782

Szczegóły
Tytuł 782
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

782 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 782 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

782 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tadeusz Do��ga Mostowicz Doktor Murek zredukowany Wst�p Tadeusz Do��ga Mostowicz (1898-1939), publicysta i prozaik, oficer kampanii wrze�niowej - zgin�� w nieznanych okoliczno�ciach na terenach wschodniej Polski - by� jednym z najbardziej poczytnych autor�w dwudziestolecia mi�dzywojennego. Niemal ka�da z jego kilkunastu powie�ci stanowi�a bestseller, takie za� jak "Kariera Nikodema Dyzmy", "Prokurator Alicja Horn", "Znachor", "Profesor Wilczur", "Pami�tnik pani Hanki" znane s� i wsp�czesnemu odbiorcy, cho� g��wnie z ekranizacji filmowych. Powie�ci Do��gi Mostowicza przyci�gaj� �yw� akcj�, atrakcyjno�ci� melodramatycznych i sensacyjnych w�tk�w, �wietn� obserwacj� przedstawianych �rodowisk - i tych salonowych, i tych z marginesu, w obu przypadkach nie pozbawion� element�w ci�tej satyry. Cechy te odnajdujemy r�wnie� w opowie�ci o losach m�odego prawnika, dra Murka, zawartej w dw�ch cz�ciach zatytu�owanych: "Dr Murek zredukowany" i "Drugie �ycie dra Murka". Opowie�� ta znana jest widzom z lat 70 tych z telewizyjnego serialu, w kt�rym przejmuj�c� kreacj� bohatera stworzy� Jerzy Zelnik. Powie�� "Dr Murek zredukowany", a jest to jej pierwsze powojenne wydanie, niew�tpliwie zainteresuje czytelnika dramatyzmem los�w bohatera, jego nie zas�u�on� degradacj� spo�eczn� i bezskutecznymi staraniami o przywr�cenie nale�nej pozycji. Murek jest cz�owiekiem uczciwym i praworz�dnym, w warunkach jednak zmaterializowanego i skorumpowanego spo�ecze�stwa stanowi to w�tpliwy atut w walce o sprawiedliwo��. Kolejne do�wiadczenia, kontakty z r�nymi �rodowiskami - od przedstawicieli w�adzy a� do komunist�w, przynios� mu gorzkie rozczarowania, w tym dodatkowe i najbardziej dotkliwe w �yciu osobistym. Stan� si� one jednak swoist� szko�� �ycia. Murek, niczym balzakowski Rastignac, rzuci wyzwanie spo�ecze�stwu... Z jakim rezultatem, o tym opowiada druga cz�� powie�ci - "Drugie �ycie dra Murka". Rozdzia� I Doktor Murek stanowczym gestem z�o�y� papiery i wsta�. Dalsz� rozmow� uwa�a� za strat� czasu, a zreszt� z trudem panowa� nad nerwami. - Pan wybaczy - roz�o�y� r�ce - ale ustawa o samorz�dzie nie przewiduje tu najmniejszych wyj�tk�w. Przetarg b�dzie og�oszony w po�owie pa�dziernika i cieszy�bym si�, gdyby pa�ska oferta zyska�a pierwsze miejsce. M�wi� nieprawd� i nawet nie pr�bowa� tych konwencjonalnych s��w os�odzi� uprzejmo�ci� tonu. Cieszy�by si� w�a�nie z pora�ki Junoszyca. W tej chwili nienawidzi� go ca�� dusz�. Z jak�� rozkosz� cisn��by mu w ten u�miechni�ty pysk jego papierami, listami polecaj�cymi i t� eleganck� teczk�, pokryt� monogramami, koronami, herbami. I to wcale nie za obrzydliwy ton Junoszyca wobec panny Horze�skiej. Po prostu dlatego, �e w Junoszycu czu� aferzyst�, �e jego spokojny cynizm i nonszalanckie maniery pomimo wszystko by�y poprawne. �e lekcewa�enie, z jakim si� odnosi� do niego, do doktora Murka, zawiera�o jednak wszelkie pozory szacunku. I teraz z ca�� swobod� Junoszyc poprawi� si� na fotelu: - Chwileczk�, panie doktorze - zacz�� swoim niskim, d�wi�cznym g�osem, z salonowym u�miechem, jakby nie zauwa�y� urz�dowego tonu Murka - chwileczk�. Przykro mi, �e pana zatrzymuj�, jednak�e s�dz�, �e znajdziemy jakie� wygodne wyj�cie z sytuacji. Towarzystwo Asfaltowe... Murek zaci�� z�by i usiad�. Ten cz�owiek mia� nad nim jak�� niezrozumia�� przewag�, chocia� by� tylko interesantem, petentem, gorzej, bo petentem w przegranej sprawie. Dr Murek nie tylko nie chcia�, lecz i nie m�g�, nie mia� prawa za�atwi� pro�by Junoszyca. By�oby to z wyra�n� szkod� miasta. R�wna�oby si� to oddaniu monopolu na bruki i kanalizacj� Sp�ce Asfaltowej na lat dziesi��. Podobne za� obci��enie zwali�oby bud�et wi�kszych miast, jak Bia�ystok, Wilno czy Krak�w, a c� dopiero m�wi� o tutejszym bud�ecie... Rzecz by�a przes�dzona w oczach Murka ju� od samego pocz�tku. Wprawdzie zacny prezydent Niewiarowicz, oddaj�c Murkowi spraw� Junoszyca jak i wszystkie wa�niejsze sprawy gospodarcze, wyrazi� nadziej�, �e "kochany nasz doktor potraktuje rzecz po ojcowsku", ale Niewiarowicz sam p�niej musia� przyzna� racj� Murkowi, jeszcze mu dzi�kowa� za ustrze�enie magistratu od fatalnej gafy. Dlatego dr Murek nie zadawa� teraz sobie w og�le trudu ws�uchiwania si� w mistern� argumentacj� Junoszyca. My�la� o jednym: jutro ten typ nie b�dzie ju� mia� w mie�cie nic do roboty i wyjedzie do Warszawy. Przestanie eksponowa� si� w restauracji Wiechowskiego i w klubie urz�du, przestanie szasta� si� po ulicach swoim czerwonym mercedesem, no i przesiadywa� u Horze�skich. Jak on w og�le �mia� do panny Niry m�wi� per "brawurowa dziewczyna"!... A w ubieg�y pi�tek posun�� si� do bezczelno�ci, by jemu, narzeczonemu, z niedba�� min� powiedzie�: - O, na t� dziur� Nira jest wr�cz osza�amiaj�ca. I co mia�o znaczy� owo "na t� dziur�"? Przecie� Junoszyc spotyka� j� dawniej w Warszawie. Murek zw�zi� powieki i wpatrywa� si� z nienawi�ci� w nieznacznie poruszaj�ce si� wargi Junoszyca. Tak, musia� mu przyzna� urod�. Te szerokie ramiona, kszta�tna g�owa i twarz jak maska, jak maska poprawno�ci. Spod maski prze�wiecaj� tylko oczy, jego oczy: zimne, przebieg�e, wstr�tne. I te usta... Jest w nich co� bezwstydnego, a te z�by, oczywi�cie sztuczne. Nie mo�na chyba do niemal pi��dziesi�ciu lat zachowa� takich z�b�w. - M�g�by by� moim ojcem - przemkn�o Murkowi przez g�ow� - jest stary. I zaraz zacz�� oblicza�, �e Nira przed trzema laty, kiedy bawi�a przez ca�� zim� w Warszawie, nie by�a jeszcze pe�noletnia. A Junoszyc musia� mie� w�wczas co najmniej czterdzie�ci pi��... Nonsens. Ale wczoraj w klubie wojewodzina - a taka dama musi si� zna� na tych rzeczach - powiedzia�a g�o�no: - Pan Junoszyc mo�e si� bardzo podoba�!... I ta �atwo��, z jak� wkr�ci� si� od razu do najlepszego tutejszego towarzystwa. Z samym wojewod� rozmawia� jak z r�wnym, wepchn�� si� na polowanie do pa�stwa Dukszt�w, obwozi� po mie�cie genera�ow� Zagajsk�, prezydenta Niewiarowicza omal �e klepa� po ramieniu. W niespe�na dwa tygodnie! A u pa�stwa Horze�skich zachowywa� si� niczym we w�asnym domu. Murek, chocia� od roku ju� tu mieszka�, chocia� zajmowa� w magistracie powa�ne stanowisko, a w�a�ciwie by� praw� r�k� prezydenta, do dzi� dnia nie czu� si� w sferze, w kt�rej si� obraca�, ani tak swobodnie, ani tak dobrze. By�o to nad wyraz przykre, ale nawet w stosunku do Niry nie umia� zdoby� si� na tak� za�y�o��, do jakiej upowa�nia� go sam fakt narzecze�stwa. Zw�aszcza w obecno�ci Junoszyca czu� si� stremowany i po�era�a go bezmy�lna zazdro��. A ju� w ostatnich dniach z trudem panowa� nad nerwami. W zwi�zku z przyjazdem radcy ministerialnego na inspekcj� nie dosypia�, pracowa� od rana do p�nej nocy, obiady jada� w biurze. Dwoi� si� i troi�. Nie dla siebie zreszt�. Chodzi�o mu o wykazanie, �e przedmiot skarg i denuncjacji, kt�rymi klika starosty Bo�ymka zasypywa�a ministerstwo, �e �w rzekomo horrendalny chaos, wprowadzony w gospodarce miejskiej przez prezydenta Niewiarowicza, jest czczym wymys�em. Wprawdzie przed zainstalowaniem si� Murka w magistracie nie wszystko by�o w porz�dku, ale dopatrzenie si� w tym z�ej woli tak zacnego i nieszkodliwego cz�owieka, jak Niewiarowicz, zakrawa�o na �wiadome oszczerstwo. W�a�nie przez swoj� zacno��, przez mi�kko�� i troch� przez umiarkowane pr�niactwo Niewiarowicz dopu�ci� do niejakiego rozprz�enia w zarz�dzie miejskim. Ale wszystko da�o si� naprawi�. Radca G�sowski nie m�g� znale�� najmniejszego mankamentu, a dr Murek r�s� we w�asnych oczach, widz�c coraz �yczliwszy stosunek ministerialnego kontrolera do Niewiarowicza. R�s� tym wy�ej, �e przecie nielada pokus� prze�ama� w sobie. C� by�oby �atwiejszego, jak wykorzystanie sytuacji dla w�asnej kariery. Wystarcza�o pozostawi� Niewiarowicza samemu sobie. Da� mu nieuniknion� sposobno�� do kompromitacji, do wykazania nieznajomo�ci stanu faktycznego. A jednocze�nie popisa� si� w�asnymi zas�ugami. Bynajmniej nie zmy�lonymi, a tak oczywistymi, �e je�eli nie poszed�by od razu w g�r�, chocia�by na stanowisko Niewiarowicza, by�oby to conajmniej dziwne. Wyrzeczenie si� tej sposobno�ci nie przysz�o wszak�e Murkowi zbyt trudno. Brzydzi�by si� sob�. Mia� widocznie wrodzony wstr�t do intryg, do zakulisowej gry, do podstawiania nogi tym, kt�rzy si� chwiej�, a kt�rym tak, jak Niewiarowiczowi, winien by� b�d� co b�d� wdzi�czno��. Dlatego stara� si� w og�le nie pokazywa� si� kontrolerowi, usuwa� si� w cie�. W mie�cie i tak wiedziano o jego warto�ci i roli w magistracie, prezydent r�wnie� go docenia�, a na dalsz� karier�, na szersz� aren�, dr Murek mia� czas. Liczy� sobie zaledwie lat trzydzie�ci. Zreszt� by�o mu dobrze z tym, do czego ju� doszed�, a zbyt wysoko ceni� dotychczasowe etapy, moralnie i zas�u�enie osi�gane szczeble przebytej drogi, by nie mie� automatycznego wstr�tu do jakichkolwiek skok�w, kt�rych efekt nawet pozytywny, podwa�y�by przede wszystkim jego wiar� w s�uszno�� i solidno�� obranej drogi. Taki na przyk�ad Junoszyc, tak zwany cz�owiek interesu, a w rzeczywisto�ci - Murek nie w�tpi� o tym - zwyk�y aferzysta, �yj�cy z dnia na dzie�, by� dla Murka nie tylko czym� zak��caj�cym uporz�dkowany obraz struktury spo�ecznej, lecz wr�cz grasantem, kt�rego nale�a�oby zamkn�� lub przynajmniej wysiedli�. Jest co� niesprawiedliwego w tym, �e taki osobnik, w�a�nie taki osobnik, mo�e cieszy� si� powodzeniem, po�yskiwa� wielkim brylantem w pier�cionku i rozwala� si� na fotelu w jasnym i zapewne kosztownym ubraniu w wyzywaj�c� krat�... - Wi�c jak�e, doktorze - dolecia�y do �wiadomo�ci Murka s�owa Junoszyca. - Dojdziemy do porozumienia? - Nie, panie - odpowiedzia� stanowczo. - To jest wykluczone. - Jednak�e... pan prezydent... - Pan prezydent ju� moj� decyzj� zaakceptowa�. Junoszyc wsta�: - Szkoda - za�mia� si� swobodnie. - No, c�... Mo�e b�dziemy jeszcze �a�owa� takiego rezultatu naszej znajomo�ci. Murek lekko wzruszy� ramionami i nacisn�� guzik dzwonka... W progu stan�� wo�ny i nie pytany, zameldowa�: - Jeszcze jest pi�� os�b, panie naczelniku. Junoszyc niedba�ym ruchem wyci�gn�� do Murka r�k�: - Zapewne spotkamy si� jeszcze. Do widzenia panu. - Do widzenia panu. Gdy ju� by� za drzwiami, Murek przypomnia� sobie, �e nale�a�o go wybada�, kiedy wyje�d�a. W tym powiedzeniu "B�dziemy �a�owa�" oczywi�cie by�a gro�ba. �ajdak! Na pewno my�la� o NIrze. W oczach takiego �otra ka�da kobieta jest do zdobycia. Niech�e i tu dozna zawodu. - Tego jestem pewien - powiedzia� g�o�no i powt�rzy�: - Najzupe�niej pewien. Jednak nie by� pewien. Na pr�no skupia� uwag�, by wys�ucha� pretensji kupca Hofnagla do kierownictwa rze�ni. Innych interesant�w te� zby� od�o�eniem rozmowy na przysz�y tydzie�. Tymczasem przez biurko przesuwa�y si� codzienne bie��ce sprawy. By�o ich wi�cej ni� zwykle, gdy� Niewiarowicz i Talkowski na ten dzie� przekazali mu swoje. Obwozili od rana radc� G�sowskiego po wszystkich instytucjach miejskich. O drugiej w klubie b�dzie po�egnalne �niadanie. Murek mia� te� wzi�� w tym udzia�, lecz pomimo nam�w Niewiarowicza, postanowi� nie i��. I tak musia� kto� przecie� zosta� w magistracie, a zaleg�o�ci Murek nie cierpia�. Poza tym przewidywa�, �e Junoszyc wkr�ci si� na �niadanie. Z jego tupetem!... Przed sam� trzeci� zadzwoni� do pa�stwa Horze�skich i dowiedzia� si�, �e Nira wysz�a na spacer. Pani Horze�ska o�wiadczy�a, �e sama odradza�a c�rce i doda�a: - Niech�e drogi pan sam jej za to da bur�. Nie zapomnia� pan o dzisiejszej kolacji? Czekamy. Po�o�y�a s�uchawk�. Zabawna! Czy zapomnia�! Od trzech dni o niczym innym nie my�la�. Wiedzia�, �e po takiej kolacji w rodzinnym gronie zostawi� go sam na sam z narzeczon�, �e b�dzie m�g� wyca�owa� jej oczy i usta, i w�osy... Mo�e ubierze si� w sukni� bez r�kaw�w... W�wczas dotyk jej nagich r�k na szyi, na karku... I rozmowa, bez �wiadk�w, taka zupe�nie inna. O, w tych, niestety bardzo rzadkich chwilach opada�y ze� wszelkie obawy, wszelkie podejrzenia. Jej ch��d, niemal wynios�o��, z jak� odnosi�a si� do� przy ludziach, zdawa� si� wtedy uzasadniony i niewa�ny, cho� tak go przera�a�. Nie by� bynajmniej przekonany o szczero�ci pana Horze�skiego i jego �ony. Ich serdeczno��, je�eli nie polega�a wy��cznie na przestrzeganiu form towarzyskich, mia�a zapewne pod�o�e wyrachowania. B�d� co b�d�, wydawali c�rk� za cz�owieka porz�dnego, wykszta�conego, zajmuj�cego powa�ne stanowisko. Za cz�owieka, kt�ry rozporz�dza wcale nie bylejakim dochodem i w dodatku ma przed sob� nie najgorsze perspektywy. Na pocz�tku znajomo�ci starzy Horze�scy liczyli prawdopodobnie i na Fast�wk�. W ich fatalnym po�o�eniu finansowym zakupienie tego przylegaj�cego do miasta folwarku przez magistrat lub przebicie ulic i kanalizacji w tamtym kierunku by�o zbawieniem. Zapewne spodziewali si�, �e Murek �eni�c si� z ich c�rk�, przeprowadzi w magistracie t� spraw�, �e b�dzie wola� tanie morgi te�ci�w zamieni� na metry, na drogie place, ni� przygotowa� si� na to, �e wcze�niej lub p�niej trzeba b�dzie rodzin� �ony utrzymywa� z w�asnej pensji. Dr Murek wola� jednak t� drug� ewentualno��. Rozplanowanie miasta w kierunku b�otnistej i malarycznej Fast�wki by�oby - w jego poj�ciu - nadu�yciem, do kt�rego nie by� zdolny i tak rzecz postawi� od razu. Sama Nira nie interesowa�a si� tym wcale i Murek by� prze�wiadczony, �e w �adnym razie w ich wzajemnym uczuciu motyw finansowy nie odgrywa �adnej roli. Wi�cej. Ju� w samym fakcie, �e ona, nosz�c nazwisko HOrze�skich nie wolna od r�nych kastowych przes�d�w i snobizm�w, zdecydowa�a si� na ma��e�stwo z synem prostego ch�opa - ju� w tym by�a gwarancja warto�ci jej uczu�. Kocha�a go niew�tpliwie. Oczywi�cie, po swojemu i zapewne nie tak bezgranicznie, jak on j� kocha�, zapewne w jej mi�o�ci by�o wi�cej rozwagi i spokoju, ni� on by tego pragn��, lecz do��, by m�g� by� pewny tej mi�o�ci. Dr Murek od�o�y� pi�ro i zamy�li� si�. W gabinecie a� dzwoni�a cisza. Tylko gdzie� w odleg�ym korytarzu s�ycha� by�o tupot szybkich krok�w. Godziny urz�dowe sko�czone. Wsta� i powoli zamyka� szuflady biurka, p�niej szafy z aktami, poprawi� nog� zgi�ty r�g �owickiego kilimu i uchyli� okno. Deszcz zmieszany ze �niegiem siek� uko�nie, w dalekiej perspektywie ulicy Kraszewskiego jarzy�a si� neonowa reklama kina Gloria. Lampy w cukierni Kesla naprzeciw �wieci�y blado. Latar� jeszcze nie zapalono. Przesuni�cie o kwadrans pory latar� da�o w elektrowni przesz�o dwana�cie tysi�cy oszcz�dno�ci... Odwr�ci� g�ow�, by jeszcze raz przyjrze� si� z upodobaniem graficznym wykazom, rozwieszonym na �cianach. Tu jak na d�oni uwidoczni�y si� skutki jego, jego w�asnej pracy. Przyszed� tu przed rokiem, nieznany, oboj�tny, ot, zwyk�y urz�dnik kontraktowy, kt�rego dyplom i �wiadectwo by�y nieco lepsze od kwalifikacji innych kandydat�w. Dzi� za�... Pomimo du�ej dozy skromno�ci wiedzia�, �e jest, �e potrafi� sta� si� niezast�pionym... Przed ratuszem zawarcza� motor magistrackiego forda, trzasn�y drzwi na dole. Prezydent NIewiarowicz wr�ci�. Widocznie �niadanie sko�czone. Dr Murek strzepn�� z r�kawa jak�� nitk�, poprawi� krawat i otworzy� drzwi. Do gabinetu prezydenta przechodzi�o si� przez buchalteri�, przez sal� wydzia�u wojskowego, pokoik sekretarza i poczekalni�. Wsz�dzie by�o ju� pusto, tylko w wojskowym siedzia� Jarnuszkowski i na roz�o�onych ewidencjach robi� papierosy. Niewiarowicz by� ju� u siebie. W gabinecie, jak zwykle, zapali� wszystkie �wiat�a, �e a� razi�o w oczy. - U pana prezydenta - zacz�� �artobliwie Murek - zawsze jasno jak w sali operacyjnej. Niewiarowicz zerkn�� na� spod grzebieniowatych czarnych brwi, chrz�kn�� i lew� r�k� pomaca� si� po g�adko wygolonym podbr�dku. Jak po ka�dym przyj�ciu, mia� troch� zaczerwieniony nos i jeszcze puszystsz� strzech� siwych w�os�w. - Jak�e si� odby� bankiet? - zapyta� Murek. Spodziewa� si� barwnego i dowcipnego sprawozdania, paru z�o�liwo�ci pod adresem starosty i genera�a Zagajskiego, no i dok�adnego rejestru potraw. Niewiarowicz jednak mrukn�� niech�tnie: - Tak sobie. - Wojewody nie by�o? - By�. - Mia� przecie� wizytowa� b�otowicki powiat? Niewiarowicz wzruszy� ramionami i nic nie odpowiedzia�. To ju� zastanowi�o Murka: - Pan prezydent mia� mo�e jakie� przykro�ci? - Ja?... C� znowu - niepewnym tonem mrukn�� prezydent i nagle zirytowa� si�: - A c� to panu przysz�o do g�owy indagowa� mnie? H�? - Ale�, panie prezydencie?!... Ja wcale... - Przykro mi, lecz musz� panu, panie doktorze, zwr�ci� uwag�, �e wtr�ca si� pan do spraw, kt�re nie maj� nic wsp�lnego z pa�skimi obowi�zkami urz�dowymi. Tak! W�a�nie to chcia�em podkre�li�. Sapa� i marszczy� brwi, wreszcie zerwa� si� i zacz�� chodzi� po pokoju. Murek szeroko otworzy� oczy. Odk�d znali si�, odk�d pracowa� z Niewiarowiczem, z tym cz�owiekiem �yczliwym, grzecznym i lojalnym, nie s�ysza� od niego ani takiego tonu, ani takich s��w. Lubi� go w�a�nie za t� dobro�, za g�adko�� obej�cia, za zgodno�� usposobienia, kt�ra cz�sto - niestety - posuwa�a si� a� do ust�pstw nie licuj�cych z prezydenck� powag�. Pomimo to ceni� go jako szefa, zachwyca� si� nim jako rzeczywi�cie wspania�ym m�wc�: �adna uroczysto�� w mie�cie nie oby�a si� i oby� si� nie mog�a bez mowy Niewiarowicza. Umia� wznieca� entuzjazm, rozwesela�, a nawet wyciska� �zy z oczu s�uchaczy, a chocia� troch� przeci�ga� dawnym petersburskim akcentem i z rzadka pos�ugiwa� si� rusycyzmami, wynagradza� to dynamik� g�osu, szlachetno�ci� urody i szczero�ci� wyrazu. Czynny, ruchliwy, nale�a� do wszelkich zwi�zk�w i stowarzysze�, nie cierpia� samotno�ci, prowadzi� wraz z �on� dom szeroko otwarty, bryd�uj�cy, ta�cz�cy, zawsze gotowy na przyj�cie go�ci. - Trzeba �y� z lud�mi - lubi� �yczliwie poucza� Murka - ty ludziom, ludzie tobie. Tak! Tak, m�j doktorze! Sam te� wprowadzi� Murka do miejscowego towarzystwa, lansowa� go, chwali�, reklamowa�, ba, obiecywa� szczeg�lniejsz� protekcj� w Warszawie. Murek za� wiedzia�, �e obietnice te nie s� go�os�owne, brat bowiem Niewiarowicza zajmowa� w stolicy wp�ywowe stanowisko, a chocia� umar� przed pi�ciu miesi�cami, zostawi� podobno nie mniej wp�ywowych przyjaci�. Sam Niewiarowicz w�a�nie bratu zawdzi�cza� swoje prezydenctwo, wysokie pobory, reprezentacyjne mieszkanie i stanowisko, po wojewodzie pierwsze w mie�cie. Na swoj� popularno�� ju� sam zarobi� i szczyci� si� cz�sto, �e nie ma wrog�w. Bo nawet i starosta Bo�ymek, chocia� usi�owa� wysadzi� go z siod�a, nie robi� tego przez niech�� do Niewiarowicza, lecz w nadziei, �e na opr�nione miejsce zdo�a wsadzi� swego szwagra. Ta podjazdowa wojna tru�a nieco �ycie prezydentowi, nie o tyle jednak, by straci� dobry humor, by nie czu� si� szcz�liwy, p�ywaj�c w swoich znajomo�ciach, przyja�niach, stosunkach, nurzaj�c si� w �yciu towarzyskim, politycznym i spo�ecznym. I ten cz�owiek, kt�ry nieraz przerywa� Murkowi prac� i ci�gn�� go do swego gabinetu na pogaw�dk�, teraz przyjmowa� go jak natr�ta. - Czy pan jeszcze czego chce ode mnie? - zapyta� niecierpliwie, widocznie poirytowany d�ugim milczeniem zaskoczonego Murka. - Nie, panie prezydencie, tylko doprawdy nie wiem, czy mo�e nie�wiadomie urazi�em czym� pana prezydenta? Niewiarowicz spojrza� na� z ukosa i chrz�kn��: - Nie, c� znowu... Sk�d�e... Tak... Sk�d�e... By� widocznie zak�opotany. - Bo mo�e - przemkn�a Murkowi my�l - mo�e pan nie jest zadowolony, �e odrzuci�em... ofert� Junoszyca... Ale to nie wytrzymywa�o �adnej kalkulacji... Niewiarowicz �achn�� si�: - Ale� naturalnie. Bardzo s�usznie pan zrobi�. Tak! Ten ca�y Junoszyc... To w og�le jaka� nieciekawa, zdaje si�, figura. C� znowu doktor mi z tym... wyje�d�a. Nie, pod wzgl�dem uczciwo�ci nie mam panu nic do zarzucenia! Murek nie od razu odnalaz� sens ostatniego zdania. Po�apa� si� jednak po chwili i zapyta� wprost: - A pod jakim?... - Co za "pod jakim"?... - zdetonowa� si� Niewiarowicz. - Pod jakim wzgl�dem pan prezydent ma przeciw mnie zarzuty? Niewiarowicz otworzy� usta, zakaszla� i niespodziewanie za�mia� si� jakim� nieszczerym, nie w�asnym �miechem: - Co pan, doktorze... che... che... che... Ja... zarzuty?... I nie nud��e mnie do licha - zniecierpliwi� si� znowu. - Co pan w og�le o tej porze robi w biurze? - Podlicza�em sprawozdania szpitala i wydzia�u opa�owego - nie ukrywaj�c zdumienia odpowiedzia� Murek. Prezydent podni�s� r�ce: - Ot� w�a�nie. Za wiele ma pan roboty... Tak. Od dawna my�la�em o tym... Niech pan zaraz jutro zda Lassocie te dawne jego referaty, a rze�ni� i elektrowni� Kubinowskiemu. Tak! Wystarcz� panu wodoci�gi, kanalizacja i bruki. No, co si� pan na mnie patrzy, jakbym panu ojca zamordowa�? To jest niepodobie�stwo, �eby pan by� ca�ym magistratem! Po c� tu w takim razie ja, po co inni?... Zaperzy� si� i prawie krzycza�. Murek przygl�da� mu si� przestraszony. Nie umia� sobie wyt�umaczy� inaczej zachowania si� szefa, jak tylko nadmiarem alkoholu. - Jutro wszystko odwo�a - my�la� - i jeszcze przeprosi. Lecz Niewiarowicz nie wygl�da� na pijanego, co wi�cej, robi� wra�enie kogo� wysilaj�cego si� na gburowato��. W ka�dym razie nie by�o sensu przed�u�ania rozmowy. Murek sk�oni� si� i mrukn�wszy "do widzenia panu prezydentowi", wyszed�. W ponurym nastroju wraca� do domu. Dopiero skr�ciwszy na Parkow� podni�s� mokry ju� ko�nierz palta. Pani Rzepecka, u kt�rej mieszka�, otworzy�a mu drzwi i od progu zasypa�a narzekaniami na pogod�, na zab�ocone ulice, na przeciekaj�cy dach, na polski klimat i na w�asny los, kt�ry kaza� jej, c�rce austriackiego ambasadora w Rzymie i wdowie po wielkim uczonym, mieszka� w prowincjonalnej dziurze, w wojew�dzkim mie�cie, gdzie wy�szej kultury nie ma za grosz. Z tym ambasadorem Murek oswoi� si� ju� od dawna; w jednym z dw�ch odnajmowanych od pani Rzepeckiej pokoi wisia� jego wspania�y portret w z�oconych ramach, ol�niewaj�cy orderami, galonami i wst�gami. Nieboszczyk profesor Rzepecki, jako mniej reprezentacyjny, patronowa� w jadalni i wspominany by� rzadziej. Nie uchroni�o to Murka od przymusu przeczytania jego dzie�, a w�a�ciwie podr�cznik�w z zoologii paleontologicznej. Swojej gospodyni Murek nie lubi�. Oburza�a go ta �lepa nienawi�� do wszystkiego, co nie by�o przesz�o�ci�, pogarda dla tera�niejszo�ci, dla dzisiejszych warunk�w bytowania, ustroju, zwyczaj�w i uk�adu spo�ecznego, to jest dla wszystkiego tego, czemu on, dr Murek, zawdzi�cza� to, czym by�, w czym zajmowa� okre�lon� pozycj�. Owe barwne i pi�kne przedwojenne czasy pani Rzepeckiej dla niego by�y mglistym, ale dojmuj�co bolesnym wspomnieniem starego, zaharowanego ojca, uk�adaj�cego si� na brudnym tapczanie do snu w wylenia�ym ko�uchu; zielonych bagiennych wygon�w, gdzie pas� g�si; male�kich ze staro�ci wielokolorowych i zaro�ni�tych kurzem szybek w kwadratowych okienkach; kup gnoju pod chlewem i przera�liwego krzyku matki, chorej, odk�d m�g� zapami�ta�, na kolki we wn�trzu. Takie by�y te "stare dobre czasy". W�saty �andarm austriacki, pan dziedzic, wielki, t�usty i ochryp�y, siedz�cy na szerokozadej klaczy i po�yskuj�cy cholewami, ksi�dz proboszcz, zawzi�cie targaj�cy za uszy wszystkich r�wie�nik�w Murka, mo�e jeszcze i pan le�niczy Mizerko z d�ug� strzelb�, przerzucon� na wyszywanym w kwiaty rzemieniu - mo�ni tego �wiata - ci zapewne czuli si� dobrze. Ba� si� ich bardziej ni� ojciec, chocia� nie umia� jeszcze tak jak on ich nienawidzie�. Kilka razy pr�bowa� przekona� pani� Rzepeck�, �e w kim jak w kim, a w nim, w doktorze Murku, nie znajdzie wsp�towarzysza w �a�obnych trenach nad grobem przesz�o�ci. Zdawa�a si� nie rozumie� jego wyja�nie�, chocia� wiedzia�a, �e pochodzi z ch�op�w i �e swoje wykszta�cenie, pozycj� i wychowanie zawzdzi�cza przypadkowi. Marzy� te� o dniu, kiedy wreszcie st�d si� wyprowadzi. Upatrzy� ju� sobie �adne, sze�ciopokojowe mieszkanie w domu Fajncyna na Zagajskiej. Wp�acenie zadatku odk�ada� do dnia ustalenia daty �lubu. Panna Nira na kilkakrotne propozycje, by zechcia�a zobaczy� ich przysz�e "gniazdko", zawsze odpowiada�a odmownie. Nie wtr�ca�a si� te� w kwestie zwi�zane z urz�dzeniem mieszkania. Na �yczenie pani Horze�skiej mia�a tam p�j�� cz�� mebli z dworu w Czo�nach. W�a�ciwie meble te ju� nale�a�y do Murka, gdy� wykupi� je u komornika od zaj�cia. Tylko buduar z r�owego mahoniu i palisandrowy gabinet zam�wi� u miejscowych stolarzy, oczywi�cie na raty, gdy� niewielkie swoje oszcz�dno�ci chowa� na koszty �lubu i wesela. Odk�adanie decyzji w tej sprawie martwi�o i irytowa�o Murka. Min�y ju� trzy miesi�ce od czasu, gdy o�wiadczy� si� i zosta� przyj�ty. NIe urz�dzono wprawdzie, wbrew nadziejom Murka, oficjalnych zar�czyn, lecz i tak ca�e miasto o tym wiedzia�o. Spotykani znajomi nie omijali �adnej sposobno�ci, by nagabywa� narzeczonego pytaniami o dzie� �lubu. Murkowi za�, im d�u�ej to trwa�o, tym cz�ciej zdawa�o si�, �e w pytaniach czuje nutk� niedowierzania czy nawet ironii. Zreszt�, gdyby od niego to zale�a�o, wzi��by �lub natychmiast. Gdy ju� raz postanowi� si� o�eni�, z dnia na dzie� obrzyd�o mu jego kawalerstwo, samotno��, obiady w urz�dniczym klubie, kolacje u Wiecheckiego, pani Rzepecka z jej ambasadorem i tandetnie umeblowane dwa pokoiki. Sp�dza� w domu jak najmniej czasu. Nocowa�, a z rzadka wpada�, by zmieni� ubranie lub obuwie. Wyobra�ni� od dawna by� ju� na Zagajskiej. Uk�ada� porz�dek dnia, wiedzia�, �e ka�d� woln� od pracy chwil� b�dzie sp�dza� przy niej. Tak, wtedy szybko pozna j� do gruntu, zwi��e z w�asnym �yciem, odseparuje od ca�ego jej dzisiejszego �wiata. Zdawa� sobie spraw�, �e dotychczas nie przesta� by� dla Niry obcym, nie zdo�a� opanowa� jej my�li, zaj�� centralnego punktu w jej dniu. Nieraz, w chwilach przygn�bienia m�wi� jej z gorycz�: - Pani jest dla mnie tre�ci� i celem, ja za� dla pani tylko ewentualno�ci�, ewentualnym wariantem jutra. Znalaz� to zdanie w jakiej� niemieckiej powie�ci - pe�no ich by�o w szafach pani Rzepeckiej - i bardzo mu si� podoba�o. Dopatrywa� si� w nim tragicznego napi�cia. A ona u�miecha�a si� tajemniczo, opuszcza�a swoje d�ugie, ciemne rz�sy, a� rzuca�y cienie na policzki, i m�wi�a: - Je�eli jest tak, musz� uwa�a� pana za szale�ca. - A jest tak w�a�nie? - pyta� z niepokojem. - Podobno prawdziwy m�czyzna najbardziej pragnie niebezpiecze�stwa - odpowiada�a wieloznacznie. Po takich rozmowach dr Murek nieraz godzinami le�a� w ciemnym pokoju, rozwa�aj�c ka�de s�owo, przypominaj�c ka�dy ruch jej g�owy, ka�de spojrzenie. Przera�a� si� w�wczas swoj� bezradno�ci� wobec tej dziewczyny. W�a�ciwie m�wi�c, nic o niej nie wiedzia�. By�a dla� wielk� ciemno�ci� czy te� wielk� jasno�ci�, przed kt�r� stawa� o�lep�y. Rozs�dek podsuwa� mu wygodne wyt�umaczenie: jej pa�skie wychowanie, owa sztuka, kt�ra banalno�ci� s��w, konwencj� form, rytua�em zdawkowo�ci opancerza cz�owieka i ubezpiecza jego istot� od badawczych spojrze�, od przenikania na zewn�trz ech tego, co si� w jego duszy dzieje. Ale intuicja, a t� dr Murek mia� nie mniej wra�liw�, nie dawa�a si� zaspokoi� tym jednym. Intuicja domaga�a si� wst�pu poza �w gi�tki a nieust�pliwy pancerz konwencjonalnych formu�ek, przeczuwaj�c za nim drug� i beznadziejn� zapor� - oboj�tno��. Dr Murek nie chcia� s�ucha� g�osu tych zw�tpie�. Kocha�, a jego mi�o��, jak ka�da mi�o�� prawdziwa, pe�na by�a wiary. Chcia� Nir� rozumie�, lecz nie chcia� jej analizowa�, chcia� j� zna�, lecz nie pragn�� szperania w jej duszy, w jej �yciu ani nawet w jej przesz�o�ci. Kocha� j� tym prostym, silnym uczuciem, kt�re nie tylko nie zaludnia wyobra�ni potworkami truj�cych pyta�, lecz gotowe jest do bohaterskiego optymizmu. Widywa� si� z narzeczon� trzy lub cztery razy na tydzie�, zawsze w domu jej rodzic�w lub z rzadka na przyj�ciach u Niewiarowicza, wojewody czy te� u prezesa s�du, To�ubi�skiego. Nira bywa�a poza tym u swoich ciotek, krewnych i znajomych w pobliskich maj�tkach, ale Murek tam nie bywa� zapraszany. Pa�stwo Horze�scy mieszkali przy Wielkiej, gdzie sta�a ich, a w�a�ciwie babki Horze�skiej, willa, jedyna cz�� poka�nego kiedy� maj�tku, wolna od ci�aru hipotek, bank�w i prywatnych wierzycieli. Le��ce o dwadzie�cia dwa kilometry od miasta Czo�ny, puszczone by�y w d�ugoletni� dzier�aw� i tylko obrotno�ci dzier�awcy zawdzi�cza�y to, �e jeszcze nie posz�y na licytacj�. Pan Horze�ski ju� od dawna machn�� na ten maj�tek r�k�, a liczy� tylko na jaki� pomy�lniejszy obr�t sprawy z niedu�ym folwarkiem Fast�wk�. Do miasta przenie�li si� ju� przed dwoma laty przez wzgl�d na chorob� pani Horze�skiej, cierpi�cej na dokuczliw� astm�, co wymaga�o cz�stych wizyt lekarskich. POza tym dw�r w Czo�nach, zamieszka�y obecnie przez dzier�awc�, nie odznacza� si� szczeg�lniejszymi wygodami, a jego zapuszczenie nie dawa�o odpowiednich ram pannie na wydaniu. Zreszt� pretekstem przenosin by�a Fast�wka, na kt�rej niby to pan Horze�ski gospodarowa�, a tak�e �yczenie s�dziwej babki Horze�skiej, pragn�cej umrze� w�r�d swoich. W rzeczywisto�ci staruszka czu�a si� znakomicie i ani my�la�a umiera�. Wprost przeciwnie. Z ca�ej rodziny ona by�a najruchliwsza, naj�ywiej interesowa�a si� wszystkim, najdespotyczniej pilnowa�a, by nikt i w niczym nie wykroczy� przeciw regu�om, panuj�cym w jej domu. Liczy�a sobie lat dziewi��dziesi�t, a do ulubionych jej dowcip�w nale�a�o przechwalanie si�, �e wygl�da najwy�ej na osiemdziesi�t dziewi��. Dr Murek przepada� za babci� Horze�sk� i ilekro� by� w willi przy ulicy Wielkiej, bazowa� si� w pobli�u jej fotela, w niej znajdowa� oparcie i ratunek w konwersacyjnych trudno�ciach, u niej szuka� pomocy, gdy kto� z domownik�w lub go�ci bra� go na cel dwuznacznych komplement�w, czyli po prostu impertynenckich kpin, do kt�rych nie mo�na by�o przyczepi� si�, a kt�re stanowi�y specjalno�� ludzi ich sfery. Nie wiedzia�, czy babcia go lubi�a, natomiast ceni�a go niew�tpliwie i liczne mia� tego dowody. Mniej lub wi�cej sta�ych domownik�w u pa�stwa Horze�skich by�o zawsze sporo. Do sto�u nie nakrywano nigdy mniej ni� na dziewi�� os�b. Gdy zapraszano na kolacj� Murka, na szcz�cie nie bywa�o go�ci. Tym jednak razem ju� w przedpokoju zauwa�y� dobrze znane futro z ogromnym bobrowym ko�nierzem: adwokat Boczarski. Boczarski uchodzi� i lubi� uchodzi� za arbitra elegancji. Ubiera� si� w Warszawie lub nawet w Wiedniu, zalicza� siebie do arystokracji, a Murka ostentacyjnie tytu�owa� "panem koleg�" z tej racji, �e obaj uko�czyli studia prawnicze. Maj�c w swym biurze nieraz wizyty Boczarskiego, Murek tym niech�tniej spotyka� go na gruncie neutralnym lub w domu narzeczonej. Dra�ni�a go maniera szpilkowania rozmowy obcoj�zycznymi wstawkami, kolporta� plotek z "wy�szego towarzystwa" i ca�y ten d�ty snobizm adwokata, kt�ry - wszyscy o tym wiedzieli - bi� po chamsku i zamyka� w domu �on�, starsz� od siebie �yd�wk�, z kt�r� o�eni� si� dla pieni�dzy. Sprawdziwszy przed lustrem, �e krawat jest dobrze zawi�zany a czarna marynarka i spodnie w paski le�� bez zarzutu, Murek wyj�� z kieszeni palta z�o�on� we czworo �ciereczk�, przetar� lakierki i wszed� do du�ego pokoju, nazywanego przez babci� salonem, a przez reszt� rodziny hallem. Przed kominkiem, na kt�rym skwiercza�y wilgotne i nie chc�ce si� rozpali� polana, siedzieli p�kolem pa�stwo Horze�scy, Boczarski, pan Salwator, g�uchy jak pie� stryj Horze�skiego i marsza�kowa Radecka, daleka kuzynka babci, wdowa po mohylowskim marsza�ku szlachty. Niry nie by�o. Przez uchylone drzwi jadalni dolatywa� brz�k uk�adanych przy nakryciach sztu�c�w i dono�ny g�os babci, komenderuj�cej s�u�b�. - Ot� i pan Franciszek - tonem odkrycia powita� Murka gospodarz. Murek nie lubi� swego imienia, zw�aszcza w tym domu: lokaj Horze�skich nazywa� si� tak samo. Towarzystwo poruszy�o si�, panowie wstali, marsza�kowa zapyta�a, czy pada deszcz, pani Horze�ska zauwa�y�a, �e ju� jest listopad, a zatem pora na przymrozki, stryj Salwator mia� min� stropion�, a wreszcie u�miechn�� si�, jakby us�ysza� lekki dowcip. Po d�u�szej chwili Murek zauwa�y�, �e zbyt d�ugo i niepotrzebnie manipuluje chusteczk� w okolicy nosa, schowa� j� do kieszeni i usiad� na okr�g�ym pufie. Towarzystwo wr�ci�o do przerwanej rozmowy o r�nicy mi�dzy etykiet� hiszpa�sk� a rosyjsk�. Pan domu by� znawc� tych rzeczy, Boczarski wtr�ca� g�sto uwagi, �wiadcz�ce, �e interesowa� si� tym r�wnie�. W pokoju by�o prawie ciemno, gdy� lampk� na stole przys�oni�to japo�skim parawanikiem, p�omie� za� na kominku raz po raz przygasa�, leniwie pe�gaj�c po bia�ej korze brzozowej i skr�caj�c j� w rurki. Pani Horze�ska, niska pulchna brunetka w ciemnozielonej taftowej sukni, mocno �ci�ni�ta gorsetem, siedzia�a sztywno, nie opieraj�c si� o fotel i tylko jej zielone oczy ustawicznym, niespokojnym ruchem zdradza�y nadmiern� nerwowo�� tej nieruchomej postaci. Na Murku pani Horze�ska zawsze robi�a wra�enie osoby oczekuj�cej czego� z hamowan� niecierpliwo�ci�, opanowanej wewn�trzn� gor�czk�, czuj�cej si� wsz�dzie i o ka�dej porze jakby tymczasowo, podr�nie, przypadkowo. Jej m�� przy swoim olbrzymim wzro�cie i masywnym tu�owiu, pomimo �ywej zamaszystej gestykulacji, wygl�da� osiadle i niewzruszenie. Cienie jego r�k k�ad�y si� poza nim na dywanie, jak czarne skrzyd�a wiatraka, obracane porywistymi atakami wiatru. Szeroka, niemal kwadratowa twarz, czerwona i mi�sista, wyrazist� mimik� akcentowa�a ka�de s�owo, a siwe mociumdziejskie w�sy znajdowa�y si� w nieustannym ruchu. Bardzo wysokie, wspaniale sklepione i g�adkie czo�o kaza�o ka�demu, kto pana Horze�skiego bli�ej nie zna�, uwa�a� go za bardzo m�drego i �wiat�ego cz�owieka. Dr Murek dawno ju� pozby� si� tego z�udzenia, nie wyrobi� sobie jednak o przysz�ym te�ciu �adnego ujemnego zdania. Uwa�a�, �e winien mu jest szacunek, a to wyklucza�o wszelkie niepochlebne definicje. W ka�dym razie wola� go od pani Horze�skiej, milcz�cej i - jak s�dzi� - egoistycznie skrytej. Do pana Salwatora, marsza�kowej i do reszty domownik�w odnosi� si� z uwa�n� uprzejmo�ci�, jak zreszt� i do ka�dego sprz�tu w tym domu, gdzie nigdy nie umia� zdoby� si� na swobod�. Tego dnia czu� si� gorzej ni� zwykle. Wci�� nurtowa�o go wspomnienie niezrozumia�ej awantury, jak� mu urz�dzi� Niewiarowicz, troska, a nawet niepok�j o to, jak u�o�y si� dalsza z nim wsp�praca, czy po wytrze�wieniu - prezydent oczywi�cie by� podchmielony - zechce on cofn�� swoje zarz�dzenia?... Poza tym martwi�a Murka obecno�� Boczarskiego. Oznacza�o to, �e po kolacji trzeba b�dzie si��� do brid�a i przepadnie sposobno�� rozmowy sam na sam z Nir�. - Diabli tego kauzyperd� przynie�li... - irytowa� si� w duchu, przygl�daj�c si� z niech�ci� jego okr�g�ym, wystudiowanym ruchom, orlemu nosowi, klasycznym rysom i ca�ej patetycznej urodzie, o kt�rej nawet tak przenikliwa osoba, jak babcia, m�wi�a, �e jest szlachetna. Boczarski do wizytowego ubrania nie na�o�y� lakierek. By� w czarnych gemzowych p�bucikach, co u niego nie mog�o by� przypadkowe i Murek zanotowa� to sobie jako wskaz�wk� na przysz�o��. W tej i zbli�onych dziedzinach dr Murek dostrzega� wiele brak�w swego wychowania, a chocia� sam do nich nie przywi�zywa� wagi, zdawa� sobie spraw� z ich roli w �yciu. Pod tym wzgl�dem dom pa�stwa Horze�skich traktowa� poniek�d jak kursy dokszta�caj�ce. Ilekro� za� zdawa�o mu si�, �e razi innych swoj� nieznajomo�ci� form towarzyskich, odczuwa� co� w rodzaju �alu do swego opiekuna, �.p. doktora S�owi�skiego. Z kolei robi� sobie za te nadmierne pretensje gorzkie wym�wki. I tak wszystko jemu i tylko jemu zawdzi�cza�. Pocz�wszy od pierwszych tajemnic alfabetu, a ko�cz�c na wszystkim tym, czym by� dzisiaj. Wi�cej! Zawdzi�cza� mu t� r�wnowag� duchow�, ten spok�j wewn�trzny, t� trze�w� i uczciw� ocen� �ycia, ten czynny i z g��boko poj�tego obowi�zku wyp�ywaj�cy sw�j stosunek do rzeczywisto�ci, do pa�stwa, do narodu, spo�ecze�stwa i ludzko�ci. Jak�e �atwo by�o zwichn�� si� w m�odzie�czych latach. Skusi� si� atrakcyjno�ci� �wiatoburczych hase�, utopijnych program�w, politycznych fantazji! Albo ulec pokusom egoistycznego indywidualizmu, sta� si� jednym z tych ludzkich zwierz�t, �eruj�cych bezpo�ytecznie i samolubnie, paso�ytem cynicznym i nietw�rczym zastawiaj�cym si� przed odpowiedzialno�ci� za w�asn� egzystencj� cynicznym pojmowaniem doczesno�ci. - Nie ma rzeczy b�ahych, nie ma czyn�w oboj�tnych, m�j Franku - mawia� �.p. dr S�owi�ski. T� te� zasad� kierowa� si� w ca�ym swym �yciu. Przez d�ugie lata a� do osi�gni�cia rangi radcy dworu i emerytury pracowa� w galicyjskiej administracji krajowej, uprawia� dzia�alno�� spo�eczn�, by� ceniony i szanowany. Kl�sk� jego �ycia by�o to, �e nigdy si� nie o�eni� i nie za�o�y� rodziny, co uwa�a� za podstawowy obowi�zek cz�owieka. Dlaczego go nie dope�ni�? Murek nie dowiedzia� si� nawet z papier�w i pami�tnik�w zmar�ego. Do��, �e to swoje sprzeniewierzenie si� w�asnym zasadom okupi� wychowaniem i wykszta�ceniem trzech ubogich ch�opc�w: Jana Bardonia, kt�ry zgin�� w randze porucznika armii austriackiej w roku 1915 pod Przemy�lem, a po kt�rym radca do �mierci nosi� �a�ob�, Hieronima Pasieckiego, obecnie prokuratora s�du apelacyjnego i najm�odszego z nich, Franciszka Murka. Po radcy odziedziczy� dr Murek spor� bibliotek� dzie� prawniczych, filozoficznych i moralistycznych, a jeszcze bardziej wymowny od drukowanego spadku testament pogl�d�w, zwi�zanych w logiczny system, w kt�rym �wiat by� uorganizowany jak wielka piramida, wed�ug rozumnych, a zatem �wi�tych praw hierarchii, o stopniu za�, o kondygnacji w tej piramidzie dla poszczeg�lnego cz�owieka, decyduje jego warto�� wewn�trzna i przydatno�� spo�eczna, jego zas�ugi, cnoty obywatelskie i ludzkie, poziom umys�u, ci�ar wiedzy a tak�e charakter, czyli wola i trwa�o�� zasad. Wszelkie zak��cenia w tym uporz�dkowanym obrazie s� zgub� dla ca�o�ci, a kl�tw� dla winowajc�w. Franciszek Murek przej�� ten spadek i by� sumiennym jego wyznawc�, nie tylko przez pietyzm dla zmar�ego, lecz i z w�asnego najg��bszego prze�wiadczenia. Zawsze na bodaj najdrobniejszym odcinku swojej pracy nie zaniedbywa� niczego, by wype�ni� zadanie, ju� przez to wielkie i wa�ne, �e stanowi�ce cegie�k� w strukturze ca�ej piramidy. Jak by� pilnym uczniem w gimnazjum, nie mniej pilnym s�uchaczem prawa na uniwersytecie, a p�niej urz�dnikiem, staraj�cym si� powierzone mu obowi�zki wype�ni� jak najlepiej, tak te� uwa�a� za konieczne przyswojenie sobie takich form zewn�trznych, kt�re w jego pozycji s� nieodzowne. Dlatego s�uchaj�c wywod�w pana Horze�skiego o etykiecie dworskiej, kt�ra wydawa�a mu si� �miesznym komedianctwem, szybko przywo�a� siebie do porz�dku wyja�nieniem sobie, �e nie powinien zbyt pochopnie os�dza� przedmiotu, kt�rego w demokratycznym ustroju nie m�g� pozna�, a kt�ry zapewne ma racj� i sens istnienia ju� przez to samo, �e istnia�. Nie m�g� jednak skupi� uwagi. Dra�ni�a go przeci�gaj�ca si� nieobecno�� Niry. Nie by� pewien, ale zdawa�o mu si�, �e z odleg�ego pokoju s�yszy jej g�os, jakby rozmawia�a przez telefon. Zjawi�a si� dopiero przy stole. W czarnej wieczorowej sukni z matowego jedwabiu, obcis�ej i w�skiej u kolan, wygl�da�a jak gi�tka �odyga zako�czona jasnym kwiatem szerokiego dekoltu i ma�ej, kszta�tnej g�owy. Wiedzia�, �e nie mo�na jej by�o nazwa� pi�kno�ci�, wiedzia�, i� wielu m�czyzn razi jej dumne podniesienie g�owy i wyzywaj�ce spojrzenie i nie mniej wyzywaj�ce du�e, j�drne usta, a jednak przy ka�dym nowym spotkaniu doznawa� jakby ol�nienia. Wydawa�a mu si� za ka�dym razem niesko�czenie wspanialsza, niespodziewanie doskonalsza od tej, kt�r� przecie� z drobiazgow� �cis�o�ci� umia� przy ka�dym przymkni�ciu oczu wytworzy� w wyobra�ni. Gdy podawa�a mu r�k�, Murek powiedzia� kilka s��w zdawkowych i bez sensu. Przy stole siedzia� naprzeciw Niry. Tak, nie omyli�o go pierwsze spojrzenie: na pewno mia�a jakie� przykro�ci, mo�e nawet p�aka�a. Oczy by�y mocno podsinione, brwi lekko �ci�gni�te i bledsza by�a ni� zwykle, tylko usta zdawa�y si� p�on��. Nie u�ywa�a �adnych r��w ani karminu do warg. I tak zwraca�a uwag� kolorytem z�otawej cery, miedzianym po�yskiem czarnych w�os�w, g��bok�, l�ni�c� czerni� oczu i ciemnym rumie�cem policzk�w. Przypatrywa� si� narzeczonej, nie odrywaj�c - o ile pozwala�a na to og�lna rozmowa - spojrzenia. Przy kolacji Nira zapyta�a go dwa razy o jakie� oboj�tne rzeczy, poza tym milcza�a. Babcia r�wnie�, jakby czym� sk�opotana, ca�� uwag� skupia�a na jedzeniu. Przy stole siedziano prawie p�torej godziny. By�y przek�ski, p�niej jaka� ryba i kwiczo�y, a na zako�czenie krem z konfiturami. Ci ludzie przejadali sumy! Czarn� kaw� podano w hallu, gdzie te� rozstawiono stoliki do bryd�a. Dr Murek skorzysta� ze sposobno�ci i wszed� za Nir� do buduaru. - Jaka szkoda - zacz�� - �e b�d� musia� gra�. Tyle sobie obiecywa�em. Nie doko�czy� i u�miechn�� si� prosz�co. Nira spojrza�a na� roztargniona. - Ach tak - powiedzia�a bez intonacji. - Pani mia�a dzi� jakie� zmartwienie, panno Niro? - Ja? - zdziwi�a si� i niespodziewanie roze�mia�a si� weso�o i szczerze - ale� wprost przeciwnie! Dziwnie onie�mieli� go ten wybuch weso�o�ci. - Nie rozumiem - zaj�kn�� si� - bardzo si� ciesz�, ale my�la�em. Pani �le wygl�da... - Ach, rzeczywi�cie - spojrza�a w lustro - przepraszam, panie Franku. Tak, tak, bola�a mnie g�owa. A... a c� pan?... Du�o by�o dzi� roboty z tym kontrolerem? - Nareszcie sko�czy�a si� - zatar� r�ce. - G�sowski wyjecha�. - Samochodem? - zainteresowa�a si�. - Jakim samochodem? C� znowu, kolej�. Przypuszczam, �e kolej�, bo i przyjecha�... - Nie wiem, kto� mi wspomina�, �e mia� go zabra� pan Junoszyc swoim mercedesem. - Sk�d�e... W�tpi�... - Mo�e mi si� przes�ysza�o - wzruszy�a ramionami. - A kto o tym m�wi�? - Och, jaki� z pana nudziarz. Nie pami�tam - w jej g�osie zabrzmia�o zniecierpliwienie. - NIech pani wybaczy, panno Niro - z nabo�e�stwem wzi�� jej r�k� i poca�owa� - zastanowi�o mnie to... Ze wzgl�du na pana Junoszyca. Zreszt� przypuszcza�em, �e wyjedzie. Niestety, nie mogli�my przyj�� jego oferty. Wyd�a usta: - Naturalnie. Poniewa� ja o�mieli�am si� prosi� pana o �yczliwe ustosunkowanie si� do tej sprawy... Naturalnie. O, nie, nie robi� panu z tego zarzutu. W ka�dym razie ju� nigdy nie spr�buj� obarcza� pana swymi pro�bami. - Ale, panno Niro - za�mia� si� szczerze - osobi�cie dla pani got�w by�bym ponie�� najwi�ksze straty, ale magistrat i miasto nie s� moj� w�asno�ci�. Czy� pani nie bierze tego pod uwag�, �e... - �e pan chcia� jak najpr�dzej wykurzy� st�d cz�owieka, maj�c do� doprawdy bezzasadn� niech��? Owszem. Ale zapewniam pana, �e to nie jest fair. Nie jest fair. I jeszcze panu powiem, �e m�czyzna tego typu, co pan Junoszyc, nie potrzebuje ani mojej, ani niczyjej obrony. O, kto jak kto, ale on na pewno nie! Murek poczerwienia�. Chcia� przekona� j�, �e na odmown� decyzj� w najmniejszym stopniu nie wp�yn�y pobudki osobiste, chcia� jak najostrzej przywo�a� j� do porz�dku. Gorycz, oburzenie i b�l tak mu jednak skot�owa�y my�li, �e tylko przygryz� wargi i spojrza� narzeczonej w oczy. Zreflektowa�a si� i machn�a r�k�: - Zreszt�, co to mnie obchodzi. Mam wszak�e nadziej�, �e zmieni pan swoj� metod� post�powania w stosunku do mnie w wypadku, gdybym zosta�a pa�sk� �on�. - Jak to... w wypadku? - wykrztusi� i tak zblad�, �e uzna�a za stosowne z�agodzi� sytuacj�: - Gdy zostan� pa�sk� �on�. Gwa�townie chwyci� j� za r�ce: - Panno Niro, Niro, b�agam pani�, niech�e pani ma troch� dla mnie lito�ci, odrobin�... serca... Pani nawet nie mo�e sobie wyobrazi�, jak pani� kocham... jak... Wargi mu dr�a�y, g�os wibrowa�. Pokrywa� poca�unkami jej d�onie, tuli� je do ust, do oczu, do czo�a. - O, przepraszam - rozleg� si� od drzwi g�os pana Horze�skiego. - Niro, daruj, ale pan Franciszek po��dany jest przy stoliku. - Ale�, prosz� bardzo - odpowiedzia�a ch�odno. Id�c do hallu, Murek stwierdzi�, �e czo�o, d�onie i twarz ma wilgotn� od potu. Je�eli ona to spostrzeg�a, mog�a odczu� obrzydzenie. Niech diabli porw� te karty! A karta sz�a mu tego wieczora jak nigdy. Ju� w pierwszym robrze z niejakim, a nawet z du�ym ryzykiem zalicytowa� szlema w karo i zrobi� go z kontr�. Nie uwa�a�, lecz szcz�cie mu dopisywa�o. Po drugiej, wstaj�c od stolika, by� wygrany przesz�o sto z�otych. Najwi�cej przegra� mecenas Boczarski i to najbardziej cieszy�o Murka. Panie ju� spa�y, opr�cz babci, kt�ra wytrwale kibicowa�a synowi. Murek wyszed� razem z Boczarskim, a �e mieszkali przy jednej ulicy musieli nadal znosi� swoje towarzystwo, chocia� obaj nie byli tym zachwyceni. Deszcz usta�, niebo iskrzy�o si� gwiazdami, od rzeki ci�gn�� ostry, mro�ny wiatr. Szli w milczeniu. Gdy przy ko�ciele skr�cali w Brzesk�, mecenas zapyta�: - Od dawna zna pan radc� G�sowskiego? - Ja?... Dlaczego mecenas pyta?... Wcale go nie zna�em. - Hm... Szkoda, �e doktor nie by� na po�egnalnym �niadaniu w klubie. Dali dobre kaczki. Wcale nie najgorszy burgund. - Mecenas by�? - zdziwi� si� Murek. - Ach, kogo tam nie by�o! Chyba ze trzydzie�ci os�b. A jednak... pa�ska nieobecno�� zwr�ci�a og�ln� uwag�, doktorze. - Moja? - wzruszy� ramionami - c� ja... Nie lubi� takich bankiet�w. Mecenas rzuci� lekko: - R�nie to komentowano. - Co? - Pa�sk� nieobecno��. W�a�nie... Nawet G�sowski g�o�no wyra�a� zdziwienie, �e pan jakby go unika�. - C� w tym dziwnego. Nie rozumiem... Boczarski ziewn�� i machn�� parasolem: - �le si� wyrazi�em. G�sowski nie dziwi� si�, tylko stwierdzi�, �e w�a�ciwie nie ma czemu si� dziwi�. - Nie rozumiem - zniecierpliwi� si� Murek. - M�j Bo�e, no, nie s�ucha�em tego ze specjaln� uwag�. Da� jakby do zrozumienia, �e doktor go unika, gdy� nie chce przypomnie� mu swoj� osob� jakich� dawnych historii. Powiedzia� co� w tym rodzaju: - nazwisko pana Murka od razu wyda�o mi si� znajome, ale teraz ju� je dok�adnie przypominam. Murek stan�� i wzi�� Boczarskiego za rami�: - Ale, panie, ja nigdy go na oczy nie widzia�em! Ja nie mia�em z radc� G�sowskim �adnych historii! To jest jakie� nieporozumienie! - Bardzo mo�liwe - oboj�tnie zgodzi� si� mecenas. - Wi�c c� za pretensje? - Czy ja wiem, drogi panie - skrzywi� si� Boczarski - mo�e pan mia� w przesz�o�ci takie czy inne zdarzenia, kt�re mog�y si� w�adzom nie podoba�. - Przecie� nikogo nie okrad�em ani zamordowa�em! - wybuchn�� Murek. - O, zapewne, zapewne... Ale, drogi panie, w dzisiejszych czasach tyle ludzi nale�y do r�nych niepo��danych organizacji, wyznaje niebezpieczne pogl�dy... Namno�y�o si� tego. Tu komuni�ci, tam masoni, faszy�ci, antysemici, socjali�ci, anarchi�ci... terrory�ci... diabli wiedz�. Murek roze�mia� si�: - Tylko, �e ja, panie mecenasie, do �adnych takich rzeczy nie nale��. - Zapewne. Ale wie pan, co Anglicy nazywaj� "szkieletami w szafie"? - Nie. - Takie r�ne sprawy, o kt�rych si� ju� zapomnia�o, a kt�re po latach odnajduj� si� niespodziewanie. - �mieszne rzeczy - odrzek� spokojnie Murek. - Ja nie mam �adnych szkielet�w w szafie. - Tak?... Tym lepiej. Widocznie to te... jak�e... halucynacje... he... he... he... No, dobranoc, doktorze, ogra� mnie dzi� pan paskudnie, ale zrewan�uj� si�. Dobranoc. - Zawsze s�u�� mecenasowi. Rozstali si�. Murek przy�pieszy� kroku, ko�o komisariatu policji, gdzie z okien bi� ostry blask, spojrza� na zegarek. Stoj�cy przed bram� posterunkowy zasalutowa� mu s�u�bi�cie i �yczliwie. W domu by�o zimnawo, pani Rzepecka nie lubi�a wydawa� na opa�. Trzeba by�o cienk� ko�dr� uzupe�ni� letnim kocem. Rozmy�la� o g�upstwach us�yszanych od Boczarskiego, lecz nie przejmowa� si� nimi zbytnio. Po pierwsze mecenas mia� zwyczaj nietrzymania si� �cis�ej prawdy, a po drugie wszystko to nie mia�o �d�b�a podstaw. Nazajutrz o �smej by� ju� w biurze. Przejrza� korespondencj�, podyktowa� pannie Celinie kilka list�w i wyszed� do Izby Skarbowej, by z prezesem Czakowskim ostatecznie uzgodni� rozrachunki z tytu�u podatk�w komunalnych. Czakowski przyj�� go mniej serdecznie ni� zwykle. Nie zacz�� od pytania, kt�rym zawsze wita� Murka: - Kiedy� doktor zdecyduje si� przej�� z tego swego magistratu do nas? Natomiast powiedzia�, �e jest zaj�ty i skierowa� Murka do swego zast�pcy, doktora �ytniewicza. Tu go te� po up�ywie kwadransa z�apa� telefon panny Celiny. - By� pan prezydent - m�wi�a przestraszonym g�osem - strasznie si� piekli�, �e pana doktora nie ma, �e wczoraj co� poleci� panu doktorowi, a to nie jest wykonane... Murek mrukn�� "dobrze", przeprosi� �ytniewicza i pop�dzi� do magistratu. Pami�ta� o wczorajszym zarz�dzeniu prezydenta, lecz nie bra� tej dyspozycji powa�nie. I teraz chcia� mu to wyperswadowa�, tote� nie zachodz�c do siebie, od razu poszed� do Niewiarowicza. - Pan prezydent mnie szuka�? - zwr�ci� si� do sekretarza Wi�cka. - Tak. Bardzo si� gniewa�. - Zaraz go udobrucham - u�miechn�� si� i zawr�ci� do drzwi gabinetu, lecz sekretarz zatrzyma� go: - Pan prezydent zabroni� kogokolwiek wpuszcza� bez meldowania. Ja zaraz pana doktora zamelduj�. - Zwariowa�e� pan, panie Wi�cek? - �achn�� si� Murek. - Ja mam si� meldowa�?! - C� ja poradz� - roz�o�y� r�ce - taki rozkaz. - Ha, no to id� pan. Wi�cek znik� bezszelestnie za drzwiami i po chwili wr�ci�: - Pan prezydent prosi zaczeka�. - Czy tam kto� jest? - Nie, panie doktorze. Murek spojrza� na� pytaj�cym wzrokiem, lecz Wi�cek wbi� oczy w biurko. Dwie maszynistki pod �cian� zerka�y zaciekawione w stron� Murka. Zacz�� chodzi� po pokoju. Min�o pi�� minut, dziesi��. Czu�, �e maszynistki nie spuszczaj� ze� oczu. - Mo�e pan doktor spocznie? - podsun�� mu krzes�o Wi�cek. - Nie, dzi�kuj�. Stara� si� zachowa� spok�j, lecz przychodzi�o mu to z trudno�ci�: - W tym musi co� by� - powtarza� w my�li - musi co� by�. Po kwadransie dzwonek zabrz�cza� trzykrotnie i Murek natychmiast wszed� do gabinetu. Niewiarowicz z ponur� min� i jakby oci�gaj�c si�, poda� mu r�k� zza biurka. - Dziwi� si� bardzo - zacz�� osch�ym tonem - �e zaniedbuje pan swoje obowi�zki. Nie mog� tolerowa� tego, bym musia� w godzinach urz�dowych szuka� swoich podw�adnych po ca�ym mie�cie. - By�em w Izbie Skarbowej, panie... - To ju� nie nale�a�o do pana. O ile si� nie myl�, wyda�em panu wczoraj polecenie przekazania spraw podatkowych w�a�ciwemu referentowi. Tymczasem by� pan �askaw nie zastosowa� si�... Tak... Zlekcewa�y� moje polecenie. Ani pan Lassota, ani pan Kubinowski nic od pana nie dostali. To jest przeciwne mojemu poj�ciu o porz�dku. - Panie prezydencie. Bardzo przepraszam, ale s�dzi�em, �e to nie jest a� tak pilne. Poza tym my�la�em, �e... zdawa�o mi si�, �e pan by� zadowolony z mojego... - Panie doktorze - przerwa� Niewiarowicz - pan s�dzi�, pan my�la�, to panu wolno. Ale nie wolno panu ignorowa� moich dyspozycji. Tak. Ma pan �ci�le okre�lony zakres spraw i prosz� do nich wr�ci�. Je�eli za� to panu nie odpowiada... Ha... Wspomina� pan, i� Czakowski ci�gnie pana do siebie. C�?... W skarbowo�ci mo�na zrobi� karier�. Osobi�cie radzi�bym panu... Tak. Tam dosta�by pan etat... Nie