7890
Szczegóły |
Tytuł |
7890 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7890 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Dudek �� � � Poluj�c...
� � Wsta� o �wicie. Zanim wiosenne s�o�ce zdecydowa�o si� opu�ci� ciep�e wody horyzontu, by� ju� gotowy do odprawienia tradycyjnych obrz�d�w. Zbli�a� si� czas polowa�.
� � Nie mia� wiele czasu. Pomy�la�, �e jego przodkowie mieli znacznie mniej zaj��, i �e pewnie dlatego mogli sobie pozwoli� na te wszystkie rytua�y. Autobus odje�d�a� dwadzie�cia cztery minuty po godzinie si�dmej. Nie m�g� si� sp�ni�.
� � Zacz�� oczywi�cie od oczyszczaj�cej k�pieli. Nagi, tak jak jego ojcowie, wykonywa� te same, wypracowane przez wieki ruchy. Co chwila zerka� pod nogi, doszukuj�c si� po�r�d mydlin twarzy nieprzychylnych duch�w. Nie znalaz� ich. Nie sprawi�o mu to specjalnej r�nicy.
� � Wraz z wod� opuszcza� go tak�e jego zapach. To bardzo wa�ne, my�la�, one go wyczuwaj� i wtedy staj� si� nieufne. Na szcz�cie nauczono go, jak zdoby� substancje, kt�rych wo� przyci�ga zwierzyn�. To tak�e istotna cz�� obrz�du. P�niej.
� � Kiedy opu�ci� ch�odne wody jeziora, wytar� cia�o do sucha �wi�t� szat� i pozwoli�, by rozgrzane powietrze osuszy�o jego w�osy.
� � Potem, szepcz�c zakl�cia, si�gn�� po balsam z aloesu. Natar� cia�o, z rozkosz� wdychaj�ac zapach �wi�tej ro�liny. U�wiadomi� sobie, jak niewiele wie na temat swoich przodk�w. Sk�d, na przyk�ad, brali aloes? Nie zmienia�o to jednak faktu, i� zosta� dobrze przygotowany. I on tak�e przeka�e tradycje dzieciom.
� � Nadszed� jego ulubiony moment. Z nabo�n� troskliwo�ci� odszuka� posr�d butelek i buk�ak�w t� w�a�ciw�, podni�s� j� delikatnie. Pozwoli�, aby intensywny zapach w niej zamkniety o�ywi� jego cia�o. Przysz�o mu do g�owy, �e rozumie, czemu ta wo� je przyci�ga.
� � Przypatrzy� si� w�asnemu odbiciu w wodzie. Uzna�, i� jest gotowy.
� � Wr�ci� do pokoju, po�ciela� ��ko. Spojrza� na zegarek - by�o pi�� po si�dmej. Dobrze, �e rytua� wymaga� od my�liwego postu, i tak nie zd���by zje�� �niadania. Szybko umy� z�by.
� � Spomi�dzy sk�r le��cych na dnie namiotu wyj�� zawczasu przygotowane ubranie. Pi�kne, dzi�ki prostocie my�liwskiego kroju. Mimo po�piechu, za�o�y� je bardzo ostro�nie. Duchom przodk�w, przebywaj�cych przy ka�dym my�liwym, nale�y si� szacunek.
� � Dziesi�� minut p�niej sta� ju� na przystanku, dziwnie podniecony i spokojny zarazem. Tym razem �o��dek nie zaciska� si� w supe�ek, ale i tak czu� si� nieswojo. To dopiero jego trzecie polowanie. Pomy�la�, �e boi si�, aby czego� nie spieprzy�.
� � Po drodze musia� jeszcze odebra� bro�, specjalnie zam�wion� na t� okazj� w ma�ym sklepiku nieopodal szko�y. Dotar� tam za pi�tna�cie �sma. Kwiaciarnia by�a pusta, sprzedawca nieco zdziwiony jego widokiem. Wybra� r��. Pi�kn�, czerwon� r��. Tak� kruch�...
� � Kiedy zag��bia� si� w szkolny g�szcz, nagle poczu� si� g�upio, bo chyba nikt tak naprawd� nie rozumia� jego wyboru. Kwiat zostawi� na przechowanie u starego przyjaciela mieszkaj�cego na skraju lasu. Wr�ci po niego, kiedy przyjdzie pora.
� � Gdy sko�czy�a si� pierwsza lekcja, poczu� zew. Zacz�� tropi�, poszukiwania zwierzyny rozpoczynaj�c od jej ulubionego wodopoju. Kr��y�, usi�uj�c rozpozna� �lady. S�!
� � Wr�ci� po bro�. B�dzie mu potrzebna. Bez trudu odszuka� w�a�ciw� �cie�k�, dobrze zapami�ta� jej wygl�d. Skrada� si� ostro�nie, bacz�c na ka�dy krok. Wiedzia�, i� b�r potrafi zabija� nieuwa�nych my�liwych. Tego ju� nauczy� si� sam, gdy brocz�c krwi� wraca� z pierwszego polowania. Obola�y, my�la� zrozpaczony, �e nigdy ju� nie dane mu b�dzie pr�bowa�. C�, myli� si�. Serce goi si� tak�e.
� � Nagle zrozumia�, i� pope�ni� b��d. �le obliczy� czas. Ale chyba dzi�ki temu zapomnia� o strachu. Fala adrenaliny przerwa�a tamy �wiadomych reakcji. Rzuci� oszczepem, instynktownie uskakuj�c w bok przed kontratakiem.
� � Przeliczy� si�. By�y tak samo zaskoczone jak on. Pi�kna �ania, ta, na kt�r� polowa� od roku, zatrzyma�a si� pierwsza. To w�a�nie j� ugodzi� jego oszczep. Sta�a, �ciskaj�c w d�oni otrzyman� r��. U�miechn�a si�. Potem odesz�a.
� � Le�a� ukryty w trawie, zastanawiaj�c si�, czy rana jest �miertelna. Je�eli nie, nigdy nie zdo�a jej dogoni�. Stado ucieka�o szybko. Wsta� i ruszy� �ladem krwi.
� � Po trzech godzinach nadaremnych poszukiwa� uzna�, �e dziewczyna wyjdzie z tego. I �e od tej pory b�dzie unika� starych �cie�ek. Westchn��.
� � Za�o�y� kurtk� i wr�ci� do domu.
��� powr�t