7739
Szczegóły |
Tytuł |
7739 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7739 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7739 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7739 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkady Fiedler
PI�KNA, STRASZNA AMAZONIA
Obwoluta i opracowanie graficzne MIECZYS�AW KOWALCZYK
Zdj�cia autora
ETAP PIERWSZY-RIO DE JANEIRO
WYP�DZONY Z RAJU
Redaktor BARBARA WOLENSKA
Redaktor techniczny JANUSZ KULIGOWSKI
Korektor DANUTA WO�ODKO
3
PRINTED IN POLAND
Pa�stwowe Wydawnictwo �Iskry" - Warszawa 1971 r. Wydanie I. Nak�ad 50 000 + 260 egz. Ark. wyd. 13,3. Ark druk. 13,25 + 2 ark. druk. wk�adek. Papier druk. mat III kl 70 g, 61 X 86. Druk uko�czono W kwietniu mi r zak�ady Graficzne �Dom S�owa Polskiego". Zam. nr 5158/70 K-60. Cena z� 30.-
�
���:�
1. Brazylijskie c�o
Brazylia da�a si� kocha� � jak mawiali Polacy o Warszawie, ale nie wszyscy Brazylijczycy tego pragn�li. Wielu t�umi�o to kochanie. Ju� w ambasadach brazylijskich sekretarze starali si� studzi� sentymenty podr�nych do uroczego kraju, zw�aszcza obrzydza� zap�dy tym od pi�ra, kt�rzy chcieliby zbytnio w�cibia� nosy w sprawy india�skie. A potem, po niewczasie, powstawa�y �ale do r�nych Peter Fleming�w, Frank Arnau�w i podobnych numerk�w, wsadzaj�cych gorzkie pigu�ki do swych uszczypliwych �Przyg�d brazylijskich" i innych niemi�ych dla Br azyli je�yk�w ksi��ek.
U mnie tego nie by�o. Nie zrazi� mnie sekretarz ambasady, mimo �e traktowa� mnie per nogam; nie zniech�ci� charg� d'affaires, nikt nie zdo�a� odebra� mi ochoty, wi�c pewnego dnia zimowego wyruszy�em do Brazylii na m/s �Norwidzie". W duszy mia�em s�o�ce, chocia� chmury wisia�y nad Ba�tykiem. S�o�ce mia�em, bo czeka�a mnie Amazonka, puszcza, Indianie, motyle. I Rio.
Opuszczaj�c Ba�tyk, przysi�ga�em sobie na wszystkie brody prorok�w, �e najmniej b�d� mnie obchodzili sami Brazylijczycy. P�oszony ich przeczuleniem, a nie chc�c rozp�ywa� si� w wymuszonych panegirykach, postanowi�em omija� ich z daleka, nie porusza� ich tematu, jak najmniej o nich wspomina�. Ostatecznie, wobec pot�gi Amazonki i ogromu puszczy jak�e drobne wydawa�y si� ich usterki, tak uporczywie im wytykane przez dokuczliwych cudzoziemc�w! �e Brazylijczycy cz�sto spychali za�atwianie pilnych spraw na jutro, na os�awione �amanha"?
5 dotrzymywali s�owa? �e portier hotelu przyrzeka�, a nie � go�cia o czwartej rano? �e elegancki m�odzieniec, sie-
wygodnie w autobusie, nie ust�powa� miejsca staruszce? Lorderca, je�li bogaty, m�g� �atwo wykupi� si� od winy y? Ale� to by�y b�ahostki, g�upstwa, specialites du pays, m nale�a�a si� taryfa ulgowa.
po�owy Atlantyku wszystko sz�o g�adko. Duch dopisywa�,
sprzyja�o, morze by�o spokojne, i sumienie tak�e. Ale gdy tyn�li�my ku Brazylii, gdzie� ko�o r�wnika, zacz�o si�. jk�j, zrazu lekki i strawny, z dnia na dzie� uporczywiej ka� si� do serca. Budzi�o si� licho, zakrada� si� g�upi strach. rstyd, �e u takiego bohatera amazo�skiego � strach. <. si�ga�em pami�ci�, brazylijscy celnicy zawsze �yczliwie sili si� do mnie i moich tobo��w, nie mia�em z nimi szcze-fch zatarg�w. Ale ostatnimi laty pono� szpetnie zaosirzyli
Wszystkie relacje podr�nicze psioczy�y kaducznie na cel-w w Rio de Janeiro, a chyba najwi�cej powodu do lamentu /ej ksi��ce mia� angielski etnograf Maybury-Davis, kt�re- * >rzy wje�dzie do Rio c�o na d�ugie tygodnie zaszpuntowa�o lki baga� z obozowym sprz�tem, pomimo �e przybywa� na oszenie brazylijskiego ministerstwa spraw zagranicznych. ;� teraz do Brazylii przywozi�em razem z moim towarzy-l, przyrodnikiem Zygmuntem Pniewskim, istne szale�stwo, �y precyzyjne aparaty fotograficzne i jedn� kamer� filmo-udzie� sto kilkadziesi�t do nich film�w; idealny �er dla z�ej dliwo�ci celnik�w. Wi�c w miar� coraz gor�tszych wiatr�w, w�adaj�cych pi�kn� Brazyli�, chwyta�y cz�owieka niejasne czucia, a w nieustraszonym dotychczas sercu wzrasta� zny niepok�j.
' Recife, gdzie na dwa dni przystan�li�my, zamigota� pro�ek nadziei: Brazylia okaza�a si� wci�� dawn�, nieodrodn� zyli�. Oto pewien polityczny luminarz, zazdrosny o swe ywy, w przeddzie� naszego przybycia do Recife wzorowo rzeli� innego tuza, pos�a Robsona Mendesa z Alagoas, a po
wyczynie zbytnio si� nie ukrywa�. Nie, nie ukrywa� si�. :ab�jstwie donosi�a ca�a lokalna prasa do�� nonszalancko,
w tonie wyra�nej pob�a�liwo�ci i niemal podziwu dla zab�jcy. Wi�c otucha wst�pi�a tak�e i w serce podr�nika obarczonego pi�cioma aparatami, �e celnicy w Rio de Janeiro tak samo nie posk�pi� mu pob�a�liwo�ci.
Figa z makiem, nie byli pob�a�liwi. Jeszcze baga�u nie zd��yli�my otworzy�, a w celnik�w piorun strzeli�, zawrza�a im krew. Mieli�my razem siedem walizek, (opr�cz Pniewskiego jecha�a tak�e moja �ona), wi�c oni z urz�dowym gniewem parskn�li na nas, �e jedna walizka za wiele.
� Tylko sze�� walizek zg�oszono w Gdyni, czy to prawda? � oburza� si� najzjadliwszy z celnik�w i patrza� na nas z�ym okiem inkwizytora. � Sze�� walizek. Czy to prawda?
� Prawda! � przyznawali�my. � Ale...
Zjadliwy celnik mia� twarz Lucyfera, a usta sardoniczne:
� Wi�c sk�d si� bierze ta si�dma walizka? Dlaczego siedem, je�li ma by� ich tylko sze��?
� Bo... bo...
Rzecz polega�a na tym, �e w istocie w Gdyni zameldowali�my tylko sze�� sztuk baga�u, bo jedn� walizk� w�o�yli�my w drug�, a�eby p�niej mie� rezerwowe miejsce dla zdobytych w puszczy zbior�w. Gdy jednak teraz nasta�y gor�ce dni, zdj�li�my nasze ciep�e ubrania zimowe i wypchali�my nimi si�dm� walizk�...
Sekretarz polskiej ambasady, przyby�y po nas do portu, przyst�pi� do celnika; stara� si� nas wyt�umaczy�: w Gdyni by� mr�z, nosili zimow� odzie�, grube p�aszcze. Teraz wzi�li na siebie lekkie ubrania, a zimowe posz�y do dodatkowej walizy, w�a�nie tej si�dmej...
� Ale dlaczego fa�szywie meldowano w Gdyni liczb� sze�ciu walizek? � coraz gro�niej obstawa� przy swoim zjadliwiec. � Sk�d ta podejrzana rozbie�no��?
Antonio, brat mej �ony, wieloletni mieszkaniec Brazylii, stateczny m��, budz�cy na og� zaufanie, wkroczy� i z uprzejm� cierpliwo�ci� wy�uszcza�, �e nic w tym podejrzanego: w Gdyni by� wielki mr�z, nosili grub� odzie�. Teraz ciep�o, od�o�yli grub� odzie�...
:-���-�����::�: r:r": :::
M �
iyzyf Antonio tak�e dare-mnie si� trudzi�, grochem o �cian� ca�. Urz�dnik ca�y je�y� si� we wrogo�ci i biesi�; nie rozu-i� i nie chcia� rozumie�. Fatalna r�nica sze�eiu-siedmiu wa-�k urasta�a do demonicznej kaba�y, niewymiernej winy. Za-i�ta twarz celnika wr�y�a katastrof�. Przypomnia� mi si� angielski etnograf (kt�rego nazwisko uciek�o mi w tej chwili ami�ci), zatrzymany w Rio przez wiele tygodni, i ogarn�o ie k�opotliwe zdumienie, �e podobna chryja i mnie nie omi-a. Dopiero po chwili przypomnia�em sobie jego nazwisko: ybury-Daris.
\ tymczasem cerber z kostyczn� satysfakcj� wmawia� w nas ust�pstwo jakiej� nikczemnej przemytniczej machlojki, nie ery wszy jeszcze naszych aparat�w i film�w. Do portu przyby�a, by nas powita�, tak�e Paola, m�odsza stra mej �ony, r�wnie� od lat mieszkaj�ca z m�em w Rio. dna W�oszka o wymownych oczach i jedwabnym g�osie, szlachetnie opanowanych ruchach. Gdy dowiedzia�a si� o na-rch tarapatach, nie zdziwi�a si�. Kaza�a nam odst�pi� nieco walizek i przem�wi�a cichym g�osem do celnika. Inaczej niz tychczas: przem�wi�a �agodnie, mi�kko, z prosz�cym u�mie-*m Nikt z nas dot�d w sprawie walizek nie u�miecha� si� do ry�liwego urz�dasa. Przygl�da�em si� z daleka jego rozmowie >aol� i z os�upieniem stwierdzi�em, jak szybko on taja�. Jucha > patrza� ju� z�ym okiem na mi�� kobiet�, ju� twarz mu si� y�kiem rozja�ni�a, Lucyfer si� rozaniela�, u�miech sardonicz-nabiera� lubie�nej g�adko�ci. Wyda�o mi si�, �e oczy g�uszca chodzi�y mgie�k� nag�ej po��dliwo�ci.
[ ju� wiedzia�em, �e oto naprawd� przybyli�my do Brazylii. Paola zawo�a�a na nas, by�my otworzyli walizki, ale on, szar-mt, uprzejmie si� sprzeciwi�: - Nie, nie potrzeba otwiera�! :i�kuj�! � I ochoczo nakre�li� kred� magiczne znaki na wa-;kach i go�cinnie pu�ci� nas w kraj.
Gdy w kwadrans p�niej Paola wioz�a nas wiecznie urzeka-c� Avenid� Rio Branco ku swemu domowi, zapyta�em j�, co ta�ciwie m�wi�a do celnika, �e tak magicznie podzia�a�o.
� M�wi�am: w Gdyni by� mr�z, nosili�cie tam zimowe ubrania, teraz wzi�li�cie na siebie lekkie...
� I nic wi�cej?
� Nie, nic wi�cej...
Seryjno�� podobnych wypadk�w: przed trzema laty, gdy z Rio de Janeiro wylatywa�em do Gujany Brytyjskiej, na lotnisku rozegra�a si� prawie taka sama historia, z tym tylko, �e z odmienn� p�ci�. Sekut-urz�dniczka, m�oda Brazylijka, zawzi�a si�, by robi� trudno�ci z baga�em, ale roztopi�a si� jak l�d w s�o�cu, gdy na scen� wkroczy� i �licznot� poprosi� m�ody, przystojny W�och, �w�e Antonio, budz�cy zaufanie. Widocznie nale�a�o to do klimatu Brazylii.
2. Kult kontrast�w
Brazylia to szczodry kraj zamieszka�y przez cudacznych ludzi. Ludzi, na kt�rych Amerykanin P�nocy spogl�da� z pogard�, dzia�acz spo�eczny � z rozpacz�, kobieciarz z rozkosz�, poeta z zachwytem, architekt z niedowierzaniem, literat z k�opotliwym rozczuleniem.
Jak�e tu nie rozczula� si� na my�l o tym, co podawa� O Cru-zeiro, tygodnik wytwornie ilustrowany i chyba w tej kategorii jeden z najlepszych na �wiecie. O Cruzeiro wyra�a� my�li i marzenia wi�kszo�ci Brazylijczyk�w o pewnym poziomie zarobkowym, a czyni� to w spos�b niezr�wnany, niemal doskona�y.
Wi�c gdy przybysz dostawa� si� na l�d w Rio de Janeiro, p�dzi� do kiosku, kupowa� O Cruzeiro i czyta� o Brazylii i Brazy-lijczykach. �Rio umiera" alarmowa� we wst�pnym artykule by�y prefekt miasta z racji ostatniej powodzi, jaka spad�a na metropoli�: kl�ska ogromna, wiele ruder zmytych, rzeki na ulicach, ale �e Rio a� umiera? Egzaltacja.
11
A ju� o stron� dalej wpadamy w ekstrawagancki romans w Rzymie dwojga m�odych dzieci s�awnych rodzic�w. Widzimy ich, bosko rozigranych i czule w siebie wpatrzonych, to na lam-bretcie na ulicach Rzymu, to w s�ynnej kawiarni Greco. Ona, pi�tnastoletnia Romina, c�rka Tyrone Powera, on, Stan Klos-sowski, pono� syn malarza-surrealisty Balthusa, beatnik w�o-siasty, a przy tym spadkobierca 12 miliard�w lir�w. To wa�ne dla czytelnik�w O Cruzeiro: 12 miliard�w. Nast�pny artyku� zawiera ju� wy�szy stopie� pieprzno�ci: �O amor brazileiro de Ann-Margret". Aktoreczka z Hollywoodu, owa Ann-Margret, blond wyderka naga, ale w futrze, pozazdro�ci�a Brigitte Bar-dotce i przyjecha�a do Brazylii, by r�wnie gor�co jak Francuzka wykocha� si� z brazylijskim przystojniakiem z Rio.
A oto gwa�towny skok: schody ko�cielne, ko�ci�, o�tarz i m�oda, �liczna po'kutnica. ��luby Izabelli Krystyny", te� aktoreczki, lecz szlachetnie schludnej, pracuj�cej w brazylijskiej telewizji. Obci�a si� z jakich� egzamin�w w szkole, wi�c przyjecha�a do Rio, by przeb�aga� Nieba i Los i odby� kalwari� ze �wiec� w r�ce. Wzruszaj�co na kl�czkach pe�znie stu kamiennymi schodami w g�r� do ko�cio�a na ska�ce, a potem modli si� przy o�tarzu, a potem uszcz�liwiona opuszcza ko�ci�. I przypadkiem, jak na zawo�anie, przy tym wszystkim znajduje si� fotograf, cudownym przeznaczeniem zes�any, wi�c z furi� i entuzjazmem fotografuje wszystkie te sceny i od jego zdj�� wieje nabo�nym nastrojem na stronicach 0 Cruzeiro.
Ale ju� przewia�o: Joi Lansing, �zmys�owa sekretarka Dean Martina, przysz�a Jayne Mansfield", prezentuje si� czytelnikowi w ca�ej kobiecej krasie od st�p do g�owy w dw�ch kreacjach, przy zdobywczo prowokacyjnym u�miechu na niewinnej twarzyczce: raz w skr�conym stroju bikini, ledwo ogarniaj�cym smaczne okr�g�o�ci, drugi raz w ��tej sukience, z kt�rej r�wnie walecznie wyrywa�y si� ku wolno�ci biustowe rebeliantki. Mocny, playboyowy akcent, przysmak dla redakcji naszego czasopisma literackiego 'Wsp�czesno��.
Ale zaraz potem � dla kontrastu � czcigodna uroczysto�� rodzinna w bogatym domu polityka z racji przyst�powania c�-
12
reczki do komunii �wi�tej: dygnitarz, zas�u�ony dla spo�ecze�stwa i dla Brazylii, zbiera oto godziwe swej r�norakiej dzia�alno�ci owoce.
Jest, rzecz prosta, i spo�eczna niwa na �amach O Cruzeiro. Z tej beczki artyku� z �ezk� nad niedol� garimpeiros, poszukiwaczy z�ota, w dystrykcie Chapada do Norte: na blisko dwie�cie tysi�cy mieszka�c�w istnieje tam tylko jeden lekarz. Na pomoc, Brazylio! SOS! � wo�a szlachetnie tygodnik, chocia� wszyscy wiedz�, �e nikt z pomoc� nie przybiegnie.
Dobrze by�o westchn�� i zaszlocha� nad losem brazylijskiej biedoty, ale nie trzeba za g��boko si� martwi� i nie za d�ugo. Przecie� istniej� kraje bardziej nieszcz�liwe ni� p�nocno--wschodnia po�a� Brazylii, na przyk�ad Indie. Relacja o Indiach w O Cruzeiro nie tylko niesie ulg� dla w�asnego sumienia, ale wyzwala w czytelniku na domiar szlachetne wsp�czucie chrze�cija�skie, bo artyku�: �Indie mi�dzy g�odem a �wi�t� krow�" to publicystyczny majstersztyk, tak�e co do ilustracji; uderza we w�a�ciwy ton, operuje �mia�� przeno�ni�, wzrusza.
Jeszcze kilka og�osze� w formie atrakcyjnych artyku��w, siej�cych optymizm ju� bez p�nagich babek i bez ko�cio��w, a wi�c pouczaj�cych, jak by� szcz�liwym w prefabrykowanym domku sielankowym, jak zrobi� z siebie Tarzana o mi�niach Jacka Dilingera, jak przyswoi� sobie chwyty �karate", zadaj�ce �mier� z pustych, bezbronnych r�k male�kich � a to wszystko spi�te mocn�, nieodpart� klamr� ufno�ci w przysz�o��, wyra�onej przez jednego z tera�niejszych ministr�w. On�e m��, jeszcze m�ody, ju� korpulentny, dziarsko u�miecha si� w przysz�o�� na ca�ej stronicy O Cruzeiro, a w j�drnym artykule kompetentnie g�osi, �e jeszcze nie jest byczo, ale byczo b�dzie.
R�ne nasze Panoramy, Przekroje i Ojczyzny mog�yby wiele nauczy� si� od O Cruzeiro: ognia, pieprzyku, dosadnej pointy. Przeci�tny czytelnik zamyka� brazylijski tygodnik z uczuciem, �e minister wyra�a� si� o Brazylii zbyt skromnie i zbyt ostro�nie, bo wszak�e ju� teraz by�o byczo. Ze strony tygodnika la� si� barwny potok �wiadomo�ci, �e ju� nie ma trosk i �e �ycie jest pi�kne, a dla ka�dego krewkiego Brazylijczyka tym pi�k-
13
niejsze, �e tak urzekaj�co naje�one kontrastami: obok czcigodnej uroczysto�ci rodzinnej polityka � rzymskie puszczanie si� uroczej pi�tnastolatki z milionerem beatnikiem; obok pobo�nej Izabelli Krystyny ocieraj�ce si� o ni� czarowne wampy z hollywoodzkiej P�nocy. Nie, pomimo kl�ski powodzi Rio nie umiera�o, a Chrystus na Cor-covado rozci�ga� nad Cudownym Miastem � Cidade Maravilhosa � nieustannie swe r�ce.
O Cruzeiro uderza� w czu�y punkt Brazylijczyk�w: porusza� ich kult zuchwa�ych paradoks�w i przywo�ywa� ich nami�tno�� do zaskakuj�cych kontrast�w.
O Cruzeiro by� wspania�y: przedstawia� nam tak urocze �ycie w Brazylii, tak upaja� i czarowa�, �e ju� by�oby nietaktem, ba, blu�nierstwem przypomina� sobie, �e owi biedacy w Chapada do Norte nie tylko nie mieli lekarzy, ale i chleba, i na przedn�wku corocznie t�umnie umierali z g�odu.
3. Chrystus na Corcovado
W Rio, tak urzekaj�cym wsz�dzie, gdzie tylko spojrze�, mieszkali�my w dzielnicy wyj�tkowo pon�tnej: Jardim Botani-co. By�o to ludne, a w�skie, cho� d�ugie gard�o, �ci�ni�te mi�dzy jeziorem a g�r� Corcovado. Jezioro nazywa�o si� Lagoa Rodrigo de Freitas. Patrz�c z naszego tarasu na trzecim pi�trze w stron� Atlantyku poprzez lago�, widzia�o si� bli�ej smutne favele na stoku malowniczej g�ry dos Cabritos, a dalej, ju� po drugiej stronie jeziora, wytworn� dzielnic� Ipanema. Lubi�em t� Ipanem�: tu ongi� przyja�ni�em si� z Edmundostwem Osma�-czykami, a dzi� mieszkali w tej dzielnicy Eugeniusz i Danuta Haciscy, on m�ody in�ynier stoczni, ona m�oda lekarka, a obydwoje ujmuj�cy kultur� i sercem.
Patrz�c w przeciwn� stron�, ku g�rom, nale�a�o mocno zadziera� g�ow�, by si�gn�� wzrokiem na wspania�y szczyt Cor-covado i zobaczy� imponuj�cy pos�g Chrystusa. Mieszkali�my tu� u st�p tej g�ry i gdy czyste niebo pozwala�o, widzieli�my
14
\
pos�g o ka�dej porze dnia i nocy, bo w ciemno�ciach iluminowano go silnymi jupiterami. By� na wysoko�ci oko�o siedmiuset metr�w, ale, mi�e optyczne z�udzenie, zawsze wydawa� si� na pot�niejszej g�rze, a on sam jeszcze wi�kszy, ni� by� w istocie.
Brazylijczycy, rywalizuj�c z nowojorsk� Statu� Wolno�ci, wznie�li w Rio de Janeiro �w pos�g Chrystusa jako symbol b�ogos�awie�stwa i dobroci, chocia� tego rodzaju symbole � jak wiadomo � w ostatnich czasach piekielnie zamorusa�y swe dobre imi�. Wi�c jak�e by�o z b�ogos�awie�stwem i dobroci� na g�rze Corcovado? Pos�g kierowa� swe szlachetne oblicze ku centrum Rio. Z�o�liwi zarzucali mu, �e posta� Chrystusa wzniesionymi r�koma zbyt gorliwie b�ogos�awi�a politycznym mata-czom, w tej cz�ci miasta grasuj�cym, ostatnia za� pow�d� g�rze bynajmniej nie przysporzy�a chwa�y. To w�a�nie z masywu Corcovado, spod st�p pos�gu, g��wnie sp�ywa� burz�cy �ywio� na miasto, on te� zrywa� cha�upy przewa�nie biednych ludzi i przewa�nie oni gin�li w wyniku katastrofy.
Gdy przybyli�my do Rio, bieda w�a�nie min�a. Pora deszczowa mia�a si� ku ko�cowi, s�o�ce mocno pra�y�o na przemian z coraz mniejszymi ulewami. Ale pewnego dnia i nas z�apa�o.
Autobusem rano, przy dobrej pogodzie, prysn�li�my, Zygmunt Pniewski i ja, na par� godzin do �r�dmie�cia, oddalonego od naszego domu o dobre dziesi�� kilometr�w. W mi�dzyczasie lun�a rz�sista, cho� kr�tkotrwa�a nawa�nica. Gdy wracali�my, ju� nie pada�o, natomiast na naszej Rua Jardim Botanico, dotychczas suchej ulicy, powita�a nas nag�a pow�d�, podziwu godna.
Z autobusu musieli�my wyskakiwa� na przystanku do rozhukanego potoku, kt�ry wali� ze stok�w Corcovado. Wzburzone nurty by�y m�tne, wi�c brodz�cy cz�owiek nie wiedzia�, jaki b�dzie nast�pny jego krok: po �ydki czy po szyj� w wodzie. Pr�d wyrwa� w pobli�u p�yt� kamienn� z kanalizacji i tworzy� w tym miejscu poka�ny wir. Gdyby wpa�� tam do wody, to pewnie amen: wir nieuchronnie wci�gn��by cz�owieka w podziemny kana�. Wi�c cz�owiek z Polski, jeden i drugi, jak zaczarowany
15
wlepiaj�c wzrok w wirowat� kipiel, zatacza� i szacunkiem wielki, czujny kr�g doko�a wodnej pu�apki.
P�niej, ju� przy kieliszku Bacardi, zastanawiali�my si�, czy to by� dla nas dzie� pechowy czy nie, i czy mie� �al do ciekn�cej g�ry. Co prawda szpetnie zbrukali�my sobie portki, ale poza tym, ocieraj�c si� o odrobin� grozy, doznawali�my ciekawych dreszczyk�w. Wi�c w miar� dzia�ania bursztynowego nektaru spogl�dali�my z coraz mniejszym wyrzutem na szczyt Corco-vado, a dzie�o Paw�a Landowskiego, Brazylijczyka polskiego pochodzenia, oceniali�my coraz serdeczniej z rosn�cym uznaniem. Tak jak na to zas�ugiwa�o.
4. Par�ue Lag�
Tu� w pobli�u naszego domu w Rio mieli�my, niezale�nie od powodzi, jeszcze inn� niezgorsz� makabr�: ow� ulic� Jardim Botanico. Budzi�a zachwyt i r�wnocze�nie ciarki.
Musia�a to by� wyj�tkowo wa�na magistrala mi�dzy �r�dmie�ciem a po�udniowymi wylotami z Rio, bo przez calusie�ki dzie� panowa� tu niesamowity ruch samochod�w. Nie panowa�; sro�y� si�.
Trasa, pro�ciute�ka na tym odcinku przez par� kilometr�w, wyl�ga�a w furiatach za kierownic� najgorsze instynkty i kaza�a im rozp�dza� si� z piekieln� szybko�ci� na z�amanie karku. Trudno by�o przechodzi� przez ulic�: widziany z daleka wehiku� ju� niemal w oka mgnieniu wali� na przechodnia i tylko gwa�towny podskok naprz�d zachowywa� cz�owieka przy �yciu. Sensacje by�y nazbyt przejmuj�ce, a niezbyt przyjemne.
Na chodniku wzruszenia si� nie ko�czy�y. Wielotonowe ci�ar�wki, jakie przewa�nie tu mkn�y w studwudziestokilome-trowym p�dzie, mija�y cz�owieka, krocz�cego po chodniku, co kilka sekund i co kilka sekund uderza�y w jego nerwy przera�liwym rykiem i podmuchem wichru.
16
To jakby Penderecki do ob��dnej pot�gi. Na �adnych ulicach �wiata nie czu�em si� tak przyt�oczony dzisiejsz� cywilizacj�, jak tu, na Rua Jardim Botanico, gdzie brazylijskie ci�-�ar�wki-giganty zdawa�y si� �ciera� przechodnia w proch.
I chyba nigdzie nie by�o tyle zwariowanego kontrastu: do tej rozhukanej nowoczesno�ci na ulicy przylega�a o miedz�, tu�, tu� o kilka krok�w, domena najdalsza od cywilizacji, bo prastara puszcza brazylijska, a by�a to najprawdziwsza puszcza tropikalna, r�wnie bujna i odwieczna jak puszcza nad Amazonk�. Sk��bion� mas� g�szcz porasta� zbocza masywu Corco-vado, stromymi stokami spuszcza� si� w d�, ku nizinom, i tu dochodzi� do samej Rua Jardim Botanico: omsza�e drzewa, w tym miejscu rosn�ce od zamierzch�ych czas�w, dos�ownie rzuca�y cie� na oszala�e ci�ar�wki. Stare rzeczy i nowe uderza�y o siebie w brutalnie groteskowym spi�ciu.
To bezpo�rednie s�siedztwo puszczy i cywilizacji musia�o za-frapowa� przed kilkudziesi�ciu laty w�oskiego milionera Lag�, kt�ry zakupi� od miasta pas lasu, przylegaj�cy do Rua Jardim Botanico, i w g��bi, z dala od ulicznego gwaru, wystawi� sobie i swym potomkom wielkopa�sk� rezydencj�. Kniej� pozostawi� na swej posiad�o�ci prawie nietkni�t�, tylko poprzecina� j� dro�ynami dla znamienitych go�ci, bywaj�cych u niego, a�eby mogli za�ywa� przechadzek w�r�d dziewiczego g�szczu.
W�och posiada� miliony, ale mniej daru przewidywania, bo nie zabezpieczy� sobie zaplecza �ap�wkowo-politycznego: gdy podczas drugiej wojny �wiatowej Brazylia wypowiedzia�a wojn� W�ochom, nieborak drogo zap�aci� za niedopatrzenie. Pewien zach�anny dygnitarz prasowy w Rio- wyw�aszczy� go i capn�� sobie cenn� rezydencj�, ale nie na d�ugo: po wojnie straci� �aski u rz�du i musia� zwr�ci� �up, lecz ju� nie pierwotnemu w�a�cicielowi. W�och Lag� w og�le wypad� z bie�ni, wypchni�ty na szary bok, natomiast do teren�w parku zapa�ali afektem spekulanci budowlani. Ale oni tak�e niczego nie dopi�li, bo by�o �apczywych r�k naraz zbyt wiele. Tak oto dawna posiad�o�� W�ocha zawis�a w prowizorium, a sam park sta� si� na razie publiczny. Pozwalano wchodzi� tu dzieciom i ich matkom, tak�e
2 � Pi�kna, straszna Amazonia
17
zakochanym parom tudzie� filmowcom, szukaj�cym fragment�w autentycznej puszczy brazylijskiej. S�owem: udost�pniono park przechodniom nie budz�cym podejrze�, a tak�e dwom zwabionym przybyszom z Polski.
Park oczarowa� nas, gdy� roi� si� od wy�mienitych motyli. Pierwsza nasza w�dr�wka alejami tej dziwnej puszczy wywo�ywa�a niek�amany zachwyt, tyle widzieli�my tu ciekawych motyli. Gdziekolwiek spojrze�, radowa� si� wzrok.
A gdy zaskoczyli�my przed sob� na dr�ce kilka olbrzymich Caligo, maj�cych na tylnej stronie skrzyde� rysunek wielkich sowich �lepi � nie wierzyli�my w�asnym oczom. Nadobne motyle opija�y si� na ziemi sokami sporego owocu, spad�ego z drzewa, i ju� nie ulega�o dla nas w�tpliwo�ci, �e wtargn�li�my w ustronie, przypominaj�ce sny motylarza o edenie. Panowa�y tu dla nas nastroje bajki.
Parku strzeg�a do�� liczna stra�, cz�ciowo umundurowana, cz�ciowo w cywilu, a zbrojna w t�gie rewolwery. Kr��y�a pilnie po alejach i wypatrywa�a z�ych czyn�w, a dw�ch czy trzech cerber�w sta�o niedaleko bramy wej�ciowej i policyjnym wzrokiem ogarnia�o ka�dego wchodz�cego, z wyj�tkiem chyba dzieci. Kogo oni wypatrywali? Rabusi�w? Nikt tu nic kosztownego nie przynosi�. Zwyrodnialc�w, dopuszczaj�cych si� spro�no�ci z nieletnimi smerdami? Ej �e. Mo�e kidnaper�w, uciekaj�cych z porwanym dzieckiem w g��b puszczy na g�rze Corcovado? Mo�e pilnowali moralno�ci zakochanych parek, by publicznie nie gorszy�y niewinnych oczu? Ale przecie� �atwo by�o tu znikn�� w g�szczu i ca�� moc� grzeszy� w ukryciu przed calusie�-kim �wiatem.
Pokpiwali�my spbie zdrowo, cho� ukradkiem, z gorliwo�ci stra�nik�w, dop�ki nie stwierdzili�my, �e i nas tak�e zaliczyli do osobnik�w podejrzanych. Okaza�o si�, �e przede wszystkim nas. Cerbery ko�owa�y w naszym pobli�u i nie spuszcza�y nas z oczu. Stan�a mi w pami�ci czterowiekowa historia Brazylii i niewygas�y kompleks dawnego pilnowania niewolnik�w oraz �owienia Indian: stra�nicy w Parque Lag�, z tradycyjnego nawyku, urz�dzali na nas �owy i nieustannie pilnowali naszych
18
krok�w. By�o to\�mieszne, ale r�wnie� intryguj�ce, w ko�cu raczej niemi�e. O cp nas pos�dzali, do diab�a?
Wygl�dali�my na ludzi chyba normalnych, ubranych jak nale�y, z tym tylko, �e na mil� rzuca�o si� w oczy to, i� byli�my cudzoziemcami. Ksenofobia? Brazylijczycy przechodzili obecnie kolejn� fal� niech�ci do gring�w-jankes�w, o czym wkr�tce przekonali�my si� dobitnie w interiorze kraju, a ka�dy bia�y cudzoziemiec uchodzi� w tym kraju automatycznie za jankesa.
Ma�a przechadzka o p� kilometra od naszego domu w Rio, a ile zdumiewaj�cych niespodzianek: prze�liczny zak�tek puszczy, bogactwo motyli, ucieszne �owy na cz�owieka, a po wyj�ciu z parku na ulic� � piek�o osza�amiaj�cych samochod�w. Oto cierpki urok Brazylii.
5. Pniewski wyp�dzony z raju
Park Lag� � powtarzam � ci�gn�� si� u st�p Corcovado wzd�u� ulicy Jardim Botanico w nizinnym pasie puszczy, szerokim tu na niespe�na �wier� kilometra i poszatkowanym alejami niby labiryntem. Poza tym pasem teren gwa�townie si� wznosi�, tworz�c strome zbocza g�ry Corcovado, i natychmiast przechodzi� w rzeteln�, nietkni�t� puszcz�.
Tam wy�ej bytowa�y ptaki inne ni� na dole i grasowa�y dzikie zwierz�ta le�ne, mo�e nawet drapie�niki, a wyj�tkowo wiele by�o pono� w�y. I tak�e inne lata�y motyle ni� w samym parku: w�r�d wierzcho�k�w pojawia�y si� jak b�yszcz�ce gwiazdy wielkie niebieskie Morpha, za kt�rymi toczyli�my t�sknym spojrzeniem Tantal�w i g�odnych wilk�w.
Park Lag� mia� dwa wej�cia, poza g��wnym tak�e uboczne, mniej pilnowane. Nast�pnego dnia po odkryciu �licznego ustronia, o �smej rano, weszli�my do �rodka parku ubocznym wej�ciem, nie zauwa�eni przez stra�nik�w. Krokiem niby rozmarzonych spacerowicz�w d��yli�my ku miejscu wzrusze� z dnia poprzedniego i rzeczywi�cie, nadzieje nie zawiod�y. Ujrzeli�my Caliga; by�o ich pi��. Siedzia�y zn�w na ziemi alei, od samego
19
rana pij�c sok rozdeptanego owocu. By�y ju� wstawione. Do-skoczyli�my, trzepn�li siatkami, ka�dy z�apa� swego olbrzyma. Reszta uciek�a. Motyle, wielkie jak po�o�one obok siebie dwie d�onie, w locie podobniejsze by�y do niema�ych ptak�w ni� do owad�w.
Jeden odfrun�� tylko o kilka metr�w i siad� na pniu pobliskiego drzewa. Z�o�y� skrzyd�a i wytrzeszczy� na nas swe niesamowite �oko sowy", wymalowane na spodzie jego skrzyde�. Instynkt niezliczonych pokole� jego przodk�w tak� w�a�nie podsun�� gatunkowi samoobron�, maj�c� gro�nym okiem przerazi� napastnik�w. Wi�c Caligo, tak�e i teraz ufny w sw� magiczn� bro�, przycupn�� na pobliskim pniu i straszy� mnie sowim okiem. Sw� omy�k� przyp�aci� �yciem; talizman tym razem zawi�d�.
Tak zacz�y si� pomy�lne �owy. By�y tu Ageronie trzaskaj�ce w locie, i wytworne Heliconie o w�skich a d�ugich skrzyd�ach, i poka�ne Uranie, kt�re si� przyoblek�y w granat i ziele�, a sun�y jak ksi���ta tych chaszczy.
Czasem pojawia� si� wytworny Morpho, wysoko w�r�d wierzcho�k�w, i zmusza� do patrzenia w g�r�, a wtedy zawsze uderza�a nas nieprawdopodobnie pi�kna sceneria. Puszcza, bynajmniej nie jednolita, lecz postrz�piona mn�stwem przepa�ci, zw�aszcza tam, gdzie potoki ��obi�y g��bokie wyrwy na stokach � puszcza tworzy�a przejmuj�cy amfiteatr, wznosz�cy si� do samego szczytu Corcovado.
Co za fantastyczny widok! Poszczeg�lne fragmenty lasu wygl�da�y jak kulisy paradoksalnego teatru, a wpatruj�c si� w nie mo�na by�o dozna� oszo�omienia i �atwo straci� �wiadomo�� istnienia i czasu. Cz�owiek poddawa� si� naiwnym wzruszeniom: w jakich czarach byli�my, �e oto urok tej przyrody pogr��a� nas we �nie z otwartymi oczami?
Feeri� krajobrazu pot�gowa�y jeszcze motyle Morpho. Nale�a�y do okaza�ego gatunku menelaus. Gdy pojawia�y si� w�r�d wierzcho�k�w drzew i zaraz znika�y, przychodzi�y cz�owiekowi do g�owy kapry�ne skojarzenia.
Bo oto stali�my o jakie trzysta metr�w od ulicy i od niej
20
przenika� do nas poprzez g�szcz Parku Lag� �w monstrualny turkot p�dz�cych ci�ar�wek. By� to ryk w�ciek�ych robot�w cywilizacji, oszala�ych zwierz�t z �elaza, i w pewnej chwili wyda�o nam si�, �e owe bestie rzuc� si� ze z�o�ci� na drzewa stoj�ce doko�a nas. �e lada chwila, a natr� z pasj� na zielony g�szcz, by zniszczy� majestatyczny spok�j puszczy, ich odwiecznego wroga. By� to jak gdyby fragment walki na �mier� i �ycie dw�ch nieub�aganych pot�g tego kraju, walki cywilizacji i puszczy.
U�wiadomienie sobie tych zmaga� by�o chyba najg��bszym konkretnym wra�eniem, jakie prze�ywali�my w tych dniach. Tak g��bokim, �e nawet niezwyk�e perypetie Zygmunta Pniew-skiego schodzi�y w�a�ciwie na drugi plan.
W tym czasie on sam chodzi� na motyle �owy, gdy� ja je�dzi�em do �r�dmie�cia i w Bibliotece Narodowej przegl�da�em ksi��ki o Amazonii. Stra�nicy gonili go, jak gdyby by� zwierzem, wyp�dzali go z Parku na inne zbocza g�ry Corcovado, a tu, niestety, towarzysz dosta� si� w zasi�g faweli. �y�o tam tysi�ce n�dzarzy w ostatnej biedzie, nieszcz�sne m�ty milionowego miasta, i tam na ubocznej �cie�ce dopad� Pniewskiego rzezimieszek. �apserdak, chc�c go obrabowa�, gwa�townie z�apa� jego torb� naramienn�, rozwar� j�, doby� z niej no�a i gro��c napadni�temu wzniesion� broni�, wskaza� na zegarek r�czny, �e go chce mie�.
Na szcz�cie Pniewskiemu nie zamar� g�os w gardle. Krzykn�� z ca�ych si� �policia!", co �obuza, niew�tpliwie fuszera w�r�d no�ownik�w, tak porazi�o, �e szybko z�o�ywszy n�, rzuci� go pod nogi swej niedosz�ej ofiary i da� drapaka.
Oto cierpki, powtarzam, smak Brazylii, ale i to drastyczne zaj�cie nie os�abi�o naszego przej�cia si� zjawiskiem, mo�e najdonio�lejszym w tym kraju, zjawiskiem nieustannej walki mi�dzy cywilizacj� a puszcz�. Gdziekolwiek pod��ymy na tym subkontynencie, nawet w najdalszych zakamarkach nad g�rn� Madeir�, wsz�dzie towarzyszy� nam b�dzie widmo tej upiornej wojny mi�dzy cz�owiekiem a amazo�sk� przyrod�, upiornej, bo wojny bynajmniej nie zwyci�skiej dla cz�owieka.
21
ETAP DBUGI-PORTO VELHO
ZBIEGOWISKO DON KISZOTOW I AL CAPONOW
6. Szlakiem bandeirant�w
Z�oto i kobiety by�y najpot�niejsz� pasj� Brazylijczyk�w od pierwszych chwil istnienia Brazylii i, na dobr� spraw�, pozosta�y ich nieodrodn� pasj� do dnia dzisiejszego. Nie ko�odziej, nie bli�ni�ta karmione przez wilczyc�, nie ojcowie-pielgrzymi stwarzali pocz�tki Brazylii, lecz krwisty junak, t�gi gach i niezmordowany producent dzieci w jednej osobie � Diego Alva-rez.
�w zuchwalec wszed� do brazylijskich czytanek i tym samym sta� si� duchow� w�asno�ci� narodu, wzorem dla pokole�. Tu� po odkryciu Brazylii m�ody Diego Alvarez znalaz� si� w tym kraju w okolicy dzisiejszego Salvadoru (Bahii) i tam osiad�. Na przestrzeni tysi�cy mil wybrze�y by� on przez d�ugie lata jedynym Europejczykiem, ale mia� niebywa�� werw�, a poza tym rusznic� i amunicji w br�d.
Dzi�ki tym pomocom wzi�� za �eb okolicznych Indian ze szczepu Tupinamba. Niepos�usznych wojak�w kara� piorunem z rusznicy, natomiast oddane mu Indianki, kt�re dobiera� sobie obficie, wynagradza� zap�adnianiem ich �ona. Gdy niespe�na trzydzie�ci lat p�niej przyby� w te strony pierwszy, portugalski gubernator Brazylii, Martin Alfonso de Souza, zdumia� si�, gdy zasta� tu rodaka na czele tak licznego rodu Metys�w, syn�w i wnuk�w. Dziarski Diego Alvarez ze swoimi lud�mi odda� gubernatorowi bezcenne us�ugi przy budowie stolicy kolonii, Bahii, i przy opanowaniu kraju.
W sto lat p�niej Portugalczycy ju� mocno siedzieli na ca�ym wybrze�u i wyt�pili w tym rejonie Indian lub wch�on�li ich
25
metod� Alvareza. Niespokojni i pr�ni przybysze nieustannie parli coraz dalej w g��b kraju. Uprawiali trzcin� cukrow�, nast�pnie bawe�n�, ale bardziej ich urzeka�o z�oto, znalezione w Minas Gerais u schy�ku XVII wieku, a jeszcze wi�cej podnieca�y diamenty, nieco p�niej odkryte w Goias.
Dwoma g��wnymi szlakami, p�nocnym i po�udniowym, wdzierali si� konkwistadorzy na zach�d, ale p�nocny szlak, w g�r� Amazonki, srodze ich zawi�d�: nie by�o tam z�ota ani diament�w i Portugalczycy tylko zadowoli� si� musieli �apaniem Indian. Wi�c �apali ich zamaszy�cie, z zawzi�to�ci�, ca�ymi wsiami. Wed�ug opis�w ol�nionych podr�nik�w XVI i XVII wieku �y�o wtedy nad brzegami Amazonki do dw�ch milion�w tubylc�w; po brutalnych wyprawach zaborc�w nie osta�a si� nad wielk� rzek� w sto lat p�niej i setna cz�� dawnej ludno�ci.
Lepsze widoki otwiera�y si� zdobywcom na po�udniowym szlaku. Tu, z p�askowy�u Sao Paulo, zapuszczali si� �mia�kowie ku po�udniowym kresom Mato Grosso i dalej ku granicom Paragwaju i Boliwii. W tych stronach by�o z�oto, by�y diamenty i by�o huk india�skiej zwierzyny. A ci�gn�li na zachodnie wertepy zabijacy nie lada, awanturnicy twardzi i nieustraszeni, chciwi �upu i chwa�y � s�ynni pauli�ci. Tworzyli zaborcze chor�gwie, st�d ich nazwa bandeirantes, i wdzierali si� w odleg�e ustronia, zalewaj�c sad�a hiszpa�skim s�siadom. Mieli w swych szeregach roty siepaczy, szczeg�lnie srogich dla Indian. Byli to sp�odzeni przez nich Metysi, tak zwani Mamelucy, plon india�skich branek i portugalskich naje�d�c�w; zabijaki, wychowani przez ojc�w w pogardzie dla swych wolnych pobratymc�w w puszczy, oddawali Portugalczykom bezcenne us�ugi.
Miejscem wypadowym dla wypraw sta�a si� Cuiaba, mie�ci' na le��ca w sercu krainy bogatej w cenne minera�y, w pobli�u granic hiszpa�skich. Tam niedaleko, w Boliwii i Paragwaju, jezuici stworzyli zasobne skupiska tysi�cy u�agodzonych Indian, wdra�aj�c ich w lepsze warunki �ycia na roli: wymarzone mateczniki ludzkie dla bandeirant�w.
Hej, pohulali sobie pauli�ci od serca, rozpasali si�, wodze
26
pu�cili zb�jeckim ��dzom. Sporo krwi napsuli jezuickim spryciarzom, a bezwzgl�dn� pi�ci� si�gn�li do obfitych �owisk. Moc india�skich niewolnik�w potrzebowali Portugalczycy do swych kopal�: wci�� by�o za ma�o czerwonych robotnik�w, gin�cych w kopalniach jak muchy. Tak�e portugalskim plantacjom na wybrze�u godzi�o si� dostarcza� r�ce do roboty.
Natomiast r�bacze skwapliwie zachowywali Indianki dla siebie. W tych pierwszych czasach kolonii, kiedy na jedn� kobiet� przypada�o kilku jurnych Portugalczyk�w, india�skie dziewki stanowi�y po��dan� zdobycz. Tote� dla wielu paulist�w �apanie Indianek by�o pot�nym bod�cem wypraw na zach�d, cz�sto nie mniej wa�nym ni� z�oto i diamenty.
Bandeiranci zawsze cieszyli si�, i do dzi� ciesz� si�, ogromn� wzi�to�ci� w Brazylii. Ich zuchwa�o�� i rozmach budzi�y od wiek�w powszechn� dum�. �mia�kowie stali si� bohaterami narodu, uchodzili za wz�r do na�ladowania. Czy s�usznie? Byli w�ciekle odwa�ni, to prawda, i niepohamowani, i zadzier�y�ci, ale jednocze�nie byli okrutnymi niszczycielami. Bezwzgl�dni, zapatrzeni jedynie w dora�ny zysk, siali spustoszenie, �yli rabunkiem. Kiepski idea� dla wielkiego narodu.
Dzisiejsi Brazylijczycy, �wiadomi swego poci�gu do doryw-czo�ci, drwinkowali ze siebie samych, m�wi�c o niezniszczalnych zasobach i �yzno�ci Brazylii: co ludzie za dnia tu marnowali, to w nocy bujnie odrasta�o. Niestety, mi�a pociecha nie dotyczy�a wyt�pionych szczep�w: ci Indianie przepadli dla ludzko�ci raz na zawsze.
Tym samym" szlakiem bandeirant�w sprzed dw�ch wiek�w lecieli�my teraz, Zygmunt Pniewski i ja, na zach�d. Nocowali�my w Sao Paulo, ruszaj�c o �wicie dalej. Przez kilka godzin lotu znamienne dla Brazylii zmiany pod nami; w pierwszej godzinie widzieli�my bogactwo kraju, liczne plantacje kawy, i wcale przyzwoite zaludnienie. Potem nagle osiedli by�o mniej, g�usza coraz wi�ksza, kraj raptownie si� wyludniaj�cy � i pierwsza wielka rzeka w poprzek: Rio Parana. Rzeka, kt�ra nie chcia�a nic s�ysze� o Amazonce i p�yn�a w przeciwnym kierunku, na po�udnie.
27
Za rzek� dzicz stanu Mato Grosso. Ro�linno�� ubo�sza, nie-dopojona w porze suchej: to lu�ny busz, zwany przez Brazylij-czyk�w cerrados. Tu pora deszczowa widocznie jeszcze nie min�a, bo bezmierna pow�d�, jak gdyby kpi�c z podr�cznik�w, zalewa�a na dziesi�tki kilometr�w olbrzymie p�aszczyzny kraju. Woda, widziana z g�ry, prze�wieca�a przez trawy i krzaki. By�y to wschodnie kra�ce najwi�kszego pono� na ziemi mokrad�a � Pantanalu.
Wtedy na my�l przyszed� mi francuski etnolog L�vi-Strauss, kt�ry przed kilkudziesi�ciu laty zwiedza� te strony i ciekawie opisa� szczep Kadiueo. Indianie ci �yli w g��bi Pantanalu i pewnie dzi�ki moczarom uchronili si� od bandeirant�w. Przeciwnie, sami zaborczego ducha b�d�c, ujarzmiali s�siednie plemiona. By� to szczep niepospolity: stworzy� pewne formy organizacji spo�ecznej i dziel�c si� na kilka klas, doszed� do niejakiego stopnia rozwoju. Mia� szlacht�, i to o nies�ychanym, wr�cz maniackim poczuciu w�asnej wy�szo�ci. I mia� kobiety, prawie wszystkie znamienite artystki o wyrobionym poj�ciu pi�kna. Mianowicie na swych twarzach malowa�y wyrafinowane w rysunku wzory geometryczne, ko�a, esy floresy, o tak przedziwnie subtelnej kompozycji, �e jeszcze w pocz�tkach XX wieku �ci�gali tu etnografowie, zwabieni rewelacyjnym uzdolnieniem Indianek Kadiueo.
Osobliwa by�a zarozumia�o�� tych Indian: pewna ich wioska, zaproszona przez gubernatora stanu do przybycia do Cuiaby, stawi�a si� ca�a z wyj�tkiem jednej m��dki kilkunastoletniej. Smarkula, b�d�ca w wieku ma��e�skim, obawia�a si�, �e gubernator zechce j� wzi�� za �on�, a tak poni�aj�cego mezaliansu panna by nie prze�y�a: gubernatora uwa�a�a za indywiduum nale��ce do znacznie ni�szej kasty.
Wi�c szczep Kadiueo o tak uderzaj�cych cechach wybija� si� ponad wszystkie inne plemiona nizin po�udniowoameryka�skich, ale w ko�cu i jego nie omin�� smutny los: w Rio de Janeiro m�wiono mi, �e wygin�� niemal doszcz�tnie, po prostu zmog�y go zawleczone przez bia�ych ludzi choroby. A wi�c wysz�o na to, �e dumna pannica s�usznie stroni�a od gubernatora.
28
Oko�o po�udnia p�godzinny przystanek w os�awionej Cuia-bie. Po ch�odzie w samolocie �ar na ziemi ledwo z n�g nie zwali� Pniewskiego. W trzy godziny p�niej, u celu podr�y w Porto Velho nad g�rn� Madeir�, z kolei na mnie uderzy�y si�dme poty, gdy bezczelny taks�wkarz zdar� ze mnie potr�jn� cen� za przejazd z lotniska do miasta. Ale byli�my na kresach Brazylii i tak�e tutaj brano nas, niestety, za ameryka�skich grin-g�w: za to si� p�aci�o.
I, co wi�cej, ju� od trzystu kilometr�w otacza�a nas parna puszcza amazo�ska, ziej�ca gor�czk�, chorobami i przerostem paso�yt�w.
7. Zbzikowane miasto Porto Velho
Porto Velho, stolica terytorium (nie stanu) Rond�nia, by�o paradoksem, tr�ci�o niez�� grotesk�. Terytorium, rozleg�e prawie jak cztery pi�te Polski, by�o niemal bezludne, �y�o tu bowiem w puszczach, na sawannach i nad rzekami tylko trzydzie�ci pi�� tysi�cy dusz. Oznacza�o to, �e w stosunku do przestrzeni przeci�tnie jeden cz�owiek rozwala� si� na siedmiu kilometrach kwadratowych; bezludzie wyj�tkowo g�uche nawet jak na pustosz� po�udniowoameryka�skie.
Ot� to bezludne terytorium mia�o niedorzecznie wielk� stolic�, licz�c� przesz�o pi��dziesi�t tysi�cy mieszka�c�w. (Dok�adnie: w 1961 roku mia�o 51 049 mieszka�c�w). Wi�c Porto Velho by�o niesamowite; sprawia�o wra�enie wyolbrzymia�ej g�owy na pustym, nijakim kad�ubie; dawa�o wizj� gigantycznego grzyba, wyros�ego na nik�ym trzonie, na doszcz�tnej ja�owi�nie.
Nienaturalna g�owa, zawieszona w takiej pr�ni, p�dzi�a z natury rzeczy �ywot karykaturalnie wypaczony, trawiony r�nymi spazmami. T�uk� si� tu efektowny melan� don Kiszot�w, Al Capon�w i eldoradowych obwiesi�w; by�o to rendez-vous rzezimieszkowych romantyk�w.
Porto Velho, stworzone przez jankes�w, buduj�cych tu kolej
29
�elazn�, istnia�o, na przek�r nazwie �Starego Portu", zaledwie p� wieku i mia�o w sobie wszelkie cechy Dzikiego Zachodu w wersji brazylijskiej. Tym tylko r�ni�o si� od western�w z Hollywoodu, �e panowa� tu �ywy autentyzm, nie by�o sztucznych kulis, a po zau�kach miasta przyczaja�y si� rzeczywiste, �ywe typy: czarne, p�czarne i ma�o co ja�niejsze. By�o to miasto wielu kombinator�w, rozleg�ych koszar, zakonnych szk� i poka�nego szpitala. Naprzeciwko pa�acu gubernatora wybudowano tu dla ludzi afer �Hotel Porto Velho" tak wznios�y jak sam pa�ac rz�dowy. Hotel wieczorem n�ci� �wiat�ami, natomiast pa�ac ton�� w ciemno�ciach, tote� gubernator, pomimo �e rzadki w swej stolicy go��, ch�tniej pono� przebywa� w hotelu z kompanami ni� w pa�acu za biurkiem.
Do tego hotelu dostali�my si� jak pi�� do nosa.
Realia w Porto Velho: rzeka Madeira sp�awna w d� a� do Amazonki, wi�c to port ��cz�cy z ca�ym �wiatem; w drug� stron�, ku granicy Boliwii, piekielne progi na rzece, wi�c w Porto Velho zaczyna�a si� kolej �elazna Madeira-Mamor�, omijaj�ca przeszkody. Wi�c cyna: w Rond�nii niedawno odkryte z�o�a cyny stworzy�y w Porto Velho kot�owisko zapalczywego ruchu, by dorwa� si� do bogactw. Wielu niewydarze�c�w nosi�o tu rewolwery, ukrywane w portkach.
A doko�a puszcza, najtypowsza puszcza amazo�ska, nasy�aj�ca lawiny chor�b na ludzi, i � powtarzam � wielki, a mimo to niedostateczny szpital.
�w brazylijski Dziki Zach�d by� nie tylko dziki, ale i zboczony, bzikiem i frenezj� podszyty. Ludzie dziwni, cudaczni. Spotykali�my na ulicach brudnych obszarpa�c�w, cherlawych i bosych, ale z paznokciami u n�g malowanymi r�owym lub czerwonym lakierem. Po kie licho tak zwariowana kokieteria?
Do biura linii okr�towej, obs�uguj�cej rzeczny ruch pasa�erski do Manaus, wpadli�my oko�o pi�tej po po�udniu i zastali trzech m�odych urz�dnik�w. Jeden ucina� drzemk� nad maszyn� do pisania, dwaj inni nie spali, ale byli bardzo senni. Pro�b�
0 podanie mi najbli�szego statku wychodz�cego do Manaus
1 o podanie ceny za przejazd wyrwa�em tych dw�ch z osowia-
30
�o�ci. Nie wiedzieli, nie znali, ale kazali czeka�. Marudzili przez blisko godzin�, wertowali akta, przegl�dali stare kwity bilet�w, spierali si� mi�dzy sob� o dat� wyj�cia statku, a ceny r�wnie� ustali� nie mogli.
Zbudzili tego trzeciego, kt�ry by� nieco starszy, ale te� niewiele wiedzia�. Po kilkunastu mrukliwych s�owach wr�ci� do swej maszyny i udaj�c przed nami, �e pisze, zacz�� wybija� litery na pustym wa�ku w takt melodii, jaka akurat przyp�ywa�a do biura z ulicznego g�o�nika. Ju� nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e byli to kretynowaci praktykanci, ale czemu trzymali nas nadaremnie przez rozwlek�� godzin�? Niech ich dunder!
W Porto Velho nie by�o �adnej ksi�garni, a nieliczne ksi��ki, na og� buble, sprzedawano w dw�ch czy trzech innych sklepikach z rozmaitymi towarami. Psiska szwenda�y si� po ulicach wrzodowate i cherlawe, tak�e wi�kszo�� m�czyzn by�a wybiedzona i chuda. Natomiast �o�nierze, hej, co za wspania�e byczki! W oczy rzuca�y si� ich dziarskie postacie, a by�o ich bezlik, chyba kilka batalion�w. Chojrak w chojraka, pysznie wypasie-ni, kresowi obro�cy ojczyzny, nie mieli wroga, by do niego strzela�, wi�c m�nie atakowali p�e� pi�kn�. Po fredrowsku. W Brazylii, wiadomo, wojsko wodzi�o rej. Tote� w Porto Velho szcz�liwe by�y wszelkie c�ry, a szczeg�lnie dobrze mia�y si� tejz Koryntu, kt�rych by�o jak maku.
Z okna naszego pokoju na pierwszym pi�trze hotelu podziwiali�my widok na ca�e miasto i na wielk� rzek� daleko przed nami, a tu� pod nami � na pralni�. Pralnia nale�a�a do hotelu, praczki za� do wszystkich m�czyzn. By�y m�ode, grubawe, weso�e i zaczepne. Gdy ujrza�y w oknie dw�ch estrangeir�w z kraj�w p�nocnych, cherubinka o z�otawej czuprynie i tego starszego, robi�cego wra�enie �jelenia" z fors� � rozochoci�y si� dziewoje bardzo, wpad�y w zapa� i tylko cicho � by s�siedzi nie s�yszeli � poksykuj�c, a kwil�c, zachwala�y nam swe wdzi�ki. S�a�y nam do g�ry kusz�ce u�miechy i gestami wyra�a�y ochot�, �e chc� nas uwie�� i po�wi�ci� si� dobrej sprawie. Wobec takiego ho�du dla naszej m�sko�ci wypada�o nam czu� si� jak padyszachowie w haremie, mo�e dozna� dumy wodz�w naczel-
31
nych przy przegl�dzie armii � ale nic z tego, zachowali�my szlachetn� pow�ci�gliwo��.
Ludzie w Porto Velho, przyzywaj�c si�, wo�ali do siebie krzykiem ostrzejszym ni� mieszka�cy na wybrze�u: by�a to pozosta�o�� zapewne z dawnych czas�w konkwistadorskich, gdy z�apanych niewolnik�w brutalnie p�dzono jak byd�o. Ludzie w Porto Velho pokrzykiwali i na nas. Zanim rozpowszechni�a si� wie��
0 naszych �owach motylich, traktowano nas jak Amerykan�w, wrogo i zaczepnie.
W niedziel� przed po�udniem pewien zagorzalec goni� za nami, gdy szli�my ku rzece, by j� fotografowa�. Goni�c wydawa� ju� z daleka szorstkie okrzyki: �Hej, hej!", wyzywaj�ce i tak znamienne dla tutejszych Br azyli je�yk�w. Z�� wrzaw� nape�nia� ulic� i przechodnie byli ciekawi, jakiego �ciga� z�oczy�c�. Dopiero gdy nas dogania�, zrozumieli�my, �e to o nas chodzi,
1 przystan�li�my.
Mia� ci�te, czarne w�siki, i szlachetny gniew w oczach. Dysz�cy, trzydziestokilkuletni bubek.
� Dok�d idziecie? � wrzasn�� na nas, wskazuj�c na m�j rolleiflex.
Os�upia�em na taki impet: czy�by policja? Mo�e tu zagro�one tajemnice wojskowe, mo�e to �apanie szpiega?
� Nad rzek� idziemy! � odrzek�em zaniepokojony.
� Po co tam? Fotografowa�?
� Tak, fotografowa� � stara�em si� m�wi� bez dr�enia w g�osie. � �adne widoki fotografowa�! Tak�e rybak�w!...
On rozdra�nionym ruchem r�k jakby odpycha� na bok �adne Widoki i rybak�w. Z�yma� si�. Wyfukiwa� do nas nakazuj�co:
� Nic z tego! Nie p�jdziecie nad rzek�! Jest msza �wi�ta w ko�ciele! Ludzie b�d� wychodzili ze �wi�tyni i musicie ich fotografowa�! Tam wasze miejsce! Tam godny przedmiot waszego fotografowania!...
Kamie� spad� mi z serca; wi�c nie by� to akt policji, lecz pomys� maniaka. Bra� nas za Amerykan�w, zatem protestant�w, i by nam dokuczy�, kaza� fotografowa� katolik�w. Dlatego wszczyna� z�owieszczy ha�as, alarmowa� przeciw nam ulic�.
32
Motyl Caligo przykucn�� na pniu i straszy� mnie sowim okiem.
(str. 20)
ii*
.�elazne szkielety sta�y od widu lat na bocznym torze kolejouryg w Porto Velho... (�tr. 43)
,.=>.
�t '\
Naje�aj�c si� do odprawy, zmobilizowa�em ca�� moj� znajomo�� j�zyka portugalskiego i grzecznie, acz dobitnie, na pograniczu z�o�liwo�ci, mocno pukaj�c palcem w pier� faceta, jasno mu wy�o�y�em, �eby nie w�cibia� nosa do nieswoich spraw.
� To m�j aparat! � ko�czy�em peror�. � I niech acan pozwoli, �e to ja zadecyduj�, co i kogo b�d� fotografowa�...
Nie czekaj�c na jego odruch, odwr�cili�my si� i zacz�li odchodzi�. Typ straci� bezczelno��, zmiesza� si�: Amerykanie przewa�nie nie w�adali portugalskim.
� To wy nie jeste�cie Americanos? � zawo�a� za nami.
� Nie � odpowiedzia�em.
� A jakiej narodowo�ci? � chcia� jeszcze wiedzie�.
� Eskimosi!
Porto Velho by�o enklaw�, szczelnie zamkni�t� w puszczy wyj�tkowo niezdrowej. Od kilku pokole� gro�na knieja nasy�a�a tu przeciw ludziom zab�jcze bakterie, wirusy i miazmaty. Co prawda min�y ju� czasy, gdy mieszka�cy gin�li tysi�cami. Liczne apteki zrobi�y swoje, lekarze jako tako okie�znali �mier�, ale niesamowito�� pozosta�a. W P6rto Velho snu�y si� opary dziwactwa i ob��dy; wielu by�o gor�czkuj�cych ekscentryk�w, jeszcze wi�cej wykoleje�c�w.
Tu puszcza trzyma�a ludzi w okowach szczeg�lnie twardo.
8. My: ni psem ni wydr�
Na drugi dzie� pobytu w Porto Velho ogromne wra�enie sprawi�o na nas odkrycie przez Zygmunta Pniewskiego motyla s�wki agryppiny, (Thysania agrippina), rozp�aszczonej na ulicy niedaleko naszego hotelu przez samoch�d. Owa s�wka budzi�a w nas zawsze g��boki, niemal mistyczny szacunek, bo by�a i rzadkim, i niew�tpliwie najwi�kszym z motyli na ziemi: ento- Pratorius w Manaus opowiada� nam o z�owieniu
szna Amazonia
33
niedaleko uj�cia Amazonki agryppiny o skrzyd�ach rozpi�to�ci czterdziestu dw�ch centymetr�w.
Wi�c zniekszta�cone resztki, znalezione na ulicy, by�y dla nas prze�yciem. Widzieli�my w nich symbol, podw�jny symbol: i pr�nych si� puszczy, nasy�aj�cej takiego olbrzyma na miasto, mi�dzy ludzi, i tak�e � na odwr�t � wyraz jakby symbolicznego bronienia si� miasta, kt�re ko�ami samochodu mia�d�y�o wys�annika puszczy.
W Porto Velho ludzie �ywcem �apali innych mieszka�c�w le�nych, ptaki, i ch�tnie umieszczali je w klatkach. Na tylnej werandzie naszego hotelu, gdzie jadali�my �niadania, wisia�o pod sufitem kilka klatek pe�nych ptaszk�w, ma�ych papu�ek i wr�blowatych. S�o�ce do nich nigdy nie dociera�o, wi�c biedakom przewa�nie dzie� up�ywa� w ospa�o�ci i zamroczeniu.
Skrzydlaci wi�niowie, wynaturzeni jak wszyscy wi�niowie, przecie� jedn� mieli ja�niejsz� chwil�, ale tylko jedn� jedyn�. Mianowicie gdy po chmurnej nocy, zw�aszcza po deszczu, poranne s�o�ce zwiastowa�o gdzie� daleko pogodny dzie�; wtedy uwi�zione ptaki tak�e wybucha�y rado�ci� i weso�o szczebiota�y. Ale tylko na kr�tk� chwil�, nie im pisano uciechy dnia. Gdy dla innych istot" dzionek pi�knie si� rozwija� i darzy�, one szybko zapada�y w osowia�� drzemk� i w sw�j klatkowy sm�tek.
Wi�c tu, na tylnej werandzie hotelu, by� �ywy, cho� kr�tki przeb�ysk nadziei. W tym czasie na przedniej werandzie, zwr�conej w stron� pa�acu gubernatora, panowa�y szafy graj�ce; panoszy� si� blichtr barwnych luster i sztucznych kwiat�w, dziwny blichtr w ojczy�nie �wietnego malarza Candido Portinari i architekt�w Niemeyera i Costy. Na przedniej werandzie �wieci�o wieczorami wiele �ar�wek elektrycznych i siedzia�o wiele rozstrojonych ludzi. Tu tak�e snu�y si� z�udne nadzieje, cho� nie na s�o�ce i na weso�y dzie�: chorobliwie marzono o cynie, odkryciach z�ota i o kombinacjach. A� dziw, ile tu by�o niewidzialnych klatek, w kt�rych tkwili ludziska, i ile zawi�ych nadziei, r�wnie p�onnych jak u wi�zionych ptaszk�w.
Graj�ce szafy jazgota�y potwornie metalicznym d�wi�kiem i godzinami straszy�y �pi�cych w hotelu go�ci. Tak�e nas.
34
Zaraz od pierwszej chwili stanowili�my dla mieszka�c�w Porto Velho intryguj�c� zagadk�, byli�my ni psem ni wydr�. Nie mogli nas rozgry��; nie wiedzieli, w kt�rej umie�ci� szufladzie. Aferzy�ci chcieliby domy�la� si� w nas Amerykan�w, w�sz�cych za nowymi z�o�ami cyny � ale psuli�my im obraz, bo Amerykanami nie byli�my. Przyby� do hotelu sam delegado, komisarz policji, by wzi�� nas pod �wiat�o i wyniucha� prawd�. Bada� paszporty i wizy i stwierdza� z ubolewaj�cym u�miechem, �e by�y w porz�dku. Dla pewno�ci pokaza�em mu swe ksi��ki w t�umaczeniach angielskim i niemieckim � zdumia� si� i bardzo ucieszy�. Delegado opuszcza� nas w przekonaniu, �e je�li byli�my mataczami i szpiegami, to piekielnie cwanymi, z argumentem w�asnych wydanych ksi��ek. I znowu pozostawali�my intryguj�c� zagadk�.
Nie bacz�c na opaczne domys�y, jakie powstawa�y doko�a nas, �ywo krz�tali�my si� po mie�cie i robili swoje: fotografowali�my obiekty nie zakazane i �owili motyle. By� to, powtarzam, Dziki Zach�d, wi�c siatki w naszych r�kach budzi�y sensacj� i drwiny. W oczach ludzi, na kt�rych patrzyli�my jak na niewydar�e�c�w i rarog�w, sami byli�my jak niewydar�e�cy i rarogi. Wyr�wnywa�o to poniek�d obop�lne rachunki, z t� tylko r�nic�, �e my�my ich lepiej rozumieli, oni nas gorzej.
W tym morzu kresowej barbarii istnia� w pobli�u hotelu parterowy budynek z wielkim, imponuj�cym napisem: �Museo Rond�nia". O