7948
Szczegóły |
Tytuł |
7948 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7948 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7948 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7948 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ljuben Dilov �� � � Noworoczna Tragedia
� � Nie opowiedzia�bym tego wstydliwego wydarzenia, poniewa� jego g��wny bohater - m�j najlepszy przyjaciel - jest ambitny i bardzo to wszystko prze�ywa, ale zdenerwowa� mnie szum, jaki tak lekkomy�lnie podnios�y �rodki masowego przekazu z tego powodu, �e jaki� tam robot obroni� prac� doktorsk� z filozofii na temat: "Maszyna przyjacielem i obro�c� cz�owieka".
� � Jestem mineralogiem i od trzech lat pracuj� na Tytanie, najwi�kszym satelicie Saturna, tote�, oczywi�cie, nie jestem ani te� nie mog� by� przeciwnikiem maszyny. W truj�cej atmosferze Tytana bez maszyn nie m�g�bym zrobi� nawet jednego kroku, a c� dopiero grzeba� si� pod jego wiecznymi �niegami w poszukiwaniu rzadko spotykanych minera��w. Ale by� mo�e w�a�nie dlatego, �e zaw�d m�j bezpo�rednio zwi�zany jest z przyrod�, tkwi we mnie odwieczna ostro�no�� i nieufno�� do ka�dego nowego wytworu my�li technicznej. M�j kolega po fachu i przyjaciel Iwan, kt�rego nazwisko, ze wspomnianych ju� wy�ej wzgl�d�w, przemilcz�, my�li podobnie jak ja i ca�a tragedia w tym, �e wszystko to przytrafi�o si� w�a�nie jemu, a nie kt�remu� z tych lekkomy�lnych klakier�w �wie�o upieczonego doktora filozofii...
��� Zdarzy�o si� to miesi�c temu, akurat na Nowy Rok. Mieli�my �wi�towa� go razem � nimi, ale poniewa� nie zadzwonili wcze�niej, pomy�la�em sobie, �e pewnie Iwan nie zd��y� wr�ci�. Przebywa� w�wczas w, delegacji na Ziemi i zawiadomi� �on�, �e zatrzyma�y go do�wiadczenia, kt�re nale�a�o przeprowadzi� w ziemskich warunkach, jednak obieca�, �e si� postara, aby za wszelk� cen� wr�ci� na �wi�ta.
� � Zadzwoni�em do nich wieczorem. Na ekranie pojawi�a si� na chwil� �ona Iwana i natychmiast wy��czy�a obraz. Pomy�la�em sobie, �e zapewne wysmarowa�a si� jakim� kosmetykiem i dlatego obdarowuje mnie tylko g�osem.
� � - Nie ma go - odparta bliska p�aczu. - Nie wr�ci�.
� � - Iwanie - zwr�ci�em si� do niej. - Nie martw si� bez potrzeby. Po prostu nie dosta� biletu na kosmolot. Wiesz przecie�, co si� dzieje przed Nowym Rokiem.
� � - Nie jestem Iwan, tylko Iwon! - obruszy�a si� gniewnie.
� � - Wybacz.
� � - Jak d�ugo jeszcze mam ci wybacza�? - odpar�a rozgniewana zupe�nie nie na �arty, ale jednak nie pojawi�a si� na ekranie.
� � C� na to poradz�: on - Iwan, ona - Iwon. On przynajmniej si� nie z�o�ci, kiedy si� pomyl�. Uwa�nie podj��em rozmow� i tym razem pomy�ka nie by�a a� tak du�a.
� � - Iwonie - zaproponowa�em. - Wobec tego przyjd� do nas. Przecie� w Nowy Rok nie b�dziesz stercze� w domu sama jak palec.
� � Jednak Iwon z rozdra�nieniem rzuci�a w moj� stron� "przyjemnej zabawy" i wy��czy�a si�.
� � Po sztucznych ogniach zadzwoni�em znowu, aby wraz z �on� z�o�y� jej �yczenia noworoczne, ale nikt si� nie odezwa�. Pomy�leli�my sobie, �e pewnie sp�dza �wiata poza domem, a �ona cho� niby to si� przyja�ni� - stwierdzi�a:
� � - Ta pary�anka nawet na Tytanie znalaz�a spos�b, �eby swojemu �lubnemu przyprawi� rogi.
� � �ona po prostu chcia�a jej dogry��. Po�r�d metanowych pustyni Tytana nie ma takiego miejsca, gdzie mo�na by si� ukry� bez skafandra, za� w skafandrze, nawet tylko wzrokiem, flirtuje si� nie tak �atwo. Tych kilka hoteli bez wzgl�du na pora roku przepe�nionych jest grupami turystycznymi, a na noworoczny nap�yw go�ci w Dolinie Milczenia montuje si� nawet tymczasowe hermetyczne baraki.
� � Ciekawe co za idiota tak j� nazwa�, skoro we wszystkich dolinach Tytana, jak r�wnie� na jego szczytach, milczenie jest to samo. Zapewne by� to kto� z agencji Tytantourist. Ale mimo wszystko okaza� si� m�drzejszy od swoich klient�w, bowiem mieszka�cy Ziemi tak bardzo spragnieni s� ciszy, �e wystarczy zaproponowa� im tydzie� w jakiej� Dolinie Milczenia, aby natychmiast z gotowo�ci� wysup�ali wszystkie swoje oszcz�dno�ci. Ale kiedy do tych prowizorycznych barak�w wci�ni�tych zostanie kilka tysi�cy ludzi, nast�puje takie milczenie, �e cz�owiek got�w jest zmyka� a� na drugi koniec Uk�adu S�onecznego.
� � Nast�pnego dnia Iwon zbudzi�a nas bardzo wcze�nie. Szampan musowa� jes�cze w moim m�zgu i zapewne nie bez trudno�ci przyszed�bym do siebie, gdyby nie to, �e tym razem Iwon nie chowa�a twarzy. Ca�a by�a we �zach.
� � - B�agam ci�, przyje�d�aj natychmiast!
� � - Co si� sta�o?
� � - Przyje�d�aj, sam zobaczysz!
� � Poniewa� na zewn�trz jest niebezpiecznie i trzeba bardzo uwa�a�, w�o�y�em skafander. Z gara�u wypchn��em rakietowe sanie, ale zanim je zapali�em up�yn�o sporo czasu. Chocia� mieszkamy po stale o�wietlonej przez Saturna stronie i mimo �e istnieje atmosfera, na Tytanie panuje kosmiczny ch��d. �ona chcia�a pojecha� ze mn�, ale j� odes�a�em. Iwon wzywa�a tylko mnie. Mog�o to by� co� nie na kobiece nerwy.
� � Solidnie si� sp�ni�em, tote� kiedy Iwon otworzy�a mi hermetyczne drzwi �luzowego korytarza, wydawa�a si� zupe�nie spokojna. Jej oczy by�y suche, cho� nadal p�on�y, pe�ne jakiego� przejmuj�cego b�lu. Zdejmuj�c kask spyta�em j�, czy b�d� musia� zosta� na d�u�ej i czy mam zdejmowa� skafander. Skin�a tylko g�ow� i wbieg�a z powrotem do holu. Zaintrygowany zdj��em skafander, uczesa�em si� - mimo wszystko by� przecie� Nowy Rok - i zapuka�em do drzwi.
� � - Wejd�, wejd� - dobieg� ze �rodka g�os Iwon. Wyprostowana niczym wartownik stercza�a za wysokim opar ciem nadmuchiwanego szezlonga, w kt�rym z przymkni�tymi oczami, przykryty kocem pod sam� brod� spoczywa� Iwan. Jego twarz mia�a barw� �niegu z okolic, gdzie wi�cej bywa domieszek siarkowych ni� metanowych: ��tobia��, lecz pozbawion� owego przyjemnego z�ocistego po�ysku, za to z fioletowymi cieniami, jakie na �nieg rzucaj� ska�y, gdy Saturn o�wietla je z ukosa swym cielistym blaskiem. Z przymkni�tymi powiekami wydawa� si� by� pogr��ony w chorobliwym �nie.
� � - Ludzie, co si� sta�o? - zawo�a�em z przesadnym o�ywieniem, w nadziei, �e to co si� wydarzy�o, nie oka�e si� a� tak straszne. Odpowiedzia�o mi milczenie. Prawdziwe, nie takie, jak to w Dolinie Milczenia. Zbli�y�em si� do przyjaciela, z�o�y�em d�o� na jego czole, za� on chwyci� nagle moj� r�k�, przycisn�� j� do oczu i zaszlocha�:
� � - Bracie!
� � - Sp�jrz tylko - do czego do�yli�my! - zawo�a�a Iwon i z jakim� okrucie�stwem szarpn�a koc.
� � Teraz nie potrafi� ju� powiedzie�, co dok�adnie poczu�em na widok, jaki rozpostar� si� przede mn�: Prawdopodobnie nie by�o to tylko jedno uczucie. Zapewne nast�powa�y po sobie r�ne stany uczuciowe, a� w ko�cu wszystko uleg�o wymieszaniu.
� � Zanim Iwan w panice ponownie zarzuci� na siebie koc, zd��y�em ujrze� r�owobia�e, pulchne kobiece uda, kszta�tne n�ki, zaokr�glone kolanka...
� � Uznawszy to za jaki� noworoczny, przyniesiony z Ziemi numer, roze�mia�em si� z rozbawieniem.
� � - Poka� no, poka� jeszcze raz!
� � Jednak�e Iwan znowu wyszlocha� swoje dramatyczne "bracie", r�wnie� wygl�d jego �ony wskazywa� na to, �e ze mnie nie �artuj�.
� � - Ale co si� sta�o? M�wcie wreszcie - odezwa�em si� ponownie skonsternowany.
� � Iwon wykrzykn�a niemal�e histerycznie:
� � - Niech ci sam opowie, ten sko�czony dure�!
� � - Iwon... - zwr�ci�em si� do niego.
� � - Aha - z�o�liwie zatriumfowa�a Francuzka. - Ot� to ! Teraz to ju� nie jest �aden Iwan, tylko Iwon. Spokojnie mo�esz si� do niego tak zwraca�.
� � - Wybaczcie, ale te wasze imiona... - wyj�ka�em. - Co si� sta�o?
� � - To przez ciebie, mi�a! - cieniutkim g�osikiem pisn�� m�j przyjaciel, ale Iwon wykrzykn�a znowu:
� � - Zawsze ja jestem winna! Zawsze przeze mnie...
� � - Lepiej zostaw nas samych - rozgniewa�em si� w ko�cu. Moje sanie s� gotowe. We� je i jed� do mojej �ony, �eby jej si� nie nudzi�o.
� � - Aha, jeszcze czego! - zaatakowa�a mnie znowu.
� � Zg�upia�em zupe�nie. Usiad�em na oddalonym krze�le, za�o�y�em r�ce i o�wiadczy�em z wyrzutem:
� � - Czekam dok�adnie dwie minuty. Je�li przez ten czas nie dowiem si�, po co mnie wezwali�cie, odchodz�. I to na zawsze! Iwon zerwa�a si� na r�wne nogi i niecierpliwie uderzy�a m�a po ramieniu.
� � - Czekaj no, czekaj. Ale my musimy go pilnowa�, bo teraz ten dure� chce popetni� samob�jstwo. Mo�e jak nic wyskoczy� na zewn�trz bez skafandra.
� � Poruszy�em si� na krze�le i ostentacyjnie spojrza�em na sw�j chronometr.
� � - Ty pewnie te� nic nie poradzisz - podj�� tymczasem przyjaciel swoim dziwnie cienkim g�osikiem. - Iwon dzwoni�a ju� wsz�dzie, wszyscy �wi�tuj�. A wiesz przecie� co to znaczy mie� do czynienia z robotami. Wi�kszych biurokrat�w �wiat nie widzia�.
� � Nadal nic nie rozumiem - zagrozi�em, postukuj�c palcem w szk�o chronometru.
� � - No przecie� ci m�wi�. Przynajmniej ty przesta� mnie m�czy�. Widzia�e� w jakim jestem stanie. �adnej innej mo�liwo�ci powrotu nie by�o. Do ostatniej chwili czeka�em na rezultaty. Zreszt� miejsca w kosmolotach zarezerwowane by�y, zanim jeszcze wyruszy�em na Ziemi�. Poza tym wi�kszo�� kosmolot�w ju� odlecia�a. W biurze podr�y mi m�wi�: jedyne wyj�cie to teletransportacja. Nie tylko dla mnie, dla ca�ej ludzko�ci. Niepotrzebnie si� jej obawiamy. Prosz� nie uog�lnia�, zez�o�ci�em si� na nich, ludzko�� w tej chwili mnie nie interesuje, powiedzcie mi lepiej, jak mam si� dosta� na Nowy Rok na Tytana. Nie jestem rozpieszczonym turyst�, tam jest moje miejsce pracy, �ona na mnie czeka, praca tak�e. A oni swoje: teletransportacja. Co prawda wychodzi troch� dro�ej, zak�ady pracy z ich biurokracj� wci�� jeszcze nie dop�acaj� delegowanym r�nicy w cenie, tak�e baga� otrzyma�bym p�niej, towarowym kosmolotem, ale za to wci�gu p�torej godziny by�bym na Tytanie. W innym razie - za dwa tygodnie! C� mia�em pocz��? Zgodzi�em si�. Przecie� Iwon jest tak bardzo zazdrosna, �e gdybym nie wr�ci� na Nowy Rok, pewnie wydrapa�aby mi oczy.
� � - No jasne! To my zawsze jeste�my winne - wojowniczo wtr�ci�a Francuzka. - Stale jeste�my przyczyn� wszystkich waszych nieszcz��!
� � Nie zwraca�em na ni� uwagi. Takie w�a�nie, dosy� wybuchowe, s� nasze �ony na Tytanie. Wci�� z jednym i tym samym m�czyzn�, stale w hermetycznych pomieszczeniach lub skafandrach, staj� si� nerwowe. Dobrze, �e Iwan r�wnie� nie da� si� sprowokowa� i ci�gn�� dalej:
� � - Nie my�lcie, �e z teletransportacj� posz�o mi g�adko! Ludzie podr�uj� jak zwariowani. Zaledwie na dwie godziny przed Nowym Rokiem uda�o mi si� znale�� miejsce. Wystrzeliwali nas grupami.
� � Westchn�� dr��cym g�osem i umilk�.
� � - I jak ci posz�o? Opowiadaj�e! - ponagli�em go.
� � Je�li chodzi o mnie, to nawet jeszcze nie by�em na stacji teletransportacyjnej, kt�r� niedawno wybudowano u nas na Tytanie. Nie wiem, czy odwa�y�bym si� kiedy� z niej skorzysta�. My, geolodzy z regu�y jeste�my troch� konserwatywni. Bardzo mo�liwe, �e teletransportacja jest rzeczywi�cie przysz�o�ci� ludzko�ci, a nawet genialnym, rewolucyjnym i B�g wie jeszcze jakim odkryciem lub wynalazkiem, jednak przynajmniej w moim odczuciu jest w niej co� uw�aczaj�cego ludzkiej godno�ci. �eby ca�kiem nagiego cz�owieka zamkn�� w jakiej� tam kabinie reaktora, roz�o�y� go w niej na kwanty i tutti quanti, i w takim stanie wystrzeli� w Kosmos, by potem na jakiej� tam planecie posk�ada� to wszystko na nowo t Co prawda dzi�ki temu mo�emy porusza� si� z mo�liwie najwi�ksz� szybko�ci�, szybko�ci� �wiat�a, ale mimo to nigdy nie zgodzi�bym si�, aby mnie roz�o�ono na kwanty. To sprzeczne z natur�.
� � - Czy chocia� by�o to ciekawe? - zainteresowa�em si�. - Co czu�e� wtedy, gdy...
� � - Lepiej mnie spytaj, co teraz czuj�! - j�kn��.
� � - Dlaczego?
� � - Jak to dlaczego? Cz�owieku, czy� ty nie widzia�?
� � Dopiero teraz wszystko sta�o si� dla mnie jasne. Znaj�c wra�liwo�� Iwana, st�umi�em u�miech i wykrzykn��em:
� � - Ojejku, wi�c to dlatego! Poka� no!
� � Zerwa�em si� z krzes�a i si�gn��em do koca, ale Francuzka uderzy�a mnie po r�ce.
� � - Przecie� ju� widzia�e�! Tu nie ma nic do ogl�dania.
� � W oczach zal�ni�y mi pulchne, bia�or�owe uda, b�ysn�y zaokr�glone kolanka... Nuda na Tytanie rozwin�a nasz� wyobra�ni� o wiele bardziej, ni� to ma miejsce na Ziemi.
� � - Jak to si� sta�o? - spyta�em, zawstydzony troch� sw� wyobra�ni�.
� � - Sk�d mog� wiedzie�. M�wi�em ci przecie�, jaki by� �cisk. Wystrzeliwali nas grupami. Kto wie, gdzie i jakim sposobem dosz�o do pomy�ki i jak widzisz, ca�a moja dolna po�owa jest kobieca.
� � - Rany boskie! - zawo�a�em, zmuszaj�c si� do wsp�czucia. Ale na stacji odbiorczej...
� � - Roboty! - wybuchn��. - Nowy Rok, cz�owieka nie u�wiadczysz. Nawet ubranie przepad�o. Powiedzieli, �e linia jest nowa i prowadzi przez stref� asteroidaln�, tote� takie pomy�ki s� mo�liwe. Podobno dop�ki nie wykryj�, dok�d polecia�a moja dolna potowa, nic nie mog� poradzi�. Jak dotychczas �adna stacja nie zg�osi�a pomy�ki. Powiedzieli mi: niech pan uda si� do domu w takim stanie, my pana odszukamy. Jeszcze w dodatku mnie strasz�: Niech pan uwa�a, ponosi pan odpowiedzialno�� za cudz� doln� po�ow�. Co za bezczelno��! Tak jak bym nie posiada� si� ze szcz�cia, �e mog� w takim stanie pokaza� si� swojej �onie! I to na Nowy Rok! �miej si�, �miej ! - wybuchn�� wreszcie widz�c, �e ledwie si� powstrzymuj�, by nie parskn�� �miechem.
� � - Iwanie - zwr�ci�em si� do Francuzki - moje noworoczne wyrazy wsp�czucia.
� � I wybieg�em do toalety.
� � Za�miewa�em si� tak d�ugo, a� rozbola�y mnie mi�nie brzucha, po czym przemy�em twarz zimn� wod� i wreszcie uprzytomni�em sobie powag� sytuacji! Ale jak mog�em pom�c swemu koledze po fachu i przyjacielowi? I czy w og�le by�o to mo�liwe? Jeszcze od biedy poliwizor potrafi� jako� tam rozebra� na cz�ci, ale na technice tej przekl�tej teletransportacji w .og�le si� nie znam. Nie potrafi� sobie wyobrazi�, jak mog�o doj�� do pomy�ki i w jaki spos�b dokona si� zamiany. Chirurg najprawdopodobniej tego nie za�atwi. Nie mo�na tak po prostu przekroi� cz�owieka na p�, a potem zszy� go z powrotem, zapewne wszystko jest nawet nie na molekularnym, a na submolekularnym poziomie.
� � Wychodz�c z toalety na korytarz us�ysza�em nieprzerwany terkot dzwonka u wej�ciowej �luzy, kt�ry grzmia� tak, jakby si� zaci��. Gdy otworzy�em hermetycznie zamkni�te, opancerzone drzwi, wtoczy� si� przez nie jaki� ubrany w jaskrawoczerwony skafander kolos. W takich ordynarnych skafandrach spaceruj� po Tytanie jedynie tury�ci. Rozdaje je im agencja, aby m�c na odleg�o�� rozpozna� swoje stado. Przybysz zacz�� wymachiwa� ramionami nad moj� g�ow�, ale oczywi�cie nie s�ysza�em go, poniewa� m�wi� przez he�mofon. Pokaza�em mu na migi, �e je�li chce mnie o co� zapyta�, to powinien przynajmniej zdj�� he�m. Nieznajomy gor�czkowo zaj�� si� t� najwidoczniej niezwyk�� dla niego czynno�ci�, tote� zmuszony by�em przyj�� mu z pomoc�.
� � - Czy pan nazywa si� Iwan taki to a taki? - wyrzuci� z siebie, wydobywszy wreszcie du�� g�ow� z he�mu, przyjrza� mi si� dysz�c ci�ko i stwierdzi�: - Nie, to nie pan. Gdzie on jest?
� � Wskaza�em palcem przez rami� i nieznajomy z ca�ym impetem rzuci� si� do drzwi holu. W chwil� potem ujrza�em go jak pada przed szezlongiem na kolana. Odrzuciwszy koc ze skulonego pod nim Iwana zawo�a�:
� � - To ona! To ona!
� � Po czym w upojeniu zacz�� ca�owa� stopy i kolana mojego przyjaciela, to znaczy to, co przyczepiono mu podczas teletransportacji. Iwon i Iwan wpadli w takie os�upienie, �e zamarli bez ruchu. Z ogromnym trudem zdo�a�em odsun�� t� ludzk� bry�� od n�g i... Popchn��em go w stron� krzes�a, na kt�rym wcze�niej siedzia�em i krzykn��em na niego:
� � - Prosz� si� zachowywa� przyzwoicie! Gdzie pan si� znajduje? - I ponawiaj�c bezskuteczne pr�by usadowienia go na krze�le, zawo�a�em do wci�� jeszcze oniemia�ej Francuzki: - Daj mu jak�� swoj� sukienk� albo spodnie, niech tak nie siedzi!
� � Iwon wybieg�a do drugiego pokoju po ubranie, za� w tym czasie kolos wskazuj�c na Iwana, kt�ry wstrz��ni�ty jego krzykiem zarzuci� na siebie koc, przykrywaj�c wreszcie ten zdumiewaj�cy na Tytanie widok, zawo�a� tragicznie:
� � - Ale� to moja �ona!
� � Wszystko by�o ju� dla mnie jasne, tote� zdo�a�em si� opanowa�.
� � - Czy jest pan pewny, �e tak w�a�nie wygl�da pa�ska �ona? Niech no pan si� przyjrzy uwa�niej.
� � Zamiast tego kolos za�amany run�� na krzes�o. - och, ja oszalej�!
� � - Wszystkim nam to grozi - powiedzia�em wsp�czuj�co. - Napije si� pan czego�?
� � - Prosz� mi wybaczy�, �e tak... - przeprosi� mnie. Ale niech pan sobie wyobrazi moj� sytuacj�. Wczoraj wzi�li�my �lub i natychmiast wyruszyli�my na Re�, s�siedniego satelit� Saturna. Postanowili�my sp�dzi� tam Nowy Rok i miodowy miesi�c. I �eby nam, akurat nam, przytrafi�o si� co� takiego...
� � Poczu�em jak ponownie ogarnia mnie fala �miechu, a nie by�o tu nic �miesznego, prawdziwa tragedia. Wyb�ka�em z trudem: - Czy adres dosta� pan na stacji? A gdzie obecnie znajduje si� pa�ska �ona?
� � J�kn�� ponownie:
� � - Och, ona nie jest z jego po�ow�t
� � - Cooo! - rykn�� Iwan z szezlonga. - Wiec gdzie jest?
� � - Nie wiem. Na stacji nie wiedz� taka�. Trzeci poszkodowany jeszcze si� nie zg�osi�.
� � - A pa�ska �ona... - nie uda�o mi si� sformu�owa� pytania, poniewa� nadal mia�em przed oczami jej m�ode wspania�o�ci, lecz on zrozumia�, o co mi chodzi.
� � - Ma obc� kobiec� po�ow�.
� � - No c�, przynajmniej ma pan ca�� kobiet� - pozwoli�em sobie na u�miech.
� � - Jak� tam kobiet� - zap�aka�. - Ta druga po�owa nale�y do jakiej� stuletniej starowiny.
� � - Rany boskie! - wyj�ka�em i znowu wybieg�em do toalety. Gdy wraca�em, osadzi� mnie w miejscu jego krzyk:
� � - Prosz� nie wchodzi�!
� � Wszed�em, poniewa� przestraszy�em si�, �e ten dzikus m�g�by memu przyjacielowi co� zrobi�.
� � - Ej�e! - zawo�a� i rozpostar� koc.
� � Iwan ubiera� swoj� doln� po�ow� w przyniesione przez Iwon ubranie.
� � - St�j tam! - rozkaza�a mi Iwon.
� � - Co� takiego! - powiedzia�em. - Od kiedy to Iwan wstydzi si� przebiera� w mojej obecno�ci? Na studiach mieszkali�my w tym samym pokoju.
� � - Ej, panie - pogrozi� mi zwalisty m�odo�eniec i jeszcze gorliwiej zas�oni� kocem mojego przyjaciela. -Niech no pan nie udaje, �e pan nie wie, o co chodzi! A w og�le, co pan tu robi?
� � - Iwanie - rzek�em. - Czy mam sobie p�j��?
� � Francuzka przestraszy�a si�.
� � - Ale� sk�d! St�j tutaj, kto wie, co takiemu mo�e jeszcze wpa�� do g�owy.
� � - Zawo�am milicj� - zagrozi�em mu.
� � Turysta-nowo�eniec nie wiedzia�, �e na Tytanie nie ma milicji, tote� zawo�a� z entuzjazmem:
� � - Bezzw�ocznie! Ona powinna mie� ochron�.
� � - Cz�owieku, kto? I przed kim?
� � Nie odpowiedzia� na moje pytanie, poniewa� do g�owy wpad�o mu co� nowego.
� � - Bardzo prosi�, niech pan poleci ze mn� na Re�. Zgoda?
� � Iwan, kt�ry w�a�nie przygl�da� si� swym �miesznie zmienionym w kraciastych spodniach �ony nogom, szybko wepchn�� je z powrotem pod koc.
� � - Ja bardzo prosz�. Pojedzie pan ze mn�, nieprawda�? Co prawda tylko cz�ciowo, ale jednak nale�y pan do mnie.
� � Iwan poparzy� na niego skonsternowany, ale Iwon zachowuj�c zimn� krew zwr�ci�a si� do mnie zjadliwie.
� � - Czy nie ma sposobu, aby tego wariata wyp�dzi� z mojego domu?
� � - To o panu mowa - zwr�ci�em si� do niego.
� � - Ale dlaczego mia�bym by� wariatem? Czy� nie mam prawa...
� � - Precz!- wrzasn�� Iwan z szezlonga. - Niech si� pan wynosi! Precz!
� � - Aaa - skonstatowa� m�odo�eniec z godno�ci�. - Nie rusz� si� st�d. Albo pan ze mn� poleci, albo...
� � - Albo? - pochyli�em si� nad nim z zaci�ni�tymi pi�ciami, cho� zwa�ywszy, �e by� dwa razy silniejszy ode mnie, by�o to czyste szale�stwo, a poza tym lekkomy�lno��, bowiem Iwan w tym stanie zapewne nie okaza�by mi m�skiej pomocy.
� � A jednak podzia�a�o to na niego.
� � - Ale ja nie mog� pana tak zostawi� - zap�aka� znowu. Wszystko mo�e si� zdarzy�.
� � - B�d� jej pilnowa� - obieca�em.
� � - Aha, ju� ja wiem jakie to b�dzie pilnowanie? A tak w og�le to jeszcze mi pars nie wyja�ni�, co pan tu robi. Ma pan przecie� �on�; a... O ile wiem, na odleg�e planety nie wysy�a si� kawaler�w.
� � - Obywatelu - zwr�ci�em si� do niego. - Rozumiem wasz� m�k� i wsp�czuj� wam, co jednak nie upowa�nia was do nieprzyzwoitego zachowania. Prosi� przesta� m�czy� mojego przyjaciela, on i tak jest bliski samob�jstwa.
� � Kolos, kt�ry najwidoczniej mia� bardzo bujn� wyobra�ni�, z przera�enia skoczy� jak oszala�y.
� � - Przecie� zabije pan moj� �on�!
� � - Widzisz Iwon - rzek�em. - Chcesz si� porwa� nie tylko na siebie, ale tak�e na drugiego cz�owieka. A to ju� nie samob�jstwo, lecz zab�jstwo.
� � - Wiec co mam robi�? - zap�aka� piskliwym g�osikiem m�j przyjaciel.
� � - B�dziemy czeka� - rzek�em ra�no. - I ju�.
� � C� innego mia�em mu powiedzie�, co nam pozostawa�o? Aby uspokoi� m�odo�e�ca, wezwa�em �on�. Poskromi�o go to, lecz jak si� okaza�o, nape�ni�o Iwon ci�g�ym l�kiem. Nieustannie kr�ci�a si� w pobli�u, ani na moment nie zostawiaj�c nas samych, cho� Iwan na pewno mia� ochot� porozmawia� ze mn� po m�sku. W pewnej chwili spyta�em go, jak si� czuje. Odpar�: "Bardzo dziwnie". Twierdzi�, �e przychodz� mu do g�owy r�ne nie jego my�li, rozmaite idiotyczne obrazy, jakie� fluidy pe�zaj� mu po ciele od st�p a� po czubek g�owy... Jednak nie powiedzia� jakie my�li, jakie obrazy. Zreszt� czy� m�g� to uczyni� w obecno�� dwu kobiet, kt�re kr��y�y wok� niego niczym zazdrosne tygrysice...
��� Nowo�eniec zacz�� regularnie odbywa� loty planetolotem mi�dzy Re� i Tytanem, mi�dzy g�rn� i doln� po�ow� swej �ony, raz po raz zasypuj�c nas coraz bardziej rozpaczliwymi komunikatami: pannie m�odej sypn�y si� starcze w�siki, ma w�ochate brodawki i B�g wie co jeszcze...
� � Iwanowi natomiast rosn� piersi: Chcia�em je zobaczy�, ale �ona mi nie pozwoli�a. "Te� co� - powiedzia�a - piersi nie widzia�e�".
� � A przekl�ta staruszka ani my�li si� ujawnia�. Wida� dobrze si� czuje z m�od� doln� po�ow� mojego przyjaciela. Trwaj� intensywne poszukiwania, ale zanim zostanie przetrz��ni�tych dziewi�� satelit�w Saturna... A przecie� r�wnie dobrze mog�a wr�ci� na Ziemi� lub uda� si� na jak�� inn� planet�.
� � A my siedzimy i czekamy. Nie mo�emy si� zaj�� prac� ani rodzin�. Ja pilnuj� przyjaciela, �eby nie pope�ni� samob�jstwa. Moja �ona pilnuje mnie, abym si� do niego nie zbli�a�. A Iwon �ledzi nas wszystkich. Trudno dociec, czy o jego po�ow� tak si� boi, czy te� o obc�, ale stale jest w pobli�u. I kiedy Iwan kr�c�c ty�eczkiem, zalotnym krokiem rusza do toalety, albo �azienki, regularnie si� k��cimy, kto powinien mu towarzyszy� m�czyzna czy kobieta, aby nie wymkn�� si� na zewn�trz bez skafandra i nie otru� si�...
� � Niech no przyjdzie i niech to zobaczy ten robot, kt�ry zosta� doktorem filozofii, a�ebym m�g� go spyta�, co te� by w tej sytuacji wyfilozofowa�!
przek�ad : Danuta Najdenowa-Matysiak
��� powr�t