8117
Szczegóły |
Tytuł |
8117 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8117 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8117 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8117 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
James Patterson
Podmuchy Wiatru
When The Wind Blows
Przek�ad: Tomasz Wilusz
Wydanie oryginalne: 1998
Wydanie polskie: 1999
Prolog
Pierwszy lot
1
� Prosz�, niech kto� mi pomo�e! Czy kto� mnie s�yszy? Pomocy, b�agam!
Max nie przestawa�a krzycze�, mimo �e zaczyna�y j� bole� p�uca i gard�o.
Jedenastoletnia
dziewczynka bieg�a co si� w nogach, byle dalej od znienawidzonej, okropnej
�Szko�y�. By�a
silna, ale coraz bardziej zm�czona. Jej d�ugie jasne w�osy, rozwiane wiatrem,
wygl�da�y
niczym pi�kny jedwabny szal. Wydawa�a si� �adna, mimo ciemnych, sinych kr�g�w
pod
oczami.
Wiedzia�a, �e ci ludzie chc� j� zabi�. S�ysza�a, jak przedzieraj� si� przez
chaszcze za jej
plecami.
Obejrza�a si� gwa�townie przez prawe rami�, a� zabola�a j� szyja. Przed oczami
Max
zamajaczy� obraz Matthew, jej braciszka. Gdzie on jest? Rozstali si� pod sam�
�Szko���, gdy
z krzykiem rzucili si� do biegu w r�nych kierunkach.
Max ba�a si�, �e Matthew ju� nie �yje. Wujek Thomas pewnie go za�atwi�. Thomas
zdradzi� ich obydwoje; by�o to dla niej tak bolesne, �e nie mog�a o tym my�le�.
�zy p�yn�y po jej policzkach. �owcy zbli�ali si�, s�ysza�a ich ci�kie, szybkie
kroki.
Pulsuj�ca, pomara�czowoczerwona kula s�oneczna chowa�a si� za horyzont. Wkr�tce
zapadn� nieprzeniknione ciemno�ci i na przedg�rzu G�r Skalistych zrobi si�
potwornie
zimno. Max mia�a na sobie tylko prost� sukienk� z bia�ej bawe�ny, bez r�kaw�w i
baletki na
cienkiej podeszwie.
Szybciej, pop�dza�a sam� siebie, mimo zm�czenia. Na pewno mo�esz biec szybciej.
Na
pewno.
Kr�ta �cie�ka zw�a�a si�, omijaj�c szerokim �ukiem du��, poro�ni�t� mchem
ska��. Max
bez namys�u przedar�a si� przez g�st� pl�tanin� ga��zi i krzew�w.
Nagle zatrzyma�a si�. Dalej ju� nie mog�a p�j��.
Nad zaro�lami wznosi�o si� ogrodzenie, wysokie na co najmniej trzy metry. G�r�
bieg�y
trzy rz�dy pozwijanego drutu kolczastego.
Metalowa tabliczka ostrzega�a: UWAGA! OGRODZENIE POD NAPI�CIEM.
Max skuli�a si� i obj�a r�kami kolana. Oddycha�a ci�ko, chrapliwie, staraj�c
si�
powstrzyma� �zy.
�owcy byli ju� bardzo blisko. S�ysza�a, wyczuwa�a ich.
Wiedzia�a, co musi zrobi�, ale na sam� my�l o tym ogarnia� j� parali�uj�cy
strach. To
by�o zakazane; nie wolno jej nawet o tym my�le�.
� Niech kto� mi pomo�e!
Ale w pobli�u nie znalaz� si� nikt, kto m�g�by jej pom�c � nikt, opr�cz niej
samej.
2
Kit Harrison lecia� z Bostonu do Denver. By� na tyle przystojny, �eby �ci�ga� na
siebie
spojrzenia pasa�erek samolotu: szczup�y, metr osiemdziesi�t pi�� wzrostu, jasne
rudawe
w�osy. Sko�czy� wydzia� prawa na uniwersytecie w Nowym Jorku. A mimo to czu� si�
jak
ostatnia oferma.
Siedzia� w ciasnym fotelu w �rodkowym rz�dzie kabiny pasa�erskiej boeinga 747
American Airlines. By� spocony jak mysz. Wygl�da� tak �a�o�nie, �e sympatyczna i
uczynna
stewardesa podesz�a do niego i zapyta�a, czy dobrze si� czuje. Mo�e jest chory?
Kit zapewni� j�, �e czuje si� dobrze, ale to by�o kolejne k�amstwo, najwi�ksze
ze
wszystkich. Stan, w jakim si� znajdowa�, okre�lano mianem wstrz�su pourazowego i
czasem
objawia� si� nieprzyjemnymi atakami l�ku. Po ka�dym z nich Kit czu� si�, jakby
mia� umrze�
tu i teraz. I tak ju� od niemal czterech lat.
Owszem, jestem chory. Tyle �e sprawy maj� si� znacznie gorzej, ni� ktokolwiek
mo�e
przypuszcza�.
Widzi pani, nie powinienem by� w drodze do Kolorado. Oficjalnie jestem na
urlopie w
Nantucket. W tej chwili powinienem odpoczywa�, uspokaja� sko�atane nerwy,
oswaja� si� z
my�l�, �e wkr�tce zapewne zostan� wylany z pracy, kt�rej po�wi�ci�em dwana�cie
lat �ycia.
Oswaja� si� z my�l�, �e nie b�d� ju� agentem FBI, nie osi�gn� sukcesu, �e
w�a�ciwie
stan� si� nikim.
Na jego bilecie widnia�o nazwisko Kit Harrison, naprawd� jednak nazywa� si�
Thomas
Anthony Brennan. By� agentem FBI i niegdy� wr�ono mu wielk� przysz�o��. Teraz
mia�
trzydzie�ci osiem lat i ostatnio zaczyna� czu� si� jak cz�owiek w �rednim wieku.
Od tej chwili zapomni o swoim dawnym nazwisku. O pracy te�.
Nazywam si� Kit Harrison. Jad� do Kolorado, �eby polowa� i �owi� ryby w G�rach
Skalistych. B�d� si� trzyma� tej prostej historyjki. Tego k�amstewka.
Kit, Tom, czy jak mu tam, lecia� samolotem po raz pierwszy od prawie czterech
lat.
Dok�adnie od 9 sierpnia 1994 roku. Robi� wszystko, by nie my�le� o tym, co sta�o
si� tamtego
dnia.
Dlatego udawa�, �e �pi, podczas gdy pot sp�ywa� mu po twarzy i szyi, a l�k
wype�niaj�cy
serce przekracza� poziom krytyczny. Nie m�g� uspokoi� roztrz�sionych nerw�w,
nawet na
kilka minut. Ale nie mia� wyj�cia. Musia� wej�� na pok�ad tego samolotu.
Musia� pojecha� do Kolorado.
A wszystko to wi�za�o si� z dniem 9 sierpnia, prawda? Oczywi�cie, �e tak. Wtedy
w�a�nie rozpocz�� si� wstrz�s pourazowy. To, co Kit robi� teraz, robi� dla Kim,
Tommy�ego i
Michaela � ma�ego Mike�a.
Aha, no i przy okazji oddawa� ogromn� przys�ug� niemal wszystkim mieszka�com tej
planety. Mo�e to i dziwne � ale prawdziwe, przera�aj�co prawdziwe. Jego zdaniem,
to, co go
tu �ci�gn�o, by�o najwa�niejszym wydarzeniem w dziejach ludzko�ci.
Chyba �e oszala�.
Czego nie mo�na by�o wykluczy�.
3
Pi�ciu uzbrojonych m�czyzn bieg�o cicho i zwinnie po�r�d ska�, strzelistych
osik i sosen
��tych, charakterystycznych dla tej cz�ci G�r Skalistych. Wiedzieli, �e lada
chwila dogoni�
t� ma��. Przecie� ucieka�a pieszo.
Biegli szybkim truchtem, ale od czasu do czasu m�czyzna na czele grupki
przyspiesza�
nieco tempo. Wszyscy uwa�ali si� za dobrych tropicieli, ale on by� z nich
najlepszy.
Urodzony przyw�dca. Bardziej skoncentrowany, opanowany od pozosta�ych, �wietny
�owca.
M�czy�ni wygl�dali na spokojnych, ale w ich duszach czai� si� l�k. Sytuacja
wygl�da�a
gro�nie. Musieli schwyta� t� dziewczyn� i przyprowadzi� j� z powrotem. Nie
nale�a�o
dopu�ci� do tego, by si� tu znalaz�a. W obecnej sytuacji dyskrecja nabiera�a
ogromnego
znaczenia.
Dziewczyna mia�a zaledwie jedena�cie lat, ale posiada�a �dary�, co mog�o
powa�nie
utrudni� �owcom zadanie. Mia�a wyostrzone zmys�y i by�a niezwykle silna jak na
sw�j wiek i
p�e�. Istnia�a te� mo�liwo��, �e spr�buje odfrun��.
Nagle zobaczyli drobn� sylwetk�, odcinaj�c� si� na tle ciemnoniebieskiego nieba.
� Tinkerbell. P�nocny zach�d, pi��dziesi�t stopni � krzykn�� dow�dca grupy.
M�wili na ni� Tinkerbell, cho� nie znosi�a tego przydomka. Reagowa�a tylko na
imi�
Max, kt�re nie by�o skr�tem od Maxime czy Maksymilian, ale od Maximum. Mo�e
dlatego,
�e zawsze dawa�a z siebie wszystko. Zawsze sz�a na ca�o��. Tak jak w tej chwili.
Widzieli j� dok�adnie. Bieg�a ile si� w nogach. By�a bardzo blisko ogrodzenia.
Nie mog�a
wiedzie� o jego istnieniu. Nigdy jeszcze nie odesz�a tak daleko od domu.
Wszyscy patrzyli na ni�. �aden z �owc�w nie by� w stanie nawet na chwil� oderwa�
od
dziewczynki oczu. Z unosz�cymi si� na wietrze w�osami, zdawa�a si� p�yn�� w g�r�
stromego, skalistego zbocza. Porusza�a si� niezwykle zwinnie jak na tak ma��
dziewczynk�.
Tutaj, na otwartym terenie, nie wolno jej by�o lekcewa�y�.
Harding Thomas, id�cy na czele, nagle zatrzyma� si� i podni�s� r�k�. Pozostali
pocz�tkowo nie rozumieli, o co mu chodzi: my�leli, �e dziewczyna ju� im si� nie
wymknie.
Ale wtedy oderwa�a si� od ziemi i pofrun�a nad drutem kolczastym wie�cz�cym
wysokie ogrodzenie.
�owcy patrzyli na ni� w niemym podziwie. Krew t�tni�a im w uszach. Nie mogli
uwierzy� w�asnym oczom.
Dziewczynka roz�o�y�a szeroko bia�e, zako�czone srebrzy�cie skrzyd�a. Powoli
unios�a je
ku g�rze. Ich rozpi�to�� wynosi�a prawie trzy metry. Pi�ra po�yskiwa�y w s�o�cu.
Max roz�o�y�a je na ca�� szeroko��, wydawa�o si� bez najmniejszego wysi�ku. By�a
pi�kna, urodzona, by lata�. Macha�a srebrzystobia�ymi skrzyd�ami w g�r�, w d�,
w g�r�, w
d�. Powietrze zdawa�o si� nie�� j� naprz�d, niczym li�� na wietrze.
� Wiedzia�em, �e spr�buje uciec g�r� � warkn�� Thomas, zwracaj�c si� do
pozosta�ych. �
Szkoda.
Podni�s� karabin do ramienia. Jeszcze sekunda, dwie, a dziewczyna zniknie za
najbli�sz�
�cian� kanionu.
Poci�gn�� za spust.
Ksi�ga pierwsza
Genezis 13:7
ROZDZIA� 1
Kiedy zauwa�y�am Keitha Duffy�ego i jego c�reczk�, nios�cych ci�ko rann� �ani�
do
�Zwierzy�ca�, jak nazywam m�j ma�y szpital zwierz�cy w Bear Bluff w stanie
Kolorado,
mniej wi�cej pi��dziesi�t minut jazdy autostrad� na p�nocny zach�d od Boulder,
domy�li�am
si�, �e nie b�dzie to zwyk�y dzie�.
Z g�o�nika magnetofonu p�yn�� chrapliwy g�os Sheryl Crow. Kiedy zobaczy�am
Duffy�ego z tym biednym zwierz�ciem, stoj�cego jak osio� przed Abstrakcj�, Bia�a
R�a II,
moim ulubionym plakatem Georgii O�Keefte, natychmiast wy��czy�am muzyk�.
Ju� na pierwszy rzut oka by�o wida�, �e ci�ko ranna �ania jest w ci��y. Gdy
Duffy z
trudem u�o�y� j� na stole, toczy�a wok� dzikimi �lepiami i rzuca�a si� na
wszystkie strony,
cho� niezbyt gwa�townie; wygl�da�o na to, �e mia�a z�amany kr�gos�up w miejscu,
gdzie
uderzy� j� chevy z nap�dem na cztery ko�a, kt�rym je�dzi� Duffy.
Dziewczynka szlocha�a, a jej ojciec by� wyra�nie przybity. Pomy�la�am sobie, �e
i on w
ko�cu p�knie.
� Pieni�dze nie graj� roli � powiedzia�.
Pieni�dze rzeczywi�cie nie gra�y roli, poniewa� �ani tak czy inaczej nie da�oby
si�
uratowa�. M�ody jele� natomiast mia� pewn� szans� prze�ycia. Je�li do porodu
zosta�o
niewiele czasu. Je�li p��d nie zosta� zbyt mocno poturbowany przez dwutonow�
ci�ar�wk�. I
je�li zostanie spe�nionych jeszcze kilka warunk�w.
� Nie mog� uratowa� �ani � powiedzia�am do ojca dziewczynki. � Przykro mi.
Duffy skin�� g�ow�. By� budowniczym i jednym z miejscowych my�liwych. Ja
uwa�a�am
go za t�paka. Najlepiej pasowa�o do niego okre�lenie �bezmy�lny�; cho� mo�e to
w�a�nie
by�o jego najwi�ksz� zalet�. Wyobra�a�am sobie, jak musi si� czu� ten cz�owiek,
zazwyczaj
przechwalaj�cy si� upolowan� zwierzyn� gdy s�yszy, jak jego c�reczka prosi, by
uratowa�
�ycie jakiej� tam �ani. Jedn� z wielu irytuj�cych wad Duffy�ego by�o to, �e od
czasu do czasu
zagl�da� tu i bezczelnie mnie podrywa�. Naklejka na zderzaku jego samochodu
g�osi�a:
POPIERAJ OCHRON� �RODOWISKA. URZ�D� BALANG�.
� A m�ode? � spyta�.
� Mo�e si� uda � odpar�am. � Pom� mi da� jej narkoz�, to zobaczymy.
Delikatnie wsun�am mask� na pyszczek �ani. Wcisn�am peda� i przez rurk� z
sykiem
pop�yn�� halotan. W br�zowych �lepiach �ani pojawi� si� strach i niewyobra�alny
smutek.
Wiedzia�a, co j� czeka.
Ma�a dziewczynka obj�a brzuch �ani i zanios�a si� g�o�nym p�aczem. Bardzo j�
lubi�am.
W jej oczach wida� by�o si�� ducha. Przynajmniej c�rka uda�a si� Duffy�emu.
� Cholera, cholera � zakl��. � Zauwa�y�em j� dopiero, jak wyl�dowa�a na klapie
silnika.
Zr�b, co w twojej mocy, Frannie � doda�, zwracaj�c si� do mnie.
Delikatnie odci�gn�am dziewczynk� od �ani. Wzi�am j� za ramiona i odwr�ci�am
ku
sobie.
� Jak masz na imi�, kochanie?
� Angie � odpar�a, �ykaj�c �zy.
� Angie, pos�uchaj mnie, kochanie. �ania niczego w tej chwili nie czuje,
rozumiesz? To
nie b�dzie jej bola�o. Obiecuj�.
Angie przytuli�a si� do mnie i przytrzyma�a z ca�ej si�y. Pog�adzi�am j� po
plecach i
powiedzia�am, �e b�d� musia�a u�pi� �ani�, ale zrobi� wszystko, �eby uratowa�
ma�e.
� Prosz�, prosz�, prosz� � powtarza�a Angie.
� B�dzie wam potrzebna koza. Do karmienia ma�ego � informowa�am Duffy�ego. �
Mo�e
nawet dwie albo trzy.
� �aden problem � odpar�.
Kupi�by karmi�ce s�onice, gdybym kaza�a mu to zrobi�. Nade wszystko pragn��
uszcz�liwi� swoj� c�reczk�.
Poprosi�am ich, �eby wyszli i pozwolili mi pracowa�. Musia�am przeprowadzi�
krwaw�,
ci�k� i paskudn� operacj�.
ROZDZIA� 2
Kiedy Duffy przyszed� z rann� �ani� do �Zwierzy�ca�, by�a ju� si�dma wieczorem;
od
tego czasu up�yn�o oko�o dwunastu minut. Nieszcz�sne zwierz� le�a�o na stole
nieprzytomne
i bardzo mi go by�o szkoda. Moja siostra, Carole, zawsze nazywa�a mnie
Mazgajowat�
Frannie. M�j m��, David, te� lubi� tak na mnie m�wi�.
Nieca�e p�tora roku temu David zosta� zastrzelony na parkingu przed szpitalem
komunalnym w Boulder. Wci�� nie mog�am si� z tym pogodzi�, wci�� ogarnia�a mnie
rozpacz. Mo�e by�oby mi l�ej, gdyby policja schwyta�a zab�jc� Davida, ale tak
si� nie sta�o.
Otworzy�am brzuch �ani i przeci�am �cian� macicy. Wyci�gn�am ma�ego jelenia,
modl�c si�, bym nie musia�a go u�pi�.
P��d mia� oko�o sze�ciu miesi�cy i na pierwszy rzut oka wydawa�o si�, �e jest
zdrowy.
Ostro�nie przeczy�ci�am palcami jego przew�d oddechowy i na�o�y�am na ma�y
pyszczek
mask� tlenow�.
Pu�ci�am tlen. Klatka piersiowa jelonka drgn�a. Zacz�� oddycha�.
I wtedy z jego pyszczka wyrwa� si� pisk. Bo�e m�j, c� za cudowny d�wi�k.
Powsta�o
nowe �ycie. O rany, w takiej chwili zawsze ogarnia mnie wzruszenie. Mazgajowata
Frannie.
Otar�am twarz z krwi, kt�r� pochlapa�am si� w czasie operacji. Jelonek piszcza�
w mask�
tlenow�, a ja pozwoli�am tej ma�ej sierotce wtuli� si� w matk� cho�by na chwil�.
A nu�
jelenie maj� dusze... niech matka po�egna si� ze swoim dzieckiem.
Od��czy�am przew�d, nape�ni�am strzykawk� i u�pi�am �ani�. Nawet nie
zorientowa�a si�,
kiedy �ycie z niej ulecia�o.
W lod�wce sta�a puszka koziego mleka. Nape�ni�am nim butelk� i w�o�y�am j� na
kilka
sekund do kuchenki mikrofalowej.
Zdj�am jelonkowi mask� tlenow� i wsun�am mu smoczek do pyszczka. Male�stwo
zacz�o ssa�. Jelonek by� naprawd� pi�kny, mia� �liczne br�zowe �lepka. Bo�e,
czasami
naprawd� kocham to, co robi�.
Duffy i jego c�reczka siedzieli wtuleni w siebie na le�ance w poczekalni.
Poda�am Angie jelonka.
� Moje gratulacje � powiedzia�am. � To dziewczynka.
Odprowadzi�am ca�� tr�jk� do porysowanego i powyginanego auta. Da�am im puszk�
koziego mleka, m�j numer telefonu i pomacha�am na po�egnanie. Pomy�la�am sobie,
jaka to
ironia losu, �e jelonek b�dzie jecha� tym samym samochodem, kt�ry zabi� jego
matk�.
Marzy�am o gor�cej k�pieli, lampce sch�odzonego chardonnay, pieczonym kartoflu
posmarowanym serem � drobnych przyjemno�ciach, jakie niesie ze sob� �ycie. W
pewnym
sensie by�am z siebie dumna. Ju� dawno nie czu�am takiej satysfakcji, co
najmniej od czasu,
kiedy �mier� Davida ca�kowicie zmieni�a wszystko wok� mnie.
Gdy ruszy�am z powrotem w stron� ma�ego szpitala, u�wiadomi�am sobie, �e na
parkingu
stoi samoch�d, b�yszcz�cy czarny jeep cherokee.
Drzwi otworzy�y si� i z samochodu wysiad� nieznajomy m�czyzna. �wiat�o
reflektor�w
pada�o na niego od ty�u, oblewaj�c jasn� po�wiat�.
By� wysoki, szczup�y, ale umi�niony, i mia� g�ste jasne w�osy. Szybko ogarn��
spojrzeniem okolic�. Du�y ganek ozdobiony karmnikami dla kolibr�w i kilkoma
r�kawami
wskazuj�cymi kierunek wiatru. M�j sfatygowany g�rski rower. Dzikie kwiaty wok�
budynku
� �ubin i stokrotki.
To, co powiem teraz, zabrzmi do�� dziwnie. Widzia�am tego cz�owieka pierwszy raz
w
�yciu. Ale nie wiadomo dlaczego skoncentrowa� si� na nim m�j limbiczny m�zg,
ma�y
idiotyczny narz�d, tak prymitywny, �e nie uznaje logicznego my�lenia. Mia�am
irracjonalne
wra�enie, �e sk�d� znam tego cz�owieka. A moje serce, przez ostatnie kilka
miesi�cy twarde
jak kamie�, zadr�a�o i przez chwil� bi�o mocniej. Szczerze m�wi�c, troch� mnie
to wkurzy�o.
Dosz�am do wniosku, �e nieznajomy zgubi� drog�.
� Zamykamy ju� dzisiaj � powiedzia�am.
Patrzy� na mnie, niewzruszony.
Potem zapyta�.
� Doktor O�Neill?
� Co� jestem panu winna? � odpar�am. To stary dowcip, ale bardzo mi si� podoba�.
Poza
tym, musia�am odreagowa� b�l, jaki sprawi�o mi u�pienie �ani.
Nieznajomy u�miechn�� si�, jego niebieskie oczy rozb�ys�y, a ja zda�am sobie
spraw�, �e
nie mog� oderwa� od nich wzroku.
� Czy pani Frances O�Neill?
� Tak. Prosz� mi m�wi� Frannie.
Cho� nieznajomy mia� kamienn� twarz, wydawa�o mi si�, �e jest w niej te� troch�
ciep�a.
Jego oczy wpija�y si� we mnie. Mia� zgrabny nos i kszta�tny podbr�dek. Wygl�da�
a� za
dobrze. By� nieco podobny do Toma Cruise�a, mia� w sobie te� co� z Harrisona
Forda. A
przynajmniej tak to wygl�da�o tego wieczoru w �wiat�ach jeepa.
Nieznajomy zdj�� wygnieciony kapelusz i jego jasne w�osy rozb�ys�y w blasku
reflektor�w. Podszed� bli�ej i stan�� przede mn� w ca�ej okaza�o�ci; wygl�da�
niczym model
ze zdj�cia w katalogu wysy�kowym L.L.Bean, albo firmy Eddie Bauer�s. Mia�
�miertelnie
powa�n� min�.
� Przys�a�a mnie tu agencja Hollander and Cowell.
� Jeste� handlarzem nieruchomo�ci? � wychrypia�am.
� Przyszed�em w nieodpowiedniej chwili? � spyta�. � Przepraszam. � Dobrze, �e
chocia�
by� grzeczny.
� Czemu tak uwa�asz? � spyta�am.
By�am �wiadoma, �e moje d�insy s� przesi�kni�te krwi�, a bluza przypomina obraz
Jacksona Pollocka.
� A� strach pomy�le�, jak wygl�da facet, kt�remu da�a� w ko�� � powiedzia�,
ogl�daj�c
mnie od st�p do g��w. � A mo�e odprawiasz jakie� rytua�y?
� Niekt�rzy nazywaj� to weterynari� � odpar�am. � Dobrze wi�c, o co chodzi?
Dlaczego
Hollander and Cowell przysy�a ci� o tak p�nej porze?
Wskaza� kciukiem centrum Bear Bluff, gdzie znajdowa�o si� biuro agencji
nieruchomo�ci.
� Jestem twoim nowym lokatorem. Dzi� po po�udniu podpisa�em wszystkie papiery.
Ludzie z agencji m�wili, �e zostawi�a� wszystko w ich r�kach.
Prawie zapomnia�am o tym, �e postanowi�am wynaj�� ten dom. Sta� w lesie, mniej
wi�cej
czterysta metr�w za klinik� i s�u�y� jako domek my�liwski do czasu, gdy
wprowadzi�am si�
tam z Davidem. Po jego �mierci zacz�am sypia� w ma�ym pokoiku w szpitalu. Wiele
si�
wtedy zmieni�o w moim �yciu, i bynajmniej nie na lepsze.
� To jak? Mog� obejrze� ten dom? � spyta� cz�owiek z katalogu L.L.Bean.
� Za szpitalem jest �cie�ka, kt�ra tam prowadzi. Idzie si� cztery-pi�� minut.
Wiem, �e to
troch� uci��liwe, ale dom jest tego wart. Drzwi s� otwarte.
� Mam go obejrze� sam, bez przewodnika? � spyta�.
� Ch�tnie bym ci pomog�a, ale zanim p�jd� spa�, musz� jeszcze zar�n�� par�
kurczak�w i
rzuci� kilka zakl��. Dam ci latark�...
� Nie trzeba, mam swoj� w samochodzie � powiedzia�.
Ruszy� w stron� jeepa. Odprowadzi�am go spojrzeniem. Mi�o si� na niego patrzy�o.
Szed�
pewnym, ale nie zawadiackim krokiem.
� Hej � krzykn�am. � A jak masz na imi�?
Obejrza� si� i zawaha� przez u�amek sekundy.
� Kit � powiedzia� wreszcie. � Kit Harrison.
ROZDZIA� 3
Nigdy nie zapomn� tego, co sta�o si� potem. By�o to dla mnie tak wielkim
wstrz�sem, �e
poczu�am si�, jakby kto� kopn�� mnie w �o��dek, a mo�e nawet w skro�.
Kit Harrison si�gn�� do jeepa i uczyni� co� strasznego � ze srebrzystego stojaka
na bro�
wyj�� strzelb� my�liwsk�. Co za sukinsyn.
Nie wierzy�am w�asnym oczom. Dosta�am g�siej sk�rki.
Krzykn�am do niego, g�o�no, co niecz�sto mi si� zdarza.
� Chwil�! Hej! Ty! Czekaj! Moment!
Zwr�ci� si� do mnie twarz�. Mia� ca�kowicie spokojn� min�.
� Co? � spyta�.
Czy rzuca� mi wyzwanie? By� na tyle bezczelny?
� S�uchaj no. � Pu�ci�am drzwi, kt�re zatrzasn�y si� g�o�no. Podesz�am do
Harrisona.
Nie ma mowy, �eby na mojej ziemi mieszka� kto�, kto wozi ze sob� strzelb�
my�liwsk�. Nie
ma mowy! Po moim trupie. � Zmieni�am zdanie. Nic z tego nie b�dzie. Nie mo�esz
zamieszka� w moim domu. Nie �ycz� sobie tam �adnych my�liwych. �adnych ale!
Bez s�owa odwr�ci� si� i zatrzasn�� schowek. Ten bezczelny typ zachowywa� si�,
jakby
nie s�ysza�, co do niego m�wi�.
� Przykro mi � powiedzia� nie patrz�c na mnie. � Zawarli�my umow�.
� W�a�nie straci�a wa�no��! Nie s�ysza�e�, co m�wi�am?
� Umowa to umowa � odpar�.
Wyci�gn�� z samochodu latark�, czerwonaw� torb�, drug� r�k� za� podni�s� t�
okropn�
strzelb�. By�am jak w amoku, powtarza�am bez przerwy �S�uchaj no�. Ale on nie
zwraca� na
mnie uwagi, wydawa�o si�, �e nic do niego nie dociera.
Zamkn�� nog� drzwi samochodu, w��czy� latark� i jakby nigdy nic ruszy� �cie�k� w
stron� lasu. Wkr�tce rozp�yn�� si� w ciemno�ciach.
Krew t�tni�a mi w uszach.
W moim domu zamieszka� cholerny my�liwy.
ROZDZIA� 4
Zapada� ju� zmrok, a �owcy ci�gle nie mogli znale�� cia�a tej ma�ej. Doskwiera�o
im
zimno i g��d, byli w�ciekli jak cholera, no i bali si�. Je�li zawiod�, spotkaj�
ich przykre
konsekwencje.
Musieli znale�� t� dziewczyn�.
I ch�opaka te� � Matthew.
Pi�ciu �owc�w przedziera�o si� przez g�ste zaro�la, gdzie, jak im si� zdawa�o,
spad�a ta
dziewczyna. Powinna tu by�! Musieli wytropi� okaz zwany Tinkerbell i zniszczy�
j�, je�li
jeszcze �y�a po upadku z du�ej wysoko�ci.
U�pi� Tinkerbell, my�la� Harding Thomas, prowadz�c grup� poszukiwawcz�. By� to
eufemizm, kt�ry czyni� takie chwile �atwiejszymi do zniesienia: u�pi� kogo�.
Tak, jak to si�
robi ze zwierz�tami. To nie jest �mier� ani morderstwo � po prostu spokojny sen.
Wydawa�o mu si�, �e wie, w kt�rym dok�adnie miejscu dziewczyna spad�a z nieba
jak
kamie�, ale cia�a nie by�o ani na ziemi, ani po�r�d ga��zi wysokich jode�.
Nie mogli jej tu zostawi�; nie wolno dopu�ci� do tego, by odnale�li j� jacy�
tury�ci. To
dopiero by�aby tragedia.
� Tinkerbell, s�yszysz mnie? Jeste� ranna, kochanie? Chcemy ci� tylko zabra� do
domu.
To wszystko � krzycza� Thomas, staraj�c si� przybra� jak naj�agodniejszy ton.
Nie mia� z tym
k�opotu, bo naprawd� lubi� Max i Matthew.
Imi� �Tinkerbell� by�o pseudonimem, ale Thomas zawsze tak nazywa� t� ma��.
Matthew
natomiast by� �Piotrusiem Panem�, a sam Thomas �wujkiem Tommym�.
� Tinkerbell, gdzie jeste�? Wyjd� do nas, prosz�. Nie zrobimy ci krzywdy,
kochanie.
Nawet si� na ciebie nie gniewam. To ja, wujek Tommy. Mo�esz mi zaufa�. Komu
zaufasz,
jak nie mnie?
� S�yszysz? No chod�, ma�a. Wiem, �e gdzie� tam jeste�. Zaufaj wujkowi
Thomasowi.
Nikt inny nie mo�e ci pom�c.
ROZDZIA� 5
Max �y�a. Niesamowite, niesamowite, niesamowite!
Ale by�a postrzelona i nie wiedzia�a, jak ci�ko jest ranna. Pewnie nie bardzo,
bo jeszcze
nie zemdla�a i wygl�da�o na to, �e nie straci�a wiele krwi.
Przez wiele godzin trzyma�a si� czubka drzewa, ukryta w�r�d g�stych ga��zi.
Mia�a
nadziej�, �e nikt jej nie widzi. Pr�bowa�a si� nie rusza�. By� cicho. Pozosta�
nie zauwa�on�.
Max dr�a�a na ca�ym ciele. To wymyka�o si� spod kontroli.
Pragn�a mie� przy sobie Matthew. Razem czuliby si� o wiele pewniej. Zawsze
sobie
pomagali. W szkole byli nieroz��czni. Pani Beattie, jedyna naprawd� mi�a osoba,
kt�r� tam
poznali, nazywa�a ich �papu�kami nieroz��czkami� albo �Bolkiem i Lolkiem�. Po
jej �mierci
wszystko si� popsu�o. Strasznie.
Las roi� si� od ludzi. Tych z�ych � najgorszych, jakich mo�na sobie wyobrazi�.
By�o ich
co najmniej p� tuzina. �owcy � mordercy. Gor�czkowo szukali jej i Matthew.
Mieli karabiny
i latarki.
A najgorszym z nich okaza� si� wujek Thomas. Udawa� przyjaciela... ale to
w�a�nie on
zajmowa� si� usypianiem. By� nauczycielem, naukowcem i po prostu morderc�.
� �Nic z�ego ci nie zrobimy, kochanie� � przedrze�nia�a go, na�laduj�c jego
fa�szywy,
nieszczery ton.
Dobrze, �e nie musia�a patrze�, jak przedzieraj� si� przez zaro�la. Mia�a
doskona�y s�uch.
Potrafi�a wyodr�bni� d�wi�ki r�ni�ce si� od siebie cz�stotliwo�ci� o tysi�czne
cz�ci
sekundy. To by� jeden z jej najwspanialszych dar�w. Potrafi�a wychwyci�
dochodz�ce z
daleka bzyczenie komar�w i gniewne trele strzy�yka. S�ysza�a szelest li�ci osiki
dolatuj�cy z
odleg�o�ci o�miuset metr�w. Ciekawe, czy Matthew jest gdzie� w pobli�u, my�la�a.
Czy on
te� nads�uchuje?
� Tinkerbell, s�yszysz mnie?
Oczywi�cie, �e s�ysza�a tych �a�osnych psycholi, kt�rzy polowali na ni�.
S�ysza�a ich ju�
z daleka. S�ysza�a ka�dy krok, ka�de kaszlni�cie i poci�gni�cie nosem, ka�dy ich
oddech, oby
ostatni.
Jeden z �owc�w odezwa� si�. Max rozpozna�a g�os szczeg�lnie nieprzyjemnego
stra�nika
ze �Szko�y�.
� Szkoda, �e nie wzi�li�my ze sob� ps�w.
� Dobra, dobra, nie m�drzyj si� � prychn�� kto� inny i wybuchn�� �miechem. � To
tylko
dzieci. Je�li nie potrafimy znale�� jakiego� tam g�wniarza, to pora przej�� na
emerytur�.
Psy! Max o ma�o nie krzykn�a ze strachu. Psy potrafi�yby j� odnale��. By�y w
tym
lepsze od ludzi. One te� mia�y niezwyk�e dary. Cz�owiek to najs�abszy gatunek.
Mo�e dlatego
ludzie potrafili by� najokrutniejszymi stworzeniami.
Zn�w zerwa� si� w�ciek�y, zawodz�cy wiatr, a Max u�wiadomi�a sobie, �e jest jej
zimno.
Przywar�a do drzewa, nads�uchuj�c bacznie. Rozmowy �owc�w ucich�y. Na razie
odeszli.
Powoli, zmagaj�c si� z b�lem, zjecha�a po pniu sosny na d� i ostro�nie wesz�a w
zaro�la.
Potem zerwa�a si� do biegu. Musia�a znale�� schronienie. Musia�a odnale��
Matthew,
zanim b�dzie za p�no.
ROZDZIA� 6
Jego trzyletni syn, ma�y Mike, z upodobaniem powtarza�, �e �okrutnie si� boi
ciemno�ci�.
Kit uwielbia� to wyra�enie.
Zawsze, gdy s�ysza� te s�owa z ust syna, wydawa� z siebie radosny ryk i
przyciska�
Mike�a do piersi. Do dzisiaj Kit pami�ta� te s�odkie u�ciski. Na ich wspomnienie
ogarnia� go
b�l i poczucie pustki, jakby kto� wyrwa� mu dusz� i wyrzuci� j� na stos �mieci.
Znalaz� si� naprawd� w trudnej sytuacji. Prowadzi� �ledztwo w sprawie, kt�r�
uwa�a� za
najwa�niejsz� w swojej karierze � ale nie powinien tego robi�. Odebrano mu j�,
do licha. Kto
wie, mo�e ju� zosta�a oficjalnie zamkni�ta.
Dlatego te�, owszem, �okrutnie si� ba��.
Sprz�t do wspinaczki i ubrania zostawi� w domku, tak, by wszystko wygl�da�o
najzupe�niej normalnie na wypadek, gdyby kto� zechcia� go obserwowa� albo
przeszuka�
pok�j. By�o mo�liwe, a nawet bardzo prawdopodobne, �e zdecyduje si� na to
Frannie O�Neill
b�d� ktokolwiek inny.
Domek by� skromny, urz�dzony bez zbytniego przepychu, ale zaskakuj�co przytulny.
W
saloniku znajdowa� si� kominek w stylu Rumford, wyrze�biony z wydobywanego w
okolicy
granitu. Na obramowaniu sta�y wyklepane m�otkiem cynkowe latarnie. ��ko
przykryte by�o
narzut� z baraniej sk�ry.
Kit zaci�gn�� zas�ony i szybko si� rozebra�. Wy��czy� �wiat�o i po�o�y� si�,
wsuwaj�c pod
��ko strzelb�. W�a�ciwie mia� j� tylko po to, by wygl�da� na zwyczajnego
my�liwego, ale
przy okazji mog�a si� przyda� do obrony. Na pewno nie zaszkodzi.
Powinienem by� w Nantucket na urlopie. Dochodzi� do siebie; odzyskiwa� r�wnowag�
psychiczn�. Mo�e rzeczywi�cie nale�a�o tam pojecha�. Ale tego nie zrobi�em,
zgadza si�? Ju�
drugi raz schrzani�em spraw�.
Pierwszy raz zdarzy�o mi si� to 9 sierpnia 1994 roku.
Zamkn�� oczy, ale nie zapad� w sen. Czeka�.
Wspomina� rozmow� z zast�pc� dyrektora FBI. Doprowadzi� do tego spotkania bez
wiedzy swojego bezpo�redniego prze�o�onego.
Pami�ta� najwa�niejsze fragmenty tej rozmowy tak wyra�nie, jakby to by�o
wczoraj.
Zast�pca dyrektora patrzy� na niego z nie skrywan� wy�szo�ci� i zdawa� si� nie
dowierza�, �e musi traci� czas dla jakiego� podrz�dnego agenta.
� Ja b�d� m�wi�, pan b�dzie s�ucha�, agencie Brennan.
� Cel tego spotkania jest inny � odpar� wtedy Tom.
� Tak si� panu wydaje, bo nie wie pan, dlaczego si� spotkali�my.
� Nie, prosz� pana, chyba nie.
� Idziemy panu na r�k� ze wzgl�du na tragedi�, jaka spotka�a pana w �yciu
osobistym.
Ale pan nam to utrudnia, prawie �e uniemo�liwia. Prosz� mnie wys�ucha� i niech
pan s�ucha
uwa�nie. Nie mo�e si� pan porywa� z motyk� na s�o�ce. Zako�czy pan to polowanie
na
czarownice. Kr�tko m�wi�c, albo pan odpu�ci sobie spraw� zaginionych lekarzy,
albo nie ma
pan czego u nas szuka�. Zrozumiano?
Kit le�a� w ciemno�ciach. Mo�e nie potrafi� dok�adnie powt�rzy� s��w zast�pcy
dyrektora, ale dobrze pami�ta� ich sens. No i owszem, zrozumia�, czego si� od
niego wymaga.
Dlatego znalaz� si� tu, w Kolorado. Dokona� wyboru. Sumienie okaza�o si�
wa�niejsze
ni� kariera.
Nie by�o ju� dla niego �adnej szansy.
ROZDZIA� 7
Kwadrans po jedenastej tej samej nocy Kit odrzuci� na bok narzut� z baraniej
sk�ry i
wsta� z ��ka.
Szybko ubra� si�, nie zapalaj�c �wiat�a. Wcisn�� na siebie czarn� koszulk� i
czarne
spodnie od dresu. Na g�ow� w�o�y� czarn� czapk� z daszkiem, a na nogi trampki
converse �
takie, jakie nosi� Larry Bird. Kit nie uznawa� innej marki, odk�d sko�czy�
dziesi�� lat i biega�
po drogach i twardych nawierzchniach plac�w zabaw po�udniowego Bostonu.
Ksi�yc by� w pe�ni. Podszed�szy do okna, Kit obserwowa� zaro�la, od lewej
strony do
prawej. Powtarza� t� czynno�� dot�d, a� upewni� si�, �e nikogo tam nie ma, �e
nikt nie
obserwuje domku, nie czeka, a� g��wny lokator wyjdzie.
Kit otworzy� drzwi i wy�lizn�� si� na �wie�e, ch�odne powietrze. Czu� si� troch�
jak
Mulder, g��wny bohater serialu Z Archiwum X. W�a�ciwie nie troch�, lecz bardzo;
por�wnanie to wcale nie nastraja�o go optymistycznie, poniewa� Mulder mia�
wyj�tkowo
nier�wno pod sufitem.
Kit Harrison ruszy� kr�t� �cie�k�, wiod�c� przez las do szpitala dla zwierz�t.
Wiedzia�, �e
Frances O�Neill mieszka tam od �mierci m�a, Davida. O doktorze Davidzie Mekinie
Kit te�
wiele s�ysza�. Prawd� m�wi�c, wiedzia� o nim wi�cej ni� o jego �onie. David
Mekin
studiowa� embriologi� na M.I.T. w latach osiemdziesi�tych. Potem podj�� prac� w
San
Francisco. Kit mia� tuzin kartek zapisanych najprzer�niejszymi informacjami na
temat
doktora Mekina.
Przy okazji dowiedzia� si� te� co nieco o Frannie. Uzyska�a stopie� doktora
weterynarii w
stanowej uczelni w Fort Collins. Funkcjonowa� tam tak�e najlepszy w kraju
wydzia� biologii
naturalnej i z tej w�a�nie dziedziny Frannie zrobi�a specjalizacj� dodatkow�.
Uczelnia ta
cieszy�a si� dobr� reputacj�, zw�aszcza je�li chodzi o chirurgi�. Po przybyciu
do Bear Bluff
Frannie za�o�y�a grup� wsparcia dla w�a�cicieli zwierz�t, kt�rzy utracili swoje
pociechy. Do
�mierci m�a prowadzi�a dobrze prosperuj�cy gabinet weterynaryjny. By�a g��wnym
�ywicielem rodziny. Ostatnimi czasy niezbyt dobrze jej si� wiod�o.
Po nieca�ych trzech minutach Kit dotar� do domu doktor O�Neill. Ona nazywa�a go
�Zwierzy�cem�. Tutaj wszystko naprawd� si� zacznie.
Ganek zalany by� jasn� po�wiat�, a w jednym z okien, z boku domu pali�o si�
migoc�ce
��tawe �wiat�o. Przy drugim czatowa� kot, przygl�daj�cy si� podejrzliwie
intruzowi.
Kit przystan��, by zaczerpn�� powietrza, a mo�e uspokoi� nerwy. Rozejrza� si� na
wszystkie strony. Nikogo nie dostrzeg�.
Musia� dosta� si� do szpitala zwierz�cego � ale dzi� pewnie mu si� to nie uda.
Przyczai�
si� tu� za dwiema rosn�cymi blisko siebie wysokimi sosnami. Od okna, z kt�rego
s�czy�o si�
�wiat�o, dzieli�y go nieca�e trzy metry.
Nagle Kit odskoczy� do ty�u.
Jezu! Wystraszy�a go na �mier�.
Frannie O�Neill sta�a w oknie, oblana �agodnym �wiat�em. By�a naga jak j� B�g
stworzy�.
Kit odetchn�� g��boko. Tego si� nie spodziewa�. Czu� si� zupe�nie jakby kto�
d�gn�� go
palcem w oko.
Nie zauwa�y�a go, na szcz�cie. W�a�nie wyciera�a d�ugie br�zowe w�osy puszystym
bia�ym r�cznikiem. �adne w�osy. Zreszt� wszystko mia�a �adne.
By�a o wiele atrakcyjniejsza, ni� mu si� pocz�tkowo wydawa�o. Bardzo �adne, �ywe
oczy. Szczup�a, dobrze zbudowana. Doskonale zbudowana, prawd� m�wi�c. Jej sk�ra
po�yskiwa�a w blasku lampy. Kit pami�ta� ze swoich notatek, �e doktor O�Neill
mia�a
trzydzie�ci trzy lata. Jej m��, doktor David Mekin, zgin�� w wieku trzydziestu
o�miu lat.
Zosta� zamordowany.
Kit odwr�ci� si�. Frannie jeszcze nie spa�a, wi�c dzi� nie uda mu si� przeszuka�
jej domu.
Nie chcia� patrze� przez okno na nag� doktor O�Neill, jak jaki� oble�ny gnojek.
Wiele z�ego
mo�na by o nim powiedzie�, ale z pewno�ci� nie by� podgl�daczem.
W drodze powrotnej do domku przez ca�y czas mia� przed oczami Frannie O�Neill,
jakby
jej wizerunek zapami�ta� na zawsze. B�ysk w oczach Frannie wskazywa�, �e
cechowa�o j�
poczucie humoru, cho� w czasie ich pierwszego spotkania nie mieli mo�liwo�ci, by
�artowa�.
By�a o wiele �adniejsza ni� si� spodziewa�. I mog�a okaza� si� zab�jczyni�.
ROZDZIA� 8
Wreszcie nasta� wtorkowy poranek.
Anne Hutton czeka�a z niepokojem na t� chwil�, ale teraz czu�a si� dobrze, by�a
zadziwiaj�co spokojna i w pe�ni gotowa.
Prawd� m�wi�c, odwiedziny w klinice zap�odnie� in vitro szpitala komunalnego w
Boulder zawsze nastraja�y j� optymistycznie. Wygl�da�o na to, �e personel
pomy�la� o
wszystkim i zwr�cono nawet uwag� na elementy wystroju, aby wp�ywa�y pozytywnie
na
przysz�e matki. Mia�a wra�enie, �e ci ludzie s� wspaniali, a jej si�
poszcz�ci�o.
�ciany w stylowej poczekalni by�y pomalowane na ciep�y ��ty kolor i ozdobione
bia�ymi
ornamentami. Zawsze sta�y tu �wie�e kwiaty, a na stolikach le�a�y najnowsze
numery pism,
tych najbardziej odpowiednich dla przysz�ych matek: �Mirabella�, �AD�, �Town &
Country�,
�Parents�, �Child�.
Cz�onkowie personelu byli doskonale wyszkoleni i zawsze u�miechni�ci. Annie
najbardziej lubi�a opiekuj�cego si� ni� lekarza, Johna Brownhilla. W�a�nie z nim
rozmawia�a.
Zadawa� pytania, jakich nale�a�o si� spodziewa� w czasie badania kobiety w �smym
miesi�cu
ci��y. Doktor wydawa� si� ogromnie zainteresowany jej samopoczuciem. Czy mia�a
skurcze,
czy zdarzy�o si� co� niezwyk�ego?
� Nie, wszystko jest w porz�dku, odpuka� � powiedzia�a Annie. U�miechn�a si�,
pe�na
optymizmu, kt�ry udziela� si� jej od doktora Brownhilla i reszty personelu.
Doktor B. odwzajemni� u�miech. U�miecha� si� dok�adnie tak, jak nale�a�o, nie
okazuj�c
wy�szo�ci.
� To wspaniale. Przeprowadzimy par� test�w i zd��ysz wr�ci� do domu na kolejny
odcinek Rosie.
Cho� Annie by�a w stosunkowo dobrym humorze, zdawa�a sobie spraw�, �e jej
sytuacja
wci�� jest niepewna. Wed�ug doktora Brownhilla, mia�a za ma�e �o�ysko. Dzi� on i
asystuj�ca
mu piel�gniarka, Jilly, zamierzali, wykorzystuj�c urz�dzenie monitoruj�ce rytm
serca p�odu,
sprawdzi�, jak dziecko znosi skurcze. Na my�l o tym badaniu Annie czu�a si�
troch�
niepewnie, ale stara�a si� by� r�wnie pogodna jak przemi�y pan doktor i
piel�gniarka.
Jilly wycisn�a przewodz�cy �el na brzuch pacjentki. Annie u�wiadomi�a sobie, �e
z
my�l� o jej wygodzie substancja zosta�a podgrzana. O niczym tu nie zapominano.
Nast�pnie
piel�gniarka bardzo delikatnie po�o�y�a dwa szerokie plastykowe paski na brzuchu
Annie.
� Wygodnie ci? Mo�emy co� jeszcze dla ciebie zrobi�? � spyta� doktor Brownhill.
� Wszystko w porz�dku. Temperatura �elu jest idealna.
A potem zacz�� si� koszmar.
� T�tno dziecka spada � powiedzia� doktor Brownhill �ami�cym si� g�osem. � Sto,
dziewi��dziesi�t siedem, dziewi��dziesi�t pi��. � Zwr�ci� si� do Jilly. �
Narkoza,
natychmiast. Trzymaj si�, Annie. Trzymaj si� mocno.
Potem wszystko posz�o szybko i sprawnie, jak na te niezwyk�e okoliczno�ci. �wiat
rozp�yn�� si� przed oczami Annie. Wkr�tce straci�a przytomno��.
Nieca�e czterdzie�ci minut p�niej, o wiele wcze�niej ni� si� tego spodziewano,
doktor
John Brownhill osobi�cie przyni�s� nowo narodzone dziecko na oddzia�
wcze�niak�w. Co
prawda z test�w przeprowadzonych na sali porodowej wynika�o, �e ch�opiec jest
zdrowy, ale
trzeba by�o dmucha� na zimne.
Do krtani dziecka zosta�a wprowadzona czysta rurka, a na ma�� g��wk� wci�ni�to
mask�
ci�nieniow�. Dzi�ki temu tlen pod niskim ci�nieniem m�g� by� t�oczony do nie w
pe�ni
jeszcze rozwini�tych p�uc.
Za pomoc� plastykowej rurki w�o�onej do p�pka przeprowadzono analiz� krwi.
Do sk�ry niemowl�cia przyklejono elektroniczny termometr.
Do nosa wprowadzono rurk�, przez kt�r� ch�opiec mia� by� karmiony mlekiem, gdyby
si�
okaza�o, �e nie jest jeszcze w stanie ssa� piersi.
Nad dzieckiem Annie Hutton kr��y� specjalista od intensywnej terapii niemowl�t,
sprawdzaj�c, czy z ma�ym wszystko w porz�dku.
� Wszystko gra. Ch�opak ma si� dobrze, John � powiedzia� doktorowi Brownhillowi
jeden ze specjalist�w. � A propos, jego g�owa ma czterdzie�ci jeden centymetr�w
obwodu.
�ebski ch�opak, nie ma co.
� I bardzo dobrze.
John Brownhill opu�ci� oddzia� dla wcze�niak�w i wszed� dwa pi�tra wy�ej, gdzie
Annie
Hutton dochodzi�a do siebie po cesarskim ci�ciu.
Dwudziestoczteroletnia matka nie wygl�da�a tak dobrze, jak jej synek. Kr�cone
w�osy,
mokre od potu, wisia�y posklejane niczym str�ki. Oczy by�y przygas�e, zamglone.
Wygl�da�a
tak, jak ka�da matka po cesarskim ci�ciu.
Doktor Brownhill podszed� do jej ��ka. Pochyli� si� nad ni� i przem�wi�
�agodnym,
uspokajaj�cym tonem. Nawet wzi�� pacjentk� za r�k�.
� Annie, tak mi przykro. Nie mogli�my go uratowa� � wyszepta�. � Stracili�my
twojego
ch�opczyka.
ROZDZIA� 9
Dziecko Annie Hutton zosta�o przywiezione do �Szko�y� w kilka godzin po
narodzinach
w klinice w Boulder. Grupa ludzi odzianych w stroje przypominaj�ce kombinezony
kosmonaut�w wybieg�a na spotkanie ambulansu. B�yskawicznie wniesiono dziecko do
�rodka. Panowa�a atmosfera niezwyk�ego podniecenia, o�ywienia, niemal rado�ci.
Naczelny lekarz ze �Szko�y� nadzorowa� badanie i wszystko bacznie obserwowa�, od
czasu do czasu udzielaj�c obszernych wyja�nie�.
Sprawdzono t�tno, oddech, kolor sk�ry, napi�cie mi�ni oraz odruchy. Wszystko
by�o
wr�cz idealne.
Nast�pnie ch�opiec zosta� zmierzony i zwa�ony. Przeprowadzono badania, by
sprawdzi�,
czy nie ma szmer�w w sercu, przekrwienia serca, krwotoku podspoj�wkowego,
��taczki,
wrodzonego zwichni�cia biodra, z�amania obojczyka, plam na sk�rze, a wreszcie,
czy dziecko
nie jest bezp�ciowe.
Na prawym biodrze widnia�o znami�. Odnotowano je jako �skaz�.
Wi�kszo�� test�w obejmowa�a koordynacj� ruchow� ch�opca, a tak�e jego
umiej�tno��
manipulowania otoczeniem. Naczelny lekarz asystowa� przy ka�dym z nich,
wyg�aszaj�c po
zako�czeniu stosowny komentarz.
� Obw�d g�owy wynosi czterdzie�ci jeden centymetr�w. Tyle, co u dziecka
czteromiesi�cznego. W�a�nie dlatego konieczne by�o cesarskie ci�cie. Serce
r�wnie� jest
wi�ksze od normalnego, i bardziej wydajne. T�tno nie si�ga setki. To wprost
cudowne.
Prawdziwy ma�y mistrz.
� Ale popatrzcie na niego. To jest w�a�nie najwa�niejsze. Najwi�ksza sensacja.
On nas
s�ucha i jest skoncentrowany. Widzicie? Popatrzcie na jego oczy. Noworodki nie
skupiaj�
wzroku na okre�lonym punkcie i nie potrafi� �ledzi� poruszaj�cych si�
przedmiot�w. A on
wodzi za nami spojrzeniem. Rozumiecie, co to znaczy?
� Noworodki nie s� w stanie zapami�ta� przedmiot�w, kt�re znikaj� z ich pola
widzenia.
A on to potrafi. Nie mam w�tpliwo�ci, �e nas obserwuje. Sp�jrzcie na jego oczka.
On ju� ma
pami��. To naprawd� superdziecko!
ROZDZIA� 10
Obudzi�am si� chwytaj�c �apczywie powietrze i szlochaj�c cicho na wspomnienie
strasznego, bolesnego snu o moim m�u, Davidzie. Ostatnimi czasy tak w�a�nie
zaczyna� si�
ka�dy m�j dzie�.
Tak bardzo mi brakowa�o Davida. T�sknota za nim doskwiera�a mi nieprzerwanie od
tamtej nocy, p�tora roku temu, kiedy jaki� �pun zastrzeli� go na opustosza�ym
parkingu w
Boulder.
Przed jego �mierci� byli�my nieroz��czni. Je�dzili�my na nartach, i w Kolorado,
i w
innych zachodnich stanach. W niedziele odwiedzali�my klinik� dla imigrant�w w
Pueblo.
Czytali�my tak wiele ksi��ek, �e obydwa nasze domy mog�y s�u�y� za biblioteki
publiczne.
Mieli�my tylu przyjaci�, �e czasem nie wiedzieli�my, co z nimi zrobi�. Byli�my
szcz�liwi i
�yli�my pe�ni� �ycia praktycznie w ka�dej minucie ka�dego dnia.
Prowadzi�am dobrze prosperuj�c� klinik� weterynaryjn�. Codziennie wczesnym
rankiem
robi�am objazd okolicznych farm i rancz, gdzie zajmowa�am si� ko�mi oraz innymi
du�ymi
zwierz�tami. Poza tym, ludzie z ca�ego okr�gu znosili do �Zwierzy�ca� swoich
ma�ych
ulubie�c�w. Zosta�am nawet wybrana �Weterynarzem lat dziewi��dziesi�tych� przez
�Denver Post�.
A teraz wszystko si� zmieni�o, moje �ycie zmierza�o w niew�a�ciwym kierunku, a
ja nie
potrafi�am temu zapobiec. Przez ca�y czas rozmy�la�am o zab�jstwie Davida. Bez
przerwy
zawraca�am g�ow� policjantom z Boulder, a� w ko�cu kazali mi trzyma� si� od nich
z daleka.
Ostatnio rzadko sk�ada�am wizyty domowe, cho� ludzie z okolicy wci�� przynosz�
do szpitala
swoje zwierz�ta.
Wyskoczy�am z ��ka. Narzuci�am na plecy stary niebieski szlafrok w krat� i
za�o�y�am
kapcie, kt�re dosta�am na Gwiazdk� od dw�jki przemi�ych dzieciak�w jako wyraz
wdzi�czno�ci za uratowanie ich pieska, mocno zmaltretowanego przez kojota.
Kapcie wygl�da�y jak �by spanieli. T�pe oczka podniesione ku g�rze, wystawione
r�owe
j�zyki, klapiaste uszy.
W��czy�am magnetofon i z g�o�nik�w pop�yn�� charakterystyczny, chrapliwy �piew
Fiony Apple; osiemnastoletnia dziewczyna, pe�na cynizmu, z�o�ci i tw�rczego
szale�stwa.
Lubi� takie piosenkarki.
Otworzy�am drzwi mojego �apartamentu� i wesz�am do laboratorium. Powita� mnie w
nim plakat z maksym�, kt�r� wybra�am na has�o tego miesi�ca: �Polowanie na lisy
to
nieopisany w swoim okrucie�stwie po�cig za czym�, co jest niejadalne�. � Oscar
Wilde.
Wszystko po kolei. Najpierw nasypa�am do ekspresu kawy o smaku orzechowo-
waniliowym. Kiedy zacz�a si� s�czy� do kubka, ruszy�am na obch�d mojego
szpitala.
Frannie O�Neill, oto twoje �ycie.
Oddzia� numer jeden to pok�j cztery na cztery z umywalk�, jednym oknem i dwoma
rz�dami czystych, schludnych klatek. W tej chwili przebywali tu trzej lokatorzy:
dwa psy i
dziel�ca klatk� z jednym z nich kura.
Pudel zn�w wyrwa� sobie kropl�wk�, mimo �e za�o�y�am mu obro��. By mnie
zrozumia�,
skl�am go u�ywaj�c wszystkich szesnastu francuskich s��w, jakie zna�am. Potem
w�o�y�am
rurk� na miejsce. Zmierzwi�am k�aki na �bie psiny i wybaczy�am mu.
� Je t�aime � powiedzia�am.
Oddzia� numer dwa to nieco mniejsza kopia oddzia�u pierwszego, tyle �e
pozbawiona
okien. Tutaj mieszka�y te bardziej �egzotyczne� przypadki: kr�lik z zapaleniem
p�uc, bez
szans na wyleczenie; chomik, kt�rego przys�ano do mnie poczt� bez �adnego
wyja�nienia.
No i by� jeszcze Frank, �ab�d�, kt�rego moja siostra, Carole, uratowa�a ze stawu
przy
torze wy�cigowym. Carole uwa�a si� za �wi�t� Teres� dziczy. W tej chwili
pojecha�a na
biwak ze swoimi c�rkami do jednego z park�w narodowych. Niewiele brakowa�o,
�ebym
wybra�a si� tam z nimi.
Kawa by�a gotowa. Wla�am jej sobie do kubka, doda�am mleka i cukru. Mmm, mmm,
pyszne.
Pip p�ta� mi si� pod nogami. Pip to ma�y terier, kt�rego znale�li miejscowi i
przynie�li do
mnie; prawdopodobnie zosta� porzucony przez w�a�cicieli. Wykona� przede mn�
taniec na
tylnych �apach, �wiadom, �e to lubi�. Poca�owa�am go i wsypa�am do jego miski
resztki rice
chex, przysmaku dla ps�w.
� Smaczne?
� Hau.
� Ciesz� si�.
Wysz�am przed dom. Wtedy w�a�nie zobaczy�am czarnego jeepa. Facet z katalogu
L.L.Bean. Kit Co�tam. My�liwy zn�w znalaz� si� przed moim domem. Sta� obok
samochodu,
ze strzelb� na ramieniu.
W oczy rzuci�a mi si� bezkszta�tna masa spoczywaj�ca na klapie silnika.
O Bo�e, nie! On ju� co� ustrzeli�! Zamordowa� zwierz� na mojej ziemi. Ten dra�!
Ten
gnojek!
Widzia�am ju� wiele zwierz�cych truche� w tych lasach, ale nigdy nie na mojej
ziemi,
mojej prywatnej w�asno�ci, mojej kryj�wce przed szale�stwem tego �wiata.
� Hej, ty � krzykn�am. � Hej. Hej, no!
W�ciek�a, rzuci�am si� biegiem przez ganek. Przybysz cofn�� si� o krok i
otworzy� drzwi
samochodu. U�wiadomi�am sobie, �e to, co zobaczy�am, nie mog�o by� zwierz�ciem.
Kolor
si� nie zgadza�.
To co� by�o ciemnoczerwone. Wygl�da�o na p��cienny worek.
Na d�wi�k mojego g�osu m�czyzna zwr�ci� si� twarz� do mnie. Machn�� niedbale
r�k� i
obdarzy� mnie tym swoim niesamowitym u�miechem. Ja w odpowiedzi wbi�am w niego
w�ciek�e spojrzenie, kt�re powinno go spali� na popi�.
� Dzie� dobry! � krzykn��. � Bo�e, ale� tu pi�knie. Jak w niebie, prawda?
Przytrzymuj�c po�y szlafroka, pochyli�am si� i podnios�am �popogrzeb�wk�, jak
okre�lam �Denver Post�, zawsze pe�en z�ych nowin.
Potem odwr�ci�am si� na pi�cie i dziarsko szuraj�c kapciami w kszta�cie spanieli
wmaszerowa�am do domu.
ROZDZIA� 11
Przede wszystkim nale�a�o zachowa� dyskrecj�.
Cho� tego popo�udnia w Boulder by�o niesamowicie parno, w cieniu wysokich
dumnych
sosen otaczaj�cych du�y i dobrze utrzymany ogr�dek pod domem doktora Francisa
McDonougha panowa� mi�y ch��d. A jeszcze przyjemniej by�o w basenie o d�ugo�ci
dwudziestu metr�w, wype�nionym migoc�c� w s�o�cu niebiesk� wod�, kt�rej
temperatura
si�ga�a dwudziestu stopni, jak prawie zawsze.
Basen otacza�y bia�e �eliwne meble: du�e wygodne otomany, kozetka przykryta
kwiecist�
narzut�. Wok� sta�y wazy z sezonowymi kwiatami oraz p��cienne parasole.
Frank McDonough p�ywa� w basenie. Cho� min�o ju� niemal dwadzie�cia lat od
czas�w,
kiedy brylowa� w dru�ynie p�ywackiej na uniwersytecie w Berkeley, wci�� mia� w
zwyczaju
regularnie sprawdza� swoje mo�liwo�ci.
Doktor McDonough doskonale si� czu� w Boulder. Z jego du�ego domu roztacza� si�
widok na miasto i r�wniny na wschodzie. McDonough uwielbia� oddycha� �wie�ym,
orze�wiaj�cym powietrzem, zachwyca�o go czyste niebieskie niebo. Kt�rego� dnia
nawet
wybra� si� do Narodowego Centrum Bada� Atmosfery, by dowiedzie� si�, dlaczego
tak jest,
dlaczego niebo tu jest niebieskie? Przed sze�cioma laty przeprowadzi� si� do
Boulder z San
Francisco i nie zamierza� tam wraca�.
Zw�aszcza w tak pi�kny dzie� jak ten, kiedy na tle czystego nieba odcina�y si�
majestatyczne wierzcho�ki g�r Flatiron, a jego �ona, Barbara, mia�a wr�ci� za
nieca��
godzin�.
Po jej powrocie pewnie upiek� okonia na grillu, otworz� butelk� wina zinfandel,
mo�e
nawet zaprosz� pa�stwa Solie. Albo spr�buj� oderwa� Frannie O�Neill od
zwierzak�w,
kt�rymi si� zajmowa�a w Bear Bluff. Podobnie jak Frank, Frannie w czasie studi�w
p�ywa�a
w dru�ynie uniwersyteckiej i doktor bardzo lubi� jej towarzystwo. Poza tym, od
tragicznej
�mierci Davida martwi� si� o ni�.
Zrobiwszy dziewi��dziesi�t� rundk�, Frank McDonough zatrzyma� si� przy brzegu
basenu. Co� poruszy�o si� przed domem. Przy grillu.
Kto� tam by�.
I to nie sam. By�o tam kilku ludzi. Doktor McDonough poczu� w sercu uk�ucie
strachu.
Co si� dzieje, do licha?
Frank McDonough wystawi� g�ow� z wody i �ci�gn�� mokre gogle. Czterech m�czyzn
ubranych najzwyczajniej w �wiecie � d�insy, koszulki, lekkie kurtki � zbli�a�o
si� ku niemu
szybkim krokiem.
� W czym mog� pom�c, panowie! � krzykn��. Zawsze stara� si� by� mi�y, wierzy� w
dobre zamiary wszystkich ludzi, okazywa� wszystkim uprzejmo��.
Nieznajomi nie odpowiedzieli. Cholernie to dziwne. Troch� denerwuj�ce. Ci�gle
szli w
stron� basenu. Nagle zerwali si� do biegu.
Stoj�cy na brzegu basenu stolik przewr�ci� si�. �wiece po�ama�y si�, gazety
wyl�dowa�y
na ziemi.
� Hej! Hej! � Patrzy� na nich z niedowierzaniem.
Wszyscy czterej tak, jak stali, wskoczyli do basenu.
� Co to ma znaczy�? � McDonough zacz�� krzycze� na intruz�w. Nie mia� poj�cia,
co si�
dzieje, i ogarn�� go strach.
Rzucili si� na niego jak stado ps�w na ofiar�. Z�apali go za r�ce i nogi, i
bole�nie
wykr�cili. Rozleg� si� ohydny trzask; Frank mia� wra�enie, �e z�amali mu lewy
nadgarstek.
Piekielnie go to bola�o. Zdawa� sobie spraw�, �e ma do czynienia z niezwykle
silnymi lud�mi,
bo on sam nie by� wymoczkiem, a mimo to poradzili sobie z nim jak z niesfornym
dzieckiem.
� Hej! Hej! � krzykn�� znowu, zach�ystuj�c si� wod�. Odchylili mu g�ow� do ty�u,
tak, �e
przed oczami mia� nieko�cz�cy si� b��kit nieba.
Nast�pnie wepchn�li go pod wod�. McDonough pr�bowa� z�apa� cho� odrobin�
powietrza, ale jego usta wype�ni�y si� chlorowan� wod�. Zakrztusi� si�.
Trzymali go pod wod�, nie puszczaj�c ani na chwil�. Jego r�ce i nogi uwi�zione
by�y w
pot�nym u�cisku. Ci ludzie chcieli go utopi�. O Bo�e, to nie mia�o
najmniejszego sensu.
Pr�bowa� si� szarpa�.
Uwolni� si�.
Uspokoi�.
Frank McDonough us�ysza� trzask �amanego karku. Nie by� ju� w stanie d�u�ej
walczy�.
Czu�, jak opuszczaj� go si�y, jak wyp�ywa z niego �ycie.
Szeroko otwartymi oczami widzia� przed sob� ludzi w przemoczonych ubraniach,
stoj�cych w migoc�cej w s�o�cu niebieskiej wodzie. Jego p�uca wype�ni�y si�
wod�. Mia�
wra�enie, �e klatka piersiowa lada chwila rozpadnie si� na drobne kawa�ki;
prawd� m�wi�c,
chcia�, by tak si� sta�o. Mo�e wtedy usta�by ten okropny b�l.
I w tej chwili doktor Frank McDonough zrozumia�. Prawda by�a tak oczywista jak
to, �e
zbli�a si� �mier�.
Chodzi�o o Tinkerbell i Piotrusia Pana.
Uciekli w trakcie jego dy�uru.
ROZDZIA� 12
Wciskaj�c gaz do dechy, drog� z Bear Bluff do Boulder mo�na pokona� w nieca�e
czterdzie�ci minut.
Robi�am wszystko, by zachowa� bystro�� umys�u i zapanowa� nad nerwami, ale
zupe�nie
mi to nie wychodzi�o. By�am jak ot�pia�a.
Ci�gle mia�am przed oczami Franka McDonougha, jakim go zna�am od sze�ciu lat �
u�miechni�tego, pe�nego �ycia cz�owieka. Ostatnimi czasy � a w�a�ciwie przez
ostatnie
czterysta dziewi��dziesi�t trzy dni � rzadko wyje�d�a�am z Bear Bluff. A teraz
musia�am
pojecha� do Boulder.
Frank McDonough nie �y�. Powiedzia�a mi o tym jego �ona, Barb, g�osem
nabrzmia�ym
od �ez. Nie mog�am w to uwierzy�. Nie mog�am znie�� tej bolesnej, przera�aj�cej,
okropnej
my�li.
Najpierw David, a teraz Frank. To wydawa�o si� niemo�liwe.
Pr�bowa�am skontaktowa� si� z Gillian, moj� najlepsz� przyjaci�k�, pracuj�c� w
szpitalu komunalnym w Boulder. Nie zasta�am jej w domu, wi�c zostawi�am tylko
wiadomo�� na automatycznej sekretarce. Mia�am nadziej�, �e wyra�a�am si� w miar�
jasno.
Nast�pnie zadzwoni�am na kom�rk� do mojej siostry, Carole, wypoczywaj�cej pod
namiotem ze swoimi c�rkami. Nie odebra�a. Cholera, akurat teraz przyda�oby mi
si� jej
towarzystwo.
Ju� z daleka da�o si� s�ysze� przenikliwe wycie syren woz�w policyjnych. Frank i
Barb
McDonough mieszkaj� w pobli�u szpitala komunalnego, jako �e obydwoje tam
pracuj�. Barb
jest piel�gniark�, a Frank naczelnym pediatr�.
Frank by� pediatr�. O Bo�e, Frank nie �yje. M�j przyjaciel, przyjaciel Davida.
Jak to si�
mog�o sta�?
Syreny policyjne wy�y przera�liwie. Mia�am dziwne uczucie, �e to mnie wzywaj�.
Ten d�