8120

Szczegóły
Tytuł 8120
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8120 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8120 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8120 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dan Simmons EDEN W OGNIU Robertowi Blochowi, kt�ry nauczy� nas, �e dreszcz zgrozy jest tylko interesuj�cym sk�adnikiem ca�o�ci, s�u��cej wys�awianiu misterium istnienia, mi�o�ci i rado�ci �ycia Rozdzia� pierwszy E Pele e! Blednie Droga Mleczna. E Pele e! Noc odmienia swe oblicze. E Pele e! Wysp� ogarnia czerwona po�wiata. E Pele e! Wstaje purpurowa jutrzenka. E Pele e! Cienie ust�puj� promieniom s�o�ca. E Pele e! Z twego wn�trza dochodzi odg�os grzmotu. E Pele e! W twoim kraterze jest uhi-uha. E Pele e! Zbud� si�, powsta�, wr��. Hulihia ke au, Pr�d odwraca bieg Na pocz�tku s�ycha� tylko wycie wiatru. Wiatr dmie na przestrzeni sze�ciu tysi�cy kilometr�w otwartego oceanu. Nie napotyka na �adne przeszkody, pr�cz okrytych bia�ymi grzywami fal i przygodnych, zb��kanych mew, zanim nie uderzy o urwiste magmowe ska�y i dziwacznie ukszta�towane g�azy, stercz�ce u po�udniowo- zachodniego wybrze�a najwi�kszej wyspy Hawaj�w. Ale kiedy ju� do nich dotrze wyje i j�czy zag�uszaj�c niemal ustawiczny �oskot fal przyboju i szum rozdygotanych li�ci palm, kt�re tworz� sztuczne oazy po�r�d bez�adnej gmatwaniny zwa��w zastyg�ej lawy. Na tych wyspach istniej� dwie jej odmiany. Hawajskie nazwy dobrze je charakteryzuj�: lawa pahoehoe jest zwykle starsza i zawsze zastyga w spokojne, faliste albo �agodnie wybrzuszone kszta�ty 0 g�adkiej powierzchni; a 'a j est m�oda i postrz�piona, o kraw�dziach ostrych jak n�, tworz�ca groteskowo uformowane baszty i dziwaczne, bez�adnie rozrzucone bry�y. Po ca�ym stoku po�udniowego masywu Kona, si�gaj�cego wybrze�a, sp�ywaj� od wulkan�w ku morzu wielkie, szerokie rzeki pahoehoe, ale to w�a�nie nadmorskie klify 1 rozleg�e pola a 'a strzeg� stu pi��dziesi�ciu kilometr�w zachodniego brzegu niczym szeregi zbrojnych wojownik�w, zakl�tych w czarny kamie� o ostrych jak brzytwa kraw�dziach. W tym kamiennym labiryncie hula wiatr; gwi�d�e mi�dzy niefo-remnymi kolumnami z a 'a, wyje w szczelinach i pustych teraz komi- nach, kt�rymi niegdy� uchodzi�y wulkaniczne gazy i rozpalona lawa. Jego si�a wzmaga si� z nadej �ciem nocy. Mrok �ciele si� stopniowo od nabrze�nych p�l a 'a a� po wierzcho�ek Manua Loa, kt�ry si�ga trzech i p� kilometra ponad poziom morza. Wi�ksza cz�� czarnego masywu, wzniesionego przez wulkan niczym tarcza, zas�ania niebo od p�nocy i zachodu. O pi��dziesi�t kilometr�w st�d, ponad coraz ciemniej sz�kalder�, �ciel� si� nisko ob�oki wulkanicznych popio��w, po�yskuj�c pomara�czowym odblaskiem niewidocznych erupcji. - Wi�c jak, Marty? Dostaniesz karniaka? W zapadaj�cym mroku ledwo majacz� sylwetki trzech m�czyzn, a ich g�os�wprawie nie s�ycha� w gwi�d��cym wietrze. Zaprojektowane przez Roberta Trenta Jonesa Juniora pole golfowe znacz� w�skie, kr�te j�zyki trawy i g�adkie jak dywan ��czki, wij�ce si� po�r�d zwa��w czarnej a 'a. Rosn�ce wzd�u� trawiastych �cie�ek palmy ko�ysz� si� i szeleszcz� na wietrze. Opr�cz trzech m�czyzn, na polu golfowym nie ma nikogo wi�cej. Jest ju� ca�kiem ciemno. Z pi�tnastego odcinka, na kt�rym gracze pochylaj� si� ku sobie, aby przekrzycze� wiatr i szum przyboju, �wiat�a nadmorskiego kurortu Mau-na Pele wydaj� si� bardzo odleg�e. Ka�dy z m�czyzn j e�dzi po polu w�asnym golfowym w�zkiem. Trzy ma�e pojazdy wygl�daj�tak, jakby tak�e zbi�y si� w gromadk�, chroni�c si� przed wyj�cym wiatrem. - Pewnie polecia�a w te cholerne ska�y - m�wi Tommy Petres-sio. Pomara�czowa wulkaniczna po�wiata rzuca czerwonawy odblask na go�e ramiona i opalon� twarz niskiego m�czyzny. Petressio ma na sobie golfowy str�j z trykotu w jaskraw� ��to-czerwon� krat�. Jego twarz o ostrych rysach os�ania nisko naci�gni�ta czapka, z ust sterczy mu grube, nie przypalone cygaro. - Nie mog�a polecie� w �adne ska�y - zaprzecza Marty DeVries. Pociera brod�, skrobi�c paroma pier�cionkami szczeciniasty zarost. - Ale nie wida� jej w tej cholernej trawie -j�czy Nick Agaja-nian. Ma na sobie cytrynowo-zielon� koszul�, kt�ra opina jego pot�ny brzuch. Szerokie nogawki kraciastych szort�w ko�cz� si� pi�tna�cie centymetr�w nad bladymi, guzowatymi kolanami. Na nogach ma d�ugie czarne podkolan�wki. - Chyba by�my j�zobaczyli, gdyby le�a�a gdzie� tu blisko. W dodatku nie ma tu �adnych cholernych nier�wno�ci, tylko trawa i te ska�ki, kt�re wygl�daj�jak skamienia�e owcze balasy. - Gdzie� ty m�g� widzie� owcze balasy? - Tommy odwraca si� w mroku i opiera na drewnianym kiju. - Widzia�em kup� rzeczy, wi�cej ni� ci si� zdaje - kw�ka Nick. - Taak... - m�wi Tommy - wlaz�e� w nie chyba, kiedy jako szczeniak pr�bowa�e� rozprawiczy� na ��ce jak�� owieczk�. - Pociera zapa�k� i os�ania j� d�o�mi, pr�buj�c pi�ty ju� raz przypali� cygaro. Wiatr zdmuchuje j� w mgnieniu oka. - Nic z tego. - Sko�czcie z tymi g�upotami - m�wi Marty DeVries. - Rozejrzyjcie si� za moj� pi�k�. - Twoja pi�ka wpad�a w te zafajdane ska�ki - mamrocze Tommy obracaj�c w ustach cygaro. - To by� tw�j pomys�, �eby przyje�d�a� na t� cholern� wysp�. - Wszyscy trzej maj� troch� po pi��dziesi�tce i s� szefami dzia��w sprzeda�y w firmach handluj�cych samochodami w okolicy Newark. Od lat je�d�� razem na golfowe urlopy; czasem zabieraj� ze sob� �ony, czasem dziewczyny, z kt�rymi w�a�nie kr�c�, ale najcz�ciej wybieraj� si� po prostu we tr�jk�. - Rzeczywi�cie - warczy Nick. - Bo i co to za dziura, z tyloma pustymi pokojami, z tym cholernym wulkanem i ca�� reszt�? Marty podchodzi do kraw�dzi bezkresnego pola skamienia�ej lawy i wtyka metalowy kij numer pi�� mi�dzy dwie wysokie ska�y. - O co wam chodzi? Dlaczego tu przyjechali�my? - oburza si�. -To najnowszy o�rodek na Hawajach. Wielka impreza samego Trumbo... - Taak... - �mieje si� Tommy. - Popatrzcie tylko, co Big T ma z tego wszystkiego. - Dajcie temu spok�j - m�wi Marty DeVries. - Pom�cie mi lepiej znale�� moj� pi�k�. - Wchodzi mi�dzy dwa czarne g�azy wielko�ci postawionego na sztorc volkswagena. Ziemia pokryta jest tu przewa�nie piaskiem. - Co� ty - protestuje Nick. - Dopisz sobie lepiej par� punkt�w karnych Marty. Robi si� ciemno. Nie widz� nawet w�asnej r�ki, jak j� wyci�gn� przed siebie. - Wykrzykuje ostatnie s�owa, �eby dotar�y przez szum wiatru i fal do Marty'ego, kt�ry zag��bia si� w skalny labirynt. Pi�tnasty odcinek biegnie wzd�u� klifowych ska� na po�udnie od palmowego gaju, zajmuj�cego wi�ksz� cz�� teren�w o�rodka, a fale rozbijaj� si� wznosz�c fontanny bryzg�w o nieca�e czterdzie�ci st�p od miejsca, w kt�rym kr�ci si� tr�jka facet�w. - Hej, tujest�cie�kaa� do samej wody-wo�aMarty DeVries. -Zdaje si�, �e widz� moj�... nie, to tylko pi�ro mewy czy co� takiego. - Wy�a� stamt�d i pisz te cholerne karne punkty - wrzeszczy Tommy. - Nick i ja nie b�dziemy tam w�azi�. Te ska�y s� diabelnie ostre. - Taak, wracaj - krzyczy w kierunku czarnych g�az�w Nick Aga-janian. Teraz nie wida� ju� nawet ��tej golfowej czapeczki Mar-ty'ego. - Ten g�upek chyba nas nie s�yszy - m�wi Tommy. - Zgubimy si� tu przez tego zasra�ca - narzeka Nick. Wiatr porywa mu czapk�, Nick rzuca si� za ni� w poprzek szlaku. Dopada jej w ko�cu, czapka przylepia si� do jednego z w�zk�w. Tommy Petressio krzywi si� z niesmakiem. - Chyba nie mo�na si� zgubi� na g�upim polu golfowym. Nick wraca, �ciskaj�c w r�ku czapk� i metalow� sz�stk�. - Na takim j ak to mo�na, i to j ak cholera - wskazuj e r�koj e�ci� kija poszarpane ska�y i t�uk�ce o nie fale przyboju. - W tym skamienia�ym owczym �ajnie. Tommy jeszcze raz pr�buje przypali� cygaro. Wiatr zdmuchuje p�omie� zapa�ki. - Cholera! - Ja tam nie wejd� - m�wi Nick. - M�g�bym sobie z�ama� nog�. - Albo m�g�by ci� ugry�� w��. Nick cofa si� o krok od bry� czarnego wulkanicznego �u�la. - Na Hawajach nie ma chyba �adnych w�y, no nie? Tommy macha lekcewa��co r�k�. - Tylko boa dusiciele. I kobry... ca�a masa. - Chrzanisz - w g�osie Nicka pobrzmiewa niepewno��. - Nie widzia�e� dzi� po po�udniu takich ma�ych, �asiczkowa-tych zwierz�tek w kwiatach? Marty powiedzia�, �e to mangusty. - Naprawd�? - Nick ogl�da si� przez rami�. Ostatnie odblaski zmierzchu uton�y ju� w mrokach nocy. Daleko nad oceanem wida� po�yskuj�ce gwiazdy. �wiat�a hotelu wydaj� si� bardzo odleg�e. Ci�gn�cy si� ku po�udniowi brzeg okrywaj� ciemno�ci. Po stronie p�nocno-zachodniej wida� blade odblaski wulkanu. - Nie zalewasz? - Wiesz, czym �ywi� si� mangusty? - Jagodami i g�wnem? Tommy kr�ci przecz�co g�ow�. - W�ami. A najcz�ciej kobrami. - Chod�my ju� st�d, do diab�a - m�wi Nick, ale zaraz przystaj e w miejscu. - Czekaj, czekaj, zdaje si�, �e widzia�em co� takiego na sznurku. Te �asicowate... - Mangusty. - Niech im b�dzie. Ogl�da�em je w Indiach. Masz poj�cie, tury�ci p�ac� tam za to, �eby popatrze� jak one �r� kobry, i to na rogu ulicy czy gdzie popadnie. Tommy kiwa ze zrozumieniem g�ow�. 10 - W�e tak si� tu rozpleni�y, �e Trumbo i inni inwestorzy zacz�li sprowadza� na wysp� mangusty, i to tysi�cami. Gdyby ich nie by�o, budzi�by� si� rano z boa dusicielem owini�tym dooko�a kostek u n�g i kobr� wgryzaj�c� ci si� w palanta. - Chyba ci si� w m�zgu zagnie�dzi�y skowronki - m�wi Nick, ale przezornie robi krok w kierunku w�zka. Tommy potrz�sa g�ow� i chowa cygaro do kieszonki na piersiach. - To jest naprawd� bez sensu. Za ciemno, �eby doko�czy� parti�. Gdyby�my pojechali jak zawsze do Miami, mieliby�my pole o�wietlone przez ca�� noc. A zamiast tego sterczymy tutaj, w samym �rodku tego... - wskazuj e pogardliwym ruchem r�ki na zwa�y zastyg�ej lawy i ciemny zarys wulkanu w oddali. - W samym �rodku pieprzonego siedliska w�y - ko�czy Nick sadowi�c si� w w�zku. Wsuwa swoj� sz�stk� do torby. - Jestem za tym, �eby sko�czy� z t� pieprzon� zabaw�, pojecha� do hotelu i poszuka� jakiego� baru. - Ja te� - zgadza si� Tommy i rusza powoli w kierunku swojego w�zka. - Je�eli Marty nie wr�ci do rana, pomy�limy, komu by o tym powiedzie�. Wtedy rozlega si� krzyk. Marty DeVries zag��bi� si� w przej�cie, kt�re wydawa�o mu si� piaszczyst�, poro�ni�t� kar�owat� traw� �cie�k� wij�c� si� mi�dzy g�azami z a 'a i bry�ami wulkanicznego �u�la. By� pewien, �e j ego pi�ka musia�a polecie� gdzie� tutaj. Gdyby zobaczy� j�na tym cholernym piachu, m�g�by wybi� j � st�d napoleijeszcze zachowa� twarz w tej cholernej partii. Do diab�a, gdyby nie le�a�a na piasku, m�g�by j�na nim po�o�y�, a potem wybi� uderzeniem kija. Anawet, pal licho, wcale nie musia�by jej wybija�, zamachn��by si� i po prostuj�rzuci�... Nick i Tommy byli zbyt leniwi, �eby wchodzi� tu za nim, wi�c zobaczyliby tylko doskonale wybit� pi�k�, wylatuj�c� z tego wulkanicznego g�wna i spadaj�c� dok�adnie na �rodek szlaku. Stamt�d ju� mo�na by�o wbi� j� do do�ka jednym �atwym uderzeniem. Marty pokaza� przecie�, �e ma ca�kiem dobr� r�k�, kiedy startowa� w pucharowych zawodach w Newark. Rozmy�laj�c o tym u�wiadomi� sobie nagle, �e przecie�, do wszystkich diab��w, wcale nie musi szuka� tej przekl�tej pi�ki. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� Wilsona Pro Sport, tak� sam�, jakiej u�y� w tej partii. A potem odwr�ci� si�, �eby odrzuci� j� na pole. Ale gdzie ono jest, to piekielne pole? 11 Ca�kiem si� pogubi� w�r�d bez�adnie rozrzuconych g�az�w. Zobaczy�, �e niebo usiane jest gwiazdami. Ale ��cie�ki", kt�r� tu schodzi�, nie by�o ju� wida� tak wyra�nie - piaszczyste dr�ki prowadzi�y we wszystkie strony. Znalaz� si� w samym �rodku jakiego� cholernego labiryntu.. - Hej! - zawo�a�. Gdyby Tommy albo Nick odkrzykn�li, m�g�by rzuci� pi�k� w ich kierunku. Nie by�o odpowiedzi. - Hej, przesta�cie si� wyg�upia�, gnojki. - Marty zda� sobie spraw�, �e zbli�y� si� troch� do nadbrze�nych urwisk; �oskot przyboju by� tu 0 wiele g�o�niejszy. Ci idioci prawdopodobnie nie s�yszeli jego g�osu z powodu tego krety�skiego wiatru i krety�skich fal, t�uk�cych o krety�skie ska�y. Zacz�� �a�owa�, �e nie pojechali jak zwykle do Miami. -Heej! - krzykn�� znowu, ale g�os brzmia� zbyt s�abo nawet w j ego w�asnych uszach. Wulkaniczne g�azy stercza�y tu w g�r� na cztery albo i wi�cej metr�w, a ich szklista powierzchnia po�yskiwa�a cholern� pomara�czo w�po�wiat� od wulkanu. Agentka z biura podr�y m�wi�a im wprawdzie o czynnym wulkanie, ale wyja�ni�a te�, �e znajduje si� on daleko od po�udniowego brzegu wyspy i nie stanowi �adnego zagro�enia. Doda�a, �e z powodu tej niewielkiej erupcji ludzie p�dz� ca�ymi gromadami na wysp�, i �e robi� tak zawsze, jak tylko wulkan o�ywa cho� troch�. Powiedzia�a te�, �e hawaj skie wulkany to tylko takie �adne faj erwerki, kt�re nigdy nie wyrz�dzi�y nikomu �adnej krzywdy. Wi�c dlaczego ten przekl�ty o�rodek Trumba w Mauna Pele j est tak cholernie pusty? - pomy�la� Marty. Nie traci� jednak nadziei, �e koledzy us�ysz� go w ko�cu. - Hej! - krzykn�� znowu. Na lewo od niego rozleg� si� jaki� d�wi�k. Bli�ej nadbrze�nych klif�w. Co� jakby j�k. - Przekl�te g�upki - mrukn�� Marty pod nosem. Jeden z tych b�azn�w, albo mo�e obaj weszli szukaj�c go mi�dzy te g�azy i pokaleczyli si�. Prawdopodobnie kt�ry� skr�ci� albo z�ama� nog�. Marty mia� nadziej�, �e przytrafi�o si� to Nickowi: wola� gra� z Tommym 1 by�oby mu przykro sp�dzi� reszt� urlopu na przygl�daniu si�, jak Nick wygrzebuje si� z piaszczystych pu�apek. J�k zabrzmia� jeszcze raz, tak cichy, �e ledwo mo�na by�o go us�ysze� poprzez szum wiatru i �oskot fal. - Id�! - krzykn�� Marty, schowa� pi�k� z powrotem do kieszeni i ruszy� ostro�nie po lekkiej pochy�o�ci mi�dzy g�azami, podpieraj�c si� okutym kij em jak lask�. 12 Zaj�o mu to wi�cej czasu ni� my�la�. Kt�rykolwiek z tych kretyn�w zalaz� a� tu, �eby sobie zrobi� co� z�ego, musia� naprawd� ca�kiem straci� orientacj�. Marty mia� nadziej�, �e nie b�dzie musia� d�wiga� g�upiego zasra�ca na g�r�. J�k da� si� s�ysze� znowu. Tym razem zako�czy� si� czym� w rodzaju �wiszcz�cego westchnienia. A je�li to nie jest Nick ani Tommy? - pomy�la� nagle Marty. Przelecia�o mu przez g�ow�, �e wcale mu si� nie u�miecha wyprowadzanie st�d jakiego� nieszcz�nika, kt�ry nie umie znale�� drogi w ska�kach. Przyjecha� na t� cholern� wysp� pogra� w golfa, a nie udawa� dobrego Samarytanina. Gdyby si� okaza�o, �e to kto� miejscowy albo jaki� inny typek, powiedzia�by mu, �eby si� niczym nie przejmowa� i ruszy�by z powrotem, pro�ciutko do hotelowego baru. Przekl�ty o�rodek by� prawie zupe�nie pusty, ale chyba znajdzie si� tam kto�, kogo mo�na by wys�a� po g�upka, kt�ry zrobi� sobie co� z�ego. �wiszcz�ce westchnienie odezwa�o si� znowu. - Ju� niedaleko - mrukn�� Marty. Poczu� na twarzy niesione z wiatrem kropelki morskiej wody. Klifowe ska�y musz� by� gdzie� tutaj, ca�kiem blisko. Urwiska nie s� tu wysokie, wznosz� si� najwy�ej o jakie� siedem metr�w nad wod�. Ale lepiej uwa�a�. Gwiazdy pochowa�y si� w chmurach. �eby do reszty schrzani� sobie ten urlop, potrzebowa� tylko zwali� si� z klifu g�ow� w d� pro�ciutko do cholernego Pacyfiku. - Id�, id�! - rzuci� szorstko, kiedy poj�kiwanie da�o si� s�ysze� znowu. Dochodzi�o zza najbli�szego czarnego g�azu. Wszed� na niewielk�, otwart� przestrze� mi�dzy g�azami a 'a i zatrzyma� si�. Kto� le�a� na piasku. Nie by� to Nick ani Tommy. A tak w og�le... nie by� to �ywy cz�owiek, ale cia�o. Marty widywa� ju� umarlak�w i nie mia� w�tpliwo�ci, �e ma przed sob� zw�oki. Wi�c je�li kto� tu j�cza�, to na pewno nie ten truposz. Le��ca posta� by�a prawie ca�kiem naga, mia�a tylko co� w rodzaju mokrej przepaski na biodrach. Marty podszed� bli�ej i stwierdzi�, �e to m�czyzna - niski i kr�py, z dobrze rozwini�tymi mi�niami �ydek, jak u biegacza. Wygl�da� tak, jakby le�a� tu ju� od jakiego� czasu: mia� nienaturalnie zbiela�� sk�r�, �uszcz�c� si� od pocz�tk�w rozk�adu, a jego palce wygl�da�y jak bia�e robaki, gotowe w ka�dej chwili wkr�ci� si� znowu w piasek. Za tym, �e j�ki nie pochodzi�y od tego faceta, przemawia�o jeszcze par� innych rzeczy: w d�ugie w�osy m�czyzny wpl�tane by�y wodorosty, w jednym oku, widocznym pod uniesion� powiek�, odbija�y si� gwiazdy niczym 13 w kawa�ku szk�a, po drugim za� zosta� tylko pusty oczod�, a z otwartych ust le��cego wy�azi� w�a�nie ma�y krab. Marty poczu�, �e zaraz zwymiotuje, ale zapanowa� nad sob� i podszed� bli�ej, wyci�gaj�c przed siebie metalowy kij. W nozdrza uderzy� go od�r, obrzydliwa mieszanina zapachu morza i rozk�adaj�cego si� cia�a. Fale oceanu musia�y wyrzuci� je a� tu, bo trup le�a� na jednej z tych niskich, ostrych magmowych ska�, kt�re wygl�daj� jak ma�e stalaktyty czy stalagmity, czort jeden wie, jak je nazwa�. Dotkn�� zw�ok ko�cem kija. Trup zako�ysa� si� lekko, jakby unosi�y go morskie fale. - Jezu! - szepn�� Marty. Odni�s� wra�enie, �e le��ce przednim zw�oki nale�� do garbatego kar�a. Chocia� kr�gos�up faceta by� pogruchotany i skrzywiony od uderze� o ska�y ju� po �mierci, go�� mia� garb jak sam cholerny Quasimodo. A na garbie wida� by�o niesamowity tatua�. Marty pochyli� si� i wspar� mocniej na kiju, pr�buj�c powstrzyma� torsje. Wytatuowane szcz�ki rekina zajmowa�y ca�e wybrzuszenie mi�dzy �opatkami i gin�y gdzie� pod pachami. Rysunek by� naprawd� przedziwny, prawie tr�jwymiarowy; ten, kto go wykona�, u�y� czarnego jak smo�a tuszu do wyrysowania otwartej paszczy rekina, a jego z�by wype�ni� bia�ym kolorem. Chyba krajowiec, pomy�la� Marty. Postanowi� wr�ci� z Nickiem i Tommym do hotelu, goln�� sobie par� szklaneczek szkockiej whisky, a potem powiedzie� komu� z obs�ugi, �e jaki� miejscowy wylecia� z �aglowej �odzi. Doda�by te�, �e nie ma po�piechu, bo facet nigdzie nie ucieknie. Wyprostowa� si� i szturchn�� garb kijem, a potem przesun�� jego koniec, a� prze�lizn�� si� ku wyrysowanej czarnym tuszem paszczy. G��wka kija zapad�a si� do �rodka. - Ki czort? - rzuci� Marty i poci�gn�� kij z powrotem. Ale nie zd��y� - szcz�ki rekina zacisn�y si� na g��wce. Marty us�ysza� k�apni�cie ostrych z�b�w uderzaj�cych o w�glowe w��kno. Pope�ni� b��d, trac�c kilka cennych sekund na wyszarpywanie kija - dosta� go w prezencie od Shirley, swojej obecnej dziewczyny - ale w chwil� potem zda� sobie spraw�, �e dzieje si� co� dziwnego. Poczu�, �e przegrywa w tym osobliwym przeci�ganiu liny, pu�ci� wi�c r�koje��, jakby trzyma� w r�ku rozpalony pogrzebacz, i rzuci� si� do ucieczki. 14 Nie zrobi� nawet trzech krok�w, kiedy powstrzyma�y go cienie poruszaj�ce si� mi�dzy ska�ami. - Tommy? - szepn��. - Nick? - Ale rzucaj�c w ciemno�� te pytania wiedzia� ju�, �e to nie jest �aden z jego przyjaci�. Cienie w�lizn�y si� na piasek mi�dzy g�azami. Nie b�d� krzycza�, pomy�la�, czuj�c jak ca�a odwaga opuszcza go wraz ze strumieniem uryny, sp�ywaj�cej nogawk� spodenek. Nie b�d� krzycza�. Nie ma �adnego prawdziwego zagro�enia. To jaki� g�upi �art, jak wtedy, gdy Tommy zjawi� si� na moich urodzinach przebrany za gliniarza. Nie b�d� krzycza�. Z otwartymi ustami i �ci�ni�tym gard�em zrobi� ostro�nie krok do ty�u. Szcz�ki rekina zamkn�y si� na kostce jego nogi. Z gard�a wyrwa� mu si� przera�liwy wrzask. Kiedy rozlegaj� si� krzyki, Tommy i Nick s� ju� przy swoich golfowych w�zkach. Zatrzymuj� si� i zaczynaj� nas�uchiwa�. Szum wiatru i �oskot fal jest tak g�o�ny, �e wo�anie musi by� naprawd� pot�ne, aby przedrze� si� przez te ha�asy. Tommy odwraca si� do Nicka. - Cholera, pewnie z�ama� sobie nog�. Nick siedzi ju� w w�zku. Jego twarz, os�oni�ta od wulkanicznej po�wiaty, jest ca�kiem bia�a. - Albo wlaz� na w�a. Tommy wyci�ga z kieszonki zgas�e cygaro i �ciska je w z�bach. - Nieprawda, na Hawajach nie ma w�y. Nabiera�em ci� tylko. Nick zerka w jego kierunku. Tommy wzdycha i rusza w kierunku skalnego labiryntu. - Ej�e! - wo�a za nim Nick. - Masz zamiar wdepn�� w owcze g�wno? Tommy zatrzymuje si� na samej kraw�dzi wulkanicznego pola. - A co proponujesz? Mamy go tak zostawi�? Nick zastanawia si� przez chwil�. - Mo�e pojedziemy po jak�� pomoc? Tommy krzywi si� niech�tnie. - Taak, a potem wr�cimy i nie znajdziemy go w ciemno�ciach. I co, polecimy do domu i powiemy Connie i Shirley, �e zostawili�my Marty'ego, �ebytu zdech�? Chyba nie. A poza tym, g�upi gnojek prawdopodobnie r�bn�� si� tylko nog� o jaki� kamie�. Nick kiwa potakuj�co g�ow�, ale nie rusza si� z miejsca. 15 - Wi�c jak, idziesz? Czy masz zamiar tu siedzie�, �eby Marty mia� ci� do ko�ca twojego marnego �ywota za zwyk�ego tch�rza? Nick my�li przez dobr� minut�, wreszcie kiwa g�ow� i wychodzi z w�zka. Rusza w kierunku wulkanicznych ska�ek, potem wraca do w�zka, wyci�ga kij i podchodzi po ciemnej trawie do Tommy'ego. - Po choler� ci to? - Sam nie wiem - m�wi Nick. - Mo�e kto� tam j est? Dochodz�ce z wulkanicznego pola krzyki cichn�. - Tak, tam jest Marty. - Mia�em na my�li kogo� innego - m�wi Nick. Tommy kr�ci pogardliwie g�ow�. - Pos�uchaj, to nie Newark, tylko Hawaje. Nie ma mowy, �eby by� tam kto�, komu nie daliby�my rady. - Wchodzi mi�dzy ska�y, wypatruj�c niewyra�nych �lad�w pozostawionych na piasku przez golfowe buty Marty'ego. Krzyki odzywaj� si� znowu. Tym razem s�ycha� dwa g�osy, ale na polu golfowym nie ma nikogo, kto m�g�by je us�ysze�. Budynki k�pieliska to tylko odleg�e �wiate�ka, migoc�ce za zas�on� rozdygotanych na wietrze palmowych li�ci. W porowatych g�azach a 'a gwi�d�e wiatr. Rosn�ce fale przyboju z �oskotem rozbijaj� si� o niewidoczne nadbrze�ne ska�y. Po chwili krzyki cichn� i tylko wiatr i fale nape�niaj� noc hukiem, przypominaj�cym g�osy zjaw, zwiastuj�cych �mier�. N Rozdzia� drugi S�awne s� dzieci Hawaj�w; Pozostaj� wierne tej ziemi Kiedy pos�aniec o z�ym sercu Wie�ci przybycie chciwych intruz�w. Ellen Wright Pendergast Mele'ai Pohaku (Pie�� o Po�ykaniu Kamieni) ad Central Parkiem pr�szy� �nieg. Z pi��dziesi�tego drugiego pi�tra wie�y ze stali, szk�a i kamienia Byron Trumbo patrzy�, 16 jak daleko w dole bia�y puch otula czarne kikuty ga��zi drzew na Owczej ��ce. Pr�bowa� przypomnie� sobie, kiedy po raz ostatni spacerowa� po parku. Lata temu. Prawdopodobnie zanim zarobi� pierwszy miliard. A mo�e nawet jeszcze przed zarobieniem pierwszego miliona. Tak, przypomnia� sobie wreszcie; by�o to czterna�cie lat temu. Mia� dwadzie�cia cztery lata. W�a�nie - pewny siebie - przyby� do miasta ze swojej �wietnie prosperuj�cej firmy w Indianapolis, got�w wzi�� Nowy Jork szturmem. Pami�ta�, jak spogl�da� na g�ruj�ce nad Central Parkiem wie�owce i zastanawia� si�, w kt�rym z nich b�dzie mia� swoje biura. Tamtego wiosennego dnia nie przeczuwa� nawet, �e zbuduj e w�asny pi��dziesi�cioczteropi�trowy drapacz chmur i zaj -mie w nim cztery najwy�sze kondygnacje na kompleks biur i rezydencj� na samym szczycie. Znawcy architektury m�wili o wynios�ej budowli Trumba �fal-liczne monstrum". Wszyscy inni nazywali japo prostu �Big T". Niekt�rzy pr�bowali okre�la� j� nazw� �Wie�a Trumba", ale za bardzo przypomina�o to �wie�owce Donalda Trampa", wi�c Byron Trambo pr�dko i skutecznie zniech�ci� ich do tego. Nienawidzi� Donalda Trampa i stara� si� unika� jakichkolwiek skojarze� z tym facetem. Zreszt� nazwa �Big T" najlepiej oddawa�a wygl�d strzelistego gmachu z charakterystycznymi, wystaj�cymi poza obrys budynku pi�cioma ostatnimi pi�trami. Stalowo-szklana konstrukcja tej nadbudowy powinna by�a wed�ug Tramba przypomina� kapita�ski mostek najwy�szego statku na �wiecie. W dodatku Byron Trambo od trzynastego roku �ycia nosi� przezwisko Big T. W tej chwili peda�owa� na treningowym rowerze, ustawionym w samym rogu, dok�adnie w miejscu, w kt�rym spotyka�y si� pod ostrym k�tem dwie �ciany, od pod�ogi po sufit ze szk�a. Trambo czu� si� jak na ma�ym, komfortowym wysi�gniku pi��dziesi�t dwa pi�tra nad Pi�t� Alej� i parkiem. Tu� za szklan� �cian� ta�czy�y bia�e p�atki, unoszone w g�r� pr�dami powietrza, sun�cymi przy powierzchni budynku. Sypa� tak g�sty �nieg, �e Trambo z trudem odr�nia� ciemne zarysy gmachu Dakota w zachodniej cz�ci parku. Po chwili nie patrzy� ju� w tamt� stron�. Z opuszczon� g�ow� i s�uchawkami telefonu na uszach, w przerwach na zaczerpni�cie oddechu rzuca� uwagi do ma�ego mikrofonu, peda�uj�c wci�� zaciekle. Jego bawe�niana koszulka by�a przemoczona od potu na pot�nej piersi i mi�dzy �opatkami. - Co masz na my�li m�wi�c, �e zagin�o j eszcze trzech go�ci? -warkn��. 17 2 - Eden w ogniu - Dok�adnie to, �e zagin�o jeszcze trzech go�ci z hotelu - w g�osie Stephena Ridella Cartera, dyrektora nale��cego do Trumba rekreacyjnego o�rodka Manua Pele na najwi�kszej hawaj skiej wyspie, mo�na by�o wyczu� znu�enie. By�a �sma trzydzie�ci rano w Nowym Jorku, wp� do czwartej w nocy na Hawajach. - Chrzanisz - powiedzia� Trumbo. - Sk�d wiesz, �e zagin�li? Mo�e po prostu �a�� po okolicy. - Nie wymeldowali si� - odpowiedzia� Carter. - Nasz cz�owiek pilnuje bramy przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�. - Wi�c mo�e s� gdzie� na terenie, w jakim�, jak wy to tam nazywacie, hale? W kt�rym� z tych sza�as�w z trawy. Pomy�la�e� o tym? W s�uchawce odezwa�y si� ciche trzaski, kt�re mo�na by�o wzi�� za westchnienie. - Panie Trumbo, ci trzej faceci wyszli przed wieczorem na parti� golfa. Dok�adnie o zmierzchu. Kiedy nie wr�cili do dziesi�tej, nasi ch�opcy poszli tam i znale�li ich w�zki golfowe ko�o czternastego do�ka. Nie brakowa�o te� kij�w. Niekt�re by�y w w�zkach, inne le�a�y mi�dzy g�azami ko�o klif�w. - Chrzanisz - powt�rzy� Byron Trumbo. Przywo�a� ruchem r�ki Willa Bryanta i da� mu znak, �eby podni�s� s�uchawk� drugiego telefonu. Sekretarz kiwn�� g�ow� i poszed� po dodatkowy aparat z d�ugim kablem. - Ale inni nie zagin�li chyba ko�o pola golfowego? - Nie - odpar� zm�czonym g�osem Carter. - Dwie kobiety z Kalifornii, kt�re przepad�y w listopadzie zesz�ego roku, widziano po raz ostatni na �cie�ce joggingowej, w miejscu, gdzie przecina ona teren z naskalnymi napisami. Rodzina Meyers�w, rodzice i ich czteroletnia c�reczka, spacerowali po zmierzchu ko�o basenu z p�aszczkami. Kucharz Polikapu wraca� do domu wzd�u� klif�w na po�udnie od pola golfowego. Will Bryant rozcapierzy� pi�� palc�w wolnej r�ki i jeszcze cztery d�oni podtrzymuj�cej telefon. - Tak, to ju� dziewi�cioro - potwierdzi� Trumbo. - S�ucham pana? - zapyta� Stephen Ridell Carter. - Nic, nic - powiedzia� Trumbo. - S�uchaj, Steve, musisz utrzyma� to przez par� dni w tajemnicy przed dziennikarzami. W s�uchawce ozwa�o si� niedowierzaj�ce chrz�kni�cie. - Utrzyma� to w taj emnicy przed dziennikarzami? Panie Trumbo, jak mam to zrobi�? Oni s� w kontakcie z glinami. Z policj� stanow�, z miejscowym wydzia�em zab�jstw w Kailua-Kona, b�dzie- 18 my te� mieli znowu na karku Fletchera... to ten go�� z FBI. I to z samego rana, jak tylko z�o�ymy zawiadomienie. - Nie sk�adaj �adnego zawiadomienia. - Trumbo przesta� wreszcie kr�ci� peda�ami i oddycha� teraz g��boko. Wok� budynku zacz�y si� k��bi� chmury. Przez chwil� w s�uchawce panowa�a cisza. - Panie Trumbo, to by by�o niezgodne z prawem - odezwa� si� w ko�cu Carter. Byron Trumbo zas�oni� spocon� d�oni� mikrofon i spojrza� ukosem na Willa Bryanta. - Kto przyjmowa� tego palanta? - Pan, osobi�cie - odpar� Will. - Wywal� go na zbity pysk - rzuci� Trumbo, a potem zdj�� r�k� z mikrofonu. - Steve, s�uchasz mnie? - Tak, prosz� pana. - Wiesz o jutrzej szym spotkaniu w San Francisco z grup� Sato? - Tak, prosz� pana. - Zdajesz sobie spraw�, jak bardzo zale�y mi na pozbyciu si� tego cholernego ci�aru, zanim utopimy po�ow� naszego kapita�u, �eby go podtrzyma�? - Tak, panie Trumbo. - I wiesz, co to za idioci, ten Sato i jego inwestorzy? Carter nie odpowiedzia� ani s�owem. - W latach osiemdziesi�tych ci faceci stracili po�ow� swojej forsy wykupuj�c Los Angeles - powiedzia� Trumbo - a teraz gotowi s� wsadzi� drug� po�ow� w Mauna Pele i inne przegrane interesy na Hawajach. Ale rozumiesz, Steve... jeste� tam? - Tak, prosz� pana, s�ucham. - Mog� by� g�upi, ale na pewno nie g�usi i nie �lepi. Od ostatniego zagini�cia min�y trzy miesi�ce, mogli wi�c pomy�le�, �e ca�a ta afera to ju� przesz�o��. Przecie� siedzi ten hawajski separatysta... jak on si� nazywa�? - Jimmy Kahekili - powiedzia� Carter. - Nie mia� na kaucj� i trzymaj� go ci�gle w areszcie w Hilo, wi�c to nie mog�a by� jego... - Wszystko mi j edno - przerwa� mu Trumbo - byle tylko ��tki my�la�y, �e morderca jest pod kluczem. Wszystkie te Japonce strasznie trz�s� portkami, Steve. Tury�ci stamt�d boj� si� przyjecha� do Los Angeles, boj� si� przyjecha� do Miami, a nawet tu, do Nowego Jorku... cholera, boj� si� postawi� nog� prawie w ca�ych Stanach. 19 Ale nie na Hawajach. Im si� zdaje, �e na Hawajach nie ma rewolwer�w, a skoro p� archipelagu jest w ich r�kach, nie ma te� nat�oku zwariowanych Amerykan�w. W ka�dym razie chcia�bym, �eby Sato i jego kumple my�leli, �e morderc� by� ten Jimmy Kaheka czy jak mu tam, i �e problem si� sko�czy�, finito. Przynajmniej do czasu zako�czenia negocjacji. Potrzebuj� trzech dni, Steve. Mo�e czterech. Chyba nie ��dam zbyt wiele? Zaleg�a cisza. - Jeste� tam, Steve? - Panie Trumbo - odezwa� si� zm�czony g�os - wie pan, jak po tych zagini�ciach trudno j est utrzyma� miej scowych pracownik�w? Musimy dowozi� ludzi a� z Hilo, a teraz, odk�d wulkan... - Hej - przerwa� mu Trumbo - chodzi ci o to, �e wulkan powinien przyci�gn�� nam go�ci, zgadza si�? Doszli�my zdaje si� do takiego wniosku. Wi�c gdzie oni s�, ci cholerni tury�ci, odk�d wulkan wyczynia te swoje cuda? - ... odk�d wulkan odci�� drog� numerjedena�cie, musimy sprowadza� sezonow� pomoc a� z Waimea - ci�gn�� Carter. - Ch�opcy, kt�rzy znale�li w�zki golfowe, powiedzieli ju� o tym swoim kolegom. Nawet gdybym z�ama� prawo i nie z�o�y� zawiadomienia, nie ma sposobu, �eby�my utrzymali to w ca�kowitej taj emnicy. Zaginieni m�czy�ni maj� rodziny, przyjaci�... Trumbo tak mocno �cisn�� r�czk� treningowego roweru, �e knykcie zrobi�y si� zupe�nie bia�e. - Najak d�ugo te dupki... znaczy si�, ci go�cie zameldowali si� u was, Steve? - Na siedem dni - odpar� po chwili Carter. - A ile czasu sp�dzili w hotelu przed znikni�ciem? - Przyjechali tego popo�udnia... to znaczy, wczoraj. - Wi�c przez sze�� dni nikt nie b�dzie si� spodziewa� ich powrotu. - Na to wygl�da, prosz� pana, ale... - Daj mi trzy z tych sze�ciu dni, Steve. Zrobisz to? W s�uchawce rozleg�y si� jakie� trzaski. - Panie Trumbo, nie mog� obieca� panu wi�cej ni� dwadzie�cia cztery godziny. Mogliby�my t�umaczy� si�, �e prowadzili�my nasze wewn�trzne poszukiwania, �eby si� upewni�, czy ci ludzie rzeczywi�cie zagin�li, ale potem... b�dziemy mie� do czynienia z FBI, prosz� pana. A oni nie byli zbytnio zachwyceni nasz� wsp�prac� przy poprzednich znikni�ciach. My�l�, �e powinni�my... 20 - Zaczekaj chwil� - powiedzia� Trumbo. Wy��czy� mikrofon przyciskiem na uchwycie umocowanym do paska od spodni i odwr�ci� si� do Bryanta. - Will? Sekretarz wy��czy� sw�j telefon. - My�l�, �e on ma racj� - powiedzia�. - �eby nie wiem co zrobi�, gliny i tak po�o�� na tym �ap� w ci�gu jednego albo dw�ch dni. Gdyby wygl�da�o na to, �e co� ukrywamy, hmm... mog�oby by� gor�co. Bardziej ni� kiedykolwiek przedtem. Byron Trumbo kiwn�� g�ow� i powi�d� wzrokiem po parku. ��ki okrywa�y si� stopniowo �nie�nym ca�unem. Jeziorko wygl�da�o z g�ry jak bia�a p�achta. Kiedy Trumbo uni�s� znowu g�ow�, po jego twarzy b��ka� si� niewyra�ny u�mieszek. - Will, jaki mamy program na najbli�szych par� dni? Bryant nie musia� zagl�da� nawet do notesu. - Grupa Sato wyl�duje w San Francisco dzi� p�nym wieczorem. Pan ma si� z nimi spotka� w naszym biurze na Zachodnim Wybrze�u jutro, �eby rozpocz�� negocjacje. Kiedy b�dziemy mieli to za sob� i dojdziemy do porozumienia, Sato zamierza zabra� swoich inwestor�w do Mauna Pele, �eby przed powrotem do Tokio pogra� par� dni w golfa. Trumbo u�miechn�� si� szerzej. - Nie wystartowali jeszcze z Tokio? Will zerkn�� na zegarek. - Nie, prosz� pana. - Ktoznimijest?Bobby? - Tak, Bobby Tanaka. To nasz najlepszy cz�owiek do tej roli, zar�wno ze wzgl�du na znajomo�� japo�skiego, jak i na umiej �tno�� negocjowania z takim m�odym miliarderem jak Sato. Trumbo potrz�sn�� niecierpliwie g�ow�. - Okay, wiem ju�, co zrobimy. Zadzwo� do Bobby'ego i powiedz mu, �e spotkanie zosta�o przeniesione do Mauna Pele. Tam przeprowadzimy negocjacje, a jednocze�nie umo�liwimy im pogranie sobie w golfa. Will poprawi� krawat. W przeciwie�stwie do szefa, kt�ry rzadko wk�ada� garnitur, Bryant mia� na sobie przepisowe ubranie od Armaniego. - Zdaje si�, �e rozumiem... - Ja my�l� - Trumbo wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Gdzie mo�emy najlepiej kontrolowa� rozw�j wypadk�w? Tylko tam, na miejscu. 21 Will Bryant zawaha� si�. - Ale Japo�czycy nie lubi� zmian w ustalonych programach... Trumbo zeskoczy� z roweru, podszed� energicznym krokiem do wieszaka przy biurku, si�gn�� po r�cznik i otar� spocone czo�o. - Pieprz� ich przyzwyczajenia. Poza tym... eee... budzi si� wulkan na wyspie, zgadza si�? - Oba wulkany, o ile mi wiadomo - powiedzia� Will. - Min�o kilkadziesi�t lat, odk�d... - Tak - przerwa� mu Trumbo. - To si� mo�e ju� nie powt�rzy� za naszego �ycia, czy nie tak w�a�nie powiedzia� ten nasz po�ykacz lawy, Hastings? - W��czy� ponownie mikrofon. - Steve, ch�opcze, jeste� tam jeszcze? - Tak, prosz� pana - potwierdzi� Stephen Ridell Carter, kt�ry by� o pi�tna�cie lat starszy od Byrona Trumbo. - Pos�uchaj, dasz nam dwadzie�cia cztery godziny. Przeprowad� wewn�trzne dochodzenie, sprawd� wszystko od g�ry do do�u i zr�b co trzeba, �eby ca�y teren dobrze wygl�da�. A potem wezwij gliny. Ale zanim pozwolisz, �eby ca�e to g�wno wpad�o do wentylatora, daj nam spokojn� dob�, okay? - Tak, prosz� pana. - Carter powiedzia� to zupe�nie bez entuzjazmu. - Odkurz prezydencki apartament i m�j prywatny domek - powiedzia� Trumbo. - B�d� tam dzi� wieczorem, a mniej wi�cej w tym samym czasie zjawi si� Sato i jego grupa. - Tutaj, prosz� pana? - G�os Cartera brzmia� tak, jakby kto� gwa�townie go przebudzi�. - Tak, Steve, u ciebie. Je�eli nadal chcesz zainkasowa� sw�j jeden procent od tej transakcji, �eby nie wspomnie� o porz�dnej odprawie, staraj si�, podczas gdy my b�dziemy podziwia� wulkan i ubija� interes, utrzymywa� wszystkie sprawy tak czy�ciutko, spokojnie i normalnie, jak tylko potrafisz. A potem, kiedy nasi prawnicy posta-wi�ju� ostatni� kropk� nad i, niech sobie ci pieprzeni mordercy lata-j�z siekier� nawet i za moimi Japo�czykami, nic mnie to nie obchodzi. Ale nie wcze�niej, comprendel - Tak, prosz� pana - odpar� ch�odno Carter - ale niech pan pami�ta, panie Trumbo, �e mamy tu tylko dwa tuziny go�ci. Kr��y�y takie plotki... To znaczy, ludzie Sato na pewno zauwa��, �e przesz�o pi��set pokoi i hale �wieci pustkami. Chc� powiedzie�, �e... - Powiemy im, �e opr�nili�my hotel i sza�asy na ich cze�� -powiedzia� Trumbo. - Zapewnimy, �e nie mogli�my pozbawi� ich 22 przyjemno�ci obejrzenia tego pieprzonego wulkanu. Wszystko jedno, co im powiemy, byleby�my tylko sprzedali t� cholern� nieruchomo��. Zr�b co trzeba, Steve, �eby wszystko by�o w porz�dku, jak tam przyj edziemy. - Tak, prosz� pana, ale my�l�, �e... Trumbo wy��czy� telefon. - Will, za dwadzie�cia minut helikopter ma by� na dachu. Zadzwo� na lotnisko i ka� przygotowa� gulfstreama, �eby m�g� wystartowa�, jak tylko przyjad�. Postaw na nogi Bobby'ego i powiedz mu, �e jego zadaniem jest nak�onienie grupy Sato do przylotu na Hawaje. Ma to zrobi� tak, �eby przyj�li to z zadowoleniem. Na koniec zadzwo� do Mayi... nie, sam do niej zadzwoni�, a ty zadzwo� do Bicki i powiedz jej, �e musia�em wyjecha� na par� dni. Nie m�w dok�d. Daj jej drugiego gulfstreama, niech j� zawiezie na Antigu�, do naszego domu. Powiedz, �e do��cz� do niej, jak tylko si� z tym za�atwi�... a z czym, to ju� musisz sam wymy�li�. No i... cholera, gdzie jest teraz Cait? - Tu, w Nowym Jorku, prosz� pana. Konferuje ze swoimi adwokatami. Trumbo mrukn�� pod nosem przekle�stwo i przez drzwi znajduj�ce si� za biurkiem wszed� do wy�o�onej marmurem �azienki. Zewn�trzna szklana �ciana, przy kt�rej zamontowany by� prysznic, wychodzi�a na park. �ci�gn�� szorty, koszulk� i odkr�ci� wod�. - Pieprz�jej adwokat�w. I j�te�. Zr�b wszystko, �eby nie wy-w�cha�a, gdzie jestem i gdzie jest Maya, okay? Will skin�� g�ow� i wszed� za bossem do �azienki. - Panie Trumbo, ten wulkan naprawd� si� budzi. Trumbo wystawi� g�ow� i ow�osione ramiona poza strumie� wody. - Co? - Powiedzia�em, �e ten wulkan wyczynia dziwne rzeczy. Doktor Hastings twierdzi, �e po�udniowy wylot nie wykazywa� od lat dwudziestych tak du�ej sejsmicznej aktywno�ci... obecne wstrz�sy mog� si� okaza� najsilniejsze w ca�ym stuleciu. Trumbo wzruszy� ramionami i wr�ci� pod prysznic. - Tak? - zawo�a�. - My�la�em, �e dymek z wulkanu przyci�gnie nam kup� ciekawskich turyst�w. - Tak, ale mamy k�opot z... Trumbo nie s�ucha� go. - Pogadam z Hastingsem w czasie lotu - krzykn�� zza wodnej zas�ony. - Zadzwo� do Bicki. Powiedz Jasonowi, �eby za pi�� minut 23 mia� gotowy m�j hawajski ekwipunek i poinformuj Briggsa, �e poleci ze mn� sam. Nie chc� zabiera� zbyt wielu ochroniarzy na te rozmowy z Japo�czykami. - Dobrze by by�o... - zacz�� Will. - No, rusz si�, Will -ponagli� Byron Trumbo. Stoj�c ci�gle pod strumieniem wody opar� ci�kie �apska o ociekaj�c� �cian� i spojrza� w d�, w kierunku parku. - Sprzedamy ten beznadziejny interes paczce najg�upszych Japo�czyk�w, jacy pojawili si� w ich kraju od czasu genera��w, kt�rzy nam�wili Hirohito, �eby zbombardowa� Pearl Harbour... Ten kapita� pozwoli nam stan�� znowu na nogi - doda�. Odwr�ci� si� i spojrza� przez wodn� kurtyn� na asystenta. Woda �cieka�a niczym �lina z jego grubych warg. - Do roboty, Will. Asystent wyszed� bez s�owa. Rozdzia� trzeci Marzy�em zawsze, aby los obdarzy� mnie t� �ask� i pozwoli� mi osi��� na sta�e na Wyspach Sandwich, hen, daleko, na kt�rej� z g�r spogl�daj�cych z wysoka na morze. Mark Twain Zapytana kiedy� przez Eleanor Perry, dlaczego odmawia lotu samolotem, jej siedemdziesi�ciodwuletnia w�wczas ciocia Beanie, kt�ra dzi�, mimo dziewi��dziesi�ciu sze�ciu lat na karku, nadal prowadzi�a samodzielne �ycie, wyci�gn�a ksi��k� o dziejach handlu �ywym towarem i pokaza�a jej rysunek, przedstawiaj�cy niewolnik�w st�oczonych mi�dzy pok�adami statku, gdzie by�o nie wi�cej ni� dziewi��dziesi�t centymetr�w od pod�ogi do sufitu. - Widzisz, jak le�� g�owa przy g�owie, przykuci �a�cuchami, tarzaj�cy si� we w�asnych brudach w czasie d�ugiej drogi? - zapyta�a ciocia Beanie wskazuj�c r�k�, kt�ra ju� wtedy by�a ko�cista i usiana starczymi plamkami. Jeszcze w dzieci�stwie widok takich r�k przywodzi� Eleanor na my�l zup� w proszku Campbella. 24 Tamtego dnia, dwadzie�cia cztery lata temu, Eleanor, kt�rej min�� w�a�nie dwudziesty pierwszy rok �ycia i kt�ra dopiero co uko�czy�a college Oberlin - ten sam, w kt�rym teraz wyk�ada�a - popatrzy�a na rysunek niewolniczego statku z afryka�skimi Murzynami zwalonymi na kup� jak k�ody drewna, zmarszczy�a nosek i powiedzia�a: - Widz�, ciociu Beanie. Ale co to ma wsp�lnego z twoj�odmo-w� lotu na Floryd� w odwiedziny do wuja Leonarda? Ciocia Beanie unios�a podbr�dek. - Czy wiesz, dlaczego oni upychali tych czarnuch�w jak �ledzie w beczce, cho� by�o jasne, �e po�owa z nich umrze w czasie podr�y? Eleanor pokr�ci�a przecz�co g�ow�, marszcz�c znowu nos na d�wi�k s�owa �czarnuch". Wtedy, w roku tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym, w kt�rym Eleanor uko�czy�a szko��, �politycznie w�a�ciwy" termin nie wszed� jeszcze w powszechne u�ycie, ale tak czy owak, nie nale�a�o u�ywa� okre�lenia �czarnuch". Cho� Eleanor dobrze wiedzia�a, �e ciocia Beanie jest prawdopodobnie najmniej uprzedzon� osob�, jak� zna�a kiedykolwiek, j�zyk starszej pani zdradza�, �e urodzi�a si� jeszcze w ubieg�ym stuleciu. - Jak �ledzie w beczce, ciociu? Dlaczego? - Dla pieni�dzy - powiedzia�a ciocia Beanie, cofn�a ko�cist� r�k� i zamkn�a ksi��k�. - Z ch�ci zysku. Je�li wt�oczyli tam sze�ciuset Afryka�czyk�w i trzystu z nich umar�o, to i tak op�aca�o im si� lepiej, ni� gdyby pozwolili czterystu odby� drog� w warunkach godnych ludzkiej istoty i stracili stu pi��dziesi�ciu. Dla zysku, zwyczajnie i po prostu. - Ale ja wci�� nie rozumiem... - zacz�a Eleanor i urwa�a. Domy�li�a si�, w czym rzecz. - Ale� ciociu Beanie, samoloty nie s� a� tak zat�oczone. Starsza pani nie odpowiedzia�a, unios�a tylko lekko brwi. - No dobrze, jest w nich troch� t�oczno - przyzna�a Eleanor -ale lot na Floryd� trwa tylko kilka godzin, a gdyby� poprosi�a Dicka, �eby zawi�z� ci� tam samochodem, jazda zaj�aby ci dwa albo trzy dni... - Urwa�a znowu widz�c, �e ciocia Beanie k�adzie t� swoj� ko�cist� d�o� na ksi��ce o handlu niewolnikami, jakby chcia�a powiedzie�: �My�lisz, �e im by�o tak spieszno tam, dok�d p�yn�li?" Teraz, po dwudziestu czterech latach, Eleanor siedzia�a w ekonomicznej klasie prze�adowanego boeinga 747, �ci�ni�ta mi�dzy dwoma grubasami w �rodkowym pasie foteli, ustawionych po pi�� obok siebie, i s�ucha�a paplaniny przesz�o trzystu os�b, st�oczonych za jej plecami. Wyci�ga�a szyj� nad oparciem fotela stoj�cego przed 25 ni�, aby zobaczy� cokolwiek na mrugaj�cym ekranie, na kt�rym odtwarzano w czasie lotu kasety z byle jak dobranymi filmami. U�wiadomi�a sobie, �e jeszcze raz musi przyzna� racj� cioci Beanie. Spos�b odbywania podr�y jest zwykle tak samo wa�ny jak jej cel. Ale nie tym razem. Westchn�a pochylaj�c si� niezgrabnie, �eby wyci�gn�� podr�czn� torb� spod siedzenia fotela stoj�cego na wprost. Pogrzeba�a w niej, zanim nie znalaz�a ma�ego, oprawionego w sk�r� dziennika cioci Kidder, i zacz�a si� rozgl�da� za guzikiem, w��czaj�cym nad g�ow� lampk� do czytania. Gruby m�czyzna po prawej stronie sapn�� ast-matycznie przez sen i po�o�y� spocon� r�k� na oparciu jej fotela, zmuszaj�c Eleanor do odsuni�cia si� w kierunku t�u�ciocha po lewej. Jej palce tak dobrze zna�y dziennik cioci Kidder, �e otworzy�a go na w�a�ciwej stronicy nawet nie patrz�c. 3 czerwca 1866, na pok�adzie, �Boomeranga" Mia�am wiele w�tpliwo�ci co do nieplanowanej wycieczki maj�cej na celu obejrzenie wulkanu na Hawajach. Mimo perspektywy sp�dzenia spokojnego tygodnia w go�cinnym misyjnym domu pa�stwa Lyman w Honolulu, pozwoli�am sobie mimo to ulec wczoraj przekonaniu, �e jest to w moim �yciu jedyna okazja ujrzenia ��ywego wulkanu", i w taki to spos�b dzi� rano znalaz�am si� z baga�ami na pok�adzie, �egnana przez wi�kszo�� czaruj�cych ludzi, kt�rzy wype�nili mi ostatnie dwa tygodnie beztroskimi i pouczaj�cymi zaj�ciami. W naszej �paczce" znalaz�a si� starsza panna Lyman, jej bratanek Thomas z bon�, panna Adams, pan Gregory Wendt, jeden (ten bardziej ponury) z dw�ch wspomnianych przeze mnie bli�niak�w Smith, kt�rzy ucz�szczali na ta�ce w Honolulu, wymuskani niczym owini�te w p��tno pingwiny, panna Dryton z sieroci�ca, wielebny Haymark (ale nie ten przystojny m�ody kap�an, o kt�rym pisa�am w moim wcze�niejszym li�cie, tylko starszy, bardziej oci�a�y duchowny, kt�rego zwyczaj za�ywania tabaki i g�o�nego kichania przy ka�dej okazji wystarczy�by, �eby mnie zach�ci� do samotnego przebywania w kabinie, gdyby tylko nie by�o tam karaluch�w), oraz irytuj�cy m�ody korespondent gazety z Sacramento, kt�rej na moje szcz�cie nigdy nie czyta�am. D�entelmen ten nazywa si� Samuel Cle-mens, ale o powadze jego pisaniny niech za�wiadcz� przechwa�ki, �e publikowa� pod tak �dowcipnym" nom deplume, jak Thomas Jef-ferson Snodgrass. 26 Opr�cz prostackiego sposobu bycia, zbytniej ha�a�liwo�ci i straszliwej pewno�ci siebie, maj�cej swe �r�d�o w tym, �e by� on jedynym dziennikarzem na Wyspach Sandwich dwa tygodnie temu, kiedy wyl�dowali tam rozbitkowie, kt�rzy prze�yli katastrof� klipra �Hornet", pan Clemens jest do pewnego stopnia cz�owiekiem nieobliczalnym, a do tego gburem i zarozumialcem. Stara si� z�agodzi� cho� troch� swe z�e maniery sypi�c ustawicznie dowcipami, ale wi�kszo�� jego �art�w okazuje si� tak samo nieciekawa jak jego obwis�e w�sy. Dzi�, kiedy nasz przybrze�ny statek �Boomerang" opuszcza� port w Honolulu, pan Clemens che�pi� si� przed pani� Lyman i kil-korgiem z nas, jak� to wspania�� �bomb�" by� jego opis trwaj�cych czterdzie�ci trzy dni ci�kich przej�� na otwartym morzu, jakie sta�y si� udzia�em rozbitk�w z �Horneta". Nie mog�am si� powstrzyma� od wtr�cenia kilku pyta� opartych na pewnych wiadomo�ciach, jakich udzieli�a mi przemi�a ma��onka wielebnego Patricka Allwyte, kt�ra na ochotnika pomaga�a w szpitalu i zwierzy�a mi si�, kiedy ca�e Honolulu szala�o na punkcie historii �Horneta". - Panie Clemens - przerwa�am mu z niewinn� min�, przyjmuj�c postaw� wielbicielki, wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami - powiedzia� pan, �e rozmawia� z kapitanem Mitchellem i paroma innymi osobami, kt�re si� uratowa�y? - Ale� tak, panno Stewart - odpar� rudow�osy korespondent. -Przeprowadzenie wywiadu z tymi nieszcz�nikami by�o moim obowi�zkiem i zawodow� przyjemno�ci�. - I dokonaniem, kt�re mo�e zawa�y� na pa�skiej dalszej karierze - podsun�am przesadnie skromnym tonem. Korespondent odgryz� koniuszek cygara i wyplu� go za burt�, jakby znajdowa� si� w szynku. Nie zauwa�y� mrugni�cia pani Lyman, a ja te� uda�am, �e go nie dostrzegam. - Rzeczywi�cie, panno Stewart - powiedzia� ten gryzipi�rek - posun� si� tak daleko, aby przypu�ci�, �e uczyni to ze mnie najlepiej znanego i najbardziej powa�anego cz�owieka na Zachodnim Wybrze�u. Jego u�miech ma, przyznaj�, wiele ch�opi�cego uroku, cho� wedle s��w moich informator�w pan Clemens sko�czy� ju� trzydzie�ci albo trzydzie�ci jeden lat... z ca�� pewno�ci� wyr�s� wi�c z kr�tkich spodenek. - Rzeczywi�cie, panie Clemens - powt�rzy�am za nim jak echo -jaki� to by� dla pana u�miech losu, �e znalaz� si� pan w szpitalu w�a�nie w chwili, gdy dotar� tam kapitan Mitchell i jego towarzysze niedoli... 27 Korespondent wypu�ci� k��b dymu z cygara i odchrz�kn��, wyra�nie zbiry z tropu. - Panie Clemens, poszed� pan wi�c do szpitala, �eby przeprowadzi� wywiad, czy te� by�o inaczej? Dziennikarz chrz�kn�� znowu. - Tak, panno Stewart, wywiad przeprowadzi�em w szpitalu, kiedy kapitan i jego ludzie wracali tam do zdrowia. - Ale czy by� pan w szpitalu osobi�cie, panie Clemens? - spyta�am, ju� bez afektowanej skromno�ci. - Och... nie... hmm... nie osobi�cie- powiedzia� rudow�osy pismak. - Ja... hmm... przes�a�em pytania za po�rednictwem mojego przyjaciela, pana Ansona Burlingame. - Ach, tak! - wykrzykn�am. - Zrobi� to pan Burlingame... wys�annik naszego kraju do Chin! Pami�tam go z balu w poselstwie. Niech�e nam pan wyja�ni, panie Clemens, jak to mo�liwe, aby tak utalentowany i obdarzony prawdziw� pasj� korespondent jak pan korzysta� z cudzego po�rednictwa w tak powa�nej sprawie? Czemu nie odwiedzi� pan osobi�cie kapitana Josiaha Mitchella i tych niedosz�ych ludo�erc�w, �eby przeprowadzi� sw�j wywiad? Odnios�am wra�enie, �e napomykaj�c o tych �niedosz�ych ludo�ercach" da�am do zrozumienia panu Clemensowi, �e ma do czynienia z osob� obdarzon� poczuciem humoru, bo u�miechn�� si� lekko, cho� nadal na jego twarzy malowa�o si� wyra�ne zak�opotanie. - Mo�na by powiedzie�... hmm... panno Stewart, �e by�em... och... troch� niedysponowany. - Mam nadziej�, �e nie by�a to ob�o�na choroba, panie Clemens -stwierdzi�am wiedz�c ca�kiem dok�adnie, �e �r�d�em owej niedyspozycji s�awnego od niedawna korespondenta mog�a by� tylko uprzejmo�� niezast�pionej pani Allwyte. - Nie, nie by�em chory - powiedzia� pan Clemens, b�yskaj�c z�bami zza zas�ony w�s�w. - Troch� tylko niedysponowany, a to dlatego, �e podczas poprzednich czterech dni sp�dzi�em zbyt wiele czasu na ko�skim grzbiecie. Ukry�am twarz za wachlarzem, niczym niewinna panienka na swym pierwszym balu. - Ma pan na my�li... - zacz�am. - Mam na my�li odparzenia od siod�a - powiedzia� pan Clemens, kt�rego literackie triumfy zesz�y chwilowo na dalszy plan. -Wielko�ci srebrnego dolara. Dopiero po tygodniu mog�em znowu chodzi�. Prawdopodobnie do ko�ca �ycia nie wsi�d� na �adne czwo- 28 rono�ne stworzenie. Mam naj�ywsz� nadziej�, panno Stewart, �e krajowcy z Oahu urz�dzaj� jakie� poga�skie obrz�dy, na kt�rych sk�ada si� w ofierze przedstawicieli ko�skiego rodu w ramach ich wulkanicznych rytua��w, i �e pierwszym podjezdkiem, kt�rego wybior�, aby go wrzuci� do ognistego kot�a, b�dzie bestia o ��kowato wygi�tym grzbiecie, kt�ra nabawi�a mnie tylu cierpie�. Pani Lyman i jej bratanek, a tak�e panna Adams i par� innych os�b zupe�nie nie wiedzia�o, co s�dzi� o tym wyznaniu. Co do mnie, to powachlowa�am si� z ukontentowaniem. - No c� -powiedzia�am -dzi�ki niech b�d� niebiosom za pana Burlingame'a. Mo�e tylko s�usznie by si� sta�o, gdyby zosta� on drugim najs�awniejszym i najbardziej powa�anym cz�owiekiem na Zachodnim Wybrze�u, zaraz po panu. Pan Clemens zaci�gn�� si� g��boko dymem z cygara. Wiatr przybra� znacznie na sile, odk�d wyp�yn�li�my na otwarte morze mi�dzy wyspami. - Szcz�liwymzrz�dzeniemlosupanBurlingamejestju�wdrodze do Chin, panno Stewart. - W istocie, panie Clemens - odpar�am - ale nam nie chodzi�o o sprecyzowanie, czyje losy wytyczy�o to wydarzenie, a tylko o ustalenie, kto rzeczywi�cie wp�yn�� na dalsze wydarzenia. - Z tymi s�owy zesz�am z pani� Lyman pod pok�ad na herbat�. Eleanor Perry po�o�y�a oprawiony w sk�r� pami�tnik na kolanach i zauwa�y�a, �e korpulentny s�siad z lewej bacznie si� jej przygl�da. - Interesuj �ca ksi��ka? - zapyta� m�czyzna. W j ego u�miechu kry�a si� fa�szywa szczero�� komiwoja�era. By� o kilka lat starszy od Eleanor, mia� chyba pod pi��dziesi�tk�. - Do�� ciekawa - odpar�a Eleanor i zamkn�a pami�tnik cioci Kidder. Schowa�a go i wcisn�a torebk� stop� do ciasnego pojemnika pod siedzeniem fotela naprzeciwko. Ca�kiem jakby wie�li �adunek �ywego towaru. - Leci pani na Hawaje? - zapyta� m�czyzna o kupieckim w