790

Szczegóły
Tytuł 790
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

790 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 790 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

790 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

mssMaurice Druon Prawo m�czyzn. Cz. 4 cyklu powie�ciowego "Kr�lowie przekl�ci" Trzeba, aby Ksi��� posiada� umys� zdolny chwyta� wiatr w �agle... i nie oddala� si� od dobra, je�li mo�e, lecz umia� wkroczy� w z�o, je�li zajdzie konieczno��. Machiavelli Prolog Od elekcji Hugona Kapeta po �mier� Filipa Pi�knego, w ci�gu trzech i �wier� wieku, tylko jedenastu kr�l�w rz�dzi�o Francj�; ka�dy pozostawi� syna, dziedzica tronu. Co za wspania�a dynastia ci Kapetyngowie! Los jak gdyby ich przeznaczy� na d�ugie panowanie. Na jedenastu w�adc�w jedynie dw�ch rz�dzi�o kr�cej ni� pi�tna�cie lat. Owa nadzwyczajna ci�g�o�� w�adzy wielce przyczyni�a si� do ukszta�towania jedno�ci narodowej i to mimo miernoty niekt�rych kr�l�w. Wi� feudaln�, czysto osobist�, wasala z suzerenem, s�abszego z silniejszym, powoli zast�powa�a wi� inna, owa niepisana umowa ��cz�ca cz�onk�w wielkiej wsp�lnoty ludzkiej, �yj�cej pod jarzmem prze�ladowa� wsp�lnego losu i poddanej temu samemu prawu. Cho� poj�cie - nar�d - jeszcze nie wyst�pi�o wyra�nie, jego zasada i symbol ju� istnia�y w osobie monarchy, niezmiennym �r�dle w�adzy. Kto my�la�: "kr�l", odczuwa�: "Francja". Filip Pi�kny, wskrzeszaj�c cele oraz metody Ludwika VI i Filipa Augusta, swych najwybitniejszych poprzednik�w, stara� si� przez lat trzydzie�ci wyciosa�, spoi� t� rodz�c� si� jedno��, lecz cement by� jeszcze �wie�y. Ledwie zmar� Kr�l z �elaza, syn jego Ludwik X zst�pi� za nim do grobu. W tych dw�ch kolejnych zgonach lud nie omieszka� dostrzec fatalnego znaku losu. Dwunasty kr�l rz�dzi� osiemna�cie miesi�cy, sze�� dni i dziesi�� godzin, akurat dostatecznie d�ugo, aby ten n�dzny monarcha zd��y� w znacznym stopniu podkopa� dzie�o ojca. W ci�gu swego kr�tkiego panowania Ludwik X os�awi� si� ka��c zamordowa� sw� pierwsz� �on�, Ma�gorzat� Burgundzk�, wysy�aj�c na szubienic� Enguerranda de Marigny, pierwszego ministra Filipa Pi�knego i skutecznie pogr��aj�c ca�� armi� w b�otach Flandrii. Podczas gdy g��d dziesi�tkowa� ludno��, za poduszczeniem baron�w zbuntowa�y si� dwie prowincje. Feuda�owie zn�w zyskiwali przewag� nad kr�lem; reakcja by�a wszechw�adna, a Skarb pusty. Ludwik X wst�pi� na tron, kiedy �wiat by� bez papie�a; odszed�, zanim zdo�ano wybra� zwierzchnika Ko�cio�a. Teraz Francja by�a pozbawiona kr�la. Ludwik bowiem z pierwszego ma��e�stwa pozostawi� tylko c�rk�, pi�cioletni� Joann� Nawarry, mocno pos�dzon� o nie�lubne pochodzenie. Owoc za� drugiego ma��e�stwa stanowi� na razie w�t�� nadziej�; kr�lowa Klemencja by�a w ci��y, lecz mia�a zlec a� za pi�� miesi�cy. Jawnie wreszcie m�wiono, �e K��tliwego otruto. Kto w tych warunkach zostanie w�adc� trzynastym? Nic nie przewidziano w sprawie form regencji. W Pary�u hrabia de Valois zabiega� o uznanie go regentem. W Dijon diuk Burgundii, brat zamordowanej kr�lowej i w�dz pot�nej ligi baron�w, nie omieszka� stan�� w obronie praw swej siostrzenicy Joanny Nawarry. W Lyonie pierwszy brat K��tliwego, hrabia de Poitiers zmaga� si� z intrygami kardyna��w i bezskutecznie usi�owa� uzyska� decyzj� konklawe. Flamandowie tylko czyhali na okazj�, by chwyci� za bro�, a feuda�owie z Artois prowadzili nadal wojn� domow�. Czy a� tyle trzeba, by przypomnie� ludowi kl�tw�, kt�r� przed dwoma laty rzuci� ze szczytu stosu wielki mistrz templariuszy? W epoce skorej do przes�d�w lud Francji, w pierwszym tygodniu czerwca 1316 roku, sk�onny by� rozwa�a�, czy aby r�d Kapetyng�w nie zosta� wtedy naprawd� przekl�ty. Cz�� pierwsza Filip Klucznik I Bia�a kr�lowa Kr�lowe nosz� �a�ob� bia��. Bia�a, z cienkiego p��tna podwika owija�a szyj�, wi�zi�a podbr�dek a� po warg�, ukazuj�c jedynie �rodek twarzy; bia�y welon os�ania� czo�o i brwi; bia�a suknia opinaj�ca nadgarstki opada�a do st�p. Klemencja W�gierska, wdowa po Ludwiku X, przywdzia�a ten niemal zakonny str�j w dwudziestym trzecim roku �ycia i zapewne do ko�ca swych dni. Nikt odt�d nie mia� ujrze� jej wspania�ych z�otych w�os�w ani doskona�ego owalu twarzy, ani tego �wietnego w swym spokoju blasku, kt�ry rozs�awi� jej urod�. Kr�lowa Klemencja ju� przybra�a wygl�d swego przysz�ego sarkofagu. Pod fa�dami sukni formowa�o si� jednak nowe �ycie i Klemencj� dr�czy�a my�l, �e jej ma��onek nigdy nie ujrzy dziecka, kt�rego ona oczekuje. "Gdyby� Ludwik cho� do�y�, by je zobaczy�, gdy si� narodzi! Pi�� miesi�cy, tylko pi�� miesi�cy d�u�ej! Jak by si� cieszy�, zw�aszcza synem... Ach! czemu� ju� w noc po�lubn� nie zasz�am w ci���!..." Znu�ona zwr�ci�a g�ow� ku hrabiemu Valois, kt�ry kroczy� po komnacie jak t�usty kogut. - Ale po c�, stryju, mieliby go tak podle otru�? - spyta�a. - Czy nie czyni� wszelakiego dobra, jakie tylko m�g�? Dlaczego wci�� szukacie ludzkiej przewrotno�ci tam, gdzie na pewno objawi�a si� wola Bo�a? - W tym zdarzeniu jedynie wy przypisujecie Bogu to, co raczej zdaje si� przynale�e� do sztuk diabelskich - odpar� Karol de Valois. W kapturze z opadaj�cym na rami� ogonem, z mi�sistym nosem, pe�n� i rumian� twarz�, brzuchem wypi�tym, odziany w zdobn� w ogonki gronostaj�w i srebrne agrafy czarn�, aksamitn� szat�, w kt�r� si� przystroi� przed p�tora rokiem na pogrzeb Filipa Pi�knego, Dostojny Pan de Valois przyby� z opactwa Saint-Denis, gdzie asystowa� przy z�o�eniu Ludwika do grobu. Uroczysto�� ta nie rozpocz�a si� zreszt� bez k�opot�w; po raz pierwszy, odk�d istnia� ceremonia� pogrzeb�w kr�lewskich, dworscy dostojnicy zakrzykn�wszy; "Kr�l umar�", nie mogli dorzuci�: "Niech �yje kr�l", i nie wiadomo by�o, przed kim nale�y wykona� rytua� gest�w przewidziany dla nowego kr�la. - To jasne, przede mn� z�amiecie wasze ber�o - rzek� Valois do wielkiego szambelana Mateusza de Trye. - Jestem najstarszy z rodu, a wi�c najgodniejszy. Ale przyrodni jego brat, hrabia d'Evreux sprzeciwi� si� temu osobliwemu ��daniu. - Je�li tak szeroko pojmujecie prawo starsze�stwa, to nie wy je posiadacie, Karolu, lecz stryj nasz, Robert de Clermont, syn Ludwika �wi�tego. Czy�cie zapomnieli, �e jeszcze �yje? - Dobrze wiecie, �e biedak jest ob��kany i w niczym nie mo�na polega� na tej szalonej g�owie - odpar� ze wzruszeniem ramion Valois. Ostatecznie, po posi�ku podanym w opactwie, wielki szambelan z�ama� symbol swego urz�du przed pustym krzes�em... Klemencja podj�a: - Czy� Ludwik nie rozdawa� ja�mu�ny ubogim? Czy nie u�askawia� wi�ni�w, gdy tylko m�g�? Mog� �wiadczy� o wspania�omy�lnym jego sercu i pobo�no�ci. Pokaja� si� z dawnych grzech�w... Chwila by�a wyra�nie niestosowna, by w�tpi� w cnoty, jakimi kr�lowa chcia�a ozdobi� �wie�� jeszcze pami�� swego ma��onka. Karol de Valois nie m�g� jednak powstrzyma� si� od sarkazmu. - Wiem, bratanico, wiem, �e mia�y�cie wielce pobo�ny wp�yw na Ludwika i �e by� bardzo wspania�omy�lny... wobec was. Lecz nie rz�dzi si� wy��cznie ojczenaszkami ani obsypywaniem darami swych ukochanych. Sama skrucha nie wystarcza, by rozbroi� zasian� nienawi��. Klemencja pomy�la�a: "Ot� to... ten, co tak bardzo schlebia� Ludwikowi, ju� si� go zapiera. Niezad�ugo zaczn� mi wypomina� prezenty, kt�rymi mnie obdarza�. Ju� sta�am si� cudzoziemk�..." Zbyt s�aba, zbyt z�amana nocn� bezsenno�ci� i dniami we �zach, by mie� si�� dyskutowa�, dorzuci�a tylko: - Nie mog� uwierzy�, i� Ludwik by� a� tak znienawidzony, by chciano go zabi�... - Wi�c nie wierzcie, bratanico - zawo�a� Valois - ale to fakt. Dowodu dostarczy� nam pies. Poliza� p��tna, w kt�re balsami�ci z�o�yli wn�trzno�ci, i w godzin� p�niej zdech�. Klemencja zacisn�a d�onie na por�czach krzes�a, aby nie zachwia� si� przed narzuconym obrazem. Jej w�skie i patetyczne oblicze o zamkni�tych oczach sta�o si� bia�e jak otaczaj�ce je podwika i welon. Trup, balsami�ci, wyszarpane wn�trzno�ci i ten pies, co si� wa��sa� li��c okrwawione p��tna... Czy to mog�o chodzi� o Ludwika, o m�czyzn�, kt�ry spa� przy niej przez dziesi�� miesi�cy? Dostojny Pan de Valois rozwija� nadal swe makabryczne konkluzje. Kiedy� wreszcie zamilknie ten ruchliwy dostojnik, w�adczy, pysza�kowaty, strojny to w b��kit, to w szkar�at, to w czer�, a kt�ry pojawia� si� o ka�dej decyduj�cej lub tragicznej godzinie, odk�d by�a we Francji, aby napomina�, przyt�acza� wymow� i zmusza� do post�powania wbrew jej woli. I to od dnia �lubu. Klemencja przypomnia�a sobie dzie� weselny w Saint Lye: ujrza�a drog� do Troyes, wiejski ko�ci�, pok�j w zameczku spiesznie przeobra�ony w �lubn� komnat�... "Czy potrafi�am nale�ycie doceni� me szcz�cie? Nie, nie rozp�acz� si� przed nim" - nakaza�a sobie. - Kto by� sprawc� tego ohydnego przest�pstwa, jeszcze nie wiemy - m�wi� dalej Valois - lecz go wykryjemy, bratanico, solennie wam przyrzekam... oczywi�cie pod warunkiem, �e da mi si� mo�no��. My, kr�lowie... Valois nigdy nie pomija� okazji, by przypomnie�, �e nosi� dwie korony wy��cznie nominalnie, ale kt�re wynios�y go do rz�du udzielnych ksi���t. - ...my, kr�lowie, mamy wrog�w nie tyle osobistych, ile sprawowanej przez nas w�adzy. Nie brak ludzi, kt�rzy pragn�liby uczyni� was wdow�. Najpierw templariusze... kt�rym wyrz�dzono wielk� krzywd� znosz�c Zakon, ma�o� o tym m�wi�em? ... Zawi�zali oni tajn� lig� i zaprzysi�gli zgub� naszego rodu. M�j brat zmar�, a po nim jego pierworodny. A po drugie rzymscy kardyna�owie. Przypomnijcie sobie, �e kardyna� Gaetani usi�owa� rzuci� urok na Ludwika i waszego szwagra Filipa w jawnym zamiarze wys�ania obu na tamten �wiat. Gaetani m�g� pr�bowa� w inny spos�b ugodzi�. C� chcecie? Nie zrzuca si� papie�a z tronu �wi�tego Piotra, jak to m�j brat uczyni�, bez zasiania trwa�ej urazy. Tak czy owak, Ludwik umar�... Nie mo�emy te� wy��czy� z podejrze� naszych krewniak�w burgundzkich, kt�rzy zrobili kwa�n� min� wobec uwi�zienia Ma�gorzaty, a jeszcze bardziej cierpk�, gdy j� zast�pi�y�cie. Prze�cigali si� w oszczerstwach w tej materii... Klemencja spojrza�a mu prosto w oczy. Karol de Valois zmiesza� si� i lekko zaczerwieni�. Poj��, �e Klemencja wie. Ale ona nie rzek�a s�owa. Zawsze b�dzie unika�a tego tematu. Czu�a si� obarczona grzechem niezawinionym; bo ten ma��onek, kt�rego cnotliw� dusz� tak chwali�a, kaza� jednak�e, do sp�ki z Valois i d'Artois, zadusi� swoj� pierwsz� �on�, by j� po�lubi�, j�, bratanic� kr�la Neapolu. - Wreszcie istnieje hrabina Mahaut, a ta kobieta nie cofa si� przed zbrodni�, nawet najgorsz� - pospieszy� nawi�za� Valois. "W czym r�ni si� od was? - pomy�la�a Klemencja, nie �miej�c mu odpowiedzie�. - Zdaje si�, �e na tym dworze niezbyt wahaj� si� przed zab�jstwem". - Oto Ludwik przed niespe�na miesi�cem skonfiskowa� hrabstwo Artois, aby j� zmusi� do uleg�o�ci. Przez chwil� Klemencja rozwa�a�a, czy Valois, wymieniaj�c tylu prawdopodobnych winowajc�w, nie usi�uje zmyli� �ladu i czy sam-li nie jest sprawc� �mierci. Przerazi�a j� ta my�l ca�kiem zreszt� pozbawiona podstaw. Nie, wzbrania�a si� podejrzewa� kogokolwiek; chcia�a, by Ludwik umar� by� �mierci� naturaln�... Wzrok Klemencji skierowa� si� mimowolnie przez otwarte okno ku zieleniej�cym lasom Vincennes, na po�udnie, w stron� zamku Conflans, rezydencji hrabiny Mahaut. Kilka dni przed �mierci� Ludwika hrabina Mahaut razem ze sw� c�rk� Joann� de Poitiers z�o�y�a wizyt� Klemencji. Wizyta bardzo mi�a. Zachwyca�y si� gobelinami w komnacie... "Nic bardziej poni�aj�cego ni� dopatrywa� si� zdrajcy w otoczeniu i szuka� zdrady w ka�dej twarzy" - my�la�a Klemencja. - W�a�nie dlatego, moja droga bratanico - podj�� Valois - musicie wr�ci� do Pary�a, jak was o to prosz�. Wiecie, jak bardzo was mi�uj�. Wasz ojciec by� moim szwagrem. Pos�uchajcie mnie, jakby�cie go pos�ucha�a, gdyby go B�g nam zachowa�. R�ka, kt�ra ugodzi�a Ludwika, mo�e nadal �ciga� m�ciwie was i wasze dziecko. Nie potrafi�bym przeto zostawi� was w�r�d las�w wydan� na zakusy z�oczy�c�w i nie zaznam spokoju, a� nie zamieszkacie tu� przy mnie. Od godziny Valois usi�owa� wym�c na Klemencji powr�t do pa�acu na wyspie Cite, poniewa� postanowi� sam si� tam przenie��. By�a to cz�� jego planu, jaki sp�odzi�, by przyw�aszczy� funkcje regenta. Kto w�ada Pa�acem, nabiera kr�lewskiego majestatu. Gdyby jednak Valois sam si� tu rozgo�ci�, narazi�by si� przeciwnikom, kt�rzy oskar�yliby go o zamach lub uzurpacj�. Je�li natomiast wkroczy do Cite za sw� siostrzenic� Klemencj�, jako jej najbli�szy krewny i opiekun, nikt nie zdo�a prawnie zaoponowa�, a Rada Par�w stanie przed faktem dokonanym. �ono kr�lowej by�o w danej chwili najlepszym gwarantem jego majestatu i najskuteczniejszym narz�dziem do obj�cia rz�d�w. Klemencja jakby prosz�c o opiek� podnios�a oczy na trzeci� osobisto��, brzuchatego, siwiej�cego m�czyzn�, kt�ry, skrzy�owawszy r�ce na r�koje�ci wysokiego miecza, sta� nieruchomo ko�o niej i milcz�c przys�uchiwa� si� rozmowie. - Bouville, co winnam uczyni�? - wyszepta�a. By�y wielki szambelan Filipa Pi�knego, wnet po �mierci K��tliwego mianowany opiekunem �ona kr�lowej, przyst�pi� do pe�nienia nowej misji bardziej ni� powa�nie, bo tragicznie. Ten dzielny wielmo�a, wzorowy s�uga dworu kr�lewskiego, utworzy� stra� z�o�on� z dwudziestu czterech starannie dobranych dworzan, kt�rzy zmieniali si� kolejno po sze�ciu u drzwi kr�lowej. Sam za� wystroi� si� jak na wojn� i w ten upalny czerwcowy dzie� bi�y na� pod kolczug� si�dme poty. Mury podw�rca, bramy Vincennes by�y naszpikowane �ucznikami. Sier�ant musia� stale towarzyszy� ka�demu kuchcikowi. Nawet damy dworu obszukiwano, zanim wesz�y do apartament�w. Nigdy �ycie ludzkie nie by�o pilniej strze�one ni� ta istotka, co spoczywa�a w �onie kr�lowej Francji. Bouville dzieli� swe obowi�zki z leciwym panem de Joinville. Ale dziedziczny seneszal Szampanii, ongi� towarzysz Ludwika �wi�tego, mia� teraz dziewi��dziesi�t dwa lata, a to zaiste czyni�o ze� nestora francuskiej arystokracji. By� na wp� o�lep�y i przede wszystkim wzdycha� do powrotu - jak co lato - do swego zamku Wassy nad Marn�, gdzie �y� w przepychu z dochod�w z d�br nadanych mu przez trzech kr�l�w. W istocie drzema� wi�ksz� cz�� czasu, a wszystkie obowi�zki spada�y na Bouville'a. �w w oczach Francji by� symbolem szcz�liwych wspomnie�. Najpierw jako pose�, kt�ry przyby� prosi� o jej r�k�, a nast�pnie odwie�� j� z Neapolu a� do Francji; by� on jej powiernikiem i niew�tpliwie jedynym prawdziwym przyjacielem, jakiego mia�a na dworze. Bouville poj��, �e Klemencja nie chce opu�ci� Vincennes. - Dostojny Panie - rzek� do Valois - �acniej mi zapewni� piecz� nad kr�low� w zamku w �cis�ych murach ni� w wielkim Pa�acu na Cite otwartym dla ka�dego. A je�li obawiacie si� s�siedztwa hrabiny Mahaut, mog� wam o�wiadczy� - bo zawiadamiaj� mnie o ka�dym ruchu w okolicy - �e w tej chwili pani Mahaut �aduje swe wozy do Pary�a. Valois nie ukrywa�, i� dra�ni go w�adczo�� Bouville'a, odk�d zosta� on opiekunem, i up�r, z jakim oparty na mieczu tkwi tutaj obok kr�lowej. - Panie Hugonie - rzek� wynio�le - macie obowi�zek czuwa� nad �onem, a nie stanowi� o siedzibie rodziny kr�lewskiej i samemu broni� ca�ego kr�lestwa. Bouville nie zmieszany odpar�: - Czy mam zwr�ci� wasz� uwag�, Dostojny Panie, �e kr�lowa nie mo�e pokazywa� si� przed up�ywem czterdziestu dni, licz�c do pocz�tku �a�oby? - Dzi�kuj� wam, lecz znam obyczaje r�wnie dobrze jak i wy, Bouville. Kto wam powiedzia�, �e kr�lowa ma si� pokaza�? Przewieziemy j� w wozie zamkni�tym... Wreszcie moja bratanico - zawo�a� Valois - kto� by jeszcze pomy�la�, �e chc� was wys�a� hen za morza, i �e Vincennes le�y o tysi�c mil od Pary�a! - Zrozumcie mnie, stryju - odpowiedzia�a cicho Klemencja - ta siedziba w Vincennes to ostatni dar, jaki otrzyma�am od Ludwika. Na kilka godzin przed sw� �mierci� tutaj da� mi ten dom... Wydaje mi si�, �e jeszcze nie odszed� naprawd�. Zrozumcie... W�a�nie tu mieli�my... Ale Dostojny Pan de Valois nie m�g� poj�� ani potrzeb serca, ani bolesnych skojarze�. - Wasz ma��onek, za kt�rego si� modlimy, droga bratanico, nale�y ju� do przesz�o�ci kr�lestwa, lecz w was spoczywa przysz�o��. Nara�aj�c w�asne �ycie, nara�acie i dziecko. Ludwik patrz�c z wysoka nie wybaczy�by wam. Trafi� celnie i Klemencja nieco pochyli�a si� na krze�le. Bouville o�wiadczy� jednak, �e nic nie mo�na postanowi� bez zgody pana de Joinville, i natychmiast po niego pos�a�. Czekali kilkana�cie minut. Po czym otwar�y si� drzwi i zn�w czekano. Wreszcie odziany w d�ug� jedwabn� szat�, jak� noszono w czasach krucjaty, ca�y dr��cy, z cer� w plamach i podobn� do kory na drzewie, z za�zawion� powiek�, wyblak�ym okiem pojawi� si�, pow��cz�c nogami, ostatni towarzysz Ludwika �wi�tego, podtrzymywany przez giermka niemal jak on s�dziwego. Usadowiono go z wszelkimi nale�nymi mu wzgl�dami i Valois j�� wyja�nia� swe zamiary tycz�ce kr�lowej. Starzec s�ucha�, w skupieniu kiwaj�c g�ow�, wyra�nie rad, �e jeszcze mo�e odegra� jak�� rol�. Gdy Valois sko�czy�, seneszal pogr��y� si� w medytacji, kt�rej obecni strzegli si� zam�ci�; czekali na sentencj�, jaka padnie z jego ust. I nagle Joinville spyta�: - Atoli gdzie jest kr�l? Valois przybra� rozpaczliw� min�. Tyle trudu na pr�no, gdy czas nagli! Czy seneszal w og�le pojmowa�, co do� m�wiono? - Ale� kr�l umar�, panie, dzi� rano z�o�yli�my go do grobu. Wiecie przecie�, i� mianowano was opiekunem... Seneszal zmarszczy� czo�o i zdawa� si� g��boko i z wysi�kiem namy�la�. Coraz bardziej traci� poczucie chwili obecnej. Ju� od dawna miewa� tego rodzaju przypad�o�ci. Nie spostrzeg� si� przeto, gdy maj�c ponad osiemdziesi�t lat, dyktowa� swe s�ynne pami�tniki, �e pod koniec drugiej cz�ci powt�rzy� niemal dos�ownie to, co opowiedzia� w pierwszej. - Ach! - nasz m�ody, mi�o�ciwy Ludwik umar� - rzek� wreszcie - w�a�nie jemu dedykowa�em moj� wielk� ksi�g�. Czy wiecie, �e to... czwarty kr�l umiera na moich oczach? O�wiadczy� to, jakby chodzi�o o jaki� czyn bohaterski. - Atoli, je�li kr�l umar�, kr�lowa jest regentk� - dorzuci�. Dostojny Pan de Valois spurpurowia�. S�dzi�, �wiadom zgrzybia�o�ci jednego i przywi�zania drugiego, �e b�dzie m�g� wedle woli nimi rz�dzi�. Rachuby jego obr�ci�y si� przeciw niemu. Kra�cowa zgrzybia�o�� i kra�cowa sumienno�� jakby si� sprzymierzy�y, by stwarza� mu trudno�ci. - Kr�lowa nie jest regentk�, panie seneszalu, jest w ci��y - zawo�a�. - Sp�jrzcie na ni�, czy jest w stanie podo�a� obowi�zkom kr�lestwa! - Wiecie, �e nic nie widz� - odpar� starzec. Ukrywszy czo�o w d�oni Klemencja jedynie my�la�a: "Kiedy� sko�cz�? Kiedy dadz� mi spok�j?". Joinville j�� wyja�nia�, w jakich okoliczno�ciach po �mierci Ludwika �smego kr�lowa Blanka Kastylijska sprawowa�a regencj� ku wielkiemu, powszechnemu zadowoleniu. - Mi�o�ciwa pani Blanka; poszeptywa�o si� o tym skrycie, nie by�a wzorem czysto�ci, jak si� j� maluje. A zdaje si�, �e hrabia Tybald, kt�rego m�j ojciec by� wiernym druhem, obs�ugiwa� j� nawet w �o�u... Trzeba mu by�o da� si� wygada�. Seneszal, cho� zapomina� o wczorajszych zdarzeniach, zachowa� wiern� pami�� o plotkach, kt�re kr��y�y w jego pierwszej m�odo�ci. Znalaz� audytorium i ze� korzysta�. Jego r�ce starczo dr��ce nieustannie drapa�y jedwabn� szat� na kolanach. - A nawet kiedy nasz �wi�ty kr�l uda� si� na krucjat�, w kt�rej mu towarzyszy�em... - Kr�lowa przebywa�a w tym czasie w Pary�u, nieprawda�? - uci�� Karol de Valois. - Oczywi�cie... oczywi�cie... - rzek� seneszal. Klemencja pierwsza nie wytrzyma�a. - Niech tak b�dzie! Stryju - powiedzia�a - wykonam wasz� wol� i wr�c� na Cite. - Ach! Oto rozs�dne postanowienie i na pewno pochwali je pan de Joinville. - Oczywi�cie... oczywi�cie... - Zaraz wszystkim si� zajm�. Wasz� eskort� b�d� dowodzi� m�j syn Filip i kuzyn nasz Robert d'Artois. - Dzi�ki, wielkie dzi�ki - powiedzia�a Klemencja - ale pozw�lcie mi teraz pomodli� si�. W godzin� p�niej, na skutek rozkaz�w hrabiego de Valois, w zamku w Vincennes zapanowa� rwetes. Z wozowni wyprowadzano wozy; bicze klaska�y po zadach t�gich perszeron�w. S�udzy biegali; �ucznicy rzucili bro�, by pom�c stajennym. Na pocz�tku �a�oby wszyscy czuli si� obowi�zani m�wi� szeptem, teraz wszyscy mieli okazj� poha�asowa�. W zamku tapicerzy zdejmowali gobeliny, rozk�adali meble na cz�ci, przenosili kredensy, szafki i skrzynie. Damy dworu i dworzanie kr�lowej krz�tali si� wok� w�asnych baga�y. Liczyli na pierwszych dwadzie�cia woz�w, a niew�tpliwie potrzebne b�d� jeszcze dwa przejazdy, by wszystko przewie��. Klemencja W�gierska w d�ugiej bia�ej sukni b��ka�a si� po pokojach wci�� eskortowana przez Bouville'a. Wsz�dzie kurz, pot, krz�tanina i ten obraz rabunku, jaki towarzyszy przeprowadzkom. Skarbnik z ksi�g� inwentarzow� w r�ku czuwa� nad wysy�k� zastawy i cennych przedmiot�w, kt�re razem zgromadzone pokrywa�y posadzk� jednej z sal: p�miski, dzbany i dwana�cie puchar�w ze z�oconego srebra, kt�re Ludwik zam�wi� dla Klemencji, i wielki z�oty relikwiarz z cz�stk� prawdziwego Krzy�a, przedmiot tak ci�ki, �e cz�owiek, co go przenosi�, st�ka� pod nim, jakby wchodzi� na Kalwari�. W komnacie kr�lowej szafarka Eudelina, ongi� pierwsza kochanka K��tliwego, kierowa�a pakowaniem odzie�y. - Po co... po co zabiera� te wszystkie suknie, skoro na nic mi si� ju� nie przydadz�! - rzek�a Klemencja. Zb�dne ju� wydawa�y si� jej klejnoty, kt�rych pe�ne puzdra gromadzi�y si� w �elaznych kufrach, te wszystkie naszyjniki, agrafy, pier�cienie i cenne kamienie, kt�rymi obsypywa� j� Ludwik w czasie ich kr�tkotrwa�ego ma��e�stwa. Nawet trzy korony inkrustowane szmaragdami, rubinami i per�ami by�y zbyt wysokie i zbyt ozdobne dla wdowy. Zwyk�a z�ota obr�cz, zdobna w kr�tkie lilijki osadzone nad czo�em, w�o�ona na welon, b�dzie jedynym klejnotem, do kt�rego teraz b�dzie mie� prawo. "Sta�am si� bia�� kr�low�, jak moja babka Maria W�gierska i na niej winnam si� wzorowa�. Ale babka mia�a przesz�o sze��dziesi�t lat i wyda�a na �wiat trzyna�cioro dzieci... M�j ma��onek za� nawet nie zobaczy swego..." - Mi�o�ciwa Pani - spyta�a Eudelina - czy mam jecha� z wami do Pary�a? Nikt nie wyda� mi rozkazu... Klemencja spojrza�a na t� pi�kn�, jasnow�os� kobiet�, kt�ra niepomna zazdro�ci by�a jej tak pomocna w ostatnich miesi�cach, zw�aszcza podczas agonii Ludwika. "Mia� z ni� c�rk� i c�rk� t� oddali�, zamkn�� w klasztorze..." Czu�a si� spadkobierczyni� wszystkich b��d�w, pope�nionych przez Ludwika, zanim j� pozna�. Ma przed sob� ca�e �ycie, by sp�aca� Bogu �zami, modlitw� i ja�mu�n� ci�ki d�ug za dusz� Ludwika. - Nie - szepn�a - nie, Eudelino; nie jed� ze mn�. Kto�, kto go kocha�, musi tutaj pozosta�. Po czym odsuwaj�c nawet Bouville'a, schroni�a si� do jedynego zacisznego pokoju, jedynego, jaki uszanowano, do komnaty, gdzie Ludwik umar�. Za zsuni�tymi zas�onami panowa� mrok. Klemencja ukl�k�a przy �o�u, przycisn�a usta do brokatowej narzuty. Nagle us�ysza�a drapanie paznokciem o tkanin�. Uczu�a l�k, co mog�o j� przekona�, �e jeszcze pragnie �y�. Chwil� nieruchomo kl�cza�a, powstrzymuj�c oddech. Z ty�u za ni� rozlega�o si� nadal drapanie. Ostro�nie obr�ci�a g�ow�. To seneszal de Joinville podrzemywa� w krze�le o wysokim oparciu, czekaj�c na wyjazd. II Kardyna�, kt�ry nie wierzy w piek�o Czerwcowa noc j�a bledn��; ju� na wschodzie horyzontu w�skie szare pasemko zwiastowa�o jutrzenk�, kt�ra niebawem wzejdzie nad Lyonem. By�a to pora, gdy wyruszaj� w�zki z s�siednich wiosek, by zawie�� do miasta warzywa i owoce; by�a to pora, gdy sowy ju� milkn�, a wr�ble jeszcze nie �wierkaj�. By�a to r�wnie� pora, gdy za w�skimi oknami paradnych apartament�w opactwa Ainay kardyna� Jakub Dueze rozmy�la� o �mierci. Kardyna� nigdy nie sypia� d�ugo, lecz z wiekiem potrzeba ta wci�� mala�a. Trzy godziny snu w pe�ni mu wystarcza�o. Zaraz po p�nocy budzi� si� i stawa� przed swym pulpitem. Cz�owiek o lotnym umy�le i ogromnej wiedzy, bieg�y we wszystkich kunsztach my�li, tworzy� traktaty teologiczne, prawnicze, lekarskie i alchemiczne, ciesz�ce si� wielkim uznaniem w�r�d wsp�czesnych mu duchownych i doktor�w. W owej epoce, gdy biedak, jak i ksi��� pok�adali wielkie nadzieje w sporz�dzaniu z�ota, bardzo cz�sto powo�ywano si� na nauki Dueze'a o eliksirach przeznaczonych do transmutacji metali. Mo�na by�o przeto czyta� w jego dziele, zatytu�owanym Eliksir filozof�w, takie oto definicje sk�aniaj�ce do medytacji: "Trzy s� rzeczy, z kt�rych mo�na sporz�dzi� eliksir: siedem metali, siedem esencji oraz inne rzeczy... Siedem metali to: z�oto, srebro, mied�, cyna, o��w, �elazo i rt��; siedem esencji to: merkuriusz, siarka, s�l amoniakalna, aurypigment, biel cynkowa, magnezja i markasyt, inne za� rzeczy to: �ywe srebro, krew ludzka, krew ko�ska i mocz, mocz zasi� jest ludzki". Albo te� proste przepisy jak "oczy�ci�" dzieci�cy mocz: "We� go i wlej do garnka, niech postoi trzy lub cztery dni; p�niej zlej ostro�nie, niech jeszcze postoi, a� nieczysto�ci osi�d� na dnie. Po czym starannie gotuj i szumuj, a� pozostanie jedna trzecia; potem przeced� przez filc i trzymaj w garnku dobrze zatkanym paku�ami, by nie naruszy�o go powietrze". W czasie, gdy jego bli�ni spali, siedemdziesi�ciodwuletni kardyna� wci�� wykrywa� dziedziny �wieckie i duchowne, co do kt�rych jeszcze si� nie wypowiedzia�. Sam zu�ywa� tyle� �wiec, ile ca�a gromada mnich�w. Noc� opracowywa� tako� olbrzymi� korespondencj�, kt�r� utrzymywa� z ca�� Europ�; odbiorcami jej byli pra�aci, prze�o�eni klasztor�w, jury�ci, uczeni, kanclerze i udzielni ksi���ta. Rankiem sekretarz jego i kopi�ci znajdowali przygotowan� prac� na ca�y dzie�. Cz�sto pochyla� si� r�wnie� nad obrazami nieba swych rywali do tiary, por�wnywa� je z w�asnym horoskopem i zapytywa� planet, kto zostanie papie�em. Wedle jego wylicze� mia� najmocniejsze szanse mi�dzy pocz�tkiem sierpnia a pocz�tkiem wrze�nia tego roku. A tu ju� nadszed� 10 czerwca i nic si� nie zarysowywa�o. P�niej za�, tu� przed �witem, nast�powa�a przykra chwila. Jakby nawiedzany przeczuciem, �e o tej w�a�nie godzinie przyjdzie mu pewnego dnia opu�ci� �wiat, kardyna� doznawa� nieokre�lonego l�ku, niejasnego, z�ego samopoczucia i to w ciele, jak i w duchu. Pod wp�ywem zm�czenia rozwa�a� dokonane czyny. Pami�� nasuwa�a mu obraz niezwyk�ego przeznaczenia... Potomek mieszcza�skiej rodziny z Cahors wybra� stan duchowny i w czterdziestym czwartym roku �ycia zosta� proboszczem - przecie� to szczyt kariery, o kt�rej m�g� rozs�dnie marzy�. A tymczasem by�a ona ledwie w zarodku. Nastr�czy�a si� okazja wyjazdu do Neapolu wraz z jednym z wuj�w, kt�ry tam jecha� w celach handlowych; podr�, oddalenie od kraju, poznanie Italii osobliwie na� podzia�a�y. W kilka dni po wyl�dowaniu pozna� preceptora dzieci kr�lewskich, zosta� jego uczniem i pogr��y� si� nami�tnie w studia abstrakcyjne z lotno�ci� umys�u i gi�tk� pami�ci�, jakich by mogli mu pozazdro�ci� najzdolniejsi m�odzie�cy. Nie zna� co to g��d, jak i nie odczuwa� potrzeby snu. Niebawem zosta� doktorem prawa kanonicznego, nast�pnie cywilnego, a jego imi� j�o si� rozs�awia�. Dw�r w Neapolu szuka� porad u ksi�dza z Cahors. Po ��dzy wiedzy ogarn�a go ��dza w�adzy. Zosta� doradc� Karola II Kulawego - dziada kr�lowej Klemencji, p�niej sekretarzem tajnej rady, zaopatrzonym w liczne ko�cielne beneficja; w dziesi�� lat po przybyciu mianowano go biskupem Frejus, a nieco p�niej kanclerzem kr�lestwa Neapolu, czyli pierwszym ministrem pa�stwa, kt�re obejmowa�o zarazem po�udniow� Itali� i ca�e hrabstwo Prowansji. Tak niebywa�e wywy�szenie nie mog�o nast�pi� w k��bowisku dworskich intryg jedynie dzi�ki talentom jurysty i teologa. Pewien post�pek ma�o znany, bo ujawniaj�cy sekrety zar�wno Ko�cio�a, jak i Pa�stwa, wyra�nie pokaza� przebieg�o�� i tupet, do jakich Dueze by� zdolny. W kilka miesi�cy po �mierci Karola II zosta� wys�any w poselstwie na dw�r papieski. Akurat wakowa�o biskupstwo w Awinionie, w�wczas najwa�niejsze w ca�ym chrze�cija�stwie, jako siedziba Stolicy Apostolskiej. By� kanclerzem, posiada� piecz�cie, wi�c z zimn� krwi� sam napisa� list, w kt�rym kr�l Neapolu Robert prosi� o mitr� biskupi� w Awinionie w�a�nie dla niego, Jakuba Dueze. Dzia�o si� to w 1310 roku. Klemens V, w trosce o zachowanie poparcia Neapolu, w�wczas gdy Francja przyczynia�a mu wielu k�opot�w, od razu spe�ni� pro�b�. Oszustwo wyda�o si� niebawem, podczas wizyty Roberta u Klemensa; papie� i kr�l wyrazili wzajemne zdziwienie; papie� - �e nie otrzyma� arcygor�cych podzi�kowa� za a� tak wielk� �ask�, kr�l - �e wcale nie zasi�gano jego rady w sprawie nominacji, kt�ra pozbawia�a go kanclerza. Zamiast niepotrzebnie rozg�asza� skandal, postanowili go zatuszowa�. Ka�dy na tym wygra�. A teraz Dueze by� ju� kardyna�em i we wszystkich uniwersytetach studiowano jego dzie�a. Chocia�by czyj� los by� najdziwniejszy, zdumiewa wy��cznie tych, co patrz� na� z zewn�trz. Prze�yte dni, zape�nione czy puste, burzliwe czy spokojne, wszystkie jednako przemijaj�, a popi� przesz�o�ci wa�y to samo w ka�dej d�oni. Tyle w�o�onego zapa�u, ambicji, energii czy ma jak�kolwiek warto��, skoro wszystko nieuchronnie wa�y si� w za�wiatach, sk�d najwy�sze inteligencje i najtrudniejsze filozofie potrafi� wychwyci� tylko niedost�pne dla ludzkiego rozumu strz�py? Po co upiera� si� w zabiegach o tiar�? Czy nie rozs�dniej zamkn�� si� w ciszy klasztoru, w odosobnieniu od doczesno�ci? Wyzby� si� pychy m�dro�ci, jak i marno�ci w�adzy, posi��� pokor� wiary prostaczk�w... gotowa� si� na �mier�... Nawet taka medytacja przekszta�ca�a si� w umy�le kardyna�a Dueze'a w abstrakcyjne rozwa�ania, a jego l�k przed umieraniem przeobra�a� si� niebawem w dysput� teologiczn�. "Doktorzy zapewniaj� nas - rozmy�la� tego ranka - �e po �mierci dusze sprawiedliwych niezw�ocznie raduj� si� uszcz�liwiaj�cym ogl�daniem Boga, kt�re jest nagrod�. Zgoda, zgoda... Ale Pismo r�wnie� m�wi nam, �e przy ko�cu �wiata, gdy zmartwychwsta�e cia�o po��czy si� z dusz�, b�dziemy wszyscy s�dzeni na S�dzie Ostatecznym. Tkwi w tym wielka sprzeczno��. Jak B�g ca�kowicie wszechw�adny, wszechwiedz�cy i doskona�y mia�by dwukrotnie wnosi� ten sam casus przed w�asny trybuna� i jak m�g�by s�dzi� w apelacji w�asne wyroki? B�g jest nieomylny, a wyobra�a� sobie, �e dwukrotnie wydaje wyrok, co dopuszcza rewizj� procesu, a wi�c b��d - to bezbo�no��, a nawet herezja. Zreszt�, czy� nie przystoi, aby dusza j�a radowa� si� ogl�daniem swego Pana w chwili, gdy po��czona z cia�em jest sama doskona�a w swej naturze? Wi�c... wi�c doktorzy myl� si�. Przed zako�czeniem czas�w nie mo�e przeto istnie�, w�a�ciwie m�wi�c, ani szcz�cie niebia�skie, ani uszcz�liwiaj�cy ogl�d, B�g za� dopu�ci do kontemplowania siebie dopiero po S�dzie Ostatecznym. Ale gdzie do tego czasu przebywaj� dusze zmar�ych? Czy wszyscy nie b�dziemy oczekiwa� sub altare Dei... pod tym o�tarzem Boga, o czym m�wi �wi�ty Jan w Apokalipsie?..." St�panie konia po ma�ych, kr�g�ych kamykach, jakimi by�y wybrukowane g��wne ulice Lyonu, rozleg�o si� pod murami opactwa, odg�os niezwyk�y o tej porze. Kardyna� przez chwil� nas�uchiwa�, po czym wr�ci� do swych wywod�w, wynikaj�cych z jego prawniczego wykszta�cenia, a wnioski z nich mia�y go samego zaskoczy�. "...Bo je�li raj jest pusty, zmienia si� osobliwie sytuacja tych, kt�rych uznajemy za �wi�tych lub b�ogos�awionych... Ale to, co jest prawd� dla dusz sprawiedliwych, dotyczy si�� rzeczy i dusz grzesznik�w. B�g nie mo�e kara� z�ych, nim nie wynagrodzi dobrych. Pod koniec dnia robotnik otrzymuje zap�at�; pod koniec czas�w dobre ziarno zostanie ostatecznie od��czone od k�kolu. �adna dusza teraz nie zamieszkuje Piekie�, poniewa� �aden wyrok pot�piaj�cy nie zosta� wydany. Innymi s�owy Piek�o obecnie nie istnieje..." Wniosek ten raczej krzepi� ka�dego, kto rozmy�la� o �mierci; odsuwa� termin Ostatecznego S�du, nie zamykaj�c perspektywy wiecznego �ycia, i nie�le zgadza� si� z odczuciem wi�kszo�ci ludzi, i� �mier� to upadek w wielkie, ciemne milczenie, nieokre�lon� nie�wiadomo��... oczekiwanie sub altare Dei ... Oczywi�cie takie tezy, gdyby zosta�y wyg�oszone, wzbudzi�yby gwa�towny sprzeciw tak w�r�d doktor�w Ko�cio�a, jak i w�r�d wierz�cego ludu; chwila by�a niestosowna, by kandydat na papie�a m�wi� z kazalnicy o pustce w raju i nieistnieniu piek�a. "Zaczekajmy do ko�ca konklawe" - powiedzia� sobie kardyna�. Przerwa� mu brat furtian, kt�ry zapuka� do drzwi i oznajmi� o przybyciu je�d�ca z Pary�a. - Od kogo przybywa? - spyta� kardyna�. Dueze m�wi� g�osem zduszonym, �ciszonym, ca�kowicie wyzbytym d�wi�ku, mimo �e bardzo wyra�nym. - Od hrabiego de Bouville - odpar� furtian. - Pewnie pr�dko jecha�, bo wygl�da na bardzo zm�czonego. Gdy mu otwiera�em, zd��y� zdrzemn�� si� z czo�em opartym o drzwi. - Przyprowad�cie go zaraz do mnie. Kardyna� za� - kt�ry przed kilku minutami medytowa� nad pr�no�ci� pychy tego �wiata - pomy�la� natychmiast: "Czy to w sprawie elekcji? Czy dw�r francuski jawnie poprze moj� kandydatur�? Czy zaproponuje mi targ?..." Odczuwa� podniecenie; pe�en zaciekawienia i nadziei szybkim, drobnym kroczkiem biega� po komnacie. Dueze mia� wzrost pi�tnastoletniego ch�opca, w�t�� budow� i mysi pyszczek pod krzaczastymi bia�ymi brwiami. Za szybami niebo j�o r�owie�; jeszcze nie czas by�o pogasi� �wiece, lecz wczesny ranek ju� p�oszy� cienie na dworze. Przykra godzina min�a... Wszed� pos�aniec; z pierwszego rzutu oka kardyna� pozna�, �e nie ma do czynienia z zawodowym je�d�cem. Przede wszystkim prawdziwy goniec natychmiast przykl�k�by i poda� skrzynk� z listami, zamiast sta� ze spuszczon� g�ow� i b�ka�: "Przewielebny...". Nast�pnie, dw�r francuski zatrudnia� przy przewozie poczty silnych je�d�c�w o krzepkiej budowie jak wielki Robin �onko�, specjalnie wyznaczony do podr�y mi�dzy Pary�em a Awinionem, nie za� takiego m�okosa o spiczastym nosie, co zda si� z trudem otwiera� powieki i ledwie trzyma� si� na nogach. "Ten mi bardzo tr�ci przebierank� - pomy�la� Dueze. - Zreszt� gdzie� ju� widzia�em t� twarz..." Ma��, szczup�� r�k� prze�ama� piecz�� na li�cie i zaraz si� rozczarowa�. Nie chodzi�o o elekcj�, lecz pro�b� o opiek� nad samym pos�a�cem. Dueze jednak�e zapragn�� ujrze� w tym przychylny omen; gdy Pary� zamierza� co� uzyska� od w�adz ko�cielnych, zwraca� si� do niego. - Nazywasz si� wi�c Guccio Baglioni - rzek�, sko�czywszy czyta�. M�odzieniec drgn��. - Tak, Wasza Przewielebno��. - Hrabia de Bouville poleca mi ciebie prosz�c, abym wzi�� ci� pod opiek� i ukry� przed po�cigiem nieprzyjaci�. - Je�li raczycie wy�wiadczy� mi t� �ask�, Przewielebny Panie. - Zdaje si�, �e spotka�a ci� jaka� przykra przygoda, zmuszaj�c do ucieczki w tej liberii - szybko i bezd�wi�cznie m�wi� kardyna�. - Opowiedz�e mi to. Bouville pisze mi, �e nale�a�e� do jego �wity, kiedy odwozi� kr�low� Klemencj� do Francji. W istocie, teraz sobie przypominam. Widzia�em ci� przy nim... Jeste� siostrze�cem messer Tolomeia, kapitana generalnego paryskich Lombard�w. Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wyja�nij mi swoj� spraw�. Usiad� i machinalnie kr�ci� wielkim, obrotowym pulpitem, na kt�rym le�a�y potrzebne mu do pracy ksi�gi. Czu� si� teraz odpr�ony, spokojny, got�w zabawi� umys� drobnymi troskami bli�nich. Guccio Baglioni sto dwadzie�cia mil przecwa�owa� w cztery i p� dnia. Nie czu� w�asnych cz�onk�w; g�sta mg�a wype�nia�a mu g�ow� i da�by nie wiedzie� co, aby si� po�o�y� tu, na go�ej pod�odze i spa�... spa�... Zdo�a� si� opanowa�; jego bezpiecze�stwo, mi�o��, przysz�o�� wymaga�y, by jeszcze na chwil� przezwyci�y� zm�czenie. - Wasza Przewielebno��, po�lubi�em pann� ze szlachetnego rodu... - odpar�. Zdawa�o mu si�, �e s�owa wychodz� z obcych ust. Chcia�by rozpocz�� zupe�nie inaczej. Chcia�by wyja�ni� kardyna�owi, �e spad�o na� nies�ychane nieszcz�cie, �e jest najbardziej zgn�bionym, najsro�ej zranionym cz�owiekiem na �wiecie, �e grozi�a mu �mier�, �e musia� oddali� si� i to mo�e na zawsze od kobiety, bez kt�rej nie mo�e �y�, �e od tygodnia wypadki spada�y na nich oboje nawa�nic� tak gwa�town�, tak niespodziewan�, i� czas zdawa� si� traci� zwyk�e wymiary, a on, Guccio, czu� si� jak kamyk porwany przez potok... Ca�y za� dramat, gdy chcia� go wyrazi�, streszcza� si� w tym kr�tkim zdaniu: "Wasza Przewielebno��, po�lubi�em pann� z szlachetnego rodu..." - Ach tak... - rzek� kardyna�. - Jak si� ona zowie? - Maria de Cressay. - Cressay... nie znam. - Ale musia�em potajemnie j� po�lubi�. Przewielebny Panie, rodzina si� sprzeciwia�a. - Poniewa� jeste� Lombardem? Oczywi�cie. S� jeszcze troch� zacofani w tej Francji. W Italii, pewnie... Wi�c chcesz otrzyma� uniewa�nienie? Ba... je�li �lub by� potajemny... - Ale� nie, Wasza Przewielebno��, ja j� kocham, ona mnie kocha - rzek� Guccio. - Ale jej rodzina wykry�a, �e Maria jest w ci��y, a bracia �cigaj� mnie, aby zabi�. - Mog� to uczyni�. Maj� za sob� prawo zwyczajowe. Post�pi�e� jak porywacz... Kto wam da� �lub? - Brat Vicenzo od augustian�w. - Fra Vicenzo... nie znam. - Najgorsze, Wasza Przewielebno��, �e ten mnich umar�. Nie mog� wi�c nawet dowie��, �e jeste�my naprawd� po�lubieni... Ale nie my�lcie, �e jestem tch�rzem, Przewielebny Panie. Chcia�em walczy�. Tylko wuj zwr�ci� si� do pana de Bouville... - ... i ten m�drze doradzi�, �eby� zmyka�. - Ale Mari� zamkn� w klasztorze! Czy s�dzicie, Przewielebny Panie, �e b�dziecie mogli j� stamt�d wydoby�? Czy my�licie, �e j� zobacz�? - Ach! Nie obie sprawy naraz, drogi synu - odpar� kardyna�, obracaj�c nadal pulpitem. - Klasztor? No c�, gdzie mog�oby jej by� teraz lepiej?... Ufajcie w niesko�czone mi�osierdzie Bo�e, kt�rego wszyscy tak potrzebujemy... Guccio wyczerpany pochyli� g�ow�. Czarne w�osy mia� pokryte kurzem. - Czy wuj ma dobre stosunki handlowe z Bardimi? - nadal pyta� kardyna�. - Oczywi�cie, Przewielebny Panie, oczywi�cie... Zdaje mi si�, �e Bardi to wasi bankierzy. - Tak, to moi bankierzy. Ale uwa�am, �e ostatnio mniej... mniej �atwe s� z nimi stosunki ni� dawniej. Tak wielk� tworz� kompani�! Wsz�dzie maj� kantory. A w najdrobniejszej sprawie musz� zwraca� si� do Florencji. S� tak powolni jak trybuna� ko�cielny... Czy tw�j wuj liczy wielu pra�at�w w�r�d swych klient�w? Guccio nie by� zdolny do rozwa�ania spraw bankowych. Mg�a g�stnia�a mu przed oczami; powieki pali�y. - Nie, mamy przede wszystkim wielkich baron�w. Hrabia de Valois, hrabia d'Artois... Spotka�by nas wielki zaszczyt, Wasza Przewielebno��... - rzek� z odruchow� kurtuazj�. - Pom�wimy o tym p�niej. W tym klasztorze na razie jeste� bezpieczny. B�dziesz uchodzi� za cz�owieka w mej s�u�bie; mo�e trzeba ci b�dzie przywdzia� habit kleryka. Rozwa�� to z moim kapelanem. Mo�esz zdj�� t� liberi� i spokojnie p�j�� spa�, czego zdaje si� bardzo potrzebujesz. Guccio pok�oni� si�, wyb�ka� kilka s��w podzi�kowania i zwr�ci� si� ku drzwiom. Po czym przystan�� i rzek�: - Jeszcze nie mog� rozebra� si�, Przewielebny Panie, musz� odda� drugi list. - Komu? - spyta� naraz podejrzliwy Dueze. - Hrabiemu de Poitiers. - Powierz mi ten list. Zaraz ka�� braciszkowi, aby go zani�s�. - Ale, Przewielebny Panie, hrabia de Bouville przykaza� mi... - Nie wiesz, czy ten list dotyczy konklawe? - Bynajmniej, Wasza Przewielebno��. To w sprawie �mierci kr�la. Kardyna� zeskoczy� z krzes�a. - Kr�l Ludwik umar�? Dlaczego� mi wcze�niej o tym nie powiedzia�? - Jeszcze tu tego nie wiedz�? My�la�em, �e zawiadomiono was, Przewielebny Panie. W istocie nic nie my�la�. Nieszcz�cie i zm�czenie wypar�y mu z pami�ci to najwa�niejsze zdarzenie. Cwa�uj�c z Pary�a wprost przed siebie, zmieniaj�c konie w klasztorach, wskazanych jako postoje, pospiesznie jedz�c, m�wi�c jak najmniej, wyprzedzi�, nic o tym nie wiedz�c, urz�dowych je�d�c�w. - Na co zmar�? - Pan de Bouville o tym w�a�nie chce zawiadomi� hrabiego de Poitiers. - Zbrodnia? - szepn�� Dueze. - Wedle pana de Bouville, kr�l jakoby zosta� otruty. Przez chwil� kardyna� zastanawia� si�. - To mo�e zmieni� wiele - wyszepta�. - Czy wyznaczono regenta? - Nie wiem, Wasza Przewielebno��. Gdy wyje�d�a�em, wiele m�wiono o hrabi de Valois. - No dobrze, drogi synu, id� odpocz��... - Ale, Przewielebny Panie... a hrabia de Poitiers? Po w�skich wargach pra�ata przemkn�� leciutki u�mieszek, kt�ry m�g� uchodzi� za objaw �yczliwo�ci. - Nie by�oby roztropnie pokazywa� si� w mie�cie, a ponadto padasz ze zm�czenia - rzek�. - Daj mi to pismo, aby oszcz�dzi� ci wszelkich wym�wek, dor�cz� je osobi�cie. W kilka minut p�niej kardyna� kurii eskortowany przez pacho�ka wyszed� wraz z sekretarzem z opactwa Ainay, po�o�onego mi�dzy Rodanem a Saon�, i zag��bi� si� w ciemne uliczki cz�sto zaw�one przez stosy �mieci. Szczup�y, w�t�y szed� skocznym krokiem, unosz�c niemal biegiem swe siedemdziesi�t dwa lata. Brzeg purpurowej szaty zdawa� si� pl�sa� mi�dzy murami. Dzwony dwudziestu ko�cio��w i czterdziestu dw�ch klasztor�w Lyonu wzywa�y na jutrzni�. Wsz�dzie by�o blisko w tym mie�cie o skupionych domach, licz�cym jakie� dwadzie�cia tysi�cy mieszka�c�w, z kt�rych po�owa zajmowa�a si� handlem religi�, a druga po�owa religi� handlu. Kardyna� wkr�tce przyby� do siedziby konsula Varay, gdzie mieszka� hrabia de Poitiers. III Bramy Lyonu Hrabia de Poitiers w�a�nie ko�czy� sw� porann� toalet�, a ju� szambelan oznajmi� o przybyciu kardyna�a. M�ody ksi��� by� bardzo wysoki, bardzo chudy, z wydatnym nosem; w�osy spada�y mu na czo�o w kr�tkich kosmykach i zwija�y si� w loki wzd�u� policzk�w o cerze �wie�ej, jak� si� miewa w dwudziestym pi�tym roku �ycia; przyodziany w szat� z ciemnej kamchy powita� przewielebnego Dueze'a ca�uj�c z szacunkiem jego pier�cie�. Trudno by spotka� wi�kszy kontrast i bardziej ironiczne przeciwie�stwo ni� te dwie osobisto�ci, z kt�rych jedna przywodzi�a na my�l �asic�, co wysz�a ze swej norki, druga za� czapl� wynio�le krocz�c� po bagnach. - Mimo wczesnej pory, Dostojny Panie - powiedzia� kardyna� - nie chcia�em zwleka� w us�u�eniu wam modlitw� w �a�obie, co was spotka�a. - W �a�obie? - drgn�� Filip de Poitiers. Natychmiast pomy�la� o swej �onie Joannie, kt�r� pozostawi� w Pary�u brzemienn� w �smym miesi�cu. - Widz� tedy, �e dobrze uczyni�em, przychodz�c was zawiadomi� - podj�� Dueze. - Kr�l, wasz brat, zmar� przed pi�ciu dniami. Filip sta� nieruchomo; ledwie g��bszy oddech uni�s� mu pier�. Po twarzy nic nie przemkn�o, ani zdziwienie, ani wzruszenie, ani nawet niecierpliwo��, by uzyska� bli�sze szczeg�y. - Wdzi�cznym wam za po�piech, Wielebny Panie - odpar�. - Ale jak si� to sta�o, �e otrzymali�cie tak� wiadomo��... przede mn�? - Od pana de Bouville, pos�aniec jego spiesznie przyjecha�, abym dor�czy� wam w tajemnicy ten list. Hrabia de Poitiers odpiecz�towa� pismo i przeczyta�, przysun�wszy je do nosa, mia� bowiem bardzo kr�tki wzrok. Tym razem r�wnie� niczym nie zdradzi� swych uczu�; sko�czywszy czyta�, po prostu z�o�y� list i wsun�� w zanadrze. Po czym trwa� w milczeniu. Kardyna� r�wnie� milcza� udaj�c, �e szanuje b�l ksi�cia, chocia� �w nie okazywa� wielkiego zmartwienia. - Niech B�g go ocali od m�k piekielnych - rzek� wreszcie hrabia de Poitiers w odpowiedzi na pobo�n� postaw� pra�ata. - Och... piek�o... - szepn�� Dueze. - No wi�c, pro�my Boga! Rozmy�lam tako� o nieszcz�snej kr�lowej Klemencji, kt�r� widzia�em jako dorastaj�c� dziewczynk�, gdy by�em przy kr�lu Neapolu. Tak s�odka, tak doskona�a ksi�niczka... - Tak, moja bratowa godna jest g��bokiej lito�ci - rzek� Poitiers. Jednocze�nie my�la�: "Ludwik nie pozostawi� �adnej woli w sprawie regencji. Z tego, co pisze mi Bouville, wynika, �e stryj Valois ju� ro�ci sobie rzekome prawa..." - Co uczynicie, dostojny panie? Czy natychmiast udacie si� do Pary�a? - zapyta� kardyna�. - Nie wiem, jeszcze nie wiem - odrzek� Poitiers. - Czekam na dok�adniejsze wiadomo�ci. B�d� do dyspozycji kr�lestwa. Bouville nie skrywa� w li�cie, i� pragnie jego powrotu. Jako pierwszy brat zmar�ego kr�la i jako par nieodzownie winien by� pojawi� si� w Pary�u, kiedy toczy� si� sp�r o regencj�. Kto� inny ju� wyda�by rozkaz siod�ania koni. Ale Filip de Poitiers odczuwa� �al, a nawet odraz� na my�l o wyje�dzie z Lyonu przed zako�czeniem podj�tych przez si� zabieg�w. Przede wszystkim chcia� zawrze� umow� zar�czynow� mi�dzy sw� trzeci� c�rk�, niespe�na pi�cioletni� Izabel� a "delfinkiem" z Vienne, ma�ym Guiguesem, kt�ry liczy� lat sze��. W�a�nie om�wi� to ma��e�stwo z delfinem Janem II de la Tour du Pin i delfinow� Beatrycze, siostr� kr�lowej Klemencji. Korzystny sojusz zezwala� bowiem koronie francuskiej przeciwstawi� si� wp�ywom Andegawen�w Sycylijskich w tej prowincji. Data zosta�a wyznaczona i za kilka dni mia�a si� odby� uroczysta wymiana podpis�w. Zw�aszcza za� istnia�a sprawa wyboru papie�a. Od kilku tygodni Filip de Poitiers obje�d�a� Prowansj�, okr�gi Vienne i Lyonu, aby kolejno odwiedzi� rozproszonych dwudziestu czterech kardyna��w, zapewni� ich, �e nie powt�rzy si� napa�� jak w Carpentras, �e nie zostanie im zadany �aden gwa�t, podsuwaj�c wielu z nich my�l, �e mog� spodziewa� si� wyboru, broni�c dostoje�stwa wiary, godno�ci Ko�cio�a oraz interes�w pa�stw chrze�cija�skich. Wreszcie si�� perswazji, obietnic, a niekiedy pieni�dza zdo�a� ich zebra� w Lyonie, mie�cie, kt�re d�ugo podlega�o w�adzy ko�cielnej, a bardzo niedawno w ostatnich latach panowania Filipa Pi�knego przesz�o pod bezpo�rednie rz�dy kr�la Francji. Hrabia de Poitiers czu� si� bliski celu. Lecz je�li teraz si� oddali, czy nie odrodz� si� wszystkie k�opoty, czy zn�w si� nie rozpal� osobiste nienawi�ci? Czy g�os szlachty rzymskiej lub kr�la Neapolu nie wyruguje wp�yw�w Francji, czy r�ne stronnictwa nie poczn� si� zn�w oskar�a� o zdrad� i herezj�? I po tylu nieporozumieniach, czy si� zn�w nie ujrzy papiestwa z powrotem w Rzymie? "Tego w�a�nie tak bardzo chcia� unikn�� m�j ojciec... - rozmy�la� Filip de Poitiers. - Dzie�o jego, ju� mocno naruszone przez Ludwika i stryja Valois, czy nie ulegnie ca�kowitemu zniszczeniu?" Kardyna� Dueze przez kilka minut mia� wra�enie, �e m�ody cz�owiek zapomnia� o jego obecno�ci. Nagle Poitiers zapyta�: - Czy stronnictwo gasko�skie zamierza utrzyma� kandydatur� kardyna�a de Pelagrue? I czy my�licie, �e wasi pobo�ni koledzy b�d� wreszcie sk�onni do obrad? Usi�d�cie wi�c tutaj, Przewielebny Panie, i powiedzcie mi szczerze, co s�dzicie? Jak� mamy sytuacj�? Kardyna� od przesz�o trzydziestu lat, odk�d bra� udzia� w sprawach r�nych kr�lestw, zbli�a� si� do wielu monarch�w i m��w stanu, ale nigdy w�r�d nich nie spotka� kogo�, kto okaza�by podobne opanowanie. Oto dwudziestopi�cioletni ksi��� otrzymuje wiadomo��, �e jego brat umar� i tron wakuje, a umys� jego jest nadal got�w troszczy� si� o intrygi konklawe. Zas�uguje to na rozwag�. Zasiedli obok siebie pod oknem na skrzyni okrytej adamaszkiem; stopy kardyna�a ledwie si�ga�y pod�ogi, a chuda kostka hrabiego de Poitiers lekko hu�ta�a si� w powietrzu; obaj m�owie przeprowadzili d�ug� rozmow�. W rzeczywisto�ci, wedle relacji Dueze'a, od dw�ch lat, bo od �mierci Klemensa V, natrafiano wci�� na te same przeszkody, o jakich ongi� m�wi� kardyna� Bouville'owi na polu w pobli�u Awinionu. Stronnictwo gasko�skie, z�o�one z dziesi�ciu kardyna��w, zwane r�wnie� stronnictwem francuskim, by�o najliczniejsze, lecz nie wystarcza�o, aby samo przez si� mog�o stanowi� wi�kszo�� dw�ch trzecich �wi�tego Kolegium, czyli szesna�cie g�os�w. Gasko�czycy uwa�aj�c si� za depozytariuszy woli zmar�ego papie�a, kt�remu wszyscy zawdzi�czali godno�� kardynalsk�, stanowczo opowiadali si� za siedzib� w Awinionie i okazywali zadziwiaj�c� jedno�� wobec dw�ch pozosta�ych stronnictw. Lecz panowa�a w�r�d nich cicha rywalizacja; obok ambicji Arnolda de Pelagrue ros�y apetyty Arnolda de Fougeres i Arnolda Nouvel. Udaj�c, �e si� popieraj�, podst�pnie podstawiali sobie nog�. - Wojna trzech Arnold�w - rzek� swym st�umionym g�osem Dueze. - Przyjrzyjmy si� teraz stronnictwu w�oskiemu. Sk�ada�o si� ono tylko z o�miu, lecz dzieli�o na trzy od�amy. Policzek w Anagni na zawsze od��czy� gro�nego kardyna�a Gaetaniego, bratanka Bonifacego VIII, od dw�ch kardyna��w Colonn�w. Mi�dzy tymi wrogami wahali si� pozostali W�osi. Stefaneschi, wrogi polityce Filipa Pi�knego, popiera� Gaetaniego, zreszt� swego krewniaka. Napoleon Orsini lawirowa�. Ca�a �semka by�a zgodna tylko co do jednej sprawy: powrotu papiestwa do Wiecznego Miasta; ale w tym postanowieniu trwa�a niez�omnie. - Wiecie dobrze Dostojny Panie - m�wi� dalej Dueze - �e w pewnej chwili grozi�a nam schizma... i jeszcze nam grozi. Nasi W�osi wzbraniaj� si� obradowa� we Francji i oto niedawno og�osili, �e je�li wybierze si� papie�em Gasko�czyka, mianuj� swego w Rzymie. - Schizmy nie b�dzie - rzek� spokojnie hrabia de Poitiers. - Zawdzi�czaj�c wam, Dostojny Panie, dzi�ki wam, mi�o mi to przyzna� i wsz�dzie o tym m�wi�. Jad�c z miasta do miasta z dobr� nowin�, cho� nie znale�li�cie jeszcze pasterza, ju� zebrali�cie trzod�. - Kosztowne owieczki, Wasza Wielebno��. Czy wiecie, �e wyjecha�em z Pary�a z szesnastu tysi�cami liwr�w, a w ubieg�ym tygodniu musia�em pos�a� po tyle�? Jazon przy mnie to mizerota. Chcia�bym tylko, �eby te wszystkie z�ote runa nie przecieka�y mi przez palce - rzek� hrabia de Poitiers, przymru�aj�c oczy. Dueze, kt�ry ok�ln� drog� korzysta� z tej hojno�ci, pomin�� aluzj�, lecz odpar�: - S�dz�, �e Napoleon Orsini i Alberti da Prato, a mo�e nawet Gwido de Longis, kt�ry by� przede mn� kanclerzem kr�la Neapolu, daliby si� oderwa�... Warto za t� cen� unikn�� schizmy. Poitiers pomy�la�: "Zu�y� pieni�dze, kt�re mu dali�my, aby pozyska� trzy g�osy. Sprytne". Wp�ywy za� Gaetaniego, mimo �e udawa� nadal niez�omnego, uleg�y os�abieniu, odk�d zosta�y ujawnione jego magiczne praktyki i pr�ba rzucenia uroku na kr�la Francji i tego� hrabiego de Poitiers. By�y templariusz, wp� ob��kany Evrard, kt�rym Gaetani wys�ugiwa� si� w swych sztuczkach szata�skich, za wiele m�wi�, nim odda� si� w r�ce kr�lewskich ludzi... - Chowam t� spraw� w zanadrzu - rzek� hrabia de Poitiers. - Sw�d stosu m�g�by w odpowiedniej chwili uczyni� bardziej powolnym Jego Wielebno�� Gaetaniego. Leciutki, przelotny u�mieszek przemkn�� po wargach starego pra�ata na my�l, �e ujrzy innego kardyna�a sma��cego si� na stosie. - Niestety - podj�� Poitiers - �w Evrard powiesi� si� w wi�zieniu, dok�d kaza�em go wtr�ci�, zanim rzetelnie zosta� przes�uchany. - Powiesi� si�? Zaskoczyli�cie mnie, Dostojny Panie. Moi ludzie, kt�rzy dobrze go znali, stwierdzili, �e przed niespe�na dwoma tygodniami spotkali go, gdy si� zn�w wa��sa� w pobli�u Valence. - Albo kogo innego przyczepiono do krat w ciemnicy. - Zakon jest jeszcze pot�ny - powiedzia� kardyna�. - Niestety - rzek� Poitiers, notuj�c w pami�ci, aby wys�a� jednego z urz�dnik�w na wywiad w okolice Valence. - Zdaje si� - nawi�za� Dueze - �e Francesco Gaetani ca�kiem si� odwr�ci� od dzie� Bo�ych, by zaj�� si� wy��cznie sprawami Szatana. Czy to przypadkiem nie on kaza� zada� trucizn� kr�lowi, waszemu bratu, po nieudanej pr�bie "zauroczenia"? Hrabia de Poitiers nie wiedzia� i roz�o�y�