8146

Szczegóły
Tytuł 8146
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8146 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8146 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8146 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Elizabeth Haydon Rapsodia Dziecko Krwi PRZEK�AD: ANNA RESZKA Meridion Meridion usiad� przy Edytorze Czasu i wzi�� si� do pracy. Wyregulowa� soczewki, sprawdzi� szpule przezroczystych nici, od grubych i mocnych zwoj�w przesz�o�ci po cienkie jak paj�czyna w��kienka przysz�o�ci. Ostro�nie wytar� delikatne narz�dzia, rozwin�� ni� ze szpuli przesz�o�ci, naci�gn�� j� na szkielet maszyny i umie�ci� pod mikroskopem. Staranie rozdzieli� poszczeg�lne linie czasowe, poprzez wieki i lata do dni i chwil, a� znalaz� punkt, kt�rego szuka�. U�miechn�� si� do siebie, gdy zobaczy� ch�opca maszeruj�cego dziarskim krokiem po le�nej drodze. Jego ch�d bardzo si� r�ni� od tych, kt�re zwykle widywa�. Letni poranek by� pogodny i �wie�y, ale m�odzieniec najwyra�niej nie zwraca� uwagi na urod� otaczaj�cego go �wiata. Meridion zatrzyma� maszyn�. Ze szklanego dysku umieszczonego obok Edytora Czasu zdj�� ma�� flaszeczk� odlan� z czarnego kamienia. Odkorkowa� j� i gwa�townie cofn�� g�ow�, gdy dolecia� go gryz�cy zapach. Zamruga� kilka razy, �eby r�k� nie wyciera� �ez, kt�re stan�y mu w oczach. Wiedzia�, co mu grozi, je�li dostanie si� do nich cho�by najmniejsza kropla, nie m�wi�c o marnotrawstwie cennej substancji. Gdy odzyska� zdolno�� widzenia, powoli wyci�gn�� z fiolki p�dzelek grubo�ci w�osa. Zaczeka�, a� na ko�cu uformuje si� owalna �za, i wkropli� p�yn w oczy ch�opca na zastyg�ym obrazie. Patrzy� przez chwil�, jak roztw�r rozlewa si� po szafirowych t�cz�wkach. Niezwykle wa�na by�a precyzja. Nast�pnie zakorkowa� buteleczk� i odstawi� na iskrz�cy si� dysk. Zdj�� szpul� z Edytora Czasu i zast�pi� j� inn�, odleglejsz� przesz�o�ci�. Bardzo ostro�nie rozwin�� ni� ze wzgl�du na wiek i miejsce pochodzenia, od dawna zatopione przez morskie fale. Odnalezienie w�a�ciwego momentu tym razem trwa�o d�u�ej, ale Meridion by� cierpliwy. Wiele zale�a�o od prawid�owego wykonania czynno�ci. - 1 - Ponownie zatrzyma� maszyn�, si�gn�� po inne narz�dzie. Z wpraw� wykona� r�wne ciecie i delikatnie przeni�s� obraz z pierwszej nici na drug�. Zbada� pod mikroskopem rezultat swojej pracy. Ch�opiec nie straci� przytomno�ci, le�a� twarz� do ziemi i energicznie tar� oczy. Meridiona ogarn�y jednocze�nie �miech i wsp�czucie. Powinienem przewidzie�, �e b�dzie walczy�, pomy�la�. Rozpar� si� na krze�le i skierowa� wzrok na �cienny ekran, �eby obejrze� spotkanie i rozstanie. Zaginiona wyspa 1139, trzeci wiek B�l usta� r�wnie szybko, jak si� zacz��. Gwydion splun�� �lin� zmieszan� z kurzem i z g�uchym j�kiem przewr�ci� si� na plecy. Spojrza� w niebo i natychmiast si� zorientowa�, �e co� jest nie tak. Przed chwil� by� poranek, teraz p�ne popo�udnie. W dodatku znajdowa� si� w ca�kiem obcym miejscu. Na szcz�cie w darze od natury otrzyma� pragmatyzm. Oswoiwszy si� z nowym otoczeniem, wsta� i zacz�� duma�, co dalej. Nie interesowa�o go w tej chwili, co w�a�ciwie mu si� przytrafi�o i dlaczego. Stwierdzi�, �e powietrze jest tutaj rzadsze ni� w jego rodzinnych stronach. Rozejrza� si� i w pewnej odleg�o�ci wypatrzy� niewielki zagajnik. Ruszy� w jego stron� wyd�u�onym krokiem. Dotar�szy do schronienia, pad� na ziemi�. Oddycha� szybko i p�ytko, czekaj�c, a� p�uca przystosuj� si� do nowych warunk�w. Os�oni� za�zawione oczy i namaca� rzeczy, kt�re zabra� ze sob� w drog� do miasta: sztylet i sakiewka by�y na miejscu, podobnie jak buk�ak na wod� i jab�ko. Napi� si� �apczywie. Raptem wyczu� lekkie dr�enie gruntu. Zbli�a� si� jaki� pojazd. Ujrzawszy w oddali g�st� chmur� kurzu, Gwydion przypad� do ziemi. Ostro�nie uni�s� g�ow� i dostrzeg� trzech ludzi id�cych obok wozu zaprz�onego w dwa wo�y, wy�adowanego s�om� i workami z ziarnem. Powozi� czwarty m�czyzna. Wszyscy mieli na sobie obce ubiory, ale wida� by�o, �e s� ch�opami, rolnikami. Gwydion wyt�y� s�uch, nadal zamglony wzrok skierowa� na usta wie�niak�w. Raptem wyra�nie zobaczy� formu�owane przez nie s�owa i mimo turkotu k� us�ysza� g�osy, jakby podr�ni m�wili mu prosto do ucha. W g�owie mu zawirowa�o, kiedy rozpozna� j�zyk. Rozmawiali po starocymria�sku. To niemo�liwe! Starocym-rianski by� martwym j�zykiem, u�ywanym obecnie tylko przez kap�an�w w czasie ceremonii religijnych lub przez snob�w szczyc�cych si� swoim rodowodem. Ale �eby pos�ugiwali si� nim ch�opi jak wiejsk� gwar�! Niemo�liwe, chyba �e... Gwydion zadr�a�. Serendair, ojczyzna Cymrian, zaton�a w morskim kataklizmie, kt�ry przed ponad tysi�cem lat poch�on�� wysp� i s�siednie l�dy. Stamt�d pochodzili jego przodkowie. Wi�kszo�� ocala�ych rozproszy�a si� po �wiecie i pad�a ofiar� wojen pustosz�cych kraje gospodarzy. Czy�by tutaj przetrwa�a garstka jego ziomk�w i �y�a tak samo jak przed trzynastoma wiekami? Kiedy straci� z oczu w�z i towarzysz�cy mu tuman kurzu, wyszed� z zagajnika. Zd��y� jeszcze dostrzec, �e pojazd mozolnie wspina si� na strome wzniesienie i znika po drugiej stronie, kieruj�c si� na zach�d. Odczeka� jaki� czas, sprawdzi�, czy droga jest pusta, i ruszy� w t� sam� stron�. Na wzniesieniu zatrzyma� si� i spojrza� na pag�rkowat� okolic�, na ��ki oblane blaskiem letniego s�o�ca. Nigdy wcze�niej nie widzia� tej pi�knej krainy, bo na pewno by j� zapami�ta�. Wszystko a� kipia�o zieleni�, powietrze przesyca�y odurzaj�ce wonie. Po sam horyzont ci�gn�y si� pola uprawne i pastwiska. Tu i �wdzie ros�y drzewa, lecz nigdzie nie by�o �ladu prawdziwego lasu ani du�ego zbiornika wodnego, tylko ma�e strumienie wi�y si� przez ��ki. Wiatr nie ni�s� zapachu morza. Gwydion nie mia� czasu zastanawia� si�, gdzie jest S�o�ce opada�o ku zachodowi, w�z zbli�a� si� do niewielkiej wioski po�o�onej w nast�pnej dolinie. Miedzy osad� a pag�rkiem, na kt�rym sta�, znajdowa�o si� kilka ma�ych gospodarstw i jedno du�e. Postanowi� zaj�� do pierwszego, znale�� jaki� nocleg, mo�e zada� par� pyta�. Zdj�� z palca z�oty pier�cie� herbowy i schowa� do sakiewki Po raz ostatni powi�d� spojrzeniem po �agodnych wzg�rzach i zaczerpn�� oddechu. P�uca ju� przywyk�y do rozrzedzonego powietrza. Czu�o si� w nim s�odycz, ��kowe zapachy i wo� siana, kojarz�ce si� ze szcz�ciem, kt�rego jeszcze nie zazna� w kr�tkim �yciu. Ogarn�� go spok�j. Po co �ama� sobie g�ow�, sk�d si� tutaj wzi��? Lepiej wykorzysta� okazj� i poszuka� przygody. Pu�ci� si� biegiem w stron� gospodarstwa le��cego na ko�cu drogi. Okna ju� ja�nia�y blaskiem �wiec. JM�czy�ni w�a�nie sko�czyli codzienne zaj�cia i prowadzili zwierz�ta do stajni i ob�r. Zachodz�ce s�o�ce k�ad�o r�owe i karmazynowe plamy na zabudowania. Parobcy �miali si� i �artowali. Panowa� radosny nastr�j po d�ugim znojnym dniu. Gwydion wypatrzy� m�czyzn� du�o starszego od pozosta�ych, o siwej czuprynie i muskularnym ciele. Cichy g�os, kt�rym wydawa� polecenia, nie pasowa� do jego krzepkiej postury. Ch�opiec ruszy� �cie�k� prowadz�c� w stron� domu. Nikt nie zwraca� na niego uwagi. - Partch! - rozleg� si� kobiecy g�os. - Zdaje si�, �e mamy now� par� r�k do pracy. W drzwiach sta�a �ona gospodarza, u�miecha�a si� i wskazywa�a na niego palcem. Gwydion odwzajemni� u�miech. Wszystko posz�o �atwiej, ni� si� spodziewa�. Starszy m�czyzna przekaza� ko�skie wodze parobkowi i podszed� do go�cia, wycieraj�c r�ce w koszul�. - Cze��, Sam. Szukasz pracy? Tak, prosz� pana - odpar� Gwydion, �ciskaj�c podan� d�o�. Mia� nadzieje, �e jego akcent jest prawid�owy, ale gospodarz odrazu si� zorientowa�, �e przybysz nie pochodzi z tych stron. Skin�� na jednego ze swoich �udzi i zacz�� m�wi� wolniej. -Asa, poka� Samowi szop�. Rozgo�� si� tam, ch�opcze. Niestety przegapi�e� kolacj�, ale dzisiaj w miasteczku s� ta�ce z okazji zbior�w. Wszyscy m�odzi si� wybieraj�. Mo�e pojedziesz z nimi, je�li jeste� g�odny? Jedzenia b�dzie w br�d. - Zosta�y resztki z kolacji, Partch - odezwa�a si� kobieta. -Chod� ze mn�, m�odzie�cze. Gwydion wszed� do domu i zdumionym spojrzeniem ogarn�� wn�trze. Kamienne �ciany od �rodka wy�o�ono drewnem, proste, ale solidne meble nosi�y �lady cymria�skiego rzemios�a. Tralki krzese� i por�czy schod�w by�y identyczne jak w balustradzie otaczaj�cej o�tarz bazyliki w �wi�tym mie�cie Sepulvarta. Bardzo podobne sto�y widzia� w wielkiej sali tyria�skiego zaniku. - Prosz�, ch�opcze - powiedzia�a kobieta, wr�czaj�c mu talerz. -Mo�e we�miesz jedzenie do stodo�y i najpierw troch� si� od�wie�-�ysz? Zabawa przed �niwami to w naszych stronach wielkie wydarzenie. Czy u siebie te� takie urz�dzacie? - Nie, prosz� pani - odpar� Gwydion z szacunkiem. -Na pewno ci si� spodoba. To ostatnie ta�ce przed ma��e�sk� loteri�, wi�c baw si�, p�ki mo�esz. Mrugn�a do niego porozumiewawczo i zacz�a si� krz�ta� po izbie. - Loteria ma��e�ska? -U was jej nie ma? -Nie. Gospodyni otworzy�a mu drzwi i sama te� wysz�a na podw�rze. Przy studni myli si� dwaj m�czy�ni. - Chyba nie pochodzisz ze wsi. - Nie, prosz� pani - odpar� Gwydion, skrywaj�c u�miech na wspomnienie miejsca, w kt�rym mieszka�. - Wi�c lepiej si� pospiesz. Zdaje si�, �e wszyscy s�ju� gotowi. - Dzi�kuj�. Szybko zjad� kromk� chleba, po czym ruszy� za Asa do szopy, w kt�rej sypiali najemni robotnicy. Gwydion zeskoczy� z wozu. W czasie ca�ej jazdy parobcy traktowali go przyja�nie, cho� prawie si� nie odzywali. Od samego pocz�tku wyczuwa� ich rezerw�, ale nie bardzo wiedzia�, czemu j� przypisa�: nieufno�ci wobec obcego czy temu, �e jest mieszanej krwi. Wszyscy bez wyj�tku miejscowi, kt�rych do tej pory spotka�, ��cznie z gospodarzem i jego �on�, byli lud�mi, a wsz�dzie na �wiecie przewa�ali miesza�cy. Wie� o�wietla�y liczne lampy ustawione na beczkach lub zawieszone na drzewach. Tworzy�y �wi�teczny nastr�j. Spo�eczno�� nie wygl�da�a na bogat�, lecz gospodarstwa by�y porz�dne, mieszka�cy za� dobrze od�ywieni i ubrani. W oczy si� rzuca� ca�kowity brak luksus�w. Dekoracje wykonano z najprostszych rzeczy. �wie�e ga��zie drzew iglastych i pachn�ce kwiaty zdobi�y g��wny budynek, kt�ry s�u�y� jako jednocze�nie -3 - dom modlitwy, miejsce zebra� i szko�a. D�ugie sto�y,rozstawione wzd�u� �cian du�ego pomieszczenia z klepiskiem zamiast pod�ogi,ugina�y si� od jedzenia. Ka�dy skrawek wolnego miejsca ustrojono mu�linowymi kokardkami. Przyzwyczajony do bogactwa i wystawnego stylu �ycia Gwydion stwierdzi�, �e podoba mu si� prosta wiejska zabawa; w niczym nie przypomina�a nudnych i powa�nych ceremonii, kt�re tak dobrze zna�. W miar� jak przybywa�o m�odych kobiet w pastelowych sukienkach i m�odych m�czyzn w czystych p��ciennych koszulach, podniecenie ros�o. Pojawili si� muzycy -jeden z nieznanym Gwy-dionowi instrumentem strunowym i dw�ch z minarellosami, w jego stronach nazywanych czasem harmoszkami. Ca�a wie� szykowa�a si� do uczczenia nadchodz�cych zbior�w. Wkr�tce sala si� zape�ni�a i Gwydion zrozumia�, �e nie uda mu si� pozosta� niezauwa�onym. Przechodz�ce obok m�ode kobiety mierzy�y go spojrzeniami od st�p do g��w, a potem co� do siebie szepta�y i wybucha�y �miechem. Poczu� si� nieswojo, ale tylko na chwil�. Oceni�, �e dziewcz�ta maj� oko�o czternastu lat, czyli s� w jego wieku, natomiast ch�opcy wygl�dali na starszych o cztery lub pi�� lat, cho� by�o te� paru m�odszych. Podszed� do sto�u z przek�skami. Starsza kobieta gestem zach�ci�a go, �eby si� pocz�stowa�. Skwapliwie skorzysta� z zaproszenia. Nikt go o nic nie wypytywa�, cho� niew�tpliwie wszyscy zauwa�yli, �e nie pochodzi z tych stron. Najwidoczniej wielu go�ci przyby�o spoza wioski. Miejscowi przewa�nie m�wili na obcych Sam albo Jack. Teraz Gwydion zrozumia�, dlaczego gospodarz tak w�a�nie si� do niego zwr�ci� przy powitaniu. W pewnym momencie do sali wszed� starszy cz�owiek ze spor� drewnian� szkatu�k�. Przez dum przebieg� szmer podniecenia. Starsza kobieta pospiesznie zrobi�a na stole miejsce dla zawarto�ci pude�ka - licznych �wistk�w pergaminu, kilku ka�amarzy oraz pi�r do pisania. Zebrani podzielili si� wed�ug p�ci, z tym �e m�ode kobiety nadal kr��y�y po sali, a m�czy�ni otoczyli st�. Gdy znajdowali w�a�ciw� karteczk�, zapisywali na niej par� s��w. Gwydion uzna�, �e chodzi o dobrze mu znane balowe karneciki, i postanowi� zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Zapad�a noc. Niebo by�o czarne. Podw�rze o�wietla�y lampy i �wiece, ch�tni do zabawy nadal si� schodzili po�r�d weso�ych �miech�w i przekomarza�. Potr�cali Gwydiona, jakby go nie dostrzegali. Dopiero teraz, obserwuj�c ich, zda� sobie spraw� z wagi u�wi�conego rytua�u. Pod lekkim nastrojem wyczuwa�o si� pe�ne napi�cia oczekiwanie. W niewielkich, zamkni�tych spo�eczno�ciach dobieranie si� w pary i zak�adanie rodzin by�o niezb�dne dla przetrwania. Ruszy� na poszukiwanie ciemnego zak�tka, z kt�rego dobrze wida� gwiazdy. By� bieg�y w astronomii. Przypuszcza�, �e kiedy spojrzy na nocny firmament, uda mu si� okre�li� miejsce, do kt�rego nieoczekiwanie trafi�. �wiat�o lamp utrudnia�o obserwacj�. Musia� odej�� spory kawa�ek od budynku, �eby cokolwiek dojrze� na niebie. Niepotrzebnie zadawa� sobie trud. Nie rozpozna� �adnej konstelacji, �adnej gwiazdy. Jedna, bardzo jasna, wisia�a tu� nad horyzontem, ale j� r�wnie� widzia� po raz pierwszy. Po plecach przebieg� mu dreszcz strachu. Do tej pory s�dzi�, �e stosunkowo �atwo odnajdzie drog� do domu, ale wida� zaw�drowa� bardzo daleko, skoro nawet gwiazdy okaza�y si� obce. Dziwne, bo pora roku by�a ta sama co wtedy, gdy opuszcza� rodzinne strony. Nic nie rozumia�. Usiad� na jednej z beczek wytyczaj�cych �cie�k� do g��wnego budynku i pr�bowa� zwalczy� paniczny l�k, kt�ry z wolna w nim narasta�. Nag�e jego uwag� zwr�ci� ruch po drugiej stronie drogi. Odwr�ci� g�ow� i k�tem oka dostrzeg�, �e kto� skrada si� za identycznym rz�dem beczu�ek, od czasu do czasu zerkaj�c ponad nimi ku sali ta�c�w. Postanowi� sprawdzi�, co si� dzieje. Wi�kszo�� skromnego dobytku zostawi� w szopie dla parobk�w, ale nadal mia� przy sobie sztylet �cisn�� go w d�oni i nisko pochylony, bezszelestnie pobieg� w ciemno��. Wyprostowa� si� ostro�nie i rozejrza�. Ku swojego zaskoczeniu spostrzeg�, �e za beczu�kami ukrywa si� m�oda kobieta i obserwuje rozbawiony t�um. Nie widzia� jej twarzy. Zauwa�y� jedynie d�ugie proste w�osy opadaj�ce na plecy jedwabn� kurtyn� koloru lnu. Raptem nasz�a go ochota, �eby je pog�aska�. Wyci�gn�� r�k�, dotkn�� ramienia nieznajomej. Drgn�a i obejrza�a si�, omal nie przewracaj�c pustych beczek na drog�. Cho� jej rysy wykrzywia� przestrach, Gwydion stwierdzi�, �e nigdy w �yciu nie widzia� pi�kniejszej istoty. Mia�a delikatn� twarz, du�e ciemne oczy ocienione czarnymi rz�sami, �licznie wykrojone usta. W przeciwie�stwie do pozosta�ych uczestniczek zabawy by�a mieszanej krwi, tak jak on. Gdy cofn�a si� gwa�townie, w�osy rozsypa�y si� jej na ramiona, zas�aniaj�c bukiecik kwiat�w, kt�ry zdobi� dekolt. Nie b�j si� - powiedzia� Gwydion cicho. - Przepraszam, je�li ci� wystraszy�em. Dziewczyna wzi�a g��boki oddech i uwa�nie przyjrza�a si� jego -4- twarzy. Zamruga�a szybko, jakby powstrzymywa�a �zy. Min�a d�u�sza chwila, nim odzyska�a mow�. Kiedy si� odezwa�a, jej g�os przyprawi� Gwydiona o dr�enie. - Jeste� Lirinem - stwierdzi�a. - Tak, w po�owie, Ty te�? Wolno skin�a g�ow�. Gwydion zakaszla� nerwowo, czuj�c, �e na policzki wype�za mu rumieniec. - Mieszka tu wielu Lirin�w? - Nie. Ty jeste� pierwszym, jakiego widz�, nie licz�c mojej mamy i braci. Jak si� nazywasz? Gwydion zastanawia� si� gor�czkowo. Nie chcia� k�ama�, ale ju� nie by� pewien, jak brzmi prawda. Sam - odpar� po prostu. - A ty? Dziewczyna u�miechn�a si� do niego po raz pierwszy. Gwydiona ogarn�o silne wzruszenie, przyprawiaj�c o zawr�t g�owy i jednocze�nie budz�c niepok�j. Poczu�, �e traci kontrol� nad w�asn� mimik�. - Emily - powiedzia�a dziewczyna i obejrza�a si� za siebie. Drog� nadchodzili dwaj m�czy�ni. Rozmawiali weso�o, a jednocze�nie pilnie si� rozgl�dali po okolicznych polach. Dziewczyna omal na niego nie wpad�a, b�yskawicznie chowaj�c si� za beczu�ki. Gwydion przykucn�� obok niej. Nagle w domu rozbrzmia�a muzyka. Towarzyszy� jej wybuch rado�ci i brawa. M�czy�ni przyspieszyli kroku, weszli do �rodka. Emily odetchn�a g��boko. Znasz ich? - spyta� Gwydion. Tak - odpar�a kr�tko dziewczyna. Ukl�k�a i ostro�nie wystawi�a g�ow� ponad beczki. Nie dostrzeg�szy nikogo, wsta�a i otrzepa�a sp�dnic� z kurzu. Gwydion r�wnie� si� podni�s�. Do tej pory niewiele mia� do czynienia z kobietami, m�odymi czy starymi, ale czu�, �e ta dziewczyna jest inna. W jej oczach b�yszcza�a inteligencja i tajemnica. Fascynowa�a go. Mo�e dlatego �e by�a jedyn� przedstawicielk� jego rasy, kt�r� do tej pory spotka�. A mo�e chodzi�o o to, �e nie potrafi� oderwa� od niej wzroku. Tak czy inaczej nie chcia�, �eby mu uciek�a. Dlaczego si� ukrywasz? Nie lubisz ta�czy�? Gdy Emily na niego popatrzy�a, znowu dozna� dziwnego uczucia. Krew uderzy�a mu do g�owy, r�ce zacz�y si� poci�, ogarn�a go s�abo��. Uwielbiam - odpowiedzia�a z rozmarzeniem w g�osie. W takim razie mo�e zata�czymy? To znaczy, je�li masz ochot�. Natychmiast zawstydzi� si� w�asnej niezr�czno�ci. Emily potrz�sn�a g�ow�. Na jej twarzy odmalowa� si� �al. - Nie mog� - powiedzia�a ze smutkiem. - Jeszcze nie teraz. Przykro mi. - O co chodzi? Sp�oszona obejrza�a si� za siebie. Chyba nie dostrzeg�a �adnego zagro�enia, bo odwr�ci�a g�ow� i spojrza�a mu prosto w oczy. Czy to wszystko nie wydaje ci si�... barbarzy�skie? Gwydion by� zaskoczony, wybuchn�� �miechem. - Owszem - przyzna� z wahaniem. Nie chcia� by� niegrzeczny. - Troch� tak. - Wi�c wyobra� sobie, jak ja si� czuj�. Dziewczyna podoba�a mu si� coraz bardziej. Wyci�gn�� do niej r�k�. Chod�my st�d - powiedzia�. Emily zerkn�a za siebie, a nast�pnie poda�a mu d�o�. Ruszyli drog� mi�dzy beczkami. Noc by�a pi�kna, ciep�y wietrzyk ni�s� d�wi�ki skocznej muzyki i radosne g�osy. Zabawa trwa�a w najlepsze. Gwydionowi cisn�o si� na usta tyle pyta�, �e nie wiedzia�, od czego zacz��. Nie chcia� odstr�czy� Emily w�cibstwem. Wskaza� bukiecik. Przysz�a� tutaj z kim�? Dziewczyna zmarszczy�a brwi. Po chwili na jej twarzy pojawi� si� wyraz zrozumienia. - Nie - odpar�a z lekkim u�miechem. - To prezent od mojego ojca. Na ta�ce przed �niwami nie przychodzi si� parami. - Rozumiem. Gdy znale�li si� w blasku lamp, skorzysta� z okazji, �eby- lepiej przyjrze� si� Emily. Suknia z ciemnego aksamitu, chyba granatowego, mia�a g��boki dekolt z koronkow� wstawk�, obr�bek z takiej samej -5- koronki i rz�d drobnych srebrnych guziczk�w. Jasne w�osy okalaj�ce twarz by�y przewi�zane wst��k� odpowiedniego koloru. Liri�skie pochodzenie dziewczyny zdradza�a drobna budowa cia�a i delikatne rysy. Zobaczy� niewielk� blizn� na nadgarstku i zgrubienia na d�oniach, ale nie dostrzeg� �adnych cech charakterystycznych dla wie�niaczek. Otacza�a j� natomiast aura godno�ci i dostoje�stwa, kt�ra przeczy�a m�odemu wiekowi. Gwydion �a�owa�, �e w s�abym �wietle nie mo�e dojrze� koloni jej cery i pi�knych oczu. Po raz pierwszy poczu� wdzi�czno�� do ojca, �e przez lata goni� go do intensywnej nauki cymria�skiego. - Co teraz zrobisz, skoro nie chcesz tam i��? Emily zerkn�a za siebie. - Chyba zaczekam, a� o p�nocy przyjdzie po mnie brat - odpar�a z lekkim przygn�bieniem. - �a�osny spos�b na sp�dzenie letniego wieczoru. - Mog�o by� gorzej. Gwydion ze wsp�czuciem pokiwa� g�ow�. Zauwa�y�, �e dziewczyna pochodzi z zamo�nej rodziny, skoro mo�e sobie pozwoli� na sukni� balow�... cho� w jego stronach wzi�to by j� za biedn� ch�opk� albo co najwy�ej c�rk� zwyk�ych dzier�awc�w. Wzgl�dna zamo�no�� w po��czeniu z urod� z pewno�ci� czyni�y z niej �akomy k�sek dla tutejszych m�odzie�c�w. Lecz w przeciwie�stwie do innych m�odych kobiet Emily nie by�a �atw� zdobycz� i za to j� szanowa�. - Mam pomys� - powiedzia�. - Niedaleko jest kawa�ek r�wne go terenu. Stamt�d na pewno b�dzie s�ycha�. Mo�e tam zata�czymy? Oczywi�cie je�li chcesz - doda� niezr�cznie mimo lat dobrego wychowania. Twarz Emily poja�nia�a. - �wietny pomys�. Bardzo ch�tnie. Dzi�kuj�. Uszcz�liwiony poprowadzi� jaku niewielkiej ��czce, kt�r� wcze�niej wypatrzy�. Z budynku wysz�a na �wie�e powietrze wi�ksza grupka os�b, ale uda�o im si� przemkn�� obok niepostrze�enie. Gdy dotarli na miejsce, akurat ko�czy� si� mazurek. Onie�mieleni stan�li twarz� do siebie, czekaj�c na nast�pn� melodi�. Emily unios�a r�bek sukni, Gwydion uj�� jej d�o�, ramieniem otoczy� tali� i a� przeszy� go dreszcz. Ruszyli przez ��k� do rytmu muzyki Niemal od razu zacz�y si� k�opoty. Taniec by� prosty, ale Gwydion zna� tylko jego dworsk� wersj� i w rezultacie, przy czwartym pas, Emily wykona�a inny krok i nadepn�a go lekko na du�y palec u nogi. Obla�a si� rumie�cem. Gwydion uda�, �e niczego nie zauwa�y�, ale chwil� p�niej przy tej samej figurze sytuacja si� powt�rzy�a. Dziewczyna zatrzyma�a si� i odwr�ci�a do niego plecami. - Bardzo przepraszam, Sam. Pewnie uwa�asz, �e poruszam si� z gracj� krowy. Chyba powiniene� wr�ci� na zabaw�. Gwydion wzi�� j� za ramiona i obr�ci� do siebie. - O czym ty m�wisz? To ja nie znam krok�w. Prosz�, nie r�b tego. - Czego? - Nie zachowuj si�, jakbym by� jednym z nich. Lubi� twoje to warzystwo, Emily, i wcale nie uwa�am, �eby� w czymkolwiek przypomina�a krow�. Wiesz, jaki b�dzie nast�pny taniec? Na twarz dziewczyny wr�ci� u�miech. - Zdaje si�, �e walc. -Mo�e jeszcze raz spr�bujemy? Chyba sobie poradz�. Emily skin�a g�ow�. Gwydion dopiero teraz zauwa�y�, �e nie pu�ci� jej r�ki, i ona jej nie zabra�a. Kiedy pop�yn�a melodia, stara� si� trzyma� podstawowych krok�w i unika� wymy�lnych figur. Tym razem sz�o im doskonale. Wirowali przez polan� do rytmu przyt�umionej muzyki, a oczy dziewczyny iskrzy�y si�, jakby przyci�ga�y �wiat�o gwiazd. Nim taniec si� sko�czy�, oboje ja�nieli mocniej ni� latarnie. - Ernmy, co tam robisz? Nie wchodzisz do �rodka? Dziewczyna odwr�ci�a si� gwa�townie. Gwydion spojrza� ponad jej g�ow� i dostrzeg� na skraju polany ma�� grupk�. Wo�aj�cym okaza� si� m�ody ciemnow�osy m�czyzna mieszanej rasy, zapewne brat Emily. Obok sta�y dwie kobiety i jeden z ch�opc�w, kt�rzy wcze�niej jej szukali. Na ich twarzach malowa�a si� dezaprobata. -Wszyscy na ciebie czekaj�, Emmy. Tw�j karnet jest pe�ny, a ju� przegapi�a� trzy ta�ce. Chod�. Dziewczyna wyprostowa�a plecy. - P�niej, Ben - odpar�a z rozdra�nieniem. - Nic mnie nie obchodzi karnet. Nie ja w�o�y�am go do koszyka. - Zam�wi�em u ciebie pierwszy taniec - odezwa� si� drugi m�odzieniec r�wnie poirytowanym tonem. - Idziesz? Emily zesztywnia�a. - Nie wa� si� m�wi� do mnie w taki spos�b, Sylvtis -powiedzia�a ch�odno -6- - Przyjd�, kiedy b�d� gotowa. Gwydion z trudem pohamowa� �miech, widz�c przera�enie w oczach m�odych kobiet i zdumienie na twarzach brata Emily i Sylvusa. Ben u�miechn�� si� lekko. - A nie m�wi�em, ch�opie? Na pewno chcesz do ko�ca �ycia znosi� takie traktowanie? Mrugn�� do siostry, odwr�ci� si� i ruszy� w stron� budynku. Dziewcz�ta posz�y za nim. Sylvus wytrzeszczy� oczy. - Pospiesz si�, Emily - wykrztusi� w ko�cu. - Czekam. - Na odchodnym pos�a� rywalowi gro�ne spojrzenie. - Niezno�ny typek - mrukn�a dziewczyna pod nosem. Gwydion nachyli� si� do jej ucha. - Dzielnie si� spisa�a�. Masz ochot� si� przej��? - Ch�tnie - odpar�a Emily bez chwili wahania. - Poka�� ci moje najulubie�sze miejsce na �wiecie. Pu�cili si� biegiem przez ��k� ku �agodnemu wzg�rzu, zostawiaj�c za sob� odg�osy i �wiat�a zabawy. W�a�nie wschodzi� ksi�yc. Crwydion zawsze lepiej si� czu� pod go�ym niebem ni� w zamkni�tych pomieszczeniach. Wiele czasu po�wi�ca� na spacery i bieganie, lecz mimo treningu ledwo dotrzymywa� kroku Emily, kt�ra w sukni balowej bez wysi�ku p�dzi�a na wzg�rze. Jeszcze nie ca�kiem przyzwyczai� si� do rzadkiego powietrza, wiec cho� wyt�a� si�y, cz�sto zostawa� z ty�u. Od czasu do czasu dziewczyna przypomina�a sobie o nim i zwalnia�a lub odwraca�a si� i podawa�a mu r�k�. Gdy po raz kolejny w podnieceniu zacz�a biec, wreszcie si� zbuntowa�. Emily zrozumia�a � reszt� drogi pokonali razem, r�ka w r�k�, w niez�ym, ale rozs�dnym tempie. Niedaleko wierzcho�ka dziewczyna przystan�a. �wiat�o ksi�yca posrebrza�o jej w�osy. Jeste�my prawie na miejscu - oznajmi�a. - Zamknij oczy. Gwydion wype�ni� polecenie i ruszy� dalej po omacku, prowadzony przez Emily. - Uwa�aj, tu jest d�. Omin�� przeszkod� i poczu�, �e dziewczyna si� zatrzymuje. - Ju� mo�esz otworzy� oczy. A� zapar�o mu dech w piersiach. U jego st�p rozci�ga�a si� jak okiem si�gn�� dolina zalana ksi�ycowym blaskiem, szachownica p�l uprawnych i ��k. Nad strumieniem, kt�ry przecina� j� na p�, pochyla�a si� ogromna wierzba. Nawet w ciemno�ci Gwydion docenia� urod� tego miejsca, zwielokrotnion�) eszcze przez to, �e Emily je kocha�a. - Gdzie jeste�my? Dziewczyna usiad�a na ziemi, a on z ulg� poszed� za jej przyk�adem. - Na jednym ze wzg�rz, kt�re otaczaj� nasze gospodarstwo. Po la przy strumieniu, gdzie ro�nie wierzba, s� moim posagiem. Nazywam to miejsce Patchworkiem, bo w �wietle dziennym wygl�da zupe�nie jak moja narzuta, ma r�n� faktur� i barwy. Gwydion poczu�, �e otwiera si� jego serce. Tym razem by�o to co� wi�cej ni� zwyk�e fizyczne podniecenie, kt�re nim zaw�adn�o w chwili, gdy j� ujrza�, wprawi�o w stan oszo�omienia, og�upi�o. W g��bi duszy obudzi�o si� pragnienie o wiele silniejsze. Mia� wra�enie, �e zna Emily od dnia narodzin, a mo�e po prostu jego �ycie zacz�o si� dopiero, kiedy j� spotka�. Tak czy inaczej, wiedzia� na pewno, �e nie zni�s�by roz��ki. Wyraz jej oczu �wiadczy� o takich samych odczuciach, dziwnych i cudownych zarazem. Dziewczyna skierowa�a wzrok z powrotem na dolin�. - Podoba ci si�? - zapyta�a niepewnie. - To najpi�kniejszy widok, jaki kiedykolwiek podziwia�em. Nachyli� si� ku niej z wahaniem; jeszcze nigdy si� nie ca�owa�. A� zdr�twia� na my�l, �e Emily odskoczy przestraszona. Lecz ona u�miechn�a si� tylko, zamkn�a oczy i poda�a mu usta. Gwydion nie spodziewa� si�, �e jej wargi b�d� takie mi�kkie. Mimo �e noc by�a ciep�a, przebieg� go zimny dreszcz. Zanim odsun�li si� od siebie, dziewczyna palcami dotkn�a jego twarzy. Ten gest poruszy� go do g��bi. J^aptem ogarn�� go ch��d, m�c�c nowo odkryte szcz�cie. Gwydion spojrza� na dolin�, ale zamiast srebrzystej po�wiaty ujrza� matow� szaro�� dym�w, tl�ce si� zagrody, zgliszcza dom�w i budynk�w gospodarczych. Pola i ��ki sp�ywa�y rzekami krwi. Zadr�a� gwa�townie, gdy czerwona fala ruszy�a prosto na nich. Nieub�aganie zbli�a�a si� po zboczu, podchodzi�a coraz wy�ej. - Sam? � W g�osie Emily brzmia� strach. - Co si� sta�o? Obraz znikn��. U st�p wzg�rza le�a�a sielska dolina. Emily nadal dotyka�a jego policzka. Na jej twarzy malowa� si� wyraz konsternacji. -7- Gwydion wzi�� jej r�k� w trz�s�ce si� d�onie. Oczy dziewczyny pociemnia�y z troski. -Sam? - Emily, gdzie my jeste�my? Jak si� nazywa wioska? - Merryfield. Gwydionowi �o��dek �cisn�� si� ze strachu. Na starych mapach, mniej wi�cej po�rodku Szerokich ��k, wielkiego obszaru r�wnin zajmuj�cych du�� cz�� �rodkowozachodniej Serendair, znajdowa�a si� wioska o tej nazwie. Przez ��ki przetoczy�a si� wojna. Nie ocala�a ani jedna osada. Kiedy nasta� pok�j i rozpocz�to odbudow�, wyspa uleg�a zag�adzie. - Jakie s� najbli�sze miasteczka? Albo wi�ksze miasta? Niepok�j Emily r�s� z ka�d� chwil�. - Nie ma �adnych w odleg�o�ci co najmniej stu mil, Sam. M�j ojciec je�dzi do miasta tylko raz do roku. Podr� w t� i z powrotem zabiera mu ponad miesi�c. - Jakie to miasto, Emily? Wiesz? Dziewczyna �cisn�a mu d�o� w uspokajaj�cym ge�cie, ale widzia�, �e nie rozumie powodu jego paniki - Na zachodzie, po drugiej stronie wielkiej rzeki, le�y Hope Landing, a na po�udniowym wschodzie Easton, chyba najwi�ksze miasto w kraju. Gwydiona zapiek�y oczy. To niemo�liwe, pomy�la� z rozpacz�. Niemo�liwe! Takie nazwy nosi�y miasta na Serendair. - Sam? - Emily zacz�� si� udziela� jego nastr�j. Patrz�c na ni�, raptem odzyska� zdolno�� rozumowania, do g�osu dosz�a jego pragmatyczna natura. Strach i rozpacz znikn�y w jednej chwili. Oczywi�cie, pomy�la�. Znalaz� si� tutaj, �eby ocali� j� od �mierci. Ju� wiedzia�, dok�d p�j��, do kogo si� zwr�ci�. Z niewiadomych powod�w dobry Los wys�a� go w przesz�o��, da� mu szans�. U�miechn�� si� do dziewczyny. Zrozumia�, �e ona w�a�nie jest jego wybrank�. Odzyska� spok�j, pewno�� siebie i rado��. Ta dziewczyna by�a jego pokrewn� dusz�. Przyci�gn�� Emily do siebie. - Przepraszam. Nie chcia�em ci� wystraszy�. - Poca�owa� j�. -Musz� ci co� powiedzie�. Odsun�a si� od niego. -Co? -Musimy jak najszybciej wyruszy� na wsch�d, do Eastan. Je�li cokolwiek mi si� przydarzy albo z jakiego� powodu si� rozdzielimy, odszukaj ludzi o nazwisku MacQuieth, Farrist i Garael. Prosz�, obiecaj, �e to zrobisz. - Tym razem g�os mu si� nie za�ama�, co si� zdarza�o, gdy by� podniecony albo zdenerwowany. Emily wytrzeszczy�a oczy. - O czym ty m�wisz? Gwydion zastanawia� si� gor�czkowo, jak jej wszystko wyja�ni�, ale nie znajdowa� odpowiednich s��w. I tak by nie zrozumia�a. Nikt nie wiedzia�, co si� zbli�a. Wojna jeszcze tu nie dotar�a, a zag�ada by�a odleg�a o ca�e wieki. J^aptem przysz�a mu do g�owy jeszcze jedna my�l. Mo�e nigdy nie wr�ci do domu. Mo�e mia� �y� i umrze� w przesz�o�ci. Emily najwyra�niej rozumia�a jego smutek i obawy, chcia�a je rozproszy�. Szuka�a odpowiedzi w jego oczach, zatroskana i pe�na wsp�czucia. Wezbra�a w nim czu�o��. W tym momencie zrozumia�, �e lepiej umrze� z ni� tutaj, ni� wr�ci� i �y� bez niej. Ksi�yc przesun�� si� na niebie i nape�ni� blaskiem jej oczy. Emily u�miechn�a si� i strach znikn��. Gwydion poca�owa� j�, tym razem d�u�ej. Gdy poczu�, �e jej wargi rozchylaj� si� lekko, szybko uni�s� g�ow�. Ba� si�, �e zaraz straci panowanie nad sob�. Na jej twarzy dostrzeg� wyraz zachwytu. -Nie mog� uwierzy�, �e naprawd� si� zjawi�e� - szepn�a. -Sk�d jeste�? -Co masz na my�li? - spyta� ze zdziwieniem. Emily wzi�a go za r�ce. Zacz�a dr�e� z podniecenia. -Spe�ni�o si� moje �yczenie. Przyby�e�, �eby mnie wybawi� od loterii ma��e�skiej, zabra� st�d, prawda? Gwydion prze�kn�� �lin�. -Mo�na tak powiedzie�. Dlaczego uwa�asz, �e spe�ni�o si� twoje �yczenie? Na jej twarzy nie by�o �ladu nie�mia�o�ci ani zak�opotania. -Wczoraj tu� po p�nocy poprosi�am swoj� gwiazd�, �eby ci� przys�a�a, i oto jeste�. Sprowadzi�am ci� z daleka? Gwydion wytrzeszczy� oczy i u�miechn�� si� g�upio. -Tak, zdecydowanie. Emily westchn�a. -Wci�� nie mog� w to uwierzy�. Prawie rok czeka�am na t� noc i uda�o si�. Nareszcie jeste�. Po policzku dziewczyny sp�yn�a �za, przez co jej u�miech wyda� si� jeszcze bardziej promienny. Jest w niej magia, pomy�la� ch�opiec. Mo�e na tyle silna, �e �ci�gn�a mnie tutaj przez fale Czasu. Emily wsta�a z ziemi i poda�a mu r�k�. -Chod�my. Poka�� ci czarodziejski fort. Zeszli na dno doliny, teraz wolniej, i ruszyli ku rzeczce wij�cej si� przez ��ki. Gwydion spojrza� w g�r�. Nieznane gwiazdy odsun�y si� jeszcze dalej, czarne niebo by�o pe�ne obietnic. Gdy dotarli do strumienia, dziewczyna zatrzyma�a si� jak wryta. Woda p�yn�a szybciej ni� zwykle, brzeg okaza� si� b�otnisty. Jeden but ugrz�z� jej w mule. Gwydion pom�g� go wyci�gn��. Emily spojrza�a na wierzb�, a nast�pnie przenios�a wzrok na balowe pantofelki. - Przykro mi, Sam - powiedzia�a z rozczarowaniem w g�osie. -Nie mog� zdj�� but�w, bo ich wk�adanie trwa godziny. Ale ty powiniene� p�j��. Widok stamt�d jest niesamowity. - Bez ciebie nie id� - o�wiadczy� Gwydion. Rozejrza� si� w poszukiwaniu dogodniejszego zej�cia, lecz brzeg wsz�dzie by� grz�ski. Nagle wpad� mu do g�owy pewien pomys�. Nie wiedzia� tylko, czy starczy mu odwagi, �eby si� nim podzieli� z Emily. -M�g�by� mnie przenie�� - zaproponowa�a, jakby czyta�a w jego my�lach. - Oczywi�cie, je�li nie masz nic przeciwko temu. -Ale� sk�d - odpar� z ulg�. Tym razem g�os mu si� za�ama�. Ukry� zmieszanie, schylaj�c si�, �eby zawi�za� po�y opo�czy. Gdy twarz przesta�a go pali�, wyprostowa� si� i nadstawi� r�ce. Jednocze�nie przyrzek� sobie w duchu, �e je�li upu�ci Emily, znajdzie truj�c� ro�lin� i oszcz�dzi sobie dalszych upokorze�. Dziewczyna podesz�a bez �ladu wahania i obj�a go za szyj�. D�wign�� j� bez trudu, ostro�nie zszed� do wody i ruszy� przez strumie�. Na drugim brzegu nie zatrzyma� si�, tylko poszed� po mokrej trawie pod samo drzewo. Dopiero tam delikatnie postawi� Emily na ziemi. Pnia ogromnej wierzby nie opasa�oby ramionami nawet trzech m�czyzn. Liczne konary zwiesza�y si� nad wod�, drobne listki rzuca�y na ziemi� koronkowe cienie. Wygl�da�y niczym p�atki �niegu. Emily z czu�o�ci� pog�aska�a drzewo. - Ludzie wierz�, �e samotne drzewo rosn�ce po�rodku pola jest schronieniem dla wszystkich ��kowych wr�ek. - Zadar�a g�ow� i u�miechn�a si�. - Ta wierzba jest magiczna. Nikt nie o�mieli si� jej �ci��. Je�li czarodziejski fort sp�onie od pioruna, jest to bardzo z�a wr�ba. Gwydionowi stan�y przed oczami pola strawione przez ogie�. W jego wizji wierzba by�a osmalona i martwa. Zadr�a� mimo woli. Tymczasem Emily obchodzi�a drzewo, dotykaj�c ga��zi i szepcz�c cicho w j�zyku, kt�rego nie rozumia�. Po chwili stan�a przed nim. - Ju� zobaczy�e� dom wr�ek. I co dalej? Chcesz wraca�? - Jeszcze nie. Znasz si� na gwiazdach? - Tak, a dlaczego pytasz? - Poka�esz mi niekt�re? - Je�li sobie �yczysz. Zamierza�a usi��� pod drzewem, ale jej nie pozwoli�. Zdj�� opo�cz� i rozpostar� j� na ziemi. U�miech wdzi�czno�ci, kt�ry pos�a�a mu Emily, przyprawi� go o dreszcz. -Sam? -Tak? -Przeszkadza�oby ci, gdybym si� rozebra�a? Gwydion poczu�, �e ca�a krew odp�ywa mu z twarzy. Nim zd��y� si� odezwa�, zawstydzona Emily pospieszy�a z wyja�nieniem: - Przepraszam. Powinnam wyra�a� si� �ci�lej. Chodzi�o mi wierzchni� sukni�. - Dotkn�a granatowego aksamitu. -Zapewniam ci�, �e pod spodem jestem bardzo przyzwoicie ubrana. Po prostu to moja jedyna suknia balowa i je�li j� zniszcz�, bardzo zmartwi� mam�. Mog�? Przez g�ow� Gwydiona przemkn�o wiele odpowiedzi. Niemal w jednej chwili wszystkie znalaz�y odbicie na jego twarzy. -Tak. Emily podesz�a do wierzby, odwr�ci�a si� do niego plecami i zacz�a rozpina� srebrne guziczki. Gwydion obserwowa� j� z zapartym tchem. Gdy zsun�a z siebie sukni� i niedbale rzuci�a j� na ga���, poniewczasie u�wiadomi� sobie, �e zachowa� si� bardzo nietaktownie. Dziewczyna wr�ci�a w samej halce z bia�ej koronki. Usiad�a na opo�czy, a on zaj�� miejsce obok. - Co chcesz wiedzie� o gwiazdach? - zapyta�a, spogl�daj�c w nocne niebo. -9- W�osy rozsypa�y si� jej po ramionach. Gwydion mia� wielk� ochot� je pog�aska�, Z trudem si� powstrzyma�. Emily po�o�y�a si� na ziemi, opieraj�c g�ow� o omsza�y pie�. - Wszystko - powiedzia�. - Cokolwiek. Nie rozpoznaj� �adnej, wi�c przyda mi si� ka�da wskaz�wka. Tam, sk�d przybywam, kon-stelacje s� zupe�nie inne. Proste stwierdzenie faktu nie wiedzie� czemu wywo�a�o zachwyt na twarzy dziewczyny. Po pierwsze i najwa�niejsze, to jest Seren, od kt�rej wzi�a nazw� wyspa. O p�nocy wiosn� i latem �wieci bezpo�rednio nad g�ow�. Gwydion wyci�gn�� si� obok, ale tak �eby jej nie dotkn��. Emily po raz kolejny tej nocy odgad�a jego my�li i pod�o�y�a sobie pod g�ow� jego rami�, nie przerywaj�c lekcji. Kolejno wymienia�a nazwy gwiazdozbior�w, dorzucaj�c troch� wiadomo�ci z astronomii i historii. Mia�a te� pewne poj�cie o nawigacji. Gwydion podziwia� jej wiedz�, lecz ju� po chwili zamiast obserwowa� firmament, przeni�s� wzrok na twarz Emily. Wkr�tce doszed� do wniosku, �e podziwiaj�c gwiazdy w jej oczach, nauczy si� du�o wi�cej, ni� patrz�c w niebo. Przewr�ci� si� na bok, opar� g�ow� na zgi�tym ramieniu i zacz�� si� na ni� gapi� z rozanielonym u�miechem. W pewnym momencie Emily spojrza�a na niego, jakby si� obudzi�a. Dostrzeg�szy g�upi wyraz jego twarzy, zarumieni�a si� i usiad�a pospiesznie. - Przepraszam, troch� si� rozgada�am. - Wcale nie. S�ucha�em bardzo uwa�nie. Opowiedz mi co� jeszcze. Znowu si� po�o�y�a, ale twarz mia�a powa�n� i przez d�u�szy czas nic nie m�wi�a. Kiedy wreszcie si� odezwa�a, w jej g�osie brzmia�a nuta smutku. - Wiesz, odk�d pami�tam, to miejsce �ni�o mi si� do niedawna co noc. Stoj� tu w ciemno�ci i wyci�gam r�ce. Gwiazdy spadaj� z nieba, a ja je �api�. Zaciskam pi�� i widz�, �e prze�wiecaj� mi przez palce. Wtedy si� budz�, zawsze z uczuciem szcz�cia, kt�re nie opuszcza mnie przez ca�y ranek. P�niej sen si� zmieni�. Chyba wtedy, gdy po raz pierwszy mia�am wzi�� udzia� w loterii ma��e�skiej . Osi�gn�am stosowny wiek, ale tata uwa�a�, �e dla mnie jest jeszcze za wcze�nie. W tym roku nie mog�am jej unikn��, rodzice te� ulegli sile tradycji i wystawili mnie na aukcj� jak konia. Ca�e moje �ycie si� odmieni�o, a wraz z nim m�j sen, cho� teraz nawiedza mnie znacznie rzadziej. - Co ci si� �ni? - zapyta� Gwydion ze wsp�czuciem. - Pocz�tek jest podobny, gwiazdy s� takie same, ale nie mog� utrzyma� ich w r�kach. Wpadaj� do strumienia. Patrz� w wod�, a one le�� na dnie i tylko do mnie mrugaj�. M�wi�a z takim smutkiem, �e Gwydionowi �cisn�o si� serce. - Domy�lasz si�, co to mo�e znaczy�? - Chyba tak. Wreszcie zrozumia�am, �e moje marzenia nigdy si� nie ziszcz�. Zamiast zobaczy� �wiat, uczy� si� i prze�y� cudowne przygody, do kt�rych t�skni�am w dzieci�stwie, sko�cz� tak jak wszystkie moje przyjaci�ki. Po�lubi� m�czyzn�, kt�rego wybierze mi ojciec, za�o�� rodzin� i osi�d� w dolinie. Tego r�wnie� pragn�am, lecz jeszcze nie teraz. Kocham t� krain� i mog�abym by� tutaj szcz�liwa. Ale my�la�am... - Co my�la�a�? - �e czeka mnie co� wi�cej. Wiem, �e to samolubne i dziecinne, ale mia�am nadziej�, �e pewnego dnia zobacz� cuda �wiata, o kt�rych �ni�am. Zmiana, kt�ra nast�pi�a w moich snach, �wiadczy, �e pogodzi�am si� z losem. Za kilka dni porzuc� g�upie nadzieje. Po�lubi� cz�owieka wybranego na loterii. Je�li szcz�cie mi dopisze, b�dzie dobry albo przynajmniej nie okrutny jak niekt�rzy wie�niacy. Umr�, nie zrobiwszy kroku poza dolin�. Chyba przez ca�y czas wiedzia�am, �e tak w�a�nie b�dzie. �ni� coraz rzadziej. Pewnie wkr�tce w og�le przestan�, a wtedy zapomn� o marzeniach i b�d� �y� jak wszyscy. Gwydion usiad� raptownie. -Nie. -Nie? Do g�osu znowu doszed� pragmatyzm. Rozwi�zanie samo si� narzuca�o. - Emily, jakie s� tutejsze zwyczaje? Co mam zrobi�, �eby unikn�� loterii i o twoj� r�k� poprosi� bezpo�rednio rodzic�w? Oczy dziewczyny rozb�ys�y, lecz po chwili znowu posmutnia�y. - Tata nigdy si� nie zgodzi. Odk�d si� urodzi�am, oszcz�dza� na m�j posag, trzyma� te ��ki specjalnie dla mnie, by mie� pewno��, �e po zam��p�j�ciu zostan� tutaj, blisko rodziny. Nigdy nie pozwoli, �eby� mnie st�d zabra�. -10- Gwydionowi zrobi�o si� s�abo. Nie jej potrafi� wyja�ni�, dlaczego natychmiast musz� opu�ci� te strony. -Odejdziesz mimo wszystko, Emily? Uciekniesz ze mn�? Dziewczyna opu�ci�a wzrok na swoje d�onie. Gwydiona �ciska�o w gardle, kiedy w napi�ciu czeka� na jej odpowied�. Wreszcie podnios�a na niego oczy. -Tak - powiedzia�a zdecydowanie. - Nie mog� zmarnowa� szansy, skoro moje �yczenie si� spe�ni�o, prawda? Gwydion dozna� niewys�owionej ulgi. Przygarn�� dziewczyn� i dotkn�� jej twarzy gor�cym policzkiem. -Tak. Czy kto� w wiosce mo�e nam udzieli� �lubu? Emily westchn�a. -Dopiero za kilka dni, po loterii. Wszyscy wtedy b�d� zawiera� ma��e�stwa. Gwydion przytuli� j� mocniej. Nie wiedzia�, jak d�ugo mog� zwleka� z odej�ciem, ale uzna�, �e warto zaryzykowa�. Postanowi� zaczeka�, �eby niepotrzebnie nie straszy� Emily. -Sam? Pu�ci� j� niech�tnie i usiad� prosto. Kiedy tego ranka wstawa�o s�o�ce, by� ca�kowicie wolny, taki jak inni ch�opcy w jego wieku. Nie my�la� o przysz�o�ci. I oto patrzy� na swoj� �on�. Nieraz zastanawia� si�, jaka b�dzie jego wybranka. Teraz by� ni� zachwycony i pe�en wdzi�czno�ci, �e jest taka cudowna. Nie m�g� si� nadziwi� w�asnemu szcz�ciu. Perspektywa sp�dzenia ca�ego �ycia u jej boku przyprawia�a go o zawr�t g�owy, a jednocze�nie o strach. W nast�pnych latach co dzie� op�akiwa� jej �mier�, wraca� my�lami do tej chwili, przypomina� sobie, jak wygl�da�a, kiedy pierwszy raz spojrza� na ni� innymi oczami, gdy jeszcze wierzy�, �e czeka go d�uga mi�o��. -Tak? -Czy kiedy� zobaczymy ocean? W tym momencie by� got�w obieca� jej wszystko. - Oczywi�cie. Mo�emy nawet tam zamieszka�, je�li zechcesz. Nigdy nie widzia�a� morza? - Nie opuszcza�am tych stron ani razu. - Jej oczy przybra�y nieobecny wyraz. - M�j dziadek jest �eglarzem i wci�� obiecuje, �e kiedy� zabierze mnie nad morze. Do niedawna jeszcze mu wierzy�am. Dostrzeg�szy smutek na jego twarzy, szybko odwr�ci�a wzrok. Gwydion zrozumia�, �e Emily udziela si� jego przygn�bienie. Kiedy znowu na niego spojrza�a, jej oczy b�yszcza�y. Widocznie wymy�li�a spos�b na poprawienie mu nastroju. Nachyli�a si� i szepn�a, jakby dzieli�a si� wielkim sekretem: - Ale widzia�am jego statek. - Jak to mo�liwe, skoro nigdy by�a� nad morzem? - zdziwi� si� Gwydion. Dziewczyna u�miechn�a si� w ciemno�ci. -Jest bardzo ma�y, taki jak moja d�o�. Dziadek trzyma go na kominku, w butelce. Kiedy� mi go pokaza�. Gwydionowi �zy nap�yn�y do oczu. Cho� w �yciu spotka� wielu s�awnych i wybitnych ludzi, by� pewien, �e �aden nie dor�wnuje Emily czysto�ci� duszy. Przez chwil� nie m�g� wydoby� z siebie g�osu. -Jeste� najcudowniejsz� dziewczyn� na �wiecie - wykrztusi� w ko�cu. -Nie, Sam, po prostu mam du�o szcz�cia - odpar�a z powag�. R�ce mu dr�a�y, kiedy dotkn�� jej nagich ramion. Poca�unek ni�s� w sobie zapowied� ma��e�skich rozkoszy. Tym razem Gwydion wcale nie czu� si� niezr�czny. Z trudem oderwa� si� od ust dziewczyny. -Sam? Pi�kne ciemne oczy l�ni�y w blasku ksi�yca. -Tak? -Musz� ci powiedzie� dwie rzeczy. Po jej u�miechu pozna�, �e zaraz us�yszy co� mi�ego. -Tak? Emily na chwil� spu�ci�a wzrok. -Po pierwsze, je�li poca�ujesz mnie jeszcze raz, sko�czy si� na tym, �e skonsumujemy nasze ma��e�stwo tu i teraz. Gwydion zacz�� dr�e� jak w gor�czce. -A po drugie? Przesun�a d�oni� po jego twarzy. -Chc�, �eby� mnie poca�owa�. Po�o�y�a si� na opo�czy, a Gwydion usiad� na pi�tach i patrzy� na ni�, a� wyci�gn�a do niego r�ce. Ze �ci�ni�tym gard�em wzi�� j� w obj�cia i przytuli� mocno, lecz tak, �eby nie zrobi� jej krzywdy. D�ugo trzyma� j� w ramionach, ale kiedy jedwabiste w�osy musn�y jego d�o�, zrobi� to, o czym marzy� przez ca�y wiecz�r. -11 - Pog�aska� z�ote pasma, zachwycaj�c si� ich g�adko�ci� i ch�odem. W pewnym momencie poczu�, �e Emily zaczyna rozpina� mu koszule. Zadr�a�, kiedy wyci�gn�a j� ze spodni i przesun�a d�o�mi po jego brzuchu i piersi. Jej �mia�o�� doda�a mu odwagi. Zamkn�} oczy i przywar� do niej ca�ym cia�em. Dziewczyna dr�a�a tak samo jak on. Ciep�y nocny wiatr owiewa� ich, pie�ci� sk�r�. Gwydion w twarzy Emily nie dostrzeg� �ladu zak�opotania ani strachu, tylko czu�o�� i zach�t�. Nie spuszczaj�c z niej oczu, si�gn�� do pierwszego guzika w kszta�cie serca. Palce mu dr�a�y, jakby �agodny zefirek by� lodowatym wichrem. Przy kolejnych guzikach r�ce trz�s�y mu si� coraz bardziej, wreszcie pi�ty szarpn�� tak mocno, �e go urwa�. -Przepraszam. Obla� si� rumie�cem wstydu, zerkn�� sp�oszony na Emily i zobaczy� weso�y u�miech. Dziewczyna wyj�a mu guzik r�ki i obr�ci�a go w palcach. - �adne, prawda? - powiedzia�a w zadumie. - Ojciec przywi�z� je z ostatniej wyprawy do miasta i da� mi na urodziny. Na pewno du�o kosztowa�y. - Emily.... Uciszy�a go, k�ad�c mu palec na wargach. Wcisn�a mu guzik w d�o�. -Zatrzymaj go na pami�tk� nocy, kiedy odda�am ci serce. -Czuj�c gor�ce �zy na szyi, otoczy�a ch�opca ramionami i przyci�gn�a do siebie. - Ju� dobrze, Sam. Nie zrobisz mi krzywdy. Wszystko b�dzie dobrze. Znowu czyta�a mu w my�lach. Gwydion odzyska� pewno�� siebie. Rozchyli� delikatny materia� stanika i przywar� ustami do zag��bienia miedzy piersiami Emily. Z ogromn� czu�o�ci� musn�� delikatn� sk�r�, a jednocze�nie woln� r�k� zsun�� koszulk� z ramion dziewczyny. Potem zacz�� pie�ci� drobne piersi. Gdy dotkn�� ich wargami, Emily przeszed� dreszcz. W tym momencie zza chmur wyszed� ksi�yc i Gwydion dostrzeg� �zy w jej oczach. Zobaczy� r�wnie�, �e nie ma w nich cienia w�tpliwo�ci ani pot�pienia. Wr�ci� ustami do obna�onych piersi, r�ce wsun�� pod szeleszcz�c� halk�. Kiedy dotkn�� ciep�ej sk�ry ud, przerazi� si�, �e zaraz oszaleje. Emily dr��cymi r�kami rozwi�za�a troki i niewprawnie �ci�gn�a mu spodnie. Przywar� do niej mocno, szukaj�c ciep�a, po czym uni�s� g�ow� i spojrza� jej w oczy. Ich wyraz przyprawi� go o b�l serca. -Kocham ci�, Sam. Tak d�ugo na ciebie czeka�am, ale wiedzia�am, �e przyjdziesz, je�li wypowiem �yczenie. Wsun�� si� w ni� powoli, najdelikatniej, jak potrafi�, usilnie staraj�c si� nie traci� panowania nad sob� mimo niewyobra�alnej rozkoszy, kt�ra go przenikn�a. Emily gwa�townie wci�gn�a powietrze, obj�a go mocniej i przyci�gn�a do siebie. Odchyli�a g�ow� do ty�u, a on z wdzi�czno�ci� przywar� ustami do jej szyi i zrosi� j� �zami. Poczu�, �e mi�kka d�o� g�aszcze go po g�owie koj�cym gestem. Przez chwil� le�a� bez ruchu z obawy, �e je�li si� poruszy albo zaczerpnie oddechu, nagle si� ocknie i stwierdzi, �e to by� tylko sen. Nawet je�li �ni�, nie chcia� si� obudzi�. Emily uj�a jego twarz w d�onie i poca�owa�a �arliwie, po czym otoczy�a go nogami i zacz�a wolno si� porusza�. Gwydion poczu�, �e od czubk�w palc�w nap�ywa roz�arzona lawa i stopniowo poch�ania go ca�ego. Zapomnia� o ca�ym �wiecie. Emily szepn�a jego imi� i zacz�a je powtarza� coraz szybciej miedzy westchnieniami. Podda� si� gwa�townemu spazmowi, a Emily krzykn�a i chwyci�a si� go jak kotwicy, gdy porwa�a j� ta sama pot�na fala ekstazy. Czas stan�� w miejscu. Gwydion nie potrafi� oceni�, jak d�ugo si� kochali, ale wydawa�o mu si�, �e ca�� wieczno��. Z ka�d� sekund� jego mi�o�� do Emily ros�a, a� w ko�cu ca�kiem nim zaw�adn�a. Spodziewa� si�, �e takie do�wiadczenie nast�pi w jego �yciu du�o p�niej i b�dzie mniej znacz�ce, wiec szloch, kt�ry wyrwa� mu si� z piersi, gdy ju� by�o po wszystkim, kompletnie go zaskoczy�. - Sam? - W dziewcz�cym g�osie brzmia� niepok�j. - O bogowie, chyba ci� nie skrzywdzi�em, Emily? W odpowiedzi przytuli�a go mocniej, poca�owa�a czule i odsun�a si�, �eby spojrze� mu w oczy. -�artujesz? Czy wygl�dam na skrzywdzon�? Za�mia�a si�, a Gwydion opar� g�ow� o jej rami�, nagle s�aby jak dziecko. -Emily, nigdy przenigdy nie skrzywdzi�bym ci� �wiadomie. Mam nadziej�, �e o tym wiesz. -12- - Oczywi�cie, �e wiem. Dlaczego mia�by� wyrz�dzi� krzywd� komu�, kto nale�y do ciebie? Boja do ciebie nale��, Sam. Jestem twoja. - Dzi�ki bogom - wyszepta�. - Nie, dzi�ki gwiazdom - poprawi�a go Emily z powag�. - To one ci� sprowadzi�y. Gwydion z wysi�kiem uni�s� g�ow� i spojrza� w niebo usiane diamentowymi okruchami. -Dzi�kuje! -krzykn��. Dziewczyna zachichota�a, po czym westchn�a ze smutkiem, gdy odsun�� si� od niej i zacz�� doprowadza� si� do porz�dku. Ona r�wnie� usiad�a i si�gn�a po ubranie. Nagle spojrza�a w stron� wioski i przez jej twarz przemkn�� wyraz rozczarowania. - Graj� walc Lorany. Lepiej wracajmy. Zabawa wkr�tce si� sko�czy. Gwydion westchn�� ci�ko. Najch�tniej zosta�by z Emily na wieki. Poda� jej r�k� i pom�g� wsta� z ziemi, po czym chwyci� j� w ramiona i uca�owa�. Na prze�licznej twarzy nie dopatrzy� si� �ladu �alu czy wyrzut�w sumienia. Malowa�o si� na niej b�ogie zadowolenie. W�o�y� opo�cz�, wzi�� Emily na r�ce i przeni�s� przez strumie�. Wiedzia�, �e opuszczaj� miejsce, kt�re ukocha�a najbardziej na �wiecie. Ze smutkiem u�wiadomi� sobie, �e ich pospieszna ucieczka oznacza nieodwo�alne po�egnanie z rodzinnym domem. Ruszyli przez ��k�, trzymaj�c si� za r�ce. Szli wolniej ni� w t� stron�. Kiedy wspi�li si� na wzg�rze, Emily nagle �cisn�a mocniej jego d�o�. Gwydion zerkn�� na ni� zaniepokojony. - Co si� sta�o? - Nic, tylko musz� na chwil� usi���. -�le si� czujesz? - zapyta� z trosk�, siadaj�c obok niej. Emily u�miechn�a si� wyrozumiale. - Nie. Po prostu musz� odpocz��. - Jeste� pewna? - Tak. Mog� ci� o co� spyta�? - Oczywi�cie. O co tylko chcesz. - Ile masz lat? - Czterna�cie. A ty? Emily zastanawia�a si� przez chwil�. - Jak s�dzisz, kt�ra mo�e by� godzina? - Oko�o jedenastej. - W takim razie trzyna�cie. Gwydion spojrza� na ni� zdziwiony. - Dlaczego pora ma dla ciebie takie znaczenie? - Bo za godzin� sko�cz� czterna�cie lat. - Dzi� s� twoje urodziny? - Jutro. Otoczy� j � ramieniem. Wszystkiego najlepszego, Emily. Dzi�kuj�. - Nagle roziskrzy�y si� jej oczy. - Zaczekaj, mam pomys�! Przyjdziesz do nas jutro na kolacj�? U�ciska� j� mocno. By�oby wspaniale. Emily uwolni�a si� z jego obj��. Poznasz moich rodzic�w i braci. Je�li tata zobaczy, jaka jestem z tob� szcz�liwa, mo�e da nam zgod� na �lub. U�miechn�� si� na widok jej zapa�u. -O kt�rej? N�j lepiej o pi�tej. Zwykle j emy o sz�stej. Gwydion z niepewn� min� spojrza� na swoje zakurzone ubranie. Niestety nie mam nic innego. Emily dotkn�a koszuli uszytej z delikatnego materia�u, jakiego jeszcze nigdy nie widzia�a. Ca�y str�j by� tak wykwintny i doskonale skrojony, �e najlepsze szwaczki w wiosce podobnego by nie uszy�y. Lepszego nie potrzebujesz - stwierdzi�a. - Chod�, po drodze poka�� ci m�j dom. Gwydion wyj�� z kieszeni sakiewk� i zajrza� do �rodka. Nie mia� przy sobie nic, co nadawa�oby si� na prezent. Poza tym w�tpi�, czy w wiosce znajdzie co� odpowiedniego. Wy�owi� z mieszka pi�� z�otych monet i po�o�y� na d�oni Emily. Marny podarunek, ale chc�, �eby� mia�a pami�tk� po tej nocy. Przyrzek� sobie, �e rano zrobi bukiet z najpi�kniejszych kwiat�w, jakie znajdzie na ��kach. Emily w pop�ochu wytrzeszczy�a oczy. -Nie mog� ich przyj