Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7955 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
OPOWIE�CI Z NARNII
Siostrzeniec Czarodzieja
Lew, Czarownica i stara szafa
Ko� i jego ch�opiec
Ksi��� Kaspian
Podr� �W�drowca do �witu�
Srebrne krzes�o
Ko� i jego ch�opiec
Ostatnia bitwa
C.S. LEWIS
SIOSTRZENIEC CZARODZIEJA
Ilustrowa�a Pauline Baynes
Prze�o�y� Andrzej Polkowski
Tytu� orygina�u THE MAGICIAN'S NEPHEW
Ok�adk� projektowa� Jacek Ptetrzy�ski
Copyright � CS Lewis Pte Ltd 1955
1998 for the Polish edition by Media Rodzina of Pozna�
1998 for the Polish translation by Andrzej Polkowski
ISBN 83-85594-67-1
Przek�ad poprawiony
Rodzina of Pozna�, ul. Pasieka 24, 61-657 Pozna�
tel. 820 34 75, fax 820 34 11 e-mail:
[email protected]
Sk�ad, �amanie i diapozytywy perfekt s.c, Pozna�, ul. Grodziska 11
Druk i oprawa: Zak�ad Poligraficzny �Abedik� Pozna�, ul. �uga�ska 1, tel. 877 40 68
RODZINIE KILMER�W
Rozdzia� 1
Z�E DRZWI
TO, O CZYM WAM OPOWIEM W TEJ KSI��CE, zdarzy�o si� dawno temu, kiedy wasz dziadek by� jeszcze dzieckiem. Jest to bardzo wa�na historia, poniewa� znajdziecie tu wyja�nienie, w jaki spos�b zacz�y si� wszystkie przej�cia z naszego �wiata do Narnii.
W owym czasie Sherlock Holmes mieszka� wci�� na Baker Street, a Bastable'owie poszukiwali skarbu na Lewisham Road. Ka�dy ch�opiec musia� codziennie nosi� sztywny ko�nierzyk (jak do dzi� w Eton), a uczy� si� w szkole przewa�nie jeszcze bardziej niezno�nej ni� dzisiaj. Za to jedzenie by�o lepsze, a co do s�odyczy, to nie b�d� wam opowiada�, jak ma�o kosztowa�y i jak smakowa�y, �eby wam �lina na pr�no nie nap�ywa�a do ust. W tych to czasach �y�a sobie w Londynie dziewczynka, kt�ra si� nazywa�a Pola Plummer.
Mieszka�a w jednym z owych po��czonych ze sob� dom�w, kt�re ci�gn�y si� d�ugim rz�dem wzd�u� ca�ej ulicy. Pewnego ranka bawi�a si� w ogrodzie na ty�ach swojego domu, gdy znad muru s�siedniego ogrodu wyjrza�a twarz jakiego� ch�opca. Zaskoczy�o to Po��, bo w tamtym domu nigdy nie by�o dzieci; mieszka� w nim tylko pan Ketterley, stary kawaler, ze swoj� siostr�, star� pann�. Patrzy�a wi�c ze zdumieniem na twarz ch�opca, kt�ra w dodatku by�a niezwyk�e brudna, tak brudna, �e nie by�aby wcale brudniejsza, gdyby �w ch�opiec umaza� sobie r�ce w ziemi, potem si� rozp�aka�, a potem d�ugo wyciera� �zy r�kami. Prawd� m�wi�c, to w�a�nie przed chwil� robi�.
� Cze��! � powiedzia�a Pola.
� Cze��! � odpowiedzia� ch�opiec. �Jak masz na imi�?
� Pola. A ty?
� Digory � odrzek� ch�opiec.
� Ojej! Jakie �mieszne imi�! � zawo�a�a Pola. � Twoje jest jeszcze bardziej �mieszne.
� O, na pewno nie! � zaperzy�a si� Pola. � A w�a�nie �e tak � upiera� si� Digory.
� W ka�dym razie JA na pewno MYJ� twarz � powiedzia�a Pola. � Bardzo by ci si� to przyda�o, zw�aszcza �e... � i urwa�a. Chcia�a powiedzie� ��e na pewno przedtem rycza�e��, ale w por� pomy�la�a, �e nie by�oby to �adnie z jej strony.
� No dobra, wi�c p�aka�em � powiedzia� Digory podniesionym g�osem jak kto� tak nieszcz�liwy, �e jest mu ju� wszystko jedno. � Mog� si� za�o�y�, �e ty by� te� rycza�a, gdyby� mieszka�a na wsi, mia�a kucyka i ogr�d nad rzek� i gdyby ci potem kazano �y� w takiej ohydnej dziurze...
� Londyn nie jest �adn� dziur� � oburzy�a si� Pola. Ale ch�opiec, zbyt przej�ty swoimi nieszcz�ciami, nie zwr�ci� na to uwagi i ci�gn�� dalej:
� ...i gdyby tw�j ojciec by� daleko, w Indiach... i gdyby� musia�a mieszka� z ciotk� i wujem, kt�ry jest stukni�ty... a wszystko dlatego, �e twoja matka wymaga sta�ej opieki, bo jest chora i chyba... chyba umrze... � Wyrzuci� to z siebie i wykrzywi� si� jak kto�, kto pr�buje powstrzyma� �zy.
� Przepraszam ci�, nie wiedzia�am. Okropnie mi przykro � powiedzia�a cicho Pola. A poniewa� zapad�o milczenie i nie wiedzia�a, co powiedzie�, a tak�e by zwr�ci� uwag� Digory'ego na co� mniej ponurego, zapyta�a: � Czy pan Ketterley naprawd� zwariowa�?
� Albo zwariowa�, albo jest w tym wszystkim jaka� tajemnica. Na najwy�szym pi�trze ma sw�j gabinet i ciotka Letycja wci�� mi przypomina, �ebym si� nie wa�y� tam chodzi�. Ju� to wydaje si� troch� podejrzane, no nie? Ale na tym nie koniec. Gdy tylko wuj pr�buje co� do mnie powiedzie� przy stole � nigdy nawet nie pr�buje odezwa� si� do NIEJ � ona zawsze go ucisza. �Nie zawracaj ch�opcu g�owy, Andrzeju�, m�wi, albo: �Jestem pewna, �e Digory wcale nie ma ochoty TEGO s�ucha�, albo: �Digory, mo�e by� tak wyszed� i pobawi� si� w ogrodzie?�
� Ale o czym w�a�ciwie chce ci powiedzie�?
� Nie mam poj�cia. Nigdy nie zd��y powiedzie� tyle, �ebym si� zorientowa�, o co mu chodzi. Ale jest jeszcze co�. Pewnej nocy, a prawd� m�wi�c, zesz�ej nocy, szed�em do swojej sypialni i w�a�nie mija�em schody na poddasze, gdy us�ysza�em stamt�d jakie� wycie. Jestem tego pewny.
� Mo�e on tam trzyma pod kluczem swoj� �on�, kt�ra te� jest szalona?
� No w�a�nie, te� o tym pomy�la�em.
� Albo mo�e fa�szuje pieni�dze?
� Albo mo�e by� kiedy� piratem, jak ten tajemniczy go�� z pocz�tku Wyspy Skarb�w, i ukrywa si� przed swoimi kompanami...
� No wiesz, to okropnie ciekawe! � zawo�a�a Pola. � Nie wiedzia�am, �e tw�j dom jest tak ciekawym miejscem.
� Mo�esz uwa�a�, �e to ciekawe, ale nie bardzo by ci si� podoba�o, gdyby� musia�a tam sypia�. Na przyk�ad budzisz si� w nocy i s�yszysz kroki wuja Andrzeja, skradaj�cego si� korytarzem do twojej sypialni. Niezbyt przyjemne, prawda? On ma takie straszne oczy.
W ten w�a�nie spos�b Pola i Digory poznali si� i zaprzyja�nili, a poniewa� letnie wakacje akurat si� zaczyna�y i �adne z nich nie wyje�d�a�o w tym roku nad morze, spotykali si� odt�d prawie codziennie.
Pocz�tek ich wsp�lnych przyg�d wi��e si� �ci�le z tym, �e to lato by�o jednym z najbardziej mokrych i ch�odnych, jakie pami�tali. Taka pogoda zmusza do siedzenia w domu, a siedzenie w domu sprzyja odkrywaniu i poznawaniu jego zakamark�w. Ile� odkry� mo�na zrobi�, w�druj�c z kawa�kiem �wiecy po wielkim, starym domu, a w�a�ciwie � po domach. Pola odkry�a bowiem ju� wcze�niej w klatce schodowej na strychu swego domu ma�e drzwi, za nimi zbiornik na wod�, a za nim ciemne miejsce, do kt�rego mo�na by�o si� wcisn��. To ciemne miejsce przypomina�o d�ugi tunel z prostopad��, ceglan� �cian� po jednej stronie i uko�nie opadaj�cym dachem domu po drugiej. Mi�dzy dach�wkami by�y od czasu do czasu szczeliny, przez kt�re s�czy�o si� dzienne �wiat�o. Tunel nie mia� pod�ogi z desek; chodzi�o si� po drewnianych krokwiach, rozdzielonych tylko cienk� warstw� tynku. Gdyby si� na niej przypadkiem stan�o, mo�na by wpa�� przez sufit do pokoju po�o�onego ni�ej. Na pocz�tku tunelu, tu� za zbiornikiem, Pola urz�dzi�a sobie Jaskini� Przemytnik�w. Z kawa�k�w starych skrzy� i po�amanych kuchennych taboret�w zrobi�a co� w rodzaju pod�ogi. Trzyma�a tutaj �elazn� kasetk� z r�nymi skarbami i powie��, kt�r� pisa�a, mia�a tam te� zwykle kilka jab�ek. By�o to wymarzone miejsce, by w spokoju wypi� sobie butelk� imbirowego piwa. Puste butelki jeszcze bardziej upodabnia�y je do prawdziwej jaskini przemytnik�w.
Digory'emu Jaskinia bardzo si� podoba�a. Pola nie pokaza�a mu swojej powie�ci, ale ch�opca i tak bardziej zainteresowa�y dalsze odkrycia.
� S�uchaj, Polu, jak daleko biegnie ten tunel? Chodzi mi o to, czy ko�czy si� tam, gdzie tw�j dom?
� Nie. Ta �ciana nie wychodzi na dach. Ci�gnie si� dalej. Nie mam poj�cia dok�d.
� A wi�c mo�e si� ci�gn�� przez ca�y rz�d dom�w.
� Na pewno. Ale... s�uchaj, Digory, co� mi wpad�o do g�owy.
� Co?
� Przecie� w ten spos�b mo�emy dosta� si� do innych dom�w!
� Tak, �eby nas z�apali i wzi�li za z�odziei. Dzi�kuj�, to nie dla mnie.
� Nie b�d� taki przem�drza�y. My�la�am o tym domu za waszym.
� No i co my�la�a�?
� Och, g�upi�, przecie� to pusty dom. Tata m�wi, �e zawsze sta� pusty, odk�d tu mieszkamy.
� Chyba powinni�my go zwiedzi� � rzek� Digory. By� o wiele bardziej podniecony, ni� na to wskazywa� ton jego g�osu. Bo oczywi�cie my�la� � tak jak i wy by�cie pomy�leli � o wszystkich mo�liwych przyczynach, dla kt�rych dom m�g� sta� pusty przez tak d�ugi czas. O tym samym my�la�a Pola. �adne z nich nie wypowiedzia�o s�owa �duchy�. Oboje jednak czuli, �e je�li ju� si� raz co� zaproponowa�o, to by�oby g�upio tego nie zrobi�.
� No to co, idziemy tam zaraz? � zapyta� Digory.
� Dobrze � zgodzi�a si� Pola.
� Nie musisz, je�li nie masz ochoty � doda� Digory.
� Je�li ty si� nie boisz, to i ja nie.
� Musimy tylko si� zastanowi�, po czym poznamy, �e jeste�my ju� w tamtym domu.
Postanowili wyj�� na klatk� schodow� poddasza i zmierzy� j� krokami tak d�ugimi, jak odleg�o�� mi�dzy jedn� krokwi� a drug�. To da�oby im poj�cie, ile krokwi przypada na jedno pomieszczenie poddasza. Do tego trzeba doda� ze cztery krokwie na korytarz mi�dzy dwoma poddaszami w domu Poli i t� sam� liczb� na drugie pomieszczenie, w kt�rym by�a sypialnia s�u��cej. W ten spos�b mieliby d�ugo�� ca�ego domu. Podwojenie tej odleg�o�ci doprowadzi ich do ko�ca domu Digory'ego. Je�li b�d� tam jakie� drzwi, to znaczy, �e prowadz� na poddasze pustego domu.
� Chocia� wcale nie by�bym taki pewien, �e jest naprawd� pusty � powiedzia� Digory.
� Dlaczego?
� Za�o�� si�, �e kto� tam potajemnie mieszka, kto�, kto wychodzi tylko w nocy, z latarni�. Nie zdziwi�bym si�, gdyby�my odkryli band� gotowych na wszystko z�oczy�c�w i dostali za to nagrod�. Przecie� to niemo�liwe, by dom sta� pusty przez te wszystkie lata i �eby nie by�o w tym jakiej� tajemnicy.
� Ojciec m�wi�, �e tam nawala kanalizacja � powiedzia�a Pola.
� Aha! Doro�li zawsze wyja�niaj� wszystkie zagadki w bardzo nudny spos�b.
Rozmawiali teraz w �wietle dziennym, wpadaj�cym przez okienko w klatce schodowej poddasza, a nie przy �wietle migoc�cej �wiecy w Jaskini Przemytnik�w, wi�c wydawa�o im si� o wiele mniej prawdopodobne, by w pustym domu straszy�o.
Kiedy wymierzyli klatk� poddasza, musieli wzi�� o��wek i dokona� oblicze�. Liczyli kilka razy, bo wyniki z pocz�tku wychodzi�y r�ne, a kiedy si� wreszcie zgodzi�y, nie mieli wcale pewno�ci, �e uzyskali w�a�ciw� odleg�o��. Spieszno im by�o rozpocz�� odkrywcz� wypraw�.
� Musimy by� cicho � powiedzia�a Pola, gdy wcisn�li si� w czarn� dziur� za zbiornikiem na wod�. W Jaskini mia�a spory zapas �wiec, wi�c uznali, �e podczas tak wa�nej wyprawy ka�de powinno mie� swoj�.
Tunel by� ciemny i pe�en kurzu unoszonego raz po raz powiewami przeci�gu. St�pali ostro�nie po krokwiach, odzywaj�c si� do siebie szeptem tylko wtedy, gdy kt�re� zauwa�a�o: �Jeste�my teraz naprzeciw WASZEGO poddasza� albo: �Musimy by� w po�owie NASZEGO domu�. P�omyki �wiec migota�y, ale nie zgas�y ani razu; uda�o im si� wi�c przej�� spor� odleg�o�� bez potkni�cia. W ko�cu doszli do niewielkich drzwi w ceglanej �cianie po prawej stronie. W drzwiach nie by�o, oczywi�cie, �adnej klamki, bo zosta�y zrobione po to, aby przez nie wchodzi� do tunelu, a nie wychodzi�. Na zewn�trz wystawa� jednak j�zyk zasuwki (jakie bywaj� od wewn�trz w drzwiach starych szaf), kt�r� na pewno da�oby si� otworzy�, gdyby si� bardzo chcia�o.
� Mam otworzy�? � zapyta� Digory.
� Je�li ty si� nie boisz, to i ja nie � odpowiedzia�a Pola, u�ywaj�c tych samych s��w co poprzednio. Oboje czuli, �e sytuacja staje si� coraz bardziej powa�na, ale �adne nie mia�o zamiaru si� wycofa�. Digory przesun�� z pewnym trudem j�zyk zasuwki. Drzwi si� otworzy�y i o�lepi� ich blask dziennego �wiat�a. Ku ich zaskoczeniu pomieszczenie, na kt�re patrzyli, nie by�o wcale opuszczonym poddaszem, lecz umeblowanym pokojem. Na szcz�cie nikogo w nim nie by�o. Panowa�a g��boka cisza. Ciekawo�� Poli wzi�a g�r� nad strachem. Zdmuchn�a �wiec� i wesz�a na palcach do dziwnego pokoju.
Wn�trze mia�o kszta�t poddasza (z pochy�ym sufitem i nier�wnymi �cianami). Zawalone ksi��kami p�ki zajmowa�y ca�e �ciany. Na kominku p�on�� ogie� (jak pami�tacie, by�o to bardzo deszczowe i ch�odne lato), a przed kominkiem sta� wysoki fotel zwr�cony do Poli ty�em. Mi�dzy fotelem a ni� sta� wielki st�, zajmuj�cy ca�y �rodek pokoju, a na nim mn�stwo najr�niejszych przedmiot�w: stosy zwyk�ych, drukowanych ksi��ek, grube ksi�gi do pisania w twardych oprawach, ka�amarze, pi�ra, kawa�ki wosku do piecz�towania, a nawet mikroskop. Ale uwag� Poli zwr�ci�a przede wszystkim drewniana, jasnoczerwona tacka, na kt�rej le�a�o kilka b�yszcz�cych obr�czek. Le�a�y parami: ��ta i zielona razem, potem wolna przestrze� i znowu obr�czka ��ta i zielona. Mia�y rozmiar zwyk�ych obr�czek, ale tak b�yszcza�y, �e od razu przyci�ga�y wzrok. By�y to najcudowniejsze b�yszcz�ce ma�e rzeczy, jakie mo�na sobie wyobrazi�. Gdyby Pola mia�a o kilka lat mniej, na pewno z ch�ci� wsadzi�aby sobie jedn� do ust.
W pokoju panowa�a taka cisza, �e Pola od samego pocz�tku s�ysza�a tykanie zegara. A jednak, gdy posta�a chwil� nieruchomo, odkry�a, �e cisza nie jest ca�kowita, us�ysza�a s�aby � bardzo, bardzo s�aby � d�wi�k przypominaj�cy buczenie. Gdyby w tych czasach wynaleziono ju� odkurzacze, Pola pomy�la�aby, �e gdzie� daleko pracuje odkurzacz, gdzie� bardzo daleko, kilka pi�ter ni�ej. Prawd� m�wi�c, ten d�wi�k by� nieco przyjemniejszy ni� buczenie odkurzacza � bardziej melodyjny � lecz tak s�aby, �e ledwo si� go s�ysza�o.
� W porz�dku, nikogo tu nie ma � powiedzia�a przez rami� do Digory'ego. Ch�opiec wszed� do �rodka i stan�� obok niej, mrugaj�c oczami. By� okropnie brudny. Zreszt� Pola nie wygl�da�a teraz wcale lepiej.
� To mi si� nie podoba � powiedzia�. � To wcale nie jest ten pusty dom. Lepiej zwiewajmy, zanim kto� przyjdzie.
� Co to mo�e by�? � zapyta�a Pola, wskazuj�c na kolorowe obr�czki.
� Och, daj spok�j! Im wcze�niej...
Ale nie wypowiedzia� swej my�li do ko�ca, bo naraz co� si� wydarzy�o. Stoj�cy przed kominkiem fotel z wysokim oparciem nagle si� poruszy� i powsta� z niego � jak w pantomimie demon z dziury w pod�odze sceny � przera�aj�cy kszta�t doros�ego m�czyzny. By� to wuj Andrzej we w�asnej osobie. Digory mia� racj�: nie znajdowali si� wcale w opuszczonym domu, lecz w jego domu, w zakazanym gabinecie wuja! Dzieci krzykn�y �O-o-och!� i zrozumia�y straszn� pomy�k�. Dopiero teraz do nich dotar�o, �e nie przesz�y jeszcze obliczonej liczby krokwi.
Wuj Andrzej by� bardzo wysoki i bardzo chudy. Mia� g�adko ogolon� twarz z ostro zako�czonym nosem i jasnymi, b�yszcz�cymi oczami. Na g�owie k��bi�a mu si� wielka czupryna siwych w�os�w.
Digory zaniem�wi�, bo wuj Andrzej wygl�da� tysi�c razy bardziej niepokoj�co ni� kiedykolwiek przedtem. Pola nie by�a jeszcze tak przestraszona, ale trwa�o to kr�tko. Bo oto wuj Andrzej bez wahania podszed� do drzwi i przekr�ci� klucz w zamku. Potem odwr�ci� si� i popatrzy� na dzieci p�on�cymi niezdrowo oczami, i u�miechn�� si�, pokazuj�c wszystkie z�by.
� Wspaniale! � powiedzia�. � Wreszcie moja g�upia siostra nie b�dzie nam mog�a przeszkadza�!
Takiego zachowania trudno si� by�o spodziewa� po doros�ym. Pola poczu�a, �e serce podchodzi jej do gard�a, i razem z Digorym zacz�a si� powoli cofa� ku ma�ym drzwiom, przez kt�re tutaj weszli. Ale wuj Andrzej by� szybszy. Pobieg� do drzwiczek, zamkn�� je i stan�� przed nimi, zacieraj�c r�ce, a potem wyci�ga� sobie ka�dy palec z g�o�nym trzaskiem. A mia� bardzo d�ugie i bardzo bia�e palce.
� Jestem zachwycony, widz�c was tutaj � powiedzia�. � Dwoje dzieci? To jest w�a�nie to, czego mi brakowa�o.
� Niech pan b�dzie tak dobry i wypu�ci nas, panie Ketterley � odezwa�a si� Pola. � Zbli�a si� pora obiadu i musz� wr�ci� do domu.
� Jeszcze nie teraz, moja droga � odpowiedzia� wuj Andrzej. � To za wielka okazja, by z niej nie skorzysta�. Potrzebnych mi by�o dwoje dzieci. Przeprowadzam w�a�nie niezwykle donios�y eksperyment. Pr�bowa�em ju� na �wince morskiej i wszystko wskazuje, �e to dzia�a. Ale �winka morska nie potrafi m�wi�. Nie mo�na te� jej wyt�umaczy�, jak si� stamt�d wraca.
� Pos�uchaj, wuju � rzek� Digory � naprawd� jest pora obiadu i b�d� nas za chwil� szuka�. Musisz nas wypu�ci�.
� Musz�? � zapyta� wuj Andrzej.
Digory i Pola popatrzyli na siebie. Bali si� odezwa�, ale ich spojrzenia wyra�a�y: �Czy to nie okropne?� i �Musimy go jako� udobrucha�.
� Je�eli pan nas teraz wypu�ci � powiedzia�a wreszcie Pola � to mo�emy wr�ci� po obiedzie.
� Tak? A sk�d mog� mie� pewno��, �e wr�cicie? � spyta� wuj Andrzej z chytrym u�miechem. Ale po chwili jakby zmieni� zdanie. � No c�, skoro naprawd� musicie i��, to chyba nie b�d� was zatrzymywa�. Trudno oczekiwa�, by takim m�odym ludziom jak wy sprawia�a przyjemno�� rozmowa z takim starym niedo��g� jak ja. � Westchn�� i ci�gn�� dalej: � Nie macie poj�cia, jak bardzo czuj� si� czasami samotny. Ale nie ma o czym m�wi�. Id�cie na obiad. Chcia�bym wam tylko co� da�, zanim p�jdziecie. Nie co dzie� zdarza mi si� widzie� dziewczynki w tej mojej zat�ch�ej dziurze, a zw�aszcza, je�li wolno mi tak powiedzie�, takie urocze m�ode damy jak ty.
Pola pomy�la�a, �e mo�e wuj Andrzej nie jest tak zwariowany, jak im si� wydawa�o.
� Czy chcia�aby� mie� pier�cionek, moja kochana? � zapyta� wuj.
� Ma pan na my�li jeden z tych ��tych lub zielonych? S� cudowne!
� Nie, zielonego ci da� nie mog�. Ale b�d� zachwycony, je�li przyjmiesz ��ty. Ze szczerego serca. Mo�esz sobie jeden przymierzy�.
Pola przesta�a si� ju� zupe�nie ba� i nabra�a pewno�ci, �e ten mi�y starszy pan wcale nie jest szale�cem, zreszt� w b�yszcz�cych obr�czkach by�o co� naprawd� dziwnie poci�gaj�cego. Podskoczy�a do sto�u i nachyli�a si� nad tack�.
� Ojej! � zawo�a�a. � To dziwne buczenie jest tutaj g�o�niejsze! Zupe�nie jakby si� wydobywa�o z tych obr�czek.
� C� za zabawny pomys�! � za�mia� si� wuj Andrzej. Zabrzmia�o to bardzo naturalnie, ale Digory zd��y� dostrzec niecierpliwy, po��dliwy wyraz jego twarzy.
� Pola! Nie b�d� g�upia! � zawo�a�. � Nie dotykaj tego!
Ale by�o ju� za p�no. Zanim sko�czy�, r�ka Poli si�gn�a do tacki, by dotkn�� jednej z obr�czek. I w tej samej chwili, bez �adnego b�ysku, ha�asu lub jakiegokolwiek innego ostrze�enia, Pola znik�a. Digory i jego wuj byli sami w pokoju.
Rozdzia� 2
DIGORY I JEGO WUJ
BY�O TO TAK NIESPODZIEWANE i tak straszliwie niepodobne do niczego � nawet do najbardziej koszmarnych sn�w � �e Digory nie m�g� si� powstrzyma� od wrza�ni�cia. Ale by� to kr�tki wrzask, bo r�ka wuja Andrzeja b�yskawicznie zatka�a mu usta.
� Tylko nie krzycz! � sykn�� ch�opcu do ucha. � Je�eli narobisz ha�asu, us�yszy to twoja matka. A chyba wiesz, co mo�e si� sta�, gdy si� przestraszy.
Digory p�niej m�wi�, �e okropna pod�o�� takiego post�powania przyprawia�a go o md�o�ci. Ale, rzecz jasna, nie pr�bowa� ju� wrzasn�� po raz drugi.
� No, ju� lepiej � powiedzia� wuj Andrzej. � Zapewne nie mog�e� si� powstrzyma�. To naprawd� wielki wstrz�s, kiedy si� po raz pierwszy widzi, jak kto� znika. Nawet ja poczu�em si� dziwnie, kiedy znik�a moja �winka morska.
� I te� wtedy wrzasn��e�, prawda? � zapyta� Digory.
� Och, s�ysza�e� to! Mam nadziej�, �e mnie nie szpiegowa�e�.
� Nie, ja nikogo nie szpieguj� � oburzy� si� Digory. � Ale co si� sta�o z Po��?
� Mo�esz mi pogratulowa�, ch�opcze � odrzek� wuj Andrzej, zacieraj�c r�ce. � M�j eksperyment si� powi�d�. Ta ma�a odesz�a... znik�a... z tego �wiata.
� Co jej zrobi�e�?
� Pos�a�em j� do... hm... do innego miejsca.
� Co takiego?! Co masz na my�li? Wuj Andrzej usiad� i powiedzia�:
� No dobrze, zaraz ci wszystko wyja�ni�. Czy s�ysza�e� kiedy� o starej pani Lefay?
� Masz na my�li t� cioteczn� babk�?
� Niezupe�nie. Pani Lefay by�a moj� matk� chrzestn�. To ta, na tej �cianie.
Digory spojrza� i zobaczy� wyblak�� fotografi� starej kobiety w czepku. Przypomnia� sobie, �e ju� kiedy� widzia� t� twarz w starym albumie, w rodzinnym domu na wsi. Zapyta� w�wczas matk�, kto to jest, ale ona nie chcia�a jako� rozmawia� na ten temat. Digory pomy�la�, �e nie jest to wcale przyjemna twarz, wiedzia� jednak, i� dawne fotografie nie zawsze oddawa�y wiernie czyje� rysy.
� Czy co�... czy czasem... z ni� by�o co� nie w porz�dku, wuju?
� No c�... � wuj Andrzej zachichota� � to zale�y od tego, co si� rozumie przez wyra�enie NIE W PORZ�DKU. Ludzie maj� tak ciasne poj�cia. Z pewno�ci�, gdy by�a stara, zachowywa�a si� bardzo dziwnie. Robi�a r�ne niem�dre rzeczy. Dlatego musiano j� zamkn��.
� W takim specjalnym domu?
� Och, nie, nie � odpowiedzia� wuj Andrzej szybko. � To ca�kiem inna sprawa. Zamkni�to j� w wi�zieniu.
� Ach, tak! � zawo�a� Digory. � A co takiego zrobi�a?
� Ach, biedna kobieta! By�a naprawd� niem�dra. Chodzi�o o wiele r�nych rzeczy. Ale nie musimy si� w to zag��bia�. W ka�dym razie dla mnie by�a zawsze dobra.
� Ale, wuju, co to wszystko ma wsp�lnego z Po��? Naprawd�, chcia�bym, �eby�...
� Wszystko w swoim czasie, m�j ch�opcze � przerwa� wuj. � W ka�dym razie przed �mierci� wypuszczono pani� Lefay na wolno��, a ja by�em jednym z niewielu ludzi, z kt�rymi chcia�a si� widywa� w ci�gu swojej ostatniej choroby. Widzisz, ona nie lubi�a zwyk�ych, ciemnych ludzi. Nietrudno mi to zrozumie�. Je�li chodzi o mnie, to interesowa�em si� tymi samymi sprawami co ona. Na kilka dni przed �mierci� kaza�a mi podej�� do takiego starego sekretarzyka, otworzy� tajemn� szuflad� i przynie�� sobie ma�� kasetk�. Gdy tylko wzi��em kasetk�, poczu�em w palcach dziwne, bolesne mrowienie; nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e mam w r�kach jak�� wielk� tajemnic�. A ona kaza�a mi przysi�c, �e gdy tylko umrze, spal� t� kasetk� z pewnymi ceremoniami, nie zagl�daj�c do �rodka. Z�o�y�em przysi�g�, ale jej nie dotrzyma�em.
� No wiesz, wuju, post�pi�e� bardzo paskudnie � powiedzia� Digory.
� Paskudnie? � zdziwi� si� wuj Andrzej. � Ach, rozumiem, o co chodzi. Uwa�asz, �e mali ch�opcy powinni dotrzymywa� przyrzecze�. �wi�ta racja, nie ulega w�tpliwo�ci, �e tak w�a�nie powinno by� i ciesz� si�, �e tego ci� nauczono. Ale musisz zrozumie�, �e tego rodzaju zasady, cho� s� naprawd� najbardziej w�a�ciwe i s�uszne dla ma�ych ch�opc�w... i s�u�by... i kobiet... a nawet dla wszystkich ludzi w og�lno�ci... przestaj� obowi�zywa�, gdy chodzi o prawdziwych uczonych, wielkich my�licieli i m�drc�w. Nie, m�j ch�opcze. Ludzie tacy jak ja, kt�rzy posiedli tajemn� wiedz�, nie podlegaj� tym pospolitym zasadom, podobnie jak nie korzystaj� z pospolitych przyjemno�ci. Przeznaczeniem nas, wielkich samotnik�w, s� o wiele wy�sze sprawy.
Gdy to powiedzia�, westchn�� g��boko, a min� mia� tak powa�n�, szlachetn� i tajemnicz�, �e Digory przez chwil� my�la�, i� us�ysza� co� naprawd� wznios�ego. Ale zaraz przypomnia� sobie z�y wyraz jego twarzy w chwil� przed znikni�ciem Poli. Wielkie s�owa, jakie dopiero co us�ysza�, przesta�y by� wielkie. �Wszystko to oznacza � powiedzia� sobie w duchu � �e on jest po prostu nieodpowiedzialny: my�li, �e mo�e robi�, co mu si� podoba, aby mie� to, co chce.�
� Przez d�ugi czas � m�wi� dalej wuj Andrzej po chwili milczenia � nie o�miela�em si� otworzy� tej kasetki, poniewa� wiedzia�em, �e mo�e tam by� co� bardzo niebezpiecznego. Moja matka chrzestna by�a BARDZO osobliw� kobiet�. Zreszt� powiem ci prawd�: ona by�a ostatni� spo�r�d �yj�cych... przynajmniej w tym kraju... w kt�rej �y�ach p�yn�a krew najprawdziwszych czarodziejek. Powiedzia�a mi, �e za jej czas�w by�y jeszcze dwie: jedna by�a ksi�n�, druga pos�ugaczk�. Tak, m�j ch�opcze, rozmawiasz teraz z ostatnim... prawdopodobnie... cz�owiekiem, kt�ry ma za matk� chrzestn� czarodziejk�! Tak, m�j Digory. To jest co�, co b�dziesz wspomina�, gdy sam b�dziesz ju� stary!
�Za�o�� si�, �e by�a wied�m�� � pomy�la� Digory, a na g�os zapyta�:
� Ale co b�dzie z Po��?
� Ale� si� do tego przyczepi�e�! � zawo�a� wuj Andrzej. � Tak jakby to by�o najwa�niejsze! Przede wszystkim postanowi�em zbada� sam� szkatu�k�. By�a bardzo, bardzo stara. Ju� wtedy wiedzia�em dostatecznie du�o, aby mie� pewno��, �e nie pochodzi ani z Grecji, ani ze staro�ytnego Egiptu, ani z Babilonu, ani z kraju Hetyt�w czy z Chin. Nie, musia�a by� starsza ni� wszystkie te cywilizacje. Ach, to by� naprawd� wielki dzie�, gdy wreszcie odkry�em prawd�: szkatu�ka pochodzi�a z zaginionej wyspy Atlantydy. A wiesz, co to znaczy? To znaczy, �e by�a o ca�e wieki starsza od tych wszystkich zabytk�w z epoki kamiennej, kt�re si� wykopuje w Europie. I wcale nie by�a prymitywnym, niezdarnie wykonanym przedmiotem jak tamte. Wiedz bowiem, �e u samych pocz�tk�w dziej�w Atlantyda by�a ju� wielkim miastem z pa�acami, �wi�tyniami i uczonymi.
Przerwa� na chwil�, jakby oczekiwa�, �e Digory co� powie. Ale Digory'mu jego wuj coraz mniej si� podoba�, wi�c nie powiedzia� nic.
� W tym czasie � ci�gn�� wuj Andrzej � poczyni�em znaczne post�py w zg��bianiu nauk tajemnych. Nie b�d� ci tego dok�adnie opisywa�, bo jeste� jeszcze dzieckiem. W ka�dym razie doszed�em do takiej wiedzy, �e mog�em z du�� doz� prawdopodobie�stwa domy�la� si�, co mo�e by� w tej szkatu�ce. Rozmaite pr�by i do�wiadczenia pozwoli�y mi coraz bardziej zaw�a� mo�liwo�ci. Pozna�em w�wczas pewnych... hm... pewnych diabelskich, dziwnych osobnik�w i przeszed�em przez r�ne niezbyt przyjemne do�wiadczenia. W�a�nie wtedy posiwia�em. Tak, nie zostaje si� magiem za darmo. Zap�aci�em za to ci�k� utrat� zdrowia. Ale to ju� min�o. I w ko�cu, w ko�cu POZNA�EM prawd�.
Byli sami w pracowni na poddaszu, do kt�rej nikt nie mia� wst�pu, i trudno by�o przypu�ci�, by kto� m�g� ich pods�uchiwa�, lecz w tym momencie wuj Andrzej nachyli� si� nad ch�opcem i wyszepta� mu do ucha:
� Szkatu�ka z Atlantydy zawiera�a co�, co zosta�o przyniesione z innego �wiata, i to w czasach, gdy nasz �wiat dopiero si� zaczyna�.
� Ale co? � zapyta� Digory, kt�ry wbrew sobie zacz�� si� ju� bardzo interesowa� t� niesamowit� opowie�ci�.
� Tylko py� � odrzek� wuj Andrzej. � Wspania�y, suchy py�. Nic szczeg�lnego, na pierwszy rzut oka. Nic takiego, z pozoru, co warte by�oby trud�w ca�ego �ycia. Ale kiedy popatrzy�em na ten py�... a mo�esz by� pewien, �e bardzo uwa�a�em, aby go przypadkiem nie dotkn��... i kiedy pomy�la�em, �e ka�de jego ziarenko by�o kiedy� w INNYM �wiecie... nie mam na my�li innej planety: te cia�a niebieskie s� cz�ci� NASZEGO �wiata i mo�na si� tam w ko�cu dosta�, je�li si� bardzo chce... a wi�c w prawdziwym Innym �wiecie... w innej naturze... w innym wszech�wiecie... gdzie�, dok�d by� nie dotar�, cho�by� podr�owa� bez ko�ca w przestrzeni kosmicznej... w �wiecie, do kt�rego mo�na si� dosta� tylko za pomoc� magii, ach! � i urwa�, zacieraj�c r�ce tak mocno, �e stawy strzela�y mu jak fajerwerki.
� Wiedzia�em � ci�gn�� po chwili � �e gdybym tylko potrafi� znale�� w�a�ciw� FORM�, ten py� przeni�s�by mnie do miejsca, z kt�rego pochodzi. To by�a najwi�ksza trudno��: uzyska� odpowiedni� form�. Pierwsze eksperymenty nie da�y oczekiwanego rezultatu. Pr�bowa�em na �winkach morskich. Niekt�re po prostu zdech�y. Inne wybuch�y jak ma�e bomby...
� To straszne okrucie�stwo! � zawo�a� Digory, kt�ry mia� kiedy� �wink� morsk�.
� Ale� ty masz zdolno�� do mijania si� z sednem sprawy! � powiedzia� wuj Andrzej. � Przecie� te stworzenia do tego w�a�nie s�u��. Sam je kupi�em. Zaraz... na czym sko�czy�em? Ach, tak. I w ko�cu uda�o mi si� zrobi� te obr�czki: ��te obr�czki. Tak, ale w�wczas pojawi�a si� nowa trudno��. Mia�em ju� pewno��, �e taka ��ta obr�czka mo�e wys�a� do Innego �wiata ka�de stworzenie, kt�re jej dotknie. Jaki by� jednak z tego po�ytek, skoro wci�� nie potrafi�em �ci�gn�� ich z powrotem, �eby si� dowiedzie�, co tam jest?
� A co z NIMI? � zapyta� Digory. � Czy nie pomy�la�e�, w co je pakujesz, wysy�aj�c je gdzie�, sk�d nie ma powrotu?
� Wci�� patrzysz na to wszystko z zupe�nie niew�a�ciwego punktu widzenia � odpowiedzia� wuj Andrzej wyra�nie zniecierpliwiony. � Czy nie potrafisz zrozumie�, o co tu w�a�ciwie chodzi? O jak donios�y eksperyment? Przecie� po to wysy�am kogo� do Innego �wiata, �eby si� dowiedzie�, jaki ten �wiat jest.
� Wi�c dlaczego sam si� nie wy�lesz?
Digory nigdy jeszcze nie widzia� kogo� z tak zaskoczonym i ura�onym wyrazem twarzy jak wuj Andrzej po us�yszeniu tego pytania.
� Ja?! Ja?! � zawo�a�. � Ten ch�opiec zwariowa�! Chcia�by�, �eby cz�owiek w moim wieku i w moim stanie zdrowia nara�a� si� na ryzyko straszliwego wstrz�su i wszystkich innych niebezpiecze�stw zwi�zanych z nag�ym przeniesieniem do zupe�nie innego wszech�wiata? Nigdy jeszcze nie s�ysza�em czego� r�wnie niedorzecznego! Czy zdajesz sobie spraw�, co powiedzia�e�? Pomy�l, co oznacza INNY �wiat: mo�na tam spotka�... wszystko! Wszystko... rozumiesz?
� I tam w�a�nie, jak s�dz�, wys�a�e� Po��? � zapyta� Digory z policzkami czerwonymi od gniewu. � Wi�c powiem ci � doda� � powiem ci, co my�l�, mimo �e jeste� moim wujem. Zachowa�e� si� jak tch�rz, wysy�aj�c ma�� dziewczynk� tam, dok�d sam boisz si� uda�.
� Dosy�, m�j panie! � zawo�a� wuj Andrzej, uderzaj�c d�oni� w st�. � Nie b�d� wys�uchiwa� takich rzeczy z ust ma�ego, brudnego uczniaka. Niczego nie rozumiesz. Jestem wielkim uczonym, magiem, wtajemniczonym, kt�ry PRZEPROWADZA EKSPERYMENT. To oczywiste, �e potrzebne mi s� stworzenia, NA KT�RYCH mog� eksperymentowa�. Co� takiego! Za chwil� powiesz, �e powinienem by� poprosi� o pozwolenie �winki morskie! Nie osi�ga si� wielkiej m�dro�ci bez ofiar. Ale pomys�, �ebym to ja sam by�
przedmiotem mojego eksperymentu, jest naprawd� �mieszny! To tak, jakby� ��da� od genera�a, by walczy� jak prosty �o�nierz. A przypu��my, �ebym zgin��, co w�wczas sta�oby si� z dzie�em ca�ego mojego �ycia? � Och, mam ju� do�� tego kazania! � przerwa� mu Digory.
� Czy zamierzasz sprowadzi� Po�� z powrotem?
� Mia�em ci w�a�nie powiedzie�, kiedy tak grubia�sko mi przerwa�e�, �e znalaz�em w ko�cu
spos�b na drog� powrotn�.
Te zielone obr�czki pozwalaj� wr�ci� do naszego �wiata.
� Ale przecie� nie da�e� Poli zielonej obr�czki!
� Nie � zgodzi� si� wuj Andrzej, wybuchaj�c okrutnym �miechem.
� A wi�c ona nie mo�e wr�ci�! � zawo�a� Digory. � To przecie� tak, jakby� j� zamordowa�!
� Ona mo�e wr�ci� � powiedzia� wuj Andrzej spokojnie � je�li kto� drugi przeniesie si� do Innego �wiata za pomoc� ��tej obr�czki, zabieraj�c ze sob� dwie zielone: jedn� dla siebie, drug� dla niej.
Dopiero teraz Digory zrozumia�, �e zosta� schwytany w pu�apk�, i wpatrywa� si� w wuja Andrzeja bez s�owa z szeroko otwartymi ustami i poblad�ymi policzkami.
� Mam nadziej� � rzek� w ko�cu wuj Andrzej dobitnym i nieco namaszczonym g�osem, jakby by� wspania�ym wujem, kt�ry w�a�nie da� komu� solidny napiwek i jak�� dobr� rad� � MAM NADZIEJ�, Digory, �e nie oka�esz si� tch�rzem. By�bym naprawd� niepocieszony, gdyby si� okaza�o, �e jeden z cz�onk�w naszej rodziny nie znajdzie w sobie do�� honoru i rycersko�ci, by przyj�� z pomoc�... eeee... damie w niebezpiecze�stwie.
� Och, przesta�! � krzykn�� Digory. � Gdyby� w og�le mia� jaki� honor i to wszystko, sam by� si� tam uda�. Ale wiem dobrze, �e na to ci� nie sta�. Dobra. Widz�, �e musz� to zrobi�. Powiem ci tylko, �e jeste� prawdziwym potworem. Podejrzewam, �e wszystko to dobrze zaplanowa�e�, tak aby ona przenios�a si� tam, nie wiedz�c, co czyni, i abym ja uda� si� w �lad za ni�.
� Ale� oczywi�cie! � przyzna� wuj Andrzej z jadowitym u�miechem.
� Pi�knie. Zrobi� to. Ale jest jeszcze jedna rzecz, kt�r� musz� ci przedtem powiedzie�. A� do dzisiaj nie wierzy�em w �adne czary. Teraz widz�, �e si� myli�em. Je�li tak si� rzeczy maj�, to te wszystkie starodawne opowie�ci o wr�kach i czarach mog� by� mniej lub bardziej prawdziwe. A ty jeste� po prostu przekl�tym, okrutnym czarodziejem, o jakich si� m�wi w tych opowie�ciach. I powiem ci, nigdy jeszcze nie czyta�em takiej, w kt�rej osobnicy twego pokroju nie dostaliby w ko�cu za swoje. Za�o�� si�, �e i ciebie to spotka. I b�dzie to, mam nadziej�, sowita zap�ata.
Ze wszystkich s��w, jakie Digory wypowiedzia� w pracowni wuja, dopiero te ostatnie zrobi�y na nim wra�enie. Poderwa� si�, a na jego twarzy odmalowa�a si� taka zgroza, �e cho� by� prawdziwym potworem, budzi� jednak wsp�czucie. Lecz trwa�o to bardzo kr�tko. W chwil� p�niej zdoby� si� na nieco wymuszony u�miech i powiedzia�:
� Tak, tak, to chyba zupe�nie naturalne dla ch�opca wychowanego w�r�d kobiet. Opowie�ci starej babci, co?... Nie s�dz�, aby� musia� teraz martwi� si� o MNIE, Digory. Czy nie powiniene� raczej niepokoi� si� o losy swojej ma�ej przyjaci�ki? Jest ju� tam od d�u�szego czasu. Je�li czyhaj� na ni� TAM jakie� niebezpiecze�stwa... no c�, by�oby ci chyba przykro, gdyby� przyby� o sekund� za p�no.
� CIEBIE to guzik obchodzi! � zawo�a� Digory ze z�o�ci�. � Niedobrze mi si� robi od tego gadania. Co mam zrobi�?
� Naprawd� musisz si� nauczy� panowa� nad sob�, m�j ch�opcze � rzek� ch�odno wuj Andrzej � bo wyro�niesz na cz�owieka podobnego do ciotki Letycji. No, ale do�� tego. Teraz pos�uchaj uwa�nie.
Wsta�, w�o�y� par� r�kawic i podszed� do sto�u, na kt�rym le�a�a tacka z obr�czkami.
� Zaczynaj� dzia�a� dopiero wtedy � powiedzia�
� gdy dotkn� sk�ry. W r�kawiczkach mog� je podnie��... o, tak jak teraz... i nic si� nie dzieje. Je�li b�dziesz je mia� w kieszeni, nic si� nie stanie, chyba �e w�o�ysz tam r�k� i dotkniesz ��tej obr�czki, znikniesz z tego �wiata. Kiedy ju� b�dziesz w Innym �wiecie, to ZAK�ADAM... oczywi�cie nie zosta�o to jeszcze sprawdzone, ale ZAK�ADAM... �e w chwili, gdy dotkniesz zielonej obr�czki, znikniesz z tamtego �wiata i... ZAK�ADAM... pojawisz si� znowu w tym. Teraz pos�uchaj. Bior� te dwie zielone i wk�adam ci do prawej kieszeni. Zapami�taj to dobrze. PRosto na ZIE-mi�! PR to pocz�tek s�owa �prawa�, a ZIE to pocz�tek s�owa �zielona�. PRosto na ZIEmi�! � i si�gasz do PRawej kieszeni po ZIElon� obr�czk�. Jedna jest dla ciebie, druga dla tej dziewczynki. A teraz we� t� ��t�. Na twoim miejscu za�o�y�bym j� sobie na palec. W ten spos�b na pewno jej nie zgubisz.
Digory ju� mia� dotkn�� ��tej obr�czki, gdy nagle powstrzyma� si�.
� Zaraz � powiedzia�. � A co z moj� matk�? Co b�dzie, jak zapyta, gdzie jestem?
� Im wcze�niej wyruszysz, tym szybciej wr�cisz
� odrzek� wuj Andrzej beztrosko.
� Ale tak naprawd�, to nie wiadomo, czy w og�le wr�c� � zauwa�y� Digory ponuro.
Wuj Andrzej wzruszy� ramionami, podszed� do drzwi, przekr�ci� klucz, otworzy� je i powiedzia�:
� Prosz� bardzo. Jak sobie �yczysz. Id� na d� i zjedz obiad. Zostaw swoj� przyjaci�k� w Tamtym �wiecie. Je�li w tym czasie zostanie po�arta przez dzikie zwierz�ta, je�li si� utopi lub umrze z g�odu albo je�li si� zgubi i zostanie tam na zawsze � pami�taj, �e to b�dzie tw�j wyb�r. Mnie jest wszystko jedno. Tylko dobrze by by�o, �eby� przed podwieczorkiem wpad� do pani Plummer i wyja�ni� jej, �e ju� nigdy nie zobaczy swojej c�reczki, bo ba�e� si� dotkn�� tej obr�czki.
� A niech ci� diabli porw�! � zawo�a� Digory. � Chcia�bym by� teraz tak du�y, �eby ci� r�bn�� w �eb!
Potem zapi�� kurtk�, wzi�� g��boki oddech i podni�s� obr�czk�. I pomy�la� w�wczas, a i p�niej zawsze my�la� tak samo, �e po prostu nie m�g� post�pi� inaczej.
Rozdzia� 3
LAS MI�DZY �WIATAMI
Pracownia wuja Andrzeja nagle znik�a. Na moment wszystko si� zamaza�o, popl�ta�o i zawirowa�o. A potem Digory zobaczy� zielone, mgliste �wiat�o padaj�ce na niego z g�ry i ciemno�� przed sob�. Wygl�da�o na to, �e jest zawieszony w jakiej� przestrzeni; trudno by�o powiedzie�, czy stoi, czy le�y, czy siedzi. Nic go nie dotyka�o. �Chyba jestem w wodzie � pomy�la� Digory. � Albo raczej POD wod�.� Ta my�l go przerazi�a, ale prawie natychmiast poczu�, �e unosi si� szybko do g�ry. A potem jego g�owa wynurzy�a si� nagle na powietrze i po chwili wczo�giwa� si� ju� na g�adki, poro�ni�ty traw� brzeg sadzawki.
Kiedy si� podni�s�, zauwa�y�, �e ani nie jest mokry, ani te� nie �apie z trudem powietrza, jak nale�a�oby oczekiwa� po kim�, kto przed chwil� wynurzy� si� spod wody. Sta� na brzegu niewielkiej sadzawki � ze trzy metry �rednicy � w jakim� lesie. Drzewa ros�y do�� blisko siebie i by�y tak g�sto pokryte li��mi, �e nie prze�witywa� przez nie ani kawa�ek nieba. Przez li�cie s�czy�o si� tylko zielone �wiat�o, ale gdzie� wy�ej musia�o �wieci� mocne s�o�ce, bo zielona po�wiata by�a jasna i ciep�a. Trudno sobie wyobrazi� bardziej cichy las. Nie widzia� tu ani ptak�w, ani owad�w, ani zwierz�t, ani wiatru. Czu� prawie, jak rosn� drzewa. Pr�cz sadzawki, z kt�rej w�a�nie wyszed�, by�o tam mn�stwo innych � sadzawka obok sadzawki, co par� metr�w, jak daleko m�g� si�gn�� wzrokiem. Czu� prawie, jak drzewa pij� korzeniami wod�. Pomimo ciszy i bezruchu by� to bardzo �YWY las. Kiedy Digory pr�bowa� p�niej go opisa�, m�wi�: �By�o to bardzo BOGATE miejsce, tak bogate, jak �wi�teczne ciasto ze �liwkami�.
Najdziwniejsze, �e Digory prawie zupe�nie zapomnia�, w jaki spos�b tu si� znalaz�. W ka�dym razie nie my�la� wcale o Poli, o wuju Andrzeju, a nawet o matce. Nie czu� te� w og�le strachu, podniecenia lub zdziwienia. Gdyby go kto� zapyta�: �Sk�d przyby�e�?�, odpowiedzia�by chyba: �Zawsze tu by�em�. Tak w�a�nie si� czu�: jak kto�, kto zawsze tu by� i nigdy si� nie nudzi�, chocia� tutaj nigdy nic si� nie zdarza�o. Wiele lat p�niej opisywa� to tak: �To nie jest taki rodzaj miejsca, w kt�rym si� co� dzieje. Drzewa wci�� rosn�... to wszystko�.
Digory patrzy� i patrzy� na ten dziwny las i dopiero po d�ugim czasie spostrzeg� pod jednym z drzew jak�� dziewczynk� le��c� na plecach. Powieki mia�a przymkni�te, ale nie do ko�ca, jakby znajdowa�a si� mi�dzy snem a przebudzeniem. A� w ko�cu otworzy�a szeroko oczy, popatrzy�a na niego d�ugo � i nic nie powiedzia�a. A p�niej, po d�ugiej chwili milczenia, przem�wi�a sennym, pe�nym zadowolenia g�osem:
� My�l�, �e gdzie� ju� ciebie widzia�am.
� I ja my�l� podobnie o tobie � rzek� Digory. � D�ugo tu jeste�?
� Och, chyba by�am tu zawsze... Zreszt�... nie wiem. W ka�dym razie od dawna.
� I ja te� � powiedzia� Digory.
� Nie, ty nie. Widzia�am, jak przed chwil� wyszed�e� z sadzawki.
� Tak, chyba tak... � zgodzi� si� Digory nieco zaskoczony. � Musia�em zapomnie�.
Milczeli oboje przez d�u�szy czas.
� Pos�uchaj � odezwa�a si� wreszcie dziewczynka � czy my naprawd� nie spotkali�my si� ju� przedtem? Mam jakie� takie wspomnienie... jaki� obraz w g�owie... ch�opiec i dziewczynka, tacy jak my, �yj�cy zupe�nie gdzie indziej, robi�cy r�ne rzeczy. Mo�e to by� tylko sen.
� Mnie si� �ni�o to samo � rzek� Digory. � O ch�opcu i dziewczynce mieszkaj�cych obok siebie... I co� o chodzeniu po krokwiach. Pami�tam, �e dziewczynka mia�a bardzo brudn� twarz.
� Czy co� ci si� nie pomiesza�o? W moim �nie to w�a�nie ch�opiec mia� bardzo brudn� twarz.
� Nie pami�tam twarzy tego ch�opca � powiedzia� Digory, a w chwil� p�niej doda�: � Hej! A co to takiego?
� Ojej! Przecie� to �winka morska! � zawo�a�a dziewczynka. I rzeczywi�cie, w trawie myszkowa�a
zwyk�a, t�usta �winka morska. Dziwi�o tylko to, �e tu��w mia�a przewi�zany tasiemk�, a na tasiemce ko�ysa�a si� b�yszcz�ca, ��ta obr�czka.
� Patrz! Patrz! � zawo�a� Digory. � Obr�czka! I zobacz! Ty te� masz tak� na palcu. I ja te�.
Teraz dziewczynka usiad�a, po raz pierwszy czym� naprawd� zaciekawiona. Wpatrywali si� w siebie z uporem, chc�c sobie wszystko przypomnie�. A� wreszcie, dok�adnie w tym samym momencie, dziewczynka krzykn�a: �Pan Ketterley!�, a ch�opiec krzykn��: �Wuj Andrzej!� � i wiedzieli ju�, kim s�, i zacz�li sobie przypomina� ca�� histori�. Po kilku minutach o�ywionej rozmowy przypomnieli sobie wszystko. Digory opowiedzia� o nikczemno�ci wuja Andrzeja.
� Co teraz zrobimy? � zapyta�a Pola. � Bierzemy t� �wink� morsk� i wracamy?
� Nie ma si� co spieszy� � odrzek� Digory, ziewaj�c.
� A ja my�l�, �e jest � powiedzia�a Pola. � Tu jest troch� za cicho i za spokojnie. Jest tak... tak sennie. Ty ju� prawie �pisz. Boj� si�, �e je�li za�niemy, to b�dziemy tu po prostu le�e� i spa� do ko�ca �wiata.
� To bardzo przyjemne miejsce.
� Tak, bardzo przyjemne. Ale musimy wr�ci�.
� Pola wsta�a i zacz�a si� skrada� do �winki morskiej. Ale po chwili zmieni�a zamiar.
� Przecie� mo�emy j� tu zostawi� � powiedzia�a. � Tu jest szcz�liwa, a je�li j� zabierzemy do domu, tw�j wuj mo�e z ni� zrobi� co� okropnego.
� Za to mog� da� g�ow� � zgodzi� si� Digory.
� Pomy�l tylko, jak NAS potraktowa�. Ale w�a�ciwie, jak si� dostaniemy z powrotem do domu?
� My�l�, �e musimy wle�� do tej sadzawki. Podeszli bli�ej i stan�li na brzegu, wpatruj�c si�
w g�adk� powierzchni�, odbijaj�c� zielone, g�sto pokryte li��mi ga��zie. Sadzawka wygl�da�a na bardzo g��bok�.
� Nie mamy kostium�w k�pielowych � zuwa�y�a Pola.
� A po co nam kostiumy, g�upia � roze�mia� si� Digory. � Przecie� wejdziemy do �rodka w ubraniach. Nie pami�tasz, �e by�y suche, jak z niej wychodzili�my?
� Umiesz p�ywa�?
� Troch�. A ty?
� No... Nie bardzo.
� Nie s�dz�, by nam to by�o potrzebne � stwierdzi� Digory. � Przecie� chcemy zanurzy� si� jak najg��biej, prawda?
�adne z nich nie by�o zachwycone my�l� o wskoczeniu do sadzawki, ale te� �adne nie wypowiedzia�o tego na g�os. Wzi�li si� za r�ce i na �raz � dwa � trzy!� skoczyli, zamykaj�c oczy. Rozleg� si� g�o�ny plusk. Ale kiedy otworzyli oczy, stwierdzili, �e wci�� stoj�, trzymaj�c si� za r�ce, w zielonym lesie � po kostki w wodzie. Sadzawka mia�a wyra�nie zaledwie kilka cali g��boko�ci. Wyszli z pluskiem na suchy brzeg.
� Co si� sta�o, do licha? � zapyta�a Pola troch� zaniepokojona, ale nie tak przera�ona, jak mogliby�cie si� spodziewa�, bo w tym lesie trudno si� by�o naprawd� czego� ba�. By� zbyt spokojny i ciep�y.
� Och! Ju� wiem! � zawo�a� Digory. � No jasne, to nie mo�e dzia�a�. Mamy wci�� na palcach te ��te obr�czki. Pami�tasz, m�wi�em ci, �e one s�u�� do podr�y w t� stron�. �eby wr�ci�, trzeba u�y� zielonych. Musimy je zamieni�. Masz kieszenie? Dobrze. W�� swoj� obr�czk� do lewej kieszeni. Mam tu w prawej kieszeni dwie zielone. O, jedna jest dla ciebie.
W�o�yli na palce zielone obr�czki i znowu stan�li na kraw�dzi sadzawki. Ale zanim skoczyli, Digory krzykn��.
� Co si� sta�o? � zapyta�a Pola.
� Wpad�a mi do g�owy wspania�a my�l. Czym, wed�ug ciebie, s� te wszystkie sadzawki? \
� Nie rozumiem...
� No, przecie� pomy�l, je�li mo�emy wr�ci� do naszego �wiata, skacz�c do TEJ sadzawki, to czy nie mo�emy znale�� si� zupe�nie gdzie indziej, skacz�c do innej? Za��my, �e na dnie ka�dej jest jaki� �wiat.
� Ale ja my�la�am, �e my ju� jeste�my w tym Innym �wiecie czy Innym Miejscu, jak to nazywa� wuj Andrzej. Przecie� sam powiedzia�e�, �e...
� Ach, guzik mnie obchodzi wuj Andrzej � przerwa� jej Digory. � Nie wierz�, �eby w og�le o tym wiedzia�. Nigdy nie mia� tyle odwagi, by samemu u�y� pier�cieni. Potrafi� tylko m�wi� o JEDNYM Innym �wiecie. A je�li jest ich mn�stwo?
� To znaczy, �e ten las by�by tylko jednym z nich?
� Nie, nie s�dz�, �eby by� w og�le jakim� �wiatem. My�l�, �e to jest co� w rodzaju mi�dzy�wiata.
Pola mia�a nieco g�upi� min�.
� Nie rozumiesz? � zapyta� Digory. � No wi�c pos�uchaj. Pomy�l o naszym ciemnym tunelu pod dachem. To nie jest po prostu jeden z pokoj�w na poddaszu, nale��cych do kt�rego� z dom�w. Ten tunel w pewien spos�b w og�le nie nale�y do �adnego z dom�w. Ale gdy do niego wejdziesz, mo�esz nim i�� i wyj�� w kt�rymkolwiek domu z ca�ego rz�du. A mo�e ten las jest w�a�nie czym� takim? Mo�e to jest miejsce, kt�re nie nale�y do �adnego ze �wiat�w, ale gdy si� ju� je znalaz�o, mo�na z niego przej�� do wszystkich?
� No tak... ale nawet je�li mo�na... � zacz�a Pola, lecz Digory ci�gn�� dalej, jakby jej nie s�ysza�:
� I oczywi�cie to by wszystko wyja�nia�o. W�a�nie dlatego jest tu tak cicho i sennie. Nic tu si� nigdy nie dzieje. Tak jak na Ziemi. To w swoich domach ludzie rozmawiaj�, robi� r�ne rzeczy, jedz�. A w takich mi�dzymiejscach, za �cianami i nad sufitami, i pod pod�og� czy w naszym tunelu, mo�esz si� znale�� w kt�rymkolwiek z dom�w. My�l�, �e z tego miejsca mo�na si� dosta� naprawd� wsz�dzie! Przecie� nie musimy skaka� z powrotem do tej samej sadzawki, przez kt�r� si� tu dostali�my. W ka�dym razie jeszcze nie teraz.
� Las Mi�dzy �wiatami � powiedzia�a Pola rozmarzonym g�osem. � To brzmi bardzo �adnie.
� Dalej! � zawo�a� Digory. � Kt�r� sadzawk� pr�bujemy?
� Pos�uchaj � powiedzia�a Pola � nie mam zamiaru wypr�bowa� �adnej nowej sadzawki, dop�ki nie b�d� mia�a pewno�ci, �e MOG� wr�ci� przez t� star�. Nawet nie wiemy, czy to dzia�a.
� Tak. Wr�ci� i zosta� z�apanym przez wuja Andrzeja, kt�ry nam zabierze pier�cienie, zanim zdo�amy ich u�y�. Nie, dzi�kuj�.
� A czy nie mo�emy wskoczy� do naszej sadzawki i przeby� tylko cz�� drogi w d�? Po prostu, �eby zobaczy�, czy to dzia�a. Je�li b�dzie dzia�a�o, mo�emy zamieni� obr�czki i wr�ci� tu, zanim znajdziemy si� na dobre w pracowni pana Ketterleya.
� Przeby� tylko CZʌ� drogi?!
� No przecie� wynurzanie si� troch� trwa�o. My�l�, �e zanurzanie te� troch� potrwa.
Digory'emu pomys� nie bardzo przypad� do gustu, ale w ko�cu da� za wygran�, bo Pola stanowczo odm�wi�a udzia�u w odkrywaniu nowych �wiat�w, dop�ki nie b�dzie pewna, �e mo�e wr�ci� do starego. By�a dzieln� dziewczynk� i nie ba�a si� r�nych niebezpiecznych rzeczy (na przyk�ad os), ale nie interesowa�o jej a� tak bardzo odkrywanie czego�, o czym nikt dot�d nie s�ysza�. Digory natomiast chcia� pozna� wszystko. Kiedy dor�s�, sta� si� owym s�ynnym profesorem Kirke, o kt�rym mo�ecie przeczyta� w innych moich ksi��kach.
W ko�cu po d�ugiej dyskusji uzgodnili, �e w�o�� na palce zielone obr�czki, chwyc� si� za r�ce i skocz�. Gdy tylko zaczn� si� zbli�a� do pracowni wuja Andrzeja albo tylko do ich starego �wiata, Pola ma zawo�a� �Zamiana!�, a w�wczas oboje natychmiast zamieni� zielone obr�czki na ��te. (�Teraz ju� rozumiesz, po co s� dwa kolory � powiedzia� Digory � �eby si� nie pomyli�.�) Digory upiera� si�, �e to on powinien zawo�a� �Zamiana!�, ale Pola postawi�a na swoim.
W�o�yli zielone obr�czki, wzi�li si� za r�ce i na �raz � dwa � trzy!� skoczyli do sadzawki. Tym razem podzia�a�o. Bardzo mi jest trudno opowiedzie�, co czuli, bo wszystko sta�o si� niezwykle szybko. Najpierw zobaczyli jaskrawe �wiat�a na tle czarnego nieba. Digory by� p�niej przekonany, �e widzieli planety i gwiazdy, i przysi�ga�, �e widzia� z bliska Jowisza, do�� blisko, by rozpozna� jego ksi�yce. Ale prawie w tej samej chwili pojawi�y si� rz�dy dach�w i komin�w, zobaczyli Katedr� �wi�tego Paw�a i zrozumieli, �e patrz� na Londyn, tyle �e mogli widzie� przez �ciany wszystkich dom�w. Zobaczyli posta� wuja Andrzeja, najpierw bardzo zamglon� i jakby przezroczyst�, lecz g�stniej�c� i z ka�d� sekund� coraz bardziej wyra�n�, tak jak w soczewce lunety dostrajanej do odleg�o�ci. Lecz tu� przedtem, zanim sta�a si� prawdziwym, �ywym cz�owiekiem, Pola zd��y�a zawo�a�: �Zamiana!�. Szybko zamienili obr�czki i nasz �wiat rozwia� si� jak sen, a zielone �wiat�o w g�rze robi�o si� coraz mocniejsze i mocniejsze, a� w ko�cu g�owy dzieci wynurzy�y si� nad powierzchni� sadzawki. Wdrapali si� na brzeg. A naoko�o r�s� g�sty las, tak zielony, roz�wietlony i cichy jak zawsze. Pr�bna wyprawa nie trwa�a d�u�ej ni� minut�.
� No i co? � zawo�a� Digory. � Wszystko dzia�a. A teraz: na poszukiwanie przyg�d! Ka�da sadzawka jest ich pe�na. Wypr�bujmy t�.
� Poczekaj! � Pola z�apa�a go za r�kaw. � Czy nie powinni�my zaznaczy� TEJ sadzawki?
Spojrzeli na siebie i twarze im poblad�y, gdy zrozumieli, co chcia� przed chwil� zrobi� Digory. Bo przecie� w lesie by�y tysi�ce sadzawek, a wszystkie jednakowe, podobnie jak drzewa, wi�c gdyby tylko raz opu�cili sadzawk� prowadz�c� do naszego �wiata bez zrobienia przy niej jakiego� znaku, to szansa ponownego jej odnalezienia r�wna�aby si� w najlepszym razie jednej do stu.
Digory'emu r�ce si� troch� trz�s�y, gdy otwiera� scyzoryk i wycina� d�ugi pas darni na brzegu sadzawki. Gleba pachnia�a przyjemnie, a jej kolor � czerwono-br�zowy � wyra�nie si� odcina� od zieleni trawy.
� To dobrze, �e przynajmniej JEDNO z nas ma troch� oleju w g�owie � powiedzia�a Pola.
� Nie musisz si� tym wci�� chwali� � burkn�� Digory. � A w og�le nie marud�, okropnie jestem ciekawy, co nas czeka w jednej z tych sadzawek.
Pola odpowiedzia�a mu co� niezbyt mi�ego, a on odpowiedzia� jej jeszcze bardziej ostro. Sprzeczka trwa�a kilka minut, ale nie s�dz�, by warto by�o dok�adnie j� opisywa�. Przejd�my od razu do chwili, w kt�rej oboje stali ju� � z bij�cymi sercami i nieco przera�onymi twarzami � na kraw�dzi nie znanej sadzawki, z ��tymi obr�czkami na palcach. Raz jeszcze chwycili si� za r�ce i raz jeszcze zawo�ali: �Raz � dwa
� trzy!�
Plusk! I raz jeszcze okaza�o si�, �e wskoczyli do ka�u�y. Zamiast znale�� si� w nowym �wiecie, stali znowu po kostki w wodzie, ju� drugi raz tego ranka (je�eli to by� ranek; w Lesie Mi�dzy �wiatami pora dnia wydawa�a si� nigdy nie zmienia�).
� Niech to piorun trza�nie! � zawo�a� Digory.
� Co si� tym razem sta�o? Przecie� w�o�yli�my ��te obr�czki. Wuj m�wi�, �e ��te s�u�� do podr�y na zewn�trz.
Prawda by�a taka, �e wuj Andrzej, kt�ry nie mia� zielonego poj�cia o istnieniu Lasu Mi�dzy �wiatami, myli� si� te� co do w�a�ciwo�ci pier�cieni. ��te nie oznacza�y wcale �na zewn�trz�, a zielone nie oznacza�y �z powrotem�, w ka�dym razie nie w ten spos�b, jak my�la�. Wszystkie pier�cienie zrobione by�y z py�u, kt�ry pochodzi� z tego w�a�nie Lasu. Ale jedynie materia�, z kt�rego zrobiono ��te pier�cienie, mia� moc przenoszenia ka�dego do Lasu: by� to pyl, kt�ry chcia� wr�ci� na swoje miejsce, czyli do Mi�dzy�wiata. Natomiast materia�, z kt�rego by�y zrobione zielone pier�cienie � przeciwnie: chcia� opu�ci� swoje dawne miejsce, dlatego te� zielony pier�cie� przenosi� w�a�ciciela z Lasu do jakiego� �wiata. Jak widzicie, wuj Andrzej zajmowa� si� rzeczami, kt�rych do ko�ca nie rozumia�, jak zreszt� bywa z wi�kszo�ci� czarodziej�w. Oczywi�cie Digory te� nie zna� dobrze w�a�ciwo�ci pier�cieni, ale kiedy przedyskutowa� z Po�� wszystkie mo�liwo�ci, postanowili wypr�bowa� zielone z now� sadzawk�, po prostu po to, �eby zobaczy�, co si� stanie.
� Je�li ty si� nie boisz, to i ja nie � powiedzia�a Pola. Nie oznacza to, �e by�a taka odwa�na. Tak naprawd�, w g��bi serca, by�a teraz pewna, �e w nowej sadzawce nie dzia�aj� ani ��te, ani zielone pier�cienie, wi�c nie ma si� czego ba�. Nie jestem ca�kiem pewien, czy Digory nie my�la� podobnie. W ka�dym razie, kiedy w�o�yli zielone obr�czki na palce, stan�li na kraw�dzi sadzawki i wzi�li si� za r�ce, z ca�� pewno�ci� czuli si� o wiele lepiej i o wiele mniej uroczy�cie ni� za drugim razem.
� Raz � dwa � trzy! Naprz�d! � zawo�a� Digory. I skoczyli.
Rozdzia� 4
DZWON I M�OTEK
Tym razem nie mieli �adnych w�tpliwo�ci. Czary dzia�a�y. Opadali z wielk� szybko�ci� w d�, najpierw przez ciemno��, potem przez jak�� pl�tanin� m