7849
Szczegóły |
Tytuł |
7849 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7849 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7849 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7849 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SIERGIEJ �UKIANIENKO
ZIMNE B�YSKOTKI GWIAZD
Przek�ad Ewa Sk�rska
PROLOG
Ocean nie pami�ta� krzywd. Tak jak niebo wierzy� w wol-
no��; tak jak niebo nie znosi� granic. Sta�em na mokrym
piasku, fale liza�y moje stopy i �atwo by�o uwierzy�, �e ta obca gwiaz-
da na niebie to S�o�ce, a s�ona woda - pradawna kolebka ludzko�ci.
Ale linia brzegu by�a zbyt r�wna. Prosta jak horyzont i tak samo
fa�szywa. Gdybym poszed� wzd�u� brzegu, nic by si� nie zmieni�o -
z prawej strony b�d� si� ci�gn�� niskie, jakby specjalnie przyci�te
zagajniki, z lewej b�dzie sycza� przyb�j. Tylko piasek pod nogami
zmieni kolor: z ��tego stanie si� bia�y, z bia�ego r�owy, potem
przejdzie w czarny i z powrotem. Pas pla�y niedostrzegalnie wygnie
si� w prawo i kiedy�, niepr�dko, wr�c� do punktu, w kt�rym fale tak
samo b�d� pie�ci� brzeg...
Jeden cz�owiek to a� za wiele, �eby zmieni� �wiat. Zrobi�em
krok i woda z sykiem wype�ni�a do�ki moich �lad�w. �wiat jest zbyt
ma�y, �eby zostawi� go w spokoju. Nie ma beztroski dla �yj�cych.
Tylko ocean i niebo znaj� spok�j.
Unios�em praw� r�k� i spojrza�em na ni�. Palce zacz�y si� wy-
d�u�a�. Kszta�towa�em je spojrzeniem, zmieniaj�c ludzkie cia�o
w ostre, zagi�te szpony. Zreszt�... czy jeszcze mam prawo, by nazy-
wa� si� cz�owiekiem?
CZʌ� PIERWSZA
LICZNIK
Rozdzia� 1
Nie wzi��by� listu? - spyta�a Elza. - Chyba utkniemy tu na
dwa tygodnie. M�j m�� b�dzie si� denerwowa�.
-Na jego miejscu nie przestawa�bym si� denerwowa� - wysili-
�em si� na dowcip.
Elza u�miechn�a si� i poda�a mi przez st� kopert�. Jej towa-
rzysze siedzieli pi�� metr�w dalej, pili ciemne piwo i szczerzyli si�,
zerkaj�c na nas. Nic dziwnego. Przy Elzie wygl�da�em jak kurczak.
�adne Niemki to moim zdaniem rzadko��. A Elza Schr�der nie do��,
�e by�a �adna, to w galowym mundurze Lufthansy wygl�da�a jak
ucywilizowana walkiria. Wszystkie te �wiecide�ka na bluzie, d�ugi
rz�d srebrzystych gwiazdek na piersi nad lew� kieszeni�, nie wiado-
mo jak trzymaj�cy si� na jasnych w�osach beret, pot�ny pistolet
w zaplombowanej kaburze...
- Tote� on nie przestaje - odpar�a Elza. Z jej poczuciem humoru
by�o znacznie gorzej ni� ze znajomo�ci� rosyjskiego. - To jak, we-
�miesz?
- Oczywi�cie. - Si�gn��em po kopert�, spr�bowa�em wsun��
do kieszeni. Koperta stawia�a op�r. Elza westchn�a, przechyli�a si�
nad stolikiem, rozpi�a mi bluz� i wsun�a list do wewn�trznej kie-
szeni, gdzie ju� le�a�y karta lotu i talony paliwowe.
Dlaczego ona zna mundur Transaero lepiej ni� ja sam?
- Dzi�kuj�, Peter - powiedzia�a niskim, �agodnym g�osem. Po-
przez germanizacj� mojego imienia chcia�a pewnie wyrazi� sympa-
ti�. - Mi�y z ciebie ch�opiec.
A� mnie zatka�o z urazy. Elza spyta�a:
- Mo�e wst�pisz do nas do Frankfurtu i sam oddasz list? By�e�
we Frankfurcie? M�� si� ucieszy.
Zawsze to samo - daj palec, a we�mie ca�� r�k�...
- Mamy bardzo napi�ty grafik, w domu b�d� tylko trzy dni -
burkn��em.
-No to nast�pnym razem - zgodzi�a si� szybko Elza. -Na razie,
Peter...
Wsta�a, a ja poniewczasie spyta�em:
- Dok�d lecicie?
- D�amaja - westchn�a Elza. - Trafi� si� fracht.
- Ptaszki?
- Papu�ki i wr�belki. - Drugi pilot Lufthansy skrzywi� si�. Do-
skonale j� rozumia�em. Przewo�enie tysi�ca �wierkaj�cych, brudz�-
cych, oszala�ych od ciasnoty i nienaturalnego �rodowiska ptak�w to
ma�o przyjemne zaj�cie.
Elza wr�ci�a do swoich przyjaci�, a ja zosta�em sam na sam
z niedopitym piwem. Jeszcze wczoraj nie poprzesta�bym na jednym,
ale dzi� wylot, wi�c nawet ten kufel by� nielegalny.
Popatrzy�em spode �ba na sal�. Ludzi by�o sporo, a wszyscy zbi-
ci w ciasne grupki. Najwi�ksza i najg�o�niejsza to Amerykanie z Del-
ty i United Airlines. Nieco mniejsza - Japo�czycy z JAL i Anglicy
z British Airways. Dostrzeg�em nawet Australijczyk�w z Quantasa
i Hiszpan�w z Iberii. Z naszych nikogo. W tym sektorze, trzeba przy-
zna�, oddawali�my pole innym. Westchn��em, wstaj�c. Podszed�em
do baru i si�gn��em po telefon; pot�ny barman, u�miechaj�c si�
rado�nie, podsun�� mi aparat i wykrzykn��:
- O! Young Russian pilot!
Zapami�ta� mnie z wczorajszego dnia. Barmani zawsze lubi�
Rosjan. Dajemy im nie�le zarobi�... nawet w pojedynk�.
- Pilot, pilot - powiedzia�em z roztargnieniem. Podnios�em s�u-
chawk�, wybra�em numer dyspozytorni. Odpowiedzieli nie od razu. -
Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie, Transaero. Pojawi�o si� okno?
Szczerze m�wi�c, mia�em nadziej�, �e dzi� uda mi si� nie wyle-
cie�. M�g�bym tu jeszcze posiedzie�, napi� si� dobrego piwa, wy-
spa� w przytulnym pokoju hotelowym. Bywali�my tu rzadko, poko-
je rezerwowano na chybcika i dlatego dosta�em ca�kiem niez�y
apartament.
- Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie... - Na drugim ko�cu
przewodu dziewczyna dyspozytor stuka�a w klawiatur� komputera.
- Tak, jest okno. O siedemnastej zero sze��. Potwierdza pan wylot?
Spojrza�em na zegarek. Nie by�o jeszcze trzeciej.
-Tak.
- Kontrola medyczna w gabinecie numer dwana�cie, nast�pnie
Centrum Kontroli - powiedzia�a uprzejmie dziewczyna.
Od�o�y�em s�uchawk� i pos�pnie popatrzy�em na barmana.
- Fru? - zapyta� rado�nie.
W�a�nie, fru...
Skin��em mu g�ow� i podszed�em do drzwi, przez kt�re wwali�
si� t�um Chi�czyk�w albo Filipi�czyk�w; musia�em rozp�aszczy�
si� na �cianie. Korzystaj�c z chwili, pomacha�em Niemcom r�k�,
ale nie zauwa�yli.
Weso�o b�dzie dzi� w Starym Kaczorze Donaldzie...
Po p�mroku baru - tonowane szyby i szczelne zas�ony - na
zewn�trz o�lepia� blask. Zamkn��em oczy, wyj��em ciemne okulary,
za�o�y�em i dopiero wtedy si� rozejrza�em.
Syriusz A i Syriusz B roz�arzy�y niebo do bia�o�ci. Nad g�ow�
nie by�o nic pr�cz �wiat�a. I oczywi�cie �adnych chmur.
Ziemski sektor zajmowa� obrze�a kosmoportu. Znaczn� cz��, ale
jednak obrze�a. Trzy kilometry od osiedla ci�gn�y si� pasy startowe
- fioletowe p�yty, kt�re nie by�y ani betonem, ani kamieniem, ani pla-
stikiem. Wiele razy pr�bowano zrobi� analiz� tej substancji, ale niko-
mu si� to nie uda�o. Cho�by rok temu, podczas l�dowania, przewr�ci�
si� angielski wahad�owiec, pr�buj�cy przy okazji, w biegu, zeskroba�
tytanowym skrobakiem odrobin� fioletowego �czego�". Na odleg�ym
pasie te� w�a�nie l�dowa� wahad�owiec, s�dz�c po kolorach, amery-
ka�ski. W tym sektorze handlem zajmowali si� g��wnie oni i Francu-
zi. Transaero i Aeroflot latali w znacznie mniej go�cinnych rejonach.
Pomi�dzy osiedlem a pasem startowym sta�y wahad�owce, czeka-
j�ce w kolejce na wylot. Odszuka�em wzrokiem swojego �ptaszka" -
ju� zacz�li go wsuwa� do wie�y startowej. Dwudziestometrowa rura,
naje�ona iglicami anten, kula u podstawy - oto ca�e urz�dzenie po-
trzebne do wylotu. Jak m�wi� w naszej kompanii, z Ziemi trzeba
umie� wylecie�, u Obcych - wyl�dowa�...
By�o oko�o p� setki wahad�owc�w. O�ywione miejsce ta Hik-
si 43, �sma planeta Syriusza A. W tym systemie jedyna, na kt�rej
bywaj� ludzie.
Poszed�em do hotelu, wci�gaj�c g�ow� w ramiona, �eby nie spa-
li�o mi za bardzo szyi. Wielu ludzi nie rozumie, dlaczego my, piloci,
przy naszych zarobkach wolimy wypoczywa� nie dalej na po�udnie
ni� w krajach nadba�tyckich.
Cz�owiek, kt�ry raz opali si� pod Syriuszami, na zawsze zniena-
widzi Hawaje...
Hotel teoretycznie nale�a� do ONZ, podobnie jak centralne sta-
nowisko ziemskiego sektora kosmoportu. W rzeczywisto�ci by� pod
zarz�dem Hiltona. Stoj�cym przed wej�ciem �o�nierzom piechoty
morskiej pomacha�em przepustk�- idiotyczna zasada, wprowadzo-
na jeszcze w czasie budowy sektora, ale dzia�aj�ca do dzi�. Bardzo
jestem ciekaw, kogo mieli zamiar �apa� ci krzepcy ch�opcy z M-16
za plecami? Ludzie mog� wchodzi� do hotelu bez ogranicze�; Ob-
cych mo�na rozpozna� nie tylko po braku przepustki.
Jeden z marines w og�le na mnie nie zareagowa�, drugi u�miech-
n�� si� sympatycznie. Wczoraj gada�em z nim w barze. Marines od
�wiat�a os�ania� lustrzany plastikowy daszek, za plecami ka�dego
z nich kr�ci� si� wentylator. By�o im nie tyle gor�co, co nudno. Pa-
trzenie na starty i l�dowania, u�miechanie si� do znajomych i zacze-
pianie nielicznych dziewcz�t - oto ca�e zaj�cie...
W �azience wzi��em zimny prysznic, nie �a�uj�c sobie limitowa-
nej wody. Wieczorem ju� mi si� nie przyda. Nie wyciera�em si�,
s�abo hucz�ca klimatyzacja i tak nie by�a w stanie os�abi� duchoty.
Posta�em przed lustrem i przyjrza�em si� sobie.
No tak, na twardego pilota wygl�dam tylko na Ziemi, i to wtedy,
gdy id� ulicami jakiego� prowincjonalnego miasteczka... w Mo-
skwie na kosmonaut�w nie zwraca si� ju� prawie �adnej uwagi. Mi�y
ch�opiec, co? Przypomnia�em sobie Elz� i ze z�o�ci� wyskoczy�em
do pokoju. �eby mi przynajmniej ros�y porz�dne w�sy! Dobrodusz-
ny dwudziestopi�cioletni cielak ze s�omian� grzyw� i pulchnymi po-
liczkami! Ka�dy pilot widzia� na wylot moj� biografi�: WWS*, kil-
ka samodzielnych lot�w, przyspieszone kursy astronautyczne i stary
wahad�owiec, na kt�ry szkoda sadza� do�wiadczonego cz�owieka.
No i dobrze.
W sumie r�nice mi�dzy pilotami i tak nie s� du�e.
Ubra�em si� i wrzuci�em do walizki nieliczne xts.ct>j. Wyszed�em,
zamkn��em drzwi i odda�em pokoj�wce na pi�trze klucze, czekaj�c,
a� ona na terminalu za�atwi formalno�ci zwi�zane z moim wylotem.
Dziewczyna wygl�da�a na zm�czon� i okropnie zaj�t�. Na ko-
smoporcie brakowa�o ludzi. Ka�dy pracownik to przecie� dodatko-
wy wydatek! Podatek od zu�ywanego powietrza, podatek od amor-
t�um.).
WWS (Wojetmo- Wozdusznyje Si�y), wojska lotnicze (wszystkie przyp.
tyzacji gleby, podatek od zmiany masy planety - ma�o to rzeczy wy-
my�lili Obcy? Nie licz�c pensji. Zamiast ora� w dyspozytor�w cen-
trum kosmicznego i obs�ugi, lepiej by zwolnili darmozjad�w z pie-
choty morskiej...
- Szcz�liwego lotu - powiedzia�a dziewczyna z dziwnym ak-
centem. - Jeszcze pan wr�ci?
- Zapewne.
- �ycz� dobrego wypoczynku - westchn�a. - Ja mam urlop...
ojojoj... dopiero za p� roku!
Pokr�ci�em wsp�czuj�co g�ow�.
- Pan zna Borysa Kosuch� z Aeroflotu?
- Nie - przyzna�em si�. Z g��wnymi konkurentami mieli�my
niezbyt �cis�e kontakty, i to bynajmniej nie ze wzgl�du na polityk�
kompanii. Po prostu nasze rejsy rzadko si� przecina�y.
- Weso�y cz�owiek - powiedzia�a dziewczyna. - My�la�am, �e
wszyscy rosyjscy piloci s� tacy...
U�miechaj�c si� g�upio, poszed�em do wind. Co chcia�a przez
to powiedzie�? My�la�by kto, �e ja jestem smutny!
Mia�em jeszcze czas, wi�c wpad�em do baru na parterze, na fili-
�ank� mocnej kawy gwiezdnej, z cynamonem i imbirem. Doskonale
zag�usza zapach piwa. Tutaj piloci rzadko zagl�dali, jako� tak si�
utar�o, �e naszym terytorium by� Donald, a bar przy hotelu okupo-
wali pracownicy naziemni. Ale kaw� robili dobr�.
Teraz lekarz.
Korpusy administracyjne by�y nieopodal. Na kosmoportach in-
nych planet wszystko by�o blisko siebie. A jednak zd��y�em si� nie-
�le zgrza�, zanim dobieg�em betonow� �cie�k� do trzypi�trowych
budynk�w. Wpad�em do najbli�szego. Budynki po��czono przej�cia-
mi z lustrzanego szk�a, nie ma sensu m�czy� si� bardziej ni� to ko-
nieczne. Ochroniarz ze wsp�czuciem kiwn�� g�ow�.
- Gor�co? - zapyta�.
- Gor�co - potwierdzi�em.
Na tym nasza rozmowa si� sko�czy�a. Poszed�em korytarzami
do szpitala.
Dwunasty gabinet by� otwarty, zza drzwi dobiega�y g�osy
i �miech. Od razu poczu�em ulg� - m�wiono po rosyjsku. Zastuka-
�em w futryn� i zajrza�em.
- A! - Lekarz, wysoki, mocny, w zielonym chirurgicznym kom-
binezonie, wsta� zza sto�u. - Transaero?
-Tak jest.
- Wchod�, co tak stoisz?
Obj�� mnie i przedstawi� si�:
- Kostia! Po prostu Kostia!
M�g� mie� trzydzie�ci lat, mo�e troch� wi�cej. Radosne usposo-
bienie i rumie�ce nie pozwala�y na dok�adniejsze okre�lenie wieku.
- Pietia - burkn��em.
Dwie piel�gniarki siedz�ce na kanapce przy oknie poderwa�y si�.
- Od miesi�ca nie widzia�em rodaka - cieszy� si� lekarz. - Kie-
dy lecisz?
- Za dwie godziny.
- Jakie� k�opoty ze zdrowiem? - doktor daremnie pr�bowa�
przyj�� oficjalny ton. - A, co ja gadam. Siadaj.
- Wszystko w porz�dku. - Wyj��em kart� lotu i omal nie upusz-
czaj�c listu Elzy, poda�em j� lekarzowi.
- Sk�d pochodzisz?
- Z Moskwy.
- Ho, ho, daleko. A ja z Abakanu. No dobra, przyznaj si�. Ile
dzi� wypi�e�?
Chyba rzeczywi�cie musz� si� przyzna�...
- P� kufla piwa.
Lekarz pogrozi� mi palcem i wzi�� ze sto�u detektor alkoholu.
- Je�li wi�cej ni� dwa kufle, nigdzie nie puszcz�! Oddychaj.
Pos�usznie dmuchn��em.
- Jeszcze raz - za��da� lekarz, patrz�c na skal�.
Zacz��em zia� jak sprinter po biegu.
- S�uchaj, a mo�e pi�e� kefir? - zainteresowa� si� lekarz. - Zuch
ch�opak! Nasi jakby postanowili podtrzyma� og�lnie panuj�c� opi-
ni� i zawsze pij� przed startem!
- Wczoraj troch�... przesadzi�em - przyzna�em si�.
-Ile?
- Trzy kufle.
Piel�gniarki i lekarz milczeli. Wreszcie lekarz wsun�� przyrz�d
do kieszeni i w zadumie powiedzia�:
- Tak, ciekawy przypadek... gdzie masz dokumenty?
Przystawi� piecz�� na karcie, podpisa� si�, przesun�� nad paskiem
magnetycznego indykatora pier�cieniem koduj�cym.
- D�ugo latasz? - zapyta�.
- Dwa lata.
Jedna piel�gniarka niepewnie zachichota�a, druga u�miechn�a
si� do mnie. Mi�a dziewczyna...
- Zagl�daj do nas cz�ciej - zaprosi� lekarz. - Pisz� prac� o wp�y-
wie warunk�w ekstremalnych na imperatywy zachowania. Potrzeb-
ne mi najbardziej skrajne przypadki.
- To zale�y od kompanii. Ale mnie si� tu niezbyt podoba - przy-
zna�em si�. - Strasznie gor�co. I miejscowi... jacy� tacy pos�pni.
- A z czego maj� si� cieszy�, skoro za tydzie� maj� sezon kolek-
tywnej eutanazji? - prychn�� lekarz. - Liczniki dojrzewaj�, trzeba za-
pewni� woln� przestrze�. W porz�dku... Pietia. Szcz�liwego lotu.
- Dzi�kuj�. - Ruszy�em szybko do drzwi.
- Masz przynajmniej jakie� pami�tki? - zapyta� lekarz.
- Oczywi�cie. - Poklepa�em si� po kieszeni bluzy. Piel�gniarki
znowu niepewnie si� za�mia�y.
- Przyjed� koniecznie, Pietia- powiedzia� lekarz po chwili mil-
czenia.
- Jasne, Kostia. - Wyszed�em.
Dobra, najwa�niejszy problem z g�owy. Dost�p otrzyma�em.
Poszed�em do korpusu Centrum Kontroli. Tam by�o pe�no mari-
nes, musia�em wyj�� przepustk� i nie�� j� w wyci�gni�tej r�ce. D�u-
go szuka�em wolnego dyspozytora, w ko�cu jaki� ponury ch�opak
wprowadzi� moje dane do komputera i podpisa� ostatnie punkty ze-
zwolenia. M�j wahad�owiec ju� zatankowali i sprawdzili, wi�c od-
da�em dyspozytorowi talony na dwie i p� tony paliwa i potwierdzi-
�em brak pretensji.
I teraz to ju� chyba naprawd� wszystko.
Do startu zosta�o p�torej godziny. Mog�em poprosi� o trans-
port, ale wola�em przej�� si� do wahad�owca na piechot�. Wiadomo,
kiedy b�d� tu nast�pnym razem?
Na Hiksi przylecia�em z �adunkiem prostym i niek�opotliwym.
Obrazki. Takie ma�e, pi�tna�cie na dwadzie�cia, w ramkach, pod
szk�em. Na ka�dym kawa�ek morza, na brzegu drzewa, na niebie ksi�-
�yc, na wodzie srebrzysta ksi�ycowa po�wiata. Malarze uczciwie sta-
rali si� zapewni� odbiorcy maksymaln� r�norodno�� i dlatego gdzie-
niegdzie na morzu migota�y �agle, po niebie lecia�y ptaki albo ksi�yc
zas�ania�y chmury. Niepotrzebny wysi�ek, wzrok istot z Hiksi jest
znacznie lepszy od naszego. Wystarczy im tej indywidualno�ci, jak�
nadaje obrazowi w�osek p�dzla czy odcisk palca na temperze.
Z powrotem wioz�em r�wnie niek�opotliwy �adunek - p�ytki
kortrizonu. Hiksoidom, zdaje si�, s�u��jako ozdoby. Za to na Ziemi
z tych p�ytek robi si� doskona�e kamizelki pancerne, a tak�e pokry-
wa si� nimi kad�uby nowych modeli wahad�owc�w. Hiksoidowie
nie protestuj�, cho� mogliby skorzysta� z Prawa o Zastosowaniu Nie-
zgodnym z Przeznaczeniem. Widocznie uwa�aj�, �e ludzie chc�, by
ich statki by�y jeszcze �adniejsze.
M�j �ptaszek" nale�y do najstarszych i jest obity ceramik�. To
opracowana jeszcze p� wieku temu spirala - dwudziestotonowy
wahad�owiec z niewielkim przedzia�em �adunkowym. Oczywi�cie
go przerobiono, ale zewn�trznie prawie si� nie zmieni�. Z Ziemi
��ape�" - to przezwisko do spirali przylgn�o ju� na zawsze -jest
wynoszony w przestrze� kosmiczn� stare�kim, cho� zmodernizo-
wanym �Protonem". Niemi�e uczucie. Jak to m�wi�, od Obcych
przyjemnie si� wylatuje, na Ziemi przyjemnie l�duje.
W bramce na pas startowy okaza�em przepustk� po raz ostatni i wsu-
n��em j� do kieszeni. Koniec. Pora do domu, do domu, do domu...
Omijaj�c cielska wahad�owc�w, ruszy�em do wie�y startowej,
spiral� ju� ko�czyli umieszcza� na pozycji startowej, ale personel
jeszcze nie odszed�, wi�c ja przyspieszy�em kroku. Zawsze to cieka-
wie popatrze� na Obcych.
Brygada by�a mieszana. Dwaj gigantyczni, trzymetrowi Hikso-
idowie - takie szare modliszki. Z wygl�du nieprzyjemne, a w rze-
czywisto�ci podobno bardzo kruche stworzenia. Sam widzia�em, jak
kiedy� Hiksoid potkn�� si�, upad� i z�ama� jedn� z �ap. Teraz Hikso-
idowie stali w znacznej odleg�o�ci od wahad�owca, a przesuwa�y go
dziwne istoty, przypominaj�ce pozbawione pancerzy ��wie, pokry-
te fa�dami sk�ry. Od czasu do czasu z fa�d wysuwa�a si� d�uga cien-
ka macka i p�ynnie przesuwa�a spiral� o jakie� dwa metry.
Jeden z Hiksoid�w ruszy� w moj� stron�. Paszcza - trudno, nie
mog� nazwa� tego ustami! - otworzy�a si� i Obcy powiedzia�:
- Pilot?
Skin��em g�ow�, walcz�c z pragnieniem okazania przepustki.
Oni nie musz� sprawdza� mi dokument�w.
Hiksoid cofn�� si�. Czekaj�c, a� ���wie" odejd� od spirali, pod-
szed�em do luku. Trap te� podsun�li, dzi�ki. Poci�gn��em r�czk�,
otworzy�em luk. Zerkn��em na obserwuj�cych mnie Hiksoid�w
i wszed�em na pok�ad.
Im mniej kontaktujesz si� z Obcymi, tym bezpieczniej. Zawsze
mo�esz paln�� co� pozornie neutralnego i wywo�a� kryzys dyplo-
matyczny. Na przyk�ad �yczenie Hiksoidom zdrowia i d�ugiego �y-
cia by�oby odczytane jako potworna drwina.
W wahad�owcu by�o wspaniale. Ch�odno, termoizolacja mimo
wszystko dzia�a dobrze. Pachnia�o sk�r� i plastikiem. I troch� elek-
tryczno�ci�- nawet nie ozonem, tylko jakim� nieuchwytnym, spe-
cyficznym zapachem du�ej ilo�ci elektronicznej aparatury. I ledwie
uchwytnie przyprawami - wioz�em je dwa miesi�ce temu, podczas
l�dowania kilka opakowa� p�k�o i rozsypa�y si� po �adowni...
�luza by�a male�ka. Niewielki pulpit sterowania drzwiami, szaf-
ka ze skafandrem, kt�ry ostatnio wk�ada�em p� roku temu. Drzwi
na mostek i drzwi do �adowni. W��czy�em hermetyzacj� i dop�ki
w �cianie hucza�y serwomotory, podci�gaj�ce luki na g�ucho zamy-
kaj�ce wahad�owiec, poszed�em sprawdzi� �adunek.
Kortrizon jest bardzo lekki. P�ytki, dok�adnie odpowiadaj�ce
rozmiarami przywiezionym przeze mnie obrazom, by�y zapakowa-
ne w przezroczyst� ta�m� i przymocowane do �cian. Na ka�dym opa-
kowaniu starannie zapisano mas� i wyznaczono �rodek ci�ko�ci.
Zerkaj�c na tablic� standard�w, pr�bowa�em wyliczy� wywa�enie
spirali.
Doskonale, �adnych problem�w. Zapewne pedantyczni Hikso-
idowie, ceni�cy indywidualizm jedynie w sztuce, wykorzystali przy
za�adunku Liczniki.
Zamkn��em �adowni�, w��czy�em wypompowanie powietrza
i poszed�em na mostek. Podk�wka pulpitu p�on�a ��tymi lampka-
mi kontrolnymi. Aktywowa�em g��wny komputer, w��czy�em ��cz-
no�� i og�lny test system�w. Usiad�em w fotelu i zapi��em pasy.
Po prawej stronie powinien sta� fotel dla drugiego pilota. Tak
naprawd� by� tam jumper, aluminiowy cylinder metrowej wysoko-
�ci. Poklepa�em go po ch�odnym boku.
G�upio traktowa� dwie�cie kilo kabli i mikrouk�ad�w jak �yw�
istot�. Ju� lepiej wita� si� z komputerem. Ale ka�dy ma swoje dzi-
wactwa.
- Centrum Kontroli do pok�adu trzydzie�ci sze�� osiemna�cie
Transaero - dobieg�o z g�o�nika. - Got�w?
- Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie do Centrum Kontroli.
Prawie got�w.
- Wie�a startu daje dziesi�ciominutowe odliczanie. Czas podj�-
cia decyzji, plus trzy minuty.
- Zrozumia�em. Czekam na potwierdzenie.
Patrzy�em, jak maszyna ko�czy testowanie obwod�w, program�w,
komputera rezerwowego, system�w wahad�owca. Po dw�ch minu-
tach i czterdziestu sekundach w��czy�em ��czno�� i zameldowa�em:
- Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie do Centrum Kontroli
Hiksi. Got�w do wylotu.
- Powodzenia, pilocie.
Jak to m�wi� Gagarin? Jazda...
Na monitorze zamigota�a sylwetka cz�owieka, oznaczaj�ca jego
po�o�enie w przestrzeni. Trac�c r�wnowag�, wahad�owiec zako�y-
sa� si� i zadar� dzi�b w bia�e niebo.
Wystrzelili mnie.
Najmniejszego przeci��enia. Ca�y czas to samo zero osiem g, co
na powierzchni Hiksi. Izolowana fluktuacja grawitacyjna z moim
�ptaszkiem" w �rodku rwa�a w kosmos.
Nie przypomina�o to wylotu. To raczej planeta spada�a w prze-
pa��, uciekaj�c spod wahad�owca w d�, traci�a p�asko��, zmienia�a
si� w kul�. Us�ysza�em g�os dyspozytora:
- Do pok�adu trzydzie�ci sze�� osiemna�cie. Ju� lecisz.
- Widz�.
- D�ugiego skoku!
- Dzi�kuj�, Hiksi.
Lekka mgie�ka widnia�a wok� wahad�owca; na Hiksi jednak
by�y chmury, cho� niewidoczne z powierzchni. Znowu czyste niebo,
ale ju� b��kitniej�ce, parodia ziemskiego. Dzi�b wahad�owca po-
chyli� si� - pos�ali mnie na spotkanie obrotu planety, wyprowadza-
j�c na orbit�. Wie�a startowa mo�e kontrolowa� wahad�owiec tylko
przy bezpo�redniej widoczno�ci. To zupe�nie wystarczy do nabrania
pierwszej pr�dko�ci kosmicznej.
- Pok�ad trzydzie�ci sze�� osiemna�cie. Kontrola kosmoportu
poinformowa�a nas o twoim korytarzu... - Dyspozytor umilk�.
-Co jest, Hiksi?
- Na torze twojego lotu jest kr��ownik Alari!
- Zwariowali�cie? - rykn��em, zerkaj�c na ekran radaru.
- To nie my, Transaero. Musisz to zrozumie�. - Dyspozytor te�
by� wytr�cony z r�wnowagi, ale lepiej panowa� nad emocjami. Nic
dziwnego. On jest na dole, na powierzchni Hiksi.
- Kursy si� przecinaj�?
Nie mia�em czasu na panik�.
- Mo�liwe...
- Czas?
- Plus dwie�cie sekund do wyj�cia na orbit�. Transaero, ju� z�o-
�yli�my oficjalny protest.
Wdusi�em przycisk, wy��czaj�c g�o�nik. Kompania sama potem
zdecyduje, czy sk�ada� skarg� na kontrol� lot�w Hiksi do Trybuna�u
Mi�dzyrasowego. A na razie musz� si� uratowa�.
Pulpit skoku os�ania�a przezroczysta plastikowa pokrywa. Od-
chyli�em j� i da�em moc na generator.
Bydlaki... cholera, nawet nie mo�na im nic zarzuci�. Czas przy-
gotowania do skoku - dwie minuty. Z punktu widzenia Obcych mam
do�� czasu, by nie zderzy� si� z kr��kownikiem.
Nadzwyczajny skok... punkt wyruszenia - Hiksi. Punkt wyj�cia
- Ziemia. Wyznaczenie punktu po�redniego - automatyczne. Do-
puszczalne odchylenie... -Zawaha�em si�, pr�buj�c okre�li�, najak�
granic� b��du mog� sobie pozwoli�. - Zero ca�ych trzy setne pro-
centu... Wprowad�.
Albo zmieszcz� si� w trzech setnych, albo czeka mnie weso�a
kosmiczna zabawa.
Wie�a lot�w prowadzi�a mnie ca�y czas, dodaj�c ostatnie pro-
centy orbitalnej pr�dko�ci. Hiksi by�a teraz ��to-bia�ym pag�rkiem.
Wok� tylko czer� i gwiazdy.
Fotel uciek� spode mnie, wska�nik grawitacji - przywi�zana link�
myszka z puszystego syntetycznego futerka- pop�yn�� pod sufit. Wie-
�a od��czy�a si� i niewa�ko�� wzi�a wahad�owiec w najczulsze na
�wiecie obj�cia. Wolny lot. A co najwa�niejsze, poza atmosfer�. Te-
raz mo�na w��czy� jumper, nie martwi�c si�, �e cz�� planety wyru-
szy w podr� razem z wahad�owcem. Znowu spojrza�em na radar.
Malutki punkcik na samym brzegu ekranu. Ogromny kr��ow-
nik. Ma�e szkodniki Alari lubi� pot�ne statki...
- No, ju� - wyszepta�em do komputera. Napis Pracuj�... na
monitorze nieszczeg�lnie mnie pociesza�. Czasem wyliczenie zaj-
mowa�o p� godziny.
Punkt nadp�ywa�. Wyliczy�em kierunek i wyci�gn��em szyj�,
patrz�c w kierunku lotu. Zobaczy�em daleki b�ysk nad �ukiem hory-
zontu.
Chyba m�j wahad�owiec nie idzie a� tak fatalnym kursem, �eby
zderzy� si� z kr��ownikiem czo�owo. Zreszt� nie b�dzie takiej po-
trzeby. W odleg�o�ci jakich� o�miu kilometr�w zmiecie mnie ener-
getyczna tarcza kr��ownika. Albo po prostu wpadn� w stref� za-
krzywionej przestrzeni, pozostaj�cej w kilwaterze kr��ownik�w
przez kwadrans. Wahad�owiec rozpadnie si� jak przegni�a ��dka pod
uderzeniami tsunami.
- Dawaj, draniu! - krzykn��em do jumpera.
Wyliczenie zako�czone - oznajmi�, jakby mnie us�ysza�!
Nie patrzy�em na diagram kursu. Nie odrywaj�c spojrzenia od
kr��ownika, ju� zmieniaj�cego si� w widoczny go�ym okiem dysk,
wymaca�em klawisz startu i przesun��em blokad�. Jumper cicho za-
szumia�, przechodz�c w stan gotowo�ci.
Kr��ownik Alari by� pi�kny. Tarcza o �rednicy o�miuset metr�w,
usiana wie�yczkami o niezrozumia�ym przeznaczeniu. Mo�e to gniaz-
da broni albo przedzia�y mieszkalne? Sk�d mieliby�my wiedzie�? Kt�-
ry z ludzi mo�e pochwali� si�, �e by� na kr��owniku Alari? Dysk mia�
grubo�� pi��dziesi�ciu metr�w, je�li mnie pami�� nie zawodzi�a, u pod-
stawy mie�ci�y si� trzy silniki grawitacyjne. Teraz powinny mieni� si�
fioletowym �wiat�em. Przestrze� rwie si�, nie wytrzymuj�c gigawat�w
energii p�yn�cych w kosmos. Nie daj Bo�e zobaczy� to �wiat�o.
Alari nie byli najbardziej wojownicz� ras�, ale kr��owniki mieli
wspania�e. Przypomnia�em sobie film dokumentalny, kt�ry puszcza-
no nam na kursach ~ dwa kr��owniki Alari, roznosz�ce w py� plane-
t�. Pe�en gracji taniec na orbitach, cienkie promienie tn�ce po-
wierzchni� planety, pomara�czowoogniste wa�y przetaczaj�ce si� po
kontynentach. Potem odwr�cenie si� do planety silnikami i b��kitne
�wiat�o na ca�y ekran. I r�j asteroid�w, w kt�re przemieni�a si� pla-
neta. Ska�y p�on�ce na si�owych tarczach kr��ownik�w. Piek�o stwo-
rzone w ci�gu kilku minut.
Nie wiemy nawet, co to by�a za planeta, czy by�a zamieszkana,
czy nie. Alari udost�pni�y nam nagranie ot tak, czysto informacyjnie.
Przyj�li�my je do wiadomo�ci.
Czy Alari mnie teraz widz�? Pewnie tak. Popatrzy�em na ta�-
cz�c�nad pulpitem myszk�. Niemal kopia Alari, tylko mniejsza. Iro-
nia kosmosu - zacz�li�my ba� si� myszy. Dwudziestokilogramo wych
puszystych gryzoni, kt�rych kr��owniki niszcz� ca�e planety.
Co sobie my�l�, patrz�c na ludzk� skorupk� z silnikami odrzu-
towymi, id�c� na kursie z przeciwka? Czekaj� na fajerwerk? Nie
b�d� manewrowa�, w ko�cu pchali si� do Hiksi przez kilka miesi�-
cy, �ami�c przestrze�, i teraz marz�, �eby znale�� si� wreszcie na
twardej powierzchni.
- Szcz�liwego pobytu, myszki - powiedzia�em, naciskaj�c kla-
wisz skoku.
Jumper zapiszcza� cienko, gdy kondensatory chlusn�y energi�
na anten�. Chyba zd��y�em zobaczy� nico��.
Przestrze� wok� statku otworzy�a si�, wypuszczaj�c wahad�o-
wiec na drug� stron�.
Skok.
To prawda, jeste�my najbardziej zacofan� ras� we wszech�wie-
cie. 1 najbardziej dzik�.
Ale to nasze statki s� najszybsze.
Skok. Dwana�cie lat �wietlnych z kawa�kiem, niezmienny dy-
stans, zawsze jeden i ten sam, nie zale��cy ani od konstrukcji jum-
pera, ani od masy statku. To tkwi w samej naturze przestrzeni, nie-
zmienne jak sta�a grawitacyjna albo liczba II. Dlatego nie skacz� do
Ziemi - ona jest bli�ej Syriusza. M�j wahad�owiec przemie�ci� si�
w bok, w ten kawa�ek kosmosu, sk�d dystans do Ziemi b�dzie wy-
nosi� dwana�cie z kawa�kiem.
Skok.
Nie ma czasu ani wra�e�. Tylko rado��, euforia w czystej posta-
ci. Migocz�ca ciemno��, pe�na bezpiecze�stwa i spokoju. Seks, nar-
kotyki i alkohol s� niczym w por�wnaniu ze skokiem. Niczym.
Jaka szkoda, �e nie mog� j�cze� z rozkoszy.
W skoku nie istnieje czas. Przechodzimy poza zwyk�� przestrze-
ni� i �adne chronometry nie s� w stanie zarejestrowa� tego odcinka
czasu, gdy statek pokonuje swoje dwana�cie z kawa�kiem. Subiek-
tywnie skok jest niesko�czony.
S�odka wieczno�ci...
Oto, co gna nas w kosmos, ci�gle na nowo. Nie pieni�dze i nie
odznaczenia, szczodrze rozdawane przez kompanie i rz�dy. Nie eg-
zotyka obcych planet - nikt w�a�ciwie nie wypuszcza nas poza gra-
nice kosmoport�w.
To s�odka wieczno�� skoku. Euforia, kt�rej nie mog� dor�wna�
�adne ziemskie przyjemno�ci.
Nico�� zosta�a zast�piona przez ciemno��, rozkosz przez b�l.
Nie, nie b�l... skok nie pozostawia �adnych szkodliwych nast�pstw.
Ale w por�wnaniu z umykaj�c� eufori� ka�dy inny stan b�dzie b�-
lem.
Le�a�em w fotelu, przyci�ni�ty pasem do mi�kkich poduszek.
Niewa�ko�� wydawa�a si� przeci��eniem. Ubranie napiera�o na sk�-
r� jak o�owiane p�ytki. Powieki by�y szorstkie niczym pumeks, tar�y
oczy przy ka�dym ruchu.
To nic, b�dzie jeszcze jeden skok.
J�kn��em i otworzy�em oczy. W wahad�owcu panowa�a absolut-
na ciemno��. Tylko przez przednie szyby b�yszcza�y gwiazdy, kt�re
tutaj o�lepiaj� i k�uj� jak ig�y, ale nie daj� �wiat�a.
Jumper cicho trzeszcza�, stygn�c. A mnie nadal dzwoni�o
w uszach - cienki, skaml�cy d�wi�k. Jedyny d�wi�k. Wahad�owiec
by� zupe�nie pozbawiony energii, jak zawsze po skoku. Rozpi��em
dr��cymi palcami kiesze�, wyj��em rurk� latarki, prze�ama�em -
ciecz w �rodku zabulgota�a, rozpalaj�c si� zimnym, niebieskim �wia-
t�em. B�ysn�y wy��czone ekrany pulpit�w i pancerne szyby.
- Ostra jazda - powiedzia�em sam do siebie. - Co, Pietia? Dali-
�my czadu.
W uszach ci�gle dzwoni�o. Odpi��em pasy i zawis�em nad fote-
lem, trzymaj�c si� por�czy, nie odrywa�em spojrzenia od wisz�cej
nad pulpitem latarki. Min�a jedna minuta, druga, na pulpicie zacz�y
si� nie�mia�o zapala� pierwsze lampki. Akumulatory powoli wycho-
dzi�y z szoku. Zacz�� dzia�a� system wentylacji awaryjnej, zbudowa-
ny na pro�ciutkich obwodach elektrycznych. Do pracy potrzebuje
tylko napi�cia. Potem o�y� komputer, mign�� kilkoma linijkami i zdu-
miony zamilk�. Danych na dyskach nie by�o. Wszystkie no�niki, kt�-
re w momencie skoku znajduj� si� pod napi�ciem, zostaj� wykaso-
wane do czysta. Ma�a niewygoda dla pilot�w i wielka wygrana dla
ludzko�ci.
Z kontenera pod praw� por�cz� fotela wyj��em pierwszy z dys-
k�w i w�o�y�em w szczelin� pulpitu. Zacznijmy od pocz�tku... Dysk
zacz�� dzia�a�. Komputer �ar�ocznie poch�ania� system operacyjny,
programy stwarzaj�ce warunki egzystencji cz�owieka, programy te-
stowe. Pobudka, przyjacielu... odepchn��em si�, przeskoczy�em
przez fotel, z�apa�em latark�. Powinienem obejrze� wahad�owiec,
ale znacznie bardziej chcia�em popatrze� przez iluminatory. Szyb-
ciej, szybciej, p�ki nie w��czy�o si� o�wietlenie, p�ki komputer nie
o�ywi� podstawowych system�w wahad�owca, a nie�mia�y szmer
wentylacji nie zosta� zast�piony przez cichy huk.
Dzwonienie w uszach nie mija�o...
Zawis�em nad iluminatorem prawej burty, wpatruj�c si� w kos-
mos. Oto Syriusz, jedno ze schronie� Hiksoid�w. Jasna, bia�a gwiaz-
da. Je�li wykr�ci si� g�ow�, wida� niemal zas�oni�t� dziobem waha-
d�owca ma�� ��t� gwiazdk� - S�o�ce.
Komputer cicho pisn��, ko�cz�c sczytywanie pierwszego dys-
ku. Odepchn��em si� od �ciany, wymieni�em CD, spojrza�em na
monitor. Wszystko w porz�dku, g��wne uk�ady ju� uruchomione,
trwa sprawdzanie system�w. Sk�d to dziwne wra�enie jakiego� b��-
du? Sk�d ten niepok�j? Co jest nie tak?
W��czy�o si� o�wietlenie, malutka kabina wype�ni�a si� �wia-
t�em. Wahad�owiec musi teraz zabawnie wygl�da� - l�ni�ce ziarnko
po�r�d bezkresnej pustki. Gdybym chcia�, m�g�bym w�o�y� skafan-
der, wyj�� na zewn�trz, na przyk�ad pod pretekstem obejrzenia �a-
dunku, i zrobi� kilka zdj��. Ale nie mam na tyle mocnych nerw�w,
�eby wisie� na zewn�trz kabiny, sam na sam z gwiezdn� pustk�.
I bez tego czuj� si� jako� dziwnie. O co chodzi?
Pokr�ci�em g�ow�, ogl�daj�c ekrany o�ywaj�cych pulpit�w,
czujniki awaryjne, pr�buj�c przez pisk w uszach uchwyci� cho�by
jeden sygna� alarmowy.
Cholera!
Wcale nie dzwoni�o mi w uszach! D�wi�k p�yn�� z szafki z na-
rz�dziami i jedzeniem!
Ale numer!
Odpi��em kabur� i wyj��em pistolet. Odci�gn��em zamek, kon-
densator z magazynku wsun�� si� w zacisk nabojowy. Nie ma co, lase-
rowe knuty rosyjskich kompanii powietrznych maj� jedn� nadzwy-
czajn� zalet� - mo�na z nich strzela� w kabinie wahad�owca. Promie�
jest zbyt s�aby, �eby przepali� kad�ub. Ta bro� jest r�wie�nikiem Spi-
rali, opracowano j� jeszcze dla programu ksi�ycowego.
Ale nie polecieli�my na Ksi�yc.
Zacz�li�my lata� do gwiazd. Do niego�cinnych gwiazd, kt�re
nie nale�� do nas.
I nigdy nie b�d� nale�e�.
Najwa�niejsze - nie w�tpi�. Minuta zastanowienia i zabraknie
mi odwagi, �eby otworzy� szafk�. Ob��kany Hiksoid... Nie, Hikso-
id nie zmie�ci�by si� do szafki. Wszystko jedno, niechby nawet mysz-
ka Alari - teraz, gdy nie mia�em pancerza, istota pozbawiona rozu-
mu to niebezpieczny wr�g.
Odepchn��em si� nogami od pulpitu i polecia�em do szafki, prze-
suwaj�c bezpiecznik, a� na pistolecie zapali�o si� zielone �wiate�ko.
Otworzy�em drzwiczki.
Na dolnej p�ce, po�r�d zwi�zanych gumkami paczek z ubra-
niem, podrygiwa�a i wy�a �uskowata szara kulka.
Licznik!
Odsun��em si� od szafki, nie odrywaj�c wzroku od skaml�cej
istoty.
Jasna cholera...
Po co� tu wlaz�, Reptiloidzie? Otworzenie zamk�w kodowych
to dla ciebie pestka, wiadomo. Czym jest milion kombinacji dla isto-
ty pod wzgl�dem szybko�ci my�lenia wyprzedzaj�cej dowolny ziem-
ski komputer? Zdolnej pod��cza� si� bezpo�rednio do obwod�w
elektrycznych? Ale po co bieg�e� na spotkanie szale�stwu?
Tylko dla nas, ludzi, skok to s�odka wieczno��.
�aden Obcy nie mo�e prze�y� skoku na drug� stron� przestrze-
ni i pozosta� przy zdrowych zmys�ach. Odkryto to dwadzie�cia lat
temu, gdy patrole Hiksoid�w przycisn�y przy Syriuszu ameryka�-
ski wahad�owiec. Gdy nast�pi� wreszcie upragniony Kontakt.
To w�a�nie uratowa�o ludzko��.
To my zaj�li�my t� specyficzn� nisz�, jeszcze woln� w galak-
tycznej hierarchii ras. Klipery kosmosu... Dla Obcych droga od
gwiazdy do gwiazdy trwa d�ugie miesi�ce. Dla nas - godziny i mi-
nuty.
Praca przewo�nika nie jest zbyt przyjemna.
Ale przynajmniej daje nam wolno��.
Reptiloid nadal j�cza� i podrygiwa� w embrionalnej pozie. Co
si� nim teraz dzieje? Nie mam poj�cia. Nieludzka psychika, a teraz
jeszcze nieludzkie szale�stwo. Jedno tylko dobre. Liczniki s� naj-
s�abszymi i najbardziej bezbronnymi istotami kosmosu.
Wyci�gn��em r�k� i dotkn��em mi�kkiej jak aksamit �uski. Rep-
tiloid drgn��, sp�aszczy� si�, wysun�� ma�e �apki.
- Ty g�uptasie - wyszepta�em.
Licznik trz�s� si� i dygota�. Przypomina� du�ego warana albo
raczej pancernika. Ciep�okrwisty i chybaj�jorodny... niewiele wie-
my o naszych niebia�skich s�siadach.
-1 co my teraz zrobimy, jak my�lisz? - zapyta�em. Za plecami
popiskiwa� komputer, domagaj�c si� kolejnego dysku. Poczeka. Naj-
wa�niejsze dane ju� zosta�y wprowadzone.
Reptiloid wyprostowa� w ko�cu kr�tk� szyj�, oderwa� od brzu-
cha ma�� tr�jk�tn� g��wk�. Zamruga�, unosz�c szar� b�on� powiek.
Oczy Licznika by�y jasnob��kitne, sko�ne.
- Tobie ju� wszystko jedno - powiedzia�em, pr�buj�c odwr�ci�
wzrok. - A mnie czeka trybuna� za porwanie Obcego. Kto mi teraz
uwierzy, �e sam wszed�e� na pok�ad?
W�ska paszcza Reptiloida otworzy�a si�, obna�aj�c r�wne p�yt-
ki z�bowe.
-Nie-nie-nie... - zasycza� Licznik.
Poczu�em dreszcz. Szarpn��em si�, przekozio�kowa�em, wyha-
mowa�em pod sufitem, wreszcie zawis�em nad szafk�, celuj�c
w Licznika.
- Nie za-bi-jaj... - Istota, kt�ra powinna by� ob��kana, wczepi-
�a si� pazurkami w paczk� z galowym mundurem. Zatrzeszcza� roz-
dzierany plastik. - Cz�o-wie-ku nie za-bi-jaj wa�-ne dla nas obu.
Ile kosztowa�o Reptiloida wym�wienie tych st�w, z jego malut-
kimi i nierozwini�tymi strunami g�osowymi? Zawsze porozumiewa�y
si� na poziomie impuls�w elektronicznych. �ywe komputery kosmo-
su. Tacy sami s�udzy jak my.
Tylko znacznie starsi.
-Pro-sz� cz�o-wie-ku....
Dla niego te s�owa to krzyk. Okropny wrzask w zupe�nie obcym
systemie komunikacyjnym. Czy ma s�uch, �eby us�ysze� moj� od-
powied�?
I co ja mog� mu odpowiedzie�?
O tym, jak na wst�pnym wyk�adzie kurs�w astronautycznych
rozmawia� z nami James MacNamara, kapitan wahad�owca �Explo-
rer", cz�owiek, kt�ry prze�y� pierwszy kontakt?... Jak opowiada�
nam to, co wszyscy wiedzieli - o oszala�ych po skoku Hiksoidach
i o Alari, kt�re wpad�y w �pi�czk�... Jak potem doda� to, czego ni-
gdy nie m�wi si� publiczno�ci: �My�leli�my, �e to, co si� sta�o, ozna-
cza zag�ad� ludzko�ci. Ale okaza�o si�, �e to dla niej ratunek. Tego
dnia, gdy Obcy naucz� si� znosi� skok, sko�czy si� niepodleg�o��
Ziemi".
No i w�a�nie si� sko�czy�a. Licznik, kt�ry nie zwariowa� po sko-
ku.
- Jes-tem przy-ja-cie-lem jes-tem przy-ja-cie-lem je-stem przy-
ja-cie-lem - zasycza� Licznik.
Rozdzia� 2
Najtrudniejszym momentem w kosmosie wcale nie jest lot,
tylko orientacja. Nawet na orbicie oko�oziemskiej to bar-
dzo odpowiedzialna procedura, a co dopiero m�wi� o przestrzeni
mi�dzygwiezdnej.
M�j �ptaszek" orientuje si� wed�ug sze�ciu gwiazd. Najpierw
naprowadzi�em czujnik na Syriusza. Maszyna uwa�nie por�wna�a
Jego spektrum z wzorcem i zgodzi�a si� z moj� opini�, �e to faktycz-
nie Syriusz. Teraz kilkoma ruchami wycelowa�em na Fomalhaut.
P�niej ju� komputer b�dzie pracowa� sam. Sze�� punkt�w orienta-
cyjnych. I wyliczenia - miliony, miliardy operacji, �eby wyliczy�
ten �a�cuch skok�w, kt�ry poprowadzi spiral� do Uk�adu S�onecz-
nego, ma�o tego - w�a�nie do Ziemi.
Je�li m�j wahad�owiec wyskoczy gdzie� w rejonie Marsa, to
prawdopodobnie mnie uratuj�. Je�li w rejonie Plutona, b�d� musia�
zrobi� drugie podej�cie... Takie rzeczy zdarzaj�si� do�� cz�sto. Ale
czasem energia czy tlen ko�cz� si�, zanim wahad�owiec wyjdzie bli-
sko Ziemi. A czasem od serii skok�w piloci wpadaj� w eufori� hi-
perprzestrzenn� i zaczynaj� nieko�cz�ce si� skoki w nico��, skoki
dla skoku, p�ki si� nie wyczerpie energia...
Odwr�ci�em si� w fotelu i popatrzy�em na Reptiloida. Licznik
siedzia� na cylindrze jumpera - dziwna posta�, co� w rodzaju ma�e-
go o�ywionego gargulca.
- Jak mam ci� nazywa�? - zapyta�em.
Je�li nawet si� zastanawia�, dzia�o si� to bardzo szybko. Mia�em
wra�enie, �e odpowied� pad�a b�yskawicznie.
- M�w do mnie Kare�.
- To ludzkie imi�.
- Tak. Tak nazywano pierwszego... - przerwa, Reptiloid wci�g-
n�� powietrze, �eby kontynuowa� zdanie - ...przedstawiciela wa-
szej rasy, z kt�rym nawi�zali�my kontakt.
- Uwa�asz to za wystarczaj�cy pow�d, �eby u�ywa� jego imie-
nia?
- Tak. Nie mam racji?
- Co za r�nica. - Wzruszy�em ramionami.
Ciep�okrwista jajorodna jaszczurka o imieniu Kare� patrzy�a na
mnie przezroczystymi b��kitnymi oczami. Patrzy�a wyczekuj�co.
- Jestem Piotr.
- Czy to imi� jest zwi�zane z twoimi przekonaniami religijny-
mi?
- �e co? Nie, to zwyk�e imi�.
- Dobrze.
Wahad�owiec znowu wibrowa�, skr�caj�c. Robi� to bardzo po-
woli i niezgrabnie. Nic dziwnego - system operacyjny, chocia� prze-
robiony i ulepszony, ma tak czy siak p� wieku. Przy najszczerszych
ch�ciach nie zrobisz z �yguli mercedesa.
- Potrzebna pomoc? - rzek� Kare� z ledwie wyczuwaln� intona-
cj� pytaj�c�.
- Jaka?
- W wyliczeniach.
- Dzi�kuj�, dam sobie rad�.
- Chcia�bym by� po�yteczny.
Jak mi�o... Pojawi� si� drugi pilot.
- Nie jeste� mi potrzebny. Po jakie licho w og�le wpakowa�e�
si� na m�j statek?
Licznik wci�gn�� tr�jk�tn� g�ow� jakby speszony.
- Piotrze, nios� bardzo wa�n� informacj�.
- Dla kogo?
- Dla Ludzi.
Skin��em znacz�co g�ow�.
- A od kogo?
- Od Licznik�w.
- Nie bierz mnie za idiot�! My te� co� nieco� o was wiemy!
- Co? - zaszele�ci� gad.
-Nie macie decyduj�cego g�osu w Konklawe Galaktycznym. Nad
wasz� planet� sprawowany jest wsp�lny nadz�r, z przewa�aj�cym
wp�ywem Hiksoid�w i Daenlo. Co mo�ecie zrobi� dla ludzko�ci?
- Da� jej si�� i w�adz�.
G�os Reptiloida by� spokojny i oboj�tny - widocznie nie bardzo
radzi� sobie z przekazywaniem emocji.
- K�amiesz, Liczniku.
- Karelu.
- Niech b�dzie. K�amiesz, Karelu. Ludzko�� nie potrzebuje po-
mocy.
- Wasza planeta ma w Konklawe tylko status obserwatora. Znaj-
dujecie si� pod wsp�ln�opiek�Hiksoid�w i Daenlo. Silne rasy uzna-
�y, �e to �atwiejsze ni� wzi�cie Ziemi pod protektorat i korzystniej-
sze ni� jej zniszczenie. Macie prawo zak�adania kolonii, ale dopiero
wtedy, gdy z danej planety zrezygnuj�wszystkie rasy z prawem g�o-
su decyduj�cego. W ci�gu dwudziestu lat �adna odkryta przez Lu-
dzi planeta nie zosta�a przekazana Ziemi.
- Na razie wystarcza nam miejsca.
- Na razie. Nigdy nie pozwol� wam rozprzestrzeni� si� w Ga-
laktyce. Pozostaniecie w rezerwie. B�dziecie wozi� pilne �adunki,
p�ki nie znajd� alternatywy dla skoku.
Komputer pisn�� i mi�kkim kobiecym g�osem oznajmi�:
- Wyliczenie skoku zako�czone. Czekam na polecenia.
Pod bacznym spojrzeniem Licznika wyci�gn��em r�k� do pulpi-
tu i wybra�em na klawiaturze kod. Jeden z paneli przesun�� si�, od-
s�aniaj�c male�kie zag��bienie z trzema klawiszami, pod�wietlone
czerwonym �wiat�em.
- Co to jest? - zapyta� Reptiloid.
- To pulpit �mierci, Kare�.
Ostro�nie przesun��em palcami po klawiszach. Nie�atwo je na-
cisn��, na symulatorze przekonali si� o tym wszyscy kursanci.
- W naszej przysi�dze, Kare�, jest takie zdanie... - K�tem oka
obserwowa�em go, pr�buj�c z�owi� najmniejszy ruch. - �Najwy�-
sz� warto�ci� b�d� dla mnie interesy Ludzko�ci. Za wszelk� cen�
b�d� broni� jej przed zagro�eniem, bez wzgl�du na to, od kogo ono
pochodzi".
- To rozs�dna obietnica - oznajmi� Reptiloid.
- Mog� wys�a� wahad�owiec w seri� skok�w, spali� jumper albo
spowodowa� wybuch bak�w z paliwem. Ka�dy z tych przypadk�w
oznacza nasz� �mier�.
- Po co, Piotrze?
- �eby nikt si� nie dowiedzia�, �e potraficie znie�� skok.
Nawet nie k�ama�em. Szczerze m�wi�c, nie by�em pewien, czy
jestem got�w nacisn�� kt�ry� z tych klawiszy. Ale Licznik potrakto-
wa� moje s�owa absolutnie powa�nie.
- Nie ma takiej konieczno�ci, Piotrze. Nie ma takiej konieczno-
�ci. Absolutnie.
- Udowodnij mi. - Opu�ci�em palec na klawisz serii skok�w.
- Inne rasy nie wiedz�, �e Liczniki umiej� wytrzyma� skok.
- Mog� si� dowiedzie�.
- Nic im to nie da, Piotrze. Nasza metoda nadaje si� tylko dla
nas. Jest wyj�tkowa.
- Na czym ona polega?
- Odpowiem na Ziemi.
- Co chcesz zaproponowa� Ludziom?
- Odpowiem na Ziemi.
- Dlaczego?
- Zbyt ma�o o tobie wiemy, Piotrze. Nie zdecydowali�my, czy
mo�na ci zaufa�. Informacja jest bardzo cenna; je�li pozn�j�j� silne
rasy, stracimy zbyt wiele.
Nie od razu zrozumia�em aluzj�.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e m�g�bym zdradzi� Ziemi�
i przekaza� twoje s�owa Obcym?
-Tak.
W�a�ciwie, co w tym dziwnego? Przecie� nawet na �Explore-
rze" by�a Eveline Rash, �przekle�stwo feminizmu i ha�ba Amery-
ki", czarnosk�ra kobieta-pilot, narzucona za�odze przez tych z NA-
SA, stukni�tych na punkcie political correctness. Ta sympatyczna
m�oda kobieta bez �adnych gr�b czy tortur opowiedzia�a Hikso-
jdom absolutnie wszystko. Co to takiego skok, jak steruje si� waha-
d�owcem, gdzie znajduje si� Ziemia... Oczywi�cie, bez jej pomocy
Obcy r�wnie� by si� o tym dowiedzieli. Ale fakt pozostaje faktem.
Widzia�em ta�m� z rejestracj� jej przes�ucha� na Ziemi. Nie
umia�a wyt�umaczy� swojego czynu. Jej adwokat opar� obron� na
niesprawdzalnym twierdzeniu o psychicznym wp�ywie Hiksoid�w
na jego klientk�, wi�c Eveline po prostu odsuni�to od program�w
kosmicznych. Musia�a zmieni� nazwisko i przenie�� si� do Kana-
dy, gdzie zreszt� sko�czy�a ze sob� p� roku p�niej. Mo�e rze-
czywi�cie sama wyskoczy�a z balkonu, a mo�e kto� jej pom�g�?
Nie wiem.
- Komu zaufasz? Dyrektorowi Transaero? ONZ? Prezydentowi
Rosji?
- Andriejowi Chrumowowi.
D�ugo nie odpowiada�em. Licznik powali� mnie na obie �opatki.
- Wiesz, kim on jest? - zapyta� w ko�cu.
- Psycholog, uczestnik pierwszych negocjacji Ziemi i Konkla-
we Galaktycznego. Autor Manifestu Skazanych.
- Poza tym tw�j przodek w linii m�skiej.
- M�j dziadek.
- Dziadek - zgodzi� si� Licznik.
- Kare�, dziadek ci� zabije, je�li tylko zdo�a dogoni�.
- Poruszam si� powoli.
- On te� niezbyt szybko, ma ponad siedemdziesi�t lat. Ale b�-
dzie si� bardzo stara�. Wszed�e� do mojego wahad�owca, bo chcesz
si� spotka� z dziadkiem?
- To jeden z czynnik�w - przyzna� Licznik.
- Kare�, nigdy nie my�la�em, �e wasza rasa to rasa szale�c�w.
Szuka� pomocy i zrozumienia u cz�owieka, kt�ry nienawidzi wszyst-
kiego, co pozaziemskie, u najbardziej zajad�ego szowinisty...
- Kto ci powiedzia�, �e my nie jeste�my szowinistami?
Popatrzy�em w oczy Reptiloida. Kare� powoli otworzy� usta,
wyginaj�c je w u�miechu. No prosz�. �ywe komputery maj� poczu-
cie humoru.
- Nie podoba mi si� to wszystko - przyzna�em. - Cholera ci�-
ka, to znaczy, �e wdepn��em przez dziadka? Najpierw omal mnie
nie oblali na kursach, potem nie chcieli przyj�� do pracy, a teraz
jad�em w takie bagno?
- Co zrobi�. To wsp�lny problem tych ras, kt�rych obywatele
nie mog� swobodnie wybiera� rodzic�w - odpar� Licznik.
Zamkn��em panel pulpitu �mierci. Wydawa�o mi si�, �e Licznik
odetchn�� z ulg�.
Wyliczenie nawigacyjne omal nie przepad�o. Zbyt d�ugo rozma-
wia�em z Licznikiem, strasz�c go pulpitem �mierci, a czas podj�cia
decyzji mija�. Gwiazdy sun�y po swoich orbitach i z ka�dym mo-
mentem tracili�my szans� na udany skok.
- Przygotuj si� - poleci�em Licznikowi. Zrozumia� i skoncen-
trowa� si�, wczepiony w obudow� jumpera, �lizgaj�c si� pazurkami
po metalu. Jego oczy schowa�y si� pod powiekami.
Jak on wytrzymuje skok?
Na cztery sekundy przed automatycznym wykasowaniem wyli-
cze� nawigacyjnych nacisn��em guzik skoku - i przestrze� wywr�-
ci�a si� na nice.
Oooo...
Jeszcze,jeszcze,jeszcze...
Niech ta chwila nie ko�czy si� nigdy, niech Licznik kuli si� ze
strachu, niech Ziemia daremnie domaga si� r�wnouprawnienia, niech
silne rasy graj�w swoje doros�e gry, wszystko mi jedno, byle ta chwi-
la trwa�a wiecznie...
Otworzy�em oczy.
Ciemno�� i skaml�cy Licznik.
Jak ci�ko wr�ci� do rzeczywisto�ci.
Chemiczna latarka zamigota�a w moich r�kach. Zobaczy�em
cienk� nitk� w�asnej �liny, p�yn�c� w powietrzu i powoli zwijaj�c�
si� w kulk�. Strzepn��em j� r�kawem i poszuka�em wzrokiem Rep-
tiloida. Jak trudno si� porusza�...
Licznik dryfowa� przy przednim iluminatorze obok pluszowej
myszy. Chyba ten skok by� dla niego trudniejszy, �uskowate cia�o
trz�s�o si� w nieprzerwanych drobnych skurczach.
- Licznik! - zawo�a�em. - Kare�!
Bardzo powoli odsun�� g�ow� od brzucha i wyszepta�:
- Prosz� mi wybaczy�...
- Jak ty to robisz? - zapyta�em ostro. - Jak wytrzymujesz skok?
- Ja... - Przerwa�. - Wyja�ni� p�niej.
Wyci�gn��em r�k�, chwyci�em go za przedni� �ap� i �ci�gn��em
do pulpitu. Licznik pospiesznie wszed� na swoje �gniazdo".
Wszystko wyja�ni, ale p�niej. Mo�e wtedy b�dzie ju� za p�-
no. Czy za m�j czyn pochwal� mnie na Ziemi, czy raczej pr2ypomn�
o przysi�dze i o pulpicie �mierci? Nie wiem. Ale najpierw trzeba
dosta� si� do domu.
Zrzuci�em pasy i prze�lizn��em si� do iluminatora lewej burty.
Nic ciekawego - gwiazdy. Ale rysunek gwiazdozbior�w zwyczajny,
nie wykrzywiony.
- Dolecieli�my? - zainteresowa� si� Licznik.
- Owszem, tylko dok�d? - Odepchn��em si� i przelecia�em przez
kabin�. Wyjrza�em przez drugi iluminator - te� nic szczeg�lnego.
Dobrze, poczekamy. Wahad�owiec powoli obraca si� wok� w�asnej
osi, w ko�cu co� zobacz�.
Pisn�� komputer - przyrz�dy powoli o�ywa�y.
- W�o�y� no�nik informacji? - zapyta� licznik. Popatrzy�em na
niego; ju� siedzia� na fotelu, si�gaj�c �ap� pod praw� por�cz fotela.
Dobrze si� przygotowa�, wie, gdzie co le�y.
- B�dziesz umia�?
- Powinienem.
Z p� minuty majstrowa� przy zamku - trzy d�ugie, cienkie palce
�ap by�y do�� zwinne, ale brakowa�o im przeciwstawnego. W ko�cu
dwiema �apami otworzy� zatrzask i wyci�gn�� laserowy dysk.
- Zasuwaj... Kare� - burkn��em. Licznik musia� mie� du�y za-
s�b s��w, bo mnie zrozumia�.
Przez kilka minut gapi�em si� na zimne l�nienie kosmosu, a Rep-
tiloid pracowa� przy pulpicie, cicho sycz�c, gdy obliczone na ludzi
przyciski stawia�y op�r.
- Czy mog� pod��czy� si� do systemu bezpo�rednio? - zapyta� po
szczeg�lnie gwa�townym starciu z CD. Nie odpowiedzia�em; kolejny
obr�t wahad�owca nagrodzi� mnie naprawd� pi�knym obrazem.
- Kare�! - zawo�a�em p�g�osem.
Reptiloid podp�yn�� do mnie.
- Sp�jrz.
Saturn wygl�da� jak na obrazku w ksi��ce dla dzieci. Pier�cie�
by� odwr�cony do nas p�aszczyzn� pod niewielkim k�tem, �wiat�o
S�o�ca rze�bi�o go wyj�tkowo pi�knie. Na tle ��tobr�zowej kuli
planety, dziwnie p�askiej i ma�o efektownej, pier�cie� wydawa� si�
znacznie bardziej pot�ny i masywny... wij�ca si� w kosmosie ka-
mienna r�ka.
-�adnie?-zapyta�em, sam dziwi�c si� swojemu pytaniu. Czym
jest poj�cie pi�kna dla obcej rasy?
- Tak. - Licznik oddycha� szybko i z trudem. - Przypomina mi
dom.
- Twoj� planet�?
-Tak...
No prosz�. W informatorze o ojczystej planecie Licznik�w po
prostu nie by�o danych. Teraz mo�na �mia�o napisa�: �Otoczona pier-
�cieniem".
- To Saturn? - zapyta� Licznik. - Skok okaza� si� udany?
- Saturn. Ale nam to niczego dobrego nie wr�y.
Reptiloid wpatrzy� si� we mnie.
- Kare�, na moim statku s� silniki rakietowe na paliwo ciek�e.
Wiesz, co to takiego?
- Dra�stwo - powiedzia� bezlito�nie Licznik.
- Zgadza si�. �eby wr�ci� na Ziemi�, wahad�owiec powinien
znale�� si� nie dalej ni� pi��set tysi�cy kilometr�w w p�aszczy�nie
ekliptyki, z pr�dko�ci� stosunkow� do planety nie wi�ksz� ni� czter-
dzie�ci kilometr�w na sekund�.
- Dra�stwo - powt�rzy� Licznik. - Cz�sto giniecie?
Nie odpowiedzia�em, podziwiaj�c odp�ywaj�cego z pola widze-
nia Saturna. Na kraw�dzi iluminatora rozpala� si� o�lepiaj�cy b�ysk.
To S�o�ce spieszy�o, by zajrze� nam w oczy.
- Potrzebujecie pomocy, cz�owieku - powiedzia� Licznik. - Bar-
dzo potrzebujecie pomocy.
- Decydujemy si� na powt�rny skok.
Licznik wzdrygn�� si�.
- Nie ma tu ludzkich osiedli?
- Na Saturnie? �artujesz. Na fo... to ksi�yc planety... maj�
zamiar otworzy� stacj� badawcz�. Mo�e za jakie� dwa lata im si�
uda.
- Nie mamy tyle czasu. - Licznik odwr�ci� g�ow� od ilumi-
natora.
Nie przypomina�em mu, �e w wahad�owcu nie ma zapasu tlenu
nawet na tydzie�. Pomog�em mu dosta� si� do pulpitu i w�o�y�em
kolejny dysk.
- Pracuj, ja mam co� do za�atwienia.
Zostawi�em Reptiloida i pop�yn��em do szafki �rodk�w sanitar-
nych. Odwr�ci�em si� ty�em do Licznika, wyj��em mi�kki karbowa-
ny szlauch, rozpi��em spodnie.
- Potrzeba wydalenia odchod�w?
O Bo�e...
Oczywi�cie nie odpowiedzia�em. W��czy�em odsysanie i spr�-
bowa�em zapomnie� o ciekawskim spojrzeniu Reptiloida, przewier-
caj�cym mi plecy. Nienawidz� tych drobnych bytowych problem�w.
Ale co zrobi�, skoro nie ma tu sz