7627
Szczegóły |
Tytuł |
7627 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7627 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7627 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7627 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ADAM SZYMA�SKI
SRUL Z LUBARTOWA
By�o to w roku... Ale mniejsza o rok, do�� �e by�o, a by�o w Jakucku w pocz�tku listopada,
w kilka jako� miesi�cy po moim przyje�dzie do tej stolicy mroz�w.
Ciep�omierz spirytusowy R�aumura wskazywa� 35 stopni zimna. Ze strachem wi�c my�la�em
o przysz�ym losie mego nosa i uszu, kt�re, jako niedawno przywiezione z zachodu,
dot�d zawsze dotkliwie dla mnie znaczy�y sw�j protest cichy przeciw aklimatyzacji przymusowej,
a dzi� w�a�nie mia�y by� wystawione na przyd�u�sz� pr�b�. Grozi�a im ta pr�ba, poniewa�
par� dni temu w szpitalu miejscowym umar� jeden z cz�onk�w naszej kolonii, Kurp,
Piotr Ba�dyga, i dzi� rano mieli�my odda� mu ostatni� us�ug�: z�o�y� w ziemi zamarz�ej jego
sterane ko�ci.
Czeka�em tylko na jednego ze znajomych, kt�ry mia� zawiadomi� mnie o czasie pogrzebu;
czeka�em nied�ugo i zabezpieczywszy najstaranniej nos i uszy pod��y�em za innymi ku szpitalowi.
Szpital by� za miastem.
W podw�rzu, troch� opodal od innych budynk�w, sta�a szopa niewielka � trupiarnia.
W tej to trupiarni le�a�o cia�o Ba�dygi. Otworzono drzwi; weszli�my i wn�trze przykre na
ca�ej naszej garstce wywar�o wra�enie; by�o nas z dziesi�ciu, mo�e kilkunastu, i wszyscy�my
mimo woli spojrzeli po sobie: stali�my wobec rzeczywisto�ci zimnej i nagiej, nie okrytej �adnym
�achmanem pozoru... W szopie nie maj�cej ani sto�u, ani sto�ka, nic okrom �cian ubielonych
�nie�nym szronem; na pod�odze �niegiem zasypanej le�a�, r�wnie� ubielony, zawini�ty
w jakie� prze�cierad�o czy koszul�, ogromny, w�saty trup. By� to Ba�dyga.
Cia�o zmarz�o okropnie i, aby �atwiej je w�o�y� w przygotowan� ju� trumn�, przysuni�to je
do drzwi, ku �wiat�u.
Nigdy nie zapomn� twarzy Ba�dygi, kt�r�m ujrza� teraz w �wietle dziennym, oczyszczon�
ze �niegu. Surowe oblicze nacechowane by�o dziwnym jakim�, nieopisanym b�lem, a z szeroko
otwartych oczu wielkie �renice, zda si� z wym�wk�, stercza�y het daleko, ku mro�nemu,
surowemu niebu.
� Zmar�y by� ch�op zacny � opowiada� mi tymczasem jeden z s�siad�w widz�c wra�enie,
jakie na mnie wywar� widok Ba�dygi � zawsze by� zdr�w i pracowity, wi�c zawsze przygarnia�
i przytula� ko�o siebie kogo� z biedniejszych; tylko �e to i uparty by�, jak Kurp, wi�c wierzy�
do ko�ca, �e wr�ci nad Narew. Widocznie jednak przed �mierci� zrozumia�, �e tak nie b�dzie.
W�o�ono tymczasem skamienia�e zw�oki do trumny, postawiono na ma�e, jednokonne sanki
jakuckie i gdy krawcowa W., pe�ni�ca w danym razie, jako praktyk religijnych �wiadoma,
obowi�zki ksi�dza, zaintonowa�a dono�nie; ,,Witaj, Kr�lowo nieba, w smutku i rado�ci�,
podtrzymuj�c j� urywanymi g�osami ruszyli�my ku cmentarzowi.
Szli�my pr�dko, mr�z krzep� i zach�ca� do po�piechu. Jeste�my nareszcie na cmentarzu,
rzucamy po grudce zmarz�ej ziemi na trumn�, kilkana�cie wprawnych uderze� rydlem... I po
chwili tylko ma�a, �wie�o usypana kupka ziemi �wiadczy o niedawnym jeszcze istnieniu Ba�dygi
na �wiecie. �wiadczy� jednak b�dzie nied�ugo, kilka miesi�cy zaledwie; nadejdzie wiosna,
ogrzana s�o�cem kupka mogilna roztaje, zr�wna si� z ziemi�, poro�nie traw� i zielskiem;
po roku, dw�ch wymr� lub rozejd� si� po �wiecie szerokim �wiadkowie pogrzebu i cho�by
ci� matka rodzona szuka�a, nie znajdzie ju� nigdzie na ziemi! Ale� i szuka� tu nikt zmar�ego
nie b�dzie, i pies nawet o ci� nie zapyta.
Wiedzia� o tym Ba�dyga, wiedzieli�my i my, i w milczeniu rozchodzili�my si� do dom�w.
*
Nazajutrz po pogrzebie mr�z st�a� jeszcze. Po drugiej stronie do�� w�skiej ulicy, na kt�rej
mieszka�em, nie by�o wida� ani jednego budynku: g�sta mg�a �nie�nych kryszta��w jak chmura
zawis�a nad ziemi�. Spoza mg�awicy tej nie wyziera�o ju� s�o�ce, ale chocia� na ulicy �ywej
duszy nie by�o, powietrze, niepomiernie od wielkiego zimna zg�szczone, donosi�o ci�gle
do mych uszu to metaliczne d�wi�ki skrzypi�cego �niegu, to huk rozsadzanych w �cianach
dom�w grubych bierwion lub p�kaj�cej szerokimi szczelinami ziemi, to podobny do j�ku,
�a�osny �piew Jakuta. Widocznie zaczyna�y si� owe mrozy jakuckie, wobec kt�rych bledn�
najokropniejsze zimna biegunowe, wobec kt�rych strach jaki� niewypowiedziany ogarnia
cz�owieka, a ka�dy organizm �ywy, czuj�c sw� niemoc zupe�n�, cho� skupia si� w sobie i
kurczy, jak pies zn�dznia�y otoczony zgraj� ci�tych brytan�w, wie dobrze, �e to na pr�no, �e
wr�g nieub�agany pr�dzej czy p�niej zwyci�y.
I Ba�dyga, jak na jawie, coraz cz�ciej stawa� przede mn�. Od godziny siedzia�em nad
roz�o�on� robot�; robota jednak nie klei�a mi si� jako�, pi�ro samo wypada�o z r�ki i my�l
niepos�uszna wyrywa�a si� daleko poza granice �nie�nej i mro�nej ziemi. Na pr�nom si�
odwo�ywa� do mego rozs�dku, na pr�nom powtarza� sobie po raz dziesi�ty rady lekarza;
dot�d trawi�cej mnie od kilku tygodni chorobie stawi�em jaki taki op�r, dzi� czu�em si� zupe�nie
obezw�adniony, bezsilny. T�sknota za krajem po�era�a mnie, trawi�a nielito�ciwie.
Tyle ju� razy nie mog�em oprze� si� u�udnym marzeniom, czy�bym dzi� m�g� si� osta�
pokusie? I pokusa by�a silniejsz�, i ja sam s�abszy ni� zwykle.
Precz wi�c mrozy i �niegi, precz rzeczywisto�� jakucka! Rzuci�em pi�ro i otoczony chmurami
dymu tytuniowego pu�ci�em wodze rozgor�czkowanej wyobra�ni.
Wi�c i ponios�a� mnie swywolna!...
Przez tajgi i stepy, g�ry i rzeki, przez carstwa i ziemie niezliczone, pomkn�a my�l lotna na
daleki zach�d, roztaczaj�c przede mn� czary prawdziwe: n�dzy i z�o�ci ludzkiej pozbawione,
pi�kna i harmonii pe�ne moje niwy nadbu�ne. Ustom mym dzi� nie opowiedzie�, pi�ru nie
opisa� tych czar�w!
Widzia�em �any poz�ociste, ��ki szmaragdowe, lasy-starce, dawne dzieje mi szemrz�ce.
S�ysza�em szum fal k�osistych, gwar bo�ych piewc�w skrzydlatych, howor d�b�w olbrzym�w,
hardo wichrom ur�gaj�cych.
I napawa�em si� woni� tych las�w balsamicznych, i tych p�l kwiecistych, ubarwionych
dziewicz� �wie�o�ci� chabr�w niebieskich, kras� wiosny � fio�kiem niewinnym.
...Ka�dy m�j nerw czu� muskanie powietrza rodzinnego... Czu�em o�ywcze dzia�anie promieni
s�onecznych, a cho� na dworze mr�z zgrzyta� jeszcze w�cieklej i coraz gro�niej szczerzy�
do mnie na szybach swe z�by, krew jednak �ywo zakr��y�a w mych �y�ach, zapa�a�a
g�owa i jak zakl�ty, zapatrzony, zas�uchany, nie widzia�em i nie s�ysza�em ju� nic ko�o siebie...
*
Nie widzia�em i nie s�ysza�em, jak si� drzwi otwar�y i wszed� kto� do mnie; nie spostrzeg�em
k��b�w pary, buchaj�cych tu za ka�dym drzwi otwarciem w takiej ilo�ci, �e i nie dojrzysz
od razu wchodz�cego; nie czu�em zimna, kt�re z jak�� bezczeln�, rozmy�ln� natarczywo�ci�
wrywa si� tu do ludzkiej siedziby; nie widzia�em i nie s�ysza�em nic i dopiero, gdym
poczu� oko�o siebie cz�owieka, wprz�d zanim go dojrza�em, mimo woli rzuci�em mu zwyk�e
w Jakucku pytanie:
� Toch nado?[1]
� To ja, prosz� pana, z mieloczem torguju[2] � brzmia�a odpowied�.
1 Co potrzeba; pierwsze s�owo jakuckie.
2 Drobiazgiem handluj�.
Podnios�em oczy. Nie w�tpi�em, �e przede mn�, pomimo wpakowanego na� przer�nego
ubrania, sk�r bydl�cych i jelenich sta� typowy, ma�omiasteczkowy �yd polski. Kto go widywa�
w �osicach lub Sarnakach, ten pozna go nie tylko w jakuckich, lecz i w patago�skich
sk�rach. Pozna�em go przeto od razu. A poniewa�, jak to rzek�em, i pytanie swe, niezupe�nie
jeszcze przytomny, rzuci�em mu prawie bezwiednie, wi�c �yd, stoj�cy teraz przede mn� nie
przerywa� mych duma� zbyt brutalnie obrazem obcej rzeczywisto�ci, nie by� kontrastem zbyt
przykrym. Przeciwnie. Z pewn� przyjemno�ci� wpatrywa�em si� w znajome mi rysy; zjawienie
si� �yda w chwili, gdym my�l� i sercem przeni�s� si� do ziemi rodzinnej, wyda�o mi si�
do�� naturalnym, par� za� s��w polskich mile pog�aska�y ucho. W pewnym tedy jeszcze zapomnieniu
przygl�da�em mu si� przyja�nie.
�yd posta� troch�, nast�pnie odwr�ci� si�, cofn�� ku drzwiom i pospiesznie zacz�� �ci�ga� z
siebie przer�n� sw� odzie�.
Wtedy dopiero opami�ta�em si� i spostrzeg�em, �em mu nic nie odpowiedzia� i �e domy�lny
wsp�ziomek, wyt�umaczywszy sobie najopaczniej moje milczenie, zechce mi roz�o�y�
sw�j towar. Pospieszy�em wyprowadzi� go z b��du.
� B�j si� Boga, cz�owieku, co robisz?! � zawo�a�em �ywo. � Nic nie kupuj�, nic mi nie
potrzeba, nie rozbieraj si� na pr�no i ruszaj z Bogiem dalej!
�yd przesta� si� rozbiera� i pomy�lawszy chwilk�, wlok�c za sob� na po�y �ci�gni�t� doch�[3],
zbli�y� si� do mnie i g�osem urywanym, pr�dko i bez�adnie, tak mi prawi� zacz��;
� To nic; ja wiem, �e pan nic nie kupi. Widzi pan, ja tu dawno ju� jestem, bardzo dawno...
Ja dot�d nie wiedzia�em, �e pan przyjecha�. Pan z Warszawy przecie? Wczoraj mi dopiero
powiedzieli, �e pan tu ju� cztery miesi�ce przesz�o. Co za szkoda, �em si� tak p�no dowiedzia�!
By�bym zaraz przyszed�. Dzi� szuka�em pana z godzin�; by�em a� na ko�cu miasta, a tu
mr�z taki, niech go diabli wezm�!... Niech pan pozwoli, ja d�ugo przeszkadza� nie b�d�, kilka
s��wek tylko...
� C� ty chcesz ode mnie?
� Ja tylko chcia�bym pogada� troch� z panem.
3 Odzie� wierzchnia zimowa. Zwykle ze sk�r podw�jnych sier�ci� na wierzch i wewn�trz zszyta.
Dochy szyj� si� ze sk�r jelenich, biedniejsi nosz� bydl�ce.
Odpowied� ta nie zdziwi�a mnie wcale; ludzi rozmaitych, przychodz�cych jedynie po to,
aby �pogada� troch� z cz�owiekiem niedawno przyby�ym z kraju, spotyka�em ju� niema�o:
byli pomi�dzy nimi i �ydzi. Przychodz�cy interesowali si� przedmiotami najr�norodniejszymi:
bywali i pro�ci ciekawscy, i gadulscy, bywali i ludzie, kt�rzy o krewnych tylko pytali,
bywali i politycy, pomi�dzy kt�rymi niejednemu ju� si� zupe�nie w g�owie przewr�ci�o. W
og�le jednak pomi�dzy przychodz�cymi polityka mia�a zawsze szczeg�lny mir i powa�anie.
Nie zdziwi�o mnie wi�c, powtarzam, ��danie nowego przybysza i chocia� rad bym by� uwolni�
m� chat� co pr�dzej od nieprzyjemnego zapachu �le zwykle wyprawianych bydl�cych
sk�r dochy, poprosi�em go uprzejmie, aby si� rozebra� i usiad�.
�yd, widocznie ucieszony, po chwili ju� siedzia� oko�o mnie i teraz mog�em mu si� przyjrze�
uwa�niej.
Wszystkie najordynarniejsze rysy plemienia �ydowskiego, zdaje si�, wcieli�y si� w siedz�c�
obok mnie posta�: i gruby, pa�kowaty, troch� na bok zakrzywiony nos, i przenikliwe, jastrz�bie
oczy, i broda klinowata, barwy dobrze dojrza�ego og�rka, i wreszcie czo�o niskie,
grubym w�osem okolone. Wszystko to posiada� m�j go��, lecz � rzecz dziwna � wszystko to
razem wzi�te, by� mo�e, okraszone wyrazem twarzy zn�dznia�ej, tchn�cej jak�� szczer�
otwarto�ci� i przyja�ni�, nie sprawi�o na mnie w tej chwili z�ego wra�enia.
� Powiedz�e mi, sk�d jeste�, jak si� nazywasz, co tu porabiasz i czego chcesz si� dowiedzie�
ode mnie?
� Jestem, prosz� pana, Srul z Lubartowa, mo�e pan dobrodziej wie, to zara kiele Lublina;
nu, bo u nas wszyscy my�l�, �e to tak bardzo daleko; dawniej i ja tak my�la�em, ale teraz �
doda� z przyciskiem � to my wiemy, �e Lubart�w od Lublina bardzo blisko, zara kiele niego.
� A dawno tu jeste�?
� Bardzo dawno, trzy lata bez ma�a.
� To jeszcze nie tak dawno przecie, s� tacy, co po dwadzie�cia lat przesz�o tu mieszkaj�, a
w drodze spotka�em staruszka z Wilna, co blisko pi��dziesi�t lat tu mieszka; ci rzeczywi�cie
s� tu dawno.
Ale �yd ofukn��:
� Jak oni, to ja nie wiem, ja wiem, �e jestem tu bardzo dawno.
� Zapewne sam tylko jeste�, je�eli ci czas tak d�ugim si� wydaje?
� I z �onem, i z dzieckiem, z c�rkiem; mia�em czworo dzieci, kiedy tu szed�em, ale to podr�
taka, niech B�g zachowa, szli�my rok ca�y; pan nie wie, co to etapy?... Troje dzieci od
razu mi umar�o, w jednym tygodniu, to jakby od razu. Troje dzieci? �atwo powiedzie�... Nawet
pochowa� nie by�o gdzie, bo cmentarza naszego tam nie ma... Ja husyt jestem � doda�
ciszej � pan wie, co to znaczy... Zakonu pilnuj�... I B�g mnie tak karze...
I umilk� wzruszony.
� M�j kochany, w takim po�o�eniu trudno ju� o tym my�le�, wszystko to jedno przecie,
ziemia bo�a wsz�dzie � stara�em si� go cho� czymkolwiek pocieszy�, ale �yd skoczy� jak
oparzony.
� Bo�a! Jaka bo�a! Co za bo�a! Co pan m�wisz? To psia ziemia! Tfu! Tfu! Bo�a ziemia?
Nie m�w pan tak, wstyd� si� pan! Bo�a ziemia, co nigdy nie rozmarza? To przekl�ta ziemia i
B�g nie chce, �eby tu ludzie mieszkali; �eby On chcia�, nie by�aby tak�. Przekl�ta, pod�a!
Tfu! Tfu!
I zacz�� plu� ko�o siebie i tupa� nogami; z zaci�ni�tymi usty, skurczonymi palcami grozi�
niewinnej ziemi jakuckiej, szepta� jakie� przekle�stwa �ydowskie, a� zm�czony wysi�kiem
upad� raczej, ni� usiad�, na sto�ku ko�o mnie.
Wszyscy zes�ani, bez wzgl�du na religi� i narodowo��, nie lubi� Syberii; widocznie jednak
fanatyczny chasyd nie umia� nienawidzie� po�owicznie. Czeka�em, a� si� uspokoi. Wychowany
w twardej szkole, �yd pr�dko przyszed� do siebie, pr�dko ow�adn�� wzruszeniem i gdym
po chwili spojrza� mu w oczy pytaj�co, odpowiedzia� mi natychmiast:
� Niech pan daruje, ja z nikim o tym nie m�wi�, bo i z kim tu m�wi�?
� Albo� �yd�w tu ma�o?
� Czy to �ydzi, panie? To ju� tacy jak tutejsi... Zakonu nikt nie pilnuje.
Boj�c si� jednak nowego wybuchu, nie da�em mu ju� sko�czy�, postanowi�em skr�ci�
rozmow� i zapyta�em wprost, o czym to on chcia� ze mn� pogada�.
� Chcia�bym si� dowiedzie�, co tam s�ycha�, panie. Tyle lat tu jestem i jeszcze nigdy nie
s�ysza�em, co si� tam dzieje.
� Kiedy pytasz troch� dziwnie, nie mog� ci przecie� opowiedzie� od razu wszystkiego; nie
wiem, co ci� interesuje, polityka mo�e?
�yd milcza�.
S�dz�c, �e go�� m�j jak i wielu innych interesuje si� polityk� nie rozumiej�c samej nazwy
przedmiotu, zacz��em stereotypow� ju� dla mnie, ze wzgl�du na wielokrotne powtarzanie,
opowie�� o politycznym po�o�eniu Europy, naszym itd. Ale �yd zakr�ci� si� niecierpliwie.
� Wi�c to ci� nie interesuje? � zapyta�em.
� Nigdy o tym nie my�la�em � odpar� otwarcie.
� A, teraz wiem, o co ci chodzi, pewno chcesz wiedzie�, jak si� �ydom powodzi, jak handel
idzie?
� Im si� lepiej powodzi jak mnie.
� S�usznie. W takim razie pewno chcesz wiedzie�, czy �ycie u nas teraz drogie, jakie ceny
na targach, po czemu m�ka, mi�so itd.
� Co mi z tego przyjdzie, kiedy tu nic dosta� nie mo�na, cho�by tam najtaniej by�o.
� Jeszcze s�uszniej; ale ostatecznie, o c�, u licha, ci chodzi?
� Kiedy ja nie wiem, prosz� pana, jak to powiedzie�. Widzi pan, jak tak nieraz mi�l�, mi�l�,
�e a� Ryfka, to moja �ona tak si� nazywa, pyta si�: �Srul, co tobie?� A co ja jej mam powiedzie�,
kiedy ja sam nie wiem, co mi jest. Bo to mo�e nawet i ludzie �mieliby si� ze mnie?
� doda�, jakby badaj�c, czy ja si� ze� �mia� nie b�d�.
Ale ja si� nie �mia�em. By�em zaciekawiony: widocznie gniot�o go co�, z czego sam sobie
sprawy zda� nie umia� i wypowiedzenie czego w j�zyku, kt�rym w�ada� nadzwyczaj s�abo,
by�o dla� jeszcze trudniejszym. Aby dopom�c mu, uspokoi�em go, �eby si� nie spieszy�, �e
robota moja niepilna, nic na tym nie straci, je�eli pogadamy z godzin� itd. �yd podzi�kowa�
mi wzrokiem i po kr�tkim namy�le rozpocz�� tak� rozmow�:
� Kiedy pan wyjecha� z Warszawy?
� Pod�ug ruskiego kalendarza w ko�cu kwietnia.
� A czy wtedy zimno tam by�o, czy ciep�o?
� Ciep�o zupe�nie, jecha�em z pocz�tku w letnim ubraniu.
� Nu, patrz pan? A tu mr�z!
� C� to, zapomnia�e�, czy co, przecie� w kwietniu pola ju� u nas zasiane, wszystkie
drzewa zielone!
� Zielone? � rado�� b�ys�a w oczach Srula � a tak, tak, zielone, a tu mr�z!
Teraz ju� wiedzia�em, o co mu chodzi, chc�c si� jednak upewni�, milcza�em; �yd o�ywi�
si� widocznie.
� Nu! Niech mi pan powie, czy jest u nas teraz... Tylko ot, widzisz pan, nie wiem ju�, jak
si� nazywa, ju� po polsku zapomnia�em � t�umaczy� si� zawstydzony, jak gdyby umia� kiedy
� to jest bia�e takie jak groch, tylko nie groch, ko�o dom�w w ogrodach latem, na takich wielgich
kijach?...
� Fasola?
� A to w�a�nie! Fasola, fasola �powt�rzy� sobie kilkakrotnie, jak gdyby chcia� wrazi� sobie
to s�owo na zawsze.
� Rozumie si�, jest, i du�o, a tu czy� nie ma?
� Tu! Bez ca�e trzy lata ani jednego ziarnka nie widzia�em, tu groch taki, co u nas, z przeproszeniem
tylko... Tylko...
� �winie jedz� � podpowiedzia�em.
� Ny tak! Tu na funty sprzedaj�, i to nie zawsze dosta� mo�na.
� Czy tak lubisz fasol�?
� Nie to, �e lubi�, ale to w�a�nie, ja sobie tak nieraz my�l� o tym, bo to �adnie przecie, nie
przymierzaj�c, jakby lasek ro�nie wedle domu. Tu nic nie ma!
A teraz � zacz�� znowu � teraz niech mi pan powie, czy w zimie s� u nas jeszcze ma�e, ot
takie � i na palcu pokazywa� � szare takie ptaki? Tak�e zapomnia�em, jak to si� nazywa.
Dawniej du�o ich by�o! Bywa�o, modl� si� ko�o okna, a tego male�stwa jak mrowia si� nazbiera.
No, ale kto by tam na nich patrzy�? Wie pan co, nigdy bym nie uwierzy�, �e o nich
kiedy my�le� b�d�!? Bo tu, to wrony nawet na zim� uciekaj�, to male�stwo takie tym bardziej
nie mo�e wytrzyma�, ale u nas pewnie s� jeszcze? Ny, panie, s�?...
Ale teraz ja mu nie odpowiada�em, nie w�tpi�em d�u�ej, �e �yd stary, chasyd fanatyczny,
t�skni� za krajem tak samo jak i ja, �e obaj byli�my chorzy na jedn� chorob�; niespodziane
takie znalezienie wsp�kolegi cierpienia rozrzewni�o mnie wielce, wzi��em go wi�c za r�k� i
sam z kolei zapyta�em:
� Wi�c to o tym pogada� ze mn� chcia�e�? Wi�c ty nie my�lisz o ludziach, o swej doli
ci�kiej, o biedzie, kt�ra ci� gniecie, lecz t�sknisz do s�o�ca, powietrza, ziemi rodzinnej?...
My�lisz o polach, ��kach i lasach, o ich mieszka�cach bo�ych, kt�rych w �yciu swym biednym
nie mia�e� czasu pozna� nawet dobrze, i dzi�, gdy obrazy mi�e znikaj� z twej pami�ci,
boisz si� pustki, kt�ra ci� otoczy, sieroctwa wielkiego, kt�re ci� dotknie, gdy si� zatr� drogie
wspomnienia? Chcesz, �ebym ci je przypomnia�, od�wie�y�, chcesz, abym ci opowiedzia�,
jak� jest ziemia nasza?...
� O tak, panie, tak, panie! Po to tu przyszed�em... � i �ciska� me r�ce, i �mia� si� jak dziecko
rado�nie.
� S�uchaj�e, bracie!...
. . . . . . . . . . . .
I s�ucha� mnie Srul, ca�y w s�uch zamieniony, z otwartymi usty, wlepionym we mnie
wzrokiem; wzrokiem tym pali� mnie i podnieca�, wyrywa� mi s�owa, chwyta� je spragniony i
k�ad� g��boko, na dnie swego serca gor�cego... K�ad� tam, nie w�tpi�, bo gdym ko�czy� sw�
opowie��: �O wej mir, o wej mir!� � zaj�cza� �yd bole�nie, zatrz�s�a si� broda ruda i �zy du�e,
�zy czyste, potoczy�y si� po zn�dznia�ej twarzy... I d�ugo szlocha� chasyd stary, i ja p�aka�em
z nim razem.
Du�o wody od tego czasu up�yn�o w zimnej Lenie i �ez ludzkich niema�o zapewne sp�yn�o
po twarzach zbola�ych. Dot�d jednak, cho� to dawno ju� by�o, w ciszy nocnej, w czasie
nocy bezsennej, cz�sto staje mi przed oczyma pos�gowa, stygmatem b�lu wielkiego o�ywio-
na twarz Ba�dygi, i obok niej zawsze si� zjawia z��k�a i pomarszczona, �zami czystymi oblana
twarz Srula. I gdy wpatruj� si� d�u�ej w te widziad�a nocne, nieraz, zda mi si�, widz�, jak
si� poruszaj� dr��ce i blade wargi �yda, i g�os cichy, rozpaczliwy szepce ko�o mnie: �O Jehowo,
czemu� taki niemi�osierny dla jednego z najwierniejszych Twych syn�w?...�
Strelica nad Wietlug�, w sierpniu 1885.
KONIEC KSI��KI