7551

Szczegóły
Tytuł 7551
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7551 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY KR�LOWA CYGAN�W DAS WALDR�SCHEN ODER DIE VERFOLGUNG RUND UM DIE ERDE II KAPITAN PIRAT�W Pewnie nikt z Was, szanowni Czytelnicy, nie zna Jefrouw Mietje? Zreszt�, mister Wallot, kt�r� to nazywano zawsze mamci� Dry, tak�e nie. A to wielka szkoda! Gdy� Jefrouw Mietje byja najlepsz� kobiet� w ca�ym Amsterdamie i Holandii, a mamcia Dry naj�ywsz� Amerykank�, jaka kiedykolwiek dotkn�a swoimi stopami obcej wyspy. A sta�o si� to nast�puj�co: Kiedy pani Wallot by�a jeszcze pann�, a wi�c t�skni�a za m�em, gdy� by�a kobiecink� d�u�sz� od ka�dego m�czyzny, a przy tym by�a taka chuda, �e mo�na by�o s�dzi�, i� jej ojciec by� drzewcem flagi, a matka lin� okr�tow�. Do tego mia�a oblicze mocno posiane osp�, a poniewa� brakowa�o jej tak�e oka, to by�o bardzo ma�o takich, kt�rzy by dobrowolnie chcieli nazwa� j � swoj� pi�kno�ci�. Prawdziwa Amerykanka nie zna jednak nigdy k�opotu, nawet wtedy nie, kiedy trzeba by�o znale�� sobie m�a. Zaprosi�a wi�c pewnego pi�knego wieczora kilkoro przyjaci�, a mi�dzy nimi majstra Wallota, kt�ry wprawdzie du�o mia� w kieszeni, ale bardzo ma�o w g�owie. Wypito ju� kilka fili�anek herbaty, niejeden kieliszek whisky i Wallot zmiarkowa�, �e izba zacz�a dooko�a niego ta�czy�. Rozpocz�to najbardziej ulubion� zabaw� towarzysk�, kt�ra polega�a na tym, �e ka�dy mia� si� swojej towarzyszce po prawicy �adnie o�wiadczy�. Kiedy wi�c g�ucha miss siedzia�a po prawicy poczciwego Wallota, wszcz�� z ni� bardzo uprzejm� rozmow�: ��Miss, kocham ci�. ��Naprawd�? Pragniesz pan mo�e, bym te� pana kocha�a? ��Naturalnie. ��Z jakiego powodu? ��No, do stu piorun�w, bo mam zamiar o�eni� si� z pani�. ��Czy aby naprawd�? Potwierdzisz pan to przy �wiadkach? ��No, przecie� pani s�yszy. ��A da mi pan to na pi�mie? ��Pewnie, je�li tego za��daj�, wszystko mi jedno czy zostanie moj� �on� pisemnie czy ustnie. ��Wi�c prosz� pisa� co panu podyktuj�. Po�o�y�a przed nim papier, atrament, pi�ro i zacz�a dyktowa�: �Ja Dawid Jonatan Wallot o�wiadczam niniejszym, �e o�eni� si� z miss Ell� Wardon, albo te� wyp�ac� jej natychmiast odszkodowanie w sumie pi�ciu tysi�cy dolar�w�. Poczciwy Wallot napisa�, miss Wardon schowa�a papier do kieszeni. Inni uczynili to samo. Kiedy na drugi dzie� Wallot le�a� jeszcze w ��ku i na pr�no usi�owa� przypomnie� sobie, co wczoraj w stanie upojenia alkoholowego czyni�, otwar�y si� drzwi a w nich zjawi�a si� miss Ella. Mia�a na sobie jedwabn�, czerwon� sukni� i dwa nowe pi�ra przy kapeluszu. ��Dzie� dobry, sir! � pozdrowi�a go w drzwiach. ��Dzie� dobry, miss � odpowiedzia� � Ale do diab�a, dlaczego przeszkadzasz mi pani, w porannej modlitwie? Podesz�a do niego, wyci�gn�a w jego stron� sw� d�o� i odpar�a: ��Bo na dzisiaj zaplanowali�my wsp�ln� modlitw�. ��Wsp�ln�? � zapyta�. ��Rozumie si�. Ju� zam�wi�am �wiadk�w. ���wiadk�w, po co! Chce mnie pani mo�e o co� oskar�y�? ��Ale� sk�d. Przecie� musimy przygotowa� wesele. ��Wesele? Jakie wesele? � zapyta� zdumiony. ��Moje. ��Bardzo pani nieroztropna. Kt� jest tym os� tym szcz�liwcem, chcia�em powiedzie�? ��Nie pytaj nawet, kochany. Mi�o�� powinna by� wprawdzie czysta i pow�ci�gliwa, ale przed weselem mo�na ju� wyzna�, �e nie mo�esz pan �y� bez s�odkiego obiektu swoich uczu�. ��S�odkiego obiektu? Niech mnie licho porwie, je�eli mam poj�cie, bez jakiego to obiektu �y� nie mog�! Wtedy popatrzy�a na� z g�ry, j�kn�a bole�nie i da�a si� s�ysze� ca�a litania rozpaczy, poczym pad�a na jego tward� sof�, okry�a swe oblicze chustk� i j�a wydawa� gard�owe tony, kt�re wzbudzi�y w Wallonie niepok�j. Nie wiedzia�, czy ona p�acze, czy te� dopad�a j� czkawka. Podszed� do niej i zapyta�: ��Ja ciebie nie pojmuj�? ��Mnie pan nie pojmuje � brzmia�a odpowied�. � Czytaj pan to pismo! Rozwin�� papier i przeczyta� jego tre��. ��Ale� to by� �art! � zawo�a� przera�ony. ���art? � zapyta�a z bolesn� godno�ci�. � Pyta�am pana przy dwunastu �wiadkach, czy m�wisz pan serio, a pan potwierdzi�. ��Do diab�a! Czy chcesz mnie zmusi� do o�enku? ��Tak, albo si� o�enisz, albo zap�acisz odszkodowanie. ��Prosz�, b�d� pani �askawa si� wynie��! Otworzy� drzwi. Rzuci�a na niego pe�ne godno�ci spojrzenie i wysz�a. Po p� godzinie zosta� aresztowany, gdy� w Ameryce takie przyrzeczenia traktuje si� bardzo powa�nie. Pozostawiono mu do wyboru, zaraz si� �eni�, albo wyp�aci� pi�� tysi�cy dolar�w odszkodowania. Kiedy wi�c przemy�la� ca�� spraw� � o�eni� si�. �yli potem bardzo szcz�liwi i ca�kiem z siebie zadowoleni, z wyj�tkiem jednej sprawy, co do kt�rej nie mogli doj�� do porozumienia. Mister Wallot utrzymywa� bowiem, �e cierpi na suchoty, bo go �ona z�o�ci, a pani Wallot by�a zdania, �e suchoty m�� ma od nadmiernej ilo�ci whisky. Nie wiadomo, gdzie le�a�a prawda. Aby podreperowa� zdrowie pana Wallot przenie�li si� na Mader�, by�o ju� jednak za p�no, chory zmar�. Pani Wallot zosta�a samiute�ka i zakupi�a w Funchal, stolicy Madery gospod� dla �eglarzy, aby ku czci nieboszczyka podawa� whisky tamtejszym marynarzom. By�a gospodyni� znan� wszystkim �egluj�cym, gdy� mia�a najlepsz� whisky i najsilniejszy rum, a na dodatek lubi�a porz�dek. Nie cierpia�a zw�oki w zap�acie i umia�a tak znakomicie dochodzi� swych praw, i� niejeden bosman musia� przyzna� zawstydzony, �e go mamcia Dry wyrzuci�a za drzwi. Mamcia nazywano j� ze wzgl�du na opieku�czy charakter, za� Dry ze wzgl�du na ten chudy wygl�d. Prowadzi�a sw�j interes od wczesnego ranka do p�nych godzin nocnych. Zna�a wszystkich marynarzy, sternik�w i kapitan�w, ale z kobietami nigdy nie zawiera�a bli�szej znajomo�ci. Mia�a tylko jedn� przyjaci�k�, przyjaci�k� prawdziw�, dobr� i wiern�, a t� by�a w�a�nie Jefrouw Mietje. Kt� to Jefrouw Mietje? Oto w�a�nie ko�ysze si� na przystani Funchal okr�t, kt�ry nie ma sobie r�wnych. Galion by� jasno poz�ocony, pok�ad pozamiatany czy�ciutko. �agle bia�e jak �nieg � tak wybielone � a tu��w tak osmolony, jakby barka w�a�nie, dopiero co wysz�a z fabryki, a na przednim zagi�ciu i z ty�u na gwie�dzie mo�na by�o odczyta� napisane wielkimi literami �Jefrouw Mietje�. Ten porz�dny statek nie by� jednak prawdziw� Jefrouw, bo prawdziwa siedzia�a na g�rze, na pok�adzie i robi�a po�czochy dla holenderskiej misji, by tam ma�e, poga�skie dzieci nie potrzebowa�y biega� boso. Mietje to prawdziwy obraz holenderskiej czysto�ci i wygody. Poczciwa kobiecinka by�a do�� solidnie zbudowana. Jej dobroduszne oblicze b�yszcza�o z zadowolenia, a wierne, serdeczne spojrzenie oczu zdradza�o wyj�tkowo pogodne usposobienie. Jak ci�ko i twardo przygniata�a sw� osob� krzes�o, tak ci�ki i nieugi�ty by� jej charakter. Siedzia�a, jak dobra czarodziejka okr�tu, kt�remu da�a swoje imi�. Jej m�em by� Mynheer Dangerlahn, kapitan i w�a�ciciel barki. Oboje lubili si� i byli do siebie tak przywi�zani, �e nie mogli si� roz��czy�. Dlatego te� Mietje znalaz�a sw�j dom na okr�cie. Ten p�ywa� ci�gle z Niderland�w do Indii Wschodnich i z powrotem, a za ka�dym razem kiedy zarzucili kotwic� w przystani Funchal, Mietje odwiedza�a swoj� serdeczn� przyjaci�k�, mamcie Dry. Gdy kotwica barki pad�a na dno, kapitan zszed� na l�d i jak zwykle uda� si� do karczmy mamci Dry, by zabawia� si� z innymi �eglarzami. Zasiad� w tylnym pokoju, do kt�rego mieli wst�p tylko oficerowie, marynarze za� musieli przebywa� w pierwszej komnacie. ��Tak. � rzek� jeden z obecnych kapitan�w � Jest tak jak m�wi�, Czarny znowu buja. ��Wie pan o tym z ca�� pewno�ci�? � zapyta� inny. ��Z ca�� pewno�ci�, z�owi�em ju� jednego. ��No to opowiadaj pan! ��Zaraz � rzek� Amerykanin. � To by�o co� przed pi�cioma dniami ko�o Cap Roca. Mieli�my silny wiatr p�nocno�wschodni i musieli�my popracowa�, by utrzyma� si� z dala od brzegu. W nocy spostrzegli�my blask ognia na po�udniowym zachodzie. Wyszli�my wi�c z kursu i nad rankiem dotarli�my do tego miejsca. I jak s�dzicie, co zobaczyli�my? ��P�on�cy okr�t? � zagadn�� kto� z wielk� roztropno�ci�. ��Tak. To by� Francuz �Avengla�. Wypali� si� prawie doszcz�tnie i nie by�o ju� co ratowa�! W�a�nie chcieli�my si� ju� zabra�, kiedy spostrzegli�my wielki kosz, a w nim cz�owieka. ���y� jeszcze? ��Tak. Zdj�li�my go i opowiedzia� nam ca�� histori�. Wieczorem wjecha� na nich okr�t, smuk�y, z czarnym o�aglowaniem i wezwa� do poddania si�. �Avengla� nie chcia� tego uczyni�. Wtedy, ten czarny statek odkry� swoje armaty i pocz�� strzela�. Po dziesi�ciu minutach wdar� si� na pok�ad. Wszystko co by�o �ywe zosta�o zabite. Potem wszystko co mia�o warto�� prze�adowano na okr�t, a napadni�ty statek zosta� podpalony. ��A marynarz, kt�rego odci�li�cie? ��Jemu uda�o si� dobrze ukry�. Kiedy z gor�ca nie m�g� ju� wytrzyma�, rzuci� kosz w morze i skoczy� za nim. Tak te� go znale�li�my. ��Przekle�stwo, kto to mo�e by�, ten Czarny. ��Czy to aby �Lion�, kapitan Grandeprise? ��Najprawdopodobniej. ��To musimy mie� si� na baczno�ci. Ten �Lion� ma podobno niezr�wnan� szybko��. ��A ten Grandeprise jest drabem, jakiego na ca�ym �wiecie nie znajdziesz. S�owa te wypowiedzia� Mynheer Dangerlahn. ��Czy jeste� pan przekonany o tym? � zapyta� jego s�siad i spojrza� na Holendra z�ym wzrokiem. ��Tak � odrzek� spokojnie. � Musi pan wiedzie� kapitanie Landola, �e zawsze m�wi� tylko to w co wierz� i co my�l�. ��Jednak nie chcia�bym panu �yczy�, by� spotka� si� z Czarnym! ��Albo jemu, by spotka� si� ze mn� � odpar� Holender z u�miechem. ��S�dz�, �e by�by� pan zgubiony! � rzek� Landola podenerwowany. ��Dlaczego, senior? ��Pa�ski �Jefrouw Mietje� jest oci�a�y, nie zdo�a�by� pan uciec czarnemu. ��Sk�d pan wie, �e chc� przed nim ucieka�? ��To chyba by�oby dla pana najlepsze wyj�cie. ��Hm! Na to pow�tpiewanie Hiszpan rozpali� si� jeszcze bardziej i rzek�: � Macie mo�e armaty na pok�adzie? ��Armaty? � zapyta� Mynheer zdziwiony � Czy m�j �Jefrouw� jest mo�e pancernikiem, �e musi wojowa� armatami? Na pok�adzie mamy t�gie rusznice, to musi wystarczy�. ��Duma poprzedza upadek, prosz� to zapami�ta�. Po tych s�owach Holender wsta�, wypi� kieliszek i wyszed�. Mo�na by�o pozna�, �e w tym towarzystwie nie czuje si� najlepiej. Gdy przechodzi� ko�o bufetu, matka Dry pochyli�a si� w jego stron� i rzek�a: ��Czy Jefrouw przyjdzie? ��Tak � odpowiedzia�. � Zaraz. Poszed� z powag�, jak� daje mu �wiadomo�� posiadania statku. Przy brzegu znalaz� sw�j � ��dk�, wsiad� i rozkaza� wios�owa� w stron� okr�tu. Gdy wszed� na pok�ad uda� si� wprost do �ony. Na jej pytaj�cy wzrok, nie udzieli� �adnej odpowiedzi, tylko skin�� g�ow�. Tych dwoje ludzi rozumia�o si� bez s��w. W tyle, za schodkami sta� podparty m�ody, trzydziestoletni m�czyzna. By� to pierwszy sternik na �Jefrouw Mietje�, lubiany i powa�any nie tylko przez �eglarzy. ��Mat, czy nie chcesz cho� raz zej�� na l�d? � zapyta� Maynheer. ��Ja? C� bym tam mia� do roboty? Przecie� wraz z odp�ywem wychodzimy w morze. ��No tak, ale m�g�by� uda� si� na jaki� czas na l�d. ��Po co? ��Widzicie tam, ten hiszpa�ski statek? ��Tak, czy to �Pendola�? ��Tak. Dobrze by�oby, �eby�cie si� mu dobrze przypatrzyli. Jego kapitan, Henryk Landola, jest jednym z tych, kt�rym nie ufam, a tak� kategori� ludzi dobrze czasem pozna�. Ten dure� pyta� mnie, czy ja mam na okr�cie armaty. Sternik pocz�� s�ucha� uwa�nie. ��To tak si� sprawy � maj�? � zauwa�y�. � I co mu kapitanie odpowiedzia�e�? ��Oczywi�cie powiedzia�em, �e nie mamy �adnych. ��Bardzo dobrze. Niebezpiecznie jest zaspakaja� ciekawo�� takich podejrzanych ludzi. Gdzie m�g�bym go zobaczy�? ��U matki Dry, w tylnej izbie. Mo�ecie razem z Jefrouw wyl�dowa� na brzegu. ��Dobrze! Poszed� do swojej koi, by si� przebra� i pr�dko powr�ci� na pok�ad, widzia� bowiem, �e �ona kapitana bardzo si� spieszy. ��A sternik Helmer, pan te� wybiera si� na l�d? � spyta�a spotkawszy go przy �odzi. ��Tak � odrzek�. � Prosz� wsiada�, b�d� wios�owa�. Gdy dobili do brzegu oboje pospieszyli do domu matki Dry. Jefrouw zaraz wst�pi�a do izby, Helmer za� poszed� na podw�rzec, chc�c dok�adnie obejrze� ca�y budynek. W�a�nie chcia� wej�� tylnymi drzwiami, gdy us�ysza� dziwny, gard�owy g�os. ��Do diab�a! To jest Claussen! � zamrucza� sternik � Jak on przyby� do Funchal? To musi by� jaka� nieczysta sprawa. Zacz�� nas�uchiwa�. Dwaj rozmawiaj�cy pod wp�ywem wypitego rumu m�wili do�� g�o�no. ��Wiesz gdzie on jest schowany? � pyta� ten z gard�owym g�osem. ��Ca�kiem na dole, na dnie okr�tu przy rozrzuconych linach! � odrzek� drugi. ��Do stu piorun�w, to nie mo�e by� przyjemny pobyt. Wi�c dlatego nikt inny opr�cz ciebie nie mo�e tam schodzi�? ��Tak, dlatego. ��Co to za jeden? ��Nie wiem. ��Nie pyta�e� si� go? ��O tak. Ale nie powiedzia� mi. Musi by� jednak bardzo bogaty. ��Po czym tak s�dzisz. ��Bo obieca� mi pi�� tysi�cy duros, je�eli pozwol� mu uciec; rozumiesz, pi�� tysi�cy! ��Do wszystkich diab��w, dlaczego nie robisz tego interesu? ��Durna g�owo, a jak mog�? ��Dlaczego nie? ��No bo jak go wypuszcz�, to zedr� ze mnie pasy i na co mi wtedy pieni�dze? ��Uciekaj razem z nim. ��To tak�e nie wchodzi w rachub�. ��Dlaczego nie? ��Potrzeba dw�ch, by go w nocy spu�ci� z pok�adu, jeden nie da rady. ��No to ja ci pomog�. ��Tak, wtedy by si� uda�o, ale jeszcze chcia�bym wiedzie� co to za jeden i czy mog� mu zaufa�. ��A kiedy i sk�d znalaz� si� na statku? ��Zabrali�my go z jednego zamku, kt�ry si� nazwa� Rodriganda, a le�y w pobli�u Barcelony. ��Czy kapitan ma z nim jaki� sp�r? ��Nie, my�l�, �e to sprawka starego Gasparina Kortejo, ten pewnie to urz�dzi�. ��Kt� to jest? ��To szczwany lis, adwokat jeden, kt�ry z naszym kapitanem prowadzi wsp�lne interesy. ��No, je�eli on mieszka� w zamku, to musi mie� pieni�dze. Uwolnimy go. ��Nad tym trzeba si� jeszcze dobrze zastanowi�. ��Ale pi�� tysi�cy duros� ��Tak, to nie bagatela. A ile ty by� chcia� z tego, Claussen? ��Po�ow�, naturalnie. ��Oho! Na to si� nie zgadzam, ja mam przecie� przy tym najwi�cej roboty i ponios� najwi�ksze ryzyko. ��Niech ci b�dzie. Powiedzmy dwa tysi�ce. ��To te� za du�o. Da�bym ci tysi�c. ��A na to, to ja si� nie zgadzam. Je�eli mam dosta� tylko tysi�c, to ty bierzesz cztery, to za du�o dla ciebie. ��No to zastan�wmy si�, jak ��d� na brzeg chy�kiem sprowadzi� W tej chwili otworzy�y si� drzwi gospody i jeden z go�ci wyszed� na podw�rze. Helmer nie m�g� pods�uchiwa� dalszej rozmowy, wi�c wszed� do izby, gdzie zawsze zasiada�, gdy z Jefrouw Mietje do brzegu przybijali. Gdy gospodyni go ujrza�a, podnios�a si� z krzes�a i wyci�gn�a do niego r�ce. ��Ach! Mister Helmer! Witaj! Widok takich ludzi mo�e innych wprawi� w dobry humor. Prosz�, prosz� dalej! Poda� jej r�k� i odpowiedzia�: ��A pani jak zawsze weso�a. Ja te� si� ciesz� z naszego spotkania. Prosz� mi poda� flaszeczk� porteru. Wszed� do tylnej izby. Gospodyni zaraz pos�a�a mu zam�wion� flaszk�, poczym znowu usiad�a ko�o swej przyjaci�ki. ��Wy�mienity ch�opak, ten Helmer � zauwa�y�a. � Wysmuk�y i g�adki jak delfin. ��I dobry do tego � skin�a Holenderka. ��My�l�, �e jego �ona nie ma z nim k�opotu. ��O! �adnego! � potwierdzi�a Jefrouw Mietje. � Trze�wy jak rzadko kt�ry i do tego oszcz�dny. A rozumny! Pomy�lcie, nawet w gimnazjum studiowa�. ��Naprawd�? A dlaczego nie zosta� ksi�dzem albo adwokatem? ��Nie starczy�o na tyle, bo rodzic�w mia� biednych. Mia� wprawdzie przyjaciela, nijakiego Sternaua, kt�ry razem z nim chodzi� do gimnazjum i ojciec tamtego p�aci� za obu, jednak umar� przedwcze�nie. Ten Sternau jest teraz s�awnym lekarzem i nawet bogatym. Podobno przeprowadzi� pomy�lnie operacj� jakiego� hrabiego. ��Czy to mo�liwe? � rzek�a matka Dry, wietrz�c jak�� histori�. ��Tak, tak. On tego hrabiego, kt�ry by� �lepy, operowa� i przeci�� mu oko, tak �e znowu wzrok odzyska�. Za to da� mu hrabia dla niego i rodziny par�set tysi�cy dolar�w, a mo�e i wi�cej, nie wiem dok�adnie. ��Na Boga! � zawo�a�a matka Dry klaszcz�c w d�onie. ��To wielkie, bardzo wielkie pieni�dze, aleja mu z ca�ego serca sprzyjam, bo ten doktor jest r�wnie� bardzo dobrym i uprzejmym cz�owiekiem. Jego rodzina mieszka razem z rodzin� naszego sternika niedaleko Moguncji, obok wsi Kreuznach, w �rodku wielkiego lasu. ��W �rodku lasu? To straszne, a jakby tam by�y nied�wiedzie, albo co gorsza napadli Indianie? ��Indian tam nie ma, a nied�wiedzi� my�l�, �e tak�e nie. Jak te wielkie pieni�dze nadesz�y to rodzina doktora powiedzia�a do �ony naszego sternika, �e i jej bieda ju� si� sko�czy�a. Chc� mu da� pieni�dze, by sobie kupi� okr�t i samodzielnie prowadzi� interesy. ��O, to �adnie. Widocznie obie rodziny s� bardzo zaprzyja�nione. Sama �yczy�abym Helmerowi najlepszego, bo to bardzo porz�dny ch�opak, a w dzisiejszych czasach trudno pomi�dzy marynarzami takiego znale��. W czasie tocz�cej si� rozmowy Jefrouw robi�a po�czochy, a matka Dry zajmowa�a si� bufetem. Tymczasem sternik zaj�� w milczeniu miejsce, w k�cie tylnego pokoju. Nie nale�a� do ludzi, kt�rzy jako pierwsi wsz�dzie si� wpychaj� i staraj� si� by� na pierwszym planie. Mimo tego zwr�ci� na siebie uwag� paru os�b, kt�rzy go znali. ��Holla! Sternik Helmer! � zawo�a� jeden z obecnych � Ze � szli�cie na l�d? Waszego starego ju� widzieli�my. Jak si� wam powodzi? ��Dzi�kuj� kapitanie, nie mog� narzeka�, m�j szef Dangerlahn dobrze zna swoje rzemios�o i nikomu z nas krzywdy nie robi. ��Dangerlahn? � zabrzmia�o ostre pytanie Amerykanina z drugiego ko�ca sto�u. � Jeste�cie u niego majtkiem? ��Nie, sternikiem. ��Jak d�ugo z nim p�ywacie? ��Cztery lata. ��Sk�d p�yniecie tym razem? ��Od Molukk�w. ��Zapewne na�adowali�cie korzeni? ��Tak. ��Jakiej warto�ci? ��O to prosz� spyta� samego kapitana. ��Ale tak w przybli�eniu, przecie� jako sternik musicie to wiedzie�. ��Oczywi�cie, ale nie musz� tych informacji upowszechnia�. ��C� to ma znaczy�? My�l�, �e nie chcieli�cie by� wzgl�dem mnie, starego i obytego kapitana, niegrzeczni! ��A ja nie spodziewa�em si�, �eby�cie mnie jak pierwszego lepszego m�okosa chcieli wybada� w wzgl�dem rzeczy, kt�re was nie dotycz�. Je�li si� nie myl� to mam do czynienia z kapitanem Henrykiem Landol�? ��Tak, to ja. ��Wi�c prosz� si� troszczy� o swoje towary, kt�re jak mi si� zdaje znacznie r�ni� si� od korzeni. Kapitan a� podskoczy� z gniewu i zbli�y� si� do Helmera. ��Czy mo�e szukasz zaczepki, m�odzieniaszku? Mam przy sobie dobry i ostry n�, wi�c uwa�aj by� si� z nim nie musia� zapozna�. Jak �miesz si� zajmowa� moim towarem? ��Takim samy prawem, jak wy moim. ��Ja pyta�em ca�kiem bezinteresownie i nie m�wi�em zagadkami jak ty. Czy my�lisz mo�e, �e mam na okr�cie jaki� podejrzany towar? ��Hm! Mo�e zechcecie nam pokaza�, co takiego macie na spodzie okr�tu, �e nawet �aden z waszych majtk�w nie �mie tam schodzi�. Kapitan zblad� jak �ciana, zebra� jednak wszystkie si�y i rzek�: ���nisz mo�e? Ja p�yn� z Hiszpanii, a wy od Molukk�w, co mo�esz wiedzie� o �adunku na spodzie mego okr�tu? ���e ukrywacie tam wi�nia! Kapitan i tym razem, pomimo widocznego zmieszania zapanowa� nad sob� i odpowiedzia�: ��Czy nie mam prawa majtka, kt�ry wypowiedzia� pos�usze�stwo, zamkn�� na dnie? ��O zapewne! Ale nie macie prawa zamyka� tego, kt�rego dostarczy� wam Gasparino Kortejo i kt�rego sami zabrali�cie z zamku Rodriganda. Landola nie m�g� zapanowa� nad sob�, przera�enie jego by�o tak widoczne, �e wszyscy spogl�dali na� z niedowierzaniem, kiwaj�c g�owami. Zauwa�y� to i w jednej chwili zdoby� si� na spok�j, zapanowa� nad strachem i �miej�c si� wymuszenie rzek�: ��Chyba oszala�e�! Kiedy zarzucili�cie tutaj kotwic�? ��Przed dwoma godzinami. ��A ja przed czterema. Zreszt� p�yniemy z zupe�nie odmiennych stron, wi�c co i sk�d mo�esz wiedzie�? Zreszt� nie mam czasu przys�uchiwa� si� twoim fantazjom. Adieu, panowie. Za�o�y� swoj� czapk� i wyszed�. ��Co to by�o? Co takiego wiecie, sterniku? � pytali wszyscy skoro tylko wyszed�. ��Nic. Pods�ucha�em tylko rozmow� jego dw�ch marynarzy. ��A! To tak! Za tym musi si� co� kry�. Przerazi� si� nie na �arty i nie m�g� ukry� zdenerwowania. Kapitan oddali� si� natychmiast na sw�j okr�t. ��Sk�d on o tym wie � mrucza�. � Nie mog� tego poj��, to jest rzeczywi�cie zagadka nie do rozwi�zania. Musz� go unieszkodliwi�. I tak ju� mia�em ch�tk� na �Jefrouw Mietje�, teraz musz� na ni� zapolowa�. Ten statek musi by� m�j. W godzin� po nim opuszcz� port. Obaj majtkowie, kt�rych Helmer pods�uchiwa� powie�li go na ��dce do jego okr�tu. Gdy tylko wszed� na pok�ad uda� si� zaraz do swego sternika. ��Holla! Mat, dzisiaj nale�y uwa�a�! � rzek� do niego. ��Nowy interes, senior? Z kim? ��Z tym Holendrem, kt�ry tam stoi. Wraz z odp�ywem ma opu�ci� port, a godzin� po nim, my. Ale o tym, cisza. ��Rozumiem, senior! Ta �Jefrouw� ma dobry towar? ��Korzenie z Molukk�w. ��Du�o ludzi na nim? ��Prawdopodobnie pojedyncza obsada, my jeste�my co najmniej dwa razy silniejsi. ��Post�pimy jak zwykle? ��Tak. Podp�yniemy jak najbli�ej, zwr�cimy si� bokiem i zahaczymy. ��Kto poprowadzi ludzi dzisiaj, pan czyja? ��Ja poprowadz�. Tam na �Jefrouw� znajduje si� jeden taki, z kt�rym koniecznie musz� pogada�. W innej cz�ci okr�tu, majtek Claussen ze swoim towarzyszem rozprawiali o wi�niu. ��B�dziesz z nim dzi� m�wi�? � pyta� jeden. ��Tak. ��My�lisz, �e si� zgodzi na wy�sz� cen�? ��To oczywiste. ��Ale jak wywleczemy go na pok�ad, a potem na brzeg? ��Ty b�dziesz sta� na stra�y. ��Gdzie? ��Przy tylnym otworze. ��Dobrze. ��W godzin� po zapadni�ciu zmroku dostaniemy nasz� wacht�. Musimy tak to urz�dzi�, by�my je dzisiaj dostali pierwsi. Je�eli si� pospieszymy potrafimy go przetransportowa� na ty� pok�adu, podczas gdy inni b�d� jeszcze je�� kolacj�. Nast�pnie szybko wrzucimy lin� do wody, po niej do ma�ego cz�na, a potem ju� na l�d. ��A potem? ��Potem zaraz w g�ry, tam musimy si� ukry� nim �Pendola� opu�ci port. Wyspa ta jest skalista i dosy� rozpadlin znajduje si� w g�rach, wi�c mo�emy tam urz�dzi� bezpieczn� kryj�wk�. ��Id� zaraz do niego i rozm�w si� z nim. Majtek zszed� na samo dno, gdzie w wilgotnym piasku, kt�ry s�u�y� jako balast oraz mieszkanie szczur�w, w najciemniejszym k�cie, skr�powany �elaznymi �a�cuchami le�a� Mariano, �w porucznik huzar�w, znany w zamku Rodriganda jako Alfred de Lautreville. Prze�y� koszmarne dni pe�ne m�czarni, ale najwi�ksz� bole�� sprawia�a mu t�sknota za ukochan� i za przyjaci�mi. Jak tylko us�ysza� kroki majtka, zapyta�: ��Kto tam? ��Ja senior, przynosz� wod�. ��Daj, umieram z pragnienia. Majtek postawi� obok niego dzbanek z wod� i uda�, �e chce si� oddali�. ��Czekaj! St�j! � prosi� Mariano. ��Czego jeszcze chcesz, senior? � zapyta� marynarz. ��Czy zastanowi�e� si� nad moj� propozycj�? ��Tak. ��No i co? ��Za ma�o dajecie, senior. ��Pi�� tysi�cy duros, to za ma�o? ��Tak. ��To� to dla ciebie maj�tek. ��Dla mnie mo�e, ale ja musz� si� tym podzieli� tym, sam nie dam rady wszystkiego zrobi�. ��Potrzebujesz jeszcze kogo�? ��Tak. ��A znajdziesz takiego, kt�ry nas nie zdradzi? ��Mia�bym ju� jednego, gdyby� tylko zgodzi� si� na inn� cen�. ��Dobrze, wi�c ile chcesz? ��Niewiele, sze�� tysi�cy duros zamiast pi��. ��Kiedy zamierzacie to przeprowadzi�? ��Dzisiaj, jak tylko wiecz�r zapadnie, je�eli obiecacie zap�aci� mi ��dan� sum�. ��Dobrze, dostaniecie. ��Czy to pewne? Nie oszukacie nas? ��Daj� ci s�owo honoru. ��Wierz� panu. Dzi� jeszcze udamy si� w g�ry i tam w bezpiecznym miejscu przeczekamy. ��To zbyteczne. Ja zosta�em porwany wbrew prawu, a wy tak�e znajdujecie si� na pirackim statku, czego na pocz�tku s�u�by nie wiedzieli�cie. Jak tylko zejdziemy na l�d, broni nas prawo. ��Wie pan to z ca�� pewno�ci�? ��Tak, nie potrzebujecie si� o nic troszczy� ani obawia�! * * * Tymczasem poczciwa Jefrouw nagadawszy si� do woli z matk� Dry, uda�a si� do cz�na, na kt�rym siedzia� ju� sternik i oboje po � wios�owali do statku. ��No, jak wam si� podoba� ten Landola? � spyta� kapitan sternika. ��Zbytnio nie mo�na mu ufa� � odpowiedzia� Helmer. � Tak natr�tnie domaga� si� informacji na temat naszego towaru, �e musia�em ostro go zgani�. My�l�, �e musimy si� go strzec. ��No, zobaczymy. Za godzin� odp�ywamy, reszta si� jako� potoczy. Po godzinie rzeczywi�cie �Jefrouw Mietje� podni�s� kotwic� i pocz�� z pocz�tku powoli, potem jednak coraz szybciej �eglowa� na pe�ne morze. W nieca�� godzin� p�niej odezwa� si� dzwon okr�tu �Pendoli�, na znak, �e wieczorne porcje b�d� rozdzielane. Wszyscy pospieszyli w kierunku kuchni. Obaj wtajemniczeni spiskowcy dostali jako pierwsi. Natychmiast jeden z nich pospieszy� na ty� okr�tu. Sprawdzi�, czy wisz�ca ��dka znajduje si� na swoim miejscu, poczym niezauwa�ony uda� si� do tylnego zej�cia. Jego towarzysz uda� si� tymczasem na dno statku. ��Czy to ty? � spyta� wi�zie�. ��Tak. ��Co zrobimy z �a�cuchem? ��Mam ze sob� szczypce do metalu. Kluczy nie potrzebujemy. Po dw�ch minutach �a�cuch by� rozci�ty i obaj ukradkiem poszli na g�r�. W�a�nie wysuwali si� tylnym okienkiem na pok�ad, gdy zabrzmia� g�os, kt�ry ich przerazi�. ��Wszyscy na pok�ad! � wo�a� kapitana, kt�ry sta� na przedzie okr�tu. Przeszed� potem do ty�u i w�a�nie w chwili, gdy obie postacie wychyla�y si� z tylnego otworu, przeszed� tu� obok nich. ��Do stu tysi�cy diab��w! Co to ma znaczy�? � krzykn��. � Warta! Do mnie! Z tak� si�� uderzy� pi�ci� os�abionego Mariano, �e ten po schodkach potoczy� si� znowu na dno, podczas, gdy dwaj majtkowie otoczeni przez wart� zostali skr�powani i wrzuceni do magazyn�w. Natychmiast powr�ci�a dawna karno�� i dyscyplina, na pok�adzie zapanowa� �ad, jakby nic nie zasz�o. Pozapalano �wiat�a, podniesiono kotwic�, rozpostarto �agle i �Pendola� posun�� si� szybko po morzu. By� o wiele lepszy i szybszy ni� �Jefrouw Mietje�. Kapitan sta� przy sterze i bada� pr�dko�� statku. By� zadowolony. ��Hura! Zdejmijcie flag�! Czarna na maszt! Maski na twarze! Bro� do r�ki! Dzia�a gotowe do bitwy! Te rozkazy sprawi�y na par� minut gwar i zam�t, ale po chwili okr�t zmieni� zupe�nie sw�j wygl�d, tak, �e nikt by go nie pozna�, z handlowego statku sta� si� pirackim. ��Jak my�lisz, sterniku, dogonimy �Jefrouw�? � spyta� kapitan. ��Jak najbardziej, kapitanie � odrzek� sternik. ��Nawet przy zmienionych �aglach? ��Tak. Obserwowa�em ich w czasie odp�ywu, jeste�my szybsi. ��To za dwie godziny rozpocznie si� taniec. �Jefrouw Mietje� dosta� si� tymczasem na pe�ne morze i p�yn�� spokojnie, bez po�piechu w kierunku p�nocnym. Wkr�tce ukaza� si� ksi�yc i rozsrebrzy� ko�ysz�ce fale. Jefrouw siedzia�a na swym sta�ym miejscu, z nieodst�pn� po�czoch� w r�ce, kapitan za� uda� si� do kajuty, by uzupe�ni� rachunki. Sternik opar� si� o ko�o i zamiast do przodu patrzy� za siebie. Posiada� bardzo dobry wzrok i dzi�ki temu wkr�tce dojrza� jaki� punkt, a chwil� potem zawo�a�: ��Heda Nels! ��S�ucham mat! � brzmia�a odpowied�. ��Skocz po kapitana, niech natychmiast przyjdzie. ��Ju� biegn�! W minucie kapitan znalaz� si� na mostku i stan�� przy sterniku. ��Co nowego mat? � zapyta�. ��Prosz� wzi�� lunet� i spojrze� prosto w kierunku tylnego zg��bienia. Kapitan ustawia� ostro��, przyk�ada� lunet� par� razy, a w ko�cu odezwa� si�: ��Da�bym si� usma�y� je�li to nie barka. ��Nie, Mynheer, to tylko okr�t. �eglarz rozr�nia mniejsze i wi�ksze statki. Do tych pierwszych zalicza wszelkie rodzaje tr�jmasztowc�w, podczas gdy jedno lub dwumasztowce nazywa barkami. ��Masz s�uszno��! � zawo�a� kapitan, kt�ry ca�y czas uwa�nie spogl�da� przez lup� � To tr�jmasztowiec. ��Ale co za jeden, Mynheer? ��To wie tylko sam diabe�, opu�� troch� �rub� i steruj na prawo. Mo�e straci nas z oczu. Sternik wykona� rozkaz, ale okaza�o si�, �e okr�t z ty�u r�wnie� skr�ci� na prawo. ��Holla! On sobie nas upatrzy� � zauwa�y� Dangerlahn. ��Tak. Bardzo dobrze �egluje. Za p� godziny b�dzie przy nas. ��Rozwin�� �agle, musimy zyska� na czasie. Ju� my go przyjmiemy jak si� nale�y. Zwr�ciwszy si� w stron� za�ogi, wyda� komendy: ��Ch�opcy, pirat za nami! Siatki obronne przeciw hakom w g�r�! Bro� na pok�ad i o��w do armatek. Ka�dy po bitwie otrzyma podw�jn� porcj� i flaszeczk� rumu. ��Hura! � odezwa�y si� liczne g�osy. Gdyby kapitan Landola m�g� zobaczy� przygotowania, jakie obecnie na �Jefrouw Mietje� si� odbywa�y, nie nadp�ywa�by z tak� pewno�ci� i brawur�. Marynarze kapitana Dangerlahna zakasali r�kawy. Przyniesiono siekiery, olbrzymie topory i najrozmaitsz� bro�. Dwie armatki na�adowano siekanym o�owiem, po czym je zas�oni�to, by nieprzyjaciel my�la�, i� nie maj� �adnych dzia� do obrony. Pani Jefrouw wyrwana zosta�a ze swej oboj�tno�ci. Od�o�ywszy na bok po�czoch� patrzy�a chwil� na przygotowania, a wreszcie podnios�a si� i zesz�a do prochowni. Wkr�tce ukaza�a si� z koszykiem, nios�c okr�g�e, podobne do gruszek kule zapatrzone w lont. By�y to owe s�awne, ogniste kule z Jawy, kt�rymi pos�uguj� si� na okr�tach, by odp�dzi� od siebie malajskich korsarzy i zapala� ma�e statki. ��Dosy� ich przynios�am? � spyta�a m�a. ��Wystarczy � odpowiedzia�. By� przyzwyczajony, �e Jefrouw bra�a udzia� w walce, wi�c i tym razem zostawi� jej wolny wyb�r. Obcy okr�t zbli�a� si� coraz bardziej. P�yn�� ci�gle w kierunku tylnego ko�ca okr�tu, ale wkr�tce skr�ci� i roz�o�ywszy jeszcze jeden �agiel pod��a� do boku ofiary. Dogoniwszy go odda� strza�, a donios�y g�os zabrzmia�: ��Steruj w stron� mojej burty! ��Bardzo dobrze! � odpowiedzia� Mynheer i rzeczywi�cie kaza�a zmieni� kurs. ��Co to za okr�t? � pytano. ���Jefrouw Mietje� z Amsterdamu. ��Co za kapitan? ��Kapitan Dangerlahn. ��Sk�d i dok�d p�yniecie? ��Od Molukk�w do domu! Dotychczas kapitan odpowiada� bez wahania jakby uwa�a� obcy okr�t za wojenny. Teraz jednak sam zacz�� zadawa� pytania: ��A co to za okr�t? ��Czarny! Poddajcie si�! ��P�jd�cie tu tylko gapie! ��Hurraa! � krzykn�a za�oga po odwa�nych s�owach kapitana. Ostry strza� by� odpowiedzi� korsarza, ale w�a�nie wiatr przechyli� okr�t na bok, wi�c kula posz�a w powietrze. G�o�ne �miechy da�y si� s�ysze� na �Jefrouw�. ��Do boku! Haki w pogotowiu! � zabrzmia�a komenda na czarnym okr�cie. ��Wyrzuci� siatki, do mnie ch�opcy! � rozkaza� Mynheer Dangerlahn. W chwili, gdy oba statki by�y oddalone na d�ugo�� okr�tu, korsarze dali drug� salw�. �Jefrouw� zadr�a�, z g�ry do do�u polecia�o par� trzask, ale maszty i �agle nie zosta�y uszkodzone. ��Hurra! Zarzu� haki! � zarycza� g�os na czarnym. ��Hurra! Ch�opcy do ty�u! Zostawcie im miejsce! � wo�a� Dangerlahn. Oba okr�ty z��czone hakami ko�ysa�y si� obok siebie, rabusie musieli zaczepi� si� z przodu, skutkiem czego piraci zbili si� w mas� na dziobie swego okr�tu. ��Teraz jest ich dosy� na dziobie! � zawo�a� Dangerlahn. � Ods�oni� armatki! Ognia! Oba dzia�a w sekundzie skierowano w mas� pr�cych naprz�d pirat�w. Dwa strza�y pad�y prawie r�wnocze�nie i mocno potarga�y ca�� mas�. ��Brawo ch�opcy! Pr�dko �adowa�! � rozkaza� Dangerlahn � Ognia! Po trupach cisn�li si� nast�pni i znowu zape�nili ca�y prz�d. Nast�pne dwa strza�y rozerwa�y ich podobnie jak poprzednich i zas�a�y trupami pok�ad. ��Teraz na nich! Hurra! � krzycza� kapitan. Dzielni marynarze porwali za topory i rzucili si� na korsarzy. Sternik, kt�ry dotychczas sta� obok steru porwa� jedn� ze swych strasznych broni i pobieg� naprz�d. Wszyscy rabusie mieli na twarzach czarne maski. Jeden z nich, kt�ry przewodzi� i rozkazywa� przejawia� najwi�ksz� agresj�. W�a�nie w jego stron� skierowa� si� sternik i chcia� mu toporem zada� cios, ten jednak wyci�gn�� siekier� zako�czon� hakiem. Obie bronie zderzy�y si� z wielk� si�� i wypad�y z r�k walcz�cych. ��A to ty, psie! � zakrzykn�� korsarz poznawszy sternika. � Musz� ci� dosta�! Z�apa� go lew� r�k� za pier�, praw� za� wyci�gn�� n�. Ale Helmer wyrwa� go i rzuci� na pok�ad. Wskutek szamotaniny maska z twarzy rabusia spad�a. Helmer krzykn��: ��Kapitan Landola! O! Ciebie to musz� wzi�� �ywcem. Chcia� go rzuci� o ziemi�, ale w tym momencie rozleg� si� przera�liwy krzyk: ��Ogie� na okr�cie! Wraca�! Spojrza� do ty�u i Landola wykorzystuj�c ten moment, uciek�. W tyle na podwy�szeniu pok�adu sta�a Jefrouw Mietje i rzuca�a ogniste kule na pok�ad nieprzyjaciela. Ogie� zmusi� rabusi do odwrotu, poodczepiano haki i �Jefrouw� by� wolny. ��Hurra ch�opcy! � wo�a�a Dangerlahn � Jeste�my wolni! �agle do g�ry i w drog�. Dali�my im nauczk�. Pok�ad w porz�dku! Pok�ad by� ca�y zbroczony krwi�, ale z za�ogi tylko jeden marynarz by� ranny. �agle rozpi�to na nowo i statek pop�yn��. Widziano jeszcze, �e ogie� na statku korsarzy zosta� ugaszony. Najbardziej z�y na zaistnia�� sytuacj� by� sternik Helmer. Czarny kapitan wymkn�� mu si� z r�k� W MOGUNCJI Jad�c z Moguncji na p�noc, po kilku godzinach drogi natrafia si� na wiosk�, kt�ra jest siedzib� nadle�niczego. Sama nadle�nicz�wka to rozleg�y i wysoki gmach, zbudowany na kszta�t zamku. Mo�na by�o po nim pozna�, �e budowany by� z my�l� o zupe�nie innych mieszka�cach, ni� ci, kt�rzy zamieszkiwali go teraz. Nadle�niczy Rodenstein nie by� �onaty, a �e ten ogromny dom sta� si� dla niego zbyt ogromny, sprowadzi� do siebie dalek� krewn� i jej c�rk�. Krewn� t� by�a pani Sternau, matka doktora Karola Sternaua. Od d�u�szego czasu by�a ju� wdow� wi�c ch�tnie zgodzi�a si� na propozycj� swego krewnego, kt�rego powszechnie nazywano kapitanem, gdy� pe�ni� niegdy� funkcj� kapitana formacji obrony kraju. W bocznym zabudowaniu, mieszka�a rodzina sternika Helmera: jego �ona i pi�cioletni synek, Robert. By� on wielkim urwisem, ale tak�e ulubie�cem wszystkich mieszka�c�w nadle�nicz�wki. Pewnego wczesnego ranka siedzia� kapitan w swojej pracowni i zajmowa� si� rachunkami. Nie by�a to wed�ug niego najprzyjemniejsza robota, wi�c czo�o jego by�o gro�nie pomarszczone, a w oczach b�yska�y gniewne ogniki. Wtem zapukano do drzwi. ��Wej��! � krzykn�� w�adczo kapitan. Drzwi si� otwar�y i wszed� pomocnik le�niczego, Kurt. By� on praw� r�k� kapitana i jako pierwszy musia� odczuwa� dobre i z�e strony jego �ycia. Poniewa� s�u�y� kiedy� pod kapitanem, przyzwyczajony by� do wojskowej karno�ci. Stan�� wi�c noga przy nodze, przy drzwiach, nie z�o�ywszy uk�onu. ��C� takiego? � burkn�� nadle�niczy. ��Dzie� dobry panie kapitanie. ��Dzie� dobry, niech to czart porwie! ��Co? Z�odziei drzewa? ��Z�odziei! G�upcze! Ja my�l� o tabelach. ��Prawda, one s� gorsze ni� z�odzieje drzewa. Szcz�cie moje, �e nie jestem nadle�niczym, nie potrzebuj� si� troszczy� o tabele. ��Ha! Ty i nadle�niczy! � zamrucza� kapitan z gniewem. � Robi�by� pewnie same g�upstwa i bez tych tabel. ��G�upstwa! Ja? Niech mnie B�g skarze, panie kapitanie, je�li co� podobnego kiedykolwiek przysz�o mi do g�owy. ��Co? Mo�e nie? Nie pope�ni�e� wczoraj �adnego g�upstwa? ��Wczoraj? ��Tam w jeziorze! ��Ach, �e chcia�em Roberta nauczy� p�ywa�? ��Tak! Pi�cioletni ch�opiec ma p�ywa�! A je�li si� utopi? ��Ale� on chcia� si� koniecznie nauczy�! ��I ty mu to pokaza�e�? ��Tak. ��Wi�c ty umiesz p�ywa�? ��Nie. ���otrze, chcesz uczy� p�ywa�, a sam nie umiesz? To jest przecie� najwi�ksze g�upstwo, jakie tylko mo�na wymy�li�, do stu tysi�cy diab��w! Powiadam ci, �e je�eli jeden z was si� utopi, a us�ysz�, �e to malec, to mo�esz dusz� poleci� Bogu, je�li ty si� utopisz, nie mam nic przeciwko temu. Po co przyszed�e�? ��Jaki� pan czeka na dole, kt�ry chce koniecznie m�wi� z panem kapitanie. ��Kt� to taki? ��Swoje nazwisko chce powierzy� tylko panu. ��G�upstwo! Czy ma chocia� porz�dny surdut na sobie? ��Ma. I okulary tak�e. ��To nie ma dla mnie znaczenia. Dzi� byle �ajdak i p�g��wek nosi okulary. Czu� od niego w�dk�? ��Hm! Nie w�cha�em jeszcze. ��Co, nie? Na przysz�y raz masz go obw�chiwa�! Zrozumia�e�? Teraz przy�lij go na g�r�! ��W tej chwili, kapitanie! Kurt odszed� szcz�liwy, �e sko�czy�a si� ju� jego lekcja i wnet nieznajomy wszed� do pokoju. By� to wysoki, chudy cz�owiek, z niebieskimi okularami na haczykowatym nosie. Wszed� jak do siebie i zapyta� z pewn� poufa�o�ci� w g�osie: ��Czy pan jeste� nadle�niczym Rodenstein? Teraz nareszcie kapitan znalaz� kogo�, na kim m�g�by wy�adowa� sw�j gniew. Wsta�, otworzy� drzwi i wskaza� r�k� na korytarz. ��Cofnij si� pan troch�! � zagrzmia� ca�� si�� swego g�osu. ��Dlaczego? �. ��Dlaczego? To przecie� proste, gdy� ja sobie tak �ycz�! ��Ale, ja nie widz� przecie�� ��Za drzwi! � przerwa� mu kapitan i to g�osem, pod kt�rego wra�eniem przybysz zadr�a�. ��Dobrze, je�li pan sobie tak �yczy, mog� to uczyni� � to m�wi�c cofn�� si� za drzwi. ��Tak jest dobrze � rzek� nadle�niczy. � Teraz prosz� wej�� jeszcze raz i uk�oni� si�, jak robi ka�dy porz�dny cz�owiek, nawet je�li przyjdzie do najbiedniejszego wyrobnika! Nieznajomy otworzy� szeroko usta z podziwu, zdj�� okulary, wyczy�ci� je i wlepi� swe oczy w kapitana. ��Ale� panie nadle�niczy, jakim prawem pouczasz mnie o czym� co� ��Pr�na gadanina! � przerwa� mu kapitan � Jakim za� prawem wst�pujesz pan do pokoju, nie pozdrowiwszy mnie nawet. ��Bo mam do tego prawo. ��Prawo! Do pioruna! Prawo wchodzenia do mnie, bez pozwolenia, mam tylko ja sam! Nieznajomemu przybra� wa�n� postaw� i rzek�: ��A ja mog� wej�� wsz�dzie, gdzie mi si� tylko spodoba. ��Tak? Kim pan jeste�? ��Jestem kr�lewskim komisarzem policyjnym. Zrozumia� pan, panie nadle�niczy? ��Tak? No i co z tego? Nawet gdyby� by� pan kr�lewskim kucharzem pierog�w, musia�by� mnie pozdrowi�. Zrozumia�e�? Wypchn�� komisarza za pr�g i zamkn�� za nim drzwi. Nie up�yn�a nawet minuta, a odezwa�o si� pukanie. ��Wej��! � krzykn�� kapitan. Nieznajomy otworzy� drzwi i wszed�. Szyderczo wykrzywione usta wskazywa�y, �e upokorzenie by�o pozorne i kr�tkotrwa�e. ��Panie le�niczy, � rzek� � mam powody do ust�pienia panu. Dzie� dobry! ��Dzie� dobry. C� dalej? ��Czy mog� prosi� o chwil� urz�dowej rozmowy? ��Nie mam wiele wolnego czasu, wi�c prosz� wyra�a� si� kr�tko. Usi�d� pan, czego pan sobie �yczysz? ��W tym domu mieszka nijaka pani Sternau? ��Tak. ��Ze swoj� c�rk�? ��Tak. ��Na jakiej podstawie? ��Do stu tysi�cy piorun�w! Mieszkaj� one u mnie, i basta! ��Musz� zauwa�y�, �e upowa�niony jestem do wymagania grzeczniejszych odpowiedzi. ��Otrzymasz pan je tak�e, panie komisarzu kr�lestwa pruskiego. ��Czy opr�cz tej c�rki ma ona jeszcze inne dzieci? ��Dzieci nie, lecz syna. ��Kim on jest? ��Lekarzem. ��Gdzie przebywa? ��S�uchaj no przyjacielu, nie mam ani czasu, ani ochoty na d�u�sze przes�uchiwania, kt�rych nawet celu i powodu nie znam. Co pan chcesz od doktora Sternaua? ��Wys�ano za nim list go�czy. ��List go� go� czy! � zawo�a� kapitan � Co pan pleciesz? ��Powiem panu prawd�. �ciga go policja hiszpa�ska. ��Z jakiego powodu? ��Jest oskar�ony o usi�owanie morderstwa, kradzie�, porwania oraz cz�onkostwo w bandzie rozb�jnik�w. Kapitan zmierzy� komisarza jakim� szczeg�lnym spojrzeniem, potem rzek�: ��Wi�cej nic? Tylko dla takich drobnostek? ��Panie nadle�niczy, wed�ug pana to s� drobnostki? ��Nie rozumiesz mnie pan, najwidoczniej. Powiem panu moje zdanie. Sternau jest jednym z najpoczciwszych ludzi na �wiecie. Pr�dzej uwierz� w to, �e to pan jeste� morderc�, z�odziejem lub cz�onkiem jakiej� bandy zb�jeckiej. Takie podejrzenia s� po prostu g�upie, a ja nie zwyk�em zajmowa� si� g�upstwami. Czy pan rzeczywi�cie jeste� kr�lewskim komisarzem pa�stwa pruskiego? ��Jestem nim. ��Mo�esz pan to udowodni� jak�� legitymacj�? Nie znam pana. ��Panie! Jak mo�esz ��da� ode mnie czego� podobnego! � krzykn�� nieznajomy z gniewem. ��Bo ka�dy oszust mo�e wpa�� na pomys� udawania komisarza policji. Id� pan st�d i nie wracaj wcze�niej, a� zdo�asz si� wylegitymowa�! ��Wie pan co czyni? ��Wiem i to bardzo dok�adnie. Zaraz wyrzuc� pana za drzwi, je�li dobrowolnie nie p�jdziesz! ��Wr�c� wi�c z eskort�, pana za� oskar�� o stawianie oporu w�adzy. Niepotrzebnie uwa�a si� pan za samego ksi�cia Rzeszy! Kapitan pochwyci� dzwonek i zaraz wszed� Kurt. ��Kurt! ��Tak kapitanie! ��Wyprowad� tego �otra, a je�li nie b�dzie szed� do�� pr�dko, tu zrzu� go ze schod�w i poszczuj psami! ��W jednej chwili, panie kapitanie! � rzek� my�liwy, �miej�c si� ca�� twarz�, gdy� rozkaz ten wyj�tkowo przypad� mu do smaku. ��A je�li jeszcze raz poka�e si� u nas bez legitymacji, to masz go aresztowa�, a gdyby usi�owa� uciec to ca�y �adunek �rutu mo�esz mu wypali� w niezdarne nogi. ��Stanie si� wedle rozkazu pana kapitana! � i zwr�ciwszy si� do nieznajomego wskaza� rozkazuj�cym gestem drzwi i rzek� ostrym tonem: ��Naprz�d! W drog�, drabie! Policjant wobec takiego rozwoju sytuacji cofn�� si� o par� krok�w, lecz oczy jego rozb�ys�y gniewnie. ��Zap�acicie mi za to obaj! ��Wyno� si�! � rozkaza� nadle�niczy i przy okazji tupn�� nog�. Kurt pochwyci� przybysza, wyni�s� go na korytarz i zrzuci� ze schod�w. Na dole sta�o kilku my�liwych, ch�tnych do roboty, jaka si� w�a�nie nadarza�a. Policjant przy ich pomocy opu�ci� zamek, z szybko�ci� b�yskawicy. Gdy by� ju� w bezpiecznej odleg�o�ci podni�s� do g�ry pi�ci, przysi�gaj�c le�niczemu wieczn� zemst�. Na podw�rzu zamkowym sta� m�ody ch�opak, ubrany w pi�kny, zielony, my�liwski str�j. By� to Robert Helmer, pi�cioletni syn sternika okr�tu �Jefrouw Mietje�. ��Kurt, czemu wyrzucaj� tego cz�owieka? � zapyta� � Co takiego zrobi�? ��Obrazi� pana kapitana � brzmia�a odpowied�. Twarz ch�opczyka przybra�a gniewny wyraz i rzek�: ��W takim razie niech szybko rusza w drog�. Przynios� zaraz moj� strzelb� i przedziurawi� mu sk�r�, tak �e b�dzie mia� dosy�. Kto obra�a pana kapitana, tego zastrzel� bez lito�ci! Strzelec za�mia� si� z wielkiego zadowolenia; ch�tnie widzia�, jak malec, jego ulubieniec okazywa� sw� odwag�. ��St�j! � rzek� zobaczywszy, �e Robert rzeczywi�cie chcia� i�� po strzelb�. � Do ludzi nie wolno tak od razu strzela�, ale mam zwierzyn�, na kt�r� m�g�by� zapolowa�. ��Zwierzyn�? Jak�? ��Lisa. ��Lisa! � zawo�a� malec, a oczy jego rozja�ni�y si� rado�ci�. � Gdzie ten �otr si� ukrywa? ��Tam, w d�browie. Wytropi�em go wczoraj i wyrusz� p�niej z jamnikami na polowanie. ��Mog� p�j�� z tob�? ��Rozumie si�, je�li mama pozwoli. ��Zaraz si� zapytam! Szybko pobieg� do ogrodu, gdzie jego matka karmi�a dr�b. By�a to nader sympatyczna brunetka. Malec wskoczy� w sam �rodek ptactwa, a� rozlecia�o si� na wszystkie strony i krzykn�� weso�ym g�osem: ��Mamciu, mamo mam go zastrzeli�! ��Kogo, ty m�j ma�y lamparcie? � zapyta�a ze �miechem. ��Lisa, kt�ry nam dusi kury. ��Gdzie on jest? ��W d�browach. Kurt wytropi� go i zamierza si� tam wybra�. Czy mog� mu towarzyszy�? ��Mo�esz, bo Kurt b�dzie na ciebie uwa�a�. Malec wyprostowa� si�, przybra� nad�san� mink� i rzek� dumnym g�osem: ��O, ja w�a�ciwie Kurta nie potrzebuj�. Takiego lisa sam potrafi� zastrzeli�! To m�wi�c wszed� do domu, powr�ci� jednak szybko maj�c strzelb� przewieszon� przez rami�. By�a to dwururka, kt�r� dosta� w prezencie urodzinowym od kapitana. Kapitan bardzo si� cieszy� widz�c jak ch�opiec wprawia si� we w�adaniu broni� i �e �mia�o mo�e stawa� w zawody ze starszymi strzelcami. ��Id� ju�, mamusiu � rzek�. ��Ale chyba nie do wody, tak jak wczoraj � upomnia�a ch�opca. ��Dlaczego nie? ��Bo teraz jezioro zamarza i nikt si� w zimie pod lodem nie k�pie. ��Jednak ty mnie zawsze k�pa�a� w zimnej wodzie. Kurt powiedzia�, �e zimna woda hartuje, daje zdrowie i si�y. Je�li si� teraz nie naucz� p�ywa�, to nie b�d� m�g� p�ywa� w lecie, gdy nadejdzie stosowana do k�pieli pora. ��Ale mo�esz zachorowa� i umrze�, a twoja matka bardzo by za tob� p�aka�a. Jego nad�sana twarzyczka przybra�a przyjazny wygl�d, przyst�pi� do matki, obj�� j� r�czkami i powiedzia�: ��Nie mamusiu, nie b�dziesz p�aka�. Ja nie p�jd� do wody, mo�esz mi zaufa�. Poca�owa�a go, a on odszed� z tak� min�, jak jaki� ksi��� wybieraj�cy si� na polowanie z soko�ami. Zasta� ju� Kurta i paru innych my�liwych ze sfor� jamnik�w, kt�rzy czekali na ma�ego towarzysza. Droga prowadzi�a przez g�sty las. Pytaniom ciekawego ch�opca nie by�o ko�ca, a my�liwi musieli wyczerpa� ca�� wiedz�, by zaspokoi� jego ciekawo��. Robert by� bardzo rozwini�tym dzieckiem i wida� by�o, �e czeka�a go nadzwyczajna przysz�o��. By� jasny, zimowy ranek. W g��bi lasu le�a� wysoki �nieg i Robert musia� dzielnie kroczy�, by dotrzyma� kroku pozosta�ym. Gdy psy poczu�y trop lisa pocz�y rwa� z ca�� si��, musiano jednak powstrzyma� ich zap�dy. Jak si� zdawa�o lis by� pustelnikiem, kt�ry swe zimowe le�e wola� zatrzyma� tylko dla siebie. Zatkano boczne szczeliny, tak �e tylko g��wne wyj�cie sta�o otworem i wtedy spuszczono psy. Natychmiast wpad�y do nory, a strzelcy zaj�li pozycje. Robertowi pozostawiono miejsce honorowe, obok wyj�cia, gdzie z dum� przygotowywa� si� do strza�u. ��Nie zastrzel przypadkiem jakiego� psa � napomina� go Kurt. � By�by to bardzo n�dzny strza�. Robert zrobi� pogardliw� min� i odpowiedzia�: ��Taki psi strza� pozostawiam wam. Aby zbytnio si� nie zm�czy�, wetkn�� w ziemi� ga���, a w jej wide�kach umie�ci� strzelb�. Us�yszano ujadanie jamnik�w dochodz�ce spod ziemi, wytropi�y wi�c lisa. Gniewne wycie dowodzi�o, �e zwierzak broni� si� zaciekle. Nagle ha�as dochodz�cy z g��bi nasili� si� psy zmusi�y lisa do opuszczenia szczeliny. ��Robercie, baczno��! Lis zaraz si� zjawi! � przestrzega� Kurt i wymierzy� sw� strzelb� w g��wny otw�r. Robert ci�gle le�a� na ziemi. S�ysza� wyra�nie, z kt�rego kierunku dochodzi szczekanie. Nagle rozleg�o si� �a�osne skomlenie, lis ugryz� jednego z jamnik�w i po chwili co� czarnego wylecia�o z nory. ��Lis! � zawo�a�a Kurt. R�wnocze�nie z tym okrzykiem zabrzmia�a jego strzelba, a �miertelnie ranione zwierz� run�o na ziemi�. Niemal w tym samym momencie zerwa� si� Robert i skierowa� sw� strzelb� w zupe�nie innym kierunku. Strza� jego hukn�� r�wnocze�nie ze strza�em my�liwego, tak, �e mo�na by�o mie� wra�enie, �e to jeden strza�. ��Mam go! � krzykn�� Kurt i skoczy� ku zwierz�ciu, kt�re ustrzeli�, lecz ju� przy drugim kroku stan�� przestraszony. � Do pioruna, co to jest? � zakl��. ��To nasz Le�nik! � odpowiedzia� jeden z gajowych. ��Na Boga, to Le�nik! Zastrzeli�em Le�nika! To ju� nie jest strza� psi, lecz prawdziwie �wi�ski! Co� podobnego jeszcze mi si� w �yciu nie zdarzy�o. Lecz jakim sposobem pies mo�e wybiec przed lisem? ��Bo zosta� uk�szony! � odrzek� Robert. ��Stul g�b�, ��todziobie! � burkn�� z�y sam na siebie. ����todziobie! � zawo�a� Robert � No, to najpierw zobacz co tam le�y, pod tamtym krzakiem, na prawo! Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. ��To lis! To naprawd� lis! �krzykn�� zaskoczony Kurt. By� to rzeczywi�cie lis, otoczony zgraj� jamnik�w. ��No, czy nadal jestem ��todziobem? � zapyta� dumnie ch�opiec. ��Ty? Mo�e chcesz powiedzie�, �e to ty go zastrzeli�e�? ��A kto inny? ��Nie wierz� w to. To Ignacy lub Franciszek tutaj stali. Ch�opiec odrzuci� dumnie g�ow� i wyci�gn�� nab�j, by na�adowa� pust� luf�. ��Nie, to nie ja � rzek� Franciszek. � Ja wcale nie strzela�em. ��Ja r�wnie� nie � doda� Ignacy. ��Do pioruna, wi�c jest to strza� tego ma�ego diabl�cia! � krzykn�� Kurt � Ale �otrze sk�d ci wpad�o do g�owy strzela� w�a�nie w tamtym kierunku? ��Bo s�ysza�em, �e lis bieg� w�a�nie tam i do tego wam chcia�em zostawi� psi strza�. Twarz strzelca zarumieni�a si� ze wstydu. Zb�a�ni� si� niesamowicie, a opr�cz tego zastrzeli� wypr�bowanego psa. ��W�a�ciwie lis nie powinien by� opu�ci� nory � usprawiedliwia� si� jeszcze. � Przecie� zatkali�my dziury. ��Lecz nie do�� szczelnie � zauwa�y� Franciszek. � Sp�jrz tu! Ta odrobina ga��zi nie wystarcza�a, lis zobaczy� przez nie �wiat�o. ��Przekl�te zdarzenie! � rzek� Kurt drapi�c si� ze wstydem po g�owie. � Jak ja teraz przyznam si� panu kapitanowi, �e zamordowa�em jednego z naszych jamnik�w! ��Sam musisz co� wymy�li�! Teraz musimy obejrze� lisa! Odegnali psy i wtedy okaza�o si�, �e by� to wyj�tkowo dorodny samiec. Niejeden raz musia� ju� zosta� zaatakowany w norze i doskonale zapami�ta�, �e przed g��wnym otworem czeka go �mier�. By� tak dalece roztropny, �e pyskiem odsun�� ga��zie zastawiaj�ce jeden z otwor�w i dopiero potem wybieg�. Kula ch�opca przeszy�a mu na wskro� �eb. ��Tak, to by�a twoja kula, ch�opcze � rzek� Kurt. � Diabelski �otr z ciebie. Maj�c pi�� lat k�adzie �miertelnym strza�em lisa, podczas, gdy ja, stary ch�op, zabijam poczciwego psa. Zas�u�y�em na policzek. No, niech si� B�g nade mn� zlituje, gdy pan kapitan dowie si� o tym. Jednak tobie ch�opcze nale�� si� splendory. Zbli� si�, niech ozdobi� tw�j kapelusz trofeum my�liwskim! Wed�ug zwyczaj�w my�liwskich, nagrod�, czyli ga��zk� z drzewa li�ciastego, przyczepiono Robertowi do kapelusza na znak, �e upolowa� zwierza. Kurt pod �niegiem poszuka� ga��zki, z kt�rej li�cie nie spad�y i chcia� zdj�� kapelusz z g�owy Roberta, by go ozdobi�, lecz ch�opiec cofn�� si� z twarz� wyra�aj�c� zaci�ty op�r. ��Nie potrzebuj� tej nagrody! � rzek�. ��Dlaczego nie? ��M�wi�e� mi zawsze, �e jest ona oznak� honorow�. ��Jest ona ni� w tym wypadku rz