7504

Szczegóły
Tytuł 7504
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7504 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7504 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7504 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mike Resnick Wyrok na wyroczni� Oracle Prze�o�y�: Juliusz Wilczur Garztecki Pr�szy�ski i S-ka Warszawa 1996 Carol, jak zawsze. A tak�e Markowi i Lynne Aronsonom, bliskim przyjacio�om przez po�ow� mego �ycia. PROLOG By� to czas gigant�w. W rozrastaj�cej si� Demokracji rodu ludzkiego nie mieli dla siebie do�� miejsca, by swobodnie oddycha� i wykaza� si� si��. Ci�gn�y ich wi�c odleg�e, puste �wiaty Wewn�trznej Granicy, przyci�ga�y coraz bli�ej ja�niej�cego J�dra Galaktyki, jak p�omie� zwabia �my. Och, mie�cili si� w ludzkich cia�ach, przynajmniej wi�kszo�� z nich, niemniej byli gigantami. Nikt nie wiedzia�, dlaczego narodzi�o si� ich a� tak wielu w tym w�a�nie momencie historii ludzko�ci. Kto wie, mo�e potrzebni byli Galaktyce pe�nej po brzegi ma�ych Ludzi, ow�adni�tych jeszcze mniejszymi marzeniami? Niewykluczone, �e spowodowa�a to dzika wspania�o�� samej Wewn�trznej Granicy, gdy� z pewno�ci� nie by�a ona miejscem dla zwyk�ych m�czyzn i kobiet. A mo�e, poniewa� w ostatnich tysi�cleciach brakowa�o gigant�w, zacz�li si� znowu rodzi� w�r�d Ludzi. Niezale�nie od powodu, dla kt�rego si� pojawili, dotarli poza najdalszy zasi�g zbadanej Galaktyki, zanosz�c nasienie Cz�owieka na setki nowych �wiat�w i r�wnocze�nie stwarzaj�c cykl legend, kt�re nie zagin� tak d�ugo, jak d�ugo Ludzie b�d� zdolni powtarza� opowie�ci o bohaterskich czynach. By� wi�c Daleki Jones, kt�ry postawi� stop� na ponad pi�ciuset nowych planetach, nigdy nie wiedzia� do ko�ca, czego szuka, lecz zawsze mia� pewno��, �e tego nie znalaz�. By� Gwizdacz, kt�ry nosi� tylko to imi�, i kt�ry zabi� ponad stu Ludzi oraz kosmit�w. By�a Pi�tkowa Nelli, kt�ra podczas wojny przeciw Settom przerobi�a sw�j burdel na szpital, i wreszcie doczeka�a si� tego, i� ci sami, kt�rzy wcze�niej pr�bowali zamkn�� to miejsce, og�osili je �wi�tyni�. By� D�amal, kt�ry nie zostawia� odcisk�w palc�w ani �lad�w st�p; rabowa� pa�ace, kt�rych w�a�ciciele po dzi� dzie� nie wiedz�, �e zostali obrabowani. By� Zak�ad-o-Planet� Murphy, kt�ry r�nymi czasy posiada� dziewi�� z�otono�nych planet i straci� je co do jednej przy sto�ach gry. By� Ben Ami �amacz Kr�gos�up�w id�cy w zapasy z nieziemcami dla pieni�dzy i zabijaj�cy Ludzi dla przyjemno�ci. By� Markiz Queens-bury, kt�ry walczy� nie stosuj�c si� do �adnych zasad i Bia�y Rycerz, albinos, zab�jca pi��dziesi�ciu m�czyzn; Sally Klinga i Wieczny Ch�opiec, kt�ry sko�czywszy dziewi�tna�cie lat, po prostu przesta� si� zmienia� przez nast�pne dwa stulecia; Baker Katastrofa, pod kt�rego stopami trz�s�y si� ca�e planety, i egzotyczna Per�a z Maracaibo; Szkar�atna Kr�lowa, kt�rej grzechy przeklina�y wszystkie rasy Galaktyki, i Ojciec Bo�e Narodzenie; Jednor�ki Bandyta z mordercz� protez� i Matka Ziemia; Jaszczurka Malloy i zwodniczo �agodny Cmentarny Smith. Giganci. A jednak pojawi� si� kto�, kto wyr�s� ponad wszystkich, �onglowa� istnieniami Ludzi i planet jakby to by�y zabaweczki, napisa� na nowo histori� Wewn�trznej Granicy i Ramienia Spiralnego, a nawet samej wszechmocnej Demokracji. W r�nych okresach swego kr�tkiego, burzliwego �ycia ten kto� znany by� jako Wr�biarka, Wyrocznia i Prorokini. Gdy ju� zesz�a ze sceny galaktycznej, tylko garstka tych, co prze�yli, zna�a jej prawdziwe imi�, planet�, z kt�rej pochodzi�a, a nawet pocz�tek jej historii. CZʌ� 1 KSI�GA GWIZDACZA 1 Naprawd� nazywa� si� Carlos Mendoza, ale zwracano si� do niego w ten spos�b przed tak wielu laty, �e prawie o tym zapomnia�. Tu, na Wewn�trznej Granicy, w�r�d rzadko rozsianej ludno�ci planet, po�o�onych pomi�dzy rozpychaj�c� si� Demokracj� Cz�owieka i J�drem Galaktyki, ludzie zmieniali nazwiska z �atwo�ci�, a niekiedy tak cz�sto, jak ich bracia w Demokracji zmieniali ubrania. Podczas swych sze��dziesi�ciu pi�ciu lat �ycia Mendoza mia� wiele profesji. O niekt�rych z nich wola�by sam zapomnie�, co do innych chcia�by, aby zapomnieli o nich jego wrogowie. Mia� te� r�wnie wiele imion, ale to, kt�re do niego przylgn�o, brzmia�o: Lodziarz. Byli ludzie, kt�rzy twierdzili, �e jest Lodziarzem, poniewa� niegdy� w�ada� planet� ca�kowicie pokryt� grubym na mil� lodowcem. Inni nie zgadzali si� z tym i uwa�ali, �e otrzyma� swe imi�, poniewa� potrafi� zabija� z zimn� krwi�. Niekt�rzy, cho� tych by�o niewielu, sugerowali, �e opanowa�a go rzadka choroba. Stale obni�a�a si� temperatura jego cia�a, co grozi�o mu �mierci�, i w�a�nie z tego powodu osiedli� si� wreszcie na gor�cej, pustynnej planecie Ostatnia Szansa. Lodziarza zupe�nie nie obchodzi�o, co ludzie my�l� o pochodzeniu jego imienia. Prawd� powiedziawszy w og�le niewiele go obchodzi�o. Lubi� oczywi�cie pieni�dze oraz w�adz�, jak� dawa�o mu posiadanie Ko�ca Trasy - jedynej tawerny na Ostatniej Szansie. Ale z biegiem lat wi�kszo�� rzeczy przesta�a go interesowa�. Opr�cz plotek. G�rnicy, handlarze, badacze, awanturnicy i �owcy nagr�d zatrzymywali si� na Ostatniej Szansie, by uzupe�nia� paliwo w swych statkach lub zaopatrzy� si� w �ywno��, albo te� zarejestrowa� swe prawa do z�otodajnych dzia�ek, niekiedy za�, by poczeka� na poczt� lub nagrod�, kt�r� tu w �lad za nimi skierowano. Przychodzili do Ko�ca Trasy i opowiadali. Lodziarz nigdy nie zadawa� pyta�, nigdy nie podawa� w w�tpliwo�� informacji, ale s�ucha� z uwag�. Co jaki� czas trafia� mu si� jaki� rodzynek, kt�ry na jego nieruchomej twarzy wywo�ywa� przelotny b�ysk o�ywienia. Wtedy znika� zazwyczaj na tydzie� lub miesi�c, a potem powraca� na Ostatni� Szans� tak nagle, jak niespodziewanie j� opuszcza�. Siada� w barze i zn�w s�ucha� plotek, nowych opowie�ci o przygodach i �mia�ych wyczynach, o fortunach zdobytych i fortunach utraconych, o wygranych bitwach i upad�ych imperiach - z twarz� pozbawion� wyrazu. Ci, kt�rzy go lubili, a niewielu by�o takich i rzadko si� pojawiali, niekiedy zapytywali go, co w�a�ciwie spodziewa si� us�ysze�? Co pragnie znale��, gdy odlatuje na swe sporadyczne wycieczki? Grzecznie ignorowa� ich pytania, bo pomimo swej reputacji by� cz�owiekiem dobrze wychowanym i wkr�tce potem pytaj�cy widzieli go, jak siedzia� przy innym stole, wys�uchuj�c opowie�ci kolejnego podr�nika. Nie imponowa� postur�. Do �redniego wzrostu brakowa�o mu cala czy dwu, mia� ze trzydzie�ci funt�w nadwagi, w�osy przerzedzone na czubku g�owy i bielej�ce na skroniach. Chodz�c wyra�nie kula�; wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e ma protez� nogi, ale nikt i nigdy nie pyta� go o to, a on sam milcza� na ten temat. G�os mia� ani dono�ny ani d�wi�czny, ale gdy odzywa� si� na Ostatniej Szansie, brzmia� w nim ton tak w�adczy, �e bardzo niewielu ludzi rzuca�o mu wyzwanie (nikt nie zdo�a� zrobi� tego dwukrotnie). Znano go na ca�ej Wewn�trznej Granicy, ale nikt dok�adnie nie wiedzia�, czego dokona�, �e zdoby� taki rozg�os. Oczywi�cie zabi� kilku ludzi, ale to bynajmniej nie wystarczy�o, by uzyska� a� tak� reputacj� na rz�dz�cych si� bezprawiem granicznych planetach. Kr��y�y plotki, �e niegdy� pracowa� dla Demokracji, wykonuj�c jakie� sekretne zadania, ale nic o nich nie wiedziano. Jeden tylko raz, czterna�cie lat temu, znik� z Ostatniej Szansy na wiele miesi�cy i kr��y�y wie�ci, �e winien by� �mierci niema�ej liczby �owc�w nagr�d. Ale nikt nie zdo�a� tego zweryfikowa�, a szczeg�y by�y tak m�tne, �e ma�o kto dawa� wiar� tej opowie�ci. Znalaz�a, si� jednak pewna kobieta, kt�ra us�yszawszy to opowiadanie, uwierzy�a w nie. Po wielu nieudanych pr�bach wytropi�a go wreszcie w jego schronieniu na Ostatniej Szansie, odleg�ej o p� Galaktyki od bogatych, g�sto zaludnionych planet Demokracji. By�a w �rednim wieku, mia�a niebieskie oczy i nie wyr�niaj�ce si� niczym w�osy, piaskowego koloru. Na grzbiecie nosa widnia�o niewielkie zgrubienie, jakby wiele lat temu zosta� z�amany, z�by za�, zbyt bia�e i zbyt r�wne, chyba nie mog�y by� jej w�asnymi. Gdy wesz�a do Ko�ca Trasy, tawern� wype�nia� zwyczajny tu t�um awanturnik�w i nieudacznik�w, ludzi i kosmit�w. Kosmici: siedmiu Canphoryt�w, para Lodinit�w, dw�ch Domarian i po jednym z trzech r�nych ras, jakich nigdy w �yciu nie spotka�a, skupili si� przy kilku ma�ych stoliczkach. Wi�kszo�� z nich nie mog�a strawi� tego, co proponowano w barze. Oczywiste wi�c by�o, �e tylko czekaj� na otwarcie wielkiego kasyna, w kt�rym znajdowa�y si� dwa tuziny sto��w i tyle� egzotycznych gier hazardowych. Niedu�a wywieszka, z napisem w r�nych j�zykach ludzi i kosmit�w og�asza�a, �e ten szcz�liwy moment nast�pi z chwil� zachodu s�o�ca. Przy d�ugim barze z li�ciastego drewna siedzia�o rz�dem czterech mi�so�ernych kosmit�w, mrucz�c st�umione wyzwania. Dalej, tu� obok kasjera, w szklanej gablocie spoczywa� wy�wiechtany egzemplarz poematu, napisanego przez Czarnego Orfeusza, barda Wewn�trznej Granicy, kt�ry stworzy� i podpisa�, gdy jakie� dwa wieki temu zatrzyma� si� na jeden wiecz�r na Ostatniej Szansie. Dwudziestu ludzi, z kt�rych cz�� ubrana by�a w odzie� barwn� i kosztown�, inni za� w matowe br�zy i szaro�ci g�rnik�w i poszukiwaczy cennych minera��w, sta�o przy barze lub siedzia�o przy sto�ach. Gdy kobieta wesz�a do tawerny, �aden z nich nie zwr�ci� na ni� najmniejszej uwagi. Rozejrza�a si� szybko, a potem podesz�a do barmana. - Poszukuj� cz�owieka, znanego pod imieniem Lodziarz - o�wiadczy�a. - Czy jest tutaj? Barman skin�� g�ow�. - O tam, siedzi przy oknie - odpar�. - Czy b�dzie ze mn� rozmawia�? - To zale�y od jego humoru - zachichota� barman. - Ale wys�ucha ci�. Podzi�kowa�a i podesz�a do sto�u Lodziarza, po drodze szerokim �ukiem omijaj�c kosmit�w. - Czy mog� si� przysi���? - zapyta�a. - Prosz� sobie przysun�� krzes�o, pani Bailey - odrzek�. - Wie pan, kim jestem? - zdziwi�a si� kobieta. - Nie - odpar�. - Ale znam pani nazwisko. - Sk�d? - Musia�a pani przedstawi� si�, prosz�c o koordynaty do l�dowania - powiedzia� Lodziarz. - Bez mojej zgody nikt nie l�duje na Ostatniej Szansie. - Rozumiem - stwierdzi�a siadaj�c. Popatrzy�a na niego uwa�nie. - Nie mog� uwierzy�, �e wreszcie pana znalaz�am! - Nie zgubi�em si�, pani Bailey - odrzek� bezbarwnym g�osem.: - By� mo�e nie, ale ja pana szuka�am ponad cztery lata. - A c� jest a� tak wa�nego, �e sp�dzi�a pani cztery lata �ycia na pr�bach odnalezienia mnie? - Nazywam si� Bettina Bailey - zacz�a. - Wiem. - Czy to panu nie daje nic do my�lenia? - A powinno? - Je�li nazwisko Bailey nic panu nie m�wi, zmarnowa�am mn�stwo czasu. - Nigdy nie s�ysza�em o Bettinie Bailey - odpar� z rezerw�. - S�ysza�am opowiadania... a uczciwie m�wi�c plotki... �e m�g� pan zna� moj� c�rk�. - Prosz� kontynuowa� - powiedzia� Lodziarz. - Nazywa si� Penelopa. Lodziarz wyci�gn�� cygaretk�. - Co pani s�ysza�a? - S�ysza�am, �e pan j� zna�. - Bettina Bailey przerwa�a, uwa�nie przygl�daj�c si� twarzy Lodziarza. - S�ysza�am nawet, �e ona sp�dzi�a pewien czas na Ostatniej Szansie. - Pani Bailey, to by�o czterna�cie lat temu - zauwa�y� Lodziarz, zapalaj�c cygaretk�. - Od tej pory nie widzia�em jej. - Wzruszy� ramionami. - Zdaje si�, �e ona ju� nie �yje. Bettina Bailey wpatrywa�a si� w niego bez zmru�enia oka. - Je�li m�wimy o tej samej dziewczynie, to wie pan, �e to niemo�liwe. Lodziarz odpowiedzia� jej takim samym spojrzeniem. Wreszcie ponownie pykn�� z cygaretki i kiwn�� g�ow�. - M�wimy o tej samej dziewczynie. - Teraz powinna mie� dwadzie�cia dwa lata. - To by si� mniej wi�cej zgadza�o - zgodzi� si� Lodziarz. Bettina Bailey zn�w zamilk�a. - S�ysza�am tak�e inne plotki - powiedzia�a wreszcie. - Na przyk�ad? - �e mieszka z kosmitami. - Z kosmit� - sprostowa� Lodziarz. - Wi�c wie pan, gdzie ona jest? Zaprzeczy� ruchem g�owy. - Wiem tylko, z kim by�a, gdy widzia�em j� po raz ostatni. - S�ysza�am te�, �e sp�dzi� pan mn�stwo czasu szukaj�c jej - kontynuowa�a Bettina Bailey. Popatrzy� na ni� oboj�tnie i nie odpowiedzia�. - I �e wie pan o niej wi�cej, ni� kt�rykolwiek �yj�cy cz�owiek. - To mo�liwe - zgodzi� si�. - Wi�cej, ni� mo�liwe. To fakt. - Zgoda, to fakt. I co z tego? - Chc�, by c�rka wr�ci�a do mnie. - Pani Bailey, przepraszam, �e to wytkn�, ale podj�cie tej decyzji zabra�o pani du�o czasu. - Szuka�am jej przez szesna�cie lat - przerwa�a. - Odebrano mi c�rk� w Demokracji. Demokracja obejmuje ponad dziesi�� tysi�cy planet. Odkrycie, �e ju� jej tam nie ma, i �e znajduje si� na Wewn�trznej Granicy poch�on�o ponad dziesi�� lat i wi�kszo�� pieni�dzy mego zmar�ego m�a. - Pani Bailey, ona znajdowa�a si� na Wewn�trznej Granicy czterna�cie lat temu - stwierdzi� Lodziarz. - Teraz mo�e by� gdziekolwiek: na Wewn�trznej Granicy, na Skraju, w Ramieniu Spiralnym, na Zewn�trznej Granicy, nawet z powrotem w Demokracji. Dla kogo� z jej zdolno�ciami nie by�oby trudne ukry� si� przed ka�dym, kto jej poszukuje. - Ona jest na Zewn�trznej Granicy - powt�rzy�a zdecydowanie Bettina Bailey. Patrzy� na ni� z nieukrywanym zainteresowaniem. - Sk�d pani wie? - Je�li zechce pan by� ze mn� otwarty i szczery, ja zachowam si� podobnie - odrzek�a. - W tej chwili musi pan uwierzy� na s�owo, �e wiem, gdzie ona jest. Milcza� d�ug� chwil�. - Zgoda - rzek� wreszcie. - Pani wie, gdzie ona jest. - I chc�, �eby do mnie wr�ci�a. - I chce pani, �eby c�rka do pani wr�ci�a - powt�rzy�. - Czemu przysz�a pani do mnie? Czemu nie pojedzie pani tam, gdzie ona jest i nie zabierze jej do domu? - To nie takie proste - powiedzia�a. - Ona mo�e mnie nie rozpozna�... A je�li nawet rozpozna, to przez wi�kszo�� �ycia by�a z kosmitami. Mo�e nie zechcie� ze mn� wr�ci�. - Obecnie jest ju� pe�noletnia - stwierdzi� Lodziarz. - Wyb�r nale�y do niej. - Zgoda - powiedzia�a Bettina Bailey. - Ale chc�, �eby wybra�a sama, z dala od wp�ywu kosmit�w. - Wiem tylko o jednym kosmicie. - Nie. Ona jest na planecie kosmit�w. - Na kt�rej? - Powiem panu, gdy zawrzemy umow�. - Jak� umow�? - spyta� Lodziarz. - Chc�, by pan j� przywi�z� do mnie. - Je�li uwa�a pani, �e ona nie pojedzie z pani�, czemu pani s�dzi, �e zgodzi�aby si� wr�ci� ze mn�? - Powiedzia�am panu: przeprowadzi�am na pana temat dok�adny wywiad. Ma pan do�wiadczenie w zakresie za�atwiania spraw z kosmitami oraz dzia�ania na Wewn�trznej Granicy. Je�li b�dzie panu potrzebna pomoc, wie pan, gdzie j� znale��. Lodziarz przyjrza� si� jej z namys�em. - Pani Bailey, to mo�e by� bardzo kosztowne. - Jak kosztowne? - Milion talar�w Marii Teresy teraz, drugi milion po wykonaniu roboty. - Talar�w Marii Teresy? - powt�rzy�a, marszcz�c brwi. - My�la�am, �e s� w obiegu tylko w uk�adzie Corvus. Dlaczego nie kredyt�w? - Niezbyt tu wierzymy w d�ugowieczno�� Demokracji, pani Bailey - odpar� Lodziarz. - A jeszcze mniejsz� wiar� darzymy jej walut�. Kredyty s� nie do przyj�cia. Je�li nie mo�e pani zdoby� talar�w Marii Teresy, przyjm� dwa miliony w rublach Nowostalinowskich. - Dostan� talary - odrzek�a. - Jak szybko? - Mog� za�atwi� transfer tutaj w ci�gu trzech dni. - Wobec tego puszcz� ko�a w ruch za trzy dni od dzisiaj - o�wiadczy� Lodziarz. - Co pan ma na my�li m�wi�c: puszcz� ko�a w ruch? - Wybior� tego, od kt�rego za��dam, by odnalaz� pani c�rk�. - Ale� my�la�am, �e to pan pojedzie. - Nie, pani Bailey, ona mnie zna... Nie s�dz�, aby by�a szcz�liwa ujrzawszy mnie ponownie. - Przecie� ja wybra�am pana w�a�nie dlatego, �e ona pana zna! - Je�li chodzi o pani c�rk� nie jest to bynajmniej korzystne - odrzek� sucho. - A wi�c, gdzie ona jest? Bettina Bailey milcza�a chwil�. A potem wzruszy�a ramionami. - Jest na Alfie Crepello III. - Nigdy nie s�ysza�em o takiej planecie. - To jest w Gromadzie Quinellus. - Sk�d ma pani pewno��, �e ona si� tam znajduje? Bettina schyli�a si� ku niemu z powa�n� min�. - Oboje wiemy, �e moja c�rka ma rzadki talent. - S�ucham. - Na Deluros VIII dotar�a tajna wie��, �e na Alfie Crepello III znajduje si� osoba ludzka p�ci �e�skiej. Przekupi�am informator�w z rz�du, aby pozna� szczeg�y. Wygl�da na to, �e nikt nie wie, czy ta kobieta jest zatrudniona przez kosmit�w, zamieszkuj�cych Alf� Crepello III, czy te� pozostaje ich wi�niem. Ale znana jest jako Wyrocznia. - Przerwa�a. - Gdybym mia�a Penelopie da� imi�, nie mog�abym wybra� odpowiedniejszego. - To wszystko, co pani wie? - zapyta� Lodziarz. - �adnego rysopisu? �adnych wiadomo�ci od niej lub kogokolwiek, kto mia� z ni� kontakt? - Tylko to - stwierdzi�a Bettina Bailey. - Uk�ad Alfa Crepello nie nale�y do Demokracji i prawie nie utrzymuje z ni� kontakt�w. Uzyskanie pewno�ci, �e Wyrocznia jest istot� ludzk� zabra�o mi prawie dwa lata, a potem min�y jeszcze dwa, zanim upewni�am si�, �e jest kobiet�. - Pani Bailey, czy wie pani, jakie s� szans�, �e to jest pani c�rka? - Przez szesna�cie lat gromadzi�am te u�amki informacji - odrzek�a. - Mog� umrze� ze staro�ci, nim uzyskam niezbity dow�d. - Zamilk�a na chwil�. - Czy umowa stoi? Na mgnienie oka odmalowa�o si� na jego twarzy zainteresowanie, kt�re tak usilnie stara� si� ukry�. A potem, r�wnie szybko, jego oblicze sta�o si� kamienn� mask�. - Umowa stoi - o�wiadczy� Lodziarz. 2 Na mapach gwiezdnych nosi�a nazw� Boyson III. Na miejscu znano j� jako Planet� Francuza. Na pocz�tku ros�a tam dzika, nieposkromiona d�ungla i by�o zatrz�sienie egzotycznych zwierz�t. Kiedy na planet� zawita� Cz�owiek, wybi� wi�kszo�� zwierz�t, wykarczowa� d�ungl� i przekszta�ci� j� w pola uprawne. Boyson III dostarcza�a wi�c �ywno�� wszystkim po�o�onym opodal planetom g�rniczym. Ale nim min�o dwadzie�cia lat, obce wirusy zniszczy�y importowane zwierz�ta hodowlane, importowan� kukurydz� i pszenic�, a nawet hybrydowe zwierz�ta i zbo�a. Po tym wszyscy koloni�ci wynie�li si� gdzie indziej, a Boyson III powoli zn�w zacz�a porasta� d�ungla, co trwa�o sze�� stuleci. W�wczas przyby� Francuz. Opowiadano, �e zbiera� obce zwierz�ta dla ogrod�w zoologicznych w Demokracji i �e jako emeryt wycofa� si� na Boysona III, by przez reszt� �ycia zajmowa� si� �owiectwem. Na brzegu szerokiej rzeki wybudowa� rozleg�y bia�y dom, zaprosi� paru przyjaci�, by si� do niego przy��czyli, a� wreszcie wie�� o polowaniach rozesz�a si�, co pozwoli�o na utworzenie ma�ego przedsi�biorstwa safari. Wszystko to dzia�o si� ponad dwie�cie lat temu. Od tamtego czasu Planeta Francuza niezbyt si� zmieni�a, je�li nie liczy� tego, �e dzika zwierzyna zosta�a zdziesi�tkowana, na miejscu za� zosta�a tylko garsteczka przewodnik�w, inni bowiem wyemigrowali na nowo otwarte planety, gdzie ich klienci mogli z mniejszym wysi�kiem pozyska� trofea �owieckie. Oceniano, �e je�li chodzi o ludzi, to na Planecie Francuza na sta�e mieszka ich obecnie najwy�ej dwustu. Jeden z nich, o kt�rym m�wiono, �e jest ostatnim cz�owiekiem urodzonym na tej planecie, wprowadzi� si� do starego domu Francuza, ko�o rzeki za� wybudowa� w�asne, prywatne l�dowisko. Nazywa� si� Jozue Jeremiasz Chandler. W m�odo�ci odnosi� wielkie sukcesy jako my�liwy, ale na �cie�kach safari nie widziano go ju� prawie od dziesi�ciolecia. Znany by� najpierw na Planecie Francuza, a potem na ca�ej Wewn�trznej Granicy jako Gwizdacz, mia� bowiem taki zwyczaj, �e nim strzeli� do zwierzyny, gwizda�, by zwr�ci� na siebie jej uwag�. By� cz�owiekiem niedost�pnym, nawet tajemniczym, jego sprawy i my�li nale�a�y tylko do niego. Na d�ugi czas wyje�d�a� z planety, a niemal wszystkie konta bankowe zak�ada� na innych planetach. Nigdy nie przychodzi�y do niego przesy�ki pocztowe ani radiodepesze, cho� od czasu do czasu na jego prywatnym pasie obok rzeki l�dowa� ma�y stateczek. Tym, kt�ry pojawi� si� jako ostatni, by� statek Lodziarza. Gdy przybysz ruszy� d�ug�, kr�t� �cie�k� w stron� domu, stwierdzi�, i� poci si� obficie w panuj�cym tu upale i wilgoci; zdziwi� si� wi�c, �e ktokolwiek chce mieszka� w takim otoczeniu. Otar� twarz chusteczk� do nosa, wymierzy� klapsa purpurowo-z�otemu owadowi, kt�ry przysiad� na jego szyi i ledwo uda�o mu si� unikn�� nadepni�cia na paskudnego, rogatego gada, kt�ry zasycza� na niego i po�piesznie skry� si� w g�stym podszyciu. Wynurzywszy si� z buszu, pokona� kamienne schody i stan�� na obszernym pomo�cie, wybiegaj�cym daleko w rzek�. W wodzie roi�o si� od �ywych stworze�: ogromnych torbaczy wodnych, delikatnych wodnych w�y, d�ugich i brzydkich gad�w, a wszystko to p�ywa�o w�r�d rojowiska wielobarwnych ryb, trzymaj�cych si� blisko powierzchni. Puszcz�, porastaj�c� teren wzd�u� rzeki, na przeciwleg�ym brzegu wyci�to, aby z pomostu mo�na by�o przygl�da� si� ro�lino�ercom, schodz�cym do wodopoju. W tej chwili nisko nad wod� fruwa�y ca�e chmury motyli, a przez polan� maszerowa� metodycznie z tuzin ptak�w, wydziobuj�cych co� z ziemi, garstka ptactwa wodnego za� brodzi�a na p�yciznach w poszukiwaniu ma�ych rybek. Lodziarz us�ysza�, jak w �cian� wsuwaj� si� szklane drzwi. W chwil� p�niej wysoki, szczup�y m�czyzna o kasztanowych w�osach, zbli�aj�cy si� do czterdziestki, wyszed� na pomost. Ubrany by� w do�� dziwny str�j br�zowego koloru, kt�ry wsz�dzie mia� kieszenie. Jego oczy ocienia� przed blaskiem s�o�ca szerokoskrzyd�y kapelusz. - Widz�, �e ci si� uda�o - o�wiadczy� Chandler w formie powitania. - Trudno ci� znale��, Gwizdaczu - stwierdzi� Lodziarz. - Ty zdo�a�e�. - Chandler zrobi� pauz�. - Masz ochot� na drinka? - Prosz� - skin�� g�ow� Lodziarz. - Naprawd� powiniene� zap�aci� mi za to - powiedzia� Chandler z u�miechem rozbawienia, prowadz�c go�cia do wn�trza domu. - Nie przypominam sobie, aby� na Ostatniej Szansie kiedykolwiek da� mi darmowego drinka. - I nigdy sobie nie przypomnisz - stwierdzi� Lodziarz, odwzajemniaj�c u�miech Chandlera. Pok�j, w kt�rym si� znalaz�, by� obszerny, z ch�odn� kamienn� posadzk�, bielonymi �cianami i szerokimi okapami dla ochrony przed upa�em. Sta�o tam par� wy�cie�anych foteli, pokrytych futrami miejscowych zwierz�t; dywan z g�owy i futra du�ego mi�so�ercy, ma�e pud�o na ksi��ki i ta�my, radiostacja podprzestrzenna oraz zegar, wykonany z jakiej� dziwnej, �wietlistej substancji, kt�ra zdawa�a si� wiecznie zmienia� barwy. �ciany zawieszone by�y oprawionymi listami go�czymi, na ka�dym z nich widnia� portret zbrodniarza, kt�rego Chandler zabi� lub schwyta�. - Interesuj�ce trofea - zauwa�y� Lodziarz, wskazuj�c gestem plakaty. - Najlepiej poluje si� na ludzi - odrzek� Chandler. Wszed� za ma�y bar z li�ciastego drewna i otworzy� ch�odziark�. - Co b�dziesz pi�? - Cokolwiek zimnego. Chandler zmiesza� dwa identyczne drinki i jeden z nich wr�czy� Lodziarzowi. - To powinno wystarczy�. - Dzi�kuj� - odpar� Lodziarz i poci�gn�� wielki �yk. - Klient nasz pan - stwierdzi� Chandler. Obrzuci� Lodziarza bacznym spojrzeniem. - Bo jeste� klientem, prawda? - Potencjalnym. - Lodziarz popatrzy� na drugi brzeg rzeki. - Czy nie masz nic przeciwko temu, by�my wr�cili na pomost? Podr� do ciebie jest tak mi�a, jak wrz�d na dupie; ale gdy si� cz�owiek tu wreszcie dostanie, jest naprawd� cudownie. - Czemu nie? - zgodzi� si� Chandler, prowadz�c go ponownie na pomost. - To bardzo wygodnie: stan�� tu sobie i ustrzeli� co� na obiad - kontynuowa� Lodziarz. - Nie mam poj�cia - wzruszy� ramionami Chandler. - O? - Nigdy nie poluj� w promieniu pi�ciu mil od domu. Nie chc� wystraszy� zwierzyny. - Przerwa�. - S� zwierz�ta do jedzenia, s� dla sportu, a niekt�re do ogl�dania. Te s� do ogl�dania. - Wiesz - zauwa�y� Lodziarz - w�a�nie przysz�o mi do g�owy, �e nie widzia�em tutaj �adnej broni. - Och, jest tu bro� - zapewni� go Chandler. - Ale nie my�liwska. Bia�y ptak o delikatnej budowie wyl�dowa� na grzbiecie jednego z wodnych torbaczy i zacz�� mu wydziobywa� insekty z g�owy. - Zawsze t�skni� do tego miejsca, gdy jestem z dala od niego - powiedzia� Chandler, staj�c na skraju pomostu i patrz�c na rzek�. - Je�li wezm� to zadanie, na jak d�ugo wyrusz�? - Nie b�d� ci� ok�amywa� - odpowiedzia� Lodziarz. - Ta robota nie jest ani �atwa, ani szybka. - Jakie s� wymagania? - zapyta� Chandler, s�cz�c drinka. - Jeszcze nie wiem. Chandler uni�s� jedn� brew, ale milcza�. - Czy s�ysza�e� kiedykolwiek o Penelopie Bailey? - kontynuowa� po chwili Lodziarz. - My�l�, �e wszyscy musieli o niej s�ysze�, jakie� dziesi�� czy pi�tna�cie lat temu - odpowiedzia� Chandler. - Ofiarowywano za ni� cholern� nagrod�. - To ona. - Je�li dobrze pami�tam, chcieli j� z�owi� wszyscy: Demokracja, kosmici, nawet jacy� piraci. Nigdy nie dowiedzia�em si�, co si� z ni� sta�o, tyle tylko, �e pewnego dnia banda �owc�w nagr�d nie �y�a, a potem nikt jako� nie interesowa� si� nagrod�. - Odwr�ci� si� do Lodziarza. - Kr��y�y te� pog�oski, �e ty by�e� w to zamieszany. - By�em. - O co sz�o w tej ca�ej awanturze? - spyta� Chandler. - Goni�y j� setki ludzi, ale nikt nigdy nie powiedzia�, czemu ma�a dziewczynka warta jest pi�� czy sze�� milion�w kredyt�w. - Ona nie by�a, �ci�le rzecz bior�c, tak� normaln�, przeci�tn� dziewczynk� - powiedzia� kwa�nym tonem Lodziarz. Z jednej ze swych kieszeni Chandler wyj�� par� kawa�k�w suchego chleba i po�o�y� je na barierce, a potem patrzy�, jak trzy barwne ptaki opad�y, z�apa�y chleb i odlecia�y ze zdobycz�. - Je�li chcesz, abym j� znalaz� i przywi�z�, b�dziesz musia� powiedzie� mi, z jakiego powodu wyznaczono za ni� tak du�� nagrod� - stwierdzi� w ko�cu. - Powiem - odrzek� Lodziarz, �ykaj�c drinka. - A ty nie musisz jej szuka�. - Wiesz, gdzie ona jest? - Mo�e. - Albo wiesz, albo nie. - Wiem, gdzie znajduje si� osoba, po kt�r� ci� wysy�am - odpar� Lodziarz. - Nie wiem, czy to Penelopa Bailey. - Czy rozpozna�by� Penelop� Bailey, gdyby� j� zobaczy�? - zainteresowa� si� Chandler. - To dzia�o si� dawno temu, a ona jest teraz doros�� kobiet� - powiedzia� Lodziarz. - Z r�k� na sercu nie wiem, czy bym j� rozpozna�. - To sk�d b�dziesz wiedzia�, czy przywioz�em t� kobiet�, co trzeba? - S� sposoby, by to sprawdzi�. - Lodziarz przerwa�. - Ale je�li ona jest Penelop� Bailey, istnieje wszelkie prawdopodobie�stwo, �e nie zdo�asz jej przywie��. Chandler podni�s� g�ow� i spojrza� w niebo, kt�re nagle pokry�y chmury. - O tej porze ka�dego popo�udnia pada deszcz - obwie�ci�. - Wejd�my do �rodka, usi�d�my sobie wygodnie, a ty mi wszystko wy�o�ysz. Poprowadzi� Lodziarza z powrotem do domu, kaza� szklanym wrotom zasun�� si� i skierowa� si� ku dw�m rze�bionym fotelom z drewna przykrytym futrami jakich� niebieskosk�rych zwierz�t. - Dobra - powiedzia�, gdy usadowili si� obaj. - S�ucham. - Kiedy spotka�em Penelop� Bailey, mia�a osiem lat - zacz�� Lodziarz. - Demokracja odebra�a j� rodzicom, gdy mia�a pi�� albo sze��, a jaki� kosmita ukrad� dziewczynk� Demokracji. W chwili, gdy si� na ni� natkn��em, by�a w towarzystwie kobiety, kt�ra kiedy� dla mnie pracowa�a. - Dlaczego Demokracji zale�a�o na Penelopie? - spyta� Chandler. - Posiada ona dar, talent je�li wolisz, kt�ry chcieli wykorzysta�. - Jaki? - Prekognicji. - Chcesz powiedzie�, �e potrafi�a przepowiada� przysz�o��? - To nie takie proste. Ona potrafi widzie� niemal niesko�czon� liczb� mo�liwych wariant�w przysz�o�ci i manipulowa� wydarzeniami w taki spos�b, �e urzeczywistniaj� si� te, kt�re s� dla niej najkorzystniejsze. Chandler wpatrywa� si� w Lodziarza d�ug� chwil�. - Nie wierz� w to - o�wiadczy� w ko�cu. - To prawda. Widzia�em j� w dzia�aniu. - Wi�c dlaczego nie zosta�a kr�low� ca�ego cholernego wszech�wiata? - Gdy spotka�em j� po raz pierwszy, potrafi�a zobaczy� tylko te warianty przysz�o�ci, w kt�rych grozi�o jej niebezpiecze�stwo. W chwili, gdy�my si� rozstawali, dostrzega�a ju� rezultaty wszystkiego, od rozdania kart w pokerze do walki rewolwerowc�w i mog�a manipulowa� wydarzeniami, aby toczy�y si� w spos�b, jakiego sobie �yczy�a... Ale jej wiedza o przysz�o�ci nie si�ga�a dalej ni� na kilka godzin naprz�d. - Przerwa�. - Gdyby jej talent nie rozwija� si� dalej, dzi�ki niemu mog�aby sta� si� bardzo bogat� i pot�n� kobiet�. Ale w wielkiej skali nie liczy�aby si� wcale. - I s�dzisz, �e jej talent nadal dojrzewa�? - Chandler rzuci� retoryczne pytanie. - Nie wiem, czemu nie mia�oby tak by� - odrzek� Lodziarz. - W czasie gdy j� zna�em, rozwija� si� z dnia na dzie�. - Zdumiewa mnie, �e nie pr�bowa�e� jej zabi�. - Pr�bowa�em. - Poklepa� sw� protez� nogi. - Oto, co zyska�em za moje trudy. Chandler kiwn�� g�ow�, ale nic nie powiedzia�. - Kiedy j� widzia�em po raz ostatni, by�a w towarzystwie kosmity zwanego Niby��wiem... Przysi�g�bym, i� tak w�a�nie wygl�da�... s�dz�, �e od tej pory �adna istota ludzka jej nie widzia�a. - Dlaczego posz�a z kosmit�? - Poniewa� to co� czci�o j� jak b�stwo i by�o przekonane, �e gdy Penelopa rozwinie sw�j talent, powstrzyma Demokracj� przed wch�oni�ciem jego planety. - Czy dziewczyna jest na jego planecie? - zapyta� Chandler. - Nie. By�em tam dwukrotnie i nie znalaz�em po nich �ladu. - Wi�c to tam latasz, gdy ci� nie ma na Ostatniej Szansie - stwierdzi� bez zdziwienia Chandler. - Polujesz na Penelop� Bailey. - Na nic to si� zda�o. - Lodziarz skrzywi� si� i doko�czy� drinka. - My�l�, �e nikt nie umie si� lepiej ukry� ni� kobieta, kt�ra potrafi widzie� wszystkie warianty przysz�o�ci. - Wi�c w jaki spos�b j� znalaz�e�? - zainteresowa� si� Chandler. - Nie znalaz�em - odpar� Lodziarz. - Ale tydzie� temu zg�osi�a si� do mnie kobieta, podaj�ca si� za matk� Penelopy. Uwa�a, �e wie, gdzie jest dziewczyna i wynaj�a mnie, bym j� sprowadzi�. - Podaj�ca si�? - powt�rzy� Chandler. - To ciekawy dob�r s��w. - �ga�a od pocz�tku do ko�ca. - Czemu tak my�lisz? - Wiedzia�a o rzeczach, kt�rych zna� nie powinna. - Na przyk�ad? - Wiedzia�a, �e Penelopa uciek�a z kosmit�... a tylko oko�o dziesi�ciu os�b na planecie zwanej Przysta� �mierci wiedzia�o o tym. Wiedzia�a, �e jej szukam... a ja nigdy i nikomu o tym nie m�wi�em. - Przerwa�. - Wiedzia�a, �e poszukuje Lodziarza, a nie Carlosa Mendozy. - Pracuje dla Demokracji, to oczywiste. Lodziarz potwierdzi� skinieniem g�owy. - Nikt inny nie mia�by do�� �rodk�w, aby szpiegowa� mnie przez czterna�cie lat. - Wi�c tropi�e� j� przez czterna�cie lat... - zacz�� Chandler. - Szesna�cie - sprostowa� Lodziarz. - Zgoda, szesna�cie. To dlaczego zg�osili si� do ciebie dopiero teraz? - Bo my�l�, �e j� znale�li. - To nie wystarczy - odrzek� Chandler. - Czemu sk�amali? A, co wa�niejsze, je�li j� znale�li, dlaczego sami si� ni� nie zajm�? - Jestem pewien, �e pos�ali po ni� swych najlepszych ludzi i ponie�li pora�k�. Inaczej nie zg�osiliby si� do mnie - odpar� Lodziarz. - Natomiast nader proste jest wyt�umaczenie tego, czemu przys�ali kogo�, udaj�cego matk� Penelopy: Wewn�trzna Granica nie podlega Demokracji, oni za� nie wiedz�, czy by�bym sk�onny im dopom�c. A poza tym - doda� - czterna�cie lat temu zabi�em paru ich �owc�w nagr�d. - Dlaczego chcia�e� j� ocali� od bandy �owc�w nagr�d? - Oni nie stanowili dla niej ani przez chwil� zagro�enia - odrzek� Lodziarz. - Pr�bowa�em ocali� kogo� innego, kto z ni� by�. - Przerwa�. - Nie uda�o si�. - Z tego co m�wisz, Penelopa Bailey przedstawia si� jako istota przera�liwie gro�na. - Bo tak jest - zapewni� go Lodziarz. - Nie w�tp w to ani przez chwil�. - Gdzie ona jest? - Na planecie zwanej Alfa Crepello III w Gromadzie Quinellus. - I s� tego pewni? Lodziarz potrz�sn�� g�ow�. - Tak my�l�, cho� nie s� pewni. - Dlaczego tak my�l�? - Jest tam podobno m�oda kobieta znana jako Wyrocznia, mieszka w�r�d kosmit�w. - I to wszystko? - Zapewne nie - powiedzia� Lodziarz. - Prawie na pewno nie. Ale tyle tylko mi powiedziano. - Niezbyt wiele, by zaczyna� robot� - orzek� Chandler. - A jak s�dzisz, co przemilczeli? - Zapewne co�, co dotyczy liczby ludzi, kt�rych tam wys�ali, i o kt�rych nigdy wi�cej nie us�yszeli. Tego rodzaju okoliczno�� da�aby im pewno��, �e si� nie pomylili, a tak�e odstraszy�aby wszystkich potencjalnych najemnik�w. Chandler milcza� przez d�ug� chwil�. Wreszcie popatrzy� na Lodziarza. - Mam do ciebie pytanie. - Mianowicie? - Ta ma�a dziewczynka kosztowa�a ci� nog� i zabi�a twoj� przyjaci�k�. - Nie bezpo�rednio. - Dlaczego nie zapolujesz na ni� sam? - Mam sze��dziesi�t pi�� lat, brzuszek i sztuczn� nog� - odpar� Lodziarz. - Je�li to naprawd� jest Penelopa Bailey, b�d� martwy, nim zdo�am si� do niej zbli�y�. Mo�e potrafi�bym to zrobi� dwadzie�cia lat temu, ale nie teraz. - Spojrza� Chandlerowi w oczy. - Dlatego przyszed�em do ciebie, Gwizdaczu... Ze wszystkich ludzi w tym zawodzie jeste� chyba najlepszy. Wkrad�e� si� potajemnie na p� tuzina planet i jeste� lepszym zab�jc�, ni� ja by�em kiedykolwiek. - Czyj� mo�na zabi�? Lodziarz wzruszy� ramionami. - Nie wiem. - O jakich pieni�dzach m�wimy? - P� miliona z g�ry, drugie p� po uko�czeniu roboty. - Kredyt�w? - spyta�, krzywi�c si�, Chandler. - Talar�w Marii Teresy. Chandler skin�� g�ow�. - Limit czasu? - Je�li nie dotrzesz do niej w ci�gu sze�ciu miesi�cy, nigdy tego nie dokonasz. - Co b�dzie, je�li wr�c� z pustymi r�kami? - Je�li przyjmiesz zadanie, zaliczka jest twoja bez wzgl�du na to, co si� zdarzy - o�wiadczy� Lodziarz. - Czy twoja klientka zgodzi si� na to? - Bior�c pod uwag�, �e nie jest naprawd� Bettin� Bailey, nie s�dz�, by mia�a jakikolwiek wyb�r. - A co z wydatkami? - spyta� Chandler. - Przy zaliczce p� miliona nie pokrywam �adnych. - Mo�e si� zdarzy�, �e podczas roboty b�d� musia� wynaj�� kogo� do pomocy. - Nie radzi�bym - stwierdzi� Lodziarz. - Dlaczego? - Im mniej uwagi zwr�cisz na siebie, tym prawdopodobniejsze jest, �e wyjdziesz z tego �ywy. - Mog� zechcie� wynaj�� jakich� ludzi, by odwr�ci� uwag� od siebie. - To twoje prawo. - Lodziarz popatrzy� na niego z namys�em. - Je�li odniesiesz sukces i b�dziesz m�g� udowodni�, �e ich potrzebowa�e�, otrzymasz zwrot koszt�w. - A co ty b�dziesz z tego mia�? - Pieni�dze, satysfakcj�, zemst�... wybierz, co chcesz. - Wybieram wszystkie trzy - u�miechn�� si� Chandler. - Czy na tamtej planecie m�wi� cho� troch� jakim� ludzkim j�zykiem? - Nie wiem... ale wedle moich map gwiezdnych s� tam trzy terraformowane ksi�yce, zamieszkane przez ludzi. To twoje logiczne miejsce startu. - Czemu nie podej�� wprost do niej? - Gdyby bezpo�rednie podej�cie da�o wyniki, Demokracja nie szuka�aby mnie - odrzek� Lodziarz. - We�miesz t� robot�? Chandler przez chwil� zastanawia� si� nad propozycj�, a potem skin�� g�ow�. - Taa, wezm� j�. - Dobrze - powiedzia� Lodziarz. - Je�li oka�e si�, �e Wyrocznia nie jest Penelop� Bailey, przywie� j�. - A je�li to jest Penelop� Bailey? - Gdy tylko si� upewnisz, znajd� spos�b, by mnie zawiadomi�. Nie ma mo�liwo�ci, aby� j� tu przywi�z�, je�li ona nie zechce pojecha�, wi�c zabij j�, je�li zdo�asz. Je�li nie dostan� w ci�gu sze�ciu miesi�cy wiadomo�ci od ciebie, b�d� wiedzia�, �e nie �yjesz. - Chcia�e� powiedzie�, i� zaczniesz przypuszcza�, �e nie �yj�. - Powiedzia�em to, co chcia�em powiedzie� - odrzek� powa�nie Lodziarz. 3 Radio o�y�o z piskiem. - Znajdujesz si� obecnie w systemie Alfa Crepello - powiedzia� mechaniczny g�os. - Prosz� si� przedstawi�. - Tu Gamestalker, numer rejestracyjny 237H8J99, po o�miu standardowych galaktycznych dniach podr�y z Planety Francuza, dow�dca Jozue Jeremiasz Chandler. - Gamestalker, w rejestrach nie figuruje Planeta Francuza. - Jest to trzecia planeta w uk�adzie Boyson na Wewn�trznej Granicy. Nast�pi�o kr�tkie milczenie. - Gamestalker, w jakim celu przyby�e� do uk�adu Alfa Crepello? - Biznes. - Prosz� powiedzie� co� wi�cej. - Jestem sprzedawc�. - Co sprzedajesz? - Rzadkie znaczki pocztowe i monety. - Czy masz potwierdzone spotkanie z kt�rymkolwiek z mieszka�c�w uk�adu Alfa Crepello? - Tak. - Z kim jest to spotkanie? - Z Carlosem Mendoz� - odrzek� Chandler, podaj�c pierwsze nazwisko, kt�re przysz�o mu do g�owy. - S�dz�, �e mieszka on na Alfie Crepello III. Kolejne milczenie. - Nie mamy zapisu, by jakikolwiek Carlos Mendoz� mieszka� na Alfie Crepello III. Czy Carlos Mendoz� jest cz�owiekiem? - Tak. - Nie mieszka na Alfie Crepello III - powiedzia� g�os tonem rozstrzygaj�cym wszelkie w�tpliwo�ci. - To mo�e jest po prostu z wizyt� - powiedzia� Chandler. - Wiem tyle tylko, �e mia�em go tu spotka�. - Uk�ad Alfa Crepello nie nale�y do Demokracji - stwierdzi� g�os. - Nie mamy z Demokracj� traktatu o handlu wzajemnym, nie mamy z Demokracj� traktat�w wojskowych i nie uznajemy paszport�w Demokracji. Nikt nie mo�e l�dowa� na Alfie Crepello III bez specjalnego zezwolenia rz�du, a takie pozwolenie rzadko bywa wydawane cz�onkom twojej rasy. - Nast�pi�a kr�tka przerwa. - Mo�esz wyl�dowa� na kt�rymkolwiek z terraformowanych ksi�yc�w Alfy Crepello III, ale je�li spr�bujesz wyl�dowa� na samej planecie, zostaniesz uwi�ziony, a tw�j statek skonfiskowany. - Dzi�kuj� - powiedzia� Chandler. - Gamestalker bez odbioru. Lodziarz powiedzia� mu, �e nie dostanie zezwolenia na l�dowanie na samej planecie, wi�c odmowa ani go nie zaskoczy�a, ani nie rozczarowa�a. Westchn��, przeci�gn�� si� i spojrza� na ekran wewn�trzny. - Wy�wietl hologramy, mapy oraz odczyty na temat terraformowanych ksi�yc�w Alfy Crepello III - zwr�ci� si� do komputera. - Wykonuj�... wykonane... - zawiadomi� go komputer pok�adowy. By�y trzy: Przysta� Maracaibo, Przysta� Samarkanda i Przysta� Marrakesz. Ka�da z nich niegdy� posiada�a bogate z�o�a materia��w rozszczepialnych i prawie dwa tysi�ce lat temu zosta�a terraformowana przez dawno zmar�� Republik�. Mieszka�cy Alfy Crepello III sprzeciwiali si� temu i Marynarka pokona�a ich w kr�tkiej, lecz zaci�tej bitwie. Potem, gdy nast�pc� Republiki sta�a si� Demokracja, Alfa Crepello III, kt�r� ambasador rasy ludzkiej nazwa� Hadesem z powodu jej czerwonawej gleby i niewiarygodnie gor�cego klimatu, odm�wi�a pozostania aktywnym cz�onkiem wsp�lnoty galaktycznej i zerwa�a wszelkie wi�zi z s�siednimi planetami, tak�e z Deluros VIII - ogromn�, odleg�� planet�, kt�ra sta�a si� stolic� rasy Cz�owieka. Poniewa� w tym czasie ksi�yce wyeksploatowano ju� praktycznie z surowc�w g�rniczych, a Cz�owiek musia� radzi� sobie z pilniejszymi podbojami i problemami, pozwolono Hadesowi, by robi�, co mu si� �ywnie podoba. Trzy ksi�yce dla mieszka�c�w Hadesu nie mia�y znaczenia lub co najwy�ej niewielkie. Gdy wyjechali g�rnicy, wprowadzili si� tam ludzie, poszukuj�cy planet, kt�re nie mia�yby oficjalnych wi�zi z Demokracj�. Hades pocz�tkowo sprzeciwia� si� temu, ale perspektywa nowej wojny przekona�a jego mieszka�c�w, by przyj�li form� �agodnego lekcewa�enia ksi�yc�w oraz ich nowych kolonist�w. Mija�y wieki, a ksi�yce stopniowo sta�y si� punktami przerzutowymi czarnorynkowych towar�w, azylem dla ludzi wyj�tych spod prawa, miejscem spotka� najemnik�w oraz kana�em pomi�dzy wolnymi planetami Gromady Quinellus i podporz�dkowanymi planetami rozleg�ej Demokracji ludzi. - Ilu ludzi rezyduje na ka�dym z terraformowanych ksi�yc�w? - zwr�ci� si� Chandler do komputera. - 126 214 na Przystani Maracaibo, 18 755 na Przystani Samarkanda i 187 440 na Przystani Marrakesz - odpar� komputer. - Dane te s� �cis�e w odniesieniu do ostatniego spisu ludno�ci, kt�ry mia� miejsce siedem lat temu. - Jakie waluty s� w obiegu na ka�dym z ksi�yc�w? - Przyjmowane s� wszelkie, jakimi pos�uguj� si� ludzie, b�d�ce w obiegu w obr�bie Demokracji i na Wewn�trznej Granicy, oraz waluty Hadesu, Canphora VI, Canphora VII i Lodina XI. Warto�� ka�dej z nich ustalana jest zgodnie z kursem wymiennym kredyt�w Demokracji, obowi�zuj�cym na Deluros VIII. - Prosz� poda� dane klimatyczne i grawitacyjne. - Wszystkie trzy ksi�yce zosta�y terraformowane przez ten sam Zesp� Pionier�w Republiki i maj� identyczny zar�wno klimat, jak i grawitacj� - odrzek� komputer. - Grawitacja wynosi 98 procent grawitacji ziemskiej i Deluros, temperatura jest sta�a i wynosi 22 stopnie Celsjusza w dzie� i 17 stopni Celsjusza w nocy, atmosfera jest taka sama jak na Ziemi i na Deluros. - Czy na wszystkich znajduj� si� kosmoporty? - Ksi�yce maj� kosmoporty dla statk�w klasy H i mniejszych. Wi�ksze statki musz� dokowa� w orbituj�cych hangarach. - To nie stwarza wi�kszych mo�liwo�ci wyboru - zauwa�y� Chandler. Poniewa� nie by�o to ani pytanie, ani polecenie, komputer nie odpowiedzia�. - Kt�ry jest najbli�szy Hadesu? - Przysta� Marrakesz. - W porz�dku - powiedzia� Chandler. - A wi�c do Przystani Marrakesz. L�dowanie odby�o si� bez szczeg�lnych wra�e� i wkr�tce potem Chandler szed� przez zat�oczony dworzec kosmiczny. Tu i �wdzie zauwa�y� par� twarzy, zapami�tanych z list�w go�czych, ale nie zwr�ci� na nie uwagi, chc�c jedynie przedosta� si� do g��wnego wyj�cia... Znalaz�szy si� na zewn�trz, przywo�a� taks�wk�, kt�ra zawioz�a go do serca pobliskiego miasta; je�li si� dobrze orientowa�, jedynego. Budynki ozdobiono licznymi egzotycznymi arkadami, a wi�kszo�� z nich pobielono. Nie wiedzia�, jakie jest pochodzenie nazwy �Marrakesz�, ale przyj��, �e jest to miasto po�o�one gdzie� w Galaktyce, bardzo podobne do tego, w kt�rym si� teraz znalaz�: architektura by�a zbyt jednolita i zbyt odmienna od tych, kt�re ogl�da� na innych planetach. Musia�a wi�c zosta� starannie zaplanowana. - Dok�d teraz? - zapyta� kierowca, gdy znale�li si� w zat�oczonym centrum miasta. - Nigdy jeszcze tu nie by�em - odrzek� Chandler. - Czy mo�esz poleci� mi jaki� hotel? - Z, czy bez? - Z czym lub bez czego? Kierowca wzruszy� ramionami. - O czym tylko by� zamarzy�: kobiety, m�czy�ni, narkotyki, hazard, cokolwiek sobie �yczysz. - My�l�, �e bez. - To mo�e by� odrobin� trudniejsze. Wiesz, to nie Demokracja - u�miechn�� si� szeroko kierowca. Chandler pochyli� si� w jego stron� i wr�czy� pi��dziesi�ciokredytowy banknot. - Mo�e m�g�by� mi co� podpowiedzie�? - zaproponowa�. - Masz pragnienie? - A powinienem? - Mog� ci poradzi� o wiele lepiej, gdy moje usta nie wyschn� w po�owie drogi. - Ju� ci da�em pi��dziesi�t kredyt�w. Mo�esz sobie postawi� drinka, gdy sko�czymy. - Ju� pope�ni�e� kilka b��d�w - powiedzia� znacz�co kierowca. - Mog� ci o nich opowiedzie�, gdy b�dziemy popijali, albo mo�e wolisz nauczy� si� wszystkiego na w�asnej sk�rze. - Nagle poczu�em pragnienie - o�wiadczy� Chandler. - My�la�em, �e tak b�dzie - zachichota� kierowca. - A przy okazji: nazywam si� Gin. - Tylko Gin? - Moje imi� Gin, napojem moim gin, moje imi� Gin - zanuci� kierowca. - Okay, Gin - zgodzi� si� Chandler. - Jak uwa�asz, gdzie powinni�my wypi� tego drinka? - Ju� si� tam kieruj� - o�wiadczy� Gin. - Lokal nie jest szczeg�lnie wytworny, ale nie rozcie�czaj� tam gorza�y, a go�cie zostawi� nas w spokoju. Chandler rozpar� si� wygodnie obserwuj�c miasto, przez kt�re mkn�� wehiku�. Wi�kszo�� budynk�w sta�a tu od setek lat, opr�cz kilku pa�ac�w w �r�dmie�ciu naprawd� wygl�da�y na sw�j wiek. Miasto robi�o wra�enie zaniedbanego, jakby wi�kszo�� mieszka�c�w znalaz�a si� tu tylko przejazdem. Hotelik�w i pensjonat�w by�o znacznie wi�cej, ni� kamienic mieszkalnych; wsz�dzie panoszy�y si� restauracje i bary, jakby nikt nie jada� ani nie pi� w domu. Ponure otoczenie oraz pot�ny cie�, jaki Hades rzuca� na powierzchni� ksi�yca sprawia�y, �e panowa� tu wszechobecny nastr�j przygn�bienia. - Oto jeste�my - oznajmi� Gin, zatrzymuj�c si� przed frontem tawerny, na oko niczym nie r�ni�cej od czterech innych znajduj�cych si� w pobli�u. - Prowad� - poleci� Chandler, wysiadaj�c z pojazdu. Poszed� w �lad za Ginem i zaraz znalaz� si� w s�abo o�wietlonym wn�trzu. By�o tam ze dwa tuziny sto��w i l�, po�owa z nich pusta, druga zaj�ta przez ludzi i kosmit�w, rozmawiaj�cych przyciszonymi g�osami. W jednym k�cie znudzona kobieta z bardzo zm�czonym wyrazem twarzy bez zapa�u robi�a striptiz w rytm d�wi�k�w muzyki mechanicznej; Lodinita obserwowa� j� jakby by�a rzecz�, natomiast nikt z pozosta�ych go�ci nie zwraca� na kobiet� najmniejszej uwagi. - Czy tu ci odpowiada? - spyta� Gin, wskazuj�c lo�� najdalsz� od drzwi. - �wietnie - odrzek� Chandler. Usiedli razem, a Gin podni�s� r�k� i da� w powietrzu szybki sygna�. W chwil� p�niej podszed� oty�y kelner, nios�c dwa drinki zabarwione na zielono. - Co to takiego? - zapyta� Chandler, patrz�c ze zmarszczonymi brwiami na szklank�. - Na Binderze X nazywaj� to Pogromc� Kurzu. Tutaj jest to Numer Pi�ty. - Co zawiera? - Mas� r�no�ci, wi�kszo�� z nich dobrze ci pos�u�y - odrzek� Gin, unosz�c szklank� i opr�niaj�c j� jednym haustem. Chandler podni�s� swoj�, przygl�da� si� jej przez chwil�, a potem spr�bowa�. - No i? - zapyta� Gin. - Mo�e by�. - Do cholery, najlepszy drink, jaki kiedykolwiek pi�e�, i tyle tylko masz do powiedzenia? - To ty mia�e� pragnienie. Ja przyszed�em tutaj porozmawia�. - Zgadza si� - potwierdzi� Gin, prosz�c o nast�pnego drinka. - Mam nadziej�, �e nie masz mi tego za z�e - powiedzia� - ale gadanie okropnie wysusza gard�o. - Mam przeczucie, �e wszystko, co robisz, okropnie wysusza - rzek� zgry�liwie Chandler. - Skoro tak uwa�asz... - odrzek� Gin i roze�mia� si�. - A nawiasem m�wi�c, nazywasz si� jako�? - Chandler. - Okay - rzek� wzruszaj�c ramionami Gin. - Na twoim miejscu zmieni�bym nazwisko. - Dlaczego? - Po co og�asza�, �e Gwizdacz przyby� na Przysta� Marrakesz? - W Galaktyce jest mn�stwo Chandler�w. Czemu s�dzisz, �e jestem Gwizdaczem? - Ilu Chandler�w wychodzi z kosmoportu maj�c przy sobie pi�� ukrytych sztuk broni palnej oraz n�? - Gin wyszczerzy� z�by. - To by� tw�j pierwszy b��d. Moja taks�wka ma system bezpiecze�stwa, kt�ry wy�wietla dane na desce rozdzielczej. - Wiem - odrzek� spokojnie Chandler. - Zauwa�y�em to w tej samej chwili, gdy otworzy�e� dla mnie drzwiczki. - Doprawdy? Chandler kiwn�� g�ow�. - Uzna�em, �e to dla twej w�asnej ochrony. Bo przecie� gdyby przyw�z broni by� tutaj zakazany, zatrzyma�oby mnie Bezpiecze�stwo Kosmoportu. - To by si� zgadza�o - potwierdzi� Gin. - Ale istniej� przecie� metody na wyl�dowanie tutaj w spos�b niezauwa�alny. Rano wszyscy b�d� wiedzie�, �e Gwizdacz jest na Przystani Marrakesz. - Zamierzasz im powiedzie�? - Nie musz�. Do tej pory kto� z Bezpiecze�stwa Kosmoportu sprawdzi� numer rejestracyjny twego statku albo przepu�ci� przez komputer tw�j retinogram, albo po prostu ci� rozpozna�. Szczeg�lnie, je�li poda�e� nazwisko Chandler. - Wi�c wiedz�, kim jestem - stwierdzi� Chandler. - No i co? Z tego co s�ysza�em, to miejsce jest nafaszerowane zab�jcami i jeszcze gorszymi typami. - Nie przylecia�e� tutaj dla zdrowia - zwr�ci� uwag� Gin. - Wiem o tobie wszystko: gdy pojawia si� Gwizdacz, ludzie zaczynaj� umiera�. - Nie poluj� na nikogo z Przystani Marrakesz. Gdyby tak by�o, nikt by nie wiedzia�, �e tu jestem. - Wierz� ci - powiedzia� Gin. A po chwili zastanowienia zapyta�: - Wi�c co tutaj robisz? - To ty masz odpowiada� na pytania, nie ja - o�wiadczy� Chandler. - Co wed�ug ciebie by�o moim nast�pnym b��dem? - Zapyta�e� mnie o hotel. - Gin u�miechn�� si�. - Ma�o sprytne. Zab�jca nie powinien zawiadamia� ludzi, �e przyby� do miasta, a jak wszyscy diabli nie powinien dawa� ludziom wskaz�wek, gdzie si� zatrzyma�. - Dlaczego? - zapyta� Chandler. Gin zagapi� si� na niego.: - Chyba chcesz, aby ludzie wiedzieli, �e tu jeste�. - Zgadza si�. - Wobec tego musisz polowa� na kogo� z Przystani Samarkanda albo z Przystani Maracaibo. - Zmarszczy� brwi. - Ale to nie ma �adnego sensu. Po co mia�by� l�dowa� tutaj? - Po co wyl�dowa�em tutaj, to tylko i wy��cznie moja sprawa - stwierdzi� Chandler w chwili, gdy kelner podszed� z kolejnym drinkiem dla Gin�. - Gwizdaczu, czy aby na pewno nie chcesz mi powiedzie�, na kogo polujesz? Mam bardzo dobre kontakty. By� mo�e zdo�am ci dopom�c - przerwa� i u�miechn�� si� - w zamian za niewielkie wynagrodzenie. - Nie poluj� na kogo�, poluj� na co�: informacj�, pami�tasz? Gin westchn��. - Niech ci b�dzie. Ja tylko pr�bowa�em dopom�c. - Nie pr�bujesz do�� usilnie - stwierdzi� Chandler. - Siedzimy tu od dziesi�ciu minut i niewiele mi powiedzia�e�. - Co chcesz wiedzie�? Tak naprawd� Chandlerowi potrzebna by�a tylko jedna informacja: jak dosta� si� na Hades. Ale nast�pne p� godziny sp�dzi� zadaj�c liczne pytania na temat Przystani Marrakesz. Pod koniec wiedzia� wi�cej o miejscowym handlu narkotykami, prostytucji i towarach czarnorynkowych, ni� w og�le pragn�� si� dowiedzie�. - Wygl�da ciekawie - o�wiadczy� na koniec. - Na Wewn�trznej Granicy interesy kiepsko id�. Zastanawiam si� nad otwarciem przedsi�biorstwa tutaj. - W twoim zawodzie spotkasz si� z ogromn� konkurencj� - zauwa�y� Gin. - Nie na d�ugo - odrzek� Chandler. Gin patrzy� na niego i wreszcie kiwn�� twierdz�co g�ow�. - Rzeczywi�cie, przypuszczam, �e nie, je�li jeste� cho� w po�owie tak dobry, jak m�wi�. - Mo�e si� zdarzy�, �e potrzebny mi b�dzie kierowca, kt�ry dobrze si� orientuje i wie, co w trawie piszczy - kontynuowa� Chandler. - Taa? - powiedzia� o�ywiony nagle Gin. - Jest taka mo�liwo��. Jak my�lisz, czy znasz kogo�, kogo interesowa�aby taka posada? - Patrzysz na takiego w�a�nie - wyszczerzy� z�by Gin. - Wi�c j� masz. - Na ksi�ycu nafaszerowanym zab�jcami podoba mi si� poczucie bezpiecze�stwa zwi�zane z prac� dla najlepszego z nich. - No, gadane to ty masz, przyznaj� - stwierdzi� Chandler. - Ciekawe, czy r�wnie dobrze umiesz trzyma� g�b� zamkni�t� na k��dk�? - Gwizdaczu, mo�esz mi zaufa�. - Je�li zaczniesz dla mnie pracowa�, a ja przekonam si�, �e nie mog� ci ufa�, to nie zazdroszcz� ci twojej �mierci. - Chandler przerwa�. - Czy nadal pragniesz tej pracy? - Ile dostan�? - Wi�cej, ni� daje ci je�d�enie tam i z powrotem z kosmoportu do miasta i branie �ap