8153

Szczegóły
Tytuł 8153
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8153 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8153 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8153 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert E. Howard Conan:C�ralodoweg oolbrzyma C�RA LODOWEGO OLBRZYMA Na Murilowym rumaku, pe�en ciekawo�ci �wiata, dotar� Conan do po�o�onego na wschodzie Turanu i jako najemny �o�nierz wst�pi� do s�u�by w armii kr�la Yildiza. Niema�e przecie� umiej�tno�ci wojenne wzbogaci� tam o kunszt jazdy konnej i strzelania z �uku, a rozmaite misje pozwoli�y mu pozna� dziedziny tak egzotyczne jak Meru, Vendhya, Hyrkania i Khitai. Nieporozumienie z prze�o�onymi spowodowane, jak g�osi�y plotki, mi�osnym temperamentem Conana, sprawi�o, �e po dw�ch latach s�u�by zdezerterowa� Cymmeryjczyk z armii tura�skiej i powr�ci� w rodzinne strony. Wnet, wesp� z grup� Aesir�w, ruszy� do Vanaheimu, by nieco ob�uska� wra�ych Vanir�w... Zamar� w oddali szcz�k miecz�w i topor�w; umilk�y wrzaski masakry; cisza leg�a na splamionym krwi� �niegu. Zimne, wyblak�e s�o�ce, kt�re tak o�lepiaj�co miota�o swe promienie z lodowc�w i za�nie�onych r�wnin, teraz krzesa�o iskry z pogi�tych pancerzy i po�amanych brzeszczot�w tam, gdzie le�eli zabici. Martwe d�onie wci�� zaciska�y si� na r�koje�ciach; okryte he�mami g�owy, odrzucone w spazmie agonii, ponuro zadziera�y rude i z�ociste brody, jakby w ostatnich mod�ach do Ymira Lodowego Olbrzyma, boga ludu wojownik�w. Ponad zakrwawionymi zaspami i opancerzonymi cia�ami poleg�ych patrzy�o na siebie dw�ch m��w. Tylko oni poruszali si� w�r�d wszechogarniaj�cej martwoty. Mro�ne niebo wisia�o nad ich g�owami, wok� rozsnuwa�a si� bezgraniczna r�wnina, u st�p mieli trupy. Z wolna szli mi�dzy nimi - jak duchy na spotkanie um�wione w�r�d pobojowiska martwego �wiata. Stan�li twarz� w twarz. Byli ogromni, budowy krzepkiej jak tygrysy. Stracili tarcze, a ich pancerze by�y pogruchotane i wyszczerbione. Krew zastyg�a na zbrojach, czerwieni�y si� ostrza miecz�w. Rogate he�my nosi�y �lady srogich cios�w. Pierwszy z wojownik�w bezbrody by� i czarnogrzywy, w�osy i broda drugiego czerwieni�y si� jak krew na zalanym s�o�cem �niegu. - Cz�ecze - ozwa� si� ten drugi - powiedz, jak ci� zw�, abym za� m�g� mym braciom w Vanaheimie opowiedzie�, kto ostatni ze zgrai Wulfhera pad� pod mieczem Heimdula. - Nie w Vanaheimie - warkn�� czarnow�osy wojownik - ale w Valhalli powiesz swym braciom, �e� spotka� Conana z Cimmerii! Heimdul rykn�� i skoczy�, a jego miecz zakre�li� �miertelny �uk. Gdy �wiszcz�ce ostrze grzmotn�o w he�m, p�kaj�c na miriady b��kitnych iskier, Conan zachwia� si� i ujrza� przed oczami czerwone ogniki. Ale zataczaj�c si�, zada� ca�� si�� swych szerokich ramion pot�ne pchni�cie. Ostrze przesz�o przez mosi�ne �uski, ko�ci i serce, a rudow�osy wojownik pad� martwy do st�p Conana. Cymmeryjczyk wyprostowa� si�, wyswobadzaj�c miecz i poczu�, �e niespodziewanie ogarnia go s�abo��. Blask s�o�ca na �niegu rani� oczy jak n�, niebo zda�o si� nagle nik�e i dalekie. Odwr�ci� si� od zdeptanego pobojowiska, gdzie ��tobrodzi woje spoczywali wesp� ze swymi rudow�osymi zab�jcami w obj�ciach �mierci. Kilka zaledwie krok�w uczyni�, gdy pomrocznia� blask z za�nie�onych p�l. Ogarn�a go gwa�towna fala �lepoty; opad� w �nieg i wsparty na opancerzonym ramieniu pr�bowa� strz�sn�� z oczu mg�� jak lew potrz�saj�cy grzyw�. Srebrzysty �miech przebi� spowijaj�c� go zas�on� mroku i wzrok pocz�� Conanowi wraca�. Spojrza� w g�r�: co� niezwyk�ego, co�, czego nie potrafi�by umiejscowi� ani nazwa�, z ca�ym si� dzia�o otoczeniem, a ziemia i niebo przybra�y barw� osobliw�. D�ugo o tym nie my�la�, przed nim bowiem, chwiej�c si� na wietrze jak m�oda brzoza, sta�a kobieta. Jej cia�o, utoczone, zda si�, z ko�ci s�oniowej, kry� jeno welon z mu�linu. Smuk�e stopy bielsze by�y od �niegu, po kt�rym st�pa�y. Oszo�omionemu wojownikowi roze�mia�a si� w twarz �miechem s�odszym ni� szmer srebrzystych fontann, zatrutym wszelako jadem ur�gliwej kpiny. - Kim jeste�? - spyta� Cymmeryjczyk. - I sk�d przybywasz? - Zali to wa�ne? - G�os, milszy na poz�r uchu ni� d�wi�k srebrnostrunnej harfy, mia� w sobie co� okrutnego. - Wezwij swych ludzi - rzek�, chwytaj�c za miecz. - Odesz�y mnie si�y, ale tanio �ywota nie sprzedam. Widz�, �e� z Vanir�w! - Czy�bym ci to wyzna�a? Raz jeszcze wzrok Conana pow�drowa� ku jej rozwianym lokom, kt�re wcze�niej wyda�y mu si� rude. Teraz spostrzeg�, �e ani rude nie by�y, ani lniane, maj�c w istocie cudowny kolor po�redni. By�y jak z�oto elf�w: s�o�ce roz�wietla�o je tak o�lepiaj�co, �e ledwie m�g� na nie patrze�. R�wnie� jej oczy nie by�y ani niebieskie, ani szare, ale zmienne, ta�czy�y w nich �wiat�a i smugi barw, kt�rych nie umia� nazwa�. �mia�y si� jej pe�ne rubinowe wargi i od smuk�ych st�p po promienn� burz� w�os�w jej alabastrowe cia�o doskonalsze by�o ni� marzenie bog�w. Krew zat�tni�a w skroniach wojownika. - Nie wiem - ozwa� si� po chwili - czy� moim wrogiem z Vanaheimu, czy sprzymierze�cem z Asgardu. Wielem w�drowa�, ale nie spotka�em niewiasty r�wnej ci urod�. O�lepia mnie jasno�� twych splot�w... Mi�dzy najpi�kniejszymi c�rami Aesir�w nie widzia�em takich w�os�w. Na Ymira... - Kim�e jeste�, �e si� klniesz na Ymira - parskn�a pogardliwie. - C� wiesz o bogach lodu i �niegu ty, kt�ry szukaj�c przyg�d mi�dzy obcymi ludami, przyby�e� z Po�udnia?! - Na mroczne b�stwa mego narodu! - wrzasn�� gniewnie. - Chociem nie ze z�otow�osych Aesir�w, nie masz bieglejszych ode mnie we w�adaniu mieczem. Dzi� widzia�em �mier� osiemdziesi�ciu m��w i tylko ja jeden unios�em �ycie z pola, na kt�rym zb�je Wulfhera spotkali si� z wilkami Bragiego. Powiedz, niewiasto, widzia�a� b�yski or�a na �niegu albo zbrojnych krocz�cych w�r�d lod�w? - Widzia�am szron �yskaj�cy w s�o�cu - odrzek�a. S�ysza�am szepty wiatru nad wiecznymi �niegami. Z westchnieniem potrz�sn�� g�ow�. - Niord winien by� si� z nami po��czy�, nim rozgorza�a bitwa. L�kam si�, �e wpad� ze swym oddzia�em w pu�apk�. Wulfher i jego woje le�� martwi... My�la�em, �e nie ma �adnego sio�a na wiele mil wok�, bo wojna rzuci�a nas daleko, ale� przecie naga i bosa nie mog�a po tych �niegach z daleka przybiec. Prowad� tedy do swego plemienia, je�li� z Asgardu, s�aby bowiem jestem z cios�w i trud�w walki. - Me sio�o dalej jest, ni� zdo�asz doj��, Conanie z Cimmerii - roze�mia�a si� kpi�co. Rozwar�a ramiona i zawirowa�a przed nim z g�ow� przechylon� zalotnie i skrz�cymi si� oczyma, na p� ukrytymi pod d�ugimi jedwabistymi rz�sami. - Powiedz, cz�owieku, czy� nie jestem pi�kna? - Jak poranek, roz�wietlaj�cy �niegi pierwszym brzaskiem - wymamrota�, a oczy rozjarzy�y mu si� jak wilkowi. - Czemu tedy nie powstaniesz i nie pod��ysz za mn�? C� wart krzepki wojownik, kt�ry przede mn� pada? - zanuci�a z przyprawiaj�c� o utrat� zmys��w kpin�. Legnij i zdychaj w �niegu jak tamci g�upcy, Conanie czarnow�osy. Nie zdo�asz p�j�� tam, gdzie poprowadz�. Z przekle�stwem na ustach i ogniem w oczach porwa� si� Conan na nogi, a jego pokryt� bliznami twarz wykrzywi� grymas. W�ciek�o�� pali�a mu dusz�, ale silniejsze by�o po��danie - t�tni�o w skroniach i przyspiesza�o kr��enie krwi w �y�ach. Nami�tno�� silniejsza ni� cielesna m�ka ogarn�a ca�� jego istot�, niebo poczerwienia�o w oczach. Szale�stwo, kt�re go omroczy�o, zmiot�o pami�� o zm�czeniu i s�abo�ci. Nie rzek� ni s�owa, gdy zasadziwszy za pas sw�j zakrwawiony miecz, rzuci� si� na ni� rozwieraj�c palce, by pochwyci� delikatne cia�o. Odskoczy�a z przenikliwym chichotem i pocz�a umyka�, ogl�daj�c si� przez rami� i nie przestaj�c si� �mia�. Z g�uchym pomrukiem Conan pop�dzi� za ni�. Zapomnia� o walce, o pancernych wojach sk�panych we krwi, o Niordzie i rozb�jnikach, kt�rzy nie dotarli na pole bitwy. My�la� tylko o smuk�ej bia�ej postaci, kt�ra zdawa�a si� lecie� raczej ni� biec. Po�cig wi�d� przez o�lepiaj�co bia�� r�wnin�. Zdeptane, krwawe pole zosta�o daleko za nimi, lecz Conan wci�� bieg� z w�a�ciw� swemu ludowi cich� nieust�pliwo�ci�. Jego okryte �elazem stopy przebi�y zmro�on� pow�ok�: osun�� si� w g��bokie zaspy i brn�� przez nie dzi�ki swej zwierz�cej sile. Ale dziewczyna ta�czy�a na �niegu jak pi�rko unosz�ce si� nad wod�; jej nagie stopy prawie nie zostawia�y �lad�w na szronie pokrywaj�cym lodowy p�aszcz. Mimo ognia p�on�cego w �y�ach ch��d przenikn�� przez zbroj� i podbit� futrem tunik� wojownika - uciekinierka jednak, w swym zwiewny m mu�linowym welonie, bieg�a tak lekko i weso�o, jakby ta�czy�a w�r�d r�anych i palmowych ogrod�w Poitain. Bieg�a dalej i dalej, a Conan pod��a� za ni�. Najstraszniejsze przekle�stwa sp�ywa�y ze spienionych warg Cymmeryjczyka, gor�czkowo pulsowa�y sp�cznia�e �y�y na jego skroniach, zgrzyta�y z�by. - Nie ujdziesz mi! - rykn��. - Zaprowad� mnie w pu�apk�, a stos g��w twych wsp�plemie�c�w usypi� ci u st�p! Ukryj si�, a g�ry rozbij�, by ci� znale��! Do Piekie� za tob� p�jd�! Grymas w�ciek�o�ci wykrzywi� mu twarz, gdy us�ysza� w odpowiedzi ten sam doprowadzaj�cy do sza�u �miech. Coraz dalej wiod�a go w pustkowie. Mija�y godziny, s�o�ce poczyna�o chyli� si� ku horyzontowi, zmienia� si� krajobraz. Rozleg�e r�wniny ust�pi�y miejsca niewysokim wzg�rzom, maszeruj�cym, zda si�, coraz wy�ej w nier�wnym szyku. Dalej ku p�nocy dostrzeg� Conan g�ry olbrzymie, kt�rych wieczne �niegi skrzy�y si� b��kitnie i r�owo, sk�pane w promieniach krwawo zachodz�cego s�o�ca. Jak proporzec rozwija�y si� ku niebu - lodowe ostrza p�on�ce zmiennymi kolorami, coraz wi�ksze i ja�niejsze. A niebo pe�ne by�o osobliwych �wiate� i b�ysk�w. I �nieg l�ni� niesamowicie: to mro�nym b��kitem, to lodow� purpur�, to zn�w zimnym srebrem. Przez migoc�c� magiczn� krain� pod��a� Conan, a jedyn� rzeczywisto�ci� w tym krystalicznym labiryncie by�a ta�cz�ca na skrz�cym si� �niegu bia�a sylwetka - wci�� poza jego zasi�giem. Nie dziwi�a go niezwyk�o�� tego wszystkiego - nawet wtedy, gdy dw�ch gigantycznych m��w przegrodzi�o mu drog�. �uski ich pancerzy bieli�y si� szronem, he�my i topory pokrywa� l�d. W�osy przysypane mieli �niegiem, brody pe�ne lodowych sopli, a oczy tak zimne jak �wiat�a na firmamencie. - Braciszkowie! - krzykn�a dziewczyna, wiruj�c mi�dzy nimi. - Patrzcie, kto nadchodzi! Przywiod�am mam cz�owieka na rze�! Wyrwijcie mu serce, by�my, p�ki gor�ce, z�o�yli je na o�tarzu naszego ojca! Giganci odpowiedzieli rykiem jakby g�r lodowych szoruj�cych po zmro�onym brzegu. Unie�li swe b�yszcz�ce w �wietle gwiazd topory, gdy run�� na nich rozw�cieczony Cymmeryjczyk. Oszronione ostrze zal�ni�o przed jego oczyma, o�lepiaj�c go na mgnienie, ale odpowiedzia� straszliwym pchni�ciem, kt�re przebi�o nog� przeciwnika na wysoko�ci kolana. Z j�kiem osun�� si� pokonany na ziemi�, lecz w tej�e chwili obali� Conana w �nieg cios drugiego z olbrzym�w. Zbroja ocali�a �ycie wojownika z Cimmerii, cho� rami� zmartwia�e. I ujrza� Conan, jak pi�trzy si� nad nim ogromna, rzek�by� wykowana z lodu posta�, gro�nie rysuj�ca si� na tle l�ni�cego zimnym blaskiem nieba. Top�r spad� - i przebi� �nieg, by pogr��y� si� w zmarzni�tej ziemi, gdy Conan rzuci� si� w bok i jednym susem powsta� na nogi. Gigant rykn�� i wyswobodzi� top�r, nim to jednak uczyni�, za�piewa�o ostrze Cymmeryjczyka. Ugi�y si� kolana pod olbrzymem; powoli opad� w �nieg, kt�ry tryskaj�ca z na p� przer�banej szyi krew j�a barwi� na purpurowo. Conan rozejrza� si� doko�a i dostrzeg� dziewczyn�, jak stoj�c niedaleko patrzy rozszerzonymi z przera�enia oczyma, z kt�rych znikn�a ca�a kpina. Wrzasn�� gro�nie, a krople krwi kapa�y z miecza, kt�rym potrz�sa� z pasj�: - Przywo�aj reszt� swych braci! - krzycza�. - Wilkom rzuc� ich serca na po�arcie! Nie ujdziesz! Przera�ona odwr�ci�a si� i pocz�a ucieka�. Ju� si� nie �mia�a, nie przedrze�nia�a go parz rami�. Bieg�a, jakby sz�o o �ycie. Cho� wysila� mi�nie i �ci�gna, a� wydawa�o si�, �e p�kn� mu skronie, a �nieg poczerwienia� przed jego oczyma, by�a coraz dalej, malej�c w zaczarowanym �wietle nieba - nie wi�ksza zdawa�a si� od dziecka, potem bia�ego p�omyka ta�cz�cego na �niegu, a wreszcie sta�a si� jeno niewyra�nym punktem w oddali. Lecz zaciskaj�c z�by, a� krew j�a p�yn�� z dzi�se�, Conan p�dzi� dalej i ujrza� w ko�cu, �e plamka zn�w staje si� ta�cz�cym p�omieniem, p�omie� - figurk� wielko�ci dziecka, i oto nie dalej by�a ni� sto krok�w przed nim: wolno, pi�d� po pi�dzi, topnia�a dziel�ca ich przestrze�. Bieg�a z coraz wi�kszym trudem; us�ysza� jej przyspieszony oddech i dostrzeg� b�ysk przera�enia w spojrzeniu, kt�re rzuci�a przez bia�e rami�. Pos�pna wytrwa�o�� barbarzy�cy mia�a mu przynie�� zwyci�stwo... Ognie Piekie�, kt�re tak zr�cznie uda�o si� jej za�ec, rozgorza�y w dzikiej duszy Conana nieposkromionym p�omieniem. I z rykiem nieludzkim dopad� jej wreszcie, a ona, krzycz�c przejmuj�co, wyci�gn�a ramiona w rozpaczliwym ge�cie daremnej obrony. Rzuci� w �nieg sw�j miecz i zmia�d�y� j� w u�cisku. Smuk�e cia�o wygi�o si� w �uk, gdy z szale�cz� desperacj� wi�a si� w jego �elaznych obj�ciach. Z�ote w�osy smaga�y oblicze Cymmeryjczyka, o�lepiaj�c go sw� jasno�ci�, ale jej blisko�� pot�gowa�a tylko ob��d Conana. Jego krzepkie palce pogr��y�y si� w ciele g�adkim i ch�odnym: zda�o mu si�, �e obejmuje kobiet� nie z krwi uczynion� i ko�ci, lecz z p�on�cego lodu. Wykr�ca�a g�ow�, pragn�c unikn�� �ar�ocznych poca�unk�w, kt�re mia�d�y�y jej usta. - Jeste� zimna jak �nieg - mamrota� nieprzytomnie. - Ogrzej� ci� ogniem mej w�asnej krwi. Ostatnim rozpaczliwym skr�tem wy�lizgn�a si� z jego ramion i odskoczy�a do ty�u, pozostawiaj�c mu w gar�ci sw� mu�linow� szat�. Jej z�ote w�osy w dzikim by�y nie�adzie, ci�ko falowa�o bia�e �ono, a w cudnych oczach tai�o si� przera�enie. I gdy sta�a tak naga na �niegu, raz jeszcze oszo�omi�a Conana jej nieziemska uroda. A ona wyrzuci�a ramiona ku �wiat�om l�ni�cym na firmamencie i krzykn�a g�osem, kt�ry ju� na zawsze mia� pozosta� w duszy Cymmeryjczyka: - Ymirze, m�j ojcze, ratuj! Z rozwartymi ramionami skoczy� wojownik, by j� pochwyci�, gdy z hukiem jakby p�kaj�cej g�ry lodowej ca�e niebo roziskrzy�o si� zimnym p�omieniem. B��kitny, ch�odny ogie�, tak o�lepiaj�cy, �e musia� Cymmeryjczyk zakry� oczy, spowi� nagle alabastrowe cia�o dziewczyny. Przez chwil� kr�tk� jak mgnienie �nie�ne wzg�rza i niebiosa k�pa�y si� w powodzi bia�ego �wiat�a, b��kitnych strza�ach lodowego blasku i mro�nych purpurowych ogniach. Potem Conan zachwia� si� i krzykn��: dziewczyna znikn�a. Wysoko nad jego g�ow� magiczne �wiat�a szala�y w diabelskim ta�cu. Przez dalekie g�ry przetoczy� si� grom, jak tytaniczny rydwan bojowy ci�gniony przez olbrzymie rumaki, kt�rych gniewne podkowy krzesz� iskry z lodowego go�ci�ca. A potem zorza, bia�e wzg�rza i p�on�ce niebo rozko�ysa�y si� w oczach Conana. Tysi�c ognistych kul strzeli�o kaskadami iskier, a niebosk�on sta� si� ko�em gigantycznym, kt�re, obracaj�c si�, rozsiewa�o deszcz gwiazd. Ziemia pod stopami unios�a si� na kszta�t fali i Cymmeryjczyk opad� w �nieg. I le�a� bez ruchu... W mrocznym, ch�odnym wszech�wiecie, kt�rego s�o�ce sczez�o przed eonami, poczu� Conan �ycie - obce i nieoczekiwane. Trz�sienie ziemi dzier�y�o go w obj�ciach, szarpa�o bezlito�nie, odzieraj�c, zda si�, ze sk�ry d�onie i stopy, a� wrzasn�� z b�lu i z�o�ci, pr�buj�c porwa� za miecz. - Przytomnieje, Horso - us�ysza� g�os. - Spiesz si�, trza nam przegna� mr�z z jego cz�onk�w, je�li ma jeszcze kiedy ruszy� do boju. - Nie chce rozewrze� lewej d�oni - mrukn�� drugi. - Co� w niej �ciska. Conan otworzy� oczy i ujrza� pochylone nad sob� brodate twarze. Otaczali go ro�li z�otow�osi woje w pancerzach i futrach. - Conanie! - zakrzykn�� jeden z nich. - �yjesz! - Na Croma, Niordzie - st�kn�� Cymmeryjczyk - �yj�, czy�my wszyscy w Valhalli? - �yjemy - odpar� Asgardczyk, zaj�ty na p� odmro�onymi stopami Conana. - Po��czyliby�my si� z wami przed bitw�, gdyby�my nie musieli przer�bywa� si� przez zasadzk�. Cia�a dopiero zaczyna�y stygn��, kiedy�my przyci�gn�li na pole. Nie by�o ci� w�r�d trup�w, tedy poszli�my twym �ladem. Na Ymira, Conanie, po co� si� zapuszcza� w pustynie P�nocy? D�ugo szli�my za tob� i - na Ymira! - nigdy by�my ci� nie znale�li, gdyby zamie� przysypa�a twe �lady. - Nie klnij si� zbyt cz�sto na Ymira - szepn�� jeden z wojownik�w. - Jego to dziedzina: legendy powiadaj�, �e mi�dzy tamtymi w�ada szczytami. - Widzia�em niewiast� - ozwa� si� Conan niewyra�nie. - Spotkali�my si� z lud�mi Bragiego na r�wninie. Nie wiem, jak d�ugo walczyli�my... Tylko ja prze�y�em. S�aby by�em i zamroczony, a �wiat jakby kto� zaczarowa� dopiero teraz wszystko zdaje si� znajome i prawdziwe. Pojawi�a si� ta niewiasta i zacz�a si� ze mnie naigrawa�. Pi�kna by�a jak zmro�ony ogie� Piekie�. Dziwne napad�o mnie szale�stwo, gdym na ni� patrza�, i zapomnia�em o ca�ym �wiecie. Ruszy�em za ni�... Czy�cie widzieli jej �lady? Albo olbrzym�w w lodowych zbrojach, kt�rych usiek�em? Niord pokr�ci� g�ow�. - Tylko twoje �lady widzieli�my na �niegu, Conanie. - Tedy mo�e jestem szalony - odrzek� Cymmeryjczyk nieprzytomnie. - A przecie nie jeste�cie prawdziwsi ni� ta z�otow�osa dziewka, kt�ra naga czmycha�a przede mn� po �niegu. Wszak z mych w�asnych r�k znikn�a w lodowym p�omieniu! - Bredzi - wyszepta� wojownik. - Nieprawda! - krzykn�� starszy m�� o dzikich ob��dnych oczach. - Atali to by�a, c�rka Ymira Lodowego Olbrzyma. Przybywa na pobojowiska i ukazuje si� umieraj�cym. Ja sam, otrokiem b�d�c, widzia�em j�, gdym na p� martwy le�a� na krwawym polu Wolfraven. Patrzy�em, jak kroczy �r�d trup�w, a cia�o jej l�ni niczym ko�� s�oniowa i z�oty w�osy siej� w �wietle ksi�yca blask o�lepiaj�cy. Le�a�em i wy�em jak zdychaj�cy pies, bom nie mia� si�y czo�ga� si� za ni�. Wabi m��w z p�l bitewnych w �nie�n� pustyni�, aby mogli ich ubi� jej bracia, lodowi giganci, kt�rzy dymi�ce serca ofiar k�ad� na o�tarzu Ymira. Powtarzam: Cymmeryjczyk widzia� Atali, c�r� Lodowego Olbrzyma! - Ba! - mrukn�� Horsa. - Dusz� starego Gorma zrani� w m�odo�ci cios, kt�ry rozszczepi� mu czaszk�. Conan majaczy� po srogim boju: patrzajcie, jak poszczerbiony jest jego sz�om. Ka�dy z tych cios�w m�g� zm�ci� mu rozum. Za majakiem pod��y� w pustyni�. Jest z Po�udnia, c� mo�e wiedzie� o Atali? - Mo�e gadasz prawd� - wymamrota� Conan. - Na Croma, niesamowite to by�o... Przerwa� i zerkn�� na przedmiot zwisaj�cy z zaci�ni�tej pi�ci. Gdy podni�s� go do g�ry, w ciszy nagle zapad�ej zagapili si� woje na mu�linowy welon utkany z nici tak cienkiej, �e nie mog�a jej uprz��� �adna ziemska k�dziel. Prze�o�y�: Stanis�aw Czaja e-Bookversion by[ ch@to ]