7917
Szczegóły |
Tytuł |
7917 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7917 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Christopher Hyde
Zgromadzenie �wi�tych
OD AUTORA
Chocia� Zgromadzenie �wi�tych to fikcja literacka, jednak w ca�o�ci oparta na faktach historycznych. Niemal ka�da z wyst�puj�cych w powie�ci postaci jest prawdziwa i w zasadzie wszystkie zdarzenia rzeczywi�cie mia�y miejsce. Sceny bombardowa� podczas Bitwy o Angli� zosta�y zrekonstruowane mo�liwie dok�adnie na podstawie relacji dotycz�cych dat, zniszcze�, ilo�ci ofiar �miertelnych, a nawet warunk�w pogodowych.
Podczas pracy nad powie�ci� skorzysta�em z ponad trzystu ksi��ek historycznych. Konsultowa�em si� te� z wieloma ekspertami z dziedziny wojskowo�ci, wywiadu i polityki. Szczeg�lnie cenne okaza�y si� takie pozycje jak, na przyk�ad, Secret Service Christophera Andrew, A history ofBritish Secret Service Richarda Deacona, The Double Cross System in World War II Jamesa Mastermana, A letter from Grosvenor S�uare Johna G. Winanta, The Enigma War J�zefa Garli�skiego, Firewatch Diary Johna Betjemana, St. Pau�s Cathedral in Wartime Deana W.R. Matthewsa, a wreszcie biografia sir Bernarda Spilsbury Scalpel ofScotland Yard.
Spo�r�d wielu os�b, kt�re pomaga�y mi w zbieraniu materia��w, chcia�bym szczeg�lnie podzi�kowa� pani Betty Heller. By�a ona na tyle uprzejma, aby spisa� dla mnie swoje wspomnienia z okresu Bitwy o Angli�. Pragn� tak�e wyrazi� wdzi�czno�� emerytowanej pracowniczce United States Office of Strategie Stu-dies i CIA za nieocenionej warto�ci informacje dotycz�ce r�nych wydarze� 1940 roku oraz cz�owieka o pseudonimie Doktor. Z oczywistych przyczyn nazwisko adresatki tych podzi�kowa� nie mo�e zosta� wymienione.
Christopher Hyde
Point Roberts
1995
Rozdzia� pierwszy
SOBOTA, 7 WRZE�NIA 194 0 ROKU 4.30 BRYTYJSKIEGO CZASU LETNIEGO
Inspektor Morris Black zbudzi� si� raptownie i stwierdzi�, �e znajduje si� w gabinecie, we w�asnym mieszkaniu przy Shepherd's Market. Spojrza� na zegarek. Spa� mniej ni� godzin�. Mrugaj�c przytomnia� powoli. Ziewn�� i zmarszczy� brwi. W ustach czu� nieprzyjemny smak. Dwie du�e porcje brandy mia�y pom�c na bezsenno��, tak sobie przynajmniej obiecywa�. Kiedy to z dw�ch zrobi�y si� trzy, a potem cztery? Ile trwa�o, zanim straci� rachub� i potrzeb� liczenia?
Ksi��ka, kt�r� wcze�niej przegl�da�, le�a�a teraz pod nogami, obok jego fotela. Black wzdychaj�c schyli� si� i podni�s� j�. Jedna z jego ulubionych, autobiografia Williama F. Cody'ego znanego jako Buffalo Bili, rzadko��, pierwsze ameryka�skie wydanie z autografem autora na stronie tytu�owej.
Ostro�nie zamkn�� tomik i ponownie spojrza� na zegarek. P�torej godziny do �witu. W�a�ciwie nie warto ju� i�� do ��ka, ale basen YMCA o tej porze jeszcze nie jest czynny, wi�c trudno zacz�� dzie�. Inspektor wsta�, przeci�gn�� si�, ziewn��. Z�e nawyki. Za du�o ich, za cz�sto ostatnimi czasy im folguje. Podszed� do okna i wyjrza�. Ye Grapes i inne sklepy, wszystkie zamkni�te, ton�y w ciemno�ciach.
Okna mieszcz�cych si� nad nimi mieszka� by�y starannie zas�oni�te. Przez szczeliny we framudze wdziera� si� do gabinetu nocny ch��d. Black zadr�a� i mocniej zacisn�� pasek starego jedwabnego szlafroka. Westchn��. Zn�w powraca�y wspomnienia. Ten szlafrok ofiarowa�a mu Fay na pierwsz� rocznic�. Zamkn�� oczy. Czu� w piersiach znajomy ci�ar, kt�rego nie potrafi� si� pozby�. Na dworze rozleg� si� przenikliwy sygna�. W�z policyjny p�dzi� przez Piccadilly w stron� Knightsbridge. O tej porze to zapewne fa�szywy alarm wywo�any przez jak�� histeryczn� leciw� dam� z South Kensington, a mo�e w�amanie na Cromwell Road? Nie jego rejon, nie jego problem. Pech.
Black g��boko wci�gn�� powietrze, potem powoli je wypu�ci�. My�l o tym, �e b�dzie musia� sp�dzi� ca�y weekend bez pozwalaj�cej zapomni� o innych zmar-
twieniach pracy w Scotland Yardzie, by�a wystarczaj�co trudna; �wiadomo��, �e sp�dzi reszt� �ycia bez Fay, wydawa�a si� prawie nie do zniesienia. Po d�ugiej chwili Morris Black odwr�ci� si� od okna. �yk brandy, tylko dla przep�ukania ust, a potem mo�e jeszcze godzina czy dwie snu bez marze� i koszmar�w. To najlepsze, na co m�g� liczy�.
Numer usiad� skulony na ��ku, otoczy� ramionami nagie kolana i nie odrywaj�c wzroku od ch�opca, po cichu liczy� w ciemno�ciach. Ostatnia godzina przed �witem. Wyra�nie s�ysza� wszystkie d�wi�ki. Daleki turkot ci�ar�wek ci�gn�cych do odleg�ego o p�tora kilometra sk�adu Great Eastern przy Hare Street, podziemny �oskot pierwszego poci�gu metra wje�d�aj�cego zaledwie kilka przecznic dalej na stacj� Whitechapel-Mile End. Zamkn�wszy oczy, m�g� przywo�a� nawet te odg�osy, o kt�rych wiedzia�, �e wedr� si� do pokoju dopiero p�niej: j�ki i g�o�ne krzyki pacjent�w pobliskiego zak�adu dla ob��kanych, dzwony z kaplicy �wi�tego Filipa przy New Street; ca�e to piek�o, jakie rozszaleje si� dok�adnie za dwana�cie godzin. Fascynowa�o go tykanie zegara, czas uj�ty w niezmienn� pot�g� liczb, kt�re utrzymywa�y �wiat w ca�o�ci.
Schyli� si� i zacz�� cicho nuci� piosenk� o dziewi�ciu krawczykach, ofiarowuj�c j� �pi�cemu, chocia� w g��bi serca wiedzia�, �e dar nie zostanie przyj�ty. Niepewnie wyci�gn�� d�o�. Opuszkami palc�w pog�adzi� stop� ch�opca. Ju� zimna. Numer zawaha� si�, niemal zgubi� ci�gle rozbrzmiewaj�cy w g�owie rytm. Przecie� ch�opiec nie �pi, nigdy ju� nie u�nie.
Cz�� rytua�u dobieg�a ko�ca. Przewidywana rozkosz, kr�tka i gor�ca, suche usta. Pe�ne dr�enia oczekiwanie na t� doskona�� chwil�, kiedy przystojna twarz ch�opca wtuli�a si� w poduszk�, a na karku, w miej scu nie zas�oni�tym przez ko�nierzyk lotniczej kurtki, ukaza� si� w�ski pasek opalenizny, linia okalaj�ca szyj� jak przepowiednia. B�yszcz�ce, ciemne w�osy u nasady czaszki, pierwsze trzy kr�gi wyra�nie rysuj�ce si� pod delikatn� sk�r�.
Dygoc�c z rado�ci, Numer przesun�� si� do przodu. Pochyla� si� nad ch�opcem, nakrywa� go ca�ym sob�, przytula�, krad� na zawsze pami�� tych chwil, wspomnienie dotyku twardego cia�a i zakrwawionych d�oni, zimnych ust, oczu stygn�cych ju�, ale nadal mi�kkich pod poszukuj�cym j�zykiem. Oczy tak b��kitne, jak przera�aj�ce niebo nachodz�cego dnia. Oczy, kt�re zobaczy� po raz pierwszy tysi�c lat temu. Xznaczy miejsce.
Nuc�c o ostatnim krawczyku, Numer �agodnie stoczy� si� z ch�opca i u�miechn��. Xznaczy miejsce. Z opowiada histori�.
Ju� od ponad roku balansowali na skraju przepa�ci. Francja pad�a, ale kogo obchodzi los Francji? Nad g�owami mieszka�c�w miasta, niczym przewijaj�ce si� kadry dokumentalnego filmu, toczy�a si� Bitwa o Angli�, z tej odleg�o�ci wygl�daj�ca r�wnie niewinnie, jak rozgrywki krykieta.
Londy�czycy brali udzia� w tych rozgrywkach na r�ne sposoby. Dla bogatych oznacza�y zamkni�cie dom�w w stolicy i wyjazd na wie�, opuszczenie sezonu teatralnego i rezygnacj� z dorocznych wakacji na kontynencie. Mo�na te� by�o
10
zaczepi� si� w Ministerstwie Obrony i uszy� mundur na Savile Row. Dla biedak�w, prowadz�cych �ycie po�r�d gazowni i sk�ad�w East Endu, gra owa by�a znacznie mniej urozmaicona. Starcy opowiadali historie o Ypres, matki w bezsenne noce dr�a�y my�l�c o strasznym losie, jaki m�g� przypa�� ich synom.
W t� pierwsz� wrze�niow� sobot�, po po�udniu, mieszka�cy Londynu w�a�nie zasiadali do herbaty albo podnosili do ust kufelek piwa, ciesz�c si� �wi�teczn� atmosfer� weekendu, kiedy zawy�y syreny przeciwlotnicze. Jednak u znakomitej wi�kszo�ci londy�czyk�w obawa przed alarmami, zawsze dotychczas fa�szywymi, ju� dawno temu przekszta�ci�a si� w uczucie nudy, a nuda w oboj�tno��. Wojny toczy si� przecie� na polach bitew, a nie w miastach. Syreny zignorowano, nadal nalewano herbat� i smarowano chleb mas�em.
O 16.32 zacz�y spada� pierwsze bomby, bladoniebieskie pi��setfunt�wki i pociski zapalaj�ce, prawie niewidoczne na tle pociemnia�ego nieba.
Posilaj�cy si� piwem w pubie Seven Stars, Jack Champion, stary �ajdak, kt�ry na emeryturze zaj�� si� handlem u�ywan� odzie��, dos�ysza� wycie spadaj�cych na East End bomb dopiero po jakiej� minucie. Czuj�c bliskie niebezpiecze�stwo, Jack rzuci� kufel i wypad� na dw�r. Musia� przedosta� si� do swojego sklepu po drugiej stronie ulicy. Championa, podobnie jak i innych go�ci Seven Stars, zaszokowa� fakt, �e naprawd� dosz�o do bombardowania i to w dodatku najubo�szej dzielnicy. Trudno uwierzy�, by wujek Adolf m�g�by zainteresowa� si� miejscem s�yn�cym g��wnie ze znacznej ilo�ci szczur�w.
Pierwsza z trzech bomb uderzy�a w w�ski, za�miecony zau�ek, po�o�ony mniej ni� dziesi�� metr�w od drzwi pubu Seven Stars, unicestwiaj�c Jacka Championa i jego ostatnie my�li w piekle dwunastu tysi�cy stopni. Fala uderzeniowa, poruszaj�ca si� z pr�dko�ci� tysi�ca trzystu kilometr�w na godzin�, wydusi�a �ycie z dw�ch m�czyzn, kt�rzy stali przed pubem, wyrwa�a framugi okien i zmieni�a wn�trze Seven Stars w ob��dny wir od�amk�w szk�a, zabijaj�c kolejnych osiem os�b.
Po fali uderzeniowej nast�pi�a implozja. Pr�ni� powsta�� przy wybuchu wype�ni�o nap�ywaj�ce gwa�townie powietrze. Frontowa �ciana pubu i n�dzne domy po obu jego stronach, os�abione poprzednimi wstrz�sami, run�y w gruzy.
Eliza Champion, �ona Jacka, umar�a u�amek sekundy wcze�niej. Stoj�c w oknie mieszkania nad sklepem, zauwa�y�a przebiegaj�cego przez ulic� m�a, ale zaraz potem o�lepi�a j� odleg�a zaledwie o pi�� metr�w eksplozja bomby. M�zg zdo�a� jedynie nakaza� r�kom, aby os�oni�y oczy, kiedy w twarz uderzy�y od�amki okiennej szyby, a klatka piersiowa, zgnieciona pod wp�ywem si�y uderzeniowej, zmia�d�y�a serce i p�uca.
W tej samej chwili druga bomba trafi�a gdzie� w po�owie drogi pomi�dzy wysokim, ceglanym murem starej szko�y a ty�ami domu Champion�w. Si�a wybuchu w ciasnym zau�ku by�a tak wielka, �e bez trudu zdmuchn�a zaplecze sklepu i mieszkanie nad nim, grzebi�c to, co pozosta�o z Elizy Champion pod stert� mia�kiego gruzu, kt�ry zacz�� gwa�townie gorze�. Ruiny przy Brick Lane stan�y w ogniu.
Trzecia bomba upad�a w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu metr�w od dw�ch pierwszych i przebi�a p�aski dach kamieniczki obok domu Champion�w. Przebiwszy si�
11
przez dwa pi�tra, eksplodowa�a w wilgotnej piwnicy o glinianej pod�odze, demoluj�c kompletnie nie tylko ten budynek i jego s�siedztwo, ale tak�e licz�cy dziewi��dziesi�t dwa lata gazoci�g. Dzielnica, kt�ra jeszcze par� minut wcze�niej wygl�da�a jak za czas�w Dickensa, zmieni�a siew krajobraz z sennego koszmaru. W�r�d gruz�w, niczym odpadki w rze�ni, wala�y si� szcz�tki poszarpanych cia�.
W ci�gu p� godziny olbrzymie obszary londy�skiego East Endu zosta�y zr�wnane z ziemi� lub sta�y w p�omieniach. Na wysoko�� p�tora kilometra bi�y w niebo s�upy czarnego dymu, kt�ry uniemo�liwia� start samolotom na odleg�ym o prawie pi�tna�cie kilometr�w lotnisku, w Hornchurch. Poza terenem dok�w bombardowanie niemal nie tkn�o innych obszar�w. Zupe�nie jakby Hitler spiskowa� z rad� miejsk� w sprawie oczyszczenia dzielnic biedoty.
Nalot trwa� i trwa� przez ca�� noc. Niemieckie bombowce nap�ywa�y falami nad miasto, kieruj�c si� �un� po�ar�w wzniecanych przez poprzednik�w. Eksplodowa�y sk�ady rumu, melasy, amunicji i kauczuku. Tysi�ce stra�ak�w, w�r�d kt�rych jednak�e osiemdziesi�t procent stanowili niewyszkoleni ochotnicy, usi�owa�o walczy� z zag�ad�. Tego popo�udnia i nocy zgin�y setki ludzi, setki zosta�y ranne. Znaczna liczba mieszka�c�w East Endu znalaz�a si� bez dachu nad g�ow�. T�umy kierowa�y si� na zach�d w desperackiej pr�bie ucieczki przed narastaj�cym piek�em. W ci�gu kilku godzin uchod�cy przedostali si� do City, gdzie, ku przera�eniu lokalnych mieszka�c�w, szukali schronienia na stacjach metra Cha-ring Cross i Leicester S�uare.
Piekielna noc zdawa�a si� trwa� bez ko�ca. Gdy rozszala�y si� po�ary, miliony szczur�w rzuci�y si� do ucieczki przed ogniem. Buty stra�ak�w zalewa� czarny strumie� k��bi�cych si� zwierz�cych cia�, kt�ry znika� we w�azach do kana��w tylko po to, by ujawni� si� po chwili w innym miejscu. Bele sprasowanych li�ci w sk�adzie herbaty zacz�y tli� si� bez p�omieni. Polan� wod� przeobra�a�y si� we wrz�c� ma�, uniemo�liwiaj�c ratownikom dalsz� akcj�.
Gor�ce powietrze wypala�o p�uca, wznieca�o wiruj�ce tr�by, topi�o o��w w witra�ach okien ko�cio��w, kt�rych wie�e zamienia�y siew p�on�ce pochodnie, kiedy bombowce fala za fal� przep�ywa�y nad miastem.
O trzeciej rano ostatni samolot zawr�ci� do Francji, ale po�ary nadal hucza�y. Wkr�tce ekipom ratowniczym pozosta�o ju� tylko jedno - utrzymywa� drogi ewakuacyjne dla tych, kt�rzy nie wydostali si� jeszcze z pu�apki pier�cieni ognia. Zbiorniki wody wysch�y, grube ko�a woz�w stra�ackich i cystern grz�z�y w rozgrzanym b�ocie i same zaczyna�y si� pali�.
W ko�cu nadszed� �wit. Dymi�y ruiny tysi�cy budynk�w. Ca�e ulice le�a�y obr�cone w rumowiska. Jaki� ptak usiad� na wystaj�cej spod zwa�u pokruszonych cegie� r�ce. Rozdarta uderzeniem pocisku kobieta le�a�a w rynsztoku, kt�rym p�yn�a odra�aj�ca, kleista ciecz. Starzec w kapciach siedzia� oparty o potrzaskany mur. W miejscu, gdzie powinna znajdowa� si� g�owa, stercza� urwany dekiel samochodowy.
Poranne godziny policja sp�dza�a na wyganianiu bezdomnych z podziemnych stacji metra. Zmywano perony, by pozby� si� lepkiego smrodu, ale nic nie by�o w stanie zag�uszy� intensywnego zapachu strachu. Sta�o si� niemo�liwe. Po
12
raz pierwszy od niemal tysi�ca lat wr�g najecha� na Angli�. Powietrzna gra, tocz�ca si� od prawie roku wysoko nad g�owami londy�czyk�w, dobieg�a ko�ca. Jej regu�y najwyra�niej uleg�y zmianie.
Nieco p�niej tego ranka patrol obrony cywilnej uprz�taj�cy okolice Mount Street w Whitechapel, odkry� na wschodnim kra�cu obszaru, kt�ry najbardziej ucierpia� podczas bombardowania, w pobli�u London Hospital jeszcze jedno martwe cia�o. Wkr�tce zauwa�ono jednak, �e m�ody cz�owiek nie zgin�� w wyniku nalotu. Zawiadomione odpowiednie w�adze przewioz�y zw�oki do kostnicy Uni-versity College Hospital, gdzie nast�pnego dnia przeprowadzono sekcj�. Autopsji dokona� sir Bernard Spilsbury, naczelny patolog Ministerstwa Spraw Wewn�trznych.
Policj � reprezentowa� inspektor Morris Black z Wydzia�u �ledczego Scotland Yardu.
Rozdzia� drugi
PONIEDZIA�EK, 9 WRZE�NIA 194 0 ROKU 8.15 BRYTYJSKIEGO CZASU LETNIEGO
Inspektor Morris Black powoli schodzi� pomalowan� na zielono klatk� schodow� University College Hospital. Usi�uj�c zignorowa� ci�ki, zatykaj�cy od�r formaldehydu, skoncentrowa� si� na my�li o w�asnej sw�dz�cej g�owie i przekrwionych oczach. Przykre te objawy stanowi�y rezultat regularnych porannych wizyt na nowym basenie YMCA.
W�osy przerzedza�y si� Blackowi ju� wcze�niej. Wiedzia� doskonale, �e zawarte w wodzie chemikalia tylko przyspieszaj� ten proces. Niemi�e by�o r�wnie� zarz�dzenie, aby u�ytkownicy basenu k�pali si� nago. A poza wszystkim Black nie cierpia� p�ywania.
Z drugiej strony jednak potrzebowa� intensywnych �wicze�, koniecznych dla policjanta ze znu�eniem borykaj�cego si� z czterdziestym pierwszym rokiem �ycia. Co wi�cej, p�ywanie odrywa�o jego my�li odFay. �ona nie �y�a ju� od ponad roku, ale b�l spowodowany jej strat� by� tak samo dotkliwy, jak w dzie� pogrzebu.
Tak wi�c inspektor Black p�ywa� codziennie przed rozpocz�ciem pracy. Pi��dziesi�t d�ugo�ci w wilgotnym, zielonkawym akwarium, wok� widmowe postacie nagich nieznajomych, samych m�czyzn, zwykle znacznie od niego starszych. Nigdy z nimi nie rozmawia� poza wymian� uprzejmie wymruczanych pozdrowie�. Czasami zastanawia� si� nad samotno�ci�, kt�ra sk�ania�a tych starych ludzi, by przychodzili tu wczesnym rankiem. Zapewne dr�czy�y ich smutne wspomnienia, podobne do jego w�asnych, mo�e l�ejsze i mniej bolesne. P�ywa� i usi�owa� nie my�le�. Tak by�o �atwiej.
Schody sko�czy�y si�. Black skr�ci� w w�ski korytarz po lewej stronie i przy�pieszy� kroku na widok otwartych drzwi. W wilgotnym, ch�odnym pokoju pracowa� Spilsbury.
- A, to pan, Black. W sam� por�.
- Tak jest, sir - u�miechn�� si� inspektor. Spilsbury s�yn�� z wyj�tkowej punktualno�ci, co zawsze Blackowi wydawa�o si� nieco zabawne u cz�owieka tej profesji.
14
- Interesuj�ce. - Wysoki, lekko �ysiej�cy m�czyzna w d�ugim bia�ym kitlu spojrza� na le��ce na stole sekcyjnym cia�o. Sir Bernard Spilsbury, naczelny patolog Ministerstwa Spraw Wewn�trznych mia� ponad sze��dziesi�t lat, ale mimo wieku i siwizny nadal by� bardzo przystojny. Okulary w drucianej oprawce przesun�� na czo�o. Blackowi przypomina� troch� g�adko ogolonego Johna Barrymo-re'a. Ciemny garnitur pod fartuchem, elegancki i kosztowny, chocia� najwyra�niej niedawno uszyty, skrojony zosta� wed�ug mody sprzed kilkunastu lat.
Morris Black u�miechn�� si� lekko, patrz�c jak starszy pan spaceruje dooko�a sto�u. Nie tylko garnitur sir Bernarda wydawa� si� dziwnie staro�wiecki. Spilsbury mia� na sobie tak�e wysoki, sztywny ko�nierzyk. Podobny ojciec Blacka nosi� na pocz�tku lat dwudziestych. Odk�d inspektor si�ga� pami�ci�, Spilsbury chodzi� zawsze tak samo ubrany.
- Tak, sir. To interesuj�ce - zgodzi� si� Black. �adne inne s�owa nie wydawa�y mu si� na miej scu. Zadr�a�. Sala gdzie dokonywano sekcj i zw�ok by�a zimna i surowa - cztery wyposa�one w rowki odp�ywowe sto�y na k�kach, zielone metalowe szafki wzd�u� �cian, lady pe�ne narz�dzi od skalpeli i pi� elektrycznych poczynaj�c na m�otkach i stalowych d�utach ko�cz�c, dreny na zniszczonej, za-plamionej pod�odze.
Z wentylator�w w suficie dmucha�o ch�odne powietrze, ale nawiew nie wystarcza�, by usun�� duszny, ci�ki smr�d, wsi�kaj�cy w �ciany tego pokoju w ci�gu ostatnich osiemdziesi�ciu czy dziewi��dziesi�ciu lat. Spilsbury, kt�rego nieczu�e powonienie przesz�o w legend�, wydawa� si� nie zwraca� na to uwagi. Black pracuj�c od dawna w policji by� �wiadkiem niejednej autopsji, ale nigdy nie zdo�a� przyzwyczai� si� do odoru �mierci. Pami�� przywo�ywa�a obraz Fay, ale Black odegna� go szybko. Czasami dochodzi� do wniosku, �e wola�by tej kobiety nigdy nie spotka�; ka�dy rodzaj samotno�ci zdawa� si� lepszy od ci�aru mi�o�ci i straty, jaki d�wiga� przez ostatni rok. My�l o Fay, le��cej na podobnym stole, by�a nie do zniesienia.
- Czy znaleziono go w�a�nie w takim stanie? - spyta� Spilsbury.
- Tak, sir. Tak wynika z raportu.
Cia�o nagiego m�czyzny w wieku oko�o dwudziestu lat zawini�te w ciemnoniebieski gumowany worek, wyposa�ony w rz�d metalowych zaczep�w. Litery WO./D.S.S. i numer seryjny wypisano bia�ym tuszem w g�rnym lewym rogu. Torba ta, jak wiedzia� Black, stanowi�a standardowe, wodoodporne opakowanie na zw�oki, produkowane na zlecenie rz�du dla potrzeb Ministerstwa Obrony (Departamentu Obrony Przeciwlotniczej). Inspektor orientowa� si� te�, �e kilkaset tysi�cy takich work�w zosta�o zgromadzonych w r�nych punktach strategicznych na terenie ca�ego Londynu. Pomimo numeru seryjnego, prze�ledzenie los�w opakowanych w torb� zw�ok by�o niemal niemo�liwe.
- Znaleziony w zbombardowanym budynku? - Spilsbury kontynuowa� w�dr�wk� dooko�a sto�u. Black policzy�, �e by�o to ju� trzecie okr��enie. W po�owie czwartego, patolog nagle zatrzyma� si� i odchyli� jedn� z powiek m�czyzny. Zamrucza� co� sam do siebie i ruszy� dalej.
- Tak, sir. W bloku tanich mieszka�.
15
- Nie m�g� go tam zostawi� jaki� zapominalski cz�onek obrony przeciwlotniczej, jak s�dz�?
- Nie, sir. - Black pokr�ci� g�ow�. - Worek, wraz z cia�em zosta� znaleziony pod gruzami domu.
- A wi�c przypuszcza pan, �e cia�o umieszczono tam przed bombardowaniem?
- Tak jest, sir. Nie ma �adnego dowodu na to, �e dokonano tego p�niej. Nie odkryto �adnego tunelu czy �lad�w kopania.
- Interesuj�ce - powt�rzy� patolog. Spojrza� na Blacka i u�miechn�� si�. Szare, inteligentne oczy rozb�ys�y. - Czy wie pan, inspektorze, ile mi p�ac� za wykonywanie tej pracy?
- Nie, sir.
- Pi�� gwinei za ka�d� sekcj� oraz funta dla pos�ugacza w kostnicy. Przeci�tnie autopsja zajmuje mi wi�cej ni� p� dnia, nie wspominaj�c ju� o spisaniu raportu i przekazaniu dowod�w do biura koronera, je�li zachodzi taka potrzeba.
- Tak, sir. - Black nie mia� poj�cia, do czego starszy pan zmierza.
- M�wi� o tym, inspektorze, �eby podkre�li�, �e nie robi� tego dla osza�amiaj�cych zysk�w, kt�re mia�bym osi�ga� grzebi�c si� w ludzkich wn�trzno�ciach czy d�ubi�c w m�zgach przy pomocy wiert�a.
- Nie, sir.
- I po przeprowadzeniu wi�cej ni� dwudziestu pi�ciu tysi�cy sekcji mog� pana zapewni�, inspektorze, �e je�li chodzi o morderstwa, to widzia�em ju� niemal wszystko, co tylko mo�na zobaczy�. Jednak nie trac� nadziei, i� trafi� wreszcie na co�, z czym jeszcze si� nie spotka�em. Co�, co pobudzi moj� ciekawo��. -Spilsbury promienia�. - To - skin�� g�ow�, w stron� cia�a w niebieskim worku -w�a�nie jedna z tych rzadkich okazji. Musz� przyzna�, inspektorze Black, �e jestem zdezorientowany... i wcale si� tym nie martwi�.
- Ciesz� si�, �e Yard dobrze si� spisa�, sir - u�miechn�� si� Black. Pomimo dostojnego wygl�du Spilsbury zachowywa� si� zwykle bezpo�rednio i cz�sto prezentowa� oznaki wr�cz ch�opi�cego poczucia humoru. Opowiadano, �e pewnego razu, poproszony w domu przyjaciela o pokrojenie �wi�tecznego indyka, otworzy� swoj�s�awn� torb� z narz�dziami chirurgicznymi i roz�o�y� na stole zestaw przera�aj�cych instrument�w. Kr��y�a tak�e niepotwierdzona historyjka jakoby ofiarowa� czyjemu� psu w prezencie urodzinowym ludzk� ko�� udow� obwi�zan� wst��eczk�.
Podobno Spilsbury mia� lekki wylew ostatniego lata, ale na oko nie przygasi-�o to jego werwy i entuzjazmu. Tylko lekko zgarbione plecy i oznaki znu�enia w oczach �wiadczy� o przebytej chorobie.
- No c�, bierzmy si� do roboty - powiedzia�, ko�cz�c ostanie okr��enie. -Nied�ugo mam wyk�ad, na kt�ry naprawd� musz� si� stawi�.
- Oczywi�cie.
Cia�o, jak stwierdzi� Spilsbury, nale�a�o do m�czyzny w wieku oko�o dwudziestu lat, ciemnow�osego i jasnosk�rego. Notatki prowadz�cego dochodzenie oficera, sier�anta Windridge'a, uwzgl�dniaj�ce st�enie po�miertne oraz zrobione na miejscu zdj�cia pozwoli�y patologowi stwierdzi�, �e denat zmar� osiemna-
16
�cie do dwudziestu czterech godzin temu. Na pierwszy rzut oka trudno by�o okre�li� przyczyn� �mierci. Jedyn� ran� stanowi�a litera Z wyci�ta ostrym narz�dziem na d�oni. Zgodnie z opini� Spilsbury'ego brak �lad�w krwawienia sugerowa�, �e okaleczenia dokonano, kiedy ofiara ju� nie �y�a.
- Jaka przyczyna �mierci? - spyta� Black.
- Trucizna - odpowiedzia� sir Bernard, staj�c ty�em do cia�a. - Nic brutalnego, jak strychnina czy cyjanek. Nie ma pozosta�o�ci wymiocin w jamie ustnej ani zsinienia warg. Powiedzia�bym, �e to jaki� narkotyk. Zapewne morfina w du�ej dawce. Musz� dok�adnie zbada� zw�oki, aby uzyska� pewno��.
Black skin�� g�ow�, nie kwestionuj�c s�uszno�ci diagnozy. W Yardzie nazywano Spilsbury'ego �Papie�em". Je�eli sir Bernard powiedzia�, �e to morfina, na pewno mia� racj�.
- A litera Z?
- Tak, to naprawd� niezwyk�e - mrucza� Spilsbury. Opu�ci� okulary na nos
1 przyjrza� si� d�oni zmar�ego, po czym skalpelem delikatnie odci�gn�� blade brzegi rany. - Nie wiemy, jak rozumuje ten szaleniec.
- S�dzi pan, �e morderca jest chory psychicznie?
- Albo chcia�by, aby�my tak my�leli. - Spilsbury wzruszy� ramionami. -Wszystko wygl�da na jaki� rytua�. Cz�owiek, kt�ry to zrobi� jest b�d� szalony, b�d� bardzo przebieg�y. A mo�e i to, i to.
- Jaki� rodzaj zboczenia?
- Pyta mnie pan, czy dostrzegam w tej zbrodni pod�o�e seksualne?
- W�a�nie si� nad tym zastanawia�em.
- Nie mamy jak dot�d �adnych dowod�w na potwierdzenie takiej tezy. -Patolog wydawa� si� nieco zak�opotany. - Robienie podobnych za�o�e� na tym etapie wydaje mi si� nieco przedwczesne.
Spilsbury si�gn�� po chirurgiczne szczypce, ostro�nie odwin�� przedni� cz�� worka i schyli� si� nieco, aby obejrze� dok�adniej genitalia zmar�ego. J�dra by�y ma�e, ukryte w ciemnobr�zowych w�osach �onowych. Nabieg�y krwi� organ m�czyzny mia� kolor znacznie ciemniejszy ni� otaczaj�ca sk�ra. Spilsbury podni�s� go za pomoc� szczypiec.
- W penisie po �mierci pozosta�a krew, co spowodowa�o, �e tak pociemnia�. - Spojrza� na Blacka i u�miechn�� si� z sympati�. - Na razie mo�emy stwierdzi� tylko tyle, �e zmar�y nie nale�a� do pa�skich wsp�plemie�c�w. Jak pan widzi, nie by� obrzezany.
- Tak jest, sir- Black skin�� g�ow�, usi�uj�c zignorowa� aluzj�. Podczas dwudziestu lat s�u�by w policji, od dnia, gdy zosta� posterunkowym w Peel Ho-use, a� po czasy, kiedy osi�gn�� obecne stanowisko w Wydziale Kryminalnym, Morris Black nigdy nie my�la� zbyt wiele o sobie, jako o �ydzie, przynajmniej w zwi�zku z wykonywan� prac�. Kilka ostatnich miesi�cy zmieni�o sytuacj�.
Wydana na pocz�tku maja ustawa Ministerstwa Spraw Wewn�trznych, m�wi�ca o uchod�cach i tak zwanych �obywatelach wrogich pa�stw", rozbudzi�a antysemityzm anglosaskich wsp�braci inspektora i usankcjonowa�a go oficjaln� aprobat�. Ludzie zacz�li dopatrywa� si� �pi�tej kolumny" w co drugim �ydzie.
2 - Zgromadzenie �wi�tych 17
Aby uspokoi� histeryczne nastroje spo�ecze�stwa, S�u�bom Specjalnym Sco-tland Yardu udzielono pozwolenia na przes�uchiwanie ka�dego, kto urodzi� si� w Austrii czy Niemczech. Niekt�rzy z tych ludzi mieszkali w Anglii od dziesi�tk�w lat. W rezultacie na podstawie Rozporz�dzenia 18B wiele os�b zosta�o aresztowanych i internowanych.
Tragicznie �mieszny by� fakt, �e w�r�d pi��dziesi�ciu tysi�cy aresztowanych wi�cej ni� po�ow� stanowili �ydzi uciekaj�cy przed nazistowskimi prze�ladowaniami po wypadkach Kryszta�owej Nocy. W dodatku dwie trzecie z og�lnej liczby wi�zionych nie przekroczy�o osiemnastego roku �ycia, trudno wi�c uwie�y�, �e pozyska�o te dzieci Gestapo czy Abwehra. Intuicja Blacka m�wi�a mu, �e Wydzia� Specjalny znacznie bardziej interesowa� si� komunistami ni� szpiegami Hitlera.
Co by jednak nie by�o tego powodem, ostatnio inspektor s�ysza� jakby wi�cej uwag przypominaj�cych komentarz Spilsbury'ego. A mo�e po prostu sta� si� bardziej wyczulony? Wiedzia�, �e patolog nie mia� nic z�ego na my�li, ale jeszcze nie tak dawno temu nie pozwoli�by sobie na podobn� wypowied�.
- Nie ma �adnych znak�w szczeg�lnych, jak przypuszczam? - mrucza� tymczasem Spilsbury, pochylaj�c si� nad zw�okami.
- Nie, sir - potwierdzi� Black. - Przes�ano jego odciski palc�w do centralnej kartoteki, ale nie wi��� z tym zbyt du�ych nadziei.
- Zupe�nie s�usznie. - U�ywaj�c zakrzywionego narz�dzia dentystycznego patolog odci�gn�� nieco doln� warg� zmar�ego, aby bli�ej przyjrze� si� r�wnym, du�ym z�bom. Potem drugim szpikulcem przesun�� j�zyk w g��b krtani i zajrza� w jam� ustn�. Po kilku minutach wyj�� narz�dzie i wyprostowa� si�. - Wydaje mi si�, �e nie znajdzie go pan w swoich aktach, inspektorze.
- Tak? - Black czeka� cierpliwie na dalsze wyja�nienia. Spilsbury by� jak zegarek, wystarczy�o tylko da� mu czas, a wszystko toczy�o si� samo.
- Niew�tpliwie leczy� go stomatolog gdzie� w Europie. U�ywaj�tam o wiele wi�cej srebra w amalgamacie. Brytyjscy denty�ci pracuj� inaczej. - Wyj�� z kieszeni na piersiach wacik na pomara�czowym patyczku i wetkn�� g��boko w lewe nozdrze trupa. Black nerwowo drgn��, chocia� wiedzia� przecie�, �e m�czyzna ju� nie czuje b�lu. Tymczasem patolog wyci�gn�� wacik i przyjrza� mu si� uwa�nie.
- Palacz. - Pokiwa� g�ow�. - To nie jest tyto� Virginia. Zbyt ciemny. Tak. Europejczyk. Przypuszczam, �e Polak.
- Interesuj�ce.
Spilsbury rzuci� Blackowi kr�tkie, badawcze spojrzenie.
- Czy�by w�tpi� pan w moje s�owa?
- Zastanawia�em si� tylko, jak doszed� pan do tak konkretnych wniosk�w.
- To jeszcze nie wnioski, inspektorze Black. Zaledwie przypuszczenia i to niezbyt pewne.
- Przepraszam, sir.
- Z drugiej strony moja opinia o pochodzeniu tego cz�owieka nie zosta�a wzi�ta z sufitu.
18
- Oczywi�cie, sir Bernardzie. - Black zamilk�, zdaj�c sobie spraw�, �e jakiekolwiek dalsze uwagi zirytowa�yby tylko patologa. Po d�u�szej chwili Spils-bury przem�wi� ponownie. W jego g�osie nie zabrzmia�o najmniejsze wahanie.
- Cz�owiek ten, wed�ug wszelkich przes�anek, a� do chwili �mierci cieszy� si� dobrym zdrowiem. Nie znajduj� �adnych oznak ci�kiej pracy. Stan z�b�w �wiadczy o uwadze po�wi�canej im od dzieci�stwa. Sk�r� ma do�� blad�, a rysy twarzy wskazuj�na ras� �rednioeuropejsk�, na pewno nie galijsk�. Wykluczamy wi�c Francj�. Jest zbyt wysoki jak na Belga, ale zbyt niski jak na Skandynawa. Mo�na przypuszcza�, �e nie mamy tu do czynienia z Niemcem, kt�ry spad� prosto z nieba, na wszelki wypadek od razu owini�ty w worek dla nieboszczyk�w. To pozostaj�nam kraje ba�ka�skie, Zwi�zek Radziecki i Polska. Bior�c pod uwag� uwarunkowania polityczne, stawiam na t� ostatni�.
Black pr�bowa� ukry� u�miech. Spilsbury naprawd� by� bardzo dobry. Patolog pchn�� po blacie w kierunku Blacka jedno z dentystycznych narz�dzi.
- To doprawdy interesuj�ce. I ca�kiem prawdopodobne. - Przerwa� dla wi�kszego efektu. - Gdybym by� na pana miejscu, spr�bowa�bym, na temat naszego przyjaciela pogada� z dow�dztwem RAF.
- Tak, sir? A dlaczego? - Black r�wnie� o tym pomy�la�, ale by� pewien, �e z innych powod�w.
- Prosz� tu stan�� - poleci� patolog, wskazuj �c miej sce u szczytu sto�u. Przybli�y� nieco wielki talerz lampy, aby o�wietla�a dok�adnie woskowo��t� twarz zmar�ego i delikatnie odci�gn�� szczypcami powiek�, dop�ki nie ods�oni� ca�ego oka. By�o b��kitne, o m�tnej i suchej �renicy. Bia�ko wydawa�o si� przekrwione.
- I co pan widzi?
- Oko. Niebieskie. Nieco przekrwione.
- Nie. Nie przekrwione. Przekrwione oczy �wiadcz� o podra�nieniu naczy� powierzchniowych. A pan widzi tu pewn� liczb� pop�kanych naczynek krwiono�nych.
- Czy to jaka� r�nica?
- Ten cz�owiek regularnie wdycha� czysty tlen. Do oka nap�ywa�o zbyt wiele krwi. Musia�o si� to dzia� na du�ych wysoko�ciach. Dlatego w�a�nie powsta�y wybroczyny.
- Pilot.
- Na to wygl�da - przytakn�� Spilsbury. - Polski pilot.
Rozdzia� trzeci
PONIEDZIA�EK, 9 WRZE�NIA 194 0 ROKU 11. 30 BRYTYJSKIEGO CZASU LETNIEGO
Morris Black przeprosi� Spilsbury'ego i opu�ci� laboratorium, zanim patolog rozpocz�� sekcj� owini�tego w gumowy worek niezidentyfikowanego cia�a. Chocia� w nozdrza nadal uderza� zapach spalenizny, a nad dokami i East Endem jak mg�a unosi�a si� chmura dymu, po zaduchu kostnicy powietrze wydawa�o si� rze�kie i �wie�e.
Ostatniego wieczoru znowu pojawi�y si� bombowce, szcz�liwie znacznie mniej licznie ni� w niedziel�. Naloty dotkn�y ponownie East End i doki. Trasa kolejowa na po�udnie zosta�a ca�kowicie zablokowana, przynajmniej na jaki� czas.
Ale �Evening Standard" nadal na pierwszej stronie zamieszcza� og�oszenia reklamuj�ce �rodek na przeczyszczenie Lixena i skarpetki od Wolsey'a, a w relacjach, komentuj�cych wczorajsz� wizyt� Churchilla na East Endzie powtarza�y si� s�owa premiera, �e ludzie trzymaj� si� �dzielnie i nie trac� ducha". Black zastanawia� si�, co powiedzia�by premier, gdyby zdecydowa� si� na spacer po korytarzach stacji metra przy Leicester S�uare. Tysi�ce uciekinier�w ze Wschodniego Londynu okupowa�o perony, odmawiaj�c opuszczenia podziemnych tuneli. Przera�enie zaczyna�o przeobra�a� si� we wszechogarniaj�c� panik�, kt�ra z kolei grozi�a zamieszkami.
Po powrocie do Scotland Yardu Black wykona� kilka telefon�w. Wiedzia� ju�, �e Samodzielny Polski Dywizjon RAF stacjonuje w Northolt, kilka mil na zach�d od Londynu. Po wype�nieniu niezb�dnych dokument�w podjecha� metrem na dworzec Paddington, gdzie o pierwszej z�apa� poci�g do stacji Northolt Junction. Podr� trwa�a wszystkiego p� godziny. Siedz�c ju� w przedziale Black pomy�la�, �e wype�nianie formularzy zabra�o mu niemal dwa razy tyle czasu co przejazd.
Na ma�ej stacyjce oczekiwa�a na inspektora �adna, ciemnow�osa dziewczyna z WAAF*, kt�ra, jak si� wkr�tce okaza�o, mia�a zawie�� go�cia motocyklem a� na
* WAAF - Women's Auxiliary Air Force - Kobiece Si�y Pomocnicze RAF 20
samo lotnisko. Ruszyli po wyboistej drodze. W ko�cu dziewczyna zatrzyma�a si� przed d�ugim, parterowym budynkiem przys�oni�tym drzewami i zabezpieczonym dooko�a wa�em ziemnym.
- Dow�dztwo, sir- wyja�ni�a lakonicznie, kiedy Black gramoli� si� z kosza. - Kapitan Kent czeka na pana w �rodku. - Nie s�uchaj�c odpowiedzi wrzuci�a bieg i odjecha�a z �oskotem w k��bach py�u.
Black sta� przez chwil�, mru��c oczy w jasnym blasku s�o�ca. Rozleg�o�� terenu zadziwia�a go. By�o to najstarsze czynne lotnisko RAF, zbudowane jeszcze w 1915 roku. Poprzecinane uliczkami wygl�da�o jak ma�e miasteczko. Z miejsca, w kt�rym si� znalaz�, inspektor m�g� naliczy� tuziny warsztat�w i co najmniej dwana�cie pi�trowych koszarowych budynk�w w kszta�cie litery H. W pewnej odleg�o�ci spoza ga��zi drzew rysowa�y si� zaokr�glone kontury dw�ch wielkich hangar�w.
Blacka zdumia�o, �e wszystko dooko�a wydaje si� tak ciche i spokojne. Gazety od tygodni donosi�y o gwa�townych atakach Niemc�w na lotniska, ale tu nie wida� by�o �adnych oznak zniszczenia. Pokiwawszy z pow�tpiewaniem g�ow� inspektor ruszy� kr�tk�, �wirowan� �cie�k� prowadz�c� do g��wnego wej�cia.
Otworzy� drzwi i wszed� na ma�y, drewniany podest. Sze�� stopni prowadzi�o w d�. Po chwili Black dotar� do pokoju, kt�rego pod�og� pokrywa�o linoleum w dok�adnie takim samym szarym odcieniu, jak wyk�adzina w biurze Scotland Yardu. Zewn�trzny wygl�d budynku najwyra�niej mia� wprowadza� w b��d - centrum dowodzenia zosta�o ulokowane ca�kowicie poni�ej poziomu gruntu.
W pokoju sta�o dwana�cie wielkich, drewnianych sto��w na koz�ach, a wzd�u� przeciwleg�ej do drzwi �ciany rozci�ga�o si� d�ugie, niskie podwy�szenie. Nad nim zwisa�a czarna zas�ona, zapewne zakrywaj�ca map�. W jednym z k�t�w wojskowy ze s�uchawkami na uszach siedzia� przy radiostacji. Czyta� jakie� czasopismo i popija� herbat� z fajansowego kubka. Drzwi po lewej stronie prowadzi�y do biura, gdzie oczekiwa� inspektora szczup�y oficer z dwiema belkami na naramiennikach bluzy. Spojrza� na wchodz�cego Blacka i u�miechn�� si�. Twarz znaczy�y mu zmarszczki �miechu i napi�cia. Kapitan wygl�da� na co najmniej trzydzie�ci lat, ale Black wiedzia�, �e ma zapewne du�o mniej. Przedstawili si� sobie. Inspektor stara� si� nie okaza� rozbawienia na d�wi�k p�askiego, nosowego akcentu. Mimo braku flagi Kanady na naramiennikach munduru, �atwo by�o domy�li� si� narodowo�ci tego cz�owieka.
- Chod�my do biura za�ogi, tam trzymamy akta. - Kapitan Kent wskaza� Blackowi drog�.
Pomieszczenie, w kt�rym si� znale�li by�o ma�e, ciemne, umeblowane staro�wieckimi szafkami. Z ledwo�ci� starcza�o miejsca na biurko i dwa krzes�a. Smr�d papieros�w unosi� si� w powietrzu.
- Prosz� usi��� - zaproponowa� Kent, wskazuj�c go�ciowi krzes�o. Black us�ucha� i w milczeniu przygl�da� si�, jak kanadyjski pilot zaczyna grzeba� po szufladach z aktami.
- W zesz�ym roku stacjonowa�o tu co najmniej dziewi�� r�nych dywizjon�w, wi�c wszystko pomiesza�o si� troch�. - Odwr�ci� si� i obdarzy� Blacka nerwowym u�miechem. - Co za potworny ba�agan.
21
- Dlaczego w�a�ciwie Kanadyjczyk dowodzi dywizjonem Polak�w?
- Nie wiem. - Kapitan wzruszy� ramionami. - Tak po prostu jest dobrze. Oni dopiero co otrzymali pewne uprawnienia bojowe - to po pierwsze, a poza tym s� ca�kowicie szaleni. Z Urbanowiczem, na przyk�ad, mamy ci�gle k�opoty. Jest jak w�ciek�y pies, naprawd�. Wystarczy, �e zobaczy Niemca, ju� leci, siej�c ogniem z wszystkich luf, niewa�ne, czego ��da dow�dztwo. Twierdzi, �e nie zna angielskiego, wi�c nie mo�e wype�nia� rozkaz�w, ale trzeba go zobaczy�, kiedy ugania si� za dziewczynami. Wtedy jego angielski brzmi zupe�nie dobrze, m�wi� panu... A, ju� jest.
Kent wyci�gn�� z szuflady grub� teczk� i po�o�y� j� na biurku. Usiad� i zapali� papierosa, zerkaj�c z zaciekawieniem na Blacka.
- Nigdy przedtem nie spotka�em prawdziwego inspektora Scotland Yardu. Czuj� si� troch� tak, jakbym zobaczy� nast�pc� Sherlocka Holmesa.
- Holmes by� prywatnym detektywem. Czasem wsp�pracowa� z oficerem z Yardu o nazwisku Lestrade.
- Racja, racja. - Kapitan zaci�gn�� si� papierosem. Black odnosi� wra�enie, jakby jego rozm�wca stale przybiera� postaw� obronn�. - Nie chcia�bym by� niegrzeczny, ale w�a�ciwie dlaczego wypytuje pan o Ko�ciuszk�?
- S�ucham? Chyba nie zrozumia�em.
- Przepraszam. Tak brzmi nazwa dywizjonu. Dla nas to 303 Northolt, a dla nich Ko�ciuszko. To ich bohater. Zdaje si�, �e dzia�a� w Stanach, co� w zwi�zku z Rewolucj�.
- Nie wiedzia�em.
- Ja te� nie - roze�mia� si� Kent. - Przed d�ugi czas my�la�em, �e to nazwisko jakiego� lotnika, kt�ry nam zdezerterowa�. Ten ich j�zyk jest koszmarny, jakby m�wili z ustami pe�nymi kamyk�w.
- Ciekawe - mrukn�� Black, kt�rego ma�o obchodzi�y lingwistyczne rozwa�ania Kenta. Kapitan najwyra�niej unika� rozmowy o przyczynie wizyty inspektora. -Pyta� mnie pan, dlaczego tu jestem. Pu�kownik Vincent nic panu nie m�wi�?
- Nie. On nie udziela wyja�nie� ni�szym rang� oficerom, a przynajmniej zdarza si� to bardzo rzadko. Dosta�em wiadomo�� z dow�dztwa, �e mam si� tu z panem spotka�. To wszystko, co wiem.
- W Londynie podczas ostatniego weekendu zamordowano m�odego m�czyzn�. Przypuszczamy, �e by� to polski lotnik.
Kent uni�s� brwi.
- Ale dlaczego? I dlaczego w�a�nie 303? Mamy Polak�w r�wnie� w sze�ciu innych dywizjonach RAF. - W g�osie kapitana zabrzmia�a obronna nuta.
- Sekcja wykaza�a, i� cz�owiek ten by� polskiego pochodzenia, a 303 to jedyny dywizjon, kt�ry w ca�o�ci sk�ada si� z Polak�w i stacjonuje blisko Londynu. - Black przerwa� na chwil�. - Czy mo�e kto� z pa�skich ludzi zagin��?
- Szczerze m�wi�c, tak.
- Kent otworzy� teczk� i zacz�� j� kartkowa�. Wyj�� pojedynczy arkusz i wr�czy� go Blackowi. By�a to fotokopia opisu przebiegu s�u�by. W lewym, g�rnym rogu przyczepiono ma�� kwadratow� fotografi�. Pomimo kiepskiej jako�ci, zdj�cie nie pozostawia�o �adnych w�tpliwo�ci.
22
- Stanis�aw Rudelski - Black odcyfrowa� paj�cze litery podpisu. - Urodzony 22 marca 1921 roku w Warszawie. Nie mia� biedak nawet dwudziestu lat.
- To pa�ski zamordowany?
- Obawiam si�, �e tak.
- O, cholera. - Kent sp�on�� rumie�cem. - Przepraszam.
- Nie szkodzi.
- To by� dobry dzieciak - westchn��. - Lata�, jakby urodzi� si� ze skrzyd�ami.
- Nie mia� zbyt wiele czasu, aby naby� do�wiadczenia.
- Wystarczaj�co du�o - odpowiedzia� zwi�le kapitan. - Walczy� w Polsce na jednym z tych idiotycznych P-ll. Z kilkoma innymi wydosta� si� w ostatniej chwili, zdo�a� dotrze� do Francji i tam wst�pi� do Armee de l'Air. Siedem str�ce� na Bloch 152, co m�wi samo za siebie. Jednym z tych samolot�w uciek� do Big-gin Hill na kilka dni przed tym, nim czo�gi wjecha�y do Pary�a. - Kanadyjczyk smutno pokiwa� g�ow�. - O, by� wystarczaj�co dojrza�y, inspektorze.
- Czy Rudelski mia� przepustk� na weekend?
- Mia� sta�� przepustk�. Je�eli dywizjon nie lata z powodu pogody albo k�opot�w z maszynami, trzeba przepustk� tylko podpisa� w centrum dowodzenia.
- I Rudelski to zrobi�?
- Tak w pi�tek wieczorem.
- A kiedy mia� wr�ci�?
- W niedziel� w nocy.
- Czy wie pan cokolwiek o tym, dok�d m�g� pojecha�?
- Nie. - Kent mia� zak�opotan� min�. - Ja... my nie utrzymywali�my z nimi zbyt bliskich kontakt�w. Ten j�zyk.
- Czy Rudelski zna� w og�le angielski?
- Przerobi� tylko pocz�tkowy kurs. Wystarczy, �eby powiedzie� �prosz�, dzi�kuj�" i tak dalej.
- Czy mia� jakie� zainteresowania?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- A mo�e jak�� dziewczyn� w Londynie?
- Nie mam poj�cia. - Kent znowu poczerwienia�.
- A mo�e przyjaciela? - spyta� �agodnie Black.
- Naprawd� nie wiem, jakich on mia� przyjaci� - g�os lotnika sta� si� oficjalny i osch�y. Morris Black d�u�ej nie naciska�. Sam by� ciekawski tak z natury, jak i z racji swego zawodu, wi�c po�ow� �ycia zaj�o mu przyswojenie podstawowego faktu: zwykle ludzie chc� wiedzie� jak najmniej, �eby nie wpl�ta� siew niezr�czn� sytuacj�.
Nawet Spilsbury, cho� przyzwyczajony do niezbyt przyjemnych aspekt�w �ycia, zdawa� si� by� nieco zaszokowany sugestiami Blacka co do orientacji seksualnej Rudelskiego. Teraz Kent tak�e najwyra�niej czu� si� nieswojo. Po ponad dwudziestu latach pracy w policji Black kompletnie znieczuli� si� na te sprawy. Homoseksualizm nie oznacza� dla niego o wiele wi�cej jak tylko przejaw lekkiego ekscentryzmu.
- Czy m�g�bym zobaczy� kwater� Rudelskiego? - spyta� Black. - Jego osobiste rzeczy?
23
- S�dz�, �e tak. Gdzie� w okolicy powinien by� Snookie. Poprosz�, aby wszystko panu pokaza�.
- Snookie?
- Kapitan Sznuk. Po�yczyli�my go na jaki� czas ze sztabu Sikorskiego. M�wi chyba kilkunastoma j �zykami.
Kapitan Stefan Bronis�aw Sznuk okaza� si� drobnym, rudow�osym m�czyzn� po czterdziestce. Odznacza� si� wielkim nosem i wysokim, skrzypi�cym g�osem. Jego angielszczyzna brzmia�a twardo i wspomagana by�a bogat� gestykula-cj�u�ywan�dla podkre�lenia znaczenia s��w. Podczas kr�tkiego spaceru z centrum dowodzenia do g��wnych budynk�w koszar Sznuk zdo�a� zrelacjonowa� Blacko-wi ca�� swoj� karier� wojskow�.
- Wi�c Sikorski m�wi do mnie: Snookie, jak ci si� podoba ta wojna? A ja m�wi� Sikorskiemu: Generale, dla mnie to czwarta wojna, w kt�rej bior� udzia�, i zawsze po cudzej stronie, nie? Rosjanie, Niemcy, Francuzi. Zawsze to samo. Polska to szmata do wycierania n�g dla Europy.
- Wycieraczka? - podpowiedzia� Black. Sznuk rozpromieni� si�, skin�� g�ow� i roz�o�y� szeroko r�ce.
- O, w�a�nie.
- Lata� pan podczas Wojny �wiatowej?
- Tak! Na r�nych samolotach. - Palce lewej d�oni splot�y si� z praw�. - Oczywi�cie, Spitfire jest najlepszy. -Polakpodni�s� r�ce kciukami do przodu i wyda� z siebie terkocz�cy d�wi�k. - �wietny do zabijania Niemc�w. Nawet lepszy ni�, no wie pan, bro� przeciwlotnicza. - Roze�mia� si� nieprzyjemnym, zgrzytliwym �miechem. Wyraz oczu tego cz�owieka nie wyda� si� Blackowi ca�kiem normalny. Mo�e to st�umiona nienawi�� do wroga i t�sknota za domem. Kent wspomina� o tym. Oni wszyscy s� szaleni i walcz�jak w�ciek�e psy. Nic dziwnego, bior�c pod uwag� okoliczno�ci.
Dotarli do najbli�szego budynku koszar i weszli na pierwsze pi�tro. Kapitan Sznuk zaprowadzi� Blacka do klitki na ko�cu sypialni, oddzielonej od innych prycz za pomoc� wielkiej metalowej szafy i kilku mniejszych szafek. Ca�a sala sk�ada�a si� z tak wydzielonych kwater, kt�re w tej chwili �wieci�y pustkami.
- A gdzie s� ludzie?
- Mamy pogotowie bojowe. Czekaj� na lotnisku na sygna�. - Kapitan podrepta� w miejscu i wymownymi gestami uda�, �e wk�ada co� na g�ow�. Zako�czywszy ten pokaz, odsun�� zwisaj�cy na sznurze rz�d r�cznik�w i wskaza� inspektorowi wej�cie do male�kiej sypialni Rudelskiego.
Wysokie okno na wypadek wybuchu starannie zaklejono paskami papieru. Tu� pod parapetem sta�o w�skie, metalowe ��ko z porz�dnie zrolowanym materacem.
W szafie wisia�o kilka mundur�w i koszul. �adnego cywilnego ubrania. Jedna z szafek, z lampk� nocn�, rz�dem zaczytanych ksi��ek i ci�k� szklan� popielniczk� zosta�a przerobiona na stolik przy ��ku. Obok popielniczki le�a�a paczka francuskich papieros�w. A wi�c Spilsbury mia� racj� tak�e i w tej sprawie. Do drzwi szafy przyczepiono zdj�cie. Rudelski w wieku dwunastu, trzynastu lat obok starszego m�czyzny w ciemnym garniturze. Za ich plecami Black m�g� dostrzec naro�nik du�ej kamienicy.
24
- Jego ojciec pracowa� w Warszawie, w Urz�dzie Miejskim jako in�ynier. S�dz�, �e by� tam figur� - komentowa� Sznuk.
- Czy dobrze zna� pan Rudelskiego?
- Nie. On by�... bardzo spokojny, wie pan? - Sznuk delikatnym, kobiecym ruchem opar� policzek na d�oni. Wygl�da�o to tak absurdalnie, �e Black ledwo powstrzyma� wybuch �miechu.
- By� homoseksualist�?
- C�, tak. Niemal na pewno.
- Mia�... jakiego� przyjaciela? Tu, na miejscu?
- Nie! - Sznuk gwa�townie pokr�ci� g�ow�. - Pozostali w dywizjonie Ko�ciuszko s� bardzo... - przerwa� i podni�s� r�k�. Pomaca� biceps, jednocze�nie gwa�townie ruszaj�c brwiami. - Bardzo m�scy. Uganiaj� si� tylko za kobietami. - W tym momencie wykona� szokuj�co obsceniczny gest, jakiego Black nigdy jeszcze nie widzia� i mrugn��, sugestywnie unosz�c jedn� brew. Wreszcie wzruszy� ramionami. - Nikogo to nie obchodzi�o. Rudelski te� nie robi� z tego problemu. M�g� lata�. I nic wi�cej si� nie liczy�o.
Schyliwszy si� Black dostrzeg� pod ��kiem niewielk� skrzynk�. Wyci�gn�� j�. Pokrywa nie mia�a �adnego zamka. Inspektor postawi� pud�o na ��ku i otworzy�. Po lewej stronie le�a� starannie z�o�ony ciemnoniebieski mundur z oficersk� czapk� na wierzchu, po prawej szachownica, ma�e drewniane pude�eczko, talia kart i plik zwi�zanych kawa�kiem wst��eczki list�w w obcym Blackowi j�zyku.
Inspektor wr�czy� listy Sznukowi.
- Od kogo to?
Polak szybko przeczyta�. Potem wyj�� z koperty drugi list i trzeci.
- To od jego matki. Z czas�w, kiedy uczy� si� w szkole lotniczej. - Rudy m�czyzna u�miechn�� si� smutno. - Pisa� jej widocznie, �e jedzenie jest pod�e i jego �o��dek t�skni za domowym barszczem i kluskami. - Przerwa�. - Chce pan wiedzie� wi�cej?
- Nie w tej chwili. Ale mo�e zechcia�by pan zabra� wszystkie rzeczy osobiste Rudelskiego i przechowa� gdzie� w bezpiecznym miejscu.
- Oczywi�cie.
- Nie s�dz�, aby�my tu co� jeszcze znale�li.
- Nie. - Sznuk sm�tnie pokr�ci� g�ow�. - Wydaje mi si�, �e bardzo ma�o zosta�o po tym ch�opcu.
Wr�cili do centrum dowodzenia. Kent w mi�dzyczasie znik� gdzie�, ale Polak za�atwi� Blackowi kolejn� motocyklistk� z WAAF, kt�ra odwioz�a inspektora na stacj�. Wr�ci� do Londynu w sam� por� na sp�nion� herbat�. W godzin� potem nadci�gn�y samoloty Luftwaffe i bomby znowu zacz�y spada� na miasto.
Doktor Charles Tennant, nosz�cy mundur kapitana RAMC*, siedzia� w ma�ym, zaciemnionym pokoju. Patrzy� uwa�nie przez ma�y kwadrat wizjera. Dokto-
' RAMC - Royal Army Medical Corps - Korpus Medyczny Armii Kr�lewskiej
25
rowi towarzyszy� pu�kownik John Cecil Masterman, ongi� jeniec wojenny, potem cenzor kolegium Christ Church w Oksfordzie, a obecnie szef Bl(a), specjalnego tajnego wydzia�u M15, czyli brytyjskiego kontrwywiadu. Bl(a) mia� za zadanie, mi�dzy innymi, przes�uchiwanie zestrzelonych lotnik�w i ewentualne werbowanie szpieg�w niemieckich do pracy na rzecz Brytyjczyk�w.
Masterman nie nosi� munduru. Zamiast tego �w niski m�czyzna o wielkim nosie mia� na sobie kiepsko dopasowany, ciemnoniebieski garnitur, bia�� koszul� o postrz�pionym ko�nierzyku i mankietach i krawat uniwersytetu w Oksfordzie, wygl�daj�cy jakby u�ywano go co najmniej od dwudziestu lat. Natomiast mundur Tennanta by� doskonale uszyty i �wietnie dopasowany do zgrabnej, atletycznej sylwetki doktora. Masterman mia� lat czterdzie�ci dziewi��, tylko o pi�� wi�cej ni� Tennant, ale psychiatra sprawia� wra�enie o wiele m�odszego. Resztki ��tawo siwych w�os�w Mastermana i siatka zmarszczek, nieogolonej twarzy kontrastowa�y z g�st�, ciemn� czupryn�, smag�� cer� i wypiel�gnowanymi paznokciami Tennanta.
Pok�j, w kt�rym siedzieli obaj m�czy�ni, znajdowa� si� w dawnym skrzydle administracyjnym wi�zienia Wormwood Scrubs, usytuowanego w Hammersmith, na zachodnim kra�cu miasta. Na pocz�tku wojny budynek ten zosta� przej�ty przez M15.
Scrubs by� to ponury edwardia�ski gmach z kamienia i ceg�y. Wok� wi�zienia przycupn�y skromne domki typowe dla londy�skich przedmie��, magazyny, opustosza�e cmentarze i rdzewiej�ce zbiorniki nieczynnej ju� gazowni. N�dza, rozpacz i niewolnicza praca oddalone o rzut kamieniem od eleganckich Ogrod�w Kr�lewskich w Kew. Wszystko to przywodzi�o Tennenta do refleksji na temat angielskiej hipokryzji.
Za �cian� przes�uchiwano w�a�nie zdenerwowanego m�czyzn� oko�o trzydziestki, ubranego w podobny do pi�amy szary kombinezon. �ledztwo prowadzi� oficer w mundurze RAF, kompletnie pozbawionym jakichkolwiek oznak. Obaj m�wili szybko po niemiecku. G�osy transmitowa� ukryty mikrofon.
- Nazywa si� Zeidler - stwierdzi� cicho Masterman, nie odrywaj�c oczu od okienka wizjera. - Dali�my mu pseudonim Summer.
- Nowy? - spyta� Tennant. Masterman skin�� g�ow�.
- �wie�utki j ak stokrotka. Spad� z nieba tu� przed �witem w pi�tek, niedaleko Oksfordu. Uda�o nam si� wytropi� go w ci�gu kilku godzin. Twierdzi, �e jest Polakiem, ale nie potrafi� znale�� Warszawy na mapie. To idiotyczne. Zaczynam si� zastanawia�, w jaki spos�b Canaris wynajduje sobie takich ludzi.
- Jest bardzo zdenerwowany. Bardziej ni� powinien.
- Doprawdy? Wydawa�o mi si�, �e w podobnych okoliczno�ciach to zupe�nie naturalne.
- W tym stadium powinien nadal znajdowa� si� w szoku - wyja�ni� psychiatra. - Raczej ot�pia�y, a nie roztrz�siony.
- No c�, to pan jest tu ekspertem. - Masterman wzruszy� ramionami. Tennant, podobnie jak Masterman, biegle m�wi� po niemiecku, z racji za� swego
26
zawodu doskonale potrafi� ocenia� stan psychiczny nieszcz�nik�w, kt�rzy mieli pecha wpa�� w sieci Mastermana. Niemal od pocz�tku wsp�pracowa� z kom�rk� zajmuj�c� si� �tworzeniem podw�jnych agent�w" kontrwywiadu. Fakt, �e nale�a� do tych samych sfer co Masterman i leczy� wi�kszo�� �on polityk�w i wy�szych rang� wojskowych w Mayfair czy Belgravii, znacznie u�atwi� doktorowi karier� w Ml 5. Wygl�d, powodzenie u kobiet i zalety towarzyskie tak�e przemawia�y na jego korzy��.
Opr�cz kontroli nad stanem umys�owym z�apanych szpieg�w i zestrzelonych pilot�w, Tennant zajmowa� si� tak�e rozmowami kwalifikacyjnymi z ch�tnymi do pracy w M15. Zorientowa� si� ju� dawno, �e to, czy kto� zostanie przyj�ty do kr�g�w nazywanych przez Mastermana �krain� dymu i luster" mia�o wi�cej wsp�lnego z pochodzeniem ni� rzeczywistymi predyspozycjami kandydata. Niemal dwie trzecie zg�aszaj�cych si�, z kt�rymi rozmawia� podczas minionego roku, uko�czy�o Oksford lub Cambridge, a niemal ka�dy by� absolwentem Eton.
- Nie wk�ada�bym w niego zbyt wiele czasu i wysi�ku - zamrucza� Tennant, patrz�c na m�czyzn� po drugiej stronie szyby. - Mo�e da� si� zwerbowa�, �eby unikn�� kary �mierci, ale potem zdradzi.
- Ciekawe - powiedzia� Masterman. - Jest pan pewien?
- Absolutnie.
Przes�uchanie m�czyzny o pseudonimie Summer zabra�o kilka godzin i zanim Tennant opu�ci� Scrubs, nadszed� ju� wczesny wiecz�r. Daleko, na wschodzie, Luftwaffe znowu bombardowa�a doki. Smugi �wiate� z East Endu rozdziera�y horyzont, b�yskawice wybuch�w rozjarza�y niski pu�ap chmur jak gigantyczne �ar�wki.
Tak dobrze znany ju� wszystkim d�wi�k przetacza� si� przez miasto niczym nieustaj�cy, pos�pny grzmot. Tennant u�miechn�� si�. Jeszcze troch�, a mieszka�cy Spitalfields wygraj� t� wojn� dla Niemiec, zanim Niemcy w og�le zd��� przygotowa� inwazj�. Ju� chodz� pog�oski o energicznie st�umionych zamieszkach. Ludzie zaczynaj� szemra�, �e dok�adnie tak