7522
Szczegóły |
Tytuł |
7522 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7522 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7522 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7522 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRZYSZTOF KIE�LOWSKI
PRZYPADEK
I INNE TEKSTY
OPRACOWANIE HANNA KRALL
POS�OWIE TADEUSZ SOBOLEWSKI
WYDAWNICTWO ZNAK
KRAK�W 1998
Opracowanie graficzne Agnieszka Bartkowicz
Fotografia na ok�adce pochodzi z archiwum Autora
Fotografie na tytu�owych stronach rozdzia��w pochodz� z Filmoteki Narodowej
Adiustacja Jerzy Ulg
Korekta
Urszula Horecka Ma�gorzata Dudek
�amanie Ryszard Baster
Copyright by Marta i Maria Kie�lowskie,
1998 ISBN 83-7006-702-6
Spis tre�ci
Hanna Krall, S�owo wst�pne
Personel (1974)
Spok�j (1977)
Amator (1978)
Przypadek (1980)
Tadeusz Sobolewski, �wiadek �ycia
Przygotowuj�c film, Krzysztof Kie�lowski zapisywa� - w nowelach, scenariuszach i scenopisach - kolejne
jego wersje. Czasami pisa� po par� wariant�w nowel i scenariuszy. Nie przywi�zywa� wi�kszej wagi do ich
formy literackiej; prawdziwie wa�ny by� film, ku kt�remu zmierza�, do kt�rego stopniowo przybli�a� si�
ka�dym kolejnym pomys�em.
Pracuj�c nad niniejsz� ksi��k�, przeczyta�am wszystkie zachowane teksty Personelu, Spokoju, Amatora i
Przypadku. Wybra�am najtrafniejsze, moim zdaniem, warianty dialog�w i narracji, opracowa�am je i
zredagowa�am. Robi�am dok�adnie to, co za �ycia Krzysztofa Kie�lowskiego, przez lata wsp�pracy z nim
(m.in. w Zespole Filmowym �TOR") i przyja�ni; co robi�am na jego pro�b� i z jego aprobat�.
Dawno temu wr�czy� mi kartk�, wyrwan� z notesu, z nast�puj�cym zdaniem:
�Powierzam p. Hannie Krall prowadzenie moich wszystkich spraw autorskich i wszystkich innych, a tak�e
problem�w wynikaj�cych z rozmieszczenia g�owic Paktu NATO. Krzysztof Kie�lowski. 18.12.79."
Z praw do rozmieszczenia g�owic NATO nie skorzysta�am, jak dot�d.
Upowa�nienia do prowadzenia spraw autorskich Krzysztof Kie�lowski nigdy mi nie cofn��.
Hanna Krall
PERSONEL
(1974)
Nie lubi� swojej twarzy, a teraz mia� ogl�da� jej dziesi�tki odbi�. Zostawili go przy ogromnych
lustrach, jedno naprzeciw drugiego, i kazali czeka�.
Siedemna�cie lat �ycia nic jeszcze z jego twarz� nie zrobi�o: s�aby zarys w�s�w, rzadkie baki,
nijako��. By� wysoki, chudy, okropny w tych lustrach.
Korytarz zape�ni� si� nagle dziewczynami z baletu - m�odziutkimi chichotkami i starszymi,
szczup�ymi, wszystkie by�y w majtkach i grubych po�czochach. - Czego ja si� boj�? Czego si�
poc�? - m�wi� sobie i nadal poci� si� i ba� si�.
- Statysta? - spyta� wielki m�czyzna, pukaj�c w niego palcem, po czym machn�� r�k� i odszed�.
Kto� odbity daleko w lustrze odezwa� si� g�o�no i okaza�o si�, �e stoi nad nim. Opiera� g�ow� o
kolumn� i do m�odszego kolegi - obaj byli w g�ralskich spodniach - m�wi� p�aczliwie: -�le to
zrobi�em, jak by�em w trzeciej parze? �le?...
G�o�nik zahucza� informacjami, wa�nymi widocznie, bo chichotki pobieg�y w prawo, a z lewej
weszli m�czy�ni z tr�bami i skrzypcami. Z nowej porcji rozkazuj�cego ha�asu g�o�nika wy�owi�
swoje nazwisko: �Pan Roman Januchta proszony do dzia�u..."
Znalaz� schody i pobieg�. Na drugim pi�trze, przez okno szerokiej klatki schodowej, zobaczy�
wisz�cego konia. Ko� p�yn�� w d�, powoli, w g��b podw�rza. Dopiero kiedy pu�ci�a lina
trzymaj�ca zad, a stoj�cy ni�ej robotnicy rozbiegli si� na boki, okaza� si� manekinem.
U wylotu schod�w zatrzyma� Romana genera�.
- Dok�d?
- Do pracy.
- Tamt�dy prosz�.
- Aleja do pracy. Ja tutaj pierwszy raz...
- Tam jest wej�cie dla technicznych - wyja�ni� oschle genera�. - T�dy wchodz� tylko arty�ci.
Powiedzia�em, tam prosz� - podni�s� g�os i wyci�gni�tym palcem wskaza� kierunek.
Sta� mi�dzy pracowni� a pakamer� kierownika i machinalnie wyd�ubywa� plastelin� z kapsla po
butelce, przybitego ko�o zamka na drzwiach. Patrzy� to na pracowni�, gdzie z dziesi�ciu krawc�w
siedzia�o przy maszynach, to na urz�dow� paka-mer�, w kt�rej rozmawiali kierownik pracowni i
szef techniczny ca�ego teatru. Szef, wychodz�c, wyj�� mu z r�k kulk� plasteliny i osadzi� z
powrotem w kapslu po piwie.
- Nie ruszaj - powiedzia� dobrotliwie - to do plombowania drzwi. Wszystko za�atwione. �eby� tylko
ciotce wstydu nie przyni�s�.
Z pakamery wyszed� kierownik i g�o�no zaklaska�.
- Panowie - powiedzia� - przedstawiam wam m�odego koleg�, Romka Janucht�, kt�ry b�dzie z nami
pracowa�. Mam nadziej�, �e go mi�o przyjmiecie.
Wzi�� Romka pod r�k� i oprowadza� po pracowni.
- Januchta Roman, Januchta - powtarza� Romek wyra�niej, kiedy kt�ry� z krawc�w patrza� na
niego, nie dos�yszawszy. Jedni przygl�dali mu si� z zaciekawieniem, inni nie przerywali pracy.
Krojczy, weso�y, pot�ny m�czyzna, uda�, �e obcina Romkowi kosmyk w�os�w, i kiedy ten cofn��
si�, u�cisn�� mu silnie r�k�. - M�j imiennik - ucieszy� si�, nie wiadomo dlaczego. - Tylko ja b�d�
pan Romek, a ty Romek...
W k�cie ko�o kaloryfera siedzia� stary pan Willi i przyszywa� guzik. Obok le�a�a sterta szkolnych
zeszyt�w, d�ugopis przytrzymywa� otwarte kartki. - Witamy, witamy. - Zawaha� si� z ig�� nad
czterema dziurkami guzika i podchwytliwie popatrzy� na Romka. - Gdzie?
Romek zastanowi� si� chwil�, uj�� r�k� starego i wprowadzi� ig�� w po�udniowo-zachodni� dziurk�.
Stary przewl�k�.
- A teraz? - spyta�. Romek ju� bez namys�u trafi� w p�nocno-wschodni�.
- Noo, fachowiec - pochwali� pan Willi.
Przy kolejnym stole Romek spotka� koleg�. W szkole nazywali go �Sowa".
- Ja tu robi�. Ty te�? - zdziwi� si� Sowa.
Kierownik najwyra�niej nie by� zadowolony z ich znajomo�ci.
- S�uchajcie, Sowa - zni�y� g�os. - �eby�cie przy nim... Nie chlapnijcie czego, jak to potraficie.
- Kiedy� przy dyrektorze powiedzia�em, �e dupa - wyja�ni� Sowa. - To cze��.
- Cze�� - powiedzia� Romek.
- Cze�� - powt�rzy� Sowa. - Teraz dopiero idziesz do roboty?
- Chorowa�em, potem szko�� zamkn�li.
- Wiem. W kt�rej klasie by�e�?
- W pierwszej.
- Ja w trzeciej. Rok, cholera, mi brakowa�o. No, nie u�o�y�o si�. Ty tutaj na sta�e?
- Na razie na sta�e - powiedzia� niepewnie Romek.
- Jest troch� ludzi ze szko�y. Na malarni, taki gruby, by� w drugiej... Nie, razem ze mn� by�.
- A, wiem.
- Gruby z w�sami - doda� Sowa. - I s� jeszcze w perukarni. I jeszcze Jadzia jest. Blondynka.
Panienka taka.
Romek jednych pami�ta�, innych nie, my�la� o tym tylko, �e go przyj�to do pracy.
W drodze do domu, w trz�s�cej si� kolejce EKD pokazywa� ciotce nowiutkie legitymacje.
- To jest legitymacja pracownika. To jest legitymacja zwi�zku zawodowego. Bilet miesi�czny na
kolej. Przepustka...
- A to po co? - spyta�a ciotka.
- Karta wst�pu do teatru. �eby mnie wpuszczali. �ebym m�g� sobie przebywa�.
- Podpisa� musisz, tu i tu - pokazywa�a ciotka na legitymacjach.
Romek wyj�� d�ugopis i czeka� a� poci�g zwolni. Rozejrza� si� za blondynk�, kt�r� widywa� w
wagonowym t�oku. Sta�a ty�em, niedaleko, widzia� jej schylon� g�ow� i jasne w�osy.
- M�wi� co�? - ciotka chcia�a o to zapyta� od pocz�tku. -Jak wygl�da?
-Kto?
Ciotka pokaza�a na swoim nosie wielki nos szefa technicznego.
- M�wi�, �ebym cioci wstydu nie przyni�s�.
- Stary?
- Jak ciocia. Albo jeszcze starszy.
Kolejka jecha�a w�r�d podmiejskich osad. Blondynka nie odwraca�a si�, chyba czyta�a ksi��k�.
Sta� przed gablot� pe�n� p�askich, fleszem o�wietlanych zdj��, na kt�rych jacy� ludzie �ciskali sobie
r�ce. �ciskaj�cy by� zwykle ten sam, a w�r�d �ciskanych zauwa�y� kierownika pracowni.
- Tu jeste� - zauwa�y� go szef i popuka� palcem w szk�o gabloty. - Jubileusz. Ja te� dosta�em -
pokaza� stoj�c� ty�em posta�. - O, widzisz? To jestem ja. A to krojczy.
- Znasz teatr? - zapyta� szef i sam odpowiedzia� sobie. -Nie znasz, nawet na praktyce nie by�e�.
Chod�.
Szli korytarzami, jechali windami, wchodzili do r�nych pracowni. Szef za�atwia� sprawy,
podpisywa� papierki i przez ca�y czas prowadzi� monolog.
- �piewak - wskaza� przechodz�cego m�czyzn�. - Sprz�taczka - o kobiecie z wiadrami. - Ja -
dotkn�� palcem swojego granatowego fartucha. - Popatrz na nas. Jak kto� raz zetknie si� z teatrem,
nie mo�e odej��. To jest choroba. Jestem tu dwadzie�cia siedem lat. Wszystko to �wietni fachowcy,
na mie�cie zarobiliby wi�cej, ale �aden nie odchodzi. Choroba, i to zara�liwa...
Na malarni spotka� koleg�, grubasa z w�sami. Malowa� trzydziestometrowy niebieski horyzont.
By�o im niezr�cznie pod okiem szefa, nie pami�tali swoich imion. Gruby poda� niebiesk� r�k�.
- Na krawieckim robi� - powiedzia� Romek. - Poznajesz mnie? Gruby obraca� w r�ku d�ugi p�dzel.
- Acha. Z tak� grubask� chodzi�e�. Kosyk nazywa�a si�...
- Ale ty schud�e� - zauwa�y� Romek.
- Wiersze m�wi�e�, na wiosn�, na akademii.
- M�wi�em.
- Raz �e� si� tak kropn��, �e ci� zapami�ta�em... Romek przygl�da� si�, jak Gruby wielkim p�dzlem
powi�ksza niebiesk� plam�.
- Co to, niebo?
- Morze, nie widzisz? Prawdziwe morze.
Niebieski horyzont le�a� zwini�ty w rulon i Gruby musia� go rozwija�, �eby malowa� dalej. Cz��
malarni by�a pusta, horyzont by si� ca�y zmie�ci�, ale Gruby malowa� po kawa�ku. Sapa� g�o�no,
Romek zacz�� pomaga�, szef gdzie� znikn��, przez pracowni� przebieg� malarz.
- Kie�bas� do bufetu przywie�li - krzykn��.
- Pi�tna�cie deka i trzy bu�ki - odkrzykn�� Gruby.
- Mo�e by roz�o�y� na ca�� malarni�? - wysapa� Romek.
- Nie wolno. Arty�ci tam w tenisa graj� - powiedzia� Gruby i odrzuci� kolejny metr horyzontu.
Na scenie szef zarz�dzi� pr�b� zmiany dekoracji i Romek zobaczy�, jak rupieciarnia zmienia si� w
wej�cie do egipskiej �wi�tyni. Ludzie pokrzykiwali, pracowa�a sznurownia, miga�y �wiat�a. Romek
przygl�da� si� i my�la�, �e szef chyba mia� racj�. Kiedy na scen� zjecha�y z g�ry ogromne schody
�wi�tyni, u�miechn�� si� z podziwem.
- Jezu, jaki� ty podobny do ciotki - powiedzia� szef. - A wujek �yje?
- Nie. Od pi�tnastu lat.
- U�miechasz si� jak kiedy� ona.
Wracali wind� d�ug� na pi��dziesi�t metr�w. Uczucie by�o dziwne, jakby ca�y teatr zje�d�a� w d�.
Od tablicy rozdzielczej zbli�y� si� powoli szef i popatrzy� na Romka.
- Pracowa� tu, to jakby si� unosi� w g�r�. Jak ptak. Sztuka... Wszyscy to czujemy. To jest w
powietrzu, w nas. Rozumiesz to? Czujesz?
- Tak. To jest takie uczucie, jakby si� ros�o - powiedzia� Romek.
By�o ciep�o i w pracowni krawcy otworzyli okna. Szyli, pruli, obr�biali dziurki, kroili, prasowali,
fastrygowali i nie przestawali gada�.
- A wie pan - powiedzia� jeden - nasze polskie dziewczyny to maj� powodzenie, wie pan, w Anglii,
szalone.
- Tak? Angielki te� s� przecie� fajne.
- Moja znajoma pojecha�a, to prosz� pana, po roku czasu pozna�a strasznie bogatego i zaraz za m��
wysz�a.
Pan Willi spojrza� znad chitonu.
- Ja Anglik�w, wie pan, uwa�a�em za dzielnych jako nar�d, ale jak nasi grali na Wembley i jak oni
zacz�li w czasie hymnu gwizda�, w czasie naszego polskiego hymnu, to, panie, straci�em do nich...
Niby to kulturalny nar�d, ale nasz nar�d nigdy by czego� takiego... nie by�by zdolny do takiego
czego�.
Sowa mrugn�� do Romka
- M�wi�, �e wszyscy Anglicy to pedera�ci!
- Mnie si� najlepiej Austriacy podobaj� - powiedzia�a krawcowa spod okna, pani Hanka.
- O, pani, Wiede�, wiadomo.
- Znam jednego Austriaka. Organista. On gra na tych... na organach. Jak pracowa�am w teatrze
muzycznym, to �e�my mu szyli frak. Zweimueller si� nazywa. Bardzo znany, bardzo...
- Ja to chc� jecha� do Zwi�zku Radzieckiego - nachyli� si� do Sowy kt�ry�.
- No, w�a�nie - podtrzyma� Sowa. - Pan ma tam rodzin�...
- Ciotk� mam, wujk�w. Tak, raczej, to dobrze �yj�. Byli u nas, to chwal�, �e im dobrze jest. Pracuj�
w ko�chozie, �ycie maj�, krow� maj�, �wini� maj�...
- To mo�e pan tam zostanie na d�u�ej? Jak si� panu tak podoba...
- Tam jest klimat dobry, wie pan. Klimat to jest bardzo dobry. Przede wszystkim woda dobra jest...
To bardzo wa�ne, jak woda dobra...
By� jeszcze na g�rze, kiedy us�ysza� sygna� kolejki, szykuj�cej si� do odjazdu. Zbieg�, mijaj�c
kobiety z tobo�ami, po drewnianych schodach, a kiedy by� na peronie, kolejka ruszy�a. Bieg� coraz
szybciej. Zobaczy� w tylnym oknie blondynk�, przyspieszy�, teraz ryzykowa� nie tylko sp�nienie,
ale �e dziewczyna b�dzie widzia�a go idiotycznie ganiaj�cego po pustym peronie.
U�miechn�a si� i pokiwa�a r�k� na po�egnanie, jak francuski ��cznik, ale w ostatnim momencie
wskoczy� na stopie�. Sta� chwil�, opanowuj�c sapanie. Dziewczyna znowu u�miechn�a si�, on nie,
bo dysza�, zawstydzony. Wreszcie wykrztusi� z siebie co� w rodzaju u�miechu, ale blondynka ju�
przenios�a wzrok na ksi��k�. Jakby przed chwil� wcale nie macha�a do niego z okna kolejki.
Zszywa� wyblak�e, podarte wiatrami flagi. Pan Roman kroi� fraki z precyzj� i przej�ciem. Pan Willi
by� za stary na odpowiedzialn� robot� i m�g� spokojnie zapisywa� kartki swojego zeszytu. Pan
Janek dyskutowa� z panem Wrotem problemy godzin nadliczbowych.
- Do stu godzin to si� jeszcze op�aca robi� - powiedzia� pan Wr�t.
- No. Przy stu to si� op�aca, bo masz tylko dwana�cie procent podatku - pan Janek podni�s� wzrok
znad maszyny, bo scenografka rozmawia�a z krojczym. Scenografka by�a wysoka, w kapeluszu z
pi�r, chodzi�a po pracowni i zagl�da�a krawcom przez rami�. Wygl�da�a jak wielki, ameryka�ski
ptak.
- Przecie� to nie jest m�j projekt, panie krojczy-t�umaczy�a spokojnie. - Sk�d te ozdoby? Ja ich nie
projektowa�am!
- W�a�nie chcia�em prosi�... - t�umaczy� krojczy - oni do mnie przychodz�, pan Waldi przyszed�,
chce, �eby by�o bogaciej...
- Noo, prosz� pana, ale to m�j projekt trzeba wykonywa�, a nie tych, co przychodz�. Prosz� to
zdj��! - Romek przypatrywa� si� scenografce, ale drugim uchem s�ucha� wywodu pana Wrota.
- ... jak si� robi dwie�cie godzin, to podatek wzrasta i to ju� jest dwadzie�cia cztery procent. �To co,
za sto godzin zarobisz dwa tysi�ce, a za dwie�cie ile?
- Dwa i p� tysi�ca.
- Dwa i p�, no to zostaje ile? Pi��set z�otych za sto godzin. I to ju� ci si� nie op�aci.
Scenografka wygrzeba�a z ba�aganu na stole swoje pr�bki i projekt i rozgl�da�a si� po pracowni.
Zobaczy�a zszarza�y, spatynowany kolor flag, kt�re zszywa� Romek. Podesz�a bli�ej.
- To jest dobry kolor, ja bym chcia�a taki kolor w�a�nie. Co to w og�le jest?
- To s� flagi - powiedzia� Romek - na �wi�to teatru.
- Mo�e podejdziemy do �wiat�a, co? - ci�gn�c zw�j flag podeszli do okna. - W �wietle dziennym
zawsze si� kolory zmieniaj�. To pan wie z techniki teatru, prawda? Zimne i ciep�e �wiat�a. Pan by�
w szkole...?
- Techniki teatralnej... Tylko rok, bo zamkn�li - powiedzia� Romek.
- Tak? Ja tam uczy�am.
- W�a�nie, pami�tam pani� profesor.
- No niestety, zamkn�li t� szko�� - zasmuci�a si� scenografka. - Wiesz, ja by�am uczennic�
Wincentego Drabika. To by� wielki polski scenograf... to by� ojciec, mo�na powiedzie�, polskiej
scenografii i mia� tak� intuicj�... Rozumie to pan?
- Tak, rozumiem - powiedzia� Romek.
- Ile pan ma lat?
- Siedemna�cie.
- No tak, to jeszcze m�ody pan jest - u�miechn�a si� scenografka - ale pan jest zdolny, pan si� du�o
nauczy.
Romek patrzy� na scenografk�, na jej star�, pi�kn� twarz. Ona naprawd� chcia�a mu co�
powiedzie�, on naprawd� chcia� s�ucha�. Zobaczy�a to w jego twarzy.
Nios�c p�k dziwnych, strojnych urz�dze�, podesz�a pani Halinka.
- Pani scenograf, czy pani chce zobaczy� przymiark� biustonoszy?
- To wyje na m�skiej pracowni szyjecie? - zdziwi�a si� scenografka.
- Tak, to ci�ka praca. Obie posz�y do przymierzalni. Romek, owini�ty flagami, kt�re scenografka
ogl�da�a w czasie rozmowy, a teraz trzyma�a w r�ku, poszed� za nimi. Zobaczy� migaj�ce, nagie,
dziewcz�ce plecy, ramiona, drobne piersi. Wygl�da� �miesznie, owini�ty flag�, zapatrzony, sam nie
wiedzia� - w star�, m�dr� scenografk� czy w m�odziutkie, rozebrane dziewcz�ta.
W toalecie sta� Romek i po szkolnemu pali� papierosa. Strz�sa� popi� do muszli i za ka�dym
strz��ni�ciem spuszcza� wod�. Zgasi� papierosa i mia� spu�ci� wod� po raz ostatni, kiedy do toalety
weszli dwaj m�czy�ni. Romek zatrzyma� si� z palcem na przycisku.
- ... a na ostatnim zebraniu, przypominasz sobie - us�ysza� jeden g�os.
- Nie za bardzo - powiedzia� drugi.
- Nie pami�tasz, jak si� o mnie wyra�a�? Przepu�ci�em mu. Przepu�ci�em, ale posun�� cieniute�ko, a
ja wiem, co to znaczy.
- No, stary - odezwa� si� drugi - ty te� nie by�e� najbardziej w porz�dku. No, nie wa�ne, na pr�bie
nawali�, ale ta�czy znakomicie!
- To samo ja...
- W porz�dku, jeste�cie ka�dy klas� dla siebie, ale on tylko b�dzie ta�czy� z Ul�, a ty z Ul� nie
mo�esz ta�czy�...
- Za ci�ka?
- Stary... jeste� za ma�y dla Uli, po prostu.
- Ja? - zdziwi� si� pierwszy g�o�niej. - Przecie� my si� stale mierzymy. Wiesz, co m�wi�? �e
m�g�bym ta�czy�, ale m�� zaufania si� sprzeciwi�... Czekaj no... Przecie� to ty by�e� m�em
zaufania?
- Tak m�wi�? - ostrzej spyta� drugi. - �e ja sprzeciwi�em si�?
- Nie, �e m�� zaufania...
- Cholera, ale tu kto� nadymi�!
M�czy�ni wyszli i zrobi�o si� cicho. Romek spu�ci� wod� i powolutku wysun�� si� z toalety.
Rozejrza� si�, skr�ci� w korytarz i zobaczy� dw�ch tancerzy w czerwonych jak krew chitonach.
Min�� ich i bez sensu pu�ci� si� p�dem przez korytarze.
Dwaj �piewacy mierzyli kostiumy. Jeden w gotowym ju� p�aszczu, na�o�onym na sweter, i w
dziwnym, wysokim nakryciu g�owy pali� papierosa, drugi - nazywa� si� Bazyli - mia�
wytrzeszczone oczy i kr�ci� si� niespokojnie. Sowa usi�owa� szpileczkami u�o�y� na nim fa�dy
kostiumu.
- Przepraszam bardzo, czy m�g�by pan... - powiedzia� Sowa ze szpilkami w z�bach.
Bazyli zatrzyma� si�, chwil� sta� spokojnie, ale zaraz wyci�gn�� wysoko przed siebie nog� i oczami
pokaza� but.
- Dwie�cie siedemdziesi�t z�otych, takie teraz robi�. Wygodne, w og�le nie czuj�, �e mam co� na
nodze.
- Lekkie? - spyta� drugi �piewak.
Bazyli podskoczy� bli�ej na jednej nodze, a drug�, w bucie po�o�y� mu na kolanach.
- Pi�rko - powiedzia�.
�piewak podni�s� jego nog� w bucie i wa�y� w r�kach.
- Rzeczywi�cie, lekkie...
Sowa westchn��, podszed� bli�ej i zn�w pochyli� si� nad kostiumem. Bazyli chwia� si� na jednej
nodze.
- A nogi si� nie poc�? - spyta� �piewak.
- Nie, sk�d! W najgorsze upa�y...
- Niech pan stanie r�wno - powiedzia� Sowa.
- Nie widzi pan, �e na jednej nodze stoj�?
Romek s�ucha� ich jednym uchem, drugim uczestniczy� w dyskusji krawc�w. Gadali o zakopywaniu
�ywych ludzi. Je�eli bli�ej przyjrze� si� tej sprawie, to okazuje si�, �e ka�dy mia� w swojej rodzinie
taki wypadek. Albo przynajmniej znajomego, kt�rego przy jakiej� okazji odkopano i okaza�o si�, �e
le�y w innej pozycji, ni� go po�o�ono w trumnie, a palce tkwi� w szczelinie wieka. Albo �e ma
pogryzione paznokcie, powyrywane w�osy i krzy� wyryty obr�czk� na wewn�trznej stronie trumny.
Poniewa� zesz�o na czary, to pan Toru�czak opowiedzia�, �e w m�odo�ci ugotowa� z kolegami
�ywego kota. W maju to by�o, o p�nocy, ani listek si� z drzewa nie ruszy�, ale jak gotowali tego
kota, to taka wichura si� zerwa�a, �e wszystkie drzewa �ama�y si�, li�cie wszystkie pada�y, tak �e
kota zostawili i uciekli. A ma�o brakowa�o i staliby si� niewidzialni. Zrobi�o to du�e wra�enie na
innych krawcach. Romek nachyli� si� do pana Willego, kt�ry a� przerwa� przyszywanie guzik�w.
- Wie pan, raz szed�em w Wigili� przez cmentarz wiejski, taki ma�y, i w �wie�o ukopanym grobie
us�ysza�em jakby pukanie...
Krawcy przerwali rozmow�. Z przymierzalni przyszli �piewacy i Sowa.
- Puka�o i puka�o ze trzy razy - m�wi� Romek, jeszcze nie orientuj�c si�, �e tyle os�b go s�ucha. -
Odskoczy�em, to przesta�o puka�. Podszed�em, i znowu. My�la�em, co zrobi�, nachyli�em si� nad
grobem i przesta�o. No i wreszcie tak posta�em i poszed�em sobie.
- A czemu? Czemu pan poszed�? - spyta� Bazyli.
Teraz dopiero Romek spostrzeg�, �e wszyscy na niego patrz�. Speszy� si�. Bazyli pocz�stowa� go
papierosem - zapali pan?
- No bo jakbym �ci�gn�� ch�op�w, albo rodzin� w Wigili�, do �wie�ego grobu, �e co� puka... -
Romkowi ju� to opowiadanie nie sz�o tak dobrze jak przedtem i zapali� papierosa - odkopaliby, nie?
odkopaliby... - Romek si� zaci�gn�� - odkopaliby, a w �rodku mo�e by�by normalny trup. Bo mo�e
co� innego puka�o, kto mo�e wiedzie�?
- A jak tam by� �ywy cz�owiek? - Bazyli pochyli� si� ni�ej. W tym momencie papieros wybuchn�� i
Romek zosta� ze
swoj� w�tpliwo�ci� i poczernion� twarz� w�r�d ch�ralnego �miechu krawc�w. �mieli si� wszyscy,
a niekt�rym a� �zy sp�ywa�y z oczu. Krojczy wali� si� po udach, Bazyli powtarza� - Mia�em go dla
kogo innego, najlepsze, �e mia�em go dla kogo innego. Sowa nie �mia� si�. Mia� zaci�t� twarz,
zaczeka� a� �miech ucichnie i powiedzia� g�o�no:
- A zna pan Krup�?
Uznano to za towarzysk� niezr�czno��, we wzroku rozbawionych krawc�w i �piewak�w wida�
by�o przygan�, ale Sowa by� spokojny. - Te� niekiepski dowcip, co?
Romek z Sow� przysiedli na parapecie, w d�ugim korytarzu. Patrzyli w stron� �wicz�cych tancerek,
widocznych w oknach po drugiej stronie dziedzi�ca. Muzyki nie by�o tu s�ycha� i tancerki
delikatnie, lekko, znika�y w przerwach mi�dzy oknami, to zn�w pojawia�y si�, wyra�nie widoczne
w ciszy.
- I co, jak ci si� podoba? - spyta� Sowa.
- Fajnie! - Romek spojrza� na przyjaciela i zorientowa� si�, �e pyta nie tylko o tancerki. - Wiesz,
chcia�bym kiedy� zobaczy� pr�b�... opery.
- Mia�e� fart, �e nie sko�czy�e� tej szko�y. A pr�b� ci za�atwi�...
- Dlaczego mia�em fart? - zdziwi� si� Romek.
- K�adli nam do g�owy - histori� sztuki, malarstwo... Sztuka! Rozbudzili ambicje w ludziach, a tu
zbijasz podesty, zszywasz fraki, czarn� robot� robisz...
Romek nie by� pewien, czy rozumie.
- Mo�e i lepiej - powiedzia� Sowa i opu�ci� wzrok. - Spokojnie poszerzasz spodnie, przerabiasz
marynarki panom artystom... Jak tu przyszed�em, te� mi si� cholernie to podoba�o, a najbardziej, �e
ludzie teatru, arty�ci rozmawiaj� o takich prostych rzeczach jak my. Kto ile tam zap�aci� za
telewizor, za raty, za samoch�d... Trzeba by�o trzech lat, �ebym si� zorientowa�: oni o niczym
innym w og�le nie m�wi�. My w szkole wi�cej rozmawiali�my o sztuce, ni� tu si� m�wi...
- A czy to w og�le jest?
- Co, czy jest?...
- No, ta sztuka... - z trudem powiedzia� Romek.
- No jasne, �e jest... - Sowa u�miechn�� si� i spojrza� na niego. Tancerki po przeciwnej stronie
chyba sko�czy�y, bo nagle opu�ci�y r�ce i zupe�nie innym, zwyk�ym krokiem odesz�y od okien w
g��b sali.
Dziewczyna w spodniach, z wysoko upi�tymi w�osami wprowadzi�a Romka korytarzem za kulisy.
Sko�czy�a si� muzyka i choreograf og�osi� chwil� przerwy. Tancerze stali z lu�no zwieszonymi
r�kami, z ciemnymi plamami potu na trykotach.
- Stary, jak bierzesz kroki, trzymaj�e krzy�. W ensemblee szczeg�lnie... - powiedzia� choreograf w
przelocie.
Tancerz z trudem podni�s� g�ow�.
- Nie wytrzymuj� tego - sapa� - kondycyjnie... Nie wytrzymuj�...
- No to przejd�my trzy, cztery razy i wtedy lecimy... Romek cicho wspi�� si� po metalowej drabinie
na ramp�.
By� ju� bardzo wysoko, opar� si� na drewnianej barierze i spojrza� w d�.
- Tylko nie pluj - powiedzia�a dziewczyna i posz�a.
Na dole zagra�a muzyka i tancerze znowu znale�li si� na scenie. By�a to jedna z pierwszych pr�b,
jeszcze ba�agan. Choreograf krzycza�, kaza� po dziesi�� razy powtarza� jedno pas, muzyka milk�a i
startowa�a w rytm jego krzyk�w. Ca�y ten ruch z g�ry wydawa� si� bez kompozycji, logiki i sensu.
Ale nawet st�d wida� by�o, �e na scenie co� powstaje, co� si� tworzy. Romek przygl�da� si� z
wytrzeszczonymi oczyma. Dwaj tancerze w chwili przerwy wbiegli na g�r� na ni�szy pomost i
jeden z nich odci�gn�� elektryka od ustawianego reflektora.
- Szefie - powiedzia� - mam tak� pro�b�, chodzi o kominek elektryczny. Chc� sobie to zrobi� w
domu. Zdaje si�, �e produkcji NRD.
- Nowy? - spyta� elektryk.
- Chodzi o to - wyja�nia� tancerz - �e ta ko�c�wka to jest tr�jfazowy drut, wie pan... i nie wiadomo,
gdzie po��czy�.
Wyj�� papierosy, pocz�stowa� elektryka i poczu� na sobie wzrok Romka. Spojrza� w g�r�.
- Zapali pan? - spyta�.
Ale Romek ju� zna� papierosy artyst�w, wi�c potrz�sn�� g�ow�, �e nie, z do�u hukn�a muzyka i
choreograf zagoni� ludzi do roboty. Romek zapomnia� o tancerzu, elektryku, kominku i
papierosach. Poczu�, �e to, co widzi nisko pod sob�, ma jaki� zwi�zek z wczorajsz� rozmow� o
istnieniu sztuki.
W kolejce oddziela�a go od ciotki blondynka. M�g� si� jej wreszcie dobrze przyjrze�: troch� od
niego starsza, z zadartym nosem, z szeroko rozstawionymi oczyma. By� od niej wy�szy, a kiedy
mia�a opuszczon� g�ow� nad ksi��k�, si�ga�a mu pachy. Nad dziewczyn� widzia� ciotk�, kt�ra
wyci�ga�a z torebki jakie� kartoniki. Podnios�a je do g�ry: by�y to zdj�cia. Romek si�gn��, ale sta�
za daleko. Blondynka wyci�gn�a r�k� i poda�a mu dwa ma�e, stare zdj�cia, na kt�rych m�oda
ciotka sta�a z jakim� m�odym facetem o wydatnym nosie w czapce podchor���wki. Romek nie
wiedzia�, o co chodzi, popatrzy� na ciotk�. Pokaza�a mu siebie, �e to ona. A ten go��? Ciotka
u�miechn�a si� jako� daleko. Romek pokiwa� g�ow�. Popatrzy� na zdj�cia z wi�ksz� ciekawo�ci� i
zwr�ci� blondynce.
- Ciocia? - spyta�a blondynka z u�mieszkiem.
Kiedy wr�ci�a do ksi��ki, nachyli� si� lekko i pow�cha� jej jasne w�osy. Dziewczyna zesztywnia�a,
chyba wyczu�a gest. Kolejka zaturkota�a na zakr�cie.
Przed teatrem podw�rkowa orkiestra gra�a Tango Milonga. To by�o bardzo nastrojowe tango, a
d�wi�ki muzyki dociera�y do pracowni, w kt�rej pan Willi rozlewa� p� litra.
- Panie krojczy - powiedzia� - w dniu pa�skich imienin �ycz� panu wszystkiego najlepszego,
pomy�lno�ci wszelkiej i awansu.
Krojczy u�miechn�� si�, podszed� pan Janek.
- No, panie krojczy, ja panu r�wnie� �ycz�. Niech panu �ycie p�ynie jak Wis�a do Gda�ska, niech
panu stoi jak pika u�a�ska.
Krawcy wy buchn�li �miechem. Krojczy rozejrza� si�.
- No, macie jeszcze drugiego solenizanta. Wszyscy jeszcze ze �miechem spojrzeli na Romka.
- Ja nie wyprawiam nic... Nie wiedzia�em...
- To teraz wiesz - powiedzia� krojczy.
Wypili po jednym, nalali nast�pny, od razu zrobi�o si� przyjemniej. Zgada�o si� o telewizji i krawcy
przez d�u�sz� chwil� zastanawiali si�, czy spikerka, kt�ra - patrz�c prosto w widza - recytuje
program dnia, zna go rzeczywi�cie na pami��.
- Nauczy si�, dopiero m�wi - powiedzia� pan Janek, ale Toru�czak nie m�g� si� z nim zgodzi�.
- Napisane ma nad kamer� - krzycza� - elektronicznie ma napisane.
- Ty, a spikierzy w telewizji, niby modnie ubrane, a jak siedzi w tej marynarce, to mu si� garbi tutaj.
Zachodzi mu na ko�nierz.
- Powinien uprasowa�. Sam nie, ale do krawca m�g�by p�j��..
Tak sobie rozmawiali, a pan Wr�t, kt�ry nie mia� telewizora, zauwa�y�:
- Przy takich uroczysto�ciach mo�e by kierownika wypada�o poprosi�?
Sowa sta� najbli�ej butelki, nala� kieliszek i poda� krojczemu.
- To zanie�, Sowa, kierownikowi - powiedzia� krojczy.
Sowa znikn�� w drzwiach pakamery. Wszyscy czekali, trwa�o to chwil�. Sowa wyszed� z
kieliszkiem w r�ku. Podni�s� go do g�ry:
- No to co, zdrowie solenizant�w - powiedzia�.
- Co ty, co jest? Gdzie kierownik? - spyta� krojczy.
- Nic. Nie przyj�� - powiedzia� Sowa.
- Nic dziwnego. Dajcie, ja zanios�.
Krojczy wzi�� kieliszek od Sowy i wszed� do kierownika. Krawcy zacz�li si� teraz k��ci� o
szczeg�y techniczne pasa�erskich samolot�w odrzutowych, podawali te� statystyczne dane
wypadk�w na l�dzie i w powietrzu. Wszyscy mieli podobne informacje, znali ilo�� lotnisk, na
kt�rych mog� l�dowa� samoloty odrzutowe, znali wyniki pr�b z samolotami o rozsuwanych
skrzyd�ach i pami�tali, jaki procent szans ma podr�ny kolej�, autobusem i samolotem. Wszyscy
byli zdania, �e najbezpieczniejsze s� podr�e jumbo jetem, ale k��cili si� za�arcie. Widocznie
wczoraj by� film na ten temat w telewizji i tylko jeden krawiec, kt�ry nie mia� telewizora, twierdzi�,
�e najbezpieczniej jest na piechot�. Kiedy wysz�o na jaw, �e wszyscy ogl�dali t� sam� audycj�, pan
Wr�t triumfowa�.
- Wy wiecie to, co wam m�wi�, a ja wiem swoje...
Z pakamery kierownika wy�oni� si� krojczy. Trzyma� w r�ku dwa puste kieliszki, oczy mu
b�yszcza�y i by� du�o weselszy ni� przed wyj�ciem.
- Jest okay- powiedzia� do wszystkich, ale bardziej do Sowy.
Wyszed� z bufetu z bu�k� zawini�t� w papier. Przez normalny ha�as teatru dotar� do niego d�wi�k
cieniute�ko granego na skrzypcach motywu z Jeziora �ab�dziego. Zatrzyma� si� i szuka� �r�d�a
d�wi�ku. Powolutku, na palcach, skrada� si� do p�otwartych drzwi pokoju pr�b orkiestry. Podszed�
blisko - wida� by�o prawie ca�y pok�j z porzuconymi pulpitami, ale ten, kto gra�, nadal by�
niewidoczny. Romek ostro�nie popchn�� drzwi, lekko skrzypn�y, ale muzyka nie urwa�a si� -
skrzypek zbyt by� zaj�ty graniem. Wreszcie zobaczy� go. By� to ch�opiec w wieku Romka, z
d�ugimi w�osami. Mia� szczup�� twarz i przymkni�te oczy. Gra� pi�knie, a Romek patrzy� na niego i
w jego twarzy co� zaczyna�o si� zmienia�. Mo�e na�ladowa� tamtego, mo�e muzyka dzia�a�a
jednakowo na artyst� i na s�uchacza, trudno powiedzie�, ale obaj uczestniczyli w tym koncercie.
Trwa�a pierwsza pr�ba kostiumowa. Mia�o sprawdzi� si� wszystko - jak aktorzy, �piewacy i
tancerze wygl�daj� w kostiumach i brodach, jak dzia�a o�wietlenie, jak si� komponuj� dekoracje i
kostiumy. Wykonywane w oddzielnych pracowniach i na pr�bach, kawa�eczki przedstawienia
spotka�y si� razem. Za scen� panowa� t�ok, na widowni siedzieli dyrektorzy, re�yser, choreograf,
dyrygent, scenografka i asystenci.
Arty�ci pokazywali, co mog� naprawd�.
Niech�tna dama w d�ugiej sukni obraca�a si� na polecenie re�ysera z min�, jakby to by�a ostatnia
czynno��, kt�r� robi w �yciu.
Tancerz gwa�townie wyrzuca� nog� do przodu, ale kostium nie p�k�. Robi� to kilkana�cie razy,
coraz zacieklej.
- Za lu�ne, po prostu za lu�ne - wo�a� do scenografki -niech pani zrobi co� z tymi lud�mi, to nie jest
fabryka gotowej konfekcji.
Scenografka chcia�a uspokoi� wszystkich, ale by�o to niemo�liwe. Krawcy i perukarze biegali na
g�r� z poprawkami. Romek biega� z nimi, przy okazji zabra� z g�ry po�yczone od scenografki
ksi��ki i zwr�ci� jej w chwili spokoju na widowni.
- Przeczyta�e�? - spyta�a scenografka.
- Przeczyta�em wszystko. Chcia�bym po�yczy� jeszcze co�... Scenografka u�miechn�a si� i jak
wtedy, w pracowni, by�
to jedyny spokojny, dobry moment w tym rozgardiaszu. Potem Romka znowu gdzie� pos�ali, kiedy
wr�ci�, na scenie sta� Bazyli.
- Panie Bazyli, zegarek! - wo�a�a z widowni scenografka.
- Co, ci�ko w kostiumie? - zatroska� si� re�yser. Bazyli kr�ci� si� po scenie i pokazywa�, jak mu
jest w kostiumie niewygodnie.
- Fatalnie! Po prostu fatalnie si� w tym czuj�.
Uciszy�o si�, na widowni re�yser pochyli� si� do scenografki.
- Kto ten kostium szy�? - spyta� szef techniczny.
- Ja tego nie wiem - powiedzia� Bazyli. Kierownik pracowni nachyli� si� do szefa.
- Sowa - szepn��.
- Panie Sowa! - zawo�a� szef.
- Jestem - odezwa� si� Sowa zza kulis.
- Panie Sowa, panie Sowa! - krzycza�o kilka os�b z widowni. - Niech�e pan si� poka�e!
Sowa wyszed�. Nie by� przyzwyczajony do �wiat�a, przys�oni� r�k� oczy.
- Prosimy na scen�! Bli�ej! - wo�a� re�yser. Sowa zrobi� trzy kroki i stan�� ko�o Bazylego.
- Co jest z tym kostiumem, panie Sowa?
- By� pan na przymiarkach... - m�wi� Sowa, nadal z przys�oni�tymi oczami.
- Jest fatalnie, dyrektorze - powiedzia� Bazyli i wyst�pi� o krok. - Ja w tym kostiumie nie mog�
oddycha�.
Sowa zwr�ci� si� do niego.
- Pan sobie przypomina, �e na przymiarkach...
- Co na przymiarkach... co na przymiarkach - m�wi� coraz g�o�niej Bazyli - co mnie obchodz�
pa�skie przymiarki?!
- Ale pan nie narzeka� w pracowni...
- Panie Sowa, ja panu powiedzia�em, co mnie obchodz� pa�skie przymiarki! - �piewak ju� krzycza�.
- �le si� w tym czuj�, no popatrzcie, �le!
Napi�� sw�j pot�ny grzbiet i kostium p�k� w szwie na plecach, na ca�ej d�ugo�ci.
- Ja musz� si� czu� swobodnie! - krzycza� �piewak i teraz wszyscy patrzyli w milczeniu na jasno
o�wietlon� scen�, na Sow� i na Bazylego. �piewak jeszcze raz napi�� grzbiet i kostium p�k� do
do�u.
- Niech pan patrzy! - stan�� ty�em do Sowy.
Teraz Sowa odwr�ci� si� ty�em i napi�� ramiona. Fartuch zacz�� trzeszcze�. Zrobi�o si� jeszcze
ciszej. �piewak zobaczy� szew p�kaj�cy na ramionach krawca, a potem jego go�e plecy. Bazyli
odzyska� g�os.
- Co mi pan drze tutaj? - zacz�� spokojnie. - Co mi pan pokazuje go�� dup�! - powoli rozkr�ca� si�. -
Mnie wolno, boja �piewam, rozumie pan? �piewam! Tutaj! Na tej scenie! A pan nie ma prawa ze
mn� sta�! Pan nie umie nawet uszy� kostiumu! O, jak wygl�da pa�ski kostium! - Bazyli zerwa� z
siebie kostium i dar� go w szale na strz�py. Ciska� nimi w Sow�, wrzeszcz�c w rosn�cej furii. - O!
Tak, tak, taki jest pa�ski kostium! Tak wygl�da! A ja musz� mie� swobod�, bo jak mam swobod�,
to niech pan popatrzy, co ja robi� z t� sal�!!
I nagle z tego krzyku, z sza�u, z furii wyrwa� si� �piew.
- La, laa, laaa, laaaa... - pi�knym, pot�nym g�osem �piewa� Bazyli w os�upia�ej sali w�r�d pustych
krzese�.
W holu zobaczy� du�y ruch przy kiosku z gazetami. Potem, przechodz�c korytarzem, mijaj�c
kawiarnie teatralne i sale pr�b, widzia� pochylone nad gazetami grupki ludzi. W pracowni krawcy,
skupieni wok� sto�u krojczego, czytali na g�os. W rubryce �Przed premier� rozmawiamy z..." by�
wywiad ze �piewakiem. Ostry atak na sam� oper�, na dyrekcj�, na artyst�w i personel techniczny,
zarzuty niekompetencji, miernoty i niezrozumienia istoty sztuki wsp�czesnej... Krawcy pr�bowali
rozszyfrowa� nie wymienionych z nazwiska notabli teatralnych. Na zako�czenie �piewak
stwierdzi�, �e ich teatr - siedlisko koterii i amoralnych zwi�zk�w - musi umrze�.
- Kt�ry �piewak to m�wi? - dopytywa� si� zmartwiony Romek.
- Ten, co podar� kostium, Bazyli - t�umaczy� zniecierpliwiony krojczy.
Tylko pan Wr�t, kt�ry ca�� pras� uwa�a� za k�amliw� propagand�, nie interesowa� si� wywiadem i
spokojnie, jak co dzie�, sma�y� w k�cie cebul� do jajecznicy.
Jedna z wn�k ogromnej hali malarni s�u�y�a do zebra� m�odzie�y technicznej teatru. Romek by� na
takim zebraniu pierwszy raz.
- Koledzy - uciszy� gwar przewodnicz�cy, m�ody, sprawny, w okularach - koledzy! S� sprawy
powa�ne!
Romek siedzia� niedaleko Sowy, ko�o Grubasa z malarni. W tle zebrania dwaj arty�ci grali w tenisa.
S�ycha� by�o miarowe uderzenia pi�ki.
- S� dwie sprawy - przewodnicz�cy by� od tenisa du�o g�o�niejszy - dwie sprawy powa�ne. Po
pierwsze wywiad �piewaka. Kto chce si� wypowiedzie�?
Od razu odezwa�y si� oburzone g�osy.
- Pot�pi� nasz� prac�... Postawi� pod znakiem zapytania osi�gni�cia ca�ego zespo�u... Naj�atwiej jest
krytykowa�... Po co wywleka... Wszystko mo�na we w�asnym gronie za�atwi�...
- Widz�, koledzy - przewodnicz�cy zn�w ucisza� sal�, ale musia� przerwa�, bo artystom zgin�a
pi�ka i szukali jej mi�dzy krzes�ami. Zebrani te� rozgl�dali si�, wreszcie kto� znalaz� i zebranie
potoczy�o si� dalej.
- Widz�, �e jeste�my jednomy�lni - powiedzia� ju� spokojnie przewodnicz�cy. - I my�l�, �e
niezale�nie od wyja�nie�, kt�re wystosuje do gazety dyrekcja, powinni�my i my, m�odzie�,
publicznie powiedzie�, co o takim postawieniu sprawy my�limy...
- Na tablicy og�osze�... Podpiszemy wszyscy... Wszyscy podpiszemy... - zebranie by�o wyj�tkowo
�ywe. Przewodnicz�cy, kt�ry omawia� spraw� szeptem z koleg� siedz�cym w prezydium, podni�s�
r�k�.
- Nie. musimy wszyscy podpisywa� - powiedzia�. - Postawimy piecz�tk� organizacji, moj�
piecz�tk� i ja podpisz�. Po to�cie mnie wybrali, prawda?
Zebranie mrukn�o, �e chyba po to go wybrali.
- To dobrze - ucieszy� si� przewodnicz�cy i poszuka� wzrokiem Sowy. - A druga sprawa, zwi�zana
z tamt�. My�l�, �e takich zachowa� jak kolegi Sowy nie mo�emy tolerowa�. Po pierwsze, w �adnej
sytuacji, nie wolno nam denerwowa� artyst�w. To po pierwsze. Po drugie, s�, jak s�ysz�, sygna�y,
�e awantura na scenie nie by�a bez racji. Kostium by� uszyty niedbale, przymiarek by�o za ma�o...
- To nieprawda - wyrwa� si� Romek.
- Co nieprawda?
- �e �le uszyty.
- Mam tu papiery - przewodnicz�cy grzeba� w teczce. - Przymiarek by�o trzy. A wiadomo, �e
powinno by� ile? Pi��.
- Nikt nie przychodzi pi�� razy. Nie maj� czasu - t�umaczy� Romek. - Trzy g�ra.
- Powinno by� pi�� - przewodnicz�cy nie zwr�ci� uwagi na wyja�nienia - i kolega Sowa o tym wie.
Kostium by� �le uszyty, z tego wniosek. A kostium szed� na scen�, wi�c nie powinien by� �le
uszyty. Powinien by� uszyty dobrze. Uwa�am, �e kolega Sowa powinien otrzyma� od zebrania
nagan�.
Na sali by�o cicho.
- Co? - powiedzia� przewodnicz�cy, bo Sowa podni�s� r�k�.
- Kiedy s�ucham was - wsta� Sowa - to mi si� wydaje, �e Bazy li mia� racj�.
- Ja tego nie rozumiem - powiedzia� kto� z boku.
- Zaraz wyja�ni�. S�usznie zrobi�, bo... Podar� m�j kostium, ale m�g� podrze� kostium ka�dego z
was. I m�g� przewr�ci� twoj� dekoracj� - to w stron� przewodnicz�cego, kt�ry widocznie kiedy�
by� stolarzem. - Arty�ci nas lekcewa��, lekcewa�� samych siebie i lekcewa�� publiczno��. Ten teatr
jest spr�chnia�y. Jak si� dmuchnie, o tak - Sowa dmuchn�� w otwart� d�o� - wszystko powinno si�
rozlecie�. Nie wiem, jak to si� trzyma. Co my wystawiamy? Dla kogo? To jest stary, z�y teatr. Na
premier� jeszcze kto� przychodzi, na przedstawieniach �pi� wycieczki szkolne...
- To nie jest nasza sprawa - powiedzia� z boku ten sam g�os, kt�ry przedtem nie rozumia�.
- Nasza, o to chodzi, �e nasza sprawa. Siedzimy cicho, nic nie m�wimy, bo wa�ne dla nas, �eby
by�o co je��, �eby by�a ciep�a woda... O to si� martwimy. A teatr te� jest nasz� spraw�, szersz�
spraw�, rozumiesz? A teatr jest martwy, jest trupem, rozumiesz? Jest trupem, jest pr�chnem,
przesta� m�wi� do ludzi. Nie ma znaczenia, czy ten kostium przymierzali trzy razy czy dziesi��.
Zn�w by�o cicho i przewodnicz�cy nie wiedzia�, jak si� znale��.
- Sko�czyli�cie, kolego? - spyta� niepewnie, ale zaraz znalaz� w�a�ciwy ton.
- Milczenie, kt�re zapad�o, jest wymowne, kolego Sowa. �wiadczy o jednoznacznym stanowisku
naszej organizacji, prawda? Chcia�em doda�, �e jestem zasmucony, za�enowany tym, co, kolego
Sowa, powiedzieli�cie...
Sowie trz�s�y si� r�ce i pr�bowa� zapali� papierosa. Z ty�u odezwa� si� Tadzio elektryk.
- S�uchaj, stary, nie pal tu, dobra? Sowa schowa� papierosa i znowu wsta�.
- To ja jeszcze nie sko�czy�em. Ja chcia�bym prosi�, �eby Januchta powiedzia� g�o�no to, co mi
m�wi� przed zebraniem.
Sowa usiad�. Zebranie znowu si� o�ywi�o.
- No powiedz, Januchta... Romek, gadaj - wo�ali ze wszystkich stron. Romek zawstydzi� si�.
- Ja ci m�wi�em - zwr�ci� si� do Sowy, ale po chwili si� wyprostowa� i ju� m�wi� do wszystkich -
m�wi�em mu, uwa�a�em, �e mogliby�my tutaj na malarni, tu w tenisa graj�, a mogliby�my sami,
my, techniczni, za�o�y� teatrzyk... kabaret, jak to maj� w r�nych fabrykach, w domach kultury...
Wtedy mo�na by o r�nych sprawach m�wi�, mo�na by zaprasza� dyrekcj�, �piewak�w, tancerzy,
koleg�w z innych teatr�w, ja tu rozmawia�em z ch�opakami z orkiestry i oni te� wzi�liby udzia�.
Sowa pisze teksty satyryczne... Bo my jeste�my wszyscy pok��ceni, a mo�emy zrobi� razem...
Romek usiad�. Przewodnicz�cy jak zwykle szepta� z s�siadem z prezydium.
- Mnie si� zdaje - powiedzia�, kiedy ju� z s�siadem osi�gn�li synchron w potakuj�cym kiwaniu
g�owami - �e ta inicjatywa jest s�uszna. Pomys� nie jest nowy, bo my�my go ju� tutaj mieli, ale
dobrze, �e wyp�yn��. Ch�tnie porozmawiam z dyrekcj� w sprawie za�atwie�, my�l�, �e uda mi si�
przeprowadzi�.
Romek dosta� mocne oklaski, zebranie si� sko�czy�o, ludzie wynosili krzes�a, a przewodnicz�cy
wzi�� Romka na bok.
- My si� w�a�ciwie nie znamy - wyci�gn�� r�k�.
- Cze�� - powiedzia� Romek.
- Ja bym chcia�, �eby� mo�e wpad� do mnie jutro.
- O kt�rej?
- Wp� do pierwszej - przewodnicz�cy zajrza� do du�ego notesu. - Mo�esz?
- Mog� - powiedzia� Romek.
W pokoju organizacji by�o otwarte okno i kiedy kto� wchodzi�, robi� si� przeci�g. Firanka falowa�a,
unosi�y si� papiery na biurku i porusza�y si� proporczyki na �cianach. Przewodnicz�cy po cichu
rozmawia� z Romkiem.
- Poprosili�my ci� tutaj, �eby porozmawia�. By�e� na wczorajszym zebraniu otwartym, widzia�e� te
wszystkie sprawy, jest par� nabrzmia�ych problem�w. My ciebie obserwujemy od pewnego czasu i
widzimy, �e jeste� aktywny, zabra�e� g�os szczerze i otwarcie, i tak powinno by�. Pomy�leli�my, �e
powiniene� by� z nami.
Przewodnicz�cy zdj�� okulary, po�o�y� na stole i wyciera� zm�czone, podpuchni�te oczy. Romek
rozgl�da� si� po pokoju, widzia� ch�opca z dziewczyn�, przek�adaj�cych papiery przy s�siednim
biurku.
- B�dziesz w�r�d przyjaci�... Tu s� r�ne uk�ady i chodzi
O to, �eby w�a�ciwi ludzie byli na w�a�ciwych miejscach, �eby sprawy by�y we w�a�ciwych r�kach,
�eby�my wsp�lnie, wiesz, chcieliby�my, �eby� po prostu do nas...
- Z tym �e ja doje�d�am - powiedzia� Romek cichutko. -Nie mam du�o czasu...
Przewodnicz�cy si� o�ywi�.
- Doje�d�anie to nie problem, chodzi o rzeczy zasadnicze... Ale - wiesz - nie musisz doje�d�a�.
Przecie� mo�emy ci pom�c, m�g�by� mieszka� du�o bli�ej. To s� tego typu sprawy. Poza tym
chcesz si� podobno uczy�...
- No w�a�nie, chc� si� uczy� - uczepi� si� tej my�li Romek.
- W tym te� mo�emy pom�c. Co ci b�d� m�wi�... Na pewno z nami nie stracisz.
Romek nie bardzo chcia� zetkn�� si� wzrokiem z przewodnicz�cym. Przesun�� r�k� po biurku i
natrafi� na jego okulary.
- Musia�bym si� zastanowi� - wyb�ka�. Odruchowo podr�s� okulary wy�ej i bezmy�lnie w�o�y� je
na nos.
- Przemy�l to, o czym m�wi�, bo m�wi� szczerze - powiedzia� przewodnicz�cy i zobaczy�, �e
Romek siedzi w jego okularach.
- Ty, ja lepiej widz� - zdziwi� si� Romek, te� zupe�nie szczerze. - Ile to jest?
- Dwa i p�, plus.
Romek wsta� i rozgl�da� si� po pokoju. Widzia� teraz wszystko ostrzej i wyra�niej. Spojrza� na
przewodnicz�cego.
- Ja lepiej widz� - powiedzia� spokojnie.
Premiera by�a coraz bli�ej i krawcy pracowali po nocach w nadgodzinach. W nocy pracownia
wygl�da�a na du�o wi�ksz�. Tkanina, po awanturach scenografki, by�a inaczej ufarbowana. Krawcy
przerabiali chitony. Rozmowy s�czy�y si� powoli i leniwie. Romek lubi� te godziny, kiedy czas
p�yn�� powoli i pracowicie. Sowa siedzia� przy oknie i ambitnie zszywa� podarty przez Bazylego
kostium. Romek oderwa� si� od obr�biania dziurek, otworzy� okno i wychyli� si� na zewn�trz. Sowa
przerwa� szycie i przyjrza� mu si�.
- S�yszysz? - spyta�. -Co?
- Pos�uchaj. Co s�yszysz? Romek odwr�ci� si� do Sowy.
- Czyj�� rozmow� - powiedzia�. - I co jeszcze?
Romek wychyli� si� g��biej.
- Samoch�d.
- Co jeszcze? - Sowa u�miecha� si� do�� tajemniczo.
- Gwizdek milicyjny. -I co?
- Tramwaj.
- A teraz tu pos�uchaj.
Romek odwr�ci� si� i, nie rozumiej�c, patrzy� na pracowni� i na Sow�.
- Co s�yszysz? - podpowiedzia� Sowa.
- Nic. Robot�.
Romek wychyla� si� z okna i wraca�. S�ucha� tego, co na zewn�trz, i tego, co w pracowni. Odwr�ci�
si� do Sowy i zrozumia�.
- Dwa �wiaty, nie?
- Zawsze, jak zostajemy na noc, to tak s�ucham - powiedzia� Sowa.
By�o ju� bardzo p�no. Pan Willi mieszka� najbli�ej i tylko jemu op�aca�o si� wr�ci� do domu. Z
trudem, st�kaj�c, wsun�� opuchni�te nogi do but�w. Nawet nie sznurowa�. Zdj�� fartuch, w�o�y�
p�aszcz i kapelusz. Ustawi� r�wno kapcie, posprz�ta� sw�j st�, a kiedy chcia� schowa� zeszyty,
napotka� wzrok Sowy.
- Te zeszyty moje niech zostan�...
- Niech pan tutaj po�o�y, nie zgin� - powiedzia� Sowa. Pan Willi po�egna� si� ze wszystkimi i
wyszed� do domu.
Pracowali jeszcze jaki� czas i �adna rozmowa si� nie klei�a. Krojczy wsta� pierwszy, ziewn�� i
przeci�gn�� si�. Za nim inni. Porozk�adali na sto�ach bele materia�u, przykryli si� kostiumami i
pogasili �wiat�a, ale w pracowni nie zrobi�o si� ca�kiem ciemno. Za oknami zaczyna�o �wita�. Tylko
Sowa nie zgasi� swojej lampki i by� to najja�niejszy punkt pracowni. Romek le�a� tu� ko�o niego.
- Nie �pisz? - spyta� cicho.
- Niee, mam ten cholerny kostium, ca�y porwany. O kt�rej ci� obudzi�? - Sowa szepta�, bo krawcy
ju� zasypiali.
- Sam wstan� - powiedzia� Romek.
Sowa skin�� w stron� zeszyt�w pana Willego.
- Widzia�e�, co on tam pisze?
- Nie...
- To jest sztuka. Pan Willi pisze sztuk�. Pokazywa� mi kiedy�. Bardzo jest fajna, wiesz? Cholernie
szczerze pisana.
W pracowni by�o ju� cicho. Romek przysun�� si� bli�ej zeszyt�w, otworzy� pierwszy z brzegu i
szeptem, sam dla siebie, zacz�� czyta�.
HRABIA: PROSZ� WNIE�� �WIAT�O! (wchodz� lokaje, nios�c �yrandole)
HRABIA: TERAZ MOG� CI SI� PRZYJRZE�. ODWR�� TWARZ DO MNIE!
KASIA: JA NIE MOG� PANIE HRABIO! (Hrabia bierze Kasi� za r�k� i ca�uje. Kasia poddaje mu
si�. Wchodzi matka)
MATKA: CZY KASIA ZN�W ZAPOMNIA�A? PROSZ� ZABRA� �WIAT�O! (Kasia
wychodzi, zabieraj�c �yrandole)...
Romek czyta� coraz ciszej. Sowa zrezygnowa� z maszyny i szy� r�cznie. Wszyscy zasypiali.
W dzie� pracownia zn�w wygl�da�a normalnie. Szum, gwar, przymiarki, kr�c�cy si� tancerze,
�piewacy, dzwonki telefon�w. Kierownik wyszed� z pakamery z plikiem kopert, roz�o�onych jak
karty w bryd�u.
- Panowie - krzycza� od drzwi. - Zaproszenia! Premiera za tydzie�. Dla krojczego i dla mnie to dwa
- wylicza� - i jeszcze siedem. Wszystkie podw�jne! Zawsze na nasz� pracowni� by�o pi��, teraz
dziewi�� wywalczy�em! Losujemy panowie. Pusta koperta, pe�na koperta. Prosz�!
Krawcy po kolei podchodzili do kierownika i wyci�gali koperty. Brali mechanicznie, znudzeni tym
obyczajem i oboj�tni wobec zaprosze�. Romek podszed� na ko�cu i d�ugo si� waha�. Zamkn�� oczy.
- Co pan, panie! - spyta� kierownik.
- Chcia�bym wyci�gn�� pe�n� - powiedzia� Romek i kr��y� z r�k� nad kopertami. Wreszcie wyj�� -
Pe�na!
Odwr�ci� si� do Sowy z rado�ci�:
- Mam zaproszenie!
- Los si� u�miechn��... - powiedzia� przyja�nie Sowa.
- Zaproszenie �ci�le imienne - Romek przygl�da� si� kartonikowi i z rozmachem usiad� na stole. W
r�ku kierownika zosta�a jedna koperta.
- Kto jeszcze - krzycza�. - Panie Sowa, pan nie bra�...
- Nie chc� - powiedzia� Sowa. - Na choler� mi to.
- Mo�e nie ma smokingu - powiedzia� krojczy i krawcy wybuchn�li �miechem. Kierownik poczeka�
a� uspokoj� si� i otworzy� kopert�. By�a pusta.
- I tak pusta - powiedzia� do Sowy i do wszystkich. - Nie ma pan co tu si� wym�drza�, panie.
Razem z ciotk� oddali p�aszcze do pustej jeszcze szatni. Portierzy stali z programami w d�oniach, i
mieli z�ote lampasy. Ciotka by�a w czarnej sukni. Szli po czerwonych chodnikach i Romek czu� si�
troch� niepewnie. Na kremowych �cianach holu ogl�dali zdj�cia ludzi, kt�rych zna� dobrze, teraz
pi�kniejszych ni� na co dzie�. Na sal� weszli pierwsi.
Cicho.
Tajemniczo.
Romek trzyma� r�ce na kolanach i rozgl�da� si�, lekko odchylaj�c g�ow�.
Wesz�o kilka os�b.
Potem jeszcze kilka.
Sala zape�nia�a si� powoli.
S�ycha� by�o podniecaj�cy szmer. Ciotka przegl�da�a program i pokaza�a Romkowi ostatni� stron�.
Pod innymi nazwiskami, by�o napisane: �Szef techniczny teatru" i nazwisko. U�miechn�a si�
dumnie. Romek pokaza� odchylaj�c� si� minimalnie, ledwie widoczn� szczelink� w kurtynie z boku
sceny.
- Szef zawsze stamt�d patrzy, niech ciocia uwa�a - powiedzia� po cichutku.
Szczelinka zamkn�a si�, ale za chwil� rozchyli�a znowu. Ciotka siedzia�a wyprostowana, nie
patrz�c w tamt� stron�. Szmer trwa�.
Sala by�a ju� pe�na.
Uciszy�o si� po kilku pierwszych tonach skrzypiec. Rozleg�y si� d�wi�ki uwertury i zrobi�o si�
ciemno. Dzi�ki odbiciom zielonych �wiate�ek z napisem �Wyj�cie" mo�na by�o domy�li� si� emocji
Romka.
Kiedy kurtyna bezszelestnie posz�a w g�r�, otworzy� usta. By�o pi�knie. Poczu� dreszcz. Siedzia�
zapatrzony, wci�gni�ty w to najpi�kniejsze ze wszystkiego, co w �yciu widzia�.
W jaki� czas potem Romek wraca� nocn� kolejk� do domu. Kto� drzema� w k�cie, dwaj pijacy w
przej�ciu wisieli na uchwytach. Zobaczy� blondynk� i usiad� naprzeciwko. Popatrzy�a na niego,
kiedy ostentacyjnie wyci�gn�� �Teatr", a potem �Dialog"; i czyta� sobie, kiwaj�c si� w kolejkowym
rytmie. Kiedy przejrza� �Teatr", spyta� blondynk�, czy mo�e chcia�aby przeczyta�. Chcia�a, i ju�
by�o �atwiej.
- Przecie� pani zawsze co� czyta...
- Zauwa�y� pan?
- Zawsze...
- A pan si� interesuje teatrem?
- No, ja zawodowo - u�miechn�� si� Romek pewnie i niepewnie. - Ja pracuj� po prostu w teatrze. A
pani lubi teatr?
- Rzadko chodz�...
Romek pochyli� si� do blondynki.
- Wie pani, w teatrze, kiedy ma si� zacz�� przedstawienie i si� czeka, �eby si� kurtyna podnios�a,
orkiestra ju� gra uwertur�, jest ciemno, potem kurtyna powoli, powoli si� podnosi i robi si� jasno
nagle...
Romek zamilk� i ju� z bliska przypatrywa� si� blondynce. Ona te� patrzy�a.
- To co? - spyta�a.
- To wtedy jest takie uczucie, jakby dreszcz przeszed�. A� si� wstydz� pani powiedzie�... Pi�knie,
pi�knie jest.
�Pan Januchta proszony do dyrektora. Pan Januchta proszony do dyrektora..." - hucza� g�o�nik w
ca�ym teatrze. Romek w okularach wygl�da� troch� doro�lej. Bieg� korytarzami. Min�� drzwi z
napisem �Dla technicznych", a genera�--portier nie zatrzyma� go tym razem. W kilku susach prze-
sadzi� pi�kne, marmurowe schody. W gabinecie dyrektora siedzia� krojczy. Dyrektor poda�
Romkowi swoj� demokratyczn� r�k�.
- Jeszcze si� nie znamy, czy si� nie myl�?
- Januchta Roman - wydysza� Romek.
- S�yszymy o panu dobre rzeczy, panie Januchta. Chwali�a pana pani scenografka... Prosz� bardzo,
niech pan siada -dyrektor podprowadzi� go do stoj�cego obok stolika. Romek usiad�. Dyrektor
przechadza� si� po gabinecie.
- Kierownictwo pracowni te� si� o panu dobrze wyra�a,* prawda, panie krojczy?
Krojczy uni�s� w g�r� r�k� gestem przyjacielskiego potakni�cia.
- I ma pan pi�kn� inicjatyw� za�o�enia kabaretu, troch�, s�ysza�em, publicystycznego, troch�
kontrowersyjnego, ale to dobrze, dobrze, przyda nam si� taka plac�wka. Popieramy. Damy nawet
�rodki. Mo�ecie korzysta� z naszych urz�dze� technicznych.
Romek wodzi� ca�y czas wzrokiem za chodz�cym dyrektorem.
- Rz�d�cie si� w waszym teatrzyku sami. Nie b�dziemy przeszkadza�! Nauczycie si� rz�dzi�, bo to
was, m�odych, czeka. Tak czy nie?
- Chyba tak - powiedzia� Romek bez specjalnego przekonania.
- Tak. No, to dobrze. Ma pan czym pi