8120
Szczegóły |
Tytuł |
8120 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8120 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8120 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8120 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dan Simmons
EDEN W OGNIU
Robertowi Blochowi,
kt�ry nauczy� nas, �e dreszcz zgrozy
jest tylko interesuj�cym sk�adnikiem
ca�o�ci, s�u��cej wys�awianiu
misterium istnienia, mi�o�ci i rado�ci �ycia
Rozdzia� pierwszy
E Pele e! Blednie Droga Mleczna.
E Pele e! Noc odmienia swe oblicze.
E Pele e! Wysp� ogarnia czerwona po�wiata.
E Pele e! Wstaje purpurowa jutrzenka.
E Pele e! Cienie ust�puj� promieniom s�o�ca.
E Pele e! Z twego wn�trza dochodzi odg�os grzmotu.
E Pele e! W twoim kraterze jest uhi-uha.
E Pele e! Zbud� si�, powsta�, wr��.
Hulihia ke au, Pr�d odwraca bieg
Na pocz�tku s�ycha� tylko wycie wiatru. Wiatr dmie na przestrzeni sze�ciu
tysi�cy kilometr�w otwartego oceanu. Nie napotyka na �adne przeszkody, pr�cz
okrytych bia�ymi grzywami fal i przygodnych, zb��kanych mew, zanim nie uderzy o
urwiste magmowe ska�y i dziwacznie ukszta�towane g�azy, stercz�ce u po�udniowo-
zachodniego wybrze�a najwi�kszej wyspy Hawaj�w. Ale kiedy ju� do nich dotrze
wyje i j�czy zag�uszaj�c niemal ustawiczny �oskot fal przyboju i szum
rozdygotanych li�ci palm, kt�re tworz� sztuczne oazy po�r�d bez�adnej gmatwaniny
zwa��w zastyg�ej lawy.
Na tych wyspach istniej� dwie jej odmiany. Hawajskie nazwy dobrze je
charakteryzuj�: lawa pahoehoe jest zwykle starsza i zawsze zastyga w spokojne,
faliste albo �agodnie wybrzuszone kszta�ty
0 g�adkiej powierzchni; a 'a j est m�oda i postrz�piona, o kraw�dziach ostrych
jak n�, tworz�ca groteskowo uformowane baszty i dziwaczne, bez�adnie rozrzucone
bry�y. Po ca�ym stoku po�udniowego masywu Kona, si�gaj�cego wybrze�a, sp�ywaj�
od wulkan�w ku morzu wielkie, szerokie rzeki pahoehoe, ale to w�a�nie nadmorskie
klify
1 rozleg�e pola a 'a strzeg� stu pi��dziesi�ciu kilometr�w zachodniego brzegu
niczym szeregi zbrojnych wojownik�w, zakl�tych w czarny kamie� o ostrych jak
brzytwa kraw�dziach.
W tym kamiennym labiryncie hula wiatr; gwi�d�e mi�dzy niefo-remnymi kolumnami z
a 'a, wyje w szczelinach i pustych teraz komi-
nach, kt�rymi niegdy� uchodzi�y wulkaniczne gazy i rozpalona lawa. Jego si�a
wzmaga si� z nadej �ciem nocy. Mrok �ciele si� stopniowo od nabrze�nych p�l a 'a
a� po wierzcho�ek Manua Loa, kt�ry si�ga trzech i p� kilometra ponad poziom
morza. Wi�ksza cz�� czarnego masywu, wzniesionego przez wulkan niczym tarcza,
zas�ania niebo od p�nocy i zachodu. O pi��dziesi�t kilometr�w st�d, ponad coraz
ciemniej sz�kalder�, �ciel� si� nisko ob�oki wulkanicznych popio��w, po�yskuj�c
pomara�czowym odblaskiem niewidocznych erupcji.
- Wi�c jak, Marty? Dostaniesz karniaka?
W zapadaj�cym mroku ledwo majacz� sylwetki trzech m�czyzn, a ich g�os�wprawie
nie s�ycha� w gwi�d��cym wietrze. Zaprojektowane przez Roberta Trenta Jonesa
Juniora pole golfowe znacz� w�skie, kr�te j�zyki trawy i g�adkie jak dywan
��czki, wij�ce si� po�r�d zwa��w czarnej a 'a. Rosn�ce wzd�u� trawiastych
�cie�ek palmy ko�ysz� si� i szeleszcz� na wietrze. Opr�cz trzech m�czyzn, na
polu golfowym nie ma nikogo wi�cej. Jest ju� ca�kiem ciemno. Z pi�tnastego
odcinka, na kt�rym gracze pochylaj� si� ku sobie, aby przekrzycze� wiatr i szum
przyboju, �wiat�a nadmorskiego kurortu Mau-na Pele wydaj� si� bardzo odleg�e.
Ka�dy z m�czyzn j e�dzi po polu w�asnym golfowym w�zkiem. Trzy ma�e pojazdy
wygl�daj�tak, jakby tak�e zbi�y si� w gromadk�, chroni�c si� przed wyj�cym
wiatrem.
- Pewnie polecia�a w te cholerne ska�y - m�wi Tommy Petres-sio. Pomara�czowa
wulkaniczna po�wiata rzuca czerwonawy odblask na go�e ramiona i opalon� twarz
niskiego m�czyzny. Petressio ma na sobie golfowy str�j z trykotu w jaskraw�
��to-czerwon� krat�. Jego twarz o ostrych rysach os�ania nisko naci�gni�ta
czapka, z ust sterczy mu grube, nie przypalone cygaro.
- Nie mog�a polecie� w �adne ska�y - zaprzecza Marty DeVries. Pociera brod�,
skrobi�c paroma pier�cionkami szczeciniasty zarost.
- Ale nie wida� jej w tej cholernej trawie -j�czy Nick Agaja-nian. Ma na sobie
cytrynowo-zielon� koszul�, kt�ra opina jego pot�ny brzuch. Szerokie nogawki
kraciastych szort�w ko�cz� si� pi�tna�cie centymetr�w nad bladymi, guzowatymi
kolanami. Na nogach ma d�ugie czarne podkolan�wki. - Chyba by�my j�zobaczyli,
gdyby le�a�a gdzie� tu blisko. W dodatku nie ma tu �adnych cholernych
nier�wno�ci, tylko trawa i te ska�ki, kt�re wygl�daj�jak skamienia�e owcze
balasy.
- Gdzie� ty m�g� widzie� owcze balasy? - Tommy odwraca si� w mroku i opiera na
drewnianym kiju.
- Widzia�em kup� rzeczy, wi�cej ni� ci si� zdaje - kw�ka Nick.
- Taak... - m�wi Tommy - wlaz�e� w nie chyba, kiedy jako szczeniak pr�bowa�e�
rozprawiczy� na ��ce jak�� owieczk�. - Pociera zapa�k� i os�ania j� d�o�mi,
pr�buj�c pi�ty ju� raz przypali� cygaro. Wiatr zdmuchuje j� w mgnieniu oka. -
Nic z tego.
- Sko�czcie z tymi g�upotami - m�wi Marty DeVries. - Rozejrzyjcie si� za moj�
pi�k�.
- Twoja pi�ka wpad�a w te zafajdane ska�ki - mamrocze Tommy obracaj�c w ustach
cygaro. - To by� tw�j pomys�, �eby przyje�d�a� na t� cholern� wysp�. - Wszyscy
trzej maj� troch� po pi��dziesi�tce i s� szefami dzia��w sprzeda�y w firmach
handluj�cych samochodami w okolicy Newark. Od lat je�d�� razem na golfowe
urlopy; czasem zabieraj� ze sob� �ony, czasem dziewczyny, z kt�rymi w�a�nie
kr�c�, ale najcz�ciej wybieraj� si� po prostu we tr�jk�.
- Rzeczywi�cie - warczy Nick. - Bo i co to za dziura, z tyloma pustymi pokojami,
z tym cholernym wulkanem i ca�� reszt�?
Marty podchodzi do kraw�dzi bezkresnego pola skamienia�ej lawy i wtyka metalowy
kij numer pi�� mi�dzy dwie wysokie ska�y.
- O co wam chodzi? Dlaczego tu przyjechali�my? - oburza si�. -To najnowszy
o�rodek na Hawajach. Wielka impreza samego Trumbo...
- Taak... - �mieje si� Tommy. - Popatrzcie tylko, co Big T ma z tego
wszystkiego.
- Dajcie temu spok�j - m�wi Marty DeVries. - Pom�cie mi lepiej znale�� moj�
pi�k�. - Wchodzi mi�dzy dwa czarne g�azy wielko�ci postawionego na sztorc
volkswagena. Ziemia pokryta jest tu przewa�nie piaskiem.
- Co� ty - protestuje Nick. - Dopisz sobie lepiej par� punkt�w karnych Marty.
Robi si� ciemno. Nie widz� nawet w�asnej r�ki, jak j� wyci�gn� przed siebie. -
Wykrzykuje ostatnie s�owa, �eby dotar�y przez szum wiatru i fal do Marty'ego,
kt�ry zag��bia si� w skalny labirynt. Pi�tnasty odcinek biegnie wzd�u� klifowych
ska� na po�udnie od palmowego gaju, zajmuj�cego wi�ksz� cz�� teren�w o�rodka, a
fale rozbijaj� si� wznosz�c fontanny bryzg�w o nieca�e czterdzie�ci st�p od
miejsca, w kt�rym kr�ci si� tr�jka facet�w.
- Hej, tujest�cie�kaa� do samej wody-wo�aMarty DeVries. -Zdaje si�, �e widz�
moj�... nie, to tylko pi�ro mewy czy co� takiego.
- Wy�a� stamt�d i pisz te cholerne karne punkty - wrzeszczy Tommy. - Nick i ja
nie b�dziemy tam w�azi�. Te ska�y s� diabelnie ostre.
- Taak, wracaj - krzyczy w kierunku czarnych g�az�w Nick Aga-janian. Teraz nie
wida� ju� nawet ��tej golfowej czapeczki Mar-ty'ego.
- Ten g�upek chyba nas nie s�yszy - m�wi Tommy.
- Zgubimy si� tu przez tego zasra�ca - narzeka Nick. Wiatr porywa mu czapk�,
Nick rzuca si� za ni� w poprzek szlaku. Dopada jej w ko�cu, czapka przylepia si�
do jednego z w�zk�w.
Tommy Petressio krzywi si� z niesmakiem.
- Chyba nie mo�na si� zgubi� na g�upim polu golfowym. Nick wraca, �ciskaj�c w
r�ku czapk� i metalow� sz�stk�.
- Na takim j ak to mo�na, i to j ak cholera - wskazuj e r�koj e�ci� kija
poszarpane ska�y i t�uk�ce o nie fale przyboju. - W tym skamienia�ym owczym
�ajnie.
Tommy jeszcze raz pr�buje przypali� cygaro. Wiatr zdmuchuje p�omie� zapa�ki.
- Cholera!
- Ja tam nie wejd� - m�wi Nick. - M�g�bym sobie z�ama� nog�.
- Albo m�g�by ci� ugry�� w��.
Nick cofa si� o krok od bry� czarnego wulkanicznego �u�la.
- Na Hawajach nie ma chyba �adnych w�y, no nie? Tommy macha lekcewa��co r�k�.
- Tylko boa dusiciele. I kobry... ca�a masa.
- Chrzanisz - w g�osie Nicka pobrzmiewa niepewno��.
- Nie widzia�e� dzi� po po�udniu takich ma�ych, �asiczkowa-tych zwierz�tek w
kwiatach? Marty powiedzia�, �e to mangusty.
- Naprawd�? - Nick ogl�da si� przez rami�. Ostatnie odblaski zmierzchu uton�y
ju� w mrokach nocy. Daleko nad oceanem wida� po�yskuj�ce gwiazdy. �wiat�a hotelu
wydaj� si� bardzo odleg�e. Ci�gn�cy si� ku po�udniowi brzeg okrywaj� ciemno�ci.
Po stronie p�nocno-zachodniej wida� blade odblaski wulkanu. - Nie zalewasz?
- Wiesz, czym �ywi� si� mangusty?
- Jagodami i g�wnem? Tommy kr�ci przecz�co g�ow�.
- W�ami. A najcz�ciej kobrami.
- Chod�my ju� st�d, do diab�a - m�wi Nick, ale zaraz przystaj e w miejscu. -
Czekaj, czekaj, zdaje si�, �e widzia�em co� takiego na sznurku. Te �asicowate...
- Mangusty.
- Niech im b�dzie. Ogl�da�em je w Indiach. Masz poj�cie, tury�ci p�ac� tam za
to, �eby popatrze� jak one �r� kobry, i to na rogu ulicy czy gdzie popadnie.
Tommy kiwa ze zrozumieniem g�ow�.
10
- W�e tak si� tu rozpleni�y, �e Trumbo i inni inwestorzy zacz�li sprowadza� na
wysp� mangusty, i to tysi�cami. Gdyby ich nie by�o, budzi�by� si� rano z boa
dusicielem owini�tym dooko�a kostek u n�g i kobr� wgryzaj�c� ci si� w palanta.
- Chyba ci si� w m�zgu zagnie�dzi�y skowronki - m�wi Nick, ale przezornie robi
krok w kierunku w�zka.
Tommy potrz�sa g�ow� i chowa cygaro do kieszonki na piersiach.
- To jest naprawd� bez sensu. Za ciemno, �eby doko�czy� parti�. Gdyby�my
pojechali jak zawsze do Miami, mieliby�my pole o�wietlone przez ca�� noc. A
zamiast tego sterczymy tutaj, w samym �rodku tego... - wskazuj e pogardliwym
ruchem r�ki na zwa�y zastyg�ej lawy i ciemny zarys wulkanu w oddali.
- W samym �rodku pieprzonego siedliska w�y - ko�czy Nick sadowi�c si� w w�zku.
Wsuwa swoj� sz�stk� do torby. - Jestem za tym, �eby sko�czy� z t� pieprzon�
zabaw�, pojecha� do hotelu i poszuka� jakiego� baru.
- Ja te� - zgadza si� Tommy i rusza powoli w kierunku swojego w�zka. - Je�eli
Marty nie wr�ci do rana, pomy�limy, komu by o tym powiedzie�.
Wtedy rozlega si� krzyk.
Marty DeVries zag��bi� si� w przej�cie, kt�re wydawa�o mu si� piaszczyst�,
poro�ni�t� kar�owat� traw� �cie�k� wij�c� si� mi�dzy g�azami z a 'a i bry�ami
wulkanicznego �u�la. By� pewien, �e j ego pi�ka musia�a polecie� gdzie� tutaj.
Gdyby zobaczy� j�na tym cholernym piachu, m�g�by wybi� j � st�d napoleijeszcze
zachowa� twarz w tej cholernej partii. Do diab�a, gdyby nie le�a�a na piasku,
m�g�by j�na nim po�o�y�, a potem wybi� uderzeniem kija. Anawet, pal licho, wcale
nie musia�by jej wybija�, zamachn��by si� i po prostuj�rzuci�... Nick i Tommy
byli zbyt leniwi, �eby wchodzi� tu za nim, wi�c zobaczyliby tylko doskonale
wybit� pi�k�, wylatuj�c� z tego wulkanicznego g�wna i spadaj�c� dok�adnie na
�rodek szlaku. Stamt�d ju� mo�na by�o wbi� j� do do�ka jednym �atwym uderzeniem.
Marty pokaza� przecie�, �e ma ca�kiem dobr� r�k�, kiedy startowa� w pucharowych
zawodach w Newark.
Rozmy�laj�c o tym u�wiadomi� sobie nagle, �e przecie�, do wszystkich diab��w,
wcale nie musi szuka� tej przekl�tej pi�ki. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� Wilsona
Pro Sport, tak� sam�, jakiej u�y� w tej partii. A potem odwr�ci� si�, �eby
odrzuci� j� na pole.
Ale gdzie ono jest, to piekielne pole?
11
Ca�kiem si� pogubi� w�r�d bez�adnie rozrzuconych g�az�w. Zobaczy�, �e niebo
usiane jest gwiazdami. Ale ��cie�ki", kt�r� tu schodzi�, nie by�o ju� wida� tak
wyra�nie - piaszczyste dr�ki prowadzi�y we wszystkie strony. Znalaz� si� w
samym �rodku jakiego� cholernego labiryntu..
- Hej! - zawo�a�. Gdyby Tommy albo Nick odkrzykn�li, m�g�by rzuci� pi�k� w ich
kierunku.
Nie by�o odpowiedzi.
- Hej, przesta�cie si� wyg�upia�, gnojki. - Marty zda� sobie spraw�, �e zbli�y�
si� troch� do nadbrze�nych urwisk; �oskot przyboju by� tu
0 wiele g�o�niejszy. Ci idioci prawdopodobnie nie s�yszeli jego g�osu z powodu
tego krety�skiego wiatru i krety�skich fal, t�uk�cych o krety�skie ska�y. Zacz��
�a�owa�, �e nie pojechali jak zwykle do Miami. -Heej! - krzykn�� znowu, ale g�os
brzmia� zbyt s�abo nawet w j ego w�asnych uszach. Wulkaniczne g�azy stercza�y tu
w g�r� na cztery albo i wi�cej metr�w, a ich szklista powierzchnia po�yskiwa�a
cholern� pomara�czo w�po�wiat� od wulkanu. Agentka z biura podr�y m�wi�a im
wprawdzie o czynnym wulkanie, ale wyja�ni�a te�, �e znajduje si� on daleko od
po�udniowego brzegu wyspy i nie stanowi �adnego zagro�enia. Doda�a, �e z powodu
tej niewielkiej erupcji ludzie p�dz� ca�ymi gromadami na wysp�, i �e robi� tak
zawsze, jak tylko wulkan o�ywa cho� troch�. Powiedzia�a te�, �e hawaj skie
wulkany to tylko takie �adne faj erwerki, kt�re nigdy nie wyrz�dzi�y nikomu
�adnej krzywdy.
Wi�c dlaczego ten przekl�ty o�rodek Trumba w Mauna Pele j est tak cholernie
pusty? - pomy�la� Marty. Nie traci� jednak nadziei, �e koledzy us�ysz� go w
ko�cu.
- Hej! - krzykn�� znowu.
Na lewo od niego rozleg� si� jaki� d�wi�k. Bli�ej nadbrze�nych klif�w. Co� jakby
j�k.
- Przekl�te g�upki - mrukn�� Marty pod nosem. Jeden z tych b�azn�w, albo mo�e
obaj weszli szukaj�c go mi�dzy te g�azy i pokaleczyli si�. Prawdopodobnie kt�ry�
skr�ci� albo z�ama� nog�. Marty mia� nadziej�, �e przytrafi�o si� to Nickowi:
wola� gra� z Tommym
1 by�oby mu przykro sp�dzi� reszt� urlopu na przygl�daniu si�, jak Nick
wygrzebuje si� z piaszczystych pu�apek.
J�k zabrzmia� jeszcze raz, tak cichy, �e ledwo mo�na by�o go us�ysze� poprzez
szum wiatru i �oskot fal.
- Id�! - krzykn�� Marty, schowa� pi�k� z powrotem do kieszeni i ruszy� ostro�nie
po lekkiej pochy�o�ci mi�dzy g�azami, podpieraj�c si� okutym kij em jak lask�.
12
Zaj�o mu to wi�cej czasu ni� my�la�. Kt�rykolwiek z tych kretyn�w zalaz� a� tu,
�eby sobie zrobi� co� z�ego, musia� naprawd� ca�kiem straci� orientacj�. Marty
mia� nadziej�, �e nie b�dzie musia� d�wiga� g�upiego zasra�ca na g�r�.
J�k da� si� s�ysze� znowu. Tym razem zako�czy� si� czym� w rodzaju �wiszcz�cego
westchnienia.
A je�li to nie jest Nick ani Tommy? - pomy�la� nagle Marty. Przelecia�o mu przez
g�ow�, �e wcale mu si� nie u�miecha wyprowadzanie st�d jakiego� nieszcz�nika,
kt�ry nie umie znale�� drogi w ska�kach. Przyjecha� na t� cholern� wysp� pogra�
w golfa, a nie udawa� dobrego Samarytanina. Gdyby si� okaza�o, �e to kto�
miejscowy albo jaki� inny typek, powiedzia�by mu, �eby si� niczym nie przejmowa�
i ruszy�by z powrotem, pro�ciutko do hotelowego baru. Przekl�ty o�rodek by�
prawie zupe�nie pusty, ale chyba znajdzie si� tam kto�, kogo mo�na by wys�a� po
g�upka, kt�ry zrobi� sobie co� z�ego.
�wiszcz�ce westchnienie odezwa�o si� znowu.
- Ju� niedaleko - mrukn�� Marty. Poczu� na twarzy niesione z wiatrem kropelki
morskiej wody. Klifowe ska�y musz� by� gdzie� tutaj, ca�kiem blisko. Urwiska nie
s� tu wysokie, wznosz� si� najwy�ej o jakie� siedem metr�w nad wod�. Ale lepiej
uwa�a�. Gwiazdy pochowa�y si� w chmurach. �eby do reszty schrzani� sobie ten
urlop, potrzebowa� tylko zwali� si� z klifu g�ow� w d� pro�ciutko do cholernego
Pacyfiku. - Id�, id�! - rzuci� szorstko, kiedy poj�kiwanie da�o si� s�ysze�
znowu. Dochodzi�o zza najbli�szego czarnego g�azu.
Wszed� na niewielk�, otwart� przestrze� mi�dzy g�azami a 'a i zatrzyma� si�.
Kto� le�a� na piasku. Nie by� to Nick ani Tommy. A tak w og�le... nie by� to
�ywy cz�owiek, ale cia�o. Marty widywa� ju� umarlak�w i nie mia� w�tpliwo�ci, �e
ma przed sob� zw�oki. Wi�c je�li kto� tu j�cza�, to na pewno nie ten truposz.
Le��ca posta� by�a prawie ca�kiem naga, mia�a tylko co� w rodzaju mokrej
przepaski na biodrach. Marty podszed� bli�ej i stwierdzi�, �e to m�czyzna -
niski i kr�py, z dobrze rozwini�tymi mi�niami �ydek, jak u biegacza. Wygl�da�
tak, jakby le�a� tu ju� od jakiego� czasu: mia� nienaturalnie zbiela�� sk�r�,
�uszcz�c� si� od pocz�tk�w rozk�adu, a jego palce wygl�da�y jak bia�e robaki,
gotowe w ka�dej chwili wkr�ci� si� znowu w piasek. Za tym, �e j�ki nie
pochodzi�y od tego faceta, przemawia�o jeszcze par� innych rzeczy: w d�ugie
w�osy m�czyzny wpl�tane by�y wodorosty, w jednym oku, widocznym pod uniesion�
powiek�, odbija�y si� gwiazdy niczym
13
w kawa�ku szk�a, po drugim za� zosta� tylko pusty oczod�, a z otwartych ust
le��cego wy�azi� w�a�nie ma�y krab.
Marty poczu�, �e zaraz zwymiotuje, ale zapanowa� nad sob� i podszed� bli�ej,
wyci�gaj�c przed siebie metalowy kij. W nozdrza uderzy� go od�r, obrzydliwa
mieszanina zapachu morza i rozk�adaj�cego si� cia�a. Fale oceanu musia�y
wyrzuci� je a� tu, bo trup le�a� na jednej z tych niskich, ostrych magmowych
ska�, kt�re wygl�daj� jak ma�e stalaktyty czy stalagmity, czort jeden wie, jak
je nazwa�.
Dotkn�� zw�ok ko�cem kija. Trup zako�ysa� si� lekko, jakby unosi�y go morskie
fale.
- Jezu! - szepn�� Marty. Odni�s� wra�enie, �e le��ce przednim zw�oki nale�� do
garbatego kar�a. Chocia� kr�gos�up faceta by� pogruchotany i skrzywiony od
uderze� o ska�y ju� po �mierci, go�� mia� garb jak sam cholerny Quasimodo.
A na garbie wida� by�o niesamowity tatua�.
Marty pochyli� si� i wspar� mocniej na kiju, pr�buj�c powstrzyma� torsje.
Wytatuowane szcz�ki rekina zajmowa�y ca�e wybrzuszenie mi�dzy �opatkami i gin�y
gdzie� pod pachami. Rysunek by� naprawd� przedziwny, prawie tr�jwymiarowy; ten,
kto go wykona�, u�y� czarnego jak smo�a tuszu do wyrysowania otwartej paszczy
rekina, a jego z�by wype�ni� bia�ym kolorem.
Chyba krajowiec, pomy�la� Marty. Postanowi� wr�ci� z Nickiem i Tommym do hotelu,
goln�� sobie par� szklaneczek szkockiej whisky, a potem powiedzie� komu� z
obs�ugi, �e jaki� miejscowy wylecia� z �aglowej �odzi. Doda�by te�, �e nie ma
po�piechu, bo facet nigdzie nie ucieknie.
Wyprostowa� si� i szturchn�� garb kijem, a potem przesun�� jego koniec, a�
prze�lizn�� si� ku wyrysowanej czarnym tuszem paszczy.
G��wka kija zapad�a si� do �rodka.
- Ki czort? - rzuci� Marty i poci�gn�� kij z powrotem. Ale nie zd��y� - szcz�ki
rekina zacisn�y si� na g��wce. Marty us�ysza� k�apni�cie ostrych z�b�w
uderzaj�cych o w�glowe w��kno.
Pope�ni� b��d, trac�c kilka cennych sekund na wyszarpywanie kija - dosta� go w
prezencie od Shirley, swojej obecnej dziewczyny - ale w chwil� potem zda� sobie
spraw�, �e dzieje si� co� dziwnego. Poczu�, �e przegrywa w tym osobliwym
przeci�ganiu liny, pu�ci� wi�c r�koje��, jakby trzyma� w r�ku rozpalony
pogrzebacz, i rzuci� si� do ucieczki.
14
Nie zrobi� nawet trzech krok�w, kiedy powstrzyma�y go cienie poruszaj�ce si�
mi�dzy ska�ami.
- Tommy? - szepn��. - Nick? - Ale rzucaj�c w ciemno�� te pytania wiedzia� ju�,
�e to nie jest �aden z jego przyjaci�.
Cienie w�lizn�y si� na piasek mi�dzy g�azami.
Nie b�d� krzycza�, pomy�la�, czuj�c jak ca�a odwaga opuszcza go wraz ze
strumieniem uryny, sp�ywaj�cej nogawk� spodenek. Nie b�d� krzycza�. Nie ma
�adnego prawdziwego zagro�enia. To jaki� g�upi �art, jak wtedy, gdy Tommy zjawi�
si� na moich urodzinach przebrany za gliniarza. Nie b�d� krzycza�. Z otwartymi
ustami i �ci�ni�tym gard�em zrobi� ostro�nie krok do ty�u.
Szcz�ki rekina zamkn�y si� na kostce jego nogi.
Z gard�a wyrwa� mu si� przera�liwy wrzask.
Kiedy rozlegaj� si� krzyki, Tommy i Nick s� ju� przy swoich golfowych w�zkach.
Zatrzymuj� si� i zaczynaj� nas�uchiwa�. Szum wiatru i �oskot fal jest tak
g�o�ny, �e wo�anie musi by� naprawd� pot�ne, aby przedrze� si� przez te ha�asy.
Tommy odwraca si� do Nicka.
- Cholera, pewnie z�ama� sobie nog�.
Nick siedzi ju� w w�zku. Jego twarz, os�oni�ta od wulkanicznej po�wiaty, jest
ca�kiem bia�a.
- Albo wlaz� na w�a.
Tommy wyci�ga z kieszonki zgas�e cygaro i �ciska je w z�bach.
- Nieprawda, na Hawajach nie ma w�y. Nabiera�em ci� tylko. Nick zerka w jego
kierunku.
Tommy wzdycha i rusza w kierunku skalnego labiryntu.
- Ej�e! - wo�a za nim Nick. - Masz zamiar wdepn�� w owcze g�wno?
Tommy zatrzymuje si� na samej kraw�dzi wulkanicznego pola.
- A co proponujesz? Mamy go tak zostawi�? Nick zastanawia si� przez chwil�.
- Mo�e pojedziemy po jak�� pomoc? Tommy krzywi si� niech�tnie.
- Taak, a potem wr�cimy i nie znajdziemy go w ciemno�ciach. I co, polecimy do
domu i powiemy Connie i Shirley, �e zostawili�my Marty'ego, �ebytu zdech�? Chyba
nie. A poza tym, g�upi gnojek prawdopodobnie r�bn�� si� tylko nog� o jaki�
kamie�.
Nick kiwa potakuj�co g�ow�, ale nie rusza si� z miejsca.
15
- Wi�c jak, idziesz? Czy masz zamiar tu siedzie�, �eby Marty mia� ci� do ko�ca
twojego marnego �ywota za zwyk�ego tch�rza?
Nick my�li przez dobr� minut�, wreszcie kiwa g�ow� i wychodzi z w�zka. Rusza w
kierunku wulkanicznych ska�ek, potem wraca do w�zka, wyci�ga kij i podchodzi po
ciemnej trawie do Tommy'ego.
- Po choler� ci to?
- Sam nie wiem - m�wi Nick. - Mo�e kto� tam j est? Dochodz�ce z wulkanicznego
pola krzyki cichn�.
- Tak, tam jest Marty.
- Mia�em na my�li kogo� innego - m�wi Nick. Tommy kr�ci pogardliwie g�ow�.
- Pos�uchaj, to nie Newark, tylko Hawaje. Nie ma mowy, �eby by� tam kto�, komu
nie daliby�my rady. - Wchodzi mi�dzy ska�y, wypatruj�c niewyra�nych �lad�w
pozostawionych na piasku przez golfowe buty Marty'ego.
Krzyki odzywaj� si� znowu. Tym razem s�ycha� dwa g�osy, ale na polu golfowym nie
ma nikogo, kto m�g�by je us�ysze�. Budynki k�pieliska to tylko odleg�e
�wiate�ka, migoc�ce za zas�on� rozdygotanych na wietrze palmowych li�ci. W
porowatych g�azach a 'a gwi�d�e wiatr. Rosn�ce fale przyboju z �oskotem
rozbijaj� si� o niewidoczne nadbrze�ne ska�y.
Po chwili krzyki cichn� i tylko wiatr i fale nape�niaj� noc hukiem,
przypominaj�cym g�osy zjaw, zwiastuj�cych �mier�.
N
Rozdzia� drugi
S�awne s� dzieci Hawaj�w;
Pozostaj� wierne tej ziemi
Kiedy pos�aniec o z�ym sercu
Wie�ci przybycie chciwych intruz�w.
Ellen Wright Pendergast Mele'ai Pohaku (Pie�� o Po�ykaniu Kamieni)
ad Central Parkiem pr�szy� �nieg. Z pi��dziesi�tego drugiego pi�tra wie�y ze
stali, szk�a i kamienia Byron Trumbo patrzy�,
16
jak daleko w dole bia�y puch otula czarne kikuty ga��zi drzew na Owczej ��ce.
Pr�bowa� przypomnie� sobie, kiedy po raz ostatni spacerowa� po parku. Lata temu.
Prawdopodobnie zanim zarobi� pierwszy miliard. A mo�e nawet jeszcze przed
zarobieniem pierwszego miliona. Tak, przypomnia� sobie wreszcie; by�o to
czterna�cie lat temu. Mia� dwadzie�cia cztery lata. W�a�nie - pewny siebie -
przyby� do miasta ze swojej �wietnie prosperuj�cej firmy w Indianapolis, got�w
wzi�� Nowy Jork szturmem. Pami�ta�, jak spogl�da� na g�ruj�ce nad Central
Parkiem wie�owce i zastanawia� si�, w kt�rym z nich b�dzie mia� swoje biura.
Tamtego wiosennego dnia nie przeczuwa� nawet, �e zbuduj e w�asny
pi��dziesi�cioczteropi�trowy drapacz chmur i zaj -mie w nim cztery najwy�sze
kondygnacje na kompleks biur i rezydencj� na samym szczycie.
Znawcy architektury m�wili o wynios�ej budowli Trumba �fal-liczne monstrum".
Wszyscy inni nazywali japo prostu �Big T". Niekt�rzy pr�bowali okre�la� j� nazw�
�Wie�a Trumba", ale za bardzo przypomina�o to �wie�owce Donalda Trampa", wi�c
Byron Trambo pr�dko i skutecznie zniech�ci� ich do tego. Nienawidzi� Donalda
Trampa i stara� si� unika� jakichkolwiek skojarze� z tym facetem. Zreszt� nazwa
�Big T" najlepiej oddawa�a wygl�d strzelistego gmachu z charakterystycznymi,
wystaj�cymi poza obrys budynku pi�cioma ostatnimi pi�trami. Stalowo-szklana
konstrukcja tej nadbudowy powinna by�a wed�ug Tramba przypomina� kapita�ski
mostek najwy�szego statku na �wiecie. W dodatku Byron Trambo od trzynastego roku
�ycia nosi� przezwisko Big T. W tej chwili peda�owa� na treningowym rowerze,
ustawionym w samym rogu, dok�adnie w miejscu, w kt�rym spotyka�y si� pod ostrym
k�tem dwie �ciany, od pod�ogi po sufit ze szk�a. Trambo czu� si� jak na ma�ym,
komfortowym wysi�gniku pi��dziesi�t dwa pi�tra nad Pi�t� Alej� i parkiem. Tu� za
szklan� �cian� ta�czy�y bia�e p�atki, unoszone w g�r� pr�dami powietrza,
sun�cymi przy powierzchni budynku. Sypa� tak g�sty �nieg, �e Trambo z trudem
odr�nia� ciemne zarysy gmachu Dakota w zachodniej cz�ci parku.
Po chwili nie patrzy� ju� w tamt� stron�. Z opuszczon� g�ow� i s�uchawkami
telefonu na uszach, w przerwach na zaczerpni�cie oddechu rzuca� uwagi do ma�ego
mikrofonu, peda�uj�c wci�� zaciekle. Jego bawe�niana koszulka by�a przemoczona
od potu na pot�nej piersi i mi�dzy �opatkami.
- Co masz na my�li m�wi�c, �e zagin�o j eszcze trzech go�ci? -warkn��.
17
2 - Eden w ogniu
- Dok�adnie to, �e zagin�o jeszcze trzech go�ci z hotelu - w g�osie Stephena
Ridella Cartera, dyrektora nale��cego do Trumba rekreacyjnego o�rodka Manua Pele
na najwi�kszej hawaj skiej wyspie, mo�na by�o wyczu� znu�enie. By�a �sma
trzydzie�ci rano w Nowym Jorku, wp� do czwartej w nocy na Hawajach.
- Chrzanisz - powiedzia� Trumbo. - Sk�d wiesz, �e zagin�li? Mo�e po prostu �a��
po okolicy.
- Nie wymeldowali si� - odpowiedzia� Carter. - Nasz cz�owiek pilnuje bramy przez
dwadzie�cia cztery godziny na dob�.
- Wi�c mo�e s� gdzie� na terenie, w jakim�, jak wy to tam nazywacie, hale? W
kt�rym� z tych sza�as�w z trawy. Pomy�la�e� o tym?
W s�uchawce odezwa�y si� ciche trzaski, kt�re mo�na by�o wzi�� za westchnienie.
- Panie Trumbo, ci trzej faceci wyszli przed wieczorem na parti� golfa.
Dok�adnie o zmierzchu. Kiedy nie wr�cili do dziesi�tej, nasi ch�opcy poszli tam
i znale�li ich w�zki golfowe ko�o czternastego do�ka. Nie brakowa�o te� kij�w.
Niekt�re by�y w w�zkach, inne le�a�y mi�dzy g�azami ko�o klif�w.
- Chrzanisz - powt�rzy� Byron Trumbo. Przywo�a� ruchem r�ki Willa Bryanta i da�
mu znak, �eby podni�s� s�uchawk� drugiego telefonu. Sekretarz kiwn�� g�ow� i
poszed� po dodatkowy aparat z d�ugim kablem. - Ale inni nie zagin�li chyba ko�o
pola golfowego?
- Nie - odpar� zm�czonym g�osem Carter. - Dwie kobiety z Kalifornii, kt�re
przepad�y w listopadzie zesz�ego roku, widziano po raz ostatni na �cie�ce
joggingowej, w miejscu, gdzie przecina ona teren z naskalnymi napisami. Rodzina
Meyers�w, rodzice i ich czteroletnia c�reczka, spacerowali po zmierzchu ko�o
basenu z p�aszczkami. Kucharz Polikapu wraca� do domu wzd�u� klif�w na po�udnie
od pola golfowego.
Will Bryant rozcapierzy� pi�� palc�w wolnej r�ki i jeszcze cztery d�oni
podtrzymuj�cej telefon.
- Tak, to ju� dziewi�cioro - potwierdzi� Trumbo.
- S�ucham pana? - zapyta� Stephen Ridell Carter.
- Nic, nic - powiedzia� Trumbo. - S�uchaj, Steve, musisz utrzyma� to przez par�
dni w tajemnicy przed dziennikarzami.
W s�uchawce ozwa�o si� niedowierzaj�ce chrz�kni�cie.
- Utrzyma� to w taj emnicy przed dziennikarzami? Panie Trumbo, jak mam to
zrobi�? Oni s� w kontakcie z glinami. Z policj� stanow�, z miejscowym wydzia�em
zab�jstw w Kailua-Kona, b�dzie-
18
my te� mieli znowu na karku Fletchera... to ten go�� z FBI. I to z samego rana,
jak tylko z�o�ymy zawiadomienie.
- Nie sk�adaj �adnego zawiadomienia. - Trumbo przesta� wreszcie kr�ci� peda�ami
i oddycha� teraz g��boko. Wok� budynku zacz�y si� k��bi� chmury.
Przez chwil� w s�uchawce panowa�a cisza.
- Panie Trumbo, to by by�o niezgodne z prawem - odezwa� si� w ko�cu Carter.
Byron Trumbo zas�oni� spocon� d�oni� mikrofon i spojrza� ukosem na Willa
Bryanta.
- Kto przyjmowa� tego palanta?
- Pan, osobi�cie - odpar� Will.
- Wywal� go na zbity pysk - rzuci� Trumbo, a potem zdj�� r�k� z mikrofonu. -
Steve, s�uchasz mnie?
- Tak, prosz� pana.
- Wiesz o jutrzej szym spotkaniu w San Francisco z grup� Sato?
- Tak, prosz� pana.
- Zdajesz sobie spraw�, jak bardzo zale�y mi na pozbyciu si� tego cholernego
ci�aru, zanim utopimy po�ow� naszego kapita�u, �eby go podtrzyma�?
- Tak, panie Trumbo.
- I wiesz, co to za idioci, ten Sato i jego inwestorzy? Carter nie odpowiedzia�
ani s�owem.
- W latach osiemdziesi�tych ci faceci stracili po�ow� swojej forsy wykupuj�c Los
Angeles - powiedzia� Trumbo - a teraz gotowi s� wsadzi� drug� po�ow� w Mauna
Pele i inne przegrane interesy na Hawajach. Ale rozumiesz, Steve... jeste� tam?
- Tak, prosz� pana, s�ucham.
- Mog� by� g�upi, ale na pewno nie g�usi i nie �lepi. Od ostatniego zagini�cia
min�y trzy miesi�ce, mogli wi�c pomy�le�, �e ca�a ta afera to ju� przesz�o��.
Przecie� siedzi ten hawajski separatysta... jak on si� nazywa�?
- Jimmy Kahekili - powiedzia� Carter. - Nie mia� na kaucj� i trzymaj� go ci�gle
w areszcie w Hilo, wi�c to nie mog�a by� jego...
- Wszystko mi j edno - przerwa� mu Trumbo - byle tylko ��tki my�la�y, �e
morderca jest pod kluczem. Wszystkie te Japonce strasznie trz�s� portkami,
Steve. Tury�ci stamt�d boj� si� przyjecha� do Los Angeles, boj� si� przyjecha�
do Miami, a nawet tu, do Nowego Jorku... cholera, boj� si� postawi� nog� prawie
w ca�ych Stanach.
19
Ale nie na Hawajach. Im si� zdaje, �e na Hawajach nie ma rewolwer�w, a skoro p�
archipelagu jest w ich r�kach, nie ma te� nat�oku zwariowanych Amerykan�w. W
ka�dym razie chcia�bym, �eby Sato i jego kumple my�leli, �e morderc� by� ten
Jimmy Kaheka czy jak mu tam, i �e problem si� sko�czy�, finito. Przynajmniej do
czasu zako�czenia negocjacji. Potrzebuj� trzech dni, Steve. Mo�e czterech. Chyba
nie ��dam zbyt wiele? Zaleg�a cisza.
- Jeste� tam, Steve?
- Panie Trumbo - odezwa� si� zm�czony g�os - wie pan, jak po tych zagini�ciach
trudno j est utrzyma� miej scowych pracownik�w? Musimy dowozi� ludzi a� z Hilo,
a teraz, odk�d wulkan...
- Hej - przerwa� mu Trumbo - chodzi ci o to, �e wulkan powinien przyci�gn�� nam
go�ci, zgadza si�? Doszli�my zdaje si� do takiego wniosku. Wi�c gdzie oni s�, ci
cholerni tury�ci, odk�d wulkan wyczynia te swoje cuda?
- ... odk�d wulkan odci�� drog� numerjedena�cie, musimy sprowadza� sezonow�
pomoc a� z Waimea - ci�gn�� Carter. - Ch�opcy, kt�rzy znale�li w�zki golfowe,
powiedzieli ju� o tym swoim kolegom. Nawet gdybym z�ama� prawo i nie z�o�y�
zawiadomienia, nie ma sposobu, �eby�my utrzymali to w ca�kowitej taj emnicy.
Zaginieni m�czy�ni maj� rodziny, przyjaci�...
Trumbo tak mocno �cisn�� r�czk� treningowego roweru, �e knykcie zrobi�y si�
zupe�nie bia�e.
- Najak d�ugo te dupki... znaczy si�, ci go�cie zameldowali si� u was, Steve?
- Na siedem dni - odpar� po chwili Carter.
- A ile czasu sp�dzili w hotelu przed znikni�ciem?
- Przyjechali tego popo�udnia... to znaczy, wczoraj.
- Wi�c przez sze�� dni nikt nie b�dzie si� spodziewa� ich powrotu.
- Na to wygl�da, prosz� pana, ale...
- Daj mi trzy z tych sze�ciu dni, Steve. Zrobisz to? W s�uchawce rozleg�y si�
jakie� trzaski.
- Panie Trumbo, nie mog� obieca� panu wi�cej ni� dwadzie�cia cztery godziny.
Mogliby�my t�umaczy� si�, �e prowadzili�my nasze wewn�trzne poszukiwania, �eby
si� upewni�, czy ci ludzie rzeczywi�cie zagin�li, ale potem... b�dziemy mie� do
czynienia z FBI, prosz� pana. A oni nie byli zbytnio zachwyceni nasz� wsp�prac�
przy poprzednich znikni�ciach. My�l�, �e powinni�my...
20
- Zaczekaj chwil� - powiedzia� Trumbo. Wy��czy� mikrofon przyciskiem na uchwycie
umocowanym do paska od spodni i odwr�ci� si� do Bryanta.
- Will?
Sekretarz wy��czy� sw�j telefon.
- My�l�, �e on ma racj� - powiedzia�. - �eby nie wiem co zrobi�, gliny i tak
po�o�� na tym �ap� w ci�gu jednego albo dw�ch dni. Gdyby wygl�da�o na to, �e co�
ukrywamy, hmm... mog�oby by� gor�co. Bardziej ni� kiedykolwiek przedtem.
Byron Trumbo kiwn�� g�ow� i powi�d� wzrokiem po parku. ��ki okrywa�y si�
stopniowo �nie�nym ca�unem. Jeziorko wygl�da�o z g�ry jak bia�a p�achta. Kiedy
Trumbo uni�s� znowu g�ow�, po jego twarzy b��ka� si� niewyra�ny u�mieszek.
- Will, jaki mamy program na najbli�szych par� dni? Bryant nie musia� zagl�da�
nawet do notesu.
- Grupa Sato wyl�duje w San Francisco dzi� p�nym wieczorem. Pan ma si� z nimi
spotka� w naszym biurze na Zachodnim Wybrze�u jutro, �eby rozpocz�� negocjacje.
Kiedy b�dziemy mieli to za sob� i dojdziemy do porozumienia, Sato zamierza
zabra� swoich inwestor�w do Mauna Pele, �eby przed powrotem do Tokio pogra� par�
dni w golfa.
Trumbo u�miechn�� si� szerzej.
- Nie wystartowali jeszcze z Tokio? Will zerkn�� na zegarek.
- Nie, prosz� pana.
- Ktoznimijest?Bobby?
- Tak, Bobby Tanaka. To nasz najlepszy cz�owiek do tej roli, zar�wno ze wzgl�du
na znajomo�� japo�skiego, jak i na umiej �tno�� negocjowania z takim m�odym
miliarderem jak Sato.
Trumbo potrz�sn�� niecierpliwie g�ow�.
- Okay, wiem ju�, co zrobimy. Zadzwo� do Bobby'ego i powiedz mu, �e spotkanie
zosta�o przeniesione do Mauna Pele. Tam przeprowadzimy negocjacje, a
jednocze�nie umo�liwimy im pogranie sobie w golfa.
Will poprawi� krawat. W przeciwie�stwie do szefa, kt�ry rzadko wk�ada� garnitur,
Bryant mia� na sobie przepisowe ubranie od Armaniego.
- Zdaje si�, �e rozumiem...
- Ja my�l� - Trumbo wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Gdzie mo�emy najlepiej
kontrolowa� rozw�j wypadk�w? Tylko tam, na miejscu.
21
Will Bryant zawaha� si�.
- Ale Japo�czycy nie lubi� zmian w ustalonych programach... Trumbo zeskoczy� z
roweru, podszed� energicznym krokiem do
wieszaka przy biurku, si�gn�� po r�cznik i otar� spocone czo�o.
- Pieprz� ich przyzwyczajenia. Poza tym... eee... budzi si� wulkan na wyspie,
zgadza si�?
- Oba wulkany, o ile mi wiadomo - powiedzia� Will. - Min�o kilkadziesi�t lat,
odk�d...
- Tak - przerwa� mu Trumbo. - To si� mo�e ju� nie powt�rzy� za naszego �ycia,
czy nie tak w�a�nie powiedzia� ten nasz po�ykacz lawy, Hastings? - W��czy�
ponownie mikrofon. - Steve, ch�opcze, jeste� tam jeszcze?
- Tak, prosz� pana - potwierdzi� Stephen Ridell Carter, kt�ry by� o pi�tna�cie
lat starszy od Byrona Trumbo.
- Pos�uchaj, dasz nam dwadzie�cia cztery godziny. Przeprowad� wewn�trzne
dochodzenie, sprawd� wszystko od g�ry do do�u i zr�b co trzeba, �eby ca�y teren
dobrze wygl�da�. A potem wezwij gliny. Ale zanim pozwolisz, �eby ca�e to g�wno
wpad�o do wentylatora, daj nam spokojn� dob�, okay?
- Tak, prosz� pana. - Carter powiedzia� to zupe�nie bez entuzjazmu.
- Odkurz prezydencki apartament i m�j prywatny domek - powiedzia� Trumbo. - B�d�
tam dzi� wieczorem, a mniej wi�cej w tym samym czasie zjawi si� Sato i jego
grupa.
- Tutaj, prosz� pana? - G�os Cartera brzmia� tak, jakby kto� gwa�townie go
przebudzi�.
- Tak, Steve, u ciebie. Je�eli nadal chcesz zainkasowa� sw�j jeden procent od
tej transakcji, �eby nie wspomnie� o porz�dnej odprawie, staraj si�, podczas gdy
my b�dziemy podziwia� wulkan i ubija� interes, utrzymywa� wszystkie sprawy tak
czy�ciutko, spokojnie i normalnie, jak tylko potrafisz. A potem, kiedy nasi
prawnicy posta-wi�ju� ostatni� kropk� nad i, niech sobie ci pieprzeni mordercy
lata-j�z siekier� nawet i za moimi Japo�czykami, nic mnie to nie obchodzi. Ale
nie wcze�niej, comprendel
- Tak, prosz� pana - odpar� ch�odno Carter - ale niech pan pami�ta, panie
Trumbo, �e mamy tu tylko dwa tuziny go�ci. Kr��y�y takie plotki... To znaczy,
ludzie Sato na pewno zauwa��, �e przesz�o pi��set pokoi i hale �wieci pustkami.
Chc� powiedzie�, �e...
- Powiemy im, �e opr�nili�my hotel i sza�asy na ich cze�� -powiedzia� Trumbo. -
Zapewnimy, �e nie mogli�my pozbawi� ich
22
przyjemno�ci obejrzenia tego pieprzonego wulkanu. Wszystko jedno, co im powiemy,
byleby�my tylko sprzedali t� cholern� nieruchomo��. Zr�b co trzeba, Steve, �eby
wszystko by�o w porz�dku, jak tam przyj edziemy.
- Tak, prosz� pana, ale my�l�, �e... Trumbo wy��czy� telefon.
- Will, za dwadzie�cia minut helikopter ma by� na dachu. Zadzwo� na lotnisko i
ka� przygotowa� gulfstreama, �eby m�g� wystartowa�, jak tylko przyjad�. Postaw
na nogi Bobby'ego i powiedz mu, �e jego zadaniem jest nak�onienie grupy Sato do
przylotu na Hawaje. Ma to zrobi� tak, �eby przyj�li to z zadowoleniem. Na koniec
zadzwo� do Mayi... nie, sam do niej zadzwoni�, a ty zadzwo� do Bicki i powiedz
jej, �e musia�em wyjecha� na par� dni. Nie m�w dok�d. Daj jej drugiego
gulfstreama, niech j� zawiezie na Antigu�, do naszego domu. Powiedz, �e do��cz�
do niej, jak tylko si� z tym za�atwi�... a z czym, to ju� musisz sam wymy�li�.
No i... cholera, gdzie jest teraz Cait?
- Tu, w Nowym Jorku, prosz� pana. Konferuje ze swoimi adwokatami.
Trumbo mrukn�� pod nosem przekle�stwo i przez drzwi znajduj�ce si� za biurkiem
wszed� do wy�o�onej marmurem �azienki. Zewn�trzna szklana �ciana, przy kt�rej
zamontowany by� prysznic, wychodzi�a na park. �ci�gn�� szorty, koszulk� i
odkr�ci� wod�.
- Pieprz�jej adwokat�w. I j�te�. Zr�b wszystko, �eby nie wy-w�cha�a, gdzie
jestem i gdzie jest Maya, okay?
Will skin�� g�ow� i wszed� za bossem do �azienki.
- Panie Trumbo, ten wulkan naprawd� si� budzi.
Trumbo wystawi� g�ow� i ow�osione ramiona poza strumie� wody.
- Co?
- Powiedzia�em, �e ten wulkan wyczynia dziwne rzeczy. Doktor Hastings twierdzi,
�e po�udniowy wylot nie wykazywa� od lat dwudziestych tak du�ej sejsmicznej
aktywno�ci... obecne wstrz�sy mog� si� okaza� najsilniejsze w ca�ym stuleciu.
Trumbo wzruszy� ramionami i wr�ci� pod prysznic.
- Tak? - zawo�a�. - My�la�em, �e dymek z wulkanu przyci�gnie nam kup�
ciekawskich turyst�w.
- Tak, ale mamy k�opot z... Trumbo nie s�ucha� go.
- Pogadam z Hastingsem w czasie lotu - krzykn�� zza wodnej zas�ony. - Zadzwo� do
Bicki. Powiedz Jasonowi, �eby za pi�� minut
23
mia� gotowy m�j hawajski ekwipunek i poinformuj Briggsa, �e poleci ze mn� sam.
Nie chc� zabiera� zbyt wielu ochroniarzy na te rozmowy z Japo�czykami.
- Dobrze by by�o... - zacz�� Will.
- No, rusz si�, Will -ponagli� Byron Trumbo. Stoj�c ci�gle pod strumieniem wody
opar� ci�kie �apska o ociekaj�c� �cian� i spojrza� w d�, w kierunku parku. -
Sprzedamy ten beznadziejny interes paczce najg�upszych Japo�czyk�w, jacy
pojawili si� w ich kraju od czasu genera��w, kt�rzy nam�wili Hirohito, �eby
zbombardowa� Pearl Harbour... Ten kapita� pozwoli nam stan�� znowu na nogi -
doda�. Odwr�ci� si� i spojrza� przez wodn� kurtyn� na asystenta. Woda �cieka�a
niczym �lina z jego grubych warg. - Do roboty, Will.
Asystent wyszed� bez s�owa.
Rozdzia� trzeci
Marzy�em zawsze, aby los obdarzy� mnie t� �ask�
i pozwoli� mi osi��� na sta�e
na Wyspach Sandwich, hen, daleko,
na kt�rej� z g�r spogl�daj�cych
z wysoka na morze.
Mark Twain
Zapytana kiedy� przez Eleanor Perry, dlaczego odmawia lotu samolotem, jej
siedemdziesi�ciodwuletnia w�wczas ciocia Beanie, kt�ra dzi�, mimo
dziewi��dziesi�ciu sze�ciu lat na karku, nadal prowadzi�a samodzielne �ycie,
wyci�gn�a ksi��k� o dziejach handlu �ywym towarem i pokaza�a jej rysunek,
przedstawiaj�cy niewolnik�w st�oczonych mi�dzy pok�adami statku, gdzie by�o nie
wi�cej ni� dziewi��dziesi�t centymetr�w od pod�ogi do sufitu.
- Widzisz, jak le�� g�owa przy g�owie, przykuci �a�cuchami, tarzaj�cy si� we
w�asnych brudach w czasie d�ugiej drogi? - zapyta�a ciocia Beanie wskazuj�c
r�k�, kt�ra ju� wtedy by�a ko�cista i usiana starczymi plamkami. Jeszcze w
dzieci�stwie widok takich r�k przywodzi� Eleanor na my�l zup� w proszku
Campbella.
24
Tamtego dnia, dwadzie�cia cztery lata temu, Eleanor, kt�rej min�� w�a�nie
dwudziesty pierwszy rok �ycia i kt�ra dopiero co uko�czy�a college Oberlin - ten
sam, w kt�rym teraz wyk�ada�a - popatrzy�a na rysunek niewolniczego statku z
afryka�skimi Murzynami zwalonymi na kup� jak k�ody drewna, zmarszczy�a nosek i
powiedzia�a:
- Widz�, ciociu Beanie. Ale co to ma wsp�lnego z twoj�odmo-w� lotu na Floryd� w
odwiedziny do wuja Leonarda?
Ciocia Beanie unios�a podbr�dek.
- Czy wiesz, dlaczego oni upychali tych czarnuch�w jak �ledzie w beczce, cho�
by�o jasne, �e po�owa z nich umrze w czasie podr�y?
Eleanor pokr�ci�a przecz�co g�ow�, marszcz�c znowu nos na d�wi�k s�owa
�czarnuch". Wtedy, w roku tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym, w kt�rym Eleanor
uko�czy�a szko��, �politycznie w�a�ciwy" termin nie wszed� jeszcze w powszechne
u�ycie, ale tak czy owak, nie nale�a�o u�ywa� okre�lenia �czarnuch". Cho�
Eleanor dobrze wiedzia�a, �e ciocia Beanie jest prawdopodobnie najmniej
uprzedzon� osob�, jak� zna�a kiedykolwiek, j�zyk starszej pani zdradza�, �e
urodzi�a si� jeszcze w ubieg�ym stuleciu.
- Jak �ledzie w beczce, ciociu? Dlaczego?
- Dla pieni�dzy - powiedzia�a ciocia Beanie, cofn�a ko�cist� r�k� i zamkn�a
ksi��k�. - Z ch�ci zysku. Je�li wt�oczyli tam sze�ciuset Afryka�czyk�w i trzystu
z nich umar�o, to i tak op�aca�o im si� lepiej, ni� gdyby pozwolili czterystu
odby� drog� w warunkach godnych ludzkiej istoty i stracili stu pi��dziesi�ciu.
Dla zysku, zwyczajnie i po prostu.
- Ale ja wci�� nie rozumiem... - zacz�a Eleanor i urwa�a. Domy�li�a si�, w czym
rzecz. - Ale� ciociu Beanie, samoloty nie s� a� tak zat�oczone.
Starsza pani nie odpowiedzia�a, unios�a tylko lekko brwi.
- No dobrze, jest w nich troch� t�oczno - przyzna�a Eleanor -ale lot na Floryd�
trwa tylko kilka godzin, a gdyby� poprosi�a Dicka, �eby zawi�z� ci� tam
samochodem, jazda zaj�aby ci dwa albo trzy dni... - Urwa�a znowu widz�c, �e
ciocia Beanie k�adzie t� swoj� ko�cist� d�o� na ksi��ce o handlu niewolnikami,
jakby chcia�a powiedzie�: �My�lisz, �e im by�o tak spieszno tam, dok�d p�yn�li?"
Teraz, po dwudziestu czterech latach, Eleanor siedzia�a w ekonomicznej klasie
prze�adowanego boeinga 747, �ci�ni�ta mi�dzy dwoma grubasami w �rodkowym pasie
foteli, ustawionych po pi�� obok siebie, i s�ucha�a paplaniny przesz�o trzystu
os�b, st�oczonych za jej plecami. Wyci�ga�a szyj� nad oparciem fotela stoj�cego
przed
25
ni�, aby zobaczy� cokolwiek na mrugaj�cym ekranie, na kt�rym odtwarzano w czasie
lotu kasety z byle jak dobranymi filmami. U�wiadomi�a sobie, �e jeszcze raz musi
przyzna� racj� cioci Beanie. Spos�b odbywania podr�y jest zwykle tak samo wa�ny
jak jej cel.
Ale nie tym razem.
Westchn�a pochylaj�c si� niezgrabnie, �eby wyci�gn�� podr�czn� torb� spod
siedzenia fotela stoj�cego na wprost. Pogrzeba�a w niej, zanim nie znalaz�a
ma�ego, oprawionego w sk�r� dziennika cioci Kidder, i zacz�a si� rozgl�da� za
guzikiem, w��czaj�cym nad g�ow� lampk� do czytania. Gruby m�czyzna po prawej
stronie sapn�� ast-matycznie przez sen i po�o�y� spocon� r�k� na oparciu jej
fotela, zmuszaj�c Eleanor do odsuni�cia si� w kierunku t�u�ciocha po lewej. Jej
palce tak dobrze zna�y dziennik cioci Kidder, �e otworzy�a go na w�a�ciwej
stronicy nawet nie patrz�c.
3 czerwca 1866, na pok�adzie, �Boomeranga" Mia�am wiele w�tpliwo�ci co do
nieplanowanej wycieczki maj�cej na celu obejrzenie wulkanu na Hawajach. Mimo
perspektywy sp�dzenia spokojnego tygodnia w go�cinnym misyjnym domu pa�stwa
Lyman w Honolulu, pozwoli�am sobie mimo to ulec wczoraj przekonaniu, �e jest to
w moim �yciu jedyna okazja ujrzenia ��ywego wulkanu", i w taki to spos�b dzi�
rano znalaz�am si� z baga�ami na pok�adzie, �egnana przez wi�kszo�� czaruj�cych
ludzi, kt�rzy wype�nili mi ostatnie dwa tygodnie beztroskimi i pouczaj�cymi
zaj�ciami. W naszej �paczce" znalaz�a si� starsza panna Lyman, jej bratanek
Thomas z bon�, panna Adams, pan Gregory Wendt, jeden (ten bardziej ponury) z
dw�ch wspomnianych przeze mnie bli�niak�w Smith, kt�rzy ucz�szczali na ta�ce w
Honolulu, wymuskani niczym owini�te w p��tno pingwiny, panna Dryton z
sieroci�ca, wielebny Haymark (ale nie ten przystojny m�ody kap�an, o kt�rym
pisa�am w moim wcze�niejszym li�cie, tylko starszy, bardziej oci�a�y duchowny,
kt�rego zwyczaj za�ywania tabaki i g�o�nego kichania przy ka�dej okazji
wystarczy�by, �eby mnie zach�ci� do samotnego przebywania w kabinie, gdyby tylko
nie by�o tam karaluch�w), oraz irytuj�cy m�ody korespondent gazety z Sacramento,
kt�rej na moje szcz�cie nigdy nie czyta�am. D�entelmen ten nazywa si� Samuel
Cle-mens, ale o powadze jego pisaniny niech za�wiadcz� przechwa�ki, �e
publikowa� pod tak �dowcipnym" nom deplume, jak Thomas Jef-ferson Snodgrass.
26
Opr�cz prostackiego sposobu bycia, zbytniej ha�a�liwo�ci i straszliwej pewno�ci
siebie, maj�cej swe �r�d�o w tym, �e by� on jedynym dziennikarzem na Wyspach
Sandwich dwa tygodnie temu, kiedy wyl�dowali tam rozbitkowie, kt�rzy prze�yli
katastrof� klipra �Hornet", pan Clemens jest do pewnego stopnia cz�owiekiem
nieobliczalnym, a do tego gburem i zarozumialcem. Stara si� z�agodzi� cho�
troch� swe z�e maniery sypi�c ustawicznie dowcipami, ale wi�kszo�� jego �art�w
okazuje si� tak samo nieciekawa jak jego obwis�e w�sy. Dzi�, kiedy nasz
przybrze�ny statek �Boomerang" opuszcza� port w Honolulu, pan Clemens che�pi�
si� przed pani� Lyman i kil-korgiem z nas, jak� to wspania�� �bomb�" by� jego
opis trwaj�cych czterdzie�ci trzy dni ci�kich przej�� na otwartym morzu, jakie
sta�y si� udzia�em rozbitk�w z �Horneta". Nie mog�am si� powstrzyma� od
wtr�cenia kilku pyta� opartych na pewnych wiadomo�ciach, jakich udzieli�a mi
przemi�a ma��onka wielebnego Patricka Allwyte, kt�ra na ochotnika pomaga�a w
szpitalu i zwierzy�a mi si�, kiedy ca�e Honolulu szala�o na punkcie historii
�Horneta".
- Panie Clemens - przerwa�am mu z niewinn� min�, przyjmuj�c postaw�
wielbicielki, wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami - powiedzia� pan, �e
rozmawia� z kapitanem Mitchellem i paroma innymi osobami, kt�re si� uratowa�y?
- Ale� tak, panno Stewart - odpar� rudow�osy korespondent. -Przeprowadzenie
wywiadu z tymi nieszcz�nikami by�o moim obowi�zkiem i zawodow� przyjemno�ci�.
- I dokonaniem, kt�re mo�e zawa�y� na pa�skiej dalszej karierze - podsun�am
przesadnie skromnym tonem.
Korespondent odgryz� koniuszek cygara i wyplu� go za burt�, jakby znajdowa� si�
w szynku. Nie zauwa�y� mrugni�cia pani Lyman, a ja te� uda�am, �e go nie
dostrzegam.
- Rzeczywi�cie, panno Stewart - powiedzia� ten gryzipi�rek - posun� si� tak
daleko, aby przypu�ci�, �e uczyni to ze mnie najlepiej znanego i najbardziej
powa�anego cz�owieka na Zachodnim Wybrze�u.
Jego u�miech ma, przyznaj�, wiele ch�opi�cego uroku, cho� wedle s��w moich
informator�w pan Clemens sko�czy� ju� trzydzie�ci albo trzydzie�ci jeden lat...
z ca�� pewno�ci� wyr�s� wi�c z kr�tkich spodenek.
- Rzeczywi�cie, panie Clemens - powt�rzy�am za nim jak echo -jaki� to by� dla
pana u�miech losu, �e znalaz� si� pan w szpitalu w�a�nie w chwili, gdy dotar�
tam kapitan Mitchell i jego towarzysze niedoli...
27
Korespondent wypu�ci� k��b dymu z cygara i odchrz�kn��, wyra�nie zbiry z tropu.
- Panie Clemens, poszed� pan wi�c do szpitala, �eby przeprowadzi� wywiad, czy
te� by�o inaczej?
Dziennikarz chrz�kn�� znowu.
- Tak, panno Stewart, wywiad przeprowadzi�em w szpitalu, kiedy kapitan i jego
ludzie wracali tam do zdrowia.
- Ale czy by� pan w szpitalu osobi�cie, panie Clemens? - spyta�am, ju� bez
afektowanej skromno�ci.
- Och... nie... hmm... nie osobi�cie- powiedzia� rudow�osy pismak. - Ja...
hmm... przes�a�em pytania za po�rednictwem mojego przyjaciela, pana Ansona
Burlingame.
- Ach, tak! - wykrzykn�am. - Zrobi� to pan Burlingame... wys�annik naszego
kraju do Chin! Pami�tam go z balu w poselstwie. Niech�e nam pan wyja�ni, panie
Clemens, jak to mo�liwe, aby tak utalentowany i obdarzony prawdziw� pasj�
korespondent jak pan korzysta� z cudzego po�rednictwa w tak powa�nej sprawie?
Czemu nie odwiedzi� pan osobi�cie kapitana Josiaha Mitchella i tych niedosz�ych
ludo�erc�w, �eby przeprowadzi� sw�j wywiad?
Odnios�am wra�enie, �e napomykaj�c o tych �niedosz�ych ludo�ercach" da�am do
zrozumienia panu Clemensowi, �e ma do czynienia z osob� obdarzon� poczuciem
humoru, bo u�miechn�� si� lekko, cho� nadal na jego twarzy malowa�o si� wyra�ne
zak�opotanie.
- Mo�na by powiedzie�... hmm... panno Stewart, �e by�em... och... troch�
niedysponowany.
- Mam nadziej�, �e nie by�a to ob�o�na choroba, panie Clemens -stwierdzi�am
wiedz�c ca�kiem dok�adnie, �e �r�d�em owej niedyspozycji s�awnego od niedawna
korespondenta mog�a by� tylko uprzejmo�� niezast�pionej pani Allwyte.
- Nie, nie by�em chory - powiedzia� pan Clemens, b�yskaj�c z�bami zza zas�ony
w�s�w. - Troch� tylko niedysponowany, a to dlatego, �e podczas poprzednich
czterech dni sp�dzi�em zbyt wiele czasu na ko�skim grzbiecie.
Ukry�am twarz za wachlarzem, niczym niewinna panienka na swym pierwszym balu.
- Ma pan na my�li... - zacz�am.
- Mam na my�li odparzenia od siod�a - powiedzia� pan Clemens, kt�rego literackie
triumfy zesz�y chwilowo na dalszy plan. -Wielko�ci srebrnego dolara. Dopiero po
tygodniu mog�em znowu chodzi�. Prawdopodobnie do ko�ca �ycia nie wsi�d� na �adne
czwo-
28
rono�ne stworzenie. Mam naj�ywsz� nadziej�, panno Stewart, �e krajowcy z Oahu
urz�dzaj� jakie� poga�skie obrz�dy, na kt�rych sk�ada si� w ofierze
przedstawicieli ko�skiego rodu w ramach ich wulkanicznych rytua��w, i �e
pierwszym podjezdkiem, kt�rego wybior�, aby go wrzuci� do ognistego kot�a,
b�dzie bestia o ��kowato wygi�tym grzbiecie, kt�ra nabawi�a mnie tylu cierpie�.
Pani Lyman i jej bratanek, a tak�e panna Adams i par� innych os�b zupe�nie nie
wiedzia�o, co s�dzi� o tym wyznaniu. Co do mnie, to powachlowa�am si� z
ukontentowaniem.
- No c� -powiedzia�am -dzi�ki niech b�d� niebiosom za pana Burlingame'a. Mo�e
tylko s�usznie by si� sta�o, gdyby zosta� on drugim najs�awniejszym i
najbardziej powa�anym cz�owiekiem na Zachodnim Wybrze�u, zaraz po panu.
Pan Clemens zaci�gn�� si� g��boko dymem z cygara. Wiatr przybra� znacznie na
sile, odk�d wyp�yn�li�my na otwarte morze mi�dzy wyspami.
- Szcz�liwymzrz�dzeniemlosupanBurlingamejestju�wdrodze do Chin, panno Stewart.
- W istocie, panie Clemens - odpar�am - ale nam nie chodzi�o o sprecyzowanie,
czyje losy wytyczy�o to wydarzenie, a tylko o ustalenie, kto rzeczywi�cie
wp�yn�� na dalsze wydarzenia. - Z tymi s�owy zesz�am z pani� Lyman pod pok�ad na
herbat�.
Eleanor Perry po�o�y�a oprawiony w sk�r� pami�tnik na kolanach i zauwa�y�a, �e
korpulentny s�siad z lewej bacznie si� jej przygl�da.
- Interesuj �ca ksi��ka? - zapyta� m�czyzna. W j ego u�miechu kry�a si�
fa�szywa szczero�� komiwoja�era. By� o kilka lat starszy od Eleanor, mia� chyba
pod pi��dziesi�tk�.
- Do�� ciekawa - odpar�a Eleanor i zamkn�a pami�tnik cioci Kidder. Schowa�a go
i wcisn�a torebk� stop� do ciasnego pojemnika pod siedzeniem fotela
naprzeciwko. Ca�kiem jakby wie�li �adunek �ywego towaru.
- Leci pani na Hawaje? - zapyta� m�czyzna o kupieckim w