7586

Szczegóły
Tytuł 7586
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7586 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7586 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7586 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE CUSSLER PAUL KEMPRECOS W�� (Prze�o�y�: Pawe� Wieczorek) AMBER 1999 25 lipca 1956 Na po�udnie od wyspy Nantucket Prolog Blady statek pojawi� si�. niespodziewanie, jakby wyskoczy� z g��bin. Sun�� niczym duch przez srebrny, jarz�cy si� zimno kr�g, ksi�ycowego �wiat�a. P�yn�� na wsch�d w rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzd�u� bia�ych jak ko�� burt migota�y diademy roz�wietlonych bulaj�w. Ostry dzi�b ci�� p�ytkie morze z tak� �atwo�ci�, z jak� sztylet tnie czarn� satyn�. Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-ameryka�skiego liniowca �Stockholm�, siedem godzin i sto trzydzie�ci mil morskich na wsch�d od Nowego Jorku, drugi oficer Gunnar Nillson przepatrywa� roz�wietlony ocean. Przez wielkie, biegn�ce wok� mostka prostok�tne okna widzia� panoram� morza. Woda by�a spokojna, jedynie tu i �wdzie pojawi� si� poszarpany grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad dwadzie�cia stopni Celsjusza, by�a mi�� odmian� po wilgotnym powietrzu, kt�re k�ad�o si� ci�ko na �Stockholmie� rankiem, kiedy liniowiec opuszcza� nabrze�e przy Siedemdziesi�tej Pi�tej ulicy i rusza� w d� rzeki Hudson. Resztki we�nistych chmur przesuwa�y si� przed porcelanowym ksi�ycem niczym poszarpany ca�un. Widoczno�� od sterburty wynosi�a sze�� mil morskich. Nillson przeni�s� wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubi�a si� za mglistym mrokiem, kt�ry skrywa� gwiazdy jak woalka i spawa� niebo z oceanem. Drugi oficer zapatrzy� si� na t� scen�, zapominaj�c o otoczeniu. Wr�ci� jednak do rzeczywisto�ci na my�l o ogromnej i bezdro�nej pustce, jak� mieli pokona�. Marynarze cz�sto o tym my�l�; gdyby Nillson nie poczu� dr�enia pod stopami, duma�by znacznie d�u�ej. Zdawa�o si�, �e moc, kt�r� wytwarza�y dwa pot�ne diesle po czterna�cie tysi�cy sze��set koni mechanicznych ka�dy, p�ynie z maszynowni w g�r�, przenika wibruj�cy pok�ad i wnika w cia�o. Nillson balansowa� niemal niewidocznie, by zachowa� r�wnowag� przy �agodnym ko�ysaniu statku na boki. Strach i zdumienie odp�yn�y, zast�pi�o je poczucie wszechmocy, zrodzone ze �wiadomo�ci, �e dowodzi szybkim liniowcem, p�dz�cym przez ocean z maksymaln� pr�dko�ci�. �Stockholm� mia� sto sze��dziesi�t metr�w d�ugo�ci i dwadzie�cia jeden metr�w szeroko�ci. By� najmniejszym liniowcem w ruchu transatlantyckim. Od d�ugiej dziob�wki ku rufie, zaokr�glonej �agodnie jak kieliszek do wina, bieg�y linie nadaj�ce mu wygl�d sportowego jachtu. Poza jednym ��tym kominem, ca�y kad�ub b�yszcza� biel�. Nillson rozkoszowa� si� w�adz�, jak� daje dowodzenie. Na jedno pstrykni�cie palcami trzech marynarzy skoczy�oby wykona� jego rozkazy. Dotkni�ciem d�wigni kt�rego� z telegraf�w maszynowych m�g� sprawi�, by rozdzwoni�y si� dzwonki, a wielu ludzi rzuci�o si� do dzia�ania. Na my�l, jak marny jest on sam w obliczu tej pot�gi, zachichota� pod nosem. Czterogodzinna wachta polega�a w zasadzie na wykonywaniu serii rutynowych czynno�ci. Nale�a�o tylko utrzyma� statek na wyimaginowanej linii, przecinaj�cej wyimaginowany punkt niedaleko p�katego czerwonego latarniowca, strzeg�cego zdradliwych wybrze�y Nantucket. Tam �Stockholm�, z pi�ciuset trzydziestoma czterema pasa�erami na pok�adzie, mia� skr�ci� na p�nocny wsch�d i wej�� na kurs, kt�ry pozwoli omin�� wysp� Sable, potem prosto jak po sznurku pokona� Atlantyk, dotrze� w okolice pomocnej Szkocji i w ko�cu do portu w Kopenhadze. Nillson mia� tylko dwadzie�cia osiem lat i zaokr�towa� si� na �Stockholm� ledwie trzy miesi�ce wcze�niej, ale p�ywa� na �odziach i statkach, odk�d umia� chodzi�. W wieku kilkunastu lat harowa� na ba�tyckich kutrach �ledziowych, nast�pnie s�u�y� jako majtek w pewnym wielkim przedsi�biorstwie �eglugowym. Potem sko�czy� Szwedzk� Wy�sz� Szko�� Morsk� i pracowa� w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie �Stockholmem� stanowi�o kolejny krok w realizowaniu marzenia, by zosta� panem w�asnego statku. Nillson nie pasowa� do stereotypu wysokiego jasnow�osego Szweda. Mia� w sobie wi�cej z wenecjanina ni� z wikinga. Odziedziczy� po matce w�oskie geny - orzechowe w�osy, oliwkowa sk�r�, drobnoko�cist� budow� cia�a i s�oneczny temperament. Ciemnow�osi Szwedzi nie s� niczym niezwyk�ym, ale czasami Nillson zadawa� sobie pytanie, czy �r�dziemnomorskie ciep�o w jego du�ych ciemnych oczach nie k��ci si� z lodowatym zachowaniem kapitana. Styl bycia kapitana bra� si� raczej z po��czenia skandynawskiej rezerwy z ostr� dyscyplin�, tradycyjn� w szwedzkiej marynarce. Nillson pracowa� ci�ej, ni� musia�. Nie chcia� da� kapitanowi najmniejszego powodu do nic zadowolenia. Pogoda by�a idealna, �adne statki nie kr�ci�y si� w okolicy, niedaleko znajdowa�y si� p�ytkie wody, a jednak, nawet podczas tej spokojnej nocy chodzi� od jednego skrzyd�a mostka do drugiego, jakby liniowiec znajdowa� si� w szponach huraganu. Mostek liniowca podzielono na dwie cz�ci: z przodu szeroka na sze�� metr�w ster�wka, za ni� - oddzielne pomieszczenie mapowe. Zewn�trzne drzwi skrzyde� mostka otwarto, by wpu�ci� do �rodka lekk� po�udniowo-zachodni� bryz�. Po obu bokach ster�wki widnia�y zestawy urz�dze� radarowych i telegraficznych. W �rodku ster�wki, na drewnianym podwy�szeniu wznosz�cym si� dziesi�� centymetr�w nad wypolerowan� pod�og� sta� sternik. Dziel�ca oba pomieszczenia �cianka znajdowa�a si� tu� za jego plecami. R�ce nieprzerwanie trzyma� na sterze, oczy natomiast co i raz kierowa� na lewy �yrokompas. Na wprost steru, tu� pod centralnym oknem, umieszczono skrzynk� wska�nika kursu. Trzy drewniane klocki w �rodku mia�y nadrukowane numery, co pomaga�o sternikowi koncentrowa� si� na obranym kursie. W tej chwili klocki wskazywa�y zero dziewi��dziesi�t. Nillson wszed� na g�r� nieco przed rozpoczynaj�c� si� o wp� do dziewi�tej wacht�. Chcia� rzuci� okiem na prognoz� pogody. Zapowiadano, �e w okolicy stoj�cego przy Nantucket latarniowca b�dzie mg�a. Jak na ten rejon nic zaskakuj�cego. Ciep�e wody u wybrze�y Nantucket to fabryka mg�y. Schodz�cy z mostka oficer przekaza� Nillsonowi, �e �Stockholm� idzie kursem lekko na p�noc od wcze�niej wyznaczonego. Nie umia� jednak okre�li�, jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowa�y si� za daleko, �eby dokona� pomiaru. Nillson u�miechn�� si�. Informacja wcale go nie zaskoczy�a. Kapitan zawsze obiera� ten sam kurs - dwadzie�cia mil na pomoc od zalecanego przez porozumienia mi�dzynarodowe. Og�lnie przyj�ty kurs nie by� obowi�zkowy, a kapitan wola� p�yn�� bardziej na p�noc. Dzi�ki temu oszcz�dza� czas i paliwo. Skandynawscy kapitanowie nie odbywaj� wacht na mostku, zazwyczaj zostawiaj� statek pod dow�dztwem jednego z oficer�w. Nillson szybko rozpocz�� seri� rutynowych czynno�ci. Przeszed� przez mostek. Sprawdzi� prawy radar. Spojrza� na telegrafy, by si� upewni�, �e oba wskazuj� CA�A NAPRZ�D. Przez chwil� bacznie obserwowa� morze. Upewni� si�, �e oba bia�e �wiat�a nawigacyjne na maszcie s� zapalone. Wszed� powoli do ster�wki. Obejrza� parametry wskazywane przez �yrokompas. Zatrzyma� wzrok na r�kach sternika. Pokr��y� po ster�wce. Kapitan wszed� na g�r� nieco po dziewi�tej, kiedy sko�czy� kolacj�, kt�r� jada� w swej kabinie, po�o�onej bezpo�rednio pod mostkiem. By� ma�om�wnym m�czyzn� przed sze��dziesi�tk�, ale wygl�da� starzej. Czas rozmy� ostro�� jego wyrazistego profilu, tak jak nieust�pliwe morze wyg�adza skalny wyst�p. Kapitan trzyma� si� prosto niczym pal do taranowania i nosi� zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Cho� rumiana twarz przypomina�a stare jab�ko, oczy koloru lodu bystro migota�y. Przez dziesi�� minut chodzi� w t� i z powrotem za mostkiem, wpatrywa� si� w ocean i wci�ga� nosem ciep�e powietrze niczym pies go�czy, kt�ry �apie zapach ba�anta. Potem wszed� do ster�wki i zacz�� studiowa� mapy nawigacyjne, jakby szuka� znaku. - Zmieni� kurs na osiemdziesi�t siedem stopni - powiedzia� po chwili. Nillson przekr�ci� wielk� kostk� w skrzynce kursowej tak, by wskazywa�a zero osiemdziesi�t siedem. Kapitan poczeka�, a� sternik odpowiednio ustawi ster, po czym wr�ci� do swojej kabiny. W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytar� na mapie lini� oznaczaj�c� kurs dziewi��dziesi�t stopni, narysowa� o��wkiem nowy, wyznaczony przez kapitana, i po szybkich obliczeniach w pami�ci oszacowa� miejsce, gdzie si� znajdowali. Nast�pnie przed�u�y� oznaczaj�c� kurs lini� zgodnie z czasem, jaki min�� od wyruszenia, i utrzymywan� pr�dko�ci�. Zrobi� krzy�yk. Kreska na mapie wskazywa�a, �e przep�yn� w odleg�o�ci mniej wi�cej pi�ciu mil od latarniowca. Nillson jednak uzna�, �e silne p�nocne pr�dy pchn� statek na dwie mile od tego miejsca. Podszed� do radaru przy prawych drzwiach i prze��czy� zakres z pi�tnastu mil na pi��dziesi�t. W�ski ��ty pasek, kt�ry omiata� kolisty ekran, o�wietli� smuk�e rami� Cape Cod, wyspy Nantucket i Martha�s Vineyard. Przy tym ustawieniu odleg�e statki dawa�y zbyt ma�e odbicie, by radar m�g� je pokaza�. Nillson przestawi� wi�c urz�dzenie z powrotem na badanie najbli�szych pi�tnastu mil, po czym zn�w zacz�� kr��y� po mostku. Oko�o dziesi�tej wr�ci� kapitan. - B�d� w swojej kabinie. Musz� si� zaj�� papierkow� robot� - oznajmi�. - Zmieni� kurs na bardziej p�nocny za dwie godziny. Prosz� mnie wezwa�, je�li zobaczy pan przedtem latarniowiec. - Wyjrza� przez okno, mru��c oczy, jakby wyczuwa� obecno�� czego� niewidocznego. - Albo je�li pojawi si� mg�a lub pogorszy pogoda. �Stockholm� znajdowa� si� czterdzie�ci mil na zach�d od latarniowca, wystarczaj�co blisko, by wychwyci� jego sygna� radiowy. Radiolokator wskazywa�, �e statek p�ynie kursem o przesz�o dwie mile na p�noc od tego, jaki wyznaczy� kapitan. Nillson doszed� do wniosku, �e musz� ich spycha� pr�dy. Kolejny pomiar radiolokacyjny pi�� minut p�niej wykaza�, �e statek p�ynie prawie trzy mile na pomoc od kursu. W dalszym ci�gu nie by�o si� czym niepokoi�; wystarczy�o jedynie uwa�nie obserwowa� sytuacj�. Sta�y rozkaz brzmia�, by wzywa� kapitana na mostek w przypadku zdryfowania z kursu. Nillson wyobra�a� sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt przyjemna twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w oczach od tylu lat smaganych morskim wiatrem. Wezwa� pan MNIE na g�r� w TAKIEJ sprawie? Nillson w zamy�leniu podrapa� si� po brodzie. Mo�e by�o co� nie tak z radiolokatorem? Albo radiolatarnia znajdowa�a si� jeszcze zbyt daleko, by dokona� dok�adnego pomiaru? Nillson wiedzia�, �e jest marionetk� w r�kach kapitana, ale przecie� by� w ko�cu oficerem dowodz�cym na mostku. Podj�� decyzj�. - Ster osiemdziesi�t dziewi�� - poleci� sternikowi. Ko�o poruszy�o si� w prawo. Dzi�b statku przesun�� si� nieco na po�udnie, bli�ej zamierzonego kursu. Za�oga mostka zamieni�a si� stanowiskami zgodnie z wyznaczonym osiemdziesi�ciominutowym rytmem. Ze stanowiska rezerwowego podszed� Lars Hansen i przej�� ster. Nillson skrzywi� si�, niezbyt zadowolony ze zmiany. Nigdy nie czu� si� dobrze na wachcie z tym cz�owiekiem. Podstawow� zasad� szwedzkiej marynarki jest koncentrowanie si� wy��cznie na zadaniach. Oficerowie rozmawiaj� z marynarzami tylko po to, by wyda� rozkazy. Nie ma wymieniania uprzejmo�ci. Nillson czasami �ama� t� zasad�. Po cichu dzieli� si� z jakim� marynarzem �artem albo drwi�c� uwag�. Z Hansenem nigdy tego nie robi�. Hansen po raz pierwszy p�yn�� na �Stockholmie�. Wszed� na pok�ad w ostatniej chwili, by zast�pi� marynarza, kt�ry si� zaci�gn��, ale nie przyszed�. Z dokument�w Hansena wynika�o, �e s�u�y� na r�nych jednostkach, mimo to nikt go nie zna� ani o nim nie s�ysza�. Wydawa�o si� to dziwne. By� wysoki i barczysty, mia� kwadratow� szcz�k� i �ci�te tu� przy sk�rze jasne w�osy. Opis taki m�g�by pasowa� do milion�w Skandynaw�w tu� po dwudziestce. Trudno by�o jednak zapomnie� twarz tego m�czyzny. Po prawej stronie, od wystaj�cej ko�ci policzkowej, niemal do k�cika ust, bieg�a gro�nie wygl�daj�ca bia�a blizna. Szrama sprawia�a, �e wargi nieco si� unosi�y, przez co usta wygl�da�y jak wykrzywione w groteskowym u�miechu. Hansen s�u�y� g��wnie na frachtowcach. To mog�o wyja�nia�, dlaczego nic o nim nie wiedziano, cho� zdaniem Nillsona wynika�o to bardziej z zachowania marynarza. By� skryty, odzywa� si� wy��cznie, je�li musia�, a i wtedy nie m�wi� wiele. Nikt nigdy go nie spyta� o blizn�. Nillson musia� jednak przyzna�, �e Hansen okaza� si� dobrym marynarzem - szybko reagowa� na rozkazy i wykonywa� je bez dyskusji. Z tego powodu bardzo si� zdziwi�, gdy sprawdzi� kompas. Podczas minionych wacht Hansen udowodni�, �e jest kompetentnym sternikiem, teraz jednak pozwala� statkowi wchodzi� w dryf, jakby b��dzi� gdzie� my�lami. Nillson rozumia�, �e do wyczucia steru potrzeba po obj�ciu wachty nieco czasu, ale dzi� sterowanie nie wymaga�o wi�kszego wysi�ku. Owszem, pr�d by� do�� silny, ale nie d�� wiatr. Przez pok�ad nie przewala�y si� pot�ne fale. Wystarczy�o jedynie odrobin� poruszy� sterem raz w jedn�, raz w drug� stron�. Nillson spojrza� na �yrokompas. �adnych w�tpliwo�ci. Statek szed� lekko esowat� lini�. Oficer stan�� tu� przy sterniku. - Trzymaj prosto, Hansen - powiedzia� �artobliwym tonem. - Chyba wiesz, �e to nie okr�t wojenny. Hansen obr�ci� g�ow� osadzon� na masywnej szyi. Poblask �yrokompasu podkre�li� g��boko�� blizny i sprawi�, �e oczy marynarza b�ysn�y jak u drapie�nika. Zdawa�o si�, �e ze �renic bije �ar. Nillson poczu� milcz�c� agresj�. Ma�o brakowa�o, a cofn��by si� odruchowo. Powstrzyma� si� jednak, by nie okaza� s�abo�ci, i wskaza� na cyfry w skrzynce kursowej. Sternik przez kilka sekund bez wyrazu wpatrywa� si� w oficera, po czym niemal niewidocznie skin�� g�ow�. Nillson upewni� si�, �e kurs jest utrzymywany, mrukn�� z aprobat� i pospiesznie odszed� do pomieszczenia z mapami. Kiedy robi� kolejny radionamiar, by ustali� efekt dryfu, zadr�a�. My�l o Hansenie przyprawia�a go o g�si� sk�rk�. Nielogiczne - nawet po dwustopniowej korekcie na po�udnie, �Stockholm� znajdowa� si� o trzy mile za daleko na p�noc. Wr�ci� do ster�wki i nie patrz�c na marynarza, wyda� rozkaz: - Dwa stopnie w prawo. Hansen przekr�ci� ster na dziewi��dziesi�t jeden stopni. Nillson zmieni� cyfry w skrzynce kursowej i sta� przy kompasie, a� uzna�, �e sternik prawid�owo wprowadzi� statek na nowy kurs. Potem pochyli� si� nad radarem. ��tawa po�wiata nada�a ciemnej sk�rze taki odcie�, jakby oficer mia� ��taczk�. Poruszaj�cy si� dooko�a tarczy promie� pokaza� po lewej stronie jasn� plamk�, odleg�� o jakie� dwana�cie mil morskich. Nillson uni�s� brew. �Stockholm� mia� towarzystwo. Nillson nie m�g� wiedzie�, �e w kad�ub i nadbud�wki �Stockholmu� uderzaj� fale elektromagnetyczne, kt�re po odbiciu wracaj� do radarowej anteny, wiruj�cej wysoko nad mostkiem jednostki p�dz�cej z przeciwleg�ego kierunku. Kilka minut wcze�niej we wn�trzu du�ego mostka statku pasa�erskiego w�oskich linii oceanicznych �Andrea Doria�, obs�uguj�cy radar oficer odezwa� si� do kr�pego m�czyzny w berecie marynarki wojennej i mundurze koloru wieczornego nieba. - Kapitanie, widz� statek. Siedemna�cie mil, cztery stopnie na sterburt�. Nastawiony na zasi�g dwudziestu mil radar obserwowano bez przerwy od trzeciej. Wtedy w�a�nie na skrzyd�o mostka wszed� kapitan Piero Calamai i ujrza� unosz�ce si� na zachodzie szare smugi, przypominaj�ce dusze topielc�w. Natychmiast wyda� rozkaz przygotowania statku do p�yni�cia we mgle. Licz�ca pi��set siedemdziesi�t dwie osoby za�oga, zosta�a postawiona w stan podwy�szonej gotowo�ci. W stusekundowych odst�pach automatycznie uruchamia�a si� syrena przeciwmgielna. Bocianie gniazdo przeniesiono na dzi�b, sk�d marynarz mia� lepszy widok. Za�oga maszynowni czeka�a na stanowiskach, poinstruowana o obowi�zku natychmiastowego reagowania w ka�dym nag�ym wypadku. Zamkni�to drzwi mi�dzy jedenastoma wodoszczelnymi grodziami. �Andrea Doria� pokonywa� ostatni etap dziewi�ciodniowej podr�y na trasie czterech tysi�cy mil morskich. Wyruszy� z macierzystego portu w Genui. Na pok�adzie znajdowa�o si� tysi�c stu trzydziestu czterech pasa�er�w i czterysta jeden ton frachtu. Cho� wok� k��bi�a si� g�sta mg�a, statek p�yn�� niemal z maksymaln� pr�dko�ci�. Pot�ne, dwuwa�owe silniki o ��cznej mocy trzydziestu pi�ciu tysi�cy koni mechanicznych pcha�y wielki statek z szybko�ci� dwudziestu dw�ch w�z��w. W�oskie linie oceaniczne nie oszcz�dza�y swoich jednostek. Nie p�aci�y te� kapitanom za przyp�ywanie do celu niezgodnie z wyznaczonym rozk�adem. Czas znaczy� pieni�dz. Nikt nie wiedzia� tego lepiej od kapitana Calamaiego, kt�ry dowodzi� statkiem w trakcie wszystkich dotychczasowych przej�� przez Atlantyk. By� zdecydowany sprawi�, by statek wp�yn�� do Nowego Jorku z op�nieniem nie wi�kszym nawet o sekund� od godziny, kt�r� stracili dwie noce wcze�niej w burzy. Dwadzie�cia minut po dziesi�tej wieczorem �Doria� mija� latarniowiec. I wtedy zosta� dostrze�ony na radarze. Na mostku us�yszano samotny j�k syreny przeciwmgielnej; widoczno�� nie przekracza�a jednej mili. Kapitan �Dorii� zarz�dzi� kurs dok�adnie na zach�d, na Nowy Jork. Jasna plamka na radarze sun�a prosto na �Dori�. Calamai pochyli� si� nad urz�dzeniem. Ze zmarszczonym czo�em obserwowa� ruch �wietlistego punktu. Na podstawie wskaza� radaru kapitan nie umia� okre�li� ani wielko�ci, ani typu nadci�gaj�cej jednostki. Nie domy�la� si�, �e widzi obraz szybkiego liniowca oceanicznego. Przy zsumowanej pr�dko�ci czterdziestu w�z��w, statki zbli�a�y si� do siebie co trzy minuty o dwie mile morskie. Pozycja nadp�ywaj�cego statku by�a dziwna. Jednostki kieruj�ce si� na wsch�d powinny i�� tras� le��c� dwadzie�cia mil bardziej na po�udnie. Mo�e to kuter rybacki? Zgodnie z zasadami ruchu morskiego, statki maj� obowi�zek mijania si� tak, jak samochody - lewa burta w lew� burt�. Je�li przy ch�ci zastosowania tej zasady statki zosta�yby zmuszone do wej�cia na kurs gro��cy kolizj�, wolno min�� si� prawa burta w praw�. Na podstawie obrazu radarowego kapitan uzna�, �e je�li obie jednostki utrzymaj� kursy, nadp�ywaj�cy obiekt bezpiecznie minie �Dori� od prawej. Tak jak na angielskich drogach, gdzie panuje ruch lewostronny. Calamai wyda� za�odze rozkaz uwa�nego obserwowania nadp�ywaj�cego statku. Ostro�no�� nigdy nie zaszkodzi. Kiedy Nillson w��czy� �wiat�o pod znajduj�c� si� obok radaru plansz� do nanoszenia manewr�w i przygotowa� si� do przeniesienia na papier zmieniaj�cej si� pozycji plamki na ekranie, statki by�y oddalone od siebie mniej wi�cej o dziesi�� mil morskich. - Jaki kurs, Hansen?! - zawo�a�. - Dziewi��dziesi�t stopni - spokojnie odpowiedzia� sternik. Nillson zaznaczy� na planszy krzy�yki, przeci�gn�� mi�dzy nimi linie, zn�w sprawdzi� plamk�, po czym rezerwowemu marynarzowi obserwacyjnemu wyda� rozkaz wygl�dania z lewego skrzyd�a mostka. Linia, kt�r� wyrysowa�, wskazywa�a na to, �e nadp�ywaj�cy statek p�dzi w ich kierunku kursem r�wnoleg�ym, nieco po lewej stronie. Oficer wyszed� na skrzyd�o mostka i przez lornetk� spojrza� w ciemno��. Nie by�o �ladu drugiego statku. Kilkakrotnie przeszed� od skrzyd�a do skrzyd�a. Za ka�dym razem zatrzymywa� si� przy radarze. Poprosi� o raport kursowy. - Ci�gle dziewi��dziesi�t stopni, sir - odpar� Hansen. Nillson ruszy� sprawdzi� �yrokompas. Nawet najdrobniejsze odchylenie mog�o si� okaza� krytyczne. Chcia� wi�c si� upewni�, �e naprawd� id� wyznaczonym kursem. Hansen poci�gn�� za wisz�cy nad jego g�ow� sznur. Sze�� razy zadzwoni� dzwon okr�towy. Jedenasta. Nillson uwielbia�, kiedy wydzwaniano czas na statku. W trakcie p�nej wachty, gdy samotno�� i znudzenie dawa�y o sobie zna�, brzmienie dzwonu wskrzesza�o romantyk� morza, kt�r� Nillson bardzo silnie odczuwa� w m�odo�ci. Po tym jednak, co nadchodzi�o i wkr�tce mia�o si� sta�, pami�ta� ten d�wi�k jako odg�os fatum. Po obowi�zkowym punkcie programu Nillson zn�w popatrzy� na ekran radaru i zrobi� kolejny znak na planszy. By�a jedenasta. Zbli�aj�ce si� do siebie jednostki dzieli�o siedem mil. Nillson obliczy�, �e statki min� si� lewymi burtami, w bardziej ni� wystarczaj�cej odleg�o�ci. Wyszed� na lewe skrzyd�o mostka i zn�w zacz�� obserwowa� morze przez lornetk�. Czyste szale�stwo! Tam, gdzie radar wskazywa� statek, oficer widzia� jedynie ciemno��. Mo�e tamten mia� zepsute �wiat�a pozycyjne? Albo napotkali okr�t wojenny w trakcie manewr�w? Popatrzy� w prawo. Ksi�yc jasno odbija� si� od wody. Nillson spojrza� w lewo. W dalszym ci�gu niczego nie dostrzeg�. Czy�by przybysz kry� si� w pasie mg�y? Ma�o prawdopodobne. �aden statek nie porusza�by si� z tak� szybko�ci� w g�stej mgle. Nillson zastanowi� si�, czy nie zmniejszy� troch� pr�dko�ci. Nie. Kapitan us�ysza�by odg�os przesuwania telegrafu i natychmiast by przybieg�. Wezwie drania po tym, jak statki bezpiecznie si� min�. Trzy minuty po jedenastej radary pokaza�y, �e zaledwie cztery mile dziel� obie jednostki. Nadal nie by�o wida� �adnych �wiate�. Nillson zn�w si� zastanowi�, czy zawo�a� kapitana, i ponownie odrzuci� pomys�. Nie da� tak�e - wbrew mi�dzynarodowemu prawu morskiemu - rozkazu wysy�ania d�wi�kowych sygna��w ostrzegawczych. Nie widzia� sensu, aby to robi�. Byli na otwartym oceanie, ksi�yc �wieci� jasno i widoczno�� wynosi�a zapewne oko�o pi�ciu mil morskich. �Stockholm� w dalszym ci�gu przecina� noc z pr�dko�ci� osiemnastu w�z��w. Marynarz na bocianim gnie�dzie zawo�a�: - �wiat�a po lewej! Wreszcie. P�niej analitycy kr�cili g�owami. Nie mogli si� nadziwi�, jak dwa wyposa�one w radar statki przyci�ga�y si� wzajemnie niczym magnesy. Nillson poszed� wolnym krokiem na lewe skrzyd�o mostka i przyjrza� si� �wiat�om nadp�ywaj�cej jednostki. W ciemno�ci �wieci�y dwa bia�e punkty - jeden wysoko, drugi nisko. �wietnie. Po�o�enie �wiate� wskazywa�o na to, �e statek minie ich od lewej burty. Pojawi�o si� czerwone �wiat�o, kt�re ka�dy statek ma na lewej burcie. By� to sygna�, �e przybysz oddala si� od �Stockholmu�. Min� si� bakburtami. Radar wskazywa�, �e odleg�o�� wynosi ponad dwie mile morskie. Nillson popatrzy� na zegarek. Sze�� minut po jedenastej. Z tego, co widzia� na ekranie radaru kapitan �Andrei Dorii�, statki powinny bezpiecznie si� min�� sterburtami. Kiedy jednostki by�y oddalone od siebie mniej ni� trzy mile, Calamai rozkaza� wykona� skr�t w lewo o cztery stopnie, by powi�kszy� dystans. Wkr�tce we mgle pojawi�a si� po�wiata i stopniowo coraz wyra�niej uwidacznia�y si� bia�e �wiat�a. Kapitan Calamai spodziewa� si� ujrze� zielone �wiat�o na prawej burcie nadp�ywaj�cego statku. W ka�dej chwili powinno si� pojawi�. Zosta�a jedna mila. Nillson przypomnia� sobie, jak kt�ry� z obserwator�w stwierdzi�, �e �Stockholm� jest tak zwrotny, i� �mo�e obr�ci� si� na dziesi�ciocent�wce i wyda� osiem cent�w reszty�. Najwy�szy czas wykorzysta� t� zwinno��. - Dwa punkty na sterburt� - rozkaza�. Tak jak Calamai chcia� mie� wi�cej oddechu. Hansen zrobi� dwa pe�ne obroty ko�em sterowym w prawo. Dzi�b statku obr�ci� si� dwadzie�cia stopni w prawo. - Wyprostowa� i trzyma� sta�ym kursem. Zadzwoni� wisz�cy na �cianie telefon. Nillson podni�s� s�uchawk�. - Mostek - zameldowa�. By� pewien, �e statki bezpiecznie si� min�. Sta� twarz� do �ciany, plecami do okien. Dzwoni� obserwator z bocianiego gniazda. - �wiat�a dwadzie�cia stopni z lewej. - Dzi�kuj� - odpar� Nillson i odwiesi� s�uchawk�. Podszed� do radaru i popatrzy� na ekran. Nie m�g� wiedzie�, �e �Andrea Doria� zmieni� kurs. �wietlne punkciki by�y tak blisko siebie, �e niemal si� zlewa�y. Niespiesznie poszed� na prawe skrzyd�o mostka, podni�s� lornetk� do oczu i nastawi� ostro��. Spok�j oficera natychmiast wyparowa�. - Bo�e... - westchn�� Nillson. Spostrzeg�, �e zmieni�y si� �wiat�a na czubku masztu nadp�ywaj�cej jednostki. Teraz by�a skierowana ku nim nie czerwonym, lecz zielonym �wiat�em. Widzia� sterburt�. Od chwili kiedy patrzy� ostatni raz, nadp�ywaj�cy statek najwyra�niej zrobi� ostry skr�t w lewo. Z g�stej mg�y, kt�ra dotychczas skrywa�a ogromny czarny kszta�t, wy�ania�y si� jaskrawe niczym reflektory �wiat�a pok�adowe �Andrei Dorii�. Prawa burta w�oskiego statku znajdowa�a si� dok�adnie na kursie p�dz�cego �Stockholmu�. Nillson g�o�nym okrzykiem nakaza� zmian� kursu. - Ostro na sterburt�! Oficer zawirowa� wok� w�asnej osi. Obydwiema d�o�mi chwyci� r�czk� telegrafu. Jednym szarpni�ciem przesun�� j� na pozycj� STOP, po czym poci�gn�� dalej, do samego do�u, jakby pr�bowa� zmusi� statek do zatrzymania si� sam� determinacj�. Powietrze przeszy� szale�czy brz�k. CA�A WSTECZ. Nillson odwr�ci� si� do sternika. Hansen sta� jak kamienny stra�nik przed poga�sk� �wi�tyni�. - Cholera jasna! Powiedzia�em: ostro na sterburt�! - wrzasn�� ochryple Nillson. Hansen zacz�� obraca� ko�em sterowym. Nillson nie wierzy� w�asnym oczom. Hansen nie kr�ci� w prawo, co mog�oby da� im jak�kolwiek - cho�by niewielk� - szans� unikni�cia kolizji. Powoli i �wiadomie kr�ci� w lewo. Dzi�b �Stockholmu� zacz�� zatacza� �mierciono�ny �uk. Nillson us�ysza� syren� przeciwmgieln�, bez najmniejszej w�tpliwo�ci z nadp�ywaj�cego statku. W maszynowni zapanowa� chaos. Marynarze gor�czkowo obracali ko�em sterowania moc�, by zatrzyma� prawy silnik. Szamotali si�, by otworzy� zawory, odwr�ci� kierunek przep�ywu i zatrzyma� lewy silnik. Statek a� zadr�a� przy hamowaniu. Ale by�o za p�no. �Stockholm� lecia� na �Dori� jak strza�a. Na lewym skrzydle mostka Nillson tkwi� z ponur� min� przy telegrafie. Kapitan Calamai patrzy�, jak �wiat�a na szczycie masztu przed nim materializuj� si� i zmieniaj�. Zobaczy� czerwone �wiat�o sterburty. Jarzy�o si� niczym rubin na czarnym aksamicie. Zrozumia�, �e nadp�ywaj�ca jednostka skr�ci�a ostro w prawo, prosto na kurs �Dorii�. Bez ostrze�enia. Bez syreny przeciwmgielnej ani gwizdka. Przy tak du�ej pr�dko�ci zatrzymanie si� nie wchodzi�o w rachub�. Do wyhamowania statek potrzebowa�by wielu mil. Calamai mia� sekundy na reakcj�. M�g� nakaza� zwrot w prawo, prosto na niebezpiecze�stwo, w nadziei, �e kad�uby jedynie si� otr�. Podj�� rozpaczliw� decyzj�. - Ca�a na bakburt�! - warkn��. Oficer na mostku spyta�, czy wy��czy� silniki. Calamai pokr�ci� g�ow�. - Trzyma�: ca�a naprz�d. - Wiedzia�, �e �Doria� lepiej skr�ca przy du�ej pr�dko�ci. Sternik obiema r�kami kr�ci� ko�em w lewo z tak� pr�dko�ci�, a� rozmywa�y si� kontury szprych. Gwizdek zapiszcza� dwa razy, by poinformowa� o wykonywanym manewrze. Zanim wielki statek zacz�� skr�ca�, przez p� mili walczy� z pchaj�c� go na wprost si�� bezw�adno�ci. Calamai wiedzia�, �e wiele ryzykuje, eksponuj�c bok �Dorii�. Modli� si�, by nadp�ywaj�ca jednostka zd��y�a skr�ci�. Ci�gle nie m�g� poj��, �e oba statki p�yn� kursem kolizyjnym. To by�o jak z�y sen. Krzyk jednego z oficer�w przywo�a� kapitana do rzeczywisto�ci. - P�ynie prosto na nas! Nadp�ywaj�cy statek kierowa� si� dok�adnie na prawe skrzyd�o mostka, sk�d patrzy� przera�ony Calamai. Zdawa�o si�, �e ostry, skierowany ku g�rze dzi�b celuje prosto w niego. Kapitan �Dorii� mia� opini� m�czyzny odwa�nego i opanowanego. W tej jednak chwili zrobi� to, co na jego miejscu uczyni�by ka�dy zdrowy na umy�le cz�owiek. Rzuci� si� do ucieczki, by ratowa� �ycie. Wzmacniany dzi�b szwedzkiej jednostki przebi� metalowy kad�ub p�dz�cego �Andrei Dorii� tak �atwo jak bagnet i zanim si� zatrzyma�, przeszed� przez jedn� trzeci� kad�uba o szeroko�ci ponad dwudziestu siedmiu metr�w. W�oski liniowiec wa�y� dwadzie�cia dziewi�� tysi�cy sto ton - ponad dwa razy tyle co �Stockholm� - poci�gn�� wi�c napastnika za sob�, r�wnocze�nie obr�ci� si� wok� punktu zderzenia, po�o�onego poni�ej i nieco z ty�u prawego skrzyd�a mostka. Raniony �Doria� p�yn�� dalej. Zgnieciony dzi�b �Stockholmu� g�adko rozpru� siedem z dziesi�ciu pok�ad�w pasa�erskich w�oskiej jednostki. Nast�pnie zacz�� drze� d�ugi, czarny kad�ub, rozpryskuj�c jaskrawe snopy iskier. Wielka, tr�jk�tna dziura w burcie �Dorii� mia�a na g�rze dwana�cie metr�w szeroko�ci, a w najni�szym miejscu, tu� pod powierzchni� oceanu, nieco ponad dwa metry. Tysi�ce litr�w morskiej wody natychmiast wype�ni�y rozerwane w wyniku kolizji puste, zewn�trzne zbiorniki paliwa. Pod ci�arem pi�ciuset ton wody, kt�ra znalaz�a si� w generatorowni, statek pochyli� si� na prawo. Tunelem inspekcyjnym i w�azami pop�yn�a oleista rzeka. Strumienie zacz�y si� la� przez kraty w pod�odze do maszynowni. Za�oga maszynowni walczy�a. Marynarze �lizgali si� jednak na pokrytej oleist� ciecz� pod�odze niczym cyrkowi klowni, kt�rzy zabawiaj� publiczno�� malowniczymi upadkami. Do kad�uba wlewa�o si� coraz wi�cej wody. Nie zniszczone zbiorniki paliwa po lewej stronie kad�uba unosi�y si� na powierzchni jak ba�ki mydlane. W ci�gu kilku minut od kolizji �Doria� dosta� powa�nego przechy�u. Nillson by� pewien, �e uderzenie rzuci go na pok�ad. Wstrz�s okaza� si� jednak zaskakuj�co �agodny, cho� wystarczaj�co silny, by wyrwa� oficera dy�urnego z odr�twienia. Kilkoma susami wybieg� ze ster�wki do pomieszczenia z mapami. Skoczy� do przycisku alarmu, kt�rego uruchomienie powodowa�o zamkni�cie na �Stockholmie� wodoszczelnych drzwi. Na mostek wpad� z wrzaskiem kapitan. - Co si�, na Boga, sta�o?! Nillson pr�bowa� odpowiedzie�, ale s�owa utkn�y mu w gardle. Nie wiedzia�, jak opisa� incydent. Hansen zignorowa� rozkaz skr�tu w prawo. Szybko obraca� ko�em sterowym w lewo. D�onie marynarza mocno obejmowa�y szprychy. Wygl�da�, jakby zastyg�. W oczach nie mia� strachu, �ladu przera�enia. T�cz�wki promieniowa�y lodowatym b��kitem. Z pocz�tku Nillson s�dzi�, �e to jedynie z�udzenie optyczne, spowodowane specyficznym �wiat�em, padaj�cym z obudowy �yrokompasu na paskudn� szram�. Ale nie. Kiedy statek gna� ku katastrofie, Hansen si� u�miecha�. Nillson nie mia� w�tpliwo�ci. Pot�ny marynarz z rozmys�em staranowa� nadp�ywaj�c� jednostk�. Precyzyjnie, niczym torped�, naprowadzi� �Stockholm� na cel. Oficer wiedzia� r�wnie�, �e nikt - kapitan ani ktokolwiek inny na pok�adzie - w to nie uwierzy. Przepe�nione cierpieniem oczy Nillsona przenios�y si� z twarzy kapitana na ster, jakby tam znajdowa�a si� odpowied�. Pozostawione sobie ko�o sterowe wirowa�o jak zwariowane. W zamieszaniu Hansen znikn��. Jake�a Careya wyrwa� z drzemki zapowiadaj�cy nieszcz�cie metaliczny grzmot. G�uchy �oskot trwa� u�amek sekundy. Potem zast�pi� go pe�en udr�czenia pisk stali tr�cej o stal oraz odg�os straszliwego zgniatania i mia�d�enia, jakby implodowa� sufit kabiny. Carey zamruga� i ze strachem wbi� wzrok w ruszaj�c� si� tu� nad jego g�ow� szarobia�� �cian�. Zasn�� kilka minut temu. Poca�owa� �on� Myr� na dobranoc i w�lizgn�� si� pod ch�odn� ko�dr� podw�jnego ��ka w ich kabinie pierwszej klasy. Myra przeczyta�a kilka stron powie�ci, po czym zacz�y jej opada� powieki. Zgasi�a �wiat�o, szczelnie otuli�a si� ko�dr� i westchn�a. G�ow� ci�gle mia�a pe�n� przyjemnych widok�w ze sk�panych s�o�cem toska�skich winnic. Wieczorem, w jadalni pierwszej klasy, wznios�a z Jakiem toast szampanem za tak udany pobyt we W�oszech. Carey zaproponowa� kieliszeczek przed snem w Salonie Belwederskim. Myra odpar�a jednak, �e je�li jeszcze raz us�yszy Arrivederci Roma, do ko�ca �ycia nie we�mie do ust spaghetti. Poszli do kabiny tu� po wp� do jedenastej. Po przej�ciu wolnym krokiem r�ka w r�k� wzd�u� sklep�w na pok�adzie wej�ciowym, wjechali wind� poziom wy�ej i poszli do wielkiej kabiny po prawej stronie g�rnego pok�adu. Wystawili baga�e na korytarz, sk�d stewardzi mieli je zbiera� przed wp�yni�ciem statku nast�pnego dnia do portu w Nowym Jorku. W miar� wykorzystywania paliwa z wielkich zbiornik�w w kad�ubie podwy�sza� si� punkt ci�ko�ci statku, dlatego �Doria� ko�ysa� si� nieco na falach. Bujanie przypomina�o monotonny ruch ko�yski. Myra Carey wkr�tce zapad�a w sen. ��kiem jej m�a gwa�townie szarpn�o. Jake zosta� wykatapultowany w powietrze jak kamie� wystrzelony z machiny obl�niczej. Potem d�ugo spada� w kr�g g��bokiej ciemno�ci �mier� kr��y�a po pok�adach �Andrei Dorii�. W�dr�wk� zacz�a od eleganckich kabin na wy�szych poziomach, po czym zesz�a do klasy turystycznej pod lini� wodn�. W efekcie zderzenia zgin�y pi��dziesi�t dwie osoby. Na pok�adzie pierwszej klasy, gdzie dziura by�a najszersza, zniszczonych zosta�o dziesi�� kabin. Pod lini� wodn� znajdowa�y si� mniejsze i bardziej zag�szczone kabiny, dlatego efekt zderzenia okaza� si� tam bardziej katastrofalny. Pasa�erowie gin�li albo prze�ywali, zale�nie od zachcianek losu. M�czyzna z pierwszej klasy, kt�ry w�a�nie my� z�by, pobieg� do sypialni, by stwierdzi�, �e kabina nie ma �ciany, a �ona znikn�a. Dwie osoby ponios�y �mier� na miejscu na luksusowym pok�adzie wypoczynkowym. Dwudziestu sze�ciu emigrant�w z W�och, p�yn�cych w niewielkich, ta�szych kabinach na najni�szym pok�adzie, znalaz�o si� dok�adnie na linii zderzenia i zgin�o w masie zmia�d�onej i poszarpanej stali. By�a w�r�d nich kobieta z czw�rk� ma�ych dzieci. Zdarza�y si� tak�e cuda. M�oda dziewczyna, kt�r� wyrzuci�o z kabiny pierwszej klasy, odzyska�a przytomno�� w zgniecionej cz�ci dziobowej �Stockholmu�. W innej kabinie sufit spad� na znajduj�c� si� tam par�. Obojgu uda�o si� jednak wyczo�ga� na korytarz. Najtrudniejsz� walk� stoczyli pasa�erowie dw�ch najni�szych pok�ad�w. Musieli przebi� si� na g�r� przez pochylone, wype�nione dymem korytarze, kt�rymi sp�ywa�a pe�na oleju czarna woda. Ludzie stopniowo zaczynali dociera� do miejsc zbornych, gdzie czekali na dalsze instrukcje. Kiedy statki si� zderzy�y, kapitan Calamai znajdowa� si� w najdalszym punkcie nie zniszczonego mostka. Kiedy otrz�sn�� si� z pierwszego szoku, pchn�� r�czk� telegrafu na STOP. Statek w ko�cu si� zatrzyma� - w g�stej mgle. Drugi oficer podszed� do inklinometru - instrumentu mierz�cego przechy� statku. - Osiemna�cie stopni - poinformowa�. Kilka minut p�niej doda�: - Dziewi�tna�cie stopni. Kapitan poczu�, jak jego serce musn�y lodowate palce. Nawet przy dw�ch zalanych przedzia�ach przechy� nie powinien przekracza� pi�tnastu stopni. Ponad dwadzie�cia stopni spowoduje pop�kanie grodzi wodoszczelnych. Logika m�wi�a, �e taka sytuacja jest niemo�liwa. Konstruktorzy statku gwarantowali utrzymanie si� w poziomie przy zalaniu dowolnej kombinacji dw�ch przedzia��w. Kapitan za��da� raport�w dotycz�cych zniszcze� na ka�dym pok�adzie, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem stanu drzwi mi�dzy przedzia�ami. Rozkaza� te� nadawa� sygna� SOS z informacj� o pozycji statku. Na mostek zacz�li wbiega� oficerowie z raportami. Za�oga maszynowni bezskutecznie wypompowywa�a wod� z przedzia��w przy sterburcie. Kot�ownia zosta�a zalana, woda wlewa�a si� do kolejnych dw�ch przedzia��w. Najwi�kszy problem by� z pok�adem A, kt�ry mia� s�u�y� jako stalowa pokrywa przegr�d poprzecznych, dziel�cych statek na przedzia�y. Woda sp�ywa�a do kolejnych przedzia��w schodami dla pasa�er�w. Oficer wywo�a� nowy odczyt inklinometru: - Dwadzie�cia dwa stopnie! Kapitan Calamai nie musia� patrze� na przyrz�d, by wiedzie�, �e przechy� przekroczy� krytyczny punkt. Dow�d mia� pod stopami - zas�an� mapami pod�og�. Statek umiera�. Calamai zdr�twia� ze zgryzoty. �Andrea Doria� nie by� zwyczajnym statkiem. Warty dwadzie�cia dziewi�� milion�w dolar�w kr�l w�oskich linii oceanicznych uchodzi� za najwspanialszy i najbardziej luksusowy czynny liniowiec pasa�erski. Jednostka nie mia�a jeszcze czterech lat. Zosta�a zwodowana, by pokaza� �wiatu, �e w�oska marynarka cywilna wr�ci�a po wojnie do interesu. Czarny kad�ub, bia�e nadbud�wki i zgrabny, czerwono-bia�o-zielony komin powodowa�y, �e liniowiec wygl�da� bardziej na dzie�o rze�biarza ni� budowniczego statk�w. Poza tym statek by� jego. Dowodzi� �Dori�� podczas rejs�w pr�bnych i setek przej�� Atlantyku. Zna� pok�ady lepiej od w�asnego domu. Nigdy mu si� nie znudzi� spacer od dziobu po ruf�. Podczas tych spacer�w czu� si� jak go�� w muzeum. Ch�on�� pi�kno dzie� trzydziestu jeden najlepszych artyst�w i rzemie�lnik�w z W�och. Rozkoszowa� si� renesansow� urod� luster, z�oce�, kryszta��w, rzadkich gatunk�w drewna, wyszukanych tapet i mozaik. Z przyjemno�ci� wchodzi� do holu pok�adu pierwszej klasy, gdzie wisia�o wielkie �cienne malowid�o gloryfikuj�ce Micha�a Anio�a i innych w�oskich mistrz�w. Zatrzymywa� si� przed pot�n� br�zow� postaci� Andrei Dorii. Rze�ba wielko�ci� przewy�sza�a jedynie pomnik Kolumba. Stary genue�ski admira� sta� jak zwykle got�w wyci�gn�� miecz na pierwszy znak przybycia pirat�w. Ca�y wspania�y dobytek mia� teraz zosta� stracony. Kapitan jednak przede wszystkim ponosi� odpowiedzialno�� za pasa�er�w. W�a�nie zamierza� wyda� rozkaz opuszczania statku, kiedy jeden z oficer�w z�o�y� raport o �odziach ratunkowych. Nie by�o mo�liwo�ci spuszczenia na wod� szalup z bakburty. Pozostawa�o osiem �odzi na prawej burcie, ale wisia�y wysoko nad wod�. Nawet gdyby uda�o si� je spu�ci�, pomie�ci�yby jedynie po�ow� pasa�er�w. W tej sytuacji Calamai nic mia� odwagi wyda� rozkazu opuszczenia statku. Ow�adni�ci panik� pasa�erowie rzuciliby si� na jedn� stron�. Zapanowa�by nieprawdopodobny chaos. Calamai zacz�� si� modli�, by przep�ywaj�ce w pobli�u jednostki us�ysza�y SOS i odnalaz�y �Dori� we mgle. Teraz m�g� jedynie czeka�. Angelo Donatelli w�a�nie zani�s� tac� z martini do stolika, przy kt�rym siedzia�a grupka ha�a�liwych nowojorczyk�w. �wi�towali ostatni� noc na pok�adzie �Dorii�. Nagle kelner odwr�ci� si� i spojrza� w kierunku jednego z zas�oni�tych draperiami okien, kt�re zajmowa�y trzy �ciany eleganckiego Salonu Belwederskiego. Jaki� ruch przyci�gn�� jego uwag�. Salon znajdowa� si� z przodu pok�adu, na kt�rym zamocowano �odzie ratunkowe. Dzi�ki otwartej promenadzie pasa�erowie pierwszej klasy mieli w dzie� oraz w jasne noce rozleg�y widok na morze. Dzi� wi�kszo�� os�b zrezygnowa�a z pr�b zobaczenia czegokolwiek przez szar� mg�� otulaj�c� salon. Jedynie przypadek sprawi�, �e Angelo akurat w tej chwili podni�s� g�ow� i dostrzeg� �wiat�a oraz reling sun�cego na wprost wielkiego bia�ego statku. - Dios mio... - wyszepta�. Ledwie wypowiedzia� te s�owa, rozleg�a si� eksplozja, przypominaj�ca wybuch monstrualnej petardy. W salonie zapad�a ciemno��. Pok�ad gwa�townie podskoczy�. Angelo straci� r�wnowag�. Zacz�� walczy� o jej odzyskanie, w efekcie czego - �ciskaj�c w jednej r�ce okr�g�� tac� - zrobi� ca�kiem udan� imitacj� s�awnej greckiej rze�by dyskobola. Przystojny Sycylijczyk z Palermo mia� talent akrobaty i �onglera. Wrodzon� zwinno�� wykorzystywa� do precyzyjnego przemykania mi�dzy sto�ami i balansowania tacami. Kiedy wstawa�, zapali�y si� �wiat�a awaryjne. Ca�a sze�cioosobowa kompania, kt�r� obs�ugiwa�, zosta�a zrzucona z krzese� na pod�og�. Najpierw pom�g� podnie�� si� kobietom. Nikt nie wygl�da� na powa�nie rannego. Rozejrza� si� wok�. W przepi�knym salonie, pe�nym �agodnie o�wietlonych gobelin�w, obraz�w i rze�b w drewnie, wy�o�onym b�yszcz�c� jasn� boazeri�, panowa� chaos. Wypolerowany parkiet do ta�ca, gdzie jeszcze kilka sekund wcze�niej pary wirowa�y przy d�wi�kach Arrivederci Roma, pokrywa�a sterta spl�tanych cia�. Muzyka gwa�townie przesta�a gra�, zast�pi�y j� okrzyki b�lu i przera�enia. Cz�onkowie orkiestry z trudem wydostawali si� spomi�dzy poprzewracanych instrument�w. Wsz�dzie le�a�y pot�uczone butelki i kieliszki, a powietrze przepe�nia� zapach alkoholu. Na pod�og� pospada�y liczne wazony z kwiatami. - Co to, do licha, by�o? - spyta� kt�ry� z m�czyzn. Angelo milcza�. Nie mia� nawet pewno�ci, czy naprawd� widzia� to, co widzia�. Spojrza� ponownie przez okno, ujrza� jednak tylko mg��. - Mo�e zderzyli�my si� z g�r� lodow�... - nie�mia�o zasugerowa�a �ona pytaj�cego. - Z g�r� lodow�? Na Boga, Connie, m�wisz o wybrze�u Massachusetts. W lipcu. Kobieta wyd�a wargi. - Mo�e w takim razie wp�yn�li�my na min�. M�czyzna popatrzy� w kierunku orkiestry i u�miechn�� si� z�o�liwie. - Bez wzgl�du na przyczyn�, dobrze �e ju� przestali gra� t� przekl�t� melodi�. Wszyscy roze�mieli si� z �artu. Tancerze otrzepywali ubrania, muzycy sprawdzali, czy instrumenty nie s� uszkodzone. Wok� gor�czkowo kr�cili si� barmani i kelnerzy. - Nie ma si� czym martwi� - stwierdzi� inny m�czyzna. - Jeden z oficer�w m�wi�, �e ten statek jest niezatapialny. Jego �ona przesta�a poprawia� makija� i podnios�a wzrok znad lusterka puderniczki. - To samo m�wiono o �Titanicu� - powiedzia�a zaniepokojona. Zapad�a pe�na napi�cia cisza. Zacz�to si� wymienia� przestraszonymi spojrzeniami. Tak jak na cichy sygna�, wszystkie trzy pary, niczym wzlatuj�ce ze sznura ptaki, ruszy�y pospiesznie w kierunku najbli�szego wyj�cia. W pierwszym odruchu Angelo chcia� sprz�tn�� szklanki i wytrze� st� �cierk�, zaraz si� jednak cicho roze�mia�. - Za d�ugo jeste� kelnerem - mrukn�� do siebie pod nosem. Wi�kszo�� ludzi w salonie zd��y�a ju� wsta� i sun�a ku wyj�ciom. Salon szybko pustosza�. Angelo zrozumia�, �e je�li zaraz nie wyjdzie, zostanie sam. Wzruszy� ramionami, rzuci� �cierk� na pod�og� i ruszy� ku najbli�szemu wyj�ciu. Chcia� kogo� zapyta�, co w�a�ciwie si� sta�o. Czarne fale pr�bowa�y �ci�gn�� Jake�a Careya na dno. Walczy� z szarpi�cym jego cia�o mrocznym pr�dem. Wpe�z� na �lisk� kraw�d� oddzielaj�c� przytomno�� od braku �wiadomo�ci i ponuro si� w ni� wczepi�. Us�ysza� w�asny j�k. Zn�w j�kn�� - tym razem specjalnie. Dobrze. Martwi nie wydaj� �adnych d�wi�k�w. Jego nast�pna my�l dotyczy�a �ony. - Myra! - zawo�a�. Z szarej ciemno�ci wy�owi� cichy odg�os. Poczu� nadziej�. Zn�w zawo�a� �on� po imieniu. - Tutaj... - G�os Myry by� st�umiony, jakby dolatywa� z du�ej odleg�o�ci. - Dzi�ki Bogu! Nic ci nie jest? Chwila ciszy. - Nie. Co si� sta�o? Spa�am... - Nie wiem. Mo�esz si� rusza�? - Nie. - Zaraz ci pomog�. - Carey le�a� na lewym boku. R�k� mia� uwi�zion� pod tu�owiem, z prawej strony przyciska� go jaki� ci�ar. Nie m�g� ruszy� nogami. Ogarn�� go lodowaty strach. P�kni�ty kr�gos�up? Ponownie spr�bowa� si� uwolni�. Energiczniej. Rw�cy b�l przeszy� jego nog� od kostki do uda. Jake�owi nap�yn�y �zy do oczu. Ucieszy� si� jednak, �e nie jest sparali�owany. Przesta� na chwil� walczy�. Musia� si� zastanowi�. Carey by� in�ynierem i zrobi� fortun� na budowie most�w. Obecna sytuacja nie r�ni�a si� od ka�dego innego problemu, kt�ry mo�na rozwi�za� dzi�ki logice i wytrwa�o�ci. No i przy du�ej dozie szcz�cia. Pchn�� prawym �okciem. Poczu� mi�kki materia�. A wi�c le�a� pod materacem. Pchn�� mocniej. R�wnocze�nie przekr�ci� si� tak, by m�c silniej naciska�. Materac nieco ust�pi�, zaraz jednak pojawi� si� op�r. Bo�e, czy�by le�a� na nim ca�y sufit? Carey wzi�� g��boki wdech. Wykorzysta� ka�dy gram si�y dobrze umi�nionego ramienia i pchn�� ponownie. Materac zsun�� si� na pod�og�. Carey uwolni� obie r�ce i si�gn�� ku stopom. Poczu�, �e kostk� przyciska mu co� twardego. Po kr�tkim zbadaniu powierzchni palcami stwierdzi�, �e jest to kom�dka, kt�ra sta�a mi�dzy ��kami. Materac musia� go os�oni� przed uderzeniem kawa�kami �ciany i sufitu. Jake uni�s� kom�dk� o kilka centymetr�w i uwolni� najpierw jedn�, potem drug� nog�. Delikatnie masuj�c kostki, przywraca� prawid�owe kr��enie w obu stopach. Posiniaczone kostki bola�y, ale ko�ci nie by�y po�amane. Powoli stan�� na czworakach. - Jake... - odezwa� si� znowu g�os Myry. By� wyra�nie s�abszy. - Id�, skarbie. Wytrzymaj jeszcze. Co� by�o nie tak. S�ysza� Myr� zza �ciany kabiny. Wcisn�� przycisk lampy, ale �wiat�o si� nie zapali�o. Zdezorientowany, pope�z� przez rumowisko. Jaki� czas porusza� si� po omacku, a� jego palce natrafi�y na drzwi. Przechyli� g�ow�, by ws�ucha� si� w d�wi�k przypominaj�cy rozbijanie si� fal o brzeg, kt�remu towarzyszy krzyk mew. Wsta� z wysi�kiem. Nogi dr�a�y mu niemi�osiernie. Odsun�� po�amane fragmenty mebli i otworzy� drzwi. Jego oczom ukaza�a si� scena rodem z sennego koszmaru. Korytarz by� pe�en przepychaj�cych si� i napieraj�cych na siebie pasa�er�w, sk�panych w bursztynowym �wietle �wiate� awaryjnych. M�czy�ni, kobiety i dzieci, jedni ubrani, inni w p�aszczach zarzuconych na pi�amy, z pustymi r�kami lub z baga�ami w d�oniach pchali si�, przeciskali, szli i pe�zali. Wszyscy przebijali si� w kierunku g�rnego pok�adu. W korytarzu unosi� si� py� i dym. Pod�oga by�a przechylona jak w krzywym domu z weso�ego miasteczka. Kilku pasa�er�w, by dotrze� do swych kabin, brn�o pod pr�d ludzkiej rzeki, niczym pstr�gi p�yn�ce w g�r� bystrego g�rskiego strumienia. Carey spojrza� za siebie na numer kabiny, z kt�rej w�a�nie wyszed�. Zrozumia�, �e to kabina s�siaduj�ca z jego i Myry. Najwyra�niej si�a uderzenia przerzuci�a go przez �cian�. Wieczorem, w salonie, rozmawiali z s�siadami - dwojgiem starszych Amerykan�w w�oskiego pochodzenia. Ma��e�stwo wraca�o ze zjazdu rodzinnego w dawnej ojczy�nie. Mia� nadziej�, �e starsi pa�stwo nie poszli jak zwykle wcze�nie spa�. Wr�ci� do kabiny, z kt�rej w�a�nie przyszed�, i przepchn�� si� przez po�amane sprz�ty do �ciany. Kilka razy musia� si� zatrzymywa�, by odsun�� meble i uprz�tn�� z drogi kawa�ki sufitu albo �ciany. Pchany nag�ym po�piechem, kilka razy wskakiwa� na rumowisko, parokrotnie przeczo�giwa� si� do�em. Przechy� pok�adu informowa� o tym, �e statek nabiera wody. Kiedy Jake dotar� do �ciany, ponownie zawo�a� �on�. Odpowiedzia�a zza przegrody. Zacz�� gor�czkowo szuka� jakiego� otworu w dziel�cej ich barierze; stwierdzi�, �e d� �ciany jest poluzowany. Zacz�� ci�gn��, a� zrobi� dziur� na tyle du��, by przecisn�� si� na brzuchu. Ich kabina by�a sk�pana w p�mroku. Kontury przedmiot�w o�wietla�o s�abe �wiat�o. Carey podni�s� si� i zacz�� szuka� jego �r�d�a. W twarz dmuchn�a mu ch�odna s�ona bryza. Nie m�g� uwierzy� w�asnym oczom. Zewn�trzna �ciana kabiny znikn�a! Na jej miejscu zion�a gigantyczna dziura, przez kt�r� widzia� odbijaj�ce si� w powierzchni oceanu �wiat�o ksi�yca. Zacz�� gor�czkowo pracowa�. Po kilku minutach sta� u boku �ony. Rogiem g�ry od pi�amy star� jej z czo�a i policzk�w krew. Poca�owa� j� czule. - Nie mog� si� poruszy� - powiedzia�a niemal przepraszaj�co. To, co pos�a�o go przez �cian� do s�siedniej kabiny sprawi�o, �e stalowa rama ��ka Myry zosta�a wyrwana z pod�ogi i przyci�ni�ta do �ciany jak spr�yna pu�apki na myszy. Myra znajdowa�a si� niemal w pionowej pozycji. Na szcz�cie materac os�ania� j� przed uciskiem spr�yn, ale rama ��ka przyciska�a do �ciany. Za plecami Myry bieg� stalowy szyb windy statku. Woln� mia�a jedynie praw� r�k�, kt�ra zwisa�a bezw�adnie wzd�u� cia�a. Carey obj�� palcami kraw�d� ramy ��ka. Mia� pi��dziesi�t par� lat, ale pozosta�o mu sporo si�y z czas�w, kiedy by� robotnikiem. Poci�gn�� mocno. Rama odgi�a si� nieco, kiedy jednak pu�ci�, natychmiast wr�ci�a na miejsce. Spr�bowa� podwa�y� ram� d�ugim kawa�em drewna, ale przesta�, kiedy Myra krzykn�a z b�lu. Odrzuci� drewno z niesmakiem. - Kochanie, p�jd� po pomoc - powiedzia�, sil�c si� na spok�j. - Zostawi� ci� tylko na chwil�. Wr�c�. Obiecuj�. - Jake, musisz si� ratowa�. Statek... - Nie pozb�dziesz si� mnie tak �atwo, kochana. - Nie b�d� uparty... na Boga... Zn�w poca�owa� �on�. Jej sk�ra, zwykle tak ciep�a w dotyku, by�a ch�odna i wilgotna. - Kiedy b�dziesz czeka�, my�l o s�o�cu Toskanii. Nied�ugo wr�c�. Przysi�gam. - U�cisn�� jej d�o� i wyszed� na korytarz. Nie mia� poj�cia, co robi�. Korytarzem nadchodzi� pot�nie zbudowany m�czyzna. Jake z�apa� go za rami� i zacz�� prosi� o pomoc. - Won mi z drogi! - wrzasn�� nieznajomy. Mia� tak wyba�uszone oczy, �e wida� by�o g��wnie bia�ka. Zepchn�� Jake�a na bok jednym uderzeniem barku. Carey gor�czkowo spr�bowa� nak�oni� do pomocy jeszcze dwie osoby, po czym zrezygnowa�. Nie by�o tu samarytan. Czu� si� tak, jakby z gnaj�cego do wodopoju, oszala�ego z pragnienia stada, chcia� wy�uska� kastrowanego byczka. Nie m�g� mie� pretensji, �e kto� p�dzi ratowa� w�asne �ycie. Gdyby Myra nie zosta�a zakleszczona, sam bieg�by z ni� w bezpieczne miejsce. Uzna�, �e nie ma co liczy� na pasa�er�w - musia� znale�� kogo� z za�ogi. Walcz�c, by nie straci� r�wnowagi na pochylonej pod�odze, do��czy� do ci�by kieruj�cej si� ku wy�szym pok�adom. Angelo szybko zlustrowa� otoczenie. To, co zobaczy�, wcale mu si� nie spodoba�o. Szczeg�lnie niepokoi�a go prawa strona pok�adu, kt�ra pochyla�a si� coraz bardziej ku wodzie. Spuszczono pi�� �odzi ratunkowych - wszystkie zape�nili cz�onkowie za�ogi. Przera�eni kelnerzy i kucharze wskakiwali do niebezpiecznie przeci��onych szalup. Pr�bowali wios�owa� w kierunku bia�ego statku. Jedno spojrzenie na zgnieciony dzi�b i ziej�cy w burcie �Dorii� otw�r wystarczy�o, aby Angelo zrozumia�, co si� sta�o. Podzi�kowa� Bogu, �e w momencie zderzenia wielu pasa�er�w znajdowa�o si� poza kabinami i �wi�towa�o ostatni wiecz�r na pok�adzie. Ruszy� ku bakburcie. Wspinanie si� po sko�nej, �liskiej pod