7628
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7628 |
Rozszerzenie: |
7628 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7628 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7628 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7628 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Walig�ra - J�zef Ignacy Kraszewski.
Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.
Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzy�anowskiego.
Cz�� Dziewi�ta.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza, Warszawa 1968.
Powie�� Historyczna z Czas�w Leszka Bia�ego.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor Wincenty Danek - Rektor WSP w Krakowie, Profesor Doktor Jan Zygmunt Jakubowski - Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Profesor Doktor Julian Krzy�anowski - Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Cz�onek Polskiej Akademii Nauk.
Przygotowa� Do Druku i Przypisami Opatrzy� Wiktor Hahn.
Pos�owie Napisa� Wincenty Danek.
Adamowi P�UGOWI, staremu druhowi, w dow�d najg��bszego szacunku dla cz�owieka i pisarza, dla charakteru i talentu, dla z�otego serca jego powie�� t� przesy�a Autor.
Drezno, dnia 25 wrze�nia 1879.
Tom pierwszy.
Rozdzia� 1.
G�stwin� puszczy odwiecznej, kt�ra niepewn� granic� krakowskiej ziemi od �l�ska zalega�a, drog� wij�c� si� mi�dzy wybuja�ymi drzewy, za wa�ami i moczary dzik� i zdaj�c� si� czasem gin�� w�r�d zaro�li i k��d przez wichry obalonych sun�� powoli, w�r�d uroczystej ciszy jesiennego pogodnego wieczora, d�ugi orszak, kt�ry by za procesj� ko�cieln� wzi�� by�o mo�na, gdyby wszyscy udzia� w nim maj�cy zamiast i�� pieszo nie jechali konno.
W po�rodku prawie tego szeregu duchownych i rycerzy, dworzan, pacho�k�w i s�u�by najrozmaitszej poprzybieranej i zbrojnej, wida� by�o podesz�ego wieku m�czyzn�, w kt�rym �atwo by�o pozna� wysokie w hierarchii duchownej zajmuj�cego stanowisko pra�ata.
Z poszanowaniem otaczali go wszyscy, jecha� jakby odosobniony, a wieczorne �wiat�o pi�knego dnia na schy�ku oblewa�o twarz jego powa�n�, �agodn� aureol�.
Oblicze to by�o wpo�r�d wszystkich obok niego i za nim widnych w�r�d zaro�li szczeg�lniej pi�kne i wyszlachetnione, a opromienione �wi�to�ci� wielk� i my�lami wielkimi.
Pomimo wieku, twarzy spokojnej marszczki prawie nie po fa�dowa�y, zachowa�a m�odzie�cz� �wie�o�� i si��.
Na pi�knym czole rozja�nionym, wynios�ym, nie by�o �ladu ziemskiej troski, oczy pogl�da�y z m�stwem wielkim i dobroci�, na ustach by� u�miech �agodny, a s�odycz ��czy�a si� tu tak z si�� i ufno�ci�, w ni� harmonijnie jednocz�c, �e cze�� obudza� m�� �w, a mi�o�� zarazem.
Lekki p�aszcz okrywa� szerokie i wiekiem jeszcze nie zgi�te ramiona, a spod niego wida� by�o biskupie szaty, krzy� na �a�cuchu u piersi i bia�� rokiet�, kt�ra w podr�y dziwn� si� zdawa� mog�a, lecz by�a oznak� dawnego �lubu zakonnik�w �wi�tego Wiktora.
Na powolnym, ci�kim i silnym koniu jecha� pra�at �w, rzuciwszy mu cugle na szyj�; ko�, nawyk�y wida� do tego sam sobie drog� wybiera�, szed� swobodnie i �mia�o, z g�ow� spuszczon�, a jad�cy wcale si� o� nie troszczy�.
Oczy mia� wlepione w niebo, usta porusza�y si� modlitw�, zdawa� si� oderwany od ziemi.
Wszyscy te� za nim powoln� st�pi� jechali, by�a to godzina nieszpor�w i modlitwy wieczornej, kt�re czasu nie trac�c, odprawiano w drodze.
Jad�cy w pewnym oddaleniu od biskupa kantor z ksi�g� otwart� w r�ku �piew intonowa�, inni mu g�osy zgodnymi od powiadali.
Duchowni mieli poodkrywane g�owy lub lekkimi czapeczkami tylko os�oni�te, reszta szyszaki i ko�paki zdj�te wioz�a w r�kach.
Na twarzach wszystkich malowa�o si� po bo�ne usposobienie i przej�cie modlitw�.
Konie, nawyk�e pewnie do �piewu, znaj�c, �e im przysta�o st�pa� powoli i cicho, kroczy�y niby odpoczywaj�c i ledwie si� o�mieli� kt�ry chwyci� zielon� ga���, gdy mu si� jak po kusa pod pysk nawin�a.
Chrz�st zbroi �elaznych i miecz�w ma�o co przerywa� g�r� nios�ce si� g�osy, w kt�rych brzmia� pobo�ny zachwyt i wielka gor�co�� ducha.
Wiek to by� takich nami�tnych uniesie� ku niebiosom, cud�w i ekstaz wielkich.
Orszak towarzysz�cy pra�atowi w tej podr�y dosy� by� mnogi i sam ju� dostojno�� jego oznacza�.
Nie by�o w nim b�yskotliwego przepychu, ani co by na okaz oczom ludzi s�u�y�o, ale dostatek pa�ski i skromna trwa�a zamo�no��, z jutrem si� licz�ca, ludziom i koniom dworu nadawa�a cech� w�a�ciw�.
Dw�r jak pan czu� si� bezpiecznym, a pewnym siebie.
Twarze zda�y si� dobrane tak, by jedn� rodzin� duchown� sk�ada�y.
Je�li nie braterstwo krwi, to powinowactwo my�li i obyczaju ich ��czy�o.
Co� z tej �wi�tej pogody przoduj�cego wszystkim biskupa zlewa�o si� na jego dru�yn�.
Wprawdzie rysy by�y r�ne lecz jak sk�pane w jednym strumieniu �aski.
Gdy chwilami usta�a pie��, szumi�cy cicho las zda� si� j� pokornym echem powtarza�.
Ostatnie promienie bliskiego ju� zachodu s�o�ca, wdzieraj�c si� w puszcz� g�st� i ciemn�, z�oci�y wierzcho�ki drzew, a niekiedy przerzyna�y si� i sp�ywa�y po ga��zkach i obna�onych konarach a� ku ziemi.
Czasem promyk taki z�ocisty zab�ysn�� na ramieniu zbrojnego m�a, na czarnej sukni kt�rego� z duchownych, na szyszaku spartym o kark konia, na zwieszonej u ramienia ma�ej tarczy, kt�rej gwo�dzie po�yskiwa�y chwil� i wnet nik�y w p�cieniach.
Nareszcie intonuj�cy pie�� ostatni� zamkn�� ksi�g�, kt�r� trzyma� przed sob�, a z ust ca�ego orszaku ozwa�o si� powt�rzone g�osem podniesionym: Amen.
Biskup prze�egna� si� i jakby po modlitwie potrzebowa� spoczynku, jecha� czas jaki� milcz�cy.
Poza nim, w�r�d zbrojnych dworzan, czeladzi i pacho�k�w ciche szepty z wolna si� s�ysze� da�y.
Zdawano si� naradza� i jedni je�d�cy przyzostawali dla rozmowy z drugimi, inni pochylali ku sobie z cicha co� pomrukuj�c.
Zbrojni m�owie wk�adali na g�owy szyszaki i ko�paki, konie troch� �ywiej porusza� si� zacz�y i �by popodnosi�y.
Puszcza z obu stron wci�� si� wznosi�a g�sta i wynios�a wspania�a rozrostem swobodnym i si��, kt�r� z dziewiczej ziemi czerpa�a; lecz droga niekiedy tak si� stawa�a w�sk�, �e orszak si� rozsuwa� musia� i przed�u�a�.
Wtem po prawej r�ce jad�cych g�szcz zrzednia�a, rozsun�y si� drzewa i polan� zielon� dostrze�ono, kt�r� twarze wypatruj�cych czego� z dala, powita�y weselszym wejrzeniem.
W tej�e chwili prawie biskup konia z wolna id�cego, kt�ry podni�s� by� g�ow� i powietrza nozdrzami zaczerpn�� za trzyma� i z wolna g�ow� odwr�ci�, szukaj�c kogo� poza sob�.
Zgaduj�c jego my�li, podbieg� ku niemu w sile wieku m�� zbrojny, pi�knej postawy, staraj�c si� uprzedzi� pytanie.
Oko jego przypadkiem pad�o pomi�dzy drzewa i przystan�� zdumiony.
Dostrzeg� dopiero w�r�d polany jakby rodzaj obozowiska, kt�re r�wnie go jak biskupa zdumia�o.
Stan�li wszyscy jad�cy i �cisn�li si� w gromad�.
Biskup patrza� i r�k� na dolin� wskazywa�.
Zbrojny m�czyzna spogl�da� te�, ale wejrzenie jego bada�o pr�no widok, kt�ry si� przedstawia�, nie mog�c sobie sprawy zda� z niego.
Na zielonej polanie u skraju lasu, nie opodal od jad�cych, rozbity by� namiot bia�y z powiewaj�c� nad nim chor�gwi� bia��, oznaczon� krzy�em czarnym.
Za nim u ��ob�w p��ciennych �ywi�y si� w�a�nie silne i ros�e konie.
Wida� by�o rozpalone ognisko, oko�o niego kilkunastu uzbrojonych olbrzymiego wzrostu ludzi, kt�rych rycerskie rzemios�o odgadn�� by�o �atwo.
U namiotu na pniach siedzia�o osobno dw�ch starszyzny, z kt�rych ramion p�aszcze bia�e z krzy�ami czarnymi sp�ywa�y.
Krz�tano si� oko�o namiotu i ogniska.
Biskup patrza�, chc�c jakby przypomnie� co� sobie, i po chwili si� u�miechn��.
W�a�nie zbrojny, kt�ry ku niemu przybieg�, mia� si� pu�ci� naprz�d, aby dosta� zapewne j�zyka, gdy duchowny da� mu znak.
S� to bracia szpitalni Marii Panny niemieckiego domu!
Widzia�em ich z tymi p�aszczami w Rzymie...
lecz sk�d si� tu u nas wzi�li?
Mamli jecha� popyta�?
odezwa� si� zbrojny.
Nie b�dzie to potrzebnym, rzek� biskup �agodnie, nie mog� to by� inni, tylko wys�a�cy zakonu, po kt�rych brat pana naszego, Konrad Mazowiecki, posy�a�...
Zboczyli pewnie z drogi, a jam rad, �e ich zobacz� i rozm�wi� si� z nimi.
Z ciekawo�ci� przez ga��zie przypatrywali si� jeszcze towarzysz�cy biskupowi ma�emu obozowisku, gdy pasterz da� znak i wszystko z miejsca ku dolinie si� poruszy�o.
T�tent koni i szcz�k or�a teraz dopiero zwr�ci� musia� uwag� obozuj�cych, kt�rzy troch� niespokojnie skupili si�.
Dwa p�aszcze bia�e podnios�y si�, pogl�daj�c ku lasowi.
A wtem i biskup, a z nim dru�yna jego ca�a wysun�a si� z g�szczy i podjechawszy nieco, gdy ca�y orszak wydoby� si� z nich, stan�a.
Kilkaset krok�w zaledwie dzieli�y dwie owe gromadki; lecz dzie� jeszcze by� bia�y, jasny, obie si� sobie dobrze mog�y przypatrze�.
I z szat, i z orszaku musieli domy�la� si� obozuj�cy dostojnika ko�cielnego, pierwsi poruszyli si� i po kr�tkiej naradzie dwa bia�e p�aszcze pocz�y si� z wolna zbli�a� do stoj�cego na koniu biskupa, kt�ry czeka� na nich postanowi�.
Lepiej im teraz m�g� si� przypatrze�.
Dwaj rycerze, kt�rzy jeszcze zbroi z siebie zrzuci� nie mieli czasu, a szyszaki nie�li w r�kach, byli to wzrostu ogromnego, silni i barczy�ci m�owie, jakby stworzeni do swojego rzemios�a, kt�re im z oczu patrza�o.
Niewiele po nich zakonu i zakonnego wida� by�o ducha i gdyby nie owe p�aszcze, a na nich krzy�e, trudno si� kto m�g� domy�le� braci �lubami pobo�nymi zwi�zanej.
Starszy z nich, kt�ry szed� przodem, bystre oczy czarne trzyma� wlepione w biskupa, a cho� z krzy�a i sukni m�g� pozna� w nim wysokiego dostojnika Ko�cio�a, wcale pokornej nie przybieraj�c postawy, rosn�� w but�, powoli id�c ku niemu.
Drugi post�puj�cy za nim, ja�niejszego w�osa, twarzy p�omienisto czerwonej, dzikiego wejrzenia, szed� te� z dum� g�ow� podnosz�c.
Zbli�ali si� rozpatruj�c jakby do r�wnego sobie; a �e niepewni by� mogli, z kim do czynienia mieli, dla uprzedzenia ich o tym zsiad�szy pr�dko z konia, kt�rego pacho�ek po chwyci�, podszed� zbrojny dworzanin biskupi szybkim krokiem ku nim i pozdrowiwszy ju� na widok jego zatrzymuj�cych si� braci niemieckiego domu, rzek�: - Ksi�dz pasterz nasz krakowski, Iwo...
Czarnow�osy poruszy� g�ow�, daj�c znak id�cemu za nim rudemu i nie odpowiedziawszy na to oznajmienie, kroczy� zacz�� znowu do stoj�cego na koniu biskupa.
Dawszy im podej�� nieco, biskup r�k� ich pozdrowi� naprz�d, na co lekkim skinieniem g�owy odpowiedzieli.
Iwo przem�wi� po �acinie: - Bywajcie mi pozdrowieni, bracia mili a go�cie.
K�dy� to was wiedzie ta droga?
Do P�ocka jedziemy wezwani przez ksi�cia Konrada, odezwa� si� niepewn� troch� �acin� czarny.
Chcieli�my kraj pozna� i nak�adamy w podr�y.
To m�wi�c, r�k� dotkn�� zbroi i mianowa� si�: - Konrad von Landsberg, miles hospitalis Sanctae Maiiae Hierosolimiensis.
Potem wskaza� na towarzysz�cego mu rudobrodego i doda�: - Otto von Saleiden!
Ten sk�oni� nieco g�ow�, ale j� podni�s� natychmiast.
�e�cie bra�mi tego zakonu, kt�ry si� niegdy� ws�awi� i m�stwem przeciwko niewiernym, i mi�osierdziem dla ubogich pielgrzym�w, rzek� biskup, pozna�em zaraz ze znamienia, jakie wam Ojciec nasz, papie� a biskup rzymski, da� dla odznaki od templariusz�w i braci johannit�w.
B�d�cie pozdrowieni na ziemi tej, dzieci moje...
i niech B�g w niej or�owi waszemu b�ogos�awi!
S�yszeli�my, �e ksi��� Konrad nada� wam mia� pi�kny kraj che�mi�ski a� po granic� Prus�w.
Konrad von Landsberg z wolna post�pi� ku biskupowi, a Otto, jego towarzysz, podszed� tak�e.
Tak jest, odezwa� si� pierwszy, ale chocia� cesarskie na to mamy potwierdzenie i Ojca �wi�tego, chcemy wprz�dy sami oczyma swymi obejrze� posiad�o��, aby nas tu ten los, co w W�grzech, nie spotka�.
Krwi� to przyjdzie okupywa�, wi�c trzeba zna�, za co j� damy.
Biskup nie odpowiedzia� nic.
Up�yn�a chwila.
Rozbili�cie, widz�, ob�z na noc, rzek� jakby rozmow� zwracaj�c, a ja te� nie wiem, k�dy spoczn�, bo�my pono z drogi si� zbili.
To m�wi�c, obr�ci� si� do stoj�cego i czekaj�cego rozkaz�w zbrojnego.
Co na to m�wicie, Zbyszku?
U�miechn�� si�.
Zagadni�ty, zni�aj�c g�os, odpowiedzia�: - S�dz�, �e droga nie by�a b��dna, dobrze nam j� przepowiedziano, lecz do Bia�ej G�ry dosta� si� nie�atwo.
Ma�o kto zna przyst�p do niej, odleg�o�ci ludzie daj� r�nie.
Winni�my byli stan�� na noc przy granicy, a dot�d jej nie wida�.
Rozka�esz Wasza Pasterska Mo�� z m�odszych kt�rego pos�a� na zwiady?
Gdyby� Wasza Pasterska Mo��, przerwa� Konrad von Landsberg, tymczasem ubogiej braci namiotu chcia� przyj�� go�cinno��.
Wskaza� w stron� obozu.
Zawaha� si� biskup, lecz niepewno�� ta kr�tk� trwa�a chwil�, konia potr�ci� z lekka i poszepn�wszy co� Zbyszkowi, sam w towarzystwie jednego duchownego ku namiotowi jecha� zacz��.
Dwaj bracia domu niemieckiego szli przodem prowadz�c.
Biskup mo�e nie tyle go�cinno�ci potrzebowa�, jak w�drowcom si� chcia� przypatrze�, nowym na tej ziemi, na kt�rej jeszcze nigdy noga ich nie posta�a.
Mno�y�y si� na�wczas zakony pobo�ne i rycerskie, milicja Rzymu i Ko�cio�a.
W Ziemi �wi�tej powstali dawniej templariusze i johannici, po nich bracia szpitala Panny Marii, mnisze regu�y coraz nowe przybywa�y, sam biskup Iwo widz�c w nich krzewicieli wiary i pomocnik�w najdzielniejszych Ko�cio�a wznosi� klasztory cystersom, norbertanom , wprowadza� Dominika braci� , a wkr�tce i synowie Franciszka z Asy�u mieli przyj�� ubodzy, ubogi lud pociesza�.
Po dworach pa�skich, gdzie nie by�o rozpasania i dziko�ci, panowa�a pobo�no�� niemal nami�tna, a kobiety w niej m�czyzn wy�ciga�y.
Cuda by�y chlebem powszednim, �wi�ci cudotw�rcy roili i mno�yli si�, zbroje cz�sto mieniaj�c na kaptur i habit szorstki, secinami z ziemi wyrasta�y klasztory, kt�re nadawano bogato.
Pobo�no�� stawa�a si� upojeniem, zda�o si�, �e ca�y nawr�cony �wiat chrze�cija�ski szed�, nie patrz�c na ziemi�, z oczyma w niebo wlepionymi.
Kantykiem na chwa�� bo�� rozlega�a si� odradzaj�ca Europa.
Pomimo to zepsucie by�o wielkie, okrucie�stwo szalone, nami�tno�ci poskramiane budzi�y si� i wybucha�y tym gwa�towniej, a po nich sroga, krwawa, bezlitosna pokuta.
Niejeden p�aszcz kr�lewski okrywa� w�osiennic� okrwawione cia�o, niejeden wczoraj mo�ny w�adca szed� nazajutrz pieszo i boso do Rzymu pokutnikiem, a powr�ciwszy do domu, zabija� brata i zn�w przywdziewa� pasek �elazny, ch�ost� dobrowoln� okupuj�c swe grzechy.
Duchowie�stwo wsz�dzie na wsp� z panuj�cymi rz�dzi�o, tak jak cesarz rzymski na wsp� z papie�em w�ada� �wiatem, i tak samo ono �ciera�o si� z w�adz� �wieck�, jak papie�e z cesarzami, kt�rzy z�amani kl�twami szli przeb�agiwa�, a nazajutrz do nowego buntu si� rwali.
W tej walce o panowanie nad �wiatem Rzym si� te� w rycerstwo opatrywa�, a l�kaj�c, aby mu biskupi nie wypowiedzieli pos�usze�stwa, mno�y� zakony wprost zale�ne od Apostolskiej Stolicy, zakony, z kt�rych jedne sz�y z modlitw� i krzy�em, drugie z pob�ogos�awionym mieczem.
Do ostatnich nale�eli bracia szpitalni niemieckiego domu, dzi� wypadkami wyrzuceni z Ziemi �wi�tej.
Niedawno jeszcze niemnodzy i niemo�ni, w chwili, gdy ich spotykamy, ju� w Niemczech opatrzeni dobrze rozsiedli, a przez wielkich zdolno�ci i powagi mistrza zakonu Hermana von SalzaB w �askach cesarskich, w opiece papieskiej, w mi�o�ci wielkiej u rycerstwa niemieckiego.
Do Jerozolimy nie mog�c i��, szukali w�a�nie miejsca w Europie, w kt�rym by �lubom i powo�aniu mogli zado�� uczyni�.
Nastr�cza�o si� ono tu na pograniczu poga�stwa, a nieopatrzno�� ksi�cia Konrada Mazowieckiego dawa�a im ziemi� na obozowisko i wszystko, co siedz�c na niej podbi� mogli.
Dwaj towarzysz�cy biskupowi Iwonowi rycerze Konrad i Otto jechali w�a�nie opatrywa� kraj, w kt�rym panowa� i wojowa� mieli.
Dano im orszak z osiemnastu olbrzymich pacho�k�w zbrojnych, najro�lejszych i najdzielniejszych, jakich wyszuka� w Niemczech mo�na by�o; ci�gn�li te� za sob� czelad� liczn� i woz�w kilka.
Chocia� bracia zakonni, na piersi nosz�cy znak krzy�a, dwaj Niemcy, kt�rzy wiedli biskupa do namiotu swojego, ani obej�ciem si�, ni postaw� niepodobni byli do pokornych mnich�w, ani jak oni nie okazywali zbytniego poszanowania dla biskupa, raczej go jako r�wnego niemal sobie ni� zwierzchnika zdaj�c si� uwa�a�.
Nawet wra�aj�ca wszystkim cze�� twarz ksi�dza Iwona i powaga jego na nich nie czyni�a wra�enia.
W miar�, jak si� do namiotu zbli�a�, m�g� si� biskup przekona�, �e te zakonu i zakonnik�w suknie tylko i nazwisko ludzi ducha wcale nieklasztornego okrywa�y.
Knechty zebrane za namiotem patrzy�y tak dziko na jad�cego, jakby si� na� rzuci� by�y gotowe, a zamiast nabo�e�stwa, za krzewy s�ycha� by�o weso�� pie�� �wiatow� rozlegaj�c� si� ze �miechami.
U wnij�cia do namiotu samego opr�cz ch�opi�t dwojga, kt�rzy przy Konradzie i Ottonie s�u�b� pazi�w sprawowali, postrzeg� biskup dw�ch rycersko przyodzianych m�odych ch�opak�w, swobodnie si� rozgl�daj�cych po okolicy, kt�rzy ani p�aszcz�w, ani �adnej oznaki zakonnej na sobie nie mieli.
Oba oni, zna� zamo�nych rodzin dzieci, strojni byli wykwintnie, a twarze weso�e, u�miechni�te, kipi�ce �yciem po wiada�y, �e si� na t� wypraw� wi�cej dla zabawy ni� z obowi�zku wybra� musieli.
Tak by�o w istocie, bo gdy biskup bli�ej podjecha�, da� znak brat Konrad, aby przyst�pili nieco, i rzek� wskazuj�c na nich: - A to s� nowicjusze, kt�rym si� po dobrej woli zachcia�o nam towarzyszy� w tej wycieczce na p�noc, cho� w�tpi�, by z nich kt�ry my�la� o �lubach zakonnych: m�j synowiec Geron i Hans von Lambach.
Ch�opcy, kt�rzy oczyma mierzyli przybywaj�cego, sk�onili g�owami- i wnet poprawili troch� d�ugich w�os�w, kt�re im na czo�a i twarze opad�y.
Pachol� wzi�o konia, z kt�rego biskup zsiad� powoli.
Podniesiono wnij�cie do namiotu i wprowadzono go, by spocz��.
Na obozowisku w lesie, rycerskim i zakonnym, niewiele si� spodziewa� by�o mo�na; namiot zdumionemu nieco biskupowi, nawyk�emu do bardzo skromnego �ywota, wyda� si� do zbytku zaopatrzony we wszystko, czego i po pa�acach na�wczas nie by�o znale�� �atwo.
Sk�ry i kobierce pokrywa�y napr�dce urz�dzone siedzenia, sta�y przy nich dzbany i kubki srebrne, zbroi wykwintnej by�o do zbytku i na lutni nawet nie zbywa�o.
Wszak�e sam mistrz zakonu Herman von Salza s�yn�� niegdy jako �piewak i poeta , w pie�niach si� kochano, wi�c i b��dni rycerze lutni� z sob� wozili, aby po drodze nuceniem si� rozrywa�.
Za to ksi�gi do modlitwy ani �adnego znaku pobo�no�ci pod namiotem biskup nie dostrzeg�.
Troch� smutku powia�o po jego czole, lecz my�l je jaka� pr�dko wypogodzi�a.
Starszy z braci, Konrad, gospodarzy� pocz�� pod namiotem i krz�ta� si�, aby przyj�� go�cia.
Lecz by� to dzie� pi�tkowy, a biskup Iwo surowym postem nawet w podr�y go obchodzi�, podzi�kowa� wi�c za ofiarowany posi�ek, prosz�c o kubek wody i kawa�ek suchego chleba.
Zgorszysz si� z nas, Mi�o�� Wasza, rzek� s�ysz�c to Konrad u�miechaj�c si� lekkomy�lnie, my potrzebuj�c si� do boju, a w drodze b�d�c dyspensujemy si� od post�w.
Rzecz to waszego sumienia i regu�y, kt�rej ja tak dalece nie znam, odpar� biskup, jak skoro nie grzeszna po��dliwo��, a potrzeba powo�ania zmusza do tego...
Uczyni� znak r�k� i nie m�wi� wi�cej.
Nieco opodal przysiad� na pie�ku Konrad i ocieraj�c czo�o, ci�gn�� dalej: - Ogromne� to pustynie!
Wszakby one dziesi��kro�, ba wi�cej ludu wykarmi� mog�y, ni� go maj�!
Lasy i lasy, kt�rym nie ma ko�ca.
Ledwie jedne si� sko�czy�y, ju�ci drugie poczynaj�.
Dla wojuj�cych to niedogodna rzecz te puszcze i bagna.
Nieprzyjaciel w nich jak w twierdzy si� kryje...
a rycerstwo �atwo przepada.
Lada zasiek w lesie...
Wojna tu ci�k� by� mo�e, cho�by i z dzicz�, a pierwsz� pono rzecz�, aby si� tu utrzyma�, trzebi� i ci��.
Tak, rzek� powoli biskup Iwo, trzebiemy my te� i wycinamy powoli, ali�ci las ten nie darmo nam da�a Opatrzno��, to nasza spi�arnia i skarbiec.
Tu nie hodowanego mamy zwierza podostatkiem, tu nam niezliczone pszczo�y mi�d na pokarm a wosk dla ko�cio�a zbieraj�, z tego lasu chata i w�z, i socha, i wszystko.
Dla dzikiego jak ten ludu, pewnie odezwa� si� Konrad, las jest skarbnic�, ale nie wyjdzie ze swej dziko�ci, dop�ki te lasy nie padn�.
Biskup westchn�� i wskazuj�c r�k� w dal, doda�: - Wieki temu nie podo�aj�.
Tymczasem na te r�ce, co mamy, pola dosy�!
I pob�ogos�awi� jakby ca�y ten kraj pustynny przed sob�.
Wszyscy z nat�on� uwag� s�uchali m�wi�cego biskupa, towarzysz Konrada i dwaj m�odzie�cy, stoj�c we drzwiach namiotu, kilku knecht�w, zbli�aj�c si� do nich ukradkiem.
Iwo m�wi� powoli z tym spokojem, jaki daje wiek, do�wiadczenie i wielka wiara w bo�� Opatrzno��.
Je�eli si� wam te kraje, kt�re�cie, jad�c tu, przebywali, pustynnymi wyda�y, nad kt�rymi ju� od dw�ch wiek�w krzy� Chrystusowy �wieci, c� dopiero te, kt�re zaj�� macie?
Tamci jeszcze poga�stwo trwa, kt�rego i pobo�ny biskup Chrystian B wykorzeni� nie m�g�, ani mnodzy aposto�owie przez niewiernych pom�czeni.
Bo� ich nie krzy�em, ale mieczem chrzci� potrzeba i nawraca�!
zawo�a� Konrad dumnie.
Ego te baptiso in gladio!
powinno by� has�em naszym.
Iwo g�ow� potrz�s�.
Nie ko�cielny to or� ten wasz, rzek�, lecz gdy inne si� wyczerpa�Y, a dzicz ko�cio�om i naszym owieczkom zagra�a...
Owieczki te wasze, roz�mia� si� Konrad, kt�re�my po drodze spotkali, do koz��w podobniejsze ni� do trzodki spokojnej!
Towarzysze rycerza �arcik ten jego powitali niet�umionym �miechu wybuchem, a biskup g�ow� tylko potrz�s�.
Bez niemieckiego �elaza, m�wi� zach�cony powodzeniem Konrad, bez niemieckich r�k, niemieckiego rozumu i zabiegliwo�ci z tego kraju nic nigdy nie b�dzie.
Dlatego wielce si� pochwala ksi���tom tutejszym, i� niemieckich ludzi i obyczaj tu wprowadzaj�.
Biskup Iwo nie przeczy�, lecz na twarzy jego znowu si� ob�oczek smutny pokaza� i znikn��, a rycerz, o�mielaj�c si� coraz bardziej, ci�gn�� dalej: - Cesarze niemieccy nasi wielokro� te kraje zaj�� chcieli or�em, bo si� one im nale��, tak jak i ca�a ziemia.
Nad pogany zawojowanymi wi�cej prawa ma nasz Ojciec �wi�ty, papie� rzymski, i ten rozporz�dza koronami, a rozdaje one, rzek� biskup.
Ale co Rzymowi podlega, to i cesarzowi przez to poddanym by� musi, doda� Konrad, dwie to w�adze nierozdzielne, odpar� rycerz i doda� pr�dko: - Niepotrzebnie w te dzikie kraje i�� by�o z wojskami, aby je tu jak cesarz Henryk potraci� od g�odu i zdrady; niepotrzebnie wojowa� by�o, kiedy my je, kropli krwi nie daj�c, zagarniemy.
Nie obejd� si� one bez naszych rzemie�lnik�w, osadnik�w, duchowie�stwa i pomocy �o�nierskiej.
Niechaj tylko ci�gn� ch�opi nasi, niech miasta buduj�, a ziemie te zajmiemy i nie mieckimi uczynimy.
Biskup milcza� jeszcze, spu�ci� g�ow� na piersi.
Com rzek� o kraju, i� dziki jest i na p� poga�ski, ko�czy� Konrad, prawd� mniemam, lecz jakom w Magdeburgu s�ysza� i na dworze cesarskim, z ksi���cymi dwory lepiej pono, bo tam nasze ksi�niczki zaprowadzi�y wsz�dzie obyczaj i j�zyk niemiecki.
�l�scy panowie nasi s�, naszym si� stanie i ksi��� Konrad, a dalej i drudzy...
Po drodze mnogo�my spotykali Sas�w, ba i dalszych z Frankonii i Turyngii ludzi, kt�rzy tu gromadami ci�gn� wiedz�c, �e ziemi� darmo dostan�.
Nic w tym z�ego, odezwa� si� biskup, �e ci do nas id�, a przynios� nam z sob� nauk� rzemios� i czego by�my nauczy� si� radzi z pomoc� bo��, na tej ziemi i otoczeni ludem naszym, stan� si� p�niej naszymi.
Wszyscy te� ludzie bra�mi s� wedle prawa pana naszego Chrystusa.
Krzy�ak g�ow� potrz�sn��.
Mnie si� widzi, rzek�, i� jako inne kraje barbarzy�skie, kt�re�my pozajmowali, tak i te niemieckimi si� sta� musz�.
Samo imi� tych lud�w stare na niewolnik�w ich pi�tnuje .
W�r�d tej rozmowy, do kt�rej biskup, pij�c z kubka wod� i chleb jedz�c, kt�ry na drobne kruszy� kawa�ki, miesza� si� ma�o, zaczyna�o ciemnie�, gdy� i bliski las rzuca� mrok wczesny na obozowisko.
Ksi�dz Iwo ogl�da� si� niespokojnie troch�, gdy Zbyszek szybkim krokiem ku namiotowi si� przy bli�y�.
Biskup, jak gdyby przybycie jego przeczu�, podni�s� si� z siedzenia i ku wnij�ciu pochyli�.
C�e� ty mi, Zbyszku, przyni�s�?
odezwa� si� �agodnie.
Tak, jakem przeczuwa�, odpar� Zbyszek z twarz� rozweselon�, granica Bia�ej G�ry nie opodal ju�, ale co po niej?
Obcego nikogo na Mszczujow� ziemi� nie puszczaj�, taki tu obyczaj, a co do grodu i do samego Mszczuja Walig�ry m�wi�, �e nikomu a nikomu, cho�by najbli�szym by� i najwi�kszym by�, przyst�pu nie daj�.
To� wiem, �e brat m�j Walig�ra zdzicza� zupe�nie, odrzek� biskup �agodnie, zawsze ale przecie mnie jako duchownego i brata swojego odepchn�� nie zechce i nie mo�e.
Krzy�acy s�uchaj�cy tej rozmowy zdziwieni szepta� za cz�li, a Konrad si� odezwa� ochoczo: - Je�eli Wasza Mi�o�� potrzebowa� mo�esz posi�ku naszego przeciw opornemu, rzecz tylko s�owo...
Mi�o by nam by�o troch� z pochew zaspanych doby� miecz�w i pokaza�, co umiej� niemieccy rYcerze!
Biskup obie r�ce podni�s� do g�ry i pr�dko zawo�a�: - Niech�e mnie B�g uchowa, abym ja przeciw swoim a� przymusu u�ywa� mia�!
S�owa mojego dosy�, spodziewam si�, b�dzie, aby mi si� bramy otworzy�y...
Brat m�j dziki jest, cudzych nie lubi, od wszystkich si� jak murem opasa�, �yje sam, ludzi unikaj�c lecz na m�j g�os nie b�dzie g�uchym.
Dziwny to jaki� wi�c czy z�y jest cz�owiek, wyrwa�o si� Konradowi, je�eli si� tak zamyka.
Z�ym nie jest, rzek� biskup, lecz wiele ucierpiawszy, �e niemal pustelnicze �ycie prowadzi, tego mu za z�e po czyta� nie mo�na.
Abym mu pociech� przyni�s�, d��� do niego.
Wi�c je�eli do onego grodu niedaleka droga, to� by�my si� i my mogli do orszaku Mi�o�ci Waszej przy��czy�, odezwa� si� Konrad, a cho� dziwowisko jakie tutejszych kraj�w zobaczy�.
Ch�tnie bym was pod dach mojego brata zaprosi�, odpar� Iwo, lecz gdybym z obcymi do niego przyby�, za prawd� by mi to przyst�p utrudni�o.
Zosta�cie tu, a gdy ja zdob�d� gr�d i u�cisn� brata, mo�e go sk�oni�, aby i wam da� go�cin�.
Krzy�ak schyli� g�ow� i nic nie odpowiedzia�.
Biskup po b�ogos�awi� ich doko�a i w�r�d milczenia wyszed�szy z na miotu, dosiad� konia swojego.
Orszak jego, kt�ry by� u kraju lasu troch� spocz��, wnet te� do koni si� wzi�� i za biskupem pod��a�.
Wszyscy krzy�accy ludzie kup� zebrani z dala si� jad�cym przypatrywali.
Konrad te�, Otto, m�odzi Gero i Hans z na miotu powychodzili i gwarzyli weso�o.
Szkoda, zawo�a� pi�kny Gero po cichu, r�kami po prawiaj�c w�osy, kt�re mu na ramiona spada�y i troch� nie wie�ci� dawa�y fizjognomi�, tym bardziej �e na twarzy ledwie si� z�ocisty puszek wysypywa� zacz��, szkoda, �e ten smutny biskup tak nas niegrzecznie si� pozby�, byliby�my na grodku jego brata polskiego piwa si� napili i mo�e jak� niebrzydk� zobaczyli niewiast�!
A tobie one tylko w g�owie!
roz�mia� si� Hans, kt�ry w�sa ju� m�g� pokr�ci� i tym prawem, cho� niewiele starszy, Gerona za wyrostka sobie poczytywa�.
Wy�cie nie lepsi, roz�mia� si� Geron.
Pami�tacie zawczora, jake�cie to w polu za bia�� si� uganiali podwik�?
Tylko mi tego nie przypominaj zawodu!
krzykn�� Hans nami�tnie.
Koniam zhasa�, a baba, kt�ra ze strachu na ziemi� pad�a, gdym j� dogoni�, ostatni z�b, jaki mia�a, wybi�a sobie...
�mieli si� wszyscy.
Prawd� rzek�szy, mrukn�� cicho Konrad, kt�ry rozmowy s�ucha�, tu jeszcze kobiet nazwiska tego godnych nie ma, s� stworzenia dwuno�ne, z kt�rych one mo�e kiedy wyrosn�!
Szcz�ciem, �e my�my z Ottonem �luby czysto�ci z�o�yli.
Otto si� roz�mia�.
Rozgrzesz� nas, gdy je nadwer�ymy, rzek�, ale w tym kraju nie ma pono niebezpiecze�stwa, a mi�osna pie��, kt�r� Gero tak nuci, �e za serce chwyta, tu mu nikogo w sieci nie wp�dzi.
Wiecz�r by� ciep�y i pi�kny, a mimo postu pi�tkowego, kt�ry im biskup przypomnia�, na wieczerz� piek� si� udziec sarny zabitej po drodze.
Konrad kaza� zastawi� st� na dworze; we czterech zasiedli do� Krzy�acy i ochotnicy z weso�� my�l�, kt�r� ze dzbanka nalane w kubki wino pomno�y�o.
O biskupie Iwonie, kt�rego�my spotkali, du�om s�ysza�, rzek� Konrad, i nie przeciwi si� to, com wiedzia�, temu, co widzia�em dzisiaj.
M�� to ma by� wielce �wi�tobliwy i pobo�ny.
Dobrze on stoi w Rzymie, a bratank�w swych dwu dawszy na wychowanie ojcu Domingo, ju� z nich zrobi� aposto��w i zakon kaznodziejski do Krakowa wprowadzi�.
Praw� r�k� ma by� ksi���cia krakowskiego Leszka, kt�ry bez niego nie czyni nic...
Ale nam po nim te� nic, przerwa� cicho, zabieraj�c si� do przyniesionego mi�siwa Otto, nam po nim nic, bo pono, co mi�e Leszkowi, to naszemu Konradowi obmierz�e...
Konrad si� ku niemu zwr�ci�.
Nie wojuj� przecie bracia z sob�, rzek� powolnie.
Ale Konrad nienawidzi starszego, jak g�osz�, doda� Otto, co nie nowina mi�dzy bra�mi.
M�odszy jest, wyprawili go w puszcze i b�ota na sp�ache� ziemi, w kt�rej mu si� utrzyma� trudno, co za dziw, �e wola�by w Krakowie siedzie� spokojnie!
Z tego, co si� tu i �wdzie po drodze s�ychiwa�o, odezwa� si� dotychczas milcz�cy Hans, zdaje si�, �e Leszek w ksi�owskich r�kach, pobo�ny pan, a mi�kki, cho� m�ny, wojny nie lubi.
Konrad, je�eli go z siod�a nie wysadzi, to byle spad�, na nie skoczy i wszystkim zaw�adnie.
Tak ludzie prorokuj�.
�le wr�, przerwa� Konrad marszcz�c si�, jakby to na granicy silniejszych, a bli�szych �l�skich nie by�o...
co ju� Niemcami s� i si�� maj�, a rozum nasz.
A c� pomog�o W�adys�awowi, temu d�ugonogiemu, o kt�rym nam w Magdeburgu opowiadali, odezwa� si� Hans, �e Niemcem jest i obyczajem i mow�?
To� siedzia� na Krakowie, a jak si� da� wzi�� na�, tak si� da� z niego dobr� wol� wyprosi�.
E, krzykn�� Konrad, bo ten W�adys�aw niemiecki ma j�zyk, prawda, ale serce mia� polskie!
Dobry cz�ek, a z do broci� do k�dzieli, nie na ko�!
Roz�mieli si� wszyscy, potwierdzaj�c.
No to i �l�scy nic nie wsk�raj�, doda� Hans uparcie, bo� ksi��� Henryk chodzi� ju� pono raz pod Krak�w i sko�czy�o si� na tym, �e im ksi�a kazali si� u�ciska� i zgod� zapi�!
Ksi��� Henryk Wroc�awski pobo�ny pan, odezwa� si� drwi�co Konrad, biskupowi nic nigdy nie odm�wi.
Temu tylko kaptura braknie by mnichem by�, a �ona mniszka prawdziwa.
Wi�c b�d� co b�d�, rzek� Otto, naszemu ksi�ciu Konradowi najlepsza gwiazda �wieci, bo ten, s�ysz�, serce ma kamienne, a r�ce �elazne.
�ycie ludzkie mu za much� nie stoi.
Z duchownymi te�, jak go s�uchaj�, dobry, jak si� ostro stawi� nie patrzy, czy �ysina na �bie i...
Daj pok�j naszemu, odezwa� si� Konrad, przecie�e�my to jego lennicy i broni� go powinni�my.
Jako lennicy?
opar� si� Otto.
Nie lennym nam prawem ziemi� daj�, ale dziedzicznym.
Mistrz nasz Herman jest ksi���ciem cesarstwa i my nikomu lenna ani pok�onu nie winni�my krom cesarza!
Konrad zamilk�, chwil� potrz�saj�c g�ow�.
Kubki, nalane na nowo, wychylano.
Rozdzia� 2.
Mrok ju� by� dobry, gdy na jedynym go�ci�cu, kt�ry przez las prowadzi�, z dala si� co� ukaza�o jakby ogrodzenie wynios�e i brama.
- Ot� i granica Bia�ej G�ry!
- zawo�a� Zbyszek.
W owych czasach, gdy wi�kszej cz�ci posiad�o�ci rubie�e by�y w�tpliwe, a miedz, kopc�w i granic nie pilnowano tak bacznie, bo pustej ziemi dosy� by�o, obwarowanie tak �cis�e musia�o si� czym� wydawa� osobliwym.
Biskup stan�� i patrza� d�ugo, milcz�c, inni te� spinali si� na koniach, szepc�c i u�miechaj�c si�.
Ruszano ramionami.
Orszak ca�y, kt�ry si� by� wstrzyma� na kr�tko, ci�gn�� ku zagrodzie, widoczniejszej ju� coraz.
Go�ciniec przecina� g��boki par�w, wa�, a na nim sta�o ogrodzenie i widnia�a dosy� mocna dawniej, teraz troch� opuszczona brama zamkni�ta.
Nie dochodz�c wa�u przyparta do niego n�dzna, rozkraczona szeroko siedzia�a buda, kt�rej dach, lada jako poosuwanymi dranicami pobity, ca�y kurzy� dymem od wewn�trz p�on�cego ogniska.
Przez ma�e otwory w jej �cianach, o mroku wieczornym b�yszcza�o �wiate�ko czerwonawe.
Ludzie tu wi�c byli.
Nied�ugo na ukazanie si� ich czeka� by�o potrzeba, gdy� jak tylko st�panie zbli�aj�cych si� koni pos�yszano w chacie, naprz�d jedno okno przyciemnia�o, bo je kto� wygl�daj�c nim g�ow� zapar�, potem skrzypn�y drzwi i cz�ek jaki� wyszed� naprzeciw jad�cym.
Sta� jak wryty u progu, zdaj�c si� oczom nie wierzy�, gdy zobaczy� tyle ludzi i koni.
Zbyszek chcia� ku niemu podjecha�, gdy biskup r�k� na� skin�wszy, aby pozosta�, sam si� do stra�nika przybli�y� i pozdrowi� go obyczajem chrze�cija�skim.
Str� by� cz�ek stary, silny jeszcze, z brod� siw� postrzy�on� i g�ow� odkryt� ju� wy�ysia��.
Na sobie mia� ko�uszek kr�tki w�osem na wierzch, spodnie p��cienne i chodaki.
W r�ku czy dla oznaki swego urz�du, czy dla obrony trzyma� ogromny dr�g, w kt�rego ko�cu kawa� �elaza by� przytwierdzony.
Mrukn�� co� niewyra�nego za odpowied� na pozdrowienie biskupowi.
- Otwieraj mi wrota!
- odezwa� si� Iwo, wskazuj�c r�k� na nie.
- Jestem bratem Mszczujowym i jad� go odwiedzi�, a pob�ogos�awi� mu.
Str� nie zdawa� si� rozumie�, podni�s� g�ow�, pilno si� przys�uchuj�c, oczy wytrzeszczy�, usta mu si� bezz�bne otwar�y szeroko, nie odpowiada�.
Cierpliwie biskup powoli powt�rzy� rozkaz, wskazuj�c na bram�, ale cz�ek si� ani ruszy�, ani odpowiada�.
Zwr�ci� si� ku Zbyszkowi Iwo, a ten ju� zsiada� i przyszed� do str�a.
Powt�rzy� mu, nalegaj�c, wol� biskupa i doda�, �e jad�cy by� najwy�szym pasterzem, a nale�a� do rodziny pana z Bia�ej G�ry.
Wszystko to jeszcze nie trafi�o do przekonania milcz�cego stra�nika.
S�owa z niego doby� nie by�o mo�na.
Ju� ludzie biskupi zabierali si� ku wrotom i�� i przebojem je otwiera�, co by �atwo przysz�o, gdy milcz�cy str� zapar� im drog� sob� i dr�giem.
Iwo da� znak, by si�y nie u�ywa�.
Zl�k�y cz�ek be�kota� poczyna�.
M�wi� co�, lecz dla braku z�b�w i g�osu, kt�ry przestrach st�umi�, zrozumie� go by�o trudno.
Wywija� tylko �wawo dr�giem, drog� usi�uj�c konnym zapiera�.
Ul�k�szy si� nacisku ludzi, kt�rzy z koni pozsiadali i zbli�a� si� do niego i wr�t zacz�li, jakby z rozpaczy nagle pocz�� pod ko�uchem szuka� czego� r�kami dr��cymi i dobywszy rogu rozpaczliwie tak zatr�bi�, i� konie si� �achn�y, a kilka z nich w bok rzuci�o.
Tylko biskupi rumak, uszy nastawiwszy do g�ry, ani drgn��, za co go Iwo po szyi pog�aska�.
Wrzaskliwy g�os rogu w�r�d ciszy, po nocnej rosie rozszed� si� szeroko, jakby go fale nios�y powietrzne.
Up�yn�a chwila niepewno�ci.
Patrzano na siebie i biskupa, kt�ry da� znak, aby czekano.
Dosy� d�ugo stali wszyscy w miejscu nieruchomi, a� Zbyszek pierwszy z dala przybywaj�cego konia us�ysza�.
P�dzi� kto� od wzg�rza, poza kt�rym nic wida� nie by�o.
T�tent coraz si� stawa� wyra�niejszy i za wrotami mign�� cz�owiek na koniu, kt�ry nie zsiadaj�c z niego, przez szpary pocz�� zagl�da�.
Zbyszek podszed� ku niemu.
Nim si� mia� czas przyby�y zapyta�, us�ysza�, kto czeka, i rozkaz, aby wrota otwierano.
- Nikomu si� te wrota nie otwieraj�, cho�by i sam pan a ksi��� i kr�l by�, bo tu jedynym panem pan nasz...
My do nikogo nie mamy nic i nie chcemy, aby do nas miano...
- Ale� brat i biskup!
- zawo�a� gniewnie Zbyszek.
- S�yszysz?
My tu nie �cierpimy, aby s�udze bo�emu op�r kto stawi�, wrota wywalimy!
- To co?!
- krzykn�� cz�ek zza wr�t.
- Wywalicie bram�, pojedziecie pod gr�d, a przecie� go nie zdob�dziecie, bo my w potrzebie broni� si� umiemy, zamiast od tych wr�t p�jdziecie od tamtych.
Wtem biskup sam g�os podni�s�.
- S�uchaj, dziecko moje - rzek� �agodnie - jed� na Bia�� G�r� i powiedz Mszczujowi, �e Iwo brat u wr�t jego stoi.
Iwo z Krakowa.
Si�� jak�� nakazuj�c� mia�y te wyrazy, bo cz�ek, pos�yszawszy je, zamilk�, nie odpowiadaj�c nic, konia zawr�ci� i pop�dzi�.
Str� z dr�giem troch� na bok si� usun�wszy, lecz od bramy nie odchodz�c, obur�cz na broni swej sparty pozosta� nieruchomy.
Na dworze ciemnia�o powoli, a biskup z g�ow� spuszczon� cierpliwie, modl�c si� po cichu, czeka� odpowiedzi, kt�rej zw�oka Zbyszka widocznie niecierpliwi�a.
Lekki wiatr zerwa� si� od zachodu i cho� Hiebo by�o miejscami wypogodzone, p�dzi� porwane chmury, kt�re zda�y si� pos�a�cami wyprawionymi na zwiady, zapowiadaj�cymi zmian� pogody.
Powietrze stawa�o si� ch�odniejszym jak zwykle jesieni�, gdy s�o�ce zajdzie.
Po do�� przeci�gni�tym oczekiwaniu znowu t�tent si� da� s�ysze�, str� zwr�ci� oczy i g�ow� ku wrotom prostuj�c si� i gotuj�c jakby na obron� stanowiska, bo by� pewien, �e z grodka przyjdzie odpowied� odmowna.
Za bram� pokaza� si� jezdny, a Zbyszek co pr�dzej dopad� do niego.
- Mi�o�ciwy pan nasz - rzek� przyby�y troch� zdyszany - cho� nikogo obcego u siebie nie chce, ale brata got�w ugo�ci�.
Tylko nie z orszakiem i nie z dworem, ale samego.
W�r�d dworzan biskupich wybuchn�� szmer do�� g�o�ny, tylko Zbyszek spojrza� na pana czekaj�c, co �w powie...
- Rozbijcie� tu sobie namioty i napalcie ognia - rzek� pasterz - a ja pojad� na nocleg do Bia�ej G�ry, kiedy inaczej by� nie mo�e.
�al mi was, dzieci moje, ale inaczej chybi�bym celu podr�y.
Wtem kanclerz biskupi, ksi�dz Sylwan, nie mog�c wytrzyma�, zawo�a� g�o�no: - Ale Mi�o�ci Waszej puszcza� si� tak samemu ani przystoi, ani bezpieczna!
Jako to mo�e by�, �eby cho� jednemu z nas towarzyszy� mu nie by�o wolno!
Od bramy, pos�yszawszy to, pos�aniec powtarza� zacz��: - Jednego tylko ksi�dza brata pu�ci� mi wolno, jednego!
Ksi�dz Iwo u�miechn�� si� i r�k� pocz�� �egna� sw�j dw�r duchowny i orszak.
- Zbyszek - rzek� do czekaj�cego swojego ochmistrza, kt�ry sta� z g�ow� frasobliwie spuszczon� - prosz� ja ci�, niech wszystkim b�dzie na obozowisku przymusowym dobrze...
Uczy�, co mo�na...
R�k� podni�s� i pob�ogos�awi�.
Koniowi biskupiemu nie bardzo si� od gromadki chcia�o odchodzi�, lecz ksi�dz Iwo przem�wi� do� �agodnie i ko� ruszy� si� pos�uszny ku wrotom, kt�re str�, dr�g postawiwszy przy tynie, z trudno�ci� otwiera� zacz��.
U wr�t stoj�cy pilnowali, aby nikt wi�cej wcisn�� si� nie m�g� za nie.
Dopiero gdy biskup oddali� si� nieco, a bram� na nowo dr�giem za�o�ono, w�r�d dworu g�o�niej si� odezwali oburzeni ksi�a i Zbyszek przeciw dziwactwu pana z Bia�ej G�ry, kt�ry ich niegodnymi os�dzi� przest�pi� pr�g swojego gr�dka.
Stary tylko kapelan biskupi ksi�dz Ambro�y, nawyk�y do cichego poddawania si� wypadkom, nienawidz�cy pr�nych wyrzeka�, po pierwszym wybuchu zaraz im usta zamkn�� tym, �e cz�owieka nie znaj�c, s�dzi� si� nie godzi.
- A co my wiemy - rzek� - dlaczego ten cz�owiek dzikim si� sta� i czemu z lud�mi nie obcuje!
C�, je�li to czyni z pobo�no�ci i potrzeby ducha.
Nie s�d�cie, aby�cie nie byli s�dzeni!
I tak z wolna szemranie ucicha� zacz�o.
Biskup tymczasem jecha� st�pi�, o drog� nie pytaj�c, koniowi dawszy wol�, zamy�lony, a pewien b�d�c, �e trafi na grodek.
Za nim w oddaleniu pewnym zamkowy s�uga si� wl�k� z g�ow� odkryt�.
Dosy� zaros�a dro�yna spina�a si� troch� pod g�r�, kt�r� od zachodu resztka odblask�w wieczornych o�wieca�a.
Nie wida� jednak by�o d�ugo, nic na wynios�o�ci tej krom wa�u ziemnego i tynu, kt�ry przez d�ugie lata przybra� barw� ziemn� i pookrywa� si� zielem, co go przys�ania�o.
Podjechawszy dopiero, nad wa� si� podnosi� im w oczach zacz�a wie�yca zamkowa, ale drewniana, z ogromnych starych bal�w zbudowana, podobna do wielkiego stosu bierwion daszkiem pokrytych.
Nad ni� wi�cej nic zza wa��w nie wyjrza�o, cho� si� ku nim zbli�yli.
Przewodnik biskupi wyprzedzi� go, bokiem jad�c i hukn�� naprz�d, aby pierwsze wrota im otworzono.
Te przebywszy, jechali jeszcze pod g�r� ku drugiemu wa�owi i drugiej bramie, kt�ra nie naprzeciw pierwszej, ale w bok od niej w�r�d okopu czernia�a.
Zbudowana by�a bardzo starym sposobem, z niezmiernie grubych pni pomazanych i pooblepianych glin�.
Furt� tylko dla biskupa otworzy� jaki� cz�ek, a t� przebywszy znalaz� si� most na rowie g��bokim, za kt�rym grodzisko jakby w kotlinie na wierzchu g�ry le�a�o.
Szary mrok nie dawa� dobrze rozpozna� zabudowa� rozleg�ych r�nych wysoko�ci i kszta�t�w, skupionych u podn�a drewnianej wie�y, kt�rych barwa szara niewiele si� od ziemi, na kt�rej siedzia�y, r�ni�a.
Cicho tu by�o i zdawa�o si� pusto, cho� gdzieniegdzie w otworach �cian z wn�trz�w ognie b�yszcza�y.
Gdy biskup most pomin��, ujrza� przed sob� stoj�cego m�czyzn� nadzwyczajnego wzrostu, istnego olbrzyma, a cho� twarzy jego nie m�g� dojrze�, z tej postaci, dla kt�rej Mszczuja u pospolitego ludu przezwano Walig�r�, poznawszy brata, obie r�ce wyci�gn�� ku niemu.
Ko� stan��.
Olbrzym �w chwyci� r�k� Iwona i nie m�wi�c s�owa, ale unosz�c si� p�aczem, ca�owa� j� pocz��...
Dopiero po chwili, gdy Iwo zsiad�, a stan��, opieraj�c si� o r�k� brata, da�o si� s�ysze�: - Iwo m�j!
Iwo!
- Mszczuj!
B�g z tob�!
Oba byli wzruszeni tak, �e m�wi� nie mogli, w milczeniu przerywanym �kaniem i westchnieniami ci�gn�li ku domostwu...
W szarym mroku wida� by�o popod �cianami cicho, trwo�liwie przesuwaj�ce si� postacie s�u�by, nikn�ce wpr�dce.
Szczekanie i warczenie ps�w s�ysze� si� da�o i wnet umilk�o.
Gospodarz wi�d� pra�ata ku budynkowi obci��onemu podsieniami na s�upach.
Czelad�, kt�ra tu sta�a, rozst�pi�a si� na widok pana i usz�a na stron�.
Drzwi wielkie a ci�kie, otworem stoj�ce, prowadzi�y do sieni tak rozleg�ej, jakby secin� jak� ludzi mie�ci� potrzebowa�a.
Z boku jej p�on�o ognisko.
Tu si� nie zatrzymuj�c, wprowadzi� Mszczuj ksi�dza Iwona do izbicy na lewo...
I w niej pali�o si� jasno ognisko, o�wiecaj�ce �ciany drewniane poczernia�e.
Starodawnym obyczajem by�a izba ubrana w ci�kie �awy doko�a, w police nad nimi.
Ma�e otwory, okiennicami pozamykane w �cianie od podw�rza, we dnie ma�o �wiat�a wpuszcza� musia�y.
Cho� nad ogniskiem dymnik by� zwieszony jak kaptur olbrzymi, sadz� smolnych �uczyw okopcony, nieco dymu sinego rozpo�ciera�o si� po izbie i jakby pasy r�bku le�a�o pod pu�apem.
St� wbity nogami w ziemi� zajmowa� jeden k�t izby, a na nim wida� by�o dawnym obrz�dem rozpostarty r�cznik, chleb, n�, kube�ek i kubki drewniane.
Wszystko tu by�o do zbytku ubogie i proste.
Gdy Walig�ra w �wietle ognia pal�cego si� pod dymnikiem pokaza� si� bratu, kt�ry go o mroku wprz�d dobrze widzie� nie m�g�, oblicze ksi�dza Iwona zadr�a�o jakby uczuciem rado�ci.
Spodziewa� si� go znale�� z�amanym i zestarza�ym, a mia� przed sob� jeszcze w pe�ni si� m�a, jakby do boju gotowego.
Wprawdzie w�os bujny i ciemny na g�owie i brodzie ju� si� miejscami pasami srebrze� zaczyna�, czo�o by�o poorane w bruzdy g��bokie, ale oczy czarne ogniste patrza�y �yciem, b�yska�y ogniem, ramiona i barki nie ugi�y si� pod lat brzemieniem, szeroka pier� sklepista oddycha�a swobodnie.
Tylko w wyrazie tej twarzy i ocz�w by�o co� t�sknego i gniewnego razem, mo�e wzruszeniem zapalony ogie� jaki� niepowszednich dni - bo z nim �y� by d�ugo nie mo�na.
Dr�a� �w olbrzym patrz�c na biskupa, kt�ry wpatruj�c si� w niego nawzajem z �agodno�ci� i spokojem nie opuszczaj�cym go nigdy, zdawa� si� litowa�.
- Pok�j tobie i domowi!
B�g z wami!
- rzek� g�osem s�odkim, a koj�cym.
Obejrza� si�.
- Po staremu u ciebie, ubo�uchno, a po prostu!
- doda�.
- Bom ja stary cz�ek - odpar� Mszczuj - stary cz�ek i prosty...
nowego ja nie chc� nic - i m�drego, a sztucznego, a uchowaj Bo�e, obcego!
Rzek� to gospodarz prawie nami�tnie i nie chc�c d�u�ej si� rozgadywa� pospieszy� dorzuci�: - Co wam da� na wieczerz�?
- Pi�tek, post - rzek� biskup - a niedawno posili�em si� kromk� chleba i wod�.
Wod� �wie�� rad zawsze pij�, macieli te� pier�g lub chleb, nie odm�wi�, wi�cej mi nie wolno nic.
Walig�ra w�osy potar�, spojrza� na �awy nie okryte i zwr�ciwszy si� ku k�towi doby� sukna grubego kawa�, kt�rym zas�a� siedzenie, wskazuj�c je biskupowi.
- Cho� ja je�� nie chc�, to nie przeszkadza - rzek� Iwo - aby�cie wy swej postnej wieczerzy poda� nie kazali.
B�d� mia� tym wi�ksz� zas�ug�, gdy mi uczyni pokus�, kt�r� zwyci��.
- Jam ju� jad� i syt jestem - rzek� Walig�ra.
- Siadaj�e przy mnie, niech na ciebie patrz�, m�w, niech ci� s�ucham, t�umacz si�, niech ci� zrozumiem...
Policz no lata, ile ich up�yn�o od czasu, gdy ci� ten giez uk�si�, bo ja tego inaczej nazwa� nie mog� - i ty� bez �adnego powodu ze �wiatem zerwa� i z rodzin�.
Walig�ra u�miechn�� si�, ale tak bole�nie, patrz�c na brata, i takie mu si� wyrwa�o westchnienie ci�kie z piersi, i� biskup r�k� mu na ramieniu po�o�y� widz�c, �e cierpi.
- Dobrze� rzek�, bracie.
Giez mnie uk�si�, giez, a rana od tego gza do dzi� boli.
Ino cho� ty jeste� duchowny i brat, nie pytaj mnie, jak si� on zwa� i k�dy mi ran� zada�.
- Nie czas m�wi�, nie czas!
Zerwa�em ze �wiatem i z rodzin�...
a, tak - bom tam ja nie mia� co robi�.
- Bracie, bracie - przerwa� biskup - jam tu w�a�nie przyby� ci� nawraca�.
Nie pytam, co zabola�o, cho�bym mo�e, za pomoc� i �ask� bo��, ran� zagoi� lub b�l zmniejszy�.
Gwa�tu choremu zadawa� taki lekarz jak ja nie mo�e, chory do� sam przyj�� musi, aby leki by�y skuteczne.
Tylko mi ciebie �al, bracie m�j, i t�skno mi po tobie, a ta rodzina, kt�rej� si� ty wyrzek�, opu�ci� j�, potrzebuje ciebie.
Walig�ra, s�ysz�c to, wypr�y� �ylast� sw� ogromn� siln� prawic� z pi�ci� �ci�ni�t� i mrukn��: - R�ki wam trzeba...
ha, ju� ona nie ta, co d�bczaki z korzeniem rwa�a z ziemi - nie ta!
- I pi�� by si� przyda�a mo�e - odpar� biskup.
- Wi�cej serce.
- A i ono zamar�o i zamarz�o!
- westchn�� Walig�ra.
- Co wam ju� po nim i po mnie?
- S�uchaj, mi�y m�j - odezwa� si� biskup.
- Chrystusowi s�udzy, jakim ja jestem, gwa�tu nikomu nie zadaj�; ich or�em s�owo i mi�o��, innego nie maj�.
- Wi�c s�uchaj ty s��w moich, kt�re czasem Duch �wi�ty i ubo�uchnych natchn�� mo�e.
Dobrze� jest w tej pustelni, spokojnie.
Nie widzisz z�o�ci ludzkich, nie potrzebujesz si� boryka� z nimi.
Tobie b�ogo, ale rzecz mi z sumienia twego, czy� ty stworzony by� na to i ochrzczony dzieci�ciem spo�eczno�ci Chrystusowej, aby� sobie tylko s�u�y�, czy by� dzieli� losy braci i ludu twojego?
Powiedz mi!
C� to jest ten chrzest �wi�ty, je�eli nie zaci�g na wiekuiste �o�nierstwo, kt�re ucieczk� czyni sromotn�?
Kr�l nasz Boles�aw tch�rzom, co mu zbiegali z wojny, s�a� k�dziele i sk�rki zaj�cze!
C� Chrystus po�le wam, kt�rzy�cie z jego szereg�w wyst�pili?
- Przecie� si� ja Chrystusa Pana nie zapar�em!
- odpar� �ywo Mszczuj.
- Przecie� modl� si� i ksi�dza trzymam, spowied� odprawiam, post�w nie �ami�.
- Albo my�lisz, �e na tym dosy�!
- rzek� biskup �agodnie.
- Hetmana si� nie zapierasz ani chor�gwi, c� gdy ci� w boju nie ma, a poszed�e� bezpieczny pod krzak i szukasz pod nim schronienia.
Walig�ra si� z�ymn��.
- Ja z tob� na s�owa walczy� nie potrafi� - odpar� - pobijesz mnie nimi - lecz, bracie, pos�uchaj i ty mnie!
Pos�uchaj przez mi�osierdzie!
Nie pot�piaj!
- Si�d� przy mnie - szepn�� biskup - s�ucha� ci� b�d� - owszem, byleby� ty potem mnie da� ucho.
M�w, siadaj!
- Nie ka� mi siedzie� - odezwa� si� Walig�ra.
- Krew mi nie da na miejscu pozosta�, rusza� si� musz�.
Tchn�� mocno i widz�c, �e ogie� na kominie przygasa, poszed� na� par� szczap przyrzuci�.
Biskup siedzia� milcz�cy, on czo�o tar� i w�osy rozrzuca�, oczy mu si� pali�y...
- M�wisz, �em zbieg wojenny - rzek�.
- A gdyby �ycie daj�c mo�na zwyci�stwo zdoby�, nie waha�bym si�!
Nie o �yci� mi idzie, ino bym si� nie zbruka� i nie zab�oci� na duszy...
abym patrz�c na to, co si� dzieje, nie rzek� nareszcie ob��kany, i� tak si� dzia� powinno.
- A c� tak z�ego dzieje si� lub sta�o?
- przerwa� biskup, sk�adaj�c r�ce.
- Bogu najwy�szemu dzi�ki, b�ogos�awie�stwo nad krajem, wiara si� mno�y, ko�cio�y buduj�, lud z poga�stwa obmywa, �wiat�o przychodzi!
- Patrzaj�c tylko w niebo - zawo�a� Mszczuj - pewno wi�cej nie wida�, a na ziemi co?
Zamilk� chwileczk�.
- Nasza ziemia na kawa�ki si� popada�a, o kawa�ki bij� si� bracia, ma�o tego - kto nam panuje?
Ty powiesz: "chrze�cija�scy panowie".
Pewnie, tylko nie naszej ju� krwi, j�zyka, obyczaju.
Biskup drgn��.
- Co m�wisz?
- zapyta�.
- Wszak�em ci ja na dw�r i osob� Laskonogiego patrza�, na �l�skie ksi���ta, na innych, na ich dwory, na ich czelad�, na ich zabawy i rz�dy.
Wszystko to Niemcy, a Niemc�w u nas liczba ro�nie, ro�nie i my w domu s�ugami ich.
Wasze klasztory niemieckie, wasze ko�cio�y, co maj�, z Niemiec wzi�y, zbroi nie ma lepszej jak zza granic, miecza dobrego, tylko od nich.
Sukno wam tkaj� Niemcy, klejnoty kuj�, dobrze, �e chleba nie piek�.
Mia�em si� ja na to patrze� z za�o�onymi r�kami a dzi�kowa�, �e mi serce wyjadali?!
Biskup popatrza� na� �agodnie.
- To ci ��� zburzy�o?
- spyta�.
- Wi�c pociesz si�, bracie - bo� niedobrze widzia� i zawczasu zrozpaczy�.
I ja na to patrz�, ale okiem weso�ym, nie l�kaj�c si�.
C� szkodzi, �e oni nam s�u��!
Posiedziawszy z nami, Niemiec si� przerodzi, a co przyni�s� z sob�, zostanie.
Wiedzie� musisz, co mi B�g da� za �wi�tych ludzi uczyni� ze dwu naszych bratank�w, z Jacka i Czes�awa!
Ci przecie w Rzymie Niemcami nie zostali, klasztory te� nie wszystkie niemieckie, a i te, co s�, aby �y�, musz� si� sta� naszymi.
- A ksi���ta?
ksi���ta?
- przerwa� Mszczuj.
- Albo to nie wiesz, co z ich dworu p�ynie jak ze �r�d�a, i �e gdy oni czarni, wszyscy dla nich maza� si� musz�?
Poka��e ty mi dw�r, a pana, co by do Niemc�w nie lgn��, co by si� obchodzi� bez nich.
�l�sko s�siednie zalali ju� Niemiaszki, siedl� si� w nim, miasta buduj�, prawo swoje przywo��, aby naszego nie s�uchali, krzy�em si� zas�aniaj�, aby si� im nic nie sta�o.
- Bracie mi�y - westchn�� biskup - roz�alon jeste�, a w bo�� opiek� nie wierzysz.
B�g i takich narz�dzi u�ywa do nawracania.
Jam spokojny, nas tu wi�cej jest; co mi przybysze szkod�, gdy je �ycie nasze obejmie i przerobi� musi?
- Niemca, Niemca, aby nasze si�y ze sk�ry jego wywlok�y i now� mu da�y?!
- zawo�a� Mszczuj.
- Zaprawd� widzia�em du�o naszych, co si� poniemczyli, ani jednego Niemca, co by si� znaszy�!
Gdyby si� i mowy nauczy�, i str�j wdzia�, i przyg�aska� da�, siedzi w nim zawsze co�, co mi �mierdzi.
- A wszyscy chrze�cijanie bra�mi s� - rzek� biskup - o tym zapomnia�e�?
- Nie, ino chc�, aby brat ka�dy u siebie siedzia�, a do zagrody mi si� nie wpiera� - rzek� Mszczuj.
- Im si� chce naszej ziemi!
Nie mogli jej zawojowa� or�em, chc� j� posi��� bez krwi rozlewu, przebieraj�c si� za czelad� i s�u��c nam.
Ano biada temu �upanowi, co na gr�d puszcza przekupni�w, nie znaj�c ich.
Noc� mu wrota nieprzyjacielowi otworz�.
Ja ich ani panami, ani s�ugami nie chc� mie�, a bra�mi za drzwiami.
Widz�c, �e biskup milczy g�ow� spu�ciwszy, ci�gn�� dalej: - Nie mogli nas po�y� inaczej, m�dry nar�d na sztuk� si� wzi��.
Kr�lom i ksi���tom pocz�li �ony str�czy�, bodaj z klasztor�w.
Biskup sykn��.
- Tak ci by�o - doda� Mszczuj.
- Boles�aw mniszk� za�lubi�, nie wykl�li go.
- Z�em to by�o - rzek� biskup.
- Nikt nie pis