7898
Szczegóły |
Tytuł |
7898 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7898 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7898 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7898 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harlan Ellison �� � � Zab�jca �wiat�w
��� Jego Ekscelencja Pan Push, Arcykap�an Jedynej Prawdziwej �wi�tyni Boga, Sp�ka Akcyjna; �ciskaj�c w obu d�oniach diamentow� r�koje�� podni�s� powoli ku niebu kamienny sztylet. Pokryte br�zowymi plamami ostrze przep�yn�o wzd�u� jego nagiego, wymalowanego cia�a i zatrzyma�o si� tu� nad, g�ow�. Zaintonowa� �wi�t� litanie. G�os zosta� chwycony przez wisz�cy na szyi mikrofon i rzucony ku wype�niaj�cym ogromny stadion ludziom. Jednak tam, gdzie siedzia� kaleka, w najbardziej odleg�ym sektorze z miejscami po 2,50, trudno by�o rozr�ni� poszczeg�lne s�owa. W przej�ciu mi�dzy rz�dami sprzedawca s�odyczy wykrzykiwa� swoje: "Koola! Kasztany! Zimna koola! Gor�ce kasztany!" i �piew Arcykap�ana gin�� we wrzaskach handlarza. Beznogi, przywi�zany do ma�ego w�zka m�czyzna o twarzy opalonej na ciemny br�z podni�s� do oczu lornetk� i skierowa� j� ku o�tarzowi ofiarnemu, pr�buj�c z ruchu warg Arcykap�ana wyczyta� cho�by niekt�re s�owa.
���Litania dobieg�a ko�ca i t�um w religijnym uniesieniu wykrzykiwa� odpowiedzi. Beznogi m�czyzna przesun�� szybko lornetk� wzd�u� stadionu i z powrotem spojrza� ku o�tarzowi. Arcykap�an wygi�� si� nieco do ty�u, �ebra wypchn�y wymalowan� sk�ra. B�yskawicznym ruchem opu�ci� sztylet, mocno, wprost w czerwone ko�o pod lew� piersi� nagiej dziewczyny. Sztylet zanurzy� si� po r�koje��. T�um zawy�, zrywaj�c si� na nogi i rzucaj�c w powietrze ofiarne r�e.
���Kaleka schowa� lornetka do pokrowca. Z plastykowej torebki wysypa� wprost do ust resztk� pra�onej kukurydzy. Wypr�one, podskakuj�ce cia�a by�y w tej chwili wszystkim, co m�g� ogl�da�. Ryk narasta�, g�osy stawa�y si� tak przenikliwe, i� wydawa�o si� niemo�liwe, aby mog�y si� zrodzi� w ludzkich gard�ach.
���Gdy wrzawa nieco ucich�a beznogi kaleka zwr�ci� si� do najbli�szych s�siad�w, prosz�c o zestawienie w�zka z siedzenia. Przenie�li go do przej�cia miedzy rz�dami i kaleka z trudem potoczy� si� w g�r�, w stron� wyj�cia. Z ty�u, za jego plecami sk�adano ofiar� z nast�pnej dziewicy.
���Opu�ci� stadion i odpychaj�c si� przymocowanymi do r�k drewnianymi klockami skierowa� w�zek w stron� �lizg�w towarowych, pob�yskuj�cych w pobli�u jak �ywe srebro, zbli�a� si� do stacji prze�adunkowo - kontrolnej, jad�c wzd�u� najbli�szego pasa. Pojemniki z towarami z wizgiem przemyka�y obok niego. Rampowy, m�czyzna w nieokre�lonym wieku �uj�cy czekoladowy obwarzanek, nawet nie podni�s� g�owy, gdy kaleka silnymi, wio�larskimi ruchami wtacza� si� na kr�tk�, metalow� ramp�. Jednak gdy w�zek zatrzyma� si� przy jego kabinie, wychyli� si�, by spojrze� w d�. Jego oczy zw꿳y si� w cienkie szparki.
��� - Czego? - rzuci� opryskliwie.
��� - Ja... hmm... Nie sta� mnie na �lizg pasa�erski. My�la�em sobie w�a�nie, czy by mi pan nie pozwoli� przejecha� do 147 Okr�nej towarowym?
���Rampowy pokr�ci� g�ow�. - Nie.
��� - Nie musi mnie pan nawet przywi�zywa� - nalega� kaleka. Mog� to zrobi� sam. Dla pana to �adna fatyga.
���Rampowy odwr�ci� si� plecami.
��� - B�d� bardzo zobowi�zany - naciska� kaleka.
���Rampowy zn�w si� odwr�ci� i spojrza� na niego ze z�o�ci�.
��� - To wbrew przepisom, ch�opie, sam to wiesz. Nie chc� o tym s�ysze�. Turlaj si� st�d.
���Opalona na br�zowo twarz kaleki pociemnia�a jeszcze bardziej, nozdrza zadrga�y jak u zwierz�cia.
��� - Niez�y z ciebie dra� ! - warkn��. - Jak my�lisz, ty skurwysynu, co mnie w ten spos�b skr�ci�o? Pracowa�em na �lizgach, tak samo jak ty! Odda�em obie nogi tej robocie i teraz przychodzi prosi� o jakie� g�wno takiego samego faceta, jakim by�em i co s�ysz�? Stul pysk i spieprzaj ! A wszystko, o co prosz� to przejazd do Okr�nej ! Taka cholernie wielka rzecz, ty bydlaku, co?
���Rampowy otworzy� szeroko oczy ze zdumienia.
��� - Hej, przepraszam ch�opie. - Wygl�da� na zmartwionego. Kaleka nie odpowiedzia�. Chwyci� drewniane klocki i zacz�� odwraca� w�zek. Rampowy zerwa� si� z krzes�a, kt�re z cichym westchnieniem przybra�o pierwotny kszta�t. Zszed� na d� i stan�� tu� przed w�zkiem.
��� - S�uchaj, naprawd� mi przykro. Sam wiesz jak to jest, zamykaj� ci� w przepisach i zakazach jak w pierdlu. Do diabla z tym wszystkim, wsadz� ci� na ten �lizg, poczekaj tylko chwil�.
���Kaleka mrukn�� potakuj�co, jakby dopiero teraz dostawa� to, co mu si� dawno nale�a�o.
���Rampowy otworzy� luk wej�ciowy i doszed� naprz�d, kaleka potoczy� si� za nim na w�zku. Zjechali wind� tu� pod poziom roboczy i przeszli pod �lizgami; najpierw najszybszymi, potem pod tymi �redniego zasi�gu. Przedostali si� przez luk prze�adunkowy do najwolniejszych i rampowy opad� na kolana, przygotowuj�c si� do wepchni�cia w�zka na ledwie przesuwaj�cy si� pas. .
��� - Dzi�ki - kaleka u�miechn�� si�.
���Rampowy machn�� r�k�, jakby chcia� powiedzie� "w porz�dku, niewa�ne!" i pchn�� w�zek na ta�m�. Wsta� i przez chwil� patrzy� za oddalaj�cym si� kalek�.
��� - Hej, ch�opie, przepraszam! - krzykn��.
���Trzy mile dalej kaleka przeskoczy� na szybsz� ta�m� ze zr�czno�ci�, kt�ra wprawi�aby rampowego w os�upienie. Przejecha� �wier� mili na �lizgu �redniego zasi�gu i zn�w zmieni� ta�m�. Teraz by� na najszybszej. Policja Arcykap�ana nie mia�a urz�dze� szpiegowskich dostatecznie precyzyjnych , aby wyselekcjonowa�y s�owa spo�r�d szumu i stukotu urz�dze� nap�dowych. Kaleka tar� sk�r� na prawym bicepsie a� ukaza�y si� zarysy umieszczonego pod ni� komunikatora. Zacz�� m�wi�:
��� - Ko�cowe wnioski. Pu�cie to od razu do maszyny. Wst�pne ustalenia wydaj� si� by� prawid�owe. Osi�gn�li si�dme stadium rozwoju technicznego, ale spo�ecznie znajduj� si� gdzie� ko�o czwartego. Silny mistycyzm i wi�zi religijne. Wydaje mi si�, �e to wszystko �atwo mo�e run��. Nie. Jestem tego pewien. Przygotujcie atak typu religijnego, mo�e objawienie si� boga s�o�ca albo powt�rne zst�pienie, czy co� w tym rodzaju. To spowoduje du�e zamieszanie i pierwsze uderzenie b�dzie mo�na przeprowadzi� przy minimalnych stratach w�asnych. Bardziej szczeg�owe dane podam kodem, ale jest tu co�, czego si� nie da zakodowa�. To s� barbarzy�cy, prawdziwe zwierz�ta w sk�rze cywilizowanych ludzi. To mo�e by� nasza najlepsza bro�. Zakodujcie z tego co si� da, a reszta niech ekstrapoluje analizator. Mo�ecie postawi� w stan gotowo�ci oddzia�y Arnika i powiedzcie Folgerowi, �e b�dziemy potrzebowali tylko lekkiego i �redniego uzbrojenia, nic ci�kiego. Mam tu jednak d�ug� lista wyposa�enia, kt�re Nord b�dzie musia� przygotowa� dla zada� specjalnych. W porz�dku, teraz czekam na sygna�, �e maszyna jest wolna...
���Przejecha� w milczeniu nast�pne trzy mile. Wreszcie rozleg�o si� ostre, przykre buczenie i kaleka bezbarwnym g�osem zacz�� m�wi� w stron� swego bicepsa.
��� - Przewidywany pocz�tek inwazji czas pok�adowy pi�� kreska dwa pi�� kreska zero dziewi�� kreska godzina trzynasta zero zero...
���Zanim zako�czy� nadawanie 147 Okr�na zosta�a daleko z ty�u. S�owa przeci�y atmosfer� i pomkn�y przez pr�ni�. Stacje po�rednie przechwyci�y je, wzmocni�y i wys�a�y dalej. W innym systemie gwiezdnym transmisja zosta�a przyj�ta i potwierdzona.
���Beznogi kaleka na �lizgu towarowym podni�s� si� z w�zka, rozprostowa� nogi i szybko zmieni� ubranie. W n�dznych, wiejskich �achach wygl�da� jak zbieracz wodorost�w z jakiej� zapad�ej, nadmorskiej dziury. Przeskoczy� z powrotem od najszybszych do najwolniejszych ta�m �lizgu i znikn�� bez �ladu w podmiejskiej dzielnicy rozrywkowej. Zosta�o mu jeszcze dwana�cie dni do chwili, w kt�rej ta planeta mia�a umrze�.
��� Mieszka�cy nazywali j� Rafa. Nazwa pochodzi�a z czas�w, gdy pierwsi ziemscy emigranci, �miertelnie wym�czeni pr�ni� i tu�aczk� po kosmosie, osiedlili si� na pe�nej �wiat�a, obiegaj�cej bia�o - b��kitne s�o�ce, planecie. Rafa, na kt�rej zbudowali w�asny �wiat. Rafa, kt�ra teraz sta�a w obliczu inwazji.
���Najpierw wypuszczono gaz. Nasyci� wiatry duchem alienacji, kt�ry rozerwa� wszelkie wi�zy ��cz�ce cz�owieka z drugim cz�owiekiem, odepchn�� �ony od m��w, matki od dzieci. Rafa rozpad�a si� na ma�e spo�eczno�ci, sk�adaj�cych si� z samotnych; przera�onych istot ludzkich. Potem nadlecia�y ogniste kule i mieszka�cy Rafy dr�eli w zabobonnym strachu.
���P�niej pojawi�y si� statki Folgera. �redniego kalibru bro� zniszczy�a urz�dzenia wojskowe, w�z�y komunikacyjne, porty morskie i jedyne na planecie centrum lot�w kosmicznych. Lekka bro� ora�a tam i z powrotem powierzchni� planety, o�lepia�a telewizj� i radio, bawi�a si� w znajd� - zniszcz z ka�dym prawdopodobnym ogniskiem zorganizowanego oporu. Wszystko wed�ug spisu, dostarczonego przez zwiadowc�, beznogiego kalek�, cz�owieka znanego jako Jared.
���Budz�cy si� dzie� zasta� na niebie wielkie, czarne owale platform desantowych. P�yn�y wraz z wiatrami, czekaj�c na rozkaz l�dowania, a na nich czele komandosi Arnaka.
���Na siedemdziesi�t uprzednio wybranych miejsc spad�y psychostacje. Wbi�y si� w planet�, zrzucaj�c pow�oki ochronne. Po��czy�y si� w jedn� ca�o��, i utworzy�y sie� nadawcz�, kt�ra natychmiast rozpocz�ta zag�uszanie myli we wszystkich m�zgach na planecie. Moduluj�c intensywno�� sygna��w, psychostacje pra�y m�zgi beznadziej�, wstydem, tch�rzostwem, depresj�, przera�eniem, paranoj�, wstr�tem, zm�czeniem, g�odem, pragnieniem powrotu do �ona matki, �wiadomo�ci�, �e taki powr�t jest niemo�liwy... i zn�w ca�ym cyklem od pocz�tku.
���Potem wyl�dowali komandosi.
���Atak rozpocz�� si� 5 - 25 - 09 - godz. 13.00.
���Na statku flagowym "Tempest" Sygna� Bezpiecze�stwa odebrano 5 - 25 - 09 godz. 08.44. Rozpocz�cie, przeprowadzenie i kompletne zako�czenie podboju planety, zwanej Rafa zaj�o 41 godzin i 44 minuty. By�a to 174 planeta, kt�r� Jared podbi� na zlecenie klienta.
���P�okr�g�a �ciana mostku kapita�skiego by�a zat�oczona dwoma setkami precyzyjnych ekran�w dwustronnej ��czno�ci, ukazuj�cymi ka�d� faz� przeprowadzanej operacji. Jared, kt�ry si� w nie wpatrywa� przez ostatnie kilka godzin, od, wr�ci� si� teraz do stoj�cej za nim humanoidalnej istoty o g�owie m�twy i powiedzia� cicho:
��� - Zap�a� mi.
���Ram, niekwestionowany w�adca trzydziestu milion�w podobnych mu istot, tocz�cych ca�e �ycie w ciemno�ciach, na pogr��onej w wiecznym mroku planecie tego samego bia�o - b��kitnego s�o�ca, skierowa� na opalonego na br�zowo m�czyzn� swoje jedyne oko i szybko zamruga�. Zwisaj�ce na piersi i plecy macki zaci�y wi� si�, drga� i skr�ca�.
��� - Wykona�e� wspania�� robot�, Jared - przekaza�y ruchy macek.
���Zap�a� mi - powt�rzy� Jared.
���Macki zn�w si� poruszy�y.
��� - Akcj� nie zosta�a jeszcze w p�ni zako�czona.
��� - S�ysza�e� Sygna� Bezpiecze�stwa. Jeste� mi winien drug� po�ow� nale�no�ci. Zap�a�!
���Ram spl�t� tylne macki w rozkazie dla drugiej, stoj�cej przy drzwiach istoty. Asystent wyszed�.
��� - Za chwil� przyniesie pojemniki.
��� - Dzi�kuj�, Ram. - Jared odwr�ci� si� w stron� ekran�w.
���Ram przygl�da� mu si� d�u�sz� chwil� potem podszed� i stan�� tu� za jego plecami. Jared nie by� wysoki i m�twopodobna istota przewy�sza go prawie o g�ow�. Jej aparat g�osowy sk�ada� si� niemal wy��cznie z membran i by� w pewnym stopniu zdolny imitowa� ludzk� mow�. Ram uwa�a� si� za kosmopolit� i by� dumny, �e posiad� umiej�tno�� wydawania artyku�owych d�wi�k�w.
���Dyyy bochooocisss zzz Zeemmmyyy brrrauuda?
���Jaured - patrzy� na ekran 133, na kt�rym komandosi oddzielali kobiety od m�czyzn i wpychali je do si�owych kontener�w.
��� - Tak.Jestem ziemianinem. Tam si� urodzi�em.
���Powiedzia� to tonem, kt�ry nie zach�ca� do dalszej konwersacji. Ram rozpozna�by ten ton, gdyby pochodzi� z Ziemi. Ale nie pochodzi�.
��� - Jaaggg daammm eeezzd nnaaa Zeeemmyyy?
���Jared odwr�ci� si� powoli i spojrza� na Rama. Patrzy�, a� macki zacz�y powtarza� zadane przedtem g�osem pytanie. Nie odpowiedzia� i powr�ci� do studiowania ekran�w. Chwil� p�niej Ram odsun�� si� do ty�u. "Bezczelny najemnik! Morderca!!!" - zafalowa�y macki za plecami Jareda.
���Wszed� asystent, a za nim, d�wigaj�c metalowe pojemniki, jeszcze dwie m�twog�owe istoty. Postawi�y pojemniki u st�p swego w�adcy.
��� - Otw�rz je - podchodz�c bli�ej powiedzia� Jared. Ram poruszy� mackami w kierunku swego asystenta, kt�ry powt�rzy� rozkaz dw�m - tragarzom, podaj�c jednocze�nie jednemu z nich klucz szyfrowy. Przyrz�d zosta� w�o�ony do zamka i pojemniki otworzy�y si�, sycz�c cicho pneumatycznym mechanizmem. Jared nachyli� si� nad pierwszym, potem nad drugim.
��� - Dzi�kuj� ci, Ram - powiedzia�.
��� - Ca�oroczna produkcja Metalu - powiedzia� Ram powoli, ruchami przypominaj�cymi falowanie wodorost�w w cichej, spokojnej zatoce. - Wystarczaj�ca ilo�� Metalu, by przez tysi�c lat o�wietla� planet�. Wystarczaj�ca, by dostarczy� energii milionowi statk�w, lec�cych na kraniec niesko�czono�ci. Wystarczaj�ca, by kupi� �wiat.
��� - Kupi�e� za niego Raf� - powiedzia� Jared.
��� - Ta po�owa... i ta druga... dwuletnia produkcja mojej planety. Najwi�ksza transakcja, jak� dotychczas zrobili�my. Jak masz zamiar go u�y�?
���Jared spojrza� na niego zimno. Milczenie przed�u�a�o si�. Ram odwr�ci� wzrok.
���Jared wzi�� klucz szyfrowy i wystuka� na nim nowy kod. Potem, nie patrz�c ju� po raz wt�ry na Metal, zamkn�� pojemniki.
��� - Nie jeste� ciekawy, czy zap�aci�em ci tyle; na ile opiewa�a umowa? - zafalowa� mackami Ram, sygnalizuj�c czu�kiem interpretacyjnym cierpk� ironi�.
���Jared pos�a� mu u�miech. Nie by�o w nim nawet �ladu ciep�a.
��� - Nie odwa�y�by� si� mnie oszuka�, Ram. Chcesz mnie zn�w wy - naj��. By podbi� Sigm�
��� Macki asystenta zata�czy�y gwa�townie.
���Ram uciszy� go i zrobi krok w stron� Jareda.
��� - Tak, tak. Chc�.
���Jared odwr�ci� si� do ekran�w. Wskaza� jeden z nich, oznaczony numerem 50. .
��� - Patrz, Ram. Nadchodzi koniec �wiata nazywaj�cego si� Rafa.
���Z nieba Rafy, malowanego w ��to - purpurowe pasma przez czerwon� plam� zachodz�cego s�o�ca, zst�powa� Gubernator. Humanoidalne cia�o schowa� w mi�kkiej krezie, wisz�cej wok� po�yczonej od m�twy g�owy. Wielkie oko b�yszcza�o promienn� zieleni�. Macki falowa�y zadowoleniem. Sp�ywa� w d� ze statku, bezpiecznie unosz�cego si� w strefie ra�enia inwazyjnych si� Jareda, by przej�� z r�k najemnik�w kontrol� nad podbit� planet�.
���Ram po�o�y� jedn� ze swoich macek na ramieniu Jareda. - Teraz w tym systemie mam ju� dwie planety - powiedzia�. - Sigma II b�dzie nast�pna. Potem Gila, Karthes, Vale i Kalpurnika. Moi ludzie b�d� rz�dzi� ca�ym systemem. Tu jest skrzy�owanie najwa�niejszych dr�g handlowych. Po�owa zysk�w jest twoja, Jared.
���Najemnik nie zareagowa�. Sta� nieruchomo jak kamienny pos�g. Zimny i martwy.
��� - Wiem, �e dla innych robi�e� takie rzeczy - nalega� Ram. - Mam dok�adne raporty na temat twojej pracy. Dlatego zg�osi�em si� do ciebie. Wiem, �e dla niekt�rych klient�w dokonywa�e� kilku podboj�w w tym samym systemie. Potrzebuj� tych pozosta�ych pi�ciu . planet, by wzmocni� moj� pozycj� w tej galaktyce. Odbior� mi Raf�, je�eli...
��� - Nie - powiedzia� Jared. Kr�tko i ostatecznie. - Dlaczego?
���Jared odwr�ci� si� i ruszy� ku przeciwleg�emu ko�cowi sali. Ram przez chwil� �ledzi� go wzrokiem, potem poszed� za nim. Nagle wyci�gn�� macki i owin�� je wok� piersi i talii Najemnika. Odwr�ci� go twarz� ku sobie i wysycza�:
��� - Ssssrrooobissss dooo dlaaa mnneee!
���Ruchy Jareda by�y b�yskawiczne, prawie niezauwa�alne. Jedn� d�oni� chwyci� macki opasuj�ce mu tali�, drug� owini�te wok� piersi i wykr�ci� si� z ich uchwytu. Przysiad� gwa�townie, natychmiast z powrotem wyprostowuj�c nogi i jednocze�nie pochyli� g�rn� po�ow� cia�a do przodu. By� to nieoczekiwany i po mistrzowsku wykonany manewr. Ram pomkn�� w stron� �ciany, zwijaj�c si� w powietrzu w kul�. Wsta� dopiero po d�u�szej chwili. Jared wyci�gn�� ku niemu palec.
��� - Przyj��em zlecenie tylko na jedn� robot�. Na jedn�, Ram. Wykona�em j�, ty mi zap�aci�e�. Warunki kontraktu zosta�y wype�nione. Teraz id� obj�� w posiadanie twoj� now� prowincj�. Ram poszed� szybko ku wyj�ciu i znikn��, �adnym gestem nie zdradzaj�c gotuj�cej si� w nim w�ciek�o�ci. Pozosta�e trzy istoty sta�y przez chwil� nieruchomo, jakby czekaj�c na polecenia cz�owieka. Jared si� nie odezwa�. Asystent zafalowa� mackami i wszyscy trzej pod��yli za Ramem.
���Kilka minut p�niej Jared obserwowa� opuszczaj�cy "Tempesta" prom. Z kamienn� twarz� �ledzi� go na kolejnych ekranach. Jednak du�o p�niej, gdy komandosi Arnaka zostali wycofani, a Ram wprowadzi� w�asne si�y, twarz Jareda ju� nie by�a spokojna. Patrzy� na krwawe jatki, dokonuj�ce si� na zamkni�tych w si�owych kontenerach mieszka�cach Rafy. W ci�gu kilku godzin trzy czwarte populacji Rafy by�o martwe. Pozosta�e miliony p�dzono do oboz�w pracy.
���Jared wprowadzi� do automatycznego pilota dane drogi powrotnej i wyszed�. W��czone ekrany p�on�y obrazami dalekich gwiazd i galaktyk. III
���Dwie�cie oboj�tnych, usianych kraterami twarzy ksi�yca zbli�a�o si�, ros�o na dwustu ekranach. Jared patrzy� na nie pustym wzrokiem. To nie by� jego donn. To by�a tylko baza, do kt�rej si� wraca. Zamkn�� oczy.
���Ogromny p�at ponurej, ospowatej skorupy drgn�� i rozchyli� si� jak wieelka paszcza. "Tempest" wlecia� do �rodka i paszcza zamkn�a si�.
���Jared opu�ci� statek, podszed� do jednego z szyb�w komunikacyjnych, przecinaj�cych �ciana doku, zosta� wessany i - przeniesiony na poziom miejski.
���Ksi�yc by� tylko pust�, wypatroszon� skorup�. W jej �rodek, w miejsce j�dra, wstawiono maszyn�, a wok� niej zbudowano miasto. Powsta�a niezniszczalna forteca.
���Jared doszed� prosto do swego miejskiego domu. Rozebra� si�, wyk�pa� i wzi�� masa�. Potem spa� przez 26 godzin.
���Obudzi� si�, gdy w mie�cie panowa�a sztuczna noc. �ciany, sufit i pod�og� wype�nia� ledwo uchwytny, monotonny pomruk. Maszyna my�la�a. Usiad� przy stole i zjad� �niadanie. Potem wy��czy� wentylator pompuj�cy �wie�e powietrze do sypialni, jeszcze raz si� wyk�pa� i zszed� na d�, by sprawdzi� zapisy umieszczone w pami�ci automatycznego sekretarza. By�o ich sze��, wszystkie poprzedzone znakiem priorytetu.
���Pierwszy: delegacja Bractwa Galaktycznego przyby�a dwa miesi�ce przed terminem z zamiarem wniesienia formalnego za�alenia.
���Drugi: klient z Kim. Zadanie: podb�j oceanicznej planety Wahwhiting, w tym samym systemie solarnym.
���Trzeci: klient ze Stowarzyszenia Siedmiu. Zadanie: podb�j trzech �wiat�w z Pier�cienia Dziesi�ciu, kt�re nie chc� przy��czy� si� do Stowarzyszenia.
���Czwarty: by�y klient Ragish z Tymalle, ��daj�cy zwrotu cz�ci wniesionej zap�aty w zwi�zku z buntem na podbitej planecie. Forma p�atno�ci: cudowny lek Y - Kappa.
���Pi�ty: klient z Bunyana
��� Zadanie: podb�j rz�dzonego przez kobiety �wiata Khaine w pobliskim systemie gwiezdnym.
���Sz�sty: przedstawiciel podbitej planety EElax. Zadanie: odzyskanie w�adzy nad planet�.
���Jared zastanawia� si� przez chwil�, potem ustali� kolejno�� przyj��:.. cztery, sze��, trzy, dwa, jeden, pi��. Automatyczny sekretarz zapewni� go, �e ka�da z delegacji zosta�a starannie sprawdzona i poddana rewizji. Na jego powr�t z Rafy czekali w komfortowych apartamentach.
���Przeszed� do swego miejskiego biura. Siedzia�, otoczony ci�kimi, d�bowymi meblami, przewiezionymi przed laty z Ziemi, pal�c i rozmy�laj�c o Rafie.
���Rze�nia, jaka si� tam dokona�a by�a potworna, wi�ksza ni� si� spodziewa�. Jednak nie wi�ksza od przewidzianej przez maszyn�. Przewidywania, dokonane na podstawie danych charakterystycznych Rama i jego rasy oraz natury praw, rz�dz�cych przebiegiem wypadk�w w czasie inwazji, sprawdzi�y si� z dok�adno�ci� do drugiego miejsca po przecinku. Maszyna nigdy si� nie myli�a.
���Jared przypomnia� sobie czas, gdy rozpoczyna� organizacj� swego przedsi�biorstwa. Pierwsze zlecenie, niewielkie, wykonane przy u�yciu starych i niemal ju� zapomnianych technik walki partyzanckiej, przynios�o mu dostateczn� ilo�� pieni�dzy, by m�g� za nie kupi� wiedza potrzebnych mu naukowc�w i rozpocz�� budowa maszyny. Prototyp by� dostatecznie sprawny, by opracowa� dok�adne plany drugiej inwazji, dzi�ki kt�rej stworzy� pierwsz� baza i zorganizowa� pierwsze odzia�y komandos�w. Przedsi�biorstwo rozrasta�o si�, jego reputacja by�a znana w coraz wi�kszej ilo�ci grup gwiezdnych.
���Dziesi�� lat temu rozpocz�� dr��enie wn�trza ksi�yca, obiegaj�cego jedyn� planeta wygas�ego s�o�ca. Teraz, otoczony pancerzem i nieosi�galny, by� poszukiwany przez setki klient�w rocznie. Z nie tych kt�rymi rozmawia� osobi�cie, wi�kszo�� odsy�a� z kwitkiem. Dane z kt�rymi rozmawia�, segregowa� jeszcze raz i tylko niekt�re wprowadza� do maszyny. I dopiero spo�r�d tej niewielkiej garstki wybiera� do realizacji jedno lub dwa zlecenia. Jednak gdy umowa zosta�a podpisana, zawsze wywi�zywa� si� z niej bez najmniejszego potkni�cia. 174 planety zmieni�y w�a�ciciela dzi�ki specyficznemu talentowi Jareda, jego oddzia��w i jego maszyny. Miasto by�o teraz wielkie, a maszyna przekonstruowa�a si� i doda�a sobie nowe cz�ci. U�ywano tylko najnowocze�niejszego wyposa�enia i najbardziej efektywnych technik.
���Do wynaj�cia. Jared, zab�jca �wiat�w.
���Na pocz�tku zap�at� by�y osza�amiaj�cej wielko�ci sumy pieni�dzy, ale z up�ywem lat coraz niech�tniej przyjmowa� got�wk�. Obecnie jedno zlecenie przynosi mu ogromne zapasy przywracaj�cego �ycie leku, inne dawa�o prawa w�asno�ci na planetoid�, dzi�ki jeszcze innemu umieszcza� swojego cz�owieka na odpowiednim stanowisku rz�dowym. Przypadkowe formy p�atno�ci, przypadkowy wyb�r klient�w, ca�kowicie pozbawiony wewn�trznego zwi�zku czy logiki. Jedynie imi� Jared by�o sta�e, obros�e legend�, budz�ce strach i nienawi��.
���Us�ysza� zbli�aj�ce si� przez hall recepcyjny kroki. Spojrza� w g�re, na szczyt kilkunastu stopni prowadz�cych od wej�cia ku zastawionemu d�bowymi meblami salonowi. Sta� na nich Denna Gill.
��� - Witaj w domu - powiedzia�.
���Zacz�� schodzi� ze schod�w. Kuliste, pokryte puszyst� sier�ci� cia�o podskakiwa�o na trzech d�ugich, strusich nogach. Para wielkich, bezbarwnych oczu, osadzonych w ptasiej twarzy wpatrywa�a si� w Jareda z niepokojem.
��� - Co� niezbyt dobrze wygl�dasz.
���Jared zanurzy� si� g��biej w wielkim fotelu. odepchn�� automatycznego sekretarza ku wy�o�onej drewnem �cianie. Rozst�pi�a si�, urz�dzenie wtoczy�o si� do niszy, �ciana zamkn�a si�. Pok�j zn�w sta� si� osiemnastowiecznym salonem.
��� - Jestem troch� zm�czony.
��� - Jak posz�o?
��� - My�l�, ze nie�le.
��� - To znaczy, �e przewidywania maszyny by�y dok�adne? - Wszystko si� sprawdzi�o z dok�adno�ci� do jednej setnej.
���Gill zgi�� nogi i jego doskonale kulista g�owa znalaz�a si� na tym samym poziomie, co twarz Jareda:
��� - Spodziewa�e� si� tego.
��� - To wcale nie znaczy, �e si� tam dobrze bawi�em, patrz�c na to wszystko.
��� - Tak. Te� tak my�l�.
���Siedzieli przez chwile w milczeniu. Potem Jared spyta�:
��� - Ta delegacja z Bractwa, kto w niej jest?
��� - Becker z Ziemi, Stieglitz z Alfy C Dziewi��, ten m�ody cz�owiek, jak�e on si� nazywa... Mosey, Morrisey...
��� - Ten z Kraba? Mosier, francuskie nazwisko.
��� - Tak, to ten.
��� - Kto� jeszcze?
��� - Jak zwykle. Przedstawiciele zastraszonych planet. - Nie wygl�dasz na specjalnie zmartwionego.
��� - Wprowadzi�em dane tej sprawy do maszyny. - I co? G�owa Gilla podskoczy�a lekcewa��co.
��� - Nieistotne.
��� - Widz�, �e w ko�cu uda�o nam si� zwabi� tych z Bunyana
���- Starali�my si� o to przez trzy lata. Musieli zareagowa� po tej robocie dla Coopera. To by�o bardzo �adnie rozegrane.
��� - Tylko nie przypominaj mi, ile nas to kosztowa�o.
��� - Ale w ko�cu tu przyszli i tylko to si� liczy. My�lisz, �e uda nam si� wyci�gn�� od nich to, co chcemy?
��� - Oni potrzebuj� Khaine. Oni musz� j� mie�. B�d� gry�li, ale w ko�cu si� zgodz�. A co na to maszyna?
��� - Na razie nic. Jared wsta�.
��� - No to zaczynamy ten cyrk.
���Cz�owiek i jego towarzysz wyszli z salonu przez ukryte w �cianie drzwi. Po 70 sekundach jazdy jednotorow� kolejk� wzd�u� wyci�tego w tkance ksi�yca tunelu, dotarli do niskiego pomieszczenia. Otworzyli pot�ne , metalowe drzwi i weszli. Miliardy Jared�w i Gill�w zata�czy�y wok� nich, pob�yskuj�c w srebrnym �wietle, rozszczepionym przez gigantyczny, niewiarygodny diament, tworz�cy sal� przyj��. Jego �rednica wynosi�a prawie jedn� �sm� mili. Zosta� starannie wybrany przez geolog�w Jareda w�a�nie w tym celu. Pochodzi� ze Szklanych G�r na Isopii i by� zap�at� za podb�j tej planety.
���Ka�dy potencjalny klient m�g� w rzeczywisto�ci by� morderc�, nas�anym przez jak�� podbit� planeta, by uwolni� kosmos od cz�owieka, morduj�cego �wiaty na zlecenie. Jared skomplikowa� to zadanie tak bardzo, jak to by�o mo�liwe. Kto potrafi zabi� w sytuacji, gdy istniej� miliardy �udz�cych cel�w.
���Usiedli za konsol� i Gill wyda� polecenie wprowadzenia pierwszego interesanta.
���Przez drzwi w przeciwleg�ym ko�cu diamentu, niemal identyczne z tymi, przez kt�re dostali si� tutaj Jared i Gill, wszed� Ragish z Tymalle. By� bardzo daleko, ale jego odbicie nag�� kaskad�, skacz�c i dr��c, obj�o ca�� sal�.
���Trzy minuty zaj�o Jaredowi wyt�umaczenie, dlaczego niemo�liwy jest cho�by cz�ciowy zwrot nale�no�ci, kt�r� Ragish ui�ci� za podbity �wiat. Jared nie bra� na siebie �adnej odpowiedzialno�ci za niezdolno�� klienta do utrzymania w swoich r�kach tego, co zosta�o dla niego zawojowane. Ragish wyszed�.
���Minut� trwa�o odprawienie z niczym by�ych w�adc�w planety EElax.
���Minut� trwa�a, zako�czona odmow� Jareda, rozmowa z przedstawicielami Stowarzyszenia Siedmiu. Odeszli jednak z nadziej�, poleci� im zg�osi� si� powt�rnie za cztery lata.
���Minuta zosta�a stracona na uporanie si� z rzekom� delegacj� z Kim, kt�rej w jaki� spos�b uda�o si� przej�� przez wszystkie kontrole. Plan zamachu zosta� obmy�lony starannie, jednak trzej obcy zostali wyparowani, nie zd��ywszy nawet wypu�ci� samonaprowadzaj�cych si� pocisk�w, kt�re kry�y si� w ich bogato zdobionych szatach.
���Potem wesz�a bardzo elegancko ubrana grupa przedstawicieli Bractwa Galaktycznego.
���Ich rzecznik, Becker, by� pot�nej postury cz�owiekiem z d�ug�, bia�� brod�, pod�wiadomie kojarz�cym si� z uczciwo�ci�, m�dro�ci�, dobroci�. �wi�ty Miko�aj.
���Jared zna� tego cz�owieka i nie ufa� mu.
���Mimo i� stali w najbardziej odleg�ym ko�cu sali mikrofony na �cianach przekazywa�y Jaredowi ich s�owa czysto i wyra�nie.
��� - Dzie� dobry - zacz�� Becker.
��� - Powiedziano mi, �e chcia�by pan z�o�y� za�alenie, panie Becker. Jared m�wi� spokojnie, ale odst�pstwo od protoko�u wyra�nie zbi�o Beckera z tropu.
��� - No c�... hmm... w�a�nie dlatego przybyli�my.
��� - A wiec do rzeczy.
���Becker wzi�� kilka teczek od stoj�cego za nim m�odego cz�owieka. Wyci�gn�� je w kierunku Jareda. By� to nonsensowny gest i Becker zaraz cofn�� r�k� z powrotem.
��� - Mamy tu dok�adny wykaz zarzut�w.
��� - Niech je pan wymieni, panie Becker, mam ma�o czasu.
��� - Musi pan sko�czy� raz na zawsze z pa�skimi niegodnymi praktykami. My, zrzeszeni w Bractwie Galaktycznym, zebrali�my si� w duchu pokoju i harmonii, by przynie�� zjednoczenie wszystkim znanym �wiatom. Odk�d cz�owiek opu�ci� Ziemi�, przez Kosmos toczy si� fala wojen i podboj�w...
��� - Znam histori� mego gatunku, panie Becker. By� mo�e lepiej ni� pan. Ostatecznie sam wnios�em do niej niema�y wk�ad.
��� - Arogancja sprowadzi na ciebie �mier� i pot�pienie!
��� - A hipokryzja na ciebie.
���Becker zatka� si� na chwil�.
��� - Powiem panu jasno i bez ogr�dek, panie Becker. W ci�gu ostatnich dwu lat dosta�em dziesi�� propozycji od cz�onk�w tego pa�skiego Bractwa. G�osicie wol� pokoju i to jest bardzo chwalebne. Jako my�l�cy cz�owiek zgadzam si� z tym ca�kowicie, mimo i� z punktu widzenia moich interes�w... Gdyby�cie osi�gn�li to, co g�osicie, �e chcecie osi�gn��, ja zosta�bym bez pracy, a ta perspektywa nieszczeg�lnie mi odpowiada. W ka�dym jednak razie idea jest bardzo wznios�a. Z przykro�ci� musz� jednak stwierdzi�, �e pan jest oszustem, panie Becker, a to pa�skie Bractwo szalbierstwem obliczonym na naiwnych. Nazwa nie ma tu znaczenia. Bractwo Galaktyczne. Zjednoczone �wiat. Zwi�zek Wolnych Planet. Widzia�em jak powstawa�y i jak ko�czy�y. W krytycznym momencie ka�dy z sygnatariuszy pa�skiego paktu, je�eli tylko b�dzie mia� cie� szansy na przej�cie kontroli nad szlakami galaktycznymi, zdradzi reszt� i wynajmie mnie. A Ziemia, kt�r� wszyscy powinni�my darzy� g��bokim i szczerym uczuciem, wcale nie b�dzie w tym ostatnia. Ta pa�ska data inicjatywa nie jest wi�cej warta, ani bardziej szczera od wszystkich innych, panie Becker. Wracaj�c do konkret�w, mia�em wst�pne propozycje od klient�w z Ziemi, dotycz�ce Alfy C Dziewi��. Panie Stieglitz, jest pan tam...?
���Wysoki, szczup�y Alfianin wyst�pi� naprz�d. Jego jasnoczerwona sk�ra pulsowa�a furi�.
��� - Jestem! - krzykn��.
��� - Mo�e pan spyta pana Beckera o t� spraw�. Ostatnia propozycja pochodzi�a osobi�cie od prezydenta Spaaka. By�a z�o�ona za po�rednictwem Neutralnej Konfederacji Szwajcarskiej z Proximy C Jeden.
���Nast�pi�a natychmiastowa i gwa�towna wymiana zda� miedzy Alfianinem a Beckerem. Jared poleci� wszystkim opu�ci� diament, ostrzegaj�c jednocze�nie, �e ka�da pr�ba ataku na jego baz� spowoduje kontrakcj�, podj�t� z zaanga�owaniem r�wnym temu, z jakim dotychczas przygotowywa� i przeprowadza� podboje 174 planet. Gdy wyszli ziemianin rozpad si� wygodnie w fotelu. Gill przygl�da� mu si� uwa�nie.
��� - Chcesz zrobi� kr�tk� przerw�? .
���Jared potrz�sn�� g�ow�.
��� - Zabieramy si� do g��wnego dania.
���Delegacja z Bunyana IV wesz�a do sali i przedstawi�a swoj� propozycj�. Jared s�ucha�, a gdy sko�czyli wprowadzi� za po�rednictwem konsoli dodatkowe dane do maszyny. Odpowied�, jak si� spodziewa�, by�a pozytywna.
��� - Bior� t� robot� - powiedzia�. - Jaka jest cena? - spyta� klient.
��� - Najwy�sza mo�liwa, oczywi�cie.
��� Khaine nie by�a w�a�ciwie �wiatem amazonek. Nie by�a nawet zdominowana przez kobiety. Po , prostu stulecia wcze�niej stwierdzono, �e kobiety rz�dz� lepiej ni� m�czy�ni. W zwi�zku z tym rz�d Khaine sk�ada� si� niemal wy��cznie z kobiet, kt�rym przewodzi�a Pierwsza, wybierana systemem ��cz�cym powszechne wybory i komputerow� selekcj�. Obecnie w�adczyni� Khaine by�a Irina - po cz�ci prezydent, po cz�ci kr�lowa, po cz�ci rzecznik Senatu. Przede wszystkim kobieta. Odkry�a, �e Jared jest na Khaine w trzy miesi�ce po jego przybyciu. Osaczono go w Parku Kot�w, w centrum Jerozolimy, stolicy Khaine. Oddzia� policji do zada� specjalnych, z�o�ony z kobiet i m�czyzn, otoczy� park i zacz�� przesuwa� si� ku jego �rodkowi. Jared wyst�powa� w nocnym lokalu jako komik, by� gruby, g�ow� otacza� mu wianek bia�ych, stercz�cych w�os�w. Pierwszy z policjant�w odnalaz� go, gdy Jared by� bez przebrania, jedynie w czarnym, impregnowanym kostiumie, kt�ry nosi� na go�e cia�o. Policjanci mieli rozkaz bra� go �ywcem. Jared wspi�� si� na drzewo, powoduj�c panik� w�r�d miejscowych kot�w. Przeskakiwa� z ga��zi na ga���, z drzewa na drzewo, a �cigaj�cy usi�owali w ciemno�ciach ustali� kierunek, w kt�rym Jared ucieka. Potem przyniesiono miotacze i policjanci podpalili park, pr�buj�c odci�� mu drog�. Osaczyli go i o�wietlili reflektorami na czubku jednego z pierzastych drzew. I wtedy Jared znikn��. Wysoko nart nim, na nocnym niebie, rozb�ysn�� b��kitem jasny punkt, migota� przez chwil� i zgas�.
Jared pojawi� si� na nowo na lewym brzegu rzeki Ganges, kt�ra dzieli�a Jerozolim� na dwie cz�ci, uzbrojony, z aparatem tlenowym na twarzy. Spojrza� na przyrz�d na przegubie i zanurzy� si� w rzece. Pop�yn�� w g��b jej zanieczyszczonych w�d, usi�uj�c dojrze� cokolwiek w m�tnej ciemno�ci, rozpraszanej symbolicznie przez �wietlne gogle. Tu� nad dnem zosta� przechwycony przez radar i jeden z policjant�w wyszed� mu na spotkanie. Jared przywita� go tr�jz�bn� w��czni�. Policjant przyj�� cios stali na pier� i znikn�� w ciemno�ciach, padaj�c i gramol�c si� niezdarnie.
���Jared odnalaz� bez trudno�ci podwodne wej�cie do schronu i r�wnie �atwo je wysadzi�. Wypompowa� wod� z przej�ciowej �luzy i upora� si� z zamkiem drzwi prowadz�cych dalej. W schronie panowa�a cisza. Jared spojrza� na przyrz�d na przegubie, skr�ci� w prawo i poszed� wzd�u� metalowej �ciany. Po pewnym czasie stan�� na progu pomieszczenia kontrolnego, wype�nionego od pod�ogi do sufitu wska�nikami, lampkami i czujnikami. Przy jednej ze �cian sta�a kobieta.
��� - Za�o�� si�, �e to nie potrafi tyle, co moja maszyna - powiedzia�.
���Kobieta odwr�ci�a si�, upuszczaj�c k�ko z nawleczonymi na� cienkimi, metalowymi p�ytkami.
��� - Upu�ci�a pani klucze.
���By�a urocza, bardziej ni� na zdj�ciach z jej dossier, kt�re Jared przegl�da�. Nie �adniejsza, ale w�a�nie bardziej urocza, w spos�b, kt�rego nie potrafi odda� �adna podobizna. W m�odo�ci jej twarz by�a �adna, ale z biegiem lat uroda toczy�a, ju� niemal przegran�, walka o prymat ze skondensowan� m�dro�ci�, z odbiciem wewn�trznej si�y i niez�omno�ci charakteru. Teraz by�a urocza.
��� - Kim pan jest... w jaki spos�b...?
��� - To samo �r�d�o, z kt�rego dowiedzia�a si� pani, �e jestem na Khaine dostarczy�o mi wiadomo�ci, gdzie mo�na znale�� schron z pani pomieszczeniami kontrolnymi.
��� - Zawsze uwa�a�em szpiegostwo - doda� po chwili - za obosieczn� bro�. Zwykle uderza obie zainteresowane strony jednocze�nie. Zacz�a przesuwa� si� w stron� umieszczonego w �cianie przycisku. Z�apa� j�, zanim zdo�a�a go dotkn��. Wywin�a si� i pchn�a Jareda na �cian�. Zatoczy� si� i upad�. Zn�w ruszy�a w stron� przycisku. Strzeli�. Promie� uderzy� tu� przed ni�, pal�c przycisk, obwody i po�ow� �ciany. Wstrz�s odrzuci� j� w bok. Uderzy�a ty�em g�owy w kant szafki, j�kn�a i osun�a si� na pod�og�. Jared podni�s� si� powoli. By�a tylko nieprzytomna. Zakry� jej twarz aparatem tlenowym, przerzuci� j� przez rami� i poszed� w stron� wyj�cia ze schronu.
���Dopiero trzeciego dnia lotu do bazy mo�na by�o przerwa� podawanie jej �rodk�w nasennych. Odzyska�a przytomno��, rozejrza�a si� wok�. U�wiadomi�a sobie, gdzie si� znajduje i pr�bowa�a uciec. Jared zn�w j� u�pi�. Nie m�g� pozwoli�, by Irina, Pierwsza na Khaine, umar�a w mro�nej, pozbawionej powietrza pr�ni.
���Gill czeka�. By� zmartwiony. Nie okazywa� tego w spos�b, w jaki robi�by to cz�owiek, jednak Jared potrafi� rozpozna� nastroje istot, nale��cych do rasy Mexla. Gill by� zmartwiony.
��� - A je�eli ona nie zechce wsp�pracowa�? - spyta�. - Nie s�dz�, aby chcia�a.
���Gill zgi�� i natychmiast wyprostowa� nogi.
��� - Wi�c, jak do diab�a...
��� - Nie, ani pranie m�zgu, ani narkotyki. Musz� sprawi�, by sama chcia�a to zrobi�.
��� - Jak, do diab�a...
��� - To ty kiedy� powiedzia�e�: "je�eli nie b�d� mia� niczego konstruktywnego do zaproponowania, od�o�� spraw� i pozwol� tobie si� ni� zaj�� ".
��� - Jared, m�j Bo�e, a je�eli... a je�eli... - Nie m�g� nawet wypowiedzie� tej my�li. By�a zbyt niebezpieczna, zbyt straszna. Jared dotkn�� go delikatnie.
��� - Gill, dotarli�my a� do tego miejsca. Je�li si� teraz mylimy i te wszystkie twoje "je�eli..." s� uzasadnione... je�li gdzie� po drodze co� posz�o nie tak i my tego nie zauwa�yli�my... to jeste�my tym, czym wszyscy twierdz�, �e jeste�my. A je�eli przeprowadzili�my wszystko prawid�owo, to tak czy inaczej musi si� uda�.
���Gill zachwia� si� z rezygnacj�.
��� - B�dziesz teraz rozmawia� z maszyn�?
���Jared przytakn��.
��� - Jest zaprogramowana? - spyta�.
���Gill potwierdzi� i odprowadzi� go do szybu komunikacyjnego. Jared zn�w go dotkn��, delikatnie g�adz�c puszyst� sier��.
��� - Musisz si� uzbroi� w cierpliwo��, przyjacielu. A po chwili doda�:
��� - Teraz ju� nie mo�emy si� wycofa�.
���Szyb przerzuci� Jareda przez j�dro ksi�yca i zani�s� pod pot�ne drzwi, oddzielaj�ce ludzi od maszyny. Otworzy� je jedynym kluczem, kt�rym by�o to mo�liwe - przyrz�dem, zawieraj�cym wzory jego fal m�zgowych. Wszed� do �rodka i stan�� przed ogromnym metalowym m�zgiem, wznosz�cym si� w g�r�, poza zasi�g wzroku. Kaza� go kiedy� skonstruowa�, by mu s�u�y� pomoc� w mordowaniu �wiat�w dla zysku.
��� - Cze��, Jared - powiedzia�a maszyna.
��� - Dawno si� nie widzieli�my - odpowiedzia�. Podszed� do zaprojektowanego specjalnie dla niego fotela. Usiad� i po raz pierwszy od kilku lat poczu� si� ca�kowicie odpr�ony.
���Czy przywioz�e� Pierwsz�?
���Tak, jest tutaj. Jeste� pewna, �e to by�o niezb�dne dla powodzenia inwazji?
��� - Czy kiedykolwiek si� omyli�am? Jared za�mia� si� cicho.
��� - Nawet je�eli by� si� omyli�a, nie potrafi�bym tego sprawdzi�.
���Maszyna zamrucza�a do siebie, jakby si� zastanawiaj�c.
��� - Uwa�asz, �e da�e� maszynie zbyt wielk� si��, m�j tw�rco? - Maszyny nie maj� w zwyczaju kpi� ze swych pan�w.
��� - Przepraszam. Tylko pyta�am.
��� - Nie, wcale nie my�l�, �e da�em ci zbyt wielk� si��. Obawiam si� jedynie, �e je�li przepali ci si� gdzie� jaki� obw�d i �le go przewiniesz, mo�emy wszyscy sko�czy� m�wi�c "Tak jest, panie" do robot�w.
��� - Nie pragn� rz�dzi� lud�mi. Odpowiada mi taka sytuacja, jaka jest teraz.
���Jared pozwoli� jej k�ama�. Maszyna w�a�ciwie nie mog�a k�ama�, nie mog�a oszukiwa�. Ale mog�a zaprogramowa� si� na specyficzny rodzaj prawdy.
��� - Martwisz si� spraw� inwazji na Khaine.
��� - Tym razem niezbyt mi wiele powiedzia�a�.
��� - Mia�am powody. Wyznaczy�e� mi tylko jeden cel, Jared. Jestem zaprogramowana na jego osi�gni�cie i musz� robi� to, co jest konieczne. Dotychczas znajdowali�my si� w pierwszym stadium programu, teraz wchodzimy w drugie, najbardziej niebezpieczne. Jest jednak jedno s�abe ogniwo.
��� - I jest nim...?
��� - Jared - powiedzia�a maszyna. Nagle wiele rzeczy sta�o si� dla niego jasne. Zanurzy� si� w fotel, pr�buj�c uporz�dkowa� rozbiegane my�li.
��� - A wi�c potrzebujemy Iriny, Pierwszej na Khaine - powiedzia� w ko�cu.
���Maszyna odpowiedzia�a natychmiast.
��� - Tak. MY jej potrzebujemy i TY jej potrzebujesz. M�czy�ni zbyt cz�sto staj� si� podobni do swoich maszyn, Jared. A potem oskar�aj� je, �e przyczyni�y si� do ich dehumanizacji. Pracowa�am wraz z tob� nad programem przez pi�tna�cie lat. Przedtem, zanim zosta�am zbudowana, przez siedem lat pracowa�e� sam. 22 lata, Jared, du�a cz�� �ycia ka�dego cz�owieka, a twego znacznie wi�ksza ni� innych ludzi: Ci�ar, kt�ry wzi��e� na swoje barki niszczy ci� i w ko�cu zabije. Sta�e� si� zbyt podobny do mnie. Tak, potrzebujemy Pierwszej.
���Rozmawiali jeszcze, przez wiele godzin. Potem Jared pojecha� z powrotem do swego miasta, gdzie czeka� na niego Gill. Zdoby� si� jedynie na blady u�miech i wyszepta�:
��� - Zaprowad� mnie do domu, Gill. Potrzebuje snu. Ale nie m�g� zasn��.
���Gill nie m�g� tego zrozumie�. Maszyna postawi�a kategoryczny warunek, aby Jared osobi�cie przeprowadzi� rozpoznanie i porwa� Irin�. Gdy to zrobi�, ryzykuj�c �yciem, maszyna opracowa�a nies�ychanie prosty plan podboju Khaine, w kt�rym nalega�a, aby Irina by�a obecna na statku i przygl�da�a si� wszystkim etapom inwazji.
���Potem Jared pojecha� na d�, rozmawia� z maszyn� i nic na temat tej rozmowy nie powiedzia�.
���Gill denerwowa� si� i martwi�. To wszystko nie wygl�da�o dobrze. By�a w tym jaka� straszliwa pomy�ka.
���Teraz, gdy na ekranach rozgrywa�y si� ostatnie fazy podboju, a klient z Bunyana IV chichota� jak wariat za ich plecami, Gill sprawdzaj�c pasy, kt�rymi Irina by�a przywi�zana do umieszczonego na wprost ekran�w fotela, pragn��, �eby w og�le nie podejmowali si� realizacji tego zlecenia.
���To by� szybki podb�j - Khaine by�a zupe�nie bezbronna. Od pojawienia si� w atmosferze planety statk�w Jareda nie min�� nawet jeden dzie�. Przez ca�y ten czas Pierwsza nie odezwa�a si� ani s�owem. Teraz Khaine by�a martwa, a ona na to patrzy�a. Milcza�a, gdy niebo nad Jerozolim� zap�on�o czerwieni� i miasto znik�o z powierzchni ziemi. Nie powiedzia�a ani s�owa, gdy bomby obraca�y w gruzy zak�ady przemys�owe, a na miejscu g�rskiej bazy wojskowej powstawa� szklisty krater. Przygl�da�a si� temu wszystkiemu z zaci�ni�tymi ustami, a gdy komandosi Arnaka nades�ali Sygna� Bezpiecze�stwa zwis�a bezsilnie na kr�puj�cych j� pasach.
���Jared nie zwraca� na ni� uwagi. Sta� nieruchomo przed dwustoma ekranami i nadzorowa� dobijanie planety.
��� - To wszystko, Siedemnastko - powiedzia� w ko�cu. - Robota zako�czona.
���Klient z Bunyana IV - wysoki i cienki, o guzowatych stawach i w�skich jak szparki zielonych oczach, mi�dzy kt�rymi stercza� jak ostrze no�a d�ugi nos - odwr�ci� si� w jego kierunku.
��� - Wspaniale, po prostu wspaniale - powiedzia�, pozgrzytuj�c z zadowolenia stawami. �mia�, si� histerycznie przez ca�y czas trwania operacji. Jared nim pogardza�.
��� - Jeszcze tylko jedna malutka rzecz - powiedzia� Siedemnastka, wyjmuj�c przyrz�d, zako�czony wiruj�cym jak pi�a ostrzem. Odwr�ci� si� ku Pierwszej.
��� - �egnaj, moja droga Irino.
���Zgrzytaj�c stawami zrobi� trzy kroki i wyci�gn�� d�ugie, cienkie rami�. Irina patrzy�a na niego zimno. Nie ba�a si�.
��� - Nie!
���S�owo zgrzytn�o r�wnie nieprzyjemne jak stawy Siedemnastki. Klient odwr�ci� powoli p�ask� g�ow�. Cienkie jak drut rami� z wiruj�cym ostrzem nie obni�y�o si� nawet o centymetr. Jared patrzy� na niego nieruchomo.
��� - Powiedzia�em - nie!
���Siedemnastka za�mia� si� wysokim, skrzekliwym g�osem.
��� - To jest Irina, Pierwsza na Khaine, zab�jco. Jest jedyn� osob�, kt�ra mo�e zorganizowa� i poprowadzi� na mnie kontruderzenie. Musi umrze�. Natychmiast!
��� - Jeszcze mi nie zap�aci�e�, Siedemnastko.
��� - W odpowiednim czasie, zab�jco. . - Teraz.
��� - Najpierw musz� sko�czy� to, co ty rozpocz��e�.
��� - Nie zmuszaj mnie, abym ci� zabi� - powiedzia� Jared. Klient z Bunyana IV odskoczy� w ty�, widz�c bro� w jego d�oni.
��� - Co to znaczy?
��� - Chc�, �eby� mi zap�aci� teraz, natychmiast.
���Siedemnastka usi�owa� �ledzi� jednocze�nie Jareda i Gilla. Mexla przesuwa� si� powoli wzd�u� mostka. Siedemnastka wiedzia�, �e zosta� osaczony, ale nie rozumia� dlaczego.
��� - Nie powiedzia�e� mi jeszcze w jakiej formie mam ci zap�aci�. Jared skin�� g�ow� w stron� kobiety.
��� - Nie! - Siedemnastka wiedzia� to r�wnie g�o�no i kategorycznie, jak przed chwil� Jared.
���Jared podszed� bli�ej, przesuwaj�c si� jednocze�nie w bok, by wystrzelony promie� nie uszkodzi� przyrz�d�w za plecami Siedemnastki.
��� - Ona jest moja. To moja zap�ata. Je�li j� zabijesz w ci�gu trzech dni b�dziemy ko�o Bunyana IV. To, co widzia�e� tutaj mo�e zosta� powt�rzone na twojej planecie.
���Siedemnastka opu�ci� ostrze. - Jest twoja.
��� - Dzi�kuj�, Siedemnastko - odpowiedzia� Jared uprzejmym tonem. - Teraz id� i we� swoj� w�asno��.
���Klient po�piesznie opu�ci� mostek, a kilka minut p�niej jego statek z r�wnym po�piechem oddala� si� od "Tempesta".
��� - Potwierd� przekazanie planety. Niech j� sobie bior� - powiedzia� Jared do Gilla.
���Gill podni�s� si� i podszed� do nadajnika, by przekaza� Khaine flocie z Bunyana IV, wisz�cej tu� poza zasi�giem detektor�w podbitej planety.
���Irina patrzy�a Jak obce statki wdzieraj� si� w atmosfera jej planety. Teraz... odwr�ci�a oczy.
���Gdy je z powrotem podnios�a, napotka�a wzrok Jareda.
��� - Powiniene� mu pozwoli� mnie zabi� - powiedzia�a niskim, beznami�tnym g�osem. - Dop�ki �yj�, nie b�dziesz bezpieczny nawet przez sekund�.
���Jared od�o�y� bro�.
��� - Porozmawiasz z moim przyjacielem - powiedzia� i odwr�ci� si� do niej plecami.
���Wr�cili do bazy. Pr�bowa�a go zabi� natychmiast po zdj�ciu kr�puj�cych j� pas�w. Bezskutecznie. Gill zdo�a� jej wstrzykn�� �rodek nasenny w chwili, gdy przyst�powa�a do rozbijana ekran�w.
���Obudzi�a si� w fotelu, g��boko we wn�trzu ksi�yca, przed olbrzymim, metalowym m�zgiem.
���Maszyna udowodni�a jej, �e Jared p�aci� za swoje podboje znacznie wi�ksz� cen�, ni� ka�dy z jego zleceniodawc�w. Otworzy�a w jej m�zgu kana�y, dotychczas zablokowane przez wychowane, wiek i lojalno��.
���Ju� wiedzia�a kim jest Jared i co naprawd� robi...
��� - To by�a szlachetna, samob�jcza idea - powiedzia�a maszyna.
��� - By�a skazana na kl�sk� od samego pocz�tku. Dopiero gdy ja powsta�am zjawi� si� cie� szansy. 22 lata. Teraz ten cie� jest ju� prawdopodobie�stwem. �ad we wszech�wiecie. �wiaty, powi�zane wzajemnym szacunkiem i etyk�. Teraz to ju� jest prawdopodobne. Podbijali�my ka�d� planet� tak, by zagwarantowa� klientom Jareda w�adz� nad ni�, ale nie ca�kowit� i ostateczn�, a wyb�r tych planet podporz�dkowali�my generalnemu planowi. Dzi�ki temu, gdy nadejdzie w�a�ciwy czas, wszystkie elementy tej �amig��wki u�o�� si� w ca�o��. W wielk�, humanistyczn� struktur�. Nie tak�, jak te wszystkie Bractwa i Stowarzyszenia, ale w tak�, kt�ra naprawd� b�dzie s�u�y�a ka�dej istocie z osobna i wszystkim �wiatom jako ca�o�ci.
���Irina, ju� nie Pierwsza na Khaine, s�ucha�a. Ch�on�a g�oszon� przez maszyn� prawd�, gdy� jej umys�. zosta� wreszcie na przyj�cie prawdy otwarty.
��� - Jared jest samotny. Musi by� samotny, gdy� wie, �e ten plan mo�e by� zrealizowany tylko samotnie. Je�eli mu si� nie uda lub je�li umrze, nie doko�czywszy pracy, jego imi� b�dzie �y�o w pami�ci milion�w �wiat�w jako imi� najwi�kszego mordercy, jaki kiedykolwiek pojawi� si� we wszech�wiecie. Dodatkowym zadaniem dla mnie jest utrzymanie go przy zdrowych zmys�ach, ochrona jego uczciwo�ci, a przede wszystkim �ycia. Ka�da zap�ata, jak� przyj�� s�u�y�a generalnemu planowi. Nawet ty. Szczeg�lnie ty. Irina wsta�a.
��� - Nie tylko jako jego kobieta - doda�a maszyna - je�eli zdecydujesz si� zosta�, ale by si� nauczy� wszystkiego, co on umie i, je�li on zginie, kontynuowa� jego prac�. A tak�e by da� mu dzieci, kt�re poprowadz� to dalej.
���Wr�ci�a do miasta. Czeka� na ni� Mexla.
��� - Zostaniesz? - spyta�.
��� - Zostan� - odpowiedzia�a. Zawaha�a si�, jakby chcia�a powiedzie� co� jeszcze i nie mog�a si� zdecydowa�.
���Gill zaprowadzi� j� do niego, do pokoju, w kt�rym spa�. Zostawi� j� tam, patrz�c�, jak Jared rzuca si� przez sen, snuj�c� ponure myli o �mierci i beznadziejno�ci. Patrzy�a, zdaj�c sobie spraw�, �e nigdy nie pokocha, ani nawet nie polubi tego cz�owieka. Nie by�aby zdolna kocha� czy lubi� kogo�, kto pokaza� je obrazy na dwustu ekranach. Patrzy�a, chc�c z nim jednak zosta�. Szepta�a s�owa, kt�rych nie potrafi�a powiedzie� Gillowi
���"Dlaczego temu bogu mia�oby si� uda�, je�eli wszyscy inni bogowie ponie�li kl�sk�?"
���Ale w pustych przestrzeniach kosmosu nie by�o odpowiedzi. Jedynie nieme oczekiwanie milion�w planet, pragn�cych sta� si� cz�stkami jednej, wielkiej ca�o�ci, wsp�lnego Wszech�wiata lub przeklina� po wieczne czasy imiona tych, kt�rzy zabijali �wiaty dla zysku.
przek�ad : Daros�aw J. Toru�
��� powr�t