7831

Szczegóły
Tytuł 7831
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7831 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7831 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7831 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ADAM OCHOCKI �Raz, dwa, wziali!� Wspomnienia z ZSRR 1939-1946 1988 OD AUTOR A W niezwyk�ych okoliczno�ciach narodzi�a si� ta ksi��ka. Ci��a przebiega�a niemal p� wieku, natomiast sam por�d odby� si� lekko, bez kleszczy, bez cesarskiego (czytaj: cenzorskiego) ci�cia. Pomys� opisania mych prze�y� sponad sze�cioletniego pobytu w Zwi�zku Radzieckim w latach wojny za�wita� mi ju� w czasie dramatycznej ucieczki przed hitlerowcami w listopadzie 1939 roku, kiedy jako dwudziestosze�cioletni m�odzian wyruszy�em na tu�aczk� po �wiecie. Los nie szcz�dzi� mi gorzkich do�wiadcze�. Czego to ja si� nie ima�em przez te lata? Pr�bowa�em si� w najrozmaitszych zawodach, nawet by�em poganiaczem wielb��d�w pod skwarnym niebem Azji, dok�d wyw�drowa�em po przesz�o rocznej wyczerpuj�cej pracy w �agrze. Po-dzieli�em wtedy los wielu tysi�cy Polak�w, zes�anych z Ukrainy i Bia�orusi do oboz�w pracy przymusowej. Po trzech wzgl�dnie spokojnych latach sp�dzonych u st�p Pamiru pad�em ofiar� prowokacji. Podejrzany o wsp�prac� z Niemcami i wrog� dzia�alno�� przeciwko Zwi�zkowi Radzieckiemu poddany zosta�em d�ugotrwa�emu �ledztwu, trafi�em do wi�zienia i znowu do �agru. Gdyby nie sprzyjaj�ce okoliczno�ci, kto wie, czy napisanie tego pami�tnika mog�oby doj�� do skutku... Pod wp�ywem ci�kich prze�y� i okre�lonej sytuacji politycznej m�j zamys� literacki oddala� si� coraz bardziej. Nie robi�em �adnych nota-tek, bo i po co? Po powrocie do kraju te� nie zaprz�ta�em sobie g�owy t� spraw�. Po prostu nie by�o szans na wydanie pami�tnika z tamtych lat, a do szuflady pisa� nie lubi�. Niespe�nione marzenia od�y�y pami�tnej wiosny 1987 po znamiennych przeobra�eniach u s�siad�w. Dopiero w�wczas, gdy coraz g�o�-niej pocz�o rozbrzmiewa� has�o �g�asnost�� (jawno��), gdy pad�y wa�-kie s�owa o likwidacji bia�ych plam w stosunkach polsko-radzieckich, gdy �pieriestrojka� w Kraju Rad nabra�a realnych kszta�t�w - dopad�em maszyny do pisania. Wys�u�ona erika ledwo nad��a�a za na-t�okiem wspomnie�. Rozwin�a si� barwna ta�ma filmowa, z zakamar-k�w pami�ci wydoby�em minione dzieje, sylwetki ludzi, z kt�rymi si� styka�em. Ksi��k� napisa�em w tempie rekordowym: w ci�gu maja 1987 i kilku dni czerwca. Da�em jej fiku�ny tytu� z podtekstem �Raz, dwa, wziali!� Tymi s�owy ponagla� nas do zdwojenia wysi�k�w przy taskaniu spi�owanych drzew prorab w rybi�skim obozie pracy, a przedtem, we Lwowie, te� raz, dwa, wziali, ale nas, wielotysi�czn� rzesz� uciekinier�w do miejsc odosobnienia... Maszynopis zanios�em do redakcji ��dzkiego tygodnika �Odg�osy�. Przeczytali... raz, dwa, wziali. Po �Odg�osach�, kt�re zamie�ci�y pi�tna�cie ca�ostronicowych fragment�w pami�tnika, po tekst si�gn�li nast�pni: lubelska �Kamena�, katowicki tygodnik �Tak i Nie�, ��dzka rozg�o�nia Polskiego Radia - wreszcie Wydawnictwo przy Towarzystwie Krzewienia Kultury �wieckiej w �odzi. Nak�adem tej oficyny trafi� na p�ki ksi�garskie niniejszy tomik, b�d�cy spe�nieniem mych marze� m�odzie�czych sprzed pi��dziesi�ciu lat. PI�� PRZED DWUNAST� - Mog� by� z tob� k�opoty - powiedzia� Stefan, przypatruj�c mi si� tak, jakby mnie widzia� pierwszy raz w �yciu. - Ten nos, w�osy, oczy... W jego g�osie poza trosk� o mnie dawa�a si� wyczu� pewno�� siebie. M�j kuzyn mia� dobry wygl�d, jak si� wtedy m�wi�o. Blondyn o niebieskich oczach, poci�g�ej twarzy, w�skim, wysklepionym nosie, smuk�y, wysportowany - nic nie wskazywa�o na jego pochodzenie. Sam Alfred Rosenberg, ideolog hitleryzmu, pierwszy spec od spraw rasowych, bez mrugni�cia okiem zakwalifikowa�by go na pla�y dla tekstylnych jako nordyka czystej krwi. Jechali�my z �odzi poci�giem do Warszawy z zamiarem jak najszybszego przedostania si� na terytorium Zwi�zku Radzieckiego. Dochodzi�a po�owa listopada 1939 roku, represje Niemc�w nasila�y si�: �apanki do przymusowych rob�t, kontrybucje, p�on�ce �synagogi, pierwsze gwiazdy Dawida na r�kawach, przeb�kiwano o maj�cych powsta� gettach dla ludno�ci �ydowskiej. Z rodzinnego miasta uciekli�my pi�� przed dwunast�. W przeddzie� �wi�ta Niepodleg�o�ci Niemcy dokonali spustoszenia w�r�d przedstawicieli inteligencji, dzia�aczy spo�ecznych, naukowc�w. Ofiar� masowych aresztowa� padli r�wnie� nasi koledzy dziennikarze, kt�rzy nie zd��yli opu�ci� �odzi lub zdecydowali tu pozosta�, �a� si� wszystko u�o�y�. Ca�y dobytek, jaki wie�li�my z sob�, stanowi�y dwie walizy. W po�piechu poupychali�my w nich najniezb�dniejsze rzeczy: ubrania na zmian�, koszule, jakie� swetry, bielizn�. Nie zabra�em nawet maszyn-ki do golenia. Chcia�em, �eby �ona mi towarzyszy�a. Namawia�em te�cia: jed�my wszyscy razem, tutaj rozp�ta si� piek�o na ziemi. Nie chcia� o tym s�ysze�. - M�j ojciec - t�umaczy� - a by� to bardzo m�dry cz�owiek, te� nie rusza� si� z miejsca w czasie poprzednich zawieruch wojennych. Niemcy to kulturalny nar�d, nie skrzywdz� ludno�ci cywilnej. Te�ciowie nie byli zachwyceni wyborem jej c�rki. Jako ma�o zarabiaj�cy reporter, bez sta�ej pensji i widok�w na przysz�o��, nie stanowi�em dobrej partii. Te�� nalega�, �ebym zmieni� zaw�d. By� dyrektorem sprzeda�y w zak�adach w��kienniczych Karola Eiserta, �wietnie mu si� powodzi�o, wybudowa� dom na �wirki. Tak d�ugo mnie molestowa�, a� dopi�� swego: wyrazi�em zgod� na podj�cie dzia�alno�ci handlowej. Urlop we wrze�niu mia�em po�wi�ci� na rajzy z te�ciem po kraju, a gdy si� ju� obznajomi� z tajnikami zawierania transakcji, zostan� przedstawiony samemu Paw�owi Seipeltowi, naczelnemu dyrektorowi u Eiserta, bo pan Seipelt uruchamia do sp�ki z Kindlerem fabryk� tkanin jedwabnych i potrzebny mu b�dzie m�ody, zdolny komiwoja�er. - Alicja zostanie z nami - oznajmi� te�� tonem nie znosz�cym sprzeciwu. - A ty... Nie namawia� mnie do pozostania ani nie odradza� ucieczki. �ona w og�le nie dopuszcza�a do siebie my�li o opuszczeniu kraju. Byli�my siedem lat po �lubie, dzieci nie mieli�my, nasze po�ycie by�o zgodne, jednak mi�o�� do rodzic�w i ob��dny strach przed wypraw� w nieznane wzi�y g�r�. Alicja nie otrz�sn�a si� jeszcze z prze�y� w obl�onej Warszawie, gdzie sp�dzili�my razem te upiorne dni. Uzna�em jej racje. Przy boku bogatego, ustosunkowanego ojca b�dzie mia�a lepiej ni� w tu�aczce ze mn�. Zreszt�, jak d�ugo ta wojna mo�e potrwa�? Zadekuj� si� gdzie� i niebawem wr�c�, ale na razie musz� ucieka�. Ju� do�wiadczy�em prze�ladowa� ze strony Niemc�w. Zagnali mnie do mycia samochod�w i �eby mi si� lepiej pracowa�o, wygarbowali sk�r�... - Dok�d zamierzasz pojecha�? - zapyta� te��, jakbym si� wybiera� na urlop wypoczynkowy w kraju. - Na razie do Lwowa. - Zg�o� si� tam do Dwormana. On ma sk�ad konsygnacyjny wyrob�w Eiserta. Na pewno nie odm�wi ci pomocy... Po przyje�dzie do Warszawy wprost z dworca uda�em si� do mego brata Ludwika Starskiego na �urawi� 28 i powiedzia�em mu o swoich planach. - B�dziesz we Lwowie? - Chcemy si� tam zatrzyma� ze Stefanem na jaki� czas. - Odszukaj Mundka Szlechtera. W ko�cu sierpnia w drodze powrotnej z Jaremcza zostawili�my u niego walizk� z rzeczami Marysi. Przydadz� ci si�. Brata ��czy�a z Emanuelem przyja��. Szlechter napisa� piosenki do film�w Lutka. Jedn�, bodaj z komedii �Robert i Bertrand�, pami�tam: �By� zakochany z�odziej, okrada� niebo z gwiazd, rabowa� s�o�cu z�oto, a ksi�ycowi blask. A wszystko robi� po to, bo chcia� na pomys� wpa��, jak jednej ma�ej pani jej ma�e serce skra��...� Pobieg�em do znajomych warszawiak�w na rekonesans. Jak przedosta� si� do Zwi�zku Radzieckiego? Poradzono mi: naj�atwiej przekroczy� granic� w Ma�kini, zosta� tam utworzony pas neutralny, rozdzielaj�cy zaj�te przez hitlerowc�w tereny od obszar�w, do kt�rych dotar�y wojska radzieckie. Niemcy rewiduj� uciekinier�w, zabieraj� pieni�dze i kosztowno�ci, ale przepuszczaj� na drug� stron�. Nie chcia�em ani dnia d�u�ej mitr�y� w stolicy. Stefan te� nie m�g� usiedzie� na miejscu. Kupi�em jakie� drobiazgi i za reszt� got�wki trzy banknoty dwudziestodolarowe. Gdzie je ukry�, �eby nie wpad�y w �apy Niemc�w? Ju� wiem, w�o�� je do pude�ka od zapa�ek, przed rewizj� rzuc� pude�ko niepostrze�enie na ziemi�, a gdy ca�a procedura sko�czy si�, podnios� je i jakby nigdy nic rusz� w dalsz� drog�. Nazajutrz o �wicie pop�dzili�my na dworzec. Poci�g by� nabity. Przewa�ali samotni jak my m�czy�ni. Ma�o kto odwa�y� si� zabra� najbli�szych w nieznane. Na twarzach malowa�a si� troska, przygn�bienie. Rozmowa nie klei�a si�. Nawet towarzyski Stefan nie odzywa� si� ani s�owem i tylko co chwila obrzuca� mnie krytycznobadawczym spojrzeniem. Po kilku postojach ko�o po�udnia dotarli�my do Ma�kini. Niemieccy �o�dacy i cywile obskoczyli wagony. - Raus! Raus! Rudy feldfebel rozgl�da� si� doko�a, wypatruj�c kogo� znajomego. Wzrok jego pad� na gramol�cego si� z wagonu Stefana. Momentalnie znalaz� si� przy nim. - Jude?! - Aber wo! - odpar� kuzyn, przystrajaj�c twarz w mi�y u�miech. Rudzielec popatrzy� na niego niezdecydowany. - Ausweis! - rykn��. Stefan poda� mu dow�d osobisty. Feldfebel rzuci� okiem na rubryk� �wyznanie�. Musia�, dra�, zna� polski, bo trzepn�� Stefana na odlew w twarz. - Du verfluchter Jude! - pieni� si�. - Co masz w koffer? Aufmachen, szibko, szibko! Nie wiedzia�em, jak si� zachowa�. Pom�c Stefanowi nie mog�em. Nie spiesz�c si�, przez nikogo nie zatrzymywany, ruszy�em powolutku przed siebie. Z przydworcowej ober�y wysypa�a si� grupka miejscowych ch�op�w. Rozprawiali o czym� z o�ywieniem. Wmiesza�em si� mi�dzy nich i g�o�no, �eby kr�c�cy si� doko�a Niemcy s�yszeli, zagadn��em jednego z gospodarzy: - A dy� co wy tam, kumie, godocie? Lato� pyry kiepsko obrodzi�y, cosik mi si� widzi, �e zymby trza bydzie powiesi� na haku, kiej przedn�wek przy�dzie... Ch�opi zbaranieli. Szybko jednak zorientowali si�, jeden uj�� mnie pod pach� i poszli�my w kierunku wsi, biadol�c o naszych rolniczych k�opotach. K�tem oka ujrza�em Stefana. Obdarzony na drog� pot�nym kopniakiem doszlusowa� do nas. Niemcy, zadowoleni z wynik�w rewizji, wo�ali w �lad za przepuszczonymi: - Los, los! Geht zu dem rote Paradies! (Szybko, szybko, id�cie do tego czerwonego raju!) Pierwsze chaty ukaza�y si� po kilkunastominutowej marszrucie. Zapyta�em id�cego ko�o mnie ch�opa, czy b�dzie m�g� nas przenocowa�. - Ca�e obej�cie pe�niusie�kie - sumitowa� si�. - Fura narodu zwali�a si� w ostatnich dniach. A ruskie od przedwczoraj nie otwieraj� granicy. Ale - spojrza� na mnie ciep�o - jaki� k�t si� znajdzie. W stodole pachn�ce sianko... Dopiero p�niej dowiedzia�em si�, dlaczego Rosjanie wstrzymali czasowo d���c� na ich terytorium fal� ludzk�. Ruch przez pas neutralny odbywa� si� w dw�ch kierunkach: z Polski do Rosji uciekali przewa�nie �ydzi, z miast i osiedli radzieckich w�drowali do kraju rdzenni Polacy, pragn�cy po��czy� si� ze swymi rodzinami. Przez pierwsze dni kto chcia� przedostawa� si� z jednej strefy do drugiej. Ta bez�adna, puszczona na �samotiok� w�dr�wka narod�w kry�a w sobie ryzyko, tote� w obawie, aby niepo��dane elementy nie przenika�y na terytoria radzieckie i na odwr�t - �eby osoby niepewne politycznie nie szwarcowa�y si� do zaj�tego przez hitlerowc�w kraju - zastosowano �rodki ostro�no�ci. Na razie opuszczono szlabany i wszystkich zawracano z drogi: tych, co szli na wsch�d, z powrotem do pasa neutralnego, tych, kt�rzy chcieli przedosta� si� do Polski - na ziemie zaj�te przez wojska radzieckie. Sytuacja nie wygl�da�a r�owo. To po to przemierzyli�my t� drog�, nara�aj�c si� na szykany niemieckie, �eby wraca�? Przecie� Niemcy nie wpuszcz� z powrotem ani mnie �z tym nosem i w�osami�, ani Stefana �nordyka�... A �e ranek m�drzejszy jest od wieczora, postanowili�my odpocz�� i nazajutrz zastanowi� si� co dalej. Zjedli�my przywiezione produkty i udali�my si� do stodo�y. Zrzuci�em z siebie jesionk�, pantofle, zagrzeba�em si� w sianie. Stefan uczyni� to samo, tylko nie �ci�gn�� z n�g swych chromowych but�w z cholewami. O �wicie gospodyni przynios�a dzbanek mleka i p� bochenka wiejskiego chleba. Nie chcia�a s�ysze� o zap�acie. Z upodobaniem wpatrywa�a si� w Stefana. - I pan ty� musio� ucieka�? M�wiom, �e Niemcy tylko �ydk�w si� czepiajom. Na dworze zbici w grupki uciekinierzy wiedli o�ywione dyskusje. Co robi�? Jak d�ugo przyjdzie czeka� na otwarcie granicy? - Mam pomys�! - chwyci�em Stefana za r�kaw. - Zaczekamy do nocy, a gdy si� �ciemni, p�jdziemy gromad�. Przekroczymy pas neutralny �piewaj�c �Mi�dzynarod�wk�. Zobaczysz, jeszcze nam zasalutuj�! Moja propozycja zyska�a og�ln� aprobat�. Po p�nocy objuczeni walizami, tobo�ami pomaszerowali�my zwartym szykiem. Zaintonowa�em �Wykl�ty powsta� ludu ziemi�, id�cy za mn� podchwycili s�owa pie�ni. Stra�nicy zd�bieli, nie ruszyli si� z miejsca, a my ra�nie pod��ali�my w kierunku czerniej�cego przed nami lasu. Uszli�my mo�e sto metr�w, gdy niebo rozdar�a �wietlista raca i rozleg�y si� ostrzegawcze wy-strza�y. - B�d� nas zawraca�! Szybciej! - krzykn��em do Stefana. - Popatrz, jaka� cha�upa, skryjmy si� i poczekajmy, a� to si� przewali! Po przystawionej do chaty drabinie wdrapali�my si� na strych. Przez ma�e okienko mieli�my widok na drog�. Noc by�a jasna, ksi�yc �wieci� jak oszala�y. Przed zdezorientowan� gromad� uciekinier�w pojawi�o si� kilku krasnoarmiejc�w na koniach. - A wy kuda? Dawaj nazad! - zawo�a� starszyna i pop�dzi� kot�uj�cy si� t�um w stron� pasa neutralnego. - Eto� biezobrazije, jej Bogu. Nado o�idat� prikaza, biez prikaza naczalstwa nielzia! (Trzeba czeka� na rozkaz dow�dztwa, bez tego nie wolno!). Stefan dygota� na ca�ym ciele, ja nie traci�em rezonu. - Uspok�j si�, nie wszystko stracone. Za kilka minut spr�bujemy indywidualnie. Na dole w cha�upie domownicy pogr��eni byli w kamiennym �nie. O naszym pobycie na strychu nie mieli poj�cia. Nie obudzili si� nawet, gdy schodz�c po drabinie, rymn��em jak d�ugi na ziemi�. Zag��bili�my si� w las. Przed nami zab�ys�o �wiate�ko latarki elektrycznej. - No to koniec z nami... - j�kn�� m�j towarzysz. - Nie kracz. Sta� i r�b to, co ja! - skomenderowa�em. �wiate�ko zbli�a�o si� z zawrotn� szybko�ci�. Przed nami wyr�s� chudy jak tyka lejtnant, za nim kilku �o�nierzy z przewieszonymi przez rami� wintowkami. - A wy kuda naprawliajeties�? - lejtnant zmierzy� nas badawczym wzrokiem. Zrobi�em p� obrotu do ty�u i pokazuj�c na pas neutralny powiedzia�em: - Tuda, towariszcz lejtenant... - Dawajtie nazad! - zawo�a�. - Skorieje! Zrobi�em zawiedzion� min�, �e niby pokrzy�owano nam plany - i powlekli�my si� przez las w upragnionym kierunku - w stron� Zar�b�w Ko�cielnych. Stamt�d mieli�my uda� si� w dalsz� drog�. Stefan koniecznie chcia� zawadzi� o Bia�ystok, dok�d wyw�drowa� jego by�y szwagier. - To obrotny facet, zobaczysz, pomo�e nam. M�j kuzyn wcze�nie owdowia�. Do wybuchu wojny mieszka� samo-tnie. W ogr�dku kawiarni �Europejska� przy ul Piotrkowskiej 113 pozna� wyst�puj�c� tam go�cinnie Wer� Gran. �piewa�a liryczne, nastrojowe piosenki: List, pierwszy mi�osny list, Ca�y mokry od �ez, Dzi� pami�tk� jest... Kwiat, stary, - zwi�d�y ju� kwiat, Zapach straci� i zblad�, Lecz zostawi� �lad... Przylgn�li do siebie, ale ich romans nie trwa� d�ugo. Wera dosta�a engagement do innego miasta, zostawi�a zakochanego Stefana. On te� szybko o niej zapomnia�. Zabuja� si� w m�odszej od siebie o kilkana�cie lat �licznej dziewczynie, c�rce po�czosznika z ulicy Lipowej. Rzuci�a dla Stefana boksera Maksa R., by�a z nim zar�czona, ale w tu�aczce po �wiecie nie chcia�a kuzynowi towarzyszy�, podobnie jak mnie moja �ona. Od Zar�b�w Ko�cielnych dzieli�o nas sporo kilometr�w. Na szcz�cie drog� przeje�d�a�a sp�niona podwoda. Wo�nica na widok dw�ch zmordowanych piechur�w zatrzyma� konia i zaproponowa� nam sw�j podskakuj�cy na wybojach pojazd. Z kolei przesiedli�my si� na inn� �bied�, z niej o �wicie na w�z wy�adowany sianem. Gdy wreszcie do-tarli�my do celu, byli�my u kresu si�. Dworzec i teren doko�a jak okiem si�gn�� pokrywa�o mrowie ludzkie. Wszyscy wypatrywali poci�gu maj�cego zawie�� ich, podobnie jak nas, do Bia�egostoku. - Trzeba b�dzie poczeka�, a� tu si� troch� prze�ydzi - strzeli�em kalamburem, jakiego by si� nie powstydzi� redaktor �Ma�ego Dziennika� z Niepokalanowa czy innego �Or�downika�. Nazajutrz zaroi�o si� od nowych przybysz�w. Pozna�em w�r�d nich uczestnik�w zainicjowanego przeze mnie marszu z piosenk� na ustach. - Pu�cili was? - Co znaczy pu�cili? Jeszcze chleb nam dali na drog�. - Obesz�o si� bez �adnych trudno�ci? - �eby panu powiedzie�, to nie powiem. Przyjecha� sam g��wny naczalnik, zebrali nas do kupy, zapytywali ka�dego sk�d, dok�d, po co, kazali pokazywa� papier�w i podnie�li tego szlagbauma. Przepu�cili�my kilka poci�g�w, nie mog�c si� zdecydowa� na szturm. Nawet dachy wagon�w oblepione by�y zdesperowanymi lud�mi. Wreszcie moja cierpliwo�� wyczerpa�a si�. - Musimy wle�� na si�� - zdecydowa�em. - Bo tak mo�emy tu czeka� do... �mierci! Dziwna rzecz: starszy o dziesi�� lat Stefan, kt�ry mnie dot�d ledwo tolerowa�, okazuj�c przy lada okazji sw� wy�szo��, teraz bez szemrania przystawa� na ka�d� moj� propozycj�. To prawda, �e przepracowali�my w jednej redakcji dziewi�� lat, ale on by� redaktorem ca�� g�b�, zarabia� ponad tysi�c miesi�cznie, a gdy mnie uzbiera�o si� na miesi�c sto z�ociszy, to by�o wielkie �wi�to. Teraz role odmieni�y si� i, co tu ukrywa�, rozpiera�a mnie duma. Strach, towarzysz�cy do przeprawy w Ma�kini, ulecia�. �y�em ��dz� mocnych wra�e�, fascynowa�a mnie wielka Przygoda. Wstyd si� przy-zna�, najmniej my�la�em o rodzinie. By�em przekonany, �e gdy wojna si� sko�czy, zastan� wszystkich przy zdrowiu, dadz� sobie rad� beze mnie. O, naiwno�ci m�odzie�cza! - Jedzie, jedzie! Wszystko co �ywe rzuci�o si� ku torom, po kt�rych dudni� zasapany poci�g. - O dostaniu si� drzwiami nie ma co marzy� - oceni�em w lot sytuacj�. - Walimy przez okno! Najpierw bambetle! Nie zwa�aj�c na przekle�stwa wsp�towarzyszy niedoli, kt�rych jak taranem roztr�ca�em waliz�, dopchn��em si� do otwartego okna przedzia�u i szast, prast! - moja waliza wyl�dowa�a na czyjej� g�owie. Druga polecia�a w �lad za ni�. Stefan wspi�� si� na palce, podsadzi�em go i... m�j kuzynek popisa� si� wspania�ym szczupakiem, jak przed laty, gdy graj�c na pozycji bramkarza w �Concordii� wy�apywa� zmierzaj�c� w r�g siatki pi�k�. Ja nie potrzebowa�em pomocy w wykonaniu mego salta mortale. Albo mia�o si� t� pi�tk� z gimnastyki u profesora Szumlewskiego, albo nie mia�o? Chwyci�em si� ramy okna, podci�gn��em na r�kach i da�em nura do �rodka. Zary�em g�ow� w jaki� tob� z po�ciel�, zadarte w g�r� nogi opar�y si� o co� �ywego, faluj�cego. Na najbli�szej stacji stwierdzi�em, �e to biust do�� leciwej obywatelki, kt�ra pozbawi�a mnie tego oparcia wysiadaj�c z przedzia�u. Bia�ystok sprawia� wra�enie gigantycznego mrowiska, w kt�re wsadzono przys�owiowy kij. Ulicami przewala�y si� t�umy. Przechodnie poruszali si� w przyspieszonym tempie, �ywo gestykuluj�c. Ich nie skoordynowane ruchy przywodzi�y na pami�� sceny z pierwszych slap-stickowych film�w z Chaplinem i Mac Sennetem, kiedy to aparaty projekcyjne nie mia�y jeszcze krzy�a malta�skiego, gdy wszystko na ekranie �miesznie podskakiwa�o, ka�dy gest odbywa� si� jakby fazami. Gdyby zapyta� kogo� z tej ruchliwej masy ludzkiej dok�d tak si� spieszy, na pewno nie potrafi�by wyja�ni�. Nasze poszukiwania zako�czy�y si� fiaskiem. Nikt nie widzia� by�ego szwagra Stefana, co gorsze - nikt go nie zna�. Oblecieli�my wszystkie skupiska, restauracje, kawiarnie - bez skutku. Na rynku dokona�em pierwszej transakcji: wymieni�em na ruble jeden z przemyconych banknot�w. By�bym go odst�pi� pierwszemu handlarzowi za proponowan� przez niego cen�, tutaj jednak b�ysn�� w pe�ni talent mojego kuzyna. Wy�rubowa� taki kurs, �e wsp�cze�nie operuj�cy przed �Pewexem� cinkciarze rozdziawiliby g�by z podziwu. Uradzili�my, �e w Bia�ymstoku nie ma czego szuka�. Pojedziemy do Lwowa z popasem w Kowlu. Teraz ja chcia�em kogo� spotka�. Do-wiedzia�em si�, �e w Kowlu zarzuci� kotwic� Dawid Celmajster ze swy-mi trzema synami, �on�, c�rk�, zi�ciem. Z rodzin� t� by�em w za�y�ych stosunkach. Papa Celmajster spe�nia� w pewnym sensie rol� mojego drugiego chlebodawcy: niewiele mniej zarabia�em u niego ni� w �Republice�. A by�o to tak. Stary Celmajster zaproponowa� mi redagowanie wzmianek reklamuj�cych jego lokal gastronomiczny �Tabarin� przy ul. Narutowicza w �odzi. Do moich obowi�zk�w nale�a�o pisanie cztery razy w miesi�cu notatek, gloryfikuj�cych t� os�awion� mordowni�, gdzie niemal co noc dochodzi�o do grubszych awantur. Zachwala�em pod niebiosa do-borow� orkiestr�, smaczn� kuchni�, bufet obficie zaopatrzony, wyst�py tancerek i tancerzy, �piewak�w i �piewaczek, popisuj�cych si� tam mistrz�w bia�ej i czarnej magii, ba - nawet brzuchom�wc�, no i ostatni cud techniki - obracaj�cy si� jak p�yta gramofonowa parkiet, kt�ry za prze�o�eniem d�wigni to opuszcza� si�, to podnosi�, ku uciesze ta�cz�cych par. Za te wzmianki �Republika� otrzymywa�a od Celmajstra odpowiedni rycza�t miesi�czny, a mnie co niedziela, kiedy by� najwi�kszy utarg, papa wr�cza� dwana�cie i p� z�otego. Do tego dochodzi�a bezp�atna konsumpcja, mog�em zamawia� z karty najdro�sze potrawy i to w dowolnej ilo�ci. - Ale za napoje b�dzie pan p�aci� - o�wiadczy� m�j chlebodawca przy omawianiu warunk�w wsp�pracy. Jednak ani jedna z wyp�acanych mi z�ot�wek nie pow�drowa�a z powrotem do kieszeni papy, bo alkoholu nie bra�em do ust. Ponad dwa lata pe�ni�em t� funkcj�, dzisiaj szczyci�bym si� tytu�em rzecznika prasowego �Tabarinu�. W drodze na dworzec nie szcz�dzi�em Stefanowi wym�wek. - I po co wlekli�my si� taki szmat drogi? Przecie� mogli�my od razu po przej�ciu granicy wzi�� kierunek na Lw�w! Nak�adamy kilkaset kilometr�w. To tak jak w tym przys�owiu: wst�pi� do piekie� po drodze mu by�o! Poci�g do Kowla nie by� przepe�niony. Bia�ystok spe�nia� rol� mielizny, na kt�rej zatrzymuje si� najwi�ksza fala, by dalej przepu�ci� ju� w�sk� strug�. Znale�li�my wolny przedzia�. Stefan wgramoli� si� na g�rn� p�k�, ja rozprostowa�em ko�ci na dolnej, sk�d mia�em lepszy widok na nasze walizy., - Mo�e by� tak zmieni� wreszcie skarpetki? - zgani�em kuzyna. - Zaje�d�a od nich na kilometr! - Nogi mi spuch�y, nie dam rady �ci�gn�� but�w - wymamrota� i po chwili chrapa� w najlepsze. Przypomnia� mi si� kawa�. W �tiep�uszce� na g�rnej p�ce, jak teraz m�j kuzyn, le�a� obywatel wyznania handlowego. Jego nogi dynda�y tu� przed nosem siedz�cego na dole pasa�era. Zadar� on w pewnej chwili g�ow� i zawo�a�: - Ej, towariszcz! A wy nie mieniatie nosk�w? (Nie zmieniacie skarpetek?). - Mieniaju, mieniaju. Na sachar! Wprost z dworca pojechali�my doro�k� pod otrzymany adres. Rodzin� Celmajstr�w zastali�my w komplecie przy kolacji. Wynaj�li parterowe mieszkanie, do kt�rego przylega� nieczynny sklep. Poniewa� stale kto� tu wpada� przejazdem, dawny sklep przemeblowano na pok�j go�cinny. Zamiast ��ek czy tapczan�w go�ci oczekiwa�y roz�o�one na pod�odze materace. I taki, dwuosobowy materac w g��bi sklepu zaoferowano nam. - Ale najpierw panowie zjecie co� z nami. Co s�ycha� w �odzi? A propos: wasi dwaj szefowie, redaktorzy Polak i O�taszewski s� od kilku dni we Lwowie, Morylek Pozna�ski, trzeci wsp�w�a�ciciel waszej �Republiki�, ca�kiem zbzikowa�. Kilka dni przed wkroczeniem Niemc�w do �odzi uciek� ze sw� s�u��c�. Na widok maszeruj�cego oddzia�u krasnoarmiejc�w wrzuci� do rzeki walizeczk�, wype�nion� dolarami, z�otem i bi�uteri�... Po kolacji gospodarze zaproponowali nam k�piel. O niczym innym nie marzy�em. M�j wzrok pobieg� w kierunku n�g Stefana. Jak biedak upora si� ze swymi butami? Jak je z�uje z opuchni�tych st�p? Przeszli�my do naszego sklepu. Kuzyn przykucn�� na taborecie i raz dwa oswobodzi� nogi z uci��liwego balastu. Nawet nie st�kn��, buciory ze�lizn�y si� jak po ma�le! Nie zd��y�em och�on�� z wra�enia, gdy z pomoc� d�utka podwa�y� obcas: na pod�og� posypa�y si� z�ote dziesi�ciorubl�wki i dwudziestodolar�wki! - Rano zaniesiemy buty do szewca, �eby na nowo umocowa� obcasy - powiedzia�. - Id� pierwszy do �azienki, musz� tu jeszcze co� zrobi�. Wychodz�c zauwa�y�em, jak z �yletk� w r�ku zabiera si� do odpruwania podszewki w marynarce. A kiedy od�wie�eni po k�pieli u�o�yli�my si� na materacu, powiedzia�: - W tak dalekiej i niepewnej drodze trzeba si� mie� na baczno�ci. Ju� teraz wiesz, dlaczego nie zdejmowa�em but�w? Jak d�ugo spali�my, nie mam poj�cia. Obudzi� mnie gwar rozm�w. Za szyb� kot�owa� si� t�umek gapi�w. Widok dw�ch facet�w le��cych na wystawie sklepowej, z wystaj�cymi spod koc�w nogami, nawet �le-dziennika wprawi�by w dobry humor. Mo�e to �ywa reklama jakiej� imprezy? Tylko dlaczego nie ma �adnych napis�w informacyjnych? Wieczorem poci�g uwozi� nas do ostatniego etapu tu�aczki. Czy rzeczywi�cie ostatniego? Nie zastanawia�em si� nad tym. Chcia�em jak najszybciej znale�� si� we Lwowie. Zasypia�em uspokojony: tajemnica obmierz�ych bucior�w mego kuzyna zosta�a rozwik�ana... JEGO WYSOKO�� PIKOLAK Przed wojn� zna�em Lw�w ze s�yszenia. Regularnie nastawia�em radio na �Weso�� fal�, delektowa�em si� �ba�akiem� Szczepka i To�ka, ciotki Bandziuchowej i radcy Stro�cia. Wiedzia�em, �e to stary, szacowny gr�d z licznymi zabytkami kultury, �e odbywaj� si� w nim �Targi Wschodnie�, �e ma trzy znakomite dru�yny pi�karskie - �Pogo�, �Czarnych� i �Hasmone� (pami�tam rudow�osego Steuermana, ten mia� kopa!). Czytywa�em wychodz�ce we Lwowie pisma: spo�eczno-literackie �Sygna�y�, satyryczno-humorystycznego �Szczutka�, �Wiek Nowy�, �S�owo Polskie�. I wiedzia�em oczywi�cie, �e przedstawicielem naszego �Expressu� na Lw�w i ca�� Ma�opolsk� jest Melman. Tytu� wychodz�cego w �odzi �Expressu� nie by� konsekwentny. No bo �wieczorny� w tytule (�Express Ilustrowany Wieczorny�), zarejestrowany jako popo�udni�wka, a ukazywa� si� o dziesi�tej rano! Natomiast wszystkie wydania mutacyjne - w Krakowie, Katowicach, Gdyni, Lublinie, Lwowie itd. mia�y w tytule tylko �Express Ilustrowany� i by�y pismami porannymi. To tylko tak, dla przypomnienia. Siedzib� redakcji i administracji lwowskiego �Expressu� by�o prywatne, parterowe mieszkanie Melmana, bodaj przy ul. Paderewskiego. Gdy zjawili�my si� tam ze Stefanem, o niedawnej przesz�o�ci �wiadczy� tylko jeden rekwizyt: wys�u�ony, biurowy remington, na kt�rym Melman przez lata mozolnie wystukiwa� sensacje - o procesie Rity Gorgon, oskar�onej o zamordowanie kilkunastoletniej Lusi, c�rki swego przyjaciela, architekta Zaremby, o �wampirze� Cybulskim, mordercy prostytutek, kt�re zwabia� do kiosku gazetowego... Przywita�a nas �ona Melmana, atrakcyjna, czarnooka, z pasmami siwych w�os�w, mimo m�odego wieku (ile mog�a mie� wtedy lat - chyba niewiele ponad trzydzie�ci). Pani Sonia serdecznie si� nami zaj�a. M�� za�atwia� na mie�cie likwidacyjne sprawy �Expressu�. niebawem wr�ci� do domu. Nie czekaj�c na nasz� pro�b�, gospodarze z miejsca zaproponowali nam go�cin�. - Mamy cztery pokoje, poza nami dwojgiem mieszka tu jeszcze moja przyjaci�ka, te� z �odzi. Salonik jest do dyspozycji pan�w. Prosz� si� czu�, jak u siebie w domu. - Z lubo�ci� popatrzy�em na pianino. Mo�na b�dzie czasem pobrzd�ka�? - Pan gra? - Ze s�uchu, szlagiery. - To �wietnie! B�dzie pan mia� partnerk� w osobie Marylki. Ja si� kiedy� uczy�am, nic z tego nie wysz�o... Marylka wr�ci�a pod wiecz�r. Pracowa�a jako technolog w fabryce cukr�w i czekolady �Branka�. Dogadali�my si�, �e jest siostr� mojego nie�yj�cego kolegi szkolnego Julka J. Nazajutrz poszed�em ze Stefanem do dawnej kawiarni �George�a� na placu Mariackim. Spotkali�my sporo �odzian, w�r�d nich szef�w Polaka i O�taszewskiego. Dopytywali si� o koleg�w, o maszyny drukarskie �Republiki�. Potwierdzili historyjk� o Pozna�skim. Jakie mam plany? Ano trzeba si� b�dzie rozejrze� za jak�� prac�. Na razie zamelduj� si� u Mehnan�w, Stefan chce wynaj�� mieszkanie. - Niech pan si� dowie, panie Kiepura (tak mnie nazywano w redakcji), kto m�g�by nam pom�c w przedostaniu si� do Wilna - powiedzia� Polak. - Bez przepustek nie da rady, chyba na szwarc. Stefan siedzia� przy kt�rym� ju� z kolei stoliku, z o�ywieniem o czym� rozprawia�. Wr�ci� w szampa�skim humorze. Nie wypytywa�em go o pow�d rado�ci tak bardzo nie licuj�cej z nasz� sytuacj�. - Trzeba si� zarejestrowa� - zakomunikowa�. - Bez tego nie ma mowy o znalezieniu jakiego� zaj�cia Jaki zaw�d podasz? - Nie rozumiem... - No, co im powiesz? Chyba nie przyznasz si� do dziennikarstwa? - Dlaczego? - Bo dla nich ka�dy dziennikarz z innego kraju to szpion, szpieg, rozumiesz? Dopiero by� sobie napyta� biedy! Musisz co� wymy�li�. - Przecie� wiesz, �e poza reporterk� nic innego nie potrafi�. - A prawo jazdy na kursach samochodowych Gr�tkiewicza zrobi�e�? Szofer - to dobrze p�atna praca. - Jaki tam ze mnie szofer? Nie licz�c pr�bnych jazd, nie siedzia�em za k�kiem. - To nie ma znaczenia. Poduczysz si�. - A ty? Jako kto si� zarejestrujesz? - Jeszcze nie wiem. Zastosowa�em si� do jego rady. Bez gruntownej znajomo�ci j�zyka nie mog�em marzy� o dziennikarce. Zreszt� chyba nie czekali na mnie... Przede mn� w kolejce do urz�dnika rejestruj�cego �bie�e�c�w� (tak nas nazywano, niby to samo co uciekinier, ale wymowa polityczna by�a inna), sta� znajomy facet z �odzi. Ku memu zdumieniu poda�, �e jego ojciec by� cha�upnikiem. - Ale� pan wymy�li�! - roze�mia�em si�, gdy przystan�li�my na uboczu czekaj�c na Stefana. - Pa�ski ojciec cha�upnikiem, dobre sobie! - A co, mo�e nie? Mia� w �odzi dwie cha�upy na Zgierskiej! Stefan zdeklarowa� si� jako kelner. To ju� by�o ponad moje si�y. - Czy wy�cie wszyscy powariowali?! - Za du�o m�wisz. Dobrze, �e� mnie pos�ucha�. B�dzie jeszcze z ciebie Paganini kierownicy. Ano zobaczymy. Na razie trzeba si� jako� zagospodarowa�, przecie� z �odzi prawie niczego nie zabra�em, a tu zima na karku. Dworman, kt�rego mi te�� poleci�, powita� mnie ch�odno-grzecznie. Tak, tak, los uciekinier�w jest przykry, szczerze wsp�czuj�, dobrze �e pan ma dach nad g�ow�, prosz� przyj�� ten kupon materia�u, wyjdzie z tego �adne ubranie... Szlechtera znalaz�em bez trudu. Z plakatu w oknie wystawowym dowiedzia�em si�, �e wyst�puje w kinie �Marysie�ka� na placu Sm�ki. By� kierownikiem i dusz� niewielkiego zespo�u artystycznego, ich popisy odbywa�y si� przed seansami filmowymi. Na deskach �Marysie�ki� �piewa� ballad� �ydowsk�, do kt�rej napisa� polskie s�owa: Kiedy rabi Eli Meli Wypi� wina pierwszy kielich, Wypi� wina pierwszy kielich Eli Meli, To skrzypeczki mu zagra�y, A basetle wt�rowa�y... - Walizka Lutka jest u moich rodzic�w - powiedzia�. - M�j ojciec prowadzi restauracyjk�, prosz� si� tam zg�osi�. Zapraszam te� serdecznie na ka�d� premier�! Wyja�ni�a si� sprawa dobrego humoru Stefana. Dogada� si� z poznanymi u �George�a� krakusami: postanowili otworzy� udzia�ow� restauracj�. Wi�c dlatego w rubryce �zaw�d� przewiduj�co poda� �kelner�! - Ju� mamy lokal na Halickiej. I tak nazwiemy nasz� knajp�. - A co ze mn�? - zmarkotnia�em. - Do udzia�u w restauracji potrzebna jest du�a got�wka, a ty jeste� go�odupiec. Zobaczymy, jak z t� szoferk� nic nie wyjdzie, mo�e znajdzie si� jaka� robota u nas. Kuzyn po kilku dniach wyprowadzi� si� od Melman�w. Trafi�a mu si� okazja: za ma�e pieni�dze odkupi� dwupokojowe mieszkanie. Ech, ci kelnerzy zawsze mieli �eb na karku! U Melman�w czu�em si� bardzo dobrze. Kr�powa�o mnie tylko, �e nie chc� bra� komornego, ma�o tego - podkarmiali mnie regularnie, a gdy kiedy� przynios�em co� z miasta, pani Sonia zbeszta�a mnie. - Zrewan�uje si� pan w �odzi. Ch�tnie pa�stwa odwiedzimy! Zaprzyja�ni�em si� z Marylk�. Zbli�y�a nas pami�� o Julku i pianino. Wygrywa�em jej sm�tne tanga, nuci�em s�owa piosenek. Najch�tniej s�ucha�a �Notturno�: Cho� nas rozdziela �wiat, W ka�d� noc z�� i chmurn� S�ysz� tango �Notturno�, Tango sprzed tylu lat. Ty wci�� je dla mnie grasz, Ka�dej nocy je s�ysz�, Widz� bia�e klawisze, Widz� blad� tw� twarz. Gdybym ci� ujrze� m�g�, �ycie da� by�bym got�w, Ale nie ma powrotu, Dla nas nie ma ju� dr�g. Ten jeden zosta� �lad, W ka�d� noc z�� i chmurn� Smutne tango �Notturno� Za oknami gra wiatr!... Ilekro� k�ad�em d�onie na klawiaturze, stawa�o mi przed oczyma nasze mieszkanie przy ul. Zielonej 48, na trzecim pi�trze z frontu. Tam te� by�o pianino, nie �aden Schr�der, ale zagraniczne, krzy�owe. To na nim dobiera�em sobie szlagiery. Pierwszy dopad� mnie blady Niko. Mia�em wtedy dziesi��, mo�e jedena�cie lat. Imi� bohatera tej piosenki, �piewanej w domach i na podw�rzach, wymawia�em jak moi r�wie�nicy: �Bladyniko� i odmienia�em: �Bladynika�, �Bladynikiem�, �Bladynikowi�. Cale me szcz�cie i ca�y dla mnie �wiat Blady Niko, blady Niko, On by� pierwszy, co posiad� mi�o�ci mojej kwiat, Blady Niko, blady Niko... Front kamienicy, poza dwoma mieszkaniami, zajmowa�a moja szeroko rozga��ziona rodzina. Pianina mieli wszyscy. Instrument i czarne karaku�y pani domu �wiadczy�y o dobrym tonie, wi�c nawet w �rednio zamo�nych domach mieszcza�sko-kupieckich przestrzegano tej tradycji. Ja, niby wsp�czesny nomada, w�drowa�em od mieszkania do mieszkania, popisuj�c si� recitalami. Na go�cinne wyst�py zachodzi�em i do �obcych� - na parter do Kustin�w (same c�rki, wszystkie ogniste brunetki! oraz na pierwsze pi�tro, vis a vis mojej babki, gdzie mieszka�a rodzina Kalmanowicz�w, dla odmiany z samymi synami. Nie wywietrza�y mi z g�owy dawne szlagiery. O kobiecie-panterze (co w z�otej klatce l�ni), o Dulcynei, Mary Lou, Carmencicie, najcudowniejszej Cygance... Gdy podros�em, nasze mieszkanie rozbrzmiewa�o innymi melodiami. Nuci�em i przegrywa�em na wys�u�onym instrumencie piosenki z prawdziwego zdarzenia, pi�kne, poetyckie, pi�ra takich mistrz�w, jak Tuwim, Hemar, Szlengel, Szlechter, Jurandot, Brzechwa, Starski, z muzyk� naszych czo�owych kompozytor�w - Petersburskiego, Gold�w, Kataszka, Karasi�skiego... Marylka opowiedzia�a mi pyszn� historyjk�. Oficer stacjonuj�cej w mie�cie jednostki dosta� przydzia� na pok�j w mieszkaniu jakich� nowobogackich. Sta� tam fortepian. Oficer, Ka�muk czy Kazach, z nabo�e�stwem spogl�da� na instrument. Pan domu, w gruncie rzeczy zadowolony, �e b�dzie mia� u siebie wojskowego, co dawa�o nadziej� na mi�sne konserwy, dobre papierosy, kaw�, chcia� zaimponowa� przybyszowi, a przy okazji upokorzy� go. - Eto, towariszcz, znajetie, fortepian... - For... te... pian... - Da. O, tutaj bam, bam! - gospodarz uderzy� w klawisze po lewej stronie - a tutaj ti, ti! - przejecha� palcem po klawiszach z prawej. - Bam, bam... ti, ti... - wyszepta� sko�nooki oficer, pog�aska� klawiatur�, usiad� i... zagra� �Etiud� rewolucyjn�� Chopina. W bazie transportowej powitano mnie z rado�ci�. Ale�, oczywi�cie, wprawdzie raczej s� nam potrzebni mechanicy, ale i dla kierowcy znajdzie si� miejsce, tylko musicie, towarzyszu, zaczeka� z dwa tygodnie, bo nasz zis jest w remoncie. Prawo jazdy macie? - Niestety, zosta�o w �odzi... - To nic. Zrobimy pr�bn� jazd�. W ka�dym razie od jutra jeste�cie naszym pracownikiem. Dostaniecie przydzia�owe kartki, no i awansem troch� got�wki. Czeka�, to czeka�. Tymczasem m�j kuzynek krz�ta� si� ju� w bia�ym kitlu po �Halickiej�, kr���c jak meteor mi�dzy sal� jadaln� a kuchni�. - Befsztyk po tatarsku raz! Zrazy po nelso�sku z czarn� kasz�, dwa piwa! Szybko si� przekwalifikowa�. Przysi�g�bym, �e ca�e �ycie nic innego nie robi�. A moja pr�bna jazda odremontowan� p�toraton�wk� wypad�a nieszczeg�lnie. Nie do��, �e wjecha�em na ulic� jednokierunkow� z przeciwnej strony, to jeszcze ze zdenerwowania zderzy�em si� czo�owo z kioskiem na rogu ulicy. - Nie martw si� - pocieszy� mnie Stefan. - Rozmawia�em z Bochenkami i innymi wsp�udzia�owcami. Zatrudnimy ci� jako pikolaka. �arcie bezp�atne, sta�a pensja, no i co� ci tam zawsze kapnie z napiwk�w. M�j nowy zaw�d mia� niew�tpliwe walory: Do �Halickiej� przylega� sklep galanteryjno-odzie�owy. Trafia�y tam atrakcyjne towary. Tasiemcowe kolejki nie odstrasza�y mnie. Stawia�em na tacy kilka szklanek herbaty i w bia�ym kitlu szorowa�em do tego przybytku, aby opu�ci� go z udanymi zakupami. A gdy zaspokoi�em swe potrzeby, moi szefowie, panowie kelnerzy-udzia�owcy, wydawali mi osobiste polecenia. Pani Sonia zakomunikowa�a mi nowin�: biuro zakwaterowania przydzieli�o pok�j w ich mieszkaniu wojskowemu. Chocia� zapewnia�a, �e jej i m�owi jeden pok�j wystarczy, zdecydowa�em rozejrze� si� za jakim� locum na mie�cie. Nieocenion� przys�ug� odda�o mi nowo obj�te stanowisko... W zast�pstwie kelnera, kt�ry gdzie� si� zawieruszy�, inkasowa�em nale�no�� od jednego ze sta�ych bywalc�w. - No to do widzenia! - poda� mi r�k�. - Chyba niepr�dko si� zobaczymy. �ycz� szybkiego awansu! Pan wyje�d�a? - teraz dopiero wzrok m�j pad� na stoj�c� obok walizk�. - Tak, przenosz� si� do Drohobycza. - A... gdzie pan mieszka�? - Na Ma�eckiego pod pi�tym, u pani Rippel. - Czy ten pok�j jest wolny? - Tak, nikt si� jeszcze nie zg�osi�. Zwolni�em si� z pracy, pobieg�em pod wskazany adres i dogada�em si� z sympatyczn� staruszk�. Pani Rippel, wdowa, mia�a dwie c�rki. Starsza, zam�na, mieszka�a oddzielnie, m�odsza, rze�biarka, razem z matk�. A zatem - bomba! Mam sw�j w�asny k�t. By�a to olbrzymia, zagracona landara, pe�na masywnych popiersi wykonanych przez m�odsz� latoro�l rodu. Z sentymentem wspominam te dzie�a sztuki. Okaza�y si� bardzo przydatne w zimowe noce, gdy ch��d wdziera� si� do nieopalonego pokoju. Okrywaj�c si� kocem i paltem, uk�ada�em rze�by na pos�aniu, chroni�c grzeszne cia�o przed przypadkowym obna�eniem. U mych n�g spoczywa� pe�en pokory Ludwig van Beethoven, bok�w strzegli Mozart i Moniuszko. �o�e szerokie, ma��e�skie, rze�by ci�kie, nie zdarzy�o si�, �eby kt�ra� sturla�a si� na pod�og�. Moje kontakty z Melmanami nie os�ab�y. Wolny po pracy czas (pracowa�em w �Halickiej� od dwunastej do �smej wiecz�r) sp�dza�em przewa�nie w ich towarzystwie. Do Marylki przyjecha� adorator z Warszawy, in�ynier. Zamieszka� w drugim ko�cu miasta, rzadko si� spotykali. A ja nadal wygrywa�em jej szlagiery. Pianino przeniesiono do jadalni po wprowadzeniu si� nowego sublokatora. By� to ca�kiem sympatyczny komandir z Kijowa, zna� troch� polski, sypa� anegdotami i dora�nie wspomaga� spi�arni� gospodarzy. Mia� tylko lekkiego hopsa na punkcie kobiet. - Adam, najti mnie kakuju nibud� baryszniu. Ja priamo umiraju! (Znajd� mi jak�� dziewczyn�. Ja po prostu umieram!) - zam�cza� mnie. -Wpad�em na szata�ski pomys�. Zegarynka! Na pocz�tku lat trzydziestych w �odzi i w innych miastach wojew�dzkich zainstalowano takie urz�dzenie. Panna Haeggberg, c�rka dyrektora szwajcarskiego koncernu telefonicznego, nauczy�a si� polskiego i nagranym na p�yt� wdzi�cznym g�osikiem podawa�a dok�adny czas abonentom. To ja ci�, Casanowo dla ubogich, zaraz z ni� po��cz� i r�bcie sobie, co chcecie! - Znam jedn�, nawet bardzo �adna, zgrabna, cyc-wot! - wyci�gn��em r�ce o p� metra do przodu, - a oczy komandira zab�ys�y niezdrowym blaskiem. - Ale ona sumaszedszaja, wariatka... - Imienno? - Jak kto� do niej dzwoni, �eby um�wi� si� na randk�, w k�ko bez przerwy powtarza, kt�ra godzina... - Nic si� nie b�j, Adam. Ze mn� b�dzie rozmawia�, jak si� nale�y. No dzwo�! Wykr�ci�em numer zegarynki. - Dzie� dobry, pani Kaziu! To ja. Jaki� gra�danin chce z pani� po-rozmawia�... - Ska�i, czto i� Kijewa - podpowiedzia� dygoc�cy ze zniecierpliwienia komandir. - On przyjecha� z Kijowa, m�wi po polsku... Tak, zaraz go poprosz�. Wyrwa� mi z r�k s�uchawk�, dmuchn�� w sitko mikrofonu. -.A��o! Zdrastwujtie, pani Kazimira. Oczen� prijatno poznakomitsa. Co? Osiemnasta pi��? Bardzo dzienkuje. Spasibo. Co? Osiemnasta pi��? Wy u�e skazali, ja choczu us�owitsa s wami, randka, tancy. No ile razy mo�na m�wi� kt�ra godzina?! Jeszcze przez kilka chwil pr�bowa� porozumie� si� z �pann� Kazia�, wreszcie w�ciek�y, zawiedziony, cisn�� s�uchawk� na wide�ki. - Dura! Prawdziwa g�upia! Tfu! Nazajutrz by�a heca. Kto� mu powiedzia�, z kim �rozmawia��. Obruga� mnie, ile wlezie, ale po chwili roze�mia� si�. - Mo�odiec! Nabra�e� mnie, no i na zdrowie. A jakiej� prawdziwej panny Kazi nie znasz? Melman�w odwiedzi� Wacek Polecki, jeden z pierwszych pracownik�w �Republiki�. Zaczyna� razem z moim bratem i Passermanem w 1923 roku. O�eni� si� we Lwowie z m�od� bie�enk�, zaprosi� nas na lampk� wina do swego sublokatorskiego pokoju. Przyjemnie up�ywa� nam czas na pogaduszkach. A mnie po dw�ch kieliszkach co� nasz�o. Siedzia�em tu� obok Marylki. Nog� poszuka�em pod sto�em jej nogi. Rozmawia�a z kim�, �aden musku� nie drgn�� na jej twarzy. Powt�rzy�em m�j manewr oskrzydlaj�cy, krew nap�yn�a mi do twarzy, spojrza�em na zegarek. - Pani Marylko, dochodzi �sma, sp�nimy si� do �Marysie�ki�! K�ciki jej ust rozchyli�y si� w lekkim u�miechu. - Racja, pora i��. Na schodach obj��em j�, dr��c z podniecenia. Nie broni�a si�, odwzajemnia�a poca�unki, a gdy moje pieszczoty stawa�y si� coraz �mielsze, powstrzyma�a mnie. - Nie tutaj... Jeszcze nas kto� nakryje... Chod�my do ciebie... No i sta�o si�. Le��c ko�o niej uspokojony, odpr�ony, zapyta�em: - Nie masz wyrzut�w sumienia? - Dlaczego? - A je�li tw�j wielbiciel si� zorientuje? - W�adek? To fajt�apa. Znamy si� ju� od roku i wiesz, tylko raz mnie poca�owa�. W dodatku musia�am go sprowokowa�. Zapewni�a, �e b�dzie mnie odwiedza�. - Nawet codziennie. Wytrzymasz kondycyjnie? Dotrzyma�a s�owa. Przychodzi�a do mnie co wiecz�r. Przynosi�a za ka�dym razem odpady masy czekoladowej, co znakomicie wzmacnia�o tak bardzo potrzebn� mi sprawno�� fizyczn�. Schadzki odbywa�y si� w �cis�ej konspiracji. Wej�cie frontowe, prowadz�ce z korytarza wprost do mego pokoju, pani Rippel przeznaczy�a dla mnie. Do niej chodzi�o si� z drewnianego ganku, od kuchni. Wystarczy�o delikatne puk, puk - i ju� by�em przy drzwiach. A� raz... W najmniej odpowiednim momencie rozleg� si� dzwonek przy frontowych drzwiach. Marylka zaszy�a si� pod koc. Na wszelki wypadek przywali�em j� jeszcze poduch� i poszed�em otworzy�. Star-sza pani w czerni przysz�a odwiedzi� gospodyni� po d�u�szej roz��ce. Wpu�ci�em j� do mego pokoju - c� mog�em zrobi� - i zaanonsowa�em go�cia. Staruszki pad�y sobie w obj�cia. Nie ruszaj�c si� z miejsca pocz�y biada� nad moim losem. - Taki m�ody i sam jak ten ko�ek w p�ocie, w obcym mie�cie... - To pan z �odzi? M�j Bo�e, brat mojego m�a nieboszczyka mieszka� tam przed pierwsz� wojn�. Na Miko�ajewskiej, teraz chyba inaczej si� nazywa. Na G��wnej mia� sklep z damsk� konfekcj�... Zerka�em co chwila na ��ko. Poducha nie porusza�a si�. No to koniec, zadusi�em dziewczyn� na amen! Gdy staruszki u�ali�y si� ju� nade mn� i opu�ci�y pok�j, pospieszy�em na ratunek. Po intensywnej reanimacji Marylka przysz�a do siebie... - Zosta� dzi� d�u�ej w �Halickiej� - powiedzia� Stefan. - Przyjdzie nadziany go��, mo�esz liczy� na suty napiwek. Go�� wygl�da� niepozornie, drobny, w ciemnej marynarce, sztuczkowych spodniach. Mia� przyci�t� w szpic br�dk�. Kelnerzy skakali ko�o niego jak op�tani, tytu�uj�c go �panie Wacku�. Zamawia� wyszukane potrawy, najdro�sze trunki. Reguluj�c rachunek wsun�� ka�demu z obs�uguj�cych go po dziesi�� dolar�w. Na mnie nawet nie spojrza�. - Kto to jest? - dopytywa�em si�. Zbyto mnie milczeniem. Po paru dniach �pan Wacek� znowu si� zjawi�. Ledwo go pozna�em: nosi� okulary, po wypiel�gnowanej br�dce nie by�o �ladu. Kilka minut po nim do lokalu wesz�o dw�ch facet�w. Pilnie rozgl�dali si� doko�a. Jeden z braci Bochenk�w odci�gn�� mnie na stron�. - Niech pan przenocuje pana Wacka. Nie zostanie panu d�u�ny. Czeka za rogiem... Pan Wacek by� nagrany, zaraz usn��. Zerwa� si� skoro �wit, po�o�y� na stole - nie, nie, �adne dolary, kilka banknot�w dziesi�ciorublowych, uk�oni� si� w progu i ulotni� jak kamfora. Mia�em jeszcze sporo czasu, odwr�ci�em si� na drugi bok. - Jacy� panowie do pana - obudzi�a mnie panna Rippel. - Posliedujtie s nami - przyby�y mign�� mi znaczkiem. Ubra�em si� i wyszed�em z go��mi. Jeden trzyma� si� mojej lewej, drugi prawej strony. Przed domem sta�a emka z zapuszczonym silnikiem. Za szyb� dojrza�em pana Wacka. Siedzia� z ty�u ze spuszczon� g�ow�, w towarzystwie umundurowanego milicjanta. - Znacie tego obywatela? - zapyta� cywil, uchylaj�c drzwiczki. Ju� na schodach domy�li�em si�, czemu zawdzi�czam t� porann� wizyt�. - Znam, z widzenia. Przychodzi� do �Halickiej�, gdzie pracuj�. Prosi�, �ebym go przenocowa�, sp�ni� si� na poci�g... - Zawie�li nas do siedziby NKGB. (Nie wtajemniczeni myl� t� instytucj� z NKWD, a to nie to samo. NKWD to Narodnyj Komisariat Wnutriennych Die�, co� jak nasze Ministerstwo Spraw Wewn�trznych, a NKGB - Narodnyj Komissariat Gosudarstwiennoj Bezopastnosti, odpowiednik Ministerstwa Bezpiecze�stwa Publicznego). - Co was ��czy z tym obywatelem? - zapyta� przy konfrontacji przes�uchuj�cy mnie oficer. Powiedzia�em, jak by�o, o Bochenku nie wspomnia�em. Po co rozszerza� kr�g podejrzanych? - Ten cz�owiek ma sporo na sumieniu - powiedzia� oficer, gdy pana Wacka wyprowadzono. - Zajmiemy si� nim szczeg�owo, a wy mo�ecie wr�ci� do pracy. Zapyta� mnie jeszcze, sk�d pochodz�, jak si� dosta�em do Lwowa, jakie by�y nastroje w Polsce po wkroczeniu Niemc�w. Powiedzia�em, zgodnie z prawd�, �e ju� nazajutrz po zaj�ciu miasta na ulice wyjecha�y tramwaje z wymalowanymi na dachu tabliczkami: �Stalin ist ein grosses Schwein, er will in Polen rein�. (Stalin to wielka �winia, chce wej�� do Polski). Pokiwa� g�ow�, jakby nie daj�c wiary moim s�owom. My�l� jednak, �e mieli pe�ne rozeznanie w oczekiwaniach Niemc�w. W �Halickiej� powitano mnie jak bohatera. Dopiero teraz zdradzono mi sekret pana Wacka. Przerzuca� ludzi za wysok� op�at� do Wilna, sk�d mo�na by�o przedosta� si� na Zach�d. Podobno podczas zasadzki postrzeli� pogranicznika. Dla zmylenia �lad�w, czuj�c �e jest obserwowany, w�o�y� poprzedniego wieczora okulary, zgoli� br�dk�, jednak nic mu to nie pomog�o. Stefan mia� chyba wyrzuty sumienia, �e mnie nie uprzedzi� o gro��cym niebezpiecze�stwie. Ostatnio �y� w gor�czkowym oczekiwaniu: wys�a� jakiego� �odzianina do �odzi po sw� sympati�, c�rk� owego po�czosznika. Po paru dniach dziewczyna ca�a i zdrowa zjawi�a si� we Lwowie. Kuzyn szczodrze wynagrodzi� umy�lnego i zaprosi� mnie na sw�j �lub z Regink�. Teraz zrozumia�em, czemu tak si� wykosztowa� na to mieszkanie. Ale tak ca�kiem to chyba nie zapomnia� swej by�ej sympatii... Przechodzili�my ulic� Saszkiewicza. Ko�o kina �Stylowy� Stefan stan�� nagle jak wryty, chwyci� mnie za r�k�. Jego wzrok spocz�� na po��k�ym plakacie w witrynie sklepowej. �Zapraszamy na wyst�py gwiazdor�w polskiej estrady...� Bodo, Fogg, Boche�ski, Bogucki... Wera Gran! Zesp� popisywa� si� na deskach �Stylowego� we wrze�niu, kilka tygodni przed naszym przybyciem do Lwowa. Aran�erem by� Feliks Konarski (Refren), autor wielu przeboj�w, m.in. �Pi�ciu ch�opc�w z Albatrosa�, co to przybyli na manewry do Sap Marka... ... ten pierwszy, co by� chudy, I ten drugi, co by� rudy, I ten trzeci, co tak w�d� ci�gle chla�, I ten czwarty, ten obdarty, Co mia� w g�r� nos zadarty, Ten, co w ko�ci o swe �ycie z diab�em gra�... I ten pi�ty, ten najm�odszy, Co w mi�o�ci by� najs�odszy, Co mia� oczy, jak diamenty czarne dwa... Po wybuchu wojny arty�ci rozjechali si�. Konarski stworzy� nowy zesp�, przemierzy� z nim znaczn� po�a� Zwi�zku Radzieckiego. P�niej, jako szef artystyczny Frontowej Czo��wki Teatralnej II Korpusu, przeby� szlak bojowy, a w maju 1944 napisa� �Czerwone maki�. Czerwone maki na Monte Cassino... Jeszcze dzi�, mimo up�ywu p� wieku, piosenka ta wyciska �zy z oczu s�uchaczy. Jakie by�y dalsze dzieje atrakcyjnej Wery, dok�d los j� zagna� - nie wiem. Stefan d�ugo sta� przed plakatem, wida� o�y�y w nim wspomnienia, ogr�dek �Europejskiej� przy ul. Piotrkowskiej, gdzie