie wiadomo�ci o Wilburze Whateleyu i bezkszta�tnych istotach przebywaj�cych w okolicy Dunwich. Skontaktowa� si� z doktorem Houghtonem w Aylesbury, kt�ry by� przy �mierci Starego Whateleya, i zacz�� si� g��boko zastanawia� nad ostatnimi s�owami, jakie starzec wypowiedzia� przed �mierci�, a jakie mu doktor powt�rzy�. Pobyt w Dunwich nie wni�s� nic nowego, natomiast uwa�ne zapoznanie si� z "Necronomicon", zw�aszcza z tymi fragmentami, kt�rych Wilbur szuka� z takim zapa�em, dostarczy�o mu nowych i strasznych kluczy do natury, metod, pragnie� i potwornego z�a zagra�aj�cego tej planecie. Przeprowadzi� liczne rozmowy z uczonymi, zajmuj�cymi si� okultyzmem, z innymi skontaktowa� si� listownie, i w rezultacie popad� w zdumienie, kt�re powoli przerodzi�o si� w niepok�j, a nawet paniczny l�k. Latem nie m�g� ju� si� oprze� uczuciu, �e stanowczo nale�y co� zrobi� z tym strasznym koszmarem, jaki si� czai w dolinach g�rnego biegu Miskatonic, a tak�e z tym potworem znanym ludzko�ci jako Wilbur Whateley. Koszmar z Dunwich mia� miejsce pomi�dzy do�ynkami, 1 sierpnia, a zr�wnaniem dnia z noc�, 21 wrze�nia 1928 roku, i doktor Armitage by� jednym ze �wiadk�w strasznego prologu tego wydarzenia. S�ysza� o groteskowej wyprawie Whateleya do Cambridge i o niestrudzonych wysi�kach, jakie podejmowa�, �eby tylko wypo�yczy� "Necronomicon" z Widener Library albo przynajmniej przepisa� odpowiednie fragmenty. Wysi�ki te spe�z�y na niczym, gdy� Armitage wys�a� pe�ne powagi ostrze�enie do wszystkich bibliotekarzy maj�cych w swojej pieczy t� straszn� ksi�g�. Wilbur by� w Cambridge okropnie zdenerwowany; chcia� za wszelk� cen� zdoby� ksi��k�, a jednocze�nie jak najpr�dzej powr�ci� do domu, tak jakby si� obawia� konsekwencji swojej nieobecno�ci. Na pocz�tku sierpnia mia�y miejsca nieoczekiwane wydarzenia. Trzeciego sierpnia, we wczesnych godzinach rannych, zbudzi�o doktora Armitage'a w�ciek�e, zajad�e szczekanie �a�cuchowego psa na dziedzi�cu college'u. Warcza�, skowycza�, szczeka� jak oszala�y, i to coraz bardziej zaciekle, ale co pewien czas zalega�a na moment pe�na grozy, z�owieszcza cisza. Nagle rozleg� si� zupe�nie inny krzyk, kt�ry rozbudzi� po�ow� mieszka�c�w Arkham, a potem nawiedza� ich bezustanni we snach - a by� to krzyk, jaki nie m�g� si� doby� z gard�a istoty zrodzonej na ziemi i przynale�nej do tego �wiata. Amitage szybko si� ubra� i pop�dzi� przez ulic� i trawnik prosto do college'u, gdzie ju� zd��yli si� zgromadzi� inni ludzie. Z biblioteki dochodzi� przenikliwy d�wi�k sygna�u alarmowego. W blasku ksi�yca wida� by�o otwarte okno ziej�ce czerni�, a wi�c kto� musia� si� dosta� do biblioteki, bo stamt�d w�a�nie dochodzi�o szczekanie i warczenie, ale tak�e jakie� zduszone j�ki. Instynkt podszepn�� Armitage'owi, �e to, co si� tam rozgrywa, nie jest przeznaczone dla oczu przeci�tnego widza, autorytatywnie wi�c kaza� si� wszystkim odsun��, a sam otworzy� drzwi prowadz�ce do hallu. W zgromadzonym t�umie dostrzeg� profesora Warrena Rice'a i doktora Francisa Morgana, kt�rym zwierzy� si� ze swoich w�tpliwo�ci i z�ych przeczu�. Do nich zwr�ci� si� z pro�b�, aby mu towarzyszyli. Teraz s�ycha� ju� by�o tylko czujny, monotonny skowyt psa; nagle jednak ze zdumieniem stwierdzi�, �e w g�stwinie pobliskich krzak�w rozlega si� g�o�ny, ch�ralny �wiergot lelk�w kozodoj�w, jakby zestrojony z rytmem ostatnich oddech�w umieraj�cego cz�owieka. W ca�ym budynku unosi� si� straszliwy fetor, tak ju� dobrze znany doktorowi Armitage'owi. Wszyscy trzej m�czy�ni pomkn�li przez hall do niewielkiej czytelni, z kt�rej dobiega� skowyt psa. Przez chwil� nikt nie mia� odwagi zapali� �wiat�a, w ko�cu Armitage zdoby� si� na odwag� i przekr�ci� kontakt. Jeden spo�r�d nich - trudno ustali� kto - krzykn�� przera�liwie ujrzawszy to, co znajdowa�o si� w sali po�r�d poprzewracanych sto��w i krzese�. Profesor Rice twierdzi, �e na moment utraci� ca�kowicie przytomno��, mimo �e si� nie zachwia� ani nie przewr�ci�. Stw�r, kt�ry le�a� skulony na boku, w ka�u�y cuchn�cej zielono��tej posoki i smolistej mazi, mia� oko�o trzech metr�w wysoko�ci; pies poszarpa� na nim odzienie, porozrywa� mu sk�r�. Jeszcze �y�, jego cia�em miota�y przera�liwe, spazmatyczne drgawki, a pier� falowa�a w zgodnym rytmie z szale�czym �wiergotem lelk�w kozodoj�w. Po ca�ej sali przewraca�y si� szcz�tki sk�rzanych but�w i strz�py ubrania, w oknie za� le�a� porzucony tam, pusty worek. Ko�o biurka stoj�cego po�rodku czytelni le�a� nieroz�adowany rewolwer z wgi�tym nabojem. Stw�r ten jednak tak absorbowa� ich uwag�, �e o niczym innym nie byli w stanie my�le�. By�oby to banalne i nieca�kowicie oddaj�ce prawd�, gdyby powiedzie�, �e �adne pi�ro nie zdo�a�oby opisa� tego widoku, z ca�� jednak stanowczo�ci� mo�na stwierdzi�, �e nie jest to mo�liwe, aby ktokolwiek, kto my�li i widzi w kategoriach kszta�t�w i form znanych na tej planecie i zwi�zanych z tr�jwymiarowo�ci�, potrafi� sobie to wyobrazi� i komukolwiek to przekaza�. Stw�r ten mi�� po cz�ci kszta�t ludzki, zw�aszcza r�ce i twarz, kt�ra w swojej brzydocie nosi�a jednak cechy rodu Whateley�w. Tors i dolne ko�czyny mia� niesamowicie wynaturzone i tylko starannie dopasowany ubi�r m�g� to zamaskowa� i umo�liwi� istnienie na ziemi bez budzenia sprzeciwu. Powy�ej pasa by� na wp� antropomorficzny, cho� jego klatka piersiowa, na kt�rej wci�� jeszcze czujnie spoczywa�y rozcapierzone pazury psa, pokryta by�a pomarszczon� sk�r� krokodyla albo aligatora. Plecy mia� usiane ��tymi i czarnymi plamami, odnosi�o si� wra�enie, �e obci�gni�te s� �uskowat� sk�r� w�a. Jeszcze gorzej wygl�da� poni�ej pasa; tu ju� trudno si� by�o dopatrze� podobie�stwa do cz�owieka, by� to potw�r. Porasta�a go czarna sier��, a z brzucha zwisa�o chyba ze dwadzie�cia macek ze stercz�cymi, czerwonymi otworami g�bowymi. By�y one dziwacznie rozmieszczone, w jakim� uk�adzie geometrycznym, wykraczaj�cymi poza normy ziemskie i systemu s�onecznego. Na biodrach, w r�owych, otoczonych rz�sami oczodo�ach, znajdowa�o si� g��boko osadzone, szcz�tkowe oko; zamiast ogona mia� co� w rodzaju tr�by albo macki z fioletowymi pier�cieniami, co w gruncie rzeczy przypomina�o szcz�tkowe usta albo gard�o. Poro�ni�te sier�ci� ko�czyny przypomina�y tylne �apy prehistorycznych jaszczur�w, z po�y�kowanymi brzu��cami, nie by�y to jednak ani kopyta, ani pazury. Kiedy stw�r ten oddycha�, ogon i macki w rytm oddechu zmienia�y kolor, jakby pod wp�ywem kr��enia owej zielonkawej cieczy, przybieraj�c w ogonie odcie� ��tawy i szarobia�y pomi�dzy fioletowymi pier�cieniami. Prawdziwej krwi nie by�o w nim ani �ladu, tylko ta cuchn�ca, zielono��ta, lepka ciecz, kt�ra s�czy�a si� po malowanej pod�odze pozostawiaj�c odbarwione plamy. Umieraj�cy stw�r jakby si� o�ywi� w obecno�ci trzech m�czyzn i nie odwracaj�c ani nie poruszaj�c g�owy zacz�� co� mamrota�. Armitage nie odnotowa� tych s��w, ale zapewnia, �e nie by� to j�zyk angielski. Z pocz�tku poszczeg�lne sylaby najwyra�niej nie mia�y zwi�zku z �adn� ziemsk� mow�, ale pod koniec mo�na by�o odr�ni� nie powi�zane ze sob� fragmenty z "Necronomicon", kt�ra sta�a si� zgubn� dla tego diabelskiego potwora. Armitage przypomina sobie, �e brzmia�o to mniej wi�cej nast�puj�co: "N'gal, n'ha'ghaa, bugg-shoggog, y'hah: Yog-Sothoth, Yog-Sothoth..." Wreszcie g�os zamilk�, a krzyk lelk�w nasili� si� w rytmicznym crescendo oczekiwania. Po chwili oddech zamar�, a pies uni�s� do g�ry g�ow� i zawy� pos�pnie. Po��k�a, ohydna twarz potwora zmieni�a si�, wielkie czarne oczy zapad�y si� g��boko. Za oknem nagle umilk�a wrzawa lelk�w, a ponad g�owami wzburzonego t�umu rozleg� si� szale�czy trzepot ich skrzyde�. Na tle ksi�yca zamajaczy�a ogromna chmura skrzydlatych str�y, wzbi�a si� wysoko i znik�a, jakby przera�ona tym, co mia�o sta� si� jej �upem. Wtem pies zerwa� si�, zaszczeka� przera�liwie i wyskoczy� przez okno, kt�rym si� dosta� do �rodka. T�um zawrza�, a doktor Armitage zwr�ci� si� z pro�b�, �eby nikt si� nie zbli�a�, dop�ki lekarz i policja nie dokonaj� ogl�dzin. Dzi�kowa� Bogu, �e okna s� umieszczone wysoko i nikt nie mo�e zajrze�, dla pewno�ci pozaci�ga� szczelnie wszystkie zas�ony. Tymczasem przyjechali dwaj policjanci; doktor Morgan, kt�ry spotka� si� z nimi w hallu, zacz�� ich nak�ania�, aby dla w�asnego dobra nie wchodzili do cuchn�cej czytelni, dop�ki nie przyjedzie lekarz i le��cy na ziemi stw�r nie zostanie przykryty. Tymczasm na pod�odze zachodzi�o przedziwne zjawisko. Nie ma potrzeby opisywa� procesu kurczenia si� i rozk�adu, jaki odbywa� si� na oczach doktora Armitage'a i profesora Rice'a; mo�na jednak �mia�o powiedzie�, �e tylko twarz i r�ce Wilbura Whateleya wykazywa�y podobie�stwo do cz�owieka, reszta cia�a mia�a niewiele wsp�lnego z rodzajem ludzkim. Kiedy