7777

Szczegóły
Tytuł 7777
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7777 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7777 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7777 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W NIEDZIEL� RANO ZIELE ZBIERA�A Tytu� orygina�u W nedilu rano z�lla kopa�a Olha Kobylanska W NIEDZIEL� RANO ZIELE T�umaczy�a MARIA DOLI�SKA WYDAWNICTWO LUBELSKIE -Projekt obwoluty, ok�adki i karty tytu�owej JERZY KOSTKA MlJSJSliA B1BL1UTE...1 hMUZZM W Zobr?u \/:'T n'd .'�I KLAS. Copyright by wydawnictwo Lubelskie Lublin 1981 Nie chod�, nie chod�, Hryciu, och, na wieczornice, Bo na wieczornicach same czarownice. Kocio� zi� gotuj� na ogniu s�omianym, Zdrowie ci odbior�, Hryciu nasz kochany. A jedna dziewczyna, ta z czarnymi brwiami, Wied�ma to prawdziwa, wied�ma nad wied�mami, Ziele znale�� umie na ka�de cierpienie, A kocha ci�, Hryciu, kocha, och, szalenie! W niedziel� o �wicie ziele wykopa�a, Ca�y poniedzia�ek w stu wodach p�uka�a, We wtorek je d�ugo warzy�a, warzy�a, W �rod�' za� Hryce�ka jadem napoi�a. Nasta� oto czwartek � nasz Hryce�ko martwy, A ju� w pi�tek rano Hrycia pochowano. W grobie przy granicy le�y jego cia�o, Wiele po nim dziewcz�t p�aka�o, p�aka�o. I parobcy wszyscy Hrycia �a�owali, Czarnobrew� wied�m� strasznie przeklinali. Nie ma i nie b�c>ie ju� takiego Hrycia, Za c� go zgubi�a ta z�a czarownica! W sobot� od rana matka c�rk� bi�a: �Czemu�, wied�mo, Hrycia jadem napoi�a? Czy� nie wiedzia�a, �e w z�ej to ziela mocy, B. umar� Hryce�ko, nie do�y� p�nocy?" 1 �O, matulu moja! Nie �a�uj� winy � Dwie nas Hrycio kocha�, dwie kocha� dziewczyny! Wi�c taka mu za to, taka mu zap�ata, Z czterech zbita desek ciasna, ciemna chata!" Dawno to by�o. Dlatego nikt nie zna nawet nazwy miejscowo�ci, w kt�rej rozegra�y si� opowiedziane tu wydarzenia. Tyle tylko wiadomo, �e w g�rach. W kotlinie, w�r�d wznosz�cych si� majestatycznie g�r, kry�a si� do�� du�a wie�. Poros�e by�y te g�ry starymi, nieprzebytymi lasami... U st�p jednej z nich, zwanej Czabanyci� � przy niej w�a�nie przycupn�a nasza wie� � toczy�a si� l szumem po du�ych i ci�kich kamieniach wartka i spieniona rzeka. Okr��aj�c g�r� zdawa�a si� bra� y\ w obj�cia. Ze szczytu Czabanyci zst�powa�y ku rii�| �wierki rosn�ce g�sto, rz�dami i zatrzymywa�y si� nisko w dolinie, tu� nad rzek�. Sta�y tu z rozpostartymi zielonymi skrzyd�ami i strzelaj�cymi w g�r� wierzcho�kami i szumia�y . G�o�ny w dolinie plusk i huk burzliwej rzeki by� tu jaki� inny, szczeg�lny. Na niewidzialnych skrzyd�ach unosi� si� w powietrzu spok�j i t�sknota, co� ko�ysa� i do snu i przejmowa�o smutkiem. Miarowy i ostro�ny, tu cichy, tam st�umiony do szeptu, ale zawsze jednakowy szum, wci�� szum... T�skno drzewom na szczytach. Gdzie1 okiem si�gn��, wsz�dzie to samo. Wsz�dzie morze zieleni, wci�� jednostajne rozko�ysanie. Na tamtej g�rze �wierki g�stymi rz�dami pi�y si� wytrwale z doliny w g�r�. A na tej zn�w, rozpostar�szy ramiona, p�dzi�y w d�. I wsz�dzie tak samo. Latem i zim�, w pi�kn� pogod� i podczas ulewy � wci�� to samo. Ta sama melodia, ten sam rytm. Jednakowe ko�ysanie, jednakowy szum... Niedaleko rzeki, si�gaj�c swym ogrodem a� do Czabanyci, sta�a tu wraz z zabudowaniami i m�ynem chata znanej w ca�ej okolicy bogatej wdowy Iwanychy Dubychy. Szumia�a rzeka, hucza� m�yn, szumia�y sosny i wszystko to naraz, dniem i noc� naraz. Zieleni�y si� �wierki rzucaj�c g�ste cienie na chat� znanej bogacz-ki, pobo�nej i surowej gospodyni Iwanychy Dubychy. Wspaniale rozkwita�y w jej ogrodzie kwiaty od czasu, kiedy wysz�a za m��. Kwit�y do p�nej jesieni � ju� jako dziewczyna rozmi�owa�a si� w kwiatach. Kiedy owdowia�a i zosta�a sama z jednym dzieckiem, tak si� do nich przywi�za�a, �e jej ogr�d, przy chacie zreszt� niezbyt ju� du�y, wydawa�by si� jej bez kwiat�w gorszy ni� pustynia. Pyszni�y si� w nim zw�aszcza swoj� czerwieni� du�e, zimuj�ce w ziemi maki, jakich pr�cz niej nie mia� nikt we wsi. Do tej otoczonej g�rami wsi ku wielkiemu zdziwieniu jej mieszka�c�w przybyli raz na kilka dni Cyganie. Nie pojedynczo, lecz ca�� gromad�, od razu kilkoma wozami. Przeje�d�ali przez wiele miast i wsi i wracaj�c z W�gier rozbili na kilka dni swoje namioty w�a�nie tutaj, niedaleko w�gierskiej granicy, u st�p Czabanyci, w pewnej odleg�o�ci od wsi. Mieszka�cy wsi, z natury bynajmniej nie tch�rzliwi, zaniepokoili si� troch� ujrzawszy tych czarnych, nie proszonych go�ci. Od dawna opowiadano o Cyganach r�ne historie, nie budz�ce do nich sympatii. Bodaj sama legenda o nich, zreszt� nie wszystkim znana, �e ich przodkowie odm�wili przytu�ku Pannie Marii, gdy ucieka�a z Dzieci�tkiem i �wi�tym J�zefem, uspo- sabia�a do nich raczej wrogo. Wiadomo by�o przy tym, �e Cyganie mieli w g�rach liczne kryj�wki, sk�d napadali noc� na podr�nych, ograbiali ich i zabijali gromadz�c w ten spos�b r�ne bogactwa. Potem tak samo zagadkowo, spiesznie i potajemnie jak si� zjawiali, tak r�wnie� znikali. Dok�d, co i jak � nikt dobrze nie wiedzia�. Kiedy przybywali, palili noc� du�e ogniska zawiadamiaj�c wiejsk� gromad� o swojej obecno�ci. W dzie� wa��sali si� po wsiach w pojedynk�. Tu �ebrali, tam pytali, czy nie ma kot��w do naprawy, zbierali w g�rach czarodziejskie zio�a, wr�yli lub wygrywali na skrzypcach czy cymba�ach na kawa�ek chleba lub jak�� star� odzie�... Wreszcie, jako si� ju� rzek�o, napadali na podr�nych; a wszystko to z jakim� po�piechem, jakby mimochodem. Przybywszy tym razem do wsi u st�p Czabanyci, prosili o pozwolenie na tygodniowy pobyt. Odm�wiono im, pozwolono na pobyt o po�ow� kr�tszy. I w ci�gu tych paru dni wydarzy�o si� w�a�nie to, co pozosta�o w pami�ci ludzkiej na d�ugo. Przyjecha�o, pi�� woz�w pod zakopconymi, podartymi p�achtami, z bud wygl�da�y odstraszaj�co czarne i kud�ate g�owy starych i m�odych Cyganek i cyga�skich dzieci. Obok i z ty�u, za wozami zaprz�onymi w konie i os�y szli Cyganie, rozgl�daj�c si� ciekawie doko�a i �yskaj�c czarnymi oczami. Jak si� ju� rzek�o, rozbili namioty niedaleko od wsi i rzeki, u st�p Czabanyci i tego samego wieczoru rozpalili du�e ognisko. Trzeciego dnia po ich przyje�dzie podnios�a si� w jednym z namiot�w wrzawa, kt�ra trwa�a dwa dni. W�a�nie na trzeci� noc po ich przyje�dzie m�oda Ma-wra, �ona Radu, obecnego przewodnika Cygan�w, powi�a syna. Ujrzawszy, �e dziecko jest dziwnie bia�e, ojciec, zarzucaj�c Mawrze zdrad�, obsypa� j� wyzwi- skami i pogr�kami i bra� si� do bicia. Stara matka nieszcz�snej kobiety, kt�ra zgodnie ze zwyczajem cieszy�a si� w�r�d Cygan�w powszechnym szacunkiem ze wzgl�du na sw�j podesz�y wiek, broni�a c�rki dzikim krzykiem i wrzaskiem miotaj�c si� mi�dzy ni� i Radu, gdy tymczasem m�czy�ni, prawie wszyscy, wzi�li stron� zdradzonego m�a i ich przyw�dcy: poha�bi�a czyst� krew cyga�sk� ju� w swoim pierworodnym, bodaj nie doczeka�a do rana � wykrzykiwali i kl�li wraz z rozw�cieczonym ojcem, kt�ry p�on�� gniewem i ��dz� zemsty i wygra�a� pi�ci� stoj�c wT�r�d Cygan�w zebranych przy namiocie przest�pczyni i powtarzaj�cych za swoim przewodnikiem wci�� te same s�owa; �Ju� w swoim pierworodnym!..." � Sk�d si� wzi�� ten bia�y pies? � wpada� Radu od czasu do czasu do po�o�nicy, co na p� przytomna le�a�a w wozie na poduszkach i �achmanach, tul�c i o-s�aniaj�c niemowl� przed dzikim i w�ciek�ym spojrzeniem b�yszcz�cych oczu m�a, to zn�w dr�twiej�c ze strachu przed tym, co mog�o sta� si� w ka�dej chwili. Wola�aby umrze�, ni� doczeka� czego� podobnego. Wola�aby umrze�, ale co z tego! Mdlej�c ze strachu nie otwiera�a nawet ust... A sam Radu, o wiele od niej starszy, wystrojony w jaki� granatowy ubi�r z du�ymi srebrnymi guzikami i pomponami, z grub�, posrebrzan� lask� w r�ku, znakiem swego przyw�dztwa w tej niewielkiej gromadzie, powtarza� wci�� to samo: � Sk�d si� on wzi��? Ale naucz� ci�, kto to taki Radu, poka�� ci, czyj� by�a� �on�! �� i szarpa� biedaczk� za w�osy, a� j�cza�a z b�lu. � Poczekaj, poka�� ci. Trzeciego dnia nie b�dzie twoich ko�ci pod tym namiotem, a to przekl�te (wskazywa� na dziecko) rzuc� za trzeci� g�r�. Umy�li�a� sobie wyj�� za mnie i polem poha�bi� i mnie, i ca�� gromad�? Gi�, suko, je�eli nie wiedzia�a�, jakie ci� szcz�cie spotka�o i jak si� ma zachowywa� �ona raj� *. Widzicie, jakiego syna urodzi�a po trzech latach ma��e�stwa! � splun�� przez z�by i roze�mia� si�. � Twoje szcz�cie, �e tw�j ojciec to Andronati, a matka jest najstarsza wiekiem w gromadzie, bo nawet trzy dni nie trzyma�bym ci� w swoim namiocie. I tak zreszt� � tupn�� ze z�o�ci� nog�, znowu splun�� pogardliwie i wyszed� z namiotu... Mawra zatopi�a szczup�e, smag�e palce we w�osy, a z jej m�odych piersi wyrwa� si� j�k rozpaczy i �alu. Po chwili znowu umilk�a przymykaj�c pe�ne b�lu oczy, z kt�rych toczy�y si� gor�ce �zy. Du�e srebrne monety zdobi�ce czarne w�osy Cyganki zsun�y si� nagle na czo�o i nada�y przedziwne zabarwienie jej ciemnej, jak z br�zu odlanej twarzy... By�a spokojna i jasna letnia noc, wznosi�y si� ku niebu olbrzymie, pokryte lasem bry�y g�r, kt�rych najwy�sze szczyty zdawa�y si� rozp�ywa� w po�wiacie ksi�yca i przejrzystym nocnym mroku... Radu stan�� mi�dzy swoimi Cyganami. Byli tu sami m�czy�ni, le�eli i siedzieli wok� du�ego ogniska pal�c fajki i rozmawiaj�c o ostatnim wydarzeniu... Kobiety i dziewcz�ta krz�ta�y si� tymczasem przy drugim, mniejszym ognisku gotuj�c straw�, bawi�y i karmi�y dzieci, k�ad�y si� z nimi na spoczynek rozprawiaj�c z nie mniejszym o�ywieniem o dalszym losie m�odej i pi�knej Mawry, kt�rej zazdro�ci�y od dawna srebmo-z�otego naszyjnika, jakim j� obdarzy� bior�c za �on� przyw�dca Radu, i kt�ra zarabia�a najwi�cej ze wszystkich wr�c prostym ludziom i panom, a po trzech latach po�ycia urodzi�a teraz swemu m�owi bia�ego syna o niebieskich oczach!... Tfu! * Raj � przyw�dca. 10 Jak si� rzek�o, Radu stan�� mi�dzy swoimi lud�mi i cisn�� kapelusz o szerokim rondzie na ziemi� nie m�wi�c ani s�owa. � Radu � odezwa� si� stary Andronati, ojciec dwudziestoletniej przest�pczyni. � Radu, co chcesz zrobi�? Wiem, �e Mawra jest winna, wiem, co nasze prawo ka�e czyni� z kobiet�, kt�ra zdradzi�a m�a, wiem, �e je�eli my nie ukarzemy, jej grzech, mo�e jeszcze gorzej, ukarze j� sam. Ukarze teraz czy po dwudziestu latach, a mo�e jeszcze p�niej, ale musi j� ukara�. Co chcesz zrobi�? Mawra jest winna. � I powiedziawszy to pochyli� si� kornie do n�g m�odego przyw�dcy. Radu nic nie odpowiedzia�, tylko zerwa� sw�j granatowy spencer na piersiach i zdj�� z szyi ma�y woreczek. � Zr�bcie miejsce! � krzykn��. � I uwa�ajcie!... Cyganie w milczeniu zrobili przyw�dcy miejsce i otoczyli go zaciekawieni. On za� niczym kr�l nocy z gniewem i dum� potrz�sa� g�ow�, z kt�rej spada�y mu na ramiona d�ugie, czarne k�dziory, znak, �e jest wolnym cz�owiekiem. Si�gn�� w ko�cu do woreczka i nabrawszy gar�� po�yskuj�cych dukat�w rzuci� je, podobnie jak przedtem kapelusz, na ziemi� i zawo�a�: � Po raz pierwszy temu... Znowu si�gn�� po dukaty i zawo�a�: �� Po raz drugi temu... A to po raz trzeci temu, co w dwa dni usunie mi zdrajczyni� sprzed oczu, a razem z ni� jej bia�e szczeni�!... Zapanowa�a w�r�d Cygan�w cisza, ale nie na d�ugo, przeszed� szmer po gromadzie, jakby zabrz�cza�y najni�sze struny basowe lub zaszele�ci�y li�cie. Wszyscy wiedzieli, �a kara za wiaro�omstwo by�a u nich bardzo ci�ka, ale nic podobnego jak owej nocy nie wydarzy�o si� dot�d w gromadzie. A tyle by�o b�jek i 11 rozboj�w! Ale �eby sam raj wsta� i' kaza� usun�� swoj� �on�, p�ac�c za to szczerym z�otem � nie, r�nie bywa�o, ale nigdy dot�d co� takiego. Mog�a to wymy�li� tylko zawzi�ta, szalej�ca z zazdro�ci g�owa, g�owa Radu. Nie wiedzieli w pierwszej chwili, co m�wi� i robi�. Zbyt byli zaskoczeni tym strasznym ��daniem przyw�dcy. Milczeli wi�c na razie. A� wsta� stary ojciec Andronati, wysoki, chudy, brodaty Cygan, pierwszy w�r�d nich muzykant, nawet w tej chwili ze skrzypcami w r�ku. � Poczekaj, Radu... � zatoczywszy r�k� �uk u-ni�s� j� w g�r�. � Poczekaj, Radu. Jest B�g nad nami wszystkimi, wszyscy�my jego dzieci, i biali, i Cyganie, Radu i Mawra. O jej losie... Przerwa�o mu straszne przekle�stwo, co si� wyrwa�o z ust Radu, ale Andronati m�wi� dalej: � By�e�, Radu, jedynakiem u swego ojca, przyw�dcy w Siedmiogrodzie, a Mawra jest moj� jedynaczk�, jedyn� c�rk� s�awnego muzykanta Androna-tiego z puszty. Pobrali�cie si�. Dlatego jeste� dla mnie tym samym, co Mawra, a ona � tym samym, co ty. Nie pozwol� Mawry usun�� czy zg�adzi�, jak tego chcesz, chocia� wiem, �e nasze zwyczaje ka�� surowo s�dzi� za zdrad� ma��e�sk� i m�czyzn�, i kobiet�. Ciebie te� bym nie pozwoli� zgubi�, gdyby kto� nawet s�usznie tego ��da�. B�dziemy Mawr� s�dzi� inaczej, po dobremu, po ludzku. Pozw�l jej pozosta� tylko jeszcze trzy dni mi�dzy nami, prosi ci� o to dla samego siebie ojciec Andronati! � Powiedziawszy to sk�oni� si� m�odemu przyw�dcy. � Tak mnie zdradzi�, bodaj do rana nie do�y�a! � wyrwa�o si� znowu przekle�stwo z ust m�a, w kt�rym a� si� wszystko kot�owa�o. � Mo�e nie do�yje � powiedzia� stary Andronati. 12 � Zanadto nastajesz na jej �ycie. Mo�e sama odejdzie od nas na wieki, a z�ote dukaty zostan� przy tobie. � Niech idzie, niech idzie! � podnios�a si� wrzawa w�r�d Cygan�w. � Taki wstyd dla nas � pierwszy syn, pierwsze dziecko. A co b�dzie dalej? Precz z ni�, sama tego chcia�a! � zawo�a� kto� w gromadzie. � Precz! � Nie, zabi� j� trzeba, �eby z drugim nie zrobi�a tak samo! � sycza� Radu. � Zabi�! �� Po trzech dniach nie b�dzie Mawry mi�dzy wami � znowu odezwa� si� Andronati. � Los jej przes�dzi�o samo dziecko, kt�re rozszarpaliby�cie na kawa�y, gdyby Mawra zosta�a z nami. Ka�dy by je bi�. A tak... usunie si� sprzed oczu wam i Radu. � Sam j� zabijesz? � zapyta� drugi w gromadzie grajek, cymbalista. � Sam. � To bierz z�oto! � Nie, wam je zostawiam. Zabierzcie sobie. Jeste�cie wszyscy m�odsi ode mnie. Mnie go nie trzeba. Mawra jakby nie by�a odt�d moj� c�rk�. Na chleb dla siebie i swojej �ony zarobi�. � Dumnie podni�s� w g�r� r�k� ze skrzypcami i pogrozi� pi�ci� m�odszemu od siebie przyw�dcy. � A szczeni� twojej c�rki? � zapyta� ten prostuj�c si� z dum� i obrzuci� wrogim spojrzeniem nieustraszonego te�cia. � Nie trzeba mi go. Zabij�, rozdepcz� jak �mij�!... � Nie martw si� o dziecko, bior� je na siebie, bo... � urwa� nagle, gdy� jak mara stan�a mi�dzy nimi matka Mawry, kt�ra wynurzy�a si� z jakiego� namiotu. Straszna, z rozwichrzonymi w�osami, z naszyjnikiem ze srebrnych monet, co b�yszcza�y na jej piersi w ksi�ycowym �wietle, upad�a od razu do n�g Radu i m�owi. 13 � Przebaczcie Mawrze jej grzech, nie gubcie m�odego �ycia, bijcie, katujcie, ale pozw�lcie jej �y�! �-krzycza�a rozpaczliwie wyci�gn�wszy b�agalnie r�ce.. � O, Mawro, Mawro, c�e� uczyni�a? Co ci� spotka�o? Jaki z�y wiatr ci� owia�? Z kt�rej strony? Na dolinach czy w g�rach? Mawro, c�rko moja, serce moje, Mawro! � krzycza�a przera�liwie. � K�pa�am ci�, c�runiu, w zio�ach przy �wietle miesi�ca, co noc si� modli�am o twoje szcz�cie. Kiedy by�a� ma�ym dzieckiem, miodem ci� �ywi�am, przed z�ym okiem strzeg�c... p�ki� za m�� nie wysz�a, pilnowa�am ci� jak przed ogniem. Ale przysz�a z�a godzina i z ni� tw�j wr�g... i teraz... och, ratujcie, zmi�ujcie si�, bodaj na kilka dni mi j� dajcie, bodaj do puszty pozw�lcie dowie��, a potem zabijajcie razem ze mn�... � i uderzy�a g�ow� o ziemi�. � Odejd�, stara! � krzykn�� Andronati. �- Po co� tu przylaz�a! �eby oberwa�? Ju� zapomnia�a�? Nie licz na swoj� siw� g�ow�. Wyno� si� st�d, powiadam. Wyno� si�, nie widzisz, �e radz� tu m�czy�ni. Radu i gromada s�d teraz sprawuj�. Powiedz swoje ostatnie s�owo, a ja powiem swoje! � zwr�ci� si� zn�w do przyw�dcy. � Pozw�l Mawrze zosta� z nami bodaj cztery dni, niech wstanie na nogi, �eby ojciec po raz. ostatni zagra� jej tu, mi�dzy wami... i po�egna� si� z ni�. Potem.... przebacz albo r�b, co chcesz, naczelniku. � I znowu sk�oni� si� w pokorze. �� Nie przebacz� Mawrze, nie chc� jej wi�cej widzie� na oczy. Nie b�dziemy mogli z sob� �y�! � powiedzia� Radu z zawzi�to�ci�. � Sama zawini�a. � Sama, sama � szeptano doko�a przypochlebnie. � Sama jest winna! � To twoje ostatnie s�owo, Radu? � zapyta� Andronati, a stara matka znowu podnios�a lament szarpi�c swoje siwe w�osy. 14 �- Ostatnie. I znowu jak poprzednio rzuca� gar�cie z�ota powtarzaj�c: � Po raz pierwszy temu... � Po raz drugi temu... � Po raz trzeci temu, co w cztery dni uwolni mnie w jaki� spos�b od przekl�tej wiaro�omnej. S�yszeli�cie, com rzek�? � S�yszeli�my. Wsta� wtedy ze swego miejsca muzykant Andronati i powi�d� doko�a dziwnym wzrokiem. Strasznym ogniem p�on�y jego czarne oczy. Wzi�� skrzypce pod pach� i rzek�: � Id�. Wr�c� pojutrze wieczorem. B�dziemy znowu razem. B�d�cie zdrowi. Nachyli� si� nad �on�, co le�a�a na ziemi, zda si�P nieprzytomna z �alu, i krzykn��: � Czego wariujesz? Id� do Mawry. Nikt si� nie wa�y jej tkn��, pojutrze wieczorem opu�ci nas, a ty mi za ni� odpowiadasz. Odchodz�, lecz wr�c�. Pojutrze wieczorem zbierzcie si� tu wszyscy jak dzisiaj i czekajcie. Andronati niczego z�ego z sob� nie przyniesie. Rad�cie tymczasem, kto we�mie z�ote dukaty za Mawr�. Id�... I poszed�. Trzeciego dnia wieczorem wr�ci�. Znowu kr�giem siedzieli Cyganie przybrawszy r�ne pozy, a w�r�d nich Radu, blady i dr��cy z niepokoju jak demon. Bi� si� przed chwil� ze star� matk� swojej chorej �ony, wypchn�a go stara z namiotu Mawry. Nies�ychana to rzecz w�r�d Cygan�w, �eby kobieta podnios�a r�k� na m�czyzn�! W dodatku matka Maw- 15 ry, wiaro�omnej �ony! Ale nauczy ich wszystkich. Wszystkich. Starych i m�odych. Broni� kobiety, co m�a zdradzi�a? Nauczy j�, star� i... Kiedy tak siedzieli, pojawi� si� Andronati ze swoimi skrzypcami. Odda� je cymbali�cie, co przyszed� z nim razem, wyj�� du�� butl� z gorza�k� i postawi� j� w �rodku ko�a. � Pijcie, ile chcecie, bracia! � zawo�a�. � Pijcie, nie �a�ujcie sobie. Andronati �egna si� dzisiaj ze swoj� Mawr�, zapami�tajcie ten wiecz�r! Mawro! � krzykn�� i uderzy� si� pi�ci� w pier�. � Mawro! � taki �al go nagle ogarn��, �e g�os mu zadr�a�. � Nie godzi ci si� jeszcze, zazulko, nie godzi ci si� znale�� mi�dzy nami. I nie jeste� tam sama. Jest tam przy tobie matka i wszystkie wasze �ony, bracia moi... Niechaj nie wie, �e jutro ostatni dzie� b�dzie z nami. Ale Andronati �� m�wi� patrz�c w stron� namiotu c�rki �� �egna si� z tob�, zazulko, w obecno�ci swoich towarzyszy i twego m�a, przyw�dcy naszego, �egna si� tak, �eby zapami�tali. � G�os znowu mu zadr�a� i za�ama� si�. � Dorzu�cie ga��zi do ognia � krzykn��, by opanowa� to dr�enie � niech si� rozpali i o�wietli ca�� g�r�, niech strzela p�omieniami i m�wi: Mawra �egna si� z Cyganami. Pijcie, nie �a�ujcie sobie! Rozdmuchajcie w�gle, podtrzymujcie p�omie�, niech ju� dzisiaj o�wietli d�ug� drog� dla jej duszy. Pijcie, bracia! Pijcie, muzykant Andronati was zaprasza. Pijcie,- nie �a�ujcie sobie. Kto wie, gdzie si� wkr�tce znajdziemy... i czy Andronati b�dzie jeszcze z wami. Nie b�dzie w�r�d was Mawry... nie b�dzie te� Andronatiego... Wszystko... jak komu s�dzone. Pi�knie si� jej �ycie uk�ada�o... Pijcie! Chodzi Andronati, zaprasza, nalewa, tylko sobie jako� zapomina nala�. Wyciera tylko wci�� d�oni� �zy z oczu. 16 Radu le�a� na ziemi wspar�szy g�ow� na r�ku, w swojej zaci�to�ci nie odzywa� si� do nikogo, jakby by� tu sam jeden. Pierwszy wychyla� raz po raz gorza�k�, kt�r� mu podawa� Andronati w ma�ym srebrnym pucharku, co od dawna przechodzi� z jednego rodu na drugi i bardzo by� ceniony. My�la� o Mawrze niemal odchodz�c od zmys��w. Co mu teraz po niej? K�amliwe jest jej serce. Kiedy j� bra�, zapewnia�a, �e go kocha, a potem go zdradzi�a. W dodatku z kim� spoza gromady. Ju� si� nawet domy�la z kim. Tam, w ma�ym w�gierskim mie�cie, do kt�rego czasem przychodzili... jej ojciec cz�sto zarabia� graj�c na skrzypcach, a ona wr�y�a i �piewa�a, niekiedy ta�czy�a... By� tam jeden m�ody bojar, co hojnie sypa� groszem za cyga�sk� muzyk�, a czasami z innymi bojarami p�dzi� na koniu ko�o ich namiotu na puszt�. Z nim. Ale ju� mu na niej nie zale�y. C�, �e �adna, �e umie najlepiej wr�y� � mimo �e m�oda, mimo �e c�rka s�awnego w�r�d Cygan�w Andronatiego, nie chce jej ju� za �on�. Rzuci� swoim ludziom z�ota, niech z ni� zrobi�, co chc�. Zabij� albo gdzie� wyrzuc�. Nic go to nie obchodzi. Byle si� zem�ci�, byle zesz�a mu z oczu. �ywa czy martwa � mniejsza o to. Inaczej dobrze si� to mi�dzy nimi nie sko�czy. A przez ni� swojej gromady nie porzuci... �eby nie widzie� wi�cej Mawry. S�owem ona musi zej�� mu z oczu. W jaki spos�b? Wszystko jedno. Nic go ju� Mawra nie obchodzi. Chyba... �eby j� jeszcze zbi�, a zreszt�, nic go ju� nie obchodzi... Nie obchodzi go? Gdy to pomy�la�, jego chmurne spojrzenie ukradkiem, jakby przypadkowo pad�o na namiot, w kt�rym by�a winowajczyni, i wbi�o si� we�. Nie obchodzi go? Przekl�ta! Zdradzi�a, jego zdradzi�a. Pierwszego cyga�skiego przyw�dc� nad przyw�dcami. 2 � W niedziel� rano... 17 Doko�a ludzie pili i g�o�no rozprawiali. O Mawrze i tak�e o nim. To si� z sob� zgadzali, to zn�w spierali. Tu i �wdzie przysiad�y si� tak�e kobiety. Musia� z nimi pi�, mimo �e pali�a go gorycz i czu� w piersiach ogie� jakby od p�on�cych z trzaskiem suchych ga��zi �wierkowych... Tak, ogie� mia� w piersiach, ale musia� by� obecny przy wszystkim. Sam musia� wszystko wykona�. Dla siebie, dla ludzi i Andronatiego, kt�rego bardzo szanowano. Wszyscy si� nagle o�ywili. Andronati po raz ostatni obchodzi kr�g, cz�stuje, nalewa gorza�k�, nie oszcz�dza, wszystkim a� si� przelewa z czarek; potem bierze skrzypce. Wyst�pi� wreszcie do przodu i zawo�a�: � Ludzie! Bierzcie w r�ce cymba�y i fujarki czy skrzypce! Mawro! � zwr�ci� si� w stron� namiotu, w kt�rym by�a jego c�rka. � Mawro! Po�egnaj si� z Radu. Jutro o tej porze nie b�dziesz ju� nasza � i przeci�gn�� smyczkiem po strunach. Nisko pochyli� nad skrzypcami g�ow�, jakby us�ysza� w ich wn�trzu ukryty i brzmi�cy tylko dla niego rozkazuj�cy g�os, i � zagra�. Pop�yn�a t�skna melodia. �ka�y skrzypce, dzwoni�y cymba�y, trylowa�y fujarki, a kr�lowa�a nad tym wszystkim jedna jedyna struna skrzypiec Andronatiego. O, te skrzypce! Uderzy�y w lament rozsypuj�c wezbrane smutkiem tony, wdar�y si� w kr�g Cygan�w opowiadaj�c o Mawrze,. o Radu. I znowu ta t�skna melodia... Jak ma�a pszcz�ka dr�a�y skrzypce i skar�y�y si�, przeszywa�y serca budz�c smutek i �al, przejmowa�y b�lem. Andronati gra� dojne. 18 � Mawro! � wo�a� z rozpacz� od czasu do czasu, nie posiadaj�c si� z �alu. � Mawro! �przytupuj�c nog� gra� i ko�ysa� si� ca�ym cia�em jak szalony. � Mawro, tw�j ojciec gra... Andronati gra dla ciebie po raz ostatni tu, w�r�d Cygan�w, jutro mo�e go ju� nie us�yszysz! Mawro! Radu le�a� twarz� do ziemi, opanowany jedn� tylko my�l�. Zdradzi�a go. Zdradzi�a go i nie dotknie jej wi�cej, chyba �eby zabi�. Nie potrafi inaczej, nie pozwoli mu jego natura. Nie potrafi. Tony skrzypiec bi�y, zda si�, tylko w jedn� jego zbola�� i dysz�c� zemst� dusz�, przeszywa�y j� raz po raz jak ��d�a os, j�trzy�y. Bia�e dziecko urodzi�a, od obcego, od obcego m�czyzny. J�cza�y rozdygotane skrzypce, skar�y�y si� cymba�y: jakiego� cudzaka... Pogr��ony w tych rozmy�laniach, n�kany b�lem i zazdro�ci�, niemal traci� rozum. Jakie� bia�e dziecko... po trzech latach ma��e�stwa z nim... Mawro! B�d� przekl�ta za twoj� zdrad�, wszystkie biedy na twoj� g�ow�! Spoza wysokiej, pokrytej lasem g�ry wychyn�� ksi�yc w pe�ni i znieruchomia�. � Radu! � jakby dolecia� nagle do niego g�os Ma-wry i rozbite skrzypce Andronatiego znalaz�y si� nagle przy jego g�owie. � Radu! � Przyw�dca ockn�� si�, obok niego pad� na ziemi� Andronati. � Mawro, Ma-a-wro! �egnamy si� z tob� na wieki, na... wieki � j�cza� muzykant i po d�u�szej chwili milczenia doda�: � Spijcie, ludzie, �pijcie! Jeszcze jedn� noc prze�pi przy nas, a jutro, kto z was zechce, zrobi z ni� koniec. Kto wzi�� dukaty, niech zabierze tak�e jej dusz� lub j� sam�. Tak, Radu? �- Tak � sucho zabrzmia� g�os przyw�dcy. � A potem � z powrotem na puszt�, na szerok�, bezgraniczn�. � Uha, puszta! Uha! � wrzasn�� dziko muzy- 19 kant. � A dzisiaj jeszcze �pijcie. I z wami stary An-dronati. � Usiad� podwin�wszy pod siebie nogi, zatopi� palce we w�osy, gorzko zap�aka�. Musia� si� rozsta� ze swoj� Mawr�, innego wyj�cia nie by�o. Kara za zdrad� musia�a by� wymierzona zw�aszcza kobiecie, a tym bardziej �onie przyw�dcy. Sam wiedzia� najlepiej, �e pope�ni�a przest�pstwo i �e sp�dza ostatni� noc mi�dzy Cyganami. � Spijcie, ludzie!... � namawia� i u-prasza�. � Spij, Radu. Wszystko zamar�o doko�a. Jak postanowiono, tak niech ju� b�dzie. Ksi�yc �wiadkiem, brat ksi�yc, co nas nigdy nie opuszcza. �pijcie, ludzie, �pij, Mawro, �pij, Radu, m�ody, osierocony nasz przyw�dco. Wy�cie dzieci moje. B�d�cie wszyscy cicho, niechaj Mawra po raz ostatni prze�pi si� smacznie w�r�d was. Spijcie. Spij, Mawro. Spij, Radu. Czeka nas puszta, szeroka, g�ucha puszta. Cicho... cicho... �pi Mawra, �pi... cicho... �pi... Zaleg�a cisza. Ludzie spali. Tej samej nocy ko�o pierwszej godziny m�oda i pi�kna �ona przyw�dcy Radu, Mawra, opuszcza�a ze swoim bia�ym synem na zawsze jego namiot, schodzi�a mu z drogi. Cygani i Radu spali jak zabici i tylko dwaj m�czy�ni wy�lizgn�li si� spomi�dzy nich z koci� zr�czno�ci� � stary Androhati i jego wierny przyjaciel, cymbalista, kt�ry nigdy si� z nim nie rozstawa�. U-m�wili si� obaj, �e nie b�d� pili jak inni, a kiedy wszyscy usn�, wynios� Mawr� z dzieckiem z namiotu i w ten spos�b wyrw� j� z r�k Radu, ocal� od �mierci lub w najlepszym razie � jakiego� kalectwa. Wyroki przyw�dcy cyga�skiego by�y niekiedy straszne, wi�c naradzili si� we dw�ch nie wtajemniczaj�c 20 wi�cej nikogo i postanowili, �e wynios� Mawr� z taboru jeszcze przed up�ywem czterech dni i ocal� od biedy i �mierci. Je�eli znajdzie si� poza namiotami, b�dzie, jak s�dzili, uratowana. Mawra by�a m�dra i zmy�lna, pewnie da sobie w �yciu rad�, a mo�e kiedy� znowu si� spotkaj�. Jej dziecko Andronati podrzuci jakiemu� bezdzietnemu bogaczowi... mo�e tam, w jednej z wsi za Czabanyci�, i wszystko b�dzie dobrze. Lepsze to ni� �mier� lub kalectwo na ca�e �ycie. Radu m�ci� si� niekiedy kalecz�c swoich wrog�w, tego w�a�nie ba� si� stary muzykant. Kiedy wszyscy rzeczywi�cie mocno posn�li po gorza�ce, do kt�rej Andronati dosypa� usypiaj�cego ziela � w�a�nie to ziele zbiera� dwa dni w g�rach � stary muzykant z przyjacielem wyni�s� Mawr� wraz z dzieckiem z namiotu. Nie zginie jego m�oda i pi�kna jedynaczka niby jaki� zwierz, lecz b�dzie �y�. �y� w�r�d dobrych ludzi. �wiat jest wielki, a B�g �ywi wszystkich, wi�c j� te� wy�ywi. Nie mo�e pozostawa� przy Radu � ledwie si� Mawra podniesie, zacznie si� na niej m�ci� i m�ci� si� b�dzie ca�e �ycie. Odziedziczy� t� swoj� z�o�� po ojcu, siedmiogrodzkim przyw�dcy cyga�skim, z�y jest i m�ciwy, chocia� pi�kny jak ten jasny miesi�c i ponad wiek m�dry. Mawra, kt�r� Andronati r�wnie� napoi� zielem, spa�a jak zabita i nic nie czu�a, gdy j� wynoszono z namiotu. Tylko ksi�yc i gwiazdy widzia�y, co si� dzieje, nikt wi�cej. Ugina�.si� stary Cygan pod brzemieniem swego nieszcz�cia, szcz�ka� z�bami wynosz�c c�rk�. Lepiej pozostawi� j� jednak na �asce obcych ludzi, ni� zobaczy� j� martw� lub okaleczon� na wieki. Mo�e j� jeszcze kiedy� w �yciu zobaczy, odnajdzie pr�dzej czy p�niej, byle nie by�a kalek�, co gorsze jest od �mierci. Szli u podn�a Czabanyci brzegiem szumi�cej rzeki, kt�ra pieni�a si� i kot�owa�a w swoim �o�ysku, a fale jej raz po raz uderza�y z ca�ym rozp�dem o olbrzymie g�azy. Szli oddalaj�c si� coraz bardziej od swoich namiot�w, a� znale�li odpowiednie miejsce; by�o do�� daleko od wsi, ale wiedzieli z pewno�ci�, �e bywaj� tu ludzie. Za wsi�, w pobli�u m�yna owdowia�ej niedawno bogaczki Iwanychy Dubychy u�o�yli Mawr� pod wysokim, roz�o�ystym �wierkiem i odeszli. Cyganie uwa�aj� �wierk za �wi�te drzewo, chroni�ce ich przed �mierci�. B�dzie na razie jedyn� os�on� nieszcz�liwej kobiety, p�ki nie zlituje si� nad ni� jaka� dobra dusza. Obok �pi�cej postawili muzykanci skrzyni� z jej dobytkiem i dukatami, kt�re pozbiera� z ziemi cymbalista i pozostawi� teraz c�rce swego wiernego przyjaciela Andronatiego. Odeszli. Cymbalista odszed� pierwszy, �eby po�o�y� si� z powrotem na dawnym miejscu i nie budzi� w nikim podejrzenia, Andronati p�niej, gdy� wr�ci� na chwil� do c�rki. Spa�a jeszcze. Wylewa� nad ni� przez chwil� gorzkie �zy, wypowiedzia� jakie� zakl�cie, co mia�o strzec w dalszym �yciu od z�ego, zabra� jej bia�ego syna i odszed�. Tuli� go tkliwie, przemawia� i przeklina� zarazem tego wroga, co uwi�d� jego matk� i doprowadzi� do tego nieszcz�cia; oby nie dane mu by�o nigdy stan�� przed s�dem boskim, oby tu�a� si� wiecznie po �wiecie, oby udzia�em jego by�a bieda i troska, zimno i g��d... Zastanawia� si�, dok�d ponie�� sierot�, i sam nie 22 wiedzia�. Do jakiego ojca i matki? Nie zna ich, nie widzia�, nic o nich nie s�ysza� i mimo to niesie. Czy podrzuci dziecko w szcz�liw� godzin�? Do ko�ca �ycia b�dzie jednak przeklina� krzywdziciela. A straszne by�y jego przekle�stwa, wszyscy si� ich bali. Bo wszystkie si� ziszcza�y. Andronati szed�. Szed� pod g�r� w�sk� �cie�k�, co zaczyna�a si� nie opodal m�yna Iwanychy Dubychy, okr��a�a z prawej strony Czabanyci�, znika�a niebawem w lesie i bieg�a w prawo nad brzeg g��bokiego jak przepa�� jaru, po kt�rym toczy� si� jaki� szumi�cy strumie�. �Bia�a", jak ludzie ze wsi nazywali t� �cie�k�, to si� pi�a w g�r�, to opada�a w d�, w zale�no�ci od u-kszta�towania Czabanyci, wci�� na prawo od g��bokiego i ciemnego jaru, co oddziela� Czabanyci� od s�siedniej skalistej g�ry, zwr�conej do Czabanyci i jej Bia�ej �cie�ki strom� �cian� poros�� lasem. Bia�a �cie�ka bieg�a b�d� przez g�sty las na sk�onach Czabanyci, b�d� przez pi�kne pastwiska i hale, zawsze jednakowo bia�a i w�ska. Sko�czy�a si� wreszcie. Jakby nagle przypad�a do go�ci�ca i rozp�yn�a si� na tej drodze, co przeci�a Bia�� �cie�k�, nie puszczaj�c jej dalej, i poch�on�a j� jak rzeka poch�ania w�ski strumie�. Zaczyna�o szarze�, kiedy Andronati dotar� do trzeciej wsi za Czabanyci�, le��cej w pobli�u g�ry, co wznosi�a si� ju� na samej w�gierskiej granicy. Szed� niezbyt d�ugo, ale zgrza� si� i obla� potem. Przysiad� na skraju lasu i rozejrza� si�. Lada chwila wzejdzie s�o�ce, �wierki roztacza�y orze�wiaj�cy zapach �ywicy. �wita�o, ale wsz�dzie panowa�a jeszcze niezm�cona cisza. Wszystko jeszcze spa�o. Stary ojciec z bia�ym wnukiem na r�kach szuka� � I rym wzrokiem tam w dole, we wsi. Nie rce mu zamiera�o w piersiach. , w dolinie, za wsi� pod Czabanyci�, w po-U wartkiej rzeki, w lesie, gdzie sta� tylko nie opo-'I ii samotny m�yn hucz�c wraz z rzek�, pozostawi� chor� c�rk� jak dzikiego zwierza, �eby nie zabili jej bliscy ludzie, nie okaleczyli, a teraz trzyma tu na r�kach jej nieszcz�snego syna, �eby go podrzuci� obcemu bezdzietnemu bogaczowi, i jako� mu si� nie wiedzie. Siwy mrok jakby umy�lnie nie chce si� rozwia�, �eby mu ods�oni� we wsi drog�, kt�r� powinien p�j��, by dotrze� do obej�cia zamo�nego gospodarza. A dzie� wstaje, coraz ju� widniej. Westchn�� ci�ko. Czego doczeka�. Co mu jest s�dzone! Wczoraj �egnaj�c si� z c�rk� w swej pie�ni rozbi� z �alu skrzypce, pozostawi� �on� i poszed�. Kiedy wr�ci, kto wie, czy zastanie j� jeszcze przy �yciu. Tylko Cygan zna Cygan�w, wie, co si� dzieje, co wrze w cyga�skiej duszy. Bo co znaczy cyga�skie �ycie? Dzi� jeste� tu, jutro tam, a pojutrze � mo�e nie ma ci� ju� na �wiecie. Przypomnia�a mu si� nagle bajka, tysi�cletnia chyba legenda o przyczynie wiecznych cyga�skich w�dr�wek i bied. Kiedy byli jeszcze w Egipcie, nie udzielili u siebie przytu�ku Pannie Marii ze �wi�tym J�zefem i Dzieci�tkiem i za kar� tu�aj� si� i w�druj� od najdawniejszych czas�w po �wiecie. Czy sko�czy si� kiedy� ta kara boska? � zastanawia� si�. U�miechn�� si� gorzko, bezwiednie. Prawdopodobnie, p�ki istnie� b�dzie cyga�skie plemi�, nie sko�czy si� nigdy... A teraz to, co uczyni� z c�rk� i z bia�ym niewinnym dzieci�ciem, czy nie jest r�wnie� kar�, jak�� pokut�? Bo�e, zlituj si� nad grzesznym narodem twoim, kt�ry 24 �a�uje za grzechy. W biedzie i pokorze, cierpi�c od g�odu i ch�odu, �a�uje za ci�kie grzechy swoje. Szepta� do siebie i czeka�. Mg�a wci�� wisi nad wsi�, nie rozwiewa si�. Mo�e broni dziecku wst�pu. A mo�e przepowiada mu mglisty los w przysz�o�ci? S�o�ce wzejdzie lada chwila, rozb�y�nie, a mg�a nie ust�puje. Wtem... co to? Z przeciwleg�ej g�ry oddzielonej od niego tylko niewielk� dolin� dolatuje g�os trembity. Tak wcze�nie? Tak. To rzeczywi�cie g�os g�rskiej trembity, kt�ra co� obwieszcza przeci�gle i ze smutkiem, skar�y si� wyra�nie. Wydaje si� Andronatiemu, �e przyt�acza go to smutne wo�anie. Cicho doko�a, ani jedna ga��zka nie drgnie na drzewie, a g�os trembity niesie si� nad wierzcho�kami. W g�r�, ku niemu. S�uchaj�c tych d�wi�k�w Andronati nie m�g� powstrzyma� �ez. Nic dobrego nie wr�y�a ta graj�ca z rana trembita. Andronati spojrza� na s�o�ce. Wysuwa�o si� ju� spoza jakiej� g�ry, jakby sk�pane we krwi, o�lepiaj�ce. Mg�a w dolinie rzed�a. Wsta� i poszed� w d�. Potem jeszcze raz wspi�� si� w g�r�. Niezbyt wysoko wida� tam by�o na zboczu bogate, ju� na pierwszy rzut oka, obej�cie. Podobnie jak w lesie, wszystko tu by�o jeszcze pogr��one we �nie. Podszed� cichym krokiem do przyzby i ostro�nie z�o�y� na niej �pi�cego bia�ego wnuka. Rozejrza� si�. Czy w dobr� godzin� zostawi� tu ch�opca? Kto wie! Daj, Panie Bo�e, �eby w dobr�... A co dalej... jaki� b�dzie los dziecka? Nic mu nie da�o odpowiedzi na to pytanie. Wci�� by�o cicho doko�a. Najmniejszego ruchu czy szelestu, wszystko spa�o. Poranna mg�a unosi�a si� z doliny w g�r� i zas�oni�a mu widok. 25 Kiedy wr�ci� na drog�, spotka� niebawem jakiego� b*m i zatrzyma� go na chwil�. emu odezwa�a si� trembita przed wschodem i�o�ca? Ma�o, �e si� odezwa�a, ona �ka�a... � Pewnie umar� jaki� bogacz. Biedak nie ma owiec i pastwisk, wi�c nie b�dzie po nim p�aka� trembita � odrzek� kr�tko czaban i zacz�� schodzi� spiesznie z g�ry. � Ho-op! � zatrzyma� go jeszcze raz Andronati oddaliwszy si� ju� o par� krok�w. Czaban zatrzyma� si� niech�tnie. �� Czego? � Czyje to obej�cie, ot, na tej niewysokiej g�rze, ze stogami siana ko�o chaty? � zapyta� wskazuj�c na gospodarstwo, w kt�rym zostawi� wnuka. � To... pierwszego bogacza w naszej wsi. Nie znacie go? � Nie. Obcy tu jestem. � Mychaj�a Donczuka... � doda� czaban. � A dzieci ma? � Ani jednego. Za to setki owiec i stado koni. Tam... � nie dopowiedziawszy spiesznie rzuconych s��w, czaban zrobi� tylko ruch r�k�, �e niby ma bogacz wszystkiego pod dostatkiem, i znikn�� mi�dzy drzewami. � Poszed� r�wnie� swoj� drog� Andronati nie ogl�daj�c si� wi�cej i wytar�szy oczy, do kt�rych cisn�y si� �zy. Szed� wci�gaj�c w p�uca �wie�e poranne powietrze przesycone zapachem �ywicy. Trwa�y w bezruchu �wierki, jakby rozleniwione i senne. Gdzie� wysoko, pod niebem zatacza�y kr�gi dwa drapie�c� wypatruj�c zdobyczy, by si� po�ywi�. Znalaz�szy si� na grzbiecie g�ry, z kt�rej zobaczy� w�giersk� granic�, Andronati przypomnia� sobie opuszczone obozowisko. Co si� tam dzia�o? Pewnie nic 26 dobrego. Wyobra�a� sobie, w jak� z�o�� wpad� Radu. Nie obesz�o si� pewnie bez b�jki czy nawet zab�jstwa. A mo�e za wszystkich odpokutuje �ona? Nie, wszyscy si� jej boj�. Straszna jest i pot�na moc� swych czar�w. Jest poza tym w gromadzie najstarsz� z kobiet, co chroni przed napa�ci� i nakazuje Cyganom szacunek dla niej. Tak�e Radu, mimo �e m�ciwy i pop�dliwy, nie odwa�y si� wyrz�dzi� jej krzywdy. Mo�e ucierpia� jednak jego przyjaciel, kt�ry wr�ciwszy do namiotu, gdzie spali ludzie, zbudzi� Radu. M�ody Cygan nie dowierza� cymbali�cie, zarzuca� mu, �e uwa�a za przyw�dc� nie jego, lecz biednego muzykanta, Andronatiego. Tak czy inaczej, dobrze, �e Mawr� uda�o si� wyrwa� z jego r�k. Nie wiadomo, co j� tam czeka mi�dzy obcymi, zw�aszcza z pocz�tku, w ka�dym razie pozostanie przy �yciu i nie b�dzie kalek�. I tak samo jej dziecko, mimo �e jego ojciec nie jest Cyganem, nie zostanie zabite jak pies. Znajd� si� dobrzy ludzie, zlituj� si�, nie zgin� w�r�d nich ani matka, ani syn. A po pewnym czasie, je�eli on, stary Andronati, nie zginie, odnajdzie ich i przy��cz� si� do innej gromady. A wtedy Radu te� och�onie ju� ze swego gniewu. Biedna Mawro, jakie b�dzie twoje przebudzenie w lesie, pod �wierkiem? � Mawro! � krzycza�a jego zbola�a dusza, �ka�o ojcowskie serce i �zy znowu przes�oni�y mu oczy. Szed� teraz niemal omackiem. Nigdy w �yciu nie doznawa� takiego b�lu jak w tych ostatnich dniach. Oby by�a raczej umar�a w dzieci�stwie, ni� mia�aby zgin�� teraz, zmarnowa� najpi�kniejsze lata. � Dlaczego? � krzykn�� w rozpaczy i za�ama� r�ce. Kiedy wci�gn�� j� grzech w swoje sieci? Przecie� nie �mia�a nawet palcem dotkn�� obcego m�czyzny i mimo to zgrzeszy�a... Ba, wie ju� kiedy. 27 Gdy zacz�a panom wr�y� i �piewa� przy wt�rze jego skrzypiec t�skne pie�ni, a chciwemu z�ota Radu przynosi� dukaty od pan�w za wr�by i �piew. Z�a-komi� si� wtedy wilk na jej pi�kno�� i m�odo�� � do czego dosz�o! A co zrobi on, biedny Andronati? Dok�d wraca�? P�jdzie chyba na puszt� i przy��czy si� tam do jakiej� gromady, wezwie do siebie �on�. Tak, nic innego. A kiedy�... mo�e po kilku latach przyw�druje zn�w w te strony i zobaczy, jak si� �yje wnukowi u bogacza. Po kilku latach, a na razie niechaj ma go B�g w swej opiece. Jego i Mawr�. Jeszcze d�ugo wodzi� muzykant swym bystrym wzrokiem po wierzcho�kach lesistych g�r, kt�re wy�ania�y si� powoli z porannej mg�y ods�aniaj�c grzbiety s�o�cu, co wzesz�o i ja�nia�o teraz ol�niewaj�cym blaskiem. Obudziwszy si� z rana Mawra ujrza�a nad sob� zamiast zakopconej p�achty namiotu zielone ga��zie �wierkowe i domy�li�a si�, �e znajduje si� w lesie. W pierwszej chwili straci�a g�ow� � nie by�o ludzi, nie by�o Radu, nie by�o ojca i matki, co jej nie odst�powali ani na chwil�. Zacz�a wo�a�. S�aby jej g�os budzi� tylko jaki� nik�y odd�wi�k w lesie i nikt nie przychodzi� na wezwanie. Le�a�a jaki� czas w oczekiwaniu matki, nas�uchiwa�a, czy nie idzie matka. Nikt nie nadchodzi�. Cisza by�a doko�a, szumia�y tylko roz�o�yste drzewa poruszaj�ce si� jak skrzyd�a w przesyconym �ywic� powietrzu, tu i �wdzie zaszele�ci�a wiewi�rka wdrapuj�c si� b�yskawicznie po �wierkach. S�czy�o si� przez �wierkowe ga��zie z�ote �wiat�o s�oneczne, szumia�a gdzie� w pobli�u rzeka i dolatywa� huk m�yna. 28 By�a wi�c niedaleko jakiego� m�yna. Dlaczego jest tu jednak sama? Gdzie si� podzia�a matka? Gdzie si� podzia�y namioty? Czemu nie s�ycha� doko�a gwaru ludzkiego, nie s�ycha� g�osu ojca, krzyku i rozkaz�w Radu, pobrz�kiwania naprawianych kot��w miedzianych, nic? Dlaczego? Cisza i cisza, a ona, Mawra, jest tu sama. Co si� sta�o? Czy j� porzucono? O, Bo�e! Jak si� to mog�o sta�? I matka j� opu�ci�a? � Mamo, mamo! � zacz�a krzycze� w przera�eniu. � Mamo! � krzykn�a raz jeszcze, nieprzytomna ze strachu i wybuchn�a p�aczem. �kaj�c g�o�no jak ma�e dziecko wzywa�a to matk�, to ojca. Nie doczeka�a si� nikogo i wtedy dokona�a si� w niej nagle zmiana, jakby si� jej oczy otworzy�y. � To robota Radu � �ka�a �a�o�nie. Wyrzuci� j� ze swego namiotu i odjecha�. Zabra� wszystkich, ojca i matk�, zabra� wszystkich ludzi i pomkn�� jak wicher, swoim zwyczajem uciek� noc�. To jego robota. Obieca�, �e zem�ci si� za zdrad� ma��e�sk�, za bia�e dziecko, i zrobi�, jak powiedzia�. � O-o-o! � szlocha�a g�o�no Mawra zatapiaj�c palce we w�osy i zanosz�c si� p�aczem. Po chwili przesta�a jednak p�aka�. Przypomnia�a sobie nagle dziecko i umilk�a. Uni�s�szy si� z trudem zacz�a szuka� ko�o siebie. By� w�ze� z jej rzeczami, ze wszystkimi nawet drobnostkami, ale dziecka nie by�o. Na p� zemdlona ze strachu znowu upad�a na ziemi�. Wiedzia�a teraz � by�o tak, jak si� od razu domy�li�a. Radu j� wyrzuci�. Zabra� wszystkich ludzi, zabra� rodzic�w i dziecko i odjecha� potajemnie noc�. Zacz�a krzycze� i wo�a�. Wykrzykiwa�a imiona wszystkich ludzi, jakich zna�a. Tak�e ojca i matki, ba, nawet samego Radu. Nadaremnie. Nikt si� nie zjawi�. Doko�a by�a wci�� ta sama cisza i samotno��, szumia�y sosny � i nic wi�cej. Nikogo i niczego. Czo�o jej zrosi�y grube krople potu. Wci�� tkwi�a w jej �wiadomo�ci straszna my�l. Tato i mama, Radu i wszyscy inni porzucili j� za zdrad�, za bia�e dziecko. Porzucili j� jak te �achmany, co mia�a na sobie, odepchn�li j� i odeszli. Znowu si� rozszlocha�a. Zrozumia�a ju� wszystko i wpad�a w nieopisan� rozpacz. I znowu si� ockn�a. Ale � dziecko!... Bo�e, Bo�e dobry i mi�osierny, gdzie jest dziecko? Zabrali? Ukradli? Zabili? Co zrobili z jej dzieckiem? Znowu wybuchn�a p�aczem, p�aka�a z ca�ego serca, ca�ym jej cia�em wstrz�sa�o �kanie. Co teraz b�dzie? Gdzie jest jej dziecko? Po raz setny przeszukiwa�a le��ce ko�o niej zawini�tka, rozgl�da�a si�, szuka�a dziecka � nie ma go. Nie mo�e go nigdzie znale��. Na nic tu jej p�acz i �kanie, na nic tu si� zdadz�. Trzeba szuka� inaczej. � Ty� to zrobi�, Radu! � wo�a i w rozpaczy podnosi w g�r� swoje szczup�e ramiona. � Ty! Powiedzia�e�, �e zabijesz jak psa, i zabi�e�. Trzeba by�o zabi� razem z dzieckiem tak�e Mawr�. Bo... urwawszy w p� s�owa, znowu wpada w rozpacz, szarpie w�osy, bije si� w piersi, rwie na sobie odzie�, przestaje na chwil�, nas�uchuje i � nowy wybuch rozpaczy, znowu to samo. Wszystko nadaremnie. Dziecka nie ma. Le�� tylko doko�a jej porozrzucane, porwane �aszki, otacza j� g�sty las, szumi� drzewa. Os�abiona wybuchem rozpaczy i �kaniem po�o�y�a si� i umilk�a. Spod przymkni�tych powiek sp�ywaj� po jej bladych, wychud�ych policzkach gor�ce �zy... Sta�o si�. Obieca�, �e si� zem�ci, i zrobi� swoje. Dziecko zabi�; j� porzucono i musi teraz umrze�. Nie ma si�, �eby wsta� i p�j�� za nimi, wi�c musi tu le�e� i umrze� albo czeka�, a� mo�e przejdzie kto� t�- 30 dy przez las. Mo�e kto� z Cygan�w. A mo�e wyp�dzono ich ze wsi... i zostawili j� tutaj tylko na razie, a potem przyjd� i zabior�? Mo�e... Ale dziecko? Dziecko nale�y do niej. Nas�uchuje... Taka cisza, tylko ten le�ny szum. Niedaleko hurkocze chyba ko�o m�y�skie, szumi jaka� rzeka, ale B�g wie, gdzie to. B�g wie, gdzie s� ludzie. Znowu zaczyna p�aka�, znowu wo�a. Pr�buje wsta�, ale stwierdza, �e ledwie si� trzyma na nogach. Jest jeszcze chora. Bo�e, co robi�? Osuwa si� na ziemi�, tuli do niej twarz w ataku szalonej rozpaczy. Nic nie wie, nie czuje, tylko �al i b�l. Trawi j� jaki� wewn�trzny ogie�, od kt�rego zaczyna p�on�� ca�e jej cia�o. Co tam ona sama, nie ma przecie� dziecka. Dziecka! Zabili je! W oczach jej pociemnia�o, dzwoni w uszach, potem robi si� jej tak s�abo... gor�co... zapada si� gdzie�... umiera. Wtem kto� potrz�sa ni�, podnosi. � Nie �pisz ju�, kobieto? Nie �pij! Z trudem otwiera oczy, patrzy, odzyskuje powoli przytomno��. Pochyla si� nad ni� jaka� wysoka, niem�oda ju� kobieta czy mo�e jaka� pani, otaczaj� j� jacy� ludzie, kobiety i m�czy�ni. Ta kobieta w czarnej chustce na g�owie, blada i chuda, patrzy na Mawr� z lito�ci� i m�wi: � Wstawaj i chod� ze mn�. B�dziesz u mnie. Chora jeste�. Le�a�a� tu wi�cej ni� dob�. Moi ludzie zaprowadz� ci� powoli do mego domu. Mawra nie rozumie jeszcze dobrze, co si� dzieje, ale s�ucha i usi�uje wsta�. Z ciekawo�ci� przygl�dali si� ludzie, zw�aszcza ko- biety, nieszcz�liwej, porzuconej Cygance, kt�ra le�a�a jak du�y postrzelony ptak o przedziwnych, niewypowiedzianie smutnych i czarnych jak noc oczach, a doko�a porozrzucane by�y jakie� �aszki, tu i �wdzie po�yskiwa� z�oty dukat. M�oda i �adna Cyganka wygl�da�a wprost strasznie z blad� w tej chwili twarz� i spl�tanymi, d�ugimi i czarnymi w�osami, kt�re rozsypa�y si� jej na plecach i piersiach. � Gdzie s� nasi, Cyganie? � zapyta�a s�abym g�osem, z obcym akcentem. � Widocznie ci� porzucili � odpowiada wysoka, szczup�a kobieta w czerni, kt�ra wyrazi�a ch�� zaopiekowania si� Mawr� � widocznie ci� porzucili. Mawra otwiera szeroko oczy, k�ciki jej ust drgaj� __pewnie si� rozp�acze. � Kiedy? � pyta. � Chyba niedawno. Dosz�o mi�dzy nimi do b�jki z powodu jakiej� kradzie�y, jak mi opowiadano, kogo� /przy tym zraniono, zdaje si�, cymbalist�, a potem powsiadali wszyscy na swoje wozy i odjechali noc�, nikt tego nie widzia�. Ludzie znale�li ci� jeszcze wczoraj wieczorem, przyszli dzi� z rana do mego m�yna, ale nie mog�am zabra� ci� do siebie wcze�niej, dopiero teraz. W dodatku spa�a�. Strasznym spa�a� snem, jakby� by�a martwa. Co ci by�o? � Nie wiem � odpowiada Mawra i ze zdziwieniem wodzi wzrokiem po obcych ludziach. Po chwili przypomniawszy sobie dziecko zalewa si� znowu gorzkimi �zami. P�acze, b�agalnie wyci�ga do nich r�ce i m�wi co� w obcym, niezrozumia�ym dla nich j�zyku. Przerywa jej niebawem Iwanycha Dubycha, gdy� by�a to w�a�nie ona, i podnosi j� z pomoc� swoich ludzi. __Dok�d pojechali moi ludzie? � pyta chora. Nikt nie wiedzia�. Zdaje si�, �e na W�gry. 32 A gdzie si� podzia�o jej dziecko? Nie wiedzieli tego r�wnie�. Mia�a dziecko? Tak. Syna. Bia�ego. To jej pierwsze dziecko. Jest �on� Radu, przyw�dcy Cygan�w. Czy Cyganie zabrali dziecko z sob�? Ludzie nie wiedzieli. Po b�jce Cyganie od razu odjechali noc�... Wi�c mo�e zabili jej dziecko? Nikt nic nie wiedzia�. O, pewnie zabili! Chyba nie, ludzie nic nie s�yszeli. Tylko tyle, �e podczas b�jki przyw�dca omal nie zabi� jednego z Cygan�w. � O, Radu! � j�kn�a Mawra za�amuj�c r�ce i znowu si� rozp�aka�a. � Pewnie zabi� tak�e dziecko. Ludzie nie wiedzieli, nie s�dzili jednak, by zabi� niewinne dziecko. � O, Radu! � j�cza�a Mawra, g�o�no szlochaj�c. � W gniewie jest taki straszny. Po chwili doda�a: � Pewnie ukradli mi dziecko i uciekli. Mo�e. Rzeczywi�cie nikt nic nie wiedzia�. O, z pewno�ci� tak musia�o by�, je�eli znikn�li, jakby ich ziemia poch�on�a. Z pewno�ci� ukradli. Zawsze tak robili... nie ma jej dziecka, wi�c to sprawka Radu. � Mo�e � odpowiadali ludzie. Czy nikt nie. widzia� tego dziecka? Nikt nie widzia�. By�o bia�e. Mo�e. Ludzie nic nie wiedzieli. � Bia�e by�o, bia�e! � niemal krzycza�a Mawra. Nie, nic nie wiedzieli. Mawra p�aka�a coraz �a�o�niej, a ludzie milczeli bezradnie. Mo�e nie chcieli zdradzi� jakiej� tajemnicy, mo�e nic nie m�wili, �eby nie zrani� nieszcz�snej rnie4 33 z�� wiadomo�ci�, a mo�e rzeczywi�cie nic nie wiedzieli. Krok za krokiem prowadzili ludzie m�od�, porzucon� Cygank� do domu Iwanychy Dubychy, gdzie te� zosta�a. Dlaczego chcia� j� Radu zabi� czy, jak s�dzi�a, zem�ci� si� na niej w inny spos�b, wyzna�a Mawra tylko Iwanysze Dubysze i ta zatrzyma�a j� przy sobie. W dwa miesi�ce po �mierci m�a Iwanycha Duby-cha, mimo �e ju� niem�oda, urodzi�a dziecko, ma�� Tetiank�, kt�rej dogl�da teraz Mawra. Iwanycha, owdowiawszy, ma wiele pracy i k�opot�w przy gospodarstwie i w m�ynie, wi�c musi si� kto� zajmowa� jej jedynaczk�, nad kt�r� matka wprost si� trz�sie widz�c w niej jedyne swoje szcz�cie. Mawra opad�a z si�, nie mo�e ci�ko pracowa�, szuka� swoich ludzi te� nie jest teraz w stanie � perswadowa�a Iwanycha Cygance � wi�c niech zostanie u niej, jak d�ugo zechce, bo przychodz� tu przecie� r�ni ludzie, mo�e us�yszy co� o swoim dziecku, dowie si� czego�. A mo�e wr�c� jeszcze jej ludzie po ni�, wi�c przy m�ynie najpr�dzej o tym us�yszy. Mawra pos�ucha�a i zosta�a. Nie wytrzyma�a jednak d�ugo w cichej wdowiej chacie u st�p Czabanyci. Kiedy wr�ci�y jej si�y, kiedy okrzep�a, zacz�a w�drowa� po ca�ej okolicy szukaj�c dziecka i rozpytuj�c si� o swoich ludzi. Chodzi�a tak i b��ka�a si� tygodniami, miesi�cami, g�odna jak wilczyca, a� wreszcie wr�ci�a. Wychud�a, blada, z bez-krwistymi ustami i ponuro patrz�cymi smutnymi oczami. Znowu zamieszka�a u Iwanychy Dubychy. Jej gromada znik�a, jakby si� zapad�a pod ziemi�, po dziecku tak samo jak po Cyganach te� nie by�o 34 .�ladu. Nikt nic nie wiedzia�. Nie wiedzia� i nie s�y-sza�. Mawra ju� wi�cej nie p�aka�a. Wiedzia�a, �e nic to nie pomo�e. Wyp�aka�a wszystkie �zy. Tylko swoich cudownych, pe�nych smutku oczu nigdy nie podnosi�a �mia�o na ludzi. Wstyd jej by�o. M��, rodzice, swoi ludzie wyrzucili j� z gromady jak psa, na po�miewisko obcym i na jej nieszcz�cie. Czy� mog�o by� jeszcze gorzej? Pozosta�a na zawsze, jak si� zdawa�o, u bogatej (wanychy Dubychy i dogl�da�a jej dziecka. Jej rozbudzone uczucie macierzy�skie wymaga�o zaspokojenia, wi�c sta�a si� niemal drug� matk� dla ma�ej Te-tianki, pokocha�a j� jak rodzon� c�rk�. Mawra uspokoi�a si� z czasem, zapomnia�a o w�asnym dziecku. �y�a tak piel�gnuj�c cudze dziecko i trz�s�c si� nad nim, p�ki nie obudzi�a si� w niej t�sknota i wrodzona potrzeba1 jej dziwnego ludu, by od czasu do czasu zmienia� miejsce pobytu � ta przedziwna t�sknota kaza�a jej i�� gdzie� w daleki �wiat. Mawra �egna�a si� wtedy �-> dzieckiem zalewaj�c si� gorzkimi �zami, z r�koma pokornie z�o�onymi na piersiach k�ania�a si� nisko Iwanysze, ca�owa�a jej kolana i r�ce, i sz�a. Iwanycha Dubycha, kt�ra przyzwyczai�a si� do Mawry i polubi�a j� za szczere uczucia, jakie Cyganka �ywi�a dla Tetiany, gniewa�a si� na ni� � zgodnie ze swoim charakterem nic zreszt� nie m�wi�a, m�wi�y tylko jej oczy � nie puszcza�a jej. Jako si� rzek�o, polubi�a porzucon� Cygank� i by�a jej ponadto wdzi�czna, �e zajmowa�a si� dzieckiem rzeczywi�cie jak matka. � Po co p�jdziesz sama jedna w daleki nieznany �wiat? � t�umaczy�a. � Rozum straci�a�? Nie grzesz, porzucaj�c z tak� �atwo�ci� kawa�ek chleba, ludzi, co si� do ciebie przyzwyczaili, i dziecko. Po co i na co p�jdziesz... i jak� drog�? Czy nie spotka ci� znowu kara boska? � Nie � odpowiada�a zafrasowana Cyganka. Musi i�� w �wiat. Ziemia si� jej pali pod nogami. Jakby ca�y jej spok�j ulecia� gdzie� w dal i teraz wabi j� do siebie. Musi koniecznie zmieni� miejsce � t�umaczy�a si�. Mo�e spotka ojca i matk�, dowie si� czego� o nich, mo�e zobaczy, mo�e spotka bodaj kogo� jednego ze swojej dawnej gromady. Mo�e szcz�liwa godzina po��czy j� po latach z dzieckiem, z ojcem i matk�, a mo�e spotka si� z samym Radu. Wie, kiedy Cyganie w�druj� na W�gry i do Mo�dawii, kiedy wracaj�. Umie odczyta� ich znaki, kt�re pozostawiaj� dla innych Cygan�w na drzewach, przydro�nych kamieniach i gdzie si� da. Musi i��, co� nie daje jej s