8152

Szczegóły
Tytuł 8152
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8152 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8152 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8152 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Howard Robert E Conan Oswobodziciel Prolog Dziesi�� milion�w lat przed przyj�ciem na �wiat pierwszego cz�owieka, najwy�szy szczyt �a�cucha g�rskiego, kt�ry kiedy�, w niewyobra�alnej jeszcze przysz�o�ci, b�dzie nosi� nazw� G�r Karpash, wznosi� ju� majestatycznie sw� o�nie�on� czap�. Sta� on w miejscu, kt�re kiedy�, b�dzie granic� mi�dzy Corinthi� a Zamor�. Nie mia� swego imienia, albowiem nie chodzi�y jeszcze po ziemi istoty zdolne je nadawa�. Dopiero po wielu wiekach mia� by� nazwany G�r� Turio. Tego odleg�ego, zimowego poranka, niespodziewana eksplozja wstrz�sn�a najg��bszymi korzeniami ziemi, powoduj�c gwa�town� erupcj� w g�rnej cz�ci wzniesienia. Rozerwane eksplozj� ska�y, wyniesione w g�r�, stworzy�y chmur� py��w, kt�ra przes�oni�a s�o�ce, a potoki �arz�cej si� lawy sp�yn�y w d� zbocza, po�eraj�c �apczywie gigantyczne drzewa w promieniu dw�ch dni marszu od szczytu g�ry. Bezlitosna r�ka destrukcji zmiot�a z powierzchni setki tysi�cy zwierz�t, ch�ostaj�c bezbronn� ziemi� skalnym deszczem, kt�ry nie oszcz�dzi� niczego na swej drodze.. A� na drugiej p�kuli ziemi �ywe stworzenia przystawa�y przera�one d�wi�kiem wypluwaj�cej swe wn�trzno�ci g�ry i nagle pociemnia�ym s�o�cem. A ryk �ywio�u m�g� r�wna� si� z krzykiem bog�w. Min�� milion lat, nim krater pozosta�y po tej tytanicznej eksplozji zmieni� si� w jezioro, dor�wnuj�ce wi�kszo�ci� ma�emu morzu. Teraz za� po dziesi�ciu milionach lat, blizny po kataklizmie niemal si� zagoi�y, pod koj�cym dzia�aniem wiatr�w, deszcz�w i s�onecznych promieni. Olbrzymi krater wszak�e pozosta�, - g��bokie jezioro o czystej, lodowatej toni. Po samym za� �rodku jeziora, bezimiennego i prawie nieznanego oczom i my�lom ludzkim, p�ywa�a naturalna mata, wypleciona z niezwyk�ych ro�lin, kt�re wspina�y si� nad powierzchni� laurowej wody. Ci, kt�rzy czuli potrzeb� nadawania im nazw, zwali je sargasow� trzcin�. By�a ona tak g�sta i gruba, tak spl�tany tworzy�a g�szcz, �e mog�a utrzyma� na swej powierzchni nisk� budowl�, na tyle obszern�, by s�u�y� za dom dla tysi�ca ludzi. Cz�owiek m�g� ca�y dzie� oddala� si� od tego Sargasowego Pa�acu, a jeszcze nie dotar�by do brzeg�w wyspy, na kt�rej pa�ac �w si� wznosi�. Cz�sto napotyka�by na swej drodze obszary wody i musia�by i�� bardzo ostro�nie, bo ro�linna mata w wielu miejscach by�a naruszona przez czaj�cych si� pod wod� drapie�nik�w, kt�rzy niczym w pu�apkach, tylko czyhali na jeden nieostro�ny krok ofiary. Dlatego te� moment nieuwagi wystarczy� by cz�owiek wpad� w lodowat�, wodn� otch�a� i chciwe paszcze jej mieszka�c�w. A nawet gdyby w�drowcowi uda�o si� unikn�� tych pu�apek, zawsze m�g� jeszcze pa�� ofiar� istot gnie�d��cych si� w spl�tanych nad wodn� toni� k��czach, kt�re przez wieki nauczy�y si� ju� ceni� smak ludzkiego mi�sa. Za� we wn�trzu tego wsp�lnego dzie�a natury i ludzkich r�k, w niskim zamku z ro�linnych pn�czy, zamieszkiwa�a posta� imieniem Abet Blasa, kt�r� niekt�rzy znali te� jako Maga z Mgie�, czy Dimma z Mgie� Cho� dach jego siedziby mia� kilka sporych otwor�w, wype�nionych taflami najczystszego kwarcu, zapewniaj�cych wewn�trz nieco s�onecznego �wiat�a, to jednak tron z drewna i ko�ci s�oniowej, na kt�rym zasiada� Dimma, otacza�a g�sta mg�a. posta� Dimmy r�wnie� zdawa�a si� sk�ada� z takiej mg�y jako �e ludzkie oko nie mog�o uchwyci� wyra�nych zarys�w jego cia�a. By�o ono tak samo niematerialne i ulotne jak szaro�� otaczaj�cego je p�aszcza z mg�y. Spo�r�d tych mglistych opar�w wy�oni�a si� istota, kt�ra na suchym l�dzie upodobni�a si� do cz�owieka. Kiedy� przodkowie tych stwor�w �yli pod powierzchni� wody, ale arkana sztuki Maga z Mgie� d�wign�y je w g�r� drabiny ewolucji. Dimma nazywa� je selkie, a jego kunszt uczyni� z nich niezwykle po�yteczn� s�u�b�. Nie byli ju� wy��cznie podwodnymi stworami, i na l�dzie mogli z powodzeniem udawa� ludzi, lecz pod powierzchni� wody zmieniali si� w istoty, kt�re cz�owiek m�g� sobie wyobrazi� tylko w najgorszych koszmarach. Selkie, kt�ry si� w�a�nie pojawi� nosi� imi� Kleg. Przem�wi� �piewnym tonem, brzmi�cym raczej jak d�wi�k instrumentu strunowego, ni� jak mowa : - M�j Panie, przyby�em. Faluj�cy kszta�t Maga z Mgie� obr�ci� si� ku selkie. Dimma skupi� uwag� na istocie, dla kt�rej by� prawdziwym i niekwestionowanym bogiem. - Jak wykona�e� sw� misj�, Kleg ? - Panie. O sze�� dni jazdy na grzbiecie tej bestii, kt�r� stworzy�e�, znajduje si� las Le�nego Ludu. Ustalili�my, �e sk�adnik kt�rego szukasz, tam w�a�nie si� znajduje. Mag z Mgie� pochyli� si� gwa�townie. Jego oblicze zamigota�o na kr�tko jakby lekki podmuch wiatru na moment przep�dzi� smug� mg�y, i przez t� chwil� rysy twarzy sta�y si� ostrzejsze. Kleg poczu� nag�y przyp�yw strachu i zimna w trzewiach ... - Czy wi�c przynios�e� mi t� rzecz ? - Nie, Panie. Mieszka�cy Lasu s� pot�ni i wrogo usposobieni. Podczas pr�by wykonania zadania, zgin�o czterech z twych s�ug. Zosta�o nas tylko dw�ch i ucieczka by�a najm�drzejszym wyj�ciem. Dimma ponownie opar� si� o tron. Selkie widzia� wyra�nie poprzez cia�o swego w�adcy, konstrukcj� z drewna i ko�ci s�oniowej. - W boju mo�esz stan�� za trzech ludzi, Kleg ! - To nic, m�j Panie. Oni s� silni i zwinni, i dobrze znaj� sw�j teren. Nawet my nie mogli�my ich pokona�. Abet Blasa zamilk� na moment ... - Czy jeste� pewien, �e to czego po��dam znajduje si� w lesie ? - Tak, m�j Panie. - A wi�c ich si�a i zwinno�� na nic si� nie zdadz�. Dostan� to, co jest mi niezb�dne. Musisz wykona� swe zadanie. Id� i zbierz swych braci. Tuzin, setk�, tak wielu jak potrzebujesz ... wszystkie stworzenia Sargasso s� do twojej dyspozycji. - Moje �ycie nale�y do ciebie - odpar� Kleg, k�aniaj�c si� i wycofuj�c z izby. W rzeczy samej - pomy�la� Dimma patrz�c na odchodz�cego selkie. Twoje �ycie i �ycie stu tysi�cy innych jest niczym, w por�wnaniu z tym co musz� dosta�. Uni�s� si� i pop�yn�� poprzez olbrzymi� przestrze� izby. Wsz�dzie gdzie si� przemieszcza�, , g�sta mg�a otacza�a jego osob�, jakby k��by opar�w wyp�ywa�y wprost z cia�a Maga... i tak w�a�nie by�o. Pi��set lat temu Dimma by� m�odym i g�upim adeptem sztuki, pe�nym arogancji i prze�wiadczenia o swej nieograniczonej mocy. Pewnego dnia postanowi� zmierzy� si� z pot�g� Czarnoksi�nika z Koth - pomarszczonego, bezz�bnego starca, uznaj�c, i� jego moc nie dor�wnuje wielkiej s�awie. Ale tu si� myli�. Mo�e przeciwnik by� bezz�bny, ale mocy, ani znajomo�ci mu nie brakowa�o sztuki. W wyczerpuj�cej bitwie starzec zosta� wprawdzie pokonany, lecz zd��y� jeszcze rzuci� kl�tw� na pysza�kowatego Dimm�. �api�c ostatnie hausty powietrza, umieraj�cy starzec zdo�a� si� u�miechn��. - Jeste� twardy - powiedzia� - nie ima si� ciebie ogie� ani �elazo ... ale od tego dnia ... to si� zmieni ... twe cia�o b�dzie poddawa� si� wszystkiemu ... stanie si� mg�� ... w kt�rej zawsze b�dziesz �y�. Tak rzek�em i tak si� stanie ! Potem starzec umar�, a Dimma nie przej�� si� jego s�owami. Spodziewa� si� kl�twy w takiej sytuacji. Ob�o�y�o go, kl�tw� w chwili swej �mierci, ju� kilku adept�w sztuki magicznej, kt�rej zabi� wcze�niej. Jednak poradzi� sobie. Nie znaczy�y dla� wiele. A przecie� zabi� nie byle kogo, bo kilku Mag�w Kr�gu i Kwadratu. Pokona� te� ��tych Czarnoksi�nik�w Turanu i zmia�d�y� niejednego ciemnosk�rego pie�niarza magii z Zimbabwe. Jeden wi�cej mag i tyle. Tak zdawa�o si� na pocz�tku. W miesi�c po pojedynku z Magiem z Koth, Dimma zabawia� si� kobiet�. Si�gn�� ku niej i ... jego d�o� przesz�a przez cia�o niewiasty. Dimma uciek� z tego miejsca i przekona� sam siebie, �e pad� ofiar� iluzji, albo nawet zbyt du�ej ilo�ci wina i s�abego o�wietlenia ... uwierzy� w to wyt�umaczenie. Ale z biegiem miesi�cy kl�twa starca z Koth rozkwit�a z nasienia, w wielki i gorzki kwiat. Dimma stawa� si� niematerialny i nie m�g� jej przezwyci�y�, mimo, �e zna� na to wiele sposob�w. Jednak nie udawa�o si�. I coraz bardziej stawa� si� istot� z mgie�, a nie z cia�a i ko�ci. Wci�� m�g� u�ywa� swej mocy, wci�� w�ada� swymi s�ugami, kt�rzy mogli wykonywa� za niego zadania wymagaj�ce fizycznego kontaktu, ale przyjemno�ci cia�a sta�y si� dla� niedost�pne. Nie m�g� je�� ni pi�, nie m�g� za�ywa� przyjemno�ci z kobietami. Nie czu� zimna ani ciep�a, nie m�g� niczego dotkn��. Sta� si� duchem �yj�cym w bia�ych oparach. Istot� pokrewn� bardziej mgle, ni� ludziom. Pi��set lat to jednak wiele czasu. D�ugie poszukiwania lekarstwa da�y pewne efekty. Ze �wi�tej jaskini w Stygii pochodzi� antyczny zw�j b�d�cy jego cz�ci�, z ruin �wi�tyni na wyspie Sispath pochodzi� inny niezb�dny sk�adnik ... Agenci Dimmy przemierzali Czarne Kr�lestwa Kush, Darfar, Keshan i Punt podobnie jak p�nocne, mro�ne ziemie Vanaheimu i Asgardu. �adne miejsce na ziemi nie by�o zbyt odleg�e, nie liczy� si� �aden koszt. Niekt�re potrzebne sk�adniki pochodzi�y wszak z czas�w poprzedzaj�cych zatopienie Atlantydy... Wreszcie Dimma zebra� wszystkie elementy niezb�dne do zako�czenia tej uk�adanki ... wszystkie opr�cz jednego. A on znajdowa� si� niemal na jego ziemiach ! B�dzie go mia� za ka�d� cen�. Min�o dwadzie�cia lat odk�d po raz ostatni, jedynie na mgnienie oka, sta� si� materialny. Nigdy zreszt� nie wiedzia� czemu zawdzi�cza te kr�tkotrwa�e ucieczki spod w�adania kl�twy ... A teraz jego cierpienia mia�y si� zako�czy�, za kilka dni, mo�e tygodni. I u�yje ca�ej mocy, jak� rozporz�dza aby tak si� sta�o, nawet je�li mia�oby to zdruzgota� kr�lestwo ! Dimma poczu� jak zb��kany podmuch wiatru uni�s� go i przesun��. Kto� zostawi� uchylone drzwi lub otwarte okno i zap�aci �yciem za ten b��d ! Wkr�tce ju� nie b�dzie musia� cierpie� takiego poni�enia, a wtedy biada ka�demu cz�owiekowi i ka�demu stworzeniu, kt�re stanie na drodze Dimmy. Biada ! 1. W�ska g�rska �cie�ynka przecina�a strome skalne zbocze, a lu�ne g�azy, le��ce w jej poprzek, nie u�atwia�y marszu. Mimo to podr�uj�cy tamt�dy m�ody m�czyzna porusza� si� szybkim i spr�ystym krokiem. By� b�d� co b�d� Cymmerianinem, a tam sk�d pochodzi� ludzie uczyli si� wspina� po g�rach r�wnocze�nie ze stawianiem swych pierwszych w �yciu krok�w. M�odzieniec �w, w kt�rego b��kitnych �renicach odbija�y si� promienie zachodz�cego s�o�ca, prze�lizguj�c nast�pnie si� po szerokich barkach i czarnej grzywie w�os�w, nosi� imi� Conan. Jego ca�y str�j stanowi�a zarzucona na grzbiet, ledwo wyprawiona wilcza sk�ra, kr�tkie sk�rzane spodnie i sanda�y, kt�rych rzemienie opina�y ciasno postawne stopy. Ch�odne g�rskie powietrze muska�o dokuczliwymi podmuchami ods�oni�te fragmenty jego cia�a, ale zdawa� si� znosi� to ze stoickim spokojem. Po lochach pot�nego labiryntu podziemnych Czarnych Pieczar, w kt�rych zar�wno on, jak i jego kompani umierali ju� dziesi�tki razy, �wie�e powietrze by�o b�ogos�awie�stwem, niezale�nie od temperatury. W�drowiec zmierza� do Zamory, do Shadizar miasta niegodziwc�w, gdzie planowa� zamieni� swoje z�odziejskie umiej�tno�ci, na jakie� bardziej lukratywne zaj�cie. M�wi�o si�, �e sprytem, silnym ramieniem i ostrym mieczem mo�na by�o tam sporo zdzia�a�. Je�li doda� do tego jego szybko�� i koci� zwinno�� ... m�g� liczy� na znaczn� popraw� losu i zamierza� skorzysta� z tej okazji. By� m�ody, ale w swym �yciu do�wiadczy� ju� wiele i nadszed� czas, by zasmakowa� tak�e bogactwa. Podr� jednak trwa�a d�u�ej ni� s�dzi� a bogowie wci�� rzucali mu k�ody pod nogi. To prawda, �e czasem przyczyn� zw�oki by�y atrakcyjne kobiety, ale przygody jakich do�wiadcza�, nie stawa�y si� przez to mniej niebezpieczne. Nekromanci, czarnoksi�nicy i potwory ... jak ka�dy uczciwy cz�owiek nie przepada� za magi�. Za� po ostatnich spotkaniach z pustynn� pi�kno�ci� Elashi, z nie�yj�c� kobiet� - zombi Tuane, z wied�m� z jaski� Chunth�, zastanawia� si�, czy wci�� jeszcze po��da towarzystwa kobiet. W ka�dym razie teraz by� sam i chwa�a za to bogom. �cie�ka, kt�r� szed�, nieco poni�ej skr�ca�a ostro w prawo i w�a�nie zza tego zakr�tu dobieg� do jego uszu podejrzany d�wi�k. By� ledwo s�yszalny nawet dla jego wyostrzonych zmys��w, nie mniej m�czyzna zatrzyma� si� gwa�townie i doby� swego staro�ytnego miecza, o ostrzu w b��kitnym odcieniu �elaza. Bro� by�a ci�ka i nie posiada�a ozd�b. R�koje�� otacza�a zaledwie sk�ra. Jej zdobycie Conan okupi� swego czasu potyczk� z �ywym szkieletem jakiego� antycznego wojownika. Ostrze miecza by�o jak brzytwa i nowy w�a�ciciel bardzo dba� o jego stan, poleruj�c kamieniami po ka�dym, najmniejszym nawet u�yciu. Uchwyciwszy miecz obur�cz, w spos�b podpatrzony u kap�an�w-wojownik�w z g�rskiej �wi�tyni, Conan post�pi� kilka krok�w naprz�d pilnie bacz�c, by nie potr�ci� najdrobniejszego nawet kamyczka za�cielaj�cego g�rsk� �cie�k�. Ten d�wi�k nie musia� oznacza� niebezpiecze�stwa, ot m�g� ukruszy� si� kawa�ek ska�y, czy przemkn�� tamt�dy jakie� ma�e zwierz�tko. Ale Conan nie po�y�by d�ugo, przy trybie �ycia jaki wi�d�, gdyby lekcewa�y� takie drobiazgi. Jego bogiem by� Crom. A Crom dawa� swym poddanym tylko jeden dar - si�� i rozum w momencie urodzenia - dalej musieli ju� radzi� sobie sami. Je�li kt�re� z dzieci Croma u�y�o swych pierwotnych dar�w w niew�a�ciwy spos�b, szkoda by�o nawet marnowa� ostatni dech by wzywa� pomocy boga. Przylegaj�c plecami do skalnej �ciany, kt�ra ogranicza�a �cie�k� z prawej strony, Conan podszed� do zakr�tu. Uni�s� miecz pionowo w g�r�, by nie zdradzi� przedwcze�nie jego obecno�ci, po czym zdecydowanym krokiem wychyli� si� zza skalnego za�omu, opuszczaj�c ostrze na wysoko�� ludzkiego gard�a. Tu� za zakr�tem �cie�ka rozszerza�a si� znacznie. Zobaczy�, �e brakowa�o wyra�nie fragmentu ska�y, kt�ry oderwa� si� st�d nadgryziony z�bem czasu i warunkami atmosferycznymi. W tej naturalnej niszy sta�a za� p�naga kobieta. Oparta plecami o ska��, trzymaj�c w zaci�ni�tych d�oniach d�ug� w��czni�, szykowa�a si� do rozpaczliwej obrony przed pi�cioma otaczaj�cymi j� p�kolem smokami, nie wi�kszymi wszak�e od cz�owieka. Sz�sty z gad�w le�a� nieopodal na grzbiecie w ciemnej ka�u�y czego�, co jak przypuszcza� Conan by�o jego posok�. W zaci�ni�tych szponach trzyma� strz�p materia�u, kt�ry jako �ywo pasowa� kolorem do przepaski na biodrach, noszonej przez kobiet�. Najwyra�niej zdobyty fragment ubrania kosztowa� gada sporo. Jako, �e w g�owie Conana wci�� k��bi�y si� wspomnienia niedawnych przyg�d, pierwsza my�l, jaka go nasz�a, nie by�a oryginalna - o nie, zn�w kobieta ! Smoki sta�y w postawie wyprostowanej. Mia�y zielonkawo - szare �uski, a ich nozdrza i ��te oczy dobrze pe�ni�y swoje funkcje. Najbli�szy z nich, czy to wiedziony zmys�em wzroku czy w�chu, a mo�e s�uchu, zwr�ci� b�yskawicznym ruchem �eb w jego stron� by za moment skierowa� go zn�w ku swej pierwszej ofierze i jeszcze raz ku Cymmerianinowi. Cichy przeci�g�y syk istoty zwr�ci� uwag� pozosta�ych gad�w na intruza. Conan zastanowi� si�, jak szybkie mog� by� te stwory. Czy zd��y�by po prostu odwr�ci� si� i uciec za zakr�t ? Raczej nie. �cie�ka za zakr�tem by�a bardzo w�ska ... i kobieta ... Spojrza� na ni� uwa�niej i dostrzeg� na jej ramieniu krwawe szramy. A wi�c ona tak�e odczu�a strat� ubrania. Mimo tak kr�tkiego spojrzenia Conan zauwa�y�, �e jej ramiona by�y �adnie zbudowane i j�drne. To samo zreszt� m�g� powiedzie� o jej nagich piersiach. By�a znacznie bardziej umi�niona ni� wi�kszo�� kobiet jakie widzia�. Wyra�nie dostrzeg� gr� �ci�gien pod jej ciemn� sk�r�, gdy zacisn�a mocno d�onie na drzewcu w��czni. Widok by�, mimo sytuacji w jakiej si� znajdowali, przyjemny i nawet jesli postanowi� przez czas jaki� unika� kobiet, ta wyda�a mu si� interesuj�ca. Gad zn�w zasycza�, i dwa kolejne zwr�ci�y si� ju� wyra�nie przeciw Conanowi, a pozosta�e wci�� wpatrywa�y si� badawczo w kobiet�. - Lepiej uciekaj cudzoziemcze - jej g�os zabrzmia� raczej spokojnie. - To s� Korgowie, psy go�cze Pilich. Conan nie mia� poj�cia, kim s� Pili i nie bardzo te� o to dba�. - Id� na po�udnie. Czy te ... eh, Korgowie pozwol� mi przej�� ? - Nie, cudzoziemcze. - A zatem, trzeba post�pi� z nimi jak z w�ciek�ymi psami, jak by nie wygl�dali. - odpar� Conan, zmieniaj�c po�o�enie d�oni na r�koje�ci miecza. - No chod�cie b�karty ! - krzykn�� ku smokom. Nie czeka� jednak na ich relacj�. Uni�s�szy miecz nad g�ow�, jak drwal siekier�, skoczy� w kierunku potwor�w. Pierwszy ze smok�w zosta� chyba zaskoczony t� nag�� szar��. Zdo�a� wprawdzie k�apn�� z�bami, kt�re mia�y d�ugo�� co najmniej ludzkich palc�w, ale nim zd��y� u�y� swej gro�nej broni, Conan spad� na niego jak burza. Ostrze �wisn�o w ch�odnym, wieczornym powietrzu, a gdy dosi�g�o celu, czaszka potwora rozpad�a si� na dwie cz�ci, a on sam pad�, martwy ju�, nim jeszcze zdo�a� dotkn�� ziemi. Conan za� skr�ci� gwa�townie w lewo, by przyj�� szar�� drugiego Korgi, kt�ry z sykiem i warczeniem wpad� na niego. Szcz�ki smoka k�apn�y g�o�no chybi�c o w�os, gdy� Conan raptownie odskoczy�. Uderzy� przy tym mieczem i dosi�gn�� celu. Bro� wszak�e spad�a na grub� �usk� pod z�ym k�tem, wi�c zazgrzyta�a tylko na twardej powierzchni, wyrywaj�c niewielki kawa�ek cia�a. Potw�r zarycza� dono�nie i cofn�� si� o kilka krok�w, uderzaj�c gniewnie swym grubym ogonem. Conan dostrzeg� atak trzeciego potwora ale nie zd��y� zareagowa�. Stw�r zbli�y� si� za szybko. Uderzy� we� i zwali� go z n�g. Upadaj�c za�, Cymmerianin wypu�ci� z d�oni miecz, kt�ry brz�kn�� o ska��, upadaj�c o metr od niego. Powalony m�czyzna zdo�a� wprawdzie przekr�ci� si� na brzuch po czym natychmiast zerwa� si�, got�w do dalszej walki, ale rozwarta paszcza szar�uj�cego Korgi by�a ju� przy nim wi�c nie m�g� dosi�gn�� na czas miecza. Niewiele my�l�c wepchn�� sw� go�� d�o� w paszcz� gada, z nadziej�, �e ten ud�awi si�, nim odgryzie mu rami�. Szcz�ki jednak nie zacisn�y si�. Smok zacharcza� dziwnie i wyl�dowa� ca�ym swym ci�arem na Cymmerianinie. Co u ... ??? Z jego karku stercza�o zakrwawione drzewce w��czni. To kobieta po�wi�ci�a sw� bro� by go ratowa� !!! Conan zerwa� si� b�yskawicznie, chwyci� sw�j miecz i pogna� w jej kierunku. Biegn�c dostrzeg�, �e kobieta unosi od�amek skalny, wielko�ci kurzego jaja i ciska nim w jednego z dw�ch wci�� przygl�daj�cych si� jej Korg�w. Trafi�a wprost w jego pier�, a� si� zachwia�. Przy�o�y� �ap� do rany i wyda� z siebie co� pomi�dzy sykiem, a skowytem, jak kot przypalony ogniem. Za� smok, kt�rego Conan zrani� na samym pocz�tku, zn�w stan�� mu na drodze, pr�buj�c powstrzyma� szar�uj�cego Cymmerianina. Conan jednak uderzy� ca�� si�� swego pot�nego ramienia i ostrze miecza zahaczy�o o gardziel bestii. To ju� trzeci, kt�ry le�a� w agonii. Jeszcze dwa. Kobieta cisn�a nast�pnym kamieniem, ale tym razem Korga dopad� j� i uchwyci� w szpony. Uni�s� nieco nad ziemi� i Conan poj��, �e nie zdo�a zd��y� na czas. Gad rozwar� szcz�ki tu� przy jej twarzy ... Jeden szybki ruch i palec kobiety d�gn�� prosto w smocze oko. Korga zraniony tak nieoczekiwanie, a dotkliwie, upu�ci� sw� niedosz�� ofiar� i z�apa� si� za zranione oko. Zata�czy� w�ciek�y taniec b�lu i gniewu. I by� to jego ostatni taniec, bo w tej w�a�nie chwili spad� na niego cios Conana. Miecz wbi� si� g��boko w jego cielsko. Je�li mo�na powiedzie�, �e jaszczur ma zdumiony wyraz pyska, to ten w�a�nie mia�, na chwil� przed tym, jak jego dusza ulecia�a ku Szaremu Brzegowi, by po��czy� si� z tymi, kt�rzy odeszli przed nim. Ostatni z Korg�w, ten kt�ry wcze�niej oberwa� od�amkiem skalnym, znalaz� si� nagle sam naprzeciw dw�ch przeciwnik�w. W tym momencie w jego brzuch trafi� nast�pny celny kamie�, a Conan zbli�a� si� ku niemu w niedwuznacznych zamiarach, z okrwawionym mieczem w d�oni. Potw�r najwyra�niej uzna�, �e wystarczy, bo odwr�ci� si� gwa�townie i zacz�� umyka�. Trzeci kamie� rzucony przez kobiet� niestety chybi�, za� gad rzuciwszy si� w d� ze skalnej �cie�ki, rozpostar� skrzyd�a. Dalej nie bardzo mogli go �ciga� i prawd� rzek�szy, Conanowi specjalnie na tym nie zale�a�o. Post�pi� tylko kilka krok�w w jego kierunku, wymachuj�c broni� i pokrzykuj�c gro�nie ale uzna�, �e to powinno wystarczy�, by skutecznie odp�dzenia wroga. Dopiero teraz odwr�ci� si� ku kobiecie, kt�ra w mi�dzyczasie wyrwa�a swoje ubranie ze szpon�w martwego gada. Conan obserwowa� w milczeniu jak zak�ada podarty wprawdzie, ale wci�� nadaj�cy si� do noszenia, pozbawiony r�kaw�w, kaftan i �ci�ga go w pasie. Szkoda ... by�a nie�le zbudowana mimo rozbudowanych mi�ni. Najwyra�niej jego niech�� do kobiet nieco os�ab�a, jakby zaciera�y si� wspomnienia ostatnich miesi�cy. - Zawdzi�czam ci �ycie, cudzoziemcze - powiedzia�a u�miechaj�c si�. Conan wskaza� czubkiem miecza na drzewce stercz�ce z karku martwego potwora. - Ja te� zawdzi�czam ci co nieco. Powiedzmy, �e jeste�my kwita. - Niech tak b�dzie. Jestem Cheen, uzdrowicielka z Le�nego Ludu - si�gn�a po sw� w��czni�. - Mnie zw� Conan ... z Cymmerii. - Witaj, przybyszu z dachu �wiata. - Znasz Cymmeri� ? - S�yszeli�my o niej. Nasze siedziby s� o p� dnia drogi st�d. Czy zechcesz zatrzyma� si� tam, odpocz�� i zje�� z nami ? Conan by� na szlaku od wielu tygodni i prawd� rzek�szy nie t�skni� za towarzystwem, ale kobieta, kt�ra z takim spokojem potrafi�a zar�n�� smoka, zaintrygowa�a go. - Tak ... cel mojej podr�y mo�e poczeka�. - Chod� zatem. Wkr�tce si� �ciemni i powinni�my znale�� dobre miejsce na ob�z. Tutejsze g�ry nie s� bezpieczne noc�. Conan spojrza� na powalonego potwora. - Dzie� chyba te� nie nale�y tu do bezpiecznych ? - W nocy jednak dziej� si� rzeczy, przy kt�rych psy Pilich s� jak nieporadne szczeniaki - odpar�a. - W takim razie poszukajmy miejsca na ob�z. Gdy w�drowali g�rsk� �cie�yn� Cheen opowiedzia�a Conanowi o Pilich. - S� podobni do ludzi, - m�wi�a - ale r�wnie� spokrewnieni z Korgami. W ich �y�ach p�ynie ciep�a krew gad�w. Zamieszkuj� pustyni� le��ca o dwa dni drogi od naszych siedzib. Po�eraj� ludzi, kt�rych uda im si� schwyta�. Conan zastanowi� si� przez chwil�. - Czy mo�na dosta� si� do Shadizar nie przecinaj�c tej pustyni ? - Tak, mo�na omin�� ich terytorium. - Dobrze. Conan nie obawia� si� �adnego cz�owieka w otwartej walce, ale przemierzanie pustyni zamieszka�ej przez kanibali i u�ywaj�cych smok�w, jako ps�w go�czych ... to nie by�a sympatyczna perspektywa. Nie pyta� co Cheen robi samotnie w tak niebezpiecznej okolicy, to nie by� jego interes. Ale ona sama postanowi�a uchyli� r�bka tajemnicy. - Przez ostatni� faz� ksi�yca poszukuj� ro�liny, kt�ra ro�nie na tych wzg�rzach. Rodzaj grzyba, kt�rego u�ywamy podczas ceremonii religijnych. Rosn� wy��cznie na odchodach g�rskich kozic, a te z kolei s� niestety ulubion� potraw� Pilich ... je�li nie mog� zdoby� ludzkiego mi�sa. Conan przytakn�� g�ow� ze zrozumieniem. Religia by�a inn� form� magii. On za� osobi�cie wola� nie mie� nic wsp�lnego z �adn� z nich i nie zazdro�ci� wcale tym, kt�rzy mieli. - Zebra�am dosy� do nast�pnej ceremonii jasnowidzenia - rozsup�a�a ma�� sakiewk� u pasa i pokaza�a Conanowi zalatuj�ce odchodami, ma�e br�zowe grzybki. - Prawid�owo przyrz�dzone i po�wi�cone, pozwalaj� do�wiadczy� spotkania z bogami. Conan wzruszy� ramionami. Na takie spotkania te� nie mia� nigdy ochoty. Wola� spotkania z dobrym winem i jad�em, z por�czn� broni� i zgrabnymi kobietami. A wszystko to powinno by� dost�pne dla bogatego z�odzieja w Shadizar. Niech kap�ani spotykaj� si� z bogami, normalny cz�owiek ma do�� k�opot�w i bez tego. Gdy s�o�ce dotkn�o zachodniego horyzontu, dotarli na szerok� p�k� skaln�, po�o�on� na poziomie oko�o czterech metr�w. Cheen wspina�a si� dobrze. W rzeczy samej lepiej, ni� kobiety, jakie Conan kiedykolwiek widzia� podczas wspinaczki. By�a jak paj�k, gdy pi�a si� po skalistym zboczu, znajduj�c szczeliny na palce i stopy w miejscach, gdzie ci�ko by�oby je znale�� nawet Cymmerianowi. B�d�c ju� na p�ce, wznie�li na obu jej brzegach wysokie kamienne piramidy, tak �e nic wi�kszego od kr�lika nie mog�oby si� do nich zbli�y�, nie robi�c ha�asu. Zeschni�te krzaki dostarczy�y surowca na ma�e ognisko. Jego rozpalenie zaj�o zaledwie kilka chwil, jako �e Conan posiada� hubk� i krzesiwo. Mia� te� buk�ak z wod� i kilka pask�w suszonego mi�sa wiewi�rki, kt�rymi podzieli� si� z towarzyszk�. Tymczasem za� zapad�a noc. By�a zimna i ma�e ognisko niewiele tu mog�o pom�c. Conan zaproponowa� dziewczynie ciep�o swego p�aszcza z wilczej sk�ry, ale Cheen odm�wi�a z u�miechem. By� mo�e domy�li�a si�, �e chcia� z ni� dzieli� co� wi�cej ni� tylko pos�anie. Kobiety zawsze wiedzia�y takie rzeczy, odkry� to ju� dawno temu, cho� wci�� nie mia� poj�cia jakim sposobem. Podczas swych w�dr�wek Conan spotka� wielu m�czyzn, ale nigdy takiego, kt�ry twierdzi�by, i� rozumie kobiety. No nie ... by� taki jeden, co m�wi�, �e wie dok�adnie czego chc� kobiety, ale on twierdzi� r�wnie�, �e �wiat jest okr�g�y jak kula ... i �e mo�e lata�, je�li b�dzie macha� r�kami jak ptak. Zreszt� pr�bowa� udowodni� swoj� teori�, skacz�c z dachu najwy�szej budowli w wiosce, w kt�rej mieszka�. By�a to wie�a dziesi�ciokrotnie wy�szej od cz�owieka ... hmm nie prze�y� tego eksperymentu. By� g�upi jak opita winem �winia ... Zastanawiaj�ce, czy kiedykolwiek w dziejach, chodzi� po ziemi m�czyzna, zdolny poj�� kobiety ? Z t� my�l� Conan odp�yn�� w krain� sn�w. 2. Ranek przyszed� nagle. Promienie wschodz�cego s�o�ca znad wschodnich szczyt�w wzg�rz, sk�pa�y w r�owo-��tym blasku p�k�, na kt�rej spali Conan i Cheen. Conan ockn�� si� natychmiast z czujnego snu, co prawda z lekko zesztywnia�ym karkiem, ��ko jednak by�o lit� ska��. Kobieta zbudzi�a si� gdy Cymmerianin ponownie rozpali� ognisko, nad kt�rym z rozkosz� rozgrzewa� zdr�twia�e od porannego ch�odu d�onie. - Dobrze spa�e� ? - spyta�a. - Taa, jak zawsze. Spo�yli ostatnie kawa�ki mi�sa z zapas�w Conana, popijaj�c wod� z buk�aka. Potem za� opu�cili si� po zboczu g�ry, przy czym Conan m�g� jeszcze raz podziwia� sprawno�� swej towarzyszki. Porusza�a si� jak �nie�na ma�pa w jego rodzinnej Cymmerii, nie straci�a r�wnowagi ani nawet ni razu si� nie ze�lizgn�a. Poniewa� zawsze ceni� wysokie umiej�tno�ci ludzi nie omieszka� wspomnie� o tym Cheen, gdy tylko znale�li si� zn�w na �cie�ce. U�miechn�a si�. - Tam sk�d pochodz�, nieco si� wspinamy. Ale musz� wyzna�, �e jestem w tym najgorsza spo�r�d mego ludu. Dobrze, �e jestem uzdrowicielk�, bo bardzo kiepski by�by ze mnie �owca. Conan nie odpar� ani s�owa, ale by� zaskoczony tym co us�ysza�. Je�li ona by�a najgorsza jak musia� wspina� si� ten, kt�ry by� w tym najlepszy ? By�by r�wnie zwinny jak Cymmerianie ? S�o�ce sta�o ju� wysoko nad horyzontem. Conan pod��a� �ladem Cheen, ku zielonej dolinie widocznej z daleka. Jaki� b�g bardzo lubi� to miejsce i nie �a�owa� mu g��bokich barw ... ziele�, odcienie szmaragdu i oliwek ... �cie�ka wi�a si� w�sk� serpentyn� opadaj�c w d� skalnego zbocza. I w�a�nie z tego powodu Conan dostrzeg� las dopiero w momencie, gdy wkroczyli mi�dzy pierwsze drzewa. Przez chwil� zastanowi� si� nawet czy co� nie sta�o si� z jego uszami - tak blisko wielkiego lasu, powinien z daleka us�ysze� jakie� charakterystyczne dla� odg�osy. Ale nie ... wkr�tce na w�asne oczy zobaczy� wyja�nienie tej zagadki. Las by� jednak nieco dalej ni� my�la�, a to z powodu wielko�ci drzew. Na pierwszy rzut oka drzewa wygl�da�y jak olbrzymie d�by, ale Conan szybko zrozumia�, �e ogl�da tak olbrzymie okazy, jakich nigdy dot�d nie widzia�. Drzew by�y setki i o ile wzrok nie p�ata� mu jakich� figli, wszystkie tak gigantycznych rozmiar�w. By�y co najmniej trzykrotnie wy�sze od normalnych drzew i na Croma, musia�y by� z pi��dziesi�t razy wy�sze ni� cz�owiek - ro�liny si�gaj�ce dachu �wiata. A gdy ju� zanurzyli si� w ten las, Conan dostrzeg� wiele dom�w umieszczonych na konarach. Prawdziwa podniebna wioska. Niekt�re zabudowania by�y stosunkowo nisko, mo�e dziesi�� razy wy�ej ni� si�ga�y jego uniesione r�ce, inne znajdowa�y si� na niebotycznych wysoko�ciach. Dziwny las nie mia� poszycia, co najwy�ej dywan z opad�ych li�ci. By� mo�e - pomy�la� - dlatego, i� te olbrzymy nie dopuszcza�y ni�ej s�onecznego �wiat�a. Nawet gdyby Conan mia� kilku towarzyszy, o takiej jak on posturze, nie zdo�aliby chwytaj�c si� za r�ce, obj�� pnia najwi�kszego z tych gigant�w. A i mniejsze okazy by�y olbrzymie w por�wnaniu ze wszystkimi drzewami, jakie dot�d widzia�. - Oto m�j las - powiedzia�a Cheen. - Tw�j lud mieszka na drzewach ? - spyta� Conan. - Tak. Na drzewach si� rodzimy, na drzewach �yjemy i tam umieramy. - Teraz rozumiem sk�d umiesz tak dobrze si� wspina�. - Je�li chodzi o �cis�o�� twoje umiej�tno�ci te� s� niema�e. - u�miechn�a si� w odpowiedzi - ... zw�aszcza jak na twoje ... rozmiary. �aden z naszych m�czyzn nie jest tak wielki. Stan�li ko�o pnia najbli�szego z drzew i Conan spojrza� w g�r� na jego koron�. Imponuj�ce konary rozpo�ciera�y si� we wszystkich kierunkach, nieco w�sze w g�rnych partiach. Kora by�a g�adka. Przesun�� po niej d�oni�. Mia�a lekko czerwonawy kolor, gdzieniegdzie zdarte warstwy zewn�trzne, ujawnia�y ja�niejszy odcie� wewn�trz. Li�cie by�y d�ugie, tr�jpalczaste, rozmiarami dor�wnywa�y m�skiej d�oni a ich kolor by� ciemnozielony, wpadaj�cy niemal w czer�. U podn�a pnia Conan dostrzeg� rozci�gni�ty p�at sk�ry, mniej wi�cej wielko�ci tarczy, ciasno opi�ty na otworze w drzewie. Cheen podesz�a do� i u�ywaj�c r�koje�ci swej w��czni, uderzy�a w ten przypominaj�cy b�ben tw�r. Rozleg�a si� rytmiczna seria d�wi�k�w. Zaledwie sko�czy�a, gdy z najni�szych konar�w drzewa co� opad�o ku nim gwa�townie. Conan w mgnieniu oka doby� miecza, got�w do ci�cia. - St�j ! - powiedzia�a Cheen - Nie ma w tym niebezpiecze�stwa. W rzeczy samej Conan dostrzeg� to ju�, nim sko�czy�a zdanie. To co le�a�o u jego st�p, by�o czym� w rodzaju ruchomej drabinki. Podszed� do� bli�ej i przyjrza� si� uwa�nie. Wkonano j� ze spl�tanych ro�lin, by�a jednak bardzo solidna a regularne sup�y tworzy�y wygodne oparcie dla d�oni i st�p wspinaj�cego si�. Schowa� miecz. - A gdyby przyszed� tu wr�g i uderzy� w ten b�ben ? - Ka�dy z Le�nego Ludu ma sw� pie�� - wyja�ni�a - Ka�da jest inna, a stra�nik zna je wszystkie. Nieznana pie�� �ci�gn�aby tu w��cznie i strza�y. Conan przytakn�� ze zrozumieniem. Atak na drzewo by�by bardzo trudny. Kilkunastu m�czyzn musia�oby pracowa� ca�y dzie�, by �ci�� takiego olbrzyma siekierami, a deszcz strza�, oszczep�w, czy nawet kamieni, nie u�atwi�by tego zadania. Brak suchego poszycia zabezpiecza� w du�ej mierze przed ogniem, a �eby podpali� taki pie� bezpo�rednio, trzeba by naprawd� olbrzymiego p�omienia. Conan oceni� to zreszt� jednym rzutem oka. Mimo swego do�wiadczenia wola�by nie dowodzi� armi� walcz�c� z Le�nym Ludem. - Wchodzimy ? - spyta�a Cheen. - Prosz� - wskaza� d�oni� lin�. Uprzejmo�� op�aci�a si� - pomy�la� spogl�daj�c w g�r�, zgrabne nogi Cheen by�y niezwykle atrakcyjnym widokiem. Wspi�li si� na g�r� i Cheen zosta�a powitana przez nisk�, kr�p� kobiet�. S�dz�c po w��czni i obsydianowym sztylecie, d�u�szym ni� przedrami� Conana, by�a to stra�niczka. Na konarze le�a� oparty o pie� �uk i ko�czan pe�en strza�, jak r�wnie� spora kupka g�az�w dor�wnuj�cych wielko�ci� g�owie cz�owieka. Tak jak Conan przypuszcza� - wej�� tutaj bez zaproszenia by�oby do�� niebezpiecznie. Nawet samo utrzymanie r�wnowagi na konarze nie by�o proste, mimo i� by� co najmniej r�wnie szeroki jak barki Cymmerianina i najwyra�niej wyg�adzony przez ludzi. Conan zdj�� swe sanda�y jeszcze przed wspinaczk� po drabinie i teraz pod��aj�c za Cheen uzna�, �e najlepiej b�dzie pozostawi� je tam gdzie s�, czyli przewieszone przez rami�. Przed nim znajdowa�a si� spora budowla. Jej podstaw� stanowi� konar, po kt�rym w�a�nie st�pa�, a �cianki wznosi�y si� wy�ej si�gaj�c kolejnych ga��zi. Conan dostrzeg�, �e dom jest zbudowany z samych w�a�ciwie konar�w drzewa, po��czonych p�dami ro�lin, takimi jak te tworz�ce lin�, po kt�rej dopiero co si� wspina�. By�a to niew�tpliwie konstrukcja wykonana przez ludzi ale nie odr�nia�a si� od otoczenia bardziej, ni� gniazdo pszcz� albo szerszeni zawieszone na pniu drzewa. W jej drzwiach sta�y dwie kobiety ubrane podobnie do Cheen, podobnie te� by�y umi�nione. Ka�da trzyma�a w d�oniach w��czni�, kt�rej t�py koniec opiera� si� o konar stanowi�cy podstaw� domu. Zn�w kobiety. Gdzie wi�c byli m�czy�ni ? Stra�niczki najwyra�niej rozpozna�y Cheen, bo przepu�ci�y j� bez s�owa. Conan za� szed� w �lad za ni�. Otwory w suficie tego pomieszczenia wpuszcza�y do�� s�onecznego �wiat�a, by zapewni� dobr� widoczno��. Pierwsze co Conan dostrzeg� wchodz�c, to d�ugie, niskie �o�e pod jedn� ze �cian. Potem zauwa�y� te� stoj�ce po�rodku rze�bione krzes�o, zwr�cone ku otworowi pe�ni�cemu funkcj� okna. Na krze�le za� siedzia�a kobieta. Stara kobieta, widzia� wyra�nie jej mlecznobia�e w�osy i pokryt� grubymi zmarszczkami twarz. By�a odziana w tkanin� o niezwykle �ywym odcieniu zieleni, kt�ra zdawa�a si� wr�cz migota� w przyt�umionym �wietle, wewn�trz izby. Conan zwr�ci� te� uwag� na jej nagie ramiona. Mimo, i� by�a stara widzia� pod jej sk�r� wyra�ne zarysy �ci�gien i mi�ni. - Witaj, Vares ! - zawo�a�a do niej Cheen. Starsza kobieta odwr�ci�a si� od okna i u�miechn�a szeroko. - Hej Cheen. Posz�o dobrze jak widz� ? Cheen unios�a sakw� z grzybami, kt�re wcze�niej pokazywa�a Conanowi. - Tak, Pani. Mo�emy zn�w wezwa� bog�w. Vares skin�a g�ow�. - To dobrze. Obawia�am si�, �e nast�pny raz spotkam si� z nimi dopiero po przebyciu Szarych Ziem... - teraz dopiero spojrza�a uwa�nie na Conana - Przywiod�a� nam go�cia ? - Tak, Pani. To jest Conan z Cymmerii. Kiedy zosta�am osaczona na prze��czy Donar przez psy Pilich, przyszed� mi z pomoc�. Stara kobieta u�miechn�a si�. - Przyjmij wyrazy mojej wdzi�czno�ci Conanie z Cymmerii. Strata najstarszej c�rki by�aby dla mnie bardzo bolesna. - To by�a to ci dopiero. - roze�mia�a si� Vares - M�czyzna, kt�ry nie przechwala si� swoimi czynami. Conan spojrza� niepewnie na Cheen unosz�c pytaj�co brwi. - Pomi�dzy moim ludem - wyja�ni�a dziewczyna - m�czy�ni s� ... eee ... gaw�dziarzami. Czasami nieco ... upi�kszaj� swoje przygody. - Nie widzia�em tu jeszcze ani jednego m�czyzny - powiedzia� Conan. To by� mo�e by�o zbyt bezpo�rednie ale Cymmerianie nie s�yn�li z wyszukanych manier. I chocia� podczas swych podr�y przez tak zwane cywilizowane kraje, Conan zd��y� si� ju� nauczy�, �e umiej�tno�� k�amstwa i kr�tactwa traktuje si� tam jak cnot�, to sam nie m�g� do tego przywykn��. - Ach. Wi�c chod� i zobacz - odpowiedzia�a Vares - Tair w�a�nie uczy Hoka wiosennego ta�ca - wskaza�a otw�r okienny. Conan podszed� i wyjrza� na zewn�trz. Konar za oknem zw�a� si� do�� znacznie w niewielkiej odleg�o�ci od domu Vares. Ga��zie s�siedniego drzewa krzy�owa�y si� z nim przechodz�c zar�wno wy�ej jak i poni�ej. Wsz�dzie gdzie spogl�da� widzia� istn� pl�tanin� konar�w, niekt�re grubo�ci uda doros�ego m�czyzny. Wi�kszo�� pozbawiona li�ci. Wzd�u� jednego z w�skich konar�w bieg� szybko niski, cho� dobrze zbudowany m�czyzna, kt�rego jedyny str�j stanowi�a zielonkawej barwy przepaska na biodrach. Bieg� jakby konar by� szerok� drog� i w dodatku zanosi� si� przy tym �miechem. Zaledwie o kilka krok�w za nim pod��a� m�ody ch�opiec, kt�ry jak ocenia� Conan, m�g� mie� dwana�cie wiosen. Odziany by� podobnie, w skrawek materia�u powy�ej ud. Conan patrzy� zaintrygowany jak pierwszy z biegn�cych wykonuje nag�y skok w g�r� i l�duje tu� przy ko�cu konara. Tam by�o naprawd� w�sko, ga��� a� wygi�a si� wyra�nie pod ci�arem skoczka. Upadnie ... Nie. Nim ga��� wyprostowa�o si�, m�czyzna ju� zn�w szybowa� w powietrzu. Z dodatkowo nadanym przez konar impetem, zdawa� si� lecie� jak ptak. B�d�c w g�rze zwin�� si� nagle w kul� i wykona� przewr�t do przodu jak akrobata, kt�rego popisy Conan, b�d�c ma�ym ch�opcem, ogl�da�. Skoczek wyszed� z obrotu z rozwartymi szeroko ramionami i uchwyci� ga��� drzewa znajduj�c� si� znacznie wy�ej ni� ta, kt�rej u�y� do wybicia si�. Okr�ci� si� wok� niej jednym p�ynnym ruchem i na mgnienie oka zawis� na niej g�ow� w d�, u�ywaj�c n�g jako punktu zaczepienia. Pod nim za� znajdowa� si� ch�opiec, kt�ry w�a�nie wybija� si� w g�r�. On te�, id�c za przyk�adem nauczyciela, zwin�� si� w k��bek i wyprostowa� gwa�townie po dokonaniu obrotu, wyci�gaj�c w g�r� r�ce. Spotkali si� w powietrzu i uchwycili nawzajem swe nadgarstki. Przez moment ko�ysali si� wisz�c w powietrzu, a� m�czyzna napr�y� mi�nie i p�ynnym ruchem pchn�� ch�opca w g�r�. Ten wyl�dowa� mi�kko na g�rnej ga��zi, a moment p�niej jego towarzysz siedzia� tam obok niego. - Ten starszy to Tair - powiedzia�a Cheen - A ch�opiec ma na imi� Hok. To drugie i najm�odsze dziecko mojej matki. - Twoi bracia ? - upewni� si� Conan. - Tak. - Niebezpieczna zabawa. A gdyby Tair nie chwyci� ch�opca ? - Nim opad�by na ziemi� mija�by jeszcze wiele konar�w - wzruszy�a ramionami Cheen - zapewne kt�ry� by chwyci�. - A je�li nie ? - �ycie jest pe�ne niebezpiecze�stw. - Tak - przytakn�� Conan. Tak�e w Cymmerii nie ka�dy do�ywa� doros�ego wieku. Twardzi ludzie, ci tutejsi. - Chod� - us�ysza� g�os Cheen - Dzieli�e� ze mn� sw� �ywno�� i wod�. Teraz ja chc� ci da� tyle, ile mo�e zaoferowa� nasze skromne drzewo. Kleg nie lubi� by� tak daleko od wody a ju� zw�aszcza nie cierpia� terenu takiego jak ten - suchego piasku, kt�ry ludzie nazywali pustyni�. To prawda, �e mieli przeby� tylko niewielki fragment pustyni, zaledwie przecinali l�d nale��cy do jaszczur�w. Je�li Pili ich tu odkryj� niew�tpliwie b�d� w�ciekli i zako�czy si� to mordercz� walk�, ale ten skrawek ich ziem by� daleko od g��wnych siedzib tych �mierdz�cych gad�w. Mogli wi�c przemkn�� si� niezauwa�eni. Lepiej by tak by�o. Stw�rca nakaza� uda� si� do Le�nych Ludzi najkr�tsz� drog�, a omijanie terytorium Pilich zaj�oby dwa dodatkowe dni. Nie mo�na by�o nie pos�ucha� rozkazu Stw�rcy. Ci, kt�rzy tego pr�bowali, zazwyczaj nie �yli nawet wystarczaj�co d�ugo, by zd��y� cho�by po�a�owa� swego niepos�usze�stwa. Kleg wierci� si� niezadowolony na grzbiecie scrata, g�upiego i z�o�liwego, czteronogiego zwierzaka. Nie dosy�, �e jego sk�ra by�a twarda to jeszcze mokra, jak ska�a pokryta wilgotnym mchem, i jeszcze gryz� ka�dego, kto nieostro�nie nawin�� mu si� pod pysk. Zwierzak by� du�y. Stoj�c na czterech nogach si�ga� do piersi Klega. By� ro�lino�erny i najch�tniej prze�uwa�by co� przez ca�e swe �ycie, gdyby mu pozwoli�. Z drugiej strony magazynowa� du�e ilo�ci jedzenia i wody w swych garbach, kt�re d�wiga� na grzbiecie i m�g� w razie potrzeby obywa� si� tygodniami bez pokarmu i picia. Gdyby tylko Stw�rca da� tym bestiom bardziej uleg�y charakter i lepszy zapach ni� ten, przypominaj�cy od�r zdech�ej ryby. Kleg obejrza� si� na swych �o�nierzy. Pod��a�a za nim dwudziestka braci Selkich, cz�� na scratach, pozostali pieszo i wszyscy wygl�dali na r�wnie niezadowolonych z tej pustyni, jak Kleg. Jak�e wola�by by� teraz w ch�odnej wodzie, jak�e wola�by mie� swoje prawdziwe cia�o - d�ugie, smuk�e, ozdobione rz�dami ostrych k��w i p�etwami tn�cymi wodn� to�, polowa�, przyzywa� uleg�e samice ... Marzysz Kleg ! - napomnia� si�. - Stw�rca nie stworzy� ci� dla twych przyjemno�ci, lecz by� mu s�u�y�. Mo�e je�li dostarczysz Mu rzecz, kt�rej po��da, zezwoli na pewne przyjemno�ci, ale zanim to nast�pi, zajmij si� sw� misj�. Pami�tasz co sta�o si� z tymi, kt�rzy go zawiedli. Kleg zadr�a� na wspomnienie losu poprzedniego Pierwszego Brata. Stw�rca wyznaczy� mu zadanie a on go zawi�d�. Po karze jak� poni�s� zosta�y z niego tylko och�apy mi�sa, kt�rymi potem nakarmiono padlino�erc�w. Nawet te och�apy mi�sa zdawa�y si� jeszcze krzycze� z b�lu ... Kleg, my�l o ch�odnej, ciemnej wodzie go osi�gni�ciu celu, nie przed tym. W g��bokich podziemiach g��wnej pieczary Pilich, Rayk zasycza� w kierunku Thayli, kr�lowej i swej samicy. - Wied�mo ! Czego ty ode mnie chcesz ? Kr�lowa Pilich poruszy�a si� na stosie mi�kkich poduszek, na kt�rych spoczywa�a. Cieniutka, prawie przezroczysta szata, w kt�r� by�a odziana, ods�oni�a niemal ca�kowicie jej bia�o-b��kitne nagie cia�o. Kiedy� Pili byli pokryci �uskami. Kiedy�, przed milionem lat. Teraz jednak, w w�t�ym �wietle, niemal przypominali ludzi. Nie mieli w�os�w, a ich uszy by�y nieco mniejsze. Byli te� sta�ocieplni, �yworodni i karmili swe m�ode jak ssaki. Kszta�ty Thayli by�y niew�tpliwie kobiece. Mia�a szerokie biodra, pe�ne i ci�kie piersi a w�skie usta i kocie t�cz�wki oczu nie ujmowa�y nic jej egzotycznej urodzie. U�miechn�a si� szeroko. - Ale� nic m�j m�u i kr�lu. Gdy� ty nigdy nic nie robisz. Patrzy�a spokojnie na jego wzrastaj�cy gniew. Dok�adnie wiedzia�a jak rozw�cieczy� Rayka. By� najsilniejszym z Pilich, najszybszym biegaczem, nie zna� l�ku ... ale w jej r�kach by� jak bezradne dziecko. - Thayla ! - Zaczekaj m�u. Masz racj�. Le�ny Lud jest silny siedz�c na swych wysokich drzewach. Oczywi�cie, gdyby�my mieli Talizman Lasu, my te� mogliby�my spowodowa� bujny wzrost ro�linno�ci na naszej pustyni. Nie musieliby�my d�u�ej wie�� tej n�dznej wegetacji. - M�wisz o n�dznej wegetacji odziana w najlepsze jedwabie i wyleguj�c si� na takiej� poduszce ? - Jestem kr�low� - odpar�a - Luksus jest moim prawem. Ale nie wszyscy z nas maj� tyle szcz�cia. - B�d� go mie� znacznie mniej, je�li powiod� ich na rze� dla zaspokojenia twoich szalonych ambicji. - Musi wi�c by� inna droga. - Zapewne musi, ale �aden Pili przez ostatnie tysi�c lat jej nie odnalaz�. - A czy� bardowie nie b�d� zawsze o tobie �piewa�, je�li to w�a�nie ty j� odkryjesz. Sta� w milczeniu spogl�daj�c na arrasy utkane przez Si�dm� Kr�low� niemal dwana�cie wiek�w temu. Tkaniny przedstawia�y legendarnego Stalka, Pierwszego Kr�la, wiod�cego wielk� armi� Pilich do bitwy pod Aranza, do bitwy przeciwko ludziom. Bardowie wci�� �piewali pie�ni o tym boju, kt�ry zako�czy� si� wygnaniem ludzi z kr�lestwa Pili. Ale by�o to wieki temu. Liczba Pilich zmniejszy�a si�, podczas gdy ludzie wci�� si� mno�yli. By�o ich zaledwie kilka setek. - Tak - powiedzia� cicho Rayk - Maj�c ten magiczny przedmiot, mogliby�my pod��y� w g��b Wielkiej Pustyni, poza zasi�g ludzi. Mogliby�my odbudowa� dawn� pot�g�. - A wi�c - powiedzia�a Thayla - mo�e co� wymy�limy wsp�lnie. Ty i ja ... Unios�a nogi pozwalaj�c czerwonemu jedwabiowi zsun�� si� powoli. Jej cia�o by�o teraz ca�kowicie nagie a u�miech zach�ca� i kusi�. Rayk wzi�� g��boki wdech i wypu�ci� g�o�no powietrze. Zbli�y� si� ku niej powoli. - Mo�e ... - odpar� - Jego g�os nie by� g�o�niejszy od szeptu - Jeste� wyuzdan� dziwk�... Roze�mia�a si�. - Tak m�j m�u. Wi�c chod� do swej dziwki. Pocz�stunek, kt�ry zaproponowano Conanowi nie by� bynajmniej skromny. Postawiono przed nim owoce, mi�so, co� w rodzaju chleba, sery i kilka drewnianych dzban�w z winem. Z gotowanego mi�siwa unosi�a si� para i Conan, zasiadaj�c do uczty, zwr�ci� na to uwag� Cheen. - S�dzi�em, �e tu gdzie jeste�my, niebezpiecznie jest rozpala� ogie�. - Pod palenisko uk�adamy podk�ad z kamieni, tak jak czyni� to mieszka�cy ziemi. Drzewo, na kt�rym jeste�my, �yje, nie jest wi�c tak bardzo podatne na przypadkowe iskry, nie tak jak suche martwe ga��zie. Conan prze�kn�� k�s chleba popijaj�c go czerwonym winem. To mia�o sens. - Wi�c twoi ludzie sp�dzaj� na drzewach ca�y czas ? - Wi�kszo�� czasu. Istnieje u nas co� takiego jak obrz�d inicjacji, kt�ry polega na wykonaniu pewnego zadania tam, na dole. Potrzebujemy ro�lin leczniczych, czasem innych rzeczy na przyk�ad kamieni i te� kto� musi je zebra�. Ale prawd� jest, �e wi�kszo�� potrzebnych nam do �ycia rzeczy znajdujemy tu na drzewach. I to co mamy wystarcza nam. - Jak to si� sta�o, �e wyros�y tu takie giganty ? Cheen uciek�a na moment ze spojrzeniem, prawie natychmiast jednak patrzy�a zn�w w oczy Conana. - S� tu od zawsze. Jaka� ledwo uchwytna zmiana w tonie jej g�osu upewni�a Conana, �e k�amie. Z tymi drzewami wi�za� si� jaki� sekret. Ale ostatecznie nie by� to jego interes. Zapewnili mu posi�ek i odpoczynek. Wkr�tce mia� wyruszy� w dalsz� drog�. Shadizar czeka�o na jego przybycie. 3. Nagle Dimma sta� si� materialny. Sta�o si� to tak samo nieoczekiwanie jak zawsze. Poniewa� min�y d�ugie lata odk�d ostatni raz poczu� swe cia�o, przez kr�tk� chwil� by� przyt�oczony nag�ym przyp�ywem dozna�, kt�re dotar�y do wszystkich jego zmys��w. Poczu� ch��d na sk�rze otoczonej wilgotn� mg��, ci�ar swego cia�a, jego mi�ni i ko�ci, krew kr���c� w �y�ach. Nawet odr�twienie jednego z ramion by�o b�ogos�awionym uczuciem. By� znowu cz�owiekiem ! Na ca�� komnat� tronow� rozbrzmia� wrzask Dimmy, wzywaj�cy stra�nik�w selkie. Wpadli p�dem. W �aden spos�b nie mo�na by�o przewidzie� jak d�ugo potrwa ten powr�t do prawdziwego �ycia, a on by� pewien jednego �chce zazna� tak wielu przyjemno�ci cia�a jak tylko to mo�liwe. I tak szybko jak tylko to mo�liwe. - Przynie�cie mi jedzenie ! Cokolwiek, co ma jaki� smak. Przyzwijcie tu t� wied�m� Seg ! P�dem ! Czajnik ! Moje ig�y medyczne ! Rusza� ! Natychmiast ! Rozbiegli si� we wszystkich kierunkach. Wiele razy musieli ju� spe�nia� takie �yczenia. Za ka�dym za� razem musieli by� szybsi od my�li, aby nie uroni� ani sekundy, nim Dimma z powrotem zamieni si� w to, czym by� do tej pory. Gdy s�u�ba znik�a wykonuj�c jego rozkazy, Dimma wyprostowa� si� rozci�gaj�c wszystkie �ci�gna. S�ysza� trzaski w stawach, czu� dr�enie ka�dego z mi�ni. To by�o prawdziwe b�ogos�awie�stwo. R�wnie� jego nogi dygota�y utrzymuj�c ci�ar, od kt�rego dawno ju� zd��y�y si� odzwyczai�, stopy za� dr�twia�y z zimna stykaj�c si� z lodowatymi kamieniami. Ale by� wreszcie �wiadom istnienia ka�dego cala swego cia�a, powietrza, kt�re wdycha�, twardo�ci ziemi, bicia serca, pompuj�cego krew. Bogowie ! Nigdy chyba cz�owiek bardziej nie docenia� warto�ci swego cia�a, ni� Dimma w tej w�a�nie chwili. Pojawi� si� jeden z selkich nios�c tac�, na kt�rej parowa�a gor�ca ryba, oraz jakie� zielonkawo � czerwone owoce. Ten selkie pojawi� si� jako pierwszy i m�g� oczekiwa�, �e Mag z Mgie� nagrodzi go, u�ywaj�c cz�stki swej mocy. Dimma chwyci� pokarm obiema d�o�mi i dziko wgryz� si� w paruj�ce mi�so. Intensywny zapach niemal pozbawi� go przytomno�ci, a smak ryby wyciska� �zy z oczu. Tak by�a dobra. Selkie sta� bez ruchu trzymaj�c tac�, podczas gdy Dimma raz po raz rozrywa� mi�so d�o�mi i wpycha� je do ust niemal si� nim d�awi�c. Substancja, smak, ciep�o, zapach ! Pojawi� si� nast�pny selkie z ig�ami Dimmy. Mag z Mgie� porzuci� jedzenie i nie zwa�aj�c na wci�� ciekn�cy mu po policzkach t�uszcz, chwyci� jedn� z igie� po i nak�u� ni� swoje rami�, zak��caj�c przep�yw energii �ycia w jej niewidzialnym kanale i odczuwaj�c ca�ym sob� gor�cy b�l rozchodz�cy si� wewn�trz cia�a. Nawet to odczucie dawa�o rado��. Seg zjawi�a si� wkr�tce, zupe�nie naga, za wyj�tkiem po�piesznie narzuconego p�aszcza z owczej we�ny. - Do mnie ! Natychmiast ! � niemal warkn�� na ni� Dimma. Wied�ma zacz�a zrzuca� p�aszcz. - Zostaw ! Chc� go dotyka� tak samo jak ciebie. Seg by�a mu pos�uszna. Niemal przez dwadzie�cia ostatnich lat nie m�g� si� z ni� kocha�, ale nie by�a wcale miej pi�kna ni� ostatnim razem. Jej sk�ra wci�� mia�a barw� ko�ci s�oniowej a w�osy by�y czarne jak skrzyd�a kruka. Jej piersi i uda ... jej ��dza i uleg�o�� te� si� nie zmieni�y. - Pospiesz si� ! � zawo�a�. Ostatnim razem b�d�c z Seg zamieni� si� w mg�� zanim zako�czy� to, co zamierza�. - Pospiesz si� ! � zawo�a� raz jeszcze i poci�gn�� j� ku sobie. Na bog�w, jak cudownie by�o poczu� pod palcami jej cia�o ! Razem osun�li si� na pod�og�. Selkie z zawstydzeniem odwr�ci�y wzrok. Kleg zatrzyma� sw�j oddzia� o kilka godzin drogi od osady Le�nego Ludu. Spotkali si� po drodze z band� tropi�cych bestii Pilich, ale te paskudne gady, widz�c przewag� selkich, nie wa�y�y si� ich zaczepi�. Za to ca�� z pewno�ci� pobieg�y, aby zda� relacj� o tym spotkaniu swym w�adcom. Ale zanim ci zdo�ali zareagowa�, selkie dawno ju� opu�cili terytorium Pilich. Jeden problem zatem zosta� przezwyci�ony, ale ten najpowa�niejszy wci�� pozostawa� przed nimi. Jak mieli zdoby� talizman, kt�rego po��da� Stw�rca.? By� on, o czym Kleg dobrze wiedzia�, naj�wi�tszym z relikt�w Le�nych Ludzi i z ca�� pewno�ci� nie oddadz� go dobrowolnie. Kleg m�g� zgromadzi� armi� nawet dziesi�ciokrotnie liczniejsz� od grupy, kt�r� wi�d�, ale doskonale zdawa� sobie spraw�, �e nawet to niewiele by mu pomog�o. Drzewna warownia by�a zbyt dobrze chroniona. Kiedy ostatni raz pr�bowali bezpo�redniego ataku, zako�czy�o si� to ca�kowit� kl�sk�. Grupa, kt�r� zgromadzi� teraz, mia�a s�u�y� innemu celowi. By�a wystarczaj�co du�a, aby da� Le�nym Ludziom zaj�cie, co� co odci�gn�oby ich uwag�, podczas gdy on musia� wymy�li� jaki� podst�p, by dosta� to, czego pragn��. Kleg nie zosta�by wybrany Pierwszym, gdyby nie posiada� tyle