7504
Szczegóły |
Tytuł |
7504 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7504 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7504 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7504 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mike Resnick
Wyrok na wyroczni�
Oracle
Prze�o�y�: Juliusz Wilczur Garztecki
Pr�szy�ski i S-ka
Warszawa 1996
Carol, jak zawsze.
A tak�e Markowi
i Lynne Aronsonom,
bliskim przyjacio�om
przez po�ow�
mego �ycia.
PROLOG
By� to czas gigant�w.
W rozrastaj�cej si� Demokracji rodu ludzkiego nie mieli dla siebie do�� miejsca,
by
swobodnie oddycha� i wykaza� si� si��. Ci�gn�y ich wi�c odleg�e, puste �wiaty
Wewn�trznej
Granicy, przyci�ga�y coraz bli�ej ja�niej�cego J�dra Galaktyki, jak p�omie�
zwabia �my.
Och, mie�cili si� w ludzkich cia�ach, przynajmniej wi�kszo�� z nich, niemniej
byli
gigantami. Nikt nie wiedzia�, dlaczego narodzi�o si� ich a� tak wielu w tym
w�a�nie
momencie historii ludzko�ci. Kto wie, mo�e potrzebni byli Galaktyce pe�nej po
brzegi ma�ych
Ludzi, ow�adni�tych jeszcze mniejszymi marzeniami? Niewykluczone, �e spowodowa�a
to
dzika wspania�o�� samej Wewn�trznej Granicy, gdy� z pewno�ci� nie by�a ona
miejscem dla
zwyk�ych m�czyzn i kobiet. A mo�e, poniewa� w ostatnich tysi�cleciach brakowa�o
gigant�w, zacz�li si� znowu rodzi� w�r�d Ludzi.
Niezale�nie od powodu, dla kt�rego si� pojawili, dotarli poza najdalszy zasi�g
zbadanej Galaktyki, zanosz�c nasienie Cz�owieka na setki nowych �wiat�w i
r�wnocze�nie
stwarzaj�c cykl legend, kt�re nie zagin� tak d�ugo, jak d�ugo Ludzie b�d� zdolni
powtarza�
opowie�ci o bohaterskich czynach.
By� wi�c Daleki Jones, kt�ry postawi� stop� na ponad pi�ciuset nowych planetach,
nigdy nie wiedzia� do ko�ca, czego szuka, lecz zawsze mia� pewno��, �e tego nie
znalaz�.
By� Gwizdacz, kt�ry nosi� tylko to imi�, i kt�ry zabi� ponad stu Ludzi oraz
kosmit�w.
By�a Pi�tkowa Nelli, kt�ra podczas wojny przeciw Settom przerobi�a sw�j burdel
na
szpital, i wreszcie doczeka�a si� tego, i� ci sami, kt�rzy wcze�niej pr�bowali
zamkn�� to
miejsce, og�osili je �wi�tyni�.
By� D�amal, kt�ry nie zostawia� odcisk�w palc�w ani �lad�w st�p; rabowa� pa�ace,
kt�rych w�a�ciciele po dzi� dzie� nie wiedz�, �e zostali obrabowani.
By� Zak�ad-o-Planet� Murphy, kt�ry r�nymi czasy posiada� dziewi�� z�otono�nych
planet i straci� je co do jednej przy sto�ach gry.
By� Ben Ami �amacz Kr�gos�up�w id�cy w zapasy z nieziemcami dla pieni�dzy i
zabijaj�cy Ludzi dla przyjemno�ci. By� Markiz Queens-bury, kt�ry walczy� nie
stosuj�c si� do
�adnych zasad i Bia�y Rycerz, albinos, zab�jca pi��dziesi�ciu m�czyzn; Sally
Klinga i
Wieczny Ch�opiec, kt�ry sko�czywszy dziewi�tna�cie lat, po prostu przesta� si�
zmienia�
przez nast�pne dwa stulecia; Baker Katastrofa, pod kt�rego stopami trz�s�y si�
ca�e planety, i
egzotyczna Per�a z Maracaibo; Szkar�atna Kr�lowa, kt�rej grzechy przeklina�y
wszystkie rasy
Galaktyki, i Ojciec Bo�e Narodzenie; Jednor�ki Bandyta z mordercz� protez� i
Matka Ziemia;
Jaszczurka Malloy i zwodniczo �agodny Cmentarny Smith.
Giganci.
A jednak pojawi� si� kto�, kto wyr�s� ponad wszystkich, �onglowa� istnieniami
Ludzi i
planet jakby to by�y zabaweczki, napisa� na nowo histori� Wewn�trznej Granicy i
Ramienia
Spiralnego, a nawet samej wszechmocnej Demokracji. W r�nych okresach swego
kr�tkiego,
burzliwego �ycia ten kto� znany by� jako Wr�biarka, Wyrocznia i Prorokini. Gdy
ju� zesz�a
ze sceny galaktycznej, tylko garstka tych, co prze�yli, zna�a jej prawdziwe
imi�, planet�, z
kt�rej pochodzi�a, a nawet pocz�tek jej historii.
CZʌ� 1
KSI�GA GWIZDACZA
1
Naprawd� nazywa� si� Carlos Mendoza, ale zwracano si� do niego w ten spos�b
przed
tak wielu laty, �e prawie o tym zapomnia�.
Tu, na Wewn�trznej Granicy, w�r�d rzadko rozsianej ludno�ci planet, po�o�onych
pomi�dzy rozpychaj�c� si� Demokracj� Cz�owieka i J�drem Galaktyki, ludzie
zmieniali
nazwiska z �atwo�ci�, a niekiedy tak cz�sto, jak ich bracia w Demokracji
zmieniali ubrania.
Podczas swych sze��dziesi�ciu pi�ciu lat �ycia Mendoza mia� wiele profesji. O
niekt�rych z
nich wola�by sam zapomnie�, co do innych chcia�by, aby zapomnieli o nich jego
wrogowie.
Mia� te� r�wnie wiele imion, ale to, kt�re do niego przylgn�o, brzmia�o:
Lodziarz.
Byli ludzie, kt�rzy twierdzili, �e jest Lodziarzem, poniewa� niegdy� w�ada�
planet�
ca�kowicie pokryt� grubym na mil� lodowcem. Inni nie zgadzali si� z tym i
uwa�ali, �e
otrzyma� swe imi�, poniewa� potrafi� zabija� z zimn� krwi�. Niekt�rzy, cho� tych
by�o
niewielu, sugerowali, �e opanowa�a go rzadka choroba. Stale obni�a�a si�
temperatura jego
cia�a, co grozi�o mu �mierci�, i w�a�nie z tego powodu osiedli� si� wreszcie na
gor�cej,
pustynnej planecie Ostatnia Szansa.
Lodziarza zupe�nie nie obchodzi�o, co ludzie my�l� o pochodzeniu jego imienia.
Prawd� powiedziawszy w og�le niewiele go obchodzi�o. Lubi� oczywi�cie pieni�dze
oraz
w�adz�, jak� dawa�o mu posiadanie Ko�ca Trasy - jedynej tawerny na Ostatniej
Szansie. Ale
z biegiem lat wi�kszo�� rzeczy przesta�a go interesowa�. Opr�cz plotek.
G�rnicy, handlarze, badacze, awanturnicy i �owcy nagr�d zatrzymywali si� na
Ostatniej Szansie, by uzupe�nia� paliwo w swych statkach lub zaopatrzy� si� w
�ywno��, albo
te� zarejestrowa� swe prawa do z�otodajnych dzia�ek, niekiedy za�, by poczeka�
na poczt� lub
nagrod�, kt�r� tu w �lad za nimi skierowano. Przychodzili do Ko�ca Trasy i
opowiadali.
Lodziarz nigdy nie zadawa� pyta�, nigdy nie podawa� w w�tpliwo�� informacji, ale
s�ucha� z
uwag�. Co jaki� czas trafia� mu si� jaki� rodzynek, kt�ry na jego nieruchomej
twarzy
wywo�ywa� przelotny b�ysk o�ywienia. Wtedy znika� zazwyczaj na tydzie� lub
miesi�c, a
potem powraca� na Ostatni� Szans� tak nagle, jak niespodziewanie j� opuszcza�.
Siada� w
barze i zn�w s�ucha� plotek, nowych opowie�ci o przygodach i �mia�ych wyczynach,
o
fortunach zdobytych i fortunach utraconych, o wygranych bitwach i upad�ych
imperiach - z
twarz� pozbawion� wyrazu.
Ci, kt�rzy go lubili, a niewielu by�o takich i rzadko si� pojawiali, niekiedy
zapytywali
go, co w�a�ciwie spodziewa si� us�ysze�? Co pragnie znale��, gdy odlatuje na swe
sporadyczne wycieczki?
Grzecznie ignorowa� ich pytania, bo pomimo swej reputacji by� cz�owiekiem dobrze
wychowanym i wkr�tce potem pytaj�cy widzieli go, jak siedzia� przy innym stole,
wys�uchuj�c opowie�ci kolejnego podr�nika.
Nie imponowa� postur�. Do �redniego wzrostu brakowa�o mu cala czy dwu, mia� ze
trzydzie�ci funt�w nadwagi, w�osy przerzedzone na czubku g�owy i bielej�ce na
skroniach.
Chodz�c wyra�nie kula�; wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e ma protez� nogi, ale nikt i
nigdy nie
pyta� go o to, a on sam milcza� na ten temat. G�os mia� ani dono�ny ani
d�wi�czny, ale gdy
odzywa� si� na Ostatniej Szansie, brzmia� w nim ton tak w�adczy, �e bardzo
niewielu ludzi
rzuca�o mu wyzwanie (nikt nie zdo�a� zrobi� tego dwukrotnie).
Znano go na ca�ej Wewn�trznej Granicy, ale nikt dok�adnie nie wiedzia�, czego
dokona�, �e zdoby� taki rozg�os. Oczywi�cie zabi� kilku ludzi, ale to bynajmniej
nie
wystarczy�o, by uzyska� a� tak� reputacj� na rz�dz�cych si� bezprawiem
granicznych
planetach. Kr��y�y plotki, �e niegdy� pracowa� dla Demokracji, wykonuj�c jakie�
sekretne
zadania, ale nic o nich nie wiedziano. Jeden tylko raz, czterna�cie lat temu,
znik� z Ostatniej
Szansy na wiele miesi�cy i kr��y�y wie�ci, �e winien by� �mierci niema�ej liczby
�owc�w
nagr�d. Ale nikt nie zdo�a� tego zweryfikowa�, a szczeg�y by�y tak m�tne, �e
ma�o kto dawa�
wiar� tej opowie�ci.
Znalaz�a, si� jednak pewna kobieta, kt�ra us�yszawszy to opowiadanie, uwierzy�a
w
nie. Po wielu nieudanych pr�bach wytropi�a go wreszcie w jego schronieniu na
Ostatniej
Szansie, odleg�ej o p� Galaktyki od bogatych, g�sto zaludnionych planet
Demokracji. By�a w
�rednim wieku, mia�a niebieskie oczy i nie wyr�niaj�ce si� niczym w�osy,
piaskowego
koloru. Na grzbiecie nosa widnia�o niewielkie zgrubienie, jakby wiele lat temu
zosta�
z�amany, z�by za�, zbyt bia�e i zbyt r�wne, chyba nie mog�y by� jej w�asnymi.
Gdy wesz�a do Ko�ca Trasy, tawern� wype�nia� zwyczajny tu t�um awanturnik�w i
nieudacznik�w, ludzi i kosmit�w. Kosmici: siedmiu Canphoryt�w, para Lodinit�w,
dw�ch
Domarian i po jednym z trzech r�nych ras, jakich nigdy w �yciu nie spotka�a,
skupili si�
przy kilku ma�ych stoliczkach. Wi�kszo�� z nich nie mog�a strawi� tego, co
proponowano w
barze. Oczywiste wi�c by�o, �e tylko czekaj� na otwarcie wielkiego kasyna, w
kt�rym
znajdowa�y si� dwa tuziny sto��w i tyle� egzotycznych gier hazardowych. Niedu�a
wywieszka, z napisem w r�nych j�zykach ludzi i kosmit�w og�asza�a, �e ten
szcz�liwy
moment nast�pi z chwil� zachodu s�o�ca.
Przy d�ugim barze z li�ciastego drewna siedzia�o rz�dem czterech mi�so�ernych
kosmit�w, mrucz�c st�umione wyzwania. Dalej, tu� obok kasjera, w szklanej
gablocie
spoczywa� wy�wiechtany egzemplarz poematu, napisanego przez Czarnego Orfeusza,
barda
Wewn�trznej Granicy, kt�ry stworzy� i podpisa�, gdy jakie� dwa wieki temu
zatrzyma� si� na
jeden wiecz�r na Ostatniej Szansie.
Dwudziestu ludzi, z kt�rych cz�� ubrana by�a w odzie� barwn� i kosztown�, inni
za�
w matowe br�zy i szaro�ci g�rnik�w i poszukiwaczy cennych minera��w, sta�o przy
barze lub
siedzia�o przy sto�ach. Gdy kobieta wesz�a do tawerny, �aden z nich nie zwr�ci�
na ni�
najmniejszej uwagi. Rozejrza�a si� szybko, a potem podesz�a do barmana.
- Poszukuj� cz�owieka, znanego pod imieniem Lodziarz - o�wiadczy�a. - Czy jest
tutaj?
Barman skin�� g�ow�.
- O tam, siedzi przy oknie - odpar�.
- Czy b�dzie ze mn� rozmawia�?
- To zale�y od jego humoru - zachichota� barman. - Ale wys�ucha ci�.
Podzi�kowa�a i podesz�a do sto�u Lodziarza, po drodze szerokim �ukiem omijaj�c
kosmit�w.
- Czy mog� si� przysi���? - zapyta�a.
- Prosz� sobie przysun�� krzes�o, pani Bailey - odrzek�.
- Wie pan, kim jestem? - zdziwi�a si� kobieta.
- Nie - odpar�. - Ale znam pani nazwisko.
- Sk�d?
- Musia�a pani przedstawi� si�, prosz�c o koordynaty do l�dowania - powiedzia�
Lodziarz. - Bez mojej zgody nikt nie l�duje na Ostatniej Szansie.
- Rozumiem - stwierdzi�a siadaj�c. Popatrzy�a na niego uwa�nie. - Nie mog�
uwierzy�, �e wreszcie pana znalaz�am!
- Nie zgubi�em si�, pani Bailey - odrzek� bezbarwnym g�osem.: - By� mo�e nie,
ale ja
pana szuka�am ponad cztery lata.
- A c� jest a� tak wa�nego, �e sp�dzi�a pani cztery lata �ycia na pr�bach
odnalezienia
mnie?
- Nazywam si� Bettina Bailey - zacz�a.
- Wiem.
- Czy to panu nie daje nic do my�lenia?
- A powinno?
- Je�li nazwisko Bailey nic panu nie m�wi, zmarnowa�am mn�stwo czasu.
- Nigdy nie s�ysza�em o Bettinie Bailey - odpar� z rezerw�.
- S�ysza�am opowiadania... a uczciwie m�wi�c plotki... �e m�g� pan zna� moj�
c�rk�.
- Prosz� kontynuowa� - powiedzia� Lodziarz.
- Nazywa si� Penelopa.
Lodziarz wyci�gn�� cygaretk�.
- Co pani s�ysza�a?
- S�ysza�am, �e pan j� zna�. - Bettina Bailey przerwa�a, uwa�nie przygl�daj�c
si�
twarzy Lodziarza. - S�ysza�am nawet, �e ona sp�dzi�a pewien czas na Ostatniej
Szansie.
- Pani Bailey, to by�o czterna�cie lat temu - zauwa�y� Lodziarz, zapalaj�c
cygaretk�. -
Od tej pory nie widzia�em jej. - Wzruszy� ramionami. - Zdaje si�, �e ona ju� nie
�yje.
Bettina Bailey wpatrywa�a si� w niego bez zmru�enia oka.
- Je�li m�wimy o tej samej dziewczynie, to wie pan, �e to niemo�liwe.
Lodziarz odpowiedzia� jej takim samym spojrzeniem. Wreszcie ponownie pykn�� z
cygaretki i kiwn�� g�ow�.
- M�wimy o tej samej dziewczynie.
- Teraz powinna mie� dwadzie�cia dwa lata.
- To by si� mniej wi�cej zgadza�o - zgodzi� si� Lodziarz. Bettina Bailey zn�w
zamilk�a.
- S�ysza�am tak�e inne plotki - powiedzia�a wreszcie.
- Na przyk�ad?
- �e mieszka z kosmitami.
- Z kosmit� - sprostowa� Lodziarz. - Wi�c wie pan, gdzie ona jest? Zaprzeczy�
ruchem
g�owy.
- Wiem tylko, z kim by�a, gdy widzia�em j� po raz ostatni.
- S�ysza�am te�, �e sp�dzi� pan mn�stwo czasu szukaj�c jej - kontynuowa�a
Bettina
Bailey.
Popatrzy� na ni� oboj�tnie i nie odpowiedzia�.
- I �e wie pan o niej wi�cej, ni� kt�rykolwiek �yj�cy cz�owiek.
- To mo�liwe - zgodzi� si�. - Wi�cej, ni� mo�liwe. To fakt.
- Zgoda, to fakt. I co z tego?
- Chc�, by c�rka wr�ci�a do mnie.
- Pani Bailey, przepraszam, �e to wytkn�, ale podj�cie tej decyzji zabra�o pani
du�o
czasu.
- Szuka�am jej przez szesna�cie lat - przerwa�a. - Odebrano mi c�rk� w
Demokracji.
Demokracja obejmuje ponad dziesi�� tysi�cy planet. Odkrycie, �e ju� jej tam nie
ma, i �e
znajduje si� na Wewn�trznej Granicy poch�on�o ponad dziesi�� lat i wi�kszo��
pieni�dzy
mego zmar�ego m�a.
- Pani Bailey, ona znajdowa�a si� na Wewn�trznej Granicy czterna�cie lat temu -
stwierdzi� Lodziarz. - Teraz mo�e by� gdziekolwiek: na Wewn�trznej Granicy, na
Skraju, w
Ramieniu Spiralnym, na Zewn�trznej Granicy, nawet z powrotem w Demokracji. Dla
kogo� z
jej zdolno�ciami nie by�oby trudne ukry� si� przed ka�dym, kto jej poszukuje.
- Ona jest na Zewn�trznej Granicy - powt�rzy�a zdecydowanie Bettina Bailey.
Patrzy� na ni� z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Sk�d pani wie?
- Je�li zechce pan by� ze mn� otwarty i szczery, ja zachowam si� podobnie -
odrzek�a.
- W tej chwili musi pan uwierzy� na s�owo, �e wiem, gdzie ona jest.
Milcza� d�ug� chwil�.
- Zgoda - rzek� wreszcie. - Pani wie, gdzie ona jest. - I chc�, �eby do mnie
wr�ci�a.
- I chce pani, �eby c�rka do pani wr�ci�a - powt�rzy�. - Czemu przysz�a pani do
mnie?
Czemu nie pojedzie pani tam, gdzie ona jest i nie zabierze jej do domu?
- To nie takie proste - powiedzia�a. - Ona mo�e mnie nie rozpozna�... A je�li
nawet
rozpozna, to przez wi�kszo�� �ycia by�a z kosmitami. Mo�e nie zechcie� ze mn�
wr�ci�.
- Obecnie jest ju� pe�noletnia - stwierdzi� Lodziarz. - Wyb�r nale�y do niej.
- Zgoda - powiedzia�a Bettina Bailey. - Ale chc�, �eby wybra�a sama, z dala od
wp�ywu kosmit�w.
- Wiem tylko o jednym kosmicie.
- Nie. Ona jest na planecie kosmit�w.
- Na kt�rej?
- Powiem panu, gdy zawrzemy umow�. - Jak� umow�? - spyta� Lodziarz.
- Chc�, by pan j� przywi�z� do mnie.
- Je�li uwa�a pani, �e ona nie pojedzie z pani�, czemu pani s�dzi, �e zgodzi�aby
si�
wr�ci� ze mn�?
- Powiedzia�am panu: przeprowadzi�am na pana temat dok�adny wywiad. Ma pan
do�wiadczenie w zakresie za�atwiania spraw z kosmitami oraz dzia�ania na
Wewn�trznej
Granicy. Je�li b�dzie panu potrzebna pomoc, wie pan, gdzie j� znale��.
Lodziarz przyjrza� si� jej z namys�em.
- Pani Bailey, to mo�e by� bardzo kosztowne. - Jak kosztowne?
- Milion talar�w Marii Teresy teraz, drugi milion po wykonaniu roboty.
- Talar�w Marii Teresy? - powt�rzy�a, marszcz�c brwi. - My�la�am, �e s� w obiegu
tylko w uk�adzie Corvus. Dlaczego nie kredyt�w?
- Niezbyt tu wierzymy w d�ugowieczno�� Demokracji, pani Bailey - odpar�
Lodziarz. -
A jeszcze mniejsz� wiar� darzymy jej walut�. Kredyty s� nie do przyj�cia. Je�li
nie mo�e pani
zdoby� talar�w Marii Teresy, przyjm� dwa miliony w rublach Nowostalinowskich.
- Dostan� talary - odrzek�a. - Jak szybko?
- Mog� za�atwi� transfer tutaj w ci�gu trzech dni.
- Wobec tego puszcz� ko�a w ruch za trzy dni od dzisiaj - o�wiadczy� Lodziarz.
- Co pan ma na my�li m�wi�c: puszcz� ko�a w ruch?
- Wybior� tego, od kt�rego za��dam, by odnalaz� pani c�rk�.
- Ale� my�la�am, �e to pan pojedzie.
- Nie, pani Bailey, ona mnie zna... Nie s�dz�, aby by�a szcz�liwa ujrzawszy
mnie
ponownie.
- Przecie� ja wybra�am pana w�a�nie dlatego, �e ona pana zna! - Je�li chodzi o
pani
c�rk� nie jest to bynajmniej korzystne - odrzek� sucho. - A wi�c, gdzie ona
jest?
Bettina Bailey milcza�a chwil�. A potem wzruszy�a ramionami. - Jest na Alfie
Crepello III.
- Nigdy nie s�ysza�em o takiej planecie.
- To jest w Gromadzie Quinellus.
- Sk�d ma pani pewno��, �e ona si� tam znajduje? Bettina schyli�a si� ku niemu z
powa�n� min�.
- Oboje wiemy, �e moja c�rka ma rzadki talent.
- S�ucham.
- Na Deluros VIII dotar�a tajna wie��, �e na Alfie Crepello III znajduje si�
osoba
ludzka p�ci �e�skiej. Przekupi�am informator�w z rz�du, aby pozna� szczeg�y.
Wygl�da na
to, �e nikt nie wie, czy ta kobieta jest zatrudniona przez kosmit�w,
zamieszkuj�cych Alf�
Crepello III, czy te� pozostaje ich wi�niem. Ale znana jest jako Wyrocznia. -
Przerwa�a. -
Gdybym mia�a Penelopie da� imi�, nie mog�abym wybra� odpowiedniejszego.
- To wszystko, co pani wie? - zapyta� Lodziarz. - �adnego rysopisu? �adnych
wiadomo�ci od niej lub kogokolwiek, kto mia� z ni� kontakt?
- Tylko to - stwierdzi�a Bettina Bailey. - Uk�ad Alfa Crepello nie nale�y do
Demokracji i prawie nie utrzymuje z ni� kontakt�w. Uzyskanie pewno�ci, �e
Wyrocznia jest
istot� ludzk� zabra�o mi prawie dwa lata, a potem min�y jeszcze dwa, zanim
upewni�am si�,
�e jest kobiet�.
- Pani Bailey, czy wie pani, jakie s� szans�, �e to jest pani c�rka?
- Przez szesna�cie lat gromadzi�am te u�amki informacji - odrzek�a. - Mog�
umrze� ze
staro�ci, nim uzyskam niezbity dow�d. - Zamilk�a na chwil�. - Czy umowa stoi?
Na mgnienie oka odmalowa�o si� na jego twarzy zainteresowanie, kt�re tak usilnie
stara� si� ukry�. A potem, r�wnie szybko, jego oblicze sta�o si� kamienn� mask�.
- Umowa stoi - o�wiadczy� Lodziarz.
2
Na mapach gwiezdnych nosi�a nazw� Boyson III. Na miejscu znano j� jako Planet�
Francuza. Na pocz�tku ros�a tam dzika, nieposkromiona d�ungla i by�o
zatrz�sienie
egzotycznych zwierz�t. Kiedy na planet� zawita� Cz�owiek, wybi� wi�kszo��
zwierz�t,
wykarczowa� d�ungl� i przekszta�ci� j� w pola uprawne. Boyson III dostarcza�a
wi�c �ywno��
wszystkim po�o�onym opodal planetom g�rniczym. Ale nim min�o dwadzie�cia lat,
obce
wirusy zniszczy�y importowane zwierz�ta hodowlane, importowan� kukurydz� i
pszenic�, a
nawet hybrydowe zwierz�ta i zbo�a. Po tym wszyscy koloni�ci wynie�li si� gdzie
indziej, a
Boyson III powoli zn�w zacz�a porasta� d�ungla, co trwa�o sze�� stuleci.
W�wczas przyby� Francuz. Opowiadano, �e zbiera� obce zwierz�ta dla ogrod�w
zoologicznych w Demokracji i �e jako emeryt wycofa� si� na Boysona III, by przez
reszt�
�ycia zajmowa� si� �owiectwem. Na brzegu szerokiej rzeki wybudowa� rozleg�y
bia�y dom,
zaprosi� paru przyjaci�, by si� do niego przy��czyli, a� wreszcie wie�� o
polowaniach
rozesz�a si�, co pozwoli�o na utworzenie ma�ego przedsi�biorstwa safari.
Wszystko to dzia�o si� ponad dwie�cie lat temu. Od tamtego czasu Planeta
Francuza
niezbyt si� zmieni�a, je�li nie liczy� tego, �e dzika zwierzyna zosta�a
zdziesi�tkowana, na
miejscu za� zosta�a tylko garsteczka przewodnik�w, inni bowiem wyemigrowali na
nowo
otwarte planety, gdzie ich klienci mogli z mniejszym wysi�kiem pozyska� trofea
�owieckie.
Oceniano, �e je�li chodzi o ludzi, to na Planecie Francuza na sta�e mieszka ich
obecnie
najwy�ej dwustu. Jeden z nich, o kt�rym m�wiono, �e jest ostatnim cz�owiekiem
urodzonym
na tej planecie, wprowadzi� si� do starego domu Francuza, ko�o rzeki za�
wybudowa� w�asne,
prywatne l�dowisko.
Nazywa� si� Jozue Jeremiasz Chandler. W m�odo�ci odnosi� wielkie sukcesy jako
my�liwy, ale na �cie�kach safari nie widziano go ju� prawie od dziesi�ciolecia.
Znany by�
najpierw na Planecie Francuza, a potem na ca�ej Wewn�trznej Granicy jako
Gwizdacz, mia�
bowiem taki zwyczaj, �e nim strzeli� do zwierzyny, gwizda�, by zwr�ci� na siebie
jej uwag�.
By� cz�owiekiem niedost�pnym, nawet tajemniczym, jego sprawy i my�li nale�a�y
tylko do
niego. Na d�ugi czas wyje�d�a� z planety, a niemal wszystkie konta bankowe
zak�ada� na
innych planetach. Nigdy nie przychodzi�y do niego przesy�ki pocztowe ani
radiodepesze, cho�
od czasu do czasu na jego prywatnym pasie obok rzeki l�dowa� ma�y stateczek.
Tym, kt�ry pojawi� si� jako ostatni, by� statek Lodziarza. Gdy przybysz ruszy�
d�ug�,
kr�t� �cie�k� w stron� domu, stwierdzi�, i� poci si� obficie w panuj�cym tu
upale i wilgoci;
zdziwi� si� wi�c, �e ktokolwiek chce mieszka� w takim otoczeniu. Otar� twarz
chusteczk� do
nosa, wymierzy� klapsa purpurowo-z�otemu owadowi, kt�ry przysiad� na jego szyi i
ledwo
uda�o mu si� unikn�� nadepni�cia na paskudnego, rogatego gada, kt�ry zasycza� na
niego i
po�piesznie skry� si� w g�stym podszyciu.
Wynurzywszy si� z buszu, pokona� kamienne schody i stan�� na obszernym pomo�cie,
wybiegaj�cym daleko w rzek�. W wodzie roi�o si� od �ywych stworze�: ogromnych
torbaczy
wodnych, delikatnych wodnych w�y, d�ugich i brzydkich gad�w, a wszystko to
p�ywa�o
w�r�d rojowiska wielobarwnych ryb, trzymaj�cych si� blisko powierzchni. Puszcz�,
porastaj�c� teren wzd�u� rzeki, na przeciwleg�ym brzegu wyci�to, aby z pomostu
mo�na by�o
przygl�da� si� ro�lino�ercom, schodz�cym do wodopoju. W tej chwili nisko nad
wod�
fruwa�y ca�e chmury motyli, a przez polan� maszerowa� metodycznie z tuzin
ptak�w,
wydziobuj�cych co� z ziemi, garstka ptactwa wodnego za� brodzi�a na p�yciznach w
poszukiwaniu ma�ych rybek.
Lodziarz us�ysza�, jak w �cian� wsuwaj� si� szklane drzwi. W chwil� p�niej
wysoki,
szczup�y m�czyzna o kasztanowych w�osach, zbli�aj�cy si� do czterdziestki,
wyszed� na
pomost. Ubrany by� w do�� dziwny str�j br�zowego koloru, kt�ry wsz�dzie mia�
kieszenie.
Jego oczy ocienia� przed blaskiem s�o�ca szerokoskrzyd�y kapelusz.
- Widz�, �e ci si� uda�o - o�wiadczy� Chandler w formie powitania.
- Trudno ci� znale��, Gwizdaczu - stwierdzi� Lodziarz.
- Ty zdo�a�e�. - Chandler zrobi� pauz�. - Masz ochot� na drinka?
- Prosz� - skin�� g�ow� Lodziarz.
- Naprawd� powiniene� zap�aci� mi za to - powiedzia� Chandler z u�miechem
rozbawienia, prowadz�c go�cia do wn�trza domu. - Nie przypominam sobie, aby� na
Ostatniej
Szansie kiedykolwiek da� mi darmowego drinka.
- I nigdy sobie nie przypomnisz - stwierdzi� Lodziarz, odwzajemniaj�c u�miech
Chandlera.
Pok�j, w kt�rym si� znalaz�, by� obszerny, z ch�odn� kamienn� posadzk�,
bielonymi
�cianami i szerokimi okapami dla ochrony przed upa�em. Sta�o tam par�
wy�cie�anych foteli,
pokrytych futrami miejscowych zwierz�t; dywan z g�owy i futra du�ego mi�so�ercy,
ma�e
pud�o na ksi��ki i ta�my, radiostacja podprzestrzenna oraz zegar, wykonany z
jakiej� dziwnej,
�wietlistej substancji, kt�ra zdawa�a si� wiecznie zmienia� barwy. �ciany
zawieszone by�y
oprawionymi listami go�czymi, na ka�dym z nich widnia� portret zbrodniarza,
kt�rego
Chandler zabi� lub schwyta�.
- Interesuj�ce trofea - zauwa�y� Lodziarz, wskazuj�c gestem plakaty.
- Najlepiej poluje si� na ludzi - odrzek� Chandler. Wszed� za ma�y bar z
li�ciastego
drewna i otworzy� ch�odziark�. - Co b�dziesz pi�?
- Cokolwiek zimnego.
Chandler zmiesza� dwa identyczne drinki i jeden z nich wr�czy� Lodziarzowi.
- To powinno wystarczy�.
- Dzi�kuj� - odpar� Lodziarz i poci�gn�� wielki �yk.
- Klient nasz pan - stwierdzi� Chandler. Obrzuci� Lodziarza bacznym spojrzeniem.
-
Bo jeste� klientem, prawda?
- Potencjalnym. - Lodziarz popatrzy� na drugi brzeg rzeki. - Czy nie masz nic
przeciwko temu, by�my wr�cili na pomost? Podr� do ciebie jest tak mi�a, jak
wrz�d na
dupie; ale gdy si� cz�owiek tu wreszcie dostanie, jest naprawd� cudownie.
- Czemu nie? - zgodzi� si� Chandler, prowadz�c go ponownie na pomost.
- To bardzo wygodnie: stan�� tu sobie i ustrzeli� co� na obiad - kontynuowa�
Lodziarz.
- Nie mam poj�cia - wzruszy� ramionami Chandler. - O?
- Nigdy nie poluj� w promieniu pi�ciu mil od domu. Nie chc� wystraszy�
zwierzyny. -
Przerwa�. - S� zwierz�ta do jedzenia, s� dla sportu, a niekt�re do ogl�dania. Te
s� do
ogl�dania.
- Wiesz - zauwa�y� Lodziarz - w�a�nie przysz�o mi do g�owy, �e nie widzia�em
tutaj
�adnej broni.
- Och, jest tu bro� - zapewni� go Chandler. - Ale nie my�liwska. Bia�y ptak o
delikatnej budowie wyl�dowa� na grzbiecie jednego z wodnych torbaczy i zacz�� mu
wydziobywa� insekty z g�owy.
- Zawsze t�skni� do tego miejsca, gdy jestem z dala od niego - powiedzia�
Chandler,
staj�c na skraju pomostu i patrz�c na rzek�. - Je�li wezm� to zadanie, na jak
d�ugo wyrusz�?
- Nie b�d� ci� ok�amywa� - odpowiedzia� Lodziarz. - Ta robota nie jest ani
�atwa, ani
szybka.
- Jakie s� wymagania? - zapyta� Chandler, s�cz�c drinka.
- Jeszcze nie wiem.
Chandler uni�s� jedn� brew, ale milcza�.
- Czy s�ysza�e� kiedykolwiek o Penelopie Bailey? - kontynuowa� po chwili
Lodziarz.
- My�l�, �e wszyscy musieli o niej s�ysze�, jakie� dziesi�� czy pi�tna�cie lat
temu -
odpowiedzia� Chandler. - Ofiarowywano za ni� cholern� nagrod�.
- To ona.
- Je�li dobrze pami�tam, chcieli j� z�owi� wszyscy: Demokracja, kosmici, nawet
jacy�
piraci. Nigdy nie dowiedzia�em si�, co si� z ni� sta�o, tyle tylko, �e pewnego
dnia banda
�owc�w nagr�d nie �y�a, a potem nikt jako� nie interesowa� si� nagrod�. -
Odwr�ci� si� do
Lodziarza. - Kr��y�y te� pog�oski, �e ty by�e� w to zamieszany.
- By�em.
- O co sz�o w tej ca�ej awanturze? - spyta� Chandler. - Goni�y j� setki ludzi,
ale nikt
nigdy nie powiedzia�, czemu ma�a dziewczynka warta jest pi�� czy sze�� milion�w
kredyt�w.
- Ona nie by�a, �ci�le rzecz bior�c, tak� normaln�, przeci�tn� dziewczynk� -
powiedzia� kwa�nym tonem Lodziarz.
Z jednej ze swych kieszeni Chandler wyj�� par� kawa�k�w suchego chleba i po�o�y�
je
na barierce, a potem patrzy�, jak trzy barwne ptaki opad�y, z�apa�y chleb i
odlecia�y ze
zdobycz�.
- Je�li chcesz, abym j� znalaz� i przywi�z�, b�dziesz musia� powiedzie� mi, z
jakiego
powodu wyznaczono za ni� tak du�� nagrod� - stwierdzi� w ko�cu.
- Powiem - odrzek� Lodziarz, �ykaj�c drinka. - A ty nie musisz jej szuka�.
- Wiesz, gdzie ona jest?
- Mo�e.
- Albo wiesz, albo nie.
- Wiem, gdzie znajduje si� osoba, po kt�r� ci� wysy�am - odpar� Lodziarz. - Nie
wiem,
czy to Penelopa Bailey.
- Czy rozpozna�by� Penelop� Bailey, gdyby� j� zobaczy�? - zainteresowa� si�
Chandler.
- To dzia�o si� dawno temu, a ona jest teraz doros�� kobiet� - powiedzia�
Lodziarz. - Z
r�k� na sercu nie wiem, czy bym j� rozpozna�.
- To sk�d b�dziesz wiedzia�, czy przywioz�em t� kobiet�, co trzeba?
- S� sposoby, by to sprawdzi�. - Lodziarz przerwa�. - Ale je�li ona jest
Penelop�
Bailey, istnieje wszelkie prawdopodobie�stwo, �e nie zdo�asz jej przywie��.
Chandler podni�s� g�ow� i spojrza� w niebo, kt�re nagle pokry�y chmury.
- O tej porze ka�dego popo�udnia pada deszcz - obwie�ci�. - Wejd�my do �rodka,
usi�d�my sobie wygodnie, a ty mi wszystko wy�o�ysz.
Poprowadzi� Lodziarza z powrotem do domu, kaza� szklanym wrotom zasun�� si� i
skierowa� si� ku dw�m rze�bionym fotelom z drewna przykrytym futrami jakich�
niebieskosk�rych zwierz�t.
- Dobra - powiedzia�, gdy usadowili si� obaj. - S�ucham.
- Kiedy spotka�em Penelop� Bailey, mia�a osiem lat - zacz�� Lodziarz. -
Demokracja
odebra�a j� rodzicom, gdy mia�a pi�� albo sze��, a jaki� kosmita ukrad�
dziewczynk�
Demokracji. W chwili, gdy si� na ni� natkn��em, by�a w towarzystwie kobiety,
kt�ra kiedy�
dla mnie pracowa�a.
- Dlaczego Demokracji zale�a�o na Penelopie? - spyta� Chandler.
- Posiada ona dar, talent je�li wolisz, kt�ry chcieli wykorzysta�. - Jaki?
- Prekognicji.
- Chcesz powiedzie�, �e potrafi�a przepowiada� przysz�o��?
- To nie takie proste. Ona potrafi widzie� niemal niesko�czon� liczb� mo�liwych
wariant�w przysz�o�ci i manipulowa� wydarzeniami w taki spos�b, �e
urzeczywistniaj� si� te,
kt�re s� dla niej najkorzystniejsze.
Chandler wpatrywa� si� w Lodziarza d�ug� chwil�.
- Nie wierz� w to - o�wiadczy� w ko�cu.
- To prawda. Widzia�em j� w dzia�aniu.
- Wi�c dlaczego nie zosta�a kr�low� ca�ego cholernego wszech�wiata?
- Gdy spotka�em j� po raz pierwszy, potrafi�a zobaczy� tylko te warianty
przysz�o�ci,
w kt�rych grozi�o jej niebezpiecze�stwo. W chwili, gdy�my si� rozstawali,
dostrzega�a ju�
rezultaty wszystkiego, od rozdania kart w pokerze do walki rewolwerowc�w i mog�a
manipulowa� wydarzeniami, aby toczy�y si� w spos�b, jakiego sobie �yczy�a... Ale
jej wiedza
o przysz�o�ci nie si�ga�a dalej ni� na kilka godzin naprz�d. - Przerwa�. - Gdyby
jej talent nie
rozwija� si� dalej, dzi�ki niemu mog�aby sta� si� bardzo bogat� i pot�n�
kobiet�. Ale w
wielkiej skali nie liczy�aby si� wcale.
- I s�dzisz, �e jej talent nadal dojrzewa�? - Chandler rzuci� retoryczne
pytanie.
- Nie wiem, czemu nie mia�oby tak by� - odrzek� Lodziarz. - W czasie gdy j�
zna�em,
rozwija� si� z dnia na dzie�.
- Zdumiewa mnie, �e nie pr�bowa�e� jej zabi�.
- Pr�bowa�em. - Poklepa� sw� protez� nogi. - Oto, co zyska�em za moje trudy.
Chandler kiwn�� g�ow�, ale nic nie powiedzia�.
- Kiedy j� widzia�em po raz ostatni, by�a w towarzystwie kosmity zwanego
Niby��wiem... Przysi�g�bym, i� tak w�a�nie wygl�da�... s�dz�, �e od tej pory
�adna istota
ludzka jej nie widzia�a.
- Dlaczego posz�a z kosmit�?
- Poniewa� to co� czci�o j� jak b�stwo i by�o przekonane, �e gdy Penelopa
rozwinie
sw�j talent, powstrzyma Demokracj� przed wch�oni�ciem jego planety.
- Czy dziewczyna jest na jego planecie? - zapyta� Chandler.
- Nie. By�em tam dwukrotnie i nie znalaz�em po nich �ladu.
- Wi�c to tam latasz, gdy ci� nie ma na Ostatniej Szansie - stwierdzi� bez
zdziwienia
Chandler. - Polujesz na Penelop� Bailey.
- Na nic to si� zda�o. - Lodziarz skrzywi� si� i doko�czy� drinka.
- My�l�, �e nikt nie umie si� lepiej ukry� ni� kobieta, kt�ra potrafi widzie�
wszystkie
warianty przysz�o�ci.
- Wi�c w jaki spos�b j� znalaz�e�? - zainteresowa� si� Chandler.
- Nie znalaz�em - odpar� Lodziarz. - Ale tydzie� temu zg�osi�a si� do mnie
kobieta,
podaj�ca si� za matk� Penelopy. Uwa�a, �e wie, gdzie jest dziewczyna i wynaj�a
mnie, bym
j� sprowadzi�.
- Podaj�ca si�? - powt�rzy� Chandler. - To ciekawy dob�r s��w.
- �ga�a od pocz�tku do ko�ca.
- Czemu tak my�lisz?
- Wiedzia�a o rzeczach, kt�rych zna� nie powinna.
- Na przyk�ad?
- Wiedzia�a, �e Penelopa uciek�a z kosmit�... a tylko oko�o dziesi�ciu os�b na
planecie
zwanej Przysta� �mierci wiedzia�o o tym. Wiedzia�a, �e jej szukam... a ja nigdy
i nikomu o
tym nie m�wi�em.
- Przerwa�. - Wiedzia�a, �e poszukuje Lodziarza, a nie Carlosa Mendozy.
- Pracuje dla Demokracji, to oczywiste. Lodziarz potwierdzi� skinieniem g�owy.
- Nikt inny nie mia�by do�� �rodk�w, aby szpiegowa� mnie przez czterna�cie lat.
- Wi�c tropi�e� j� przez czterna�cie lat... - zacz�� Chandler.
- Szesna�cie - sprostowa� Lodziarz.
- Zgoda, szesna�cie. To dlaczego zg�osili si� do ciebie dopiero teraz?
- Bo my�l�, �e j� znale�li.
- To nie wystarczy - odrzek� Chandler. - Czemu sk�amali? A, co wa�niejsze, je�li
j�
znale�li, dlaczego sami si� ni� nie zajm�?
- Jestem pewien, �e pos�ali po ni� swych najlepszych ludzi i ponie�li pora�k�.
Inaczej
nie zg�osiliby si� do mnie - odpar� Lodziarz. - Natomiast nader proste jest
wyt�umaczenie
tego, czemu przys�ali kogo�, udaj�cego matk� Penelopy: Wewn�trzna Granica nie
podlega
Demokracji, oni za� nie wiedz�, czy by�bym sk�onny im dopom�c. A poza tym -
doda� -
czterna�cie lat temu zabi�em paru ich �owc�w nagr�d.
- Dlaczego chcia�e� j� ocali� od bandy �owc�w nagr�d?
- Oni nie stanowili dla niej ani przez chwil� zagro�enia - odrzek� Lodziarz. -
Pr�bowa�em ocali� kogo� innego, kto z ni� by�. - Przerwa�. - Nie uda�o si�.
- Z tego co m�wisz, Penelopa Bailey przedstawia si� jako istota przera�liwie
gro�na.
- Bo tak jest - zapewni� go Lodziarz. - Nie w�tp w to ani przez chwil�.
- Gdzie ona jest?
- Na planecie zwanej Alfa Crepello III w Gromadzie Quinellus.
- I s� tego pewni? Lodziarz potrz�sn�� g�ow�.
- Tak my�l�, cho� nie s� pewni.
- Dlaczego tak my�l�?
- Jest tam podobno m�oda kobieta znana jako Wyrocznia, mieszka w�r�d kosmit�w. -
I
to wszystko?
- Zapewne nie - powiedzia� Lodziarz. - Prawie na pewno nie. Ale tyle tylko mi
powiedziano.
- Niezbyt wiele, by zaczyna� robot� - orzek� Chandler. - A jak s�dzisz, co
przemilczeli?
- Zapewne co�, co dotyczy liczby ludzi, kt�rych tam wys�ali, i o kt�rych nigdy
wi�cej
nie us�yszeli. Tego rodzaju okoliczno�� da�aby im pewno��, �e si� nie pomylili,
a tak�e
odstraszy�aby wszystkich potencjalnych najemnik�w.
Chandler milcza� przez d�ug� chwil�. Wreszcie popatrzy� na Lodziarza.
- Mam do ciebie pytanie.
- Mianowicie?
- Ta ma�a dziewczynka kosztowa�a ci� nog� i zabi�a twoj� przyjaci�k�.
- Nie bezpo�rednio.
- Dlaczego nie zapolujesz na ni� sam?
- Mam sze��dziesi�t pi�� lat, brzuszek i sztuczn� nog� - odpar� Lodziarz. -
Je�li to
naprawd� jest Penelopa Bailey, b�d� martwy, nim zdo�am si� do niej zbli�y�. Mo�e
potrafi�bym to zrobi� dwadzie�cia lat temu, ale nie teraz. - Spojrza�
Chandlerowi w oczy. -
Dlatego przyszed�em do ciebie, Gwizdaczu... Ze wszystkich ludzi w tym zawodzie
jeste�
chyba najlepszy. Wkrad�e� si� potajemnie na p� tuzina planet i jeste� lepszym
zab�jc�, ni� ja
by�em kiedykolwiek.
- Czyj� mo�na zabi�? Lodziarz wzruszy� ramionami.
- Nie wiem.
- O jakich pieni�dzach m�wimy?
- P� miliona z g�ry, drugie p� po uko�czeniu roboty.
- Kredyt�w? - spyta�, krzywi�c si�, Chandler.
- Talar�w Marii Teresy. Chandler skin�� g�ow�.
- Limit czasu?
- Je�li nie dotrzesz do niej w ci�gu sze�ciu miesi�cy, nigdy tego nie dokonasz.
- Co b�dzie, je�li wr�c� z pustymi r�kami?
- Je�li przyjmiesz zadanie, zaliczka jest twoja bez wzgl�du na to, co si� zdarzy
-
o�wiadczy� Lodziarz.
- Czy twoja klientka zgodzi si� na to?
- Bior�c pod uwag�, �e nie jest naprawd� Bettin� Bailey, nie s�dz�, by mia�a
jakikolwiek wyb�r.
- A co z wydatkami? - spyta� Chandler.
- Przy zaliczce p� miliona nie pokrywam �adnych.
- Mo�e si� zdarzy�, �e podczas roboty b�d� musia� wynaj�� kogo� do pomocy.
- Nie radzi�bym - stwierdzi� Lodziarz.
- Dlaczego?
- Im mniej uwagi zwr�cisz na siebie, tym prawdopodobniejsze jest, �e wyjdziesz z
tego �ywy.
- Mog� zechcie� wynaj�� jakich� ludzi, by odwr�ci� uwag� od siebie.
- To twoje prawo. - Lodziarz popatrzy� na niego z namys�em. - Je�li odniesiesz
sukces
i b�dziesz m�g� udowodni�, �e ich potrzebowa�e�, otrzymasz zwrot koszt�w.
- A co ty b�dziesz z tego mia�?
- Pieni�dze, satysfakcj�, zemst�... wybierz, co chcesz.
- Wybieram wszystkie trzy - u�miechn�� si� Chandler. - Czy na tamtej planecie
m�wi�
cho� troch� jakim� ludzkim j�zykiem?
- Nie wiem... ale wedle moich map gwiezdnych s� tam trzy terraformowane
ksi�yce,
zamieszkane przez ludzi. To twoje logiczne miejsce startu.
- Czemu nie podej�� wprost do niej?
- Gdyby bezpo�rednie podej�cie da�o wyniki, Demokracja nie szuka�aby mnie -
odrzek� Lodziarz. - We�miesz t� robot�?
Chandler przez chwil� zastanawia� si� nad propozycj�, a potem skin�� g�ow�.
- Taa, wezm� j�.
- Dobrze - powiedzia� Lodziarz. - Je�li oka�e si�, �e Wyrocznia nie jest
Penelop�
Bailey, przywie� j�.
- A je�li to jest Penelop� Bailey?
- Gdy tylko si� upewnisz, znajd� spos�b, by mnie zawiadomi�. Nie ma mo�liwo�ci,
aby� j� tu przywi�z�, je�li ona nie zechce pojecha�, wi�c zabij j�, je�li
zdo�asz. Je�li nie
dostan� w ci�gu sze�ciu miesi�cy wiadomo�ci od ciebie, b�d� wiedzia�, �e nie
�yjesz.
- Chcia�e� powiedzie�, i� zaczniesz przypuszcza�, �e nie �yj�.
- Powiedzia�em to, co chcia�em powiedzie� - odrzek� powa�nie Lodziarz.
3
Radio o�y�o z piskiem.
- Znajdujesz si� obecnie w systemie Alfa Crepello - powiedzia� mechaniczny g�os.
-
Prosz� si� przedstawi�.
- Tu Gamestalker, numer rejestracyjny 237H8J99, po o�miu standardowych
galaktycznych dniach podr�y z Planety Francuza, dow�dca Jozue Jeremiasz
Chandler.
- Gamestalker, w rejestrach nie figuruje Planeta Francuza. - Jest to trzecia
planeta w
uk�adzie Boyson na Wewn�trznej Granicy.
Nast�pi�o kr�tkie milczenie.
- Gamestalker, w jakim celu przyby�e� do uk�adu Alfa Crepello?
- Biznes.
- Prosz� powiedzie� co� wi�cej.
- Jestem sprzedawc�.
- Co sprzedajesz?
- Rzadkie znaczki pocztowe i monety.
- Czy masz potwierdzone spotkanie z kt�rymkolwiek z mieszka�c�w uk�adu Alfa
Crepello?
- Tak.
- Z kim jest to spotkanie?
- Z Carlosem Mendoz� - odrzek� Chandler, podaj�c pierwsze nazwisko, kt�re
przysz�o
mu do g�owy. - S�dz�, �e mieszka on na Alfie Crepello III.
Kolejne milczenie.
- Nie mamy zapisu, by jakikolwiek Carlos Mendoz� mieszka� na Alfie Crepello III.
Czy Carlos Mendoz� jest cz�owiekiem?
- Tak.
- Nie mieszka na Alfie Crepello III - powiedzia� g�os tonem rozstrzygaj�cym
wszelkie
w�tpliwo�ci.
- To mo�e jest po prostu z wizyt� - powiedzia� Chandler. - Wiem tyle tylko, �e
mia�em
go tu spotka�.
- Uk�ad Alfa Crepello nie nale�y do Demokracji - stwierdzi� g�os. - Nie mamy z
Demokracj� traktatu o handlu wzajemnym, nie mamy z Demokracj� traktat�w
wojskowych i
nie uznajemy paszport�w Demokracji. Nikt nie mo�e l�dowa� na Alfie Crepello III
bez
specjalnego zezwolenia rz�du, a takie pozwolenie rzadko bywa wydawane cz�onkom
twojej
rasy. - Nast�pi�a kr�tka przerwa. - Mo�esz wyl�dowa� na kt�rymkolwiek z
terraformowanych
ksi�yc�w Alfy Crepello III, ale je�li spr�bujesz wyl�dowa� na samej planecie,
zostaniesz
uwi�ziony, a tw�j statek skonfiskowany.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Chandler. - Gamestalker bez odbioru.
Lodziarz powiedzia� mu, �e nie dostanie zezwolenia na l�dowanie na samej
planecie,
wi�c odmowa ani go nie zaskoczy�a, ani nie rozczarowa�a. Westchn��, przeci�gn��
si� i
spojrza� na ekran wewn�trzny.
- Wy�wietl hologramy, mapy oraz odczyty na temat terraformowanych ksi�yc�w
Alfy Crepello III - zwr�ci� si� do komputera.
- Wykonuj�... wykonane... - zawiadomi� go komputer pok�adowy.
By�y trzy: Przysta� Maracaibo, Przysta� Samarkanda i Przysta� Marrakesz. Ka�da z
nich niegdy� posiada�a bogate z�o�a materia��w rozszczepialnych i prawie dwa
tysi�ce lat
temu zosta�a terraformowana przez dawno zmar�� Republik�. Mieszka�cy Alfy
Crepello III
sprzeciwiali si� temu i Marynarka pokona�a ich w kr�tkiej, lecz zaci�tej bitwie.
Potem, gdy
nast�pc� Republiki sta�a si� Demokracja, Alfa Crepello III, kt�r� ambasador rasy
ludzkiej
nazwa� Hadesem z powodu jej czerwonawej gleby i niewiarygodnie gor�cego klimatu,
odm�wi�a pozostania aktywnym cz�onkiem wsp�lnoty galaktycznej i zerwa�a wszelkie
wi�zi
z s�siednimi planetami, tak�e z Deluros VIII - ogromn�, odleg�� planet�, kt�ra
sta�a si� stolic�
rasy Cz�owieka. Poniewa� w tym czasie ksi�yce wyeksploatowano ju� praktycznie z
surowc�w g�rniczych, a Cz�owiek musia� radzi� sobie z pilniejszymi podbojami i
problemami, pozwolono Hadesowi, by robi�, co mu si� �ywnie podoba.
Trzy ksi�yce dla mieszka�c�w Hadesu nie mia�y znaczenia lub co najwy�ej
niewielkie. Gdy wyjechali g�rnicy, wprowadzili si� tam ludzie, poszukuj�cy
planet, kt�re nie
mia�yby oficjalnych wi�zi z Demokracj�. Hades pocz�tkowo sprzeciwia� si� temu,
ale
perspektywa nowej wojny przekona�a jego mieszka�c�w, by przyj�li form� �agodnego
lekcewa�enia ksi�yc�w oraz ich nowych kolonist�w. Mija�y wieki, a ksi�yce
stopniowo
sta�y si� punktami przerzutowymi czarnorynkowych towar�w, azylem dla ludzi
wyj�tych
spod prawa, miejscem spotka� najemnik�w oraz kana�em pomi�dzy wolnymi planetami
Gromady Quinellus i podporz�dkowanymi planetami rozleg�ej Demokracji ludzi.
- Ilu ludzi rezyduje na ka�dym z terraformowanych ksi�yc�w? - zwr�ci� si�
Chandler
do komputera.
- 126 214 na Przystani Maracaibo, 18 755 na Przystani Samarkanda i 187 440 na
Przystani Marrakesz - odpar� komputer. - Dane te s� �cis�e w odniesieniu do
ostatniego spisu
ludno�ci, kt�ry mia� miejsce siedem lat temu.
- Jakie waluty s� w obiegu na ka�dym z ksi�yc�w?
- Przyjmowane s� wszelkie, jakimi pos�uguj� si� ludzie, b�d�ce w obiegu w
obr�bie
Demokracji i na Wewn�trznej Granicy, oraz waluty Hadesu, Canphora VI, Canphora
VII i
Lodina XI. Warto�� ka�dej z nich ustalana jest zgodnie z kursem wymiennym
kredyt�w
Demokracji, obowi�zuj�cym na Deluros VIII.
- Prosz� poda� dane klimatyczne i grawitacyjne.
- Wszystkie trzy ksi�yce zosta�y terraformowane przez ten sam Zesp� Pionier�w
Republiki i maj� identyczny zar�wno klimat, jak i grawitacj� - odrzek� komputer.
-
Grawitacja wynosi 98 procent grawitacji ziemskiej i Deluros, temperatura jest
sta�a i wynosi
22 stopnie Celsjusza w dzie� i 17 stopni Celsjusza w nocy, atmosfera jest taka
sama jak na
Ziemi i na Deluros.
- Czy na wszystkich znajduj� si� kosmoporty?
- Ksi�yce maj� kosmoporty dla statk�w klasy H i mniejszych. Wi�ksze statki
musz�
dokowa� w orbituj�cych hangarach.
- To nie stwarza wi�kszych mo�liwo�ci wyboru - zauwa�y� Chandler.
Poniewa� nie by�o to ani pytanie, ani polecenie, komputer nie odpowiedzia�.
- Kt�ry jest najbli�szy Hadesu?
- Przysta� Marrakesz.
- W porz�dku - powiedzia� Chandler. - A wi�c do Przystani Marrakesz.
L�dowanie odby�o si� bez szczeg�lnych wra�e� i wkr�tce potem Chandler szed�
przez
zat�oczony dworzec kosmiczny. Tu i �wdzie zauwa�y� par� twarzy, zapami�tanych z
list�w
go�czych, ale nie zwr�ci� na nie uwagi, chc�c jedynie przedosta� si� do g��wnego
wyj�cia...
Znalaz�szy si� na zewn�trz, przywo�a� taks�wk�, kt�ra zawioz�a go do serca
pobliskiego
miasta; je�li si� dobrze orientowa�, jedynego. Budynki ozdobiono licznymi
egzotycznymi
arkadami, a wi�kszo�� z nich pobielono. Nie wiedzia�, jakie jest pochodzenie
nazwy
�Marrakesz�, ale przyj��, �e jest to miasto po�o�one gdzie� w Galaktyce, bardzo
podobne do
tego, w kt�rym si� teraz znalaz�: architektura by�a zbyt jednolita i zbyt
odmienna od tych,
kt�re ogl�da� na innych planetach. Musia�a wi�c zosta� starannie zaplanowana.
- Dok�d teraz? - zapyta� kierowca, gdy znale�li si� w zat�oczonym centrum
miasta.
- Nigdy jeszcze tu nie by�em - odrzek� Chandler. - Czy mo�esz poleci� mi jaki�
hotel?
- Z, czy bez?
- Z czym lub bez czego?
Kierowca wzruszy� ramionami.
- O czym tylko by� zamarzy�: kobiety, m�czy�ni, narkotyki, hazard, cokolwiek
sobie
�yczysz.
- My�l�, �e bez.
- To mo�e by� odrobin� trudniejsze. Wiesz, to nie Demokracja
- u�miechn�� si� szeroko kierowca.
Chandler pochyli� si� w jego stron� i wr�czy� pi��dziesi�ciokredytowy banknot.
- Mo�e m�g�by� mi co� podpowiedzie�? - zaproponowa�.
- Masz pragnienie?
- A powinienem?
- Mog� ci poradzi� o wiele lepiej, gdy moje usta nie wyschn� w po�owie drogi.
- Ju� ci da�em pi��dziesi�t kredyt�w. Mo�esz sobie postawi� drinka, gdy
sko�czymy.
- Ju� pope�ni�e� kilka b��d�w - powiedzia� znacz�co kierowca.
- Mog� ci o nich opowiedzie�, gdy b�dziemy popijali, albo mo�e wolisz nauczy�
si�
wszystkiego na w�asnej sk�rze.
- Nagle poczu�em pragnienie - o�wiadczy� Chandler.
- My�la�em, �e tak b�dzie - zachichota� kierowca. - A przy okazji: nazywam si�
Gin.
- Tylko Gin?
- Moje imi� Gin, napojem moim gin, moje imi� Gin - zanuci� kierowca.
- Okay, Gin - zgodzi� si� Chandler. - Jak uwa�asz, gdzie powinni�my wypi� tego
drinka?
- Ju� si� tam kieruj� - o�wiadczy� Gin. - Lokal nie jest szczeg�lnie wytworny,
ale nie
rozcie�czaj� tam gorza�y, a go�cie zostawi� nas w spokoju.
Chandler rozpar� si� wygodnie obserwuj�c miasto, przez kt�re mkn�� wehiku�.
Wi�kszo�� budynk�w sta�a tu od setek lat, opr�cz kilku pa�ac�w w �r�dmie�ciu
naprawd�
wygl�da�y na sw�j wiek. Miasto robi�o wra�enie zaniedbanego, jakby wi�kszo��
mieszka�c�w znalaz�a si� tu tylko przejazdem. Hotelik�w i pensjonat�w by�o
znacznie
wi�cej, ni� kamienic mieszkalnych; wsz�dzie panoszy�y si� restauracje i bary,
jakby nikt nie
jada� ani nie pi� w domu. Ponure otoczenie oraz pot�ny cie�, jaki Hades rzuca�
na
powierzchni� ksi�yca sprawia�y, �e panowa� tu wszechobecny nastr�j
przygn�bienia.
- Oto jeste�my - oznajmi� Gin, zatrzymuj�c si� przed frontem tawerny, na oko
niczym
nie r�ni�cej od czterech innych znajduj�cych si� w pobli�u.
- Prowad� - poleci� Chandler, wysiadaj�c z pojazdu.
Poszed� w �lad za Ginem i zaraz znalaz� si� w s�abo o�wietlonym wn�trzu. By�o
tam
ze dwa tuziny sto��w i l�, po�owa z nich pusta, druga zaj�ta przez ludzi i
kosmit�w,
rozmawiaj�cych przyciszonymi g�osami. W jednym k�cie znudzona kobieta z bardzo
zm�czonym wyrazem twarzy bez zapa�u robi�a striptiz w rytm d�wi�k�w muzyki
mechanicznej; Lodinita obserwowa� j� jakby by�a rzecz�, natomiast nikt z
pozosta�ych go�ci
nie zwraca� na kobiet� najmniejszej uwagi.
- Czy tu ci odpowiada? - spyta� Gin, wskazuj�c lo�� najdalsz� od drzwi.
- �wietnie - odrzek� Chandler.
Usiedli razem, a Gin podni�s� r�k� i da� w powietrzu szybki sygna�. W chwil�
p�niej
podszed� oty�y kelner, nios�c dwa drinki zabarwione na zielono.
- Co to takiego? - zapyta� Chandler, patrz�c ze zmarszczonymi brwiami na
szklank�.
- Na Binderze X nazywaj� to Pogromc� Kurzu. Tutaj jest to Numer Pi�ty.
- Co zawiera?
- Mas� r�no�ci, wi�kszo�� z nich dobrze ci pos�u�y - odrzek� Gin, unosz�c
szklank� i
opr�niaj�c j� jednym haustem.
Chandler podni�s� swoj�, przygl�da� si� jej przez chwil�, a potem spr�bowa�.
- No i? - zapyta� Gin.
- Mo�e by�.
- Do cholery, najlepszy drink, jaki kiedykolwiek pi�e�, i tyle tylko masz do
powiedzenia?
- To ty mia�e� pragnienie. Ja przyszed�em tutaj porozmawia�.
- Zgadza si� - potwierdzi� Gin, prosz�c o nast�pnego drinka. - Mam nadziej�, �e
nie
masz mi tego za z�e - powiedzia� - ale gadanie okropnie wysusza gard�o.
- Mam przeczucie, �e wszystko, co robisz, okropnie wysusza - rzek� zgry�liwie
Chandler.
- Skoro tak uwa�asz... - odrzek� Gin i roze�mia� si�. - A nawiasem m�wi�c,
nazywasz
si� jako�?
- Chandler.
- Okay - rzek� wzruszaj�c ramionami Gin. - Na twoim miejscu zmieni�bym nazwisko.
- Dlaczego?
- Po co og�asza�, �e Gwizdacz przyby� na Przysta� Marrakesz?
- W Galaktyce jest mn�stwo Chandler�w. Czemu s�dzisz, �e jestem Gwizdaczem?
- Ilu Chandler�w wychodzi z kosmoportu maj�c przy sobie pi�� ukrytych sztuk
broni
palnej oraz n�? - Gin wyszczerzy� z�by. - To by� tw�j pierwszy b��d. Moja
taks�wka ma
system bezpiecze�stwa, kt�ry wy�wietla dane na desce rozdzielczej.
- Wiem - odrzek� spokojnie Chandler. - Zauwa�y�em to w tej samej chwili, gdy
otworzy�e� dla mnie drzwiczki.
- Doprawdy? Chandler kiwn�� g�ow�.
- Uzna�em, �e to dla twej w�asnej ochrony. Bo przecie� gdyby przyw�z broni by�
tutaj
zakazany, zatrzyma�oby mnie Bezpiecze�stwo Kosmoportu.
- To by si� zgadza�o - potwierdzi� Gin. - Ale istniej� przecie� metody na
wyl�dowanie
tutaj w spos�b niezauwa�alny. Rano wszyscy b�d� wiedzie�, �e Gwizdacz jest na
Przystani
Marrakesz.
- Zamierzasz im powiedzie�?
- Nie musz�. Do tej pory kto� z Bezpiecze�stwa Kosmoportu sprawdzi� numer
rejestracyjny twego statku albo przepu�ci� przez komputer tw�j retinogram, albo
po prostu ci�
rozpozna�. Szczeg�lnie, je�li poda�e� nazwisko Chandler.
- Wi�c wiedz�, kim jestem - stwierdzi� Chandler. - No i co? Z tego co s�ysza�em,
to
miejsce jest nafaszerowane zab�jcami i jeszcze gorszymi typami.
- Nie przylecia�e� tutaj dla zdrowia - zwr�ci� uwag� Gin. - Wiem o tobie
wszystko:
gdy pojawia si� Gwizdacz, ludzie zaczynaj� umiera�.
- Nie poluj� na nikogo z Przystani Marrakesz. Gdyby tak by�o, nikt by nie
wiedzia�, �e
tu jestem.
- Wierz� ci - powiedzia� Gin. A po chwili zastanowienia zapyta�: - Wi�c co tutaj
robisz?
- To ty masz odpowiada� na pytania, nie ja - o�wiadczy� Chandler. - Co wed�ug
ciebie
by�o moim nast�pnym b��dem?
- Zapyta�e� mnie o hotel. - Gin u�miechn�� si�. - Ma�o sprytne. Zab�jca nie
powinien
zawiadamia� ludzi, �e przyby� do miasta, a jak wszyscy diabli nie powinien dawa�
ludziom
wskaz�wek, gdzie si� zatrzyma�.
- Dlaczego? - zapyta� Chandler.
Gin zagapi� si� na niego.:
- Chyba chcesz, aby ludzie wiedzieli, �e tu jeste�.
- Zgadza si�.
- Wobec tego musisz polowa� na kogo� z Przystani Samarkanda albo z Przystani
Maracaibo. - Zmarszczy� brwi. - Ale to nie ma �adnego sensu. Po co mia�by�
l�dowa� tutaj?
- Po co wyl�dowa�em tutaj, to tylko i wy��cznie moja sprawa - stwierdzi�
Chandler w
chwili, gdy kelner podszed� z kolejnym drinkiem dla Gin�.
- Gwizdaczu, czy aby na pewno nie chcesz mi powiedzie�, na kogo polujesz? Mam
bardzo dobre kontakty. By� mo�e zdo�am ci dopom�c - przerwa� i u�miechn�� si� -
w zamian
za niewielkie wynagrodzenie.
- Nie poluj� na kogo�, poluj� na co�: informacj�, pami�tasz? Gin westchn��.
- Niech ci b�dzie. Ja tylko pr�bowa�em dopom�c.
- Nie pr�bujesz do�� usilnie - stwierdzi� Chandler. - Siedzimy tu od dziesi�ciu
minut i
niewiele mi powiedzia�e�.
- Co chcesz wiedzie�?
Tak naprawd� Chandlerowi potrzebna by�a tylko jedna informacja: jak dosta� si�
na
Hades. Ale nast�pne p� godziny sp�dzi� zadaj�c liczne pytania na temat
Przystani Marrakesz.
Pod koniec wiedzia� wi�cej o miejscowym handlu narkotykami, prostytucji i
towarach
czarnorynkowych, ni� w og�le pragn�� si� dowiedzie�.
- Wygl�da ciekawie - o�wiadczy� na koniec. - Na Wewn�trznej Granicy interesy
kiepsko id�. Zastanawiam si� nad otwarciem przedsi�biorstwa tutaj.
- W twoim zawodzie spotkasz si� z ogromn� konkurencj� - zauwa�y� Gin.
- Nie na d�ugo - odrzek� Chandler.
Gin patrzy� na niego i wreszcie kiwn�� twierdz�co g�ow�.
- Rzeczywi�cie, przypuszczam, �e nie, je�li jeste� cho� w po�owie tak dobry, jak
m�wi�.
- Mo�e si� zdarzy�, �e potrzebny mi b�dzie kierowca, kt�ry dobrze si� orientuje
i wie,
co w trawie piszczy - kontynuowa� Chandler.
- Taa? - powiedzia� o�ywiony nagle Gin.
- Jest taka mo�liwo��. Jak my�lisz, czy znasz kogo�, kogo interesowa�aby taka
posada?
- Patrzysz na takiego w�a�nie - wyszczerzy� z�by Gin.
- Wi�c j� masz.
- Na ksi�ycu nafaszerowanym zab�jcami podoba mi si� poczucie bezpiecze�stwa
zwi�zane z prac� dla najlepszego z nich.
- No, gadane to ty masz, przyznaj� - stwierdzi� Chandler. - Ciekawe, czy r�wnie
dobrze umiesz trzyma� g�b� zamkni�t� na k��dk�?
- Gwizdaczu, mo�esz mi zaufa�.
- Je�li zaczniesz dla mnie pracowa�, a ja przekonam si�, �e nie mog� ci ufa�, to
nie
zazdroszcz� ci twojej �mierci. - Chandler przerwa�. - Czy nadal pragniesz tej
pracy?
- Ile dostan�?
- Wi�cej, ni� daje ci je�d�enie tam i z powrotem z kosmoportu do miasta i branie
�ap