7846

Szczegóły
Tytuł 7846
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7846 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7846 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7846 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

EWA BIA�O��CKA - urodzi�a si� w 1967 roku. Debiutowa�a w Fenixie opowiadaniem "Wariatka", publikowa�a te� opowiadania w fanzinie Gda�skiego Klubu Fantastyki - Czerwonym Karle (cykl Dragon story), Z�otym Smoku i Nowej Fantastyce. W�a�nie z "Tkacz Iluzji" z NF 8/94 Ewa dosta�a nagrod� im. Janusza Zajdla. A za "Okr�g Po�eraczy Drzew" (NF 1/95) nominacj� do tej nagrody. Autorka na potrzeby swoich opowiada� stworzy�a oryginalny �wiat - Lengorchi�, a tak�e osobliwe futrzaste smoki. Prezentowany tutaj "Kr�lob�jca" zosta� napisany przed wielu laty, zanim jeszcze nie zaistnia�a Lengorchia. Kr�lob�jca W�drowali�my z Kasztanem bez okre�lonego celu. Z lekkim sercem, ale z nie�le obci��on� sakiewk�. Ju� samo to mog�oby uczyni� cz�owieka szcz�liwym, a tu na dodatek by�a wiosna i ca�y �wiat doko�a bawi� si� w kwiecie�. Pu�ci�em wodze lu�no i Kasztan sam wybiera� drog�, a ja �piewa�em, co mi �lina na j�zyk przynios�a. G��wnie s�one piosneczki. Wtem Kasztan zastrzyg� uszami i parskn��. Daleko w przodzie ujrza�em na drodze grup� jezdnych. Pop�dzi�em konia. Pomy�la�em: zapytam, co na �wiecie s�ycha�, no i mo�e zagramy w ko�ci na najbli�szym postoju. Konnych by�o trzech. Przed nimi jecha� zaprz�ony w dwa mu�y w�z z p��cienn� bud�, na kt�rym siedzia� wo�nica i pacho�ek. Obok sz�y objuczone tobo�ami dwa luzaki. Je�d�cy, gdy tylko us�yszeli t�tent, zawr�cili konie i obni�yli w��cznie. - Niech b�dzie pochwalony - odezwa�em si�. Zawsze lepiej zaczyna� od tego ni� od zwyczajnego "witajcie". - Na wieki - odpowiedzia� jeden z nich, po chwili namys�u, mierz�c mnie wzrokiem. - Kto� ty? - Rycerz z czyst� tarcz�, jak wida�. Najemny �o�nierz. A wy? M�j rozm�wca zastanawia� si� przez moment. - My z jugu. Boroware od ela Ogoriata. Jedziem do kniazia. Przyjrza�em si� im z ciekawo�ci�. A wi�c to s� ci os�awieni boroware z po�udnia. �o�nierze, niewolnicy swoich lord�w, czyli el�w, jak ich tam nazywaj�. Wszyscy mieli smag�e twarze obramowane kr�tkimi, czarnymi brodami, przyci�tymi na kszta�t ostrza topora. Ich ubi�r nieznacznie r�ni� si� od mojego. Zamiast w zwyk�e kolczugi obleczeni byli w br�zowe karaceny. Buty �ci�le przylega�y im do n�g, owi�zane ta�mami. God�o ela nosili na rzemieniu u szyi, a nie na kamizelach, jak my. Mieli w��cznie, kr�tkie �uki i wielkie topory. Poprosi�em, by pozwolono mi si� przy��czy�. Zgodzili si� bez zachwytu, ale i bez niech�ci. Pr�bowa�em poci�gn�� za j�zyk tego, kt�ry zdawa� si� by� dow�dc�. Odpowiada� kr�tko, kalecz�c s�owa, z okropnym akcentem. Bardzo by�em ciekaw, co te� ta tr�jka chce od kr�la. Ogoriat i kilku pomniejszych lord�w to wasale naszego Ferinsa. Czy�by szykowa�a si� nowa wyprawa na kt�re� z niepokornych ksi�stewek na Wschodzie? Mo�na by si� nie�le ob�owi�... albo straci� �ycie. Ko�o po�udnia stan�li�my na popas. Zaj��em si� Kasztanem, k�tem oka przygl�daj�c si� koniom boroware. Mia�y cienkie p�ciny i wygl�da�y na bardzo szybkie. Niespodziewanie przy wozie wybuch�a awantura. Boroware wymachiwa� pi�ci� przed nosem rozindyczonego wo�nicy, wyrzucaj�c z siebie potok na wp� zrozumia�ych s��w. - Lisza! Egeto mero!... Ty dawa je�cie i woda ono! Hoba umre... Ja ciebie wzion�� g�owa!... Wo�nica a� podskakiwa�. - Akurat! Sam mu dawaj �ry�! Dla mnie mo�e zdechn��, z�baty skurwysyn! Ma�o mi �apy nie urwa� do �okcia, �eby go zaraza! Pacho�ek spokojnie poi� mu�y. Pozostali boroware stali nieruchomo, z oboj�tnymi minami, jakby ta sprzeczka by�a czym� zwyczajnym. Podszed�em do wo�nicy. - Co si� tak w�ciekasz? Sapa� z irytacji. - Panie wielmo�ny, �eby tak z piek�a nie wyjrza�a ta czarna ma�pa. Wsadzili mi to cholerstwo na w�z i "do kniazia, do kniazia". A sami ani si� tkn� roboty! Pewnie robi� w portki ze strachu. Chcesz, panie, zobaczy�? Ano, podejd�. Tylko, bro� Bo�e, r�c�w do �rodka nie wk�adaj! Zawin�� p��tno do g�ry. Ujrza�em spor� klatk� z g�sto ustawionych pr�t�w; by�a wy�cielona brudn� s�om�. W k�cie kuli� si� jaki� futrzasty k��b. Z pocz�tku my�la�em, �e to wilk albo ma�y nied�wiadek. Stworzenie poruszy�o si�. Podnios�o g�ow� na d�ugiej szyi, a po obu jego stronach rozwin�y si� jakie� p�achty. Zaskoczony post�pi�em krok naprz�d, �eby lepiej widzie�. W klatce zakot�owa�o si� i ostre k�y k�apn�y mi tu� przed nosem. Wo�nica poci�gn�� mnie do ty�u. - Hoba - us�ysza�em g�os boroware. Przez pr�ty patrzy�y na mnie czerwone oczy niedu�ego smoka. - Smok?... Sk�d?... Jak to?... - wybe�kota�em. Min� mia�em chyba strasznie g�upi�. Bo te�, zaraza, nie mie�ci�o mi si� w g�owie, jak to mo�na, ot tak, schwyta� smoka �ywcem. Co prawda, ten smok by� bardzo ma�y... - Hoba - t�umaczy� boroware. - El Ogoriat dawa dar dla wasza kniazia. Hoba s� ma�o. Du�y dar dla wasza kniazia. On by� szczen�liwy. Nie �ywi�em co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. �aden kr�l do tej pory nie mia� smoka w zwierzy�cu. - Nie boicie si�, �e kto� zrabuje wam tak cenne zwierz�? Boroware roze�mia� si� z pogard�. - Katta! Przyj�� du�o cz�owiek - my mie� to! - Klepn�� top�r tkwi�cy za pasem. - Przyj�� jeden, to my nie karmi� hoba, on sam je��! P�niej mia�em okazj� zobaczy�, jak karmi� smoka. Przez klap� w drzwiczkach wrzucali kawa�ki suszonego mi�sa i wlewali wod� do drewnianego korytka. Nie jestem �adnym b�ogos�awionym mnichem, ani te� �adnym b��dnym rycerzem. (Dawno wymarli, je�li w og�le kiedykolwiek istnieli.) Niemniej widok tego smoka w klatce okropnie mnie dra�ni�. Chodzi o to, �e nie uwa�a�em smok�w, tak jak inni, za t�pe i okrutne potwory. Wprost przeciwnie, znalaz�em nawet w�r�d nich przyjaciela. No... przyjaci�k�. Mieli�my razem kilka przyg�d, par� razy uratowa�a mi �ycie. By�a bardzo m�dra i bardzo pi�kna... jak na smoka. Ma�y w klatce nie przerasta� rozmiarami du�ego psa. Oura (tak mia�a na imi�) zajmowa�a wi�cej miejsca ni� ca�y ten w�z z zaprz�giem. Albo ten tutaj by� innego gatunku, albo by� po prostu... dzieckiem. Zamykanie dzieci w klatkach zawsze wydawa�o mi si� piekielnie nie w porz�dku. Ruszyli�my dalej. Ma�y wygl�da� na nieszcz�liwego. Szele�ci� s�om�, skomla� i warcza�. Zapyta�em wo�nicy, co wed�ug niego zrobi� ze smokiem na kr�lewskim dworze. Splun�� z wiatrem i pop�dzi� mu�y. - Ano, panie, widzi mi si�, co go na �a�cuch wezmom i zdziurawio skrzyd�a, inaczy pofurgnie jako ten kobuz. Eee... moja rzecz dowie�� to bydle. Przez chwil� mia�em przed oczami Our�, jak l�ni�c w s�o�cu wzbija si� w powietrze, jej skrzyd�a ogromne jak �agle - i za moment takie same skrzyd�a postrz�pione i zwisaj�ce �a�o�nie. Jakby mnie kto warem obla�. W mojej g�owie zacz�� si� l�gn�� zupe�nie zwariowany plan. Gdyby si� nie powi�d�, straci�bym g�ow� szybciej, ni� zd��y�bym zakas�a�. Nast�pnego dnia zjecha�em z traktu w las i uda�o mi si� ustrzeli� zaj�ca. Dow�dca boroware na wie��, �e chc� w�asnor�cznie nakarmi� smoka �wie�ym mi�sem, otwarcie postuka� si� w czo�o. - Pan ma du�o palce dla z�by hoba. Pan i��. R�cy nie moi. Smok oczywi�cie skoczy� ku mnie warcz�c, ale gdy tylko ostro�nie wrzuci�em za pr�ty okrwawiony kawa�ek zaj�ca, po�kn�� go prawie bez zastanowienia i czeka� na jeszcze. Po�ar� wszystko, do ostatniego zrzyneczka. Wida� nie lubi� suszonego mi�sa. Obliza� si�, po�o�y� na �rodku klatki i patrzy� na mnie spokojnie. Gapili�my si� na siebie d�u�sz� chwil�, po czym poszed�em do dow�dcy boroware i pokaza�em mu obie d�onie. - Hoba nie zjada r�k, woli zaj�ce. Przez kolejne dwa dni napycha�em ma�ego wszystkim, co udawa�o mi si� upolowa�. Dosz�o w ko�cu do tego, �e zlizywa� krew z r�k, kt�re bez obawy wsuwa�em do klatki. Wo�nica i jego pomocnik patrzyli na mnie dziwnym wzrokiem, a boroware spluwali ukradkiem przez rami� i �egnali si� wspak, co podobno jest skuteczne przeciw urokom. Wreszcie po�egna�em si� z nimi na rozstajach. Nie na d�ugo. Noc by�a szcz�liwie ciemna. Boroware roz�o�yli si� obozem niedaleko traktu. Ma�e ognisko o�wietla�o niewielk� przestrze� i w�z kry� si� w mroku. Wartownik siedzia� na pniu i usi�owa� nie zasn��, stukaj�c czo�em w drzewce w��czni. Nie opodal drzema�y sp�tane konie. Czo�ga�em si� w trawie, z mieczem przymocowanym na plecach, robi�c nie wi�cej ha�asu ni� jaszczurka. Najpierw dobrn��em do koni. Jeden i drugi parskn��, gdy przecina�em sznury. Stra�nik uni�s� g�ow�, ale �e nic si� nie dzia�o, opu�ci� j� znowu. Powoli, macaj�c przed sob� i usuwaj�c z drogi suche ga��zki, zbli�y�em si� do wozu i wsun��em r�k� pod p�acht�. Ryzykowa�em, �e ma�y mnie nie pozna i odgryzie mi kilka palc�w, ale na szcz�cie nic takiego si� nie zdarzy�o. Pisn�� tylko cicho. D�o� owia� mi jego gor�cy oddech. Zamkni�cie klatki by�o proste jak kij od miot�y - skobel i przechodz�ca przez niego zasuwa. Wystarczy poci�gn��. Wtem rozleg� si� krzyk i czyje� r�ce zacisn�y si� na mojej nodze. Pacho�ek od wo�nicy! Dlaczego to �cierwo nie �pi ze wszystkimi przy ogniu?! Kopn��em go w z�by, a� poturla� si� z powrotem pod w�z. Szarpn��em zasuw�. Czas by� najwy�szy, bo wartuj�cy boroware bieg� ku mnie z toporem w gar�ci. Reszta za jego plecami zrywa�a si� z legowisk. Ledwo zd��y�em doby� miecza. Boroware ci�� na wysoko�ci pasa. Nie�le, tyle �e mnie ju� tam nie by�o. Pad�em na ziemi� i si�gn��em go sztychem w pachwin�. Smok wyskoczy� z klatki, ale zamiast odlecie�, zacz�� drepta� dooko�a. Do diab�a! Nie mia�em czasu nim si� zajmowa�! Rozdar�em si�, jak mog�em najg�o�niej: - Kasztaaan!! Dw�ch boroware dopad�o mnie prawie jednocze�nie. Uchyli�em si� przed w��czni�. Jej grot na moment utkwi� w burcie wozu. Ci��em napastnika �rodkiem klingi pod ucho, zanim zd��y� wyrwa� bro�. Drugi zamierzy� si� toporem. Mog�em przyj�� cios na zastaw�, ale nie u�miecha�o mi si� z�amanie miecza. Chcia�em uskoczy�, lecz w tej chwili potkn��em si� o trupa i przewr�ci�em. Czarna sylwetka boroware wznosi�a si� nade mn� jak wie�a. My�la�em, �e to ju� koniec. Nagle rozleg� si� okropny wrzask. Boroware skr�ci� si� w p� uderzenia. Ostrze zary�o w dar� mi�dzy moim bokiem a ramieniem. Wci�� krzycz�c, �o�nierz wali� pi�ci� co�, co uczepi�o si� jego nogi pod kolanem. Mimo mroku natychmiast odgad�em, co to za pomocnik. Ma�y zacisn�� z�by na �ydce boroware niczym pies na nied�wiedzie. S�dz�c z ryk�w gryzionego, wyrywa� mu �ci�gna. W tej chwili spomi�dzy drzew wypad� Kasztan. B�yskawicznie go dosiad�em, pochyli�em si� i z�apa�em ma�ego za lu�n� sk�r� mi�dzy skrzyd�ami. Skrzekn�� i zaszamota� si�, kiedy go d�wiga�em na siod�o. Co� mocno szarpn�o mnie za r�kaw. Waln��em Kasztana pi�tami i ju� w skoku obejrza�em si� za siebie. W kr�gu �wiat�a rzucanego przez ognisko mign�y mi zady koni znikaj�cych w krzakach po drugiej stronie i posta� wo�nicy, trzymaj�cego niezdarnie �uk. - Ca�uj psa w nos - mrukn��em. Szarym �witem siedzieli�my nad brzegiem niewielkiego jeziora w g��bi lasu. My�la�em troch� o nocnej walce. Wbrew temu, co s�ysza�em o boroware, dawali si� zabija� dziwnie �atwo. Smok pa��ta� si� mi�dzy drzewami, obw�chuj�c wszystko doko�a. Zabawne stworzenie. Ciemnobr�zowy z wierzchu, ja�niejszy pod spodem, na nosie bia�a plama, jakby przed chwil� umoczy� go w �mietanie. Najbardziej by� podobny do charta, kt�remu kto� rozci�gn�� szyj� i skr�ci� �apy, dodaj�c jeszcze nietoperze skrzyd�a. No i ogon mia� inny. Bardziej jak u jaszczurki ni� u psa. Ma�y przydrepta� do mnie. Ziewn��, pokazuj�c imponuj�ce z�by. Spiczaste, tr�jk�tne, dwa k�y po ka�dej stronie szcz�ki, na g�rze i na dole. Spojrza� na mnie czerwonym okiem. - Skurwysyn - powiedzia� zupe�nie wyra�nie. Zatka�o mnie. Kto? Ja? �adna wdzi�czno��! - Bestia - doda� smok. - Zat�uc bydlaka... �ryj... Ol�ni�o mnie. No jasne. Jest tak ma�y, �e nawet nie umie m�wi� po ludzku; powtarza to, czego nauczy� si� od wo�nicy, kt�ry - jak wida� - nie przebiera� w s�owach. Stukn��em si� w pier� i powiedzia�em wolno: -Eril. Przekr�ci� �eb, nie spuszczaj�c ze mnie oka. -Eril - powt�rzy�em. Otworzy� pysk. - Er-yyl... Erril... - Dobrze - pochwali�em go. Tu mnie zaskoczy�. Stan�� s�upka, poklepa� si� �ap� po brzuchu i wydoby� z siebie co�, co brzmia�o jak: "whrrt". A� zatoczy�em si� ze �miechu. - Ale� masz imi�! Lepiej b�d� ci� wo�a� Wyr, bo na tamtym mo�na j�zyk wyplu�. Chwil� trwa�o, zanim wyt�umaczy�em mu, �e Wyr to on. Potem �owili�my ryby. To znaczy ja zarzuca�em strunk�, a Wyr patrzy� mi na r�ce. By� strasznie ciekawski. Kiedy rozpala�em ogie�, pr�bowa� poliza� p�omie� i z�apa�em go za ucho w ostatniej chwili. Wiedzia�em, �e wbrew pozorom ten gatunek smok�w nie zieje ogniem i mo�e si� poparzy�, jak ka�de inne stworzenie. Rozkulbaczony Kasztan pas� si� spokojnie, a ja uczy�em Wyra m�wi�. Niesamowite, jak szybko wszystko zapami�tywa�. W ci�gu godziny przerobili�my s�owa: "smok", "cz�owiek", "ko�", "ogie�", "biega�" i par� innych. Nie przypuszcza�em, by w najbli�szym czasie grozi� nam po�cig. Boroware z poszarpan� nog� d�ugo nie wsi�dzie na konia, je�eli w og�le odnajdzie go w lesie. Wiadomo�� o smoku niepr�dko dotrze do stolicy. By� mo�e nie dotrze wcale. Kto przy zdrowych zmys�ach przyzna�by si� w�adcy, �e straci� przeznaczony dla niego dar? S�owo wo�nicy liczy�o si� tyle co nic. Nie umia�by nawet poda� mojego nazwiska czy herbu. Oczywi�cie nie mogli�my si� pokaza� z Wyrem w �adnej wsi ani na drodze. Rycerz ze smokiem! To dotar�oby nawet do �lepych i g�uchych. Postanowi�em, �e b�dziemy podr�owa� w nocy, a w dzie� zaszywa� si� w g�szczach i spa�. W ten spos�b przez dwa dni posuwali�my si� w kierunku mojego domu. Trzeciego dnia znalaz�em dobre miejsce na odpoczynek. By�a to male�ka polanka, niewiele wi�ksza od mojej komnatki w Jeleniej G�rze. Z jednej strony broniona wysokimi chaszczami je�yn i tarniny, a z drugiej zas�oni�ta g�stymi leszczynami. Napoi�em Kasztana i nakarmi�em Wyra. Sam jad�em ma�o. Nie by�em g�odny, tylko nieludzko senny. Zdj��em he�m i odpasa�em miecz. Zawin��em si� w p�aszcz i z g�ow� na siodle zasn��em kamieniem. Obudzi�em si� nagle, jak uderzony. Kasztan zar�a�. W zgi�ciu kolan czu�em ciep�o zwini�tego w k��b Wyra. Ostro�nie uchyli�em powieki. Przez rz�sy zobaczy�em cz�owieka z grubym kijem w r�ku. Zbli�a� si� powoli, staraj�c si� nie szele�ci� zesch�ymi li��mi. B�yskawicznie oceni�em swoje szanse: le�a�em, skr�powany p�aszczem jak powijakami, miecz by� w zasi�gu r�ki, ale ukryty w pochwie. Zanim bym si� zerwa� i doby� broni, tamten rozwali�by mi czaszk� swoj� pa�k�. Na szcz�cie, zwiedziony moim bezruchem i spokojnym oddechem, skr�ci� w stron� Kasztana. Ostro�nie zacz��em wypl�tywa� si� z p�aszcza. Ko� na razie sta� grzecznie jak trusia. No c�, zna�em Kasztana jak z�y szel�g i wiedzia�em, co mo�e si� wydarzy� za chwil�. Tego konia nie m�g� dosiada� nikt opr�cz mnie, nawet gdyby by� cesarzem. I rzeczywi�cie, kiedy tylko z�odziej si�gn�� po wodze Kasztan z kwikiem stan�� d�ba i zamacha� przednimi kopytami. Obwie� by� szybki, ale ko� jeszcze szybszy. Trafi� go w udo. Przysi�g�bym, �e us�ysza�em trzask �amanej ko�ci. Z�odziej z krzykiem zwali� si� w traw�, a Kasztan ju�, ju� mia� po nim przeta�czy�, kiedy zawo�a�em: - Kasztan, st�j! Pos�ucha� od razu. W�a�ciwie nie wiem, dlaczego go powstrzyma�em. Mo�e dlatego, �e nie chcia�em mu potem zdejmowa� flak�w z p�cin. Z�odziej le�a� zwini�ty, obiema r�kami trzymaj�c z�aman� nog�. J�cza� g�o�no i przeklina� na czym �wiat stoi. Cudaczna figura: twarz smag�a z natury, przedzielona du�ym, spiczastym nosem - istny dzi�b gawroni, p�owe w�osy zwi�zane dla wygody w kity przy uszach. Gdy otwiera� usta, mo�na by�o dostrzec, �e brak mu z�b�w na g�rze i zast�piono je zr�cznie wyrzezan� ko�cian� p�ytk�. - Zamknij si�! - za��da�em i klepn��em go w rami� p�azem. Zamilk� i patrza� niepewnie ma�ymi, okr�g�ymi oczami. - Koniokrad - powiedzia�em. - Tak sobie my�l�, czy ci� wlec do jakiego� grodu i tam powiesi�, czy mo�e posieka� na miejscu? Nie nale�y kra�� bojowych rumak�w, go��bku szubieniczny, bo mo�na straci� r�ce... albo g�ow� - ostrze kierowa�em zgodnie ze s�owami. - Ni... panie wielmo�ny... Ka�den kce �y�. Ja przecie was ty� ni... R�ce mi opad�y. Nie nadaj� si� na kata. Takie bezradne, smutne oczy maj� stare konie prowadzone na rze�. Zmi�k�em. On mnie "przecie ty� ni". - Jak ci� zw�? - Mikael - odpowiedzia� skwapliwie. - A na przezwisko Cortum. Spr�bowa� u�o�y� si� wygodniej i skrzywi� si�. W tej chwili Wyr zdecydowa� si� obejrze� przybysza z bliska. - Pies, a p�ni si� budzi ni�li pon! - zgorszy� si� Cortum. Wyr roz�o�y� skrzyd�a. Mikael wyba�uszy� oczy tak, �e omal mu nie wypad�y z g�owy, a potem rozp�aszczy� si� na ziemi i udawa� trupa. - Daj spok�j. On ci� nie ze�re, za bardzo �mierdzisz. Cortum pos�usznie otworzy� oczy. Zastanawia�em si�, co z niego za ptaszek. Nie mog�em rozpozna�, sk�d pochodzi. M�wi� okropn� mieszanin� northlandzkiego, dromarskiego, gwary podg�rskiej i s��w u�ywanych tylko w okolicach Baltu. Ubranie te� mia� dziwaczne - sk�rzan� kurtk�, tak przepocon� i po�atan�, �e sztywna by�a niczym pancerz, br�zow� koszul� wi�zan� na tasiemki z chwastami i najdziwniejsze w �wiecie portki: od pasa do kolan szerokie jak babska kiecka, a dalej w�skie, schowane w buty z wywijan� cholewk�. Zwyczajni northlandczycy tak si� nie nosz�. Usiad�em na trawie, Wyr wcisn�� mi si� pod pach�. Cortum patrzy� na to z wielkim szacunkiem. - Pierona... smok... - westchn��. - Od dawna kradniesz? - spyta�em. Odrzek� z pewn� dum�: - Ca�y �ywot. Praociec, ociec zb�jowa� i jo ty�. - Z ciebie taki zb�j jak z koziej dupy tr�ba. - No i ty� ja Cortum, a nie Wilk, Jucha albo Rzezacz -westchn�� ci�ko. - Darmo si� nie ji, patrz� co po dorogach, po wsiach. Nie�le, zb�jecki szperacz. Biedak, pewnie do niczego innego si� nie nadawa�. - A co si� dzieje po tych drogach i wsiach? Jest co rabowa�? - Ni, bida. Ino popatrzy� je na co. Latajo jak z oparzonym zadkiem. Orendzie wieszajom. Pono ode kr�la. Co� mnie tkn�o. - Kr�lewskie or�dzie? Cortum wyci�gn�� zza pazuchy kawa�ek wystrz�pionego pergaminu. - Ja nie uczony na ichnich wywijasach. Wy, slachta, co inkszego. Na pergaminie sta�o jak byk, �e wyznaczono nagrod� za dostarczenie, �ywego lub umar�ego, m�odego rycerza o popielatych w�osach, nosz�cego na he�mie wizerunek jelenich rog�w. Wy�ej opisanemu zarzucano przyw�aszczenie sobie kr�lewskiego mienia, zdrad� i jeszcze kilka rzeczy, kt�re zwykle wylicza si� w takich wypadkach. By� te� opis Wyra, niezbyt dok�adny, wed�ug mnie. Belial i Baal-Zebub! Jakim cudem uwin�li si� tak szybko? - Co�cie si� ta na gembie przemnienili, wielmo�ny panie? - zapyta� Cortum. - Nie twoja rzecz! - burkn��em. - Mo�y ja nie uczony, ali nie g�upi - odpar�. - Po lasach si� kryjeta, miast w gospodzie g�ow� z�o�y�. A i lica ja�nie pana jako woda we stawie - ca�e dno widne. O was pisajom? - Trzymaj oz�r za z�bami, bo ci go obetn�!! - wrzasn��em. Zanikn�� si� na chwil�, a potem zn�w zacz�� gada�. - Powiadajom, co kr�l na �owach si� tutej zabawia. Wsio ma ze sobom - dru�ynniki, kunie, psy polowacze... Byli�my za blisko, o wiele za blisko. Da�bym sobie r�k� uci��, �e puszcz� przeczesywa�a ju� kr�lewska gwardia i rozmaite opryszki skuszone wizj� p�katej sakiewki. Zacz��em siod�a� Kasztana. Cortum pr�bowa� podnie�� si� o kiju, ale zzielenia� i opad� z powrotem. Oparty o pie�, g�ow� odrzuci� do ty�u i wygl�da� jak �wie�y trup. Wyr obw�cha� go popiskuj�c. Diabli nadali tego pechowego zb�ja. Zostawi� go tu? Zdechnie z g�odu albo, co pewniejsze, ze�r� go wilki. Przywo�a�em Wyra i stan��em przed Cortumem. - Nie po drodze mi odstawi� ci� do traktu - powiedzia�em. Spojrza� mi w oczy i rzek�: - Cha�upa smolarzy. - Gdzie? - Niepodaleko - wskaza� kierunek brod�. Zrozumieli�my si�. Prowadzi�em Kasztana, na kt�rym - z nog� w korowych �ubkach - kiwa� si� z m�cze�sk� min� Cortum. Wyr truchta� tu� obok mnie, chwilami wpl�tuj�c skrzyd�a w krzaki. Raptem do naszych uszu dosz�o dalekie ujadanie. - Przyda�by si� jaki� strumyk. - Rozejrza�em si�, ale jak na z�o�� nie by�o w pobli�u �adnej wody, w kt�rej mogliby�my utopi� �lady. - Mo�y to nie na nas - powiedzia� Cortum niepewnie. - Dobrze mie� nadziej� - mrukn��em i przyspieszy�em kroku. Las rzedn��, jeszcze chwila i mieli�my si� znale�� na polanie. - Z drugiej strony je rozlew - wyj�cza� Cortum, torturowany konn� jazd�. -A po tym ju smolarze. Polana to w�a�ciwie by� wyr�b. Tu i �wdzie wala�y si� nie uprz�tni�te ga��zie. Byli�my prawie po�rodku, gdy dopad�y nas psy. Nienawidzi�em ich w tej chwili z ca�ej duszy. Wstr�tne, roz�arte, ob�linione potwory! Jednemu odr�ba�em �eb, drugiego rozszczepi�em od bark�w do ogona. Pad�, rozwlekaj�c trzewia po trawie. Szcz�ciem ps�w nie by�o du�o, oko�o dziesi�ciu, inaczej po prostu by nas roznios�y. Dwa naraz uczepi�y si� Wyra. Z przera�eniem pomy�la�em, �e go rozszarpi�, ale ma�y radzi� sobie zadziwiaj�co dobrze. Zobaczy�em, jak jednym chapni�ciem zgruchota� pysk bezczelniejszemu z ogar�w, wysun�� pazury i rozdar� mu brzuch. Drugi od razu nabra� szacunku dla ma�ego smoka. Kasztan zmia�d�y� kopytami �by i grzbiety trzech �aciatych ciemi�g, kt�re by�y za powolne. Bezlito�nie potrz�sany Cortum wy� i przeklina�. Mign�o mi w my�li, �e je�li Kasztan jeszcze troch� poprzesuwa mu strzaskane ko�ci, to biedny z�odziejaszek nie b�dzie si� nadawa� nawet do szpiegowania na drogach. Wreszcie Cortum zlecia� z siod�a, wpad� z trzaskiem w stos suchych ga��zi i znieruchomia�. Obolawszy ucho kolejnemu psu, podskoczy�em do opryszka i trzepn��em go w twarz. - Do diab�a! Potem b�dziesz mdla�! Ockn�� si� i potoczy� doko�a m�tnym wzrokiem. Wyrwa�em kusz� z p�tli przy siodle i rzuci�em mu. - Bierz! Masz dwadzie�cia be�t�w, strzelaj w ka�dego, kt�ry podejdzie bli�ej. Kto� specjalnie pu�ci� je naszym tropem! Kiwn�� g�ow�, �e zrozumia�. - Ali czemu?! - To przez smoka! Ukrad�em go kr�lowi! Psy otacza�y nas teraz kr�giem. Nie rzuca�y si�, ale pilnowa�y, ujadaj�c. Przez psi jazgot us�ysza�em g�o� Cortuma: - To wy�cie s� ale wielki z�odziej! Winkszy ni�li m�j ociec, no! Pi�kne dzi�ki za takie pochwa�y. Wtem spomi�dzy drzew wysypali si� je�d�cy. Dzier�yli oszczepy i �uki. U niekt�rych zauwa�y�em nowomodne zabawki rodem ze wschodu, zwane bola. Przybysz�w by�o o�miu. Jeden z nich wyr�nia� si� bogactwem stroju: mia� wyszywany z�ot� nici� kubrak, r�kawice k�u�y oczy biel�, p�aszcz wygl�da�, jakby farbowano go w �wie�ej krwi. Twarz je�d�ca otacza�y czarne loki. Mo�e by�oby to mi�e i przystojne oblicze, gdyby nie g��boka kresa mi�dzy brwiami i dolna warga wyd�ta w grymasie w�adczej pogardy. Nawet si� nie zdziwi�em, gdy opu�ciwszy wzrok, ujrza�em god�o na jego piersiach: czteroskrzyd�ego smoka. Oto mia�em przed sob� Ferinsa Sz�stego, kr�la Northlandu, w�adc� Wysp Piorunowych, dzier�c� Po�udniowych Prowincji i tak dalej. M�j ojciec nie m�wi� o nim dobrze. Szczwacze odwo�ali psy. Kr�l obejrza� nas i roze�mia� si� na ca�e gard�o. - Wi�c to jest nasza zwierzyna! To jest ten w�adca smok�w! Pogromca boroware! Cha, cha, cha...! Nie... To paradne! Pozostali r�wnie� wybuchn�li szyderczym �miechem. Czu�em, jak krew pali mi twarz. To prawda, nie jestem wysoki ani pot�nie zbudowany. Brody te� sobie nie wyhodowa�em, cho� doda�aby mi powagi. Ale, na wszystkie kr�gi piekie�, niech kt�ry podejdzie bli�ej, a odechce mu si� �mia�! Ferins skin�� na dworzan. - Pojedynczo, panowie. B�dzie d�u�sza zabawa. A jak co� z niego zostanie, to obedrzemy te resztki ze sk�ry i powiesimy na so�nie. Mi�a zapowied�. M�j pierwszy przeciwnik nie zada� sobie nawet trudu, by przyj�� odpowiedni� postaw�. Potraktowa� mnie, jakbym by� kuk�� do �wicze�. Machn�� od niechcenia mieczem, mierz�c w szyj�. Ugi��em kolana... Po chwili kompani odnie�li go na bok, z nog� dyndaj�c� na jednym �ci�gnie. Nast�pny mia� w herbie dwie nied�wiedzie �apy i sam te� wygl�da� jak nied�wied�. Ta�cz�c wok� niego b�ogos�awi�em swoj� zwinno�� i niewielki wzrost. Wycofa� si�, gdy odr�ba�em mu palce. Kr�l wyzywa� swych dworzan od tch�rzy, zniewie�cialc�w i starych bab. Jeden z wielmo��w chcia� si� najwyra�niej popisa� i ruszy� z zamiarem z�apania Wyra. Ju� w chwil� potem ucieka�, zostawiaj�c za sob� czerwon� smug� na murawie. Po raz pierwszy zobaczy�em, jak Wyr lata. Wzni�s� si� bardzo niezdarnie i chybocz�c si� w powietrzu, podfrun�� na najbli�sze drzewo. Uczepi� si� wierzcho�ka jak przestraszony kot. Dworzanie ruszyli kup�. Uda�o mi si� dopa�� Kasztana. Cortum wycelowa� z kuszy i be�t ze �wistem pomkn�� w niesk�adn� gromad�. Jeden z koni run�� na ziemi�. Kto� rzuci� w kusznika oszczepem (nie trafi� zreszt�), czyja� strza�a gwizdn�a mi ko�o ucha. Przyj��em na zastaw� cios jakiego� chudzielca. W tym momencie kto� rykn�� jak ranny buhaj: -Kr�l!!! Kr�l!!! Obejrzeli�my si� wszyscy i zamarli�my. Ferins uni�s� r�ce do gard�a. Na twarzy zastyg� mu wyraz ogromnego zdumienia. Przechyla� si� coraz bardziej do ty�u, jakby chcia� spojrze� w niebo. U nasady szyi stercza�a mu ciemna brzechwa be�tu. Spad� z kulbaki g�ow� w d�, przetoczy� si� bezw�adnie i leg� twarz� do ziemi. Z karku wystawa� mu grot. Nie traci�em czasu na przygl�danie si� nieboszczykowi. Par� krok�w dalej poszarza�y Cortum kurczowo �ciska� kusz� i porusza� bezg�o�nie wargami, jakby si� modli�. Ja te� wiedzia�em, co mu grozi�o. Kr�lob�jcy umierali powoli. Mog�em zrobi� tylko jedno. Korzystaj�c z os�upienia dworzan, podjecha�em do Cortuma i z ca�ej si�y ci��em go w kark. Zgin�� natychmiast i - mia�em tak� nadziej� - bez b�lu. Oczywi�cie nie czekaj�c ju� na nic, pu�ci�em, si� w cwa�. Nagle Kasztan zwin�� si� pode mn�, j�cz�c zupe�nie nie ko�skim g�osem i poczu�em, �e padamy. Zd��y�em tylko wyszarpn�� nog� ze strzemienia. Zwalili�my si� na ziemi�, a� zadudni�o. Kasztan zdycha�. Chrapa� skrzypliwie, nogi drga�y mu w konwulsjach, �lepia zachodzi�y mg��. Jedna strza�a trafi�a go w bok, druga w szyj�. W gardle utkwi�a mi ogromna kula. Nie mog�em jej prze�kn��, nie mog�em oddycha�. Dopiero co by�em �wiadkiem kr�lob�jstwa, ale Ferins obchodzi� mnie tyle, co zesz�oroczny �nieg. Takich Ferins�w siada�o na r�nych tronach tylu, ile pche� na je�u. Ale Kasztan... Kasztan by� jeden jedyny na �wiecie. Nigdy nie by�o i nie b�dzie drugiego takiego konia. Kto� powiedzia�: - Bra� �ywcem! W tej chwili zrozumia�em, co znaczy "wyj�� z siebie". Zdaje si�, �e to, co wydar�o si� z mego gard�a, nie mia�o wiele wsp�lnego z ludzkim g�osem. Czu�em si� jak we �nie, w kt�rym wszystko dooko�a jest rozpaczliwie powolne. Moje cia�o samo wiedzia�o, co ma robi� i porusza�o si� z b�yskawiczn� pr�dko�ci�. Powtarza�em tylko w my�lach: sztych, zastawa, ci�cie, g�ra, m�ynek, sztych, d�, zastawa... W ko�cu jednak otrz�sn��em si� z tego dziwnego stanu, oplatany sieci� na grubego zwierza. Piek�a mnie broda, skaleczona samym ko�cem klingi, bola� bark i ca�e prawe rami�. Miejsce na lewej nodze tu� nad kolanem by�o podejrzanie odr�twia�e. Sta�o ich nade mn� trzech. Jeden przyciska� kawa� p��tna do g�owy, rozgl�da� si� i j�cza� bez przerwy: - Jeden cz�owiek... jeden cz�owiek... - Ano, jeden - powiedzia� spokojnie pot�ny grubas. Pochyli� si� i bezceremonialnie rozpi�� mi rzemie� od he�mu. Powstrzyma�em si� od ugryzienia go w r�k�. Jeden ze szczwaczy pr�bowa� zestrzeli� Wyra. - Wyr! - wrzasn��em. - Biegnij!! Biegnij!! Us�ysza� i zrozumia�, bo po chwili zobaczy�em, jak przefruwa na inne drzewo i znowu na nast�pne, a� straci�em go z oczu. Dostali Kasztana, Cortuma, mnie, ale tego, o kt�rego by�a ca�a awantura, nie dostali. Grubas ogl�da� jelenie rogi na moim he�mie, dumaj�c nad czym� g��boko. Dwaj pozostali deliberowali, czy mnie powiesi�, �ci�� czy mo�e po�wiartowa�. Gruby upu�ci� he�m i powiedzia�: - O nim powinien zadecydowa� kr�l. - Ale� kr�l... - zacz�� dworzanin i zamilk�. - My�l� o najja�niejszym Alandzie. - Ten uzurp... - wyrwa�o si� drugiemu. Nie doko�czy�, bo gruby z zadziwiaj�c� przy jego tuszy szybko�ci� waln�� go prosto w z�by. Wielmo�a rozkrzy�owa� ramiona i pad� jak ra�ony gromem. - To by by�o na tyle - rzek� gruby. - Mo�e kto� opatrzy�by tego ch�opaka, zanim si� wykrwawi? "Ten ch�opak" to by�em ja. Wypl�tali mnie z sieci, rozbroili i owi�zali solidnie nog�. Rana nie by�a gro�na. Troch� trwa�o, zanim sprowadzili wozy, by zabra� zabitych i rannych. Uparli si� te�, by zabra� cia�o Mikaela. Mia�em czas, �eby pomy�le�. Kr�l Aland... Wszyscy wiedzieli, �e Ferins nie kocha� m�odszego brata. Z wzajemno�ci� zreszt�. M�g� o tym opowiedzie� cho�by m�j ojciec, swego czasu wpl�tany w rozgrywki mi�dzy Ferinsem i Alandem o tron. Ale czy nowy w�adca ka�e �ci�� mnie z mi�o�ci do brata, czy te� dlatego, �e inni si� tego po nim spodziewaj�, nie robi�o mi �adnej r�nicy. Wlekli�my si� taborem do sto�ecznego grodu przez ca�y tydzie�. Jaki� z�o�liwy gwardzista, chyba bliski krewny kata, cz�sto jecha� obok wozu, do kt�rego by�em przywi�zany, i rozsmakowywa� si� w opisywaniu rozmaitych wymy�lnych tortur. Nie mog�em uciec. Pilnowali, jakbym by� workiem pere�. Jak to m�wi�, "zapad�em si� w sobie". Milcza�em, gdy kto� mnie zaczepia� i tylko gwizda�em melodi�, kt�ra bez przerwy chodzi�a mi po g�owie. "Kto z przytomnych odgadnie, co mu jutro przypadnie?..." Dalej nie pami�ta�em i to mnie m�czy�o. M�czy�o zreszt� i moich stra�nik�w. Spr�bujcie przez ca�y dzie� s�ucha� w k�ko tego samego. Taka ma�a zemsta. O dziwo, nikt mnie nie zapyta� o nazwisko. Chyba uwa�ali, �e ju� jestem trupem - a czy trup ma imi�? Wreszcie dojechali�my. Miasto pogr��one by�o w �a�obie i przygotowaniach do pogrzebu. Wie�� o �mierci kr�la wyprzedzi�a nas grubo. Nikt nie mia� czasu zajmowa� si� moj� mizern� osob�. W kajdanach wrzucono mnie do lochu. Zlecia�em z B�g wie ilu schodk�w i zary�em twarz� w przegni�� s�om�. Pomieszczenie by�o obrzydliwe. Wilgotne, zat�ch�e i prawie zupe�nie ciemne. Oswoi�em oczy z mrokiem i dostrzeg�em w k�cie jakiego� cz�owieka. Ucieszy�em si�, �e b�d� mia� do kogo usta otworzy�. Niechby to by� nawet najgorszy z�oczy�ca w Northlandzie. Podszed�em i... s�owa powitania zamar�y mi na ustach. Zamiast oczu patrzy�y na mnie ciemne zag��bienia, nos by� stercz�c� chrz�stk�, poszarpane wargi ods�ania�y resztki z�b�w. �achmany na piersiach trupa poruszy�y si� i spod �eber wyjrza� ostry pysk szczura. �o��dek da� o sobie zna� momentalnie. Jeszcze troch�, a by mnie zupe�nie przenicowa�o. R�ne ju� widzia�em w �yciu obrzydlistwa, ale to b�dzie mi si� �ni� po nocach. Z obiema r�kami przyci�ni�tymi do brzucha wlaz�em na najwy�szy stopie� i usiad�em tu� pod drzwiami. Byle dalej od upiornego s�siada. Czy w�a�nie to mnie czeka�o? �mier� g�odowa? Po�arcie �ywcem przez szczury? Opar�em si� o zimn� �cian�, zm�czony i ot�pia�y. Wok� panowa�a ciemno��, a cisz� m�ci�y jedynie szelesty i piski ogoniastych parszywc�w na dole. Raz przerwa� j� potworny krzyk torturowanego cz�owieka i cho� ucich� po kilku chwilach, wci�� go s�ysza�em. Serce �omota�o mi, jakby chcia�o si� wyrwa� z piersi. Ba�em si�. Ka�dy by si� ba�. Zgin�� gdzie� w polu, z mieczem w gar�ci, to zwyk�a rzecz, ale tortury?... Us�ysza�em kroki i niewyra�ne odg�osy rozmowy. Zgrzytn�a zasuwa i drzwi uderzy�y mnie w plecy. Wsta�em, czuj�c niemi�y ucisk w �o��dku. A jednak katownia... Blask pochodni razi� mnie w oczy nawyk�e do mroku, wi�c zakry�em je ramieniem. - Ods�o� twarz, chc� ci si� przyjrze� - us�ysza�em g�os stanowczy, ale pozbawiony tej nienawi�ci, z jak� zwracano si� do mnie ostatnio. Opu�ci�em r�k�, dzwoni�c �a�cuchem jak pot�pieniec, ale wci�� zaciska�em powieki. - Wi�c to jest ten cz�owiek? - Tak... wielmo�ny panie. Otworzy�em ostro�nie oczy. Przede mn� sta� wysoki, czarnow�osy m�czyzna w d�ugim, ciemnym p�aszczu. Pochodni� osadzi� w uchwycie na �cianie i przygl�da� mi si� uwa�nie. Za nim sta� stra�nik z kr�tk� halabard�. - Ile masz lat? - Dwadzie�cia - odpowiedzia�em. Czego on chcia�? Pokiwa� g�ow�. - Jeste� jeszcze bardzo m�ody. M�ody, a ju� grabie�ca i... kr�l�b�jca. - Przecie� nie zabi�em kr�la! - zaprzeczy�em gwa�townie. Spojrza� na p�omie� pochodni. Zauwa�y�em, �e twarz ma szczup�� i zgorzknia�y wyraz ust. Na skroni, w�r�d kruczej czerni, srebrzy�o si� kilka siwych nitek. - Kusza i be�t by�y twoje. Wiemy, �e zab�jc� by� tamten, kt�rego zg�adzi�e�. Jak widzisz, lito�� nie pop�aca. Zreszt�, kim by� tw�j towarzysz? S�dz�c z ubioru - w��cz�g�, nikim. To nie wypada, by kr�l poleg� z r�ki "nikogo". Ty lepiej nadajesz si� do tej roli. Przed moimi oczami pojawi� si� obraz katowskiej �awy i przer�nych narz�dzi wiadomego przeznaczenia. - To niesprawiedliwe! - wybuchn��em. - Jak mo�na mnie kara� za co�, czego nie zrobi�em?! Ostrze halabardy pochyli�o si� do przodu. - A kto powiedzia�, �e wszystko na tym �wiecie musi by� sprawiedliwe? - spyta� cicho wielmo�a. Nie wiedzia�em, co na to odrzec. Czu�em si� zupe�nie bezradny. - Jak si� nazywasz? Milcza�em, wbiwszy wzrok w he�m stra�nika. Kr�lob�jca, cz�owiek przekl�ty przez Boga i ludzi. Nie mog�em przecie� tak zha�bi� rodowego nazwiska. - Stabort? Wiedzia�! Sk�d?! - A wi�c? - Tak, Stabort - potwierdzi�em zrezygnowany. - Jeste� synem starego barona? - Si�dmym. Milcza� przez chwil�. - Stabortowie popierali ksi�cia Alanda dziesi�� lat temu, podczas pr�by przewrotu pa�acowego. - By� najmniej wa�nym poplecznikiem, wi�c ocali� g�ow� - powiedzia�em - Ale nie ocali� ziemi, wi�c ca�a Jelenia G�ra to tylko zamek i nic wi�cej. - A teraz Aland jest kr�lem i m�g�by darowa� ci �ycie ze wzgl�du na zas�ugi ojca. Zamy�li� si�, a we mnie wst�pi�a nadzieja. - Lud potrzebuje widowiska. Kto� musi by� winny - powiedzia� wreszcie. Odwr�ci�em si� ty�em i usiad�em z powrotem na schodach. Niech odejdzie i zostawi mnie w spokoju. Niespodziewanie co� spad�o mi na g�ow� i ramiona. Mi�kka materia. P�aszcz. Drzwi si� zatrzasn�y. By�em zaskoczony. Dlaczego mi to da�? Lito�ciwy gest wobec skaza�ca? Uspokojenie w�asnego sumienia? Owin��em si� suknem, kt�re zachowa�o jeszcze ciep�o cia�a ofiarodawcy. Nie min�o wiele czasu i zn�w szcz�kn�a zasuwa. Mr�wki przebieg�y mi po grzbiecie. To ju�? W progu stan�� znajomy grubas. Kaza� mi w�o�y� kaptur i i�� za sob�. Brzeg kaptura opada� mi g��boko na oczy i widzia�em tylko s�upowate nogi przewodnika oraz kamienne p�yty pod�ogi. - Szybciej! - R�ka stra�nika pchn�a mnie mi�dzy �opatki. Czy on sobie wyobra�a, �e cz�owiekowi w moim po�o�eniu b�dzie si� spieszy�o? Zorientowa�em si�, �e jak na odleg�o�� do katowni, idziemy dziwnie d�ugo. Niespodziewanie przekroczyli�my pr�g jakiego� jasno o�wietlonego pomieszczenia. Drzwi natychmiast si� zamkn�y za moimi plecami. Stra�nik zosta� na zewn�trz! Pr�dko, zanim gruby si� odwr�ci! Zamachn��em si�, chc�c go zdzieli� kajdanami w kark i... gruchn��em na posadzk�, a� mi gwiazdy w oczach stan�y. Nie doceni�em przeciwnika. Mimo postury dobrze utuczonego wo�u by� szybki, a poza tym bardzo silny. -Pi�knie, si� odwdzi�czasz, ch�opcze, komu�, kto wyci�gn�� ci� z tarapat�w. - Na twarzy grubego malowa�o si� rozbawienie. - Naprawd�? - burkn��em, zbieraj�c si� z pod�ogi. -Szepn��em s��wko Jego Wysoko�ci. Jak kto nosi jelenie rogi nad czo�em, to si� piecz�tuje jeleniem, jak ma w herbie jelenia, to jest Stabort, a jak jest Stabort, to reszt� sobie do�piewaj, szcz�ciarzu. Zdj�� mi �a�cuchy i kaza� si� rozebra�. Obruszy�em si�. - Po co?! - Zanadto� ciekawy. Chcesz wr�ci� do wie�y? Nie chcia�em. Gruby dal mi zreszt� nowe ubranie. Zgarn�� moje rzeczy i wyszed� pospiesznie, zostawiaj�c mnie w stanie lekkiego os�upienia. Przesiedzia�em w tej komnacie ca�y dzie� i noc. Nie powiem, nakarmili mnie i mog�em si� umy�, ale ca�y czas gubi�em si� w domys�ach, co zamierzaj� ze mn� zrobi�. Wyje�d�a�em z zamku szarym �witem, na klaczy imieniem Solanka. Gruby da� mi na po�egnanie sakw� z �ywno�ci�, pieni�dze i dobr� rad�, bym wr�ci� do domu, siad� na ty�ku i czeka�, a� ca�a sprawa ucichnie. - Kim w�a�ciwie jeste�, panie? - zapyta�em. - Cz�owiekiem kr�la -odpar�. - A ten wysoki cz�owiek, z kt�rym rozmawia�em w lochach, to tw�j podkomendny? Gruby parskn�� �miechem, a� si� rozkaszla�. - Obejrzyj dok�adnie zapink� od p�aszcza - powiedzia�. Przekr�ci�em g�ow� i zbli�y�em zapink� do oczu. Na srebrnym owalu p�ytko wyryto znajomy kszta�t zwierza z czterema skrzyd�ami. - Nie...? -j�kn��em. - Tak, tak. Czy nie m�wi�em, �e jeste� szcz�ciarzem? - �mia� si� gruby. Kiedy przeje�d�a�em przez g��wny plac, u s�upa na miejscu ka�ni zobaczy�em jak�� posta�. Kt� to zd��y� narazi� si� nowemu w�adcy? Podjecha�em bli�ej i wstrz�sn�� mn� dreszcz. Zrozumia�em. Martwy m�czyzna przywi�zany do s�upa by� drobny i jasnow�osy. Mia� na sobie moje stare ubranie. Zadbano nawet, by przez rozci�t� nogawk� wygl�da� opatrunek. Twarz nieboszczyka by�a straszliwie zmasakrowana. Zgarotowano go, wyrwawszy przedtem j�zyk. Otwarte w m�ce usta by�y pust� jam�. Przy murach miejskich us�ysza�em g�o�ne krakanie. Wysoko, przy blankach, wisia�o cia�o w znajomych, szerokich portkach. Na jego ramieniu przysiad� kruk. - Och, Cortum - wyszepta�em. - Ca�e twoje �ycie by�o wielk� n�dz�. Wszyscy mieli ci� za nic, a gdy wreszcie zrobi�e� co�, co umieszcz� w ksi�gach, ca�� zas�ug� przypisano komu innemu. Wraca�em do Jeleniej G�ry z ci�kim sercem. Nic nie by�o takie, jak by� powinno. Dlaczego prawowity nast�pca tronu by� pysza�kowatym brutalem, a buntownik i niegdysiejszy spiskowiec lito�ciwym cz�owiekiem? Dlaczego mia�em cierpie� za co�, czego nie uczyni�em? Dlaczego ze smokami �atwiej si� dogada� ni� z lud�mi? Czemu los obszed� si� tak okrutnie z Mikaelem Cortumem, a obsypywa� �askami grubego, kt�remu najwyra�niej by�o wszystko jedno, komu s�u�y�? Straci�em ostatnio lwi� cz�� m�odzie�czej naiwno�ci. Wbiwszy wzrok w grzyw� Solanki, garbi�em si� pod ci�arem tego wszystkiego. Gwizda�em star� melodi�, a w g�owie brzmia�y mi s�owa piosenki: Kto z przytomnych odgadnie, co mu jutro przypadnie? Nie znasz kary ani winy. Ni nagrody, ni przyczyny. Kto odgadnie, w kt�ra stron� padn� ko�ci w mrok rzucone? Wtem Solanka stan�a d�ba z r�eniem. Zaraza! Zaskoczony omal nie spad�em z siod�a. Uspokoi�em klacz. -Eril! Eril! Rozejrza�em si� - nikogo. -Eril! Spomi�dzy wybuja�ych traw na skraju drogi wynurzy� si� �eb z zabawn� bia�� plam� na nosie. -Eril! Ko�! Ogie�! Biegnij! �mia�em si� tak, �e �zy lecia�y mi po policzkach. - Smok! Nie zapomnij powiedzie� "smok"! Ty ma�y diable! - wykrztusi�em. - Smok! - wrzasn�� Wyr i wywiesi� j�zyk. Ewa Bia�o��cka