7849

Szczegóły
Tytuł 7849
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7849 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7849 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7849 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIERGIEJ �UKIANIENKO ZIMNE B�YSKOTKI GWIAZD Przek�ad Ewa Sk�rska PROLOG Ocean nie pami�ta� krzywd. Tak jak niebo wierzy� w wol- no��; tak jak niebo nie znosi� granic. Sta�em na mokrym piasku, fale liza�y moje stopy i �atwo by�o uwierzy�, �e ta obca gwiaz- da na niebie to S�o�ce, a s�ona woda - pradawna kolebka ludzko�ci. Ale linia brzegu by�a zbyt r�wna. Prosta jak horyzont i tak samo fa�szywa. Gdybym poszed� wzd�u� brzegu, nic by si� nie zmieni�o - z prawej strony b�d� si� ci�gn�� niskie, jakby specjalnie przyci�te zagajniki, z lewej b�dzie sycza� przyb�j. Tylko piasek pod nogami zmieni kolor: z ��tego stanie si� bia�y, z bia�ego r�owy, potem przejdzie w czarny i z powrotem. Pas pla�y niedostrzegalnie wygnie si� w prawo i kiedy�, niepr�dko, wr�c� do punktu, w kt�rym fale tak samo b�d� pie�ci� brzeg... Jeden cz�owiek to a� za wiele, �eby zmieni� �wiat. Zrobi�em krok i woda z sykiem wype�ni�a do�ki moich �lad�w. �wiat jest zbyt ma�y, �eby zostawi� go w spokoju. Nie ma beztroski dla �yj�cych. Tylko ocean i niebo znaj� spok�j. Unios�em praw� r�k� i spojrza�em na ni�. Palce zacz�y si� wy- d�u�a�. Kszta�towa�em je spojrzeniem, zmieniaj�c ludzkie cia�o w ostre, zagi�te szpony. Zreszt�... czy jeszcze mam prawo, by nazy- wa� si� cz�owiekiem? CZʌ� PIERWSZA LICZNIK Rozdzia� 1 Nie wzi��by� listu? - spyta�a Elza. - Chyba utkniemy tu na dwa tygodnie. M�j m�� b�dzie si� denerwowa�. -Na jego miejscu nie przestawa�bym si� denerwowa� - wysili- �em si� na dowcip. Elza u�miechn�a si� i poda�a mi przez st� kopert�. Jej towa- rzysze siedzieli pi�� metr�w dalej, pili ciemne piwo i szczerzyli si�, zerkaj�c na nas. Nic dziwnego. Przy Elzie wygl�da�em jak kurczak. �adne Niemki to moim zdaniem rzadko��. A Elza Schr�der nie do��, �e by�a �adna, to w galowym mundurze Lufthansy wygl�da�a jak ucywilizowana walkiria. Wszystkie te �wiecide�ka na bluzie, d�ugi rz�d srebrzystych gwiazdek na piersi nad lew� kieszeni�, nie wiado- mo jak trzymaj�cy si� na jasnych w�osach beret, pot�ny pistolet w zaplombowanej kaburze... - Tote� on nie przestaje - odpar�a Elza. Z jej poczuciem humoru by�o znacznie gorzej ni� ze znajomo�ci� rosyjskiego. - To jak, we- �miesz? - Oczywi�cie. - Si�gn��em po kopert�, spr�bowa�em wsun�� do kieszeni. Koperta stawia�a op�r. Elza westchn�a, przechyli�a si� nad stolikiem, rozpi�a mi bluz� i wsun�a list do wewn�trznej kie- szeni, gdzie ju� le�a�y karta lotu i talony paliwowe. Dlaczego ona zna mundur Transaero lepiej ni� ja sam? - Dzi�kuj�, Peter - powiedzia�a niskim, �agodnym g�osem. Po- przez germanizacj� mojego imienia chcia�a pewnie wyrazi� sympa- ti�. - Mi�y z ciebie ch�opiec. A� mnie zatka�o z urazy. Elza spyta�a: - Mo�e wst�pisz do nas do Frankfurtu i sam oddasz list? By�e� we Frankfurcie? M�� si� ucieszy. Zawsze to samo - daj palec, a we�mie ca�� r�k�... - Mamy bardzo napi�ty grafik, w domu b�d� tylko trzy dni - burkn��em. -No to nast�pnym razem - zgodzi�a si� szybko Elza. -Na razie, Peter... Wsta�a, a ja poniewczasie spyta�em: - Dok�d lecicie? - D�amaja - westchn�a Elza. - Trafi� si� fracht. - Ptaszki? - Papu�ki i wr�belki. - Drugi pilot Lufthansy skrzywi� si�. Do- skonale j� rozumia�em. Przewo�enie tysi�ca �wierkaj�cych, brudz�- cych, oszala�ych od ciasnoty i nienaturalnego �rodowiska ptak�w to ma�o przyjemne zaj�cie. Elza wr�ci�a do swoich przyjaci�, a ja zosta�em sam na sam z niedopitym piwem. Jeszcze wczoraj nie poprzesta�bym na jednym, ale dzi� wylot, wi�c nawet ten kufel by� nielegalny. Popatrzy�em spode �ba na sal�. Ludzi by�o sporo, a wszyscy zbi- ci w ciasne grupki. Najwi�ksza i najg�o�niejsza to Amerykanie z Del- ty i United Airlines. Nieco mniejsza - Japo�czycy z JAL i Anglicy z British Airways. Dostrzeg�em nawet Australijczyk�w z Quantasa i Hiszpan�w z Iberii. Z naszych nikogo. W tym sektorze, trzeba przy- zna�, oddawali�my pole innym. Westchn��em, wstaj�c. Podszed�em do baru i si�gn��em po telefon; pot�ny barman, u�miechaj�c si� rado�nie, podsun�� mi aparat i wykrzykn��: - O! Young Russian pilot! Zapami�ta� mnie z wczorajszego dnia. Barmani zawsze lubi� Rosjan. Dajemy im nie�le zarobi�... nawet w pojedynk�. - Pilot, pilot - powiedzia�em z roztargnieniem. Podnios�em s�u- chawk�, wybra�em numer dyspozytorni. Odpowiedzieli nie od razu. - Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie, Transaero. Pojawi�o si� okno? Szczerze m�wi�c, mia�em nadziej�, �e dzi� uda mi si� nie wyle- cie�. M�g�bym tu jeszcze posiedzie�, napi� si� dobrego piwa, wy- spa� w przytulnym pokoju hotelowym. Bywali�my tu rzadko, poko- je rezerwowano na chybcika i dlatego dosta�em ca�kiem niez�y apartament. - Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie... - Na drugim ko�cu przewodu dziewczyna dyspozytor stuka�a w klawiatur� komputera. - Tak, jest okno. O siedemnastej zero sze��. Potwierdza pan wylot? Spojrza�em na zegarek. Nie by�o jeszcze trzeciej. -Tak. - Kontrola medyczna w gabinecie numer dwana�cie, nast�pnie Centrum Kontroli - powiedzia�a uprzejmie dziewczyna. Od�o�y�em s�uchawk� i pos�pnie popatrzy�em na barmana. - Fru? - zapyta� rado�nie. W�a�nie, fru... Skin��em mu g�ow� i podszed�em do drzwi, przez kt�re wwali� si� t�um Chi�czyk�w albo Filipi�czyk�w; musia�em rozp�aszczy� si� na �cianie. Korzystaj�c z chwili, pomacha�em Niemcom r�k�, ale nie zauwa�yli. Weso�o b�dzie dzi� w Starym Kaczorze Donaldzie... Po p�mroku baru - tonowane szyby i szczelne zas�ony - na zewn�trz o�lepia� blask. Zamkn��em oczy, wyj��em ciemne okulary, za�o�y�em i dopiero wtedy si� rozejrza�em. Syriusz A i Syriusz B roz�arzy�y niebo do bia�o�ci. Nad g�ow� nie by�o nic pr�cz �wiat�a. I oczywi�cie �adnych chmur. Ziemski sektor zajmowa� obrze�a kosmoportu. Znaczn� cz��, ale jednak obrze�a. Trzy kilometry od osiedla ci�gn�y si� pasy startowe - fioletowe p�yty, kt�re nie by�y ani betonem, ani kamieniem, ani pla- stikiem. Wiele razy pr�bowano zrobi� analiz� tej substancji, ale niko- mu si� to nie uda�o. Cho�by rok temu, podczas l�dowania, przewr�ci� si� angielski wahad�owiec, pr�buj�cy przy okazji, w biegu, zeskroba� tytanowym skrobakiem odrobin� fioletowego �czego�". Na odleg�ym pasie te� w�a�nie l�dowa� wahad�owiec, s�dz�c po kolorach, amery- ka�ski. W tym sektorze handlem zajmowali si� g��wnie oni i Francu- zi. Transaero i Aeroflot latali w znacznie mniej go�cinnych rejonach. Pomi�dzy osiedlem a pasem startowym sta�y wahad�owce, czeka- j�ce w kolejce na wylot. Odszuka�em wzrokiem swojego �ptaszka" - ju� zacz�li go wsuwa� do wie�y startowej. Dwudziestometrowa rura, naje�ona iglicami anten, kula u podstawy - oto ca�e urz�dzenie po- trzebne do wylotu. Jak m�wi� w naszej kompanii, z Ziemi trzeba umie� wylecie�, u Obcych - wyl�dowa�... By�o oko�o p� setki wahad�owc�w. O�ywione miejsce ta Hik- si 43, �sma planeta Syriusza A. W tym systemie jedyna, na kt�rej bywaj� ludzie. Poszed�em do hotelu, wci�gaj�c g�ow� w ramiona, �eby nie spa- li�o mi za bardzo szyi. Wielu ludzi nie rozumie, dlaczego my, piloci, przy naszych zarobkach wolimy wypoczywa� nie dalej na po�udnie ni� w krajach nadba�tyckich. Cz�owiek, kt�ry raz opali si� pod Syriuszami, na zawsze zniena- widzi Hawaje... Hotel teoretycznie nale�a� do ONZ, podobnie jak centralne sta- nowisko ziemskiego sektora kosmoportu. W rzeczywisto�ci by� pod zarz�dem Hiltona. Stoj�cym przed wej�ciem �o�nierzom piechoty morskiej pomacha�em przepustk�- idiotyczna zasada, wprowadzo- na jeszcze w czasie budowy sektora, ale dzia�aj�ca do dzi�. Bardzo jestem ciekaw, kogo mieli zamiar �apa� ci krzepcy ch�opcy z M-16 za plecami? Ludzie mog� wchodzi� do hotelu bez ogranicze�; Ob- cych mo�na rozpozna� nie tylko po braku przepustki. Jeden z marines w og�le na mnie nie zareagowa�, drugi u�miech- n�� si� sympatycznie. Wczoraj gada�em z nim w barze. Marines od �wiat�a os�ania� lustrzany plastikowy daszek, za plecami ka�dego z nich kr�ci� si� wentylator. By�o im nie tyle gor�co, co nudno. Pa- trzenie na starty i l�dowania, u�miechanie si� do znajomych i zacze- pianie nielicznych dziewcz�t - oto ca�e zaj�cie... W �azience wzi��em zimny prysznic, nie �a�uj�c sobie limitowa- nej wody. Wieczorem ju� mi si� nie przyda. Nie wyciera�em si�, s�abo hucz�ca klimatyzacja i tak nie by�a w stanie os�abi� duchoty. Posta�em przed lustrem i przyjrza�em si� sobie. No tak, na twardego pilota wygl�dam tylko na Ziemi, i to wtedy, gdy id� ulicami jakiego� prowincjonalnego miasteczka... w Mo- skwie na kosmonaut�w nie zwraca si� ju� prawie �adnej uwagi. Mi�y ch�opiec, co? Przypomnia�em sobie Elz� i ze z�o�ci� wyskoczy�em do pokoju. �eby mi przynajmniej ros�y porz�dne w�sy! Dobrodusz- ny dwudziestopi�cioletni cielak ze s�omian� grzyw� i pulchnymi po- liczkami! Ka�dy pilot widzia� na wylot moj� biografi�: WWS*, kil- ka samodzielnych lot�w, przyspieszone kursy astronautyczne i stary wahad�owiec, na kt�ry szkoda sadza� do�wiadczonego cz�owieka. No i dobrze. W sumie r�nice mi�dzy pilotami i tak nie s� du�e. Ubra�em si� i wrzuci�em do walizki nieliczne xts.ct>j. Wyszed�em, zamkn��em drzwi i odda�em pokoj�wce na pi�trze klucze, czekaj�c, a� ona na terminalu za�atwi formalno�ci zwi�zane z moim wylotem. Dziewczyna wygl�da�a na zm�czon� i okropnie zaj�t�. Na ko- smoporcie brakowa�o ludzi. Ka�dy pracownik to przecie� dodatko- wy wydatek! Podatek od zu�ywanego powietrza, podatek od amor- t�um.). WWS (Wojetmo- Wozdusznyje Si�y), wojska lotnicze (wszystkie przyp. tyzacji gleby, podatek od zmiany masy planety - ma�o to rzeczy wy- my�lili Obcy? Nie licz�c pensji. Zamiast ora� w dyspozytor�w cen- trum kosmicznego i obs�ugi, lepiej by zwolnili darmozjad�w z pie- choty morskiej... - Szcz�liwego lotu - powiedzia�a dziewczyna z dziwnym ak- centem. - Jeszcze pan wr�ci? - Zapewne. - �ycz� dobrego wypoczynku - westchn�a. - Ja mam urlop... ojojoj... dopiero za p� roku! Pokr�ci�em wsp�czuj�co g�ow�. - Pan zna Borysa Kosuch� z Aeroflotu? - Nie - przyzna�em si�. Z g��wnymi konkurentami mieli�my niezbyt �cis�e kontakty, i to bynajmniej nie ze wzgl�du na polityk� kompanii. Po prostu nasze rejsy rzadko si� przecina�y. - Weso�y cz�owiek - powiedzia�a dziewczyna. - My�la�am, �e wszyscy rosyjscy piloci s� tacy... U�miechaj�c si� g�upio, poszed�em do wind. Co chcia�a przez to powiedzie�? My�la�by kto, �e ja jestem smutny! Mia�em jeszcze czas, wi�c wpad�em do baru na parterze, na fili- �ank� mocnej kawy gwiezdnej, z cynamonem i imbirem. Doskonale zag�usza zapach piwa. Tutaj piloci rzadko zagl�dali, jako� tak si� utar�o, �e naszym terytorium by� Donald, a bar przy hotelu okupo- wali pracownicy naziemni. Ale kaw� robili dobr�. Teraz lekarz. Korpusy administracyjne by�y nieopodal. Na kosmoportach in- nych planet wszystko by�o blisko siebie. A jednak zd��y�em si� nie- �le zgrza�, zanim dobieg�em betonow� �cie�k� do trzypi�trowych budynk�w. Wpad�em do najbli�szego. Budynki po��czono przej�cia- mi z lustrzanego szk�a, nie ma sensu m�czy� si� bardziej ni� to ko- nieczne. Ochroniarz ze wsp�czuciem kiwn�� g�ow�. - Gor�co? - zapyta�. - Gor�co - potwierdzi�em. Na tym nasza rozmowa si� sko�czy�a. Poszed�em korytarzami do szpitala. Dwunasty gabinet by� otwarty, zza drzwi dobiega�y g�osy i �miech. Od razu poczu�em ulg� - m�wiono po rosyjsku. Zastuka- �em w futryn� i zajrza�em. - A! - Lekarz, wysoki, mocny, w zielonym chirurgicznym kom- binezonie, wsta� zza sto�u. - Transaero? -Tak jest. - Wchod�, co tak stoisz? Obj�� mnie i przedstawi� si�: - Kostia! Po prostu Kostia! M�g� mie� trzydzie�ci lat, mo�e troch� wi�cej. Radosne usposo- bienie i rumie�ce nie pozwala�y na dok�adniejsze okre�lenie wieku. - Pietia - burkn��em. Dwie piel�gniarki siedz�ce na kanapce przy oknie poderwa�y si�. - Od miesi�ca nie widzia�em rodaka - cieszy� si� lekarz. - Kie- dy lecisz? - Za dwie godziny. - Jakie� k�opoty ze zdrowiem? - doktor daremnie pr�bowa� przyj�� oficjalny ton. - A, co ja gadam. Siadaj. - Wszystko w porz�dku. - Wyj��em kart� lotu i omal nie upusz- czaj�c listu Elzy, poda�em j� lekarzowi. - Sk�d pochodzisz? - Z Moskwy. - Ho, ho, daleko. A ja z Abakanu. No dobra, przyznaj si�. Ile dzi� wypi�e�? Chyba rzeczywi�cie musz� si� przyzna�... - P� kufla piwa. Lekarz pogrozi� mi palcem i wzi�� ze sto�u detektor alkoholu. - Je�li wi�cej ni� dwa kufle, nigdzie nie puszcz�! Oddychaj. Pos�usznie dmuchn��em. - Jeszcze raz - za��da� lekarz, patrz�c na skal�. Zacz��em zia� jak sprinter po biegu. - S�uchaj, a mo�e pi�e� kefir? - zainteresowa� si� lekarz. - Zuch ch�opak! Nasi jakby postanowili podtrzyma� og�lnie panuj�c� opi- ni� i zawsze pij� przed startem! - Wczoraj troch�... przesadzi�em - przyzna�em si�. -Ile? - Trzy kufle. Piel�gniarki i lekarz milczeli. Wreszcie lekarz wsun�� przyrz�d do kieszeni i w zadumie powiedzia�: - Tak, ciekawy przypadek... gdzie masz dokumenty? Przystawi� piecz�� na karcie, podpisa� si�, przesun�� nad paskiem magnetycznego indykatora pier�cieniem koduj�cym. - D�ugo latasz? - zapyta�. - Dwa lata. Jedna piel�gniarka niepewnie zachichota�a, druga u�miechn�a si� do mnie. Mi�a dziewczyna... - Zagl�daj do nas cz�ciej - zaprosi� lekarz. - Pisz� prac� o wp�y- wie warunk�w ekstremalnych na imperatywy zachowania. Potrzeb- ne mi najbardziej skrajne przypadki. - To zale�y od kompanii. Ale mnie si� tu niezbyt podoba - przy- zna�em si�. - Strasznie gor�co. I miejscowi... jacy� tacy pos�pni. - A z czego maj� si� cieszy�, skoro za tydzie� maj� sezon kolek- tywnej eutanazji? - prychn�� lekarz. - Liczniki dojrzewaj�, trzeba za- pewni� woln� przestrze�. W porz�dku... Pietia. Szcz�liwego lotu. - Dzi�kuj�. - Ruszy�em szybko do drzwi. - Masz przynajmniej jakie� pami�tki? - zapyta� lekarz. - Oczywi�cie. - Poklepa�em si� po kieszeni bluzy. Piel�gniarki znowu niepewnie si� za�mia�y. - Przyjed� koniecznie, Pietia- powiedzia� lekarz po chwili mil- czenia. - Jasne, Kostia. - Wyszed�em. Dobra, najwa�niejszy problem z g�owy. Dost�p otrzyma�em. Poszed�em do korpusu Centrum Kontroli. Tam by�o pe�no mari- nes, musia�em wyj�� przepustk� i nie�� j� w wyci�gni�tej r�ce. D�u- go szuka�em wolnego dyspozytora, w ko�cu jaki� ponury ch�opak wprowadzi� moje dane do komputera i podpisa� ostatnie punkty ze- zwolenia. M�j wahad�owiec ju� zatankowali i sprawdzili, wi�c od- da�em dyspozytorowi talony na dwie i p� tony paliwa i potwierdzi- �em brak pretensji. I teraz to ju� chyba naprawd� wszystko. Do startu zosta�o p�torej godziny. Mog�em poprosi� o trans- port, ale wola�em przej�� si� do wahad�owca na piechot�. Wiadomo, kiedy b�d� tu nast�pnym razem? Na Hiksi przylecia�em z �adunkiem prostym i niek�opotliwym. Obrazki. Takie ma�e, pi�tna�cie na dwadzie�cia, w ramkach, pod szk�em. Na ka�dym kawa�ek morza, na brzegu drzewa, na niebie ksi�- �yc, na wodzie srebrzysta ksi�ycowa po�wiata. Malarze uczciwie sta- rali si� zapewni� odbiorcy maksymaln� r�norodno�� i dlatego gdzie- niegdzie na morzu migota�y �agle, po niebie lecia�y ptaki albo ksi�yc zas�ania�y chmury. Niepotrzebny wysi�ek, wzrok istot z Hiksi jest znacznie lepszy od naszego. Wystarczy im tej indywidualno�ci, jak� nadaje obrazowi w�osek p�dzla czy odcisk palca na temperze. Z powrotem wioz�em r�wnie niek�opotliwy �adunek - p�ytki kortrizonu. Hiksoidom, zdaje si�, s�u��jako ozdoby. Za to na Ziemi z tych p�ytek robi si� doskona�e kamizelki pancerne, a tak�e pokry- wa si� nimi kad�uby nowych modeli wahad�owc�w. Hiksoidowie nie protestuj�, cho� mogliby skorzysta� z Prawa o Zastosowaniu Nie- zgodnym z Przeznaczeniem. Widocznie uwa�aj�, �e ludzie chc�, by ich statki by�y jeszcze �adniejsze. M�j �ptaszek" nale�y do najstarszych i jest obity ceramik�. To opracowana jeszcze p� wieku temu spirala - dwudziestotonowy wahad�owiec z niewielkim przedzia�em �adunkowym. Oczywi�cie go przerobiono, ale zewn�trznie prawie si� nie zmieni�. Z Ziemi ��ape�" - to przezwisko do spirali przylgn�o ju� na zawsze -jest wynoszony w przestrze� kosmiczn� stare�kim, cho� zmodernizo- wanym �Protonem". Niemi�e uczucie. Jak to m�wi�, od Obcych przyjemnie si� wylatuje, na Ziemi przyjemnie l�duje. W bramce na pas startowy okaza�em przepustk� po raz ostatni i wsu- n��em j� do kieszeni. Koniec. Pora do domu, do domu, do domu... Omijaj�c cielska wahad�owc�w, ruszy�em do wie�y startowej, spiral� ju� ko�czyli umieszcza� na pozycji startowej, ale personel jeszcze nie odszed�, wi�c ja przyspieszy�em kroku. Zawsze to cieka- wie popatrze� na Obcych. Brygada by�a mieszana. Dwaj gigantyczni, trzymetrowi Hikso- idowie - takie szare modliszki. Z wygl�du nieprzyjemne, a w rze- czywisto�ci podobno bardzo kruche stworzenia. Sam widzia�em, jak kiedy� Hiksoid potkn�� si�, upad� i z�ama� jedn� z �ap. Teraz Hikso- idowie stali w znacznej odleg�o�ci od wahad�owca, a przesuwa�y go dziwne istoty, przypominaj�ce pozbawione pancerzy ��wie, pokry- te fa�dami sk�ry. Od czasu do czasu z fa�d wysuwa�a si� d�uga cien- ka macka i p�ynnie przesuwa�a spiral� o jakie� dwa metry. Jeden z Hiksoid�w ruszy� w moj� stron�. Paszcza - trudno, nie mog� nazwa� tego ustami! - otworzy�a si� i Obcy powiedzia�: - Pilot? Skin��em g�ow�, walcz�c z pragnieniem okazania przepustki. Oni nie musz� sprawdza� mi dokument�w. Hiksoid cofn�� si�. Czekaj�c, a� ���wie" odejd� od spirali, pod- szed�em do luku. Trap te� podsun�li, dzi�ki. Poci�gn��em r�czk�, otworzy�em luk. Zerkn��em na obserwuj�cych mnie Hiksoid�w i wszed�em na pok�ad. Im mniej kontaktujesz si� z Obcymi, tym bezpieczniej. Zawsze mo�esz paln�� co� pozornie neutralnego i wywo�a� kryzys dyplo- matyczny. Na przyk�ad �yczenie Hiksoidom zdrowia i d�ugiego �y- cia by�oby odczytane jako potworna drwina. W wahad�owcu by�o wspaniale. Ch�odno, termoizolacja mimo wszystko dzia�a dobrze. Pachnia�o sk�r� i plastikiem. I troch� elek- tryczno�ci�- nawet nie ozonem, tylko jakim� nieuchwytnym, spe- cyficznym zapachem du�ej ilo�ci elektronicznej aparatury. I ledwie uchwytnie przyprawami - wioz�em je dwa miesi�ce temu, podczas l�dowania kilka opakowa� p�k�o i rozsypa�y si� po �adowni... �luza by�a male�ka. Niewielki pulpit sterowania drzwiami, szaf- ka ze skafandrem, kt�ry ostatnio wk�ada�em p� roku temu. Drzwi na mostek i drzwi do �adowni. W��czy�em hermetyzacj� i dop�ki w �cianie hucza�y serwomotory, podci�gaj�ce luki na g�ucho zamy- kaj�ce wahad�owiec, poszed�em sprawdzi� �adunek. Kortrizon jest bardzo lekki. P�ytki, dok�adnie odpowiadaj�ce rozmiarami przywiezionym przeze mnie obrazom, by�y zapakowa- ne w przezroczyst� ta�m� i przymocowane do �cian. Na ka�dym opa- kowaniu starannie zapisano mas� i wyznaczono �rodek ci�ko�ci. Zerkaj�c na tablic� standard�w, pr�bowa�em wyliczy� wywa�enie spirali. Doskonale, �adnych problem�w. Zapewne pedantyczni Hikso- idowie, ceni�cy indywidualizm jedynie w sztuce, wykorzystali przy za�adunku Liczniki. Zamkn��em �adowni�, w��czy�em wypompowanie powietrza i poszed�em na mostek. Podk�wka pulpitu p�on�a ��tymi lampka- mi kontrolnymi. Aktywowa�em g��wny komputer, w��czy�em ��cz- no�� i og�lny test system�w. Usiad�em w fotelu i zapi��em pasy. Po prawej stronie powinien sta� fotel dla drugiego pilota. Tak naprawd� by� tam jumper, aluminiowy cylinder metrowej wysoko- �ci. Poklepa�em go po ch�odnym boku. G�upio traktowa� dwie�cie kilo kabli i mikrouk�ad�w jak �yw� istot�. Ju� lepiej wita� si� z komputerem. Ale ka�dy ma swoje dzi- wactwa. - Centrum Kontroli do pok�adu trzydzie�ci sze�� osiemna�cie Transaero - dobieg�o z g�o�nika. - Got�w? - Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie do Centrum Kontroli. Prawie got�w. - Wie�a startu daje dziesi�ciominutowe odliczanie. Czas podj�- cia decyzji, plus trzy minuty. - Zrozumia�em. Czekam na potwierdzenie. Patrzy�em, jak maszyna ko�czy testowanie obwod�w, program�w, komputera rezerwowego, system�w wahad�owca. Po dw�ch minu- tach i czterdziestu sekundach w��czy�em ��czno�� i zameldowa�em: - Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie do Centrum Kontroli Hiksi. Got�w do wylotu. - Powodzenia, pilocie. Jak to m�wi� Gagarin? Jazda... Na monitorze zamigota�a sylwetka cz�owieka, oznaczaj�ca jego po�o�enie w przestrzeni. Trac�c r�wnowag�, wahad�owiec zako�y- sa� si� i zadar� dzi�b w bia�e niebo. Wystrzelili mnie. Najmniejszego przeci��enia. Ca�y czas to samo zero osiem g, co na powierzchni Hiksi. Izolowana fluktuacja grawitacyjna z moim �ptaszkiem" w �rodku rwa�a w kosmos. Nie przypomina�o to wylotu. To raczej planeta spada�a w prze- pa��, uciekaj�c spod wahad�owca w d�, traci�a p�asko��, zmienia�a si� w kul�. Us�ysza�em g�os dyspozytora: - Do pok�adu trzydzie�ci sze�� osiemna�cie. Ju� lecisz. - Widz�. - D�ugiego skoku! - Dzi�kuj�, Hiksi. Lekka mgie�ka widnia�a wok� wahad�owca; na Hiksi jednak by�y chmury, cho� niewidoczne z powierzchni. Znowu czyste niebo, ale ju� b��kitniej�ce, parodia ziemskiego. Dzi�b wahad�owca po- chyli� si� - pos�ali mnie na spotkanie obrotu planety, wyprowadza- j�c na orbit�. Wie�a startowa mo�e kontrolowa� wahad�owiec tylko przy bezpo�redniej widoczno�ci. To zupe�nie wystarczy do nabrania pierwszej pr�dko�ci kosmicznej. - Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie. Kontrola kosmoportu poinformowa�a nas o twoim korytarzu... - Dyspozytor umilk�. -Co jest, Hiksi? - Na torze twojego lotu jest kr��ownik Alari! - Zwariowali�cie? - rykn��em, zerkaj�c na ekran radaru. - To nie my, Transaero. Musisz to zrozumie�. - Dyspozytor te� by� wytr�cony z r�wnowagi, ale lepiej panowa� nad emocjami. Nic dziwnego. On jest na dole, na powierzchni Hiksi. - Kursy si� przecinaj�? Nie mia�em czasu na panik�. - Mo�liwe... - Czas? - Plus dwie�cie sekund do wyj�cia na orbit�. Transaero, ju� z�o- �yli�my oficjalny protest. Wdusi�em przycisk, wy��czaj�c g�o�nik. Kompania sama potem zdecyduje, czy sk�ada� skarg� na kontrol� lot�w Hiksi do Trybuna�u Mi�dzyrasowego. A na razie musz� si� uratowa�. Pulpit skoku os�ania�a przezroczysta plastikowa pokrywa. Od- chyli�em j� i da�em moc na generator. Bydlaki... cholera, nawet nie mo�na im nic zarzuci�. Czas przy- gotowania do skoku - dwie minuty. Z punktu widzenia Obcych mam do�� czasu, by nie zderzy� si� z kr��kownikiem. Nadzwyczajny skok... punkt wyruszenia - Hiksi. Punkt wyj�cia - Ziemia. Wyznaczenie punktu po�redniego - automatyczne. Do- puszczalne odchylenie... -Zawaha�em si�, pr�buj�c okre�li�, najak� granic� b��du mog� sobie pozwoli�. - Zero ca�ych trzy setne pro- centu... Wprowad�. Albo zmieszcz� si� w trzech setnych, albo czeka mnie weso�a kosmiczna zabawa. Wie�a lot�w prowadzi�a mnie ca�y czas, dodaj�c ostatnie pro- centy orbitalnej pr�dko�ci. Hiksi by�a teraz ��to-bia�ym pag�rkiem. Wok� tylko czer� i gwiazdy. Fotel uciek� spode mnie, wska�nik grawitacji - przywi�zana link� myszka z puszystego syntetycznego futerka- pop�yn�� pod sufit. Wie- �a od��czy�a si� i niewa�ko�� wzi�a wahad�owiec w najczulsze na �wiecie obj�cia. Wolny lot. A co najwa�niejsze, poza atmosfer�. Te- raz mo�na w��czy� jumper, nie martwi�c si�, �e cz�� planety wyru- szy w podr� razem z wahad�owcem. Znowu spojrza�em na radar. Malutki punkcik na samym brzegu ekranu. Ogromny kr��ow- nik. Ma�e szkodniki Alari lubi� pot�ne statki... - No, ju� - wyszepta�em do komputera. Napis Pracuj�... na monitorze nieszczeg�lnie mnie pociesza�. Czasem wyliczenie zaj- mowa�o p� godziny. Punkt nadp�ywa�. Wyliczy�em kierunek i wyci�gn��em szyj�, patrz�c w kierunku lotu. Zobaczy�em daleki b�ysk nad �ukiem hory- zontu. Chyba m�j wahad�owiec nie idzie a� tak fatalnym kursem, �eby zderzy� si� z kr��ownikiem czo�owo. Zreszt� nie b�dzie takiej po- trzeby. W odleg�o�ci jakich� o�miu kilometr�w zmiecie mnie ener- getyczna tarcza kr��ownika. Albo po prostu wpadn� w stref� za- krzywionej przestrzeni, pozostaj�cej w kilwaterze kr��ownik�w przez kwadrans. Wahad�owiec rozpadnie si� jak przegni�a ��dka pod uderzeniami tsunami. - Dawaj, draniu! - krzykn��em do jumpera. Wyliczenie zako�czone - oznajmi�, jakby mnie us�ysza�! Nie patrzy�em na diagram kursu. Nie odrywaj�c spojrzenia od kr��ownika, ju� zmieniaj�cego si� w widoczny go�ym okiem dysk, wymaca�em klawisz startu i przesun��em blokad�. Jumper cicho za- szumia�, przechodz�c w stan gotowo�ci. Kr��ownik Alari by� pi�kny. Tarcza o �rednicy o�miuset metr�w, usiana wie�yczkami o niezrozumia�ym przeznaczeniu. Mo�e to gniaz- da broni albo przedzia�y mieszkalne? Sk�d mieliby�my wiedzie�? Kt�- ry z ludzi mo�e pochwali� si�, �e by� na kr��owniku Alari? Dysk mia� grubo�� pi��dziesi�ciu metr�w, je�li mnie pami�� nie zawodzi�a, u pod- stawy mie�ci�y si� trzy silniki grawitacyjne. Teraz powinny mieni� si� fioletowym �wiat�em. Przestrze� rwie si�, nie wytrzymuj�c gigawat�w energii p�yn�cych w kosmos. Nie daj Bo�e zobaczy� to �wiat�o. Alari nie byli najbardziej wojownicz� ras�, ale kr��owniki mieli wspania�e. Przypomnia�em sobie film dokumentalny, kt�ry puszcza- no nam na kursach ~ dwa kr��owniki Alari, roznosz�ce w py� plane- t�. Pe�en gracji taniec na orbitach, cienkie promienie tn�ce po- wierzchni� planety, pomara�czowoogniste wa�y przetaczaj�ce si� po kontynentach. Potem odwr�cenie si� do planety silnikami i b��kitne �wiat�o na ca�y ekran. I r�j asteroid�w, w kt�re przemieni�a si� pla- neta. Ska�y p�on�ce na si�owych tarczach kr��ownik�w. Piek�o stwo- rzone w ci�gu kilku minut. Nie wiemy nawet, co to by�a za planeta, czy by�a zamieszkana, czy nie. Alari udost�pni�y nam nagranie ot tak, czysto informacyjnie. Przyj�li�my je do wiadomo�ci. Czy Alari mnie teraz widz�? Pewnie tak. Popatrzy�em na ta�- cz�c�nad pulpitem myszk�. Niemal kopia Alari, tylko mniejsza. Iro- nia kosmosu - zacz�li�my ba� si� myszy. Dwudziestokilogramo wych puszystych gryzoni, kt�rych kr��owniki niszcz� ca�e planety. Co sobie my�l�, patrz�c na ludzk� skorupk� z silnikami odrzu- towymi, id�c� na kursie z przeciwka? Czekaj� na fajerwerk? Nie b�d� manewrowa�, w ko�cu pchali si� do Hiksi przez kilka miesi�- cy, �ami�c przestrze�, i teraz marz�, �eby znale�� si� wreszcie na twardej powierzchni. - Szcz�liwego pobytu, myszki - powiedzia�em, naciskaj�c kla- wisz skoku. Jumper zapiszcza� cienko, gdy kondensatory chlusn�y energi� na anten�. Chyba zd��y�em zobaczy� nico��. Przestrze� wok� statku otworzy�a si�, wypuszczaj�c wahad�o- wiec na drug� stron�. Skok. To prawda, jeste�my najbardziej zacofan� ras� we wszech�wie- cie. 1 najbardziej dzik�. Ale to nasze statki s� najszybsze. Skok. Dwana�cie lat �wietlnych z kawa�kiem, niezmienny dy- stans, zawsze jeden i ten sam, nie zale��cy ani od konstrukcji jum- pera, ani od masy statku. To tkwi w samej naturze przestrzeni, nie- zmienne jak sta�a grawitacyjna albo liczba II. Dlatego nie skacz� do Ziemi - ona jest bli�ej Syriusza. M�j wahad�owiec przemie�ci� si� w bok, w ten kawa�ek kosmosu, sk�d dystans do Ziemi b�dzie wy- nosi� dwana�cie z kawa�kiem. Skok. Nie ma czasu ani wra�e�. Tylko rado��, euforia w czystej posta- ci. Migocz�ca ciemno��, pe�na bezpiecze�stwa i spokoju. Seks, nar- kotyki i alkohol s� niczym w por�wnaniu ze skokiem. Niczym. Jaka szkoda, �e nie mog� j�cze� z rozkoszy. W skoku nie istnieje czas. Przechodzimy poza zwyk�� przestrze- ni� i �adne chronometry nie s� w stanie zarejestrowa� tego odcinka czasu, gdy statek pokonuje swoje dwana�cie z kawa�kiem. Subiek- tywnie skok jest niesko�czony. S�odka wieczno�ci... Oto, co gna nas w kosmos, ci�gle na nowo. Nie pieni�dze i nie odznaczenia, szczodrze rozdawane przez kompanie i rz�dy. Nie eg- zotyka obcych planet - nikt w�a�ciwie nie wypuszcza nas poza gra- nice kosmoport�w. To s�odka wieczno�� skoku. Euforia, kt�rej nie mog� dor�wna� �adne ziemskie przyjemno�ci. Nico�� zosta�a zast�piona przez ciemno��, rozkosz przez b�l. Nie, nie b�l... skok nie pozostawia �adnych szkodliwych nast�pstw. Ale w por�wnaniu z umykaj�c� eufori� ka�dy inny stan b�dzie b�- lem. Le�a�em w fotelu, przyci�ni�ty pasem do mi�kkich poduszek. Niewa�ko�� wydawa�a si� przeci��eniem. Ubranie napiera�o na sk�- r� jak o�owiane p�ytki. Powieki by�y szorstkie niczym pumeks, tar�y oczy przy ka�dym ruchu. To nic, b�dzie jeszcze jeden skok. J�kn��em i otworzy�em oczy. W wahad�owcu panowa�a absolut- na ciemno��. Tylko przez przednie szyby b�yszcza�y gwiazdy, kt�re tutaj o�lepiaj� i k�uj� jak ig�y, ale nie daj� �wiat�a. Jumper cicho trzeszcza�, stygn�c. A mnie nadal dzwoni�o w uszach - cienki, skaml�cy d�wi�k. Jedyny d�wi�k. Wahad�owiec by� zupe�nie pozbawiony energii, jak zawsze po skoku. Rozpi��em dr��cymi palcami kiesze�, wyj��em rurk� latarki, prze�ama�em - ciecz w �rodku zabulgota�a, rozpalaj�c si� zimnym, niebieskim �wia- t�em. B�ysn�y wy��czone ekrany pulpit�w i pancerne szyby. - Ostra jazda - powiedzia�em sam do siebie. - Co, Pietia? Dali- �my czadu. W uszach ci�gle dzwoni�o. Odpi��em pasy i zawis�em nad fote- lem, trzymaj�c si� por�czy, nie odrywa�em spojrzenia od wisz�cej nad pulpitem latarki. Min�a jedna minuta, druga, na pulpicie zacz�y si� nie�mia�o zapala� pierwsze lampki. Akumulatory powoli wycho- dzi�y z szoku. Zacz�� dzia�a� system wentylacji awaryjnej, zbudowa- ny na pro�ciutkich obwodach elektrycznych. Do pracy potrzebuje tylko napi�cia. Potem o�y� komputer, mign�� kilkoma linijkami i zdu- miony zamilk�. Danych na dyskach nie by�o. Wszystkie no�niki, kt�- re w momencie skoku znajduj� si� pod napi�ciem, zostaj� wykaso- wane do czysta. Ma�a niewygoda dla pilot�w i wielka wygrana dla ludzko�ci. Z kontenera pod praw� por�cz� fotela wyj��em pierwszy z dys- k�w i w�o�y�em w szczelin� pulpitu. Zacznijmy od pocz�tku... Dysk zacz�� dzia�a�. Komputer �ar�ocznie poch�ania� system operacyjny, programy stwarzaj�ce warunki egzystencji cz�owieka, programy te- stowe. Pobudka, przyjacielu... odepchn��em si�, przeskoczy�em przez fotel, z�apa�em latark�. Powinienem obejrze� wahad�owiec, ale znacznie bardziej chcia�em popatrze� przez iluminatory. Szyb- ciej, szybciej, p�ki nie w��czy�o si� o�wietlenie, p�ki komputer nie o�ywi� podstawowych system�w wahad�owca, a nie�mia�y szmer wentylacji nie zosta� zast�piony przez cichy huk. Dzwonienie w uszach nie mija�o... Zawis�em nad iluminatorem prawej burty, wpatruj�c si� w kos- mos. Oto Syriusz, jedno ze schronie� Hiksoid�w. Jasna, bia�a gwiaz- da. Je�li wykr�ci si� g�ow�, wida� niemal zas�oni�t� dziobem waha- d�owca ma�� ��t� gwiazdk� - S�o�ce. Komputer cicho pisn��, ko�cz�c sczytywanie pierwszego dys- ku. Odepchn��em si� od �ciany, wymieni�em CD, spojrza�em na monitor. Wszystko w porz�dku, g��wne uk�ady ju� uruchomione, trwa sprawdzanie system�w. Sk�d to dziwne wra�enie jakiego� b��- du? Sk�d ten niepok�j? Co jest nie tak? W��czy�o si� o�wietlenie, malutka kabina wype�ni�a si� �wia- t�em. Wahad�owiec musi teraz zabawnie wygl�da� - l�ni�ce ziarnko po�r�d bezkresnej pustki. Gdybym chcia�, m�g�bym w�o�y� skafan- der, wyj�� na zewn�trz, na przyk�ad pod pretekstem obejrzenia �a- dunku, i zrobi� kilka zdj��. Ale nie mam na tyle mocnych nerw�w, �eby wisie� na zewn�trz kabiny, sam na sam z gwiezdn� pustk�. I bez tego czuj� si� jako� dziwnie. O co chodzi? Pokr�ci�em g�ow�, ogl�daj�c ekrany o�ywaj�cych pulpit�w, czujniki awaryjne, pr�buj�c przez pisk w uszach uchwyci� cho�by jeden sygna� alarmowy. Cholera! Wcale nie dzwoni�o mi w uszach! D�wi�k p�yn�� z szafki z na- rz�dziami i jedzeniem! Ale numer! Odpi��em kabur� i wyj��em pistolet. Odci�gn��em zamek, kon- densator z magazynku wsun�� si� w zacisk nabojowy. Nie ma co, lase- rowe knuty rosyjskich kompanii powietrznych maj� jedn� nadzwy- czajn� zalet� - mo�na z nich strzela� w kabinie wahad�owca. Promie� jest zbyt s�aby, �eby przepali� kad�ub. Ta bro� jest r�wie�nikiem Spi- rali, opracowano j� jeszcze dla programu ksi�ycowego. Ale nie polecieli�my na Ksi�yc. Zacz�li�my lata� do gwiazd. Do niego�cinnych gwiazd, kt�re nie nale�� do nas. I nigdy nie b�d� nale�e�. Najwa�niejsze - nie w�tpi�. Minuta zastanowienia i zabraknie mi odwagi, �eby otworzy� szafk�. Ob��kany Hiksoid... Nie, Hikso- id nie zmie�ci�by si� do szafki. Wszystko jedno, niechby nawet mysz- ka Alari - teraz, gdy nie mia�em pancerza, istota pozbawiona rozu- mu to niebezpieczny wr�g. Odepchn��em si� nogami od pulpitu i polecia�em do szafki, prze- suwaj�c bezpiecznik, a� na pistolecie zapali�o si� zielone �wiate�ko. Otworzy�em drzwiczki. Na dolnej p�ce, po�r�d zwi�zanych gumkami paczek z ubra- niem, podrygiwa�a i wy�a �uskowata szara kulka. Licznik! Odsun��em si� od szafki, nie odrywaj�c wzroku od skaml�cej istoty. Jasna cholera... Po co� tu wlaz�, Reptiloidzie? Otworzenie zamk�w kodowych to dla ciebie pestka, wiadomo. Czym jest milion kombinacji dla isto- ty pod wzgl�dem szybko�ci my�lenia wyprzedzaj�cej dowolny ziem- ski komputer? Zdolnej pod��cza� si� bezpo�rednio do obwod�w elektrycznych? Ale po co bieg�e� na spotkanie szale�stwu? Tylko dla nas, ludzi, skok to s�odka wieczno��. �aden Obcy nie mo�e prze�y� skoku na drug� stron� przestrze- ni i pozosta� przy zdrowych zmys�ach. Odkryto to dwadzie�cia lat temu, gdy patrole Hiksoid�w przycisn�y przy Syriuszu ameryka�- ski wahad�owiec. Gdy nast�pi� wreszcie upragniony Kontakt. To w�a�nie uratowa�o ludzko��. To my zaj�li�my t� specyficzn� nisz�, jeszcze woln� w galak- tycznej hierarchii ras. Klipery kosmosu... Dla Obcych droga od gwiazdy do gwiazdy trwa d�ugie miesi�ce. Dla nas - godziny i mi- nuty. Praca przewo�nika nie jest zbyt przyjemna. Ale przynajmniej daje nam wolno��. Reptiloid nadal j�cza� i podrygiwa� w embrionalnej pozie. Co si� nim teraz dzieje? Nie mam poj�cia. Nieludzka psychika, a teraz jeszcze nieludzkie szale�stwo. Jedno tylko dobre. Liczniki s� naj- s�abszymi i najbardziej bezbronnymi istotami kosmosu. Wyci�gn��em r�k� i dotkn��em mi�kkiej jak aksamit �uski. Rep- tiloid drgn��, sp�aszczy� si�, wysun�� ma�e �apki. - Ty g�uptasie - wyszepta�em. Licznik trz�s� si� i dygota�. Przypomina� du�ego warana albo raczej pancernika. Ciep�okrwisty i chybaj�jorodny... niewiele wie- my o naszych niebia�skich s�siadach. -1 co my teraz zrobimy, jak my�lisz? - zapyta�em. Za plecami popiskiwa� komputer, domagaj�c si� kolejnego dysku. Poczeka. Naj- wa�niejsze dane ju� zosta�y wprowadzone. Reptiloid wyprostowa� w ko�cu kr�tk� szyj�, oderwa� od brzu- cha ma�� tr�jk�tn� g��wk�. Zamruga�, unosz�c szar� b�on� powiek. Oczy Licznika by�y jasnob��kitne, sko�ne. - Tobie ju� wszystko jedno - powiedzia�em, pr�buj�c odwr�ci� wzrok. - A mnie czeka trybuna� za porwanie Obcego. Kto mi teraz uwierzy, �e sam wszed�e� na pok�ad? W�ska paszcza Reptiloida otworzy�a si�, obna�aj�c r�wne p�yt- ki z�bowe. -Nie-nie-nie... - zasycza� Licznik. Poczu�em dreszcz. Szarpn��em si�, przekozio�kowa�em, wyha- mowa�em pod sufitem, wreszcie zawis�em nad szafk�, celuj�c w Licznika. - Nie za-bi-jaj... - Istota, kt�ra powinna by� ob��kana, wczepi- �a si� pazurkami w paczk� z galowym mundurem. Zatrzeszcza� roz- dzierany plastik. - Cz�o-wie-ku nie za-bi-jaj wa�-ne dla nas obu. Ile kosztowa�o Reptiloida wym�wienie tych st�w, z jego malut- kimi i nierozwini�tymi strunami g�osowymi? Zawsze porozumiewa�y si� na poziomie impuls�w elektronicznych. �ywe komputery kosmo- su. Tacy sami s�udzy jak my. Tylko znacznie starsi. -Pro-sz� cz�o-wie-ku.... Dla niego te s�owa to krzyk. Okropny wrzask w zupe�nie obcym systemie komunikacyjnym. Czy ma s�uch, �eby us�ysze� moj� od- powied�? I co ja mog� mu odpowiedzie�? O tym, jak na wst�pnym wyk�adzie kurs�w astronautycznych rozmawia� z nami James MacNamara, kapitan wahad�owca �Explo- rer", cz�owiek, kt�ry prze�y� pierwszy kontakt?... Jak opowiada� nam to, co wszyscy wiedzieli - o oszala�ych po skoku Hiksoidach i o Alari, kt�re wpad�y w �pi�czk�... Jak potem doda� to, czego ni- gdy nie m�wi si� publiczno�ci: �My�leli�my, �e to, co si� sta�o, ozna- cza zag�ad� ludzko�ci. Ale okaza�o si�, �e to dla niej ratunek. Tego dnia, gdy Obcy naucz� si� znosi� skok, sko�czy si� niepodleg�o�� Ziemi". No i w�a�nie si� sko�czy�a. Licznik, kt�ry nie zwariowa� po sko- ku. - Jes-tem przy-ja-cie-lem jes-tem przy-ja-cie-lem je-stem przy- ja-cie-lem - zasycza� Licznik. Rozdzia� 2 Najtrudniejszym momentem w kosmosie wcale nie jest lot, tylko orientacja. Nawet na orbicie oko�oziemskiej to bar- dzo odpowiedzialna procedura, a co dopiero m�wi� o przestrzeni mi�dzygwiezdnej. M�j �ptaszek" orientuje si� wed�ug sze�ciu gwiazd. Najpierw naprowadzi�em czujnik na Syriusza. Maszyna uwa�nie por�wna�a Jego spektrum z wzorcem i zgodzi�a si� z moj� opini�, �e to faktycz- nie Syriusz. Teraz kilkoma ruchami wycelowa�em na Fomalhaut. P�niej ju� komputer b�dzie pracowa� sam. Sze�� punkt�w orienta- cyjnych. I wyliczenia - miliony, miliardy operacji, �eby wyliczy� ten �a�cuch skok�w, kt�ry poprowadzi spiral� do Uk�adu S�onecz- nego, ma�o tego - w�a�nie do Ziemi. Je�li m�j wahad�owiec wyskoczy gdzie� w rejonie Marsa, to prawdopodobnie mnie uratuj�. Je�li w rejonie Plutona, b�d� musia� zrobi� drugie podej�cie... Takie rzeczy zdarzaj�si� do�� cz�sto. Ale czasem energia czy tlen ko�cz� si�, zanim wahad�owiec wyjdzie bli- sko Ziemi. A czasem od serii skok�w piloci wpadaj� w eufori� hi- perprzestrzenn� i zaczynaj� nieko�cz�ce si� skoki w nico��, skoki dla skoku, p�ki si� nie wyczerpie energia... Odwr�ci�em si� w fotelu i popatrzy�em na Reptiloida. Licznik siedzia� na cylindrze jumpera - dziwna posta�, co� w rodzaju ma�e- go o�ywionego gargulca. - Jak mam ci� nazywa�? - zapyta�em. Je�li nawet si� zastanawia�, dzia�o si� to bardzo szybko. Mia�em wra�enie, �e odpowied� pad�a b�yskawicznie. - M�w do mnie Kare�. - To ludzkie imi�. - Tak. Tak nazywano pierwszego... - przerwa, Reptiloid wci�g- n�� powietrze, �eby kontynuowa� zdanie - ...przedstawiciela wa- szej rasy, z kt�rym nawi�zali�my kontakt. - Uwa�asz to za wystarczaj�cy pow�d, �eby u�ywa� jego imie- nia? - Tak. Nie mam racji? - Co za r�nica. - Wzruszy�em ramionami. Ciep�okrwista jajorodna jaszczurka o imieniu Kare� patrzy�a na mnie przezroczystymi b��kitnymi oczami. Patrzy�a wyczekuj�co. - Jestem Piotr. - Czy to imi� jest zwi�zane z twoimi przekonaniami religijny- mi? - �e co? Nie, to zwyk�e imi�. - Dobrze. Wahad�owiec znowu wibrowa�, skr�caj�c. Robi� to bardzo po- woli i niezgrabnie. Nic dziwnego - system operacyjny, chocia� prze- robiony i ulepszony, ma tak czy siak p� wieku. Przy najszczerszych ch�ciach nie zrobisz z �yguli mercedesa. - Potrzebna pomoc? - rzek� Kare� z ledwie wyczuwaln� intona- cj� pytaj�c�. - Jaka? - W wyliczeniach. - Dzi�kuj�, dam sobie rad�. - Chcia�bym by� po�yteczny. Jak mi�o... Pojawi� si� drugi pilot. - Nie jeste� mi potrzebny. Po jakie licho w og�le wpakowa�e� si� na m�j statek? Licznik wci�gn�� tr�jk�tn� g�ow� jakby speszony. - Piotrze, nios� bardzo wa�n� informacj�. - Dla kogo? - Dla Ludzi. Skin��em znacz�co g�ow�. - A od kogo? - Od Licznik�w. - Nie bierz mnie za idiot�! My te� co� nieco� o was wiemy! - Co? - zaszele�ci� gad. -Nie macie decyduj�cego g�osu w Konklawe Galaktycznym. Nad wasz� planet� sprawowany jest wsp�lny nadz�r, z przewa�aj�cym wp�ywem Hiksoid�w i Daenlo. Co mo�ecie zrobi� dla ludzko�ci? - Da� jej si�� i w�adz�. G�os Reptiloida by� spokojny i oboj�tny - widocznie nie bardzo radzi� sobie z przekazywaniem emocji. - K�amiesz, Liczniku. - Karelu. - Niech b�dzie. K�amiesz, Karelu. Ludzko�� nie potrzebuje po- mocy. - Wasza planeta ma w Konklawe tylko status obserwatora. Znaj- dujecie si� pod wsp�ln�opiek�Hiksoid�w i Daenlo. Silne rasy uzna- �y, �e to �atwiejsze ni� wzi�cie Ziemi pod protektorat i korzystniej- sze ni� jej zniszczenie. Macie prawo zak�adania kolonii, ale dopiero wtedy, gdy z danej planety zrezygnuj�wszystkie rasy z prawem g�o- su decyduj�cego. W ci�gu dwudziestu lat �adna odkryta przez Lu- dzi planeta nie zosta�a przekazana Ziemi. - Na razie wystarcza nam miejsca. - Na razie. Nigdy nie pozwol� wam rozprzestrzeni� si� w Ga- laktyce. Pozostaniecie w rezerwie. B�dziecie wozi� pilne �adunki, p�ki nie znajd� alternatywy dla skoku. Komputer pisn�� i mi�kkim kobiecym g�osem oznajmi�: - Wyliczenie skoku zako�czone. Czekam na polecenia. Pod bacznym spojrzeniem Licznika wyci�gn��em r�k� do pulpi- tu i wybra�em na klawiaturze kod. Jeden z paneli przesun�� si�, od- s�aniaj�c male�kie zag��bienie z trzema klawiszami, pod�wietlone czerwonym �wiat�em. - Co to jest? - zapyta� Reptiloid. - To pulpit �mierci, Kare�. Ostro�nie przesun��em palcami po klawiszach. Nie�atwo je na- cisn��, na symulatorze przekonali si� o tym wszyscy kursanci. - W naszej przysi�dze, Kare�, jest takie zdanie... - K�tem oka obserwowa�em go, pr�buj�c z�owi� najmniejszy ruch. - �Najwy�- sz� warto�ci� b�d� dla mnie interesy Ludzko�ci. Za wszelk� cen� b�d� broni� jej przed zagro�eniem, bez wzgl�du na to, od kogo ono pochodzi". - To rozs�dna obietnica - oznajmi� Reptiloid. - Mog� wys�a� wahad�owiec w seri� skok�w, spali� jumper albo spowodowa� wybuch bak�w z paliwem. Ka�dy z tych przypadk�w oznacza nasz� �mier�. - Po co, Piotrze? - �eby nikt si� nie dowiedzia�, �e potraficie znie�� skok. Nawet nie k�ama�em. Szczerze m�wi�c, nie by�em pewien, czy jestem got�w nacisn�� kt�ry� z tych klawiszy. Ale Licznik potrakto- wa� moje s�owa absolutnie powa�nie. - Nie ma takiej konieczno�ci, Piotrze. Nie ma takiej konieczno- �ci. Absolutnie. - Udowodnij mi. - Opu�ci�em palec na klawisz serii skok�w. - Inne rasy nie wiedz�, �e Liczniki umiej� wytrzyma� skok. - Mog� si� dowiedzie�. - Nic im to nie da, Piotrze. Nasza metoda nadaje si� tylko dla nas. Jest wyj�tkowa. - Na czym ona polega? - Odpowiem na Ziemi. - Co chcesz zaproponowa� Ludziom? - Odpowiem na Ziemi. - Dlaczego? - Zbyt ma�o o tobie wiemy, Piotrze. Nie zdecydowali�my, czy mo�na ci zaufa�. Informacja jest bardzo cenna; je�li pozn�j�j� silne rasy, stracimy zbyt wiele. Nie od razu zrozumia�em aluzj�. - Chcesz przez to powiedzie�, �e m�g�bym zdradzi� Ziemi� i przekaza� twoje s�owa Obcym? -Tak. W�a�ciwie, co w tym dziwnego? Przecie� nawet na �Explore- rze" by�a Eveline Rash, �przekle�stwo feminizmu i ha�ba Amery- ki", czarnosk�ra kobieta-pilot, narzucona za�odze przez tych z NA- SA, stukni�tych na punkcie political correctness. Ta sympatyczna m�oda kobieta bez �adnych gr�b czy tortur opowiedzia�a Hikso- jdom absolutnie wszystko. Co to takiego skok, jak steruje si� waha- d�owcem, gdzie znajduje si� Ziemia... Oczywi�cie, bez jej pomocy Obcy r�wnie� by si� o tym dowiedzieli. Ale fakt pozostaje faktem. Widzia�em ta�m� z rejestracj� jej przes�ucha� na Ziemi. Nie umia�a wyt�umaczy� swojego czynu. Jej adwokat opar� obron� na niesprawdzalnym twierdzeniu o psychicznym wp�ywie Hiksoid�w na jego klientk�, wi�c Eveline po prostu odsuni�to od program�w kosmicznych. Musia�a zmieni� nazwisko i przenie�� si� do Kana- dy, gdzie zreszt� sko�czy�a ze sob� p� roku p�niej. Mo�e rze- czywi�cie sama wyskoczy�a z balkonu, a mo�e kto� jej pom�g�? Nie wiem. - Komu zaufasz? Dyrektorowi Transaero? ONZ? Prezydentowi Rosji? - Andriejowi Chrumowowi. D�ugo nie odpowiada�em. Licznik powali� mnie na obie �opatki. - Wiesz, kim on jest? - zapyta� w ko�cu. - Psycholog, uczestnik pierwszych negocjacji Ziemi i Konkla- we Galaktycznego. Autor Manifestu Skazanych. - Poza tym tw�j przodek w linii m�skiej. - M�j dziadek. - Dziadek - zgodzi� si� Licznik. - Kare�, dziadek ci� zabije, je�li tylko zdo�a dogoni�. - Poruszam si� powoli. - On te� niezbyt szybko, ma ponad siedemdziesi�t lat. Ale b�- dzie si� bardzo stara�. Wszed�e� do mojego wahad�owca, bo chcesz si� spotka� z dziadkiem? - To jeden z czynnik�w - przyzna� Licznik. - Kare�, nigdy nie my�la�em, �e wasza rasa to rasa szale�c�w. Szuka� pomocy i zrozumienia u cz�owieka, kt�ry nienawidzi wszyst- kiego, co pozaziemskie, u najbardziej zajad�ego szowinisty... - Kto ci powiedzia�, �e my nie jeste�my szowinistami? Popatrzy�em w oczy Reptiloida. Kare� powoli otworzy� usta, wyginaj�c je w u�miechu. No prosz�. �ywe komputery maj� poczu- cie humoru. - Nie podoba mi si� to wszystko - przyzna�em. - Cholera ci�- ka, to znaczy, �e wdepn��em przez dziadka? Najpierw omal mnie nie oblali na kursach, potem nie chcieli przyj�� do pracy, a teraz jad�em w takie bagno? - Co zrobi�. To wsp�lny problem tych ras, kt�rych obywatele nie mog� swobodnie wybiera� rodzic�w - odpar� Licznik. Zamkn��em panel pulpitu �mierci. Wydawa�o mi si�, �e Licznik odetchn�� z ulg�. Wyliczenie nawigacyjne omal nie przepad�o. Zbyt d�ugo rozma- wia�em z Licznikiem, strasz�c go pulpitem �mierci, a czas podj�cia decyzji mija�. Gwiazdy sun�y po swoich orbitach i z ka�dym mo- mentem tracili�my szans� na udany skok. - Przygotuj si� - poleci�em Licznikowi. Zrozumia� i skoncen- trowa� si�, wczepiony w obudow� jumpera, �lizgaj�c si� pazurkami po metalu. Jego oczy schowa�y si� pod powiekami. Jak on wytrzymuje skok? Na cztery sekundy przed automatycznym wykasowaniem wyli- cze� nawigacyjnych nacisn��em guzik skoku - i przestrze� wywr�- ci�a si� na nice. Oooo... Jeszcze,jeszcze,jeszcze... Niech ta chwila nie ko�czy si� nigdy, niech Licznik kuli si� ze strachu, niech Ziemia daremnie domaga si� r�wnouprawnienia, niech silne rasy graj�w swoje doros�e gry, wszystko mi jedno, byle ta chwi- la trwa�a wiecznie... Otworzy�em oczy. Ciemno�� i skaml�cy Licznik. Jak ci�ko wr�ci� do rzeczywisto�ci. Chemiczna latarka zamigota�a w moich r�kach. Zobaczy�em cienk� nitk� w�asnej �liny, p�yn�c� w powietrzu i powoli zwijaj�c� si� w kulk�. Strzepn��em j� r�kawem i poszuka�em wzrokiem Rep- tiloida. Jak trudno si� porusza�... Licznik dryfowa� przy przednim iluminatorze obok pluszowej myszy. Chyba ten skok by� dla niego trudniejszy, �uskowate cia�o trz�s�o si� w nieprzerwanych drobnych skurczach. - Licznik! - zawo�a�em. - Kare�! Bardzo powoli odsun�� g�ow� od brzucha i wyszepta�: - Prosz� mi wybaczy�... - Jak ty to robisz? - zapyta�em ostro. - Jak wytrzymujesz skok? - Ja... - Przerwa�. - Wyja�ni� p�niej. Wyci�gn��em r�k�, chwyci�em go za przedni� �ap� i �ci�gn��em do pulpitu. Licznik pospiesznie wszed� na swoje �gniazdo". Wszystko wyja�ni, ale p�niej. Mo�e wtedy b�dzie ju� za p�- no. Czy za m�j czyn pochwal� mnie na Ziemi, czy raczej pr2ypomn� o przysi�dze i o pulpicie �mierci? Nie wiem. Ale najpierw trzeba dosta� si� do domu. Zrzuci�em pasy i prze�lizn��em si� do iluminatora lewej burty. Nic ciekawego - gwiazdy. Ale rysunek gwiazdozbior�w zwyczajny, nie wykrzywiony. - Dolecieli�my? - zainteresowa� si� Licznik. - Owszem, tylko dok�d? - Odepchn��em si� i przelecia�em przez kabin�. Wyjrza�em przez drugi iluminator - te� nic szczeg�lnego. Dobrze, poczekamy. Wahad�owiec powoli obraca si� wok� w�asnej osi, w ko�cu co� zobacz�. Pisn�� komputer - przyrz�dy powoli o�ywa�y. - W�o�y� no�nik informacji? - zapyta� licznik. Popatrzy�em na niego; ju� siedzia� na fotelu, si�gaj�c �ap� pod praw� por�cz fotela. Dobrze si� przygotowa�, wie, gdzie co le�y. - B�dziesz umia�? - Powinienem. Z p� minuty majstrowa� przy zamku - trzy d�ugie, cienkie palce �ap by�y do�� zwinne, ale brakowa�o im przeciwstawnego. W ko�cu dwiema �apami otworzy� zatrzask i wyci�gn�� laserowy dysk. - Zasuwaj... Kare� - burkn��em. Licznik musia� mie� du�y za- s�b s��w, bo mnie zrozumia�. Przez kilka minut gapi�em si� na zimne l�nienie kosmosu, a Rep- tiloid pracowa� przy pulpicie, cicho sycz�c, gdy obliczone na ludzi przyciski stawia�y op�r. - Czy mog� pod��czy� si� do systemu bezpo�rednio? - zapyta� po szczeg�lnie gwa�townym starciu z CD. Nie odpowiedzia�em; kolejny obr�t wahad�owca nagrodzi� mnie naprawd� pi�knym obrazem. - Kare�! - zawo�a�em p�g�osem. Reptiloid podp�yn�� do mnie. - Sp�jrz. Saturn wygl�da� jak na obrazku w ksi��ce dla dzieci. Pier�cie� by� odwr�cony do nas p�aszczyzn� pod niewielkim k�tem, �wiat�o S�o�ca rze�bi�o go wyj�tkowo pi�knie. Na tle ��tobr�zowej kuli planety, dziwnie p�askiej i ma�o efektownej, pier�cie� wydawa� si� znacznie bardziej pot�ny i masywny... wij�ca si� w kosmosie ka- mienna r�ka. -�adnie?-zapyta�em, sam dziwi�c si� swojemu pytaniu. Czym jest poj�cie pi�kna dla obcej rasy? - Tak. - Licznik oddycha� szybko i z trudem. - Przypomina mi dom. - Twoj� planet�? -Tak... No prosz�. W informatorze o ojczystej planecie Licznik�w po prostu nie by�o danych. Teraz mo�na �mia�o napisa�: �Otoczona pier- �cieniem". - To Saturn? - zapyta� Licznik. - Skok okaza� si� udany? - Saturn. Ale nam to niczego dobrego nie wr�y. Reptiloid wpatrzy� si� we mnie. - Kare�, na moim statku s� silniki rakietowe na paliwo ciek�e. Wiesz, co to takiego? - Dra�stwo - powiedzia� bezlito�nie Licznik. - Zgadza si�. �eby wr�ci� na Ziemi�, wahad�owiec powinien znale�� si� nie dalej ni� pi��set tysi�cy kilometr�w w p�aszczy�nie ekliptyki, z pr�dko�ci� stosunkow� do planety nie wi�ksz� ni� czter- dzie�ci kilometr�w na sekund�. - Dra�stwo - powt�rzy� Licznik. - Cz�sto giniecie? Nie odpowiedzia�em, podziwiaj�c odp�ywaj�cego z pola widze- nia Saturna. Na kraw�dzi iluminatora rozpala� si� o�lepiaj�cy b�ysk. To S�o�ce spieszy�o, by zajrze� nam w oczy. - Potrzebujecie pomocy, cz�owieku - powiedzia� Licznik. - Bar- dzo potrzebujecie pomocy. - Decydujemy si� na powt�rny skok. Licznik wzdrygn�� si�. - Nie ma tu ludzkich osiedli? - Na Saturnie? �artujesz. Na fo... to ksi�yc planety... maj� zamiar otworzy� stacj� badawcz�. Mo�e za jakie� dwa lata im si� uda. - Nie mamy tyle czasu. - Licznik odwr�ci� g�ow� od ilumi- natora. Nie przypomina�em mu, �e w wahad�owcu nie ma zapasu tlenu nawet na tydzie�. Pomog�em mu dosta� si� do pulpitu i w�o�y�em kolejny dysk. - Pracuj, ja mam co� do za�atwienia. Zostawi�em Reptiloida i pop�yn��em do szafki �rodk�w sanitar- nych. Odwr�ci�em si� ty�em do Licznika, wyj��em mi�kki karbowa- ny szlauch, rozpi��em spodnie. - Potrzeba wydalenia odchod�w? O Bo�e... Oczywi�cie nie odpowiedzia�em. W��czy�em odsysanie i spr�- bowa�em zapomnie� o ciekawskim spojrzeniu Reptiloida, przewier- caj�cym mi plecy. Nienawidz� tych drobnych bytowych problem�w. Ale co zrobi�, skoro nie ma tu sz