7591
Szczegóły |
Tytuł |
7591 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7591 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7591 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7591 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Magrit Sandemo
Echo
Saga o Czarnoksi�niku 10
Prze�o�y�a Iwona Zimnicka
(Dvargarop)
data wydania oryginalnego 1993
data wydania polskiego 1997
STRESZCZENIE
Lata czterdzieste XVIII wieku.
Od dwudziestu pi�ciu lat M�riego, czarnoksi�nika z Islandii, i jego pochodz�c� z Norwegii �on�, Tiril, �cigaj� podst�pni rycerze Zakonu �wi�tego S�o�ca. Rodzina M�riego posiada wiele cennych informacji na temat S�o�ca, olbrzymiej z�ocistej kuli, obdarzonej magicznymi w�a�ciwo�ciami.
Istniej� jeszcze dwa cudowne kamienie. Dolg, starszy z syn�w M�riego i Tiril, tajemniczy ch�opiec z wygl�du przypominaj�cy elfa, jako dziecko odnalaz� niebieski szafir, kt�ry posi��� pragn�� tak�e Zakon.
M�ri przekroczy� kiedy� granic� innego �wiata i przywi�d� stamt�d gromadk� duch�w. Wspomagaj� one rodzin�, kiedy zajdzie taka potrzeba.
Troje dzieci M�riego i Tiril ju� doros�o.
Siostra Dolga, Taran, podczas pobytu w Norwegii wpad�a w tarapaty. Musi si� broni� nie tylko przed rycerzami Zakonu, lecz tak�e przed �miertelnie niebezpieczn� istot�, jaszczurem Sigilionem. Przeciwnicy planuj� porwa� j� jako zak�adniczk� i wymieni� na niebieski kamie�.
M�ri i Tiril wraz z synami Dolgiem i Villemannem wyruszyli na Islandi�, gdzie Dolg ma wykona� kolejne zadanie, zlecone mu przez duchy i swego ducha opieku�czego, Cienia, kt�ry wie o �wi�tych kamieniach wi�cej ni� ktokolwiek inny.
1
W nocnej ciszy statek zawin�� do portu Seydhisfj�rdhur na wschodnim wybrze�u Islandii. Zaledwie garstka mieszka�c�w male�kiego portu rybackiego jeszcze nie spa�a i zobaczy�a, kto schodzi na l�d.
Pok�ad statku opu�ci�o siedmiu m�czyzn w barwnych opo�czach. Szli w milczeniu, ponurzy, budz�cy groz�. Islandczycy z l�kiem patrzyli na ja�niej�ce w mroku blade twarze i niezwyk�e, b�yszcz�ce jak s�o�ce znaki widniej�ce na piersiach przybysz�w.
Obcy nie znosz�cym sprzeciwu tonem za��dali miejsca na nocleg i sprowadzenia koni, kt�re rano powinny ju� czeka�. Jeden z nich w�ada� islandzkim na tyle, by m�c si� porozumie� z tutejszymi lud�mi.
W�a�nie on, wysoki m�czyzna o kamiennej twarzy, zwr�ci� si� do starszego rybaka:
- Czy ostatnio przyp�yn�� tu jaki� statek?
- Nie dalej jak wczoraj przybi�a szkuta z Bergen - oznajmi� rybak.
- Byli na niej obcy?
- Owszem - niczego nie podejrzewaj�c odpar� Islandczyk. - Kilkoro ludzi, towarzyszy� im wielki pies.
Zauwa�y� spojrzenia, jakie ukradkiem pos�ali sobie nieznajomi, i bardzo mu si� one nie spodoba�y.
- Opisz ich!
Rybak zacz�� niech�tnie:
- Ma��e�stwo w �rednim wieku i dwaj m�odzie�cy, chyba synowie.
- Dok�d si� wybierali?
Rybak, zaniepokojony wrog� postaw� m�czyzn i maj�cy �wie�o w pami�ci �yczliwo��, jak� poprzedniego dnia okazali mu M�ri i jego rodzina, postanowi� uwa�a� na to, co m�wi.
- Nie wiem - sk�ama�. - Nie widzia�em te�, w kt�r� stron� pojechali. Najcz�ciej jednak podr�ni udaj� si� na po�udnie, ku Hofn.
Grupka M�riego z ca�� pewno�ci� nie wyruszy�a w tamtym kierunku, ale czy� mo�na mie� pretensj� o to, �e nie �ledzi si� poczyna� wszystkich obcych, kt�rzy si� pojawiaj�?
Nie mia� ochoty go�ci� ponurych przybysz�w u siebie nawet przez jedn� noc, wys�a� wi�c ich do gospodarstwa, gdzie zwykle przyjmowano podr�nych przyp�ywaj�cych do Seydhisfj�rdhur. Nigdy wi�cej ich ju� nie spotka� i, prawd� m�wi�c, bardzo si� z tego cieszy�.
Siedmiu m�czyzn przyby�o na Islandi� z rozkazu brata Lorenzo, kt�ry nareszcie m�g� samodzielnie rz�dzi� Zakonem �wi�tego S�o�ca.
Osobi�cie wybra� ludzi wys�anych potem w po�cig za M�rim i Dolgiem. Tym razem w gr� nie wchodzi� �aden pompatyczny brat Johannes, lekko rozhisteryzowany kardyna� von Graben czy te� ��todzi�b z Danii, Rasmus Finkelborg.
Ten zast�p zosta� specjalnie wyszkolony przez Lorenza. Zaledwie dwaj jego cz�onkowie nale�eli do Zakonu jeszcze za czas�w kardyna�a, pozosta�ych pi�ciu Lorenzo wprowadzi� natychmiast po �mierci Wielkiego Mistrza.
M�ri i jego duchy przetrzebili gromad� rycerzy, lecz trudno powiedzie�, czy wysz�o im to na dobre.
Owych siedmiu m�czyzn oznacza�o �mier�.
O swych prawdziwych imionach zapomnieli ju� dawno temu. Od dzieci�stwa ich wychowaniem zajmowa� si� brat Lorenzo, nosili tak�e imiona, kt�re on dla nich wybra�: Falco i Nibbio, Sok� i Jastrz�b, dwaj dumni m�czy�ni w pe�ni zas�uguj�cy na miano drapie�nych ptak�w. Dalej byli Lupo i Ghiottone, Wilk i Rosomak, przebiegli, umiej�cy sprytnie podkra�� si� do zdobyczy. Kolejni, Sciacallo i Serpente, Szakal i W��, obaj z tak� chytro�ci� w oczach, tak podst�pni, �e brat Lorenzo, przywitawszy si� z nimi, zwykle liczy� palce, sprawdzaj�c, czy �adnego nie brakuje. Ostatnim z grupy by� Hiszpan Tiburon, Rekin; Lorenzo wzdraga� si� na my�l o pozostaniu z tym cz�owiekiem sam na sam.
Upatrzy� ich sobie, gdy jeszcze byli rozbisurmanionymi smarkaczami z portowej dzielnicy Genui, wszyscy opr�cz Falcona, m�odzie�ca szlachetnego rodu, lecz odrzuconego przez najbli�szych. Falco jednak nigdy nie zapomnia� o swym pochodzeniu.
Lorenzo, za plecami w�asnej rodziny, zaj�� si� wychowaniem m�odzie�c�w. Bez trudu uda�o mu si� w��czy� Falcona i Nibbia do Zakonu, na cz�onkostwo pozosta�ych za �ycia kardyna�a nigdy by si� nie zgodzono.
Ale kiedy tylko von Graben zgin��, zaszlachtowany przez Sigiliona, Lorenzo jak najspieszniej przedstawi� pozosta�ym rycerzom kolejnych pi�ciu swych protegowanych. Bez skrupu��w nadal im wspania�e tytu�y szlacheckie i roztoczy� przed innymi bra�mi wizje ich bogactwa. A przecie� m�odzie�cy �yli na �asce Lorenza.
Nauczy� ich, jak maj� walczy�, atakowa� i zabija�. Jako wielki mistrz Zakonu �wi�tego S�o�ca uzyska� dost�p do magicznych �rodk�w. Na jego rozkaz siedmiu najm�odszych braci wyk�pano w ochronnych olejach i wywarach z zi�, poddano dzia�aniu zakl�� i znaku S�o�ca, nale��cego niegdy� do kardyna�a. Teraz �w znak, jeden z dw�ch oryginalnych, posiadaj�cych pot�n� moc, przypad� bratu Lorenzo, a jego podopieczni otrzymali ka�dy sw�j talizman, hartowany pod wp�ywem mocy orygina�u.
Drugi z prastarych znak�w mia� Dolg.
Protegowani Lorenza byli teraz w sile wieku, liczyli od trzydziestu pi�ciu do czterdziestu pi�ciu lat. Ich przygotowanie dobieg�o ko�ca. Sam Lorenzo nie towarzyszy� im w wyprawie na Islandi�, uzna�, �e jest na to za stary.
Oczywistym przyw�dc� grupy by� Falco, ale to Nibbio m�wi� troch� po islandzku. Lorenzo niemal na samym pocz�tku zleci� pewnemu uczonemu, by da� ch�opcu podstawy wielu j�zyk�w, Nibbio bowiem odznacza� si� niemal przera�aj�c� inteligencj�. Kontynuowa� nauk� nawet po u�mierceniu swego nauczyciela; zabi� w obawie, �e ten zdradzi jak�� jego tajemnic�. Nibbio nie by� najlepszym synem swej matki i gdyby Zakon dowiedzia� si� o jego zbrodniczych sk�onno�ciach, Lorenzo m�g�by mie� k�opoty.
Zbrodnicze sk�onno�ci? Jakby Zakon �wi�tego S�o�ca sam pod tym wzgl�dem nie mia� nic na sumieniu! Ale tajemnicze poczynania Nibbia by�y do tego stopnia ohydne, �e podoba� si� mog�y chyba jedynie kardyna�owi.
W�a�nie z nios�cym �mier� Nibbiem, Jastrz�biem, rozmawia� rybak z Seydhisfj�rdhur.
Siedmiu rycerzy przenocowa�o we wskazanym domostwie, z niecierpliwo�ci� wyczekuj�c wyruszenia w dalsz� drog�. Wszyscy obrali sobie ten sam cel: odnale�� �wi�te S�o�ce i posi��� wszelkie korzy�ci, jakie si� z nim ��cz�.
Od brata Lorenzo otrzymali zdecydowany rozkaz: Odszuka� czarnoksi�nika i jego syna, zabi� ich i wr�ci� z niebieskim szafirem!
Bratu z Danii, Rasmusowi, i Robertowi ze Szwecji nie uda�o si� pojma� Taran jako zak�adniczki i wymieni� jej na kamie�. Sciacallo, Szakal, dzi�ki bratu Lorenzo rozwin�� zdolno�� przekazywania my�li i dobroczy�ca zdo�a� przekaza� mu wie�ci tu� przed zej�ciem na l�d na Islandii. Wprawdzie siedmioosobowy oddzia� wys�ano z poleceniem odebrania wrogowi szafiru, lecz w�a�ciwie traktowano to jako dzia�ania ubezpieczaj�ce. - Ostatnie wie�ci jednak donosi�y, �e na braci z Danii i ze Szwecji ju� nie mo�na liczy�, obaj zgin�li, u�mierceni przez przypominaj�cego ogromn� jaszczurk� potwora, do kt�rego nikt nie powinien si� zbli�a�. Teraz wi�c jedyn� nadziej� brata Lorenzo pozostawa�a grupa wys�ana na Islandi�.
W porannej mgle wyruszyli z Seydhisfj�rdhur w g��b l�du. Z pocz�tku sprawia�o im k�opoty zapanowanie nad islandzkimi konikami, ale kiedy poddali si� rytmowi tyltu, ich szczeg�lnego kroku, doszli do wniosku, �e jest on wspania�y. Posuwali si� naprz�d niczym ponure mroczne upiory, konie, zdawa�o si�, ledwie dotyka�y kopytami ziemi, a opo�cze wydyma�y si� od p�du powietrza.
Sciacallo nosi� kobaltowoniebieski p�aszcz, bogato zdobiony szamerunkiem o skomplikowanym wzorze, a jego przyjaciel Serpente ciemnofioletow� opo�cz�, r�wnie� przybran� z�oceniami.
Chudy Nibbio nie mia� na g�owie ani jednego w�osa i ani �ladu brwi, co tym bardziej podkre�la�o jego upiorny wygl�d. Kiedy si� do tego doda�o czarne oczy, jako �e by� W�ochem, i szerokie usta wyra�aj�ce bezwzgl�dno��, makabryczne wra�enie jeszcze si� pot�gowa�o. Nibbio okry� si� granatowym p�aszczem, przybranym srebrem.
Serpente, W��, mia� jasnoszare oczy patrz�ce tak lodowato, �e zdawa�o si�, i� jego samego spowija welon mrozu. Lupo, Wilk, by� pot�niejszy, bardziej opanowany, ponura posta�, na kt�rej twarzy nigdy nie zago�ci� cie� u�miechu. Przywdzia� opo�cz� z aksamitu w kolorze mchu, z haftowanymi z�otem brzegami.
Ghiottone, Rosomak, zawsze trzyma� si� z boku, by nie rzuca� si� w oczy. Ludzie zwykle nie zwracali na niego uwagi, co dla tych, kt�rzy wzbudzili jego gniew, okazywa�o si� �miertelnym b��dem. Jego p�aszcz by� niemal czarny ze zdobieniami w kolorze miedzi.
Si�dmy w grupie, Tiburon, Rekin, z pogard� traktowa� ca�y �wiat, w tym r�wnie� swoich towarzyszy. Pozostali zdawali sobie spraw�, �e kiedy Tiburon przestanie ich potrzebowa�, bez skrupu��w podetnie im gard�a. Tiburon nosi� brunatn� opo�cz�, ozdobion� z�otem, Falco za� purpurow� ze srebrnymi zdobieniami.
Wesp� stanowili zaiste przera�aj�cy oddzia�. Jechali w milczeniu, s�ycha� by�o jedynie lekkie uderzenia kopyt o mi�kk� ziemi�.
Musieli posuwa� si� spory kawa�ek wzd�u� linii fiordu, gdy� w�ski Seydhisfj�rdhur wcina� si� g��boko w l�d i nawet kiedy pozostawili ju� za sob� morze, wci�� jechali dnem ciasnej doliny.
Samotny je�dziec zmierzaj�cy w stron� morza us�ysza�, jak nadci�gaj�. Usun�� si� z drogi.
Na widok oddzia�u ze zdumienia szeroko otworzy� oczy. Czy�by to je�d�cy Apokalipsy? A mo�e orszak diabelski? Te powiewaj�ce strojne szaty, skryte w cieniu kaptur�w blade twarze, na kt�rych malowa�a si� �miertelna powaga...
Upiorny widok przyprawi� go o wstrz�s, d�ugo nie m�g� si� przem�c, by skierowa� konia z powrotem na drog�.
Dzi�kowa� niebiosom, �e w por� zdo�a� si� wycofa� i �e wierzchowiec nie zar�a�, wyczuwaj�c obecno�� pobratymc�w. Prawd� powiedziawszy, tak�e ko� sprawia� wra�enie wyl�knionego tym spotkaniem.
Je�dziec zd��y� zauwa�y�, �e na piersiach potwornych rycerzy b�ysn�y zawieszone na �a�cuchu jakie� znaki.
Na ich wspomnienie przeszy� go dreszcz. Takie znaki zwiastowa�y niebezpiecze�stwo, z�o, �mier�.
Siedmiu wybra�c�w Lorenza dotar�o do Egilsstadhir, sk�d rozchodzi�y si� drogi na p�noc, p�nocny wsch�d i po�udnie.
Bez wahania ruszyli w kierunku po�udniowym, zw�aszcza �e ta droga wydawa�a si� tak�e najszersza.
Nie mieli czasu do stracenia. Zwierzyna, kt�r� �cigali, wyprzedzi�a ich o dob�, postanowili wi�c nie zatrzymywa� si� w Egilsstadhir.
Tej decyzji przysz�o im �a�owa�.
2
Dolg sta� nieruchomo na szczycie Dimmifjallgardhur, w�r�d wzg�rz p�nocno-wschodniej Islandii.
Czarne jak w�giel w�osy falami sp�ywa�y mu na szerokie ramiona. Twarz o sk�rze barwy ko�ci s�oniowej nabra�a zdecydowanej m�sko�ci, mimo to jednak jego eteryczno�� sta�a si� wyra�niejsza ni� kiedykolwiek. Rysy, idealne w ka�dym szczeg�le, wydawa�y si� ulotne, niemal przezroczyste, a w dziwnych, pod�u�nych, ca�kiem czarnych oczach wida� by�o bezdenn� g��bi�. Dolg zdawa� sobie spraw�, �e to sta�a blisko�� kamienia przyczyni�a si� do jego niezwyk�ego, wr�cz nieziemskiego wygl�du. Szafir zawsze nosi� przy sobie w sakiewce umocowanej do paska. W�a�ciwie kula by�a do�� ci�ka, lecz �w ci�ar dawa� Dolgowi poczucie bezpiecze�stwa. Bez niego czu� si� dziwnie bezbronny.
Pog�adzi� Nera po wielkim �bie. Przykucn�� i zacz�� przemawia� do psa, swego najbli�szego przyjaciela.
- Wiatr, rozumiesz? - szepta�. - W kraju mojego ojca w�a�nie wiatr jest taki niezwyk�y. Powietrze jest tu inne. Wiatr niesie z sob� ostry zapach p�l lawy i ubogich porost�w. Ale w wietrze wyczuwa si� co� jeszcze: wo�anie zarania dziej�w Islandii, kt�re wcale nie jest tak odleg�e w czasie, jak by si� mog�o wydawa� - doko�czy� u�miechni�ty.
Nero z �yczliwym zainteresowaniem s�ucha� ca�ej przemowy, rozumiej�c zaledwie par� s��w, a tak�e przyjacielski ton swego pana. Pan Dolg prawie zawsze m�wi� mi�kkim, �agodnym tonem, tylko wobec niedobrych ludzi odzywa� si� ostro, a wtedy Nero spieszy� mu z pomoc�, warcza� w�ciekle, siej�c przestrach.
Doskonale im si� wsp�dzia�a�o.
Nero ub�stwia� Dolga, got�w by� dla niego bez namys�u skoczy� w ogie�. I wzajemnie.
W pewnym oddaleniu na wzg�rzu widzieli M�riego, Tiril, Villemanna i ma�e islandzkie koniki. Ca�a grupa odpoczywa�a, a Dolg w tym czasie postanowi� poby� troch� sam, aby m�c wyczu�, wch�on�� wra�enia z tego nowego �wiata.
Przed kilkoma dniami zeszli na l�d w Seydhisfjordhur na wschodnim wybrze�u Islandii. M�ri wyja�ni�, �e bardzo mu to odpowiada, chcia� bowiem najpierw uda� si� do Borgarfj�rdhur, nieco dalej na p�noc wzd�u� wybrze�a. Na pytanie, dlaczego, odpowiedzia�, �e Borgarfj�rdhur znane jest na Islandii jako jedno z g��wnych miejsc, gdzie przebywaj� elfy. Podobno spotka� tam mo�na ca�� ich spo�eczno��, a tak�e inne duchy przyrody.
Warto by�o po�wi�ci� czas, by tam pojecha�. Ju� sama droga robi�a ogromne wra�enie, w�ska i stroma tak, �e mog�o si� zakr�ci� w g�owie. Widzieli te� bazaltowe ska�y przypominaj�ce piszcza�ki organ�w, a kiedy mijali dwie wysokie, dumnie wznosz�ce si� w g�r� ska�y po obu stronach drogi, wydawa�o im si�, �e przeje�d�aj� przez bram� wiod�c� wprost do tajemniczego �wiata ba�ni...
Villemann, przyrodnik z zami�owania, w zachwycie przygl�da� si� po�yskuj�cym wok� rozmaitym minera�om. Islandia by�a dla niego przygod�, kt�rej mia� nigdy nie zapomnie�. Oczarowa�a go ju� pierwszego dnia.
W rzadko zaludnionym Borgarfj�rdhur znale�li jednak miejsce na nocleg. Zm�czeni podr� udali si� na spoczynek, nie mieli si�, by jeszcze tego samego wieczoru podejmowa� jakiekolwiek poszukiwania.
W nocy Dolgowi przy�ni� si� sen...
Zwykle wi�kszo�� sn�w zapomina si� od razu, dlatego te� Dolg wiedzia�, �e je�li z przejmuj�c� jasno�ci� pami�ta, co mu si� �ni�o, nale�y uzna� to za znak, i� powinien mie� si� na baczno�ci.
Wtedy, w Borgarfj�rdhur... Tamten sen...
Znajdowa� si� na szczycie jednego z tamtejszych wzg�rz. Otacza�y go islandzkie elfy, bardzo szczeg�lne duszki przyrody. Takie po�yskliwe, ja�niej�ce, eteryczne. Takie... male�kie?
We �nie nie potrafi� okre�li�, jakie s�, ale rozmawia� z nimi. Ich g�osy brzmia�y niczym odleg�e echo, niczym g�osy kar��w, jak okre�la si� echo w Norwegii:
�Nie tutaj. Nie tuuu...�
�Gdzie wi�c?� spyta�.
�Pokierujemy twoj� drog�, Samotny. Witaj w naszej krainie, ale my z Borgarfj�rdhur nie jeste�my tymi, kt�re wiedz��.
�Czy to znaczy, �e posuwamy si� we w�a�ciwym kierunku?�
�Tak�.
�Musimy wi�c jecha� st�d na zach�d? Przez J�kuldalsheidhi, jak twierdzi m�j ojciec?�
�Tak. Tw�j ojciec, pot�ny czarnoksi�nik, zna drog�.
�Ale� m�j ojciec nigdy nie by� w tych stronach�.
�On to czuje w sobie�.
Po tym sen rozp�yn�� si� w inne, niewyra�ne obrazy. Dolg chcia� spyta� elfy, co mo�e dla nich zrobi�, lecz ju� znikn�y.
Przyjemnie by�o us�ysze�, �e ojciec na Islandii jest tak szanowany. W�a�ciwie �le si� sta�o, �e M�ri nie m�g� tu mieszka�; Dolg zauwa�y�, jak szcz�liwy i swobodny jest teraz ojciec.
Dolg zorientowa� si�, �e siedzia� w kucki i drapa� Nera za uchem tak d�ugo, a� �cierp�y mu nogi. Ale psy potrafi� poddawa� si� tej pieszczocie chyba bez ko�ca.
Pod stopami zastyg�a lawa uk�ada�a si� w zawi�e wzory.
- Islandia to najm�odsza kraina na Ziemi - podj�� opowiadanie Dolg. Z natury samotnik, cz�sto w taki spos�b rozmawia� z Nerem. - Mo�na te� powiedzie�, �e dzie�o stworzenia wci�� si� tu nie zako�czy�o, dlatego ci�gle s�ysz� niesione wiatrem wo�anie udr�czonej planety. Wiem, stwarzanie boli.
Umilk�. Nero przytuli� �eb do jego kolana.
Tu jest moje miejsce, pomy�la� zdumiony Dolg. Chocia� wiem, �e Islandia nie jest mym ostatecznym celem, to tutaj jest m�j �wiat.
Nagle sp�yn�o na� przekonanie.
Kto� go wzywa�.
A mo�e...? Jeszcze nie. Jeszcze nie dotarli na miejsce.
A jednak us�ysza� co� w swym wn�trzu.
Nas�uchiwa�. Smutek. T�sknota. �al.
Jeszcze jeden odleg�y okrzyk zosta� pochwycony przez wiatr i cich� poniesiony dalej. Dolg wsta� z u�miechem.
- Rzeczywi�cie kto� nas wzywa. Ale teraz wo�a� po prostu ojciec. Najwy�szy czas rusza� w drog�. Chod�!
Zaraz po zej�ciu na l�d na wschodnim wybrze�u Islandii postarali si� o konie, wspania�e, wierne koniki, kt�re wkr�tce wzbudzi�y zachwyt u wszystkich.
M�ri sugerowa�, aby pojechali nie na po�udnie, lecz na p�noc przez Dimmifjallgardhur. By�a to droga trudna, po cz�ci nawet nie zbadana, ale zdaniem M�riego istnia�y znaki wskazuj�ce, �e w�a�nie ni� powinni pod��y�. A M�ri zwykle wiedzia�, co m�wi. Teraz jeszcze elfy potwierdzi�y, �e jad� we w�a�ciw� stron�.
Przede wszystkim jednak towarzysz�ce Dolgowi od lat przeczucie g�osu kar��w podpowiada�o M�riemu, gdzie nale�y si� skierowa�.
�Najlepsze miejsce, by us�ysze� g�osy kar��w, czyli echo, to Hlj�dhaklettar nad J�kuls�. A poniewa� znale�li�my si� tak daleko na wschodzie, w�a�nie tam pojedziemy� - o�wiadczy�.
Ma�e koniki nios�y ich przez doliny i wzg�rza, przep�ywa�y g��bokie rzeki, znajdowa�y drog� tam, gdzie jej nie by�o. Zbli�ali si� teraz do J�kulsarglj�fur - prze�omu rzeki J�kuls�.
Dolg, zanim do��czy� do swych towarzyszy podr�y, jeszcze raz si� zatrzyma�. Nero tak�e przystan�� i pytaj�co spojrza� na przyjaciela, kt�ry wyj�� co� z kieszeni p�aszcza.
- Zobacz - zwr�ci� si� do Nera, podsuwaj�c mu pod nos niedu��, pi�knie rze�bion� skrzyneczk�. - Dosta�em j� w prezencie w dniu chrztu od mego dziada, Hraundrangi-M�riego. Matka da�a mi j� przed wyjazdem na Islandi�, bo przypuszcza�a, �e mo�e mi si� tutaj przyda�. Nauczyciel w�a�nie jej powiedzia�: �Hraundrangi-M�ri przyni�s� bezcenny skarb w szkatu�ce, kt�rej nikomu z was nie wolno otwiera�. Otworzy� j� mo�e tylko ch�opiec, kiedy zrozumie, �e nadszed� na to czas�. Zobaczymy teraz, Nero. Co wyczuwasz?
Nero ostro�nie obw�cha� kasetk� i zamerda� ogonem.
- To znaczy, �e szkatu�ka jest dobra - doszed� do wniosku Dolg. - Dzi�kuj� ci! Ale tego te� si� i spodziewa�em. Zobaczymy, czy si� do czego� przyda. Widzisz, nie ma w niej �adnego widocznego zamkni�cia. Villemann usi�owa� je znale��, oczywi�cie bez zamiaru otwierania, ale nawet on musia� si� podda�.
Nero jeszcze raz machn�� ogonem, tym razem na d�wi�k imienia pana Villemanna. W kochaj�cym psim sercu do�� by�o miejsca dla wszystkich najbli�szych.
Dolg stan�� wyprostowany.
- Czego ja w�a�ciwie szukam na Islandii? - spyta� Nera.
Ciemne, m�dre oczy psa patrzy�y na niego z uwag�.
- Tak, masz racj�, Nero. Wszyscy chyba wiemy, czego szukam. Ojciec i Villemann nam pomog�. Ciesz� si�, �e matka tak�e jest z nami. Ale brakuje mi Taran. Pope�nili�my b��d, zostawiaj�c j� w Norwegii. Wiem, �e niebezpiecze�stwo zosta�o tam ju� za�egnane, ale ona powinna by� z nami! �le zrobili�my, opuszczaj�c j�.
Nie wiedzia�, �e Taran, kt�ra wcze�niej gniewa�a si�, i� jej nie zabrali, teraz ich za to b�ogos�awi. Przecie� w tym czasie spotka�a Uriela, anio�a str�a, kt�rego niemal sprowadzi�a na manowce! Uriel ocali� j� przed Sigilionem i dwoma rycerzami Zakonu �wi�tego S�o�ca. Teraz Taran czu�a si� szcz�liwsza ni� kiedykolwiek i wcale nie t�skni�a za rodzin�, chocia� rzecz jasna niepokoi�a si� o powodzenie ich wyprawy na Islandi�.
Podr�uj�cym towarzyszy�y duchy, wprawdzie pozostawa�y niewidzialne, lecz ich obecno�� dawa�o si� wyra�nie wyczu�. Dolg czasami nawet s�ysza�, jak dyskutuj� mi�dzy sob�.
Jeszcze poprzedniego wieczoru rozmawia� z Cieniem, prosz�c go o rad�.
- Tym razem ci nie pomog� - rzek� Cie� stanowczo. - W�wczas na bagnach wspiera�em dziecko. Doros�emu si� nie pomaga.
- Dajcie nam chocia� zna�, kiedy wybierzemy niew�a�ciw� drog�.
- Zgoda.
- To znaczy, �e wci�� poruszamy si� w dobrym kierunku?
- Tak.
- S�ysza�e� co� o mojej siostrze?
- Ma pot�nych opiekun�w. Da sobie rad�. Nie my�l o niej.
- �atwo tak m�wi�!
- Przyznaj�, �e nie przewidzieli�my pojawienia si� Sigiliona, ale on wkr�tce zniknie z pola walki. Rycerz tak�e. Pani powietrza obwie�ci�a, �e opiekunowie Taran, Uriel i Soi z Ludzi Lodu, kontroluj� sytuacj�.
- Mam nadziej�, �e tak jest w istocie. Co mam robi� w Hlj�dhaklettar?
- S�ucha�.
No tak, takiej odpowiedzi Dolg si� spodziewa�. Dlaczego wi�c pyta�?
Hlj�dhaklettar - Ska�y D�wi�ku, albo je�li kto woli Urwiska Wo�ania. W�a�ciwie Urwiska D�wi�ku.
Lub G�ry Echa. Nazw� mo�na t�umaczy� na wiele sposob�w.
Rozmowa z Cieniem wcale nie uspokoi�a Dolga. Jak�e trudno szuka� po omacku.
Nero i Dolg do��czyli wreszcie do grupy.
- Musicie co� przek�si�, zanim wyruszymy w dalsz� drog� - powiedzia� M�ri. - Oto lefse, placek z mas�em dla ka�dego z was.
Tiril obserwowa�a syn�w. By�a z nich bardzo dumna, lecz nie opuszcza� jej niepok�j.
Przenocowali w wielkiej zagrodzie w Egilsstadhir, S�u��ce kr�ci�y si� wok� weso�ego, przystojnego Villemanna, zainteresowa�a si� nim nawet rozpieszczona c�rka gospodarzy. Tak by�o, dop�ki nie pojawi� si� Dolg.
Tiril przywyk�a ju� do takiego obrotu sprawy. Proste dziewcz�ta na widok Dolga dr�a�y z podziwu pomieszanego ze strachem, zawsze jednak znalaz�y si� panny, kt�re poci�ga�a niezwyk�o��. Traci�y g�ow� dla bij�cej od Dolga tajemniczo�ci.
Najcz�ciej, jak zauwa�y�a Tiril, dotyczy�o to dziewcz�t, kt�rymi akurat interesowa� si� Villemann, a wtedy jej m�odszemu synowi, pozostaj�cemu zawsze w cieniu brata, robi�o si� przykro. Nic wi�c chyba dziwnego w tym, �e Villemannowi, pragn�cemu podkre�li� w�asn� osobowo��, przychodzi�y do g�owy szalone pomys�y?
Dolg zwykle zaraz po przywitaniu wycofywa� si�, je�li zauwa�y� u dziewczyny owo szczeg�lne wyg�odnia�e spojrzenie my�liwego. Robi� to po cz�ci ze wzgl�du na brata, lecz tak�e dlatego, �e, jak to okre�la�: �nie mia� czasu na podobne historie�.
To samo powt�rzy�o si� w Egilsstadhir. C�rka gospodarzy przywyk�a dostawa� wszystko, czego tylko chcia�a. Jej ojciec �miej�c si� z dum� o�wiadczy�, �e wybiera i przebiera w�r�d zalotnik�w, a panna, kt�rej bli�ej ju� by�o raczej do trzydziestki ni� dwudziestki, nie spuszcza�a oka z Villemanna.
Potem jednak do izby wszed� Dolg; zajmowa� si� ko�mi i dlatego zjawi� si� p�niej.
Spojrzenie, jakie pos�a�a mu dziewczyna...
�Tego m�czyzn� b�d� mia�a�, m�wi�o tak wyra�nie, �e s�owa sta�y si� ju� zb�dne. Nie wiadomo, czy upatrywa�a w Dolgu zalotnika, czy po prostu kochanka, najwidoczniej jednak postanowi�a zastawi� na niego sid�a.
Dolg pr�dko zorientowa� si� w sytuacji i uprzejmie, acz zdecydowanie wycofa� si� i uda� na spoczynek, na wszelki wypadek starannie zamkn�wszy drzwi do swego pokoju. Tiril dobrze to s�ysza�a. Panna z powrotem wi�c skierowa�a uwag� na zmieszanego Villemanna. Tiril bacznie obserwuj�c rozw�j wydarze� nalega�a, by nast�pnego dnia rano wyruszyli wcze�nie, zanim dziewczyna zd��y si� jeszcze obudzi�.
O dziwo, Tiril nie zauwa�y�a dramatu, jaki rozgrywa� si� w rodzinie: s�abo�ci Villemanna do Danielle, nie dostrzegaj�cej jego milcz�cego podziwu i �wiata nie widz�cej poza Dolgiem, kt�ry z kolei traktowa� j� tylko jako przybran� siostr�.
Uczuciowe zamieszanie przypadkiem zrozumia�a jedynie Taran.
Tiril jeszcze raz powiod�a wzrokiem po wzg�rzu, ale �adna spragniona mi�o�ci panna nie pod��y�a za nimi.
Nie wiedzia�a, �e powinna raczej rozgl�da� si� za innymi: Za siedmioma je�d�cami w strojnych, barwnych opo�czach.
3
Dotarli do J�kuls�rglj�fur, najdzikszego z w�woz�w Islandii, otch�ani o trudnych do wyobra�enia rozmiarach. Miejscami w�w�z by� szeroki, a z p�askiego dna stercza�y wysokie, w�skie kolumny z kamienia, przypominaj�ce powbijane pale, miejscami za� zw�a� si� w g��bokie, ciasne rozpadliny. Tutaj rzeka J�kuls� a Fj�llum tworzy�a najwi�kszy wodospad Europy, Dettifoss, �spadaj�c� wod�.
Stali zapatrzeni w wodospad. Nero na wszelki wypadek cofn�� si� i skry� za M�rim, jak zawsze przekonany, �e jego pan jest czym� na kszta�t Boga i potrafi tak�e ujarzmia� si�y natury.
Villemann, zami�owany przyrodnik, w uniesieniu obserwowa� niezwyk�e zjawisko. Brunatna od piachu woda przelewa�a si� z niezmienn� si�� dzie� po dniu, rok po roku, tysi�clecie po tysi�cleciu. Usi�owa� obliczy�, o jak� ilo�� wody mo�e chodzi�, ale tak naprawd� nie mie�ci�o mu si� to w g�owie. Przechodzi�o jego poj�cie, �e na sekund� przelewa si� t�dy dwie�cie ton wody. Z podziwem patrzy� na wznosz�ce si� po obu stronach wodospadu �ciany z bazaltu, minera�u przypominaj�cego budowle z pod�u�nych w�skich, klock�w.
U st�p grupki ludzi hucza� wodospad. Stali wysoko na ska�ach, a mimo to na d�oniach i twarzach czuli unosz�ce si� w powietrzu drobiny piany; wiedzieli, �e je�li wkr�tce si� nie odsun�, przemokn� do suchej nitki.
Dolg ca�ym cia�em wyczuwa� �ycie wodospadu. Kiedy� jeden ze skald�w Islandii napisa� o Dettifoss:
�Twarda ska�a pod tob� wibruje niczym �d�b�o trawy, tr�cone ch�odnym podmuchem nocnego wiatru�.
Z ruchu ust Tiril wyczytali, �e wo�a:
- Musimy i�� dalej!
Posuwali si� na p�noc niezwyk�� dolin� rzeki J�kulsa i ze zdumieniem rozgl�dali si� doko�a. By� mo�e kiedy� by�a to pi�kna, zielona dolina, nic o tym nie wiedzieli. Jednak blisko�� pot�nych wulkan�w: Viti (�Piek�o�), Askja, Krafla i Herdhubreidh (�Szeroki w barach�) oraz okolic, gdzie z powstaj�cych na przestrzeni tysi�cleci szczelin nag�e na ziemi� wylewa�a si� roz�arzona lawa, zniszczy�y dolin�. Przywodzi�a teraz na my�l otch�a�, do kt�rej w dniu S�du Ostatecznego rozgniewani anio�owie b�d� str�ca� dusze skazane na pot�pienie. Ziemia poczernia�a od popio�u i zastyg�ej lawy, kamienne s�upy wznosi�y si� nad ponurymi tajemnicami.
Poniewa� dotarli daleko na p�noc, gdzie dzie� prawie niczym nie r�ni� si� od nocy, jechali dalej, chocia� nasta�a ju� pora wieczoru.
Nagle znale�li si� w labiryncie wysokich ska�, w poga�skim pejza�u, na kt�rego widok ciarki przebiega�y im po plecach.
- Nie mo�emy si� tu pogubi� - rzek�a Tiril p�g�osem, a mimo to jej s�owa odbi�y si� od skalnych �cian.
Dolg pr�dko odwr�ci� si� do ojca.
- Czy�by�my byli na miejscu?
- Tak - odpar� M�ri. - To Hlj�dhaklettar.
Villemann z lekkim przera�eniem wypu�ci� powietrze z p�uc.
- Uff! A mimo wszystko... pi�knie tutaj!
- To prawda, uroda ja�owej ziemi jest bardzo szczeg�lna - zgodzi� si� M�ri. - Teraz musimy znale�� miejsce, w kt�rym jest najlepsze echo.
- Mo�e przy tej wielkiej skale o fallicznym kszta�cie? - podsun�a Tiril.
- Wydaje si� ca�kiem prawdopodobne. Nigdy wcze�niej tu nie by�em, przypatrywa�em si� tylko ska�om z daleka.
- Po kt�rej stronie powinni�my stan��? - zastanawia� si� Villemann.
- Sprawdzimy. Rozejdziemy si�, �eby znale�� najlepsze echo.
- Przecie� tutaj echo jest wsz�dzie - mrukn�� Villemann. - Strach nawet szepn��!
Dolg nie spuszcza� oka z samotnego kolosa z lawy, kt�rego sobie upatrzyli.
- Z kt�rej strony? - cichym g�osem zada� pytanie niewidzialnemu towarzyszowi.
- Sam si� o tym przekonasz - odpar� Cie�.
- Marnujesz m�j czas.
- Spr�buj pomy�le�!
Szybszy jednak okaza� si� Villemann.
- Ju� z nazwy tego miejsca wynika, �e zas�yn�o z echa. A to znaczy, �e ludzie musieli je odwiedza� wcze�niej. Poszukajmy ich �lad�w.
- M�drze pomy�lane - pochwali� syna M�ri.
Villemann zachichota�:
- I �lepej kurze trafia si� czasem ziarno. A raczej chodzi o koguta, o, tak, o koguta w ka�dym calu!
- �lepej kurze trafia si� kogut? - rzek� Dolg z u�miechem. - O to chyba nie tak trudno?
Villemann podni�s� ze skalnej kolumienki lu�no le��cy kamyk i rzuci� nim w brata. Nie wcelowa� i kamyk uderzy� w ska��. Zagrzmia�o echo.
M�ri zauwa�y� wkr�tce w�sk� �cie�ynk�. Jej odnalezienie wymaga�o wielkiego skupienia, niecz�sto bowiem kto� si� zapuszcza� na te pustkowia, odleg�e od ludzkich siedzib. Wiod�a w d� do miejsca wydeptanego stopami cz�owieka.
- Tutaj! - o�wiadczy� M�ri. - Spr�bujmy tutaj!
- Pozw�lcie mnie pierwszemu - prosi� Villemann.
Zrobili mu miejsce. S�o�ce zawis�o nisko na niebie, o�lepiaj�ce mocne s�o�ce, przydaj�ce krajobrazowi osobliwej ostro�ci.
Villemann przy�o�y� d�onie do ust i zawo�a�:
- Jestem g�upi czy m�dry?
- M�dry - odpowiedzia�y g�ry.
- Inteligentne ska�y - stwierdzi� Villemann. - Nie, Nero, tam nikogo nie ma. Wracaj! Oj, echo odpowiedzia�o i pies zawraca! Chod�!
- Potrafisz odpowiednio sformu�owa� pytania - zauwa�y� M�ri. - Teraz moja kolej. Co nas czeka, przegrana czy zwyci�stwo?
- Zwyci�stwo - rozleg�a si� odpowied�.
- Teraz ja - za�mia�a si� Tiril. - Czy Villemann b�dzie nam pomoc�, czy k�opotem?
- K�opotem.
Villemann natychmiast si� odci��:
- Matka tak�e?
- Matka, tak�e.
Wszyscy wybuchn�li �miechem.
W szerokiej, p�askiej dolinie poprzecinanej wie�ami z lawy zapad�a niezwyk�a cisza, jakby wszystko wok� wstrzyma�o oddech.
Dolg si� waha�.
- Nie. Nie tutaj. Echo jest rzeczywi�cie wspania�e, lecz ono nie wystarczy. To po prostu echo, a nie... g�osy kar��w!
Przez spos�b, w jaki to powiedzia�, natychmiast zrozumieli, o co mu chodzi.
- Wydaje mi si�... - zastanawia� si� Dolg. - To chyba tam.
Wskaza� na niewielki pag�rek za ich plecami.
Villemann, teraz bardzo powa�ny, skin�� g�ow�.
- My�l�, �e masz racj�.
- Ja tak�e to wyczu�em - cicho powiedzia� do Dolga M�ri. - Chc� �eby� tam poszed�.
�Chc�?� Kto taki? Jacy oni czy one?
Ale Dolg tylko przytakn�� ojcu.
Doszed�szy na szczyt wzniesienia mieli pewno��, �e s� we w�a�ciwym miejscu. Wiatr jakby wstrzyma� oddech.
Konie, kt�re zostawili u wej�cia do labiryntu wietrzej�cych ska�, parskn�y kr�tko i ucich�y. Nero od �ba do ogona nastroszy� ciemn� sier�� i sta� znieruchomia�y, obserwuj�c wszystko uwa�nie okr�g�ymi jak talarki �lepiami.
Ludzie ledwie �mieli oddycha�. Nigdy jeszcze nie do�wiadczyli podobnego nastroju. Kto� czeka�... czeka�...
Dolg, niezwykle spi�ty, pobiela� na twarzy.
- Spr�buj ty, Villemannie!
M�odszy brat, dziewi�tnastolatek, popatrzy� na niego z wdzi�czno�ci�. Villemann wyr�s� na wspania�ego cz�owieka, pomy�la� wzruszony Dolg. Tylko on sam o tym nie wie. Czuje si� rodzinnym b�aznem, zw�aszcza przy nas, ojcu i mnie, obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolno�ciami. A przecie� Villemann i Taran maj� tyle innych dobrych cech, rado�� �yciu, g��d wiedzy, energi� i wytrwa�o��. I oboje s� tak bardzo urodziwi! Villemann jedyny w rodzinie ma jasne w�osy, przynajmniej czasami, bo cz�sto wydaje si�, �e b�yszcz� w nich wszystkie kolory t�czy. Kiedy by� dzieckiem, s�yn�� z tego, �e w�osy stercza�y mu na wszystkie strony, podkre�laj�c jeszcze �ywio�owo�� bij�c� z oczu. Teraz wij� si� z wi�kszym dostoje�stwem, ale trudno nazwa� ch�opaka doros�ym i powa�nym! Nie przy tych b�yszcz�cych niebieskich oczach, kt�re odziedziczy� po matce, weso�o zadartym nosie i ustach, zawsze gotowych do �miechu. Tak bardzo go kocham!
Villemann u�o�y� d�onie w tub� i zawo�a�:
- Hlj�dhaklettar! Dacie nam odpowied�?
Rzeczywi�cie tym razem trafili we w�a�ciwe miejsce. Od zboczy doliny oderwa� si� jakby grzmot:
- Odpowied�.
Villemann bez s�owa ust�pi� miejsca Dolgowi.
Tiril bliska by�a wstrz�su, kiedy u�wiadomi�a sobie, �e to �wi�ta chwila! Hlj�dhaklettar spodziewa�y si� jego przybycia, podobnie jak b��dne ogniki na bagnach. Ta zlodowacia�a cisza w powietrzu, ci�kie oczekiwanie przyrody...
Od st�p do g�owy przenikn�o j� zimno.
Wreszcie przysz�a kolej na Dolga. Przez chwil� zbiera� si� w sobie, wpatruj�c si� w d�ugie cienie rzucane przez skalne kolosy. Potem mocnym g�osem krzykn��:
- Zdrad�cie, na czym polega moje zadanie. Czy krocz� w�a�ciw� drog�?
Wo�anie odbi�o si� od niezliczonych skalnych �cian, w ko�cu si� rozwia�o, ale nie odezwa�o si� echem. S�owa, kt�rych si� spodziewali, �w�a�ciwa droga�, nie rozbrzmia�y.
Zapad�a chwila ciszy. Popatrzyli po sobie zdziwieni, nie mogli poj��, co si� sta�o.
Wreszcie rozleg�a si� odpowied�. Zwielokrotniona, grzmi�ca, za�wiszcza�a im w uszach, jakby nap�ywa�a jednocze�nie ze wszystkich stron. Bez trudu jednak zdo�ali rozr�ni� s�owa:
- Kar�y i elfy Islandii pozdrawiaj� ci�, Dolgu z rodu naszych czarnoksi�nik�w.
S�uchali oniemiali ze zdumienia. M�ri nauczy� swoje dzieci islandzkiego na tyle, �e obaj ch�opcy rozumieli pradawny j�zyk:
- Wielu na ciebie czeka, Dolgu. Czekaj� od tysi�cy lat. Przed dziesi�cioma laty na Islandii zjawili si� nowi. I oni tak�e ci� wypatruj�,
Dolg skin�� g�ow�. B��dne ogniki. Tego si� spodziewa�.
- Przyby�em! - zawo�a�. - Wska�cie mi drog�!
Kar�y wyt�umi�y odg�os jego wo�ania, wi�c i tym razem nie rozleg�o si� echo s��w Dolga. W odpowiedzi nap�yn�y jedynie dwa s�owa, za to wyrzucone przez tysi�ce g�os�w. Zrazu grzmi�ce, stopniowo s�ab�y, by wreszcie po do�� d�ugim czasie ucichn��.
- DO GJ�IN, DO GJ�IN, GJ�IN, GJ�IN... �IN... IN... INNN...
Zapad�a cisza.
Czekali, ale nic wi�cej si� nie wydarzy�o. Wcze�niej mieli wra�enie, jakby otacza�y ich tysi�ce dusz, a teraz nagle poczuli si� straszliwie samotni i opuszczeni.
Dolg popatrzy� na M�riego.
- Gj�in? - powt�rzy� cicho. - Co to takiego? I gdzie? Co mamy tam pocz��?
- Wiem, gdzie le�y Gj�in - odpar� M�ri. - Musimy skierowa� si� na po�udnie. Ale tylko one wiedz�, co ci� tam spotka.
- Kt�r�dy si� tam dostaniemy? - przytomnie spyta� Villemann. - Przez Sprengisandur?
- Nie! - j�kn�� M�ri. - Nie chc� jecha� przez Sprengisandur! Z tym miejscem ��cz� mi si� przykre wspomnienia, nie mog� tam wraca�!
- S� pewnie jeszcze inne drogi - spokojnie stwierdzi� Dolg. - Czy st�d nie dotrzemy najszybciej przez okolic� Askja?
- Czy� ty postrada� rozum, ch�opcze? - obruszy� si� M�ri. - Je�li to miejsce, twoim zdaniem przypomina otch�a� piekieln�, to ciekawe, co powiesz o drodze przez Askja? Musieliby�my min�� Drekagil, Smocz� Prze��cz. I Herdhubreidh, Odadahraun, czyli Law� Zbrodni, Tr�lladyngja i Tungnafell. A i tak ostatni odcinek wi�d�by przez Sprengisandur. O, nie, tam w�a�nie jest prawdziwa droga przez piek�o, Dolgu! Konie tego nie wytrzymaj�, my tak�e nie. Ju� raczej powinni�my jecha� przez Kjolur, chocia� aby tam si� dosta�, trzeba b�dzie odbi� do�� daleko na zach�d.
Pozostali si� nie odzywali. Nie znali Islandii tak dobrze jak M�ri.
A on westchn�� ci�ko.
- Wiem, �e op�niam ca�� wypraw�, ale prosz�, wybaczcie mi. Nie mog� zn�w jecha� przez Sprengisandur.
Tiril zna�a histori�, jaka si� tam wydarzy�a. Ju� wcze�niej opowiada�a j� dzieciom, wszyscy wi�c wiedzieli, �e chodzi o ostatni� podr�, jak� M�ri odby� ze swoj� matk�. Przez w�asn� g�upot� i bezmy�ln� brawur� narazi� jej �ycie na niebezpiecze�stwo. Po tym, co sta�o si� na Sprengisandur, zosta�a os�dzona za czary i zg�adzona. Wcze�niej jednak pomog�a M�riemu uciec.
Wszyscy troje zrozumieli, �e chocia� sama jazda przez Sprengisandur musia�a by� straszna, to jednak M�riego od tamtych okolic odstr�cza�a przede wszystkim pami�� o tragicznych losach matki.
Dolg rzek� spokojnie:
- Oczywi�cie nie pojedziemy przez Sprengisandur, ojcze. Wska� nam drog� przez Kj�lur! Nawet je�li stracimy kilka dni... to znacznie lepiej poznamy Islandi�.
M�ri rozja�ni� si�.
- To prawda, b�dziemy jecha� przez pi�kne okolice! W pobli�u jeziora Myvatn, dolin� rzeki Oxna. I wiecie, co zobaczymy?
- Nie?
- Hraundrangi - M�ri rozb�ysn�� jak s�o�ce. - Szczyt, od kt�rego pochodzi przydomek mego ojca. Prawdziwie boski widok.
- Doskonale! - uradowa� si� Villemann.
- I ja si� ciesz� - przyzna�a Tiril, rozgl�daj�c si� doko�a. - Ale teraz musimy spr�bowa� znale�� w tej opuszczonej przez Boga krainie jakie� miejsce na obozowisko.
Rozejrzeli si� i zadr�eli. Cienie padaj�ce na skalne �ciany tworzy�y groteskowe wzory.
Villemann mrukn��:
- Odejd�my st�d!
4
Siedmiu rycerzy �mierci nie dotar�o nawet do H�fn, kiedy odkry�o, �e co� jest nie w porz�dku.
Na po�udnie wiod�a tylko jedna droga, doszli wi�c do wniosku, �e dawno ju� powinni dop�dzi� tych, kt�rych �cigali. W przydro�nej zagrodzie spytali o czterech je�d�c�w, w�r�d nich jedn� kobiet�, i psa.
Ale nie, wie�niak got�w by� przysi�c, �e nikt t�dy nie przeje�d�a�. Owszem, ludzie kr�cili si� nocami, dogl�daj�c owiec, kt�re akurat wtedy wymaga�y opieki, lecz nikogo nie widzieli.
Nibbio nie raczy� nawet podzi�kowa� za informacje. Przekl�� tylko i chcia� wy�adowa� gniew na wie�niaku, ale Falco zdo�a� go powstrzyma�. Nie mieli czasu na wszczynanie awantur.
Tym bardziej nie mieli czasu na powr�t do Seydhisfj�rdhur, by zem�ci� si� na rybaku, kt�ry wskaza� im niew�a�ciw� drog�, chocia� niemal wszyscy w grupie sobie tego �yczyli. W g��bi ducha jednak wiedzieli, �e rybak nie jest a� tak winien. Mogli przecie� zatrzyma� si� na rozstajach i rozpyta�.
Przez rozstaje rozumieli Egilsstadhir.
Pozostawa�o schowa� dum� do kieszeni i wraca�.
W Egilsstadhir przesiedli si� na nowe konie i dok�adnie wywiedzieli o drog�. Trafili do tego samego gospodarstwa, w kt�rym nocowa�a rodzina M�riego.
C�rka gospodarzy, oszo�omiona towarzystwem siedmiu m�czyzn w sile wieku, ch�tnie opowiada�a o czworgu cudzoziemcach. Tak, zmierzali na zach�d, owszem, wzd�u� J�kuls�. Dok�d? Tego nie by�a pewna, ale rozmawiali mi�dzy sob� o Hlj�dhaklettar. Dok�adnie wyt�umaczy�a, gdzie szuka� tego miejsca. No tak, p�niej mieli jecha� dalej.
Dok�d?
Wzruszy�a ramionami. Stamt�d prowadzi�a tylko jedna droga.
Gdyby M�ri zdecydowa� si� na przepraw� przez okolice Askja albo nawet przez Sprengisandur, byliby ocaleni. �aden ze �cigaj�cych nie zna� bowiem tutejszych dr�g, a ch�opskiej c�rce nawet przez my�l nie przesz�o, �e kto� o�mieli si� jecha� tamt�dy. Wskaza�a wi�c cudzoziemcom drog�, kt�r� w rzeczywisto�ci wybra� M�ri i jego najbli�si.
Dziewczyn� siedz�c� przy stole wraz z siedmioma przybyszami miota�y silne uczucia. Brak zainteresowania Dolga przyj�a jako upokorzenie, przecie� tak bardzo pragn�a go zdoby�! M�odszego z ch�opc�w pewnie zdo�a�aby zaci�gn�� do ��ka, gdyby nie jego matka, kt�ra powiedzia�a wprost, �e wszyscy musz� wcze�nie si� po�o�y�. Dlatego w�a�nie panna bez wahania wyjawi�a plany tamtej rodziny obcym, kt�rzy sami w sobie wydawali jej si� niezwykle obiecuj�cy.
Po posi�ku o�wiadczy�a ojcu beztrosko:
- Obieca�am ciotce w Reykjahlidh, �e j� odwiedz�. Czy to nie dobry pomys�, bym wyruszy�a wraz z tymi rycerzami, korzystaj�c w drodze z ich opieki?
Wie�niak potrafi� jednak patrze� przenikliwie] ni� spragnione mi�o�ci panie�skie oczy.
- Z tymi tutaj? Nie opu�cisz nawet Egilsstadhir, a ju� b�dziesz musia�a po�egna� si� z cnot�. P�niej, kiedy odnajd� t� rodzin�, kt�r� tak lekkomy�lnie wyda�a�, twoja rola dobiegnie ko�ca i cisn� ci� do pierwszej lepszej jamy po drodze. Nawet tego nie poczujesz, bo ju� nie b�dziesz �y�a, mo�esz mi wierzy�!
C�rka nie mog�a poj��, jak ojciec �mie tak m�wi� o szlachetnie urodzonych panach, wida� zupe�nie nie zna si� na ludziach. Wiedzia�a jednak, �e kiedy rodzic spogl�da tak surowo, na nic zdadz� si� pro�by i t�umaczenia.
Siedmiu braci zakonnych mia�o �wiadomo��, �e �cigani przez nich ludzie znacznie ich wyprzedzili, ale teraz przynajmniej mogli ruszy� we w�a�ciwym kierunku.
M�ri i jego towarzysze nie zdawali sobie sprawy, �e s� �cigani, dlatego te� szczeg�lnie si� nie spieszyli i nie przedsi�wzi�li �adnych �rodk�w ostro�no�ci,
Tiril dawno ju� zapomnia�a o pannie z Egilsstadhir, wiedzia�a bowiem, �e teraz, kiedy s� ju� tak daleko, na pewno si� nie pojawi.
Zanim oddalili si� od J�kuls�, M�ri zabra� Dolga do Asbyrgi, niezwyk�ego tworu przyrody na p�noc od Hlj�dhaklettar. Z lotu ptaka Asbyrgi wygl�da�o jak w�w�z w kszta�cie ko�skiej podkowy, otoczony wysokimi na sto metr�w skalnymi �cianami. Obszar by� wielki, p�askie dno porasta�y niskie brzozy.
- Powiadaj�, �e to Sleipnir, ko� Odyna, pozostawi� ten odcisk - u�miechn�� si� do syna M�ri. - Odyn podci�� wierzchowca troch� za mocno i zwierz� za bardzo si� wybi�o. I jak? Wyczuwasz co� tutaj?
- Tak - odpar� Dolg po namy�le. - I ty tak�e, ojcze, poznaj� to po tobie. A czy spodziewasz si�, �e do�wiadczymy czego� szczeg�lnego?
- Owszem. Islandczycy uwa�aj� to miejsce za jeden z najpot�niejszych o�rodk�w, z kt�rych p�ynie moc, miejsce lubiane przez elfy i inne duszki przyrody. Co czujesz?
Dolg powiedzia� zamy�lony:
- Rzeczywi�cie daje si� tu wyczu� wielk� moc, energi�, kt�rej nie potrafi� nazwa�. Przypuszczam, �e mo�na st�d zaczerpn�� duchowej si�y.
- Ja r�wnie� jestem tego zdania.
- Ale obecno�ci elf�w nie wyczuwam.
- Nic dziwnego - u�miechn�� si� M�ri. - Przyci�gn��e� wszystkie do Hlj�dhaklettar. P�niej, jak s�dz�, pospieszy�y w innym kierunku.
- Do Gj�in? Tak, to mo�liwe.
Dolg zeskoczy� z konia. M�ri poszed� za jego przyk�adem. Usiedli, opieraj�c si� plecami o wielk� samotn� ska�� na �rodku Asbyrgi, zwan� Eyjan, czyli wysp�.
D�ugo trwali w milczeniu, czuj�c, jak energia bij�ca z Asbyrgi wibruje wzd�u� kr�gos�upa, wype�niaj�c cia�o mentaln� si��. Potem niemal r�wnocze�nie otworzyli oczy, popatrzyli na siebie, bez s�owa skin�li g�owami i wstali, �eby do��czy� do Tiril i Villemanna.
Dolg nie chcia� opowiada� o wszystkich swych odczuciach. Zgadywa�, �e ojciec najprawdopodobniej do�wiadczy� tego samego, uzna� jednak, �e to zbyt �wi�te, by g�o�no o tym m�wi�. Odni�s� mianowicie wra�enie, �e sama Matka Ziemia chcia�a udzieli� mu wsparcia w walce o uwolnienie udr�czonych dusz.
Nie wspomnia� te� o odleg�ych, bardzo odleg�ych krzykach, kt�re us�ysza�. Dotar�y do niego jak gdyby poprzez ziemi�.
Wo�anie o bezkresnym oczekiwaniu.
Min�li wulkany Krafla i Viti, kt�rych wybuchy nast�pi�y w latach 1724-1729. �Kiedy jeszcze byli�cie mali, ch�opcy�, rzek� M�ri z u�miechem. Villemann nie bez l�ku przygl�da� si� dymi�cej ziemi, jak gdyby si� spodziewa�, �e lada chwila nast�pi kolejna erupcja. Uda�o im si� jednak ca�o i zdrowo przejecha� niebezpieczny obszar, a wtedy Villemann poczu� si� odrobin� zawiedziony. Czy� Krafla nie mog�a bodaj lekko zagrzmie�? Wyplu� cho� male�ki kamyczek? Ot, tak, po prostu na ich cze��?
Pomy�le� tylko, �e po dniach sp�dzonych w samotno�ci na pustkowiu zbli�ali si� nareszcie do ludzkich siedzib. Reykjahlidh nad jeziorem Myvatn okazywa�o, �e w pe�ni zas�uguje na swe miano. Z wn�trza ziemi unosi� si� dym, bia�a para. Z daleka jednak widzieli domy, gospodarstwa! Dziwne to by�o uczucie, bo ostatnie domostwo, jakie napotkali, to M�dhrudalur, najwy�ej po�o�ona zagroda Islandii na wzg�rzach mi�dzy Egilsstadhir i J�kuls� � Fj�llum, odnog� rzeki, wzd�u� kt�rej jechali.
Niedaleko ujrzeli piekielne Namaskardh, gdzie w cuchn�cych siark� kot�ach wrza�o, a z ziemi tryska�y fontanny pary. Dolg zapatrzy� si�, zafascynowany widokiem.
- Czuj� si� tu jak w domu - o�wiadczy� zdumiony. - Dobrze mi tutaj.
- Masz przedsmak tego, co ci� czeka, kiedy twoje ziemskie �ycie dobiegnie ko�ca - roze�mia� si� Villemann. - Ale racja, we mnie tak�e porusza to jakie� struny. Ojcze, czy mo�na wej�� na szczyt tej w�ciekle ��tej g�ry?
Wskaza� na wierzcho�ek g�ruj�cy nad Namaskardh.
- Na Namafjall? Czemu nie? Kiedy by�em w waszym wieku, tak�e mia�em na to ochot�. Jed�my!
G�rski szczyt okaza� si� tak ciekawy, na jaki wygl�da� z do�u, a. mo�e nawet bardziej. Tysi�ce male�kich od�amk�w skalnych po�yskiwa�o i iskrzy�o, by�o tu tak wiele r�nych minera��w, �e Villemann nie mia� ochoty ju� nigdzie dalej jecha�. Si�� musieli go stamt�d odci�ga�, w kieszeniach poupycha� tyle kamieni, �e ledwie szed�.
- Sp�jrzcie - powiedzia�a nagle Tiril niemal bez tchu, wskazuj�c na wsch�d, na t� sam� drog�, kt�r� przybyli.
Ze szczytu Namafjall rozci�ga� si� wspania�y widok na gotuj�ce si�, kipi�ce, bulgocz�ce wielobarwne Namaskardh i na wzg�rza w kolorze piasku, ci�gn�ce si� ku okolicom Krafli. Pejza� w wielu odcieniach ��ci, br�zu i jasnych szaro�ci zosta� stworzony w b�lach Islandii, martwy pejza� bez najmniejszego �ladu wegetacji, a mimo to jego pi�kno zapiera�o dech w piersiach.
Ale na szarej drodze, kt�r� przybyli oni sami, spostrzegli zbli�aj�c� si� grup� barwnie odzianych je�d�c�w.
- Naliczy�em siedmiu - oznajmi� Villemann. - Ciekawe, co to za jedni.
- Nie wygl�daj� na Islandczyk�w - stwierdzi�a Tiril. - Ani troch�!
Zobaczyli to wszyscy r�wnocze�nie: promienie s�o�ca odbi�y si� od jakiego� z�otego elementu na piersiach kilku z grupy.
- Pochylcie si�! - zawo�a� M�ri. - Mog� nas zauwa�y� na tle nieba!
Wszyscy rzucili si� na ziemi�, Nero tak�e. Konie sta�y ukryte za szczytem.
W milczeniu �ledzili poczynania je�d�c�w. Patrzyli, jak tamci zerkaj� na wrz�cy kocio� N�maskardh i unosz�c� si� par�, jak pokazuj� sobie co� i rozmawiaj�. Pojechali jednak dalej. Wkr�tce znikn�li im z oczu, bo najwy�szy z wierzcho�k�w g�ry przes�ania� im drog�.
- Powinni�my chyba dzi�kowa� Stw�rcy za to, �e si� wybrali�my na t� g�r� - rzek� M�ri wyra�nie dr��cym g�osem.
- Teraz mamy ich przed sob� - wtr�ci�a Tiril.
- My�licie, �e... �e to byli...? - z niedowierzaniem zacz�� Villemann.
- To byli rycerze Zakonu �wi�tego S�o�ca - o�wiadczy� przygn�biony M�ri. - S�dzicie, �e m�g�bym ich nie pozna�?
- Nie, lecz w jaki spos�b...?
- Tego nie wiemy. Ale s� tutaj i na tym musimy si� skoncentrowa�. Zauwa�yli�cie, czy wszyscy nosili znaki S�o�ca?
- Owszem - odpar� Dolg. - Wszyscy bez wyj�tku. Widnia� w�r�d innych z�otych ozd�b.
Villemann wsta� i przeszed� na drug� stron�.
- Jad� w kierunku Myvatn - oznajmi�. - Tym samym odetn� nam drog�.
- Co teraz zrobimy? - zastanawia� si� Dolg.
Tiril zadr�a�a. W jednej chwili o�y�y wszystkie przykre wspomnienia. Wiele lat up�yn�o od czasu, kiedy przebywa�a w niewoli rycerzy w zamku w Pirenejach, ale pami�� o tamtym okresie piek�a jak �wie�a rana. Tortury, brud, od�r, robactwo.
Upokorzenie.
To w�a�nie by�o najgorsze, i brak nadziei, niewiara w jak�kolwiek przysz�o��. �j*i3$5m<}��, �e nikt nie wie, gdzie ona przebywa. Przekonanie, �e M�ri nie �yje.
A. teraz bracia zakonni zn�w ich �cigali.
Poczu�a d�o� M�riego na ramieniu.
- Nie dostan� ci� w swoje r�ce, Tiril. Przysi�gam.
- My tak�e - przy��czyli si� Dolg i Villemann.
- Jak teraz dotrzemy do Gj�in? - spyta�a, z trudem wymawiaj�c s�owa zdr�twia�ymi wargami.
Popatrzyli po sobie. Z niezno�n� jasno�ci� zdawali sobie spraw�, jakie rozwi�zanie b�dzie w tej sytuacji najlepsze: Sprengisandur.
M�ri wiedzia�, �e znajduj� si� bardzo blisko drogi, kt�ra tam prowadzi. Czu�, �e w ustach mu zasch�o ze strachu i niech�ci. Ze Sprengisandur jako� by sobie poradzi�, uci��liwo�� podr�y nie bardziej dawa�a mu si� we znaki ni� innym.
Ale wspomnienie stamt�d...
Matka i Gissur. Oboje umarli, aby ocali� jego. To do niego nale�a�a przysz�o��. To on mia� nie�� dalej powo�anie czarnoksi�nika. Oni byli starsi, wzi�li na siebie win� za czary.
A przecie� to on je uprawia� podczas przejazdu przez Sprengisandur, w tej podr�y po �mier�. A najstraszniejszych rzeczy dopu�ci� si� wcze�niej, w okolicach Myrka.
- Wiemy, ojcze - cicho powiedzia� Dolg. - Nie pojedziemy przez Sprengisandur. W �adnym wypadku.
M�ri westchn��.
- A mo�e ja sam tamt�dy pojad�? - zaproponowa� Dolg.
- Nie! - ostro sprzeciwi� si� M�ri. - Na to nie pozw