7589

Szczegóły
Tytuł 7589
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7589 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7589 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7589 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Margit Sandemo Droga na zach�d Saga o czarnoksi�niku 8 (Ritted mot v�ster) Data wydania oryginalnego 1993 Data wydania polskiego 1996 STRESZCZENIE Dwunastoletni Dolg, bardziej elf ni� cz�owiek, obdarzony zosta� niezwyk�ymi, nadprzyrodzonymi zdolno�ciami. Jest synem M�riego, czarnoksi�nika z Islandii, i Norwe�ki Tiril, c�rki austriackiej ksi�nej Theresy. Dolg ma dwoje m�odszego rodze�stwa, Taran i Villemanna. Najlepszym przyjacielem rodziny jest Erling M�ller, kupiec z Bergen. Bardzo wa�na posta� to pies Nero. Rodzinie towarzyszy tak�e grupa duch�w i si� przyrody, kt�re M�ri przywi�d� z Innego �wiata, kiedy to o�mieli� si� przekroczy� granice tego, co cz�owiekowi zakazane. Wszyscy oni przypadkiem stali si� wrogami za�o�onego przed wiekami tajemniczego i z�ego zakonu rycerskiego, kt�rego wielkim mistrzem jest kardyna� von Graben. Celem braci jest odnalezienie �wi�tego S�o�ca, z�ocistej kuli; jej pochodzenia rodzina Tiril z wolna zaczyna si� domy�la�. Tiril wi�ziona jest przez braci zakonnych w zamku w Pirenejach. Rycerze za pomoc� wymy�lnych tortur postanowili wydoby� wszelkie znane jej informacje zwi�zane ze �wi�tym S�o�cem. Najbli�si Tiril wyruszyli jej na ratunek. Dolg wykorzystuj�c moc niebieskiego kamienia zdo�a� przywr�ci� do �ycia swego ojca, M�riego, kt�rego usi�owali zg�adzi� rycerze Zakonu �wi�tego S�o�ca. Przyjaciele wiedz� teraz, �e na pocz�tku istnia�y trzy szlachetne kamienie: niebieski, czerwony i samo �wi�te S�o�ce. Nie wiedz� jednak, �e gwardzi�ci kardyna�a zaczaili si� w lesie w okolicy Sankt Gallen w Szwajcarii z postanowieniem zg�adzenia ca�ej ich grupy. Zmierzaj� wprost w zasadzk�. 1 Z powozu schowanego w�r�d drzew kardyna� von Graben ze �le skrywan� rado�ci� przygl�da� si� swoim ludziom, wyczekuj�cym na znienawidzonych wrog�w. Up�ywaj�ce lata nie obesz�y si� z von Grabenem zbyt �askawie. D�onie o starczo bladych paznokciach i obrzmia�ych stawach mocno zaciska�y si� na por�czy przy drzwiczkach karety. Oczy zapad�y si� g��boko w czaszk�, spod wp�przymkni�tych powiek prawie nie by�o ich wida�. Zdawa�o si�, �e wystaj�ce ko�ci policzkowe i szcz�ki z d�ugimi po��k�ymi z�bami przebij� sk�r�, jak u cz�owieka nie �yj�cego ju� od d�u�szego czasu. W�a�ciwie nie by�o to dalekie od prawdy, Wielki Mistrz Zakonu przekroczy� ju� bowiem naturaln� d�ugo�� �ycia. Nieznacznie wprawdzie, lecz nie da si� ukry�, �e znajomo�� magii pomog�a mu w pewnym stopniu przezwyci�y� natur�. Wa�niejsze ponad wszystko by�o dla niego utrzymanie si� przy �yciu do czasu odszukania �wi�tego S�o�ca. Teraz w�a�nie mo�liwo�� przed�u�enia ziemskiej egzystencji znalaz�a si� w zasi�gu r�ki, dlatego te� zapadni�te oczy kardyna�a rozgorza�y blaskiem. Nareszcie raz na zawsze rozprawi si� z t� irytuj�c� rodzin�, my�la� triumfalnie. B��kitny kamie� b�dzie nale�e� do niego. Dzi�ki szafirowi prze�yje jeszcze kilka lat, tyle, ile potrzeba na odnalezienie �wi�tego S�o�ca. To konieczne, absolutnie konieczne, bo przecie� tylko on jest godzien je mie�. Wszyscy cz�onkowie Zakonu o tym wiedzieli, cho� nie chcieli si� do tego przyzna�. Oni tak�e po��daj� S�o�ca, my�la� kardyna� z pogard�, ale im, tej bandzie bezrozumnych g�upc�w, to si� nie uda. Przydali mu si� jednak, pomogli w zebraniu pozosta�ych na �wiecie okruch�w informacji na temat S�o�ca. Czy�by s�dzili, �e nale�y im si� za to nagroda? A dlaczego niby mia�oby tak by�? Na c� Wielkiemu Mistrzowi bracia zakonni, kiedy ju� odnajdzie S�o�ce? Nozdrza zadr�a�y mu z gniewu. Nos von Grabena zawsze by� cienki i wyd�u�ony, a poniewa� nos i uszy cz�owieka nie przestaj� rosn�� przez ca�e �ycie, twarz kardyna�a sprawia�a wra�enie nieprawdopodobnie wprost d�ugiej i w�skiej, a w jego mniemaniu odznacza�a si� niezwyk�� szlachetno�ci�. Uszu, wielkich jak wachlarze, nie zdo�a�y przes�oni� k�pki stalowosiwych w�os�w. Teraz jednak najwa�niejszy by� szafir, �w cudowny niebieski kamie�, kt�ry zdo�a� przywr�ci� �ycie czarnoksi�nikowi M�riemu. Wyci�gn�� te� jednego z podw�adnych Zakonu z bagniska i dokona� wielu innych cud�w. Ju� nied�ugo kamie� nale�e� b�dzie do von Grabena... Jego �o�nierze otrzymali rozkaz zabicia grupy podr�nik�w i przyprowadzenia do niego tylko ch�opca. Kardyna� nie m�g� sobie przypomnie�, czy poleci� im wzi�� go �ywcem, pami�� zacz�a mu szwankowa�, lecz marny los tego, kto o�mieli�by si� to zauwa�y�! Najwa�niejsze, aby nie dotykali rzeczy dzieciaka, nie wolno wszak dopu�ci�, aby znale�li szafir. Szafir nale�a� przecie� tylko i wy��cznie do niego, do Wielkiego Mistrza! Dlaczego to nie on lub kto� z jego Zakonu odnalaz� bezcenny kamie�? Dlaczego uda�o si� to paskudnemu pomiotowi czarnoksi�nika? Twierdzono wszak, �e ch�opiec nie jest ludzk� istot�. I jak to si� sta�o, �e nikt wcze�niej nie natrafi� na szafir? Gdzie by� przez wszystkie stulecia? Wszak to ludzkie r�ce musia�y go oszlifowa�, nada� idealny kszta�t kuli. Podobno kamie� by� olbrzymi, powiadano, �e ledwie mie�ci si� w d�oniach. Doskona�y, bez �adnej skazy. Kardyna� musi go mie�! Grymas oburzenia wykrzywi� d�ug� twarz. Biskup Engelbert wiedzia� o istnieniu dw�ch innych kamieni, czerwonego i niebieskiego, w dzieci�stwie us�ysza� o nich od Habsburg�w. Nie pami�ta� o tym jednak, przypomnia� sobie dopiero niedawno, zaledwie przed kilkoma dniami! C� za dure� z tego Engelberta, kardyna� stanowczo zbyt d�ugo os�ania� bratanka. Na szcz�cie biskup przesta� si� ju� liczy�. Okry� si� nies�aw�, dozna� upokorzenia, cesarz odebra� mu tytu�. Kardyna� von Graben nie m�g� si� przyznawa� do bliskiej znajomo�ci z takim cz�owiekiem, wi�c i on odci�� si� od zdegradowanego biskupa. W�r�d m�czyzn przy drodze zapanowa� niepok�j. Wr�g si� zbli�a�. Kardyna� usiad� wygodniej, sprawdzi�, czy pozostaje niewidoczny z drogi, i wyt�y� jastrz�bie oczy. 2 Niepok�j od pewnego czasu dr�cz�cy M�riego przybra� na sile. Przemierzali lesiste pustkowia, w kt�re nie zapu�ci�by si� nikt przy zdrowych zmys�ach, nawet by ich zaatakowa�. A jednak Dolg tak�e odczuwa� podenerwowanie, M�ri pozna� to po czarnych oczach syna czujnie badaj�cych okolic�. Czarnoksi�nik z wielk� ulg� przyj�� fakt, �e Taran i Villemann zawr�cili razem z nieszcz�liwymi dzie�mi von Virneburg, s�u��cym i pokoj�wk� Edith. Przynajmniej o nich nie musia� si� martwi�. Przyjrza� si� swoim towarzyszom. Theresa i Erling jechali oczywi�cie obok siebie. Dw�ch �o�nierzy cesarza otwiera�o poch�d, dw�ch zamyka�o. Bernd i Siegbert, wiejscy parobcy, zatopili si� w rozmowie. Dolg stara� si� trzyma� blisko M�riego, a Nero sprawiedliwie obdziela� �askami wszystkich uczestnik�w wyprawy, biegaj�c po kolei od konia do konia. Najch�tniej jednak, jak przysta�o prawdziwemu psu-przewodnikowi, trzyma� si� z przodu. Grupa skurczy�a si� wi�c do dziesi�ciu os�b, ale zawr�ci�o czworo najs�abszych i pozostali tylko najsilniejsi. Bez w�tpienia jednak Theres� i Dolga nale�a�o chroni�, cho� oboje bardzo chcieli uczestniczy� we wszystkim. C� za okropnie ponury las! �wiat�o dnia ledwie prze�witywa�o przez ci�kie, g�ste korony drzew. - Odnosz� wra�enie, �e �ledz� nas zmru�one oczy z�ych istot, ukrytych w g��bi lasu - powiedzia� Dolg. - Troch� przesadzasz - u�miechn�� si� M�ri. - Cho� i ja nie mam ochoty zapuszcza� si� mi�dzy drzewa. To zreszt� by�oby trudne, straszny tu g�szcz. Masz jednak racj�, gdzie� w pobli�u czai si� z�o. Przypuszczam jednak, �e ono p�ynie od ludzi. Ludzie, tutaj? Na jakiej podstawie tak s�dzi�? Od wielu ju� godzin nie spotkali �adnego domostwa. Dolg jednak nie mia� w�tpliwo�ci, przytakn�� z powag�. Dzieci�cej duszy nie opuszcza� niepok�j. Ch�opczyk rozejrza� si� dooko�a. Pnie drzew zosta�y ca�kowicie oplecione li��mi bluszczu, kt�re przez lata utka�y tak�e na ziemi g�sty dywan. Wraz z nieprzeniknion� g�stwin� ga��zi sprawia�o to niesamowite wra�enie. Dolga zn�w ogarn�a ta niezwyk�a t�sknota za domem, kt�rej nigdy nie m�g� w pe�ni zrozumie�. Nie by�a to bowiem ch�� powrotu do Theresenhof, kt�re tak bardzo kocha�. A przecie� innego domu nie zna�. Z powodu ci�g�ych prze�ladowa� ze strony Zakonu �wi�tego S�o�ca musieli przebywa� w pobli�u Theresenhof, gdzie chroni�a ich si�a woli duch�w, obejmuj�ca niestety tylko najbli�sz� okolic� dworu. Po dwunastu latach Tiril, M�ri i Erling odwa�yli si� wypu�ci� poza ochronny mur, a kardyna� i jego Zakon natychmiast zaatakowali. Erlinga i M�riego szcz�liwie ju� uratowano, lecz Tiril wci�� pozostawa�a w niewoli wroga. Dolg cz�sto si� zastanawia�, jaka to t�sknota nie przestaje go dr�czy�. Za Norwegi�? Za Islandi�? Nigdy wszak tam nie by�. A mo�e jego pod�wiadomo�� �ni�a o zupe�nie innym miejscu, innej krainie? Nero postawi� uszy i warkn��. Potem ze spuszczonym �bem wysun�� si� na prz�d orszaku. - Co si� sta�o, Nero? - spyta� jeden z �o�nierzy, jad�cy na pocz�tku. Pies przystan��. Odwr�ci� si� i odpowiedzia� st�umionym, ostrzegawczym pi�ni�ciem. Kapitan podni�s� r�k� na znak, �e powinni si� zatrzyma�. - Bardzo dobrze, Nero - pochwali� cicho, a ucieszony pies w odpowiedzi kilkakrotnie machn�� ogonem. - Musicie na�adowa� bro� - zwr�ci� si� kapitan do swoich ludzi. - Wasza wysoko��... i m�ody Dolg... Bardzo prosimy, nie wystawiajcie si� na niebezpiecze�stwo, �eby nie utrudnia� nam zadania. - Rozumiemy - odpar�a Theresa. - A co si� sta�o? - Na razie nie wiemy, ale mojemu koledze wydawa�o si�, �e s�yszy parskni�cie konia, Siegbert za� mi�dzy drzewami zauwa�y� b�ysk metalu. - To prawda - szeptem przy�wiadczy� M�ri. - Ja i Dolg tak�e wyczuwamy zagro�enie, co�, czego nie powinno by� w tym lesie. Mieli przed sob� niewielkie wzniesienie, przes�aniaj�ce widok. Droga zdawa�a si� zakr�ca� wok� pag�rka. Kapitan ci�gn��: - Bernd, jeste� najm�odszy i co za tym idzie, najmniej do�wiadczony. Zostaniesz z ksi�n� i Dolgiem. B�dziesz ich broni�, cho�by z nara�eniem �ycia. My, pozostali, zajmujemy pozycje do walki. M�ri u�cisn�� lekko r�k� syna. Mocny i pewny u�cisk d�oni Dolga zawsze go wzrusza�. Taki wspania�y ch�opiec! I taki... inny! Dolg sprawdzi�, czy kamie� znajduje si� na swoim miejscu w sakwie, przytroczonej do paska. Spojrza� na babci� Theres�, prze�ykaj�c �lin�. Ksi�na skinieniem g�owy doda�a mu otuchy. Bernd nie bardzo wiedzia�, czy ma si� czu� ura�ony, czy te� dumny z zadania, kt�re mu wyznaczono, zachowa� si� jednak jak m�czyzna i za�adowa� oba pistolety. Theresa tak�e mia�a pistolet, natomiast Dolg nie nosi� broni. Nie wolno mu by�o zabija�, M�ri, jego ojciec, m�wi� mu o rym wiele razy wcze�niej. Ch�opiec wzi�� Nera na smycz, bo ba� si� o swego najlepszego przyjaciela. Nero, wiedziony ch�ci� przys�u�enia si� pa�stwu, m�g� rzuci� si� w wir ewentualnej walki. Na rozkaz kapitana jeden z �o�nierzy cesarza wyruszy� na zwiady. Widzieli, jak si� czo�ga, znika w�r�d drzew, by wkr�tce pojawi� si� na szczycie. Le�a� p�asko przyci�ni�ty do ziemi, nad wierzcho�ek pag�rka wystawa� mu chyba tylko czubek g�owy. Po kr�tkiej chwili wr�ci� na d�. - I co? �o�nierz westchn��. - Gwardzi�ci kardyna�a von Grabena. Rozpozna�em ich barwy. - Ilu ich jest? - Naliczy�em dwudziestu, ale mo�e ich by� wi�cej. Wybrali doskona�e miejsce. W tym g�stym lesie nie zdo�amy ich okr��y�. - Maj� konie? - Tak. I s� solidnie uzbrojeni. Bez w�tpienia czekaj� w�a�nie na nas. - Dlaczego uwa�asz, �e mo�e ich by� wi�cej? - Poniewa� w lesie jest prze�wit, z pocz�tku my�la�em nawet, �e mogliby�my ich omin�� w�a�nie tamt�dy. Co� tam jednak by�o, wprawdzie g�stwina li�ci nie pozwala�a tego zobaczy� dok�adnie, ale to m�g� by� pow�z. A przy nim jeszcze jacy� ludzie. Dow�dca pokiwa� g�ow�. - Co najmniej dwudziestu - powt�rzy� zamy�lony. - A nas jest czterech wy�wiczonych �o�nierzy i czterech cywil�w. - Wzg�rze jest dobrym punktem wypadowym, kapitanie. - Owszem, te� ju� o tym my�la�em. M�ri i Dolg popatrzyli po sobie, ch�opiec kiwn�� g�ow�, a jego ojciec powiedzia�: - Wspominali�my o niebezpiecze�stwie, wyczuwali�my jednak co� jeszcze, zar�wno Dolg, jak i ja: tutaj czai si� tak�e z�o. Od zwyczajnych wojak�w nie bije taka ohydna si�a. Nie znam jej �r�d�a, lecz mam swoje podejrzenia. - Kardyna�, tutaj? - cicho spyta�a Theresa. - W takiej g�uszy? Trudno mi w to uwierzy�. W ka�dym razie musia�o go tu zwabi� co� szczeg�lnego. M�ri zastanawia� si�, zacisn�wszy mocno szcz�ki, a po chwili zwr�ci� si� do wszystkich: - Przyjaciele, jak wiecie, mam kontakt z innym �wiatem. Jego przedstawiciele towarzysz� nam tak�e w tej chwili. - O, tak, zd��yli�my ju� si� zorientowa� - odpar� jeden z �o�nierzy nie bez goryczy w g�osie. - Czy zgodzicie si�, abym poprosi� ich o pomoc, je�li nasza sytuacja oka�e si� ca�kiem beznadziejna? Nie chc�, aby cho� jedno z nas musia�o odda� �ycie. Czy mog� si� do nich zwr�ci�? Pytanie zaskoczy�o zebranych, lecz �o�nierze i parobkowie m�nie pokiwali g�owami. - Nigdy ich nie widzieli�my - o�wiadczy� dow�dca. - Wyczuwamy jednak ich obecno��. Dobrze, panie M�ri, przyjmiemy ich pomoc w razie konieczno�ci. Ale co oni mog� zrobi�? Theresa i Erling nie mogli powstrzyma� si� od u�miechu. - Zdziwicie si�! - uprzedzi� Erling. - Ale czy macie �mia�o�� ich zobaczy�? Niekt�rych doprawdy trudno nazwa� urodziwymi, cho� dwaj najstraszniejsi s� przy naszej drogiej Tiril i ta �wiadomo�� od dawna jest nam wielk� pociech�. - Nie wiecie, ile potrafimy wytrzyma� - odrzek� kapitan, u�miechaj�c si� pod nosem. - Niestraszne nam trolle ani nawet sam Z�y. Ale wezwiemy ich tylko wtedy, gdy sytuacja b�dzie naprawd� krytyczna, prawda, panie M�ri? Czarnoksi�nik solennie to obieca�. Wszyscy zaj�li pozycje wskazane przez dow�dc�. Theresa i Dolg wraz z Nerem musieli ukry� si� w przera�aj�cym lesie pod os�on� ga��zi, a Siegbert i Erling utworzyli tyln� stra�. Bernd u�o�y� si� w dogodnym miejscu, aby czuwa� nad ksi�n� i jej wnukiem. M�ri przez chwil� sta� ze �ci�gni�t� twarz�. Powi�d� wzrokiem w stron� wzg�rza, ku gwardzistom, kt�rych nie m�g� widzie�. - Nic mnie nie powstrzyma w dotarciu do Tiril - szepn�� do siebie. - Nic! Musz� j� uwolni�, musz� j� jeszcze raz zobaczy�. Nie ma znaczenia, kto przypadkiem stanie mi na drodze ani te� jakich �rodk�w u�yj�, by przezwyci�y� przeszkody. Kapitan barwnie ubranych gwardzist�w kardyna�a zacz�� si� niecierpliwi�. Czy oni nigdy nie nadejd�? Zwiadowcy donie�li wszak, �e nieprzyjaciele zbli�aj� si� do zasadzki. Powinni tu by� ju� dawno. Widzia� po swoich ludziach, �e stali si� niespokojni, niepewni, za wszelk� cen� pragn�li przyspieszy� bieg wydarze�. Niedobrze. Musieli trwa� na swoich posterunkach, ka�da zmiana mog�a mie� z�y wp�yw na ostateczny rezultat wa�ki. Walki? Starcie mia�o by� szybkie, kr�tkie i brutalne. Dziesi�cioro ludzi, wprawdzie w�r�d nich znajdowa�o si� czterech �o�nierzy cesarza, ale przecie� nie spodziewali si� ataku. To b�dzie prawdziwa rze�, nie zd��y nawet by� zabawnie. Nakaza� jednemu z podw�adnych wej�� na wzg�rze, by wypatrywa� wrog�w. Ten ruszy� bez zw�oki. Czekali. Kapitan gwardzist�w zdawa� sobie spraw�, �e najbardziej niecierpliwi si� kardyna� siedz�cy w powozie. Do jego uszu dotar� syk dostojnika, ale uda�, �e nic nie s�yszy. Nie mia� czasu ani ochoty na wys�uchiwanie bezsensownych upomnie�. Gdzie si� podzia� zwiadowca? Nieprzyjemny las, sprawia wra�enie, jakby by� �ywy. W skondensowanej ciszy s�ycha�, zdawa�oby si�, pe�zanie liszek. Gdzie� w g�rze trzasn�a ga��zka, kapitan drgn�� i zadar� g�ow�. Z�y na siebie odwr�ci� si� w stron� najs�abszego ze swych podw�adnych i nakaza� mu sprowadzi� zwiadowc�, mo�na by si� przynajmniej czego� od niego dowiedzie�. Gwardzista zsiad� z konia i ruszy� w g�r� zbocza. - Nie biegiem, idioto - sykn�� przez z�by kapitan, cho� nie le�a�o w jego zamiarze, by �o�nierz go us�ysza�. Nale�a�o przecie� zachowywa� si� cicho. W powozie kardyna� prycha� i parska�, wyra�nie chcia� co� zakomunikowa�, ale kapitan wcale si� tym nie przejmowa�. Je�li staruch czego� sobie �yczy, mo�e wysi��� i powiedzie� mu to sam. Z�y humor nie opuszcza� dow�dcy gwardzist�w ani jego podw�adnych. Najbardziej jednak rozsierdzi� si� kardyna� von Graben. Tak d�ugo ju� tkwili w tym okropnym lesie, mieli tego do��, zm�czeni i g�odni, a nieprzyjaciel wci�� si� nie pojawia�. Nie wracali tak�e zwiadowcy, ani ten, kt�ry wyszed� pierwszy, ani drugi. Tylko muchy, komary i gzy nie dawa�y spokoju. Up�yn�o wiele d�ugich minut, wreszcie kapitan zacz�� przeczuwa�, �e sta�o si� co� niedobrego. D�u�ej czeka� nie mogli, nale�a�o zmieni� strategi�. Na to w�a�nie liczyli �o�nierze cesarza, o tym jednak ludzie kardyna�a nie wiedzieli. Kapitan gwardii kardynalskiej nakaza� podw�adnym zsi��� z koni i ruszy� w las. �atwiej jednak by�o to powiedzie� ni� wykona�. Wspania�e mundury, ozdobione mn�stwem metalowych element�w, i he�my nie nadawa�y si� do przedzierania przez g�stwin�. Wkr�tce trzeba by�o porzuci� t� taktyk�, bo dw�ch gwardzist�w bezradnie uwi�z�o mi�dzy g�sto rosn�cymi drzewami, a inny he�mem zaczepi� o wystaj�c� ga���. W ko�cu kapitan musia� spojrze� prawdzie w oczy i przyzna�, �e organizatorzy zasadzki sami wpadli w pu�apk�. Zrozumia� to, gdy jeden ze zwiadowc�w stoczy� si� ze wzg�rza i zatrzyma� na drzewach. Sta�o si� to po przeciwnej stronie drogi, nie ulega�o jednak w�tpliwo�ci, �e cz�owiek �w nie �yje. Ostrze�enie. Nie mieli te� z�udze� co do losu, jaki spotka� drugiego zwiadowc�. Zosta�o mi siedemnastu ludzi, pomy�la� z gorycz� kapitan. No i kardyna�, kt�ry jest tylko zawad�. No, na pewno jako� sobie poradzimy z tymi pata�achami za wzg�rzem. Je�li s�dz�, �e uda im si� przechytrzy� kapitana gwardii kardynalskiej, to bardzo si� myl�. Ochryp�y szept kardyna�a wreszcie dotar� do jego uszu: - Pami�tajcie o ch�opcu! Chc� go dosta�, na innych tak mi nie zale�y! �atwo powiedzie�! Ciekawe, na co mu ten dzieciak? Czy�by w von Grabenie na stare lata odezwa�y si� nieprzyzwoite sk�onno�ci? Zbyt d�ugo �y� w celibacie? E, nie, dawno mu ju� wszystko wysch�o. Kapitan gwardzist�w podj�� najg�upsz� w �yciu decyzj�. Zm�czony, g�odny i z�y nakaza� swoim ludziom dosi��� koni i ruszy� do ataku. Wszyscy jego podw�adni uznali natomiast, �e to najm�drzejsze, co powiedzia� w ci�gu ca�ego dnia. Wkr�tce jednak po�a�owali, �e go us�uchali. Szturmem ruszyli na wzg�rze, dok�adnie tak jak przewidzieli to �o�nierze ksi�nej Theresy. Rozpocz�a si� walka. Kardyna� od razu straci� kolejnych o�miu ludzi, bo towarzysze Theresy byli przygotowani na atak. Pozostali gwardzi�ci zeskoczyli z wierzchowc�w i ukryli si� w lesie, co okaza�o si� powa�nym b��dem, albo te� konno rzucili si� do ucieczki. Von Graben na ich widok wpad� we w�ciek�o��. Przenikliwym starczym g�osem wykrzykiwa� rozkazy, kt�rych oni nie mogli us�ucha�, tak by�y bezsensowne. Kapitan gwardzist�w nie ucieka�. Po pierwszym strzale, kt�ry trafi� cz�owieka u jego boku, zeskoczy� z konia i przetoczy� si� pod niskie powykr�cane ga��zie. Stamt�d usi�owa� zorientowa� si� w sytuacji, by wyda� rozkazy swoim ludziom. Nie by�o ich wielu. O�miu pad�o, le�eli teraz bez �ycia na le�nej drodze. Czterej zawr�cili. Uciekli, uzna� troch� niesprawiedliwie. Pozosta�ych pi�ciu i on sam tkwili plackiem przyci�ni�ci do ziemi, ukryci pod nachylaj�cymi si� ga��ziami. Ale gdzie podzia� si� wr�g? Kapitan trzyma� pistolet gotowy do strza�u, ale w zasi�gu wzroku nie mia� �adnego celu. Dooko�a panowa�a zupe�na cisza. Z wyj�tkiem... Co takiego us�ysza�? Jaki� st�umiony d�wi�k. Jak to zabrzmia�o? Jakby kto� zaciska� r�k� wok� pyska zwierz�cia, by st�umi� popiskiwanie i warczenie? Pies? Podobno gromadce czarnoksi�nika towarzyszy� pies. Kapitan s�ysza� kiedy� rozmow� swoich ludzi o upiornym psie, kt�ry �y� nies�ychanie d�ugo. Nonsens! Ch�opiec? Gdzie m�g� by�? Podobno on i pies s� nieroz��czni. Sk�d dobiega� ten d�wi�k? Z tej samej strony drogi, po kt�rej i on si� znajdowa�. Doskonale! A gdzie ich konie? Zwiadowcy donie�li, �e grupa nadje�d�a na wierzchowcach, ponadto towarzyszy�y im dodatkowe, juczne konie. Gdzie, na mi�o�� bosk�, mog�y by�? Jeden z ludzi kapitana j�kn�� i mia� zamiar wyj�� na drog�. Kapitan usi�owa� go powstrzyma�. - Kurcz mnie z�apa� - szepn�� �o�nierz. - W dodatku co� mi si� wbija w bok, musz� rozprostowa� ko�ci. - Nie na drodze! - wysycza� kapitan, mocno akcentuj�c ka�d� sylab�. By�o ju� jednak za p�no, �o�nierz przetoczy� si� na otwarty teren. Kapitan zakl�� pod nosem i czeka� na strza�. Ale �aden strza� nie pad�. Ach, tak! Nie chc� zdradzi� swoich pozycji. S� bardziej przebiegli, ni� s�dzi�em, pomy�la�. Odwr�ci� g�ow�, s�ysz�c parskni�cie zaniepokojonego konia. Dobieg�o z oddali, oznacza�o to, �e wrogowie cofn�li wierzchowce spory kawa�ek. Kapitan nie widzia� mo�liwo�ci, by do nich dotrze� i w ten spos�b odci�� nieprzyjacio�om odwr�t. Jedynym tropem pozostawa� pies. Gdyby kapitanowi uda�o si� dotrze� do ch�opca, poczynania towarzysz�cych ma�emu doros�ych nie mia�yby �adnego znaczenia. W ka�dej chwili m�g� ich po prostu zastrzeli�. Bardziej istotne, by wykona� najwa�niejsze polecenie von Grabena: przyprowadzi� do niego dzieciaka. Przez g�ow� przelecia�o mu pytanie, dlaczego w�a�ciwie on sam i jego ludzie pozostaj� w s�u�bie kardyna�a. Oczywi�cie dostawali �o�d, lecz otrzymywaliby go tak�e u innych pan�w. A von Graben nie zalicza� si� do szczodrych. Ale by�o co� w oczach starego dostojnika Ko�cio�a. Samo ich spojrzenie dominowa�o nad cz�owiekiem, przymusza�o, wr�cz hipnotyzowa�o. Gdy kto� popatrzy� w nie o minut� za d�ugo, stawa� si� niewolnikiem paskudnego starucha. Kapitan nie bardzo wierzy� w pobo�no�� patriarchy. Von Graben nigdy nie traktowa� swego stanu duchownego zbyt uroczy�cie, wielce natomiast ceni� w�asn� osob� i wysok� pozycj�, jak� zajmowa� w Ko�ciele. Poszeptywano, �e zajmowa� si� nie tylko s�u�eniem Bogu, interesowa� si� tak�e magi�. Podobno istnia� jaki� tajemniczy zakon, lecz nikt nie wiedzia� tego na pewno. Zreszt� wszystko jedno, stary i tak nied�ugo umrze. W�a�ciwie od dawna ju� powinien nie �y�. Powiadano, �e osi�gn�� niespotykany wiek, mia� od dziewi��dziesi�ciu pi�ciu do stu �at. S� tacy, co nie wiedz�, kiedy powinni si� zabiera� na tamten �wiat, gniewnie pomy�la� kapitan. �li ludzie cz�sto kurczowo trzymaj� si� �yciu. Zdawa� sobie spraw�, �e zbytnio uog�lnia, ale by� tak przekl�cie g�odny! Od psa, a tym samym prawdopodobnie od ch�opca, nie mog�a go dzieli� zbyt du�a odleg�o��. Jego �o�nierz z powrotem wczo�ga� si� pod drzewo, tym razem znalaz� wygodniejsz� pozycj�. Jeszcze dwaj gwardzi�ci znajdowali si� po tej samej stronie drogi co oni, dw�ch pozosta�ych nigdzie nie by�o wida�. Ale� nie, naprzeciwko b�ysn�� he�m! Pioru�sko g�upi mundur na czas wojny. Reszta ludzi zdezerterowa�a. Je�li kardyna� nie natchnie ich w jaki� spos�b, z ca�� pewno�ci� nie wr�c� przed ko�cem walki. Kapitan rozwa�a� sytuacj�. Czy mia� zebra� swoich ludzi znajduj�cych si� w pobli�u i wyruszy� ku miejscu, sk�d, jak s�dzi�, dochodzi�o popiskiwanie psa, czy te� raczej uczyni� to samodzielnie? Zorientowa� si�, �e jest spos�b na to, �eby zag��bi� si� w las: najpierw nale�a�o czo�ga� si� na brzuchu, potem przecisn�� mi�dzy g�sto rosn�cymi pniami, a nast�pnie zn�w wi� si� po ziemi. Co dalej - nie wiedzia�, ale i tak znalaz�by si� chyba dostatecznie blisko. Pozostawienie gwardzist�w samym sobie by�o jednak zbyt ryzykowne, musia� ich zabra� ze sob�. Kapitan gwardzist�w by� bowiem cz�owiekiem honoru i do obowi�zuj�cych go zasad zalicza� tak�e odpowiedzialno�� za sw�j oddzia�. Z dw�jk� po przeciwnej stronie drogi nic nie m�g� poradzi�, ale trzem bli�ej le��cym da� znak, by ruszyli wraz z nim. C� za okropny las! Pod g�stw� dzikiego wina wprost roi�o si� od wszelkiego robactwa, panowa� tu nieprzyjazny ze wszech miar p�mrok. Gwardzi�ci, czo�gaj�c si�, przeklinali, da� im znak, by zachowywali si� ciszej. Nie mogli narzeka� na brak szcz�cia. Uda�o im si� zaj�� od ty�u akurat t� grup�, na kt�rej im najbardziej zale�a�o. Trafili na ch�opca. Bernd - kapitan, rzecz jasna, nie wiedzia�, �e takie w�a�nie imi� nosi parobek - u�o�y� si� przed tymi, kt�rych mia� os�ania�, i pilnowa� drogi. Nie wpad�o mu do g�owy, by si� ogl�da�, za plecami mia� przecie� tylko las. Ksi�na, Dolg i Nero tak�e nie patrzyli za siebie. Ale wyczulony s�uch zwierz�cia co� wychwyci�. Nero gwa�townie odwr�ci� �eb, wyrywaj�c si� z u�cisku swego pana, i zaraz czterej gwardzi�ci kardyna�a zostali zaatakowani przez rozw�cieczonego psa. Ch�opiec krzykn�� na Nera, ksi�na wo�a�a do Dolga, by ucieka�, ile tylko si� w nogach. Kapitan i jego trzej �o�nierze, nie przygotowani na walk� z psem, nie zdo�ali wyci�gn�� pistolet�w, a i no�y nie mieli w zasi�gu r�ki. Bernd wypali�, jego strza� wprawdzie nie zabi�, ale wyeliminowa� jednego z �o�nierzy; ranny zacz�� wi� si� po ziemi. Ksi�na Theresa wycelowa�a w innego, zamkn�a oczy, wystrzeli�a i... trafi�a. - �wi�ta Matko Boska, wybacz mi, odebra�am �ycie cz�owiekowi, ale musia�am wyst�pi� w obronie w�asnego wnuka. Ku swej uldze zorientowa�a si� jednak, �e nie zabi�a, tylko rani�a kolejnego �o�nierza. Spostrzeg�a, �e Dolg jej us�ucha�, niewielki, drobnej budowy, zdo�a� przecisn�� si� przez g�stwin�. Jeden z napastnik�w, dow�dca, jak przypuszcza�a Theresa, pomkn�� za nim. Okre�lenie to by�o oczywi�cie przesadne, jako �e doros�emu m�czy�nie nie tak �atwo si� przedziera� przez pl�tanin� pni i powykr�canych ga��zi. Nero zaj�� si� ostatnim z �o�nierzy, kt�ry przera�ony b�aga� o lito��. Bernd co prawda przytrzymywa� rozw�cieczonego psa za obro��, lecz nie odci�ga� rozwartej paszcz�ki, w kt�rej szczerzy�y si� ostre bia�e z�by, zbyt daleko od gard�a m�czyzny. - Znakomicie si� spisali�cie, Bernd i Nero - pochwali�a Theresa. - Mam d�ugi pasek przy sukni, nim go zwi��emy. Jego ranami, pogryzieniami, zajmiemy si� p�niej. Teraz najwa�niejszy jest Dolg. Dwaj gwardzi�ci, kt�rzy pozostali po drugiej stronie drogi, prze�ywali ci�kie chwile. Zostali zaatakowani, ale niemal jednocze�nie powr�cili konno czterej �dezerterzy� i wywi�za�a si� walka. M�ri, us�yszawszy, jak bardzo rozjuszony jest Nero, natychmiast pobieg� w tamt� stron�. Trafi�a go kula, ale zaaferowany ledwie to poczu�. Dotar� do nich, kiedy Theresa opatrywa�a rannego. - Dolg? Gdzie Dolg? - zawo�a�. Theresa wskaza�a kierunek. - Pobieg� przez las, ucieka przed dow�dc�. Bernd ich goni. M�ri nie traci� czasu na odpowied�. Ruszy� we wskazanym przez ksi�n� kierunku i zaraz znikn�� w le�nym mroku. - Moi przyjaciele - szepn�� cicho. - Nauczycielu... i wy, inni. Nie mam czasu, by wzywa� was z takim szacunkiem, na jaki zas�ugujecie. Pom�cie memu synowi, pom�cie nam wszystkim! - Jeste�my tutaj - rozleg� si� spokojny g�os w jego uchu. - Dzi�kuj� - odpar� M�ri z ulg�. Powr�t czterech je�d�c�w na pole walki sta� si� krytyczny dla przyjaci� M�riego broni�cych si� na drodze. Konni zeskoczyli z wierzchowc�w, kt�re przera�one parska�y i stawa�y d�ba wraz z ko�mi o�miu nie�yj�cych �o�nierzy. Erling ci�� jednego po zadzie, przera�one zwierz� pop�dzi�o drog�, a inne ruszy�y za nim. Prawdopodobnie przy��czy�y si� do koni towarzysz�cych M�riemu i jego przyjacio�om, w ka�dym razie znikn�y z drogi i znalaz�y si� poza zasi�giem strza�u. Ludziom �atwiej by�o teraz zorientowa� si� w sytuacji. Erling zd��y� zauwa�y�, �e dow�dca �o�nierzy cesarza jest w ci�kim po�o�eniu, lecz sam zosta� zaatakowany i musia� broni� si� przed czwartym z je�d�c�w, wci�� dosiadaj�cym konia. Nadjecha� ze wzniesion� szabl�, kt�r� zamierza� przebi� Erlinga. Bo�e m�j, nie poradz� sobie z tym, zd��y� pomy�le� Erling. A Theresa? Co si� sta�o z Theresa, gdzie ona jest? Szabla ze �wistem przeci�a powietrze, Erling ramionami usi�owa� os�oni� g�ow�. Co� jednak musia�o si� wydarzy�, bo ko� gwardzisty stan�� d�ba, dziko r��c ze strachu. Oczy je�d�ca robi�y si� coraz wi�ksze, bro� wypad�a mu z r�ki. Erling dostrzeg� twarz zastyg�� w przera�eniu, krzyk, kt�ry uwi�z� w gardle, nie wyrwa� si� przez otwarte usta, �o�nierz zsun�� si� z konia i jak oszala�y rzuci� si� do ucieczki. Wierzchowiec pogalopowa� w tym samym kierunku. Erling zrozumia�, co si� sta�o. - Dzi�kuj�, niewidzialny przyjacielu M�riego, bez wzgl�du na to, kto z was pospieszy� mi z pomoc�. Dow�dca �o�nierzy cesarza le�a� na plecach, przygnieciony do ziemi ci�arem siedz�cego mu na piersi cz�owieka kardyna�a, gotuj�cego si� ju� do podci�cia mu gard�a szabl�. Erling znajdowa� si� zbyt daleko, by pospieszy� kapitanowi z pomoc�, ale te� okaza�o si� to niepotrzebne. Gwardzista kardyna�a przeklina� przez zaci�ni�te z�by. Przeciwnik stawia� pot�ny op�r i tylko dzi�ki temu udawa�o mu si� na razie utrzyma� �mierciono�ne ostrze w odpowiedniej odleg�o�ci od swej szyi. D�onie dow�dcy zaciska�y si� na nadgarstkach gwardzisty niczym �elazne narz�dzie tortur. O, nie, pomy�la� roze�lony cz�owiek kardyna�a. Nie uciekniesz mi! Ale... Czy co� nie oddzieli�o go od wroga? Nie widzia� ju� jego twarzy tak wyra�nie. Przed oczami pojawi�o mu si� natomiast co� strasznego, obrzydliwego, jakie� wykrzywione w paskudnym u�miechu oblicze. Nie by�a to twarz �o�nierza, kt�rego zamierza� zabi�, tamt� widzia� ni�ej. Zwidy? Czy�by wypi� za du�o? A mo�e zasn�� i majaczy�? Poczu� md�o�ci, ca�e cia�o os�ab�o. D�o� �ciskaj�ca szabl� rozlu�ni�a si� i ju� w nast�pnym momencie wr�g zdoby� przewag�. Role ca�kiem si� odwr�ci�y. Gwardzista nie stawia� nawet oporu, kiedy nieprzyjaciel go zrzuca�, i ostatnie, co zd��y� zauwa�y�, by�a lufa pistoletu wymierzona prosto w niego. Pad� strza�. Dow�dca oddzia�u cesarza nie pojmowa�, co si� sta�o, dlaczego gwardzista nagle popatrzy� na niego z takim przera�eniem i tak niespodziewanie zwolni� u�cisk. Nie mia� jednak czasu na rozwa�ania. Musia� pospieszy� z pomoc� swym przyjacio�om... Wygl�da�o jednak na to, �e dzieje si� co� dziwnego. Wszyscy ludzie kardyna�a zachowywali si� osobliwie, wprost trudno to by�o poj��. I z jakiego powodu tak krzyczeli? Jakby ogarni�ci �miertelnym strachem, chocia� niekt�rym wcale nie grozi�o niebezpiecze�stwo, bez trudu powinno im przyj�� szybkie zwyci�stwo. Niczego nie rozumia�. Musieli teraz zaj�� si� pojmaniem tych spo�r�d ludzi kardyna�a, kt�rzy usi�owali zbiec z lasu tak�e ksi�na wo�a�a, �e le�y tam dw�ch gwardzist�w, jeden zwi�zany i jeden ranny; nie mogli ich zostawi� na pastw� losu. Dow�dca uspokoi� j� okrzykiem i wci�� zdumiony rzuci� si� do walki. Nauczyciel i Duch Zgas�ych Nadziei popatrzyli po sobie ze �miechem. - �wietnie si� spisali�my! - Wspaniale zn�w dzia�a�! - A ch�opiec? Kto ochrania Dolga? - Dolgiem si� nie przejmuj, to nie nasza sprawa. Tamten przyby�. - Naprawd�? Doskonale! Ale co widz�, jeden z �o�nierzy cesarza zn�w znalaz� si� w k�opocie. Spieszmy si�, to takie zabawne! Dow�dca oddzia�u cesarza k�tem oka dostrzeg� wreszcie tych, kt�rzy pomogli w walce jemu i jego podw�adnym. Poblad�y, usiad� tak jak sta�, nie mog�c si� ruszy�. - Bo�e m�j - szepn��. - Bo�e, nie dopu��, aby moi ludzie to zobaczyli! Nie wytrzymaj� takiego wstrz�su! 3 Dolg, drobny i lekki, swobodnie przemyka� si� przez g�sty las. Kapitanowi gwardzist�w kardyna�a znacznie trudniej by�o si� przedziera� przez g�stwin�, ale pogania� go zapa�. Kapitan wiedzia�, �e kto� go �ciga, ale tym si� nie przejmowa�. Nie chcia� traci� czasu na rozprawianie si� z Berndem, prostym parobkiem. Jego celem by� ch�opiec. Nie mia� poj�cia, �e od tylu zbli�a si� tak�e M�ri. Dolg s�ysza� za plecami og�uszaj�cy trzask �amanych ga��zi i siarczyste przekle�stwa. Raz po raz sprawdza�, czy kamie� jest na swoim miejscu, w�a�ciwie zupe�nie niepotrzebnie, bo kula by�a ci�ka i ch�opiec natychmiast by si� zorientowa�, gdyby istotnie j� zgubi�. Nie bardzo wiedzia� ju�, gdzie jest, odg�osy starcia na drodze dawno zosta�y za nim. Ba� si�, �e zab��dzi w tym g��bokim, nieprzyjemnie mrocznym lesie, lecz musia� wszak ucieka� przed swym prze�ladowc�. Dolg nie mia� mo�liwo�ci, by go zabi�, nie chcia� te� tego czyni�. A kapitan gwardzist�w by� uzbrojony w pistolet. To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne. Dolg kluczy� mi�dzy drzewami, staraj�c si�, aby zawsze jaki� pot�ny pie� oddziela� go od napastnika. Nie sprawia�o mu to wcale trudno�ci, prawd� m�wi�c, o wiele trudniej by�o znale�� otwart� przestrze�, by odda� strza�. Spostrzeg� co� mi�dzy drzewami. Dom? Nie, to kareta. Ten pow�z, o kt�rym m�wi� wys�any na zwiady �o�nierz. No c�, wobec tego Dolg nie m�g� si� znajdowa� zbyt daleko od drogi; zawsze to jaka� pociecha. Zawaha� si� przez chwil�. Czy powinien wsi��� do �rodka i odjecha�? Widzia�, �e do powozu zaprz�gni�to konia, a mo�e nawet dwa, przez li�cie trudno by�o to stwierdzi�. Chwila wahania okaza�a si� katastrofalna w skutkach. Kapitan zdo�a� go dogoni� i Dolg daremnie stara� si� uskoczy�. Zosta� z�apany. - Ty ma�a le�na myszo - sykn�� roze�lony gwardzista. - S�dzi�e�, �e zdo�asz przede mn� umkn��? Ale... Na mi�o�� bosk�! Ujrza� twarz Dolga i w zdumieniu rozlu�ni� troch� chwyt. Ch�opiec zwinnie pr�bowa� wywin�� si� z jego u�cisku, lecz kapitan pr�dko otrz�sn�� si� z zaskoczenia i mocno go przytrzyma�. - St�j spokojnie, odmie�cze, �ebym zd��y�... - Nie, zaczekaj! - rozleg� si� ohydny, podniecony g�os. - Nie strzelaj, sam si� zajm� tym szata�skim pomiotem! Dolg odwr�ci� g�ow�. Z powozu wysiad� bardzo stary cz�owiek w d�ugiej czarnej pelerynie. Ch�opiec naprawd� si� przestraszy�. Od razu zrozumia�, �e to musi by� kardyna�, nikt inny nie m�g� mie� r�wnie przenikliwego, przepojonego z�em spojrzenia. - A wi�c tak wygl�da os�awiony syn czarnoksi�nika - rzek� starzec tonem, kt�ry w zamiarze mia� mo�e by� �agodny. Nie zdo�a� jednak ukry� tysi�cy ostrych sopli lodu. - Doprawdy, nie przesadzano. On jest przecie� groteskowy! Sam jeste� groteskowy, pomy�la� Dolg ura�ony, pr�buj�c si� wyrwa�. Obydwaj m�czy�ni jednak rzucili si� na niego, wywi�za�a si� szale�cza walka. Momentami Dolg dostrzega� fanatyczne oczy kardyna�a, d�o� kapitana usi�owa�a si�gn�� po pistolet. Nagle znalaz� si� Bernd, lecz obalono go na ziemi�. Przypominaj�ca szpon drapie�nego ptaka r�ka kardyna�a wi�a si�, chc�c dosi�gn�� olbrzymiego szafiru, a Dolg usi�owa� go chroni�, jednocze�nie odpychaj�c pistolet kapitana. Wreszcie ch�opiec dostrzeg� tak�e M�riego. Dzi�ki, najdro�szy ojcze, teraz ju� wszystko b�dzie dobrze! Tak jednak wcale si� nie sta�o. Kardyna� von Graben uczyni� co�, jaki� ruch, syk, pos�a� spojrzenie w stron� ojca, od kt�rego inny cz�owiek m�g�by pa�� trupem na miejscu, lecz M�riego, czarnoksi�nika, tylko sparali�owa�o. Wystarczy�o jednak, by wyeliminowa� ojca Dolga z walki na kr�tk� chwil�, potrzebn� kardyna�owi na wsuni�cie r�ki do sakwy ch�opca i wyj�cie kuli. D�onie Dolga zamkn�� w �elaznym u�cisku kapitan. Rozleg� si� krzyk triumfu i krzyk rozpaczy. Kardyna�, oszo�omiony zwyci�stwem, podni�s� b��kitny kamie� w g�r�, a Dolg rozp�aka� si� z bezsilno�ci. M�ri walczy� z odr�twieniem. Dolg widzia�, jak ojciec pr�buje podnie�� ramiona, ale czyni� to tak wolno, tak nies�ychanie wolno! Kardyna� odwr�ci� si�, �eby wsi��� do powozu. - Zabij ich! - lodowatym g�osem rzuci� przez rami� rozkaz kapitanowi gwardzist�w. - Zatrzymaj si�, n�dzniku! - rozleg� si� nagle g��boki g�os. Kardyna� odruchowo si� odwr�ci�. Cie� spokojnie wyswobodzi� Dolga z u�cisku zaskoczonego kapitana i odrzuci� pistolet w las. Potem olbrzymia zjawa wyci�gn�a r�k� w stron� kardyna�a. - Oddaj mi kamie�! - zagrzmia�. Dolg odetchn�� z ulg�. Cie�, jego ukochany Cie� wr�ci�! Kardyna� w�adczym gestem wskaza� na Cienia. - Wracaj do grobu, nieczysty duchu - prychn��. - Jestem Wielkim Mistrzem Zakonu �wi�tego S�o�ca i nie mo�esz mnie nawet tkn��! - Rzeczywi�cie, nie mog� ci nic zrobi�, zdo�a�e� bowiem przyw�aszczy� sobie jeden ze znak�w S�o�ca, pozosta�ych jeszcze z pradawnych czas�w. Ale �wi�ty kamie� Dolga oddaj! Oddaj natychmiast! - Na pewno tego nie zrobi� - zacz�� kardyna�, lecz jego si�a nagle jakby zacz�a gasn��, k�ciki ust mu opad�y, wolno i niech�tnie wyci�gn�� cudowny niebieski szafir. - We� go, Dolgu - z pozoru beznami�tnie powiedzia� Cie�, nie odwracaj�c si� do ch�opca. Dolg, kt�ry wiedzia�, �e kamie� nie powinien trafi� w r�ce Cienia, ca�y dr��c podszed� do kardyna�a. Z m�tnie br�zowych oczu starca sypa�y si� b�yskawice gniewu i nienawi�ci, ch�opiec pr�dko schowa� kul� z powrotem do torby przy pasku. Potem biegiem wr�ci� do ojca. Cie� g��bokim, w�adczym g�osem rozkaza� kardyna�owi: - Zabieraj niedobitki swojej gwardii i opu�� to miejsce! Von Graben wci�� patrzy� na Cienia, lecz nie mia� nad nim �adnej w�adzy. Spojrza� na swego kapitana, kt�ry sta� jak skamienia�y; grymas pogardy przesun�� si� po twarzy starca, w ko�cu przeni�s� wzrok na M�riego. - Nie powiedzia�em jeszcze ostatniego s�owa, ty prostaku z Islandii! S�dzisz, �e zdo�asz mnie pokona�? Kiedy� zn�w si� spotkamy, a wtedy si� przekonasz, kto jest najwi�kszym czarnoksi�nikiem na �wiecie. - To mnie nie obchodzi - odpar� M�ri, odzyskawszy zdolno�� poruszania si�. - Tak, bo pos�ugujesz si� prostackimi sztuczkami. Przyzywasz na pomoc zmar�ych i inne duchy. Ale ja jestem pot�niejszy... - Przesta� stroszy� pi�ra jak czupurny kogucik - przerwa� mu najwyra�niej znudzony Cie�. - Za p�no ju�, by udawa� kurczaka. Nie mamy dla ciebie wi�cej czasu, ruszamy dalej. Kardyna� doprawdy nie przywyk� do takiego traktowania. Kiedy wsiada� do powozu, z jego zmru�onych oczu bi�a nienawi��. Mierzy� wzrokiem Cienia, lecz musia� przyzna�, �e nie posiada �adnej w�adzy nad tym duchem otch�ani, a jeszcze lepiej zda� sobie z tego spraw�, dostrzegaj�c znak S�o�ca, lekko po�yskuj�cy spod opo�czy. Dlatego skierowa� wzrok na M�riego, z gniewem obserwuj�c, jak pi�knym m�czyzn� jest �w przekl�ty czarnoksi�nik z Islandii. Przygl�da� si� ch�opcu, kt�rego uwa�a� za potworka, lecz zafascynowa�y go niebywale wielkie, ca�kiem czarne oczy Dolga, delikatne rysy twarzy, nie przypominaj�ce rys�w cz�owieka, a raczej eteryczn� istot� z tajemniczego �wiata ba�ni, patrzy� na czarne loki, spadaj�ce ch�opcu na ramiona, ale napotkawszy czyste i niewinne dzieci�ce spojrzenie, musia� odwr�ci� g�ow�. Jego przenikliwy, tchn�cy wy��cznie z�em wzrok nie mia� tutaj �adnej w�adzy. Gdy jednak kardyna� odwr�ci� twarz, lekki, prawie niewidoczny u�mieszek ukaza� si� w k�cikach jego ust. Podst�pny, zimny u�miech triumfu. Dotkn��em niebieskiej kuli, my�la�. Tajemniczego szafiru. Ju� czuj� �yciodajny strumie�, p�yn�cy przez cia�o. Wy, duchy otch�ani i zwykli �miertelnicy, o tym nie wiecie. A mo�e mnie wystarczy�o samo dotkni�cie kamienia? Chyba jednak nie, ale tymczasem wystarczy. Otrzyma�em kolejne odroczenie, sta�em si� m�odszy, silniejszy i na pewno zdo�am odszuka� �wi�te S�o�ce. Surowo nakaza� kapitanowi swej gwardii odjazd. Nie u�y� s�owa �odwr�t�, cho� ono by�oby w�a�ciwsze. M�ri ze swymi towarzyszami zawr�cili i ruszyli przez las, by odnale�� Theres� i pom�c pozosta�ym. Cie� jednak zatrzyma� si� niemal zaraz, gdy tylko znale�li si� poza zasi�giem wzroku kardyna�a i jego kapitana. - Tutaj si� rozstaniemy - rzek� cicho. - Lepiej, by mnie zbyt wielu nie widzia�o. Z pewno�ci� os�upienie Bernda nie usz�o jego uwagi i nie mia� ochoty styka� si� z podobnymi reakcjami. Dolg si� zasmuci�. - Nie mo�esz nam towarzyszy�? - Nie, przyjacielu. Musisz teraz sam uwa�a� na siebie. Przyda�by ci si� znak S�o�ca, strzeg�cy przed wielkimi niebezpiecze�stwami, lecz niestety nie mog� ci go da�. - Winni ci jeste�my ogromn� wdzi�czno��, Wielki Mistrzu. Wybawi�e� nas z naprawd� trudnej sytuacji. I da�e� naszemu najzagorzalszemu wrogowi, kardyna�owi, porz�dn� nauczk�. To bardzo mi�e uczucie dla nas, �ciganych przez niego od tylu ju� lat. Cie� u�miechn�� si� z przek�sem. - To by�a sama przyjemno��. Niestety, nie mia�em nad nim dostatecznej w�adzy, gdy� i on jako ochron� nosi niebywale cenny znak S�o�ca. - Sk�d go ma? - Stracili�my dwa znaki. Skradli nam je ludzie. Wok� jednego utworzono Zakon �wi�tego S�o�ca, a sam znak po pierwszym wielkim mistrzu dziedziczyli kolejni. Bernd za plecami M�riego dzwoni� z�bami ze strachu. Co prawda po przybyciu M�riego do Theresenhof by� �wiadkiem niejednego tajemniczego wydarzenia, lecz nic nie mog�o si� mierzy� z owym ogromnym cieniem. Najbardziej przera�a] ch�opaka niezwyk�y autorytet bij�cy od tej postaci. - A drugi znak S�o�ca? - cicho spyta� M�ri. - Znikn�� - odpar� Cie�. - Wiemy, kto go posiada�. Tamten cz�owiek by� tak�e cz�onkiem Zakonu �wi�tego S�o�ca i dzi�ki znakowi by� w zasadzie nietykalny. W jaki� spos�b musia� go jednak straci�, bo poleg� w bitwie. Nie dosz�oby do tego, gdyby nosi� znak. - Kiedy si� to wydarzy�o? Cie� u�miechn�� si� ze smutkiem, jakby w roztargnieniu. - Bardzo, bardzo dawno temu. Wydawa�o si�, �e nic wi�cej ju� nie powie, wi�c Dolg, nie chc�c si� z nim rozstawa�, rzuci� pr�dko: - Ale dlaczego Zakonowi �wi�tego S�o�ca towarzyszy z�o? Ty, panie, wydajesz si� taki szlachetny. Z�o nie mog�o si� chyba wi�za� z Zakonem od samego pocz�tku? - Och, oczywi�cie. Ale S�o�ce reprezentuje co�, czego ludzie zawsze po��dali, a poniewa� zdoby�, posi��� to, co nieosi�galne, pragn� zazwyczaj ludzie �li, S�o�ce sta�o si� zbyt wielk� pokus� i ze z�a narodzi� si� zakon. Ludzie nie s� wystarczaj�co szlachetni, by trzyma� piecz� nad �wi�tym S�o�cem. Wyprostowa� si� i g�rowa� teraz nad nimi w pe�ni swego majestatycznego wzrostu. Wprawdzie nie widzieli go wyra�nie, wyczuwali jednak, �e melancholijnie zapatrzy� si� ponad ich g�owami w ut�sknione miejsce, odleg�e, odleg�e w czasie i przestrzeni. Zdawa�o si�, �e i Bernd to wyczuwa. Ch�opak, s�dz�c po dr��cym westchnieniu ostro�nej ulgi, przesta� si� ju� tak bardzo ba�. Zastanawiali si� nad s�owami Cienia i mieli wielk� ochot� pyta� go dalej, lecz nie wiedzieli, o co. On tymczasem g��boko odetchn�� i o�wiadczy�: - Poza wszystkim nie chcia�bym unicestwi� starca, kardyna�a. - A to dlaczego? - zdumia� si� M�ri. - Lepszy on ni� brat Lorenzo - zwi�le wyja�ni� Cie�. - Nigdy bym tego nie przypuszcza�. - Ale� tak! Kardyna� w �a�osny spos�b zabiega o presti�. Lorenzo jest o wiele twardszy, inteligentniejszy i �wiadomy celu. Je�li zdob�dzie w�adz� i znak S�o�ca kardyna�a, nie b�dzie przebiera� w �rodkach. Wierzcie mi! Lorenzo jest bardziej niebezpieczny, ni� wam si� wydaje. Dotychczas by� tylko praw� r�k� kardyna�a. Zaczekajcie, a� stary umrze, a polowanie na was rozpocznie si� naprawd�. Takie przewidywania nie doda�y otuchy. Cie�, zwr�cony wprost do M�riego, ci�gn��: - Zmierzacie teraz na zach�d, ku Pirenejom. Czy zdo�acie ocali� Tiril, zale�y tylko od was. Bez wzgl�du jednak na to, co si� stanie, jed�cie dalej drog�, kt�r� pod��acie, w g��b Hiszpanii. - My tak�e doszli�my do takiego wniosku - rzek� M�ri, kiwaj�c g�ow�. - Bo gdzie� tam musi znajdowa� si� bastion Zakonu �wi�tego S�o�ca, prawda? - Owszem. W Deobrigula. Wa�niejszy jest jednak kamie� Ordogno. I on znajduje si� na waszym szlaku. - Cieniu, czy ty nie mo�esz nam powiedzie�...? - spyta� Dolg z o�ywieniem. - Niestety, nie mog� - odpar� Cie�. - Nie wolno mi zdradza� zbyt wiele na temat mego ludu, nie wiem te� o wszystkim, co zdo�a� osi�gn�� z�y zakon. Tak wiele ukryli za pomoc� magicznych run. Wy natomiast mo�ecie spr�bowa� odszuka� kamie� Ordogno. A teraz... �egnajcie! Zanim zd��yli go powstrzyma�, znikn�� w lesie. Przy drodze kapitan kardyna�a zebra� resztki swej dumnej gwardii. Walka si� sko�czy�a. Ani jeden z jego ludzi nie wyszed� bez szwanku, po�owa nie �y�a. Jeden le�a� �a�o�nie zwi�zany na skraju lasu, na ca�ym ciele pok�sany przez psa. Wszystkich rannych �mierteln� trwog� nape�ni� widok czego�, czego nie potrafili wyt�umaczy�. Kapitan im wierzy�. Sam widzia� dostatecznie du�o. Kardyna� ju� odjecha�, nie po�wi�caj�c nawet jednego spojrzenia swoim ludziom, kt�rzy dla niego oddali �ycie. Poniewa� jego wo�nica pad�, wyznaczy� do tego zadania jednego z �o�nierzy. By�o to bardzo upokarzaj�ce dla zahartowanego w bojach wojaka, ale odni�s� tak dotkliwe rany, �e nie m�g� dosi��� konia. Kardyna�, rozgniewany, warkn��, by nie u�ala� si� nad drobnymi skaleczeniami, bo przecie� powo�enie ekwipa�em jego eminencji to zaszczyt! Kaza� rusza�, pozostawiaj�c gwardzist�w swemu losowi. M�ri patrzy�, jak niedobitki gwardii kardynalskiej odje�d�aj�. Ksi�na wcze�niej spyta�a, czy mo�e si� zaj�� rannymi, ale kapitan kr�tko podzi�kowa�. Theresa w milczeniu spu�ci�a g�ow� i podnios�a z ziemi pasek od sukni. Kiedy, pod��aj�c dalej na zach�d, M�ri i jego towarzysze mijali gwardzist�w kardyna�a, ich kapitan zasalutowa�, a w �lad za nim, podnosz�c swoje szable, uczynili to tak�e ci z �o�nierzy, kt�rzy byli w stanie si� ruszy�. Czterej �o�nierze cesarza r�wnie uprzejmie odpowiedzieli na pozdrowienie, a cywile z szacunkiem sk�onili g�owy. Obie strony pragn�y wykaza� si� kultur�, kt�rej kardyna� nie posiada� ani odrobiny. Gdy odjechali ju� dostatecznie daleko od miejsca starcia, M�ri postanowi� zrobi� post�j, by opatrzy� ewentualne rany. Berndowi nie szcz�dzono pochwal za okazan� dzielno��, ch�opak �y� nimi jeszcze przez tydzie�. M�riego trafiono w rami�, ale rana okaza�a si� powierzchowna i �atwa do wyleczenia. Gorzej sprawa si� przedstawia�a z jednym z �o�nierzy, a tak�e Siegbertem i Erlingiem. �o�nierzowi zadano cios szabl� w g�ow�, zdo�a� wprawdzie uchyli� si� w czas, lecz zosta� przy tym niemal�e oskalpowany i mocno krwawi�. Theresa okaza�a si� bardzo sprawn� piel�gniark�. Siegbert przez zranion� nog� mia� trudno�ci z chodzeniem, ale puszy� si� ran� tak jak Bernd pochwa�ami. Erling w zasadzie nie dozna� obra�e�, lecz dosi�g�o go to, co dotyka wielu �o�nierzy, zw�aszcza tych niedo�wiadczonych: prze�y� wstrz�s widz�c tak wielu ludzi umieraj�cych gwa�town� �mierci�. Dr�a�, jakby przenikn�� go ch��d, i to dr�enie nie chcia�o ust�pi�. Theresa stwierdzi�a jednak, �e taka reakcja �wiadczy o nim jak najlepiej, i wszyscy pozostali nie mogli si� z ni� nie zgodzi�. Najgorzej jednak sprawa przedstawia�a si� z Dolgiem. Ch�opca nie da�o si� pocieszy�. Rozszlocha� si� tak, �e nie mogli ze� wyci�gn��, co go tak zasmuci�o, gdy jednak dosta� do picia co� gor�cego z kocio�ka wisz�cego nad ogniskiem, kt�re rozpalili, wyja�ni� w ko�cu: - Szafir! Cudowny niebieski szafir... Jest brudny! - Mo�na go chyba umy� - pr�bowa� uspokoi� syna M�ri. - Nie, nie mo�na, bo on jest brudny w �rodku! - Poka� nam! Nie b�j si�, nie b�dziemy go dotyka�, tylko popatrzymy. Podnie� go do g�ry. Zalany �zami Dolg dr��cymi r�kami uni�s� sw�j klejnot. Wszyscy teraz zobaczyli, �e szafir straci� sw� przejrzysto��. W g��bi wida� by�o m�tn� plam�. �o�nierze i ch�opcy s�u��cy nigdy dot�d nie widzieli niebieskiej kuli i wyda�a si� im ba�niowo pi�kna. Inni jednak dostrzegli r�nic�. - Szkoda, �e nie widzieli�cie, jak iskrzy - powiedzia� zasmucony Erling. - Pi�kniejszy kamie� nie istnieje! - Nic dziwnego, ze jest brudny - mrukn�� M�ri. - Trzyma� go przecie� w d�oniach ten z�y starzec. - Szafir nie mo�e styka� si� ze z�em - p�aka� Dolg. - Co my zrobimy, jest zniszczony! Bernd wtr�ci� z wahaniem: - Czy panicz Dolg nie mo�e spyta� swojego... tego, kt�ry si� pojawi�? - Cienia? - rozja�ni� si� Dolg. - Czy on wci�� jest tutaj? - dopytywa�a si� Theresa. - Nie wiem. Nie widzia�em go od chwili, gdy odda� mi kamie� zabrany kardyna�owi. Ale mog� go wezwa�. Dolg, ju� troch� mniej zmartwiony, wsta� i zawo�a�: - Cieniu, m�j przyjacielu! Jeste� tutaj? Nie wiem, co mam zrobi� z szafirem! Z mroku pod drzewami wy�oni�a si� olbrzymia posta�, czarny skondensowany cie�, w inny spos�b nie da�o si� go opisa�. Nero skoczy� w prz�d i przywita� si�, weso�o merdaj�c ogonem. Ci, kt�rzy dotychczas Cienia nie widzieli, poderwali si� zaskoczeni, inni wstali z szacunkiem. Cie� zwr�ci� si� do Dolga: - Podnie� go do g�ry! Ch�opiec pos�usznie wykona� polecenie, a olbrzy