8190

Szczegóły
Tytuł 8190
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8190 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8190 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8190 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gra�yna Laso�-Kocha�ska Siostra czasu Gra�yna Laso�-Kocha�ska (?, bo kobietom si� wieku nie liczy) � jest doktorem filologii polskiej i pracuje w Zak�adzie Dydaktyki J�zyka Polskiego w S�upsku. W �rodowisku mi�o�nik�w fantastyki s�ynie jednak przede wszystkim jako specjalistka od mit�w i ba�ni. Do historii polskiej literatury fantastycznej wesz�a dzi�ki wielokrotnie publikowanemu w pismach i antologiach okrutnemu i pi�knemu opowiadaniu Suong. Prywatnie jest �on� pisarza Krzysztofa Kocha�skiego. W Siostrze czasu Laso�-Kocha�ska zastanawia si� nad tym, czym s� �mier� i narodziny cz�owieka. Chcia�abym mie� dziecko. Bia�e jak �nieg, rumiane jak krew, o w�osach czarnych jak heban Ja te� � pomy�la�a pochylona nad grz�dk� niem�oda ju� kobieta. � Te� bardzo pragn� dziecka. I wcale nie musi by� bia�e jak �nieg, ani rumiane jak krew, ani mie� w�os�w czarnych jak heban. Nawet nie musi by� dziewczynk�. Po dziewczynki przychodz� z�e, zazdrosne czarownice jak po �nie�k� i Roszponk�. P�e� i wygl�d, jakie to ma znaczenie? Dla kobiety, dla matki � �adne. Dziecko to skarb. Najwa�niejsze, �eby w og�le by�o, a o jego szcz�cie ju� ja si� postaram. Kobieta rozprostowa�a plecy i rozejrza�a si� nieufnie po przydomowym ogr�dku. � Nie da�abym zrobi� mu krzywdy, cho�by na m�j dom zwali�y si� ogry i czarownice z ca�ego �wiata � oznajmi�a kar�owatej gruszy. Grusza, jakby z niej szydzi�a, w�a�nie p�czkowa�a. Kobieta prawie widzia�a jej wezbrane, t�tni�ce zielonym �yciem soki. Rozejrza�a si� po ogrodzie. Rozpychaj�ca si� wiosna by�a nie do zniesienia. Kobieta wci�gn�a zapach rozkopanej, �ywej ziemi, prze�kn�a wzbieraj�ce �zy i uwolni�a sw�j b�l. � Chc� dziecka � wrzasn�a, zadar�szy g�ow�. � Ponad wszystko na �wiecie pragn� dziecka � krzykn�a kwietniowemu niebu. Jej wo�anie unios�o si� wysoko, wysoko, ponad drzewa w ogrodzie, ponad czerwony dach domu z krzywym kominem i pomkn�o przez gwar wieczoru, przez cisz� i przez czas. Daleko, daleko us�ysza�a je jasnow�osa siostra Czasu. �mier� sz�a powoli ocienion� alej� parku. Sz�a, rozgl�daj�c si� wok�, a kiedy dotar�a na s�oneczny plac, przy kt�rym bawi�y si� dzieci, usiad�a na �aweczce. Weso�a gromadka biega�a wok� fontanny, kto� goni� za pi�k� jaka� dziewczynka upad�a i g�o�no si� rozp�aka�a. Gwar i ruch. �mier� odgarn�a do ty�u d�ugie, jasne w�osy i splot�a r�ce na kolanach. Jej spojrzenie zatrzyma�o si� na ma�ym domku, przy rogu przeciwleg�ej ulicy. Domku z przyk�adn�, czerwon� dach�wk� i r�wnie grzecznymi skrzynkami czerwonych pelargonii. Poprzez bielone �ciany, wzrokiem w�a�ciwym tylko �mierci, dostrzeg�a, �e w ma�ym pokoju niem�oda ju� kobieta rodzi dziecko. Kobiecie by�o coraz trudniej. Oddycha�a gor�czkowo i wstrz�sa�y ni� dreszcze. Pie�� dziecka wi�a si� r�wnie gor�czkowo, to wyp�ywa�a na powierzchni�, to gin�a w mroku. �mier� dostrzeg�a w niej co� odmiennego, innego od pie�ni dzieci, w kt�rych rytm zawsze zagl�da�a. Ten dzieciak w og�le nie chcia� si� urodzi�, nie pcha� si� na �wiat jak wszystkie. Pragn�� pozosta� poza czasem. � Och, kochanie � wyszepta�a �mier�. � Kochanie, nale�ysz ju� do mnie. Wsta�a z �awki i niezauwa�ona przez nikogo posz�a wprost do domku z czerwon� dach�wk�. Do pokoju wesz�a tak cicho, jak tylko �mier� to potrafi, i stan�a przy wezg�owiu porodowego ��ka. Musia�a poczeka�, ale wiedzia�a, �e ju� teraz dziecko si� jej nie wymknie. Ch�opiec powoli budzi� si� ze snu. �ni�o mu si�, �e jest ziarnkiem piasku, kt�re zosta�o po�kni�te przez muszl� i zamieni�o si� w per��. Tkwi� we wn�trzu muszli i bardzo chcia�, �eby kto� go znalaz�. Wiedzia�, �e jest skarbem, tylko nie m�g� sobie przypomnie�, kto znajduje takie skarby. Kiedy otworzy� oczy, s�o�ce obejmowa�o ju� p� groty. � Musi by� p�no � pomy�la�. � Szkoda czasu. Zerwa� si� i skierowa� prosto do wyj�cia. Blask s�o�ca, odbijaj�cy si� w kwarcowym �uku sklepienia, o�lepi� go na chwil�. Ch�opiec uderzy� mocniej nogami i ju� by� na zewn�trz. Kocha� ten moment. Otworzy� si� dla niego �wiat kszta�t�w i kolor�w. Min�� pomara�czowe, pi�cioramienne rozgwiazdy i wyz�ocone s�o�cem pr��kowane ryby. Z zachwytem zwr�ci� si� w stron� faluj�cego �anu blador�owych, prawie przezroczystych ukwia��w. Przep�yn�� nad nimi i skierowa� si� w d�, ku ciemniej�cym w oddali ska�om. Kiedy znalaz� si� bli�ej, zamar� z wra�enia. Znowu zobaczy� dzieci. Na skalnych p�kach siedzia�y dwie dziewczynki, identyczne jak dwa ziarnka piasku, jak dwie krople wody. Ju� przedtem widywa� dzieci, ale nigdy dwoje naraz. I nigdy identycznych. Spr�bowa� podp�yn�� bli�ej, ale tak jak zwykle, nie m�g�. Jaka� niewidzialna �ciana odgradza�a go od innych, broni�c dost�pu. Z�y i roz�alony, wypr�y� cia�o i wzbi� si� w g�r�. P�yn�� d�ugo, a� si� zm�czy� i uspokoi�. Tu by�o jasno, coraz ja�niej. Z�otawe �wiat�o pulsowa�o �agodnie, dawa�o poczucie bezpiecze�stwa. S�czy�o si� z prze�wietlonej s�o�cem bursztynowej groty, wi�kszej od tej, w kt�rej spa�. Wp�yn�� tam ostro�nie. Grota przechodzi�a w d�ugi tunel wsparty cz�ciowo na skalnym pod�o�u. Nie by�o tu ciemno, bo tworzy�y go p�prze�roczyste, bursztynowe bloki. Po kilku zakr�tach tunel urwa� si� raptownie i ch�opiec znalaz� si� w olbrzymiej sali. P�ywa�o tu kilkoro dzieci, kiedy jednak zbli�y� si� do nich, rozpierzch�y si� w r�ne strony. Pod��y� za ciemnosk�rym ch�opcem, ale ten zatrzyma� si� gwa�townie, nieruchomiej�c. Inne dzieci zastyg�y w bezruchu w tym samym momencie. Dryfowa�y tak wszystkie, zawieszone w wodzie, patrz�c pustym wzrokiem przed siebie. Ch�opiec zauwa�y�, �e ka�de z nich wpatruje si� w lustro, w lustrzan� �cian� sali. Pod��y� wzrokiem za najbli�sz�, dziewczynk�, ale zobaczy� tylko mg��, bia��, k��bi�c� si�, wiruj�c� coraz szybciej. Tak� mg��, w kt�rej mo�na si� zgubi� i zosta� w niej na zawsze. W kt�rej mo�esz krzycze�, wrzeszcze�, wzywa� pomocy, ale i tak nikt ci� nie us�yszy; bia�a wata zdusi ka�dy g�os i zostaniesz w ko�cu sam, samiute�ki, odci�ty od innych. Z trudem oderwa� wzrok od g�adkiej tafli. Dziewczynka, kt�ra nale�a�a do tego zwierciad�a, wydawa�a si� jednak spokojna, nawet u�miecha�a si� lekko. Mo�e widzia�a co� innego? Pozosta�e dzieci r�wnie� patrzy�y przed siebie bez cienia strachu, ich twarze by�y odpr�one i b�ogie. Op�yn�� korow�d nieruchomych postaci i znalaz� pomi�dzy nimi puste miejsce. Wiedziony instynktownym przymusem, zaj�� je i spojrza� w zwierciad�o. Mg�a. G�sta, niepokoj�ca mg�a. Nie, mg�a ciep�a jak mleko, mi�kka jak puszysta ko�derka. A spoza mg�y wy�ania si� obraz. Ten obraz. Znajomy, rozpoznany od pierwszej chwili, a z ka�d� nast�pn� coraz bardziej w�asny. Uliczka w ma�ym mie�cie, brukowana uliczka, przy kt�rej krzywe, chocia� �wie�o pomalowane domy, s� tak st�oczone, jakby mia�y zamiar na siebie wej��. Wielki jak balon ksi�yc wisi nad domem krytym czerwon� dach�wk�, dok�adnie nad kominem, z kt�rego unosi si� ma�y pi�ropusz dymu. Okna domu s� ciemne, tylko w jednym, naro�nym, pali si� �wiat�o. To �wiat�o wzywa i zaprasza, jest wr�cz natarczywie znajome. Ch�opiec je pami�ta, zna je od zawsze, tylko nie mo�e sobie przypomnie�, sk�d. Podp�yn�� bli�ej i przywar� d�o�mi do lustra. Obraz zafalowa�, oddala� si� i rozmywa�, a� w ko�cu znikn�� w bia�ej mgle, kt�ra teraz wydawa�a si� bliska, niemal w�asna. Obudzi� si� w swojej ma�ej grocie. Znowu �ni�o mu si�, �e jest per�� w muszli, ale teraz per�� znalaz�a kobieta i bardzo si� ucieszy�a. On te� si� cieszy�, �e b�dzie odt�d nale�a� do niej. Sen mgli�cie przypomnia� mu, �e ma co� do zrobienia. Powinien czego� szuka�. Wyp�yn�� i skierowa� si� w g�r�, ku z�otemu �wiat�u. Kiedy obok pojawi�a si� bursztynowa grota, wiedzia�, �e w�a�nie tani zmierza. Zna� to miejsce, ju� je sobie przypomnia�. Kojarzy�o si� z t�sknot� i niepokojem. Dzisiaj w sali nie by�o innych dzieci. Podp�yn�� do lustra i przylepi� nos do szklanej tafli jak zawsze. I wtedy us�ysza� zew. Pocz�tkowo by� to tylko szum, po chwili jednak przeszed� w wyra�ny rytm. Ten rytm go wzywa�. Przywar� do zwierciad�a ca�ym cia�em i polecia� w prz�d, bo tafla nagle znikn�a. Natychmiast znalaz� si� w g�stej mgle. By�o tu tak mi�kko i bezpiecznie, �e chcia�o si� zosta� na zawsze. Ale d�wi�k by� natarczywy, nie pozwala� na to. Teraz ju� nie przypomina� szumu. � To jest pie�� � pomy�la� ch�opiec. � Pie�� dla mnie, �ebym si� nie zgubi�. I z�apa� si� tej pie�ni jak liny ratunkowej. Trzyma� si� jej mocno i powoli, krok po kroku zacz�� przesuwa� si� we mgle. Par� mozolnie do przodu, jednocz�c si� z pie�ni�, a� w ko�cu jej rytm sta� si� rytmem jego w�asnego cia�a. Wszystko, co nie by�o nimi, stawia�o im op�r. Nie wiedzia�, jak d�ugo to trwa�o. W ko�cu mg�a zrzed�a i zobaczy� drog�. Droga bieg�a samym �rodkiem pustki. Po obu jej stronach nie by�o niczego, a ona sama wy�ania�a si� z tej pustki jako jedyna rzecz, kt�ra istnieje. Wszed� na ni� bez wahania. Przed sob� mia� ja�niej�cy, �wietlisty szlak, za sob� ciemno��. Cho� tego nie pojmowa�, wiedzia�, gdzie si� znalaz�; wszed� na Drog� Czasu i musi ni� i�� a� do ko�ca. Koniec nast�pi� szybko. Nie zdziwi�y go dwie postacie, siedz�ce na wysokich tronach, po obu stronach �wietlnego traktu. Stary, zgrzybia�y dziad Czas i jego siostra, �mier�. Ch�opiec zobaczy� ich prawdziwe postacie, bo w tej krainie widzi si� wszystko takim, jakie jest w swej istocie. �mier� mia�a m�od�, aksamitn� sk�r� dziecka, tak g�adk�, a� chcia�o si� j� pog�aska�. � Nie r�b tego � powiedzia�a, doganiaj�c my�li ch�opca. � Na to musisz poczeka�, ale obiecuj�, �e kiedy� b�dziesz m�g� mnie dotkn��. We w�a�ciwym czasie. A Czas siedzia� obok, zwalisty i nieruchomy, jak omsza�y g�az. I wiadomo by�o, �e trwa tak od zawsze. Pogr��ony w bezruchu, nie drgn�� nawet, kiedy �mier� wsta�a i podesz�a do ch�opca. � Musisz skoczy� � powiedzia�a. Dopiero teraz zobaczy�, �e kilka krok�w za tronami Droga urywa si� nagle. Post�pi� do przodu i ujrza� bezdenn�, niezmierzon� przepa��. I teraz dopiero si� przestraszy�. W panicznym odruchu zawr�ci� i chcia� ucieka�, ale Drogi ju� nie by�o. By�a tylko pustka. � Jak widzisz, nie ma powrotu � stwierdzi�a �mier�. � Jest tylko to, co teraz. Dr�a� na ca�ym ciele i nie by� w stanie wykona� �adnego ruchu. Dr�a� z przera�enia, ze strachu przed skokiem, ale najbardziej z powodu poczucia utraty. Wiedzia�, �e �wiat jaki zna� i kocha�; �wiat kolor�w, kszta�t�w i dotyku przesta� istnie�. Jest tylko ciemno��. Ciemno��, kt�ra przera�a i jednocze�nie zaprasza. �mier� podesz�a bli�ej, tak blisko, �e zn�w widzia� aksamit jej delikatnej twarzy. Jasne w�osy sp�yn�y na niego, kiedy si� pochyli�a. � To tylko chwila, kt�rej nic b�dziesz pami�ta�. Podobnie jak ca�ego swojego �ycia. I w�a�nie wtedy nieruchomy Czas odemkn�� ci�kie powieki i spojrza� na ch�opca. A ten wiedzia� ju�, �e rzeczywi�cie nie ma powrotu, nie ma wczoraj, nie ma wyboru. Jest tylko ta chwila. Jedna chwila, do kt�rej wszystko prowadzi. Wiedziony odwiecznym spojrzeniem podszed� do kraw�dzi i skoczy�. W bia�ym domku, krytym czerwon� dach�wk� i ozdobionym skrzynkami r�wniutkich pelargonii zegar wybi� godzin� dziesi�t�. Rodz�ca kobieta westchn�a z ulgi i ze szcz�cia. Razem z ni� g�o�no odetchn�li wszyscy domownicy. Nawet czerwone pelargonie rozchyli�y wreszcie swoje p�atki. � Ch�opiec � rzeczowo stwierdzi�a po�o�na. � Du�y, silny i zdrowy. D�ugo to trwa�o, ale masz syna. Kobieta u�miechn�a si� tylko, nie maj�c si�y, �eby odpowiedzie�. Pochylona nad dzieckiem po�o�na rutynowo wykonywa�a niezb�dne zabiegi. W pewnej chwili, zastyg�a dot�d w b�ogim bezruchu twarz dziecka skurczy�a si�, a ma�e cia�ko zwin�o w nag�ym spa�mie. W pokoju rozleg� si� wrzask noworodka. �mier� okr��y�a porodowe ��ko, podesz�a do malucha i pochyli�a si� nad nim. Jasne w�osy sypn�y si�, kiedy w�a�nie otworzy� przera�one oczy. � Nie m�wi�am, �e tu b�dzie �atwo. Obieca�am tylko, �e nic nie b�dziesz pami�ta�. Dotkn�a g��wki dziecka smuk�� d�oni� o delikatnych palcach i chwil� ws�uchiwa�a si� w skupieniu. � �ycic b�dziesz mia� nie�atwe; widz� ci�k� chorob�, a na staro�� samotno��. Ale d�ugie, bardzo d�ugie. Ja jednak niczego tak dobrze nic umiem, jak czeka�. A� przyjdzie w ko�cu dzie�, kiedy dotkniesz mojego policzka. Taki jeste� �liczniutki, dotkniesz go, dotkniesz na pewno, ju� tak nie krzycz. U�miechni�ta �mier� szczebiota�a do dziecka, jak robi� to wszystkie kobiety �wiata. Dziecko dar�o si� wniebog�osy jak wszystkie zdrowe noworodki. � Jestem taka szcz�liwa � rzuci�a �wiatu matka dziecka, patrz�c na skrzynki swoich zadbanych pelargonii. A wiatr poni�s� jej wyznanie wysoko, wysoko, ponad zielone drzewa w ogrodzie, ku niebieskiemu niebu i z�otemu s�o�cu, poni�s� jeszcze dalej, do samego ko�ca, gdzie us�ysza� je zgrzybia�y dziad Czas i u�miechn�� si� przez sen.