7877

Szczegóły
Tytuł 7877
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7877 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7877 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7877 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

George Alec Effinger �� � � Jeszcze jeden martwy dziadek � � Johnny Carancino nie wierzy� ani w fantasy, ani w science fiction. By� realist�. Kiedy pewna dziewczyna powiedzia�a mu, �e nie chce go widzie� na oczy, pokiwa� tylko g�ow� i odpar�: "Wiedzia�em, �e to tak si� sko�czy". Zachowywa� si� tak, jakby �ycie kry�o w sobie niewiele tajemnic i �adnych niespodzianek, na kt�re nie by�by przygotowany. Kiedy otrzyma� wezwanie z Urz�du Podatkowego, wzruszy� ramionami i powiedzia�: "Zgadza si�". Kiedy musia� da� sobie wyci�� woreczek ��ciowy, westchn�� tylko: "Ju� takie mam szcz�cie". Kiedy nawali�o ogrzewanie w jego mieszkaniu i stara� si� zyska� troch� ciep�a zostawiaj�c otwarty piekarnik, jego kot imieniem Zdrajca wskoczy� do �rodka, w wyniku czego sp�on��. Carancino pogr��y� si� w smutku, ale wiedzia�, �e tego typu rzeczy zdarzaj� si� bez przerwy. Rzadko dawa� sil unie�� podnieceniu, poniewa� zdawa� sobie spraw�, �e jego �ycie jest takie samo, jak wszystkich dooko�a. Dobre i z�e rzeczy, kt�rych do�wiadcza�, nie stanowi�y ani kary, ani na. grody. � � Kiedy wi�c z niesp�jnego, erotycznego snu obudzi� go intensywny, pomara�czowy blask, mia� pewne k�opoty ze spojrzeniem na to zdarzenie z odpowiedniej perspektywy. Opar�szy g�ow� na poduszce przygl�da� si� rosn�cej z ka�d� chwil� ognistej kuli. P�ynne barwy wirowa�y w migotliwym blasku, jemu za� wydawa�o si�, �e s�yszy cichy pomruk wielu g�os�w i odleg�� muzyk�, jakby przyciszon� do minimum �cie�k� d�wi�kow� sta�ej, biblijnej epopei Metro Goldwyn Mayer. Jaskrawe �wiat�o liza�o p�omienistymi j�zykami �ciany sypialni, k�pi�c zwyk�e, stare meble w z�ocistej po�wiacie. Ostra wo�, kt�r� poczu�, przypomina�a zapach, jaki w letni, gor�cy dzie� otacza rafineri� ropy naftowej. Pomara�czowa kula uros�a kilkakrotnie do rozmiar�w pi�ki pla�owej i sta�a teraz tu� przy jego ��ku, migotliwa i mrugaj�ca, dotykaj�c niemal metalowych ramion zwisaj�cego z sufitu �yrandola. � � By� mo�e jest to jaki� rzadko spotykany, niemniej jednak notowany w naukowych anna�ach fenomen, pomy�la� Carancino. Co� w rodzaju ogni �wi�tego Elma czy ta�ca �wi�tego Wita. Mo�e to tylko niezwyk�e zjawisko refrakcji, albo �wiat�a samochodu, kt�re odbi�y si� od czego� i wpad�y w zmienionej postaci do mojego pokoju. M�g�bym te� uzna� to za dow�d, �e przypadkowe ustawienie mebli wytworzy�o pole dzia�ania naturalnych si�, na przyk�ad magnetyzmu lub grawitacji, o nat�eniu znacznie wi�kszym, ni� to si� zwykle spotyka poza laboratoriami. Albo �e moja szafka na bielizn� pilnie potrzebuje rozmagnetyzowania. Sk�dkolwiek pochodzi�a ta wiruj�ca, brz�cz�ca kula �wiat�a, Carancino wcale jej si� nie ba�. Jej istnienie z pewno�ci� mo�na by�o wyja�ni� w bardzo prosty spos�b, w�a�ciwie wi�c r�wnie dobrze m�g�by z powrotem po�o�y� si� spa�. � � Nie uczyni� tego jednak, bowiem pulsuj�ca kula nagle zamar�a w bezruchu; buczenie tak�e usta�o, za� chemiczny zapach zacz�� traci� na intensywno�ci. Pomara�czowe p�omienie opad�y i, przygas�y, a� wreszcie kula zamieni�a si� w delikatny, perlisty cie�, unosz�cy si� w powietrzu mi�dzy ��kiem a komod�. � � Pot�ne skupiska energii zaczynaj� si� wzajemnie po�era�, zauwa�y� Carancino. Wkr�tce, tak jak si� dzieje z konaj��ym s�o�cem, po dawnej �wietno�ci pozostanie tylko ponura, zimna po�wiata, a potem tylko pustka. ��� Obserwowa� z pewnym �alem, jak sprawdzaj� si� jego przypuszczenia. Jednak zanim blask przygas� zupe�nie, powr�ci�a niska, przybieraj�ca z ka�d� chwil� na sile wibracja. W tym d�wi�ku by�o co� gro�nego. Carancino rozgl�da� si� po sypialni w poszukiwaniu jego �r�d�a, ale niczego nie znalaz�. A potem, ca�kiem nagle, w miejscu gdzie do tej pory by�a pomara�czowa kula, pojawi�o si� co� innego. � � M�czyzna i kobieta. Kobieta roze�mia�a si�, widz�c maluj�ce si� na twarzy Carancino zdumienie. � � - Wr�cili�my! - zawo�a�a weso�o. � � - K i m jeste�cie? - zapyta� Carancino dr��cym g�osem. Wiedzia�, �e musi istnie� jakie� racjonalne wyja�nienie. � � Kobieta i m�czyzna spojrzeli na siebie ze zdumieniem, poczym na twarzy kobiety pojawi� si� zak�opotany u�miech. � � - Tak dobrze si� jutro bawili�my, �e po prostu zapomnieli�my. � � - Kim jeste�cie? - .powt�rzy� g�o�niej Carancino. Nawet fakt, �e istnia�o jakie� racjonalne wyja�nienie tego wszystkiego nie m�g� zmieni� faktu, �e powoli zaczyna� si� ba�. � � Kobieta przesta�a si� u�miecha�. Wyprostowa�a si�, g�adz�c d�oni� swoje d�ugie, g�adkie, bia�e w�osy. Mia�a na sobie czarny, jednocz�ciowy kostium, bia�e buty i takie same r�kawiczki. Nad jej lew� piersi� widnia� emblemat w kszta�cie rombu. M�czyzna, kt�ry jeszcze nie powiedzia� ani s�owa, ani nawet nie zmieni� wyrazu twarzy, by� ubrany dok�adnie tak samo. � � - Nazywam si� Eldres - powiedzia�a. � � - Mi�o mi pozna�. Jestem Johnny Carancino. � � - Wiemy - odpar�a Eldres delikatnym, koj�cym g�osem. M�wi�a z dziwnym, zaokr�glaj�cym samog�oski akcentem, jakby uczy�a si� angielskiego w jakim� kraju, w kt�rym trudno by�o o nauczyciela pos�uguj�cego si� tym j�zykiem od urodzenia. � � - Jak si� tu dostali�cie? - zapyta� Carancino, kul�c si� pod ko�dr� w swojej bladozielonej, flanelowej pi�amie. � � - Po prostu... wycelowali�my - wyja�ni�a mu Eldres. Wydawa�o si�, �e jej towarzysz postanowi� pozostawi� jej ca�y trud prowadzenia konwersacji. � � - Aha - powiedzia� Carancino. - A sk�d jeste�cie? � � Po raz pierwszy na twarzy Eldres pojawi�o si� zniecierpliwienie. � � - Znowu ta obowi�zkowa gadanina poskar�y�a si� g�o�no. - By�abym ci wdzi�czna, gdyby� oswoi� si� z tym najszybciej, jak tylko potrafisz. Ot� przybywamy tutaj z przysz�o�ci. � � - Podr�nicy w czasie! - wykrzykn�� Carancino, otwieraj�c szeroko oczy. A wi�c jednak istnia�o racjonalne wyja�nienie! � � - Jasne, �e w czasie. Chwytasz? Pochodz� z epoki setki lat w g�r� czasu. Tw�j �wiat jest dla mnie tym, czym dla ciebie �redniowiecze. Jestem tu jakby na wakacjach. Nie powiem ci nic o przysz�o�ci, a w ka�dym razie nic takiego, z czego m�g�by� skorzysta�. Nie rozwi��� te� �adnych twoich problem�w, osobistych czy jakichkolwiek innych. Nie ofiaruj� ci te� �adnego podarunku, stanowi�cego przyk�ad naszej wysoko zaawansowanej technologii. Nic z tych rzeczy, rozumiesz? Zjawi�am si� tu dlatego, �e potrzebowa�am wypoczynku; ja jestem na wakacjach, a ty masz mnie zabawia�. � � - Co przez to rozumiesz? � � Podesz�a krok bli�ej i opar�a si� o kraw�d� ��ka, g�adz�c od niechcenia d�o�mi powierzchni� ko�dry, jakby nigdy w �yciu nie zdarzy�o jej si� czego� takiego dotyka�. � � - B�d� go�cinny, John. Pomy�l o sobie jako o przeci�tnym obywatelu, reprezentancie waszej kultury. Co by� zrobi�, gdyby� spotka� na ulicy jakiego� nieszcz�snego cudzoziemca, nie znaj�cego zbyt dobrze ani waszego j�zyka, ani zwyczaj�w? Przypuszczam, �e spr�bowa�by� mu pom�c. Niekt�rzy by tego nie zrobili, ale nie s�dz�, �eby� chcia� nas wyrzuci� i zmusi� do tego, �eby�my spr�bowali z kim� innym. Im wcze�niej si� w��czysz i dasz nam to, czego oczekujemy, tym szybciej si� wszyscy zabawimy, a potem znikniemy. � � Carancino zmru�y� oczy, ss�c z namys�em g�rn� warg�. � � - Powiedzieli�cie, �e jutro �wietnie si� bawili�my. Co to znaczy? � � Eldres wzruszy�a ramionami. � � - To znaczy, �e nie spotykamy si� po raz pierwszy. Pierwszy raz dla ciebie, ale nie dla mnie i Jimmy'ego. - Wskaza�a na milcz�cego, m�odego cz�owieka. - Przenie�li�my si� do twojego czasu, zjawiaj�c si� w nim jutro wieczorem. Wyszli�my we tr�jk� na miasto i �wietnie si� bawili�my. Powiedzia�e�, �e rano musisz wcze�nie wsta�, wi�c wr�cili�my do domu i zjawili�my si� ponownie dzisiaj, dzie� przed naszym jutrzejszym spotkaniem. � � - Dlaczego? Dlaczego dzie� wcze�niej? � � - A dlaczego niby nie? - zniecierpliwi�a si� ponownie Eldres. - Bo tak� mieli�my fantazj�, oto, dlaczego! Jeste�my z przysz�o�ci, z�otko, i nie potrzebujemy twojej zgody! � � Carancino by� zaskoczony jej porywczo�ci�. � � - W porz�dku - powiedzia�. - Cokolwiek tylko chcecie. � � - �eby� wiedzia� - odpar�a Eldres. - A teraz uwa�aj: postanowili�my zabra� ci� z sob�. Cofamy si� jeszcze bardziej w czasie i mo�emy z�o�y� wizyt� ka�demu, kogo tylko mia�by� ochot� odwiedzi�. Co ty na to, �eby wpa�� na chwil� do Kleopatry albo do Napoleona? Dzi� jeste� naszym go�ciem. Mo�esz wybiera� z ca�ej historii ludzko�ci, co tylko chcesz. Je�li masz ch�� rozwi�za� jak�� frapuj�c� zagadk� przesz�o�ci, albo zobaczy� Helen� Troja�sk� bez ubrania, wystarczy, �eby� tylko powiedzia�. � � - Do licha, to brzmi nie najgorzej - zauwa�y� Carancino. Gdzie jest haczyk? � � - Haczyk? - Eldres spojrza�a na milcz�cego w dalszym ci�gu Jimmy'ego. � � - Dlaczego akurat ja? Do czego mnie potrzebujecie? Ile to mnie b�dzie kosztowa�o? � � Eldres ponownie da�a upust swemu zniecierpliwieniu. � � - My ci� potrzebujemy? Sk�d, u diab�a, przysz�o ci to do g�owy? Po prostu staramy si� by� OK. Oddajemy przys�ug�. Jutro wieczorem zorganizowa�e� nam tak wspania�� zabaw�, i� uznali�my, �e. dzisiaj to my powinni�my ci� ugo�ci�. Do licha, ale� durnie p�taj� si� po tym stuleciu! Je�eli co� ci si� nie podoba, to nie ma problemu: Jimmy i ja zaraz znikniemy, a ty mo�esz i�� spa�. Przepraszam, je�li sprawili�my ci k�opot, ty egoistyczny cymbale. My�l�, �e teraz zmaterializujemy si� w sypialni prezydenta Kennedy'ego i powiemy mu, co go czeka. Mo�e pos�ucha i zrezygnuje z przejazdu przez Dealey Plaza. � � - Przecie� to niemo�liwe! - zaprotestowa� Carancino. Wci�� jeszcze mia� bardzo naiwne wyobra�enie o podr�ach w czasie. - Nie mo�ecie go ostrzec! A w ka�dym razie, nawet gdyby�cie go ostrzegli, to nic si� nie zmieni. Prezydent Kennedy zosta� zastrzelony i kropka. Nic nie da si� zrobi�. - Przeni�s� spojrzenie z Eldres na Jimmy'ego. - Prawda? � � Eldres pos�a�a mu rozbawiony u�miech. � � Carancino wylaz� z ��ka. Czu� si� jak g�upiec, stoj�c przed istotami z przysz�o�ci we flanelowej pi�amie. � � - Nie mo�ecie zmieni� przesz�o�ci, prawda? - zapyta�. � � - Prosz� bardzo: dwudziestowieczny sceptyk zaczyna interesowa� si� t�, mo�liwo�ci�. Jimmy, jeste� �wiadkiem epokowego wydarzenia na powolnej drodze ludzko�ci od barbarzy�stwa ku cywilizacji. John, chyba s�ysza�e� o Paradoksie Dziadka? � � Skrzywi� si�, jakby to mia�o wspom�c jego procesy my�lowe. � � - Nie - odpar�. - Chyba nie s�ysza�em. Czy to co� w rodzaju tego zadania, �eby pomalowa� map�'tylko czterema kolosami? � � Eldres westchn�a g�o�no. � � - Tylko cz�ciowo. Paradoks Dziadka by� jednym z pierwszych problem�w, jakie trzeba by�o rozwi�za�, kiedy zapocz�tkowywano podr�e w czasie. Przypu��my, �e kto� cofn�� si� w przesz�o�� i zamordowa� swego dziadka, zanim ten zdo�a� sp�odzi� rodzic�w mordercy. Sk�d w takim razie wzi�� si� morderca? Skoro nie istnieje, to jak m�g� pope�ni� zbrodni�? Je�eli morderstwo jednak nie mia�o miejsca, to dlaczego morderca ma nie istnie�? � � - Poddaj� si� - powiedzia� Carancino. � � - Jimmy, daj mu kombinezon. � � Milcz�cy m�czyzna wr�czy� Johnowi czarny str�j, uzupe�niony bia�ymi butami i r�kawiczkami. � � - Teraz wygl�dasz jak jeden z nas - powiedzia�a Eldres, kiedy John za�o�y� kombinezon. - Nie jeste� jednym z nas, ale tak wygl�dasz. W gruncie rzeczy tylko o to chodzi. Najwa�niejsze jest pierwsze wra�enie; pami�tasz, w jaki spos�b si� tu zjawili�my. � � - To by�o co� - zgodzi� si� Carancino. - Ognista kula i w og�le. � � - Gdyby�my chcieli, mogliby�my w�lizgn�� si� cichutko jak myszy. Te efekty specjalne by�y wy��cznie dla ciebie. Co prawda sporo kosztuj�, ale w ko�cu jak cz�sto ma si� takie wakacje? Ogie�, dym i tajemnicze d�wi�ki wybra�am z katalogu, wszystko po to, �eby zwr�ci� twoj� uwag�. � � - Podzia�a�o. Tylko obawiam si�, �e wypalili�cie mi dziury w dywanie. � � - Do diab�a z twoim dywanem. John, to najwa�niejsze wydarzenie w twoim siermi�nym �yciu. Chc�, �eby� otrz�sn�� si� z odr�twienia i otworzy� na nowe idee, nowe mo�liwo�ci. Nie b�dzie z tob� �adnej zabawy, je�eli nie odrzucisz ca�ego tego dwudziestowiecznego zramolenia. No, i co ty na to? � � Carancino przygl�da� si� swemu odbiciu w lustrze; musia� przyzna�, �e w czarno - bia�ym kostiumie prezentowa� si� wr�cz znakomicie. Zmru�y� nieco oczy i wysun�� naprz�d szcz�k�: Johnny Carancino, Po�eracz Czasu. � � - Co ty na to, John? - powt�rzy�a pytanie Eldres. - H�? M�wi�a� co� do mnie? � � Spojrza�a na Jimmy'ego,, zamkn�a oczy i westchn�a z rezygnacj�. � � - Ubierasz go w str�j, na widok kt�rego ka�dy cz�onek paramilitarnej organizacji momentalnie dosta�by �wira, pozwalasz mu chwyci� czas za w�osy, a on nie raczy wys�ucha�, co masz do powiedzenia. Potrzebujesz jakiej� specjalnej zach�ty, John? Prochy? Elektrowstrz�sy? A mo�e zagro�enie zdrowia i �ycia? � � - Jestem got�w - oznajmi� Carancino. - Dok�d ruszamy? � � Eldres obdarzy�a go szerokim, ca�kowicie nieszczerym u�miechem z rodzaju tych, jakimi nagradza si� kompletnego idiot�, kt�ry w�a�nie odkry� co� najbardziej oczywistego. � � - To ty decydujesz, John. Wybierasz miejsce i wszyscy tam si� przenosimy. Powiedz tylko, gdzie i kiedy chcia�by� si� znale��. � � - Czy mog� przenie�� si� w przysz�o�� i zobaczy�, jak wygl�da wasz �wiat? � � - Nie, nikt nie mo�e zobaczy� swojej przysz�o�ci. Problemy techniczne, zbyt nudne, �eby si� teraz w nie zag��bia�. Jestem pewna, �e to rozumiesz. Ale masz przecie� miliony �atwo dost�pnych lat, z kt�rych mo�esz wybiera�, w tym sporo bardzo znanych i nadzwyczaj atrakcyjnych. Nie przejmuj si� kosztami, dzisiaj ja stawiam. Wymie� tylko rok. � � Carancino potrz�sn�� g�ow�. � � - Przepraszam, ale czy nie wydaje wam si�, �e my sami tworzymy teraz paradoks? Chodzi mi o to, �e... � � - Oczywi�cie, �e tworzymy cholerny paradoks! - wrzasn�a na niego Eldres. - W�a�nie na tym to wszystko polega! Paradoksy, podr�e w czasie, spotykanie samego siebie! Do cholery, John! . � � - Ju� dobrze, tylko si� nie denerwuj. Chc� przenie�� si� do roku 1876 i spotka� z genera�em Custerem. � � Eldres spojrza�a na niego z za�enowaniem i wzruszy�a ramionami. � � - W skali pomys�owo�ci na pograniczu stan�w niskich i �rednich. Zdaje si�, �e b�dziemy musieli pokaza� ci, jak si� naprawd� odpr�y� i popu�ci� wodze fantazji. Jeste� pewien, �e tego w�a�nie chcesz? � � - Chyba tak. Jak to zrobimy? Macie jak�� maszyn�? � � - Co� w tym rodzaju. Musimy wzi�� si� za r�ce. � � - Za r�ce? - skrzywi� si� Carancino. - Jak podczas seansu spirytystycznego? Spodziewa�em si� szk�a, aluminium i migaj�cych �wiate�ek. � � - Ju� to widzia�e�, ale przecie� powiedzia�am ci, �e to niepotrzebne. � � - Wi�c jak w�a�ciwie cofniemy si� w czasie? � � - We�miemy si� za r�ce, jak podczas seansu - odpar�a. S�uchaj teraz uwa�nie, bo przeka�� ci pewn� m�dro�� z przysz�o�ci: Ka�da odpowiednio zaawansowana technologia staje si� niemo�liwa do odr�nienia od kuglarstwa. Jeste� got�w? � � - Got�w - odpowiedzia� Carancino. � � Eldres popatrzy�a na Jimmy'ego, kt�ry skin�� g�ow�. Carancino nie wiedzia�, czego w�a�ciwie ma oczekiwa�. Zobaczy�, jak Eldres kilka razy g��boko oddycha, zamyka oczy, a nast�pnie dotyka palcem widniej�cego na jej piersi emblematu. Wszyscy troje podali sobie r�ce. � � - Czwarty wymiar, John - szepn�a. - Cuda, tajemnice, niemo�liwo�ci. Czujesz? � � - Nie - wyzna�. - Jeszcze nie. � � Samo przeniesienie nie by�o wcale takie ekscytuj�ce. Carancino najpierw zobaczy� w prawym g�rnym rogu swojego pola widzenia jakie� migaj�ce, bia�e pier�cienie, tak jak w kinie, kiedy ko�czy si� szpula, a potem znalaz� si� pod pokrytym chmurami nocnym niebem na trawiastej r�wninie, rozci�gaj�cej si� w pobli�u jakiej� p�yn�cej wartko wody. W odleg�o�ci jakich� pi��dziesi�ciu jard�w sta�y namioty; nad wej�ciem do najwi�kszego wisia�a latarnia, a w jej ��tym, migotliwym �wietle sta�o p�kolem p� tuzina umundurowanych m�czyzn. � � - S�uchaj! - szepn�a Eldres., � � Z ty�u dobiega�y g�osy ludzi oraz parskania koni i mu��w: odg�osy du�ego obozowiska, szykuj�cego si� do wieczornego posi�ku. Gdzie� niedaleko pluska� oboj�tnie strumie� Rosebud. Jaki� brudny, siwy m�czyzna o potarganej brodzie dotkn�� ramienia Carancino. � � - Bierz - powiedzia�. - Co mam wzi��? � � - Dwie koszule, z tego jedna czysta. Jutro ju� nie b�d� ich potrzebowa�. Mog� te� ci da� troch� tytoniu. � � - Dzi�kuj�, ale nie pal� - powiedzia� Carancino, odsuwaj�c si� o krok od starego cz�owieka. � � - Ja te� nie b�d�. Od jutra. � � �o�nierz odszed� w ciemno��. Carancino popatrzy� za nim i zadr�a�. � � - S�uchaj - szepn�a ponownie Eldres. � � Oficerowie stoj�cy przed du�ym namiotem zacz�li �piewa� genera�owi Custerowi: � � - Chwa�a b�d� Bogu, co nam b�ogos�awi! Chwa�a Synowi, Ojcu i Duchowi! Wielbi� Go ludzie g�osami swoimi, a takie wszystkie stworzenia na Ziemi! - �piewali ci, na kt�rych zapad� ju� wyrok �mierci. � � Kiedy zamilkli, Custer poruszy� si� niespokojnie na swoim p��ciennym fotelu i skin�� na nich. Rozpocz�li nast�pn� pie��, "Annie Laurie". Eldres, Jimmy i Carancino s�uchali, ukryci w cieniu, a� wreszcie oficerowie sko�czyli, zasalutowali i rozeszli si� do swoich kwater. Custer wsta�, wyci�gaj�c r�ce ku niebu, a jego ordynans wni�s� do namiotu fotel, opu�ci� zas�ony, zasalutowa� i tak�e odszed�. W chwil� potem genera� znik� we wn�trzu namiotu. � � - Teraz mo�esz wej�� i porozmawia� sobie z tym draniem powiedzia�a Eldres. � � Carancino poczu�, �e zrobi�o mu si� nagle bardzo zimno. Nie chcia� rozmawia� z Custerem. Nie mia� mu nic do powiedzenia. Nie zd��y� przyzwyczai� si� do my�li, �e to wszystko jest naprawd� mo�liwe. Nie mia� odwagi. � � - Chyba wystarczy mi to, co widzia�em - powiedzia� dr��cym g�osem. � � Eldres wyd�a pogardliwie wargi. � � - Jutro by� z ciebie taki jajarz, a dzisiaj psujesz nam ca�� zabaw�. Otrz��nij si�, John, albo ci� tutaj zostawimy i tw�j szkielet stanie si� frapuj�c� zagadk� dla waszych historyk�w. � � Carancino spojrza� na ni� szeroko otwartymi oczami. � � - Nawet nie �artuj na ten temat - powiedzia�. Wcale nie by� pewien, czy to by� naprawd� �art, ale wola� tak w�a�nie zinterpretowa� jej s�owa. - Dajcie mi minutk�. W�lizgn� si� do namiotu i mo�e Custer we�mie mnie za jednego ze swoich adiutant�w, czy kogo� takiego. Chcia�bym si� dowiedzie�, jakie ma plany. By�o strasznie du�o dyskusji o tym, dlaczego zrobi� akurat to, co zrobi�. � � Eldres poklepa�a go po plecach. � � - O to w�a�nie chodzi, John; musisz przesta� by� taki nie�mia�y i niezdecydowany. Nikt ci nie powiedzia�, �e kiedy przebywasz w innym czasie nie grozi ci �adne niebezpiecze�stwo? Kto mo�e ci� z�apa�? Mo�esz robi� wszystko, na co tylko masz ochot�. Je�eli kiedykolwiek mia�e� jakie� okropne, ukryte pragnienia, masz teraz szans� je zrealizowa�. Ten str�j oznacza w o 1 n o � � , John! � � - To niebezpieczne - zauwa�y� cicho. � � - Oczywi�cie - u�miechn�a si� Eldres - ale niebezpieczne dla innych, nie dla nas. Obiecuj� ci, �e pod koniec tego wieczoru nie b�dziesz ju� si� niczego ba�. A teraz id� i pogadaj z George'em. � � Carancino wszed� do namiotu Custera. Genera� sta� odwr�cony twarz� do ma�ego, rozk�adanego stoliczka, trzymaj�c w d�oni oprawn� w ozdobne, srebrne ramki fotografi�. Mia� na sobie d�ug� kurtk� z ko�lej sk�ry, ale zd��y� ju� zdj�� wykonane z tego samego materia�u spodnie i buty. W namiocie by�o bardzo cicho. Carancino poczu� ostry zapach cynamonu stanowi�cego sk�adnik pomady, kt�r� nasmarowane by�y kr�cone, jasne w�osy Custera. Genera� nuci� pod nosem "Garry Owem", hymn Si�dmej Brygady Kawalerii. Carancino chrz�kn�� delikatnie. � � - Przepraszam, generale... � � Custer odwr�ci� si� powoli i spojrza� na niego z zaci�ni�tymi w w�sk� kresk� ustami. Odstawi� fotografi� na stolik. � � - Moja najdro�sza �ona, Libbie - powiedzia� ze smutkiem w g�osie. - Obawiam si�, �e ju� nigdy jej nie zobacz�. Carancino post�pi� krok naprz�d. � � - Nie mog� wyja�ni�, kim jestem, ani sk�d przybywam, ale... , Custer przerwa� mu, unosz�c ze znu�e�iem r�k�. � � - Jest pan z przysz�o�ci. Przez ostatnie dwana�cie godzin, kiedy tylko mam chwil� czasu dla siebie, od razu kto� z was wsadza g�ow� do namiotu. Czy dacie mi. wreszcie odpocz��? Kiedy przestaniecie mnie nachodzi�? � � - Byli ju� inni? � � - Tak, tak. Z przysz�o�ci, jak pan. - Custer splun�� w k�t namiotu. � � - Ubrani tak samo, jak ja? - Co� w tym rodzaju. � � By�o zdumiewaj�ce, jak �atwo dziewi�tnastowieczny �o�nierz zaakceptowa� ide� podr�y w czasie. Bez w�tpienia przysz�o mu to �atwiej, ni� Carancino. � � - W takim razie z pewno�ci� ju� kto� panu powiedzia�, �e... - ...wszyscy moi ludzie zostan� jutro zmasakrowani. �e Siedz�cy Byk, Szalony Ko� i Gall czekaj� na drugim brzegu Little Big Horn i �e si�y Indian s� wielokrotnie liczniejsze ni� wynika�o to z ustale� moich zwiadowc�w. Tak, s�ysza�em ju� o tym. � � - Wygl�da na to, �e przyj�� pan te wiadomo�ci ze spokojem - zauwa�y� cokolwiek zdziwiony Carancino. � � Custer u�miechn�� si� ch�odno. � � - Ko�czy�em West Point, a nast�pnie uzupe�nia�em swoj� wiedz� nad Bull Run pod Gettysburgiem. Nauczy�em si� tam I jednego, m�ody cz�owieku: Je�eli stajesz wobec niepodwa�alnych fakt�w, nie tra� czasu na sprawdzanie ich wiarygodno�ci. � � - I mimo to wejdzie pan jutro w t� dolin�? � � Genera� wybuchn�� dono�nym, twardym �miechem. � � - Ciekawe, co wed�ug was, ludzi z przysz�o�ci, mamy zamiast m�zg�w? Nie jestem szale�cem, synu, w ka�dym razie nie wed�ug oceny armii. To prawda, mia�em zamiar zaatakowa� t� wiosk�, bo my�la�em, �e to ma�y ob�z Siuks�w Oglala, g��wnie kobiety i dzieci, czekaj�ce na powr�t m�czyzn z polowania: S�dzi�em, �e nie b�d� mia� �adnych k�opot�w z jej zaj�ciem. Teraz jednak, kiedy dysponuj� nowymi informacjami, dokona�em pewnych zmian w moich planach; podporz�dkuj� si� rozkazom i zaczekam, a� do��cz� do mnie posi�ki Gibbona i Crooka. � � A wi�c bitwa, do kt�rej dojdzie b�dzie mia�a zupe�nie inny przebieg, za� Custer mo�e w jej wyniku zosta� opromienionym s�aw� bohaterem, bowiem dzi�ki interwencji z przysz�o�ci zrezygnowa� z szale�czego, fatalnego w skutkach ataku. � � - Czy jest pan zadowolony, m�ody cz�owieku? - zapyta� Custer. - Jest ju� dosy� p�no, a ja ca�y dzie� sp�dzi�em w siodle. � � - Oczywi�cie, sir. Przepraszam. - Carancino zacz�� wycofa� si� z namiotu. - Jeszcze tylko jedno, je�li mo�na... � � Na twarzy Custera pojawi� si� grymas zniecierpliwienia. � � - Tak? � � - W moich czasach by�a popularna teoria, �e zaatakowa� pan Indian przed przybyciem Gibbona i Crooka, poniewa� mia� pan nadziej�, �e dzi�ki spektakularnemu zwyci�stwu otrzyma pan nominacj� na urz�d prezydenta z ramienia Partii Demokratycznej. Czy to prawda? Czy by� pan got�w z�o�y� swoich ludzi na o�tarzu pa�skich ambicji politycznych? � � - Powiem panu to samo, co innym - odpar� Custer przymykaj�c jedno oko i kiwaj�c g�ow�. - Prawdziwy pow�d jest taki, �e jutro mamy 25 czerwca, a czwartego lipca w Filadelfii odb�d� si� obchody stulecia naszego kraju. Po prostu ja i kilku moich oficer�w chcieli�my zd��y� na ich rozpocz�cie. � � Carancino patrzy� na niego w milczeniu, nie wiedz�c, czy ma w to uwierzy�, czy nie. Czy to mo�liwe, �eby ca�a Si�dma Kawaleryjska zosta�a wyci�ta w pie� z tak b�ahego powodu? Nim jednak zdo�a� cokolwiek powiedzie�,. zosta� odepchni�ty na bok przez Eldres, kt�ra chwyci�a oprawione w srebro zdj�cie �ony Custera i cisn�a nim o ziemi�. Szk�o p�k�o z g�o�nym trzaskiem. � � - Ty sukinsynu! - wrzasn�a Eldres. - Ty cholerny, psychopatyczny sukinsynu! � � Custer rzuci� si� na kolana i zacz�� zbiera� rozsypane szcz�tki. Po chwili podni�s� g�ow�, spojrza� na Eldres i podni�s� si� z tak potwornym grymasem gniewu na twarzy, i� wygl�da�o na to, �e m�g�by zabi� j� na miejscu. � � - Burkman! - rykn��. - Burkman, natychmiast do mnie! � � - Musimy st�d ucieka� - powiedzia� Carancino, chwytaj�c Eldres za rami�. � � - Dlaczego? Ja si� nie boj� - odpar�a, uwalniaj�c r�k� z u�cisku. - Generale Custer, je�li chce pan pope�ni� samob�jstwo, prosz� bardzo, ale nie mo�e pan zmusza� do tego dwustu m�odych ludzi. I tak nie zostanie pan uznany za m�czennika. Jest pan przedstawicielem najgorszego gatunku ograniczonych umys�owo poszukiwaczy s�awy, kt�rych nie interesuje, ilu ludzi musi zgin��, �eby oni uzyskali to, czego chc�. Przez jaki� czas by� pan uwa�any za bohatera, potem za szale�ca lub g�upca, lecz w czasach, z kt�rych pochodz� jest pan najzwyklejszym przest�pc�! � � Do, namiotu wpad� ordynans i stan�� jak wryty, wytrzeszczaj�c oczy na tr�jk� przybysz�w. � � - Sk�d... � � - Wyprowad� ich st�d, Burkman - powiedzia� Custer napi�tym, doskonale opanowanym g�osem. - We� oddzia� strzelc�w, je�li uznasz to za stosowne; odprowad� ich za ob�z i zatroszcz si�, �eby nie mogli wr�ci�. Niech sami radz� sobie z Siuksami. � � - Tak jest, sir! - Burkman wypr�y� si� i spojrza� kolejno na Carancino, Eldres i Jimmy'ego, kt�ry przez ca�y czas nie poszy� si� ani nie odezwa� nawet jednym s�owem. � � - Rzeczywi�cie, p�jdziemy st�d! - odpar�a Eldres, wci�� jeszcze wrz�c gniewem.. Jedn� r�k� chwyci�a mocno d�o� Carancino, a drug� wyci�gn�a do Jimmy'ego. Wyst�pi�y te same zaburzenia pola widzenia, a w chwil� potem Carancino zobaczy�, �e nie znajduje si� ju� w namiocie genera�a i �e noc ust�pi�a miejsca dniu. Stali we tr�jk� na brukowanej ulicy. Z pobliskiego drzewa rozleg� si� �wiergot ptak�w, a niebo mia�o kolor jasnego b��kitu. � � - Witamy w Wiedniu - powiedzia�a Eldres. � � Carancino rozejrza� si� po ulicy, ale nikogo nie dostrzeg�. Mia� troch� k�opot�w z przyzwyczajeniem si� do nag�ych znikni�� i pojawie� w r�nych miejscach i czasach. Wci�� jeszcze by�o to dla niego zbyt niezwyk�e. � � - Gdzie jeste�my? - zapyta�. � � - W Wiedniu. � � - To wiem, ju� mi powiedzia�a�. Chodzi mi o to; w kt�rym roku. � � - W tysi�c osiemset dwudziestym. Stoimy przed domem Schuberta. � � Carancino uni�s� w g�r� brwi. � � - Niez�y przeskok, w por�wnaniu do Custera. S�uchajcie, ja nie m�wi� po austriacku. Macie jakiego� uniwersalnego t�umacza, czy co� w tym rodzaju? � � - Nie - odpar�a Eldres - ale ja troch� znam niemiecki. Z przyjemno�ci� przeka�� Herr Schubertowi wszystko, co tylko zechcesz. Mo�emy ju�? - wskaza�a na dom, a Carancino skin�� g�ow�. Zapukali do drzwi, kt�re otworzy�a im m�oda kobieta. Eldres porozmawia�a � ni� przez. chwil� najwyra�niej osi�gaj�c zamierzony skutek, bowiem zaprowadzono ich do gabinetu Schuberta. � � - Wci�� jeszcze nawet nie mog� my�le� o tym, jak zaatakowa�a� Custera - powiedzia� Carancino, nachylaj�c si� do Eldres. � � - Czeka�am, kiedy ty to zrobisz. Przecie� to tobie zale�a�o na tym, �eby si� z nim zobaczy�. Nie przypuszcza�am; �e b�d� zdana na w�asne si�y. Obawiam si�, John, �e pojemnik, w kt�rym przechowujesz swoj� moraln� odwag� jest prawie pusty. � � - Przecie� to by� George Armstrong Custer! Co mia�em zrobi�, zacz�� si� z nim boksowa�? � � Eldres machn�a ze zniecierpliwieniem r�k�. � � - Za bardzo przejmujesz si� tymi wa�niakami z przesz�o�ci. Wi�kszo�� z nich to kompletne zera, John. Custer mia� szcz�cie przez jaki� czas, to wszystko. Nigdy nie przyczyni� si� w jaki� istotny spos�b do rozwoju cywilizacji. Taki Schubert, na przyk�ad, mia� talent. To zupe�nie inny rodzaj cz�owieka, ale mimo to nie chc�, �eby� si� przed nim p�aszczy� i powtarza� mu bez ko�ca, jak bardzo ci si� podoba jego muzyka. Je�li to zrobisz, to przysi�gam, �e ju� nigdy ci� nie zabior�. � � - Postaram si� - odpar� Carancino. - A teraz powiedz mi, jak to w�a�ciwie jest; zdradzili�my przecie� Custerowi, co wydarzy si� nad Little Big Horn. Czy nie zmienili�my w ten spos�b biegu historii? � � Eldres rozejrza�a si�, czy przypadkiem nie zbli�a si� Franz Schubert, ale opr�cz tr�jki podr�nik�w w gabinecie nie by�o nikogo: � � - Nie mam czasu, �eby wprowadza� ci� w podstawy teorii podr�y w czasie - powiedzia�a - ale chyba wiesz, w jaki spos�b w przestrzeni pojawia si� subatomowa cz�steczka, dzi�ki mechanicznemu przepychowi energii kwantowej? Dzi�ki r�wniom Heisenberga mo�e na chwil� "po�yczy�" troch� �ycia, �eby zaraz potem znikn��. W naszej epoce nauczyli�my si� w ten sam spos�b manipulowa� jednostkami czasu. To tak samo, jak z nawlekaniem koralik�w na nitk�; po prostu przesuwamy niekt�re z nich z przesz�o�ci w tera�niejszo��, �eby po kr�tkim czasie je odda�. Rozumiesz? � � - Nie. � � Eldres wzruszy�a ramionami. � � - Ostrzega�am ci�, �e nie spos�b tego odr�ni� od kuglarstwa. � � - Wi�c je�li zmienia si� przesz�o��... � � - ... zmienia si� tylko jeden czy drugi koralik, ale ca�a reszta pozostaje nienaruszona. W przysz�o�ci zawsze b�dziesz czyta� o Ostatnim Posterunku Custera, nawet gdyby� dostarczy� mu kilku g�owic nuklearnych. � � - Guten Morgen - przywita� ich Franz Schubert. Wszed� do gabinetu, zlizuj�c z palc�w resztki �niadania i poprosi�, �eby usiedli. � � Eldres u�miechn�a si� i rozejrza�a po pokoju. Kompozytor nie op�ywa� w bogactwa i jego dom nie by� specjalnie luksusowy, ale na pewno wygodny i przyjemny. Przedstawi�a si�, a Schubert odpowiedzia� jej uk�onem. Nast�pnie wskaza�a na Jimmy'ego, kt�ry skin�� g�ow� i na Carancino, kt�ry uni�s� si� z krzes�a z wyci�gni�t� r�k�, ale pod wp�ywem jej spojrzenia usiad� natychmiast z powrotem. Powiedzia�a co�, na co Schubert potrz�sn�� skromnie g�ow�, ale ona nalega�a. Wreszcie kompozytor wzruszy� ramionami, wsta� i podszed� do stoj�cego po drugiej stronie pokoju. fortepianu. Pogrzeba� w le��cej na nim stercie papier�w i wydoby� jaki� manuskrypt; Carancino zorientowa� si�, �e spotka go przywilej wys�uchania na �ywo jednego z najwspanialszych muzyk�w wszechczas�w. Kiedy Schubert zacz�� �piewa�, Carancino b�yskawicznie doszed� do wniosku, �e wielki Austriak powinien jednak ograniczy� si� wy��cznie do komponowania; jego g�os, delikatnie m�wi�c, pozostawia� sporo do �yczenia zar�wno pod wzgl�dem skali, jak i brzmienia. � � Schubert sko�czy� pie�� i zwr�ci� si� do swoich go�ci. Carancino zacz�� bi� brawo, ale ponownie zosta� przywo�any do porz�dku ostrym spojrzeniem Eldres. Kobieta z przysz�o�ci wsta�a i zbli�y�a si� do fortepianu. Wyszepta�a co� Schubertowi do ucha, lecz nie zada�a sobie trudu, �eby przet�umaczy� to Jimmy'emu i Carancino. Schubert, z wyrazem zaskoczenia na twarzy, ~�cz�� gra� kolejn� melodi�. Tym razem �piewa�a Eldres. Radzi�a sobie ca�kiem nie�le, nadaj�c pie�ni t�skne, �a�osne brzmienie, odpowiadaj�ce chyba intencjom kompozytora. Kiedy sko�czy�a, Jimmy ziewn�� rozdzieraj�co, za� Carancino o ma�o znowu nie zacz�� klaska�. Schubert zapyta� o co� ze zdziwieniem w g�osie. � � - Jest troch� zaskoczony - wyja�ni�a Eldres - poniewa� skomponowa� t� pie�� wczoraj wieczorem. Chcia�by wiedzie�, sk�d j� znam. � � Po�o�y�a d�o� na ramieniu s�ynnego kompozytora, zerkn�a na Carancino, jakby chc�c si� upewni�, �e na pewno patrzy, po czym uderzy�a Schuberta na odlew drug� d�oni�. Carancino wyda� zdumiony okrzyk, a ona bi�a dalej miarowymi uderzeniami, na przemian wewn�trzn� i zewn�trzn� stron� d�oni. Schubert protestowa�, usi�uj�c si� cofn��, ale Eldres tylko si� roze�mia�a i wbi�a dwa wyprostowane palce prawej d�oni w jego �o��dek, tu� poni�ej mostka; kompozytor zwin�� si� w p�, usi�uj�c na pr�no z�apa� oddech. � � - Ty cholerny, zasyfia�y sukinsynu! - warkn�a Eldrt3 s, z ca�ej si�y uderzaj�c go kolanem w twarz, w wyniku czego run�� na pod�og�. � � - Eldres! - rykn�� Carancino. Jimmy chwyci� go za rami�, uniemo�liwiaj�c po�pieszenie na pomoc Schubertowi. � � - Ch�opta� uwa�a si� za nie wiadomo kogo - wysapa�a. Pomog�a mu si� podnie��, po czym natychmiast uderzy�a go kantem d�oni w kark. Rozleg� si� obrzydliwy trzask �amanych ko�ci i Schubert osun�� si� na dywan. Eldres kop��a go najpierw w �o��dek, a potem w g�ow�. � � - Tak zawsze z nimi jest, skurczysynami! � � - Co ty robisz, do diab�a? - domaga� si� wyja�nie� Carancino, zwisaj�c bezradnie w nied�wiedzim u�cisku ramion Jimmy'ego. � � - A jak my�lisz? - zapyta�a, u�miechaj�c si� drapie�nie. Robi� z tej nie�miertelnej s�awy krwaw� kaszank� i powiem ci, �e bardzo to mi si� podoba. - Kopn�a jeszcze raz, Schubert zwin�� si� w k��bek, ale wci�� jeszcze zachowa� wra�liwo�� na ciosy. � � - Dosy� tego! - za��da� zdegustowany Carancino. - Czy tym w�a�nie zajmujecie si� w przesz�o�ci? Podniecacie si�, upokarzaj�c s�ynnych ludzi? � � - Co� w tym rodzaju - zgodzi�a si� Eldres. - Uwielbiam te� niszczy� bezcenne zabytki. Masz co� przeciwko temu? � � - Chc� ju� wraca� do domu. � � Eldres pokr�ci�a g�ow�. � � - Jeszcze nie. - Skin�a na Jimmy'ego. - Chyba ju� to zrobimy - powiedzia�a. � � - Co zrobicie? - zapyta� Carancino. � � Jimmy uwolni� go z u�cisku, pozwalaj�c odej�� o kilka krok�w, po czym wyci�gn�� z kieszeni ma�y, niklowany, automatyczny pistolet. � � - To pobicie nie ma �adnego znaczenia - powiedzia�a Eldres - bo nigdy si� nie zdarzy�o. Nigdzie nie znajdziesz o tym �adnej wzmianki. Widzisz, kiedy zdejmujesz z nitki jeden koralik czasu, w pewnym sensie tworzysz nowy, kieszonkowy wszech�wiat, w kt�rym mo�esz by� Bogiem. Mo�esz zabija�, okalecza�, pali� ca�e miasta, robi� wszystko, cokolwiek tylko przyjdzie ci do g�owy, ale twoja moc jest ograniczona tylko do tego jednego koralika. W czym wi�c problem? Jakie ma to znaczenie, nawet z moralnego punktu widzenia? Przecie� ten tutaj, to nie jest prawdziwy Franz Schubert. - Kopn�a go ponownie w brzuch. Z ust m�czyzny wyp�yn�a stru�ka krwi. Ludzie w poszczeg�lnych koralikach s� jak marionetki albo androidy: tak naprawd� to w og�le si� nie licz�. � � - W og�le si� nie licz�... - powt�rzy� g�ucho Carancino, przypatruj�c si� agonii Schuberta. Dla niego wygl�da�o to jak najbardziej prawdziwie. � � - Schubert z s�siedniego koralika nie b�dzie wiedzia� o niczym, co tutaj robili�my. Nic si� nigdy nie sta�o, nie ma znaczenia, nie z�amali�my �adnych praw, nikogo nie skrzywdzili�my. Moje sumienie nie ma sobie nic do zarzucenia, rozumiesz? � � - Jasne - powiedzia� Carancino. Wiedzia�, �e Eldres jest szalona. Nie mia� najmniejszego zamiaru si� jej sprzeciwia�. �a�owa� tylko, �e w og�le j� spotka�. � � - Jimmy - rzuci�a odniechcenia. Jej towarzysz przysun�� si� do Carancino, unosz�c z�owieszczym ruchem pistolet. � � - Co to ma znaczy�? - zapyta� Carancino. � � - Paradoks Dziadka - odpar�a Elres. - Z Custerem i Schubertem to by�a tylko zabawa, teraz chodzi o ciebie. Za pi�� lat po�lubisz m�od� kobiet� imieniem Eleanore. Tw�j syn, John junior, we�mie za �on� dziewczyn� o imieniu Catherine. Ich dzieckiem, a twoim wnukiem, b�dzie Jimmy. Jeste� jego dziadkiem. To szczera prawda, John: Jimmy chcia� zobaczy�, co si� stanie, je�li zabije swojego dziadka. Dalej, Jimmy, strzelaj. � � Carancino poczu�, �e zalewa go fala lodowatego strachu. � � - Poczekaj! To mo�e nie mie� �adnego wp�ywu na Jimmy'ego, poniewa�... � � - Poniewa� dla niego jeste� tylko koralikiem - doko�czy�a Eldres. - Zgadza si�. � � - Ale ja nie jestem koralikiem dla s i e b i e! - zaprotestowa� Carancino. Zatoczy� r�k� ko�o, pokazuj�c gabinet Schuberta. - Mo�e to jest przesz�o��, ale je�li chodzi o mnie, to jest moja tera�niejszo��. Je�eli mnie zabijecie... � � - To b�dziesz martwy. Zgadza si�. Ale w przysz�o�ci, w kolejnych koralikach b�dziesz dalej �y�, jakby nic si� nie sta�o. Wi�c w rzeczywisto�ci to si� nie stanie, nie zginiesz z r�ki Jimmy'ego. To tylko taka towarzyska zabawa. � � - Ale sprowadza si� do tego, �e jednak b�d� martwy. Kto wr�ci z wami do dwudziestego wieku? Sk�d we�miesz nast�pnego Johnny'ego Carancino, �eby �y� dalej zamiast mnie? Je�li mnie zabijecie, zgin�! � � - Jest was jeszcze ca�a masa - odpowiedzia�a �e zniecierpliwieniem Eldres. - Za�atw go, Jimmy, �eby wreszcie przesta� gada�. � � Jimmy uni�s� pistolet i wystrzeli� trzy razy. Martwy Carancino run�� na pod�og�. Jimmy spojrza� z u�miechem na Eldres; rzeczywi�cie, nie wp�yn�o to na jego istnienie. � � - We� mnie za r�k� i wracajmy do domu - powiedziata EIdre s. - Dowiesz si�, czyim dziadkiem ty jeste�. Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik ��� powr�t