8069
Szczegóły |
Tytuł |
8069 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8069 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8069 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8069 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Powie�ci ROBERTA LUDLUMA
w Wydawnictwie Amber
DOKUMENT MATLOCKA
DROGA DO OMAHA
DZIEDZICTWO SCARLATTICH
ILUZJA SKORPIONA
KL�TWA PROMETEUSZA
KRUCJATA BOURNe'A
MANUSKRYPT CHANCELLORA
MOZAIKA PARSIFALA
OPCJA PARYSKA
PAKT HOLCROFTA
PLAN IKAR
PROGRAM HADES
PROTOKӣ SIGMY
PRZESY�KA Z SALONIK
PRZYMIERZE KASANDRY
SPADKOBIERCY MATARESEA
SPISEK AKWITANII
STRA�NICY APOKALIPSY
TESTAMENT MATARESE'A
TO�SAMO�� BOURNE'A
TRANSAKCJA RHINEMANNA
TREVAYNE
ULTIMATUM BOURNE'A
WEEKEND Z OSTERMANEM
ZDRADA TRISTANA
ZEW HALIDONU
ZLECENIE JANSONA
ROBERT LUDLUM
WEEKEND Z OSTERMANEM
Przek�ad ANDRZEJ SZULC
AMBER
Tytu� orygina�u THE OSTERMAN WEEKEND
Redaktorzy serii
MA�GORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna KRYSTYNA GRZESIK
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
JOLANTA KUCHARSKA MONIKA TUREK
Ilustracja na ok�adce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER
Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stron� Internetu
http://www.amber.sm.pl
http://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright � 1972 by Robert Ludlum. All rights reserved
For the Polish edition Copyright � 2004 by Wydawnictwo Amber Sp z o.o.
ISBN 83-241-1541-2
Cz�� 1
Niedzielne popo�udnie
Rozdzia� 1
Saddle Valley w stanie New Jersey to miasteczko przez du�e M. Takie przynajmniej wra�enie odnie�li przedsi�biorcy budowlani, kt�rzy -zaalarmowani g�osami podupadaj�cej wy�szej klasy �redniej z Manhattanu - najechali tutejsze lasy w ko�cu lat trzydziestych.
WITA WAS
SADDLE VALLEY
RADA MIEJSKA ZA�O�ONA W 1862
Tak g�osi napis umieszczony na podobnej do tarczy bia�ej tablicy przy Valley Road.
�Wita Was" napisane jest mniejszymi literami ni� ca�a reszta, poniewa� tak naprawd� Saddle Valley wcale nie wita ch�tnie ludzi z zewn�trz - zw�aszcza niedzielnych kierowc�w, kt�rzy chcieliby pogapi� si� na strzyg�cych traw� mieszka�c�w miasteczka.
W niedzielne popo�udnie ulice patroluj� na og� dwa wozy miejscowej policji.
Charakterystyczne jest r�wnie�, �e znak przy Valley Road nie g�osi wcale: SADDLE VALLEY, NEW JERSEY, ani nawet: SADDLE VALLEY, N.J., ale po prostu: SADDLE VALLEY.
Miasteczko nie uznaje nad sob� wy�szej w�adzy; rz�dzi si� w�asnymi prawami. Odizolowane, bezpieczne, nieskalane brudem tego �wiata.
Tego niedzielnego popo�udnia, w ostatni�niedziel� lipca, jeden z dw�ch woz�w miejscowej policji wydawa� si� patrolowa� okolic� z wyj�tkow� skrupulatno�ci�. Bia�y, pomalowany w niebieskie pasy samoch�d kr��y� po uliczkach miasteczka szybciej ni� zwykle. Przejecha� z jednego ko�ca Saddle Yalley na drugi, zahaczaj�c po drodze o dzielnic� willow�. Objecha�
7
ze wszystkich stron rozleg�e, urz�dzone ze smakiem p�hektarowe rezydencje.
Ten konkretny w�z patrolowy zauwa�y�o w t� konkretn� niedziel� kilku mieszka�c�w miasteczka.
I o to w�a�nie chodzi�o.
Taki by� plan.
John Tanner sprz�ta� sw�j mieszcz�cy dwa samochody gara�, nas�uchuj�c jednym uchem g�os�w dochodz�cych od strony basenu. Mia� na sobie stare wytarte szorty, wczorajsz� koszul� i za�o�one na go�e nogi tenis�wki. Jego dwunastoletni syn Raymond go�ci� w�a�nie kilku koleg�w i Tanner wychodzi� co jaki� czas na podjazd, i rzuca� okiem na mieszcz�ce si� za domem patio, chc�c si� upewni�, �e dzieciakom nic si� nie sta�o. Dok�adnie rzecz bior�c, wychodzi� tam tylko wtedy, kiedy poziom krzyk�w obni�a� si� do tonu normalnej rozmowy - albo kiedy zapada�a cisza.
�ona Tannera, Alice, zachodzi�a do niego z irytuj�c� regularno�ci� z mieszcz�cej si� obok pralni, �eby powiedzie�, co ma wyrzuci� w nast�pnej kolejno�ci.
John nienawidzi� pozbywa� si� czegokolwiek i gromadz�ca si� w rezultacie jego manii sterta bezu�ytecznych grat�w dzia�a�a jej na nerwy. Tym razem wskaza�a r�k� zepsuty roztrz�sacz nawozu, kt�ry od kilku tygodni sta� z ty�u gara�u.
John zauwa�y� jej gest.
-M�g�bym postawi� go na �eliwnym postumencie i sprzeda� Muzeum Sztuki Nowoczesnej - powiedzia�. - Pami�tka minionych krzywd. Okres przed nastaniem epoki ogrodnik�w.
Alice Tanner roze�mia�a si�. Jej m�� po raz kt�ry� z rz�du stwierdzi� -tak jak czyni� to od wielu lat - �e Alice �adnie si� �mieje.
- Zostawi� go przy kraw�niku. W poniedzia�ek zabieraj� �mieci -
powiedzia�a, si�gaj�c r�k� po roztrz�sacz.
- W porz�dku. Sam to zrobi�.
-Nie, nie zrobisz. Rozmy�lisz si� w po�owie podjazdu.
Tanner z�apa� roztrz�sacz i przeni�s� go nad kosiark� firmy Briggs and Stratton, a Alice prze�lizgn�a si� bokiem obok ma�ego triumpha, kt�ry uwa�a�a z dum� za symbol swego statusu. Kiedy wytoczy�a roztrz�sacz na podjazd, odpad�o od niego prawe ko�o. Oboje si� roze�mieli.
- To przemawia za dobiciem targu z muzeum. Po prostu nie spos�b
tego wyrzuci�.
8
Alice podnios�a wzrok i przesta�a si� �mia�. W odleg�o�ci oko�o trzydziestu metr�w od ich domu przeje�d�a� powoli Orchard Drive bia�y policyjny samoch�d.
-Gestapo nie spuszcza dzisiaj po po�udniu z oka swoich podopiecznych - powiedzia�a.
- Co m�wisz? - zapyta� Tanner, podnosz�c k�ko i wrzucaj�c je do
�rodka roztrz�sacza.
- Obro�cy �adu i porz�dku nie maj� wolnego dnia. Drugi albo trzeci raz
przeje�d�aj� obok naszego domu.
Tanner rzuci� okiem na przeje�d�aj�cy samoch�d. Siedz�cy za kierownic� policjant, Jenkins, odwzajemni� jego spojrzenie. Nie podni�s� jednak r�ki ani nie skin�� g�ow� na powitanie. Tak jakby si� w og�le nie znali. A przecie� byli dobrymi znajomymi, prawie przyjaci�mi.
- Mo�e pies za g�o�no szczeka� wczorajszej nocy?
- Opiekunka nic nie m�wi�a.
- Za p�tora dolara za godzin� te� bym nic nie m�wi�.
- Zajmij si� lepiej tym roztrz�saczem, kochanie - poprosi�a Alice, za
pominaj�c o wozie patrolowym. - Teraz, kiedy odpad�o ko�o, to typowa
m�ska robota. Ja zobacz�, co s�ycha� u dzieci.
Tanner powl�k� roztrz�sacz do kraw�nika i zmru�y� oczy, o�lepiony odbitym promieniem s�o�ca. Biegn�ca na zach�d Orchard Drive skr�ca�a w lewo, mijaj�c ma�y zagajnik, za kt�rym w odleg�o�ci kilkudziesi�ciu jard�w mieszkali najbli�si s�siedzi Tanner�w, Scanlanowie.
S�o�ce odbija�o si� od wypolerowanej karoserii bia�ego samochodu. Sta� zaparkowany na poboczu, nie dalej jak sze��dziesi�t jard�w od Tan-nera.
Dwaj policjanci wygl�dali przez tyln� szyb�, wlepiaj�c oczy, by� tego pewien, dok�adnie w niego. Przez sekund� albo dwie sta� bez ruchu, a potem ruszy� w stron� samochodu. W tej samej chwili policjanci odwr�cili si� i samoch�d odjecha�.
Tanner, zbity z tropu, patrzy� przez moment za nimi, a potem wr�ci� powoli do domu.
Samoch�d policyjny ruszy� ostro w stron� Peachtree Lane, a z powrotem zwolni� do czterdziestu kilku kilometr�w na godzin�.
Richard Tremayne siedzia� w klimatyzowanym salonie, ogl�daj�c Met-s�w, kt�rzy tracili w�a�nie zdobyt� wcze�niej sze�ciopunktow� przewag�. Zas�ony przy wielkim panoramicznym oknie by�y szeroko rozsuni�te.
9
Nagle Tremayne wsta� z fotela i podszed� do okna. Na drodze zn�w pojawi� si� policyjny samoch�d. Tyle �e tym razem ledwie si� toczy�.
- Hej, Ginny! - zawo�a� do �ony. - Pozw�l na chwil�. - Virginia Tre
mayne zbieg�a z gracj� po trzech prowadz�cych do salonu schodkach.
- O co chodzi? Nie powiesz chyba, �e zawo�a�e� mnie, bo twoi Metsi
czy Jetsi strzelili gola.
- Wczoraj, kiedy odwiedzili nas John i Alice... chyba specjalnie nie
rozrabiali�my? To znaczy, nie zachowywali�my si� zbyt g�o�no, praw
da?
- Ur�n�li�cie si� obaj w trupa. Ale zachowywali�cie si� sympatycznie.
Dlaczego pytasz?
- Wiem, �e�my si� zalali. To by� ci�ki tydzie�. Ale nie robili�my �ad
nych g�upstw?
- Oczywi�cie, �e nie. Adwokaci i dziennikarze to wz�r wszelkich cn�t.
Dlaczego pytasz?
- Ta cholerna policja pi�ty raz przejecha�a obok domu.
- O! - Virginia poczu�a nag�y ucisk w �o��dku. - Jeste� pewien?
- W takim s�o�cu nie spos�b pomyli� ich samochodu z innym.
- Tak, chyba nie spos�b... Powiedzia�e�, �e to by� paskudny tydzie�.
Czy ten okropny cz�owiek m�g�by pr�bowa�...?
- Och, Jezu, nie. M�wi�em, �eby� o tym zapomnia�a. To zwyk�y krzy-
kacz. Traktuje t� spraw� zbyt osobi�cie.
Tremayne wci�� wygl�da� przez okno. Policyjny samoch�d powoli si� oddala�.
- Ale troch� ci� przestraszy�, prawda? Sam si� do tego przyzna�e�.
Twierdzi�, �e ma koneksje.
Tremayne odwr�ci� si� powoli i zmierzy� uwa�nym wzrokiem �on�.
- Wszyscy mamy jakie� koneksje, prawda? Niekt�rzy a� w Szwajcarii.
- Prosz� ci�, Dick. To absurd.
- Oczywi�cie. Policja odjecha�a... najprawdopodobniej nic si� nie sta
�o. Szykuj� si� pewnie do nast�pnej zwy�ki cen w pa�dzierniku. Spraw
dzaj�, jakie domy nadaj� si� na sprzeda�. Sukinsyny! Zarabiaj� wi�cej
ni� ja w pi�� lat po uko�czeniu Wydzia�u Prawa.
- Za du�o wczoraj wypi�e� i wszystko ci� dra�ni. Tak mi si� przynaj
mniej wydaje.
- Chyba masz racj�.
Virginia obserwowa�a m�a. Znowu wygl�da� przez okno.
- Pokoj�wka chce mie� w �rod� wychodne - powiedzia�a. - Zjemy co�
na mie�cie, dobrze?
- Oczywi�cie - odpar�, nie odwracaj�c si�.
10
Ruszy�a w stron� holu. W po�owie drogi obejrza�a si� i zobaczy�a, �e si� w ni� wpatruje. Czo�o mia� zroszone potem. A w pokoju by�o ca�kiem ch�odno.
Policyjny samoch�d skierowa� si� na wsch�d, w kierunku Route Five, autostrady numer 5, stanowi�cej g��wne po��czenie Saddle Valley z odleg�ym o czterdzie�ci kilometr�w Manhattanem. Zatrzyma� si� na poboczu drogi w miejscu, z kt�rego rozci�ga� si� widok na zjazd numer 10A. Policjant siedz�cy obok kierowcy wyj�� ze schowka lornetk� i zacz�� obserwowa� zje�d�aj�ce z autostrady samochody. Na lornetce widnia� znak firmy Zeiss-Ikon.
Po kilku minutach dotkn�� r�kawa Jenkinsa. Ten wyjrza� przez otwarte okienko, da� znak s�siadowi, �eby odda� mu lornetk�, i przystawi� j� do oczu, �ledz�c samoch�d wskazany przez koleg�.
- Zgadza si� - powiedzia�.
Zapali� silnik i ruszy� na po�udnie. Po chwili podni�s� mikrofon radiotelefonu.
- Zg�asza si� w�z numer 2 - powiedzia�. - Jedziemy na po�udnie Regi
ster Road. Przed nami zielony ford, limuzyna. Rejestracja nowojorska.
W �rodku czarnuchy albo Portoryka�czycy.
- S�ysz� ci�, numer 2 - zaskrzypia�o w g�o�niku. - Przep�d�cie ich,
gdzie pieprz ro�nie.
- Nie ma problemu. Roz��czam si�.
Skr�ci� w lewo i wjecha� powoli d�ug� drog� wjazdow� na Route Five. Znalaz�szy si� na autostradzie, wcisn�� gaz do dechy i samoch�d skoczy� do przodu na g�adkiej nawierzchni. Po sze��dziesi�ciu sekundach na liczniku pokaza�y si� sto czterdzie�ci dwa kilometry.
Po czterech minutach samoch�d zwolni�, wchodz�c w d�ugi zakr�t. Kilkaset metr�w dalej sta�y na poboczu dwie budki telefoniczne. Od aluminium i szk�a odbija�y si� jaskrawe promienie lipcowego s�o�ca.
Samoch�d zatrzyma� si�. Towarzysz Jenkinsa otworzy� drzwi i wysiad�.
- Masz dziesi�taka? - zapyta�.
- O Jezu, McDermott! - zawo�a�, �miej�c si�, Jenkins. - Po pi�tnastu
latach s�u�by nie nosisz przy sobie dziesi�ciu cent�w na telefon.
- Nie b�d� taki cwany. Mam dziesi�tki, ale na jednej z nich jest g�owa
Indianina.
- Masz. - Jenkins wyj�� z kieszeni monet� i wr�czy� McDermottowi. -
M�g�by si� zepsu� pocisk anty bali styczny, a ty nie zawiadomi�by� Penta
gonu, bo by�oby ci �al dziesi�tki z wizerunkiem Roosevelta.
-No nie wiem...
11
McDermott zbli�y� si� do budki, pchn�� skrzypi�ce drzwi, wszed� do �rodka i wykr�ci� zero. W budce by�o tak duszno, �e musia� przytrzymywa� nog� drzwi.
- Jad� do najbli�szego zjazdu - zawo�a� z samochodu Jenkins. - Zabio
r� ci�, przeje�d�aj�c z powrotem.
- W porz�dku... Centrala? Zamawiam rozmow� na koszt rozm�wcy ze
stanem New Hampshire. Kierunkowy trzysta dwana�cie. Numer 65-401.
Nazywam si� Leather.
Nie by�o mowy o pomy�ce. McDermott zam�wi� rozmow� ze stanem New Hampshire i telefonistka po��czy�a go zgodnie z jego �yczeniem. Nie mog�a jednak wiedzie�, �e po wybraniu tego konkretnego numeru w stanie New Hampshire nie zadzwoni �aden telefon, poniewa� w pewnej podziemnej centrali, w miejscu gdzie zbiegaj� si� tysi�ce linii, uaktywni� si� ma�y przeka�nik i przesun�a niewielka namagnetyzowana blaszka, dokonuj�c zupe�nie innego po��czenia. Ca�a ta skomplikowana procedura spowodowa�a, �e w pewnym pomieszczeniu, czterysta dwadzie�cia kilometr�w na po�udnie od Saddle Valley, rozleg� si� nie dzwonek, lecz ciche brz�czenie telefonu.
Pomieszczenie znajdowa�o si� na pierwszym pi�trze budynku z czerwonej ceg�y, kt�ry razem z dziewi�cioma innymi tworzy� po��czony korytarzami kompleks. W odleg�o�ci pi��dziesi�ciu metr�w otacza�o go wysokie na oko�o trzy i p� metra ogrodzenie z naelektryzowanego drutu, po kt�rego drugiej stronie r�s� g�sty li�ciasty las. Kompleks nale�a� do Centralnej Agencji Wywiadowczej. Odizolowany, bezpieczny, nieskalany brudem tego �wiata.
M�czyzna siedz�cy za biurkiem w gabinecie na pierwszym pi�trze rozgni�t� z ulg� papierosa. Niecierpliwie czeka� na ten telefon. Zauwa�y� z satysfakcj�, �e automatycznie uruchomi�o si� urz�dzenie nagrywaj�ce. Podni�s� s�uchawk�.
- M�wi Andrews. Tak, zap�ac� za rozmow�.
- M�wi Leather - odezwa� si� g�os biegn�cy z New Jersey przez stan
New Hampshire.
- S�ysz� ci�, Leather. Ta�ma si� kr�ci.
- Potwierdzam obecno�� wszystkich trzech podejrzanych. Pa�stwo
Cardone w�a�nie przyjechali z lotniska Kennedy'ego.
- Wiemy, �e wyl�dowali.
- To po jak� choler� kazali�cie nam na nich czeka�?
- Route Five to paskudna autostrada. Mogli mie� po drodze jaki� wy
padek.
- W niedzielne popo�udnie?
12
- Pora nie gra roli. Chcesz, �eby ci poda� statystyk� wypadk�w na tej
drodze?
- Wracaj lepiej do swoich cholernych komputer�w...
Andrews wzruszy� ramionami. Ludzi pracuj�cych w terenie wszystko wyprowadza�o z r�wnowagi.
- Wszyscy trzej podejrzani s� zatem na miejscu. Zgadza si�?
- Zgadza si�. Tannerowie, Tremayne'owie i Cardone'owie. Wszyscy,
kt�rych kazano nam obserwowa�. Wszyscy czekaj�. Tannerowie i Tre-
mayne'owie s� ju� uprzedzeni. U Cardone'�w b�dziemy za kilka minut.
-Co� jeszcze? -Na razie nic.
- Jak si� miewa ma��onka?
- Jenkins to prawdziwy szcz�ciarz. Jest kawalerem. Lilian wci�� ogl�
da okoliczne rezydencje i chce mie� tak� sam�.
-Nie przy naszej pensji, McDermott.
- To samo jej powtarzam. Chce, �ebym przeszed� na cudzy �o�d. - Przez
u�amek sekundy Andrews poczu� si� ura�ony �artem McDermotta.
- S�ysza�em, �e p�ac� gorzej od nas.
-Niemo�liwe... Jest ju� Jenkins. B�d� w kontakcie.
Joseph Cardone skr�ci� na p�kolisty podjazd i zatrzyma� cadillaca tu� przed kamiennymi schodami prowadz�cymi ku wielkim d�bowym drzwiom. Zgasi� silnik i przeci�gn�� si� w fotelu, po czym westchn�� i obudzi� swoich dw�ch licz�cych sobie sze�� i siedem lat syn�w. Jego dziesi�cioletnia c�rka czyta�a komiks. W fotelu obok siedzia�a jego �ona, Betty.
- Wsz�dzie dobrze, ale w domu najlepiej - stwierdzi�a, wygl�daj�c
przez okno samochodu.
Cardone roze�mia� si� i po�o�y� swoj� wielk� d�o� na ramieniu �ony.
- Chyba naprawd� tak my�lisz.
- Oczywi�cie.
- Jasne. Powtarzasz to za ka�dym razem, kiedy wracamy do domu.
Dok�adnie te same s�owa.
- Mamy mi�y dom.
Cardone otworzy� drzwiczki samochodu.
- Hej, ksi�niczko... zaopiekuj si� m�odszymi bra�mi i pom� matce
zabra� mniejsze torby. - Wyj�� kluczyki ze stacyjki, wysiad� i ruszy� w stro
n� baga�nika. - Gdzie jest Louise?
-Nie b�dzie jej chyba a� do wtorku. Pami�taj, �e przyjechali�my trzy dni wcze�niej. Da�am jej wolne do naszego spodziewanego powrotu.
13
Cardone skrzywi� si�. My�l, �e obowi�zki kucharki przejmie �ona, nie by�a zbyt przyjemna.
- Zjemy co� na mie�cie.
- B�dziemy musieli, przynajmniej dzisiaj. Za d�ugo by trwa�o rozmra-
�anie produkt�w - odpar�a Betty Cardone, wchodz�c po kamiennych
schodkach i wyci�gaj�c z torebki klucze do drzwi wej�ciowych.
Joe pu�ci� mimo uszu jej s�owa. Lubi� dobrze zje��, ale niestety nie smakowa�y mu posi�ki przyrz�dzone przez w�asn� �on�. Trudno by�o si� zreszt� spodziewa� po panience z dobrego domu, �e b�dzie gotowa� jak w�oskie gospodynie z Filadelfii.
Godzin� p�niej klimatyzatory usun�y zaduch z niewietrzonego od dw�ch tygodni domu i mo�na by�o nareszcie swobodnie odetchn��. Cardone przywi�zywa� wielkie znaczenie do takich rzeczy. By� by�ym sportowcem i cz�owiekiem sukcesu - zar�wno towarzyskiego, jak i finansowego. Wyszed� na werand� i spojrza� na du�� wierzb� rosn�c� po�rodku otoczonego p�kolistym podjazdem trawnika. Ogr�d utrzymany by� w doskona�ym stanie. Nic dziwnego, wzi�wszy pod uwag� pieni�dze, jakie p�aci� ogrodnikom. Pieni�dze nie stanowi�y ju� dla niego problemu.
Nagle pojawi� si� ponownie. Samoch�d policyjny. Widzia� go po raz trzeci, odk�d zjecha� z autostrady.
- Hej, wy tam! Zaczekajcie!
Dwaj siedz�cy w samochodzie policjanci wymienili mi�dzy sob� kr�tkie spojrzenia, zastanawiaj�c si�, czy zosta�, czy odjecha�. Ale Cardone dobieg� ju� do kraw�nika.
-Hej!
Samoch�d zatrzyma� si�.
- S�ucham, panie Cardone?
- Dlaczego kr��ycie po okolicy? Wydarzy�o si� co� z�ego?
- Nic szczeg�lnego, panie Cardone. Jest czas wakacji. Sprawdzamy
po prostu, na podstawie naszych danych, kiedy wracaj� poszczeg�lni
mieszka�cy. Mia� pan wr�ci� do domu dzisiaj po po�udniu, wi�c chcieli
�my si� po prostu upewni�, czy ju� pan jest. Mo�emy skre�li� pana z na
szej listy.
Joe zmierzy� uwa�nym wzrokiem policjanta. Wiedzia�, �e k�amie, a policjant wiedzia�, �e on wie.
- Bardzo si� staracie.
- Robimy, co mo�emy.
- Jestem o tym przekonany.
- Do widzenia panu.
14
Joe popatrzy� za odje�d�aj�cym samochodem. Mia� zamiar zjawi� si� w kancelarii dopiero w po�owie tygodnia, ale teraz zmieni� zdanie. Pojedzie do Nowego Jorku ju� jutro.
W niedzielne popo�udnie mi�dzy godzin� pi�t� a sz�st� Tanner zwyk� zamyka� si� w swoim wy�o�onym orzechow� boazeri� gabinecie, w��cza� trzy stoj�ce tam telewizory i ogl�da� jednocze�nie trzy telewizyjne programy.
Alice wiedzia�a, �e dla jej m�a to twardy obowi�zek. B�d�c dyrektorem program�w informacyjnych Standard Mutual, musia� wiedzie�, co w trawie piszczy. Mimo to nie ukrywa�a, �e siedz�cy samotnie w zaciemnionym pokoju i wpatruj�cy si� jednocze�nie w trzy telewizyjne ekrany facet sprawia do�� niesamowite wra�enie i stale si� z niego w zwi�zku z tym na�miewa�a.
Wcze�niej tego samego dnia Tanner przypomnia� �onie, �e w przysz�� niedziel� nie b�dzie m�g� zasi��� przed telewizorami, w przysz�� niedziel� bowiem mieli przyjecha� do nich Bernie i Leila, a nic nie mog�o zak��ci� weekendu z Ostermanem. Siedzia� wi�c w zaciemnionym pokoju, wiedz�c doskonale, co zobaczy.
Ka�dy dyrektor programu informacyjnego dowolnej sieci telewizyjnej ma sw�j ulubiony program, taki, kt�remu po�wi�ca najwi�cej uwagi. Dla Tannera by� to program Woodwarda, p�godzinny, emitowany w niedzielne popo�udnie show, podczas kt�rego najlepszy w swoim fachu publicysta przeprowadza� wywiad z jedn� osob�, na og� kim� kontrowersyjnym, kto znalaz� si� w ostatnim tygodniu na czo��wkach gazet.
Dzisiejszy rozm�wca Woodwarda, podsekretarz Ralph Ashton z Departamentu Stanu, wyst�powa� niejako w zast�pstwie. Sam sekretarz okaza� si� nagle nieosi�galny, na �er rzucono wi�c Ashtona.
By�a to ze strony Departamentu Stanu gigantyczna wpadka. Ashton to t�py, pozbawiony polotu by�y biznesmen, kt�rego g��wny atut stanowi�a umiej�tno�� robienia pieni�dzy. Samo uznanie, i� taki facet mo�e reprezentowa� rz�d, by�o z czyjej� strony powa�nym b��dem. Chyba �e kto� zrobi� to specjalnie.
Woodward nie powinien zostawi� na nim suchej nitki.
Przys�uchuj�c si� wykr�tnym, pustym odpowiedziom Ashtona, Tanner zda� sobie spraw�, �e za par� chwil zacznie telefonowa� do siebie w Waszyngtonie wielu ludzi. Grzeczny ton Woodwarda nie by� w stanie ukry� rosn�cej niech�ci, jak� budzi� w nim podsekretarz. Ura�ony zosta� jego honor dziennikarza; wkr�tce ton Woodwarda stanie si� lodowaty i Ashton
15
po�o�y g�ow� pod top�r. Kat b�dzie uprzedzaj�co grzeczny, to pewne, ale nic nie odwlecze egzekucji.
Takie w�a�nie rzeczy Tanner ogl�da� z zak�opotaniem.
W��czy� foni� drugiego telewizora. Moderator przedstawia� akurat pom-patycznym nosowym tonem ekspert�w, kt�rzy mieli zadawa� pytania przedstawicielowi Ghany w ONZ. Czarny dyplomata wygl�da�, jakby w�a�nie prowadzono go na gilotyn�, a eksperci co do jednego podobni byli kubek w kubek do madame Defarges. Do bardzo bia�ej i dobrze op�acanej madame Defarges.
Program nie umywa� si� do Woodwarda.
Program na trzecim kanale by� lepszy, ale nie do tego stopnia, �eby stanowi� konkurencj� dla pierwszego.
Tanner uzna�, �e zobaczy� ju� dosy�. Za wcze�nie by�o, �eby si� martwi� - pu�ci sobie ta�m� z Woodwardem jutro rano. Zegar wskazywa� dopiero dwadzie�cia po pi�tej i basen wci�� jeszcze sk�pany by� w s�o�cu. S�ysza� krzyki swojej c�rki, kt�ra wr�ci�a w�a�nie z klubu, i g�osy niech�tnie �egnaj�cych si� z Raymondem jego koleg�w. Rodzina by�a w komplecie. Ca�a tr�jka siedzia�a najprawdopodobniej na dworze, czekaj�c, a� on sko�czy ogl�da� telewizj� i rozpali ogie�, w kt�rym upiek� si� steki.
Tym razem ich zaskoczy.
Wy��czy� telewizory i od�o�y� na biurko o��wek i blok do pisania. Nadszed� czas na drinka.
Otworzy� drzwi i przeszed� do salonu. Przez okno zobaczy� Alice, bawi�c� si� z dzie�mi na skraju trampoliny w �r�b to, co przewodnik". Wszyscy si� �mieli i byli wyj�tkowo odpr�eni.
Alice zas�u�y�a sobie na to. Chryste! Naprawd� sobie na to zas�u�y�a.
Obserwowa� przez d�u�sz� chwil� swoj� �on�. Skoczy�a, obci�gaj�c palce n�g, do wody i szybko wynurzy�a si�, �eby sprawdzi�, czy o�mioletnia Janet poradzi�a sobie ze skokiem.
Zadziwiaj�ce! Po wszystkich tych latach kocha� �on� bardziej ni� kiedykolwiek.
Przypomnia� sobie policyjny samoch�d, a potem odsun�� od siebie irracjonaln� obaw�. Policjanci szukali po prostu jakiego� odosobnionego miejsca, �eby odpocz�� albo pos�ucha� spokojnie meczu. S�ysza�, �e robi� takie rzeczy w Nowym Jorku. Wi�c dlaczego nie w Saddle Valley? W Saddle Valley by�o znacznie bezpieczniej ni� w Nowym Jorku.
Saddle Valley by�o chyba najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Tak w ka�dym razie wydawa�o si� tego niedzielnego popo�udnia Johnowi Tan-nerowi.
16
Richard Tremayne wy��czy� telewizor dziesi�� sekund po tym, jak John Tanner zgasi� trzy swoje. Metsi mimo wszystko wygrali.
N�kaj�cy go b�l g�owy ust�pi� i razem z nim zdenerwowanie. Ginny mia�a racj�, pomy�la�. By� po prostu przewra�liwiony. Nie ma powodu niepokoi� rodziny. �o��dek ju� go nie bola�. Lekki posi�ek postawi go na nogi. Mo�e zadzwoni do Johnny'ego i A lice i pojad� razem z Ginny pop�ywa� w basenie Tanner�w.
Ginny wci�� dopomina�a si� o w�asny. Publiczn� tajemnic� by�o, �e maj� doch�d kilkakrotnie wy�szy od Tanner�w. Ale Tremayne dobrze wiedzia�, dlaczego nie chce ulec �onie.
Basen to by�aby po prostu przesada. Za du�o na faceta, kt�ry ma tylko czterdzie�ci cztery lata. Wystarczy�o, �e przenie�li si� do Saddle Valley, kiedy mia� zaledwie trzydzie�ci osiem. Dom za siedemdziesi�t cztery tysi�ce w wieku trzydziestu o�miu lat. Z pi��dziesi�cioma tysi�cami rocznego dochodu. Z basenem zaczeka do swoich czterdziestych pi�tych urodzin. Wtedy nie powinno to nikogo razi�.
Oczywi�cie ludzie - jego klienci - nie pami�tali o tym, �e uko�czy� Wydzia� Prawa w Yale, mieszcz�c si� w pi�ciu procentach najlepszych absolwent�w roku, �e potem by� aplikantem i �e przez trzy lata pracowa� na najni�szych stanowiskach w swojej obecnej firmie. Dopiero p�niej zacz�y do niego p�yn�� prawdziwe pieni�dze, i to szerokim strumieniem.
Tremayne wyszed� na patio. Ginny, razem z ich trzynastoletni� c�rk� Peg, przycina�a r�e obok bia�ej altanki. Na ca�ym licz�cym prawie dwa tysi�ce metr�w kwadratowych terenie za domem rozci�ga� si� wspania�y, zadbany ogr�d. Wsz�dzie ros�y kwiaty. Ogr�d by� dla Ginny rozrywk�, hobby i powo�aniem - zaraz po seksie, kt�ry stanowi� jej pasj�. Tak naprawd� nic nie zast�pi seksu, pomy�la�, �miej�c si� w duchu.
- Hej! Id� wam pom�c! - krzykn��, podchodz�c do c�rki i �ony.
- Poczu�e� si� lepiej - stwierdzi�a, u�miechaj�c si�, Virginia.
- Popatrz na te r�e, tato! Czy nie s� przepi�kne? - zapyta�a Peg, wy
ci�gaj�c ku niemu bukiet czerwonych i ��tych kwiat�w.
- S� urocze, m�j skarbie.
-Nie m�wi�am ci, Dick? W przysz�ym tygodniu przylatuj� Bernie i Le-ila. B�d� tutaj w pi�tek.
- Wiem od Johnny'ego. Czeka nas kolejny weekend z Ostermanem.
Musz� szybko wr�ci� do formy.
- Wydawa�o mi si�, �e ostro nad tym pracowa�e� zesz�ej nocy.
Tremayne roze�mia� si�. Nigdy nie przeprasza� za to, �e si� upi�, zdarza�o
si� to niezbyt cz�sto i nigdy nie by� szczeg�lnie k�opotliwy. A poza tym zesz�ej nocy naprawd� tego potrzebowa�. Mia� za sob� paskudny tydzie�.
17
Ca�a tr�jka ruszy�a z powrotem w stron� patio. Virginia wzi�a pod r�k� m�a. Peggy u�miechn�a si� promiennie. Robi si� ca�kiem wysoka, pomy�la� jej ojciec. Zadzwoni� stoj�cy na patio telefon.
- Ja odbior�! - zawo�a�a Peg, skacz�c do przodu.
- Oczywi�cie - odpar� ojciec, udaj�c rozdra�nienie. - Do nas nigdy
nikt nie dzwoni.
- Musimy jej po prostu kupi� w�asny telefon - odpar�a Virginia Tre-
mayne, szczypi�c �artobliwie m�a w rami�.
- Wyl�duj� przez was na zasi�ku.
- To do ciebie, mamo. Pani Cardone - powiedzia�a Peggy i zas�oni�a
d�oni� mikrofon. - Prosz�, nie rozmawiaj zbyt d�ugo. Carol Brown obie
ca�a, �e zadzwoni do mnie, gdy tylko wr�ci do domu. Wiesz, m�wi�am ci.
Chodzi o tego ch�opaka Choate'�w.
Virginia Tremayne u�miechn�a si� ze zrozumieniem. Wymieni�y z c�rk� konspiracyjne spojrzenia.
- Carol nie ucieknie ze swoim ukochanym, wpierw ci o tym nie m�
wi�c. Nie wiem zreszt�, czy starczy jej kieszonkowego.
- Och, mamo!
Richard przygl�da� si� im z rozbawieniem. Widok �ony i c�rki sprawia� mu jednocze�nie rado�� i dodawa� otuchy. Virginia umia�a post�powa� z dzie�mi. Nikt nie m�g� temu zaprzeczy�. Wiedzia�, �e niekt�rzy krytykuj� Ginny, m�wi�c, �e ubiera si� troch� zbyt... ekstrawagancko. S�ysza� to s�owo, oznaczaj�ce jeszcze co� innego. Ale dzieci by�y wszystkie w Ginny zakochane. W tych czasach to bardzo wa�ne. Mo�e jego �ona wiedzia�a co�, o czym nie mia�y poj�cia inne kobiety.
Sprawy uk�ada�y si� pomy�lnie. Nawet ta, od kt�rej zale�a�o ich pe�ne bezpiecze�stwo -je�li mo�na by�o wierzy� Berniemu Ostermanowi.
�ycie by�o pi�kne.
Je�eli Ginny i Betty sko�cz� kiedykolwiek t� rozmow�, podejdzie do telefonu, �eby zamieni� par� s��w z Joem. A potem zadzwoni do Johna i Alice, kiedy Tanner przestanie ogl�da� swoje programy. Mo�e wybior� si� ca�� sz�stk� na kolacj� do klubu.
Pomy�la� o policyjnym samochodzie, ale ju� po chwili odsun�� od siebie wszelkie obawy. By� zdenerwowany, przewra�liwiony i skacowany. Sp�jrzmy prawdzie w oczy, pomy�la�. Jest niedzielne popo�udnie, a rada miejska zaleci�a, �eby w niedzielne popo�udnia policja skrupulatnie patrolowa�a dzielnic� willow�.
Zabawne. Nie s�dzi�, �e Cardone'owie wr�c� tak wcze�nie. Na pewno Joe dosta� wezwanie z biura, �eby stawi� si� do roboty ju� w poniedzia-
18
�ek. W tych dniach ceny na gie�dzie skaka�y jak oszala�e. Zw�aszcza na rynku towarowym, w kt�rym specjalizowa� si� Cardone.
Betty kiwn�a twierdz�co g�ow� w odpowiedzi na pytanie zadane jej przez rozmawiaj�cego przez telefon m�a. Problem kolacji wydawa� si� rozwi�zany. Kuchnia w klubie by�a ca�kiem niez�a, mimo �e nie mieli tam poj�cia, jak si� robi dobre spaghetti. Joe ci�gle powtarza� kierownikowi, �e powinni u�ywa� oryginalnego genue�skiego salami, a nie tego produkowanego przez firm� Hebrew National, ale kucharz zawar� ju� wcze�niej umow� z �ydowskim dostawc�, wi�c c� m�g� w tej sytuacji pocz�� skromny cz�onek klubu? Nawet taki cz�onek jak Joe, kt�ry by� prawdopodobnie najbogatszy z nich wszystkich. Nie nale�a�o jednak zapomina�, �e by� W�ochem - nie katolikiem co prawda, lecz mimo to W�ochem - a up�yn�o dopiero dziesi�� lat, odk�d do Saddle Valley Country Club przyj�to pierwszego makaroniarza. Kt�rego� dnia zaczn� przyjmowa� i �yd�w - trzeba b�dzie to jako� uczci�.
To w�a�nie ta cicha, nigdy niewypowiedziana na g�os nietolerancja sprawia�a, �e Cardone'om, Tannerom i Tremayne'om specjalnie zale�a�o, �eby pokaza� si� w klubie razem z Berniem i Leil� Ostermanami za ka�dym razem, kiedy ci ostatni przyje�d�ali na wsch�d. Jedn� rzecz mo�na by�o o ca�ej sz�stce powiedzie� na pewno: nie byli bigotami.
To dziwne, pomy�la� Cardone, odk�adaj�c s�uchawk� telefonu i ruszaj�c w stron� ma�ej, przylegaj�cej do domu salki gimnastycznej, dziwne, �e poznali si� wszyscy przez Tanner�w. To w�a�nie John i Alice Tannero-wie przyja�nili si� z Ostermanami w Los Angeles w czasach, kiedy John rozpoczyna� swoj�karier�. A teraz... Joe zastanawia� si�, czy John i Alice zdaj� sobie spraw� z powi�za�, jakie ��cz� z nim i Dickiem Tremayne'em Berniego Ostermana. By�y to powi�zania, o kt�rych nie m�wi�o si� przy obcych.
Stopniowo uzyskali dzi�ki nim rodzaj niezale�no�ci, kt�rej szuka ka�dy cz�owiek i o kt�r� modli si� ka�dy zatroskany obywatel. Zdawali sobie oczywi�cie spraw� z ryzyka i zagro�e�, ale jemu i Betty to odpowiada�o. Odpowiada�o r�wnie� Tremayne'om i Ostermanom. Przedyskutowali to mi�dzy sob�, przeanalizowali, dok�adnie przemy�leli i podj�li wsp�lnie decyzj�.
By� mo�e odpowiada�oby to r�wnie� Tannerom. Ale Joe, Dick i Bernie uzgodnili, �e pierwszy sygna� powinien wyj�� od samego Johna. To by�o konieczne. Do�� ju� skierowali pod jego adresem aluzji, kt�re pozostawi� bez odpowiedzi.
19
Joe zamkn�� za sob�ci�kie, wy�cie�ane skajem drzwi do si�owni, przekr�ci� kurki z par� i rozebra� si�. Za�o�y� spodnie od dresu i zdj�� z chromowanego wieszaka bluz�. U�miechn�� si�, rzucaj�c okiem na wyszyte na flaneli inicja�y. Tylko panienka z dobrego domu mog�a wyszy� monogram na bluzie od dresu.
J.A.C.
Joseph Ambruzzio Cardone.
Giuseppe Ambruzzio Cardione. Drugi z o�miorga dzieci Angeli i Umber-ta Cardione, zamieszka�ych niegdy� na Sycylii, potem w po�udniowej Filadelfii. Pod koniec �ycia obywateli USA. Ameryka�skie flagi po�r�d niezliczonych landrynkowych obrazk�w "Naj�wi�tszej Panienki trzymaj�cej w ramionach pulchnego jak anio�ek, niebieskookiego Jezusa o karminowych ustach.
Giuseppe Ambruzzio Cardione wyr�s� na wysokiego, niezwykle silnego m�odzie�ca i najlepszego sportowca w swoim liceum. By� gospodarzem klasy i dwa razy wybrano go do miejskiej rady samorz�d�w szkolnych.
Z wielu oferowanych stypendi�w przyj�� to najbardziej presti�owe, Uniwersytetu Princeton, z kt�rego mia� tak�e najbli�ej do rodzinnej Filadelfii. Jako obro�cy uniwersyteckiej dru�yny uda�o mu si� dokona� rzeczy, o kt�rej nie �nili nawet ojcowie jego Alma Mater. Wybrany do reprezentacji Ali-American, zosta� pierwszym od wielu lat pi�karzem z Princeton, kt�ry dost�pi� tego zaszczytu.
Kilku wdzi�cznych absolwent�w wprowadzi�o go w tajniki Wall Street. Skr�ci� nazwisko do Cardone, prawie nie wymawiaj�c ostatniej samog�oski. Uwa�a�, �e brzmi odpowiednio godnie - niczym Cardozo. Nikogo oczywi�cie nie oszuka�, ale wkr�tce przesta�o go to obchodzi�. Rynek by� ch�onny - do tego stopnia, �e w ko�cu wszyscy zacz�li kupowa� papiery warto�ciowe. Z pocz�tku by� po prostu zaufanym cz�owiekiem dobrych klient�w. W�oski ch�opak, kt�remu si� uda�o, facet, kt�ry potrafi� rozmawia� z maj�cymi do wydania grub� fors� nowobogackimi; rozmawia� w spos�b, kt�ry wci�� obawiaj�cy si� wi�kszych inwestycji nowobogaccy byli po prostu w stanie zrozumie�.
No i sta�o si� to, co �atwo mo�na by�o przewidzie�.
W�osi to bardzo delikatni ludzie. Wol� za�atwia� interesy z krajanami. Kilku przedsi�biorc�w budowlanych, kt�rzy zbili fortun�, pracuj�c na rzecz rozbudowuj�cego si� przemys�u - Castelone, Latrona, Batella -nawi�za�o bli�sze kontakty z Josephem Cardone. Nazywali go Joe Cardone - tylko trzy sylaby. A Joe m�wi� im, jak w legalny spos�b unika� podatk�w, jakie transakcje przynios� im du�y zysk i jakie papiery warto�ciowe kupowa�.
20
Zacz�y p�yn�� pieni�dze. Dzi�ki przyjacio�om Joego doch�d domu maklerskiego prawie si� podwoi�. Afiliowana przy nowojorskiej gie�dzie firma Worthington & Bennett rych�o przekszta�ci�a si� w Worthington, Bennett & Cardone. A st�d ju� tylko by� ma�y krok do Bennett-Cardone Ltd.
Cardone mia� powody, �eby by� wdzi�cznym krajanom. Ale te same powody sprawia�y, �e dr�a�, kiedy zbyt cz�sto pojawia� si� w pobli�u jego domu policyjny patrol. Poniewa� kilku jego compares mia�o kontakty - a mo�e nawet wi�cej ni� kontakty - z podziemiem.
Sko�czy� podnosi� ci�ary i usiad� w maszynie do wios�owania. Pot la� si� z niego teraz strumieniami i poczu� si� lepiej. Poczucie zagro�enia, jakie wywo�a� w nim widok policji, zacz�o mija�. W ko�cu dziewi��dziesi�t dziewi�� procent mieszka�c�w Saddle Valley wraca z wakacji w niedziel�. Czy kto� kiedy� s�ysza�, �eby jaka� rodzina przyjecha�a z powrotem w �rod�? Nawet je�eli zapisano to w ten spos�b, to sumienny oficer dy�urny musia� stwierdzi�, �e zasz�a pomy�ka, i zmieni� dat� na niedziel�. Nikt nie wraca w �rod�. �roda to dzie� roboczy.
A poza tym kt� potraktowa�by powa�nie podejrzenie, �e Joseph Cardone ma co� wsp�lnego z Cosa Nostra? By� �ywym dowodem na to, �e ci�ka praca pop�aca. Wcieleniem ameryka�skiego sukcesu. Cz�onkiem dru�yny AU- American.
Zdj�� dres i przeszed� do �a�ni, w kt�rej unosi�a si� teraz g�sta para. Usiad� na �awce i zacz�� g��boko oddycha�. Gor�ca para oczyszcza�a go. Po prawie dw�ch tygodniach francusko-kanadyjskiej kuchni jego cia�o wymaga�o oczyszczenia.
Siedz�c w �a�ni, g�o�no si� roze�mia�. Dobrze by�o znale�� si� z powrotem w domu; jego �ona mia�a racj�. A od Tremayne'a dowiedzia� si�, �e w pi�tek rano przylatuj�Ostennanowie. Mi�o b�dzie zobaczy� si� znowu z Berniem i Leil�. Od ostatniego spotkania up�yn�y cztery miesi�ce. Ale przez ca�y czas byli w kontakcie.
Trzysta osiemdziesi�t kilometr�w na po�udnie od Saddle Valley - w mie�cie, w kt�rym znajduj�si� najwa�niejsze instytucje Ameryki - le�y dzielnica, znana pod nazw�Georgetown. W Georgetown ludzie zmieniaj�krok codziennie o wp� do sz�stej wieczorem. Zanim wybije ta godzina, st�paj� z dostoje�stwem, spokojem, prawie delikatno�ci�. Potem ich krok staje si� szybszy i bardziej nerwowy - nie od razu jednak, lecz stopniowo. Mieszka�cy - w wi�kszo�ci ludzie, kt�rzy posiadaj�pieni�dze i w�adz�, kt�rzy umi�owali i jedno, i drugie -wyruszaj� z domu, �eby popisa� si� swoimi wp�ywami.
21
O wp� do sz�stej zaczyna si� wielka gra.
O wp� do sz�stej w Georgetown zaczynaj� si� podchody.
Kto jest gdzie? I dlaczego tam, a nie gdzie indziej?
Tak jest zawsze, z wyj�tkiem niedzielnego popo�udnia. Wielcy tego �wiata przygl�daj� si� wtedy temu, co uda�o im si� stworzy� przez ubieg�y tydzie�. Odpoczywaj� i zbieraj� si�y na nast�pne sze�� dni strategii.
O tej porze w oknach pali si� �wiat�o. Ta pora powinna sta� si� por� odpoczynku - i rzeczywi�cie ludzie odpoczywaj�.
Chocia�, znowu, nie wszyscy.
Nie odpoczywa na przyk�ad Alexander Danforth, asystent prezydenta Stan�w Zjednoczonych. Asystent bez teki i bez sprecyzowanego zakresu obowi�zk�w.
Danforth jest ��cznikiem mi�dzy dwoma tajnymi o�rodkami ��czno�ci, z kt�rych jeden mie�ci si� w podziemiach Bia�ego Domu, a drugi w kompleksie gmach�w Centralnej Agencji Wywiadowczej w McLean, w stanie Wirginia. Jest prawdziw� szar� eminencj�- chocia� rzadko pokazuje si� publicznie, podejmowane przez niego decyzje nale�� do najwa�niejszych w Waszyngtonie. Niezale�nie, jakie kto zajmuje stanowisko, wszyscy zwracaj� uwag� na jego cichy g�os. Tak jest od lat.
Tego konkretnego niedzielnego popo�udnia Danforth siedzia� w cieniu drzewa na niewielkim patio za swoim domem, ogl�daj�c telewizj� razem z zast�pc� szefa administracyjnego CIA, George'em Groverem. Dwaj panowie doszli w�a�nie do tego samego wniosku, co oddalony od nich o trzysta osiemdziesi�t kilometr�w na p�noc John Tanner: jutro rano Charles Woodward b�dzie na ustach wszystkich.
- W Departamencie Stanu zu�yj� chyba miesi�czny przydzia� papieru
toaletowego - stwierdzi� Danforth.
- Powinni. Kto w og�le pozwoli� wyst�pi� Ashtonowi? Jest nie tylko
g�upi, ale wygl�da na g�upca. Oble�nego g�upca. To John Tanner jest sze
fem tego programu, prawda?
- Zgadza si�.
- Sprytny sukinsyn. Dobrze by�oby wiedzie�, �e na pewno jest po na
szej stronie - powiedzia� Grover.
- Fassett zapewni� nas, �e jest. - Dwaj m�czy�ni wymienili spojrze
nia. - Widzia�e� jego dossier. Nie jeste� tego samego zdania?
- Tak. Tak, jestem. Fassett ma racj�.
- Jak zwykle.
Na wyk�adanym kafelkami stole sta�y przed Danforthem dwa telefony. Czarny by� pod��czony do zamontowanej na podw�rku wtyczki, czerwony za� do czerwonego kabla, kt�ry bieg� do wn�trza domu. Czerwony
22
telefon cicho zabrz�cza� - by� to jedyny d�wi�k, jaki wydawa�. Danforth podni�s� s�uchawk�.
- Tak... tak, Andrews. Dobrze... Znakomicie. Zadzwo� do Fassetta
i powiedz mu, �eby si� do mnie zg�osi�. Czy w Los Angeles sprawdzili
Osterman�w? Nic si� nie zmieni�o? Wspaniale. Wszystko idzie zgodnie
z planem.
Bernard Osterman, absolwent nowojorskiego Community College, rocznik 1946, wyci�gn�� z maszyny kartk� i rzuci� na ni� okiem. Po chwili wsun�� j� pod pozosta�e i wsta�. Obszed� przypominaj�cy kszta�tem nerk� basen i poda� maszynopis swojej �onie, Leili, kt�ra siedzia�a naga na le�aku. Osterman by� r�wnie� ca�kiem nagi.
- Rozebrana kobieta nie wygl�da szczeg�lnie atrakcyjnie w promieniach
s�o�ca.
- A ty pewnie uwa�asz si� za portret w be�u...? Daj. - Wzi�a od niego
plik kartek i si�gn�a po swoje du�e ciemne okulary. - Czy to ju� koniec?
Bernie kiwn�� g�ow�.
- Kiedy wracaj� dzieci? - zapyta�.
- Maj� zadzwoni� z pla�y, zanim wyrusz� z powrotem. Powiedzia�am
Marie, �eby o tym nie zapomnia�a. Nie chcia�abym, �eby Merwyn ogl�
da� w swoim wieku wyleguj�ce si� na s�o�cu nagie kobiety. W tym mie
�cie ludzie i tak maj� na tym punkcie fio�a.
- Trafi�a� w dziesi�tk�. Przeczytaj.
Bernie skoczy� do basenu. P�ywa� szybko w t� i z powrotem przez trzy minuty, a� zabrak�o mu tchu. By� dobrym p�ywakiem. W wojsku zosta� instruktorem p�ywackim w Fort Dix. �Szybki �ydek", m�wili o nim na wojskowej p�ywalni. Ale nigdy prosto w oczy. By� szczup�y i �ylasty. Gdyby w Community College mieli dru�yn� pi�karsk� z prawdziwego zdarzenia, on zosta�by jej kapitanem. Gra�by w obronie.
Joe Cardone powiedzia� kiedy�, �e ch�tnie widzia�by go w swojej prince-to�skiej dru�ynie.
S�ysz�c to, Bernie wybuchn�� wtedy �miechem. Mimo powierzchownej demokratyzacji, kt�rej zakosztowa� w wojsku - a by�a ona naprawd� powierzchowna- Bernardowi Ostermanowi, synowi Osterman�w z Tremont Avenue w Bronksie, w Nowym Jorku, nigdy nie przysz�o do g�owy, by przekracza� u�wi�cone tradycj� granice i stara� si� o przyj�cie do Ivy League. Na pewno by sobie poradzi� � by� inteligentny i sprzyja�a mu specjalna ustawa o naborze absolwent�w z wojska - ale w og�le o tym nie pomy�la�.
Wtedy - w roku 1946 - �le by si� tam po prostu czu�. Teraz czasy si� zmieni�y.
23
Osterman wyszed� po drabince z basenu. Dobrze, �e wybieraj� si� z Leil� do Saddle Valley, �e wracaj� na kilka dni na wschodnie wybrze�e. By�o co� o�ywczego w tych kilkudniowych wyjazdach, podczas kt�rych oddychali pe�n� piersi�, za�ywaj�c wszelkich mo�liwych przyjemno�ci. Wszyscy zawsze twierdzili, �e �ycie na wschodzie jest nie do zniesienia, gdy� cz�owiek znajduje si� tam pod ci�g�� presj�, o wiele wi�ksz� ni� w Los Angeles - ale to nie by�a prawda. Mog�o si� tylko tak wydawa�, poniewa� na wschodzie wi�cej rzeczy dzia�o si� w jednym miejscu.
To Los Angeles, jego Los Angeles, kt�re obejmowa�o Burbank, Hollywood i Beverly Hills, by�o miejscem, w kt�rym ludzie dostawali prawdziwego hyzia. Ubrani w psychodeliczne koszule i pomara�czowe spodnie m�czy�ni i kobiety k��bili si� wok� otoczonego palmami supermarketu. Wszystko by�o na sprzeda�, wszystko mia�o swoj� cen�.
By�y chwile, kiedy Bemie marzy�, �eby zobaczy� kogo� ubranego w garnitur od Brooks Brothers i zapi�t� pod szyj� koszul�. Tak naprawd� nie mia�o to jednak wi�kszego znaczenia; nie obchodzi�o go przecie�, w jakie kostiumy ubiera�y si� zamieszkuj�ce Los Angeles plemiona. Mo�e chodzi�o tylko o b�l oczu, jaki odczuwa� na widok agresywnych pstrokatych barw.
A mo�e wchodzi� w�a�nie w jeden ze swoich okres�w depresji. Mia� tego wszystkiego dosy�.
Nie by�o to z jego strony uczciwe. W otoczonym palmami supermarkecie traktowano go z wyj�tkow� atencj�.
- No i jak? - zapyta�, zwracaj�c si� do �ony.
- Ca�kiem nie�le. Mo�esz nawet mie� z tym k�opoty.
- Jakie? - zapyta� Bernie, bior�c r�cznik z le��cego na stole stosu ubra�.
- Jakie k�opoty?
- Mo�e za bardzo si� ods�aniasz. Chyba naprawd� ci dopiekli.
Bernie u�miechn�� si�, a Leila odwr�ci�a kartk�.
- B�d� przez chwil� cicho i pozw�l mi sko�czy�. Mo�e uda si� co�
z tego uratowa�.
Bernie Osterman siad� na p��ciennym krze�le, czuj�c na ca�ym ciele gor�ce promienie kalifornijskiego s�o�ca. Wci�� si� u�miecha�; wiedzia�, co mia�a na my�li jego �ona, i sprawi�o mu to przyjemno��. Po d�ugich latach wypisywania bana��w nadal potrafi� zagra� w otwarte karty - kiedy tylko tego chcia�.
I zdarza�y si� chwile, gdy nie by�o dla niego niczego wa�niejszego od tego pragnienia. Pragnienia, �eby udowodni� samemu sobie, �e wci�� jest w stanie naprawd� pisa�. Pisa� rzeczy podobne do tych, kt�re wychodzi�y spod jego pi�ra, kiedy �yli w Nowym Jorku.
24
To by�y wspania�e czasy. Prowokuj�ce i ekscytuj�ce, czasy, w kt�rych ludzie byli zaanga�owani i �wiadomi celu. Ale na tym si� wtedy ko�czy�o - na zaanga�owaniu i �wiadomo�ci celu. Kilka pochlebnych recenzji pi�ra innych zapale�c�w. Uznano go w�wczas za interesuj�cego i spostrzegawczego; kto� zauwa�y�, �e ma ci�te pi�ro. Raz pojawi�o si� nawet okre�lenie �nadzwyczajny talent".
To mu nie wystarczy�o. I dlatego razem z Leil� weszli do otoczonego palmami supermarketu i przez nikogo niezmuszani oddali swoje talenty w s�u�b� rozwijaj�cego si� �ywio�owo �wiata telewizji.
Ale kt�rego� dnia... kt�rego� dnia, pomy�la� Bernard Osterman, b�dzie mia� tyle czasu, ile dusza zapragnie. Usi�dzie przy biurku i napisze w ko�cu to, co zechce. Wiedzia�, �e robi�c to, pope�ni oczywi�cie powa�ny b��d. Ale dobrze by�o czasami pomarzy�.
- Bemie?
-Tak?
Leila owin�a si� r�cznikiem i zmieni�a regulacj� le�aka. Oparcie podnios�o si� samo.
- To jest pi�kne, kochanie. Naprawd� bardzo pi�kne. Ale chyba zda
jesz sobie spraw�, �e ci tego nie przyjm�.
- Przyjm�.
-Nie prze�kn� tego.
- Mam ich w dupie.
- Zap�acono nam trzydzie�ci tysi�cy za godzinny dramat obyczajowy.
Nie za dwugodzinne egzorcyzmy, kt�re ko�cz� si� w domu pogrzebowym.
- To nie s� �adne egzorcyzmy. Tak si� sk�ada, �e ta historia osadzona
jest w realiach, a reali�w nie da si� zmieni�. Chcesz si� przejecha� do
barrio i zobaczy�, jak �yj� tam ludzie?
-Nie kupi� tego. Za��daj� poprawek. -Nie zmieni� ani s�owa!
- A oni wstrzymaj� wyp�at�. S� nam jeszcze winni pi�tna�cie tysi�cy.
- Sukinsyny!
- Wiesz, �e mam racj�.
- Gadanie! Cholerne gadanie! W tym sezonie mieli�my p�j�� na ca
�o��! Mieli�my porusza� sprawy kontrowersyjne!
- Oni patrz� na cyfry. Facet, kt�rego wynosi� pod niebiosa �The Times",
nie sprzedaje dezodorant�w w Kansas.
- Mam ich w dupie.
- Uspok�j si�. Pop�ywaj jeszcze troch�. To du�y basen. - Leila Oster
man pos�a�a m�owi d�ugie spojrzenie. Wiedzia�, co ono oznacza, i nie
potrafi� powstrzyma� u�miechu. Troch� smutnego u�miechu.
25
- W porz�dku, mo�esz to poprawi�.
Leila si�gn�a po le��cy na stoliku o��wek i ��ty blok do pisania. Bernie wsta� i podszed� do skraju basenu.
- Nie s�dzisz, �e Tanner m�g�by si� do nas przy��czy�? Mo�e powinie
nem z nim porozmawia�? - zapyta�.
Leila od�o�y�a o��wek i spojrza�a na m�a.
- Nie wiem. Johnny r�ni si� od nas...
- R�ni si� od Josepha i Betty? Od Dicka i Ginny? Nie widz�, czym
mia�by si� r�ni�.
- Ja bym z nim uwa�a�a. To rasowy dziennikarz; wci�� poluje na temat.
Nazywali go s�pem, pami�tasz? S�pem z San Diego. Poza tym to facet z kr�
gos�upem. Wola�abym go za bardzo nie naciska�, �eby si� nie sp�oszy�.
- My�li podobnie jak my. Jak Joe i jak Dick.
- Lepiej go nie naciska�, powtarzam. Nazwij to wrodzon� kobiec� in
tuicj�, ale nie naciskaj go... Mo�emy si� sparzy�.
Osterman skoczy� do basenu i przep�yn�� pod wod�ca��jego d�ugo�� -dziesi�� metr�w. Leila ma tylko w po�owie racj�, pomy�la�. Tanner by� bezkompromisowym dziennikarzem, to prawda, ale przecie� tak�e rozs�dnym i wra�liwym cz�owiekiem. Nie by� g�upcem, widzia�, do czego to wszystko zmierza. Widzia� to, co by�o nieuniknione.
Ca�a sztuka sprowadza�a si� do tego, �eby prze�y�.
Sprowadza�a si� do tego, �eby robi� to, na co ma si� ochot�. Na przyk�ad -je�li si� potrafi - pisa� scenariusz �egzorcyzm�w". Nie martwi�c si�, jak idzie sprzeda� dezodorant�w w stanie Kansas.
Bernie wynurzy� g�ow� i przytrzyma� si�, g��boko oddychaj�c, skraju basenu. A potem odepchn�� si� i powoli pop�yn�� z powrotem w stron� �ony.
- Czy zap�dzi�em ci� w �lepy zau�ek?
- Nigdy ci si� to nie uda - odpar�a Leila, notuj�c co� w ��tym bloku. -
By� w moim �yciu okres, kiedy suma trzydziestu tysi�cy dolar�w wyda
wa�a mi si� astronomiczna. Weintraubowie z Brooklynu nie byli najpo
wa�niejszymi klientami Chase Manhattan Bank. - Oddar�a kolejn� kart
k� i wsun�a j� pod butelk� pepsi-coli.
- Nigdy nie mia�em takich problem�w - odpar� Bernie, dotykaj�c sto
pami dna. - Nikomu tego nie powtarzaj, ale Ostermanowie s� w rzeczy
wisto�ci kuzynami Rothschild�w.
- Wiem. Twoje konie wy�cigowe startuj� w barwach dyni i fio�k�w.
- Hej! - Bernie przytrzyma� si� skraju basenu. - Nie m�wi�em ci? -
zapyta� podniecony. - Dzisiaj rano zadzwoni� z Palm Springs nasz trener.
26
Ten dwulatek, kt�rego kupili�my, przebieg� sze��set metr�w w czterdzie�ci jeden sekund! Leila Osterman rzuci�a ze �miechem blok na kolana.
- Zastaw si�, a postaw si�. I ty chcesz si� zabiera� za Dostojewskiego?
- Wiem, co masz na my�li... Mo�e kt�rego� dnia.
- Jasne. A tymczasem pilnuj Kansas i tych swoich kucyk�w.
Osterman zachichota� i pop�yn�� w stron� przeciwnego brzegu.
Pomy�la� znowu o Tannerach. John i Alice Tannerowie. Wymieni� ich
nazwiska w Szwajcarii. W Zurychu byli zachwyceni.
Barnard Osterman podj�� decyzj�. Przekona jako� �on�.
Podczas tego weekendu mia� zamiar powa�nie porozmawia� z Johnem Tannerem.
Danforth min�� w�ski korytarz swego domu w Georgetown i otworzy� frontowe drzwi. Stoj�cy w progu Laurence Fassett z Centralnej Agencji Wywiadowczej u�miechn�� si� i wyci�gn�� r�k�.
- Dzie� dobry, panie Danforth. Zadzwoni� do mnie Andrews z Mc-
Lean. Spotkali�my si� ju� kiedy�... jestem pewien, �e pan nie pami�ta.
To dla mnie prawdziwy zaszczyt.
Danforth przyjrza� si� swemu niezwyk�emu go�ciowi i odwzajemni� u�miech. Z tego, co wyczyta� w jego dossier, Fassett mia� czterdzie�ci siedem lat, ale wygl�da� o wiele m�odziej. Szerokie ramiona, muskularny kark, kr�tko ostrzy�one blond w�osy i pozbawiona zmarszczek twarz -wszystko to przypomina�o Danforthowi o w�asnych zbli�aj�cych si� siedemdziesi�tych urodzinach.
- Oczywi�cie, �e pami�tam. Prosz�, niech pan wejdzie.
Fassett wszed� do �rodka i jego wzrok pad� na wisz�ce na �cianie akwarele Degasa. Przyjrza� si� im uwa�niej.
- Pi�kne.
- Te� jestem tego zdania. Zna si� pan na malarstwie, panie Fassett?
- Och, nie. Jestem tylko pe�nym entuzjazmu amatorem. Moja �ona by�a
malark�. Mn�stwo czasu sp�dzili�my razem w Luwrze.
Danforth wiedzia�, �e nie powinien pyta� go o �on�. By�a Niemk� i mia�a powi�zania w Berlinie Wschodnim. Tam te� zgin�a.
- Tak, oczywi�cie. Prosz�, t�dy. Z ty�u czeka na nas Grover. Ogl�damy
na patio program Woodwarda.
Dwaj m�czy�ni wyszli na wy�o�ony p�ytami i ceg�� taras. George Gro-ver wsta� na ich widok z krzes�a.
- Cze��, Lany. Sprawy zaczynaj� i�� do przodu.
27
- Na to wygl�da. Je�li o mnie chodzi, powinni�my za�atwi� to jak naj
szybciej.
- Nie s�dz�, �eby komukolwiek z nas zale�a�o na zw�oce - stwierdzi�
Danforth. - Napije si� pan czego�?
-Nie, dzi�kuj� bardzo. Je�li to panom nie przeszkadza, chcia�bym od razu przyst�pi� do rzeczy. Trzej m�czy�ni usiedli wok� wy�o�onego kaflami stolika.
- Ustalmy zatem, w jakim miejscu stoimy - powiedzia� Danforth. -
Jaki mamy plan dzia�ania?
Fassett spojrza� na niego zdumionym wzrokiem.
- My�la�em, �e wszystko zosta�o z panem uzgodnione?
- Czyta�em oczywi�cie raporty. Chc� po prostu uzyska� informacj�
z pierwszej r�ki. Od cz�owieka, kt�ry prowadzi operacj�.
- Tak jest. Zako�czona zosta�a pierwsza faza. Tannerowie, Tremay-
ne'owie i Cardone'owie s� w Saddle Valley. W najbli�szym czasie nie
planuj� �adnych wakacji ani innych wyjazd�w. Potwierdzili to wszyscy
nasi informatorzy. W mie�cie mamy trzynastu agent�w. Te trzy rodziny
znajduj� si� pod sta�ym nadzorem... Telefony s� na pods�uchu. Nie do
wykrycia. Nasi ludzie w Los Angeles ustalili, �e Ostermanowie wykupili
bilety na pi�tek na rejs numer 509 i spodziewani s� na lotnisku Kenne-
dy'ego o szesnastej pi��dziesi�t czasu wschodniego. Po przylocie bior�
na og� taks�wk� i jad� bezpo�rednio do Saddle Valley. Taks�wka b�dzie
oczywi�cie �ledzona...
- Je�eli Ostermanowie b�d� si� trzymali swoich starych przyzwyczaje�
- wtr�ci� Grover.
- W przeciwnym przypadku w og�le nie znajd� si� na pok�adzie tego
samolotu... Jutro wezwiemy Tannera do Waszyngtonu.
- Niczego w tej chwili nie podejrzewa? - zapyta� Danforth.
-Niczego, je�li nie bra� pod uwag� policyjnego samochodu, o kt�rym
mo�emy mu przypomnie�, je�li b�dzie si� jutro opiera�.
- Jak, pana zdaniem, to przyjmie? - zapyta�, pochylaj�c si� do przodu,
Grover.
- Wed�ug mnie b�dzie to dla niego prawdziwy szok.
- Mo�e odm�wi� wsp�pracy - stwierdzi� Danforth.
- To ma�o prawdopodobne. Je�eli w�a�ciwie wykonam to, co do mnie
nale�y, nie b�dzie mia� wyboru.
Danforth spojrza� na muskularnego, silnego m�czyzn�, kt�ry m�wi� z tak� pewno�ci� siebie.
- Zale�y panu na tym, �eby�my zwyci�yli w tej grze, prawda? Dzia�a
pan z wielkim zaanga�owaniem.
28
- Mam swoje powody - odpar� Fassett, odwzajemniaj�c spojrzenie
Danfortha. - Oni zabili moj� �on�. Dopadli j� o drugiej w nocy na
Kurfurstendamm, podczas gdy ja by�em �zatrzymany". Pr�bowa�a mnie
odszuka�. Wiedzia� pan o tym?
- Przeczyta�em pa�skie akta. G��boko panu wsp�czuj�...
- Nie chc�, �eby pan mi wsp�czu�. Otrzymywane przez nich rozkazy
pochodz� z Moskwy. Chc� ich dosta� w swoje r�ce. Chc� zneutralizowa�
Omeg�.
Cz�� 2
Poniedzia�ek, wtorek, �roda, czwartek
Rozdzia� 2
Poniedzia�ek, godzina 10.15
Tanner wyszed� z windy i rus