8152
Szczegóły |
Tytuł |
8152 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8152 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8152 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8152 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Howard Robert E
Conan Oswobodziciel
Prolog
Dziesi�� milion�w lat przed przyj�ciem na �wiat pierwszego cz�owieka, najwy�szy
szczyt
�a�cucha g�rskiego, kt�ry kiedy�, w niewyobra�alnej jeszcze przysz�o�ci, b�dzie
nosi� nazw� G�r
Karpash, wznosi� ju� majestatycznie sw� o�nie�on� czap�. Sta� on w miejscu,
kt�re kiedy�, b�dzie
granic� mi�dzy Corinthi� a Zamor�. Nie mia� swego imienia, albowiem nie chodzi�y
jeszcze po
ziemi istoty zdolne je nadawa�. Dopiero po wielu wiekach mia� by� nazwany G�r�
Turio.
Tego odleg�ego, zimowego poranka, niespodziewana eksplozja wstrz�sn�a
najg��bszymi
korzeniami ziemi, powoduj�c gwa�town� erupcj� w g�rnej cz�ci wzniesienia.
Rozerwane eksplozj�
ska�y, wyniesione w g�r�, stworzy�y chmur� py��w, kt�ra przes�oni�a s�o�ce, a
potoki �arz�cej si�
lawy sp�yn�y w d� zbocza, po�eraj�c �apczywie gigantyczne drzewa w promieniu
dw�ch dni
marszu od szczytu g�ry. Bezlitosna r�ka destrukcji zmiot�a z powierzchni setki
tysi�cy zwierz�t,
ch�ostaj�c bezbronn� ziemi� skalnym deszczem, kt�ry nie oszcz�dzi� niczego na
swej drodze..
A� na drugiej p�kuli ziemi �ywe stworzenia przystawa�y przera�one d�wi�kiem
wypluwaj�cej swe wn�trzno�ci g�ry i nagle pociemnia�ym s�o�cem. A ryk �ywio�u
m�g� r�wna�
si� z krzykiem bog�w.
Min�� milion lat, nim krater pozosta�y po tej tytanicznej eksplozji zmieni� si�
w jezioro,
dor�wnuj�ce wi�kszo�ci� ma�emu morzu.
Teraz za� po dziesi�ciu milionach lat, blizny po kataklizmie niemal si� zagoi�y,
pod koj�cym
dzia�aniem wiatr�w, deszcz�w i s�onecznych promieni. Olbrzymi krater wszak�e
pozosta�, -
g��bokie jezioro o czystej, lodowatej toni.
Po samym za� �rodku jeziora, bezimiennego i prawie nieznanego oczom i my�lom
ludzkim,
p�ywa�a naturalna mata, wypleciona z niezwyk�ych ro�lin, kt�re wspina�y si� nad
powierzchni�
laurowej wody. Ci, kt�rzy czuli potrzeb� nadawania im nazw, zwali je sargasow�
trzcin�. By�a ona
tak g�sta i gruba, tak spl�tany tworzy�a g�szcz, �e mog�a utrzyma� na swej
powierzchni nisk�
budowl�, na tyle obszern�, by s�u�y� za dom dla tysi�ca ludzi.
Cz�owiek m�g� ca�y dzie� oddala� si� od tego Sargasowego Pa�acu, a jeszcze nie
dotar�by do
brzeg�w wyspy, na kt�rej pa�ac �w si� wznosi�. Cz�sto napotyka�by na swej drodze
obszary wody i
musia�by i�� bardzo ostro�nie, bo ro�linna mata w wielu miejscach by�a naruszona
przez czaj�cych
si� pod wod� drapie�nik�w, kt�rzy niczym w pu�apkach, tylko czyhali na jeden
nieostro�ny krok
ofiary. Dlatego te� moment nieuwagi wystarczy� by cz�owiek wpad� w lodowat�,
wodn� otch�a� i
chciwe paszcze jej mieszka�c�w. A nawet gdyby w�drowcowi uda�o si� unikn�� tych
pu�apek,
zawsze m�g� jeszcze pa�� ofiar� istot gnie�d��cych si� w spl�tanych nad wodn�
toni� k��czach,
kt�re przez wieki nauczy�y si� ju� ceni� smak ludzkiego mi�sa.
Za� we wn�trzu tego wsp�lnego dzie�a natury i ludzkich r�k, w niskim zamku z
ro�linnych
pn�czy, zamieszkiwa�a posta� imieniem Abet Blasa, kt�r� niekt�rzy znali te� jako
Maga z Mgie�,
czy Dimma z Mgie�
Cho� dach jego siedziby mia� kilka sporych otwor�w, wype�nionych taflami
najczystszego
kwarcu, zapewniaj�cych wewn�trz nieco s�onecznego �wiat�a, to jednak tron z
drewna i ko�ci
s�oniowej, na kt�rym zasiada� Dimma, otacza�a g�sta mg�a. posta� Dimmy r�wnie�
zdawa�a si�
sk�ada� z takiej mg�y jako �e ludzkie oko nie mog�o uchwyci� wyra�nych zarys�w
jego cia�a. By�o
ono tak samo niematerialne i ulotne jak szaro�� otaczaj�cego je p�aszcza z mg�y.
Spo�r�d tych mglistych opar�w wy�oni�a si� istota, kt�ra na suchym l�dzie
upodobni�a si� do
cz�owieka. Kiedy� przodkowie tych stwor�w �yli pod powierzchni� wody, ale arkana
sztuki Maga z
Mgie� d�wign�y je w g�r� drabiny ewolucji. Dimma nazywa� je selkie, a jego
kunszt uczyni� z nich
niezwykle po�yteczn� s�u�b�. Nie byli ju� wy��cznie podwodnymi stworami, i na
l�dzie mogli z
powodzeniem udawa� ludzi, lecz pod powierzchni� wody zmieniali si� w istoty,
kt�re cz�owiek
m�g� sobie wyobrazi� tylko w najgorszych koszmarach.
Selkie, kt�ry si� w�a�nie pojawi� nosi� imi� Kleg. Przem�wi� �piewnym tonem,
brzmi�cym
raczej jak d�wi�k instrumentu strunowego, ni� jak mowa :
- M�j Panie, przyby�em.
Faluj�cy kszta�t Maga z Mgie� obr�ci� si� ku selkie. Dimma skupi� uwag� na
istocie, dla kt�rej
by� prawdziwym i niekwestionowanym bogiem.
- Jak wykona�e� sw� misj�, Kleg ?
- Panie. O sze�� dni jazdy na grzbiecie tej bestii, kt�r� stworzy�e�, znajduje
si� las Le�nego
Ludu. Ustalili�my, �e sk�adnik kt�rego szukasz, tam w�a�nie si� znajduje.
Mag z Mgie� pochyli� si� gwa�townie. Jego oblicze zamigota�o na kr�tko jakby
lekki podmuch
wiatru na moment przep�dzi� smug� mg�y, i przez t� chwil� rysy twarzy sta�y si�
ostrzejsze.
Kleg poczu� nag�y przyp�yw strachu i zimna w trzewiach ...
- Czy wi�c przynios�e� mi t� rzecz ?
- Nie, Panie. Mieszka�cy Lasu s� pot�ni i wrogo usposobieni. Podczas pr�by
wykonania
zadania, zgin�o czterech z twych s�ug. Zosta�o nas tylko dw�ch i ucieczka by�a
najm�drzejszym
wyj�ciem.
Dimma ponownie opar� si� o tron. Selkie widzia� wyra�nie poprzez cia�o swego
w�adcy,
konstrukcj� z drewna i ko�ci s�oniowej.
- W boju mo�esz stan�� za trzech ludzi, Kleg !
- To nic, m�j Panie. Oni s� silni i zwinni, i dobrze znaj� sw�j teren. Nawet my
nie mogli�my
ich pokona�.
Abet Blasa zamilk� na moment ...
- Czy jeste� pewien, �e to czego po��dam znajduje si� w lesie ?
- Tak, m�j Panie.
- A wi�c ich si�a i zwinno�� na nic si� nie zdadz�. Dostan� to, co jest mi
niezb�dne. Musisz
wykona� swe zadanie. Id� i zbierz swych braci. Tuzin, setk�, tak wielu jak
potrzebujesz ...
wszystkie stworzenia Sargasso s� do twojej dyspozycji.
- Moje �ycie nale�y do ciebie - odpar� Kleg, k�aniaj�c si� i wycofuj�c z izby.
W rzeczy samej - pomy�la� Dimma patrz�c na odchodz�cego selkie. Twoje �ycie i
�ycie stu
tysi�cy innych jest niczym, w por�wnaniu z tym co musz� dosta�.
Uni�s� si� i pop�yn�� poprzez olbrzymi� przestrze� izby. Wsz�dzie gdzie si�
przemieszcza�, ,
g�sta mg�a otacza�a jego osob�, jakby k��by opar�w wyp�ywa�y wprost z cia�a
Maga... i tak w�a�nie
by�o.
Pi��set lat temu Dimma by� m�odym i g�upim adeptem sztuki, pe�nym arogancji i
prze�wiadczenia o swej nieograniczonej mocy. Pewnego dnia postanowi� zmierzy�
si� z pot�g�
Czarnoksi�nika z Koth - pomarszczonego, bezz�bnego starca, uznaj�c, i� jego moc
nie dor�wnuje
wielkiej s�awie. Ale tu si� myli�. Mo�e przeciwnik by� bezz�bny, ale mocy, ani
znajomo�ci mu nie
brakowa�o sztuki. W wyczerpuj�cej bitwie starzec zosta� wprawdzie pokonany, lecz
zd��y� jeszcze
rzuci� kl�tw� na pysza�kowatego Dimm�.
�api�c ostatnie hausty powietrza, umieraj�cy starzec zdo�a� si� u�miechn��.
- Jeste� twardy - powiedzia� - nie ima si� ciebie ogie� ani �elazo ... ale od
tego dnia ... to si�
zmieni ... twe cia�o b�dzie poddawa� si� wszystkiemu ... stanie si� mg�� ... w
kt�rej zawsze b�dziesz
�y�. Tak rzek�em i tak si� stanie !
Potem starzec umar�, a Dimma nie przej�� si� jego s�owami. Spodziewa� si� kl�twy
w takiej
sytuacji. Ob�o�y�o go, kl�tw� w chwili swej �mierci, ju� kilku adept�w sztuki
magicznej, kt�rej
zabi� wcze�niej. Jednak poradzi� sobie. Nie znaczy�y dla� wiele. A przecie�
zabi� nie byle kogo, bo
kilku Mag�w Kr�gu i Kwadratu. Pokona� te� ��tych Czarnoksi�nik�w Turanu i
zmia�d�y�
niejednego ciemnosk�rego pie�niarza magii z Zimbabwe. Jeden wi�cej mag i tyle.
Tak zdawa�o si� na pocz�tku.
W miesi�c po pojedynku z Magiem z Koth, Dimma zabawia� si� kobiet�. Si�gn�� ku
niej i ...
jego d�o� przesz�a przez cia�o niewiasty.
Dimma uciek� z tego miejsca i przekona� sam siebie, �e pad� ofiar� iluzji, albo
nawet zbyt
du�ej ilo�ci wina i s�abego o�wietlenia ... uwierzy� w to wyt�umaczenie. Ale z
biegiem miesi�cy
kl�twa starca z Koth rozkwit�a z nasienia, w wielki i gorzki kwiat. Dimma stawa�
si� niematerialny i
nie m�g� jej przezwyci�y�, mimo, �e zna� na to wiele sposob�w. Jednak nie
udawa�o si�. I coraz
bardziej stawa� si� istot� z mgie�, a nie z cia�a i ko�ci. Wci�� m�g� u�ywa�
swej mocy, wci�� w�ada�
swymi s�ugami, kt�rzy mogli wykonywa� za niego zadania wymagaj�ce fizycznego
kontaktu, ale
przyjemno�ci cia�a sta�y si� dla� niedost�pne. Nie m�g� je�� ni pi�, nie m�g�
za�ywa� przyjemno�ci
z kobietami. Nie czu� zimna ani ciep�a, nie m�g� niczego dotkn��. Sta� si�
duchem �yj�cym w
bia�ych oparach. Istot� pokrewn� bardziej mgle, ni� ludziom.
Pi��set lat to jednak wiele czasu. D�ugie poszukiwania lekarstwa da�y pewne
efekty. Ze
�wi�tej jaskini w Stygii pochodzi� antyczny zw�j b�d�cy jego cz�ci�, z ruin
�wi�tyni na wyspie
Sispath pochodzi� inny niezb�dny sk�adnik ...
Agenci Dimmy przemierzali Czarne Kr�lestwa Kush, Darfar, Keshan i Punt podobnie
jak
p�nocne, mro�ne ziemie Vanaheimu i Asgardu. �adne miejsce na ziemi nie by�o
zbyt odleg�e, nie
liczy� si� �aden koszt. Niekt�re potrzebne sk�adniki pochodzi�y wszak z czas�w
poprzedzaj�cych
zatopienie Atlantydy...
Wreszcie Dimma zebra� wszystkie elementy niezb�dne do zako�czenia tej uk�adanki
...
wszystkie opr�cz jednego. A on znajdowa� si� niemal na jego ziemiach ! B�dzie go
mia� za ka�d�
cen�. Min�o dwadzie�cia lat odk�d po raz ostatni, jedynie na mgnienie oka, sta�
si� materialny.
Nigdy zreszt� nie wiedzia� czemu zawdzi�cza te kr�tkotrwa�e ucieczki spod
w�adania kl�twy ...
A teraz jego cierpienia mia�y si� zako�czy�, za kilka dni, mo�e tygodni. I u�yje
ca�ej mocy,
jak� rozporz�dza aby tak si� sta�o, nawet je�li mia�oby to zdruzgota� kr�lestwo
!
Dimma poczu� jak zb��kany podmuch wiatru uni�s� go i przesun��. Kto� zostawi�
uchylone
drzwi lub otwarte okno i zap�aci �yciem za ten b��d ! Wkr�tce ju� nie b�dzie
musia� cierpie�
takiego poni�enia, a wtedy biada ka�demu cz�owiekowi i ka�demu stworzeniu, kt�re
stanie na
drodze Dimmy. Biada !
1.
W�ska g�rska �cie�ynka przecina�a strome skalne zbocze, a lu�ne g�azy, le��ce w
jej poprzek,
nie u�atwia�y marszu. Mimo to podr�uj�cy tamt�dy m�ody m�czyzna porusza� si�
szybkim i
spr�ystym krokiem. By� b�d� co b�d� Cymmerianinem, a tam sk�d pochodzi� ludzie
uczyli si�
wspina� po g�rach r�wnocze�nie ze stawianiem swych pierwszych w �yciu krok�w.
M�odzieniec
�w, w kt�rego b��kitnych �renicach odbija�y si� promienie zachodz�cego s�o�ca,
prze�lizguj�c
nast�pnie si� po szerokich barkach i czarnej grzywie w�os�w, nosi� imi� Conan.
Jego ca�y str�j
stanowi�a zarzucona na grzbiet, ledwo wyprawiona wilcza sk�ra, kr�tkie sk�rzane
spodnie i
sanda�y, kt�rych rzemienie opina�y ciasno postawne stopy.
Ch�odne g�rskie powietrze muska�o dokuczliwymi podmuchami ods�oni�te fragmenty
jego
cia�a, ale zdawa� si� znosi� to ze stoickim spokojem. Po lochach pot�nego
labiryntu podziemnych
Czarnych Pieczar, w kt�rych zar�wno on, jak i jego kompani umierali ju�
dziesi�tki razy, �wie�e
powietrze by�o b�ogos�awie�stwem, niezale�nie od temperatury.
W�drowiec zmierza� do Zamory, do Shadizar miasta niegodziwc�w, gdzie planowa�
zamieni�
swoje z�odziejskie umiej�tno�ci, na jakie� bardziej lukratywne zaj�cie. M�wi�o
si�, �e sprytem,
silnym ramieniem i ostrym mieczem mo�na by�o tam sporo zdzia�a�. Je�li doda� do
tego jego
szybko�� i koci� zwinno�� ... m�g� liczy� na znaczn� popraw� losu i zamierza�
skorzysta� z tej
okazji. By� m�ody, ale w swym �yciu do�wiadczy� ju� wiele i nadszed� czas, by
zasmakowa� tak�e
bogactwa.
Podr� jednak trwa�a d�u�ej ni� s�dzi� a bogowie wci�� rzucali mu k�ody pod
nogi. To
prawda, �e czasem przyczyn� zw�oki by�y atrakcyjne kobiety, ale przygody jakich
do�wiadcza�, nie
stawa�y si� przez to mniej niebezpieczne. Nekromanci, czarnoksi�nicy i potwory
... jak ka�dy
uczciwy cz�owiek nie przepada� za magi�. Za� po ostatnich spotkaniach z pustynn�
pi�kno�ci�
Elashi, z nie�yj�c� kobiet� - zombi Tuane, z wied�m� z jaski� Chunth�,
zastanawia� si�, czy wci��
jeszcze po��da towarzystwa kobiet. W ka�dym razie teraz by� sam i chwa�a za to
bogom.
�cie�ka, kt�r� szed�, nieco poni�ej skr�ca�a ostro w prawo i w�a�nie zza tego
zakr�tu dobieg�
do jego uszu podejrzany d�wi�k. By� ledwo s�yszalny nawet dla jego wyostrzonych
zmys��w, nie
mniej m�czyzna zatrzyma� si� gwa�townie i doby� swego staro�ytnego miecza, o
ostrzu w
b��kitnym odcieniu �elaza. Bro� by�a ci�ka i nie posiada�a ozd�b. R�koje��
otacza�a zaledwie
sk�ra. Jej zdobycie Conan okupi� swego czasu potyczk� z �ywym szkieletem
jakiego� antycznego
wojownika. Ostrze miecza by�o jak brzytwa i nowy w�a�ciciel bardzo dba� o jego
stan, poleruj�c
kamieniami po ka�dym, najmniejszym nawet u�yciu.
Uchwyciwszy miecz obur�cz, w spos�b podpatrzony u kap�an�w-wojownik�w z g�rskiej
�wi�tyni, Conan post�pi� kilka krok�w naprz�d pilnie bacz�c, by nie potr�ci�
najdrobniejszego
nawet kamyczka za�cielaj�cego g�rsk� �cie�k�. Ten d�wi�k nie musia� oznacza�
niebezpiecze�stwa, ot m�g� ukruszy� si� kawa�ek ska�y, czy przemkn�� tamt�dy
jakie� ma�e
zwierz�tko. Ale Conan nie po�y�by d�ugo, przy trybie �ycia jaki wi�d�, gdyby
lekcewa�y� takie
drobiazgi. Jego bogiem by� Crom. A Crom dawa� swym poddanym tylko jeden dar -
si�� i rozum w
momencie urodzenia - dalej musieli ju� radzi� sobie sami. Je�li kt�re� z dzieci
Croma u�y�o swych
pierwotnych dar�w w niew�a�ciwy spos�b, szkoda by�o nawet marnowa� ostatni dech
by wzywa�
pomocy boga.
Przylegaj�c plecami do skalnej �ciany, kt�ra ogranicza�a �cie�k� z prawej
strony, Conan
podszed� do zakr�tu. Uni�s� miecz pionowo w g�r�, by nie zdradzi� przedwcze�nie
jego obecno�ci,
po czym zdecydowanym krokiem wychyli� si� zza skalnego za�omu, opuszczaj�c
ostrze na
wysoko�� ludzkiego gard�a.
Tu� za zakr�tem �cie�ka rozszerza�a si� znacznie. Zobaczy�, �e brakowa�o
wyra�nie
fragmentu ska�y, kt�ry oderwa� si� st�d nadgryziony z�bem czasu i warunkami
atmosferycznymi.
W tej naturalnej niszy sta�a za� p�naga kobieta. Oparta plecami o ska��,
trzymaj�c w zaci�ni�tych
d�oniach d�ug� w��czni�, szykowa�a si� do rozpaczliwej obrony przed pi�cioma
otaczaj�cymi j�
p�kolem smokami, nie wi�kszymi wszak�e od cz�owieka. Sz�sty z gad�w le�a�
nieopodal na
grzbiecie w ciemnej ka�u�y czego�, co jak przypuszcza� Conan by�o jego posok�. W
zaci�ni�tych
szponach trzyma� strz�p materia�u, kt�ry jako �ywo pasowa� kolorem do przepaski
na biodrach,
noszonej przez kobiet�. Najwyra�niej zdobyty fragment ubrania kosztowa� gada
sporo.
Jako, �e w g�owie Conana wci�� k��bi�y si� wspomnienia niedawnych przyg�d,
pierwsza
my�l, jaka go nasz�a, nie by�a oryginalna - o nie, zn�w kobieta !
Smoki sta�y w postawie wyprostowanej. Mia�y zielonkawo - szare �uski, a ich
nozdrza i ��te
oczy dobrze pe�ni�y swoje funkcje. Najbli�szy z nich, czy to wiedziony zmys�em
wzroku czy w�chu,
a mo�e s�uchu, zwr�ci� b�yskawicznym ruchem �eb w jego stron� by za moment
skierowa� go zn�w
ku swej pierwszej ofierze i jeszcze raz ku Cymmerianinowi. Cichy przeci�g�y syk
istoty zwr�ci�
uwag� pozosta�ych gad�w na intruza.
Conan zastanowi� si�, jak szybkie mog� by� te stwory. Czy zd��y�by po prostu
odwr�ci� si� i
uciec za zakr�t ? Raczej nie. �cie�ka za zakr�tem by�a bardzo w�ska ... i
kobieta ...
Spojrza� na ni� uwa�niej i dostrzeg� na jej ramieniu krwawe szramy. A wi�c ona
tak�e
odczu�a strat� ubrania. Mimo tak kr�tkiego spojrzenia Conan zauwa�y�, �e jej
ramiona by�y �adnie
zbudowane i j�drne. To samo zreszt� m�g� powiedzie� o jej nagich piersiach. By�a
znacznie
bardziej umi�niona ni� wi�kszo�� kobiet jakie widzia�. Wyra�nie dostrzeg� gr�
�ci�gien pod jej
ciemn� sk�r�, gdy zacisn�a mocno d�onie na drzewcu w��czni. Widok by�, mimo
sytuacji w jakiej
si� znajdowali, przyjemny i nawet jesli postanowi� przez czas jaki� unika�
kobiet, ta wyda�a mu si�
interesuj�ca.
Gad zn�w zasycza�, i dwa kolejne zwr�ci�y si� ju� wyra�nie przeciw Conanowi, a
pozosta�e
wci�� wpatrywa�y si� badawczo w kobiet�.
- Lepiej uciekaj cudzoziemcze - jej g�os zabrzmia� raczej spokojnie. - To s�
Korgowie, psy
go�cze Pilich.
Conan nie mia� poj�cia, kim s� Pili i nie bardzo te� o to dba�.
- Id� na po�udnie. Czy te ... eh, Korgowie pozwol� mi przej�� ?
- Nie, cudzoziemcze.
- A zatem, trzeba post�pi� z nimi jak z w�ciek�ymi psami, jak by nie wygl�dali.
- odpar�
Conan, zmieniaj�c po�o�enie d�oni na r�koje�ci miecza. - No chod�cie b�karty ! -
krzykn�� ku
smokom.
Nie czeka� jednak na ich relacj�. Uni�s�szy miecz nad g�ow�, jak drwal siekier�,
skoczy� w
kierunku potwor�w. Pierwszy ze smok�w zosta� chyba zaskoczony t� nag�� szar��.
Zdo�a�
wprawdzie k�apn�� z�bami, kt�re mia�y d�ugo�� co najmniej ludzkich palc�w, ale
nim zd��y� u�y�
swej gro�nej broni, Conan spad� na niego jak burza. Ostrze �wisn�o w ch�odnym,
wieczornym
powietrzu, a gdy dosi�g�o celu, czaszka potwora rozpad�a si� na dwie cz�ci, a
on sam pad�, martwy
ju�, nim jeszcze zdo�a� dotkn�� ziemi. Conan za� skr�ci� gwa�townie w lewo, by
przyj�� szar��
drugiego Korgi, kt�ry z sykiem i warczeniem wpad� na niego. Szcz�ki smoka
k�apn�y g�o�no
chybi�c o w�os, gdy� Conan raptownie odskoczy�. Uderzy� przy tym mieczem i
dosi�gn�� celu. Bro�
wszak�e spad�a na grub� �usk� pod z�ym k�tem, wi�c zazgrzyta�a tylko na twardej
powierzchni,
wyrywaj�c niewielki kawa�ek cia�a. Potw�r zarycza� dono�nie i cofn�� si� o kilka
krok�w, uderzaj�c
gniewnie swym grubym ogonem.
Conan dostrzeg� atak trzeciego potwora ale nie zd��y� zareagowa�. Stw�r zbli�y�
si� za
szybko. Uderzy� we� i zwali� go z n�g. Upadaj�c za�, Cymmerianin wypu�ci� z
d�oni miecz, kt�ry
brz�kn�� o ska��, upadaj�c o metr od niego. Powalony m�czyzna zdo�a� wprawdzie
przekr�ci� si�
na brzuch po czym natychmiast zerwa� si�, got�w do dalszej walki, ale rozwarta
paszcza
szar�uj�cego Korgi by�a ju� przy nim wi�c nie m�g� dosi�gn�� na czas miecza.
Niewiele my�l�c
wepchn�� sw� go�� d�o� w paszcz� gada, z nadziej�, �e ten ud�awi si�, nim
odgryzie mu rami�.
Szcz�ki jednak nie zacisn�y si�. Smok zacharcza� dziwnie i wyl�dowa� ca�ym swym
ci�arem na
Cymmerianinie. Co u ... ???
Z jego karku stercza�o zakrwawione drzewce w��czni. To kobieta po�wi�ci�a sw�
bro� by go
ratowa� !!!
Conan zerwa� si� b�yskawicznie, chwyci� sw�j miecz i pogna� w jej kierunku.
Biegn�c
dostrzeg�, �e kobieta unosi od�amek skalny, wielko�ci kurzego jaja i ciska nim w
jednego z dw�ch
wci�� przygl�daj�cych si� jej Korg�w.
Trafi�a wprost w jego pier�, a� si� zachwia�. Przy�o�y� �ap� do rany i wyda� z
siebie co�
pomi�dzy sykiem, a skowytem, jak kot przypalony ogniem. Za� smok, kt�rego Conan
zrani� na
samym pocz�tku, zn�w stan�� mu na drodze, pr�buj�c powstrzyma� szar�uj�cego
Cymmerianina.
Conan jednak uderzy� ca�� si�� swego pot�nego ramienia i ostrze miecza
zahaczy�o o gardziel
bestii. To ju� trzeci, kt�ry le�a� w agonii. Jeszcze dwa.
Kobieta cisn�a nast�pnym kamieniem, ale tym razem Korga dopad� j� i uchwyci� w
szpony.
Uni�s� nieco nad ziemi� i Conan poj��, �e nie zdo�a zd��y� na czas. Gad rozwar�
szcz�ki tu� przy jej
twarzy ...
Jeden szybki ruch i palec kobiety d�gn�� prosto w smocze oko.
Korga zraniony tak nieoczekiwanie, a dotkliwie, upu�ci� sw� niedosz�� ofiar� i
z�apa� si� za
zranione oko. Zata�czy� w�ciek�y taniec b�lu i gniewu. I by� to jego ostatni
taniec, bo w tej w�a�nie
chwili spad� na niego cios Conana. Miecz wbi� si� g��boko w jego cielsko. Je�li
mo�na powiedzie�,
�e jaszczur ma zdumiony wyraz pyska, to ten w�a�nie mia�, na chwil� przed tym,
jak jego dusza
ulecia�a ku Szaremu Brzegowi, by po��czy� si� z tymi, kt�rzy odeszli przed nim.
Ostatni z Korg�w, ten kt�ry wcze�niej oberwa� od�amkiem skalnym, znalaz� si�
nagle sam
naprzeciw dw�ch przeciwnik�w. W tym momencie w jego brzuch trafi� nast�pny celny
kamie�, a
Conan zbli�a� si� ku niemu w niedwuznacznych zamiarach, z okrwawionym mieczem w
d�oni.
Potw�r najwyra�niej uzna�, �e wystarczy, bo odwr�ci� si� gwa�townie i zacz��
umyka�. Trzeci
kamie� rzucony przez kobiet� niestety chybi�, za� gad rzuciwszy si� w d� ze
skalnej �cie�ki,
rozpostar� skrzyd�a. Dalej nie bardzo mogli go �ciga� i prawd� rzek�szy,
Conanowi specjalnie na
tym nie zale�a�o. Post�pi� tylko kilka krok�w w jego kierunku, wymachuj�c broni�
i pokrzykuj�c
gro�nie ale uzna�, �e to powinno wystarczy�, by skutecznie odp�dzenia wroga.
Dopiero teraz odwr�ci� si� ku kobiecie, kt�ra w mi�dzyczasie wyrwa�a swoje
ubranie ze
szpon�w martwego gada. Conan obserwowa� w milczeniu jak zak�ada podarty
wprawdzie, ale
wci�� nadaj�cy si� do noszenia, pozbawiony r�kaw�w, kaftan i �ci�ga go w pasie.
Szkoda ... by�a
nie�le zbudowana mimo rozbudowanych mi�ni. Najwyra�niej jego niech�� do kobiet
nieco os�ab�a,
jakby zaciera�y si� wspomnienia ostatnich miesi�cy.
- Zawdzi�czam ci �ycie, cudzoziemcze - powiedzia�a u�miechaj�c si�.
Conan wskaza� czubkiem miecza na drzewce stercz�ce z karku martwego potwora.
- Ja te� zawdzi�czam ci co nieco. Powiedzmy, �e jeste�my kwita.
- Niech tak b�dzie. Jestem Cheen, uzdrowicielka z Le�nego Ludu - si�gn�a po sw�
w��czni�.
- Mnie zw� Conan ... z Cymmerii.
- Witaj, przybyszu z dachu �wiata.
- Znasz Cymmeri� ?
- S�yszeli�my o niej. Nasze siedziby s� o p� dnia drogi st�d. Czy zechcesz
zatrzyma� si� tam,
odpocz�� i zje�� z nami ?
Conan by� na szlaku od wielu tygodni i prawd� rzek�szy nie t�skni� za
towarzystwem, ale
kobieta, kt�ra z takim spokojem potrafi�a zar�n�� smoka, zaintrygowa�a go.
- Tak ... cel mojej podr�y mo�e poczeka�.
- Chod� zatem. Wkr�tce si� �ciemni i powinni�my znale�� dobre miejsce na ob�z.
Tutejsze
g�ry nie s� bezpieczne noc�.
Conan spojrza� na powalonego potwora.
- Dzie� chyba te� nie nale�y tu do bezpiecznych ?
- W nocy jednak dziej� si� rzeczy, przy kt�rych psy Pilich s� jak nieporadne
szczeniaki -
odpar�a.
- W takim razie poszukajmy miejsca na ob�z.
Gdy w�drowali g�rsk� �cie�yn� Cheen opowiedzia�a Conanowi o Pilich.
- S� podobni do ludzi, - m�wi�a - ale r�wnie� spokrewnieni z Korgami. W ich
�y�ach p�ynie
ciep�a krew gad�w. Zamieszkuj� pustyni� le��ca o dwa dni drogi od naszych
siedzib. Po�eraj�
ludzi, kt�rych uda im si� schwyta�.
Conan zastanowi� si� przez chwil�.
- Czy mo�na dosta� si� do Shadizar nie przecinaj�c tej pustyni ?
- Tak, mo�na omin�� ich terytorium.
- Dobrze.
Conan nie obawia� si� �adnego cz�owieka w otwartej walce, ale przemierzanie
pustyni
zamieszka�ej przez kanibali i u�ywaj�cych smok�w, jako ps�w go�czych ... to nie
by�a sympatyczna
perspektywa.
Nie pyta� co Cheen robi samotnie w tak niebezpiecznej okolicy, to nie by� jego
interes. Ale
ona sama postanowi�a uchyli� r�bka tajemnicy.
- Przez ostatni� faz� ksi�yca poszukuj� ro�liny, kt�ra ro�nie na tych
wzg�rzach. Rodzaj
grzyba, kt�rego u�ywamy podczas ceremonii religijnych. Rosn� wy��cznie na
odchodach g�rskich
kozic, a te z kolei s� niestety ulubion� potraw� Pilich ... je�li nie mog�
zdoby� ludzkiego mi�sa.
Conan przytakn�� g�ow� ze zrozumieniem. Religia by�a inn� form� magii. On za�
osobi�cie
wola� nie mie� nic wsp�lnego z �adn� z nich i nie zazdro�ci� wcale tym, kt�rzy
mieli.
- Zebra�am dosy� do nast�pnej ceremonii jasnowidzenia - rozsup�a�a ma�� sakiewk�
u pasa i
pokaza�a Conanowi zalatuj�ce odchodami, ma�e br�zowe grzybki. - Prawid�owo
przyrz�dzone i
po�wi�cone, pozwalaj� do�wiadczy� spotkania z bogami.
Conan wzruszy� ramionami. Na takie spotkania te� nie mia� nigdy ochoty. Wola�
spotkania z
dobrym winem i jad�em, z por�czn� broni� i zgrabnymi kobietami. A wszystko to
powinno by�
dost�pne dla bogatego z�odzieja w Shadizar. Niech kap�ani spotykaj� si� z
bogami, normalny
cz�owiek ma do�� k�opot�w i bez tego.
Gdy s�o�ce dotkn�o zachodniego horyzontu, dotarli na szerok� p�k� skaln�,
po�o�on� na
poziomie oko�o czterech metr�w. Cheen wspina�a si� dobrze. W rzeczy samej
lepiej, ni� kobiety,
jakie Conan kiedykolwiek widzia� podczas wspinaczki. By�a jak paj�k, gdy pi�a
si� po skalistym
zboczu, znajduj�c szczeliny na palce i stopy w miejscach, gdzie ci�ko by�oby je
znale�� nawet
Cymmerianowi.
B�d�c ju� na p�ce, wznie�li na obu jej brzegach wysokie kamienne piramidy, tak
�e nic
wi�kszego od kr�lika nie mog�oby si� do nich zbli�y�, nie robi�c ha�asu.
Zeschni�te krzaki
dostarczy�y surowca na ma�e ognisko. Jego rozpalenie zaj�o zaledwie kilka
chwil, jako �e Conan
posiada� hubk� i krzesiwo. Mia� te� buk�ak z wod� i kilka pask�w suszonego mi�sa
wiewi�rki,
kt�rymi podzieli� si� z towarzyszk�.
Tymczasem za� zapad�a noc. By�a zimna i ma�e ognisko niewiele tu mog�o pom�c.
Conan
zaproponowa� dziewczynie ciep�o swego p�aszcza z wilczej sk�ry, ale Cheen
odm�wi�a z
u�miechem. By� mo�e domy�li�a si�, �e chcia� z ni� dzieli� co� wi�cej ni� tylko
pos�anie. Kobiety
zawsze wiedzia�y takie rzeczy, odkry� to ju� dawno temu, cho� wci�� nie mia�
poj�cia jakim
sposobem.
Podczas swych w�dr�wek Conan spotka� wielu m�czyzn, ale nigdy takiego, kt�ry
twierdzi�by, i� rozumie kobiety. No nie ... by� taki jeden, co m�wi�, �e wie
dok�adnie czego chc�
kobiety, ale on twierdzi� r�wnie�, �e �wiat jest okr�g�y jak kula ... i �e mo�e
lata�, je�li b�dzie
macha� r�kami jak ptak. Zreszt� pr�bowa� udowodni� swoj� teori�, skacz�c z dachu
najwy�szej
budowli w wiosce, w kt�rej mieszka�. By�a to wie�a dziesi�ciokrotnie wy�szej od
cz�owieka ...
hmm nie prze�y� tego eksperymentu.
By� g�upi jak opita winem �winia ...
Zastanawiaj�ce, czy kiedykolwiek w dziejach, chodzi� po ziemi m�czyzna, zdolny
poj��
kobiety ? Z t� my�l� Conan odp�yn�� w krain� sn�w.
2.
Ranek przyszed� nagle. Promienie wschodz�cego s�o�ca znad wschodnich szczyt�w
wzg�rz,
sk�pa�y w r�owo-��tym blasku p�k�, na kt�rej spali Conan i Cheen. Conan
ockn�� si�
natychmiast z czujnego snu, co prawda z lekko zesztywnia�ym karkiem, ��ko
jednak by�o lit�
ska��.
Kobieta zbudzi�a si� gdy Cymmerianin ponownie rozpali� ognisko, nad kt�rym z
rozkosz�
rozgrzewa� zdr�twia�e od porannego ch�odu d�onie.
- Dobrze spa�e� ? - spyta�a.
- Taa, jak zawsze.
Spo�yli ostatnie kawa�ki mi�sa z zapas�w Conana, popijaj�c wod� z buk�aka. Potem
za�
opu�cili si� po zboczu g�ry, przy czym Conan m�g� jeszcze raz podziwia�
sprawno�� swej
towarzyszki. Porusza�a si� jak �nie�na ma�pa w jego rodzinnej Cymmerii, nie
straci�a r�wnowagi
ani nawet ni razu si� nie ze�lizgn�a. Poniewa� zawsze ceni� wysokie
umiej�tno�ci ludzi nie
omieszka� wspomnie� o tym Cheen, gdy tylko znale�li si� zn�w na �cie�ce.
U�miechn�a si�.
- Tam sk�d pochodz�, nieco si� wspinamy. Ale musz� wyzna�, �e jestem w tym
najgorsza
spo�r�d mego ludu. Dobrze, �e jestem uzdrowicielk�, bo bardzo kiepski by�by ze
mnie �owca.
Conan nie odpar� ani s�owa, ale by� zaskoczony tym co us�ysza�. Je�li ona by�a
najgorsza jak
musia� wspina� si� ten, kt�ry by� w tym najlepszy ? By�by r�wnie zwinny jak
Cymmerianie ?
S�o�ce sta�o ju� wysoko nad horyzontem. Conan pod��a� �ladem Cheen, ku zielonej
dolinie
widocznej z daleka. Jaki� b�g bardzo lubi� to miejsce i nie �a�owa� mu g��bokich
barw ... ziele�,
odcienie szmaragdu i oliwek ...
�cie�ka wi�a si� w�sk� serpentyn� opadaj�c w d� skalnego zbocza. I w�a�nie z
tego powodu
Conan dostrzeg� las dopiero w momencie, gdy wkroczyli mi�dzy pierwsze drzewa.
Przez chwil�
zastanowi� si� nawet czy co� nie sta�o si� z jego uszami - tak blisko wielkiego
lasu, powinien z
daleka us�ysze� jakie� charakterystyczne dla� odg�osy. Ale nie ... wkr�tce na
w�asne oczy zobaczy�
wyja�nienie tej zagadki.
Las by� jednak nieco dalej ni� my�la�, a to z powodu wielko�ci drzew. Na
pierwszy rzut oka
drzewa wygl�da�y jak olbrzymie d�by, ale Conan szybko zrozumia�, �e ogl�da tak
olbrzymie okazy,
jakich nigdy dot�d nie widzia�. Drzew by�y setki i o ile wzrok nie p�ata� mu
jakich� figli, wszystkie
tak gigantycznych rozmiar�w. By�y co najmniej trzykrotnie wy�sze od normalnych
drzew i na
Croma, musia�y by� z pi��dziesi�t razy wy�sze ni� cz�owiek - ro�liny si�gaj�ce
dachu �wiata. A gdy
ju� zanurzyli si� w ten las, Conan dostrzeg� wiele dom�w umieszczonych na
konarach. Prawdziwa
podniebna wioska. Niekt�re zabudowania by�y stosunkowo nisko, mo�e dziesi�� razy
wy�ej ni�
si�ga�y jego uniesione r�ce, inne znajdowa�y si� na niebotycznych wysoko�ciach.
Dziwny las nie mia� poszycia, co najwy�ej dywan z opad�ych li�ci. By� mo�e -
pomy�la� -
dlatego, i� te olbrzymy nie dopuszcza�y ni�ej s�onecznego �wiat�a.
Nawet gdyby Conan mia� kilku towarzyszy, o takiej jak on posturze, nie zdo�aliby
chwytaj�c
si� za r�ce, obj�� pnia najwi�kszego z tych gigant�w. A i mniejsze okazy by�y
olbrzymie w
por�wnaniu ze wszystkimi drzewami, jakie dot�d widzia�.
- Oto m�j las - powiedzia�a Cheen.
- Tw�j lud mieszka na drzewach ? - spyta� Conan.
- Tak. Na drzewach si� rodzimy, na drzewach �yjemy i tam umieramy.
- Teraz rozumiem sk�d umiesz tak dobrze si� wspina�.
- Je�li chodzi o �cis�o�� twoje umiej�tno�ci te� s� niema�e. - u�miechn�a si� w
odpowiedzi -
... zw�aszcza jak na twoje ... rozmiary. �aden z naszych m�czyzn nie jest tak
wielki.
Stan�li ko�o pnia najbli�szego z drzew i Conan spojrza� w g�r� na jego koron�.
Imponuj�ce
konary rozpo�ciera�y si� we wszystkich kierunkach, nieco w�sze w g�rnych
partiach. Kora by�a
g�adka. Przesun�� po niej d�oni�. Mia�a lekko czerwonawy kolor, gdzieniegdzie
zdarte warstwy
zewn�trzne, ujawnia�y ja�niejszy odcie� wewn�trz. Li�cie by�y d�ugie,
tr�jpalczaste, rozmiarami
dor�wnywa�y m�skiej d�oni a ich kolor by� ciemnozielony, wpadaj�cy niemal w
czer�. U podn�a
pnia Conan dostrzeg� rozci�gni�ty p�at sk�ry, mniej wi�cej wielko�ci tarczy,
ciasno opi�ty na
otworze w drzewie. Cheen podesz�a do� i u�ywaj�c r�koje�ci swej w��czni,
uderzy�a w ten
przypominaj�cy b�ben tw�r. Rozleg�a si� rytmiczna seria d�wi�k�w.
Zaledwie sko�czy�a, gdy z najni�szych konar�w drzewa co� opad�o ku nim
gwa�townie.
Conan w mgnieniu oka doby� miecza, got�w do ci�cia.
- St�j ! - powiedzia�a Cheen - Nie ma w tym niebezpiecze�stwa.
W rzeczy samej Conan dostrzeg� to ju�, nim sko�czy�a zdanie. To co le�a�o u jego
st�p, by�o
czym� w rodzaju ruchomej drabinki. Podszed� do� bli�ej i przyjrza� si� uwa�nie.
Wkonano j� ze
spl�tanych ro�lin, by�a jednak bardzo solidna a regularne sup�y tworzy�y wygodne
oparcie dla d�oni
i st�p wspinaj�cego si�. Schowa� miecz.
- A gdyby przyszed� tu wr�g i uderzy� w ten b�ben ?
- Ka�dy z Le�nego Ludu ma sw� pie�� - wyja�ni�a - Ka�da jest inna, a stra�nik
zna je
wszystkie. Nieznana pie�� �ci�gn�aby tu w��cznie i strza�y.
Conan przytakn�� ze zrozumieniem. Atak na drzewo by�by bardzo trudny. Kilkunastu
m�czyzn musia�oby pracowa� ca�y dzie�, by �ci�� takiego olbrzyma siekierami, a
deszcz strza�,
oszczep�w, czy nawet kamieni, nie u�atwi�by tego zadania. Brak suchego poszycia
zabezpiecza� w
du�ej mierze przed ogniem, a �eby podpali� taki pie� bezpo�rednio, trzeba by
naprawd�
olbrzymiego p�omienia. Conan oceni� to zreszt� jednym rzutem oka. Mimo swego
do�wiadczenia
wola�by nie dowodzi� armi� walcz�c� z Le�nym Ludem.
- Wchodzimy ? - spyta�a Cheen.
- Prosz� - wskaza� d�oni� lin�.
Uprzejmo�� op�aci�a si� - pomy�la� spogl�daj�c w g�r�, zgrabne nogi Cheen by�y
niezwykle
atrakcyjnym widokiem.
Wspi�li si� na g�r� i Cheen zosta�a powitana przez nisk�, kr�p� kobiet�. S�dz�c
po w��czni i
obsydianowym sztylecie, d�u�szym ni� przedrami� Conana, by�a to stra�niczka. Na
konarze le�a�
oparty o pie� �uk i ko�czan pe�en strza�, jak r�wnie� spora kupka g�az�w
dor�wnuj�cych wielko�ci�
g�owie cz�owieka. Tak jak Conan przypuszcza� - wej�� tutaj bez zaproszenia
by�oby do��
niebezpiecznie. Nawet samo utrzymanie r�wnowagi na konarze nie by�o proste, mimo
i� by� co
najmniej r�wnie szeroki jak barki Cymmerianina i najwyra�niej wyg�adzony przez
ludzi.
Conan zdj�� swe sanda�y jeszcze przed wspinaczk� po drabinie i teraz pod��aj�c
za Cheen
uzna�, �e najlepiej b�dzie pozostawi� je tam gdzie s�, czyli przewieszone przez
rami�.
Przed nim znajdowa�a si� spora budowla. Jej podstaw� stanowi� konar, po kt�rym
w�a�nie
st�pa�, a �cianki wznosi�y si� wy�ej si�gaj�c kolejnych ga��zi. Conan dostrzeg�,
�e dom jest
zbudowany z samych w�a�ciwie konar�w drzewa, po��czonych p�dami ro�lin, takimi
jak te
tworz�ce lin�, po kt�rej dopiero co si� wspina�. By�a to niew�tpliwie
konstrukcja wykonana przez
ludzi ale nie odr�nia�a si� od otoczenia bardziej, ni� gniazdo pszcz� albo
szerszeni zawieszone na
pniu drzewa. W jej drzwiach sta�y dwie kobiety ubrane podobnie do Cheen,
podobnie te� by�y
umi�nione. Ka�da trzyma�a w d�oniach w��czni�, kt�rej t�py koniec opiera� si� o
konar stanowi�cy
podstaw� domu.
Zn�w kobiety. Gdzie wi�c byli m�czy�ni ?
Stra�niczki najwyra�niej rozpozna�y Cheen, bo przepu�ci�y j� bez s�owa. Conan
za� szed� w
�lad za ni�.
Otwory w suficie tego pomieszczenia wpuszcza�y do�� s�onecznego �wiat�a, by
zapewni�
dobr� widoczno��. Pierwsze co Conan dostrzeg� wchodz�c, to d�ugie, niskie �o�e
pod jedn� ze
�cian. Potem zauwa�y� te� stoj�ce po�rodku rze�bione krzes�o, zwr�cone ku
otworowi pe�ni�cemu
funkcj� okna. Na krze�le za� siedzia�a kobieta. Stara kobieta, widzia� wyra�nie
jej mlecznobia�e
w�osy i pokryt� grubymi zmarszczkami twarz. By�a odziana w tkanin� o niezwykle
�ywym odcieniu
zieleni, kt�ra zdawa�a si� wr�cz migota� w przyt�umionym �wietle, wewn�trz izby.
Conan zwr�ci�
te� uwag� na jej nagie ramiona. Mimo, i� by�a stara widzia� pod jej sk�r�
wyra�ne zarysy �ci�gien i
mi�ni.
- Witaj, Vares ! - zawo�a�a do niej Cheen.
Starsza kobieta odwr�ci�a si� od okna i u�miechn�a szeroko.
- Hej Cheen. Posz�o dobrze jak widz� ?
Cheen unios�a sakw� z grzybami, kt�re wcze�niej pokazywa�a Conanowi.
- Tak, Pani. Mo�emy zn�w wezwa� bog�w.
Vares skin�a g�ow�.
- To dobrze. Obawia�am si�, �e nast�pny raz spotkam si� z nimi dopiero po
przebyciu Szarych
Ziem... - teraz dopiero spojrza�a uwa�nie na Conana - Przywiod�a� nam go�cia ?
- Tak, Pani. To jest Conan z Cymmerii. Kiedy zosta�am osaczona na prze��czy
Donar przez
psy Pilich, przyszed� mi z pomoc�.
Stara kobieta u�miechn�a si�.
- Przyjmij wyrazy mojej wdzi�czno�ci Conanie z Cymmerii. Strata najstarszej
c�rki by�aby
dla mnie bardzo bolesna.
- To by�a to ci dopiero. - roze�mia�a si� Vares - M�czyzna, kt�ry nie
przechwala si� swoimi
czynami.
Conan spojrza� niepewnie na Cheen unosz�c pytaj�co brwi.
- Pomi�dzy moim ludem - wyja�ni�a dziewczyna - m�czy�ni s� ... eee ...
gaw�dziarzami.
Czasami nieco ... upi�kszaj� swoje przygody.
- Nie widzia�em tu jeszcze ani jednego m�czyzny - powiedzia� Conan.
To by� mo�e by�o zbyt bezpo�rednie ale Cymmerianie nie s�yn�li z wyszukanych
manier. I
chocia� podczas swych podr�y przez tak zwane cywilizowane kraje, Conan zd��y�
si� ju� nauczy�,
�e umiej�tno�� k�amstwa i kr�tactwa traktuje si� tam jak cnot�, to sam nie m�g�
do tego
przywykn��.
- Ach. Wi�c chod� i zobacz - odpowiedzia�a Vares - Tair w�a�nie uczy Hoka
wiosennego
ta�ca - wskaza�a otw�r okienny.
Conan podszed� i wyjrza� na zewn�trz.
Konar za oknem zw�a� si� do�� znacznie w niewielkiej odleg�o�ci od domu Vares.
Ga��zie
s�siedniego drzewa krzy�owa�y si� z nim przechodz�c zar�wno wy�ej jak i poni�ej.
Wsz�dzie gdzie
spogl�da� widzia� istn� pl�tanin� konar�w, niekt�re grubo�ci uda doros�ego
m�czyzny. Wi�kszo��
pozbawiona li�ci.
Wzd�u� jednego z w�skich konar�w bieg� szybko niski, cho� dobrze zbudowany
m�czyzna,
kt�rego jedyny str�j stanowi�a zielonkawej barwy przepaska na biodrach. Bieg�
jakby konar by�
szerok� drog� i w dodatku zanosi� si� przy tym �miechem. Zaledwie o kilka krok�w
za nim pod��a�
m�ody ch�opiec, kt�ry jak ocenia� Conan, m�g� mie� dwana�cie wiosen. Odziany by�
podobnie, w
skrawek materia�u powy�ej ud.
Conan patrzy� zaintrygowany jak pierwszy z biegn�cych wykonuje nag�y skok w g�r�
i l�duje
tu� przy ko�cu konara. Tam by�o naprawd� w�sko, ga��� a� wygi�a si� wyra�nie
pod ci�arem
skoczka. Upadnie ...
Nie. Nim ga��� wyprostowa�o si�, m�czyzna ju� zn�w szybowa� w powietrzu. Z
dodatkowo
nadanym przez konar impetem, zdawa� si� lecie� jak ptak. B�d�c w g�rze zwin��
si� nagle w kul� i
wykona� przewr�t do przodu jak akrobata, kt�rego popisy Conan, b�d�c ma�ym
ch�opcem, ogl�da�.
Skoczek wyszed� z obrotu z rozwartymi szeroko ramionami i uchwyci� ga��� drzewa
znajduj�c� si�
znacznie wy�ej ni� ta, kt�rej u�y� do wybicia si�. Okr�ci� si� wok� niej jednym
p�ynnym ruchem i
na mgnienie oka zawis� na niej g�ow� w d�, u�ywaj�c n�g jako punktu
zaczepienia. Pod nim za�
znajdowa� si� ch�opiec, kt�ry w�a�nie wybija� si� w g�r�. On te�, id�c za
przyk�adem nauczyciela,
zwin�� si� w k��bek i wyprostowa� gwa�townie po dokonaniu obrotu, wyci�gaj�c w
g�r� r�ce.
Spotkali si� w powietrzu i uchwycili nawzajem swe nadgarstki. Przez moment
ko�ysali si� wisz�c w
powietrzu, a� m�czyzna napr�y� mi�nie i p�ynnym ruchem pchn�� ch�opca w g�r�.
Ten
wyl�dowa� mi�kko na g�rnej ga��zi, a moment p�niej jego towarzysz siedzia� tam
obok niego.
- Ten starszy to Tair - powiedzia�a Cheen - A ch�opiec ma na imi� Hok. To drugie
i
najm�odsze dziecko mojej matki.
- Twoi bracia ? - upewni� si� Conan.
- Tak.
- Niebezpieczna zabawa. A gdyby Tair nie chwyci� ch�opca ?
- Nim opad�by na ziemi� mija�by jeszcze wiele konar�w - wzruszy�a ramionami
Cheen -
zapewne kt�ry� by chwyci�.
- A je�li nie ?
- �ycie jest pe�ne niebezpiecze�stw.
- Tak - przytakn�� Conan.
Tak�e w Cymmerii nie ka�dy do�ywa� doros�ego wieku. Twardzi ludzie, ci tutejsi.
- Chod� - us�ysza� g�os Cheen - Dzieli�e� ze mn� sw� �ywno�� i wod�. Teraz ja
chc� ci da�
tyle, ile mo�e zaoferowa� nasze skromne drzewo.
Kleg nie lubi� by� tak daleko od wody a ju� zw�aszcza nie cierpia� terenu
takiego jak ten -
suchego piasku, kt�ry ludzie nazywali pustyni�. To prawda, �e mieli przeby�
tylko niewielki
fragment pustyni, zaledwie przecinali l�d nale��cy do jaszczur�w.
Je�li Pili ich tu odkryj� niew�tpliwie b�d� w�ciekli i zako�czy si� to mordercz�
walk�, ale ten
skrawek ich ziem by� daleko od g��wnych siedzib tych �mierdz�cych gad�w. Mogli
wi�c przemkn��
si� niezauwa�eni. Lepiej by tak by�o.
Stw�rca nakaza� uda� si� do Le�nych Ludzi najkr�tsz� drog�, a omijanie
terytorium Pilich
zaj�oby dwa dodatkowe dni. Nie mo�na by�o nie pos�ucha� rozkazu Stw�rcy. Ci,
kt�rzy tego
pr�bowali, zazwyczaj nie �yli nawet wystarczaj�co d�ugo, by zd��y� cho�by
po�a�owa� swego
niepos�usze�stwa.
Kleg wierci� si� niezadowolony na grzbiecie scrata, g�upiego i z�o�liwego,
czteronogiego
zwierzaka. Nie dosy�, �e jego sk�ra by�a twarda to jeszcze mokra, jak ska�a
pokryta wilgotnym
mchem, i jeszcze gryz� ka�dego, kto nieostro�nie nawin�� mu si� pod pysk.
Zwierzak by� du�y.
Stoj�c na czterech nogach si�ga� do piersi Klega. By� ro�lino�erny i najch�tniej
prze�uwa�by co�
przez ca�e swe �ycie, gdyby mu pozwoli�. Z drugiej strony magazynowa� du�e
ilo�ci jedzenia i
wody w swych garbach, kt�re d�wiga� na grzbiecie i m�g� w razie potrzeby obywa�
si� tygodniami
bez pokarmu i picia. Gdyby tylko Stw�rca da� tym bestiom bardziej uleg�y
charakter i lepszy zapach
ni� ten, przypominaj�cy od�r zdech�ej ryby.
Kleg obejrza� si� na swych �o�nierzy. Pod��a�a za nim dwudziestka braci Selkich,
cz�� na
scratach, pozostali pieszo i wszyscy wygl�dali na r�wnie niezadowolonych z tej
pustyni, jak Kleg.
Jak�e wola�by by� teraz w ch�odnej wodzie, jak�e wola�by mie� swoje prawdziwe
cia�o - d�ugie,
smuk�e, ozdobione rz�dami ostrych k��w i p�etwami tn�cymi wodn� to�, polowa�,
przyzywa� uleg�e
samice ...
Marzysz Kleg ! - napomnia� si�. - Stw�rca nie stworzy� ci� dla twych
przyjemno�ci, lecz by�
mu s�u�y�. Mo�e je�li dostarczysz Mu rzecz, kt�rej po��da, zezwoli na pewne
przyjemno�ci, ale
zanim to nast�pi, zajmij si� sw� misj�. Pami�tasz co sta�o si� z tymi, kt�rzy go
zawiedli.
Kleg zadr�a� na wspomnienie losu poprzedniego Pierwszego Brata. Stw�rca
wyznaczy� mu
zadanie a on go zawi�d�. Po karze jak� poni�s� zosta�y z niego tylko och�apy
mi�sa, kt�rymi potem
nakarmiono padlino�erc�w. Nawet te och�apy mi�sa zdawa�y si� jeszcze krzycze� z
b�lu ...
Kleg, my�l o ch�odnej, ciemnej wodzie go osi�gni�ciu celu, nie przed tym.
W g��bokich podziemiach g��wnej pieczary Pilich, Rayk zasycza� w kierunku
Thayli,
kr�lowej i swej samicy.
- Wied�mo ! Czego ty ode mnie chcesz ?
Kr�lowa Pilich poruszy�a si� na stosie mi�kkich poduszek, na kt�rych spoczywa�a.
Cieniutka,
prawie przezroczysta szata, w kt�r� by�a odziana, ods�oni�a niemal ca�kowicie
jej bia�o-b��kitne
nagie cia�o.
Kiedy� Pili byli pokryci �uskami. Kiedy�, przed milionem lat. Teraz jednak, w
w�t�ym �wietle,
niemal przypominali ludzi. Nie mieli w�os�w, a ich uszy by�y nieco mniejsze.
Byli te� sta�ocieplni,
�yworodni i karmili swe m�ode jak ssaki.
Kszta�ty Thayli by�y niew�tpliwie kobiece. Mia�a szerokie biodra, pe�ne i
ci�kie piersi a
w�skie usta i kocie t�cz�wki oczu nie ujmowa�y nic jej egzotycznej urodzie.
U�miechn�a si� szeroko.
- Ale� nic m�j m�u i kr�lu. Gdy� ty nigdy nic nie robisz.
Patrzy�a spokojnie na jego wzrastaj�cy gniew. Dok�adnie wiedzia�a jak
rozw�cieczy� Rayka.
By� najsilniejszym z Pilich, najszybszym biegaczem, nie zna� l�ku ... ale w jej
r�kach by� jak
bezradne dziecko.
- Thayla !
- Zaczekaj m�u. Masz racj�. Le�ny Lud jest silny siedz�c na swych wysokich
drzewach.
Oczywi�cie, gdyby�my mieli Talizman Lasu, my te� mogliby�my spowodowa� bujny
wzrost
ro�linno�ci na naszej pustyni. Nie musieliby�my d�u�ej wie�� tej n�dznej
wegetacji.
- M�wisz o n�dznej wegetacji odziana w najlepsze jedwabie i wyleguj�c si� na
takiej�
poduszce ?
- Jestem kr�low� - odpar�a - Luksus jest moim prawem. Ale nie wszyscy z nas maj�
tyle
szcz�cia.
- B�d� go mie� znacznie mniej, je�li powiod� ich na rze� dla zaspokojenia twoich
szalonych
ambicji.
- Musi wi�c by� inna droga.
- Zapewne musi, ale �aden Pili przez ostatnie tysi�c lat jej nie odnalaz�.
- A czy� bardowie nie b�d� zawsze o tobie �piewa�, je�li to w�a�nie ty j�
odkryjesz.
Sta� w milczeniu spogl�daj�c na arrasy utkane przez Si�dm� Kr�low� niemal
dwana�cie
wiek�w temu. Tkaniny przedstawia�y legendarnego Stalka, Pierwszego Kr�la,
wiod�cego wielk�
armi� Pilich do bitwy pod Aranza, do bitwy przeciwko ludziom. Bardowie wci��
�piewali pie�ni o
tym boju, kt�ry zako�czy� si� wygnaniem ludzi z kr�lestwa Pili. Ale by�o to
wieki temu. Liczba
Pilich zmniejszy�a si�, podczas gdy ludzie wci�� si� mno�yli. By�o ich zaledwie
kilka setek.
- Tak - powiedzia� cicho Rayk - Maj�c ten magiczny przedmiot, mogliby�my pod��y�
w g��b
Wielkiej Pustyni, poza zasi�g ludzi. Mogliby�my odbudowa� dawn� pot�g�.
- A wi�c - powiedzia�a Thayla - mo�e co� wymy�limy wsp�lnie. Ty i ja ...
Unios�a nogi pozwalaj�c czerwonemu jedwabiowi zsun�� si� powoli. Jej cia�o by�o
teraz
ca�kowicie nagie a u�miech zach�ca� i kusi�.
Rayk wzi�� g��boki wdech i wypu�ci� g�o�no powietrze. Zbli�y� si� ku niej
powoli.
- Mo�e ... - odpar� - Jego g�os nie by� g�o�niejszy od szeptu - Jeste� wyuzdan�
dziwk�...
Roze�mia�a si�.
- Tak m�j m�u. Wi�c chod� do swej dziwki.
Pocz�stunek, kt�ry zaproponowano Conanowi nie by� bynajmniej skromny. Postawiono
przed
nim owoce, mi�so, co� w rodzaju chleba, sery i kilka drewnianych dzban�w z
winem. Z
gotowanego mi�siwa unosi�a si� para i Conan, zasiadaj�c do uczty, zwr�ci� na to
uwag� Cheen.
- S�dzi�em, �e tu gdzie jeste�my, niebezpiecznie jest rozpala� ogie�.
- Pod palenisko uk�adamy podk�ad z kamieni, tak jak czyni� to mieszka�cy ziemi.
Drzewo, na
kt�rym jeste�my, �yje, nie jest wi�c tak bardzo podatne na przypadkowe iskry,
nie tak jak suche
martwe ga��zie.
Conan prze�kn�� k�s chleba popijaj�c go czerwonym winem. To mia�o sens.
- Wi�c twoi ludzie sp�dzaj� na drzewach ca�y czas ?
- Wi�kszo�� czasu. Istnieje u nas co� takiego jak obrz�d inicjacji, kt�ry polega
na wykonaniu
pewnego zadania tam, na dole. Potrzebujemy ro�lin leczniczych, czasem innych
rzeczy na przyk�ad
kamieni i te� kto� musi je zebra�. Ale prawd� jest, �e wi�kszo�� potrzebnych nam
do �ycia rzeczy
znajdujemy tu na drzewach. I to co mamy wystarcza nam.
- Jak to si� sta�o, �e wyros�y tu takie giganty ?
Cheen uciek�a na moment ze spojrzeniem, prawie natychmiast jednak patrzy�a zn�w
w oczy
Conana.
- S� tu od zawsze.
Jaka� ledwo uchwytna zmiana w tonie jej g�osu upewni�a Conana, �e k�amie. Z tymi
drzewami wi�za� si� jaki� sekret. Ale ostatecznie nie by� to jego interes.
Zapewnili mu posi�ek i
odpoczynek. Wkr�tce mia� wyruszy� w dalsz� drog�.
Shadizar czeka�o na jego przybycie.
3.
Nagle Dimma sta� si� materialny. Sta�o si� to tak samo nieoczekiwanie jak
zawsze. Poniewa�
min�y d�ugie lata odk�d ostatni raz poczu� swe cia�o, przez kr�tk� chwil� by�
przyt�oczony nag�ym
przyp�ywem dozna�, kt�re dotar�y do wszystkich jego zmys��w. Poczu� ch��d na
sk�rze otoczonej
wilgotn� mg��, ci�ar swego cia�a, jego mi�ni i ko�ci, krew kr���c� w �y�ach.
Nawet odr�twienie
jednego z ramion by�o b�ogos�awionym uczuciem. By� znowu cz�owiekiem !
Na ca�� komnat� tronow� rozbrzmia� wrzask Dimmy, wzywaj�cy stra�nik�w selkie.
Wpadli p�dem. W �aden spos�b nie mo�na by�o przewidzie� jak d�ugo potrwa ten
powr�t do
prawdziwego �ycia, a on by� pewien jednego �chce zazna� tak wielu przyjemno�ci
cia�a jak tylko to
mo�liwe. I tak szybko jak tylko to mo�liwe.
- Przynie�cie mi jedzenie ! Cokolwiek, co ma jaki� smak. Przyzwijcie tu t�
wied�m�
Seg ! P�dem ! Czajnik ! Moje ig�y medyczne ! Rusza� ! Natychmiast !
Rozbiegli si� we wszystkich kierunkach. Wiele razy musieli ju� spe�nia� takie
�yczenia. Za
ka�dym za� razem musieli by� szybsi od my�li, aby nie uroni� ani sekundy, nim
Dimma z powrotem
zamieni si� w to, czym by� do tej pory.
Gdy s�u�ba znik�a wykonuj�c jego rozkazy, Dimma wyprostowa� si� rozci�gaj�c
wszystkie
�ci�gna. S�ysza� trzaski w stawach, czu� dr�enie ka�dego z mi�ni. To by�o
prawdziwe
b�ogos�awie�stwo. R�wnie� jego nogi dygota�y utrzymuj�c ci�ar, od kt�rego dawno
ju� zd��y�y si�
odzwyczai�, stopy za� dr�twia�y z zimna stykaj�c si� z lodowatymi kamieniami.
Ale by� wreszcie
�wiadom istnienia ka�dego cala swego cia�a, powietrza, kt�re wdycha�, twardo�ci
ziemi, bicia serca,
pompuj�cego krew. Bogowie ! Nigdy chyba cz�owiek bardziej nie docenia� warto�ci
swego cia�a,
ni� Dimma w tej w�a�nie chwili.
Pojawi� si� jeden z selkich nios�c tac�, na kt�rej parowa�a gor�ca ryba, oraz
jakie� zielonkawo
� czerwone owoce. Ten selkie pojawi� si� jako pierwszy i m�g� oczekiwa�, �e Mag
z Mgie�
nagrodzi go, u�ywaj�c cz�stki swej mocy.
Dimma chwyci� pokarm obiema d�o�mi i dziko wgryz� si� w paruj�ce mi�so.
Intensywny
zapach niemal pozbawi� go przytomno�ci, a smak ryby wyciska� �zy z oczu. Tak
by�a dobra.
Selkie sta� bez ruchu trzymaj�c tac�, podczas gdy Dimma raz po raz rozrywa�
mi�so d�o�mi i
wpycha� je do ust niemal si� nim d�awi�c. Substancja, smak, ciep�o, zapach !
Pojawi� si� nast�pny selkie z ig�ami Dimmy.
Mag z Mgie� porzuci� jedzenie i nie zwa�aj�c na wci�� ciekn�cy mu po policzkach
t�uszcz,
chwyci� jedn� z igie� po i nak�u� ni� swoje rami�, zak��caj�c przep�yw energii
�ycia w jej
niewidzialnym kanale i odczuwaj�c ca�ym sob� gor�cy b�l rozchodz�cy si� wewn�trz
cia�a. Nawet
to odczucie dawa�o rado��.
Seg zjawi�a si� wkr�tce, zupe�nie naga, za wyj�tkiem po�piesznie narzuconego
p�aszcza z
owczej we�ny.
- Do mnie ! Natychmiast ! � niemal warkn�� na ni� Dimma.
Wied�ma zacz�a zrzuca� p�aszcz.
- Zostaw ! Chc� go dotyka� tak samo jak ciebie.
Seg by�a mu pos�uszna. Niemal przez dwadzie�cia ostatnich lat nie m�g� si� z ni�
kocha�, ale
nie by�a wcale miej pi�kna ni� ostatnim razem. Jej sk�ra wci�� mia�a barw� ko�ci
s�oniowej a w�osy
by�y czarne jak skrzyd�a kruka. Jej piersi i uda ... jej ��dza i uleg�o�� te�
si� nie zmieni�y.
- Pospiesz si� ! � zawo�a�.
Ostatnim razem b�d�c z Seg zamieni� si� w mg�� zanim zako�czy� to, co zamierza�.
- Pospiesz si� ! � zawo�a� raz jeszcze i poci�gn�� j� ku sobie.
Na bog�w, jak cudownie by�o poczu� pod palcami jej cia�o !
Razem osun�li si� na pod�og�. Selkie z zawstydzeniem odwr�ci�y wzrok.
Kleg zatrzyma� sw�j oddzia� o kilka godzin drogi od osady Le�nego Ludu. Spotkali
si� po
drodze z band� tropi�cych bestii Pilich, ale te paskudne gady, widz�c przewag�
selkich, nie wa�y�y
si� ich zaczepi�. Za to ca�� z pewno�ci� pobieg�y, aby zda� relacj� o tym
spotkaniu swym w�adcom.
Ale zanim ci zdo�ali zareagowa�, selkie dawno ju� opu�cili terytorium Pilich.
Jeden problem zatem zosta� przezwyci�ony, ale ten najpowa�niejszy wci��
pozostawa� przed
nimi. Jak mieli zdoby� talizman, kt�rego po��da� Stw�rca.? By� on, o czym Kleg
dobrze wiedzia�,
naj�wi�tszym z relikt�w Le�nych Ludzi i z ca�� pewno�ci� nie oddadz� go
dobrowolnie. Kleg m�g�
zgromadzi� armi� nawet dziesi�ciokrotnie liczniejsz� od grupy, kt�r� wi�d�, ale
doskonale zdawa�
sobie spraw�, �e nawet to niewiele by mu pomog�o. Drzewna warownia by�a zbyt
dobrze chroniona.
Kiedy ostatni raz pr�bowali bezpo�redniego ataku, zako�czy�o si� to ca�kowit�
kl�sk�. Grupa, kt�r�
zgromadzi� teraz, mia�a s�u�y� innemu celowi. By�a wystarczaj�co du�a, aby da�
Le�nym Ludziom
zaj�cie, co� co odci�gn�oby ich uwag�, podczas gdy on musia� wymy�li� jaki�
podst�p, by dosta�
to, czego pragn��.
Kleg nie zosta�by wybrany Pierwszym, gdyby nie posiada� tyle