8026

Szczegóły
Tytuł 8026
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8026 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8026 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8026 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MEAGAN MCKINNEY NO CHOICE BUT SURRENDER Uzurpator Mojemu ojcu, Richardowi Johnowi Goodmanowi Prolog Kocha� Angli� jak Atenczyk swoje miasto fio�kami wie�czone i jak Rzymianin stolic� na siedmiu pag�rkach. Lord Macaulay D. St Mary Parish, Mary I and Listopad 1780 roku om uchodzi� za stary, cho� Stany Zjednoczone og�osi�y sw� niepodleg�o�� przed czterema zaledwie laty. Wznosi� si� nad rzek� Patu-xent, a wysoki dach i gotyckie mansardowe okna sprawia�y, �e z zewn�trz prezentowa� si� godnie. Nie da�o si� tego jednak powiedzie� o jego skromnym wn�trzu. Robert Staples siedzia� przy ogniu w kuchni; by� w nienajlepszym humorze. Mia� zaledwie trzyna�cie lat i nie m�g� si� powstrzyma� od zerkania co jaki� czas do przyleg�ego pokoju, w kt�rym zebrali si� doro�li: jego ojciec i czterej inni m�czy�ni. Otacza�a ich atmosfera tajemniczo�ci. Siedzieli wok� niewielkiego sto�u, graj�c w karty. Dziwne, �e przybyli w tym celu do zniszczonego starego domu, cho� mogliby pogra� w znacznie lepszych warunkach w Satterlee Mansion. By�o tam wiele elegancko urz�dzonych sal, ozdobionych pi�knymi geor-gia�skimi rze�bami; nie brak�o r�wnie� wykwintnych stolik�w do kart wykonanych przez najlepszych mistrz�w stolarskich z Salem. A jednak czterej obcy siedzieli w�a�nie tu, przy niewielkim rozk�adanym stoliku z wi�niowego drewna, podczas gdy w�a�ciciel domu i jego syn z pewnym niepokojem obserwowali ich z boku. - S�owo daj�, Avenel - zauwa�y� jeden z m�odszych graczy, rozgl�daj�c si� po niewielkim pokoju o �cianach pokrytych boazeri�. - �ci�gn��e� nas do jakiej� pod�ej dziury! Nosz�cy to �redniowieczne imi� ciemnow�osy brodacz spojrza� tylko na m�odego lorda, a ten od razu zamilk�. Avenel rzuci� jednak: - Wola�by� gra� w tym domu ko�o przystani, gdzie od razu zdemaskowaliby nas jako zwolennik�w Anglii? - Nie opowiadam si� po niczyjej stronie w tej idiotycznej wojnie! Nikt nie ma prawa wytyka� mnie palcemjako torysa! Marze_ tylko o tym, �eby czym pr�dzej opu�ci� ten barbarzy�ski kraj i nigdy ju� tu nie wraca�! Pokusa zbicia maj�tku na tytoniu nie jest a� tak silna, by dla niej warto by�o wyrzec si� swej pozycji! - M�ody cz�owiek otar� czo�o. - Mo�e i nie opowiadasz si� po niczyjej stronie, ale wystarczy rzuci� okiem na t� cynobrow� kamizel� z at�asu, aby rozpozna�, �e nale�ysz do brytyjskiej arystokracji. - Avenel spojrza� z niesmakiem na m�odego lorda. - Nie musz� ci chyba przypomina�, �e tu, w Ameryce, nie ma miejsca dla arystokrat�w? To przecie� jeden z powod�w tej przekl�tej wojny. - No, no! Jak na kogo�, kto si� tu urodzi�, p�oniesz niewielkim entuzjazmem dla �wie�o zdobytej wolno�ci! Kim ty w�a�ciwie jeste�, Ave-nel? Sympatykiem torys�w? - odezwa� si� s�dzia pokoju. Starszy pan by� w z�ym humorze: karta mu nie sz�a. Pociesza� si� jednak, �e i m�ody lalu� i pechowy lord Oliver byli w jeszcze gorszym po�o�eniu. Grali stanowczo zbyt wysoko, zw�aszcza lord Oliver, kt�rego stawk� by�a posiad�o�� Osterley Park. S�dziego po prostu szokowa�a taka szalona hazardowa gra. Ale nie po raz pierwszy by� �wiadkiem czego� podobnego. Niestety, hazard w arystokratycznych kr�gach by� zjawiskiem codziennym i doprowadzi� do ruiny tyle znakomitych rodzin, �e trudno je zliczy�. - Jutro wyruszam do Anglii, postanowi�em wi�c nie miesza� si� do polityki. - Avenel Siane wzruszy� ramionami, jakby chcia� otrz�sn�� si� ze zm�czenia i zako�czy�: -Ale do�� tego. Wracajmy do kart. - Spojrza� na m�czyzn� siedz�cego naprzeciw niego. Oliver Morrow od pocz�tku gry nie odezwa� si� ani s�owem. Wzrostem i postaw� przypomina� Ave-nela, na tym jednak ko�czy�o si� podobie�stwo. Avenel gra� �mia�o z kamiennym spokojem; Morrow gor�czkowa� si�; r�ka mu dr�a�a, gdy tasowa� pi�� swoich kart. Ostro�no�� lorda Olivera �wiadczy�a tylko o jednym: mia� wiele do stracenia. - A poza tym - rzuci� zagadkowo Avenel - mam prywatn� wojn� do wygrania. - Najwy�sza pora ko�czy�, panowie - m�ody lord otar� czo�o mocno uperfumowan� chusteczk�. - Stawki s� zbyt wysokie. Ja oczywi�cie mog� sobie pozwoli� na przegran�. - Tu zakaszla�, wspomniawszy, �e zad�u�y� si� ju� na poka�n� sumk�... I to przede wszystkim u tego bydlaka Slane'a! - pomy�la� z gorycz� i poczu� si� dziwnie upokorzony. 10 - Ale wszyscy chyba widzimy, �e ryzyko przekracza ju� granice zdrowego rozs�dku! W ko�cu lord Oliver to hrabia Laborde: nie mo�na pozwoli�, by przegra� rodowy maj�tek! To by�aby zbrodnia! - To nie rozrywka dla lalusi�w, m�j panie - odezwa� si� Avenel pogardliwym tonem. - Wszyscy wiedzieli�my, �e czeka nas tu me_ska gra. - Ale stawki s� za wysokie. Wykorzysta�e� trapi�c� nas nud� i l�k. To czekanie na statek, kt�ry zawinie do przystani i zabierze nas st�d do Anglii, jest nie do zniesienia! Ile razy zjawi si� w Satterlee Mansion jaki� rebeliant, by napi� si�herbatki i przekaza� rzekomym sympatykom niepodleg�o�ci ostatnie komunikaty wojenne, musimy bawi� si� w chowanego i kry� za boazeri�! Powiadam: wykorzysta�e� nasze ci�kie po�o�enie! Mog�e� by� pewien, �e z entuzjazmem przyjmiemy propozycj� zagrania w karty w pobliskim dworku. �yjemy tu w nieludzkich warunkach. .. a teraz jeszcze i to! - Nie trzeba by wam by�o kry� si� po k�tach, gdyby�cie zrezygnowali z waszej szacownej pozycji... przynajmniej do chwili, gdy znajdziecie si� na pok�adzie statku p�yn�cego do Anglii. - Avenel zwin�� trzymany w r�ku wachlarzyk kart i nie odkrywaj�c ich, od�o�y� na wyszczerbiony blat. - Wystarczy�aby zwyk�a zmiana stroju. - Nie urodzi�em si� do ch�opskich �achman�w jak wy, Amerykanie! - M�ody lord z�o�y� r�wnie� karty na stole i poprawi� sw� wypomadowan� i upudrowan� peruk�. Potem spojrza� na Avenela z mi�ym poczuciem w�asnej wy�szo�ci. Mierzy� okiem ka�dy szczeg� stroju Amerykanina, od zwyk�ych sk�rzanych spodni po ciemnoniebiesk�, we�nian� kamizel�. Ten cz�owiek nie m�g� si� poszczyci� ani jedn� falbank� na swej bia�ej, batystowej koszuli! Ani skrawka koronki wok� szyi! I ani �ladu peruki! Wystarczy� mu porz�dnie spleciony warkocz z w�asnych ciemnych w�os�w. - C�, r�b jak uwa�asz - odpar� Avenel, po czym doda� z rozmy-s�em: - ... milordzie. M�ody arystokrata czu�, �e ten cz�owiek kpi sobie z niego. Poczucie wy�szo�ci nagle go opu�ci�o. - Mam ju� do�� tej komedii! Chc� wr�ci� natychmiast do Satterlee Mansion! - skin�� na ojca Roberta, jakby w�a�ciciel domu by� jego s�u- g�- . . . - Ale�, milordzie! Nie chce pan chyba odej�� w �rodku partii? - pr�bowa� przem�wi� mu do rozumu pan Staples. Zrobi� krok w stron� graczy, potem obejrza� si� na Roberta, kt�ry zerka� z s�siedniej kuchni. -Nob! - zawo�a� syna zdrobnia�ym przezwiskiem. - B�d� grzecznym 11 ch�opcem, przesta� si� gapi�! Przynie� panom naszej domowej szynki i jeszcze co� do picia. Ch�opiec pospiesznie wycofa� si� do kuchni i przygotowa� na du�ej tacy szynk�, jab�ka i chleb. Z przysypanej s�om� glinianej polepy przeszed� ostro�nie na sosnowe deski pod�ogi, kt�r� niedawno u�o�ono w saloniku, i zani�s� tac� ojcu. Postawi� j� ostro�nie na starej orzechowej komodzie z czas�w panowania Wilhelma i Marii, po czym widz�c ostrzegawcze spojrzenie ojca, odsun�� si� od m�czyzn. Rozgrywali teraz ostatni� parti� i nie nale�a�o im przeszkadza�. - Przynios� piwa, tato - szepn�� Nob. Podobnie jak jego ojciec m�wi� z brytyjskim raczej ni� z ameryka�skim akcentem; by�o to charakterystyczne dla ludzi mieszkaj�cych w Mary landzie od pokole�. Pan Staples nie skin�� jednak z aprobat�, tylko potrz�sn�� g�ow� i wzrokiem poleci� ch�opcu wycofa� si� do kuchni. Nim jednak Nob zdo�a� odwr�ci� si� i znikn��, rozleg� si� straszny huk: stolik z wi�niowego drzewa gruchn�� o pod�og�. Wszystko, co si� na nim poprzednio znajdowa�o, le�a�o teraz rozsypane po nieskazitelnie czystych, twardych sosnowych deskach. - Ostrzegam, Avenel: je�li o�mielisz si� wyci�gn�� �apy po Osterley Park, nie cofn� si� przed niczym! - rykn�� hrabia Laborde. Niem�ody, wysoki m�czyzna wyprostowa� si� i sta� bez ruchu po�rodku rozrzuconych rzeczy. Jego dziwnie bezkrwiste r�ce o d�ugich palcach zacisn�y si� w pi�ci. Okolona starannie uczesanymi, stalowosiwymi w�osami twarz gwa�towie poczerwienia�a. Nob cieszy� si� w duchu, �e Oliver Morrow przegra�. Od pierwszej chwili hrabia wzbudzi� w ch�opcu gwa�town� niech��. - M�wi�c bez ogr�dek - m�wi� dalej lord Oliver - pr�dzej ci� zabij�, ni� wpuszcz� do mego domu! - Z tymi s�owy si�gn�� po n� ukryty za paskiem spodni. Nagle rzuci� si� na Avenela. Nob wrzasn�� z przera�enia. Gdy rozgorza�a walka, pozostali gracze cofn�li si� pod �ciany i obserwowali j� z niewyra�nymi minami. Nob i jego ojciec pr�bowali powstrzyma� Olivera Morrowa; by� jednak szybszy i niczego nie mogli dokaza�. Chcieli zreszt� u�agodzi� hrabiego, a nie nadzia� si� na jego stalowe ostrze. Ostatecznie i oni odsun�li si� i z daleka obserwowali, jak Avenel uskoczy� zr�cznie przed ciosem, a nast�pnie kopniakiem wytr�ci� hrabiemu n� z r�ki. Ostrze potoczy�o si� po pod�odze i znalaz�o poza zasi�giem Morrowa. - My�la�e�, �e zl�kn� si� twego no�a? O, nie! Ju� go zakosztowa�em! A teraz sk�ra tak mi stwardnia�a, �e nawet by� jej nie drasn��! 12 - Avenel spojrza� na przeciwnika i z satysfakcj� dostrzeg� w jego oczach lejc i �lad przypomnienia. Hrabiemu zapar�o dech z przera�enia. - Powinienem by� pozna� ci� po �lepiach... ty �otrze!... Ale i tak ci� powstrzymam! Nie zniszczysz mnie, Siane! Zawsze umia�em sobie poradzi�. Nie dam si� pokona�... - Oszcz�d� sobie gadania! - roze�mia� si� Avenel i podni�s� kremowy arkusz pergaminu, kt�ry spad� z wywr�conego sto�u. - Wszystkie twoje gro�by s� ju� bez pokrycia. G�upio zaryzykowa�e� i straci�e� wspania�y dom. Zgubi�a ci� w�asna chciwo��. Chcia�e� wygra� za wszelk� cen� i masz za sw�j e. Teraz Osterley Park nale�y do mnie. Gra�em uczciwie. Maj�tek wr�ci tam, gdzie trzeba i przejdzie w czystsze r�ce ni� twoje. - Wetkn�� gruby papier do wewn�trznej kieszeni kamizelki. -Je�li si� nie myl�, nie starczy ci pieni�dzy, by opu�ci� ten kontynent... a co dopiero odkupi� ode mnie Osterley Park! Porzu� wi�c mrzonki o zem�cie. Avenel podszed� do stolika i postawi� go z powrotem. U�miechn�� si� do Noba, kt�ry trz�s� si� z podniecenia i strachu. Ch�opiec poda� mu spiesznie le��cy na krze�le tr�jgraniasty kapelusz i p�aszcz. Avenel otuli� si� nim i wyszed� z domu, spiesz�c do czekaj�cego na� konia. Nob spogl�da� za nim, pe�en podziwu dla tego bohatera. Ojciec Noba r�wnie� wyszed� na dw�r, zostawiaj�c reszt� go�ci. - Siane! Czy� ty przypadkiem nie zapomnia� o swej wygranej? -podbieg� do Avenela, kt�ry dosiada� w�a�nie konia. - Mam to, czego chcia�em. - Odwr�ci� si� i popatrzy� na Staplesa. -Zrobi�e� dla mnie znacznie wi�cej, ni� o�mieli�bym si� prosi� - powiedzia� Avenel z wdzi�czno�ci�. - Powinienem by� zrobi� jeszcze wi�cej! Gdyby� nie odda� mi ziemi, nie mia�bym nawet dachu nad g�ow�. - M�j ojciec zamierza� wr�ci� do Anglii, wracam i ja... Nie zostawi� przecie� ziemi od�ogiem! - Mo�e i racja... Ale tam, gdzie ro�nie tyto�, rosn� i pieni�dze. Avenel dosiad� swego pi�knego wierzchowca. Pochyli� si� w siodle i u�cisn�� r�k� Staplesa. Roze�mia� si� i dorzuci�: - Pilnuj lepiej j�zyka! Nie wypada m�wi� tak ciep�o o torysie! - Chyba zawsze b�dziemy ciep�o wspomina� torys�w... cho� upar�e� si� wraca� do Londynu. - Mo�e tu wr�c�, jak sko�czy si� wojna. - Avenel obejrza� si� w zadumie na b��kitn� rzek� Patuxent, kt�ra wi�a si� w�r�d bursztynowych i rubinowych jesiennych li�ci. - Sp�dzi�em tu ca�e �ycie. Przyznam, �e nie b�dzie mi �atwo przemieni� si� w Anglika... - Nagle u�miechn�� si� 13 od ucha do ucha. - Ale �eby� widzia� Cumberlanda! Ju� sobie zaplanowa� ca�� now� garderob�... szlafroki i w og�le! Tym razem roze�miali si� obaj. Avenel uj�� wodze i ruszy� wolnym truchtem w stron� Satterlee. - Wracaj lepiej do domu, bo tamci napchaj� sobie kieszenie moj� wygran�! - zawo�a� przez rami�. - Niech ci� B�g prowadzi, Avenelu! - powiedzia� Staples, spogl�daj�c za je�d�cem, kt�ry przeszed� w k�us. By� w doskona�ym humorze. Dinbych-y-pysgod Tenby, Walia Grudzie� 1780 Dziewczyna o ciemnorudych w�osach spojrza�a po raz ostatni na dom, kt�ry opu�ci�a; dyli�ans do Londynu w�a�nie ko�o niego przeje�d�a�. Kilka �wi� z kwikiem zbieg�o z drogi i pop�dzi�o do innego pustego domu z epoki Tudor�w. Ten budynek nie mia� dachu: ca�e g�rne pi�tro zape�nia�y nasi�kni�te wod� �miecie. To by� jej prawdziwy dom - Tenby, niewielkie miasteczko zbudowane w �redniowieczu. Niemodne, zapomniane, podupadaj�ce od wiek�w. A jednak znalaz�y tu z matk� doskona�e schronienie. Mieszka�cy Tenby nie spogl�dali podejrzliwie na pozbawion� m�skiej opieki kobiet� ani na jej c�rk�, pi�kn� dziewczynk� o ciemnorudych w�osach. Nie zadawali k�opotliwych pyta�, na kt�re ani matka ani c�rka wola�y nie odpowiada�. Na przyk�ad: sk�d pochodz�, kim w�a�ciwie s�?... Stare, podupadaj�ce miasteczko wita�o �yczliwie ka�dego przybysza. Dzieli�o si� z nim wielkodusznie zar�wno pi�knym widokiem z mur�w miejskich na zatok� Carmarthen, jak i �wie�ymi krewetkami i ostrygami, kt�rych by�o pe�no u handlarzy ryb na Llangwm. Tenby rade by�o ka�demu, kto chcia� si� tu zatrzyma�. A teraz jeszcze jeden dom �wieci� pustk�. Bardzo w�tpliwe, by znalaz� nowego lokatora: mieszka�c�w by�o coraz mniej. Stary dom, w kt�rym mieszka�a dot�d dziewczyna, bez protestu przyj�� sw�j los. Po zakurzonych pod�ogach, w�r�d wzorzystych �cian dawnego kupieckiego domu b�d� harcowa� myszy. Zamilknie echo rozlegaj�cego si� tu niegdy� �miechu. Odje�d�aj�ca dziewczyna by�a jednym z dzieci tego miasta: tutaj bawi�a si� jako dziecko i marzy�a jako dorastaj�ca panna. Spogl�da�a teraz na Wysp� �wi�tej Katarzyny i na Wzg�rze Zamkowe. Odt�d b�- 14 dzie stracona dla Tenby. Miasteczko bola�o po swojemu nad t� roz��k�. Wydawa�o si� smutniejsze ni� zwykle, bardziej n�dzne, bardziej opuszczone... Ale ani jedna �ywa dusza nie odprowadza�a odje�d�aj�cej. Mimo to dziewczyna spogl�da�a do ty�u na przybrze�n� mie�cin�, wierc�c si� na obitej zniszczon� sk�r� �awce dyli�ansu. Unios�a skulone palce, jakby chcia�a nimi pomacha� do starego przyjaciela, kt�ry tak j� chroni� i tak jej pomaga�. Jak�e mi b�dzie ciebie brak, Tenby!... Odwr�ci�a g�ow�, jakby w obawie, �e stare, kruche miasteczko dostrze�e �zy t�sknoty, kt�re nap�yn�y do jej �agodnych, fio�kowob��kitnych oczu. Gdy tak siedzia�a ze skrzy�owanymi ramionami, wydawa�a si� �a�o�nie ma�a. Nie by�o nikogo, kto by rozproszy� jej smutne my�li. By�a w tej chwili w dyli�ansie sama. Oczywi�cie, po drodze przyb�dzie pasa�er�w, ale nie wcze�niej, nim dotr� do znacznie wi�kszego Carmarthen. Usiad�a prosto i przez brudne okienko dyli�ansu spogl�da�a na g�rzysty walijski krajobraz. Pozwoli�a sobie wreszcie na smutn� zadum� i niespokojne rojenia o tym, co j� czeka u celu podr�y. Cz�� pierwsza Osterley Park .Niewinna niczym Ewa przed upadkiem. Horace Walpole 2- B Osterley Park Stycze� 1781 rienne Morrow rozmy�la�a o wra�eniu, jakie zrobi� na niej Osterley Park, gdy ujrza�a go miesi�c temu, przekroczywszy brame_ z ceglan� str��wk�. Wspania�y portyk o�ywia�y bia�e gryfy na frontonie. Wielkie kamienne or�y, ka�dy ze �mij� w dziobie, wznosi�y si� gro�nie nad schodami. Szare oczy granitowych ptak�w czujnie wypatrywa�y wroga. Teraz za�, gdy siedz�c na zimnej kamiennej �awce, spogl�da�a w kierunku dworu, wyda� si� jej jeszcze bardziej imponuj�cy na tle monotonnego krajobrazu. Nie by�o tu ani pag�rk�w, ani majestatycznych wi�z�w, niczego, co by os�abi�o kontrast. Dw�r wzniesiono na rozleg�ej, niczym nieurozmaiconej p�aszczy�nie, w pobli�u jeziora przypominaj�cego kszta�tem d�ugi palec. Osterley Park przerasta� swym ogromem nawet najwy�sze drzewo stoj�ce w pobli�u: wysoki, strzelisty d�b. Brienne popatrzy�a na niego. D�b by� w op�akanym stanie: ostre zimowe wichry da�y mu si� we znaki. Dziewczyna zdecydowa�a si� na melancholijn� przechadzk� po parku otaczaj�cym dw�r, chc�c znale�� nieco pociechy w pos�pnym krajobrazie. Jego pustka stanowi�a pewne wytchnienie po przyt�aczaj�cej swoim przepychem rezydencji. Siedz�c na kamiennej �awce w pobli�u �wirowanego podjazdu, Brienne pozwoli�a swym my�lom i oczom biec ku domowi. Przygl�da�a si� parze bia�ych gryf�w, ich gro�nie wzniesionym �apom. Mia�a wra�enie, �e od wczoraj unios�y si� nieco wy�ej. El�bieta�skie wie�yczki na wszystkich czterech rogach domu nie pasowa�y do jego neoklasycznej 19 fasady. Mo�e kiedy�, dawno temu - duma�a Brienne - znajdowa�o si� tu szcz�liwe, przytulne domostwo a nie ten z�owieszczy gmach?... Zachowa�a bardzo nieliczne wspomnienia dworu sprzed lat. Wyjecha�a st�d jako pi�cioletnie dziecko. Pami�ta�a ch��d panuj�cy w galerii ozdobionej z dw�ch stron wielkimi weneckimi oknami. Hula�y tam nieustannie przeci�gi. Teraz okna zamurowano. Pami�ta�a r�wnie� pok�j matki, z�ocisty jak s�o�ce i pachn�cy zawsze kwieciem pomara�czy. Z pokojem tym wi�za�o si� jednak przykre wspomnienie. Kiedy� Brienne mia�a z�y sen i przybieg�a do mamy, ale nie znalaz�a jej w pokoju. Zjawi�a si� za to pokoj�wka i odnios�a dziewczynk� z powrotem do ��eczka, t�umacz�c, �e mamusia znajduje si� gdzie indziej i jest bardzo zaj�ta. Pozostawione samo sobie dziecko poczu�o si� jeszcze bardziej przera�one i opuszczone. Brienne spu�ci�a wzrok na swe pocerowane br�zowe r�kawiczki i potrz�sn�a g�ow�. �adne z jej w�asnych nielicznych wspomnie� z Osterley Park i �adne z opowiada� mamy nie przygotowa�o jej na wspania�o�� tej budowli. Po przekroczeniu bramy poczu�a si� przyt�oczona widokiem rezydencji. A to, �e by�a jej jedyn� mieszkank� (nie licz�c oczywi�cie s�u�by), pot�gowa�o jeszcze wra�enie, jakie wywiera� na ni� Osterley Park. Dzie� w dzie� b��dzi�a po wytwornie urz�dzonych salach, czuj�c si� raczej zal�knion� s�u��c� ni� jedyn� c�rk� lorda Oli-vera, �smego hrabiego Laborde. C� za ironia losu: ona - taka niepozorna i n�dzna istota -jest jedynym dowodem jego m�sko�ci i jedyn� dziedziczk� rodowego nazwiska! Opowie�ci mamy nie zawsze by�y zgodne z prawd�. Brienne poruszy�a si� niespokojnie na zimnej marmurowej �awce. My�li jej pobieg�y ku miniaturze, kt�r� schowa�a w tajemnej skrytce komody w swojej sypialni. Brienne odkry�a portrecik wkr�tce po �mierci matki, w jednym z kufr�w w ich starym kupieckim domu w Tenby. Na kruchej p�ycie z ko�ci s�oniowej widnia�a podobizna m�czyzny o anielskiej twarzy. Cho� by� m�ody i bardzo przystojny, jego uroda nie zaszokowa�a Brienne. Ale obecno�� miniatury w maminym schowku musia�a co� oznacza�. Brienne od lat zastanawia�a si�, czyjej matka nigdy nie zazna�a mi�o�ci? Wiedzia�a dobrze, i� lady Grace nie kocha�a hrabiego, swojego m�a. Ojciec Brienne z pewno�ci� nie zas�ugiwa� na mi�o��. Kim wi�c by� ten pi�kny m�czyzna z portretu? - my�la�a Brienne. Mo�e jaki� daleki kuzyn, kt�ry nie zapomnia� po dzi� dzie� swej m�odzie�czej mi�o�ci -jej matki? A mo�e przebywaj�cy na drugim ko�cu �wiata kapitan, kt�ry zachowa� Grace Morrow w pami�ci, cho� rozdzieli�y ich morza?... 20 Tul�c miniatur� do piersi, Brienne snu�a romantyczne fantazje. Przynosi�a jej ulg� my�l, �e matka mimo wszystko zakosztowa�a mi�o�ci, �e w jej kr�tkim �yciu by� jeszcze kto� pr�cz Olivera Morrowa. Hrabia traktowa� �on� jak jedno z kosztownych cacek, dodaj�cych blasku jego ukochanej siedzibie, a nie jak kobiet�, kt�r� mo�e zrani� grubia�skim s�owem i brutalnym dotkni�ciem. Cho� Brienne u�wiadamia�a sobie, �e zwi�zek matki z jakim� innym m�czyzn� m�g� mie� powa�ne konsekwencje, wola�a nie zg��bia� tej sprawy. W jej m�zgu czai�o si� podejrzenie, �e ona sama przypomina m�czyzn� z portretu. Powiedzia�a sobie jednak stanowczo, �e dopatruje si� w miniaturze czego�, czego wcale tam nie ma. Wiedzia�a tylko jedno: ten portrecik by� dla mamy bardzo cenny. Zachowa�a go przecie� przez te wszystkie lata... Dlatego Brienne r�wnie� ceni�a to znalezisko. Przetrz�sn�a ca�y dom nie tylko w poszukiwaniu pami�tek o sentymentalnym znaczeniu. Wierzyciele stukali do drzwi. Obci��a�y j� niewielkie, lecz zadawnione d�ugi: za sztuk� dawno ju� zu�ytego materia�u, za kawa� dawno zjedzonego mi�sa. Wkr�tce zrozumia�a, �e musi opu�ci� Wali�. Nocami dr�czy�y j� obawy i w�tpliwo�ci. Le�a�a bezsennie w swoim pokoju na g�rce i wpatrywa�a si� w �ukowate belki sklepienia, zaciskaj�c w zzi�bni�tej r�ce cenn� miniatur�. Od czasu do czasu wstawa�a, by otworzy� gotyckie okno o o�owianych szybkach i wpu�ci� nocne powietrze. W ko�cu podj�a decyzj�: musi st�d wyjecha�. Nie spodziewa�a si� znale�� szcz�cia w nowym miejscu pobytu. Wzdryga�a si� na my�l 0 ponownym spotkaniu z m�czyzn�, kt�rego nazywa�a ojcem. Nie by�o jednak wyboru. Nie mia�a dok�d p�j��. Brienne, zmuszona do opuszczenia Tenby, musia�a rozsta� si� z wieloma drogimi jej sercu drobiazgami. Trzeba by�o sprzeda� per�owe spinki do w�os�w mamy, wszystkie suknie zmar�ej i kilka w�asnych. Rozsta�a si� z ukochanymi ksi��kami; by�y w�r�d nich tomy Szekspira 1 Chaucera. By�y jednak dwie pami�tki, kt�re Brienne postanowi�a zachowa� za wszelk� cen�, cho�by bardzo brakowa�o jej pieni�dzy. Jedn� z nich by� z�oty grzebyk, wysadzany ametystami, kt�ry r�wnie� znalaz�a w skrytce. Ametysty przywodzi�y j ej na my�l kochane oczy mamy - fio�-kowob��kitne, tej samej barwy co jej w�asne. Drugim ze skarb�w by�a miniatura. Brienne siedzia�a bez ruchu na �awce. Jej umys� wype�nia�y wspomnienia. Pozostawia�y ohydny smak w ustach i wywo�ywa�y g��boki b�l w brzuchu. Szcz�cie jednak dopisa�o jej pod jednym wzgl�dem: jej ojciec nie zajrza� ani razu do Osterley Park przez ca�y miesi�c, kt�ry tu 21 sp�dzi�a. I s�dz�c z gadaniny s�u�by, nie spodziewano si� go w najbli�szym czasie. Dziewczyna by�a tak pogr��ona w my�lach, �e dostrzeg�a elegancki pow�z zaprz�ony w czw�rk� koni dopiero w�wczas, gdy podje�d�a� pod dom. Nim zd��y�a podnie�� si� z �awki, z powozu wyskoczy�a znana jej posta�: doradca prawny hrabiego zmierza� ku niej niecierpliwym krokiem. - Dzie� dobry - powita�a go Brienne, nie ruszaj�c si� z miejsca. Co te� sk�oni�o go do przyjazdu? - my�la�a z niepokojem. - Dzie� dobry, lady Brienne. Prosz� nie wstawa�: nie zajm� pani wiele czasu. - Skwaszony adwokat zatrzyma� si� przed ni� i m�wi� dalej aroganckim tonem: - Przyby�em tu, by poinformowa� pani�, i� nie jestem ju� doradc� prawnym pani ojca. Nie sta� go d�u�ej na moje us�ugi. - Spojrza� na Brienne, oczekuj�c jakiej� reakcji z jej strony, ale spotka�o go rozczarowanie. - Prosz� mi wybaczy� - odezwa�a si� wreszcie - ale nie pojmuj�, po co pan traci� czas na informowanie mnie o tym. Ja przecie� nigdy nie korzysta�am z pa�skich us�ug. - Idzie o co� wi�cej. Pani ojciec od pewnego czasu przebywa w Ameryce. Grywa w karty na�ogowo, a co gorsza, ponad stan. - Prawnik znowu zerkn�� na Brienne, tym razem pewien jakiej� reakcji. - Poni�s� ci�kie straty materialne. - Doprawdy? - Brienne popatrzy�a na adwokata. Jej oczy nie wyra�a�y absolutnie nic. - Prawd� m�wi�c, straci� maj�tek. Przegra� w karty Osterley Park. - Ach, tak. - Po sekundzie czy dw�ch odsun�a od siebie ten problem. - Powiadomi� o tym s�u�b�. Czy mam przekaza� jakie� konkretne szczeg�y? - Przepraszam, lady Brienne, ale chyba nie dotar�o do pani to, co powiedzia�em. Hrabia straci� Osterley Park. Pozosta�a pani bez dachu nad g�ow�. - Zrozumia�am doskonale, co pan powiedzia�. I wcale mnie to nie zaskoczy�o. Jakie to podobne do mego ojca: postawi� tak� wspania�� posiad�o�� na jedn� kart�! I nie pomy�le� nawet o ludziach, kt�rzy pozostan� bez pracy i domu. - Nowy w�a�ciciel Osterley Park �yczy sobie, by ca�a s�u�ba pozosta�a na razie w rezydencji. W swoim li�cie poleci� mi powiadomi� wszystkich, �e przyb�dzie tu i zadecyduje osobi�cie, kogo zwolni�. - A kiedy zamierza tu przyby�? - spyta�a oboj�tnym tonem. B�dzie ju� daleko st�d, nim zjawi si� nowy w�a�ciciel. 22 - Trudno powiedzie�... ale najp�niej pod koniec tygodnia. Mo�e przyjecha� nawet jutro, s�dz�c z dat, kt�re poda� w li�cie. Nast�pi�a wreszcie d�ugo oczekiwana przez go�cia reakcja. Brienne zapar�o po prostu dech; spogl�da�a na niego w os�upieniu. - Chyba pan �artuje! Czemu nie powiadomiono mnie wcze�niej?! - Listy z kolonii przewa�nie zjawiaj� si� razem z ich nadawcami, lady Brienne. Przyby�em tu najwcze�niej, jak mog�em. Sam dopiero co otrzyma�em wie�� o ruinie pani ojca. - Ko�cisty adwokat nie kry� swego niesmaku. - O�wiadczy� mi, �e nie b�dzie dalej korzysta� z moich us�ug i wspomnia�, �e ma trudno�ci z powrotem do Anglii. Obawiam si�, �e uniemo�liwia mu to nie tylko wojna, ale i ca�kowity brak pieni�dzy. - Przynajmniej jedna dobra nowina! - mrukn�a pod nosem Brienne. Prawnik odchrz�kn��. - Cho� hrabia zalega z zap�at� za moje dotychczasowe us�ugi, uwa�a�em za sw�j obowi�zek przyjecha� tu i zaoferowa� pani sw� pomoc. O�miel� si� co� zasugerowa�: rezydencja w Bath pozostaje nadal w posiadaniu pani ojca, o ile wiem. Pan hrabia ma r�wnie� niewielki dom w Londynie. S�dz�, �e po powrocie do Anglii tam w�a�nie zamieszka. Pewien jestem, �e pani ojciec nie b�dzie mia� �adnych obiekcji, by korzysta�a pani na razie z jego rezydencji. - By� mo�e hrabia nie mia�by obiekcji, ale ja mam. Zatrzyma�am si� w Osterley Park jedynie na kr�tko, nim znajd� odpowiedniejsze schronienie. C�, musz� si� st�d wynie�� nieco wcze�niej, ni� my�la�am. - Nowy w�a�ciciel robi wra�enie szlachetnego cz�owieka. Jestem przekonany, �e nie odm�wi pani miejsca pod swym dachem, p�ki nie znajdzie pani czego� lepszego. Rozumiem oczywi�cie, �e podobna sugestia mo�e wyda� si� pani haniebna i nieprzystojna... -Haniebna? Czy przyj ecie �yczliwej pomocy od nieznajomego cz�owieka to ha�ba? Dla mnie prawdziw� ha�b� jest pozostawanie na �asce ojca. Moja matka, gdyby �y�a, mog�aby to lepiej wyja�ni�. - Brienne ledwie wymamrota�a ostatnie s�owa i nie doda�a ju� nic wi�cej. - No c�... je�li nie ma pani co do tego obiekcji, lady Brienne, pan Avenel Siane z pewno�ci� udzieli pani go�ciny. Co prawda powstanie niezr�czna, niemal niestosowna sytuacja... ale je�li pani to nie przeszkadza, nie b�d� zanudza� pani moimi sugestiami. - Mo�e pan przekaza� memu ojcu, o ile si� pan z nim spotka, �e nie tylko ch�tnie przyjm� �yczliw� pomoc pana Siane'a, je�li mi j� zaproponuje, ale nawet gotowa jestem zatrudni� si� na sta�e u nowego w�a�ciciela Osterley Park, byle nie mie� do czynienia z hrabi� Laborde. - Roze�mia�a si� i dorzuci�a jeszcze: - Tak, niech mu pan to koniecznie 23 przeka�e. Prosz� powiedzie� ojcu, �e wole. by� pomywaczk�w Osterley Park ni� zamieszka� w jego londy�skiej rezydencji. - Tak jest, lady Brienne. Powt�rz� mu to, je�li pani na tym zale�y. -Spojrza� na ni�jak na osob� szalon�. A potem, jakby niezr�wnowa�ony umys� czyni� Brienne bardziej dost�pn�, spojrzenie adwokata spocz�o na jej g�stych, rudych w�osach. Mia�y ciemn� barw� czerwonego wina, pe�n� karmazynowych iskier. Figurka m�odej dziewczyny by�a drobna i szczup�a, ale biodra i biust zaokr�glone. W niewielkich, zezuj�cych oczach doradcy pojawi� si� cieplejszy b�ysk. Brienne jednak szybko si� z tym upora�a. Spojrza�a na niego z tak kamiennym wyrazem twarzy, �e zda� sobie spraw� z bezcelowo�ci swoich zabieg�w. Da�a mu niedwuznacznie do zrozumienia, �e woli pozosta� na �asce obcego cz�owieka ni� wie�� tak zwane przyzwoite �ycie pod opiek� ojca. Nie ma jednak zamiaru bra� sobie kochanka ani dla przyjemno�ci, ani z �adnego innego powodu. Zmierzy�a go tak stanowczym wzrokiem, �e adwokat po�egna� si� czym pr�dzej, nie pr�buj�c ju� wyrazi� jej wsp�czucia ani zaofiarowa� pociechy. Brienne wiedzia�a, �e musi przekaza� wie�ci ca�ej s�u�bie i obmy�li� plan w�asnego post�powania, nim zjawi si� Avenel Siane. Z niech�ci� wsta�a z �awki. Zmierzaj�c w stron� wspania�ego portyku, przeci�a na skos nieocieniony dziedziniec. Wsz�dzie panowa�a niezwyk�a cisza. Zdumiewaj�ca w tak wielkim domu, przy takiej ilo�ci s�u�by. Najlepszy dow�d, �e w Osterley Park zabrak�o pana. Nie na d�ugo. Z rzesiaduje tak ca�ymi dniami. - Lokaj popatrzy� na ozdobiony spiralnym ornamentem i obity ciemnoniebiesk� sk�r� taboret, na kt�rym siedzia�a w milczeniu Brienne. W dw�ch przeciwleg�ych owalnych wn�kach trzaska� ogie� na kominku. By�o tam ciep�o, w odr�nieniu od reszty zimnego marmurowego hallu, wype�nionego rzymskimi pos�gami, kt�re czas odar� z barw i by�y teraz bia�e. Nie mog�c znale�� bardziej przytulnego k�ta, Brienne siedzia�a w niszy, wpatruj�c si� w p�omienie i oczekuj�c przybycia nowego w�a�ciciela Osterley Park z jeszcze wi�ksz� niecierpliwo�ci� ni� dwaj obserwuj�cy j� lokaje. Pragn�a st�d wyjecha�, ale nie mia�a na to �rodk�w. Niewielka sumka, kt�r� dysponowa�a, nie wystarczy�aby na zakup miejsca w dyli�ansie. 24 Nie bardzo zreszt� wiedzia�a, dok�d si� uda�. Londyn wcale jej nie poci�ga�: by� zbyt wielki i nie zna�a tam �ywej duszy. Gdyby zatrzyma�a si� w rezydencji swego ojca, spotkaliby si� natychmiast po jego powrocie z Ameryki. Nie, mowy nie ma! Pozostawa�o wi�c tylko Bath. Pewnie Brienne natkn�aby si� tam na kt�r�� z dawnych przyjaci�ek matki, popijaj�c� lecznicze wody i bior�c� udzia� w �yciu towarzyskim. Ale jak dotrze� do Bath?... To by�a przeszkoda nie do pokonania. A czas ucieka�. Brienne wsta�a, narzuci�a p�aszcz, u�miechn�a si� do dw�ch starszych lokaj�w i skierowa�a si� w stron� drzwi. Poczu�a na twarzy lodowaty deszcz i mocniej owin�a si� p�aszczem. Przebieg�a przez dziedziniec i stan�wszy w cieniu wielkiego portyku, wlepi�a oczy w podjazd. Opar�a si� plecami o jedn� z wysokich i smuk�ych jo�skich kolumn; mia�a wra�enie, �e kto� j� obserwuje... Mo�e ca�y dom?... Mo�e dwa gryfy z frontonu, pod kt�rym musia�a przej��?... Potem zorientowa�a si�, kto to taki, i wybuchn�a �miechem. Twarz pokoj�wki Annie mign�a mi�dzy kotarami z ��tej tafty. By�o to okno znajduj�cej si� na pi�trze sypialni Brienne. Oni wszyscy uwa�aj� mnie za wariatk� - pomy�la�a i u�miechn�a si� gorzko. - C� w tym dziwnego?... Mieli ju� przyjemno�� zapozna� si� z moim ojcem i s�dz� pewnie, �e w naszej rodzinie wszyscy s� szaleni!... Zn�w roze�mia�a si� g�o�no i otar�a z twarzy krople deszczu. Nie wraca�a jednak do domu. By�a zbyt zdenerwowana, by czeka� w swoim pokoju. Cho� wychowano j� na prawdziw� dam�, czu�a si� znacznie lepiej na zimnie i deszczu ni� w tej pysznej rezydencji. Wkr�tce dostrzeg�a wielki pow�z, kt�ry wje�d�a� w�a�nie w bram�. �o��dek Brienne podskoczy�, a potem �cisn�� si� bole�nie, gdy obserwowa�a po�yskuj�cy zielonym lakierem, elegancki pow�z; by� coraz bli�ej. Z�oto-czerwone ornamenty jarzy�y si� nawet w ten pos�pny, chmurny dzie�. - Ju� tu jest! - wykrzykn�a p�g�osem. Nerwowym krokiem wbieg�a do wielkiego hallu, w kt�rym uwija�a si� s�u�ba, czekaj�c na nowego pana. Brienne pop�dzi�a na g�r� do swego pokoju, zrzuci�a mokry p�aszcz i chwyci�a z toaletki kilka spinek. Upina�a na o�lep wilgotne rude w�osy, zastanawiaj�c si�, kt�r� sukni� w�o�y�. Nie trwa�o to d�ugo. Zdecydowa�a si� na jedn� ze swych ulubionych, r�ow� polonezk�, niezbyt ju� modn�, ale jeszcze w ca�kiem dobrym stanie. Podesz�a do wysokiej szafy z ��todrzewu, by wyj�� sukni�, ale - o dziwo! - mign�o jej co� r�owego w k�cie gotowalni s�siaduj�cej z sypialni�. - Co ty tam robisz, Annie? - spyta�a. Wszed�szy do gotowalni, ujrza�a pokoj�wk� mizdrz�c� si� przed lustrem. Dziewczyna mia�a na 25 sobie jej r�ow� polonezk�, zreszt� niezapi�t�. Brienne nie by�a pewna, czy Annie nie zd��y�a si� ubra�, czy te� suknia by�a dla niej za ciasna. Z�apana na gor�cym uczynku pokoj�wka odwr�ci�a si� raptownie. Zacz�a co� mamrota�, ale Brienne nic z tego nie mog�a zrozumie�. - M�w wyra�niej, Annie! Chcia�abym wiedzie�, co to wszystko znaczy - powiedzia�a surowym tonem. - Nie b�d�ju� panience us�ugiwa�! - Doskonale - odpar�a Brienne, zastanawiaj�c si�, co op�ta�o dziewczyn�. Taka zuchwa�o�� by�a czym� niezwyk�ym u s�u��cej; co mog�o si� sta�?... - Dobrze wiesz, �e potrafi� obej �� si� bez s�u�by. Nie napracowa�a� si� zbyt ci�ko podczas mego pobytu w Osterley Park. Ale to jeszcze nie znaczy, �e wolno ci bez pytania wk�ada� moje suknie. Co ci� podkusi�o? - Panienka nie jest ju� c�rk� naszego pana. - Mo�e i nie. - Na czole Brienne pojawi�a si� delikatna zmarszczka. Ogarn�a j� konsternacja, ale nie zamierza�a pokaza� tego po sobie. -Ale to jeszcze nie pow�d, by paradowa� w mojej sukni. - Spojrza�a na brzuch Annie. Stercza� wyra�nie mimo �ci�ni�tego gorsetu. Polonezka lada chwila p�knie w szwach. - Prosz� j� natychmiast zdj��. - Ojejku, panienko! -j�kn�a Annie, pr�buj�c nabra� Brienne na lito��. - To tylko przez to, �e z nowego pana podobno kawa� ch�opa! Chcia�am mu pokaza�, �e si� nadam. - Pozwoli�aby� mu si� zba�amuci�? - spyta�a naiwnie Brienne. - Chyba lepiej z nim jak ze stajennym, nie? A jak zobaczy tak� kieck�, zaraz pomy�li, �e ze mnie co� lepszego! - Nie spyta�a� mnie o pozwolenie. - Brienne spojrza�a podejrzliwie na dziewczyn�. Od przyjazdu do Osterley Park czu�a, �e Annie zazdro�ci jej urody i - po�al si� Bo�e! - elegancji. - No i co si� takiego sta�o?! - zawo�a�a pok�j �wka z buntem i uraz�. Zdj�a polonezk� i wrzuci�a j� do ��tej sypialni. - Masz panienka! -Potem wci�gn�a w�asn� sukni� na lnian� koszul� i gorset. - Wi�cej jej nie w�o��, mog� przysi�c! -1 Annie wypad�a z sypialni, nie powiedziawszy nawet �przepraszam". U�miecha�a si� triumfalnie pewna, �e Brienne tego nie zauwa�y. Ona jednak zauwa�y�a i patrzy�a ze zdumieniem za odchodz�c�. Dzia�o si� tu co� niedobrego i Brienne przeczuwa�a, �e na niej si� to skrupi. Zastanawiaj�c si� nad przyczynami dziwnego zachowania pokoj�wki, podesz�a do szafy ozdobionej intarsj�z drzewa r�anego. Przejrza�a uwa�nie jej ubog� zawarto��. Suknie zajmowa�y tylko niewielk� cz�� wn�trza. Polonezka by�a teraz zbyt wymi�ta, by j� w�o�y�. Zdecydowa�a si� wi�c na sukni� z ciemnofioletowej we�ny i roz�o�y�a j� na ��ku. 26 Wyszczotkowa�a swe d�ugie w�osy przed wielkim lustrem w misternie rze�bionej, poz�acanej ramie i spi�a loki ametystowym grzebykiem. Wk�adaj�c fioletow� sukni� pomy�la�a cierpko, �e jej pokoj�wka ma gorset w lepszym gatunku ni� ona. Maj�c nadzieje., �e prezentuje si� skromnie, ale nie n�dznie, o�mieli�a si� wyj�� z pokoju. Nie mia�a poj�cia, jak zbli�y� si� do nowego w�a�ciciela Osterley Park w tej k�opotliwej sytuacji. Wiedzia�a, �e mog�a najwy�ej liczy� na kilkudniow� go�cin�, p�ki nie znajdzie innego schronienia. Modli�a si�, by nowy w�a�ciciel okaza� si� wielkoduszny i wy�wiadczy� jej t� przys�ug�. Opu�ciwszy ��t� sypialni�, kierowa�a si� na d� do hallu, gdy dotar�y do niej g�osy z s�siedniego pokoju. Nie by�a ciekawa, o czym plotkuje s�u�ba, sz�a wi�c dalej korytarzem, ale zatrzyma�a si�, kiedy w rozmowie pad�o jej imi�. - Wielka mi dama! Brienne Morrow nie potrzebuje ju� tych wszystkich kiecek! Nie ma teraz dachu nad g�ow� i m�wi� ci, �e sko�czy w domu wariat�w w Bedlam! Przecie� nawet rodzony ojciec nie chcia� mie� z t� dziewuch� do czynienia! - By� to bez w�tpienia g�os Annie rozmawiaj�cej z inn� pokoj�wk�. - Bedlam... - szepn�a Brienne i przypomnia�y jej si� wszystkie opowie�ci o okropno�ciach tej instytucji: o brudzie, smrodzie i karach fizycznych, kt�re musieli znosi� pacjenci. U�miech�a si� pos�pnie. -Oni naprawd� uwa�aj� mnie za wariatk�!... - To czarcie nasienie! - m�wi�a dalej Annie, nie maj�c poj�cia, �e Brienne j� s�yszy. - Wystarczy spojrze� na jej kud�y albo te niesamowite �lipia! Jak tylko wlez� temu nowemu do ��ka, ona d�ugo tu miejsca nie zagrzeje! Przekonasz si�. Znie�� tej dziewuchy nie mog�, odk�d si�przy-wlek�a do Osterley! Potrafi toto omota� ka�dego ch�opa! - Co ty gadasz! Nikt nie wa�y�by si� tkn�� lady Brienne. Masz do niej z�o�� ca�kiem po pr�nicy. I nie wmawiaj sobie byle czego, Annie! Nowy pan dopiero co przyjecha�, a ty ju� gadasz o w�a�eniu mu do ��ka. I chcesz mu dyktowa�, co ma robi�! - odezwa�a si� druga pokoj�wka, kt�rej g�os Brienne tak�e rozpozna�a. - Powiadam ci, �e to czarownica! Nawet biedny stary Jack �wiata za nianie widzi... Wie, �e nie ma u tej wied�my �adnych szans i truje si� tym, biedaczysko! - Co ty, Annie? Nie ma �adnych czarownic! - M�w co chcesz, ja wiem swoje! Mam racj� i nie ust�pi�! To wariatka: �azi po deszczu i ci�giem czyta po nocach. Ten nowy od razu mi uwierzy, nie b�j si�! 27 - Mo�e, mo�e... Ale nim zostaniesz jego kochank�, warto si� troch� ogarn��. Czuj�, �e jeszcze dzi� wszystkich nas do siebie wezwie. No, chod�my! - Pokoj�wka otworzy�a specjalne zamaskowane drzwi w tylnej �cianie sypialni. Obie dziewczyny opu�ci�y pok�j i zesz�y po schodach do pomieszcze� dla s�u�by. Pocz�tkowo paplanina zarozumia�ej Annie bawi�a Brienne, teraz jednak by�a wstrz��ni�ta. Jej sytuacja przedstawia�a si� fatalnie, a te ohydne wzmianki o Bedlam rozw�cieczy�y j�. Dobrze wiedzia�a, �e �kobietom nie przystoi czyta�" - ale nie dotyczy�o to dam z arystokracji! Przecie� jej humanistyczne zami�owania nie czyni� z niej wariatki! Czyta�a do p�na w noc, gdy� by�a znudzona i osamotniona... A je�li zdaniem s�u�by to oznaka szale�stwa, to niech sobie g�upcy my�l�, co chc�! Czu�a jednak dziwne zniech�cenie, gdy ruszy�a zn�w korytarzem. Ciekawe, komu nowy w�a�ciciel Osterley Park uwierzy -jej czy Annie? Jasny b��kit �cian stanowi� znakomite t�o dla centralnych schod�w i uwydatnia� walory malowid�a Rubensa na o�miok�tnym suficie. Brienne jak zawsze przystan�a i podnios�a g�ow� do g�ry, napawaj�c si� pi�knem Apoteozy herosa. W ca�ym Osterley Park lubi�a naprawd� tylko to malowid�o i gryfy na frontonie. Niekiedy przygl�daj�c si� im, by�a prawie szcz�liwa. Odwr�ci�a si� i dostrzeg�a nagle niewysokiego cz�owieka, kt�ry sta� u podn�a schod�w i przygl�da� si� jej. By� w �rednim wieku i mia� poczciwe, niebieskie jak barwinek oczy. Mia� na sobie przepi�kn� haftowan� kamizelk�. By�a jasno��ta i tak g�sto zahaftowana z�ot� nici�, �e prawie nie wida� by�o at�asu. - A ty kim jeste�, panienko? - spyta� starszy pan i sk�oni� si� grzecznie. - Ja?... Ja jestem Brienne. - Wpatrywa�a si� we wspania�� kamizelk� i nagle przysz�o jej do g�owy, �e to zapewne nowy w�a�ciciel Osterley Park. - No c�, pi�kna Brienne, jeste� pewnie jedn� z pokoj�wek? - Nieznajomy wzi�� j� za r�k� i zaprowadzi� na g�rny podest. By� ni� wyra�nie oczarowany. - Szukam c�rki hrabiego. Powiedziano mi, �e znajd�j� na pi�trze. Wiesz chyba, gdzie znajduje si� c�rka lorda Olivera, nieprawda�? Briennie pospiesznie skrzy�owa�a ramiona tak, by nakry� d�o�mi przetarte �okcie. Zawstydzi�a si� swego wygl�du. Jak ubogo musia�a wygl�da�, je�li nowy w�a�ciciel wzi�� j� za Annie! 28 - To ja jestem c�rk� hrabiego - odpar�a z powag�. - Nazywam si� Brienne Morrow. Nieznajomy d�entelmen spojrza� na ni� badawczo; czo�o przeci�a mu zmarszczka. - Pani jest c�rk� hrabiego Laborde'a? - Tak, ale mog� wyja�ni� sw� obecno�� w Osterley Park. Widzi pan, ja... - Rozm�wca jednak nie pozwoli� jej sko�czy�. - Obawiam si�, lady Brienne, �e nic nie jest w stanie wyja�ni� pani obecno�ci tutaj. - U�miechn�� si� pos�pnie, spogl�daj�c na jej fio�kowe oczy i ciemnorude w�osy. Brienne nadal zakrywa�a d�o�mi �okcie, �a�uj�c, �e nie znalaz�a przyzwoitszej sukni. - Ale nic te� na to nie mo�emy poradzi�, prawda, moje dziecko? -I obdarzy� j� smutnym, zagadkowym u�miechem. By�a pewna, �e ka�e j� wyrzuci� z domu, wi�c zacz�a sw� starannie przygotowan� przemow�: - Jak pan zapewne wie, przebywam tu od kilku tygodni. Postaram si� wyjecha� jak najszybciej... a do tego czasu, prosz� mi wierzy�, nie powstydz� si� �adnej uczciwej pracy w pa�skim domu. Matka nauczy�a mnie... - W moim domu? - wykrzykn�� starszy pan. - Ale�, lady Brienne, ten dom wcale nie nale�y do mnie! - roze�mia� si�, jakby powiedzia�a co� bardzo zabawnego. -Nie?... -j�ka�a si� Brienne.-My�la�am... To znaczy, s�dzi�am... -Nie, nie! Bardzo mi przykro. - Starszy pan potrz�sa� g�ow� niemal z desperacj�. - W tej chwili bardzo bym chcia�... Ogromnie �a�uj�. - A wi�c kto jest nowym w�a�cicielem Osterley Park? Musz� z nim koniecznie pom�wi�. - Brienne usi�owa�a odzyska� pewno�� siebie, kt�ra ca�kiem j� opu�ci�a podczas rozmowy z tym ma�ym cz�owiekiem. - Czeka na pani� w galerii. - Ach, tak?... - powiedzia�a. -1 wys�a� pana po mnie... A zatem ju� orientuje si� w sytuacji? - popatrzy�a badawczo na swego rozm�wc�. - Tak, dowiedzia� si� od adwokata lorda Olivera, �e pani tu przebywa. - Mia�am nadziej�, �e sama wszystko mu wyt�umacz�. - Brienne wyra�nie zasmuci�a si�. W�a�ciciel Osterley Park zd��y� ju� przemy�le� spraw�. A zatem wszystko przepad�o. No c�... obecno�� c�rki poprzedniego w�a�ciciela by�aby zawsze, �agodnie m�wi�c, k�opotliwa. Teraz, kiedy znikn�� element zaskoczenia, nie dysponowa�a �adnymi argumentami, kt�re mog�yby go przekona�. C�, pozostaje tylko alternatywa: �ycie pod ojcowskim dachem lub brak dachu nad g�ow�. Lepsza ju� ta druga ewentualno��. 29 - Czy mo�e mnie pan od razu do niego zaprowadzi�? Chyba wszyscy poczujemy si� lepiej, gdy sprawa si� wyja�ni. - U�miechn�a si� do sympatycznego jegomo�cia. Jaka szkoda, �e to nie on jest w�a�cicielem Osterley Park! - Oczywi�cie! - Jej towarzysz zn�w mia� niespokojn� min�, gdy prowadzi� j� korytarzem do galerii. Brienne zauwa�y�a, �e przygryza� warg�. Zacz�a si� obawia�, �e nowy w�a�ciciel to kto�, z kim lepiej nie mie� do czynienia. Weszli do galerii drzwiami od po�udnia. Na dw�ch kominkach buzowa� ogie�; po�rodku d�ugiej sali sta� st� zastawiony do herbaty. Przy drzwiach czuwali dwaj lokaje, a wok� sto�u uwija�a si� gospodyni, a� jej sp�dnice furkota�y. W p�nocnej cz�ci pokoju, jak najdalej od zgie�ku, sta� samotny m�czyzna. By� odwr�cony do nich plecami, ale Brienne domy�li�a si�, �e spogl�da na portret Olivera Morrowa. Jak�e ch�tnie by spali�a t� podobizn�! Starszy pan uj�� dziewczyn� za rami�, jakby pragn�� doda� jej odwagi, i poprowadzi� przez ca�� d�ugo�� galerii. Brienne czu�a, �e jego r�ka dr�y. Niepok�j towarzysza udzieli� si� i jej; kiedy byli ju� blisko celu, zwolni�a kroku. Zanim jeszcze m�czyzna odwr�ci� si� do nich, Brienne zauwa�y�a jego imponuj�c� postur�. Nie znaczy�o to jednak, �e by� t�gi. Czu�a instynktownie, �e pod wykwintnym strojem kryj� si� tylko twarde musku-�y. By� jednak wysoki, a barki mia� tak pot�ne, �e kamizelka z niebie-sko-czarnego brokatu omal nie p�ka�a w szwach. I wystarczy�o raz spojrze� na nogi odziane w spodnie do kolan, by upewni� si�, �e nie korzysta� z �adnych podk�adek, kt�rymi wielu d�entelmen�w poprawia�o kszta�t swoich ko�czyn. - Siane - odezwa� si� dr��cym g�osem przewodnik Brienne. - Odnalaz�em c�rk� hrabiego. M�czyzna nadal wpatrywa� si� w portret. - Przyprowad� j� tu. Um�wili�my si�, prawda? Mam nadziej�, �e nie b�dziesz przeszkadza�. - Ona jest tu ze mn�, Siane. - Starszy pan pu�ci� rami� Brienne i odsun�� si� od niej. Poczu�a sucho�� w gardle. Ba�a si� tego m�czyzny, kt�ry zaraz si� odwr�ci. Nie odwr�ci� si� jednak od razu. Najpierw oderwa� wzrok od portretu i zwiesi� ciemn� g�ow�, jakby i on ba� si� spojrze� na Brienne. Potem jednak wyprostowa� si� i popatrzy� na ni�. Nie by� potworem, jak si� tego obawia�a. Sk�r� mia� ciemn�, a jego usta szpeci� okrutny grymas, ale rysy by�y szlachetne, od kszta�tnego 30 nosa po wysokie czo�o. I te oczy... Wygl�da�y jak dwa b��kitne brylanty w oprawie ciemnych rz�s. Ich blask w pierwszej chwili nie pozwala� dostrzec ich twardo�ci. Na Brienne te oczy wywar�y hipnotyczny wp�yw. M�czyzna wydawa� si� r�wnie zaskoczony jak ona. Przygl�da� si� jej tak d�ugo, �e d�onie Brienne pow�drowa�y zn�w do �okci, aby ukry� op�akany stan garderoby. Kiedy na sekund� oderwa� od niej wzrok, Brienne spiesznie obci�gn�a stanik, chc�c wygl�da� jak najschludniej. - Zabierz st�d tych ludzi, Cumberland - rzuci� prosto z mostu ciemnow�osy m�czyzna. - S�uchaj no, Siane, ja... - Ma by� tak, jak m�wi�, Cumberland! - By� to niemal wrzask. Brienne zirytowa�o grubia�stwo tego cz�owieka. Cumberland zrozumia� wida�, �e nic tu po nim i postanowi� wyj��. Zwr�ci� si� do Brienne. - Pozwoli pani, �e zostawi� was na chwil� samych, moje dziecko? Brienne skin�a g�ow� i pos�a�a mu ciep�y u�miech. Chcia� jej pom�c; potrafi�a to doceni�. Sk�d mia�by wiedzie�, �e przywyk�a sama dba� o siebie na d�ugo przed przybyciem do Osterley Park?... Nie mia� te� poj�cia, ile z�ego j� czeka, kiedy j� st�d wyrzuc�. 3 P JL rosz� siada� - powiedzia� ciemnowosy m�czyzna. Kiedy Brienne nie us�ucha�a, spojrza� na ni� oskar�ycielsko. - Lady Brienne, je�li b�dzie si� pani upiera� przy staniu, ja te� b�d� musia� stercze�. Wola�bym wypi� herbat� na siedz�co, wi�c mo�e si� pani jednak namy�li? - Wskaza� r�k� solidne mahoniowe krzes�o z por�czami, pokryte jedwabistym adamaszkiem w kolorze groszku. Brienne usiad�a i zaczeka�a, a� gospodyni poda im herbat�. Kobieta nape�ni�a fili�anki, podtoczy�a w ich stron� w�zeczek z dodatkami do herbaty i opu�ci�a galeri�. Pozostali zupe�nie sami; Brienne by�a bardzo zdenerwowana. - Do niedawna nie mia�em poj�cia o pani istnieniu. - Nie udzielam si� towarzysko - odpar�a, staraj�c si� pokry� zdenerwowanie sztuczn� pewno�ci� siebie. - A to dlaczego? Ma pani wszelkie dane po temu. - B�yszcz�ce i twarde jak kryszta� oczy spocz�y na piersi Brienne. Kiedy m�czyzna 31 podni�s� wzrok, Brienne z najwy�szym trudem zmusi�a si� do spojrzenia mu w twarz. - Pr�cz ochoty - odpar�a. Poczu�a, �e rumieniec oblewa jej szyje, i twarz. - Nawet na z�apanie m�a? -Najmniejszej. - A zatem, jakie s� pani plany na przysz�o��? Brienne odchrz�kn�a i bez po�piechu wypi�a �yk herbaty. Nap�j by� mocny i gor�cy; to doda�o jej si�. - Zamierza�am uda� si� do Bath, prosz� pana, ale okoliczno�ci zmusi�y mnie do zatrzymania si�... - W Osterley? - U�miechn�� si� drwi�co; tak si� przynajmniej Brienne wydawa�o. - W jaki� spos�b zamierza pani zarobi� tu na swe utrzymanie? Nie jestem pani ojcem, a hrabia nie jest ju� w�a�cicielem Osterley Park. - Zdaj � sobie z tego spraw�,, prosz� pana. W tej chwili j ednak nie mog� kontynuowa� podr�y. W przysz�ym tygodniu odje�d�a st�d dyli�ans, zamierza�am. .. Ale zmiana sytuacji w Osterley ca�kiem mnie zaskoczy�a. Nie mog� skontaktowa� si� z moim ojcem, innych krewnych nie mam. - A pani matka? -Nie �yje. - Ach, tak. Ale pani ojciec... z pewno�ci� nie pozwoli�by swej jedynaczce zosta� tutaj? Zapewne wola�by, �eby przy��czy�a si� pani do niego? Nie pojmuj� tego wszystkiego. Brienne orientowa�a si� szybko. Na poczekaniu wymy�li�a co�, co t�umaczy�o brak troskliwej opieki ze strony ojca. - M�j ojciec nie interesuje si� mn�, gdy� nie pochwalam jego trybu �ycia. Matka by�a podobnego zdania co ja, tote� pozostawa�am pod jej opiek�, dop�ki �y�a. - W Osterley? -Nie, nie! Zmar�a w Walii, w innej rodzinnej posiad�o�ci. - Brienne spu�ci�a wzrok na fili�ank� i wypi�a kolejny, du�y �yk herbaty. Nie by�a pewna, czy nieznajomy jej uwierzy�, ale w obecnej chwili nie potrafi�a wymy�li� nic lepszego. Szczero�ci� niewiele by zwojowa�a: nowy w�a�ciciel zmusi�by ojca, by zabra� c�rk� do siebie, albo wyrzuci�by j� bez lito�ci na ulic�. Teraz za� mia�a pewn�, do�� nik�� szans� zyskania na czasie, poczekania w przyzwoitych warunkach na nast�pny dyli�ans. Op�at� za przejazd b�dzie si� martwi� potem! Nieznajomy przygl�da� si� jej bardzo d�ugo. Odpowied� Brienne najwidoczniej nie zadowoli�a go. C� mog�a na to poradzi�? - Pani k�amie! 32 To zuchwa�e stwierdzenie zapar�o jej dech. - Sk�d ta pewno��, m�j panie? Bez ostrze�enia �ci�gn�� j� gwa�townie z krzes�a i uni�s� jej ramiona do g�ry. - St�d! - odpar�, wskazuj�c przetarte na �okciach r�kawy. - Czy kto� taki jak Oliver Morrow pozwoli�by swej c�rce chodzi� w �achmanach tylko dlatego, �e nie pochwala jego trybu �ycia? -Nie widzieli�my si� z ojcem od d�u�szego czasu. Nie orientuje si� w mojej sytuacji finansowej. - M�czyzna pu�ci� j�, a Brienne opad�a z powrotem na krzes�o. - Nie zamierzam zanudza� pana opowie�ci� o dziwactwach naszej rodziny. Chcia�abym po prostu pozosta� w Oster-ley Park, p�ki nie zdo�am si� inaczej urz�dzi�. Osterley to m�j dom. Jestem do niego bardzo przywi�zana. - Jeszcze jedno k�amstwo! Wiem doskonale, �e przebywa tu pani zaledwie od miesi�ca. Przedtem nikt ze s�u�by nie mia� poj�cia o pani istnieniu. Mo�e mi to pani jako� wyt�umaczy�? Nie mia�a obowi�zku t�umaczy� mu czegokolwiek. Zerwa�a si� na r�wne nogi i popatrzy�a mu gniewnie w twarz. - Pragn�am po prostu chwili wytchnienia po sytuacji, w kt�rej si� znalaz�am z winy was obu: pana i mego ojca. Je�li spe�nienie mojej pro�by jest niemo�liwe, prosz� mi to powiedzie� bez ogr�dek, a wynios� si� natychmiast. Ale moja przesz�o�� i moje stosunki z ojcem nie powinny pana obchodzi�: to wy��cznie moja sprawa! - Ametystowe oczy miota�y iskry, twarz mia�a rozpalon�, czerwon� z oburzenia. - Niepotrzebnie si� pani z�o�ci, lady Brienne. - Jej rozm�wca usiad� r�wnie� na krze�le z por�czami. Wyci�gn�� przed siebie d�ugie nogi. Jego swobodna poza by�a mask�, pod kt�r� kry�a si� wielka si�a i wzburzenie. - Mo�e pani zosta� w Osterley Park, je�li pani zechce. Powiem wi�cej: b�d� na to nalega�. - Dzi�kuj� panu. - Przyjrza�a mu si� podejrzliwie. Nag�a zmiana w jego zachowaniu zbi�a j� z tropu. - Zapewniam, �e przez czas mego pobytu w Osterley nie pozostan� bezczynna. Wiem, jakich stara� wymaga tego rodzaju rezydencja. Nauczy�a mnie tego matka; by�a doskona�� nauczycielk�. - Ach, tak? Kr�lowa Maria Antonina ma s�abo�� do �ycia w wiejskim zaciszu... Zapewne pani matka mia�a podo