7929

Szczegóły
Tytuł 7929
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7929 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7929 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ewa Bia�o��dzka 2-gie opowiadanie o Erilu Kolekcjoner No i znowu jecha�em gdzie� na koniec �wiata, gdzie �atwiej o wilko�aka, ni� o cz�owieka i na dodatek pewno nie daj� tam piwa. Nast�pny smok! Za co mnie tak los do�wiadcza�? Oura siedzi za mn� w siodle, wci�� gl�dzi mi nad uchem o tamtym potworze i jego kolekcji. Kolacji chyba. Na pierwsze danie ko�, a na drugie rycerz. B�d� te� odwrotnie. Oura upiera si�, �e ten zbieracz klejnot�w mieszka w jakiej� jamie w okolicach Miedzianki. Ale cho� po drodze dopytywa�em si� o niego po wszystkich napotkanych wsiach, jako� niewiele o nim wiedziano. Ch�opi rozk�adali r�ce i odsy�ali nas od zagrody do zagrody. Niczego pewnego si� nie dowiedzia�em, bo i c� to za m�dro��, �e wuj dziadka przyrodniej siostry s�ysza� od w�drownego przekupnia, jakoby ?tam�j na wychodzie potwora si� uleng�a?. Mia�em coraz wi�cej w�tpliwo�ci. - Sk�d masz pewno��, �e ten smok siedzi akurat na Miedziance? - spyta�em Our�. - Rok temu jeszcze by� - Ona na to. - Rok! Do tej pory m�g� zdechn�� cztery razy! Mo�e i lepiej, ale co mi po zdech�ym smoku? Gryzmo� nie nabierze si� na ko�� obdzioban� przez kruki. Najlepiej by�oby, gdyby bestia zdech�a sobie spokojniutko ze staro�ci tu� przed naszym przybyciem. Oszcz�dzi�oby to fatygi obu stronom. Erilowi smok z g�owy nie wychodzi�. Wci�� niepokoi� si�, czy go znajdziemy, czy kolekcja kosztowno�ci aby na pewno istnieje i czy go przypadkiem nie nabieram. I sk�d w�a�ciwie wiem o tym "potworze". (Ciekawe, czy on sam by�by zadowolony, jakby kto� nazwa� potworem kogo� z jego rodziny.) Oczywi�cie musia�am �ga�. Ca�y dowcip polega� na tym, �e staruch przez wiele lat by� moim s�siadem. Z wiekiem robi� si� coraz bardziej nietowarzyski. Ze staro�ci rozum mu si� miesza�, a mo�e z samego gruntu by� taki wredny. Zamiast zajmowa� si� tak rozs�dnymi rzeczami jak spanie, jedzenie, matematyka i uk�adanie kalambur�w, wzorem ludzi zacz�� zbiera� rozmaite b�yszcz�ce �mieci. By� przekonany, �e wszyscy dybi� na jego �ycie i to bezsensowne zbiorowisko l�ni�cych skorup. Dawno temu wyni�s� si� z naszej wyspy, ku zadowoleniu wszystkich mieszka�c�w, bo nikt ju� z nim nie m�g� wytrzyma�. Zesz�ej wiosny trafi�am na niego kompletnym przypadkiem. �mieciowisko w jego legowisku rozros�o si� do gigantycznych rozmiar�w, a on sam by� ju� kompletnie ob��kany. Mia�am zamiar uszczupli� kolekcj� tego starego wariata. Rzecz jasna, nie wchodzi�o w rachub�, aby Eril go u�mierci�. Problem polega� na tym, by rozw�cieczony staruszek przypadkiem nie zabi� Erila. Ca�kiem ju� niedaleko od Miedzianki, w strasznie zapyzia�ej wiosce wreszcie trafili�my na kogo�, kto tego smoka pono� widzia� na w�asne oczy. Mateczka zawsze mi powtarza�a, �e dla starszych trzeba mie� szacunek, ale tego dziada mia�em ochot� udusi�. Pocz�tek by� ca�kiem niewinny. Staruszek by� ma�y, chudy, woko�o �ysiny stercza�y mu resztki szarego uw�osienia - wygl�da� troch� jak gnom, kt�rego piorun trzasn�� w �rodek czaszki. Siedzia� przed cha�up� na pie�ku, mi�dzy kolanami �ciska� kostur i mia� baczenie na obej�cie. To znaczy na grzebi�ce w ziemi kury, chwasty pod ob�rk� i leniwego psa, �pi�cego na progu. Na nasz widok czujniej �ypn�� wyblak�ymi oczami i chrypn�� niech�tnie: - Cegoj...? - Wiesz co� o smoku? - zapyta�em. - Ni ma. - Wiem, �e nie ma - odpar�em cierpliwie. - Ale by� w tej wsi. - Na wszi sok dobry. Ale ni ma - stwierdzi� stanowczo. Zrozumia�em, �e jest troch� g�uchy, wi�c powt�rzy�em g�o�niej: - Smok! - Zem zek�, co soka ni ma! U Walt�f pytajta! - wrzasn�� staruszek ze z�o�ci�. - O smoka chodzi!! - rykn��em. - Ja ni mam wszi!! Soka ze pokrziwy sami se zr�bta!! - By� tu potw�r?!!! - o ma�o mi gard�o nie p�k�o. Oura zatacza�a si� ze �miechu, a ja czu�em si� coraz g�upiej. - To po co przyszli�ta, po sok cy po w�r?! - zapyta� dziadek, z irytacji stukaj�c kosturem w ziemi�. No naprawd�... cierpliwo�� trzeba by�o mie� do niego �elazn�. Puka� t� lag� coraz g�ciej, jakby postawi� sobie za punkt honoru wybi� mr�wki spod pie�ka. Spogl�da� na nas przy tym z rosn�c� podejrzliwo�ci�. A tymczasem za chru�cianym p�otkiem gromadzili si� rozbawieni widzowie. - SMOOOK!!!! - zawy�em dziadowi prosto do ucha. - W rzy� mie smoknijta!! - zez�o�ci� si� ostatecznie. Podni�s� si� z miejsca i poku�tyka� do cha�upy. - Przijdo takie i dupe zawracajo...! Mo�e bym go i udusi�, gdyby nie ulitowa� si� jaki� cz�owiek, mo�liwe, �e wnuk tego starucha. Zawr�ci� dziada od progu i zarycza� mu do ucha jak ranny buchaj: - Drakun, dziedu!!! O drakuna pytajo!!! Staruch �ypn�� zn�w ponuro. Podrapa� si� jedynym dolnym z�bem w warg�, chrz�kn�� i splun�� na podw�rze. - Drakun? A ja my�le�, co ich wszi oble�li. M�ode to, gupie, i goda� nie umi ... - wyrzeka�. - Ty mosz wiency w g�owi, Miru. Zasiad� zn�w na pie�ku jak na tronie i z powag� rozpocz�� opowie��, tonem, jakby opowiada� sag�. A wida� by�o, �e jest bardzo zadowolony, �e ma s�uchaczy. - Zim tamu nazad to by�o dziesiontk�w trzi i jesczy dwie. Natencas we W�oku ze�my byli. Gurcasy, Bed�oki, Wo�niasze, Lipnioki, Brusy... ale te Brusy ode rzeki, a nie tutejsze... Musia�em wys�ucha�, ile to te� rodzin wie�niaczych we wsi W�ok �y�o przed laty, ale trzyma�em j�zyk za z�bami, bo jakbym protestowa� przeciw tej litanii, to dziad pewnie by si� obrazi� i niczego wi�cej bym nie zyska�. - W polu zem robi� natencas. A tu ode rzeki leci ma�y Brus, co go Mulok nazywali. Leci a wzyszczy, jakoby go ze sk�ry obierali. Zem go za czub �apsno�, a en wzyszczy: "Drakun! Drakun!" No to ja godam "Mulok, tobie um ubra�o?" A ten nic, ino "drakun". To zem go pusci�, a sam nad rzeke. A to podaleko by�o. Anim sie zasapa�. No i zem drakuna swoim w�asnym okiem obaczy�. Zacz��em s�ucha� chciwiej, bo wreszcie zacz�o si� co� ciekawszego. - Wieeeeelgi by� jakoby stodo�a... - Ni... jako dwie stodo�y! - odezwa� si� z podnieceniem jaki� inny dziad, na oko m�odszy, bo mniej �ysy, a za to z wi�ksz� liczb� z�b�w. - A co ty tam wis, g�wniazu! - zez�o�ci� si� ten pierwszy i pogrozi� mu kosturem. - Jako stodo�a wielgi by�! A kud�y mu do ziem wisia�y. Latad�a rozczapizy� i scierwo zar�, bo by� owce zarzno� Gurcasowo. - Gurcasa owce? A nie Brusowo? - zn�w przerwa� dziad mniej szczerbaty. - Gurcasa, bo sie Brusowe z Gurcasowymi pa�li! - Aaaaaali...! To� si� Gurcasy z Brusami ciepali �o te jab�onkie, to jakze by owce razem pa�li...!? - zaoponowa� tamten. Na to gaw�dziarz ca�kiem ju� wyszed� z siebie i r�bn�� go lag� w ciemi�. Tamten nie pozosta� d�u�ny, jako �e sam by� wyposa�ony w podobn� bro�. W mgnieniu oka na podw�rzu si� zakot�owa�o. Kurz uni�s� si� ponad walcz�cymi, bo ka�dy z przeciwnik�w mia� swoich zwolennik�w, kt�rzy rado�nie do��czyli do rozr�by. Wygl�da�o na to, �e si� tu nic wi�cej nie dowiem. Wycofali�my si� z Our� pod p�otek. Ku memu zaskoczeniu do��czy� do nas Miru. Z upodobaniem przygl�da� si� bijatyce, za�o�ywszy r�ce na piersi. - Dziedyk jesczy sporo zdoli... - rzek� z familijn� dum�. - Jak sztachetem przywali, to i ducha wypusci... - To jak z tym smokiem dalej by�o? - zapyta�em natychmiast, korzystaj�c z tego, �e wnuk gaw�dziarza jest w dobrym humorze. Jego dziad wygrywa� mimo podesz�ego wieku, wal�c lag� w i�cie berserkerskiej furii. - Ano dzieda drakun upatrzy�, jako tam�j sta� nad wodom... �eb mu chcia� urwa�, czy co... ale dzied w nogi. W wode chlupno�, do dna poszed. Drakun go nie u�api�. Ino lata� nad rzekom, lata�... w wode si� ba� i�� za dziedem. Nico mu nie zrobi�. Ino jescze jedno owce ugardli�. A po tym to ju� zesmy z W�oka uszli, bo drakun ch�opa u p�uga ubi�, i kunia, i lemiesz ukrad�, taki syn... To by�o co� nowego. - Ukrad� p�ug...?? Miru wzruszy� ramionami. - Ja ta nie wim, na co draku zelazo takie. Ale wzio�. A dobry by� pono. Nowiu�ki, ostry, aze si� �wici�... krowe pono� wart by�. A drakun go urwa� ode p�uga, zasraniec... Miru ch�tnie wskaza� mi kierunek, w kt�rym powinni�my si� uda�, na poszukiwanie owego lataj�cego z�odzieja lemieszy. Jego wzrok wyra�nie m�wi�, �e raczej nie spodziewa si� ujrze� mnie jeszcze kiedy w �yciu, ale jak kto ma �yczenie by� zjedzony, to ju� jego w�asna sprawa. Kupi�em troch� jedzenia i wr�cili�my do Kasztana, kt�rego zostawi�em u wiejskiej studni, �eby napi� si� porz�dnie z koryta. Doko�a niego zgromadzi� si� ju� t�umek wyrostk�w. Jedni gapili si� nabo�nie, a drudzy ze smakiem rozprawiali o ko�skich wadach i zaletach. - Jakie to ma kopyciska...! Mocny je, nie? Taki to by p�uga ani poczu�. - To je pa�ski ku�, gupieloku! Rycyrski ku�! �on ma na wojne i��, a nie w pole. Nie nam takie kunie wodzi�. - Aj ta...!! Ku� je ku�! Ten ino wienkszy! Jakbym kcia�, to bym se kupie� na targu! - Ot, paku�y we �bie mosz! A ty siem to wyznajesz, co taki ku� �re..? - wpad�o mi do ucha. - Taki wielgachny je, co chyba cala stod�ke by we dwa miesioncki zezar. - A podku� takiego? - wtr�ci� kto� jeszcze. - To� �on we dwa dzionki podkowe uchodzi! Juz ja wole �kapine mego tatunia. No tak, mia�em bardzo kosztownego w utrzymaniu konia. �ar� za trzech i ci�gle gubi� podkowy, a czyszczenie go przypomina�o uprawianie ogrodu - podobne obszary do przegrabienia. Jednak nie pozby�bym si� Kasztana za �adne pieni�dze. By� rzeczywi�cie wielgachny, nawet jak na bojowego rumaka, ale przy tym zdumiewaj�co szybki. Potrafi� aportowa� jak pies, nosi� za mn� r�kawice w pysku, k�ad� si� i wstawa� na rozkaz, udawa� zdech�ego i potrafi� dosta� si� do cudzego warzywnika, nawet gdy parkan by� na ch�opa wysoki. Kilka razy zdarzy�o si�, �e wyci�ga� mnie z�bami za ko�nierz z samego �rodka pijackiej burdy na �wie�ym powietrzu. Chcia�em go jeszcze nauczy� chodzi� po schodach, ale sko�czy�o si� to z�amaniem dw�ch �eber. Moich. Oczywi�cie pr�bowano ukra�� mi to cudo, ale Kasztan nie pozwala� si� dosi��� nikomu opr�cz mnie. Przedostatni ryzykant zbiera� z�by przed wrotami stajni, a ostatni ju� od pewnego czasu le�y cicho pod piaseczkiem, bo m�j ko� kopn�� go w durn� g�ow�. Od jakiego� czasu by� spok�j. Chyba zabrak�o idiot�w. Takiemu to skarbowi na czterech kopytach nie spodoba�a si� Oura. Mo�e nie pachnia�a odpowiednio - to znaczy nie cz�owiekiem, a rusa�k�, czy czym tam by�a... Za ka�dym razem robi� to samo przedstawienie i musia�em robi� r�ne podst�py. Ta�czy� na zadnich nogach i szczerzy� z�by, gdy tylko Oura zbli�y�a si� wi�cej ni� sze�� krok�w. Prosi�em i grozi�em, ale gdzie tam! Upar� si� po prostu. Wygl�da�o na to, �e zostaniemy na wieki na placyku przy wiejskiej studni. Wie�niacy mieli niez�� zabaw�, kiedy patrzyli jak u�eram si� z Kasztanem. Krew mnie zala�a i przez chwil� widzia�em le��ce rz�dem kie�basy, szynki i sk�rzany dywanik - wszystko z konia. Dopiero widok susz�cych si� na p�ocie dzban�w nasun�� mi pewien pomys�. Kasztan lubi� piwo. Mn�stwo razy zamawia�em "w kuflu i w misce". Pos�a�em po piwo wi�c jednego z wyrostk�w. Jak si� spodziewa�em, nie by�o ono najwi�kszym cudem tego �wiata, ale do przekupienia konia by�o odpowiednie. Oura tak d�ugo wabi�a Kasztana misk�, �e konisko w ko�cu nie opar�o si� pokusie i podesz�o, by si� napi�. A kiedy jeszcze zamoczy�em w�osy Oury w resztce, uparciuch wreszcie da� si� przekabaci�. Jazda na grzbiecie tego zwierzaka nie jest szczeg�lnie przyjemna. Wola�abym lecie� na w�asnych skrzyd�ach. Wygodniej, a nade wszystko szybciej! Jedyn� dobra stron� tej sytuacji jest to, �e mog� rozmawia� z Erilem. Musz� przyzna�, �e jak da mu si� do�� czasu do namys�u, to potrafi by� nawet b�yskotliwy. Na miar� ludzkich mo�liwo�ci oczywi�cie. I tak sobie w�drowali�my. Raz moczeni deszczem, raz pra�eni s�o�cem. W dzie� na ko�skim grzbiecie, w nocy pod go�ym niebem, albo w legowisku z ga��zi, je�eli akurat pada�o. Ludzka umiej�tno�� wyplatania okaza�a si� bardzo si� po�yteczna. Wreszcie natrafili�my na opuszczon�, zrujnowan� wiosk�. Cha�upy z pozapadanymi, zgni�ymi strzechami, porozwalane parkany. Pokrzywy i �opiany do pasa. Wsz�dzie cisza, zielsko i zgnilizna. O ile mia�am przedtem jakie� skrupu�y co do niepokojenia tego starego smoka, to teraz znikn�y ca�kowicie. Ludzie musieli ucieka� st�d w wielkim pop�ochu, gdy� zostawili po sobie mn�stwo przedmiot�w, a przecie� wiadomo jak oni kochaj� r z e c z y. Nie podoba�o mi si�, �e staruch wyp�dzi� ich st�d. By�o to nic innego, jak kradzie� terytorium! A tego nie pochwala� nikt na mojej wyspie. Ani dziadek, ani matka, ani nawet moje ograniczone siostrzyczki, kt�rym wiatr gwizda� przez uszy. Nie�le tu sobie poczyna� ten wstr�tny typ. Zostawi� �lady pazur�w na niemal ka�dej �cianie. A w krzakach znalaz�am nawet rozwleczone ludzkie ko�ci. Nic nie powiedzia�am o tym Erilowi i mia�am nadziej�, �e sam ich nie wyw�szy. Napoi�em Kasztana z he�mu przy prawie wyschni�tej studni. Na dno musia�em spu�ci� buk�ak, bo wiadro zbutwia�o i zaros�o grzybem na amen. Oura z ciekawo�ci� myszkowa�a doko�a. Postanowi�em te� si� rozejrze�. Rozdzielili�my si�. Mijaj�c drug� studni� zobaczy�em koryto do pojenia byd�a, kt�re by�o kompletnie zaro�ni�te mchem i wy�gl�da�o jak lordowska trumna wy�o�ona aksamitem. Pasowa�o jak ula� do okolicy. Czu�em si� bardzo nieswojo. Wszystko tam by�o jakie� trupie. Zajrza�em do starej ku�ni, gdzie wci�� jeszcze le�a�a sterta w�gla, wala�y si� jakie� narz�dzia zgubione lub porzucone w wielkim po�piechu. Poruszy�em wielkim miechem, a zaple�nia�e sk�rzane pokrycie rozpad�o si� w kawa�ki. Potem trafi�em na okazalszy budynek, bo z pi�terkiem. Najwyra�niej by�a to kiedy� gospoda. Spod schodk�w wylaz� lis, patrzy� na mnie d�u�sz� chwil�, po czym niespiesznie si� oddali�. Wszystko wskazywa�o na to, �e nikogo nie by�o tu od lat. Obecno�� smoka odstrasza�a nawet z�odziei i w��cz�g�w. Przesz�a mi ochota na ogl�danie tej nieszcz�snej cha�upy od �rodka (cho� mo�e gdzie� w piwniczce znalaz�bym zapomnian� butelk�). B�ony w oknach by�y podarte i zwisa�y w wyschni�tych kawa�kach, a szele�ci�y jak szepcz�ce duchy. Nad drzwiami wisia� jeszcze na jednym gwo�dziu kawa� deski. Farba z niej zlaz�a, ale wyryte g��boko litery da�o si� odczyta�. - Pod zie-lo-nym smo-kiem... - przeczyta�em i mr�wki przelaz�y mi po grzbiecie. Splun��em z odraz�. Z�y omen! Czy ja ju� m�wi�am, �e Eril jest niezno�ny? Je�li nie, to m�wi� teraz. Po pierwsze: jab�ka. Ko�o opuszczonej wsi ros�o pe�no jab�kowych drzew. Owoce akurat dojrza�y, wi�c nazbiera� ich pe�ne torby i �ar� je w drodze niemal bez przerwy, a mnie si� robi�o niedobrze od tego kwa�nego zapachu. Po drugie: pierwszy raz w �yciu spotka�am tak zarozumia�ego samca. Ni mniej, ni wi�cej, tylko wyobra�a sobie, �e my - istoty innej p�ci - jeste�my s�absze zar�wno na ciele, jak i na umy�le. Szowinistyczny potw�r! Nawet teraz, tymi kr�tkimi i t�pymi z�bami mog�abym mu przegry�� dowolne �ci�gno. A poza tym chcia�abym zobaczy� tego m�dral�, jak staje ze mn� do zawod�w w rachunkach, albo do gry w sto pyta�! No, nie..! Ona jest niezno�na! Istny koszmar. Nie cierpi jab�ek. Nie ka�dy musi lubi� jab�ka, ale �eby ��da� ode mnie jedzenia ich na osobno�ci?! Na osobno�ci si� sika, a nie je. W dodatku gada�a. Gada�a bez ustanku. Ja naprawd� nie jestem ciekaw tego, �e lewiatan daje mleko, a stonoga ma tak naprawd� tylko dwadzie�cia pi�� n�g. Lewiatana nie b�d� doi�, a z robalem si� �eni�. Co mnie to obchodzi?! Oura si� obrazi�a, jak jej to w ko�cu powiedzia�em. To znaczy w�a�ciwie wrzasn��em, ale ju� nie mog�em tego znie�� i kaza�em si� jej zamkn��. Powiedzia�a, �e mam ograniczony umys�. No i dobrze, mo�e i mam... Co za wstr�tna baba... Eril przyni�s� mi kwiaty. Nazbiera� ca�y p�k na popasie. Teraz zachodz� w g�ow�, o co mu chodzi. Najwyra�niej jest to jaki� ludzki rytua�. Co ja mam zrobi� z tym zielskiem? Zje��? Normalny samiec przyni�s� by mi jakie� mi�so. Ale Eril nie jest normalny... to znaczy - nie jest smokiem. Mia�am pewne podejrzenia, wi�c spyta�am wprost, czy on przypadkiem nie chce mie� ze mn� dzieci. Ojojoj... Strasznie si� oburzy�. I o co mu w�a�ciwie chodzi? Musia�abym by� �lepa, �eby nie zauwa�y�, �e mu si� podobam. To znaczy - podoba mu si� moje aktualne cia�o. Ludzie s� skomplikowani. Pr�dzej sobie j�zyk odgryz�, zanim zn�w si� do niej odezw�. Chcia�bym dorwa� tego, co to wymy�li�, �e rusa�ki s� delikatne. Taran jest bardziej delikatny, ani�eli Oura. Powiedzia�a, �e nie b�dzie siedzie� za mn� w siodle, skoro tak na ni� wrzeszcz�. Uparta dziewucha sz�a pieszo obok Kasztana po tych wszystkich wertepach, a co najciekawsze, nie wida� by�o po niej zm�czenia. Zacz��em nieznacznie pop�dza� Kasztana obcasem, a Oura, jakby nigdy nic, nad��a�a. W ko�cu doszli�my do k�usa, a Oura lecia�a obok, �cigaj�c si� z koniem i - niech mnie piorun strzeli! - bra�a go bez wysi�ku jak chcia�a!! �ci�gn��em wodze, bo dotar�o do mnie, �e ona mo�e mego konia zostawi� w tyle. W�osy mi si� zje�y�y. Wreszcie dotarli�my na miejsce. G�ry, kt�re ludzie nazywaj� Miedziank�, s� do�� niskie, wyokr�glone, poro�ni�te p�atami lasu szpilkowego. A tu i �wdzie otwieraj� si� paszcze p�ytkich w�woz�w. Gdybym mia�a sobie tu znale�� dom, to z pewno�ci� wybra�abym w�a�nie jeden z nich - miejsce ustronne, os�oni�te od wiatru i deszczu. Tutejszemu rezydentowi zreszt� starczy�o rozs�dku (mimo demencji) by w�a�nie tak zrobi�. Co prawda poprzednim razem nadlecia�am z zupe�nie innej strony, a w dodatku ogl�da�am ten teren g��wnie z g�ry, lecz by�am pewna, �e ma on legowisko po przeciwnej stronie pasma. Na razie byli�my wzgl�dnie bezpieczni. W t�oku drobnych my�li zwierz�cych pr�bowa�am wychwyci� znajome ju� - chaotyczne i porwane - emanacje starego smoczyska, ale niczego nie znalaz�am. Albo spa� g��boko, bez �adnych sn�w, albo zako�czy� ju� �ywot, co Erila pewnie ucieszy�oby niezmiernie. Zdj�li�my z konia ca�e to dziwne wyposa�enie, �eby m�g� sobie odpocz�� i wytarza� si� w trawie. Eril powiedzia�, �e p�jdzie naci�� ga��zi na legowisko. Wzi�� n�, dwa jab�ka (obsesj� ma na punkcie tych jab�ek) i znikn�� mi�dzy drzewami. Czeka�am, czeka�am... i czeka�am. S�o�ce grza�o, �wierszcze �wierka�y jak oszala�e, Kasztan chrupa� traw�. Po�o�y�am si� na rozgrzanej ziemi, kt�ra �adnie pachnia�a suchym zielskiem, piaskiem i mr�wkami. W g�owie mi si� jako� tak zakr�ci�o... nawet nie zauwa�y�am, kiedy zasn�am. Kiedy si� wreszcie ockn�am, s�o�ce by�o ni�ej, ale Erila nadal nie by�o. To mnie nieco zaniepokoi�o, a nawet zacz�am mie� wyrzuty sumienia, �e go pu�ci�am samego. By� przecie� ode mnie m�odszy - nie wygl�da� na wi�cej ni� siedemdziesi�t lat, o ile si� znam na ludziach; by� mniejszy i s�abszy. M�g� zab��dzi�... mog�o go zaatakowa� jakie� zwierz�... dziki kot, lamia albo cho�by w�ciek�y jele�. M�g� spa�� z jakiego� osypiska, z�ama� sobie kt�r�� z tych swoich delikatnych ko�ci. M�j ma�y Eril m�g� zrobi� dziesi�tki g�upstw i stan�� w obliczu setek zagro�e�! Im wi�cej o tym rozmy�la�am, tym bardziej by�am niespokojna. I rzeczywi�cie - kiedy odnalaz�am w�t�y ob�oczek jego �wiadomo�ci, snu�y si� tam my�li pe�ne smutku i goryczy, a wszystko to na podk�adzie zwyczajnego, atawistycznego strachu. Nic innego, tylko w co� si� wpakowa�. zdecydo�wa�am si� polecie� i poszuka� go. W�a�nie - polecie�. Mia�am z�e przeczucia. Stary kolekcjoner b�yszcz�cych �mieci m�g� dopa�� mego podopiecznego, a wtedy.... niech nie liczy na pob�a�liwo��! Pami�ta�am, �e Eril czasem m�wi� "b�g wynagrodzi" albo "jak b�g da" czy "bo�e zlituj si�...". Wywnioskowa�am, �e takie "b�gi" chodz� za lud�mi (w dyskretnej odleg�o��ci, bo �adnego nigdy nie dostrzeg�am) i s� raczej przyja�nie nastawione. Na wypadek, gdyby b�g Erila by� w pobli�u, zawo�a�am: - Eeeej, ty, b�g! Tw�j pan ma nieprzyjemno�ci! Jako� go zaniedbujesz ostatnio, leniu! Transformacja z mniejszego w wi�ksze zawsze jest zadaniem trudnym, niewdzi�cznym i ogromnie energoch�onnym. Przed przemian� bezwzgl�dnie musia�am co� zje��. Nie by�o czasu ugania� si� za mi�sem, a trawa (opr�cz wstr�tnego smaku) jest wyj�tkowo ma�o po�ywna. Wszystkie li�ciojady po�wi�caj� tyle wysi�ku i czasu na �arcie, �e ju� im go nie starcza na porz�dne my�lenie. M�j rycerz te� chyba powinien je�� wi�cej mi�sa, a mniej jab�ek. Niestety, wygl�da�o na to, �e mam do wyboru albo owe kwaskowate, ja�owe paskudztwa, albo zjedzenie konia. Po kr�tkim namy�le wybra�am jab�ka, kt�re nie mia�y mo�e du�ych warto�ci od�ywczych, ale te� nie mia�y twardych kopyt i nie gapi�y si� na mnie podejrzliwie. Schowa�am si� w krzakach, �eby nie sp�oszy� Kasztana. Z samozaparciem wpycha�am w siebie to paskudztwo, a� mi si� wszystko w �rodku przewraca�o. Pami�ta�am o zdj�ciu ubra�nia i nawet je porz�dnie u�o�y�am. Skupi�am si� i wybra�am sw�j wzorzec podstawowy, a potem zacz�o si� to m�cz�ce rze�bienie nowego cia�a. Nie wysz�am jednak z wprawy. Gotowa by�am w nieca�e �wier� godziny. Oczywi�cie potwornie g�odna i do tego strasznie, przeokropnie Z�A!! Le�a�em na brzuchu, wpasowany w skaln� szczelin�. Gdy tylko pr�bowa�em si� poruszy�, natychmiast pojawia�a si� ogromna �apa i drapa�a pazurami kamie� nie dalej ni� �okie� ode mnie. Od czasu do czasu wpycha� si� nos. Z jednej strony wola�em mord�, bo z nozdrzy smoka bucha�o gor�co jak z paleniska, a kamienie by�y cholernie zimne, z drugiej za� �o��dek podchodzi� mi do gard�a na my�l, �e bestia mo�e zion�� ogniem. Ale mo�e zaczn� od pocz�tku. �atwo by�o znale�� odpowiednie dr�gi na sza�as i naci�� mi�kkich ga��zek na pos�anie. Szybko mi posz�o i jako� nie mia�em ochoty od razu wraca�. Zrzuci�em wszystko na stos, zwi�za�em powrozem. Postanowi�em rozejrze� si� odrobin� i zabra� ten wieche� w drodze powrotnej. Prawie od razu trafi�em na jak�� zaka�zan� �cie�yn�, wydeptan� pewnie przez dzikie kozy, czy co tam �y�o w tej okolicy. Doprowadzi�a mnie na skraj do�� g��bokiego jaru o stromych �cianach, kt�re deszcze powymywa�y w pr�gi i garbki, na podobie�stwo olbrzymiej tary do prania. W czas ulew dnem musia�a szorowa� ca�kiem spora rzeka, ale teraz by�a susza i s�czy� si� tam jedynie jaki� zdech�y strumyczek. W poprzek w�wozu pad�a wielka sosna, wi�c mo�na by�o przej�� na drugi brzeg jak po mo�cie. Z�y duch mnie chyba skusi�, �eby to zrobi�, bo jako �ywo ten parszywy jar wygl�da� tak samo z obu stron. Tam, gdzie sosnowe korzenie stercza�y niby wyschni�te wied�mowe paluchy, le�a�a jaka� kupa �mieci. Co� mi si� w niej nie spodoba�o, chocia� nie wiedzia�em co. By�a jaka� taka... no, nie wygl�da�o to dok�adnie tak, jak zawsze wygl�da stos zbutwia�ych li�ci i igliwia. Prawie ju� tam dotar�em, kiedy zupe�nie niespodzianie nad tymi korzeniami pokaza� si� �eb jak beczka - o ile beczka mo�e mie� par� szkar�atnych �lepi, mechate uszyska i rz�d z�bisk, jak piekielne grabie! Nie wrzasn��em tylko dlatego, �e rycerzowi nie wypada wrzeszcze�, a poza tym ca�kiem mi dech zapar�o. Doprawdy, trzeba by�o mie� moje zasrane szcz�cie, �eby trafi� pro�ciutko do smoczego legowiska. Ma�y w�os, a wlaz�bym mu na kark! Bestia zarycza�a g�ucho. Natychmiast pr�bowa�em si� wycofa�, ale obcasy omskn�y mi si� na pniu. Zamacha�em tylko g�upio r�kami i poooolecia�eeeeem... Szcz�cie w nieszcz�ciu, �e nie zlecia�em na sw�j durny czerep. Uda�o mi si� zeskoczy� na nogi, a ma�o sobie kolanem z�b�w nie wybi�em. Za to znalaz�em si� w cudnej pu�apce - smok mnie m�g� st�d wybra� jak ryb� z saka. Nawet nie zerkn��em, czy ten potw�r z�azi za mn� i tak by�o ju� s�ycha� hurgotanie kamieni pod pazurami. Rzuci�em si� do ucieczki. Mia�em nadziej�, �e w�w�z zaraz si� sko�czy. Ale jako� si� nie ko�czy�, a tymczasem chrapliwe dyszenie i dzikie warkoty mia�em tu� za plecami! Zobaczy�em ciasn� szczelin�, kt�r� wymy�a woda u podn�a stromej �ciany, wi�c w�lizn��em si� do niej rozpaczliwym szczupakiem. W ten spos�b po paru godzinach nadal dzwoni�em z�bami w kamienistej dziurze, kt�ra by�a zdumiewaj�co zimna przy tym upale. Zdr�twia�em ca�y i g�odny by�em jak nieszcz�cie. W dodatku koszmarnie pili�o mnie na stron�. Straszyd�o na g�rze pilnowa�o mnie niby kot szczura. Jak na starego smoka mia� w sobie stanowczo za du�o �ycia. By� do tego niewiarygodnie uparty. Co jaki� czas usi�owa� mnie wygrzeba�, jak skrz�tna gospodyni ig�� ze szpary w pod�odze. Oczywi�cie wtedy wciska�em si� jeszcze g��biej. Ju� zacz��em my�le�, �e umr� tu z g�odu, a ta zimna dziura stanie si� mym grobem i ze smutkiem stwierdzi�em, �e m�g�bym prowadzi� znacznie cnotliwsze �ycie, kiedy rozleg�y si� jakie� szurania, hurgoty... Co� mrucza�o, be�kota�o... Bardzo to przypomina�o gadanie w jakim� paskudnym, barbarzy�skim narzeczu. Zwariowa�? Gada sam do siebie? I odk�d to w og�le smoki m�wi�? Po chwili zacz��em rozr�nia� jakby dwa warkliwe g�osy. Nie wytrzyma�em. Przesun��em si� ostro�nie, wyjrza�em - ca�y w strachu, czy smocza �apa nie zdejmie mi czaszki z rozumu. I zobaczy�em... Dwa smoki!!! DWA!!! Co to by�o, do cholery, czarnej zarazy i wszelakiego plugastwa!? Smoczy jarmark?! Spotkanie rodzinne?! Oba potwory by�y bardzo sob� zaj�te, ale i tak nie mog�em uciec, bo zagradza�y drog�. Mia�em okazj� dok�adnie si� im przyjrze�. S�o�ce musia�o by� nisko, bo na dnie jaru k�ad� si� cie�, lecz i tak dobrze widzia�em. Bestia z lewej by�a wi�ksza, ale za to wygl�da�a jak co�, czym d�ugo czyszczono wychodki. Futro na tym smoku futro zwisa�o jak �achman z �ebraka. Wygl�da� strasznie staro, wi�c to by� chyba m�j stra�nik. Drugi by� mniejszy, t�u�ciejszy i mia� popielate futro, a l�ni� jak wypolerowany he�m. Wygl�da�o na to, �e te dwa si� nie lubi�. Przesta�y do siebie mamrota�, a zacz�y warcze�, rycze� i fuka�. Wysuwa�y i wsuwa�y pot�ne pazury, rozgrzebuj�c �wir. Rozpo�ciera�y skrzyd�a i kiwa�y masywnymi �bami. Zapowiada�a si� nielicha walka. Raptem ten mniejszy, popielaty, rzuci� si� do przodu i zawis� staremu u gard�a. Tylko na moment. Chwyt musia� by� za s�aby, bo starzec trzepn�� skrzyd�ami, szarpn�� si� i uwolni�. Ma�y z kolei natychmiast uczepi� si� jego przedniej �apy. Chyba trafi� w czule miejsce, bo stary wpad� w z�o�� i zacz�� tarmosi� go za skrzyd�o. Szary przetoczy� si� na grzbiet, atakuj�c wszystkimi czterema �apami na raz. Walka nabiera�a tempa. Obie bestie sczepi�y si� w jeden podryguj�cy szarobr�zowy k��b. Gryz�y si�, dar�y pazurami i t�uk�y skrzyd�ami. �omot by� taki, jakby sto praczek naraz wali�o kijankami w szmaty. �aden ze smok�w nie zia� ogniem. Mo�e nie chcia�y, a mo�e ogniem ziej� tylko te �uskowate? Patrzy�em z zapartym tchem na to widowisko, a by�o na co popatrze�. Smoki gryz�y si� tak zajadle, �e a� w powietrzu fruwa�y k��bki futra. Jakby mia�y zamiar porozdziera� si� na kawa�eczki. Wreszcie bestie zacz�y traci� zapa�. Kurz opad� i ujrza�em, jak m�j prze�ladowca - okropnie wymi�toszony - zwiewa z podkulonym ogonem, ci�gn�c skrzyd�a po ziemi. Szary zwyci�zca rycza� za nim tryumfalnie d�ug� chwil�, po czym przysiad� na ogonie i kichn�� gromko. Wtem czerwone �lepia skierowa�y si� prosto ku mojej kryj�wce. Czym pr�dzej schowa�em si� g��biej. U wylotu szczeliny pojawi� si� smoczy nos. Niucha� g�o�no, dmuchaj�c na mnie ciep�em. - Wy�a� - us�ysza�em zupe�nie g�o�no i wyra�nie. - Wy�a�, ju� sobie poszed�. Nie wierzy�em w�asnym uszom. Le�a�em cicho, nieruchomo jak zdech�a mysz w norze - troch� ze zdumienia, a troch� dlatego, �e nie widzia�em powodu, �eby nagle si� zaznajamia� z obcym smokiem, nawet gadaj�cym i niby to przyja�nie nastawionym. W ko�cu �adna r�nica, jaki cz�owieka ze�re... Kiedy wreszcie zdecydowa�em si� wyjrze�, popielatego smoka ju� nie by�o nigdzie wida�. Kolekcjoner wygl�da� jeszcze tragiczniej ni� poprzednio. Nie jad� ju� chyba od d�u�szego czasu, bo sk�ra wr�cz na nim wisia�a. Gdzieniegdzie sier�� mu wylaz�a, ods�aniaj�c �yse obszary. Reszta natomiast by�a brudna, skudlona i tkwi�o w niej co niemiara suchych li�ci, kawa�k�w kory i r�nych badyli. Z jego umys�em te� by�o ju� ca�kiem fatalnie - s�owa ju� tak mu si� myli�y, �e nie by� w stanie skleci� z nich niczego sensownego. Z tego be�kotu wynika�o tylko tyle, �e by�am "niedobre" i on "nie chce". "Nie chcia�" zapewne mojego towarzystwa. Da�abym mu spok�j, gdyby nie ten biedny ch�opak, zap�dzony do dziury. Postraszy�am troch� staruszka i par� razy go skubn�am z�bami. Nie spodziewa�am si� du�ego oporu, ale mimo wycie�czenia nadal znalaz� w sobie sporo energii. Oczywi�cie wygra�am, lecz kilka razy zdo�a� mnie dotkliwie ugry��. Eril by� bezpieczny. A ja, skoro ju� mia�am swoje dawne cia�o, postanowi�am skorzysta� z okazji i porz�dnie si� naje�� �wie�ego, czerwonego mi�sa. Najch�tniej z tuczonego ziemnymi bulwami knura, albo dw�ch... Rety! No, nie... My�la�em, �e �ywot najemnika jest urozmaicony, ale teraz widz�, �e �y�em sobie do tej pory nudno i niemrawo jak rzepa zakopana w ziemi. Kiedy tylko szary smok odlecia�, natychmiast postanowi�em si� st�d wynosi�. Niech demony porw� smoczy �eb, Gryzmo�a z Raveln i ca�y ten zak�ad! By�em za m�ody, �eby da� si� zje�� w jakim� zapad�ym k�cie kr�lestwa. Ul�y�em p�cherzowi, a potem ruszy�em z kopyta - szuka� wyj�cia z w�wozu. Po dw�ch zakr�tach jar ko�czy� si� w miar� �agodnym osypiskiem. Zatrzyma�em si� jak wryty. Kompletnym przypadkiem znalaz�em si� w samym �rodku smoczego skarbca. Zwykle wyobra�amy sobie, �e smoki �pi� na stosach kosztowno�ci. Tu mo�na by�o m�wi� raczej o stosikach i to wielu. Tu i tam na p�askich kamieniach pieczo�owicie pouk�adano ma�e kupki l�ni�cych metalicznie przedmiot�w. Mi�dzy g�azami na sztorc poutykane by�y ca�e uschni�te drzewka, pozbawione li�ci, a na ich ga��zkach tkwi�y nanizane jakie� pier�cionki, blaszki, paciorki... Tu i �wdzie migota�y kawa�ki pot�uczonych luster, le�a�y zmatowia�e kawa�ki zbroi, tarcze... W pewnej chwili spostrzeg�em nawet �w s�ynny lemiesz i omal nie rykn��em wariackim �miechem. Woko�o panowa�a �miertelna cisza, nawet ptak nie zapiszcza� w lesie na g�rze. W�a�ciciela chyba nie by�o w pobli�u. Pewnie liza� gdzie� rany. Skr�ci�em pas o dwie dziurki i zacz��em �adowa� za kubrak wszystko, co mi wpad�o w r�ce, prawie bez ogl�dania. Przypuszcza�em, �e smoki niech�tnie porzucaj� swoje skarbce. Tamten m�g� wr�ci� w ka�dej chwili. Lecia�em potem �wi�skim truchtem, ob�adowany jak mu� i o ma�o nie ukr�ci�em sobie szyi, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony, czy nie zobacz� gdzie� lataj�cego "psa" wielko�ci stodo�y. Miejsce naszego popasu wyda�o mi si� krain� marze�. Drzewa, pod kt�rymi mo�na si� ukry�, przyja�nie prychaj�cy Kasztan... Trawa, na kt�r� mo�na pa��... Pad�em wi�c i czeka�em, a� serce zlezie mi z gard�a do miejsca, gdzie powinno si� normalnie znajdowa�. Le�a�em jeszcze, gdy zjawi�a si� Oura. By�a okropnie rozczochrana i ponura jak deszczowa noc. - No i co? - Nie ze�ar� mnie, jak wida� - wykrztusi�em. Oura spojrza�a na m�j wypchany kaftan. - Przynios�e� co�. Wysypa�em to "co�" na derk�. Pierwsze, co mi wpad�o w oczy, to by�a miedziana zapinka, nieco pozielenia�a. Potem sz�y w kolejno�ci: dwa kawa�ki �a�cucha (jeden srebrny, drugi zardzewia�y), du�y szklany paciorek, ko�� (chyba nie ludzka?), spory okruch kwarcu, ostrze no�a... Moje brzemi� sk�ada�o si�, niestety, g��wnie z nic nie wartej miedzi i szkie�ek. Roze�mia�em si� gorzko. Zupe�nie jakbym ryzykowa� �yciem dla okradzenia gniazda sroki! Rozgarn��em niedbale te rupiecie, a wtedy b�ysn�o czyste �wiate�ko. B�ogo�� zala�a mi dusz�. Wzi��em znaleziony klejnocik z uszanowaniem nale�nym chyba tylko relikwii. To by� pier�cie�. Masywne z�oto ze szmaragdem wielko�ci i kszta�tu ziarnka grochu. Ale to nie by� koniec niespodzianek. Chwil� p�niej wyci�gn��em bli�niaczy pier�cie�, tyle �e z per��. Grzeba�em w tym z�omie z rosn�cym zapa�em. Smoczysko nie zna�o prawdziwej warto�ci przedmiot�w i zwyczajnie zbiera�o wszystko co b�yszcza�o, ale w tym �mietniku znalaz�y si� tak�e prawdziwe klejnoty. Co chwila odk�ada�em na bok co� nowe�go. Uszkodzony z�oty naszyjnik z diamentem. Troch� z�otych zapinek do p�aszczy. Srebrne bransolety, kolczyki i brosze. Male�ki pucharek - bardzo brudny, ale chyba z�oty; co� w surowym stanie - prawdopodobnie krwawnik, par� oszlifowanych bry� bursztynu jak pi�ci, gar�� opali i granat�w. Niespodzianie znalaz�em co� bia�ego, spiczastego, d�ugiego jak d�o�. Obr�ci�em to bezmy�lnie w r�kach. G�ow� mia�em zaj�t� �wie�o zdobytym maj�tkiem. - To jest z�b - odezwa�a si� Oura. - Z�b? - No, z�b. Smoczy No, no... Schowa�em go starannie do kieszeni. Zawsze to kawa�ek smoka. Co� na pami�tk� i do pokazania dzieciom, o ile b�d� je mia�. Wyszuka�em jeszcze spor� gar�� z�otych monet, na oko sprzed stulecia, bo na rewersie widnia� profil kr�la Olgaresa, a na ko�cu g�owic� miecza. Mia�a kszta�t orlej �apy, a w pazurach tkwi� wielki czerwony kamie�. Nawet nie mia�em odwagi marzy�, �e m�g�by to by� rubin. Ta zgrabna kupka �wiecide�ek by�a wi�cej warta ni� wszystko, co po�siada�a moja rodzina. Wstyd powiedzie�, zwilgotnia�y mi oczy. Nie tylko mog�em sp�aci� d�ug, ale jeszcze sporo z tego mia�o zosta�. Ju� wyobra�a�em sobie rado�� matki i ojca, kiedy zawioz� smoczy skarb do domu! Za�ata si� dziury w dachach, op�dzi najpilniejsze potrzeby, na stole cz�ciej b�dzie mi�so. Kupi� matce now� sukni� i p�aszcz, a ojcu... - Schowaj to - burkn�a szorstko Oura, wyrywaj�c mnie z marze�. - i chod� ze mn�. Chc� ci co� pokaza�. - Ale tu s� dwa smoki! - zaprotestowa�em, zawijaj�c klejnoty w zapasow� koszul�. - Lepiej, �eby�my si� st�d szybko wynie�li. - Rozmawia�am z ni�, nic nam nie zrobi - odpar�a Oura i ju� sz�a mi�dzy drzewa. - Z jak� "ni�" ? Z tym szarym smokiem? Ja go widzialem! - dopytywa�em si�, goni�c t� niezno�n� elfk�. - To by�a "ona"? - Oczywi�cie �e "ona"! Ale ty jeste� t�py! - Nie jestem t�py! - Jeste�. I do tego grubia�ski. Dosta�e� z�oto i nawet mi nie podzi�kowa�e�. Mia�a racj�. W ko�cu nikt inny, tylko ona mnie tu przywlok�a. Wyrazi�em wi�c swoj� wdzi�czno�� w wytwornych s�owach, co jednak wypad�o ma�o szykownie, bo Oura nie raczy�a si� zatrzyma�. Gna�a przed siebie, jakby j� w�ciek�y pies goni� i musia�em lecie� za ni� z wywieszonym j�zykiem. Zatrzymali�my si� dopiero na skraju znajomego w�wozu. Oura w milczeniu wskaza�a palcem w d�. Na dnie parowu le�a�o nieruchome cielsko kolekcjonera. Widzia�em ju� w �yciu tyle trup�w, �e umia�em je rozpozna� na pierwszy rzut oka. Smok nie udawa�, ani te� nie spa� - by� po prostu martwy. Martwy jak kamie�. Przysz�a mi do g�owy g�upia my�l, �e m�g�bym mu odci�� g�ow� i w ten spos�b zaoszcz�dzi� na sp�acaniu ja�nie pana Gryzmo�a. - Je�li to zrobisz, z�ami� ci kark - warkn�a Oura takim tonem, �e ciarki mi przesz�y po krzy�u. Jak si� domy�li�a, co mi si� uroi�o? - Wcale nie chc�... - mrukn��em. - Co mi przyjdzie z �ba tego �cierwa? Tylko si� za�miardnie w drodze. - On mia� imi�. Nazywa� si�... - powiedzia�a Oura surowo i wyda�a odg�os, jakby rycz�cy byk zakrztusi� si� w po�owie sm�tnego "myyyyyy". - Po waszemu to znaczy "Ciep�y-Mi�kki-Piasek". - Za m�odu pewnie by� milszy - doda�a. Musz� przyzna�, �e szcz�ka mi opad�a. Nigdy mi w g�owie nie posta�o, �e smok mo�e mie� imi�, jak czlowiek. Od razu jako� smutniej mi si� zrobi�o. - Gdyby mia� rodzin�, przyszli by tu, �eby go po�egna� - ci�gn�a Oura �a�obnie. - Opowiedzieli by sobie ca�e jego �ycie, �eby go dobrze pami�ta�. A potem by go zjedli... Zjedli..! Ona by�a po prostu niemo�liwa, ta Oura! - Okropne... - wymamrota�em. - Okropne - przytakn�a, a g�os jej dziwnie dr�a�. - Okradli�my go i serce mu p�k�o z rozpaczy. Zabili�my go! Zrobi�o mi si� niewypowiedzianie g�upio. Smok z imieniem i rodzin�... a raczej bez rodziny... jak sierota... - E tam... Nie umiera si� z takich powod�w - b�kn��em. - On na pewno umar� ze staro�ci. - Tak my...�lisz na...prawd�? Pomrocznia�o ju� tak, �e wszystko zrobi�o si� szarobure. Nie widzia�em dobrze twarzy Oury (tylko oczy jej �wieci�y jak zwykle, niby dwa z�ote pieni��ki), ale zdawa�o mi si�, �e p�acze. Nie wiedzia�em jak si� pociesza smutne elfki, ale chyba tak, jak zwyk�e dziewczyny. Obj��em j� niezdarnie, pog�aska�em po w�osach. - Nie p�acz. On ju� po prostu by� stary. Wygl�da�, jakby �y� ju� tylko z przyzwyczajenia. Kiedy� musia� umrze� i akurat teraz wypad�o. Jutro mo�emy mu zrobi� pogrzeb, jak ci na tym zale�y. Przykryj� go kamieniami, albo co... - Robota by�aby mordercza, ale by�em got�w to zrobi�. W ko�cu co� si� temu smokowi ode mnie nale�a�o za ten skarb. Oura westchn�a, poci�gn�a nosem. - Nie trzeba. Niech tak zostanie. Wystarczy, �e go b�dziemy pami�ta�. - Nie zapomn� tego smoka do ko�ca �ycia - zapewni�em, by�a to najszczersza prawda.