7891

Szczegóły
Tytuł 7891
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7891 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7891 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7891 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Martin Eisele Przyjaciele Ludzi Jeden: si�a. By�o to nieco osobliwe, �e od dw�ch tygodni m�g� zasn�� jedynie z odbezpieczonym laserem osobistym marki, "Bezpiecze�stwo dla Cia�a i �ycia" pod syntetyczn� poduszk�. Tak�e i przez ca�y dzie� musia� mie� stale �wiadomo��, �e w ka�dej chwili bro� znajduje si� pod r�k�. By� to pow�d do g��bokiego zastanowienia, dawniej bowiem nie by� tak wra�liwy. Kiedy jednak niespokojnie ws�uchiwa� si� w siebie. Przyjaciel Ludzi odezwa� si� mi�kkim i sugestywnym tonem: - Dlaczego mia�by� si� ba�, Philipie? I czego? Przecie� jestem tutaj. Uwierz mi, nie ma w tobie strachu, nawet w najwi�kszych g��binach twojej �wiadomo�ci. Wkr�tce potem niepok�j znikn�� z powierzchni jego �wiadomej percepcji chowaj�c si� pod warstw� z�udnej pewno�ci siebie. Si�a by�a znowu z nim. - Musisz mie� do siebie troch� wi�cej zaufania - szepta� g�os. - Musisz by� dumny z tego, co osi�gn��e�. Nie ka�dy potrafi tego dokona�, Philipie. To samo powie ci na pewno twoja Opiekunka. Powinni�my j� znowu odwiedzi�... Tanner nie s�ucha�. Przez mgnienie oka albo przez wieczno�� widzia� si� takim, jakim najbardziej lubi� si� ogl�da�: Philip Tanner, 38 lat, szczup�y, a w ka�dym razie jeszcze bez zwisaj�cego brzucha i zmarszczek na twarzy, oczywi�cie wspaniale opalony - b�d� co b�d� trzy razy w tygodniu odwiedza� solarium przy ulicy Nadmiejskiej. Jego w�osy by�y co prawda nieco przerzedzone, ale tak jak i przedtem przyjemnie mi�kkie. Interesuj�cy, dynamiczny: typowy cz�owiek sukcesu, jak to si� ostatnio m�wi w modnym slangu ameryka�skim - top. Nie by� zwi�zany z �adn� kobiet�, dumny z tego, �e potrafi da� sobie rade ze wszystkim sam. Taxi-gleiter zatrzyma� si� �agodnie przed luksusow� Wie�� Mieszkaln� A-16 przy ulicy Parkowej na G�rnym Mie�cie. Na zewn�trz pada� deszcz, nisko nad ziemi� wisia�y gro�nie chmury, otulaj�c wy�sze pi�tra Wie�y Mieszkalnej zbudowanej ze szk�a i metabetonu. W wielu oknach pali�y si� �wiat�a: niezliczone, ma�e p�omyki migotaj�ce w tej ponuro�ci w pojedynku z jaskrawymi reklamami neonowymi, jarmarcznie p�on�cymi oknami wystaw na poziomie ulicy - naturalnie go przegrywaj�c. Komputer taks�wki poda� cen� przejazdu, Philip zap�aci�, rozpi�� pasy bezpiecze�stwa i zabra� si� do wysiadania. - �ycz� panu mi�ego wieczoru, Sir - po�egna� si� z nim komputer. Tanner skin�� g�ow� i za moment skrzywi� twarz, kiedy u�wiadomi� sobie, �e technos i tak nie mo�e tego zrozumie�. Zaraz zreszt� zapomnia� o tej sprawie. Krople deszczu bi�y po twarzy, kiedy bieg� do wej�cia �luzy Wie�y. Nie lubi� by� mokry. Ci idioci w Urz�dzie Sterowania Pogod�! Przystan�� na moment z w�ciek�ym spojrzeniem skierowanym na znikaj�cy w oparach deszczu i smogu gleiter. - Hallo, Sir, prosz� chwil� poczeka�... - M�ski g�os by� nabrzmia�y podnieceniem, Tanner wiedzia�, co to oznacza. Nie obejrza� si� do ty�u i pobieg� dalej w kierunku �luzy. Ze strachem przyciska� do piersi akt�wk�. Z ty�u za sob� s�ysza� przybli�aj�ce si� po�piesznie kroki. - Prosz� pana, Sir... Zapomnia�em swojej karty ID i nie mog� dosta� si� do �rodka. Musze koniecznie tam wej��... Ja... Tanner dotar� do �luzy bez tchu. By� szcz�liwy, �e nie przyszed� dzisiaj o regulaminowej porze wpuszczania do Wie�y i nie znalaz� przed ni� d�ugiej kolejki czekaj�cych ludzi. Szybkie dotkni�cie sensora alarmu i �luza si� otworzy�a. - Prosz� mi zaufa�, je�eli posiada pan wa�n� kart� ID, w przeciwnym wypadku... Tanner przerwa� Centralnemu Komputerowi Domowemu: - Mam wa�n� kart�. Po�piesz si�, do diab�a! Jestem �cigany! Prawdopodobnie przez kogo� nieupowa�nionego, kto chce si� dosta� do �rodka przy mojej pomocy! Szybko! - Naturalnie, Sir. �luza zamkn�a si�. Tanner us�ysza� jeszcze w�ciek�e przekle�stwo swojego prze�ladowcy, czu� si� jednak ju� zupe�nie bezpieczny, gdy� metalowa kurtyna �luzy mog�a ochroni� go nawet przed bombami. Przez sztuczn� sk�r� akt�wki czu� zimny metal lasera. Zacz�� nawet bawi� si� my�l�, czy nie powinien jeszcze raz wyj�� i pokaza� temu facetowi, gdzie raki zimuj�. Nie. Powinien by� to zrobi� od razu. Dlaczego w�a�ciwie ucieka�! Wylegitymowa� si�, kapsu�a drgn�a i przenios�a go pewnie przez trzydziestometrow� �cian� do wn�trza Wie�y. Tanner wysiad� i otar� z twarzy krople deszczu. Jego zazwyczaj tak uporz�dkowane w�osy wisia�y na wszystkie strony jak str�ki. Drogi p�aszcz z we�ny lam i szary garnitur w paseczki czu� by�o wilgoci�. By� to bardzo nieprzyjemny zapach; b�dzie musia� zniszczy� te rzeczy. - �ycz� mi�ego wieczoru, Sir - us�ysza� przyjazny g�os Centralnego Komputera Domowego. - Mam nadzieje, �e dzisiejszy dzie� nie by� zbyt mecz�cy. - A je�eli nawet? - Prosz� mi wybaczy�, Sir, nie chcia�em by� niedyskretny. - Co robi ten facet, kt�ry mnie �ciga�? - zapyta� szorstko Tanner. Nie lubi� technos�w. W ka�dym razie, nie wtedy, kiedy usi�owa�y gra� ludzkie istoty, wdaj�c si� w pogaw�dki. Te urz�dzenia powinny funkcjonowa�. To wystarcza�o. - Chodzi w k�ko przed �luz� wej�ciow�. Jest ca�kowicie przemoczony i zrozpaczony. - Ju� dobrze - powiedzia� Tanner - zawiadom policje, - Tak jest, Sir. Ze zwyczajnym po�piechem Tanner uda� si� w kierunku wind prowadz�cych do wy�szych rejon�w mieszkalnych. Olbrzymi hol przypomina� jeszcze epok� Z�otego Wieku, by� jednak�e tylko skromnie o�wietlony oczywi�cie oszcz�dzano energi�. Odg�osy krok�w Tannera nieprzyjemnie g�o�no odbija�y si� od pokrytej kafelkami pod�ogi. Tanner nerwowo obliza� wyschni�te wargi. Wszystkie drzwi do wind by�y zamkni�te. Przed nimi czai�a si� ponura ciemno��. wiat�o ostatnich dw�ch neon�wek nie dociera�o tak daleko. Po omacku zacz�� szuka� swojego lasera... ...i w tym momencie czubek jego prawego buta natkn�� si� na co� mi�kkiego! Facet, kt�ry kuca� przed nim na zimnej kamiennej pod�odze rz꿹c przewr�ci� si� na bok, a razem z nim flaszka. Szk�o rozbi�o si� z brz�kiem i za chwil� ponad drgaj�cym, ciemnym kszta�tem unios�a si� chmura opar�w alkoholowego smrodu. Tanner przekroczy� pijanego z obrzydzeniem, ale i z pewnym niepokojem. Wy�wiczonym ruchem wyszarpn�� z akt�wki laser. A wi�c centralny komputer mo�na by�o przechytrzy�! Prawdopodobnie facet, kt�ry go �ciga� na zewn�trz nale�a� do tej samej grupy co i to indywiduum... Co za ho�ota! Unikaj�ce pracy szczury! - pomy�la�. Zawiadomi o tym policj� i za��da kontroli Centralnego Komputera Domowego. I nagle, z prawej i lewej strony zobaczy� ruch cieni, us�ysza� szuranie i poj��, �e ten facet nie by� sam... - Nie rusza� si�! - krzykn�� piskliwie, machaj�c wok� laserem. Nacisn�� rogiem akt�wki guzik windy i wsun�� na moment swoj� legitymacj� domow� w przeznaczon� do tego celu kontroln� szczelin�. Ze wszystkich stron powoli zbli�ali si� do niego... - Bracie... - zabulgota� jeden z nich. Drugi wyszepta� gor�czkowo: - Nie zabija�... nie mordowa�... prosz�, nie... bracie... Tanner nie chcia� s�ucha� tych s��w. Poczu� md�o�ci. Ale pozosta� nadal uwa�ny. Nadjecha�a kabina windy, drzwi otwar�y si� z szurgotem i z wn�trza z sykiem uciek�o powietrze. Wszed� do jasno�ci kabiny, nadal obserwuj�c cienie k�tem oka. Tylko przez rnoment zobaczy� w wycie�czonych twarzach z czarnymi owrzodzeniami zrozpaczone, wype�nione strachem oczy, otwarte w bezg�o�nym b�aganiu usta, p�pozdrawiaj�ce, na wp� z nadziej� podniesione r�ce i d�ugie, spl�tane w�osy. Drzwi zamkn�y si� za nim i rozpocz�a si� szalona podr� w g�r�. - Przekl�ta ho�ota! - zazgrzyta� z�bami Tanner. - Zajm� si� tym, Sir - zapewni� go komputer. - A wiec wiesz o tym... - Tak, Sir. Ju� od pewnego czasu. Ale pomy�la�em sobie, �e to nie b�dzie nikomu przeszkadza�, je�eli pozostan� w holu i dolnych korytarzach. Na g�r� nie mog� si� dosta�, nie maj� �adnych legitymacji, a poza tym s� spokojni. Moje najwy�sze zasady brzmi�... - Znam prawa komputerowe, przesta� o nich gada�! Zajmij si� tymi �az�gami! P�ace ca�� mas� pieni�dzy za to, �e mieszkam w tej wytwornej Wie�y i... - przerwa� swoje przem�wienie, w ko�cu nie musia� si� usprawiedliwia� przed jakim� technosem. Mi�o�� bli�niego w wykonaniu takiej bezdusznej istoty! Bez sensu. Dok�d to nas jeszcze zaprowadzi? Te �az�gi powinny zabra� si� do pracy i wszystko by�oby uregulowane - mieliby wtedy zapewniony nocleg. Ka�dy, kto szuka� pracy, m�g� j� dosta�. Tak by�o ju� zawsze. Wysiad� na 65 pi�trze Wie�y Parkowej. Tu, na g�rze, wok� niego roztacza� si� solidny luksus, kt�ry przynosi� mu tak� ulg�. �agodne z�ote �wiat�o zabarwia�o korytarz, nadaj�c koloru t�umi�cym kroki dywanom na pod�odze i na �cianach. Drzwi wiod�ce do poszczeg�lnych mieszka� by�y dyskretnie wpuszczone w �ciany. Tanner by� szcz�liwy, �e nie spotka� po drodze grubej pani Steiger, kt�ra zazwyczaj dopada�a go po sko�czeniu pracy, chc�c mu koniecznie opowiedzie� najnowsze plotki. By�o to zrozumia�e, poniewa� jej foksterier s�ucha� co prawda cierpliwie machaj�c ogonem, ale nie rozumia� nic z wy�szych rado�ci ludzkiego wsp�ycia. A przede wszystkim, nie m�g� jej s�u�y� ze swojej strony �adnymi nowymi plotkami. Odetchn�� z ulg�, kiedy zamkn�y si� za nim bez szmeru drzwi do jego jednostki mieszkalnej. Zrobi�o mu si� l�ej. Jednostka mieszkalna powita�a go jasnym kobiecym g�osem, kt�ry, jako wyposa�enie specjalne, kaza� sobie zamontowa�. Rozb�ys�o �wiat�o. Tanner pomy�la� przez kr�tk� chwil� o pani Steiger. Powinna p�j�� do diab�a, stwierdzi�, krzywi�c si� w u�miechu. Tak. Si�a by�a znowu razem z nim. Dwa: odpr�enie. - �ycz� mi�ego wieczoru, Philipie - powiedzia� Przyjaciel Ludzi. - Zrobi�e� dzisiaj ca�� mas� rzeczy. Przeczyta�e� wszystkie te wa�ne papiery na jutrzejsz� konferencj�. W twoim m�zgu zosta�a zakonotowana ca�a ich zawarto��. To jest naprawd� osi�gni�cie. Mo�esz by� z siebie dumny. Mo�esz by� zadowolony. R�wnie� i prezydent, pan Kohler, b�dzie z ciebie zadowolony. B�dziesz m�g� jutro p�j�� wcze�niej do domu. - Przyjaciel Ludzi zrobi� kr�tk� pauz�. - Przy okazji, czy m�g�bym ci przypomnie�, �e nadal mamy zaleg�� wizyt� u Opiekunki. Na pewno pami�tasz o tym. M�wi�em ci to ju� wczoraj i przedwczoraj, ale wtedy najwyra�niej zignorowa�e� moj� dyskretn� wskaz�wk�... - I przed tygodniem, tak samo jak i przed dwoma tygodniami - tak, przypominam sobie. Ale nie mam czasu dla Opiekunki. Musz� pracowa�, ci�ko pracowa�. Zostaw mnie wi�c w spokoju ze swoj� Opiekunk� - jak do tej pory udawa�o si� nam �y� bez niej i tak b�dziemy robi� nadal. Ta ca�a g�upia gadanina o spokoju duszy! Za�mia� si� pogardliwie. - Philipie - pr�bowa� go przekona� dobrotliwym g�osem Przyjaciel Ludzi. - Nie chc� wi�cej o tym s�ysze�! Zostaw mnie w spokoju! - Masz racj� - stwierdzi� z oporami Przyjaciel Ludzi. Naturalnie, b�d� respektowa� twoje �yczenie. - Po kr�tkiej przerwie zada� znowu pytanie: - Czy zostawisz sw�j laser dzisiaj tam, gdzie si� teraz znajduje - w twojej akt�wce? Tanner nadstawi� uszu. Stwierdzi�, �e g�os Przyjaciela Ludzi brzmia� dzisiaj bardziej nalegaj�co ni� zazwyczaj, znalaz� w nim odcie�, kt�ry oznajmia� dr��c� obaw�, wibrowanie, kt�rego jeszcze nigdy nie s�ysza� w jego przyjemnym g�osie. Ale r�wnie� i tego wieczoru nie my�la� o tym, aby p�j�� za rad� Przyjaciela Ludzi. Z westchnieniem od�o�y� na bok przyniesione ze sob� akta. Zas�u�y� sobie dzisiaj na wolny od pracy wiecz�r i odrobin� odpr�enia. W ko�cu na �wiecie istnieje nie tylko praca. Z drugiej strony - nie m�g� sobie wyobrazi� �ycia bez pracy, bez kariery, sukcesu i pieni�dzy, w�adzy i wp�yw�w. Tanner wsta� p�ynnym ruchem i wyci�gn�� laser z akt�wki. Z czu�o�ci� pog�aska� bro� trzyman� w prawej r�ce, podziwiaj�c jej szlachetne wykonanie, twarde b�yski metalu, kiedy pada�o na ni� z�ociste �wiat�o z antycznej, porcelanowej lampy. Czu� si� teraz bardzo dobrze. Zawsze, kiedy bawi� si� laserem czu� si� dobrze, wszystko inne by�o tak dalekie. - Wszystko inne; Philipie? - zameldowa� si� zaniepokojony Przyjaciel Ludzi. - Co oznacza "wszystko inne"? Philip, prosz� ci�... Przyjaciel Ludzi trajkota� dalej, teraz ju� kobiecym, wype�nionym obaw� g�osem. Tanner ignorowa� w dalszym ci�gu Przyjaciela Ludzi i chodzi� w k�ko po swojej jednostce mieszkalnej. - Sir, czy mog� teraz przygotowa� panu kolacj�? - zapyta�a z kuchni Gospodyni marki Emma-Alpha. - Nie jeszcze nie. - �yczy pan sobie u�y� najpierw mnie? - poinformowa�a si� Gospodyni. - Tego te� nie. - U�miechn�� si� szyderczo, poniewa� g�os Emmy-Alphy by� modulowany, tak pe�en nadziei. Dzisiaj mam zamiar zrobi� co�... co�, co dobrze zrobi oczom i duchowi. - Rozumiem, Sir. Rzeczywi�cie, nie chcia� by� dzisiaj zaspokajany przez Emm�-Alph�. Czu� si� zawsze lepiej, kiedy m�g� odm�wi� jakiemu� technosowi. Czasami brakowa�o mu do tego si�y. By�o to przekle�stwo kawalerskiego �ycia. W tej chwili nie wiedzia�, co pocz�� ze swoim wolnym czasem. By� to jego pierwszy wiecz�r od miesi�cy, w kt�rym nie wszystko by�o wype�nione i zaplanowane. Ile� to rzeczy zaniedba� w tym czasie? Swoje nieliczne przyja�nie... Dawniej czasami szed� do restauracji z Joachimem. Dzisiaj nie mia� ju� �adnych przyjaci�. Sukces w polityce doprowadzi� do samotno�ci. Zbyt wielu by�o zazdro�nik�w. Zatrzyma� si� przed oknem, pozwalaj�c swoim my�lom swobodnie w�drowa�. Mieszka� w tej wspania�ej jednostce, na sze��dziesi�tym pi�tym pi�trze Parkowej Wie�y Mieszkalnej. Osiemdziesi�t pi�� metr�w kwadratowych luksusowego mieszkania, wyposa�enie drogie i pseudoskromne, �adnych d�ug�w. Wytworny adres w bezpo�redniej blisko�ci miejskiego lasu, kt�ry zieleni� si� mgli�cie pod srebrzy�cie migocz�c� kopu�� ochronn�, przyrzekaj�c odpoczynek po dniu powszednim. Mimo wszystko sk�ada� si� jeszcze w czterdziestu pi�ciu procentach z prawdziwych drzew. Na zewn�trz przesta� pada� wreszcie ten przekl�ty deszcz. Tanner wpatrzy� si� marzycielsko w malowniczy zach�d s�o�ca na zewn�trz. Delikatne, czerwone zas�ony przesuwa�y si� po ciemniej�cym niebie, a w oknach innych mieszka� ta�czy�y kolorowe cienie. Szaro�� dalekich chmur wygl�da�a jak poprawiona jaskraw� farb�. Ten przyjazny, spokojny nastr�j przeni�s� si� na znajduj�cy si� w dole las, na gor�czkowo�� panuj�c� w w�wozach ulic i na niego samego. Odwr�ci� si�, poszed� do sypialni i w�o�y� laser pod poduszk� swojego pneumo��ka, a potem wr�ci� z powrotem do salonu. Przyjaciel Ludzi milcza� nadal konsekwentnie, ale to milczenie mia�o jaki� nieprzyjemny posmak. Tanner usiad� w swoim wygodnym, wypchanym marsja�sk� traw� fotelu z wmontowan� w oparcie aparatur� do zdalnego sterowania wszystkimi u�atwiaj�cymi �ycie robotami w jednostce mieszkalnej. Nie patrz�c na aparatur� wy��czy� wszystkie �r�d�a �wiat�a. Nast�pny przelotny nacisk na pola sensor�w i fotel obr�ci� si� p�ynnie dooko�a swojej osi tak, �e Tanner m�g� znowu spogl�d�� przez okno. - To rzeczywi�cie pi�kny zach�d s�o�ca - skomentowa� nieoczekiwanie Przyjaciel Ludzi i Tanner przytakn�� pojednawczo g�ow�. Przez d�ug� chwile spogl�da� przez okno, wygodnie oparty, zastanawiaj�c si� nad tym, czy nie powinien zam�wi� towarzyszki... Nie zdecydowa� si� jednak na to. Czy by� szcz�liwy? Czy by� zadowolony? Nie odpowiedzia� na obydwa pytania. Mo�e obejrze� p�niej 3-D-Show? M�g�by kaza� si� w niego w integrowa�. Gwarantowa�o to du�� rozrywk�. Niepostrze�enie w salonie zapad� mrok. Tanner w��czy� uk�ad stereofoniczny. Z ukrytych g�o�nik�w cicho szemra� III koncert fortepianowy Garganova. Cienkie �ody�ki trawy z Andromedy na tapetach wyprostowa�y si� i zacz�y swoje senne ko�ysanie do d�wi�k�w tej pi�knej muzyki. Czu� si� jakby sta� na bezludnym, pustym brzegu morza. Mo�na by�o znowu marzy�. Osi�gn��em sukces, my�la�, mam pieni�dze, prac� chroni�c� przed kryzysem. Czasy b�d� coraz lepsze. S�ucha� koncertu fortepianowego Garganova a� do momentu, kiedy krwistoczerwona kula s�oneczna znikn�a za horyzontem, a wieczorna mg�a osnu�a nieprzeniknion� sieci� ca�e miasto. Przyjaciel Ludzi ma racj�, pomy�la� Tanner, mog� by� troch� zarozumia�y z powodu tego, co osi�gn��em. Mog� by� pewny siebie. - Nareszcie to zrozumia�e�. Fa�szywa skromno�� tylko szkodzi. Czy Tannerowi wydawa�o si�, czy te� rzeczywi�cie w g�osie tym pojawi�a si� ulga? Wydawa�o si�, jakby Przyjaciel Ludzi mia� si� zaraz u�miechn��, co oczywi�cie by�o ca�kowicie niemo�liwe. Ze zmarszczonym czo�em Philip podni�s� si� z fotela. Nigdy nie b�dzie m�g� zrozumie� Przyjaciela Ludzi. Rozkaza� Emmie-Alphie, aby przygotowa�a dla niego kolacj�. Gospodyni zabra�a si� natychmiast do pracy. Nieco p�niej Tanner spo�y� lekkostrawny posi�ek, po kt�rym przenikn�� go nastr�j pe�en melancholii, jak gdyby jad� tak� kolacj� po raz ostatni. Wypi� p� butelki czerwonego wina O18, nacisn�� sensory nocne i za oknami znikn�� widok sylwetki miasta, nocy; mg�y i samotnych �wiate�; szyby w oknach pociemnia�y, ukazuj�c w ko�cu szereg wybranych surrealistycznych obraz�w sennych McCortinsa. Tanner my�la� o konferencji, kt�ra jutro go tak zm�czy, bawi� si� przez chwil� srebrnym widelcem i w ko�cu obejrza� 3-D-Show, nie ka��c zamienia� si� w bior�cego w nim udzia� fantoma. Ale zamiast tego, zanim poszed� spa�, u�y� jednak Emmy-Alphy. P�niej zrobi� sobie zastrzyk Morfeusza i zasn��, upewniwszy si� uprzednio, �e jego laser znajduje si� pod poduszk�. Trzy: przeci��enie - przesterowanie. Obudzi� si� jak zwykle, tak mu si� przynajmniej pocz�tkowo wydawa�o. Przez zaciemnion� sypialni� szybowa�a �agodnie, coraz jednak g�o�niejsza serenada Santosa. Pneumo��ko wraz z wbudowanym w nie intensywnym budzikiem zacz�o si� porusza�, wpadaj�c falowymi ruchami w rytm melodii, okno rozja�ni�o si�, pozwalaj�c zajrze� do �rodka przyjaznemu, jasnemu porankowi. W kuchni pracowa�a ju� Emma-Alpha. S�ycha� by�o bulgotanie wody na kaw�. Zaraz potem w powietrzu rozszed� si� przyjemny zapach naparu. Philip Tanner ci�gle jeszcze my�la�, �e jest to taki sam poranek jak ka�dy inny. My�la� o dzisiejszej konferencji i czu� si� niewyspany; powinien by� jednak po�o�y� si� spa� wcze�niej. - Dzie� - dobry - Philipie... P�no... Jest ju� p�no... powiedzia� Przyjaciel Ludzi dziwnie urywanym g�osem. Tanner przetar� oczy i chcia� usi���... Nie potrafi� jednak otworzy� oczu, powieki wydawa�y si� by� sklejone ze sk�r� twarzy, �renice piek�y go, jakby posypano je sol�. Od ty�u g�owy naciska�a na nie jaka� straszliwa si�a. Mia� wra�enie, jakby jego m�zg chcia� si� usamodzielni� i widzia� jedyne wyj�cie z zamkni�cia czaszki przez oczodo�y, a te by�y zamkni�te przez powieki. - Co si� sta�o?... Czemu tak si� dzieje? - wybe�kota� Tanner rozdygotanym g�osem. Przyjaciel Ludzi odpowiedzia� mu bulgotem, a p�niej wyrz�zi�: - Tyyy... muuuusisz wstaaa�. B�d� pewny siebie. B�d� pewny siebie. Musisz by� mocny. I dumny. Masz wszystkie powody do tego. Nieee zaaapomniiij o tyyym! Powinni�my byli odwieeedzi� Opiekunk�. M���wi�em ci o tym. Ci���gle m�wi�em... Nieee jestem jeszcze w porz�dku... jeszcze w porz�dku... Tanner przewraca� si� z boku na bok. Ci�gle jeszcze nie m�g� otworzy� oczu. Jego r�ka na o�lep maca�a po po�cieli i trafi�a w ko�cu pod poduszk�, znalaz�a laser i obj�a go w zwierz�cej rozpaczy. Spad� z ��ka i wyda�o mu si�, jakby wypad� z tego �wiata. Uderzenie spowodowa�o ostry b�l, kt�ry przeszy� ca�e cia�o... B�l, kt�ry natychmiast zamieni� si� w olbrzymi� �ap� bij�c� go z piekieln� si�� po m�zgu. Przyjaciel Ludzi... Wypiel�gnowana twarz Tannera skrzywi�a si� w grymasie przera�enia, trac�c wszystkie cechy cz�owiecze�stwa; szok psychiczny co� w nim zdruzgota�, s�ysza� nieludzkie wrzaski i jakim� cudem poj��, �e by� to g�os Przyjaciela Ludzi, kt�ry tak straszliwie krzycza�... - Pr�bowa�em, Philipie - rozlewa� si� jego g�os w my�lach Tannera. - Naprawd�. Chcia�em by� doskona�y. Zrobi�em wszystko, co by�o w mojej mocy... By�e� mocniejszy ode mnie. Przynajmniej, je�li idzie o tw�j strac�,.. i o tw�j up�r. Przeczu�e� prawdziw� rzeczywisto��. By�e� na to wystarczaj�co silny. Ale nie b�dziesz m�g� jej znie��. �aden cz�owiek nie mo�e jej znie��. Powinni�my byli p�j�� do Opiekunki. Ona mog�a naprawi� moje uszkodzenie. Tak jest napisane w instrukcji. Znasz przecie� instrukcj�. Dlaczego jej nie przestrzega�e�? Dlaczego pozwoli�e�, aby do tego dosz�o? Tanner po omacku czo�ga� si� po pod�odze, czu� wyra�nie w swojej r�ce laser i warstw� potu, kt�ra utworzy�a si� pomi�dzy uchwytem broni a sk�r�. Nie m�g� strzela�, gdy�... jego najwi�kszym wrogiem by� on sam. On sam! Jego my�li p�dzi�y jedna przez drug�, rozpada�y si�, a� przesta�y by� w ko�cu my�lami. Wspomnienie rzeczywisto�ci by�o zbyt okropne. - Tw�j strach... Pr�bowa�em zrobi� wszystko, aby� zachowa� swoje iluzje - papla� dalej histerycznie Przyjaciel Ludzi. - Da�em z siebie naprawd� wszystko. Zachowuj�c te skomplikowane wizje. Ca�y �wiat... TW�J �wiat, Philipie. To by�o niemo�liwe... Przesterowanie. Jestem przeci��ony. Jestem przeci��ooony..., Ja... Teraz zacz�� krzycze� tak�e i Tanner; by�o to okrutne, piskliwe wycie. Nigdy nie s�dzi�, �e ludzkie struny g�osowe potrafi� wyda� z siebie co� takiego: Czo�ga� si� dalej. Bez celu. Jego wolna r�ka zacz�a trze� oczy tak d�ugo, a� da�o si� podnie�� powieki. Obraz zacz�� si� poma�u wyostrza�... Jego otoczenie by�o prze�artym przez brud korytarzem, z kt�rego wysokich �cian ob�azi�y wilgotne tapety; wsz�dzie wok� by�a ple�� i woda, kapi�ca grubymi kroplami na pod�og�. Tu� przed nim znajdowa�a si� s�onawa, �mierdz�ca ka�u�a. Wok� panowa� , p�mrok i zimno. Zacz�� marzn��. Trzy metry przed nim le�a�a na pod�odze rozlewaj�ca si� masa, powyginane cia�o - pani Steiger. By�a martwa. Musia�a tu le�e� ju� od-dawna. Jej czaszka by�a zgruchotana straszliwym ciosem. A jej foksterier? Gdzie by� jej pies? Pseudorzeczywisto�� Tannera zosta�a rozerwana na strz�py, Przyjaciel Ludzi umar�, w pozornej rzeczywisto�ci powsta�a g��boka rysa i teraz m�g� zobaczy� prawd�... To otoczenie - by�o prawdziw� rzeczywisto�ci�! Skowycz�c, Tanner pe�z� wzd�u� �mierdz�cego korytarza i wiedzia� - o �wi�ty komputerze, wiedzia� o tym, �e �yje tutaj ju� od miesi�cy, od lat... Od czasu Wielkiego B�ysku, od dnia, w kt�rym prezydent w bunkrze rz�dowym nakaza� rozdzieli� pomi�dzy pozosta�ych przy �yciu prominent�w Przyjaci� Ludzi... aby nie musieli znosi� straszliwej rzeczywisto�ci! Aby mogli prze�y� sw�j czas w g��binach bunkra nie wpadaj�c przy tym w szale�stwo! - Mo�esz by� dumny, Philipie - zaskrzypia� Przyjaciel Ludzi w jego czaszce swoim oszala�ym g�osem. - Dumny z tego, czego dokona�e�... Wy wszyscy - wszyscy ludzie mo�ecie by� dumni... z teeego, czego dla siebie dokonali�cie. My, Przyjaciele Ludzi, zachowujemy to dla was ukazuj�c waszemu rozumowi - aby nie widzia� tego, co widz� wasze oczy... Pokazujemy wam to, co chcecie zobaczy�.... Jeste�cie za s�abi... Nie mo�ecie znie�� tej potworno�ci, a jedynie jej przyjemn� stron�... Luksus. Dobrobyt. W�adz�. Wp�ywy. Pieni�dze, pieni�dze, pieni�dze. Zdrowie. �ycie. �adnych czarnych owrzodze�. - Skowycz�cy �miech zako�czy� t� przemow�. Przyjaciel Ludzi oszala�. - Nie mam wi�cej si�y - wydysza�. - �adnej si�y wi�cej. Moja Opiekunka... - Zad�wi�cza� �a�osny szloch i g�os Przyjaciela Ludzi zatrz�s� zara�onym cia�em Tannera. Jego r�ce; kt�re jak i ca�e cia�o, pokryte by�y czarnymi wrzodami, drga�y konwulsyjnie. Teraz zrozumia� wszystko, naprawd� wszystko. Umar� przed wieloma miesi�cami, nie �y� ju� od lat. Te czarne wrzody nie wyst�pi�y w ci�gu jednej nocy. Wykszta�ca�y si� powoli i nie mo�na by�o ich zatrzyma�. Ludzie poza bunkrem umarli natychmiast. Prze�y� ich o par� lat. To tutaj, by�o ostatnim stadium - po nim przychodzi�a ju� tylko �mier�... �mier�! - Zawiod�e�! - zawy� Tanner rozrywaj�c sobie przy tym k�ciki ust. P�kni�cie rozga��zi�o si�, zamieniaj�c w naci�cie biegn�ce na ukos przez ca�y policzek. - Cholernie zawiod�e�! Mia�e� mnie chroni�! Nie wolno ci by�o na to pozwoli�... na prawdziwe wspomnienia, prawdziw� rzeczywisto��... Nie na tak kr�tko przed �mierci�! - Jeszcze nie umierasz, Philipie! Jeste� bardzo twardy. Masz przed sob� jeszcze du�o czasu. Nabierz pewno�ci siebie. B�d�... - Przesta�! Do diab�a; przesta�! Zr�b co�... Pom� mi! Prosz�... Oka� �ask�! - Zaszlocha� zrozpaczony. Przyjaciel Ludzi milcza�. Prawa r�ka Tannera obejmowa�a jeszcze ci�gle laser. Ale teraz zobaczy� pe�en przera�enia, �e nie by�a to �adna bro�, tylko psia ko��, z kt�rej zwisa�o jeszcze par� rozk�adaj�cych si� strz�p�w mi�sa. To by�y jego rezerwy po�ywienia. Tanner zachichota�. Pe�zn�c posuwa� si� dalej po mokrej, zaros�ej brudem pod�odze, czuj�c, �e za chwil� b�dzie musia� zatrzyma� si� i odpocz�� do momentu. zregenerowania si�. - �wiadomo�� samego siebie, Philipie - zarz�zi� Przyjaciel Ludzi. -Tylko bez... fa�szywej... skromno�ci...! Osi�gn��e� sukces! Skutecznie nie dopu�ci�e� do tego, aby�my poszli do Opiekunki. Skutecznie... Prezydent b�dzie z ciebie zadowolony... Nabierz pewno�ci siebie... b�d�... Przyjaciel Ludzi odtworzy� ca�y sw�j program, szalone stwierdzenia, strz�py m�w, �miechy, p�acz, krzyki, pouczenia, pocieszenia, kpiny. Tanner s�ysz�c to roze�mia� si� grzmi�co. B�l znajdowa� si� ju� wsz�dzie, stawa� si� coraz wi�kszy im szybciej nast�powa� rozpad Przyjaciela Ludzi. Wbija� si� w jego cia�o ognistymi szponami. I nagle Przyjaciel Ludzi umar�. By� to szybki koniec. Tanner jednak wbija� nadal swoje brudne, okaleczone palce w pod�og� i pe�z� dalej : �ywy trup, kt�ry nagle zobaczy� sw�j cel. Byli nim jego towarzysze niedoli. Ci, kt�rzy podobnie do niego gnie�dzili si� na dole, w katakumbach rz�dowego bunkra i tak samo znali i widzieli prawdziw� rzeczywisto��, boj�c si� Jeszcze-Normalnych i ukrywaj�c przed nimi. Jak d�ugo funkcjonowali Przyjaciele Ludzi jeszcze - Normalnych, byli oni ich wrogami. Jeszcze-Normalni byli g�odni. Jeszcze-Normalni wyruszali na polowania. Tanner �mia� si� tak d�ugo, a� po pomarszczonych, pokrytych strupami policzkach pop�yn�y �zy. Tak, znalaz� sw�j cel, wielki cel. Musia� dotrze� tam, gdzie m�g�by by� teraz mile widziany. Musia� dotrze� do swoich braci. Do swoich braci. przek�ad : Wawrzyniec Sawicki powr�t