7892
Szczegóły |
Tytuł |
7892 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7892 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7892 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7892 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
George Alec Effinger �� � � Ptak Czasu niesie gorzki owoc
� � Czy znacie to obezw�adniaj�ce uczucie przera�enia, kt�re opanowuje cz�owieka, kiedy musi wy�o�y� ogromn� sum� pieni�dzy na co�, czego ju� w tym momencie tak naprawd� wcale nie pragnie? To w�a�nie odczuwa� Hartstem. Strach siedzia� mu w �o��dku, a jego r�ka, gdy podawa� swoj� karty m�czy�nie za kontuarem, silnie dr�a�a.
� � Urz�dnik u�miechn�� si� niesympatycznie. Ubrani by� w uniform Agencji, srebrnob��kitny mundur ze sk�rzanym ko�nierzykiem. Na piersi widnia�o pi�� rz�d�w baretek wskazuj�cych na jakie� ca�kowicie tajemnicze stanowisko czy funkcji.
� � Cz�owiek ten by� najwyra�niej zatwardzia�ym weteranem Agencji. Hartstemowi wyda�o si� dziwne, �e kto� taki wyst�puje w roli zwyk�ego urz�dnika z biura podr�y lub sprzedawcy bilet�w lotniczych.
� � - Czy chce si� pan jeszcze zastanowi�? - zapyta� przedstawiciel Agencji.
� � - Nie - odpowiedzia� Hartstein. Nie chcia� pokaza� temu wyjadaczowi, �e na sam� my�l o podr�y w czasie czuje si� niepewnie. Mia� stracha, ale nie na tyle, �eby to zmieni�o jego decyzji. Tym co naprawd� ni� zachwia�o, by�y nie gro��ce niebezpiecze�stwa, ale koszt wycieczki.
� � Mo�liwe jednak, �e gdzie� g��boko, schowany dok�adnie pod warstwami trosk materialnych, czai� si� strach, �e i on mo�e znale�� si� w�r�d tych dw�ch procent podr�nik�w, kt�rzy nigdy nie wracaj�.
� � Hartstein by� m�odym cz�owiekiem, kt�ry uko�czy� w�a�nie uniwersytet i mia� rozpocz�� nowe �ycie zatrudniaj�c si� jako pomocnik cukiernika. W prezencie na now� drog� �ycia otrzyma� od swoich dziadk�w poka�n� suma pieni�dzy, lecz z zaznaczeniem, �e maje wyda� na co�, co poszerzy jego horyzonty, przez co rozumieli podr� po Europie lub wycieczko w przesz�o��.
� � - Marze o podr�y w przesz�o�� - t�umaczy� ojcu. Europa zawsze b�dzie tam gdzie jest.
� � Pan Hartstein rozwa�y� silne pragnienie syna zobaczenia przesz�o�ci, kt�ra tak jak on to widzia�, b�dzie zawsze tam gdzie jest, i dowiedzia�:
� � - Masz przed sob� wielk� przysz�o�� w wytw�rni ciasteczek, synu.
� � Tak wi�c Hartstein sta� teraz za kontuarem w holu budynku Agencji, wznosz�cej si� po�rodku placu jej imienia, w samym centrum miasta.
� � - Czy ma pan ze sob� jaki� baga�? - zapyta� m�czyzna w uniformie.
� � - Owszem - Hartstein wskaza� na walizk� z wyt�aczanego plastyku, kt�ra sta�a obok niego. By�y tam zapasowe majtki i skarpety, aparat fotograficzny i film oraz par� innych rzeczy, kt�re jak my�la�, mog�y mu si� przyda�.
� � - W czasach staro�ytnych nie u�ywano plastykowych walizek - zauwa�y� agent.
� � - Tak, rzeczywi�cie - Hartstein wygl�da� na speszonego.
� � - Prosz� si� tym nie przejmowa�. Dostarczymy panu wszystko, co b�dzie potrzebne: ubranie, odpowiednie akcesoria, pieni�dze i tak dalej. Dostosujemy pana fryzur� i zarost do wymaga� �wczesnej mody. Przejdzie pan kr�tki kurs wiadomo�ci o j�zyku, zwyczajach i stworzymy dla pana odpowiedni� legend�. O nic nie musi si� pan martwi�.
� � - Ale j a - odpowiedzia� Hartstein niepewnym g�osem wcale si� nie martwi�. - Spojrza� na wisz�cy na �cianie, za plecami urz�dnika, napis:
� � Kiedy w �wiecie dziej� si� wielkie sprawy, okazuje si�, �e jeste�my duchami, nie zwierz�tami i �e co� dzieje si� w przestrzeni i czasie i poza przestrzeni� i czasem, co, czy lubimy to czy nie, oznacza obowi�zek.
Sir Winston Churchill
� � Czytaj�c te s�owa Hartstein poczu� si� lepiej, po to zreszt� umieszczono je w tym w�a�nie miejscu.
� � - No, dobra - powiedzia� m�czyzna w uniformie i znowu u�miechn�� si� ani troch� bardziej mi�o, ni� za pierwszym razem. - Pan jest moim typem cz�owieka. Prosz� nic nie m�wi�, sam zgadn� czego pan potrzebuje. Chcia�by pan odwiedzi� albo Biblioteki Aleksandryjsk�, albo Katarzyn� Wielk�.
� � Hartstein zdziwi� si�.
� � - Bibliotek� - przyzna� - ale sk�d pan wiedzia�?
� � - Wy, ch�opcy po uniwersytetach, jeste�cie wszyscy tacy sami. OK, prosz� wzi�� ten kwit i p�j�� na dziewi�te pi�tro, pok�j 972. Tam dostanie pan wszystkie potrzebne papiery. W podr� mo�e pan si� uda�, kiedy pan tylko zechce, musimy by� jednak o tym powiadomieni na dwadzie�cia cztery godziny wcze�niej. Przychodzi pan, odbywa sesji ESM, bierze potrzebne rzeczy i zostaje wypchni�ty przez ekran na pa�ski dzie� w przesz�o�ci. Nie...
� � - Czy m�g�bym to zrobi� dzisiaj?
� � - Co?
� � Hartstein przetkn�� �lin.
� � - Czy mog� tego nie odk�ada�? Agent wzruszy� ramionami.
� � - Ale� tak, oczywi�cie. Tak si� panu �pieszy? Biblioteka nigdzie nie ucieknie.
� � - Ale spali si�, nieprawda�?
� � - Obiecali, �e poczekaj� z tym a� pan opu�ci miasto.
� � - Wspaniale.
� � Urz�dnik wr�czy� mu kwit.
� � - Teraz prosz� p�j�� na g�r�. I powodzenia. Nast�pny?
� � Zanim winda wywioz�a go na dziewi�te pi�tro, w umy�le Hartsteina zrodzi�a si� niepokoj�ca my�l. Wyobrazi� sobie, �e podczas gdy taka masa os�b podr�uje w t� i z powrotem przez czas, studenci i profesorowie, uciekaj�cy zbrodniarze, tury�ci, archeologowie i wszyscy ludzie b�d�cy na bakier z w�asn� osobowo�ci�, oraz dodaj�c do tego fakt, �e Biblioteka Aleksandryjska by�a tak popularn� atrakcj�, to musz� by� to tysi�ce i tysi�ce wsp�czesnych mu ludzi t�ocz�cych si� w jej budynku, rami� przy ramieniu, stanowi�cych niez�e przedstawienie dla rzeczywistych mieszka�c�w tamtego okresu. To przedziwne, �e Agencja sama dot�d na to nie wpad�a. Hartstein czu�, �e musi komu� o tym powiedzie�, zanim on tak�e uda si� w przesz�o�� i b�dzie musia� wywalczy� sobie drogi w�r�d t�um�w.
� � Pi�tra od si�dmego do osiemnastego zajmowa�y pomieszczenia przeznaczone dla tych, kt�rzy chcieli odwiedzi� Bibliotek� Aleksandryjsk�. Korytarze by�y pe�ne ludzi, mi�dzy kt�rymi Hartstein musia� si� przepycha�, �ciskaj�c w d�oni kwit i szukaj�c pokoju 972. Zastanawia� si�, czy oni wszyscy bid� przechodzi� przez ekran w tym samym czasie co on i czy zjawi� si� wobec tego w Aleksandrii razem, jak pielgrzymka lub wycieczka szkolna. W jaki spos�b Agencja zaaran�uje przybycie takiej ilo�ci os�b, �eby wygl�da�o to naturalnie? Rozejrza� si�. Byli tu ludzie wszystkich ras i narodowo�ci. Czu�, �e on sam wtopi�by si� jako� w �rodowisko Aleksandrii, o ile oczywi�cie kto� z miejscowych nie przyjrza�by mu si� z bliska. Wysocy, o jasnych w�osach i niebieskich oczach mogliby uchodzi� za germa�skich najemnik�w w rzymskich legionach. A Murzyni mogli udawa� Nubijczyk�w lub egzotycznych kr�l�w z nieznanych l�d�w. Ale co robiono z lud�mi o rysach orientalnych? Albo z Indianami? Albo...
� � Pok�j 972 by� do�� du�y. Jedn� stron� zajmowa�o biurko, zwr�cone d�u�szym bokiem w kierunku stoj�cych przed nim rz�d�w �awek. Wygl�da�o to jak pomieszczenie w Urz�dzie Skarbowym, do kt�rego zapraszaj� nas, gdy chc� nam zada� park w�cibskich pyta�. Hartstein znowu poczu� sw�j �o��dek. Powiedzia� sobie, �e nie ma �adnego powodu do niepokoju, ale nie m�k� otrz�sn�� si� z wra�enia, �e zagra�a mu niebezpiecze�stwo. Katastrofa, kt�r� sam sobie �ci�gn�� na g�owi, p�ac�c za to na dodatek pieni�dzmi swoich dziadk�w.
� � - Czym mog� panu s�u�y�? - zapyta�a go m�oda kobieta. Wygl�da�a na bardzo znudzon�. Ubrana by�a w taki sam srebrnob��kitny uniform, ale bez naszywek. Tak�e kr�j stroju by� mniej surowy, co ujawnia�o pewne cechy jej charakteru. Kiedy oczy Hartsteina zwr�ci�y si� od kipi�cego t�umu na atrakcyjn� urz�dniczk�, cz�� jego niepokoju si� ulotni�a.
� � - Wybieram si� do...
� � - Do Biblioteki, wiem. Prosz� o ��t� kart�. - Poda� jej kwit. - Kiedy chce pan wyruszy�?
� � - Je�eli to mo�liwe to jeszcze dzisiaj.
� � Spojrza�a na niego i strzeli�a gum� do �ucia. Odrobin� unios�a w g�ry jedn� brew.
� � - Tak si� panu spieszy? - zapyta�a.
� � Hartstein wzruszy� ramionami. W tym pokoju r�wnie� wisia� oprawny w ramy napis:
� � Ptak czasu nie ma d�ugiej drogi,
� � by lecie�... i patrz! Ju� nios� go skrzyd�a.
� � Omar Khayyam
� � Hartstein nie znalaz� w tych s�owach �adnego sensu.
� � - Dzisiaj - powiedzia�a urz�dniczka. - Zaraz zobaczymy.
� � Sprawdzi�a kilka kartek przypi�tych do tablicy i zajrza�a do czarno oprawnego w plastyk notesu.
� � - No, ma pan szcz�cie. Nie b�dzie z tym w�a�ciwie �adnego problemu. Jest... zaraz... jest prawie jedenasta. B�dzie wi�c pan gotowy przed drug�. W przesz�o�ci sp�dzi pan dok�adnie dwadzie�cia cztery godziny. Je�eli wi�c opu�ci pan tera�niejszo�� o drugiej, r�wnie� o drugiej znajdzie si� pan tu z powrotem. Zgadza si�?
� � - Rozumiem - odpowiedzia� Hartstein.
� � - Czy zostaje tu kto�, nad kim sprawuje pan opiek�? Zreszt�, wszystko jest w tych papierach. Wi�c, czy jest jeszcze co�, co chcia�by pan zmieni�? To jest pana ostatnia szansa.
� � Hartsteina zaniepokoi�y jej ostatnie s�owa.
� � - Jak to moja ostatnia szansa? - spyta�. Zniecierpliwiona spojrza�a w sufit.
� � - Nie mo�na przecie� zacz�� krzycze�: "Chwileczk�, zapomnia�em o czym�", kiedy si� ju� przechodzi przez ekran. Je�eli wola�by pan zamiast Biblioteki obejrze� dajmy na to zamach na Juliusza Cezara, to lepiej podj�� decyzji ju� teraz. Nie chcemy wys�uchiwa� skarg i narzeka� po powrocie.
� � Pomys� z Juliuszem Cezarem i Brutusem, i mow� pogrzebow� Marka Antoniusza wyda� si� Hartsteinowi bardzo poci�gaj�cy, wiec rozwa�a� go przez chwil�.
� � - Ale gdybym by�a na pana miejscu - doda�a urz�dniczka - raczej bym nie zmienia�a decyzji. W Bibliotece mo�na sp�dzi� ca�y dzie�. Cesarz pada i umiera w ci�gu minuty, a potem wszyscy rozchodz� si� na obiad. A to, co si� ogl�da przez reszt� dnia, mo�na r�wnie dobrze zobaczy� na wystawie sklepu z pami�tkami w holu budynku Agencji.
� � - Ma pani racj�. B�d� si� trzyma� pierwotnego planu.
� � - No to w porz�dku - powiedzia�a. - Z tym kwitem przejdzie pan teraz przez te obrotowe drzwi, a nast�pnie prosz� i�� wzd�u� ��tej linii a� do biura sier�anta Brannicka. �ycz� mi�ego pobytu w Aleksandrii.
� � Jak za naci�ni�ciem guzika wyraz nudy pojawi� si� znowu na jej pospolitej twarzy.
� � Hartstein zawaha� si�, z�o�y� ��ty papier na p�, potem jeszcze raz na p� i jeszcze raz.
� � - Zanim p�jd� - odezwa� si� - chcia�bym zada� pani pytanie.
� � - Osobiste? - kobieta spojrza�a na niego podejrzliwie.
� � - Nie. Po prostu chcia�bym wiedzie�, czy kiedy znajd� si� w Bibliotece, to b�dzie tam r�wnie� ca�y ten t�um ludzi? Mam na my�li ludzi st�d, takich samych turyst�w jak i ja. Przecie� musz� by� miliony takich, kt�rzy si� tam udali. Mia�em wyk�adowe historii, kt�ry sp�dzi� w Bibliotece tydzie�. S�dzi, �e Agencja powinna si� nad tym zastanowi�, zanim tam w przesz�o�ci spowodujemy zamieszanie. Agencja robi cudowne rzeczy, to nie ulega w�tpliwo�ci, ale mo�e przeoczy�a ten jeden ma�y problem. Jestem pewien, �e mo�na to jako� rozwi�za�, je�eli si� nad tym troch� pomy�li.
� � Wolno pokr�ci�a g�ow�.
� � - Naprawd� my�la� pan, �e nikt na to nie wpad� wcze�niej? Prymusik? Zawsze m�drzejszy od innych?
� � Hartstein zaczerwieni� si�.
� � - Tego przecie� nie powiedzia�em. Ja tylko martwi�em I, si�...
� � Jeszcze raz spojrza�a w sufit.
� � - No to ju� pan mo�e przesta� - powiedzia�a wzdychaj�c. - To nie ma �adnego znaczenia.
� � - Oczywi�cie. Ja tylko... - urwa�. Nie bardzo wiedzia� co chcia� powiedzie�.
� � - Prosz� przej�� przez te drzwi - wskaza�a dziewczyna. Nacisn�a przycisk i rozleg� si� brz�czyk. Hartstein poszed� tam, gdzie mu wskaza�a i skierowa� si� dalej wzd�u� ��tej linii.
� � Szed� przez g�szcz wypoliturowanych biurek, kt�ry zako�czy� si� nagle ozdobnym d�bowym sto�em sier�anta Brannicka.
� � - Prosz� o kwit - powiedzia� sier�ant. By� pot�nym m�czyzn�, tak samo du�ym jak agent, kt�ry sprzeda� Hartsteinowi bilet. I mia� na sobie uniform z r�wnie du�� liczb� baretek, jak tamten. Hartsteinowi wyda�o si� dziwne, �e Brannick jest zatrudniony jako urz�dnik wskazuj�cy drog� turystom. Czy�by Agencja nie potrzebowa�a do�wiadczonego personelu pracuj�cego w terenie, patroluj�cego przej�cia czasowej walcz�cego z czasowymi terrorystami knuj�cymi niewyobra�alne zbrodnie przeciwko spokojnie �pi�cym obywatelom r�nych czas�w?
� � - Prosz� o kwit - g�o�niej ju� powt�rzy� Brannick.
� � - Przepraszam - b�kn�� Hartstein podaj�c ��t� kartko z�o�on� w ma�y schludny kwadracik. - Czy Biblioteka b�dzie pe�na innych ludzi z tera�niejszo�ci, kiedy si� tam pojawi�?
� � Brannick zmru�y� oczy:
� � - Nie zobaczy pan tam nikogo poza miejscowymi odpowiedzia�.
� � - Co? W jaki spos�b? Dlaczego Biblioteka nie jest zapchana lud�mi z naszych bas�w jak pude�ko sardynkami?
� � - Poniewa� "przesz�o��" nie jest poj�ciem obiektywnym i nie istnieje w taki spos�b. Niech si� pan przyjrzy sprz�czce, kt�r� ma pan przy pasku. Subiektywnie jest to �a�cuch, chocia� obiektywnie to tylko zbi�r, po��cze�. Z czasem jest inaczej, nie jest to ci�g po��cze� rozci�gaj�cych si� od "wtedy" do "teraz".
� � - Ach, rozumiem - powiedzia� Hartstein, chocia� nie mia� najmniejszego poj�cia o czym Brannick m�wi. Ale nie chcia� mu sprawia� przykro�ci.
� � - Nieraz zastanawia�em si� nad podr�ami w czasie, na czym one polegaj� i jakie straszne rzeczy mog�yby si� zdarzy� i o tych wszystkich straszliwych wypadkach, kt�re by mog�y mie� miejsce, gdyby�cie, nie byli odpowiednio ostro�ni.
� � W sier�ancie Brannicku nast�pi�a wyra�na zmiana.
� � - Ach tak? Interesuje pana zjawisko czasu? - jego g�os sta� si� ciep�y i ocieka� serdeczno�ci�.
� � - Tak. Ale co rozumie pan przez to, �e nie ma czego� takiego jak przesz�o��. Gdzie wobec tego ja si� wybieram?
� � - Powiedzia�em, �e nie istnieje przesz�o�� obiektywna. Przesz�o�� oczywi�cie istnieje i wybiera si� pan do Aleksandrii, �eby obejrze� Bibliotek�. Przy okazji wizyty w tym mie�cie mo�na r�wnie� zrobi� wycieczka do Faras, zobaczy� tamtejsz� latarni� morsk�. By�a uwa�ana za jeden z cud�w �wiata antycznego. I wtedy jeszcze sta�a. Ale prosz� powiedzie� mi, czy podr�owanie w czasie uwa�a pan za bardziej ekscytuj�ce ni�, powiedzmy, sp�dzenie paru dni w Las Vegas?
� � - Tak mi si� wydaje. Mog�em pojecha� do Europy, ale zdecydowa�em, �e wol� wycieczka w przesz�o��. U�miech Brannicka sta� si� jeszcze szerszy. Patrzy� na Hartsteina jak kot na szperk�.
� � - Porozmawiamy p�niej, po pana powrocie. Ciekaw jestem pa�skiej reakcji na to, co zobaczy pan w staro�ytnym �wiecie. Sam bardzo interesuje si� tym okresem. Spu�ci� oczy i wygl�da� na speszonego.
� � - I niech nie da si� pan tu og�upi�. Mo�na by� m�odym twardzielem, poznaczonym bliznami zdobytymi przy r�nych okazjach, a i tak gdy przychodzi do skoku w czasie, w miejsce, kt�rego si� nigdy nie widzia�o, mi�kn� kolana. A mamy przecie� ca�� historie, �eby si� po niej w��czy�.
� � Przez chwil� zastanawia� si�.
� � - Ale to niewa�ne. Musimy si� zabiera� do roboty, je�eli chce pan jeszcze dzi� przej�� przez ekran.
� � Zapisa� co� na kwicie i odda� go Hartsteinowi.
� � - Najpierw wizyta u lekarza, a potem kr�tka lekcja wszystkiego, co powinien pan wiedzie�. Na ko�cu zajmiemy si� ubraniem, ale to nie potrwa d�ugo. Bia�a suknia - my�l�, �e to b�dzie najlepiej pasowa�o - b�dzie pan prawdopodobnie kupcem z dalekich kraj�w, to mo�e t�umaczy� obcy akcent i nieznajomo�� obyczaj�w. Troch� bi�uterii, mo�e laska - nie, to dobre dla starszych. No dobrze, teraz prosz� i�� dalej wzd�u� tej ��tej linii a� do nast�pnego stanowiska. Tam b�dzie punkt bada� lekarskich.
� � - Dzi�kuje - powiedzia� Hartstein.
� � - Nie ma sprawy - odpowiedzia� Brannick. - Jak ju� powiedzia�em porozmawiamy jutro. I prosz� pozdrowi� ode mnie Kleopatr�.
� � Doktor kaza� Hartsteinowi rozebra� si� i stan�� przy ��tej linii. Potem nast�pi�a ca�a masa upokorze�, z kt�rych niekt�re, Hartstein by� tego pewien, nie mia�y �adnej diagnostycznej warto�ci.
� � - Teraz zastrzyk - odezwa� si� zm�czonym g�osem lekarz.
� � - Na wszystko by�em ju� szczepiony - zaprotestowa� Hartstein. - Jeszcze w szkole.
� � Doktor pokr�ci� g�ow�.
� � - Musimy uodporni� pana na takie choroby, kt�re wyst�powa�y w przesz�o�ci, a dzi� ju� w og�le me istniej� Na niekt�re z nich nie mamy �adnej odporno�ci. Bez tych zastrzyk�w w tydzie� po powrocie wygl�da�by pan jak portret Doriana Graya.
� � - Jak co?
� � Lekarz machn�� r�k�.
� � - Prosz� si� nie rusza� - powiedzia�.
� � Nast�pnie ��ta linia zaprowadzi�a Hartsteina do sekcji ESM. Sama procedura by�a szybka, bezbolesna i mi�a. Podano mu �agodny �rodek uspokajaj�cy, po kt�rym zapad� w ciep�y, spokojny sen trwaj�cy tylko para minut. Nie by�, pewien, jaka wiedza zosta�a mu przekazana przez Elektroniczny Stymulator M�zgu. Ta nazwa brzmia�a gro�nie, ale Hartstein przyzwyczai� si� ju� do tego zabiegu, przechodz�c go kilkana�cie razy na r�nych etapach zdobywania edukacji. By�a to procedura rutynowa i nie obawia� si� jej bardziej ni� innych sztuczek medycyny. Po�o�y� si� na le�ance powierzaj�c opiek� nad zawarto�ci� swojego m�zgu technikowi, kt�ry przegl�da� jego papiery. Godzin� p�niej by�o ju� po wszystkim. Znowu ruszy� szlakiem wyznaczonym przez ��t� linie. Stara� si� sprawdzi� swoj� now� wiedze testuj�c znajomo�� j�zyka u�ywanego przez Egipcjan i panuj�cych w Aleksandrii zwyczaj�w, ale nic z tego nie wychodzi�o. Troch� si� denerwowa�, �e by� mo�e ESM tym razem nie zadzia�a�o jak nale�y, lub pope�niono jaki� b��d. Ale pami�ta� te�, �e tak samo by�o po innych sesjach. Wszystko samo przyjdzie, kiedy znajdzie si� ju� w Aleksandrii i b�dzie tej wiedzy potrzebowa�.
� � Ostatnim punktem w jego programie by� dzia� kostium�w. M�ody m�czyzna w �wietnie le��cym uniformie Agencji poprosi� go, �eby usiad�.
� � - To nie potrwa d�ugo - powiedzia� kostiumolog. - Co innego gdy kto� udaje si� do Francji, do czas�w feudalnych albo innego interesuj�cego miejsca.
� � Wyda� westchnienie pe�ne smutku.
� � - Zawsze chcia�em pracowa� na g�rze. Przygotowywa� ludzi wybieraj�cych si� w epoka Renesansu. Prosz� sobie tylko wyobrazi�: te materia�y, te fasony. Mo�e pewnego dnia. No, dosy� tych narzeka�, oto pa�ski stroi.
� � Wr�czy� Hartsteinowi wielk�, zamkni�t� plastykow� torb�.
� � - Czy to wszystko? - zapyta� ten z pow�tpiewaniem. Podrzuci� paczk� w r�ce. Wa�y�a tyle co nic.
� � M�ody cz�owiek wzruszy� ramionami.
� � - My�l�, �e tam jest gor�co.
� � Hartstein otworzy� torb�.
� � - Mo�e powinienem to przymierzy�.
� � Agent, wyprowadzony ju� z r�wnowagi, zamkn�� oczy.
� � - Jeden rozmiar pasuje na wszystkich - powiedzia� znu�onym g�osem. - O, Bo�e! Dlaczego ja?
� � Wewn�trz torby by�a bia�a bawe�niana sp�dniczka i troch� bi�uterii.
� � - Nie ma sanda��w? - zapyta� Hartstein.
� � M�ody cz�owiek masowa� sobie czo�o z wyrazem absolutnego znu�enia. Potrz�sn�� g�ow�.
� � - �adnej sukni? Mam chodzi� z nag� piersi�? Kostiumolog przytakn��.
� � - Ale za to jest tu co� na g�ow�. Co� w rodzaju r�cznika k�pielowego.
� � - Eee - mrukn�� Hartstein bez entuzjazmu.
� � Obejrza� bi�uterie: by�a tam z�ota bransoleta z wielkim skarabeuszem, inkrustowanym lapis lazuli, by� artystycznej roboty naszyjnik z lapisowym ksi�ycem �egluj�cym na z�otej �odzi, by�y dwa pi�kne kolczyki, dwa z�ote soko�y, kt�rych skrzyd�a tworzy�y idealne ko�o inkrustowane kwarcem, fajansem i kolorowym szk�em, by� ci�ki z�oty sygnet z podobizn� jakiego� egipskiego b�stwa. Bezcenna bi�uteria kontrastowa�a z prost�, surow�, bawe�nian� sp�dniczk�.
� � - Czy to prawdziwe z�oto? - zapyta� Hartstein.
� � - Oczywi�cie, �e tak. Nie mo�na wyj�� z tego budynku, zanim si� tego nie zwr�ci. Ale my zawsze mo�emy jej mie� wi�cej. Wystarczy po prostu przenie�� si� do staro�ytnego Egiptu i wzi��. Czy pom�c panu z t� sp�dniczk�?
� � - Nie, dzi�kuje - odpowiedzia� Hartstein. - My�l�, �e dam sobie rade. Ale kim ja mam w zasadzie by�? M�czyzna w uniformie poskroba� si� po swojej rzadkiej brodzie.
� � - Przypuszczam, �e skryb� albo jakim� wa�nym niewolnikiem w zamo�nym domu. Nie wiem. Ja sam tam nigdy nie by�em.
� � - Gdy chodzi�em na wyk�ady z historii, par� tygodni po�wiecono Egiptowi i widzia�em to wtedy - Hartstein trzyma� napier�nik - to nale�a�o do skarb�w kr�la Tutenchamona.
� � - To wszystko pochodzi z tego w�a�nie �r�d�a, m�j drogi.
� � Hartstein gapi� si� na niego przez chwile nie rozumiej�c.
� � - I ja mam w tym wszystkim paradowa� udaj�c, �e nale�� do �redniej klasy i moim hobby jest czytanie klasyk�w? A poza tym ja wybieram si� w okolice roku 50 przed narodzinami Chrystusa, a kr�l Tut �y� mniej wi�cej 1300 lat wcze�niej. Ca�e to przebranie: sp�dnica i bi�uteria s� anachronizmem. I ten str�j na g�owie tak�e. Tam, gdzie ja si� udaje odczuwane s� pot�ne wp�ywy greckie i rzymskie.
� � Kostiumolog ziewn��.
� � - Nie, nie s�.
� � - Nie? Dlaczego nie?
� � - Po prostu nie s� i to wszystko. Poczekaj a� si� tam znajdziesz i wtedy si� rozejrzyj. Tylko pami�taj, m�j drogi, �e przesz�o�� nie jest zawsze taka, jak j� sobie wyobra�amy po lekturze r�nych ksi��ek. To by�oby przera�aj�ce.
� � Hartstein mia� coraz wi�cej z�ych przeczu�.
� � Czy m�g�bym prosi� o pomoc przy tych kolczykach powiedzia�. - Czy za panowania Ptolomeusza znane ju� by�y klipsy?
� � - Nie, oczywi�cie, �e nie, ale je�eli chcesz, mog� ci przek�u� uszy?
� � Hartstein pokr�ci� przecz�co g�ow�.
� � - To zamknij si� i st�j spokojnie.
� � Ekran transmisyjny nie robi� du�ego wra�enia. Hartstein s�ysza� o nim od dziecka. Widzia� te� jego zdj�cia, ale wyobra�enie, jakie sobie stworzy�, bardziej wywodzi�o si� z podniecenia i oczekiwania na przygod� ni� z rzeczywistego wygl�du. Przez dwadzie�cia minut czeka� siedz�c na zniszczone, pomalowanej na zielono �awce, podczas gdy park dziesi�tk�w innych ludzi nurkowa�o w r�ne epoki. Niekiedy �atwo by�o odgadn��, gdzie si� wybierali widz�c ich kostiumy. Pewien oty�y �ysy m�czyzna w jesieni swego �ycia odziany by� w sk�ry zwierz�c� i ni�s� nie og�adzony kamienny top�r, dwie nastolatki podr�uj�ce razem, przebrane za dzieci kwiaty, przenosi�y si� w lata sze��dziesi�te, wysoki, chudy m�czyzna o dono�nym, szyderczym g�osie nosi� togi rzymskiego senatora. Hartstein poczu� si� jak odstawiony na bocznic, rozgl�daj�c si� po poczekalni i odgaduj�c kultury i epoki reprezentowane przez ca�� gam� ubior�w. A pochodzi�y one, jak uprzytomni� sobie, z plastykowych toreb z magazyn�w Agencji.
� � Gdy us�ysza� swoje nazwisko wsta� i podszed� do ekranu.
� � - Pan Hartstein? Porosz� o pa�skie papiery. Dzi�kuj�. OK. Zaraz przeniesie si� pan do Aleksandrii. Zjawi si� tam pan wczesnym rankiem 15 maja, w 48 roku przed narodzeniem Chrystusa, r�wno rok przed po�arem Biblioteki podczas obl�enia Aleksandrii przez armie Juliusza Cezara. Czy jest pan got�w?
� � Hartstein prze�kn�� �lin�. By� potwornie zdenerwowany. Jego �o��dek przesy�a� mu mocniejsze informacje ni� zwykle.
� � Czuj� si� w tym stroju jak b�azen - powiedzia�.
� � Urz�dniczka s�ysza�a to zdanie najprawdopodobniej ju� wiele razy. Nic nie odpowiedzia�a. Uj�a go za rami� i popchn�a w stroni migocz�cego ekranu. Hartstein zobaczy�, �e i tu widnia� na �cianie napis:
Lasciate ogni speranza,
voi ch'entrate,
Dante Alighieri
� � Nie zna� w�oskiego, ale �acina, kt�rej lizn�� troch� na uczelni pomog�a mu zrozumie� jedno s�owo: "esperanza" znaczy�o albo "nadzieja", albo "oddech", ale me pami�ta�, kt�re z nich.
� � - Wr�ci pan jutro o tej samej godzinie - m�wi�a urz�dniczka. - Nic pan na to nie b�dzie m�g� poradzi�. Gdziekolwiek pan b�dzie i cokolwiek b�dzie pan robi�, zostanie pan przeniesiony tutaj. Prosz� pr�bowa� kontrolowa� czas, �eby unikn�� przykrej niespodzianki.
� � - W porz�dku - powiedzia� Hartstein, nie zwracaj�c uwagi na jej s�owa, podczas gdy kierowa� si� w stron czerwonej po�wiaty.
���W ten spos�b znalaz� si� w Egipcie. Wiedzia�, �e jest w�a�nie tam, poniewa� widzia� palmy i wielb��dy. Jego pierwsz� my�l� by�o: "Tu jest zupe�nie tak, jak sobie wyobra�a�em" . Sta� na d�ugiej, szerokiej ulicy. Rozejrza� si� w prawo i w lewo, ale ulica ci�gn�a si� dalej ni� m�g� si�gn�� wzrokiem. Po obu jej stronach sta�y imponuj�ce gmach, z kt�rych, jak uprzytomni� sobie zdziwiony, wszystkie poznawa�. Z ty�u za nim sta� wielki budynek S�du, a obok niego publiczne gimnazjum, przed nim po lewej stronie wznosi� si� s�ynny amfiteatr, dalej, po przeciwnej stronie ulicy znajdowa� si� stadion miejski i hipodrom, a na wprost niego sta�a nie�miertelna Biblioteka. Z nawyku rozejrza� si� w obie strony, czy co� nie jedzie i przeszed� na drug� stron�.
� � Wygl�d Biblioteki zadziwi� go. W g�r�, do g��wnego wej�cia prowadzi�y ogromne, granitowe stopnie, strze�one przez siedz�ce po bokach kamienne sfinksy o pogodnym spojrzeniu. "To wygl�da jak Miejska Biblioteka Publiczna w Nowym Jorku" - pomy�la�. Podobie�stwo zwi�ksza�y dziesi�tki ludzi, kt�rzy obsiedli schody. By�y tam m�ode pary, trzymaj�ce si� za race, grupki rozmawiaj�cych ze sob� ludzi, i samotnicy, leniwie przygl�daj�cy si� �yciu g��wnej ulicy, pr�niacy drzemi�cy na ciep�ym s�o�cu. Wszyscy m�czy�ni ubrani byli tak samo jak on - bose stopy, bawe�niane sp�dnice, zaw�j na g�owie i bogata bi�uteria. Kobiety bardziej przyci�ga�y uwag� w swych obcis�ych, p��ciennych sukniach, cienkich szalach okrywaj�cych ramiona, szerokich z�otych koliach, inkrustowanych napier�nikach, z�otych bransoletach pokrywaj�cych im r�ce od nadgarstk�w po ramiona i z�otych pier�cieniach na palcach. Hartstein zauwa�y�, �e miejscowa ludno�� nosi na sobie ogromne ilo�ci z�ota. Oczy ka�dego z przechodni�w podkre�lone by�y czarn� lub zielon� kresk�. Wszyscy m�czy�ni wygl�dali jak faraonowie, a kobiety jak boginie. Sp�dzali czas ciesz�c si� �adn� pogod�.
� � Hartstein sta� na poboczu wahaj�c si�, jakby by�y w nim dwie osoby. Chcia� wbiec po stopniach Biblioteki, �eby dotkn�� w�asnymi rykami straconych, wspania�ych dzie� �wiata antycznego i jednocze�nie odwlec t� chwil�.
� � - Przepraszam, kt�ra godzina? - zwr�ci� si� do niebo jeden z siedz�cych na stopniach m�czyzn. Egipcjanin obejmowa� ramieniem atrakcyjn�, ciemnosk�r� m�od� kobiet�. Gdy odwr�ci�a si� bokiem, jej twarz wygl�da�a jak rysunek na fresku.
� � Hartstein automatycznie spojrza� na nadgarstek, ale oczywi�cie nie mia� zegarka. Zwr�ci� wi�c wzrok ku niebu, �eby oceni� czas wed�ug S�o�ca.
� � - Przypuszczam, �e dziewi�ta - odpowiedzia�.
� � - Dzi�kuj�, - Egipcjanin wsta� podaj�c r�ki dziewczynie. - Chod� kochanie, za chwile otwieraj�.
� � Hartstein min�� ich wchodz�c po schodach w g�r�. Na szczycie znajdowa�o si� troje wielkich drzwi. Podszed� do najbli�szych. Przyczepiona by�a na nich ma�a karteczka z informacj� podan� w dw�ch j�zykach, tak jak na niekt�rych lotniskach dodawane s� informacje w j�zykach angielskim i hiszpa�skim. Tutaj jednak by�y to hieroglify na g�rze i �acina pod spodem. "To dziwne" - pomy�la� Hartstein. "Na lekcjach historii m�wili nam, �e pismo demotyczne zast�pi�o hieroglify ju� du�o wcze�niej". Dzi�ki seansowi ESM egipskie symbole by�y dla niego zrozumia�e, podczas gdy jedynym �aci�skim s�owem, kt�re pami�ta� by�o "ianuam". Karteczka informowa�a: "Prosz� u�ywa� drzwi �rodkowych". Hartstein u�miechn�� si�. "Plus ca change, plus c'est la meme chose" - mrukn�� do siebie. Podszed� do �rodkowych drzwi i pchn�wszy otworzy� je.
� � Wewn�trz by�o jasno od �wiat�a wpadaj�cego przez wielkie okna znajduj�ce si� na ka�dej ze �cian, wysoko nad p�kami z ksi��kami. Hartstein sta� w wej�ciu, sparali�owany przez moment osza�amiaj�cymi rozmiarami tego gigantycznego pomieszczenia, perspektyw� przewertowania tych wszystkich bogactw utraconej m�dro�ci. Zda� sobie sprawi z panuj�cej ciszy, z przenikliwego zapachu starych, rozsypuj�cych si� ksi��ek. Czu� prawie fizycznie wielkie intelektualne bogactwo tak niedaleko, na p�kach, w zasi�gu jego r�k i dalej w rz�dach po drugiej stronie ogromnego holu, w innych salach, ukrytych za odleg�ymi drzwiami, bogactwo niezliczonych tom�w zapomnianych autor�w.
� � I nagle jak grom z jasnego nieba uderzy�a go pewna my�l. Tym, co by�o najbardziej zadziwiaj�ce w tej Bibliotece, to uczucie, �e miejsce to jest tak mu znajome. To dziki ESM - powiedzia� do siebie. Ale to by�o co� wi�cej. Nazbyt przypomina�o jego tera�niejszo��. Bardziej ni� by przypuszcza�.
� � Na �rodku ogromnego, otwartego holu sta�o du�e biurko. Siedzia�y za nim dwie kobiety przegl�daj�ce jakie� papiery i ksi��ki. By�y najwyra�niej tu zatrudnione Hartsteinowi trudno by�o na pocz�tku nazwa� je bibliotekarkami. Postanowi� rozpocz�� swoj� w�dr�wk� od nich. Podszed� do biurka i poczeka� a� jedna z kobiet unios�a g�ow�.
� � - Hello - powiedzia�.
� � - Hello - odpowiedzia�a i doda�a: - Czy mog� panu w czym� pom�c?
� � Hartstein oniemia�. By�a to najpi�kniejsza kobieta, jak� kiedykolwiek widzia�. Jej spojrzenie by�o g��bokie i fio�kowe, czy mo�e b��kitne jak Nil. Oczy wydawa�y si� jeszcze wi�ksze, ni� by�y w rzeczywisto�ci, dzi�ki czarnym, podkre�laj�cym je liniom, kt�re zagina�y si� ku skroniom. W�osy splecione w warkocz by�y ciemne jak noc. Sk�ra g�adka i �niada tak, �e na r�kach wida� by�o ja�niejsze w�oski. Rysy jej twarzy by�y uderzaj�ce i egzotyczne, jak u niekt�rych modelek, kt�rych zdj�cia mo�na zobaczy� w luksusowych pismach, kobiet, jakich si� nigdy nie spotyka w prawdziwym �yciu. Ubrana by�a w tak� sam� d�ug�, opinaj�c� cia�o sukni�, jak wszystkie inne kobiety tutaj. Plecy okrywa�a jej kr�tka pelerynka, zdobi�a j� kr�lewska bi�uteria. U�miechn�a si�, przez co zat�ch�a atmosfera Biblioteki jakby nape�ni�a si� elektryczno�ci�.
� � - Ja... - Hartstein rozejrza� si� w panice.
� � - Czy ma pan k�opoty ze znalezieniem czego�? Skin�� g�ow� uchwyciwszy si� tego pomys�u.
� � - Szukam czego� na temat filozofii.
� � - Prosz� p�j�� tam, do segregatora i doszuka� pod has�em "filozofia". Kiedy znajdzie pan cos, co pana zainteresuje, prosz� wynotowa� tytu� i numer katalogowy ksi��ki. Znajdziemy j� wtedy na p�ce. To bidzie gdzie� tam, pod sam� �cian�. - Wskaza�a za jego rami�, og�lnie gdzie� w kierunku Pustyni Synajskiej.
� � - Dzi�kuj�. - Hartstein zrozumia� od razu, �e pope�ni� du�y b��d. Nie chcia� robi� nic, co odci�gn�oby go daleko od tego biurka i siedz�cej przy nim dziewczyny, ale musia� p�j�� do katalog�w.
� � Szafka by�a zrobiona z jasnego drewna, ale przy ��czeniu poszczeg�lnych cz�ci nie u�yto gwo�dzi tylko drewnianych szpilek. Wyci�gn�� r�k�, �eby j� otworzy�, ale nie zrobi� tego. Nie mia� zamiaru sp�dzi� czasu na przegl�daniu manuskrypt�w, kt�rych tre�ci nie bawi�y go nawet, kiedy by� na uczelni. Wr�ci� do biurka.
� � - Czy znalaz� pan co� dla siebie? - zapyta�a urzekaj�ca bibliotekarka.
� � - Nie - odpowiedzia� Hartstein. - Zmieni�em zdanie. Mia�em nadziej�, �e znajd... a przy okazji, jak pani na imi�?
� � - Nazywam si� Pamari - odpowiedzia�a wstydliwie spuszczaj�c oczy ku roz�o�onym na biurku papierom. Jej d�ugie czarne rz�sy rzuca�y cie� na policzki.
� � - A ja jestem Stulectis i pochodz� z miasta Mardenes. I nazwisko i nazwa miasta wry�y mu si� w pami��. podczas sesji ESM. I jedno i drugie brzmia�o obco, by�y to zupe�nie pozbawione sensu s�owa. Nigdy nie istnia�o miasto Mardenes, ale mog�oby przecie� istnie�.
� � - My�l, �e woli co� �atwiejszego do czytania, co� co mog�oby pom�c mi dowiedzie� si�, jak �yj� mieszka�cy tego wspania�ego miasta.
� � - Prosz� poszuka� tam - powiedzia�a wskazuj�c p�ki na wprost drugiego biurka, w pobli�u bocznego wyj�cia.
� � - Jeszcze raz dzi�kuj�. I.. czy m�g�bym zada� pytanie natury osobistej?
� � Pamari przez moment patrzy�a na niego po czym zmieszana powr�ci�a wzrokiem do swoich papier�w.
� � - Czy mogliby�my zje�� razem kolacji? B�d� w Aleksandrii tylko do jutra rana i pomy�la�em...
� � - Raczej nie - wyszepta�a czerwieni�c si� gwa�townie.
� � - Przepraszam bardzo - powiedzia� Hartstein. w�ciek�y na w�asn� g�upot�. - Powinienem by�...
� � Przerwa� i poszed� obejrze� ksi��ki. Pr�bowa� przypomnie� sobie, �e przyby� tu, �eby si� zapozna� z nimi, a nie z kobiet�, kt�ra nie �yje od przesz�o dw�ch tysi�cy lat.
� � I rzeczywi�cie widok ksi��ek kaza� mu zapomnie� o innych sprawach. By�y one w�a�nie tylko... ksi��kami. Nie zwojami pergaminu. I nie by� to pergamin poci�ty, oprawny w �wi�sk� sk�ry i po��czony bawe�nianym sznurkiem. To by�y zupe�nie normalne, wsp�czesne ksi��ki, ze starannie wydrukowanymi hieroglifami na ok�adkach, nazwiskami autor�w i tytu�ami. Hartstein wyci�gn�� jedn� z nich. Tytu� brzmia�: "Przewodnik po Organizacji", autor Shekel M�dry. Wewn�trz w�o�ona by�a schludna kartka z numerem katalogowym. Po otwarciu ksi��ki zdumiony zobaczy�, �e stronice s� zadrukowane, nie by�o tam �adnych r�cznie rysowanych hieroglif�w. A� krzykn�� ze zdziwienia i prawie biegiem wr�ci� do biurka Pamari. W zdenerwowaniu wymachiwa� ksi��k� nad g�ow�.
� � - Co to jest? - zapyta� g�o�no.
� � - Przepraszam pana - powiedzia�a druga bibliotekarka - ale prosz� m�wi� nieco ciszej. To jest...
� � - Co to jest? Tu nie mo�e by� druku! - ... to jest biblioteka.
� � Pamari wzi�a od niego ksi��ki.
� � - Panie Stulectis, o co chodzi? - Pamari by�a wyra�nie zmartwiona jego zachowaniem.
� � - I prosz� pami�ta�, gdzie pan jest - doda�a druga kobieta.
� � - Pami�tam, gdzie jestem - odpowiedzia� Hartstein ju� nieco spokojniej. - Tak, pami�tam. Bardzo mi przykro. Nie, nic si� nie sta�o. Pope�ni�em b��d. My�l�, �e pope�ni�em ogromny, bardzo kosztowny b��d.
� � Pamari nie rozumia�a o czym m�wi. Patrzy�a na niego zaciekawiona. Poczu�, �e krew nap�ywa mu do twarzy i odwr�ci� si� w stron-ksi��ek, �eby ukry� swoje zak�opotanie. Zauwa�y� nazw� dzia�u, w kt�rym znalaz� magnum opus Memneta: lektury wakacyjne.
� � - Zgadza si� - zamrucza� do siebie Hartstein. Spojrza� na inne, stoj�ce obok ksi��ki. By�o tam "Morderstwo zwyk�ego skryby" Adasirmata. "Dieta w oparciu o siemi� lniane" Architydesa z Kitery. "Samorealizacja a pewno�� siebie" Epimandera. By�o ich znacznie wi�cej: "Czerwony skarabeusz nami�tno�ci" autorstwa Germaniki Drusilli Tarkwinni, "Hetycki spisek" Monotepseta i gruby tom "Who is who w Ni�szym Kr�lestwie. Ozyrys umiera ponownie" Ekartisa, kt�ry zajmowa� kiedy� wysokie stanowisko jako kap�an w �wi�tyni Amarna.
� � "Wojenne rydwany w konflikcie Niniw�", tom II, "Nowe g�osy w literaturze etruskiej" wydane przez Kwintusa Flawiusza Mummo i wiele innych. Twarz Hartsteina coraz bardziej ciemnia�a z w�ciek�o�ci, gdy kolejno ogl�da� te tytu�y.
� � ,,Je�eli mog�em przenie�� w przesz�o�� rzeczy - my�la� - tak jak t� �mieszn� bi�uterie, mog� te� prawdopodobnie zabra� ze sob� co� do tera�niejszo�ci. Wezm� jedn� z tych ksi��ek. Ciekaw jestem jak sier�ant Brannick mi to wyja�ni : Hartstein wybra� ksi��ki z dzia�u "nowo�ci literackie" pod tytu�em "Rozgrzeszenie" napisan� przez Karheshuta, autora "Przepasa oraz "Narz�dzia z br�zu a masakra teba�ska". W�ciek�o�� Hartsteina zamieni�a si� w zimny, morderczy gniew. Mia� zamiar po powrocie do swego czasu zdemaskowa� Agencj� i narobi� takiego szumu, �eby ca�y ten szwindel z podr�ami w czasie sko�czy� si� raz na zawsze. Przez chwile jeszcze kr�ci� si� po Bibliotece, zapisuj�c wszystko, co chcia� zamie�ci� w swoim raporcie.
� � "Brytania, Wyspa B��kitnych Ludzi' - g�osi� r�cznie rysowany poster powy�ej ma�ego stojaka na ksi��ki. Hartstein wertowa� je przez kilka minut. Przez chwil� ogl�da� rozbawiony pozycji pod tytu�em "Papirusowe �odzie bog�w" , w kt�rej autor stara� si� udowodni�, �e pami�tki takie jak Stonehenge i inne tego typu na terenie Brytanii by�y w rzeczywisto�ci miejscami postoju Ra, Horusa, Izis i reszty mieszka�c�w niebios, kiedy ci udawali si� z wizyt� do swych letnich posiad�o�ci na p�nocy. Ksi��ka ta podsun�a Hartsteinowi pewien pomys�. Zdecydowa�, �e odwiedzi kiedy� Stonehenge w czasie, kiedy by�o ono wznoszone, tylko po to, �eby dowiedzie� si�, co jego prehistoryczni tw�rcy budowali. Ale zaraz uprzytomni� sobie, �e je�eli jego wizyta w Aleksandrii by�a typowa dla dzia�alno�ci Agencji na niwie historii, r�wnie dobrze m�g�by by� �wiadkiem budowania przez antycznych Brytyjczyk�w parkingu dla ich bog�w.
� � Na tablicy informacyjnej wywieszono mn�stwo komunikat�w: skrybowie oferowali swe umiej�tno�ci przy przepisywaniu ksi�g, og�asza�y si� wyprzeda�e staroci, tanie mumifikowanie kot�w i myszy, informowano 0 spotkaniu Komitetu Ochrony Zabytk�w, proponowano lekcje gry na tradycyjnych b�bnach i cymba�ach, sprzeda� nieruchomo�ci w delcie Nilu (tylko dla powa�nych nabywc�w), lekcje gotowania potraw z Galii Transalpejskiej, zwiedzanie miasta noc�, badanie grob�w, zajmowanie si� dzie�mi, opiek� nad zwierz�tami domowymi, pilnowanie mieszka�. Normalna mieszanka bardziej lub mniej interesuj�cych informacji. Hartstein zaczyna� rozumie�, jak powszednia mo�e by� przesz�o��.
� � Jaka� pracownica Biblioteki oprowadza�a grup� dzieci, pokazuj�c im dzia� ksi��ek dla m�odzie�y. Dziewczynki mia�y na sobie czerwone, bawe�niane koszule, m�odzi ch�opcy nic poza wszechobecnymi z�otymi ozdobami w stylu Tutenchamona.
� � W dziale czasopism znajdowa�y si� wszystkie numery "Wiadomo�ci Aleksandryjskich", kt�re w wi�kszo�ci po�wiecone by�y opisom po�ar�w na przedmie�ciach, zderze� galer na Nilu i og�oszeniom matrymonialnym, zajmuj�cymi zawsze po kilka stron (samotny bia�y m�czyzna, 42, zamo�ny kupiec i w�a�ciciel ziemski pozostaj�cy w bliskich stosunkach z Totem, chcia�by spotka� pani�: 14 - 25, najch�tniej zniewolon� ksi�niczki z obcych stron, posiadaj�c� szerokie horyzonty, dla wzajemnej wymiany do�wiadcze� kulturalnych i innych. Kartaginki i homoseksuali�ci wykluczeni).
� � Na �cianie wisia�y instrukcje powywieszane przez s�u�by miejskie. Post�powanie w przypadku plag. Grad: schroni� si� jak najszybciej w pobliskim budynku. Grad mo�e bi� �miertelny dla ludzi i zwierz�t. Nie pr�bowa� ratowa� pozostawionego na zewn�trz dobytku. Nie wychodzi� z budynku a� do ustania plagi.
� � Czyraki: stosowa� gor�ce ok�ady i odpowiednie zakl�cia. Je�eli modlitwy i ofiary nie przynios� spodziewanego rezultatu, skonsultowa� si� z lekarzem. Woda zamieniona w krew: nie miesza� z winem i sokami owocowymi. Krew nie nadaje si� do picia, mycia, prania ani innych cel�w. Nie nale�y u�ywa� wody a� do momentu, kiedy odpowiednie w�adze og�osz� jej zdatno�� itd., itd.
� � W�r�d ksi��ek wiele miejsca zajmowa�y krymina�y, bardzo ma�o za to pozycje, kt�re stara�y si� uporz�dkowa� mieszanina bog�w egipsko-grecko-romanskich.
� � By�o te� sporo pozycji opisuj�cych miejsca znajduj�ce si� poza terytorium poznanego �wiata ("Pi�� dni na ksi�ycu", "Podr� do Afryki, krainy �ywego ognia" Filopeidesa Mniejszego). Takiego zestawu ksi��ek Hartstein m�g�by si� spodziewa� po bibliotece znajduj�cej si� w pobli�u jego domu, nie by�o natomiast nic z tego, co mia� nadziej� zobaczy� w Aleksandrii.
� � Brakowa�o zaginionych komedii Arystofanesa. Albo zosta�y wypo�yczone, albo kto� je ukrad�. Jedynym utworem Ajschylosa, kt�ry uda�o mu si� znale�� by�a wczesna rewia muzyczna "Dzi� Pitagoras!", kt�r� ten napisa� wraz z kolegami w czasach szkolnych. W ca�ej Bibliotece by�o tylko para ksi��ek, kt�re Hartstein uzna� za ekscytuj�ce czy cho�by tylko interesuj�ce. Nie by�o nic, co chcia�by pokaza� jako swoje znalezisko, gdy wr�ci do tera�niejszo�ci, nic co rzuci�oby nieco �wiat�a na pytania, kt�re nie mia�y odpowiedzi, nic co zrekompensowa�oby w jaki� spos�b wydatek Hartsteina. Poza Pamari.
� � - Chcia�bym po�yczy� t� ksi��ka - powiedzia� podaj�c jej tom opowiada� makabrycznych Karheshuta.
� � - Oczywi�cie - wydawa�a si� zadowolona, �e nastr�j szale�stwa i gniewu, jaki go wcze�niej op�ta� ju� min��. U�miechn�a si� do niego tak, �e prawie zapomnia� o zawodzie, jaki go spotka� i wynikaj�cej z niego frustracji.
� � - Poprosz� o kart� biblioteczn�.
� � - Karta? Przykro mi, ale nie mam karty.
� � Pamari skin�a g�ow�.
� � - Ach rzeczywi�cie, przecie� pan nie mieszka w Aleksandrii. Dobrze, wi�c je�eli ma pan zamiar pozosta� tu przez pewien czas... ale m�wi� pan, �e wyje�d�a ju� jutro! Dlaczego chce pan wzi�� t� ksi��k�?
� � Hartstein otworzy� usta, ale nie znalaz�szy odpowiedzi na to pytanie, zamkn�� je. Cisza przed�u�a�a si�.
� � - Mo�e chcia� mie� pan co� do czytania dzisiaj wiecz�r w hotelu? - zapyta�a.
� � Poczu� ogromn� wdzi�czno��.
� � - Tak - odpowiedzia�. - M�g�bym j� zwr�ci� jutro rano.
� � - W porz�dku - powiedzia�a Pamari. - Mo�emy za�o�y� dla pana czasow� kart� na jeden dzie�. Czy mog� zobaczy� jaki� pa�ski dokument?
� � Serce mu zamar�o.
� � - Dajmy sobie spok�j z t� ksi��k� - powiedzia� s�abo. I tak pewnie nie zd��y�bym jej sko�czy�. A poza tym naprawd� wola�bym zje�� w pani towarzystwie kolacj� i mo�e potem pokaza�aby mi pani miasto.
� � Tym razem Pamari nie odtr�ci�a go swoj� odpowiedzi�.
� � - Dobrze - zgodzi�a si� niefrasobliwie. - Mo�emy tak zrobi�.
� � Hartstein poczu� si� w si�dmym niebie.
� � - O kt�rej godzinie mo�emy si� spotka�? - zapyta�.
� � - O sz�stej trzydzie�ci - odpowiedzia�a. - Przed g��wnym wej�ciem.
� � - B�d� czeka� - obieca� i opu�ci� Bibliotek� my�l�c tylko o Pamari, zapomniawszy zupe�nie, po co przyby� do Aleksandrii i nie pami�taj�c o oszustwach Agencji, za kt�re zap�aci� ci�ko zarobionymi pieni�dzmi swoich dziadk�w.
� � Podczas gdy prze�ycie w Bibliotece by�o najbardziej frustruj�cym do�wiadczeniem w ca�ym jego �yciu, ten wiecz�r w Aleksandrii by� czym�, co prawdopodobnie najmocniej mia�o mu utkwi� w pami�ci. Ka�da minuta, kt�r� sp�dzi� w towarzystwie Pamari sprawia�a, �e �a�owa� swego nowoczesnego �ycia i nudnych, przeci�tnych przyjaci�. Hartstein wci�� musia� sobie przypomina�, �e ju� nied�ugo powr�ci do swej tera�niejszo�ci, pozostawiaj�c Pamari jak rzadkiego, cudownego motyla zamkni�tego w bursztynie czasu. Dodawa�o to nieca�kiem nieprzyjemnej melancholii rozkoszowaniu si� pobytem w antycznym mie�cie.
� � Pamari zaproponowa�a ma�� knajpka, w kt�rej mogli zje�� kolacj�. Hartstein ciekaw by� jakiego rodzaju jedzenie tam podaj�. Nie za bardzo orientowa� si�, co jedli ludzie w czasach antycznych. Prawda m�wi�c, nie mia� r�wnie� poj�cia co jadaj� wsp�cze�ni Egipcjanie. Ale nie zdziwi� si� bardzo, gdy w�a�ciciel poda� dwa talerze z pieczonym jagni�ciem i musem wielb��dzim, a wraz z tym mis� daktyli i pomara�cz. Gospodarz, wysoki, krzepki m�czyzna, kt�ry robi� wra�enie, �e m�g�by sobie poradzi� z ka�dym k�opotliwym go�ciem, sam kroi� mi�so. Hartstein mia� ju� na ko�cu j�zyka pytanie, gdzie gospodarz zdoby� z�oty naszyjnik i bransolety, ale przypominaj�c sobie wcze�niejsze do�wiadczenia z Biblioteki, zadecydowa�, �e nie chce ju� wiecej �adnych odpowiedzi.
� � Do jedzenia dostali oryginalne, s�odkawe w smaku, blador�owe wino, kt�re smakowa�o tym bardziej, im wi�cej si� go pi�o.
� � - My�la�em, �e jedzenie b�dzie zbli�one do greckiego zauwa�y� - przecie� Grecy tak d�ugo rz�dzili tym miastem. Ptolomeusz pochodzi� z rodziny greckiej, a Kleopatra tak�e jest bardziej Greczynk� ni� Egipcjank�.
� � - Czy jedzenie ci nie smakuje? - zapyta�a Pamari.
� � - Jest wspania�e - odpowiedzia� Hartstein, chocia� prawda m�wi�c m�g� si� doskonale obej�� bez tego pieczonego mi�sa wielb��da. - Ale oczekiwa�em, �e dostan� co� w rodzaju takich potraw jak hummus, moussaka i bak�awa.
� � - Nigdy nie jad�am potraw, kt�re wymieniasz - powiedzia�a Pamari. - Du�o podr�owa�e�, prawda? Widzia�e� mn�stwo rzeczy. Ja nigdy nie wyje�d�a�am z Aleksandrii.
� � Hartstein spojrza� jej g��boko w oczy.
� � - Nie uwierzy�aby� w to, co widzia�em - powiedzia� i przykry� jej ma�� d�o� swoj� r�k�.
� � - Opowiedz mi - wykrzykn�a podekscytowana. - Powiedz mi, co widzia�e�.
� � - Dobrze. Ale ja te� chc�, �eby� opowiedzia�a mi o Aleksandrii. Nie widzia�em nic poza Bibliotek� i t� ma�� knajpk�. I tob�.
� � - Biblioteka jest bardzo s�ynna - wymamrota�a.
� � - Ale znacznie mniej fascynuj�ca ni� ty Czy sko�czy�a� ju� je��? Pozw�l, �e zap�ac� i przejdziemy si�, a ty poka�esz mi, co jest tu warte zobaczenia.
� � Pamari skin�a zgodnie g�ow�. Hartstein dopi� reszt wina ze swojej z�otej czarki, po�o�y� na �awie para z�otych monet i poda� r�ka Pamari. Opu�ciwszy gospod� poszli wzd�u� g��wnej alei miasta, w kierunku hipodromu.
� � - A co jest tam, z ty�u? - zapyta� Hartstein, wskazuj�c na prawo, poza gimnazjum, w kierunku gdzie powinna znajdowa� si� czy�� mieszkalna miasta.
� � - Nic interesuj�cego - powiedzia�a. - Nigdy tam nie by�am.
� � - A mo�e by�my poszli zobaczy�. Hipodrom i gimnazjum mnie nie interesuj�. Wole przej�� si� z tob�, ni� traci� czas na przygl�danie si� pustym, kamiennym budynkom.
� � Skr�cili z ulicy i poszli wzd�u� wschodniej �ciany budynku s�du. By�o ciemno i cicho i Hartstein u�wiadomi� sobie nagle, jakim �atwym celem byli oboje. Zwymy�la� siebie za zaprowadzenie Pamari w miejsce, gdzie mog�y im grozi� niebezpiecze�stwa staro�ytnej Aleksandrii. Na pewno byli tam przecie� z�odzieje i bandyci, a im nie towarzyszy� nikt w uniformie Agencji, kto m�g�by wyt�umaczy� potencjalnym kryminalistom, �e Hartstein przybywa tu z przysz�o�ci i powinien by� traktowany jak go��.
� � - Zawr��my - powiedzia�, ale zanim zd��y� si� odwr�ci� u�wiadomi� sobie co� tak dziwnego, �e nie spos�b by�o tego zignorowa�. Przed nimi majaczy�y ciemne kszta�ty dom�w, sklep�w i innych budynk�w, ale �aden z nich nie by� wyra�ny, chocia� z jasnego �r�dziemnomorskiego nieba �wieci� ksi�yc, kt�ry osi�gn�� w�a�nie pe�ni�. Im dale, szli, tym cienie bardziej si� oddala�y. Po dwustu jardach Hartstein wiedzia�, �e co� tu jest nie w porz�dku.
� � - Dlaczego tutaj nie ma �adnych dom�w - zapyta�. Gdzie podzia�y si� te wszystkie budynki?
� � Pamari by�a wyra�nie zak�opotana.
� � - S� przed nami - powiedzia�a wskazuj�c przed siebie r�k�. - Nie widzisz?
� � Hartstein wzruszy� niecierpliwie ramionami.
� � - By�y te� przed nami dziesi�� minut temu. Wci�� idziemy i idziemy i nie mo�emy do nich doj��. Nie mog� odr�ni� ani jednego pojedynczego domu. Tak samo wygl�da wszystko, co nie jest przy g��wnej ulicy, dalej od Biblioteki. Niewyra�ne, bez formy, tak jakby tego naprawd� nie by�o. Mog� si� za�o�y�, �e mogliby�my i�� a� do rana i nie natkn�� si� na �aden prawdziwy budynek. Ani spotka� �adnej prawdziwej osoby - odwr�ci� si� do Pamari przygl�daj�c si� jej uwa�nie. Dotkn�� r�k� jej twarzy.
� � - Ja jestem prawdziwa - powiedzia�a patrz�c na niego w zdumieniu.
� � - Naprawd�? - obj�� j� i przyci�gn�� bli�ej siebie. Westchn�a, a jej rz�sy zakry�y b�yszcz�ce oczy, kt�rych mia� ju� nigdy nie zobaczy�. Pochyli� si�, �eby j� poca�owa�, ujmuj�c jej delikatn� twarz w swoje szorstkie d�onie. W momencie, gdy ich usta ju� mia�y si� zetkn��, polecia� nagle do przodu i potykaj�c si� wpad� przez jarz�ce si� wej�cie czasowe Agencji.
��� Co jest do cholery? - wrzeszcza� rozgl�daj�c si� w�ciek�y woko�o.
� � - Witamy z powrotem, panie Hartstein powiedzia� sier�ant Brannick.
� � - Co u diab�a tu si� dzieje? - krzycza� dalej Hartstein. Co ja tu robi� tak wcze�nie?
� � - Jest druga godzina - odpowiedzia� sier�ant Brannick. - Min�y dwadzie�cia cztery godziny. Dok�adnie tyle, za ile pan zap�aci�. Przypuszczam, �e czuje si� pan troch� zagubiony. Czasami trzeba si� przyzwyczai� do przechodzenia z jednego �wiata w drugi.
� � - Dwadzie�cia cztery godziny! Nie by�em tam nawet dwunastu. Przyby�em rano, a do p�nocy by�o jeszcze daleko. Na co chcecie mnie nabra�?
� � Sier�ant Brannick wyprowadzi� Hartsteina z pomieszczenia dla powracaj�cych. Inni podr�ni mieli si� nied�ugo zjawi� i chodzi�o mu o spok�j.
� � - Przypuszczam, �e zapomniano powiedzie� panu o czasowym efekcie Dopplera - powiedzia� sier�ant.
� � - Zapomniano powiedzie� mi o bardzo wielu rzeczach - odpowiedzia� Hartstein ze z�o�ci�. - I mam zamiar dosta� odpowiedzi na swoje pytania, a potem zamierzam dopiec nieco tej ca�ej Agencji.
� � - A mo�e by�my sobie o tym porozmawiali - us�u�nie zapyta� Brannick.
� � - Marz�, �eby o tym porozmawia� - Hartstein wyci�gn�� kartk� z notatkami, kt�re robi� w czasie zwiedzania Biblioteki. Rozczarowany zobaczy�, �e zapisana by�a hieroglifami, kt�rych nie m�g� ju� teraz odcyfrowa�.
� � - To kapitalne - mrucza� do siebie. - I takie typowe. Zwin�� kartk� w kulk� i rzuci� na pod�og�.
� � - Prosz� tu usi��� - Brannick wskaza� mu r�k� krzes�o. - Niekt�rzy ludzie �le znosz� powroty. Przesz�o�� nie zawsze jest taka, jak j� sobie wyobra�ali�my. Oczywi�cie bardzo nam zale�y na tym, �eby unikn�� nieprzyjemno�ci. Nie chcemy mie� niezadowolonych klient�w. Dlaczego nie powie mi pan po prostu, co go tak wzburzy�o?
� � - Wzburzy�o!- wrzasn�� Hartstein.
� � - Szszsz... - Brannick wskaza� m�czyzn� w przebraniu �redniowiecznego, w�oskiego szlachcica. - Zepsuje mu pan przyjemno��.
� � - Powiem panu dlaczego jestem wzburzony - powiedzia� Hartstein cichszym ju� g�osem. - Oni mieli drukowane ksi��ki! Maszynowo robione, drukowane ksi��ki!
� � - Och, uwa�a wi�c pan, �e Aleksandria w wielu rzeczach przypomina nasz� rzeczywisto��.
� � Hartstein patrzy� na niego oburzony.
� � - Nie chodzi o �adne podobie�stwa. Mam na my�li zjawiska historycznie niemo�liwe. To wygl�da�o jak tandetny film zrobiony przez nie znaj�cych si� na niczym g�upc�w, nie posiadaj�cych na dodatek wyobra�ni. Gdzie ja naprawd� by�em? Czy te dekoracje by�y ustawione na jakim� pustkowiu w Arizonie? A reszta zrobi� seans ESM. No i kostiumy, rekwizyty i pracuj�cy na etatach Egipcjanie?
� � Brannick westchn�� g��boko.
� � - Naprawd� by� pan w przesz�o�ci, panie Hartstein. Cofn�� si� pan w czasie i by� w Aleksandrii.
� � - Ale...
� � Agent uciszy� go kr�tkim gestem.
� � - Ale przesz�o�� nie wygl�da�a tak, jak si� pan spodziewa�. Nie zawsze wszystko jest takie, jak oczekujemy. Nie ma przesz�o�ci obiektywnej.
� � - Wiem, ju� to s�ysza�em wcze�niej. Ale co to u diab�a w�a�ciwie ma znaczy�?
� � Brannick potar� r�k� czo�o.
� � - To oznacza, �e przesz�o�� zale�y od naszych wyobra�e� o niej. Przesz�o�� wygl�da tak, jak my s�dzimy, �e powinna wygl�da�. W przesz�o�ci nie ma nic, czego nie umie�ci�aby tam tera�niejszo��. Je�eli wi�kszo�� wsp�czesnych nam ludzi s�dzi, �e w pi�tym wieku naszej ery w Anglii byli rycerze nosz�cy l�ni�ce zbroje, to gdy si� tam udamy, oka�e si�, �e rzeczywi�cie s� tam tacy rycerze. Nie jest wa�ne, co wiedz� historycy i archeologowie ani to, co przetrwa�o do naszych czas�w nie zniszczone przez wieki i naprawd� istnia�o w tamtych czasa