8117

Szczegóły
Tytuł 8117
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8117 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8117 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8117 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Patterson Podmuchy Wiatru When The Wind Blows Przek�ad: Tomasz Wilusz Wydanie oryginalne: 1998 Wydanie polskie: 1999 Prolog Pierwszy lot 1 � Prosz�, niech kto� mi pomo�e! Czy kto� mnie s�yszy? Pomocy, b�agam! Max nie przestawa�a krzycze�, mimo �e zaczyna�y j� bole� p�uca i gard�o. Jedenastoletnia dziewczynka bieg�a co si� w nogach, byle dalej od znienawidzonej, okropnej �Szko�y�. By�a silna, ale coraz bardziej zm�czona. Jej d�ugie jasne w�osy, rozwiane wiatrem, wygl�da�y niczym pi�kny jedwabny szal. Wydawa�a si� �adna, mimo ciemnych, sinych kr�g�w pod oczami. Wiedzia�a, �e ci ludzie chc� j� zabi�. S�ysza�a, jak przedzieraj� si� przez chaszcze za jej plecami. Obejrza�a si� gwa�townie przez prawe rami�, a� zabola�a j� szyja. Przed oczami Max zamajaczy� obraz Matthew, jej braciszka. Gdzie on jest? Rozstali si� pod sam� �Szko���, gdy z krzykiem rzucili si� do biegu w r�nych kierunkach. Max ba�a si�, �e Matthew ju� nie �yje. Wujek Thomas pewnie go za�atwi�. Thomas zdradzi� ich obydwoje; by�o to dla niej tak bolesne, �e nie mog�a o tym my�le�. �zy p�yn�y po jej policzkach. �owcy zbli�ali si�, s�ysza�a ich ci�kie, szybkie kroki. Pulsuj�ca, pomara�czowoczerwona kula s�oneczna chowa�a si� za horyzont. Wkr�tce zapadn� nieprzeniknione ciemno�ci i na przedg�rzu G�r Skalistych zrobi si� potwornie zimno. Max mia�a na sobie tylko prost� sukienk� z bia�ej bawe�ny, bez r�kaw�w i baletki na cienkiej podeszwie. Szybciej, pop�dza�a sam� siebie, mimo zm�czenia. Na pewno mo�esz biec szybciej. Na pewno. Kr�ta �cie�ka zw�a�a si�, omijaj�c szerokim �ukiem du��, poro�ni�t� mchem ska��. Max bez namys�u przedar�a si� przez g�st� pl�tanin� ga��zi i krzew�w. Nagle zatrzyma�a si�. Dalej ju� nie mog�a p�j��. Nad zaro�lami wznosi�o si� ogrodzenie, wysokie na co najmniej trzy metry. G�r� bieg�y trzy rz�dy pozwijanego drutu kolczastego. Metalowa tabliczka ostrzega�a: UWAGA! OGRODZENIE POD NAPI�CIEM. Max skuli�a si� i obj�a r�kami kolana. Oddycha�a ci�ko, chrapliwie, staraj�c si� powstrzyma� �zy. �owcy byli ju� bardzo blisko. S�ysza�a, wyczuwa�a ich. Wiedzia�a, co musi zrobi�, ale na sam� my�l o tym ogarnia� j� parali�uj�cy strach. To by�o zakazane; nie wolno jej nawet o tym my�le�. � Niech kto� mi pomo�e! Ale w pobli�u nie znalaz� si� nikt, kto m�g�by jej pom�c � nikt, opr�cz niej samej. 2 Kit Harrison lecia� z Bostonu do Denver. By� na tyle przystojny, �eby �ci�ga� na siebie spojrzenia pasa�erek samolotu: szczup�y, metr osiemdziesi�t pi�� wzrostu, jasne rudawe w�osy. Sko�czy� wydzia� prawa na uniwersytecie w Nowym Jorku. A mimo to czu� si� jak ostatnia oferma. Siedzia� w ciasnym fotelu w �rodkowym rz�dzie kabiny pasa�erskiej boeinga 747 American Airlines. By� spocony jak mysz. Wygl�da� tak �a�o�nie, �e sympatyczna i uczynna stewardesa podesz�a do niego i zapyta�a, czy dobrze si� czuje. Mo�e jest chory? Kit zapewni� j�, �e czuje si� dobrze, ale to by�o kolejne k�amstwo, najwi�ksze ze wszystkich. Stan, w jakim si� znajdowa�, okre�lano mianem wstrz�su pourazowego i czasem objawia� si� nieprzyjemnymi atakami l�ku. Po ka�dym z nich Kit czu� si�, jakby mia� umrze� tu i teraz. I tak ju� od niemal czterech lat. Owszem, jestem chory. Tyle �e sprawy maj� si� znacznie gorzej, ni� ktokolwiek mo�e przypuszcza�. Widzi pani, nie powinienem by� w drodze do Kolorado. Oficjalnie jestem na urlopie w Nantucket. W tej chwili powinienem odpoczywa�, uspokaja� sko�atane nerwy, oswaja� si� z my�l�, �e wkr�tce zapewne zostan� wylany z pracy, kt�rej po�wi�ci�em dwana�cie lat �ycia. Oswaja� si� z my�l�, �e nie b�d� ju� agentem FBI, nie osi�gn� sukcesu, �e w�a�ciwie stan� si� nikim. Na jego bilecie widnia�o nazwisko Kit Harrison, naprawd� jednak nazywa� si� Thomas Anthony Brennan. By� agentem FBI i niegdy� wr�ono mu wielk� przysz�o��. Teraz mia� trzydzie�ci osiem lat i ostatnio zaczyna� czu� si� jak cz�owiek w �rednim wieku. Od tej chwili zapomni o swoim dawnym nazwisku. O pracy te�. Nazywam si� Kit Harrison. Jad� do Kolorado, �eby polowa� i �owi� ryby w G�rach Skalistych. B�d� si� trzyma� tej prostej historyjki. Tego k�amstewka. Kit, Tom, czy jak mu tam, lecia� samolotem po raz pierwszy od prawie czterech lat. Dok�adnie od 9 sierpnia 1994 roku. Robi� wszystko, by nie my�le� o tym, co sta�o si� tamtego dnia. Dlatego udawa�, �e �pi, podczas gdy pot sp�ywa� mu po twarzy i szyi, a l�k wype�niaj�cy serce przekracza� poziom krytyczny. Nie m�g� uspokoi� roztrz�sionych nerw�w, nawet na kilka minut. Ale nie mia� wyj�cia. Musia� wej�� na pok�ad tego samolotu. Musia� pojecha� do Kolorado. A wszystko to wi�za�o si� z dniem 9 sierpnia, prawda? Oczywi�cie, �e tak. Wtedy w�a�nie rozpocz�� si� wstrz�s pourazowy. To, co Kit robi� teraz, robi� dla Kim, Tommy�ego i Michaela � ma�ego Mike�a. Aha, no i przy okazji oddawa� ogromn� przys�ug� niemal wszystkim mieszka�com tej planety. Mo�e to i dziwne � ale prawdziwe, przera�aj�co prawdziwe. Jego zdaniem, to, co go tu �ci�gn�o, by�o najwa�niejszym wydarzeniem w dziejach ludzko�ci. Chyba �e oszala�. Czego nie mo�na by�o wykluczy�. 3 Pi�ciu uzbrojonych m�czyzn bieg�o cicho i zwinnie po�r�d ska�, strzelistych osik i sosen ��tych, charakterystycznych dla tej cz�ci G�r Skalistych. Wiedzieli, �e lada chwila dogoni� t� ma��. Przecie� ucieka�a pieszo. Biegli szybkim truchtem, ale od czasu do czasu m�czyzna na czele grupki przyspiesza� nieco tempo. Wszyscy uwa�ali si� za dobrych tropicieli, ale on by� z nich najlepszy. Urodzony przyw�dca. Bardziej skoncentrowany, opanowany od pozosta�ych, �wietny �owca. M�czy�ni wygl�dali na spokojnych, ale w ich duszach czai� si� l�k. Sytuacja wygl�da�a gro�nie. Musieli schwyta� t� dziewczyn� i przyprowadzi� j� z powrotem. Nie nale�a�o dopu�ci� do tego, by si� tu znalaz�a. W obecnej sytuacji dyskrecja nabiera�a ogromnego znaczenia. Dziewczyna mia�a zaledwie jedena�cie lat, ale posiada�a �dary�, co mog�o powa�nie utrudni� �owcom zadanie. Mia�a wyostrzone zmys�y i by�a niezwykle silna jak na sw�j wiek i p�e�. Istnia�a te� mo�liwo��, �e spr�buje odfrun��. Nagle zobaczyli drobn� sylwetk�, odcinaj�c� si� na tle ciemnoniebieskiego nieba. � Tinkerbell. P�nocny zach�d, pi��dziesi�t stopni � krzykn�� dow�dca grupy. M�wili na ni� Tinkerbell, cho� nie znosi�a tego przydomka. Reagowa�a tylko na imi� Max, kt�re nie by�o skr�tem od Maxime czy Maksymilian, ale od Maximum. Mo�e dlatego, �e zawsze dawa�a z siebie wszystko. Zawsze sz�a na ca�o��. Tak jak w tej chwili. Widzieli j� dok�adnie. Bieg�a ile si� w nogach. By�a bardzo blisko ogrodzenia. Nie mog�a wiedzie� o jego istnieniu. Nigdy jeszcze nie odesz�a tak daleko od domu. Wszyscy patrzyli na ni�. �aden z �owc�w nie by� w stanie nawet na chwil� oderwa� od dziewczynki oczu. Z unosz�cymi si� na wietrze w�osami, zdawa�a si� p�yn�� w g�r� stromego, skalistego zbocza. Porusza�a si� niezwykle zwinnie jak na tak ma�� dziewczynk�. Tutaj, na otwartym terenie, nie wolno jej by�o lekcewa�y�. Harding Thomas, id�cy na czele, nagle zatrzyma� si� i podni�s� r�k�. Pozostali pocz�tkowo nie rozumieli, o co mu chodzi: my�leli, �e dziewczyna ju� im si� nie wymknie. Ale wtedy oderwa�a si� od ziemi i pofrun�a nad drutem kolczastym wie�cz�cym wysokie ogrodzenie. �owcy patrzyli na ni� w niemym podziwie. Krew t�tni�a im w uszach. Nie mogli uwierzy� w�asnym oczom. Dziewczynka roz�o�y�a szeroko bia�e, zako�czone srebrzy�cie skrzyd�a. Powoli unios�a je ku g�rze. Ich rozpi�to�� wynosi�a prawie trzy metry. Pi�ra po�yskiwa�y w s�o�cu. Max roz�o�y�a je na ca�� szeroko��, wydawa�o si� bez najmniejszego wysi�ku. By�a pi�kna, urodzona, by lata�. Macha�a srebrzystobia�ymi skrzyd�ami w g�r�, w d�, w g�r�, w d�. Powietrze zdawa�o si� nie�� j� naprz�d, niczym li�� na wietrze. � Wiedzia�em, �e spr�buje uciec g�r� � warkn�� Thomas, zwracaj�c si� do pozosta�ych. � Szkoda. Podni�s� karabin do ramienia. Jeszcze sekunda, dwie, a dziewczyna zniknie za najbli�sz� �cian� kanionu. Poci�gn�� za spust. Ksi�ga pierwsza Genezis 13:7 ROZDZIA� 1 Kiedy zauwa�y�am Keitha Duffy�ego i jego c�reczk�, nios�cych ci�ko rann� �ani� do �Zwierzy�ca�, jak nazywam m�j ma�y szpital zwierz�cy w Bear Bluff w stanie Kolorado, mniej wi�cej pi��dziesi�t minut jazdy autostrad� na p�nocny zach�d od Boulder, domy�li�am si�, �e nie b�dzie to zwyk�y dzie�. Z g�o�nika magnetofonu p�yn�� chrapliwy g�os Sheryl Crow. Kiedy zobaczy�am Duffy�ego z tym biednym zwierz�ciem, stoj�cego jak osio� przed Abstrakcj�, Bia�a R�a II, moim ulubionym plakatem Georgii O�Keefte, natychmiast wy��czy�am muzyk�. Ju� na pierwszy rzut oka by�o wida�, �e ci�ko ranna �ania jest w ci��y. Gdy Duffy z trudem u�o�y� j� na stole, toczy�a wok� dzikimi �lepiami i rzuca�a si� na wszystkie strony, cho� niezbyt gwa�townie; wygl�da�o na to, �e mia�a z�amany kr�gos�up w miejscu, gdzie uderzy� j� chevy z nap�dem na cztery ko�a, kt�rym je�dzi� Duffy. Dziewczynka szlocha�a, a jej ojciec by� wyra�nie przybity. Pomy�la�am sobie, �e i on w ko�cu p�knie. � Pieni�dze nie graj� roli � powiedzia�. Pieni�dze rzeczywi�cie nie gra�y roli, poniewa� �ani tak czy inaczej nie da�oby si� uratowa�. M�ody jele� natomiast mia� pewn� szans� prze�ycia. Je�li do porodu zosta�o niewiele czasu. Je�li p��d nie zosta� zbyt mocno poturbowany przez dwutonow� ci�ar�wk�. I je�li zostanie spe�nionych jeszcze kilka warunk�w. � Nie mog� uratowa� �ani � powiedzia�am do ojca dziewczynki. � Przykro mi. Duffy skin�� g�ow�. By� budowniczym i jednym z miejscowych my�liwych. Ja uwa�a�am go za t�paka. Najlepiej pasowa�o do niego okre�lenie �bezmy�lny�; cho� mo�e to w�a�nie by�o jego najwi�ksz� zalet�. Wyobra�a�am sobie, jak musi si� czu� ten cz�owiek, zazwyczaj przechwalaj�cy si� upolowan� zwierzyn� gdy s�yszy, jak jego c�reczka prosi, by uratowa� �ycie jakiej� tam �ani. Jedn� z wielu irytuj�cych wad Duffy�ego by�o to, �e od czasu do czasu zagl�da� tu i bezczelnie mnie podrywa�. Naklejka na zderzaku jego samochodu g�osi�a: POPIERAJ OCHRON� �RODOWISKA. URZ�D� BALANG�. � A m�ode? � spyta�. � Mo�e si� uda � odpar�am. � Pom� mi da� jej narkoz�, to zobaczymy. Delikatnie wsun�am mask� na pyszczek �ani. Wcisn�am peda� i przez rurk� z sykiem pop�yn�� halotan. W br�zowych �lepiach �ani pojawi� si� strach i niewyobra�alny smutek. Wiedzia�a, co j� czeka. Ma�a dziewczynka obj�a brzuch �ani i zanios�a si� g�o�nym p�aczem. Bardzo j� lubi�am. W jej oczach wida� by�o si�� ducha. Przynajmniej c�rka uda�a si� Duffy�emu. � Cholera, cholera � zakl��. � Zauwa�y�em j� dopiero, jak wyl�dowa�a na klapie silnika. Zr�b, co w twojej mocy, Frannie � doda�, zwracaj�c si� do mnie. Delikatnie odci�gn�am dziewczynk� od �ani. Wzi�am j� za ramiona i odwr�ci�am ku sobie. � Jak masz na imi�, kochanie? � Angie � odpar�a, �ykaj�c �zy. � Angie, pos�uchaj mnie, kochanie. �ania niczego w tej chwili nie czuje, rozumiesz? To nie b�dzie jej bola�o. Obiecuj�. Angie przytuli�a si� do mnie i przytrzyma�a z ca�ej si�y. Pog�adzi�am j� po plecach i powiedzia�am, �e b�d� musia�a u�pi� �ani�, ale zrobi� wszystko, �eby uratowa� ma�e. � Prosz�, prosz�, prosz� � powtarza�a Angie. � B�dzie wam potrzebna koza. Do karmienia ma�ego � informowa�am Duffy�ego. � Mo�e nawet dwie albo trzy. � �aden problem � odpar�. Kupi�by karmi�ce s�onice, gdybym kaza�a mu to zrobi�. Nade wszystko pragn�� uszcz�liwi� swoj� c�reczk�. Poprosi�am ich, �eby wyszli i pozwolili mi pracowa�. Musia�am przeprowadzi� krwaw�, ci�k� i paskudn� operacj�. ROZDZIA� 2 Kiedy Duffy przyszed� z rann� �ani� do �Zwierzy�ca�, by�a ju� si�dma wieczorem; od tego czasu up�yn�o oko�o dwunastu minut. Nieszcz�sne zwierz� le�a�o na stole nieprzytomne i bardzo mi go by�o szkoda. Moja siostra, Carole, zawsze nazywa�a mnie Mazgajowat� Frannie. M�j m��, David, te� lubi� tak na mnie m�wi�. Nieca�e p�tora roku temu David zosta� zastrzelony na parkingu przed szpitalem komunalnym w Boulder. Wci�� nie mog�am si� z tym pogodzi�, wci�� ogarnia�a mnie rozpacz. Mo�e by�oby mi l�ej, gdyby policja schwyta�a zab�jc� Davida, ale tak si� nie sta�o. Otworzy�am brzuch �ani i przeci�am �cian� macicy. Wyci�gn�am ma�ego jelenia, modl�c si�, bym nie musia�a go u�pi�. P��d mia� oko�o sze�ciu miesi�cy i na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e jest zdrowy. Ostro�nie przeczy�ci�am palcami jego przew�d oddechowy i na�o�y�am na ma�y pyszczek mask� tlenow�. Pu�ci�am tlen. Klatka piersiowa jelonka drgn�a. Zacz�� oddycha�. I wtedy z jego pyszczka wyrwa� si� pisk. Bo�e m�j, c� za cudowny d�wi�k. Powsta�o nowe �ycie. O rany, w takiej chwili zawsze ogarnia mnie wzruszenie. Mazgajowata Frannie. Otar�am twarz z krwi, kt�r� pochlapa�am si� w czasie operacji. Jelonek piszcza� w mask� tlenow�, a ja pozwoli�am tej ma�ej sierotce wtuli� si� w matk� cho�by na chwil�. A nu� jelenie maj� dusze... niech matka po�egna si� ze swoim dzieckiem. Od��czy�am przew�d, nape�ni�am strzykawk� i u�pi�am �ani�. Nawet nie zorientowa�a si�, kiedy �ycie z niej ulecia�o. W lod�wce sta�a puszka koziego mleka. Nape�ni�am nim butelk� i w�o�y�am j� na kilka sekund do kuchenki mikrofalowej. Zdj�am jelonkowi mask� tlenow� i wsun�am mu smoczek do pyszczka. Male�stwo zacz�o ssa�. Jelonek by� naprawd� pi�kny, mia� �liczne br�zowe �lepka. Bo�e, czasami naprawd� kocham to, co robi�. Duffy i jego c�reczka siedzieli wtuleni w siebie na le�ance w poczekalni. Poda�am Angie jelonka. � Moje gratulacje � powiedzia�am. � To dziewczynka. Odprowadzi�am ca�� tr�jk� do porysowanego i powyginanego auta. Da�am im puszk� koziego mleka, m�j numer telefonu i pomacha�am na po�egnanie. Pomy�la�am sobie, jaka to ironia losu, �e jelonek b�dzie jecha� tym samym samochodem, kt�ry zabi� jego matk�. Marzy�am o gor�cej k�pieli, lampce sch�odzonego chardonnay, pieczonym kartoflu posmarowanym serem � drobnych przyjemno�ciach, jakie niesie ze sob� �ycie. W pewnym sensie by�am z siebie dumna. Ju� dawno nie czu�am takiej satysfakcji, co najmniej od czasu, kiedy �mier� Davida ca�kowicie zmieni�a wszystko wok� mnie. Gdy ruszy�am z powrotem w stron� ma�ego szpitala, u�wiadomi�am sobie, �e na parkingu stoi samoch�d, b�yszcz�cy czarny jeep cherokee. Drzwi otworzy�y si� i z samochodu wysiad� nieznajomy m�czyzna. �wiat�o reflektor�w pada�o na niego od ty�u, oblewaj�c jasn� po�wiat�. By� wysoki, szczup�y, ale umi�niony, i mia� g�ste jasne w�osy. Szybko ogarn�� spojrzeniem okolic�. Du�y ganek ozdobiony karmnikami dla kolibr�w i kilkoma r�kawami wskazuj�cymi kierunek wiatru. M�j sfatygowany g�rski rower. Dzikie kwiaty wok� budynku � �ubin i stokrotki. To, co powiem teraz, zabrzmi do�� dziwnie. Widzia�am tego cz�owieka pierwszy raz w �yciu. Ale nie wiadomo dlaczego skoncentrowa� si� na nim m�j limbiczny m�zg, ma�y idiotyczny narz�d, tak prymitywny, �e nie uznaje logicznego my�lenia. Mia�am irracjonalne wra�enie, �e sk�d� znam tego cz�owieka. A moje serce, przez ostatnie kilka miesi�cy twarde jak kamie�, zadr�a�o i przez chwil� bi�o mocniej. Szczerze m�wi�c, troch� mnie to wkurzy�o. Dosz�am do wniosku, �e nieznajomy zgubi� drog�. � Zamykamy ju� dzisiaj � powiedzia�am. Patrzy� na mnie, niewzruszony. Potem zapyta�. � Doktor O�Neill? � Co� jestem panu winna? � odpar�am. To stary dowcip, ale bardzo mi si� podoba�. Poza tym, musia�am odreagowa� b�l, jaki sprawi�o mi u�pienie �ani. Nieznajomy u�miechn�� si�, jego niebieskie oczy rozb�ys�y, a ja zda�am sobie spraw�, �e nie mog� oderwa� od nich wzroku. � Czy pani Frances O�Neill? � Tak. Prosz� mi m�wi� Frannie. Cho� nieznajomy mia� kamienn� twarz, wydawa�o mi si�, �e jest w niej te� troch� ciep�a. Jego oczy wpija�y si� we mnie. Mia� zgrabny nos i kszta�tny podbr�dek. Wygl�da� a� za dobrze. By� nieco podobny do Toma Cruise�a, mia� w sobie te� co� z Harrisona Forda. A przynajmniej tak to wygl�da�o tego wieczoru w �wiat�ach jeepa. Nieznajomy zdj�� wygnieciony kapelusz i jego jasne w�osy rozb�ys�y w blasku reflektor�w. Podszed� bli�ej i stan�� przede mn� w ca�ej okaza�o�ci; wygl�da� niczym model ze zdj�cia w katalogu wysy�kowym L.L.Bean, albo firmy Eddie Bauer�s. Mia� �miertelnie powa�n� min�. � Przys�a�a mnie tu agencja Hollander and Cowell. � Jeste� handlarzem nieruchomo�ci? � wychrypia�am. � Przyszed�em w nieodpowiedniej chwili? � spyta�. � Przepraszam. � Dobrze, �e chocia� by� grzeczny. � Czemu tak uwa�asz? � spyta�am. By�am �wiadoma, �e moje d�insy s� przesi�kni�te krwi�, a bluza przypomina obraz Jacksona Pollocka. � A� strach pomy�le�, jak wygl�da facet, kt�remu da�a� w ko�� � powiedzia�, ogl�daj�c mnie od st�p do g��w. � A mo�e odprawiasz jakie� rytua�y? � Niekt�rzy nazywaj� to weterynari� � odpar�am. � Dobrze wi�c, o co chodzi? Dlaczego Hollander and Cowell przysy�a ci� o tak p�nej porze? Wskaza� kciukiem centrum Bear Bluff, gdzie znajdowa�o si� biuro agencji nieruchomo�ci. � Jestem twoim nowym lokatorem. Dzi� po po�udniu podpisa�em wszystkie papiery. Ludzie z agencji m�wili, �e zostawi�a� wszystko w ich r�kach. Prawie zapomnia�am o tym, �e postanowi�am wynaj�� ten dom. Sta� w lesie, mniej wi�cej czterysta metr�w za klinik� i s�u�y� jako domek my�liwski do czasu, gdy wprowadzi�am si� tam z Davidem. Po jego �mierci zacz�am sypia� w ma�ym pokoiku w szpitalu. Wiele si� wtedy zmieni�o w moim �yciu, i bynajmniej nie na lepsze. � To jak? Mog� obejrze� ten dom? � spyta� cz�owiek z katalogu L.L.Bean. � Za szpitalem jest �cie�ka, kt�ra tam prowadzi. Idzie si� cztery-pi�� minut. Wiem, �e to troch� uci��liwe, ale dom jest tego wart. Drzwi s� otwarte. � Mam go obejrze� sam, bez przewodnika? � spyta�. � Ch�tnie bym ci pomog�a, ale zanim p�jd� spa�, musz� jeszcze zar�n�� par� kurczak�w i rzuci� kilka zakl��. Dam ci latark�... � Nie trzeba, mam swoj� w samochodzie � powiedzia�. Ruszy� w stron� jeepa. Odprowadzi�am go spojrzeniem. Mi�o si� na niego patrzy�o. Szed� pewnym, ale nie zawadiackim krokiem. � Hej � krzykn�am. � A jak masz na imi�? Obejrza� si� i zawaha� przez u�amek sekundy. � Kit � powiedzia� wreszcie. � Kit Harrison. ROZDZIA� 3 Nigdy nie zapomn� tego, co sta�o si� potem. By�o to dla mnie tak wielkim wstrz�sem, �e poczu�am si�, jakby kto� kopn�� mnie w �o��dek, a mo�e nawet w skro�. Kit Harrison si�gn�� do jeepa i uczyni� co� strasznego � ze srebrzystego stojaka na bro� wyj�� strzelb� my�liwsk�. Co za sukinsyn. Nie wierzy�am w�asnym oczom. Dosta�am g�siej sk�rki. Krzykn�am do niego, g�o�no, co niecz�sto mi si� zdarza. � Chwil�! Hej! Ty! Czekaj! Moment! Zwr�ci� si� do mnie twarz�. Mia� ca�kowicie spokojn� min�. � Co? � spyta�. Czy rzuca� mi wyzwanie? By� na tyle bezczelny? � S�uchaj no. � Pu�ci�am drzwi, kt�re zatrzasn�y si� g�o�no. Podesz�am do Harrisona. Nie ma mowy, �eby na mojej ziemi mieszka� kto�, kto wozi ze sob� strzelb� my�liwsk�. Nie ma mowy! Po moim trupie. � Zmieni�am zdanie. Nic z tego nie b�dzie. Nie mo�esz zamieszka� w moim domu. Nie �ycz� sobie tam �adnych my�liwych. �adnych ale! Bez s�owa odwr�ci� si� i zatrzasn�� schowek. Ten bezczelny typ zachowywa� si�, jakby nie s�ysza�, co do niego m�wi�. � Przykro mi � powiedzia� nie patrz�c na mnie. � Zawarli�my umow�. � W�a�nie straci�a wa�no��! Nie s�ysza�e�, co m�wi�am? � Umowa to umowa � odpar�. Wyci�gn�� z samochodu latark�, czerwonaw� torb�, drug� r�k� za� podni�s� t� okropn� strzelb�. By�am jak w amoku, powtarza�am bez przerwy �S�uchaj no�. Ale on nie zwraca� na mnie uwagi, wydawa�o si�, �e nic do niego nie dociera. Zamkn�� nog� drzwi samochodu, w��czy� latark� i jakby nigdy nic ruszy� �cie�k� w stron� lasu. Wkr�tce rozp�yn�� si� w ciemno�ciach. Krew t�tni�a mi w uszach. W moim domu zamieszka� cholerny my�liwy. ROZDZIA� 4 Zapada� ju� zmrok, a �owcy ci�gle nie mogli znale�� cia�a tej ma�ej. Doskwiera�o im zimno i g��d, byli w�ciekli jak cholera, no i bali si�. Je�li zawiod�, spotkaj� ich przykre konsekwencje. Musieli znale�� t� dziewczyn�. I ch�opaka te� � Matthew. Pi�ciu �owc�w przedziera�o si� przez g�ste zaro�la, gdzie, jak im si� zdawa�o, spad�a ta dziewczyna. Powinna tu by�! Musieli wytropi� okaz zwany Tinkerbell i zniszczy� j�, je�li jeszcze �y�a po upadku z du�ej wysoko�ci. U�pi� Tinkerbell, my�la� Harding Thomas, prowadz�c grup� poszukiwawcz�. By� to eufemizm, kt�ry czyni� takie chwile �atwiejszymi do zniesienia: u�pi� kogo�. Tak, jak to si� robi ze zwierz�tami. To nie jest �mier� ani morderstwo � po prostu spokojny sen. Wydawa�o mu si�, �e wie, w kt�rym dok�adnie miejscu dziewczyna spad�a z nieba jak kamie�, ale cia�a nie by�o ani na ziemi, ani po�r�d ga��zi wysokich jode�. Nie mogli jej tu zostawi�; nie wolno dopu�ci� do tego, by odnale�li j� jacy� tury�ci. To dopiero by�aby tragedia. � Tinkerbell, s�yszysz mnie? Jeste� ranna, kochanie? Chcemy ci� tylko zabra� do domu. To wszystko � krzycza� Thomas, staraj�c si� przybra� jak naj�agodniejszy ton. Nie mia� z tym k�opotu, bo naprawd� lubi� Max i Matthew. Imi� �Tinkerbell� by�o pseudonimem, ale Thomas zawsze tak nazywa� t� ma��. Matthew natomiast by� �Piotrusiem Panem�, a sam Thomas �wujkiem Tommym�. � Tinkerbell, gdzie jeste�? Wyjd� do nas, prosz�. Nie zrobimy ci krzywdy, kochanie. Nawet si� na ciebie nie gniewam. To ja, wujek Tommy. Mo�esz mi zaufa�. Komu zaufasz, jak nie mnie? � S�yszysz? No chod�, ma�a. Wiem, �e gdzie� tam jeste�. Zaufaj wujkowi Thomasowi. Nikt inny nie mo�e ci pom�c. ROZDZIA� 5 Max �y�a. Niesamowite, niesamowite, niesamowite! Ale by�a postrzelona i nie wiedzia�a, jak ci�ko jest ranna. Pewnie nie bardzo, bo jeszcze nie zemdla�a i wygl�da�o na to, �e nie straci�a wiele krwi. Przez wiele godzin trzyma�a si� czubka drzewa, ukryta w�r�d g�stych ga��zi. Mia�a nadziej�, �e nikt jej nie widzi. Pr�bowa�a si� nie rusza�. By� cicho. Pozosta� nie zauwa�on�. Max dr�a�a na ca�ym ciele. To wymyka�o si� spod kontroli. Pragn�a mie� przy sobie Matthew. Razem czuliby si� o wiele pewniej. Zawsze sobie pomagali. W szkole byli nieroz��czni. Pani Beattie, jedyna naprawd� mi�a osoba, kt�r� tam poznali, nazywa�a ich �papu�kami nieroz��czkami� albo �Bolkiem i Lolkiem�. Po jej �mierci wszystko si� popsu�o. Strasznie. Las roi� si� od ludzi. Tych z�ych � najgorszych, jakich mo�na sobie wyobrazi�. By�o ich co najmniej p� tuzina. �owcy � mordercy. Gor�czkowo szukali jej i Matthew. Mieli karabiny i latarki. A najgorszym z nich okaza� si� wujek Thomas. Udawa� przyjaciela... ale to w�a�nie on zajmowa� si� usypianiem. By� nauczycielem, naukowcem i po prostu morderc�. � �Nic z�ego ci nie zrobimy, kochanie� � przedrze�nia�a go, na�laduj�c jego fa�szywy, nieszczery ton. Dobrze, �e nie musia�a patrze�, jak przedzieraj� si� przez zaro�la. Mia�a doskona�y s�uch. Potrafi�a wyodr�bni� d�wi�ki r�ni�ce si� od siebie cz�stotliwo�ci� o tysi�czne cz�ci sekundy. To by� jeden z jej najwspanialszych dar�w. Potrafi�a wychwyci� dochodz�ce z daleka bzyczenie komar�w i gniewne trele strzy�yka. S�ysza�a szelest li�ci osiki dolatuj�cy z odleg�o�ci o�miuset metr�w. Ciekawe, czy Matthew jest gdzie� w pobli�u, my�la�a. Czy on te� nads�uchuje? � Tinkerbell, s�yszysz mnie? Oczywi�cie, �e s�ysza�a tych �a�osnych psycholi, kt�rzy polowali na ni�. S�ysza�a ich ju� z daleka. S�ysza�a ka�dy krok, ka�de kaszlni�cie i poci�gni�cie nosem, ka�dy ich oddech, oby ostatni. Jeden z �owc�w odezwa� si�. Max rozpozna�a g�os szczeg�lnie nieprzyjemnego stra�nika ze �Szko�y�. � Szkoda, �e nie wzi�li�my ze sob� ps�w. � Dobra, dobra, nie m�drzyj si� � prychn�� kto� inny i wybuchn�� �miechem. � To tylko dzieci. Je�li nie potrafimy znale�� jakiego� tam g�wniarza, to pora przej�� na emerytur�. Psy! Max o ma�o nie krzykn�a ze strachu. Psy potrafi�yby j� odnale��. By�y w tym lepsze od ludzi. One te� mia�y niezwyk�e dary. Cz�owiek to najs�abszy gatunek. Mo�e dlatego ludzie potrafili by� najokrutniejszymi stworzeniami. Zn�w zerwa� si� w�ciek�y, zawodz�cy wiatr, a Max u�wiadomi�a sobie, �e jest jej zimno. Przywar�a do drzewa, nads�uchuj�c bacznie. Rozmowy �owc�w ucich�y. Na razie odeszli. Powoli, zmagaj�c si� z b�lem, zjecha�a po pniu sosny na d� i ostro�nie wesz�a w zaro�la. Potem zerwa�a si� do biegu. Musia�a znale�� schronienie. Musia�a odnale�� Matthew, zanim b�dzie za p�no. ROZDZIA� 6 Jego trzyletni syn, ma�y Mike, z upodobaniem powtarza�, �e �okrutnie si� boi ciemno�ci�. Kit uwielbia� to wyra�enie. Zawsze, gdy s�ysza� te s�owa z ust syna, wydawa� z siebie radosny ryk i przyciska� Mike�a do piersi. Do dzisiaj Kit pami�ta� te s�odkie u�ciski. Na ich wspomnienie ogarnia� go b�l i poczucie pustki, jakby kto� wyrwa� mu dusz� i wyrzuci� j� na stos �mieci. Znalaz� si� naprawd� w trudnej sytuacji. Prowadzi� �ledztwo w sprawie, kt�r� uwa�a� za najwa�niejsz� w swojej karierze � ale nie powinien tego robi�. Odebrano mu j�, do licha. Kto wie, mo�e ju� zosta�a oficjalnie zamkni�ta. Dlatego te�, owszem, �okrutnie si� ba��. Sprz�t do wspinaczki i ubrania zostawi� w domku, tak, by wszystko wygl�da�o najzupe�niej normalnie na wypadek, gdyby kto� zechcia� go obserwowa� albo przeszuka� pok�j. By�o mo�liwe, a nawet bardzo prawdopodobne, �e zdecyduje si� na to Frannie O�Neill b�d� ktokolwiek inny. Domek by� skromny, urz�dzony bez zbytniego przepychu, ale zaskakuj�co przytulny. W saloniku znajdowa� si� kominek w stylu Rumford, wyrze�biony z wydobywanego w okolicy granitu. Na obramowaniu sta�y wyklepane m�otkiem cynkowe latarnie. ��ko przykryte by�o narzut� z baraniej sk�ry. Kit zaci�gn�� zas�ony i szybko si� rozebra�. Wy��czy� �wiat�o i po�o�y� si�, wsuwaj�c pod ��ko strzelb�. W�a�ciwie mia� j� tylko po to, by wygl�da� na zwyczajnego my�liwego, ale przy okazji mog�a si� przyda� do obrony. Na pewno nie zaszkodzi. Powinienem by� w Nantucket na urlopie. Dochodzi� do siebie; odzyskiwa� r�wnowag� psychiczn�. Mo�e rzeczywi�cie nale�a�o tam pojecha�. Ale tego nie zrobi�em, zgadza si�? Ju� drugi raz schrzani�em spraw�. Pierwszy raz zdarzy�o mi si� to 9 sierpnia 1994 roku. Zamkn�� oczy, ale nie zapad� w sen. Czeka�. Wspomina� rozmow� z zast�pc� dyrektora FBI. Doprowadzi� do tego spotkania bez wiedzy swojego bezpo�redniego prze�o�onego. Pami�ta� najwa�niejsze fragmenty tej rozmowy tak wyra�nie, jakby to by�o wczoraj. Zast�pca dyrektora patrzy� na niego z nie skrywan� wy�szo�ci� i zdawa� si� nie dowierza�, �e musi traci� czas dla jakiego� podrz�dnego agenta. � Ja b�d� m�wi�, pan b�dzie s�ucha�, agencie Brennan. � Cel tego spotkania jest inny � odpar� wtedy Tom. � Tak si� panu wydaje, bo nie wie pan, dlaczego si� spotkali�my. � Nie, prosz� pana, chyba nie. � Idziemy panu na r�k� ze wzgl�du na tragedi�, jaka spotka�a pana w �yciu osobistym. Ale pan nam to utrudnia, prawie �e uniemo�liwia. Prosz� mnie wys�ucha� i niech pan s�ucha uwa�nie. Nie mo�e si� pan porywa� z motyk� na s�o�ce. Zako�czy pan to polowanie na czarownice. Kr�tko m�wi�c, albo pan odpu�ci sobie spraw� zaginionych lekarzy, albo nie ma pan czego u nas szuka�. Zrozumiano? Kit le�a� w ciemno�ciach. Mo�e nie potrafi� dok�adnie powt�rzy� s��w zast�pcy dyrektora, ale dobrze pami�ta� ich sens. No i owszem, zrozumia�, czego si� od niego wymaga. Dlatego znalaz� si� tu, w Kolorado. Dokona� wyboru. Sumienie okaza�o si� wa�niejsze ni� kariera. Nie by�o ju� dla niego �adnej szansy. ROZDZIA� 7 Kwadrans po jedenastej tej samej nocy Kit odrzuci� na bok narzut� z baraniej sk�ry i wsta� z ��ka. Szybko ubra� si�, nie zapalaj�c �wiat�a. Wcisn�� na siebie czarn� koszulk� i czarne spodnie od dresu. Na g�ow� w�o�y� czarn� czapk� z daszkiem, a na nogi trampki converse � takie, jakie nosi� Larry Bird. Kit nie uznawa� innej marki, odk�d sko�czy� dziesi�� lat i biega� po drogach i twardych nawierzchniach plac�w zabaw po�udniowego Bostonu. Ksi�yc by� w pe�ni. Podszed�szy do okna, Kit obserwowa� zaro�la, od lewej strony do prawej. Powtarza� t� czynno�� dot�d, a� upewni� si�, �e nikogo tam nie ma, �e nikt nie obserwuje domku, nie czeka, a� g��wny lokator wyjdzie. Kit otworzy� drzwi i wy�lizn�� si� na �wie�e, ch�odne powietrze. Czu� si� troch� jak Mulder, g��wny bohater serialu Z Archiwum X. W�a�ciwie nie troch�, lecz bardzo; por�wnanie to wcale nie nastraja�o go optymistycznie, poniewa� Mulder mia� wyj�tkowo nier�wno pod sufitem. Kit Harrison ruszy� kr�t� �cie�k�, wiod�c� przez las do szpitala dla zwierz�t. Wiedzia�, �e Frances O�Neill mieszka tam od �mierci m�a, Davida. O doktorze Davidzie Mekinie Kit te� wiele s�ysza�. Prawd� m�wi�c, wiedzia� o nim wi�cej ni� o jego �onie. David Mekin studiowa� embriologi� na M.I.T. w latach osiemdziesi�tych. Potem podj�� prac� w San Francisco. Kit mia� tuzin kartek zapisanych najprzer�niejszymi informacjami na temat doktora Mekina. Przy okazji dowiedzia� si� te� co nieco o Frannie. Uzyska�a stopie� doktora weterynarii w stanowej uczelni w Fort Collins. Funkcjonowa� tam tak�e najlepszy w kraju wydzia� biologii naturalnej i z tej w�a�nie dziedziny Frannie zrobi�a specjalizacj� dodatkow�. Uczelnia ta cieszy�a si� dobr� reputacj�, zw�aszcza je�li chodzi o chirurgi�. Po przybyciu do Bear Bluff Frannie za�o�y�a grup� wsparcia dla w�a�cicieli zwierz�t, kt�rzy utracili swoje pociechy. Do �mierci m�a prowadzi�a dobrze prosperuj�cy gabinet weterynaryjny. By�a g��wnym �ywicielem rodziny. Ostatnimi czasy niezbyt dobrze jej si� wiod�o. Po nieca�ych trzech minutach Kit dotar� do domu doktor O�Neill. Ona nazywa�a go �Zwierzy�cem�. Tutaj wszystko naprawd� si� zacznie. Ganek zalany by� jasn� po�wiat�, a w jednym z okien, z boku domu pali�o si� migoc�ce ��tawe �wiat�o. Przy drugim czatowa� kot, przygl�daj�cy si� podejrzliwie intruzowi. Kit przystan��, by zaczerpn�� powietrza, a mo�e uspokoi� nerwy. Rozejrza� si� na wszystkie strony. Nikogo nie dostrzeg�. Musia� dosta� si� do szpitala zwierz�cego � ale dzi� pewnie mu si� to nie uda. Przyczai� si� tu� za dwiema rosn�cymi blisko siebie wysokimi sosnami. Od okna, z kt�rego s�czy�o si� �wiat�o, dzieli�y go nieca�e trzy metry. Nagle Kit odskoczy� do ty�u. Jezu! Wystraszy�a go na �mier�. Frannie O�Neill sta�a w oknie, oblana �agodnym �wiat�em. By�a naga jak j� B�g stworzy�. Kit odetchn�� g��boko. Tego si� nie spodziewa�. Czu� si� zupe�nie jakby kto� d�gn�� go palcem w oko. Nie zauwa�y�a go, na szcz�cie. W�a�nie wyciera�a d�ugie br�zowe w�osy puszystym bia�ym r�cznikiem. �adne w�osy. Zreszt� wszystko mia�a �adne. By�a o wiele atrakcyjniejsza, ni� mu si� pocz�tkowo wydawa�o. Bardzo �adne, �ywe oczy. Szczup�a, dobrze zbudowana. Doskonale zbudowana, prawd� m�wi�c. Jej sk�ra po�yskiwa�a w blasku lampy. Kit pami�ta� ze swoich notatek, �e doktor O�Neill mia�a trzydzie�ci trzy lata. Jej m��, doktor David Mekin, zgin�� w wieku trzydziestu o�miu lat. Zosta� zamordowany. Kit odwr�ci� si�. Frannie jeszcze nie spa�a, wi�c dzi� nie uda mu si� przeszuka� jej domu. Nie chcia� patrze� przez okno na nag� doktor O�Neill, jak jaki� oble�ny gnojek. Wiele z�ego mo�na by o nim powiedzie�, ale z pewno�ci� nie by� podgl�daczem. W drodze powrotnej do domku przez ca�y czas mia� przed oczami Frannie O�Neill, jakby jej wizerunek zapami�ta� na zawsze. B�ysk w oczach Frannie wskazywa�, �e cechowa�o j� poczucie humoru, cho� w czasie ich pierwszego spotkania nie mieli mo�liwo�ci, by �artowa�. By�a o wiele �adniejsza ni� si� spodziewa�. I mog�a okaza� si� zab�jczyni�. ROZDZIA� 8 Wreszcie nasta� wtorkowy poranek. Anne Hutton czeka�a z niepokojem na t� chwil�, ale teraz czu�a si� dobrze, by�a zadziwiaj�co spokojna i w pe�ni gotowa. Prawd� m�wi�c, odwiedziny w klinice zap�odnie� in vitro szpitala komunalnego w Boulder zawsze nastraja�y j� optymistycznie. Wygl�da�o na to, �e personel pomy�la� o wszystkim i zwr�cono nawet uwag� na elementy wystroju, aby wp�ywa�y pozytywnie na przysz�e matki. Mia�a wra�enie, �e ci ludzie s� wspaniali, a jej si� poszcz�ci�o. �ciany w stylowej poczekalni by�y pomalowane na ciep�y ��ty kolor i ozdobione bia�ymi ornamentami. Zawsze sta�y tu �wie�e kwiaty, a na stolikach le�a�y najnowsze numery pism, tych najbardziej odpowiednich dla przysz�ych matek: �Mirabella�, �AD�, �Town & Country�, �Parents�, �Child�. Cz�onkowie personelu byli doskonale wyszkoleni i zawsze u�miechni�ci. Annie najbardziej lubi�a opiekuj�cego si� ni� lekarza, Johna Brownhilla. W�a�nie z nim rozmawia�a. Zadawa� pytania, jakich nale�a�o si� spodziewa� w czasie badania kobiety w �smym miesi�cu ci��y. Doktor wydawa� si� ogromnie zainteresowany jej samopoczuciem. Czy mia�a skurcze, czy zdarzy�o si� co� niezwyk�ego? � Nie, wszystko jest w porz�dku, odpuka� � powiedzia�a Annie. U�miechn�a si�, pe�na optymizmu, kt�ry udziela� si� jej od doktora Brownhilla i reszty personelu. Doktor B. odwzajemni� u�miech. U�miecha� si� dok�adnie tak, jak nale�a�o, nie okazuj�c wy�szo�ci. � To wspaniale. Przeprowadzimy par� test�w i zd��ysz wr�ci� do domu na kolejny odcinek Rosie. Cho� Annie by�a w stosunkowo dobrym humorze, zdawa�a sobie spraw�, �e jej sytuacja wci�� jest niepewna. Wed�ug doktora Brownhilla, mia�a za ma�e �o�ysko. Dzi� on i asystuj�ca mu piel�gniarka, Jilly, zamierzali, wykorzystuj�c urz�dzenie monitoruj�ce rytm serca p�odu, sprawdzi�, jak dziecko znosi skurcze. Na my�l o tym badaniu Annie czu�a si� troch� niepewnie, ale stara�a si� by� r�wnie pogodna jak przemi�y pan doktor i piel�gniarka. Jilly wycisn�a przewodz�cy �el na brzuch pacjentki. Annie u�wiadomi�a sobie, �e z my�l� o jej wygodzie substancja zosta�a podgrzana. O niczym tu nie zapominano. Nast�pnie piel�gniarka bardzo delikatnie po�o�y�a dwa szerokie plastykowe paski na brzuchu Annie. � Wygodnie ci? Mo�emy co� jeszcze dla ciebie zrobi�? � spyta� doktor Brownhill. � Wszystko w porz�dku. Temperatura �elu jest idealna. A potem zacz�� si� koszmar. � T�tno dziecka spada � powiedzia� doktor Brownhill �ami�cym si� g�osem. � Sto, dziewi��dziesi�t siedem, dziewi��dziesi�t pi��. � Zwr�ci� si� do Jilly. � Narkoza, natychmiast. Trzymaj si�, Annie. Trzymaj si� mocno. Potem wszystko posz�o szybko i sprawnie, jak na te niezwyk�e okoliczno�ci. �wiat rozp�yn�� si� przed oczami Annie. Wkr�tce straci�a przytomno��. Nieca�e czterdzie�ci minut p�niej, o wiele wcze�niej ni� si� tego spodziewano, doktor John Brownhill osobi�cie przyni�s� nowo narodzone dziecko na oddzia� wcze�niak�w. Co prawda z test�w przeprowadzonych na sali porodowej wynika�o, �e ch�opiec jest zdrowy, ale trzeba by�o dmucha� na zimne. Do krtani dziecka zosta�a wprowadzona czysta rurka, a na ma�� g��wk� wci�ni�to mask� ci�nieniow�. Dzi�ki temu tlen pod niskim ci�nieniem m�g� by� t�oczony do nie w pe�ni jeszcze rozwini�tych p�uc. Za pomoc� plastykowej rurki w�o�onej do p�pka przeprowadzono analiz� krwi. Do sk�ry niemowl�cia przyklejono elektroniczny termometr. Do nosa wprowadzono rurk�, przez kt�r� ch�opiec mia� by� karmiony mlekiem, gdyby si� okaza�o, �e nie jest jeszcze w stanie ssa� piersi. Nad dzieckiem Annie Hutton kr��y� specjalista od intensywnej terapii niemowl�t, sprawdzaj�c, czy z ma�ym wszystko w porz�dku. � Wszystko gra. Ch�opak ma si� dobrze, John � powiedzia� doktorowi Brownhillowi jeden ze specjalist�w. � A propos, jego g�owa ma czterdzie�ci jeden centymetr�w obwodu. �ebski ch�opak, nie ma co. � I bardzo dobrze. John Brownhill opu�ci� oddzia� dla wcze�niak�w i wszed� dwa pi�tra wy�ej, gdzie Annie Hutton dochodzi�a do siebie po cesarskim ci�ciu. Dwudziestoczteroletnia matka nie wygl�da�a tak dobrze, jak jej synek. Kr�cone w�osy, mokre od potu, wisia�y posklejane niczym str�ki. Oczy by�y przygas�e, zamglone. Wygl�da�a tak, jak ka�da matka po cesarskim ci�ciu. Doktor Brownhill podszed� do jej ��ka. Pochyli� si� nad ni� i przem�wi� �agodnym, uspokajaj�cym tonem. Nawet wzi�� pacjentk� za r�k�. � Annie, tak mi przykro. Nie mogli�my go uratowa� � wyszepta�. � Stracili�my twojego ch�opczyka. ROZDZIA� 9 Dziecko Annie Hutton zosta�o przywiezione do �Szko�y� w kilka godzin po narodzinach w klinice w Boulder. Grupa ludzi odzianych w stroje przypominaj�ce kombinezony kosmonaut�w wybieg�a na spotkanie ambulansu. B�yskawicznie wniesiono dziecko do �rodka. Panowa�a atmosfera niezwyk�ego podniecenia, o�ywienia, niemal rado�ci. Naczelny lekarz ze �Szko�y� nadzorowa� badanie i wszystko bacznie obserwowa�, od czasu do czasu udzielaj�c obszernych wyja�nie�. Sprawdzono t�tno, oddech, kolor sk�ry, napi�cie mi�ni oraz odruchy. Wszystko by�o wr�cz idealne. Nast�pnie ch�opiec zosta� zmierzony i zwa�ony. Przeprowadzono badania, by sprawdzi�, czy nie ma szmer�w w sercu, przekrwienia serca, krwotoku podspoj�wkowego, ��taczki, wrodzonego zwichni�cia biodra, z�amania obojczyka, plam na sk�rze, a wreszcie, czy dziecko nie jest bezp�ciowe. Na prawym biodrze widnia�o znami�. Odnotowano je jako �skaz�. Wi�kszo�� test�w obejmowa�a koordynacj� ruchow� ch�opca, a tak�e jego umiej�tno�� manipulowania otoczeniem. Naczelny lekarz asystowa� przy ka�dym z nich, wyg�aszaj�c po zako�czeniu stosowny komentarz. � Obw�d g�owy wynosi czterdzie�ci jeden centymetr�w. Tyle, co u dziecka czteromiesi�cznego. W�a�nie dlatego konieczne by�o cesarskie ci�cie. Serce r�wnie� jest wi�ksze od normalnego, i bardziej wydajne. T�tno nie si�ga setki. To wprost cudowne. Prawdziwy ma�y mistrz. � Ale popatrzcie na niego. To jest w�a�nie najwa�niejsze. Najwi�ksza sensacja. On nas s�ucha i jest skoncentrowany. Widzicie? Popatrzcie na jego oczy. Noworodki nie skupiaj� wzroku na okre�lonym punkcie i nie potrafi� �ledzi� poruszaj�cych si� przedmiot�w. A on wodzi za nami spojrzeniem. Rozumiecie, co to znaczy? � Noworodki nie s� w stanie zapami�ta� przedmiot�w, kt�re znikaj� z ich pola widzenia. A on to potrafi. Nie mam w�tpliwo�ci, �e nas obserwuje. Sp�jrzcie na jego oczka. On ju� ma pami��. To naprawd� superdziecko! ROZDZIA� 10 Obudzi�am si� chwytaj�c �apczywie powietrze i szlochaj�c cicho na wspomnienie strasznego, bolesnego snu o moim m�u, Davidzie. Ostatnimi czasy tak w�a�nie zaczyna� si� ka�dy m�j dzie�. Tak bardzo mi brakowa�o Davida. T�sknota za nim doskwiera�a mi nieprzerwanie od tamtej nocy, p�tora roku temu, kiedy jaki� �pun zastrzeli� go na opustosza�ym parkingu w Boulder. Przed jego �mierci� byli�my nieroz��czni. Je�dzili�my na nartach, i w Kolorado, i w innych zachodnich stanach. W niedziele odwiedzali�my klinik� dla imigrant�w w Pueblo. Czytali�my tak wiele ksi��ek, �e obydwa nasze domy mog�y s�u�y� za biblioteki publiczne. Mieli�my tylu przyjaci�, �e czasem nie wiedzieli�my, co z nimi zrobi�. Byli�my szcz�liwi i �yli�my pe�ni� �ycia praktycznie w ka�dej minucie ka�dego dnia. Prowadzi�am dobrze prosperuj�c� klinik� weterynaryjn�. Codziennie wczesnym rankiem robi�am objazd okolicznych farm i rancz, gdzie zajmowa�am si� ko�mi oraz innymi du�ymi zwierz�tami. Poza tym, ludzie z ca�ego okr�gu znosili do �Zwierzy�ca� swoich ma�ych ulubie�c�w. Zosta�am nawet wybrana �Weterynarzem lat dziewi��dziesi�tych� przez �Denver Post�. A teraz wszystko si� zmieni�o, moje �ycie zmierza�o w niew�a�ciwym kierunku, a ja nie potrafi�am temu zapobiec. Przez ca�y czas rozmy�la�am o zab�jstwie Davida. Bez przerwy zawraca�am g�ow� policjantom z Boulder, a� w ko�cu kazali mi trzyma� si� od nich z daleka. Ostatnio rzadko sk�ada�am wizyty domowe, cho� ludzie z okolicy wci�� przynosz� do szpitala swoje zwierz�ta. Wyskoczy�am z ��ka. Narzuci�am na plecy stary niebieski szlafrok w krat� i za�o�y�am kapcie, kt�re dosta�am na Gwiazdk� od dw�jki przemi�ych dzieciak�w jako wyraz wdzi�czno�ci za uratowanie ich pieska, mocno zmaltretowanego przez kojota. Kapcie wygl�da�y jak �by spanieli. T�pe oczka podniesione ku g�rze, wystawione r�owe j�zyki, klapiaste uszy. W��czy�am magnetofon i z g�o�nik�w pop�yn�� charakterystyczny, chrapliwy �piew Fiony Apple; osiemnastoletnia dziewczyna, pe�na cynizmu, z�o�ci i tw�rczego szale�stwa. Lubi� takie piosenkarki. Otworzy�am drzwi mojego �apartamentu� i wesz�am do laboratorium. Powita� mnie w nim plakat z maksym�, kt�r� wybra�am na has�o tego miesi�ca: �Polowanie na lisy to nieopisany w swoim okrucie�stwie po�cig za czym�, co jest niejadalne�. � Oscar Wilde. Wszystko po kolei. Najpierw nasypa�am do ekspresu kawy o smaku orzechowo- waniliowym. Kiedy zacz�a si� s�czy� do kubka, ruszy�am na obch�d mojego szpitala. Frannie O�Neill, oto twoje �ycie. Oddzia� numer jeden to pok�j cztery na cztery z umywalk�, jednym oknem i dwoma rz�dami czystych, schludnych klatek. W tej chwili przebywali tu trzej lokatorzy: dwa psy i dziel�ca klatk� z jednym z nich kura. Pudel zn�w wyrwa� sobie kropl�wk�, mimo �e za�o�y�am mu obro��. By mnie zrozumia�, skl�am go u�ywaj�c wszystkich szesnastu francuskich s��w, jakie zna�am. Potem w�o�y�am rurk� na miejsce. Zmierzwi�am k�aki na �bie psiny i wybaczy�am mu. � Je t�aime � powiedzia�am. Oddzia� numer dwa to nieco mniejsza kopia oddzia�u pierwszego, tyle �e pozbawiona okien. Tutaj mieszka�y te bardziej �egzotyczne� przypadki: kr�lik z zapaleniem p�uc, bez szans na wyleczenie; chomik, kt�rego przys�ano do mnie poczt� bez �adnego wyja�nienia. No i by� jeszcze Frank, �ab�d�, kt�rego moja siostra, Carole, uratowa�a ze stawu przy torze wy�cigowym. Carole uwa�a si� za �wi�t� Teres� dziczy. W tej chwili pojecha�a na biwak ze swoimi c�rkami do jednego z park�w narodowych. Niewiele brakowa�o, �ebym wybra�a si� tam z nimi. Kawa by�a gotowa. Wla�am jej sobie do kubka, doda�am mleka i cukru. Mmm, mmm, pyszne. Pip p�ta� mi si� pod nogami. Pip to ma�y terier, kt�rego znale�li miejscowi i przynie�li do mnie; prawdopodobnie zosta� porzucony przez w�a�cicieli. Wykona� przede mn� taniec na tylnych �apach, �wiadom, �e to lubi�. Poca�owa�am go i wsypa�am do jego miski resztki rice chex, przysmaku dla ps�w. � Smaczne? � Hau. � Ciesz� si�. Wysz�am przed dom. Wtedy w�a�nie zobaczy�am czarnego jeepa. Facet z katalogu L.L.Bean. Kit Co�tam. My�liwy zn�w znalaz� si� przed moim domem. Sta� obok samochodu, ze strzelb� na ramieniu. W oczy rzuci�a mi si� bezkszta�tna masa spoczywaj�ca na klapie silnika. O Bo�e, nie! On ju� co� ustrzeli�! Zamordowa� zwierz� na mojej ziemi. Ten dra�! Ten gnojek! Widzia�am ju� wiele zwierz�cych truche� w tych lasach, ale nigdy nie na mojej ziemi, mojej prywatnej w�asno�ci, mojej kryj�wce przed szale�stwem tego �wiata. � Hej, ty � krzykn�am. � Hej. Hej, no! W�ciek�a, rzuci�am si� biegiem przez ganek. Przybysz cofn�� si� o krok i otworzy� drzwi samochodu. U�wiadomi�am sobie, �e to, co zobaczy�am, nie mog�o by� zwierz�ciem. Kolor si� nie zgadza�. To co� by�o ciemnoczerwone. Wygl�da�o na p��cienny worek. Na d�wi�k mojego g�osu m�czyzna zwr�ci� si� twarz� do mnie. Machn�� niedbale r�k� i obdarzy� mnie tym swoim niesamowitym u�miechem. Ja w odpowiedzi wbi�am w niego w�ciek�e spojrzenie, kt�re powinno go spali� na popi�. � Dzie� dobry! � krzykn��. � Bo�e, ale� tu pi�knie. Jak w niebie, prawda? Przytrzymuj�c po�y szlafroka, pochyli�am si� i podnios�am �popogrzeb�wk�, jak okre�lam �Denver Post�, zawsze pe�en z�ych nowin. Potem odwr�ci�am si� na pi�cie i dziarsko szuraj�c kapciami w kszta�cie spanieli wmaszerowa�am do domu. ROZDZIA� 11 Przede wszystkim nale�a�o zachowa� dyskrecj�. Cho� tego popo�udnia w Boulder by�o niesamowicie parno, w cieniu wysokich dumnych sosen otaczaj�cych du�y i dobrze utrzymany ogr�dek pod domem doktora Francisa McDonougha panowa� mi�y ch��d. A jeszcze przyjemniej by�o w basenie o d�ugo�ci dwudziestu metr�w, wype�nionym migoc�c� w s�o�cu niebiesk� wod�, kt�rej temperatura si�ga�a dwudziestu stopni, jak prawie zawsze. Basen otacza�y bia�e �eliwne meble: du�e wygodne otomany, kozetka przykryta kwiecist� narzut�. Wok� sta�y wazy z sezonowymi kwiatami oraz p��cienne parasole. Frank McDonough p�ywa� w basenie. Cho� min�o ju� niemal dwadzie�cia lat od czas�w, kiedy brylowa� w dru�ynie p�ywackiej na uniwersytecie w Berkeley, wci�� mia� w zwyczaju regularnie sprawdza� swoje mo�liwo�ci. Doktor McDonough doskonale si� czu� w Boulder. Z jego du�ego domu roztacza� si� widok na miasto i r�wniny na wschodzie. McDonough uwielbia� oddycha� �wie�ym, orze�wiaj�cym powietrzem, zachwyca�o go czyste niebieskie niebo. Kt�rego� dnia nawet wybra� si� do Narodowego Centrum Bada� Atmosfery, by dowiedzie� si�, dlaczego tak jest, dlaczego niebo tu jest niebieskie? Przed sze�cioma laty przeprowadzi� si� do Boulder z San Francisco i nie zamierza� tam wraca�. Zw�aszcza w tak pi�kny dzie� jak ten, kiedy na tle czystego nieba odcina�y si� majestatyczne wierzcho�ki g�r Flatiron, a jego �ona, Barbara, mia�a wr�ci� za nieca�� godzin�. Po jej powrocie pewnie upiek� okonia na grillu, otworz� butelk� wina zinfandel, mo�e nawet zaprosz� pa�stwa Solie. Albo spr�buj� oderwa� Frannie O�Neill od zwierzak�w, kt�rymi si� zajmowa�a w Bear Bluff. Podobnie jak Frank, Frannie w czasie studi�w p�ywa�a w dru�ynie uniwersyteckiej i doktor bardzo lubi� jej towarzystwo. Poza tym, od tragicznej �mierci Davida martwi� si� o ni�. Zrobiwszy dziewi��dziesi�t� rundk�, Frank McDonough zatrzyma� si� przy brzegu basenu. Co� poruszy�o si� przed domem. Przy grillu. Kto� tam by�. I to nie sam. By�o tam kilku ludzi. Doktor McDonough poczu� w sercu uk�ucie strachu. Co si� dzieje, do licha? Frank McDonough wystawi� g�ow� z wody i �ci�gn�� mokre gogle. Czterech m�czyzn ubranych najzwyczajniej w �wiecie � d�insy, koszulki, lekkie kurtki � zbli�a�o si� ku niemu szybkim krokiem. � W czym mog� pom�c, panowie! � krzykn��. Zawsze stara� si� by� mi�y, wierzy� w dobre zamiary wszystkich ludzi, okazywa� wszystkim uprzejmo��. Nieznajomi nie odpowiedzieli. Cholernie to dziwne. Troch� denerwuj�ce. Ci�gle szli w stron� basenu. Nagle zerwali si� do biegu. Stoj�cy na brzegu basenu stolik przewr�ci� si�. �wiece po�ama�y si�, gazety wyl�dowa�y na ziemi. � Hej! Hej! � Patrzy� na nich z niedowierzaniem. Wszyscy czterej tak, jak stali, wskoczyli do basenu. � Co to ma znaczy�? � McDonough zacz�� krzycze� na intruz�w. Nie mia� poj�cia, co si� dzieje, i ogarn�� go strach. Rzucili si� na niego jak stado ps�w na ofiar�. Z�apali go za r�ce i nogi, i bole�nie wykr�cili. Rozleg� si� ohydny trzask; Frank mia� wra�enie, �e z�amali mu lewy nadgarstek. Piekielnie go to bola�o. Zdawa� sobie spraw�, �e ma do czynienia z niezwykle silnymi lud�mi, bo on sam nie by� wymoczkiem, a mimo to poradzili sobie z nim jak z niesfornym dzieckiem. � Hej! Hej! � krzykn�� znowu, zach�ystuj�c si� wod�. Odchylili mu g�ow� do ty�u, tak, �e przed oczami mia� nieko�cz�cy si� b��kit nieba. Nast�pnie wepchn�li go pod wod�. McDonough pr�bowa� z�apa� cho� odrobin� powietrza, ale jego usta wype�ni�y si� chlorowan� wod�. Zakrztusi� si�. Trzymali go pod wod�, nie puszczaj�c ani na chwil�. Jego r�ce i nogi uwi�zione by�y w pot�nym u�cisku. Ci ludzie chcieli go utopi�. O Bo�e, to nie mia�o najmniejszego sensu. Pr�bowa� si� szarpa�. Uwolni� si�. Uspokoi�. Frank McDonough us�ysza� trzask �amanego karku. Nie by� ju� w stanie d�u�ej walczy�. Czu�, jak opuszczaj� go si�y, jak wyp�ywa z niego �ycie. Szeroko otwartymi oczami widzia� przed sob� ludzi w przemoczonych ubraniach, stoj�cych w migoc�cej w s�o�cu niebieskiej wodzie. Jego p�uca wype�ni�y si� wod�. Mia� wra�enie, �e klatka piersiowa lada chwila rozpadnie si� na drobne kawa�ki; prawd� m�wi�c, chcia�, by tak si� sta�o. Mo�e wtedy usta�by ten okropny b�l. I w tej chwili doktor Frank McDonough zrozumia�. Prawda by�a tak oczywista jak to, �e zbli�a si� �mier�. Chodzi�o o Tinkerbell i Piotrusia Pana. Uciekli w trakcie jego dy�uru. ROZDZIA� 12 Wciskaj�c gaz do dechy, drog� z Bear Bluff do Boulder mo�na pokona� w nieca�e czterdzie�ci minut. Robi�am wszystko, by zachowa� bystro�� umys�u i zapanowa� nad nerwami, ale zupe�nie mi to nie wychodzi�o. By�am jak ot�pia�a. Ci�gle mia�am przed oczami Franka McDonougha, jakim go zna�am od sze�ciu lat � u�miechni�tego, pe�nego �ycia cz�owieka. Ostatnimi czasy � a w�a�ciwie przez ostatnie czterysta dziewi��dziesi�t trzy dni � rzadko wyje�d�a�am z Bear Bluff. A teraz musia�am pojecha� do Boulder. Frank McDonough nie �y�. Powiedzia�a mi o tym jego �ona, Barb, g�osem nabrzmia�ym od �ez. Nie mog�am w to uwierzy�. Nie mog�am znie�� tej bolesnej, przera�aj�cej, okropnej my�li. Najpierw David, a teraz Frank. To wydawa�o si� niemo�liwe. Pr�bowa�am skontaktowa� si� z Gillian, moj� najlepsz� przyjaci�k�, pracuj�c� w szpitalu komunalnym w Boulder. Nie zasta�am jej w domu, wi�c zostawi�am tylko wiadomo�� na automatycznej sekretarce. Mia�am nadziej�, �e wyra�a�am si� w miar� jasno. Nast�pnie zadzwoni�am na kom�rk� do mojej siostry, Carole, wypoczywaj�cej pod namiotem ze swoimi c�rkami. Nie odebra�a. Cholera, akurat teraz przyda�oby mi si� jej towarzystwo. Ju� z daleka da�o si� s�ysze� przenikliwe wycie syren woz�w policyjnych. Frank i Barb McDonough mieszkaj� w pobli�u szpitala komunalnego, jako �e obydwoje tam pracuj�. Barb jest piel�gniark�, a Frank naczelnym pediatr�. Frank by� pediatr�. O Bo�e, Frank nie �yje. M�j przyjaciel, przyjaciel Davida. Jak to si� mog�o sta�? Syreny policyjne wy�y przera�liwie. Mia�am dziwne uczucie, �e to mnie wzywaj�. Ten d�