7993

Szczegóły
Tytuł 7993
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7993 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7993 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7993 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Ignacy Kraszewski - Bia�y Ksi���. Czasy Ludwika W�gierskiego. Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski. Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzy�anowskiego. Cz�� XV. Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1970. Skanowa�, Opracowa� i B��dy Poprawi� Roman Walisiak. Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor Wincenty Danek - Rektor WSP w Krakowie, Profesor Doktor Jan Zygmunt Jakubowski - Profesor UW, Profesor Doktor Julian Krzy�anowski - Profesor UW, Cz�onek PAN. Przygotowa� Do Druku i Pos�owiem Opatrzy� Ludwik Bro�ek. Tom pierwszy. Rozdzia� 1. By�o to dnia dziewi�tnastego listopada, roku Pa�skiego 1370. Pomimo wiatru mro�nego, kt�ry d�� z p�nocy i zim� nadchodz�c� zapowiada�, ca�y Krak�w wyla� si� w rynek i ulic�. Pomi�dzy ko�cio�ami Franciszkan�w, �wi�tej Tr�jcy i Panny Marii a katedr� ;na Wawelu drogi by�y, wzg�rza, dachy i okna tak nabite, jakby g�owy ludzkimi je wybrukowamo. I ma�o co te� wi�cej rozezna� by�o mo�na nad g�owy r�nie pookrywane, odkryte i os�oni�te, nad twarze, na kt�rych jeden wyraz bole�ci i trwogi jakiej� by� odmalowany. Na �adnym z tych iprzemnogich oblicz�w promyka nawet przelotnej nie wida� by�o weso�o�ci ni p�ochego u�mieszku. Wszystko to sta�o ciche, skamienia�e, odr�twione, a na wielu zaczerwienionych powiekach �lady �ez dostrzec mo�na by�o. Ponad g�owami tego t�umu, z powiewem nier�wnym wiatru, to g�o�niej, to ciszej, przerywanie, j�cz�co odzywa�y si� ko�cio��w dzwony. Dnia tego ostatni� cze�� oddawano pami�ci wielkiego kr�la, po kt�rym p�aka� kraj ca�y. Po �adnym jeszcze mo�e �ez si� tyle nie wyla�o. Z nim krew Piast�w schodzi�a z tronu, kt�ry si� mia� dosta� obcemu; grzebano z Ka�mirzem i ca�y ten szereg m��w �elaznych, co kraj piersi� bronili, a sercem mi�owali, Piast�w, co byli ludu tego ojcami i dzie�mi. Ostatni, jak by chcia� pami�� wiekuist� zostawi� po sobie wyr�s� nad wszystkich, nie rycerstwem, jak drudzy, ale mi�o�ci� wielk� dla ca�ej ziemi tej, kt�r� zjednoczy�, rozszerzy�, obwarowa� i pokojem ub�ogos�awi�. Tak m�wili po cichu starzy ludzie, oczyma za�zawionymi patrz�cy w dal i nie widz�cy nic, czuli, �e z panowaniem kr�la tego szcz�cie i pok�j si� ko�czy. Obcy przybysz koron� przyjmowa� jak z �aski, ani chcia� zna� kraju tego, kt�rego powietrze dla�, jak m�wi�, niezdrowym i niezno�nym by�o. Szeptano po cichu w gromadkach, �e ju� Hasso, Brandeburczyka starosta, zamek santocki opanowa�, �e Litwa w�odzimierski nie doko�czony zamek oblega�a, �e Mazury zaj�y te� grody, kt�re do kr�la nale�a�y. To by� pocz�tek dopiero, gdy kr�l ledwie przywar� powieki, c� dopiero dalej by� mia�o! �adne panowanie nowe tak nie zwiastowa�o smutnie, takimi przeczuciami poprzedzone nie by�o... Ponad szeptami ludu i smutnymi iproroctwy j�kiem �a�obnym bi�y dzwony. W dali porusza� si� z wolna i zbli�a� orszak pogrzebowy. Powiadano w t�umie i o tym, �e nie kr�l Ludwik nowy ani matka jego El�bieta, siostra Ka�mirzowa, ten uroczysty Obch�d dla nieboszczyka czci urz�dzili, ale bolej�cy po swym panu domownicy jego, dworzanie, bliscy mu i ukochani. Z wolna szeregi duchowie�stwa ze wszystkich ko�cio��w i klasztor�w ci�gn�� pocz�y, poprzedzane chor�gwiami patron�w i �a�obnymi rydwanami. Ksi�a szli z r�k� na piersi, a �wiec� w drugiej, g�owy pochyliwszy, tak smutni, jako i lud, bo powszechny �al i ich, od �wiata oderwanych, przejmowa�. Tu� zacz�y si� ukazywa� wozy �a�obne, ca�e kirem obite, konie w czerni, w czerni ludzie - wysoko wyniesione baldachimami, ze srebrnymi �zy na os�onach. Cztery ich jednakich ci�gn�o, jak by ka�dy stan chcia� nimi �al sw�j okaza�, i wszyscy stawali z nim u grobu. Za tymi wozy orszak rycerstwa wyst�powa�, orszak rycerstwa wspania�y, wyz�ocony, na koniach purpur� do ziemi okrytych, by okaza�, �e syn ubogiego �oktka pa�stwo ojcowskie wzi�wszy w �achmanach i z drzewa, oddawa� je w szkar�atach i murach. Wiedzieli o tym wszyscy starcy, co dawniejsze pami�tali lata. Ponad g�owami tego soroka rycerzy wia�y chor�gwie: przodem purpurowa kr�lewska, z or�em bia�ym, dalej jedena�cie proporc�w wszystkich ziem, kt�re Ka�mirz zjednoczy� i siln� d�oni� w ca�o�� wielk� je �cisn��. - Lecz nie sta�o d�oni - szeptano - nie sta�o. - I oto kruszy�y si� ju� i odpada�y cz�� pa�stwa tego. Jaka je przysz�o�� czeka�a? Szmer g�ucho przeszed� po t�umach, zadrga�y, poruszy�y si�, podnosi�y g�owy, oczy zab�ys�y �ywiej... Za orszakiem rycerzy na kr�la ulubionym koniu, pod z�otym, per�ami szytym okryciem, jecha� ten m�� nieznany, co posta� zmar�ego wyra�a�. Odgadywano nazwisko jego, a nikt nie umia� powiedzie�, kto by�. A tym, co kr�la znali, bi�o serce i �zy p�yn�y, bo zda�o si� im, �e widzieli jego samego powsta�ego z grobu raz ostatni i przychodz�cego po�egna� swe dzieci. On to zdawa� si� by�, jego postaw� mia�, wzrost, ciemne w�os�w k�dziory, a he�m z przy�bic� spuszczon�, spoza kt�rej oczy tylko przegl�da�y, pozwala� twarz jego widzie� tam, gdzie �elazna krata nie dopuszcza�a wejrzenia. Najdro�sze szaty i klejnoty ze skarbca okrywa�y ow� kr�la posta�, z�otog��w, �a�cuchy, szkar�at, zbroja sadzona kamieniami drogimi, pas diamentami �wiec�cy. Lecz nikt na ten przepych nie patrza� - zmar�ego kr�la widziano w tym widmie pogrzebowym i p�acz a j�ki wybuchn�y nagle. Ostatni Piast... ostatni w koronie jecha� do grobu, kt�ry za nim zawrze� si� mia� na wieki. I posz�y za nim oczy i serca... A tu� sze�ciuset m��w parami pocz�o �a�obny poch�d za panem. Wszyscy mieli szaty czarne, a ka�dy z nich obur�cz d�wiga� ogromn� �wiec�, p�on�c� mimo wiatru p�omieniem niespokojnym i lej�c� z siebie strumienie wosku jak �zy gor�ce. Szli i szli, a ko�ca im d�ugo nie by�o, a� ponad g�owami ostatnich ukaza�o si� jakby �o�e niesione wysoko, mary, kt�re d�wigali dworzanie kr�lewscy, do ziemi ca�unem obwieszone, z�otem i srebrem przetykanym, na kt�rym wok� spuszcza�y si� pasma sukien szkar�atnych i purpurowych jedwabi�w. Doko�a mar cisn�� si� t�um w �a�obie, z g�owy odkrytymi, zawodz�cy pie�� bolesn�, dziwn�, nie ko�cieln�, nie zwyk�� ani d�wi�kiem, ni s�owy, przejmuj�c�, bo ci, co j� nucili, szlochali �piewaj�c, d�o�mi zakrywali oczy, w�osy darli na g�owach i r�ce wznosili ku niebiosom. A �al ich niek�amany, straszny, do ko�ci porusza� tych, co byli �wiadkami, i p�acz zara�liwy wybucha� od niego w t�umach. O pie�ni m�wiono, �e nieuk jaki�, wielkiego serca, z bole�ci niezmiernej wy�piewa� j�, a wszyscy za nim powtarzali s�owa, na kt�re m�drzejsi ramionami ruszali, bo by�y proste, jakby z ust ludu wzi�te, a sz�y w piersi, jak �elazo ostrzem b�lu swego. Rozlega�a si� ta pie�� natchniona a nieforemna, g�usz�c psalmy, g�usz�c dzwony, i wt�rem zwrotk� jej t�um ca�y z p�aczem powtarza�: Rodzica ta ziemia straci�a, Straci�a rodzica... �a�ob� si� ca�a okry�a... Ani herold, jad�cy przed marami, aby im szersz� uczyni� drog�, i rzucaj�cy na prawo i lewo gar�ciami szerokie grosze praskie, nie m�g� im �atwego przej�cia uczyni�, gawied� ledwie schyla�a si� po spadaj�ce na ziemi� pieni�dze, inni stali p�acz�c i popycha� si� dali, nie wiedz�c, �e na nich nast�powano. �al by� prawdziwy, powszechny, wielki. Dopiero stra� kr�lewska z wielkimi halabardami poz�ocistymi, rozpychaj�ca nimi gromady i wo�aj�ca: - Kr�l! Kr�l! - wi�cej si�� ni� postrachem mog�a �cisk wielki rozbi� na dwie po�owy. Oczy wszystkich zwr�ci�y si� teraz na t� �yw� przysz�o��... Orszak kr�lewski by� wspania�y i �wietny, a sam on te�, gdyby nie wspomnienie Ka�mierzowe, m�g� wzrok poci�ga� ku sobie. Otaczali go duchowni: stary, na wp� ociemnia�y Bogoria, kt�ry reszt� oczu mia� z �alu po ukochanym Ka�mierzu wyp�aka�, Florian krakowski, Piotr lubelski, biskupi. Szed� we zbroi, z podniesion� dumnie g�ow�, z wysoka, zimnym wejrzeniem mierz�c t�umy, bez �alu i trwogi na twarzy, znudzony tylko i zoboj�tnia�y jaki, bia�� chust� cz�sto przyk�adaj�c do bia�ego a pi�knego oblicza. Na he�mie �wieci�a mu korona drogimi kamieniami sadzona, p�aszcz kr�lewski z ramion zwisa�. R�k� jedn� na r�koje�ci miecza si� spiera�. Ani lud, kt�remu mia� panowa�, ku niemu, ani on dla tych t�um�w nie okazywa� tego pragnienia i nadziei mi�o�ci wzajemnej, kt�r� zwi�zek ojca z dzie�mi m�g� zapowiada�. Kr�l patrza� oboj�tnie, na kr�la spogl�dano z obaw�. Wiedzia� zaprawd�, i� zmar�ego ch�op�w kr�la nie zast�pi. Tylko okaza�o�ci� dworu ol�niewa� i moc sw� chcia� dowie��. �wietnym bywa� dw�r Ka�mirzowy w ostatnich czasach, lecz nigdy Ludwikowemu nie zr�wna�. A jak zmar�y pan mi�o�ciw by� ca�y, tak i ci, co go otaczali, wsz�dzie i zawsze bratersko si� a serdecznie okazowali. Ludwik�w dw�r mia� oblicza pa�skie, a dumne, pogardliwie patrz�ce, jak on, rycerskie, ale gro�ne, nas�pione, odstraszaj�ce. Do�� by�o wejrze� tych w�gierskich magnat�w, obszytych z�otem, by gromady rozp�dzi�. Pogrzebowego te� smutku ani Ludwik, ni oni nie przywdzieli nawet na ten dzie� i chwil� - ledwie �e si� pokrzywionymi twarzami nie ur�gali, m�wi�c zachmurzonym i p�acz�cym: - Teraz my�my panami waszymi! Ta gro�ba panowania �ciska�a ka�demu, co na nich spojrza�, pier� wzburzon�. Inne te� postacie orszaku pa�skiego ukazywano sobie, szepcz�c po cichu. Szed� poza kr�lem W�adys�aw opolski, kt�ry i przy �mierci Ka�mirzowej tu by�, i Ludwika nie odst�powa�. Ten te� pa�sko wygl�da� i piastowska krew p�yn�a w nim, ale do starych Piast�w serdecznych cale nie by� podobny. W kolebce czy na zaraniu Niemcy go wzi�li na nauk� i na swojego przerobili, tak �e m�wiono, i� j�zyka nawet swego z trudno�ci� u�ywa�, a cale go nie mi�owa�. Rozum, bystro�� i m�stwo patrza�o mu z oczu, tylko mi�o�ci w nich nie by�o. Szed� za kr�lem, nie patrz�c na nic i nie widz�c tylko jego, jak by czeka� s�owa, rozkazu, znaku. Niekiedy te� Ludwik spogl�da� ku niemu, jak by pyta�: - Kiedy si� to sko�czy? Z drugiego boku post�powa� za kr�lem m�� pi�kny, w�t�ej postawy, niewie�ciego mi�ego oblicza, oczu czarnych, gor�cych, ruch�w �ywych i niespokojnych. By� to Kazko, ksi��� szczeci�ski, nieboszczyka ulubieniec, wychowanek i wnucz�. Ten roztargniony st�pa�, to tu, to �wdzie rzucaj�c oczyma, a na niego ciekawie ogl�da�o si� wielu. By� sw�j, a teraz i on na obcych �asce. Szeptano cicho, �e testament kr�lewski, kt�rym on wielu i to ksi���tko Obdarzy�, �ama� mia� Ludwik, a nie my�la� woli zmar�ego spe�ni�. Dalej sz�y zas�onami czarnymi ca�e okryte niewiasty. Stara kr�lowa wdowa w�gierska, �oktkowa c�rka, naprz�d. Dziw by�o spojrze� na ni�. Ludzie lata jej wiedzieli i liczyli, syn te�, czterdziestoczteroletni m��, j� poprzedza�, a kr�lowa je�li nie wydawa�a si� m�od�, przynajmniej chcia�a ni� by� jeszcze. Wprawdzie na twarzy troch� marszczk�w gdzieniegdzie j� porysowa�o, ale lice by�o rumiane, �wie�e, bia�e jeszcze, oczy b�yszcz�ce, a spod zas�on widny w�os nie okazywa� siwizny. Ju�ci chcia�a mie� na ten dzie� twarz smutn�, a nie mog�a. Rzuca�a wejrzeniami tu i �wdzie, dawa�a znaki, a sz�a, zapominaj�c si�, tak �ywo, i� co kilka krok�w stawa� potem musia�a, aby ci, co j� poprzedzali, oddali� si� czas mieli. Obok niej st�pa�a powoli, z marmurow� twarz� zastyg��, z oczyma spuszczonymi, wdowa Ka�mirzowa, Jadwiga, w czerni ca�a, zadumana, jak by my�lami nie tu ju� by�a, ale gdzie indziej. Dwoje jej dziewcz�tek, c�rek pa�skich, p�aka�o i chustami twarzyczki bia�e zas�oni�te mia�y, a potyka�y si� coraz na kamieniach i s�ania�y biedne sieroty. Doko�a t�um W�gr�w cisn�� si�, p�g�osem, j�zykiem nieznanym rozprawiaj�c, palcami ukazuj�c na ulice i domy, a nie czyni�c sobie �a�oby z tego, co dla nich by�o weselem i rozrywk�. A gdzie si� t�um ku nim nasun��, wnet pi�� podnosili na� i marszczyli brew, i za miecze si� brali. Panami si� tu czuli. Przed trzema ko�cio�ami zatrzymywa� si� poch�d, mary i t�umy, na ostatek na Wawel do katedry ci�gn�o wszystko. Drog� do Wawelu, dziedzi�ce zamkowe, bramy, mury, wszystko ju� lud zalega� g�sto. Do ko�cio�a ledwie dostojniejszych wpuszczano. Rycerstwo musia�o cisn�cych si� powstrzymywa�, a krzyki st�umione s�ysze� si� dawa�y co chwila. Biskup Florian wyszed� przed o�tarz wielki, rozleg�y si� pie�ni i razem z nim do wszystkich, ile by�o o�tarzy w �wi�tyni, czekaj�cy zbli�yli si� kap�ani, niekrwaw� sk�ada� za dusz� pana ofiar�. W po�rodku ko�cio�a na dw�ch srebrnych misach le�a�y kupy groszy, z kt�rych ka�dy bra�, ile chcia�, i sk�ada� przy o�tarzu za dusz� pa�sk�, na modlitwy. A �e w �cisku nie ka�dy m�g� do o�tarza doj��, wyr�cza�o rycerstwo, kt�re s�u�b� �a�obn� sprawia�o. Szli te� owi, co mary otaczali, s�udzy i urz�dnicy nieboszczyka kr�la, nios�c ka�dy da� za dusz� jego do ko�cio�a, a by�y one tak obfite i kosztowne, jak wielki by� �al po ostatnim Pia�cie. Szed� podskarbi zmar�ego, �wi�tos�aw, z nalewkami srebrnymi i r�cznikami, kt�rych kr�l przy ucztach za�ywa�, i z�o�y� je ko�cio�owi na pami��. Cho� na Wawelu by�a ju� jedna, przed zgonem przez samego Ka�mierza ofiarowana najcenniejsza pami�tka, z�omek tego drzewa, na kt�rym Chrystus Pan za grzechy ludzkie umiera�, w szczeroz�otym krzy�u, per�ami i drogimi kamieniami ozdobny. Za podskarbim przyst�pi� do o�tarza stolnik Przedb�r i podstoli Janusz, nios�c cztery misy srebrne, cze�nik Petrko i podczaszy �egota kubki i puchary; marsza�ek dworu przyni�s� kosztowny naramiennik kr�lewski. Nabo�e�stwo ku ko�cowi si� mia�o, gdy od drzwi lud odtr�ca� pocz�to, aby si� obrz�d wedle tradycji i obyczaju rycerskiego dokona�... Wje�d�a� na koniu nieznajomy �w, kt�ry osob� kr�la wyobra�a�, z przy�bic� spuszczon�, za nim konia podwodnego przywi�d� podkoniuszy, a tu� jeden za drugim pocz�li po kamiennej posadzce t�tni�c kopytami wje�d�a� chor��owie, jeden za drugim. By�a to chwila najbole�niejsza, ostatnia, gdy u st�p mar kr�lewskich chor�gwie naprz�d kr�lestwa onego, potem wszystkich ziem kruszy� i �ama� pocz�to. T�umiony p�acz ozwa� si� j�kiem i rykiem, chrz�st kruszonych drzewc�w, rwanie si� przestraszonych koni, krzyki t�umu, �piew ksi�y, wszystko to razem zmieszane w jeden g�os dziki i straszny, najtwardszych ludzi dreszczem trwogi i sza�em jakim� przejmowa�o. Zapominali si� niekt�rzy, i� w ko�ciele byli, wielkimi zawodz�c g�osami, r�ce podnosz�c do g�ry. Ponad szmer i �kanie wzbija�y si� wyrzekania. Kr�l Ludwik s�ucha� ju� d�u�ej nie m�g� wyrazu tego �alu - razem z rodzin� i dworem usun�� si� z ko�cio�a, na zamek powracaj�c. Na W�grach i na nim zna� by�o jakby obraz� i gniew, �e takimi �alami przesz�o�� grzebano, jak by ju� �adnej przysz�o�ci nie by�o. I m�g� zaprawd� nowy kr�l pomy�le� sobie, i� przy najwi�kszym o swych dwu pa�stwach staraniu nigdy tego kr�lestwa nie pozyszcze sobie tak jak zmar�y ani mu go zast�pi. Z j�kiem i p�aczem z wolna wylewa� si� lud i wszyscy pogrzebu uczestnicy na podw�rce. Stali tu u drzwi ko�cielnych, pod murami, na drodze, nie mog�c jakby porzuci� grobu tego i rozsta� si� z nim. Zewsz�d doko�a tylko pochwa�y zmar�ego i srogie �ale po nim s�ycha� by�o. Starzy s�udzy pa�scy rozsypywali si� tak, niepotrzebni si� czuj�c, bo kr�l i stara El�bieta ju� si� nowymi otaczali. Ma�o kto z Ka�mirzowych mia� przy nich pozosta�. Zawczasu ci, co zgon Ka�mirza przewidywali, zbiegli do Budy, starej pani i synowi jej nios�c pochlebstwa i zalecaj�c s�u�by pokorne. Co by�o lepszego, sta�o na uboczu, nie my�l�c o sobie, zabieglejsi wcze�nie miejsca zaj�li. Z dawnych ulubie�c�w i przyjaci� kr�la ledwie kto mia� przyst�p do zamku. Na chleb �a�obny dostojniejsi szli do kr�la i kr�lowej, inni na miasto, kt�re tych dni pe�ne by�o nie tylko po gospodach, lecz gdziekolwiek k�t si� znalaz� jaki. Przybyli bowiem i Wielkopolanie w liczbie dosy� znacznej, w nadziei, �e nowego kr�la zsob�, jakby na drug� koronacj�, do Gniezna zabior�, i Kujawiacy, Sieradzanie i Rusini, i Mazur�w trocha. W godzin� po umilkni�ciu dzwon�w �a�obnych na zamku ju� przewa�nie W�gr�w tylko widzie� by�o mo�na snuj�cych po podw�rcach; w ulicach lud gwarzy�, opowiadaj�c i przypominaj�c, co widzia� dnia tego; we dworze drewnianym pana Dobies�awa z Kurozw�k, wojewody krakowskiego, nat�ok go�ci by� wielki. Tu, m�wili sobie ludzie, �aska pa�ska zorz� now� �wita�a, a na �wiat�o takie ludzie si� zawsze garn�. Starzy to byli ziemianie tutejsi R�yce, z kt�rych Dobies�aw r�d sw�j wi�d�, i niema�ych imion ludzie, przecie ani z Toporami i Star�ami, ani z Leliwami i �reniawitami o lepsz� i�� nie mogli, dlatego te� mo�e chodzili �wawo oko�o spraw swoich, aby si� wzbi� do g�ry. Lecz nieboszczyk kr�l, jak mi�o�ciwym panem by� dla wszystkich, tak pochlebc�w zbyt zabiegliwych oko�o siebie nie lubi� ani im ufa�. Szczeg�ln� te� �ask� jego R�yce si� nie chlubili, cho� ich s�u�by nagradza� i starszego Dobies�awa na pierwsze wojew�dztwo podni�s�. Ludzie rycerscy byli, szczeg�lniej stary, kt�ry nie tylko spraw� wojenn�, zabawy rycerskie, �owy i turnieje lubi�, ale i sam obyczaj �w butny, krzykliwy, pa�ski, �wietny, kt�ry czasu pokoju zast�puje wrzaw� wojenn�. Pan wojewoda lat by� oko�o sze��dziesi�ciu, cho� ich na nim zna� nie by�o, bo ruchliwy �ywot, d�u�szy czy kr�tszy, nie daje cz�owiekowi zgnu�nie� i zestarze�. M�odo si� wi�c trzyma�, cho� syn�w dwu mia� doros�ych, wyst�powa� strojno a b�yszcz�co, w domu go�cinnie i hojnie, i cho� mo�ny, nad mo�no�� sw� zawsze chcia� si� postawi�. Dw�r te� otacza� go pa�ski, stajnie i wo�niki jego s�aw� mia�y, zbroje najdro�sze nasza�, w szkar�aty si� odziewa� i przed lud�mi popisywa� lubi�. Syn Krzes�aw " wda� si� ca�kiem w ojca i cho� twarz� urodziw� m�odszy, obyczajem, mow�, g�osem kubek w kubek by� do� podobny. Oba rozumieli si� i zgadywali jak najlepiej. Drugi syn, Zawisza, cho� r�wnie gor�cej krwi i do nich z charakteru podobny, lepiej by by� si� do konia i miecza zda� ni� do o�tarza i rewerendy, z woli ojcowskiej musia� do stanu duchownego i��, powo�ania do� nie maj�c. Nie pyta� o to ojciec, ksi�dza mu w rodzinie by�o potrzeba, bo go zawczasu na wysokie dostoje�stwo w ko�ciele naznaczy�. S�a� wi�c Zawisz� do W�och, uczy� mu si� kaza� i postrzyc go da�, a gdy do kraju powr�ci�, pr�dko go na dw�r i do kapitu�y umia� wcisn��. Bystrego umys�u, zr�czny, przebieg�y, m�ody duchowny szcz�liwie sobie drog� torowa�, cho� �y� nie po ksi�emu. Pach�o mu to, co ojcu i bratu, swoboda pa�ska, ucztowanie, konie, �owy, �piewki, towarzystwo weso�e i niewie�cie zaloty. Po trosze przestrzegaj�c, aby nie da� z siebie zgorszenia, gdy si� na wie� wyrwa�, cugli popuszczaj�c, Zawisza na ludzkie j�zyki nie zwa�a� wcale. Przysz�o�ci by� pewien. Mia� za sob� wiele, bo na nauce mu nie zbywa�o, w pi�mie by� bieg�y, ludzi ujmowa� umia� i gdy by�o potrzeba, uk�ada� si� do nich. Zaraz po �mierci Ka�mirza, gdy ksi�dz Suchywilk z biskupem Florianem do Budy jechali, przyszy� si� do nich Zawisza, aby na dw�r dosta� zawczasu. Kr�low� star�, El�biet�, zna� dawniej i pochlebia� sobie, �e mia� u niej �aski. Letnia ju� pani Bezr�ka lubi�a si� zabawia� weso�o i m�odzie�� otacza� p�ci obojej. Nie by�o u niej dnia bez muzyki, �piewu, pl�s�w i pogadanek trefnych. Zaleca�a si� jej m�odzie�, jak mog�a, i rej potem wodzi�a, gdy na �ask� zas�u�y�a. Ale zarazem niem�oda pani poczyna�a by� pobo�n� - i z rana do Boga si� wdzi�czy�a, a wieczorem do ludzi. M�ody ksi�dz, kt�ry i modlitwy z ni� m�g� odmawia�, i trefne pogadanki z dowcipem wi�d�, a staruszce pochlebia�, pod niebiosa j� wynosz�c i z pi�kno�ci nawet s�awi�c, wielce sobie uj�� kr�low�. Pami�ta�a o nim i gdy przybieg� do Budy z wie�ci� o �mierci brata jej, �atwo mu by�o s��wkiem pokornym kanclerstwo sobie u staruszki zapewni�. Domy�lano si� ju� na�wczas, �e Ludwik, sam Polsce niech�tny, mieszka� w niej nie chc�c i nie mog�c, spu�ci matce rz�dy pa�stwa. Z kanclerstwa u kr�lowej prosta by�a droga do infu�y. Zawisza przypi�� si� do sukni El�biety i sta� jej s�ug�. Ojciec i brat przyklasn�li. Przez Zawisz� oni dostali si� do starej matki, a przez ni� do m�odego kr�la. I teraz ju� R�yce spogl�dali z g�ry na drugich, wiedz�c, �e mieli przysz�o�� przed sob�. Rozdzia� II. Gdy ludzie dojrzeli, �e si� R�ycom wiedzie, cho� oko�o wojewody nigdy pusto nie by�o, posypali si� do� t�umnie. Dobry to by� znak. Dobies�aw r�ce zaciera�. Wiedziano tego dnia na pewno, �e Ludwik w Polsce miejsca nie zagrzeje, a komukolwiek b�d� j� zda, byle ci�ar z bark zrzuci�. Matka mu si� napiera�a, m�wiono, zosta� w Krakowie. Tu jej swobodniej by�o, bo sama kr�lowa� mog�a, gdy w Budzie druga El�bieta m�oda sta�a obok. W Polsce przypomina�a sobie lata m�ode, ojca, matk�, brata... a i na przyjacio�ach staruszce nie zbywa�o, kt�rzy szeptali jej, aby Polsk� uszcz�liwi�a i sama ni� rz�dzi�a, gdy ona w�a�ciwie na ni� spada�a pierw, ni� na syna przekazan� by� mia�a. N�ci� El�biet� i pi�kny zamek krakowski, nowo przez Ka�mirza wspaniale zmurowany i przyozdobiony. Spodziewali si� wi�c R�yce z pani� sw� na nim rej wodzi�. Wieczorem dworzec wojewody pe�en by�, cho� miejsca na nim nie brak�o i dla t�umnego zebrania. Jak znaczniejsza cz�� �wczesnych domostw, Dobies�awowy dom z drzewa zbudowany, obszerny, zewn�trz si� nie wydawa�, czym by�. Izby du�e nie odznacza�y si� te� niczym, gdy wojewoda ich nie zamieszkiwa�. Sprz�t w nich tak by� prosty, jak u najmniejszego z ziemian. Lecz wszystko to przeistacza�o si�, gdy tylko wojewoda do dworu zajecha�, a drzwi jego mia� ludziom otworzy�. Nagle �ciany obwieszano wspania�ymi oponami, �awy okrywa�y poduszki i sukna, pod�ogi zalega�y kobierce, sto�y zawieszano szytymi obrusami, police nape�ni�y srebra i naczynia drogie. Szopa si� na pa�ac, jakby czarodziejsk� r�d�k�, zamienia�a. Tak samo puste komory i zastyg�e kuchnie, gdy pan przyby�, zasypywano, zarzucano zapasami i od rana do nocy uczta trwa�a pod dobr� ochot�. Syn Krzes�aw gospodarzy� tu z ojcem wraz, a tak si� oba rozumieli, i� jako jeden cz�ek, bez s�owa i namowy, czynili w my�l sw� zgodnie. Zawisza mieszka� osobno jako duchowny, a teraz wi�cej przy starej kr�lowej przesiadywa�, dworuj�c, ni� u ojca. Przecie� dzie� �aden nie up�yn��, aby si� tu z weso�� sw� pi�kn� twarz� nie pokaza� i nowinki jakiej nie przyni�s�. W wielkiej izbie pod wiecz�r gwarno by�o i niema�o dostojnych si� ludzi zebra�o. Nie licz�c pomniejszych, opr�cz wojewody gospodarza i dwu syn�w jego u ma�ego stolika z osobna zasiadali Przedys�aw z Go�uchowa, wojewoda kaliski, kt�ry jeszcze za Ka�mirza wielkorz�dy w Wielkiej Polsce sprawowa� i dot�d je dzier�y�, Jaszko Kmita, Pe�ko Zambra, s�dzia sandomirski, Wilczek z Naborowa krakowski i ma�ego wzrostu ksi�yna, Jan Radlica, kt�ry na�wczas ju� jako lekarz uczony s�yn��. Ci, co znali otaczaj�cych wojewod�, �acno dojrze� mogli, i� w k�ku tym niemal sam jeden Przedys�aw z Go�uchowa by�, kt�ry wi�cej do starego dworu ni� do nowego nale�a�. S�dziowie obaj ju�, jak m�wiono, uj�ci, mieli przeciw testamentowi kr�la nieboszczyka wyrokowa�, ksi�dz Jan te� oko�o starej kr�lowej z medycyn� sw� chadza�, cho� ona jej niewiele zdawa�a si� potrzebowa�, cudown� wod� jak��, kt�r� si� co dzie� obmywa�a, utrzymuj�c �wie�o�� p�ci i zdrowie. Dla pana Przedys�awa z Go�uchowa, kt�remu jako Ka�mirzowemu s�udze niespe�na dowierzano, pow�ci�gliwie prowadzono o sprawach bie��cych rozmow�, oczyma sobie daj�c znaki. Opodal nieco od sto�u, rycerski a pi�knie wygl�daj�cy, w sukniach z przednich tkanin, w p�zbroi szmelcowanej, sta� urodziwy bardzo m�czyzna. By� to Otto z Pilicy. Ten i dla urody, i dla g�adko�ci obyczaj�w a umiej�tno�ci przypodobania si� ju� by� te� na dworze starej kr�lowej widziany dobrze i nale�a� do tych, kt�rych jako przysz�ych ulubie�c�w wytykano. - C� tedy! - m�wi� powolnie, oczyma mierz�c otaczaj�cych wielkorz�dca pozna�ski - kr�l si� nam obieca� do Gniezna? Trzeba go nam tam koniecznie. Nasi Wielkopolanie zazdro�ni s�, �e�cie nam korony z Gniezna zabrali i star� stolic� poniewieracie. Niechby�my go cho� u grobu Mieszka zobaczyli. Dobies�aw u�miechn�� si�. - Po co kr�la trudzi�? - odpar�. - Albo to my a wy nie jedno stanowimy cia�o? Wszak ci Bogoria wasz go nam wszystkim ukoronowa�? Westchn�� Przedys�aw. - Ano - rzek� - Wielkopolany nie poniewierajcie. Korona ta, co�cie j� sobie do Krakowa wzi�li, u nas ukuta zosta�a. Po Chrobrym ci j� macie i po Przemku naszym. - Stare dzieje! - wtr�ci� ksi�dz Zawisza, �miej�c si�. - B�d�cie pami�tni tego, �e nieboszczyk kr�l, kt�rego pami�� czcicie, chcia� jednej Polski. - My te� jej chcemy - odpar� Przedys�aw - ali�ci w jednym cz�eku jest r�k dwoje i oczu dwoje, tak i u nas. - C� by to by�o? - przerwa� Dobies�aw �ywo. - Anoby nowy kr�l, gwoli r�nym ziemiom, ka�dej z osobna chyba koronowa� si� musia� i jak by�o jedena�cie na pogrzebie chor�gwi, tak by�cie go jedena�cie razy namaszcza� musieli? �miech si� rozleg� doko�a, a Przedys�aw namarszczy� nieco. - Ju�ci - rzek� - Kujawy osobno koronowa� go nie potrzebuj�, ani si� o to Sieradz upomni, ale Wielkopolska, gniazdo pierwsze piastowskie... - Z Piastami si� sko�czy�o! - mrukn�� s�dzia krakowski. Gdzie� w dali ozwa�o si� jakby westchnienie. Otto z Pilicy s�ucha� milcz�cy, a gospodarz doda�, �agodz�c wielkorz�dc� wielkopolskiego, kt�ry zza sto�u wstawa�, jak by odchodzi� my�la�. - Kr�l do was jedzie, nie frasujcie si�, b�dziecie go mieli u siebie. Nie chc�c dra�liwej przed�u�a� rozmowy, Przedys�aw za ko�pak wzi�� i sk�oni� si� naprz�d gospodarzowi, potem doko�a i ku drzwiom zmierza�, odprowadzany grzecznie przez R�yc�w. Po odej�ciu jego czas jaki� trwa�o milczenie, spogl�dali po sobie wszyscy, jak by si� przekona� chcieli, �e teraz sami z sob� s� i swobodnie m�wi� mog�. - Kr�lowi Ludwikowi b�dzie co czyni� w nowym kr�lestwie - westchn�� Dobies�aw. - Dziedzictwo wzi�� pi�kne i bogate, ale troski z nim sporo... Mazury si� oderwa�y precz, z Rusi� si� b�dzie ci�ko obroni� Litwie, Brandenburgi i Sasy ju� nas k�saj�... Potrz�sn�� g�ow�. - Dodajcie i to - cicho bardzo szepn�� s�dzia krakowski - �e cho� testament i dawne pakta tron zapewniaj� Ludwikowi, ale diabe� nie �pi... Piast�w i Piastowicz� w jest dosy� i takich, co ino w nich krew kr�l�w prawych widz�, tak�e niema�o. - Daremna rzecz i pr�ny strach - odpar� �ywo wojewoda. - Ju�ci ani W�adys�aw opolski, ani Kazko szczeci�ski, ani mazowieccy si� nie pokusz�. - Za nikogo nie r�cz� - rzek� s�dzia, g�ow� potrz�saj�c. - Sam by mo�e �adem si� nie powa�y�, ale warcho�y nam�wi�. �miech o tym wspomina�, a ja bym i za W�odka gniewkowskiego, co si� pono zakapturzy� k�dy� i z mnichami �piewa w ch�rze, nie r�czy�. �mia� si� w istocie drudzy zacz�li. - Chybaby rozum straci�, kto by go przeciw panu naszemu chcia� prowadzi�! - ofukn�� Otto z Pilcy. - Na Gniewkowie sobie rady da� nie m�g� i to ksi�stwo, kt�re do lada worka schowa� mo�na, porzuci�, a co mu o koronie my�le�? - Tak ci, tak! - rzek� szydersko s�dzia. - Ma�e ksi�stwo porzuci� nie �al, bo co po nim, wielka troska? Ale o ogromne kr�lestwo warto szyi nadstawi�... - Na to - zawo�a� Otto z Pilcy - ogromne serce i prawic� mie� trzeba pot�n�, no, a tych w�a�nie wasz mnich nie mia� nigdy! Znowu zamilkli troch�, a potem ci, co u sto�u siedzieli, nachyliwszy g�owy ku sobie, cicho co� szepta� pocz�li. Do wojewody schodzi�o si� ludzi r�nych tylu, kt�rzy nie wszyscy z nim trzymali i kt�rych on nie by� pewien, �e poufne zwierzenia musia�y si� szeptami od ucha przenosi� do ucha. Wi�cej ni� kiedykolwiek po �mierci kr�la Ka�mirza zarysowa�y si� dwa obozy przeciwne. Jedni, w -nowym panowaniu osobistych szukaj�c korzy�ci, cieszyli si� z niego i starali tylko jak najlepsze ze dworem zawi�za� stosunki, drudzy, ja�niej widz�cy, ju� upatrywali przysz�y kraju upadek, zawik�ania i nie�ad, na jaki go oboj�tno�� Ludwika narazi� mia�a. Nie ukrywa� si� w�gierski i dalmacki kr�l z tym lekcewa�eniem spadku po wuju, a raczej po matce, bra� go niech�tnie, chcia� z niego wyci�gn�� jak najwi�ksze dla siebie korzy�ci, ale serce jego i umys� by�y gdzie indziej. Wstr�t mia� do Polski, �mierdzia�y mu polskiej szlachty ko�uchy i buty; kraj ten sw�j mia� za barbarzy�ski, za dziki. Rad by� go, jako dziedzictwo, dla rodziny zatrzyma�, ale, nie chcia� tu ani mieszka�, ani rz�dzi�. Rozpowiadano sobie pogardliwe odezwania si� Ludwika i chwytano oznaki niech�ci, kt�rej nie umia�, nie zadawa� sobie pracy zatai�. Ju� za Ka�mirza poczynaj�cy kie�kowa� antagonizm dwu g��wnych dzielnic, z kt�rych si� Polska sk�ada�a teraz, gdy energicznej, jednocz�cej d�oni zabrak�o, coraz dobitniej i silniej wyst�powa�. Na pogrzebie, jak t�uszcz od wody, wydzielali si�, osobno chodz�c, staj�c, radz�c, Wielkopolanie. Zbijali si� w osobn� gromad�, unikali Ma�opolan�w. Bogori� oblegano ci�gle, domagaj�c si�, aby Ludwika sk�oni� do ponowienia koronacji, do ukazania si� cho�by w ornacie koronacyjnym i majestacie ca�ym w Gnie�nie. Kr�l Ludwik zniecierpliwiony, ruszaj�c ramionami, p�g�bkiem co� przyrzeka�. B�d� co b�d� mia� jecha� do Wielkopolski, cho� W�growie, jak on st�sknieni za domem, z�ymali si� i �ajali. Go�cie ci, u boku Ludwika wci�� b�d�cy, stra� jego i dw�r sk�adaj�cy, wcale si� nie starali pozyska� serca Polak�w. Dumne pany patrzali z wysoka na nich i obchodzili si� z nimi, jak gdyby byli nie w odziedziczonej, lecz w zawojowanej ziemi. Wszystko to zniech�ca�o coraz bardziej. Zachwianie testamentu nieboszczyka kr�la, zmiana i poodbieranie legat�w, obej�cie si� z wdow� po Ka�mirzu, kt�rej c�rki odbiera�a kr�lowa El�bieta, dzieci oddzielaj�c od matki, oburza�y wielu. Najazd nie odparty Litwy, strata Santoka, oderwanie si� zupe�ne lennego Mazowsza, zachwiana znowu jedno�� pa�stwa smutn� przepowiada�y przysz�o��. Liczba niezadowolonych ros�a, a duma Ludwika serc mu nie pozyskiwa�a. Ju� dnia tego dostrzec by�o mo�na w czasie pogrzebu w�r�d oznak g��bokiego �alu niemniej widoczne symptomata odrazy. Na zamku przy �a�obnym chlebie, u tego samego sto�u, u kt�rego niezapomniany kr�l Ka�mirz tak uprzejmie przyjmowa� go�ci, przemawia� do nich tak serdecznie w�asn� ich mow�, s�ycha� teraz by�o j�zyk w�oski, francuski, niemiecki, �aci�ski, tylko polskim si� nikt nie odzywa�. Na stary dw�r Ka�mirzowy nikt nie patrzy�, s�u�y� mu nie dawano, podczaszy W�grzyn opanowa� napoje, stolnik, komornicy z Budy przybyli zaj�li miejsca Polak�w, odepchni�tych od sprawowania swych obowi�zk�w. Jedna stara kr�lowa mia�a przy sobie kilku m�odzie�y, z tych, co w obcych krajach bywaj�c, j�zyki inne rozumieli, lecz i ci za W�grami sta� musieli. We wszystkim czu� by�o panowanie obcych, a pami�� Ka�mirza w wi�kszym jeszcze blasku przed oczyma stawa�a. Pomi�dzy go��mi wojewody Dobies�awa by� i ten dworzanin kr�la, wzrostem i postaw� do niego wielce podobny, kt�ry czasu pochodu osob� zmar�ego przedstawia�. Zrzuci� on by� swe bogate szaty ze skarbca wzi�te i przywdzia� �a�ob�, jak wszyscy, co do dworu nieboszczyka nale�eli. Zwa� si� Lasot� Na��czem, a w rodzinie, w kt�rej wszyscy obyczajem wieku mieli jakie� przezwiska, z m�odu go wo�ano Mrukiem. Pi�knej urody, pos�pny zawsze i smutny, zachmurzony, milcz�cy, znanym by� z tego, �e albo milcza�, pomrukuj�c tylko niezrozumiale, lub wybucha� z jak�� ognist� wymow� straszn�, kt�ra, jak ukrop wytrysn�wszy, nagle potem, gdy si� opami�ta�, ustawa�a i grobowym, upartym ko�czy�a si� milczeniem. Lasota Na��cz na dworze Ka�mirza by� jednym z podkomorzych jego, a �e w Krakowie i przy kr�lu ci�gle mieszka�, matk� maj�c tylko jedn�, t� te� tu, sprowadziwszy, osadzi�. Cho� Na��cz�w si�a ju� by�o i w Ma�ej Polsce, Lasota Mruk z Wielkiej Polski pochodzi� i tam mia� dalsz� rodzin�. Wybrano go na obch�d ten jako najpodobniejszego z postawy do kr�la, aby nieboszczyka wystawia�. Jemu, jak jemu, zaszczyt ten mo�e nawet by� mi�ym, ale strwo�ona macierz, uwa�aj�c to za z�� przepowiedni�, zrazu pozwoli� na to nie chcia�a, �ama�a r�ce, p�aka�a i potrzeba by�o perswazji wymownego Jana z Czarnkowa, podkanclerzego, przyjaciela domu, aby roz�zawiona staruszka syna pu�ci�a na pogrzeb. Lasota te�, co z pocz�tku do serca nie bra� swej roli, trwog� macierzy�sk� zosta� zara�ony. Od chwili, gdy z ko�cio�a wyszed� i przy�bic� d�ugo spuszczon� podni�s�, nie przem�wi� s�owa. Milcz�cy tak, gdy go wojewoda Dobies�aw zaprosi�, poszed� do�, s�ucha� rozm�w, nie odzywa� si�, posiedzia�, posta� tu, a gdy �wawsze gaw�dy pocz�y na gromadki dzieli� go�ci, nie maj�c tu co robi�, ku drzwiom si� posun��. By� w progu ju�, gdy sykni�cie za sob� pos�ysza�. Obejrza� si�. Szed� za nim m�czyzna od niego starszy, ogorza�ej twarzy, brwi krzaczastych, ubrany �a�obnie, ale pa�sko. Nie znanym mu by�, s�dzi� wi�c, �e sykni�cie dla innych uszu by�o przeznaczone, i dalej i�� chcia�, gdy �w nieznajomy za r�k� go uj�� �mia�o, jakby do tej poufa�o�ci mia� prawo. Mruk za� z sob� poufale lada komu przestawa� nie dawa�. Zdziwi� si�. Troch� jakby z po�piechu, j�kaj�c si�, nie znany cz�ek pocz��: - Lasota Na��cz? Mrukiem ci� zw�? G�owy tylko ruchem zatrzymany potwierdzi�. - Dobrze, �em ci� uj�� - rzek� oddychaj�c ci�ko, a czapk� na g�ow� nak�adaj�c i nie pu�ciwszy Mruka nieznany pan - do�� ci wiedzie�, �e i ja Na��cz Ders�aw z Wielkopolski, powiniene� zna�, jakie nas powinowactwo wi��e? Spojrza� mu w oczy. Mruk, dot�d dosy� dumnie spogl�daj�cy, spokornia� widocznie, do czapki r�k� przy�o�y�. Starszy uj�� go pod r�k�. Czego� mu pilno by�o i jakby gor�co w tej �a�ni wojewodzi�skiej, z kt�rej wychodzi�. - Id�my k�dy razem - odezwa� si� z cicha - potrzeba mi ci�, m�wi� o czym mamy... a niekoniecznie dobrze, aby nas wszyscy s�uchali i s�yszeli. Okiem mrugn��. Stali ju� w ulicy. - Je�li nas dwu ma by� na rozmowie - odpar� Mruk - mo�e by�cie do dworku mojej matki raczyli. Nie mam izb tak wspania�ych jak pana wojewody, ale ciep�y k�t si� znajdzie... - Innym czasem - rzek� �ywo Ders�aw. - Ano przede wszystkim - tu mu bystro spojrza� w oczy - m�w mi, jako ojcu, bobym nim m�g� by�, szczer� prawd�. Rade� ty z tego Ludwika i z tej starej baby, kt�rej m�odzieniaszki s�u��? Widzi ci si�, �e to z tym dobrze b�dzie? H�? Zagadni�ty Mruk zwykle do odpowiedzi nieskory, zmarszczy� si� mocno i zaduma� d�ugo. Ders�aw nogami tupa�. - Ano - zawo�a� - dob�d�, co masz, spod w�troby! - Za �alem po nieboszczyku - pocz�� Mruk - cz�ek nie mia� czasu pomy�le� jeszcze o czym innym. Ale co tu si� dobrego spodziewa�? Obcy ludzie... Ramionami poruszy�. Ders�aw, jakby mu tego dosy� by�o, uj�� go znowu pod r�k�. - Chod� ze mn� - rzek�. Przyspieszyli kroku. W ulicach miasta, cho� wiecz�r nadchodzi� i godzina, o kt�rej zwykle bramy si� zamyka�y, a ludzie do dom�w wracali, zbli�a�a, dla nat�oku go�ci obcych bardzo jeszcze by�o ruchliwo. Snu�y si� kupki podchmielonych, niepogrzebowe wy�piewuj�c piosenki. Tu i �wdzie krzyk niewie�ci na p� �miechem wybucha� i nagle ucicha�. Przez otwarte drzwi browar�w bi�o pozapalane w nich �wiat�o i gwar z nich szed� na ulic�, tak izby jeszcze pe�ne by�y. Pacho�kowie prowadzili konie od wody; kramarze zapuszczali okiennice i zamykali �awki. Gromady mieszczan, gwarz�c, sta�y pode drzwiami dom�w. �wieci�o si� wsz�dzie, rusza�o �ywo. Po drodze spotkali jad�cych z zamku z pocztami ziemian, przeprowadzanych z latarkami przez ch�opak�w - duchownych. W rynku i ulicy Floria�skiej jeszcze g�ciej znale�li ludzi, a tu w�a�nie Lasot� Mruka Ders�aw prowadzi�. W drodze nic prawie nie m�wili, Ders�aw dysza� zasapany. Doszli tak wreszcie do poka�nego domostwa, kt�remu starszy Na��cz przyjrza� si� wprz�d dobrze, nim do bramy zastuka�, bo ta by�a zawarta. Niedobrze z miastem obeznany, obawia� si� snad� omyli� i dopiero znaki balwierza wywieszone zobaczywszy, dwie miski mosi�ne nad wroty, dobija� si� pocz�� do bramy. Dworzec balwierza by� du�y, na dole zamkni�te okiennice tylko pr��ki �wiat�a przepuszcza�y, na wy�kach w izbie g�rnej troje okiennic przys�oni�tych wida� by�o, a w nich blask wielki i po b�onach przesuwaj�ce si� cienie ludzi. Gdy wrota odparto, a oba weszli do sieni, Ders�aw si� zatrzyma� i tchn��, jakby mu powietrza w piersiach zabrak�o. Po�o�y� r�k� na ramieniu Mrukowi. - Je�eli� ty kr�la kocha� jak nale�y - rzek� - no, to ci i jego korona droga, i Piast�w krew te�... i co pos�yszysz, a o co si� spytaj�, z tym si� po ludziach nosi� nie b�dziesz. Mruk si� zdziwi� troch�. - Dosy� mi na tym, �e wy, panie ojcze, ze mn� jeste�cie - odezwa� si� - p�jd� po waszej my�li, jak si� patrzy... Wschodk�w na g�rk� po ciemku domaca� si� by�o nie�atwo, pocz�� Ders�aw wo�a�, jakby u siebie doma by�. - �uczek, sam tu! Za drugim hukni�ciem na g�rze si� drzwi rozwar�y, �wiat�o z nich potoczy�o si� ku nim i Ders�aw, opieraj�c si� na Mruku, pocz��, sapi�c, spina� si� niewygodnymi wschodami na wy�ki. Powo�any �uczek, pacholik, z drzazg� w r�ku napr�dce zapalon�, czeka� na nich u wnij�cia. Sionka by�a ma�a naprz�d, za kt�rej nieszczelnymi drzwiami wielk� wrzaw� g�os�w s�ycha� by�o. Kilkana�cie r�nych odzywa�o si� na przemian i g�uszy�o. Ders�aw, drzwi popchn�wszy, wszed�, prowadz�c za sob� Mruka. Izba na g�rce dosy� by�a przestronna, ale niska, tak �e ro�lejsi go�cie, r�k� dobrze podni�s�szy, mogli belek dosi�gn�� na pu�apie. Ogie� si� pali� na ogromnym kominie, z kilku k��d suchych na�o�ony. Ludzi tu by�o pe�no. Jedni na �awach siedzieli, drudzy o st� oparci stali, inni si� przechadzali, rozprawiaj�c �ywo i g�o�no. Wida� by�o, �e swoi wszyscy nie obawiali si� pods�uchu ni zdrady. Go�cie to byli powa�ni, w wi�kszej cz�ci lat ju� nie pierwszych, dojrzali, z odzie�y mierz�c ich, dostatni, z twarzy wnosz�c, nawykli rozkazywa�, nie s�ucha�. Gdy Ders�aw wkroczy�, obejrzeli si� ciekawie ku niemu i powitali wo�aj�c: - Ot� i on! Lecz przybysza zobaczywszy, zamilkli. Ders�aw Lasot� po ramieniu uderzy�. - Na��cz jest - rzek� - m�j pokrewny, komornik nieboszczyka, �wiadom tu dobrze wszystkiego, a pewnie my�li to, co i my, bo po panu p�acze. On to osob� jego na pogrzebie wystawia�. Ciekawie popatrzono na przybysza, kt�ry sta� milcz�cy. Ders�aw si� obr�ci� ku niemu. - Wszyscy my tu swoi - rzek� - ludziska dobre. Zeszli�my si� nie o swoj� sk�r� radzi�, ale z bole�ci� nasz� si� wygada�. S�uchaj�e, a b�d� baczny... �eby� za� wiedzia�, kogo przed sob� masz... Wskazywa� pocz��: - Stary ten Moszczyc si� zowie, ten siwy drugi - Oswald jest z P�omikowa, a oto brat Przedpe�k ze Staszowa, pan Stefan ze Trl�ga od jeziora i Wyszota z K�rnika, i... Pocz�� liczy� innych, by�o ich tylu, �e Mruk ma�o m�g� spami�ta�. Na chwil� przerwanym rozmowom pilno musia�o by� na nowo si� zawi�za�, bo ju� niekt�rzy si� wyrywali, gdy Ders�aw, jakby w domu by�, na �uczka zawo�a�: - W gardle mi zasch�o! Napi�bym si� piwa innego czasu, ano, kiedy te pany W�gry tylko wino smokcz�, ju� mi wstyd od nich gorszym by�. �uczek! Wina dzban! �miali si� niekt�rzy, nikt nie protestowa�. - Dobra rzecz wino - ozwa� si� Przedpe�k ze Staszowa - zw�aszcza gdy je kto umie korzeniami przyprawi� i os�odzi�, ale ja bym si� zakl��, p�kim �yw, go nie kosztowa�, bylebym tu na W�gr�w nie patrza�. - No i ja! - rzek� �miej�c si�, Stefan z Trl�ga. - A ja te� - o�mieli� si� doda� Mruk, na kt�rego za to o�wiadczenie spojrzeli wszyscy przyja�nie. - Daj no pok�j - chrapn�� z k�ta staruszek Moszczyc - jakby wina nie sta�o, toby�my mszy �wi�tej nie mieli, a bez niej �y� nie mo�na. - Ba - odezwa� si� stary drugi z P�onikowa - tyle, co do mszy �wi�tej potrzeba wina, i u nas si� znajdzie. Nasadzili go benedyktyni u nas i na Czechach! Wtem �uczek wni�s� dzban i z pewn� ostentacj� na stole go postawi�, a kubki wyci�ga� pocz�to. Rozdzia� III. Ju� z pierwszego zakroju rozmowy Mruk si� domy�li� m�g� �atwo, mi�dzy jakimi lud�mi by� i jaki tu duch powiewa�. Jak u wojewody Dobies�awa, w�r�d Ludwikowych i El�biety dworak�w i ulubie�c�w, ciasno mu by�o i duszno, tak tu uczu� si� mi�dzy swymi. Nie si�ga� on tak daleko my�lami, �eby a� mo�liwo�� pozbycia si� W�gr�w przypuszcza�, ale mu z nimi �le by�o i srom czu�, �e oni tu panowa� przychodzili, i �al mu by�o, �e ju� skarbiec kr�lewski dosta� si� w ich r�ce, a nawet m�wiono, �e korony z sob� do Budy wywiezie Ludwik, boj�c si�, aby mu nimi innego kr�la nie ukoronowano, gdy zejdzie z ocz�w. Przy kubkach zaraz gwarzy� pocz�to. Ders�aw na �awie siad� i w boki si� podpar�. - Ja przy swym stoj� - rzek�. - Nieboszczyk kr�l pan by� z�oty, serdeczny, prawy ojciec nasz, Panie Bo�e mu daj chwa�� wieczn�, ale �e w ko�cu pob��dzi�, to pewno. Wiele uczyni� dla Korony tej, bo kt� nad niego wi�cej? Ali�ci mia� j� do�ywotni� w opiece i ni�, jak sukni�, rozporz�dza� nie m�g�. Dokucza�a mu siostra, aby j� synowi jej da�, nie dali spokoju, osaczali, m�czyli, pu�ci� j� na W�gry... Ale� nie on ostatnim Piastem by�, a korona to piastowska... �oktkowe pa�stwo nie by�o... Piast�w by�o... To� bym wola� Mazura na pana, cho� szepleni, wola�bym kt�rego ze Szl�zak�w, wola�bym Kazka, wnuka nieboszczyka, kt�rego on sam wychowa�, wola� W�adys�awa Opolczyka, ni� tego W�gra, Francuza, kt�remu my �mierdzim i on nam... - O! o! o! - odezwa� si� kto� z k�ta g�osem grubym - tylko nie Opolczyka, Niemiec jest, cho� Piast, Niemiec, jak szl�scy... Ju� si� to przekabaci�o zupe�nie. - Pan rozumny - wtr�ci� kto�. - Ale rozum ma nie nasz - rzek� Przedpe�k. - Gadajcie, co chcecie, rozum nie jeden jest, co mi po niemiecku rozumie? - Kazko - przerwa� stary Oswald - serdeczne ch�opi�, ale w�t�e, ja go znam. Do wszystkiego by si� rwa�, a przy niczym nie ustoi. - Co tu gada� o tych Piastach - wtr�ci� Wyszota z K�rnika - ja wam powiem jedno. Opolczyk z Ludwikiem b�dzie trzyma�, to jedna wiara; gdyby mu dawa� koron�, nie zechce. Woli spokojne ksi�stwo, a walka d�uga nie jego rzecz. Kazko te�, byle Dobrzy� mia�, tego mu dosy� i nawyk� El�biet� i Ludwika szanowa�. Mazur, cho�by Litw� do siebie �ci�gn�wszy, m�g� si� wa�y�, nie zechce, boby go Krzy�akami nastraszono, a W�gry by mu Mazowsze jego pl�drowali, o kt�re stoi. Dla mnie jeden jest tylko, co by go mo�na wzi�� i poszed�by. Wszyscy na� spojrzeli. - Kto? kto? - pocz�li pyta�. - I Piast, i bliski, i taki cz�ek, co nic do stracenia nie ma. Taki p�jdzie naj�atwiej, gdy mu lada nadzieja za�wieci. - Kt�? - zacz�to nagli�. Wyszota da� im czeka� i odgadywa�, g�ow� tar�, nie pilno mu by�o odkry�, o kim my�la�. Wreszcie zamrucza�: - Ano, Bia�y, gniewkowski! Ders�aw r�k� zamachn�� szeroko. - To� go postrzygli, mnich jest, co nam po nim! - zawo�a�. - Mnich! Jakby to Ka�mirz te� mnichem nie by�... Papie� go ze �lub�w zwolni dla korony. Milczano troch�. - Kto z was Bia�ego lepiej zna�? - mrukn��, zwracaj�c si� ku starym, Ders�aw. - Jak by� nie wiedzia� - odpar� Moszczyc - �em ja u niego kasztelanem by�, a Oswald (wskaza� na siedz�cego obok) te� mu urz�dowa�. Nie tak ci to stare dzieje, lat par� dziesi�tk�w! Nikt go od nas lepiej nie zna. Milczano, s�uchaj�c, a stary Moszczyc, jakby chcia� si� namy�li�, co dalej powie, kubka nachyli� i powoli wino z niego ssa� po kropelce. - O tym Bia�ym ksi���tku - zacz�� tymczasem Ders�aw - tak r�ne wie�ci chodzi�y, tyle o nim prawiono, �e nie wiedzie�, czemu wierzy�. Z wszystkiego, com s�ysza�, on mi si� nie wydaje lepszym od drugich. - Ani lepszy, ani mo�e gorszy od innych - przerwa� stary Moszczyc - ale do �adnego innego niepodobny; kto wie, co by z niego by�o, gdyby mu si�� da� i gdyby nad nim s�onko za�wieci�o. Z cz�owiekiem, bracie, jak z drzewem, mo�e by� ko�kiem w p�ocie i osad� chor�gwi... Ders�aw g�ow� potwierdzi� i u�miechn�� si�. - Tak, prawda by to by�a, gdyby cz�owiek kolcem by�, a nie bo�ym stworzeniem, kt�re ma przecie wol� i rozumu troch�. Ale no, kiedy go znacie, prawcie nam, co on za jeden ten Bia�y, dobrze to wiedzie� na wszelki raz. Wszyscy si� obejrzeli na Moszczyca, kt�ry, splun�wszy, m�wi� si� gotowa�. - To przecie� wiecie - odezwa� si� - �e dziad jego, Ziemomys�, by� Lotka rodzonym bratem, ale brat w brata nie wszyscy do siebie podobni. Siedzia� spokojnie na ma�ym Gniewkowie i ma�o o nim s�ycha� by�o. Syn�w mia� trzech, kt�rzy si� jego spu�cizn�, Bydgoszcz�, Gniewkowem i Inowroc�awiem podzielili, ale dwu zmar�o bezdzietnych, a Ka�mirz tylko gniewkowski dwoje, syna tego od w�os�w nazwanego Bia�ym, i c�rk�, kt�r� wydali za bo�niackiego kr�la, zostawi�. Teraz tej El�biety c�rk�, a siostrzenic� jego wzi�� ten niby nasz kr�l Ludwik. Bia�y z pocz�tku na swoim dziale siedzia�. - Wy�cie mu w�wczas kasztelanowali - doda� Ders�aw. - Tak ci by�o - u�miechn�� si� Moszczyc - bo cho� ksi�stwo niewielkie dzier�a�, ale dw�r mie� chcia� liczny i nie gorszy jak drudzy. Jam by� kasztelanem, byli i podkomorzowie i marsza�ek, i podczaszowie, i kanclerz, i wszystkie urz�dy i dostoje�stwa. Siostra zosta�a kr�low�, brat te� wysoko patrza�. Natur� mia� dziwn�... Jakby dw�ch ludzi w sobie nosi�. Pod czas bywa� spokojny, cichy, gnu�ny niemal, nie pragn�cy nic, oboj�tny... Robili ko�o niego, co chcieli, s�owa nie rzek�. Nagle przychodzi�o co� na�, jakby go owad z�y pok�sa�. Budzi� si� z tego zaspania, rwa�, targa�, byle czym j�trzy�, z ca�ego �wiata nierad by�, narzeka� i �ycie sobie zbrzydza�. Narzucawszy si� tak, nakrzyczawszy, napad�o go nabo�e�stwo, skrucha, �al, �zy, zw�tpienie, obrzydzenie �wiata i ludzi... Potrwa�o to czas jaki�, wraca� do �ycia, wi�c gotuj �owy, dostawaj ps�w, zbieraj ludzi, dzie� i noc w lesie, a� si� zabrak�o. Bywa� wes� i potrzebowa� ko�o siebie ochoczych, to znowu smutny jak noc i w komorze si� zamyka�. Na dworze jednego dnia ksi�dz mia� pierwsze miejsce, potem �owczy, nareszcie lada b�azen, kt�ry go �mieszy�. Widzia�em go w takim gniewie, �e oszczepem za lud�mi rzuca�, to zn�w dobrym, cho� do rany przy�o�y�. Za m�odu uczy� si� dosy� i m�wiono, �e umia� tyle co ksi�dz. Sam sobie z pergamin�w czyta�, lektora nie potrzebuj�c. Po polsku m�wi�, po niemiecku, bodaj po �acinie i po w�osku. Wszystko by�o w nim, bo i twarz, i posta� mia� pi�kn�, tylko statku nie by�o. Prawd� rzec, gra�a w nim wielka krew, wielka pycha, wielkie ��dze, kt�rych uspokoi� czym nie by�o. Los go, dra�ni�c, takim uczyni�. Gdy go o�enili wreszcie, my�leli�my, �e uspokoi si�, gniazdo u�ciele i siedzie� na nim b�dzie, nie pragn�c wi�cej. �on� wzi�� m�odziuchn�, �liczn�, weso�� jak dzieci�, a �e si� oboje mi�owali, zda�o si�, i� raj z ni� przyszed�. W�odek si� zmieni�, sta� dobrym i przy jej krosnach i k�dzieli ustawicznie siedzia�. �piewa�a mu, s�ucha�, opowiada�a, radowa� si� ka�demu s�owu, przepada� za ni�. Za pr�g dworu od niej odej�� ni odjecha� nie chcia�, �e go ju�, aby m�skich zabaw nie zapomnia�, prawie wyp�dza� musia�a. Jak we wszystkim gwa�townym by�, tak i w kochaniu tym, a my�my tylko cicho szeptali: - Daj Bo�e, aby mu si� i to nie przejad�o. Ksi�na, jak pi�kna i �wie�a, tak bardzo w�t�a by�a. Kto wie, z czego wkr�tce zacz�a bledn�� i s�abn��. Przestraszony ksi��� s�a� do Krakowa po mistrza Mateusza, �ci�gn�� drugiego od brandenburskiego ksi�cia. Dali jej ziele jakie� pi�... Tymczasem coraz by�o gorzej a gorzej. Mi�o�� m�a jeszcze ros�a, ona te� �y� i mi�owa� go chcia�a, ano przeciw woli Bo�ej ani lekarze, ni modlitwy nie pomog�. Zwi�d�o nieboracz�tko jak zwarzony kwiat, umar�a. Ksi��� z �alu niepomiernego prawie oszala�... Przyst�pi� do�, s�owa rzec nie by�o mo�na, przytomno�ci zby�. Bali�my si�, aby sobie z�ego czego nie uczyni�. Pos�ano cichaczem po Alberta, ksi�cia strzeleckiego, ojca nieboszczki, przyby� on, ale ani ten, ni �aden cz�owiek mocy nad nim nie mia�. Po pogrzebie przywdzia� szaty �a�obne, zamkn�� si�, pocz�� modli�, ksi�mi otoczy�. Nic mu ju� nie by�o w smak, m�wi�, �e �ycie zbrzyd�o, pocz�� prawi�, �e dla niego tylko klasztor zosta� i cela mnisza. My, co�my go z dawna znali, wiedzieli�my, �e si� to jeszcze z czasem wszystko odmieni� mo�e. Tak si� i sta�o. Wszyscy �al nad nim mieli. By� mu przyjacielem z dawna i od niego ulubionym Bodcza, starosta w Drdzeniu, cz�ek ju� niem�ody, kt�ry syn�w kilku i jedn� m�odziuchn� c�rk� mia�. Widz�c go tak �mierci� �ony nieszcz�liwym, pocz�� Bodcza do niego doje�d�a�, to sam, to z synami, aby go rozerwa� i pocieszy�. Ci�gn�li go z sob�, prawie gwa�tem, na �owy, na turnieje r�ne, zapraszali do Drdzenia, gdzie czasem po dwa i trzy dni utrzyma� go umieli. C�reczka te�, Bodczanka, m�ode dziewcz�, pi�kne bardzo, wychodzi�o do�, gdy u sto�u siedzieli, pos�ugiwa�a, �piewa�a, szczebiota�a. Ksi���, cho� po �onie rozpacza�, a na niewiasty ani spojrze� nie m�g� dla wielkiej bole�ci wspomnienia tej, kt�r� utraci�, przecie Bodczanki Frydy owej pie�niom si� przys�uchiwa� rad, p�aka�, s�uchaj�c, m�wiono, �e jej pier�cie� darowa�, a ludzie szeptali, i� dziewcz� si� w nim wi�cej rozmi�owa�o, ni� by�o potrzeba. Bo ksi��� pono ani my�la� o niej. Ale �e mu w Drdzeniu by�o lepiej ni� w Gniewkowie, bo tam o swej stracie zapomina�, dawa� si� do nich wyci�ga�. My�my prorokowali w�wczas, aby bodaj dziewki staro�cie nie wzi��. Tymczasem si� inaczej sta�o. Poszed� zatarg o lasy nadgraniczne. Chciano mu je oder�n��, aktami dowodz�c, �e do ksi�stwa nie nale�a�y. Sporu to nie by�o warte, bo lasu mia� dosy� i na drzewo, i do �ow�w, a ma�o o to zda� si� dba�; Lecz pod z�� godzin� kto� mu podszepn��, �e Staszko Kiwa�a, s�dzia kujawski, granic� samowolnie na sosnach zar�bywa� ka�e. Ksi���, us�yszawszy to, rzuci� si� jak ra�ony. Konia pocz�� wo�a�, oszczep pochwyci�; ludziom kazano wszystkim si� zbiera� i na granic�. Gdy�my zobaczyli, jak wyrusza� z podw�rca, koniowi ostrogi w boki wraziwszy, prosili�my Pana Boga, aby s�dziego gdzie nie napotka�, a w�a�nie Kiwa�a z kaliszanami w istocie sosny znaczy� i kopce sypa�. Pu�ci� si� na�, zobaczywszy go, ksi���, �aj�c od razu i bezczeszcz�c. Kiwa�a, jak by� mocen swym prawem, nie ust�pi�. Odpar� ksi�ciu, �e on tu kr�la osob� na sobie ma. A ten, nie czekaj�c, oszczep podni�s�szy, cisn�� i w sam� pier� go trafiwszy, w miejscu trupem po�o�y�. Dopiero gdy krew trys