7494
Szczegóły |
Tytuł |
7494 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7494 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7494 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7494 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MARIA RODZIEWICZ�WNA
ANIMA VILIS
I
Mr�z trzydziestostopniowy ma�o dokucza� przy wielkiej ciszy powietrza. Zmarz�y, zda si�,
wichry i pr�dy, i na bia�ym oceanie �niegu najmniejszy ruch nie dawa� si� spostrzec,
najl�ejszy szmer uchwyci�.
Szlak, co wi�d� przez te obszary, znaczny po s�upach wiorstowych, szkli� si� jak lustro;
gdzie� hen na widnokr�gu majaczy�y marne krzaki, nigdzie wi�kszego drzewa ni �ladu
cz�owieka, a przy tym noc, od �niegu tylko jasna, bo ni ksi�yca, ni gwiazd nie da�o niebo,
jakby i te promienie zamarz�y.
Jednak�e tym szlakiem, w noc, w pustk� bezbrze�n�, szed� cz�owiek samotny. Dobrze by�
odziany i szed� ra�no; mia� w sobie jeszcze zapas ciep�a, zaczerpni�ty na stacji pocztowej
ostatniej, gdzie si� przed wieczorem zatrzyma�.
Obejrza� urz�dnik jego paszport, znalaz� w porz�dku, spyta�, dok�d chce jecha�.
� Do wsi Lebia�y.
� To w stron�, ale konie da� mog�.
� Daleko ta wie�?
� Wiorst czterdzie�ci.
� A po drodze �adnej osady?
� Owszem, zaraz o wiorst dziesi��, Petr�wka. Chcecie zaraz koni?
W�wczas podr�ny bardzo si� zaczerwieni�, zawaha� i wreszcie odpar� z cicha:
� Nie, dzi�kuj�! P�jd� pieszo.
Dziwne to by�o, ale cz�owiekowi posiadaj�cemu legalny paszport, podr�uj�cemu bez
stra�y wolno mie� dziwactwa, wi�c pisarz pocztowy wi�cej nie nalega� i tylko rzek�:
� Posilcie si� i wypijcie herbaty.
Na to zgodzi� si� podr�ny. W taki mr�z i noc lepiej jest i�� z pust� kieszeni�, ni� jecha� z
pustym �o��dkiem. Zjad� tedy i zap�aci� co do grosza. Zosta�o mu w woreczku dwadzie�cia
kopiejek. Tedy �mia�o ruszy� przed siebie.
Po chwili czerwone �wiate�ka pocztowego domu zmala�y i zgas�y, w�drowiec szed� cicho
w woj�okowych butach i tylko niekiedy kij jego uderza� o �nieg. Zrazu ani si� k�opota�, ani
l�ka�. Ciep�o mu by�o i lekko; nie by�o s�up�w wiorstowych, ale mu si� zda�o, �e dziesi��
wiorst to fraszka i coraz kontur�w wsi przed sob� wygl�da�. Tyle setek, tysi�cy wiorst
przeby�; co te kilka znacz�? D�u�y�y si� jednak, podwaja� kroku na widok czego� szarego w
oddali, dochodzi�, by�y to wierzchy krzak�w; znowu zwalnia� tempa, zawiedziony.
Powoli, od bezustannego wpatrywania si� w �nieg i pod wp�ywem mrozu, oczy mu zasz�y
�zami i pali�y ogniem; gdy przymkn�� powieki, zamarz�y natychmiast � otar� je grub�
r�kawic� i znowu poczu�, �e mu dr�twiej� ko�ce palc�w. Kark te� bola� od ci�aru ko�ucha i
skrzypia� �nieg, na podeszwach woj�ok�w zebrany. Potem si� po�lizgn�� i upad�. Wtedy
ko�uch si� przypadkiem rozchyli� i ch��d go chwyci� za pier�. Otuli� si� szczelnie i zabi�
r�kami po bokach, ale ciep�o ulecia�o bezpowrotnie. Zd�awi� go jeden dreszcz i drugi, pocz��
biec, ale wnet usta�.
Stan�� chwil� i za siebie spojrza�. Mo�e wr�ci�? Instynkt zachowawczy ci�gn�� go tam, a
wstyd, ambicja i zapami�tanie desperackie popycha�o naprz�d. Zgarn�� si�, zgarbi� i poszed�
dalej.
Opada� go strach i s�abo��, wi�c zsinia�ymi usty pocz�� co� �piewa� p�g�osem. Ale zda�o
mu si�, �e z powietrzem kawa�y lodu po�yka, wi�c umilk�.
Wreszcie jak maszyna szed� i majaczy�y mu w my�li wilki, brodiagi, �mier�. Co� go
we�mie z tych trzech alternatyw, ale co?
Mo�e wszystko po kolei. Z�oczy�cy obedr� go z odzie�y, mr�z z �ycia, wilki z cia�a. Coraz
wolniej szed� i sen go morzy�. Nie dziesi�� wiorst szed�, ale chyba sto; mo�e zb��dzi�? Szlaku
ma�o co by�o zna�. Odst�pi�a go wszelka si�a i otucha.
Stan��, rozejrza� si� przygas�ymi oczami i p�g�osem do siebie wyszepta�:
� S�dzono mi by�o dot�d zaj�� i tutaj stan��. I nie wr�c� do ludzi �yw, i nie dotr� do tej
Petr�wki. Nie ma ju� mnie!
Jeszcze raz poszuka� po stepie oparcia dla oczu, nadziei, ale nic nie dojrza�, wi�c
przykucn�� na ziemi i zda� si� na z�e losy. Gdy tak powoli zamiera�, przecie nareszcie
zadrga�o jakim� d�wi�kiem to �miertelne pustkowie. D�wi�k to by� dzwonka i on go,
szcz�ciem, jeszcze dos�ysza�.
Poderwa� si� z ziemi. Mo�e mu tak w uszach dzwoni?
Nie, to by�o zbawienie, to by�y sanki. Ju� i zgrzyt p�oz�w dolatywa� uszu, i twarde
uderzenia kopyt, i ten dzwonek bi� mu zmartwychwstania chwil�. Pocz�� wo�a� ochryp�ym
g�osem, a potem biec na ten odg�os, w boja�ni, �e go min�. Ale oto i czarna plama stan�a na
�niegu i kto� na wo�anie jego odchrz�kn��. Zamroczy�o mu si� w g�owie i nieziemska rado��
ogarn�a.
Tr�jka koni lecia�a Ku niemu, dobieg�a, zary�a si� w miejscu.
� Kto ty, czego wo�asz? � zagadn�� wo�nica.
� Na Bo�� mi�o��, poratujcie mnie! � rzek�, j�kaj�c si� w obawie odmowy. � Daleko
st�d do Petr�wki?
� Trzy wiorsty. My tam jedziemy.
� To we�cie mnie, dam dwadzie�cia kopiejek.
� Pani � obejrza� si� wo�nica na sanki � niech siada. Cho� i zb�j, nie da nam dwojgu
rady.
Wtedy ta pani ozwa�a si� po raz pierwszy:
� Siadaj, cz�owieku, tu, przy mnie. Nie odmrozi�e� n�g czy r�k?
� Nie wiem. Zdaje si�, �em ju� kona�.
� Ot, g�upstwo, takie z mrozu przechwa�ki � burkn�� wo�nica. � Ty chyba nietutejszy?
� Nie, z Europy jad�.
� Aha! Nu, siadaj, nam nic do tego.
Cz�owiek chcia� usi���, ale z sa� rozleg�o si� z�owrogie warczenie.
� Tam pies � rzek� � ugryzie!
� Nu, nie jego wina, �e� z�odziej czy kryminalista � rzek� oboj�tnie furman. � Dobrego
on nie zaczepi.
Wtedy cz�owiek r�k� wsun�� do sanek i dotkn�� zje�onej sier�ci psa. Pies podni�s� pysk,
r�k� t� obw�cha� i przesta� warcze�. Podr�ny siad� spokojnie.
� Nu, ty nie gniewaj si�, �em ciebie pos�dzi� � rzek� wo�nica, zacinaj�c konie � ten
pies tak�e warcza�, nim ciebie nie poczu�.
Ruszyli jak wiatr. Nikt si� nie odzywa�, wi�c i podr�ny milcza�. Pies mu si� po�o�y� na
nogach i w cieniu �wieci�y jego zielone oczy. Bada� nimi obcego. Wtem za�wieci�y nad
ziemi� czerwone p�omyki chat i ju� stali przed szynkiem.
� Oto Petr�wka, gdzie� chcia� stan�� � ozwa�a si� kobieta.
Podr�ny wysiad� i zatoczy� si�. Rozpi�� ko�uch, doby� woreczek z kieszeni i poda� �pani�
swoj� ostatni� monet�.
� Dzi�kuj� wam za uratowane �ycie � wym�wi�, zawstydzony ma�o�ci� datku.
Wo�nica parskn�� �miechem, a kobieta ruszy�a ramionami.
� Schowaj swoje pieni�dze! Do�� mi twego podzi�kowania. Tu zwr�ci�a si� do wo�nicy i
rzek�a tonem nawyk�ym do rozkaz�w:
� Nie wyk�adaj koni, postaw, niech ostygn�, za�atwi� si� w p� godziny!
Wysiad�a te�, za ni� wyskoczy� pies ogromny, kasztanowaty, i skierowa�a si� do szynku.
Podr�ny wszed� za ni� do izby ciep�ej. Kilku siedz�cych tam ch�op�w spojrza�o na nich i
pozdrowili unisono:
� Zdrowia wam, Maria Kazimierowna!
� Zdrowia wam! � odpar�a uprzejmie.
Z alkierza ukaza� si� szynkarz. Temu poda�a r�k�, poca�owa� j� z uszanowaniem. Ukaza�a
si� te� �ona szynkarza i dzieci. Wszyscy otoczyli nowo przyby�� jak dobr� znajom�, o�ywi�a
si� karczma.
Podr�ny usiad� za sto�em i zaczepi� jednego z ch�op�w.
� Daleko st�d do Lebia�y?
� Wiorst dwadzie�cia.
� A ile b�dzie kosztowa�a tam podwoda?
� Rubla, je�li kto zechce jecha�. Podr�ny zwiesi� g�ow�.
� A ty dok�d? � zagadn�� ch�op.
� Tam�e.
� Aha! Na mieszkanie?
� Nie wiem.
� Ty zes�any?
� Nie. � Szybko doby� paszport i pokaza� go, ale ch�opi nie byli ciekawi.
� Z daleka? � spytano go.
� Z Europy. Trzy tygodnie ju� jad�.
� Mario Kazimierowno! � ozwa� si� jeden z ch�op�w. � Ten tak�e do was jecha� chce.
Wtedy podr�ny obejrza� si� na sw� wybawicielk�. Rozebrana z futer, siedzia�a naprzeciw
szynkarza nad ksi�g� i stosem pieni�dzy, robi�a rachunki widocznie. M�oda by�a i bardzo
smutna. Oczy jej zdawa�y si� wyp�akane, usta zaci�te, jakby w wielkim b�lu, twarz mizerna i
powa�na.
Podnios�a powoli g�ow�, popatrza�a na obcego. Teraz go dopiero zobaczy�a. Ciemn� mia�
czupryn�, a twarz szerok� i nie�adn�. Ozdabia�a j� chyba m�odo�� i para oczu ciemnych, o
prostym, uczciwym spojrzeniu. Zreszt� barczysty by�, wysoki, bardzo silny i zdr�w.
Spotkali si� spojrzeniem, on jakby zawstydzony sw� bied� i potrzeb�, ona oboj�tna. Nic
nie odpowiedzia�a i dalej sumowa�a rachunki. Tymczasem wo�nica jej wni�s� do izby spor�
bary�k� i w�r napakowany. �ona szynkarza przyj�a to od niego i wynios�a do alkierza.
Wo�nica usiad� obok podr�nego, podano mu szklank� herbaty. Zacz�li rozmow�, obcy
zafundowa� mu czark� w�dki, ale sam nic nie pi�.
� Wy do Lebia�y jedziecie? Mo�e si� tam spotkamy? � rzek�.
� Pewnie, wie� nie �wiat. A wy do kogo?
� Do doktora Gosty�skiego.
� Uch, to nie dziw, �e si� spotykamy! To� m�j gospodarz, a to jego c�rka! Panienko �
zawo�a� � to� my go�cia sobie ze �niegu podj�li.
Teraz kobieta obejrza�a si� �ywiej, a podr�ny wsta�.
� Przepraszam pani� � rzek� zawsze nie�mia�o � mo�e brat pani wspomina� o mnie?
� Pan jest Antoni Mrozowicki?
� Tak, pani.
� Brat m�j i wspomina�, i oczekiwa� pana � odpar�a g�ucho, a usta jej ledwie wymawia�y
wyrazy � tylko jego ju� nie ma.
Odwr�ci�a twarz i chwil� pasowa�a si� ze swym b�lem.
� On umar� przed dwoma tygodniami! � doda�a wreszcie z wysi�kiem.
Podr�ny s�owa nie rzek�. Odwr�ci� si� i on do okna i pocz�y mu z oczu biec �zy jedna po
drugiej, jak groch wielkie.
Szynk zaleg�o grobowe milczenie. Kobieta rachowa�a niby, ale nie widzia�a cyfr ni
pami�ta�a, gdzie jest i po co. Od okna s�ycha� by�o ci�ki oddech obcego.
Wreszcie szynkarz g�os podni�s�:
� Bo�a wola! Nie p�aczcie, panienko! A wo�nica ha�a�liwie nos otar� i doda�:
� Bodaj ta �mier� na z�odziej�w! Za co ona jego wzi�a, go��bka!
Ch�opi pokiwali g�owami.
� Sprawiedliwiej wzi�aby starego, a nie m�odego. Ale na jaki s�d j� pozwa�? Nie ma
rady!
Podr�ny nie zmieni� postawy. Do okna ciemnego zwr�cony, nocy si� skar�y� cichymi
�zami, wobec tego ciosu zapominaj�c o swym ci�kim po�o�eniu.
Kto� do niego zagada�, nie zrozumia� ani odpowiedzia�. Dopiero gdy poczu� r�k� na
ramieniu, wzdrygn�� si� i obejrza�.
Dziewczyna sta�a za nim, otulona jak do drogi i zn�w spokojna.
� Jed�my, panie! � rzek�a z prostot�, jakby to by�o rzecz� z dawna u�o�on�.
On w milczeniu us�ucha�.
Usiad� obok niej w saniach i ruszyli cwa�em.
� Przed miesi�cem pisa� do mnie Antoni � ozwa� si� wreszcie nie�mia�o.
� W par� dni potem przezi�bi� si�, dosta� zapalenia p�uc i nie wytrzyma�. Tak to sz�o
piorunem. O, zima, ta zima! Trzeba do niej przywykn��. On by� bardzo delikatny.
� A ojciec?
� �yjemy jako� � odpar�a pos�pnie. � �eby b�l mia� moc �mierci! Ale on ma tylko jej
rozpacz i pustk�! Pan dawno z kraju?
� Trzy tygodnie.
� Ja ju� pi�� lat tli jestem, od �mierci matki, ojciec ju� dwadzie�cia. Dopiero w tym roku
zima i do nas po ofiar� przysz�a.
� Prosz� pani � rzek� �ywo � mo�e ojcu pani ja zrobi� przykro��. Mo�e ja pa�stwu
uczyni� wspomnienie b�lu �ywszym. Prosz� mi� w takim razie do domu swego nie
wprowadza� i ojcu o mnie nic nie m�wi�.
� Nie zwykli�my tutaj udawa�. Czekali�my pana i radzi widzimy. Antek kocha� pana.
� Dzi�kuj� pani � rzek� p�g�osem.
� Ot, my i w domu � ozwa� si� wo�nica. Rzeczywi�cie sanie wbieg�y w ulic� wioskow�,
ciemn� i pust�, i stan�y wreszcie przed parkanem, oddzielaj�cym od drogi porz�dny dom
pi�trowy. �wieci�o si� w nim i gdy dziewczyna otworzy�a furtk�, dwa psy wpad�y na ni� w
radosnych podskokach, a drzwi domostwa skrzypn�y i ukaza� si� cz�ek z lampk�, szpetny,
chuderlawy, pokazuj�c w u�miechu powyszczerbiane z�by.
� Dobry wiecz�r, Siergieju, otw�rz Grini wrota! � rzek�a, bior�c mu z r�k lampk�.
Znale�li si� w sieni, na schodach prowadz�cych na pi�tro.
Wtem kto� otworzy� drzwi na dole. Wion�y z nich kuchenne zapachy i ciep�o, a w progu
stan�a stara kobieta w czepcu i zawo�a�a:
� To ty, Maryniu?
� Ja, ciotko.
� Chwa�a Bogu! Ju� si� pan niepokoi�. Zaraz ci przynios� wieczerz�.
� Ojciec sam?
� By� ksi�dz Ubysz, ale odszed� do siebie.
Na g�rze, w pierwszym pokoju, dziewczyna si� rozebra�a z futer i za jej przyk�adem
Mrozowjcki. Zosta� tylko w kurcie sk�rzanej i woj�okach, zawstydzony takim strojem i
brakiem t�umoka. Trz�s� si� jak w febrze z niewczasu, g�odu i zm�czenia.
� Prosz� pana! � wezwa�a go za sob� dziewczyna.
W drugiej izbie ogie� si� pali� na kominie, a przy stole stary doktor Gosty�ski co� czyta� z
zaj�ciem. Obejrza� si� na c�rk� i wyci�gn�� do niej r�ce, u�miechaj�c si� smutno.
� Nic ci si� z�ego nie przytrafi�o?
� Nie, ojcze. Przywioz�am z sob� go�cia. Pan Mrozowicki.
Starzec wsta� �ywo. Mocny by� jeszcze, krzepki, zdr�w, tylko zarost i w�osy mia� bia�e jak
�nieg. Przyst�pi� do m�odego cz�owieka, popatrza� na� i bez s�owa do piersi przycisn��. I
zrozumieli si� tym milczeniem.
� Gdzie� pan spotka� moj� c�rk�? � spyta� stary po chwili.
M�ody poczerwienia� gwa�townie.
� Powiem od razu wszystko � rzek�. � W Tobolsku mia�em wypadek. Zm�czony by�em
okropnie, wst�pi�em do pierwszego lepszego zajazdu, �eby par� dni wypocz��, ale tej samej
nocy wykradziono mi t�omok i pieni�dze.
� Dzi�kuj pan Bogu, �e nie zar�n�li!
� Nie; zostawili mi kilkana�cie rubli. Jecha�em wi�c poczt�, p�ki mi ich starczy�o; potem,
st�d o wiorst czterdzie�ci, poszed�em piechot�.
� Szale�stwo!
� Przerachowa�em si� i by�bym zamarz�, gdyby pani mnie nie zabra�a z sob�.
Dziewczyny ju� nie by�o w pokoju.
� No, uda�o si� cudownie. Nie odmrozi�e� pan twarzy czy r�k?
� Nie, wszystko w ca�o�ci.
� C�, jak�e si� panu Syberia podoba�a?
� Straszna! � szczerze odpar� Mrozowicki.
� O! A jak by� pan j� nazwa�, �eby zamiast tej pogodnej nocy �burian� �nie�ny rozszala�
si� na powitanie. To dopiero orgia stepu!
M�wi� spokojnie i pr�dko, jakby si� ba�, �e go obcy o syna spyta, a zarazem czu�, �e
obja�ni� go trzeba, a nie czu� si� na si�ach. Ale przybysz ani pyta�, ani si� ogl�da�.
Ma�o te� czasu zostawali sami, bo do pokoju wpad�a z impetem stara kobieta, kt�r� na
schodach widzia�.
� To pan od nas jedzie? � zagadn�a go bez �adnego wst�pu, a oczy jej dziwnie �wieci�y.
� Z Wilna, prosz� pani.
� M�j Bo�e, m�j Bo�e! To pan tak niedawno na tych kamieniach kl�cza� przed Ostr�
Bram�?
� W dzie� wyjazdu.
� O! To pan pewnie i ksi�dza proboszcza tam widzia�. M�j to brat rodzony, panie.
� Widzia�em, ale �ebym o pokrewie�stwie by� s�ysza�, tobym do niego wst�pi� przed
drog�.
� Niby pan my�li, �e to ich krewny � zawo�a�a, wskazuj�c gospodarza � gdzie za�, m�j
tylko. Ja tu obca, z rodu innego ca�kiem; ja z Szeygwi��w, Utowiczowa. Ksi�dz proboszcz
Szeygwi� to m�j brat. Postarza� pewnie, dwadzie�cia lat jak ja ju� tutaj z m�em zjecha�am.
Pewnie ju� siwy, co, panie?
� Ten, kt�regom widzia� przy mszy, ciemne mia� w�osy.
� Doprawdy? Mo�e by�, w naszym rodzie nie siwiej� d�ugo; ja tom zbiela�a, ale to od
klimy tutejszej.
Pokiwa�a g�ow� i zamy�li�a si� o tych czarnych jeszcze w�osach brata.
� Zdr�w widocznie, cho� ju� pi�� lat, jak nie pisze. Antek obiecywa� si� o niego
dowiedzie�, ale zapomnia� nieborak.
Mrozowicki na t� wzmiank� o zmar�ym podni�s� nie�mia�o oczy na starego i a� si�
przestraszy�, bo doktor na niego patrza�. Znowu si� zrozumieli tym niemym spojrzeniem i
ojciec odetchn��. Nie b�dzie potrzebowa� opowiada� tego, co prze�y�.
Staruszka oprzytomnia�a nieco.
� Gadam ja, a wieczerza stygnie. M�wi� mi Grinia, co si� panu przytrafi�o. Prosz� do
jadalni. Marynia zaraz przyjdzie, do kramiku posz�a na chwil�.
Mrozowicki zrozumia�, �e by�a w domu tym gospodyni�, a doktor, korzystaj�c, �e babina
znik�a za drzwiami, rzek�:
� Nie w Ostrej Bramie jej brat, ale na Rossie. Ale po co m�wi�. Do�� ma strat
wiadomych! Wdowa i sierota. Od dziesi�ciu lat z nami �yje. Pochowa�a tu m�a i dwoje
dzieci.
Weszli do jadalni. Ukaza�a si� panna Maria i zasiedli we dwoje do posi�ku. Mrozowicki
ma�o co jad�. Czu�, �e pada ze zm�czenia. Utowiczowa zarzuca�a go pytaniami, a tymczasem
panna Maria zdawa�a ojcu spraw� z podr�y.
� W Krynce odebra�am siedemdziesi�t rubli, a w Petr�wce pi��dziesi�t trzy. Po w�dk� do
Kurhanu trzeba jutro posy�a�. Pojad� sama, bo i do kramiku wiele mi brakuje.
� Mo�e by lepiej Grini� pos�a� z listem do Szumskiego. Ten za�atwi.
� Zawsze jak najgorzej. Wol� sama to zrobi�.
� Jak chcesz. A przygotowali�cie go�ciowi kwater�?
� Tutaj chyba nie zamieszka?
� Dlaczego? Jest przecie pusty pok�j!
Dziewczyna nic nie odrzek�a. Wsta�a i wnet pos�ysza� Mrozowicki, jak Siergiejowi
wydawa�a rozporz�dzenia. Po chwili kobiety si� usun�y. Doktor wskaza� przyby�emu drzwi
przeciwleg�e i rzek� g�ucho:
� Ten pok�j teraz pusty. Wygodnie panu b�dzie. Prosz� darowa�, �e nie przeprowadzam,
ale ja tam od dw�ch tygodni nie by�em.
To rzek�szy, odwr�ci� si� pr�dko i wyszed� do siebie.
Pusty pok�j niedawno by� zamieszka�y, urz�dzony wygodnie ciep�y, jasny. Pod�og�
os�ania� mi�kki woj�ok, na �cianach wisia�a bro�, sk�ry, wypchane ptaki, gdzieniegdzie
kirgiskie osobliwo�ci, dziwaczne stroje i �ido�y� ich monstrualne.
Badacz tu mieszka�, turysta, uczony, cz�owiek wykszta�cony i czynny. Szafy ksi�g by�y
pe�ne, w innych by�o wida� lekarskie narz�dzia. Troch� kurzu osiad�o na wszystkim i zapach
ple�ni czu� by�o.
Mrozowicki jednak nie mia� ju� si� do my�li ci�kiej o zmar�ym przyjacielu. Zasn��
kamiennym snem.
II
Nad �pi�cym stan�� Siergiej w kuchennym stroju, a za nim wszed� kot bia�y i te� ciekawie
zagl�da� �na ��ko. Mrozowicki si� zbudzi� i zerwa�, przera�ony jasnym dniem. Zaspa�
widocznie.
� Kt�ra godzina? � spyta�.
� Godzina to g�upstwo. �pisz ju� dwie doby � odpar� kucharz ze �miechem.
� By� nie mo�e! � zawo�a� m�ody cz�owiek, pr�dko si� ubieraj�c.
� Czemu nie mo�e? Ja umiem i trzy doby spa�, kiedym chory. Nieprawda, Kata�aj? �
zwr�ci� si� do kota. � Przysy�a mnie tu stara nasza, powiada, �e pan mo�e chory. Uch, co ma
m�ody chorowa�!
� Pa�stwo w domu?
� Gospodarz poszed� do chorych, m�oda pojecha�a do miasta po towary, stara w sklepiku
siedzi. U nas zawsze tak. Ksi�dz w kuchni siedzi, bo mu wsz�dzie zimno. Jak m�ody �y�, to
on je�dzi�, a teraz jego nie ma. Nu, Kata�aj, chod�my do kotlet�w!
Skierowa� si� do odwrotu, kot za nim.
� Nie widzia� ty, jaki on rozumny?
� Kto?
� M�j Kata�aj. On by ich tutaj, tych Sybirak�w, chrzci� m�g�.
� Ty nietutejszy?
� Bo�e bro�! Ja z Europy. Kucharzem by�em w Moskwie w restauracji. Teraz ja
nieszcz�sny! Nu, skocz, Kata�aj!
Podstawi� kotu nog�, ten dal susa i tak wyszli za drzwi.
Mrozowicki ubra� si� i stan�� w oknie. Wida� by�o przez nie podw�rze, budynki
gospodarskie, dalej ogr�d pusty, a dalej step bezbrze�ny.
M�ody cz�owiek zastanowi� si� nad swym po�o�eniem. Jecha� do przyjaciela, kt�ry go
wzywa� po wielokro�. Tam, w Europie, sz�o jak z kamienia, brak�o pracy i chleba. Tutaj, byle
troch� grosza, kariera by�a gotowa. Tak pisa� do zniech�conego zawodami druh serdeczny,
podpora, dusza bratnia, wierna. Troch� grosza zebra� biedak ci�k� prac� i ruszy�. Teraz by� u
wymarzonego celu, ale bez zasobu �adnego i bez przyjaciela. Co robi�? U grobu jego si�
pomodli� i wraca�. Ale jak? Pi�tna�cie kopiejek mia� ca�ego funduszu i t� jedn� odzie� na
grzbiecie.
Co robi�? Co robi�? My�la� wci�� jedno, nie mog�c dalej si� posun��, nie mog�c znale��
logicznego wyj�cia z po�o�enia, pe�nego upokorzenia i wstydu. Chyba �ebra� u tych obcych?
� Czy pan ju� wsta�? � rozleg� si� g�os Utowiczowej z jadalni.
Ockn�� si�, przetar� r�k� czo�o i oczy i wyszed�, witaj�c staruszk�.
� Odpocz�� pan ju�, chwa�a Bogu! Prosz� do kuchni na �niadanie!
Zeszli na d� do wielkiej izby, gdzie gospodarzy� Siergiej z Kata�ajem. Przy stole siedzia�
ksi�dz stary, popijaj�c herbat�. Uk�oni� mu si� Mrozowicki, a Utowiczowa przedstawi�a:
� To ksi�dz Ubysz, nasz lokator, a to, ksi�e, pan Mrozowicki, kt�ry temu miesi�c by� w
Ostrej Bramie i brata proboszcza widzia�.
� I ja by�em w Ostrej Bramie! � odpar� ksi�dz apatycznie.
� Kiedy? Sto lat temu.
� No, to i co? Jak zechc�, to znowu b�d�! � zawo�a� stary zgry�liwie.
Utowiczowa za jego plecami pokaza�a na czo�o, a potem roz�o�y�a r�ce, szepcz�c:
� Wie pan, biedak troch� wariat! Wiadomo, klima tutejsza!
Potem ugo�ci�a Mrozowickiego i m�wi�a:
� To pan zna� naszego Antosia! Z�ote by�o dziecko, takich B�g zawsze pr�dko zabiera.
Biedny pan doktor � hodowa� � no, i co z tego? Teraz sobie darowa� nie mo�e, �e go tutaj
na t� klim� sprowadzi�. Ale to tak. Daje B�g jedno, to drugiego nie daje. Fortuna sprzyja�a. O,
bogaty on! Ten�e dom w�asny i pola ma sporo � krowy, konie, a i w handlu nad wyraz
szcz�liwy. Latem byd�em handluje, zim� zbo�em � to w step � to na jarmarki, a grosz
p�ynie. Nawet sklep si� op�aca i z szynk�w dobry doch�d. Ano, to szcz�cie zgubi�o Antosia.
Kiedy pi�� lat temu umar�a pani, ja sama doradzi�am, by sprowadzi� Maryni� i do pomocy, i
do towarzystwa. Napisali do niej, na pensji w Wilnie by�a, i zaraz j� Anto� przywi�z�. On
wtedy w Petersburgu na uniwersytecie by�.
Marynia zosta�a, on precz odjecha� na te studia. A� gdy sko�czy� i ju� na doktora zda�
egzamin, pan w g�ow� wzi�� tu go zabra�. Roboty tyle jest, pomocy gwa�tu trzeba by�o.
Prawda! Ano, i serce za nim zosta�o. I on tego chcia� � i tak wszystko na z�e sz�o! Robaczek,
niebo��tko! Kr�tko pomaga�, ma�o napracowa�, a d�ugi b�l zosta�, a wiele �ez pociek�o.
� Sakramenty przyj��! � wtr�ci� ksi�dz Ubysz spokojnie, kiwaj�c g�ow�, jakby dodawa�
� dobrze mu, nie ma co si� troska�!
� �atwo ksi�dzu m�wi�, kiedy w�asnych dzieci nie mia�! � zawo�a�a Utowiczowa.
� Nie, nie mia�em! � odpar� staruszek. � Parafi� mia�em w farze! � i zas�pi� si� nagle.
� Teraz o Maryni� co dzie� si� modl�. Zdrowa ona niby, ale te� delikatna, a robota
bratnia na jej ramiona spad�a. Oj, bogactwa te, bogactwa! Ci�kie one i frasobliwe! A ju�
sama nie wiem, co dalej b�dzie! Bo to, panie drogi, ona zar�czona z panem Szumskim, co u
kupca Szyszkina gorzelniami zawiaduje. Trzy lata ma tu by�, a potem mo�e wr�ci� zechce i
j� zabierze. Co wtedy my dwoje z panem doktorem poradzimy? Ot, ciekawo��!
Zamy�li�a si�, ale w tej�e chwili dw�ch ch�op�w zajrza�o do kuchni i za��da�o siarki i
tytoniu.
� Zobacz�e pan nasz sklepik! � wezwa�a Mrozowickiego za sob�.
Sklep mie�ci� si� naprzeciw kuchni. Posiada� wszystko: od cukru, herbaty, perkalu do
smarowid�a, piernik�w, sznur�w i rzemieni.
Ch�opi kupili siarki i wychodz�c gry�li j� jak cukierek; po nich wesz�o kilkoro dziewcz�t i
za��da�o tasiemek, myd�a i bielid�a do twarzy. Patrz�c na ich grube postaci i ospowate,
szpetne twarze, Mrozowicki nie m�g� nawet u�miechu powstrzyma�.
� A jak�e, r�uj� si� i biel� � potwierdzi�a Utowiczowa, zupe�nie to znajduj�c
naturalnym.
Zasiedli na sta�e w sklepiku, bo wci�� kto� wchodzi�. M�ody cz�owiek przypatrywa� si�
ciekawie tym obcym typom. Og�lnie ro�li byli, dobrze zbudowani, o uczciwym wyrazie
twarzy. Dostatnio si� mieli, wygl�dali jak wolni obywatele. Wi�kszo�� mia�a poodmra�ane
nosy i policzki, a mr�z ten ci�g�y czyni� przygn�biaj�ce wra�enie. Ma�o kto weso�y by�, ma�o
kto zagada�.
Utowiczowa raz tylko zgie�k podnios�a, otrzymawszy fa�szyw� asygnat�.
� Co to takiego? To �miecie! Kirgizom w step posy�ajcie! Ja nie taka g�upia!
Zreszt� targ odbywa� si� spokojnie, bez swar�w i d�ugich protest�w.
Wreszcie i Mrozowicki pomaga� zacz��, bo staruszka rachowa�a z trudno�ci�, a �atwo
traci�a g�ow�. Potem Siergiej j� wywo�a� w jakiej� sprawie kulinarnej.
� Panie drogi � rzek�a wychodz�c � na ka�dym towarze cena jest napisana. Niech mnie
pan na minut� zast�pi.
Zosta� ch�tnie. Robota rozrywa�a jego ci�kie my�li. Wa�y� tedy, mierzy�, pieni�dze do
szuflady zgarnia� i tak by� zaj�ty, �e nie s�ysza� dzwonk�w sa� i nie zauwa�y�, �e panna Maria
zajrza�a do sklepiku. Z ni� sta� jaki� m�czyzna.
� Ciotko! � zawo�a�a, ale wnet si� poprawi�a i nie okazuj�c najmniejszego zdziwienia,
doda�a tym w�a�ciwym sobie tonem, stanowczym a smutnym:
� Grinia tu wnet przyniesie kupione towary. Prosz�, rozpakuj je pan!
� Dobrze, pani! � odpar�, zaj�ty w�a�nie wyliczaniem zdawkowej monety.
Posz�a na g�r�, a za ni� �w obcy m�czyzna.
� Jak babci� kocham � m�wi� ze �miechem � Antoni mia� oryginalny gust! To jest wi�c
ten wybrany przyjaciel! Co za cudaczny pasa�er! Istna pokraka. O sto s��ni czu� go parafi�,
zacofaniem i niezaradno�ci�! To mi dopiero ananas!
� Ale� go pan ledwie widzia�! � zauwa�y�a panna Maria.
� To mi wystarcza. Mam szczeg�lny talent fizjonomisty! Spojrz� i wiem, co zacz jest. O,
prosz� pani, w naszym wieku szalonego ruchu i zmian ten tylko co� wie, kto w lot pojmuje. Ja
mam t� wiedz�.
Z wyszukan� grzeczno�ci� pom�g� jej rozebra� si� z futer.
� Ojciec jeszcze nie wr�ci�, widz�. Musi mie� du�o chorych.
M�ody cz�owiek poszed� za Mari� do gabinetu. By� tu na poufa�ej stopie przysz�ego zi�cia i
gorliwie spe�nia� sw� rol�.
� Zzi�b�a pani! O, biedne r�czki! � ubolewa�. � Kiedy� ten czas nadejdzie, gdy je
uczyni� bezczynnymi?
� To stanowczo nigdy nie nast�pi � odpar�a.
� O, pani! Nie rozdzieraj mi t�czowych marze�! Dzie� i noc �ni� o tym. Uczyni� pani� w
mym domu kr�low�, b�stwem; postawi� na o�tarzu mej czci i uczucia. Rozkazywa� nawet nie
b�dziesz potrzebowa�a, bo wszystko naprz�d b�dzie spe�nione. Nie znios� troski na tym
bia�ym czole, trudu najmniejszego r�k. O, nie! Ja wszystko za ciebie uczyni�!
Panna Maria poruszy�a brwiami i u�miechn�a si� blado.
� Ten program nie dla mnie. Bior� to za �art, bo� przecie zna mnie pan i o takiej roli
my�le� nie mo�e. Nie stworzonam na b�stwo, ale na pomocnic� cz�owieka.
� Tak si� pani zdaje. Tutejsze �ycie zamienia ka�dego w jakie� jestestwo ni�sze,
pracuj�ce jak w�. A przecie� nie tu, szcz�ciem, �y� b�dziemy. Jednego dnia nad termin tu
nie pozostan�. Uwioz� sw�j skarb do mojej ukochanej Warszawy. Tam inne �ycie,
towarzystwo, dzia�anie! Palcami by mnie wytykano, �ebym �onie pracowa� pozwoli�.
Jeste�my ludzie zamo�ni. Ja mog� sobie na zbytek nawet pozwoli�.
� Niech mnie pan do zbytku tylko nie zalicza. A zreszt�, co o tym m�wi�? To takie
dalekie!
Wzi�a z biura ksi�g� rachunkow� i zapisywa�a poczynione zakupy. Szumski przed
lustrem poprawi� krawat, musn�� w�siki, spojrza� na st�, a wreszcie pocz�� co� nuci�
p�g�osem. Dziewczyna skrzywi�a si� na ten �piew, ale on w swej �ywo�ci nie spostrzeg� si�,
�e niestosowno�� pope�nia. Urwa� dopiero na odg�os krok�w gospodarza i wybieg� na jego
spotkanie.
� A, jeste� pan � powita� go doktor. � C� s�ycha� na �wiecie? Gorzelnie id�?
� Klasycznie! Piramidalne rezultaty. Przywioz�em panu dobrodziejowi pieni�dz za �yto.
Oczekujemy dalszych transport�w.
� Dobrze! Jutro pojad� do Szczedry�ska po zbo�e. A wo�y moje na wywarach?
� O, tyj� w oczach!
� Nie mog� da� rady wszystkiego sam dopatrze�, ale licz� na pana i nie dowiaduj� si� do
tych gorzelni. Spokojnym o nie.
� Jak na Zawiszy prosz� polega�.
� W�a�nie to czyni�. Maryniu, ka� dawa� je��! A gdzie Mrozowicki?
� W kramiku zaj�ty.
� Ju�? A to�cie go pr�dko wci�gn�y w robot�.
� Nie ja, zapewne ciotka.
� Kto by zreszt� pracowa�, jak nie on!
� Dlaczego? Znasz go pan?
� Widzia�em, to mi wystarcza.
� No, i jak si� panu zda�?
� Ano, kr�tko i w�z�owato: anima vilis!
� Powoli, powoli!
� S�owo honoru daj�! Na dow�d wezm� go na spytki przy obiedzie. Zobaczy pan, pewnie
nie zrozumie nic cienkiego, a ci�� go mo�na bezkarnie jak hipopotama! Ja mam do tego talent
nie lada!
� Oj, wy, Gasko�czyki! � pob�a�liwie rzek� doktor. � C� m�wi� o jarmarku w
Kurhanie?
� �wietnie si� zapowiada. Pan dobrodziej ma co na sprzeda�?
� Mas�o tylko i wo�y.
� �adny kawa�ek grosza kapnie.
� Zaraz i wyciecze, bo drug� parti� wo��w postawi� na waszych gorzelniach, je�li dam
rady tyle skupi�. Trzeba by w step zajrze�. Oj, co roboty!
M�wi� to z rado�ci�, ale Szumski tonu nie poj�� i rzek�:
� Pan dobrodziej zbytnio si� utrudza. Czas by by�o spocz��, pieni��k�w nie brak.
� Pieni��ki, albo o nie chodzi? Dosy� jest, bardzo wiele. Gdybym tyle roboty nie mia�, o
czym bym my�la�, wiadomo; ja za� nie pozwalam sobie my�le�, bo mam jeszcze jedno
dziecko i �y� trzeba, i sko�czy� po bo�emu. Maryniu, we� te pieni�dze za �yto i wci�gnij w
ksi�g�, a oto masz pan pokwitowanie!
Utowiczowa zjawi�a si� z obiadem. Szumski pomaga� jej do sto�u nakrywa� i przekomarza�
si� ze star�. Wzi�� te� na fundusz ksi�dza Ubysza i �miechem nape�nia� jadalni�. �miech ten
dziwnie brzmia� przy �a�obie gospodarzy, ale Szumskiemu wolno by�o dokazywa� bezkarnie.
Z �ywo�ci� jego ju� si� z�yli ci powa�ni ludzie i lubili go mo�e w�a�nie za ten humor
niefrasobliwy.
Gdy podano w�dk�, panna Maria zbieg�a na d�. W sklepiku, chwilowo pustym, siedzia�
Mrozowicki, cierpliwie rozpakowuj�c towary.
� Naprawd�, ciotka za wcze�nie wyzyskuje pana � rzek�a dziewczyna.
� A c� bym robi�? � odpar� smutno. � Dawno ju� by�em bez zaj�cia. A� mi dziw, �e
na co� si� zdam! W kraju przywyk�em patrze�, jak ludzie czekaj� na prac�, cho�by najlichsz�,
ca�e lata.
� Tutaj tego pan nie ujrzy! Ale dosy� tymczasem. Chod�my na obiad. Mamy go�cia,
rodaka.
� Czy to pan Szumski?
� W�a�nie! Zna go pan mo�e?
� Nie, ale m�wi�a mi pani Utowiczowa, �e jest zarz�dzaj�cym nad kilku gorzelniami.
My�la�em wi�c, �e mi mo�e da posad�. Technik jestem.
� Jak pan sobie �yczy! � odpar�a, ruszaj�c brwiami, co u niej znaczy�o niezadowolenie.
Wprowadzi�a go do jadalni. Doktor go u�cisn�� szczerze. Szumski z daleka si� uk�oni�.
Przy w�dce i zak�sce rozpocz�a si� mi�dzy m�odymi pierwsza szermierka.
Mrozowicki, zbiedzony i nie�mia�y, zby� pierwszy �art milczeniem.
� C� tu pan my�li robi�? Zawojujemy Syberi�, co?� Pan specjalista pewnie w jakim
fachu? W Europie zapoznano, wysortowano? Co?
� Cokolwiek pracowa� potrafi� � odpar� przybysz nie�mia�o, a twarz jego nie wyra�a�a
�adnej obrazy za ten lekcewa��cy egzamin.
� A w jakiej ga��zi �wieci�e� pan dot�d? Co? Tatu� pewnie pie�ci�, mama chucha�a?
Straszno si� tutaj zdaje?
� Nie mam rodzic�w.
� Jakim�e innym sposobem na �wiat pan zawita�? Tak z wiatru czy pary?
Mrozowicki popatrzy� na Szumskiego wielkimi oczyma i ani drgn��.
� Nie wiem o �adnym innym sposobie. Ja technik jestem � odpar� spokojnie, jedz�c
dalej.
Teraz ju� wszyscy s�uchaj�cy nie mogli wstrzyma� u�miechu. Panna Maria przelotnie na�
spojrza�a. Szumski mia� racj�: ci�ki to by� umys�! Za co go Anto� tak ceni� i kocha�? Za
�agodno�� i rzetelno�� zapewne.
� Nauki musia�y panu �atwo przychodzi�? Pami�� �wietna, my�l lotna. Pewnie w rok
zbywa� pan dwie klasy gimnazjalne?
� Nie s�ysza�em, �eby to wolno by�o. Mo�e tacy zdolni s�? Ja przechodzi�em gimnazjum
siedem lat, akuratnie.
� Ooo, jak pan to dobrze wyrachowa�. Siedem klas, siedem lat! Matematyczna g�owa!
No, a si�a te� pan mia� lat, jak zda� matur�?
� Siedemna�cie.
� No, no, prosz�! Zwykle w tym wieku jest si� sko�czonym hebesem!
Ksi�dz Ubysz uczyni� dywersj�, bo pocz�� wo�a� tonem gryma�nego dziecka:
� �wik�a! Ja chc� �wik�y! Podano mu j�, a Mrozowicki rzek�:
� Pan dobrodziej pewnie z Warszawy?
� Sk�d to pan odgad�?
� Ot tak! Zda�o mi si�. Pracowa�em rok w Warszawie, w fabryce, i pozna�em tamtejszych
ludzi. Weseli s�.
� Ach, nawet i w Warszawie pan by�! C�, jak�e si� tam powodzi�o? Rozrywa�y sobie
pana kobiety i fabrykanci?
� Nie, s�u�y�em rok na jednym miejscu w warsztatach kolejowych.
� Na posadzie jeneralnego dyrektora?
� Nie, jako technik.
� Pi, pi! Z gimnazjum, to sztuka!
� Ech, ju�em wtedy by� odby� wojskow� s�u�b�. Niedawno, dwa lata temu. Zerwa�em dla
interes�w osobistych.
� Oho! Pewnie teraz us�yszymy co� o kobiecie!
� Co tam ciekawego. Ka�dy to samo przechodzi. Uczy si�, potem zdobywa jakie takie
stanowisko, a potem si� �eni.
� Co? Wi�c pan �onaty? Z ca�ym szacunkiem! Uk�oni� si� ironicznie.
Mrozowicki odk�oni� si� powa�nie.
� Dzi�kuj� panu, ale to na potem. Mam narzeczon� zaledwie.
� A zatem prze�lij jej pan moje uszanowanie. �a�uj�, �e nie poznam. Wi�c tutaj pan my�li
zak�ada� gniazdko?
� B�g wie! � lakonicznie odpar� przybysz. � Tutaj chcia�bym prac� znale��. Mo�e u
pana w gorzelni znajdzie si� dla mnie posada?
� Ach, panie! Smutnym nauczeni do�wiadczeniem wymagamy kwalifikacyj, �wiadectw,
pr�b, dowod�w. Potrzebujemy fachowych ludzi, samoucy nie pop�acaj�!
� Pewnie! � potwierdzi� Mrozowicki. � Ale dot�d, gdziem pracowa�, zadowoleni ze
mnie byli! Tylko ta okropna konkurencja w kraju tu mnie zagna�a. Mam �wiadectwa i je�li
pryncypa� pa�ski zechce, mog� je przedstawi�.
� Och, m�j pryncypa� nie zwyk� beze mnie decydowa�. Zreszt�, pomy�l� o tym. Mo�e si�
pan na co zdasz!
Doktor z c�rk� do rozmowy si� nie wtr�cali ani bawi�y ich podobne �arty; jedna
Utowiczowa �mia�a si� niekiedy i ksi�dz wybucha� idiotycznym �miechem, zawsze nie w
por�.
Wreszcie powstano od obiadu. Mrozowicki, zak�opotany, cofn�� si� do swego pokoju, nie
chc�c by� w�r�d tej rodziny natr�tem, ale go doktor zawo�a�.
� Nie palisz pan? � spyta�.
� Dzi�kuj� panu! � odpar� wymijaj�co.
Palaczem by� nami�tnym, ale wstydzi� si� korzysta� z cudzego tytoniu, a kupi� nie mia� za
co. Odzwyczai si� na ten czas, nim grosz zdob�dzie.
Zabawi� chwil� i wysun�� si� na d�. Utowiczowa rada go ujrza�a w kramiku i zaraz
posadzi�a na swym miejscu. Mia�a mn�stwo gospodarskich rob�t.
Siedzia� cierpliwie do zmroku. Widzia� odjazd Szumskiego, kt�ry mu protekcjonalnie
kiwn�� g�ow�; widzia� pann� Mari�, snuj�c� si� po domu i zawsze zaj�t�. Wreszcie pod
wiecz�r doktor go odwiedzi�.
� C�, targ dobry? � spyta�, siadaj�c obok.
� Bardzo dobry, o ile mi si� zdaje.
� Dobry to interes. By� jeszcze lepszy. Teraz takich samych kramik�w jest trzy we wsi.
Konkurencja i u nas, panie.
Weszli kupuj�cy, jaki� stary powa�ny gospodarz. Zacz�a si� rozmowa.
� To ty drugiego sprowadzi� syna, Kazimir Stanis�awowicz? Nu, ten zuch, pomocniejszy
b�dzie od tamtego. Z tym ty mo�esz sporo napracowa�.
Doktor g�ow� potrz�sn��:
� Nie m�j to syn. Swojak przyjecha� w go�cin�.
� Tak ty jego nie puszczaj wraca�! Niechaj tobie pomaga, za syna jego we�, kiedy B�g
tamtego wzi��. Tamtego za� z ry�� brod� wygo�, bo on do niczego; temu c�rk� daj i b�dzie
znowu si�a u was. Ty stary, sam nie dasz rady, a dziewczyna, cho� pracowita, za ch�opca nie
stanie. Ten junak dobrze patrzy, b�d� z niego ludzie.
� U nas tak si� nie robi, Nikito Iwanicz.
� Czemu? To interes nie kr�ty, czysty.
Tu protekcjonalnie poklepa� Mrozowickiego po ramieniu i doda� dobrodusznie:
� Tobie po co tam wraca�? Dobry nasz kraj! Ty s�u� i s�uchaj Kazimira Stanis�awowicza,
tobie dobrze b�dzie!
Zap�aci� sw� nale�no�� i wyszed�. Doktor milcza�, wygl�daj�c zamy�lony przez okienko,
Mrozowicki mia� min�, jakby co� ukrad�. Dla pokrycia zmieszania pocz�� dzienny targ
oblicza�.
Przez drzwi zajrza�a panna Maria, wesz�a, zapali�a lampk� i pochyliwszy si�, pomaga�a
mu. Zsumowa�a pr�dko, zapisa�a w ksi�g�, uporz�dkowa�a towary. Czyni�a to wprawnie,
pr�dko, ma�o co m�wi�c. Umys� jej, uczucia, ca�� dusz� poch�ania�a praca i cyfry. Targ by�
sko�czony. Poprosi�a go�cia i ojca na g�r�, zamkn�a sklepik.
Mrozowicki uda� si� na chwil� do swego pokoju, a potem wsun�� si� z cicha do jadalni i
stoj�c przy oknie, wygl�da� na pust� ulic�. Jeszcze �wiat�a nie zapalono i my�la�, �e w
mieszkaniu nikogo nie ma, gdy wtem z pokoju doktora dolecia� go g�os panny Marii:
� Tatusiu ukochany, nie p�acz. Nie, nie, nie trzeba p�aka�. Ju� i tak �y� trudno! M�j z�oty,
m�j serdeczny, ja wiem, �e ci go nie zast�pi�, ale ja ci� tak kocham!
� To nie, to nie! � odpar� st�umiony g�os doktora. � Ja pami�tam, �e ci� mam, o, ja to
dobrze pami�tam. Widzisz przecie, jaki spokojny jestem, ani si� skrzywi� dzie� ca�y. Ale ta
godzina zmroku przecie nasza! I ty wtedy sobie p�aka� pozwalasz, daj�e i moim oczom tego
�aru si� pozby�, co je pali. Ile to czasu jest?
� Siedemna�cie dni. Jak my je prze�yli�my?!
� Ciebie po�owy nie sta�o. W oczach nikniesz, pewnie nie �pisz?
� Nie, tatusiu.
� Ma�o pracujemy. Wi�cej trzeba robi�, mordowa� si�, wi�cej, wi�cej! Pami�tasz? O tej
porze on nam �piewa� zawsze.
� Pami�tam. Wieczorami czytywa� lub o kraju opowiada�. Teraz te wieczory
niesko�czenie ci�kie. M�j Bo�e, jak mu te� tam okropnie na tym cudzym cmentarzu!
� Doczeka�a si� matka syna, a mo�e pr�dko i mnie si� doczekaj�. Pami�tasz, jak on do
matki na gr�b co niedziela chodzi�? Pami�tasz?
D�ugo �adne si� nie odzywa�o. Dziewczyna do ojcowskiej piersi przytuli�a g�ow�, jego �zy
pada�y na jej ciemne w�osy. Ciche, tajemne �kanie dr�a�o w pokoju. Coraz ciemniejszy
wiecz�r zapada�.
Nagle do jadalni Utowiczowa wesz�a z lamp�.
� A gdzie to pa�stwo? Herbat� podaj�.
� Mo�e pani pom�c? � ofiarowa� si� Mrozowicki.
� I owszem, panie drogi, Siergieja nie ma. Wykrad� si� do szynku. Mo�e raz przecie
zmarznie ten pijak zatracony. Chod� pan do kuchni! Samowar ci�ki na moje r�ce.
Gdy po chwili Mrozowicki wni�s� szumi�cy samowar, lampa ju� si� pali�a w gabinecie i
doktor co� pisa�, a panna Maria siedzia�a z robot� u jadalnego sto�u, ta sama spokojna, troch�
ponura, poch�oni�ta prac� i cyframi.
� Ciotka, jak widz�, zupe�nie pana zawojowa�a � rzek�a do m�odego cz�owieka.
� �mielej zjem kawa�ek chleba pa�stwa, kiedy w czym dopomog�.
� To chleb Antosia, po c� wi�c pan jego pami�ci ubli�a? �. Przepraszam pani�. On, co
mnie zna�, toby si� nie obrazi�. Takim ja szorstki dla ka�dego.
� To niedobrze � rzek�a �agodnie. Doktor wszed� do pokoju.
� Jutro do Szczedry�ska po �yto rusz� � ozwa� si� � je�eli burian si� nie zerwie.
Zasiedli do herbaty.
� Prosz� pana � spyta� Mrozowicki � gdzie mieszka Szyszkin, w�a�ciciel gorzelni?
� W Kurhanie, je�li jest w domu. Co, na serio chce pan tam posady?
� Byle zechcia� przyj��.
� A pan kwalifikacje po temu masz?
M�ody wyj�� pugilares stary i doby� ze� kilka arkuszy papieru.
� Mam to �wiadectwo z uko�czenia technologicznego instytutu i to drugie z fabryki w
Warszawie.
� �licznie! Dzi� przy obiedzie odpowiada� pan tak niewyra�nie, �em s�dzi� mie� do
czynienia z dyletantem.
� Jak mnie pan Szumski pyta�, takem odpowiada�. Lubi �artowa�, po co mu mia�em
przeszkadza� w tej zabawie.
Spojrza�a panna Maria na niego mocno zdziwiona. M�wi�, jak zwykle, serio, a twarz mia�a
ten sam nic nie znacz�cy wyraz. Jednak�e zbudzi�o si� w niej podejrzenie, �e ten wyraz i ton
by�y mask�, zgo�a co innego kryj�c�. Doktor przejrza� �wiadectwa tymczasem.
� �wietnie! I ludzie z takimi dokumentami musz� a� tutaj pracy szuka�.
� Trzeba do wszystkiego szcz�cia, panie. Moje �ycie wlok�o si� za� jak po grudzie.
� Opowiedz no pan cokolwiek o sobie!
� Znudz� pa�stwa.
� Nie, z pewno�ci�.
� To powiem, kiedy wola � odpar� z prostot�.
� Pos�ucham i ja, je�li pan pozwoli � wtr�ci�a pani Utowiczowa. � Zawsze� pan w
gaw�dzie o nasze strony zawadzi.
� Prosz� pani. Opowiada� mog� �mia�o, dzi�ki Bogu, sekretu �adnego nie chowam.
N�dza wszelaka, bieda, ci�ko��, jak ka�dy �ywot.
Po herbacie tedy zasiedli w gabinecie. Doktor pasjans k�ad� machinalnie, kobiety szy�y,
Mrozowicki ognia na kominie pilnowa� i opowiada�:
� Do dziewi�tego roku �ycia by�em bardzo bogaty. Ojciec m�j mia� du�e dobra na
Podlasiu, Promieniew; by�o nas tylko dwoje u niego, ja i siostra o par� lat m�odsza. Matki nie
pami�tam.
W dziewi�tym roku stracili�my wszystko � ojca, maj�tek, a nawet dobre imi�. Wtedy
tego nie wiedzia�em; du�o p�niej obja�niono mnie, �e ojciec mia� d�ugi i �e wielu ludzi
zosta�o pokrzywdzonych. Promieniew naby� pan Burski, kt�ry go ju� od dawna w dzier�awie
trzyma�, przyjaciel ojca. Zostali�my tedy z siostr� u niego na wychowaniu. Cz�owiek to by�
twardy, sknera i mizantrop, ale nas nie pokrzywdzi�, bo da�, co biednemu potrzebne: nauk� i
hart na ca�e �ycie. Z�e by�o jad�o, gruba odzie�, ch��d i niedostatek w domu. Zwykli�my do
wszystkiego, a z nami razem znosi�a ten system, rodzona jego c�rka, jedyna dziedziczka
wielkiej fortuny, bo Burski bogaty by�, bardzo bogaty.
Dwa lata �y�em tak, zanim mnie do szk� oddano, a i tam trzeba by�o sobie wszystkiego
odmawia�, bo opr�cz wpisowego i kwatery nie dostawa�em nic. Kiedym wyr�s� z odzie�y,
nie �mia�em prosi� o now�, wi�c od trzeciej klasy zacz��em dawa� korepetycje i przepisywa�
nocami, i tak sobie dawa�em rad�.
Na wakacje je�dzi�em zawsze w swoje strony. Bawi�em u Burskich, a czasem u dalekiego
krewnego matki, Wistyckiego, co w s�siedztwie mieszka�. Walka, moja siostrzyczka,
hodowa�a si� z Antosi� Bursk� i te� na los nie narzeka�a, zapomniawszy, jako inaczej si�
dzia�o, kiedy by�a bardzo male�ka.
Zmieni� si� te� nasz Promieniew. Murowany dom mieszkalny zniesiono na ceg��, wyci�to
park na drwa, sad wykorzeniono na pole. Spieni�y�, co m�g�, Burski. Z roku na rok bardziej
by� dw�r obdarty i pusty, a stary gorzej tetrycza�.
Kiedym doszed� do pi�tej klasy, odm�wi� mi zapomogi, bo �czasy ci�kie�, mawia�. Nie
wiem jak dla niego, bo dla mnie to by�y bardzo trudne. Te trzy lata gimnazjalne, sam nie
wiem, jak przeby�em. Bez dobrych ludzi nigdy bym nie zdo�a� przebrn��. Kiedym mu matur�
przywi�z� i pokaza�, nie zdziwi� si� ani pochwali�. Ju� si� mnie wyrzek� zupe�nie. Walk�
trzyma�, ale te� pracowa�a mu jak klucznica bezp�atnie.
Nie by�o kogo si� poradzi� i czego wraca� w te strony. Ludzie �le wspominali mego ojca,
krzywo na mnie patrzyli; owych dwoje dziewcz�tek swoich mia�em i tyle. Wi�c
wypocz�wszy par� miesi�cy, ruszy�em do Petersburga. Wtedy to w tej drodze spotka�em si� z
Antosiem i to spotkanie doprowadzi�o mnie do dobrego celu.
Mrozowicki urwa�, boj�c si� zap�dzi� za daleko. Spod oka spojrza� na s�uchaj�cych.
Zadr�eli oboje, ale doktor po chwili wsta�, przyst�pi� do komina i siadaj�c blisko niego,
rzek�:
� M�w pan, m�w! Jak to by�o? Wszystko m�w!�
� Poznali�my si� w wagonie. Zabrak�o mi pieni�dzy na reszt� drogi i taka mnie depresja
ogarn�a, �em si� zdecydowa� prosi�. Spojrza�em po wszystkich i do niego si� zbli�y�em,
alem nie potrafi� �ebra�, ty�kom zap�aka� gorzko.
A on, jak by� wes� a serdeczny, i nie pyta�.
�Mazgaju! � powiada. � A jak�e ty po narzeczonej rozpacza� b�dziesz, kiedy o pod�y
pieni�dz beczysz? Ani dbaj, wystarczy nam dla dw�ch! Trzymaj si� mnie, kiedy� taka fanta!�
M�j Bo�e! Trzyma� on mnie jak ton�cego dobry p�ywak nad wod�, jak ojciec dziecko, jak
brat s�abszego brata, i jak �ywot d�ugi, nie b�dzie tej godziny, �ebym go nie b�ogos�awi�, nie
pami�ta�, nie kocha�. I p�aka� b�d�, a jak �ez nie starczy, niech cho� za nim krew serdeczna
p�ynie.
I m�wi�c to, zap�aka� ci�ko, a doktor go za g�ow� obj�� i mocno przycisn�� do piersi, w
kt�rej �kanie gra�o.
Teraz panna Maria zrozumia�a, za co tego nie�wietnego cz�owieka kocha� jej brat�badacz.
Za t� jasno�� uczucia, za prost� dusz�, za wierno�� i wdzi�czno�� pami�ci.
Tymczasem m�ody si� pohamowa�, w milczeniu uj�� r�k� doktora i uca�owa� j�.
� �yli�my razem i on p�aci� za mnie dwa lata. Potem dosta�em stypendium. W ostatnim
roku tak mi dobrze sz�o, �em nawet sto rubli zebra� i jemu chcia� zwr�ci�. I wtedy raz
pierwszy rozgniewa� si� na mnie.
�Co to � powiada � oczu nie masz, rozumu? Nie widzisz, ilu koleg�w w n�dzy �yje? Ty
mi, b�a�nie, o�le, ich fundusze przynosisz? Precz mi zaraz! Nie wiesz, �e Zatorski chory le�y,
�e Mirecki raz na trzy dni obiad je! Marsz mi tam, idioto jeden!�
Wiem ci ja od tej pory, komum winien te zapomogi i p�aci� b�d�!
On ju� doktorski egzamin z�o�y� i w Warszawie praktykowa�, kiedym ja sko�czy� i za nim
poci�gn��em. Take�my przywarli do siebie, �e jeden bez drugiego niesw�j si� czu�. Znalaz�em
prac� �atwo z moim �wiadectwem. Wy�ej tysi�ca rubli mia�em w rok, ale te� nag�y dobrobyt
po tylu latach biedy w g�owie mi pomiesza� i pocz��em hula�. Anto� to spostrzeg�, karci�,
napomina�, a wreszcie, widz�c, �e rady nie da, powiada:
�S�uchaj no, chleb masz, o byt spok�j, teraz si� �e�, bo inaczej do szcz�tu si� rozhultaisz!�
Kiedy mi to rzek�, stan�a mi przed oczami Antosia Burska i nied�ugo my�l�c, wzi��em
urlop na tydzie� i pojecha�em do Promieniewa. Zasta�em wszystko po dawnemu: ruder�,
pustk� i starego, sk�pszego tylko. Antosia doros�a by�a, cicha, zal�k�a i dobra dla mnie, jak
zwykle. Powiedzia�em sw�j zamiar Walce, popatrza�a na mnie i kr�tko odpar�a: �Nic z tego
nie b�dzie!�
�Czemu?� � pytam.
�Dlatego, �e ci jej ojciec nie da, a po wt�re, �e ci si� nie godzi bra� c�rk� tego, kto twego
ojca zamordowa��.
Patrz� na ni� bez ducha, a ona m�wi:
�Niedawnom si� dowiedzia�a i chcia�am pisa� do ciebie, ale mi �al by�o Antosi. By� u ojca
stary kamerdyner Tomasz?�
�By��.
�Ot� on by� �wiadkiem, jak ojciec, bardzo chory, da� Burskiemu pieni�dze na sp�at�
d�ug�w. W�wczas wzi�� spadek po ciotce Wistyckiej. Burski pieni�dze wzi��, wierzycielom
przedstawi� ojca jako bankruta, d�ugi za p� ceny kupi� dla siebie. Rachowa� na rych�� �mier�
ojca i w tajemnicy to trzyma�. Traf zdarzy�, �e wierzyciel jeden dotar� do ojca i srodze go
dotkn��, swoj� krzywd� opowiadaj�c i skar��c si� na Burskiego. Wtedy ojciec, konaj�cy, do
miasta z nim pojecha� i tam, prawd� pos�yszawszy, w zaje�dzie, apopleksj� tkni�ty, umar��.
Wzi��em si� za g�ow�, zupe�nie oszo�omiony, a Walka m�wi�a dalej:
�Ty� tam na �wiecie zapomnia� o wszystkim. Ja, tu siedz�c, zatracona i n�dzna z �aski
Burskiego � s�ucham � co ludzie m�wi�. Pozbiera�am skrz�tnie wspomnienia ojca,
pozbiera�am te krzywdy nasze i chowa�am w sercu, aby ci zda�, skoro cz�owiekiem
zostaniesz. Tobie trzeba ojca pami�� oczy�ci� i tych ludzi pogn�bi�, co nas odarli. Dawno to
ju� wiem, alem nie chcia�a tobie nauk przerywa�, cierpia�am i czeka�am�.
�Gdzie ten Tomasz, niech mi to powt�rzy!� � rzek�em.
�Umar�. Za milczenie wzi�� trzysta rubli � i milcza� do ostatniej chwili. Wtedy po mnie
przys�a� i opowiedzia�, nie chc�c z grzechem tym, jak m�wi�, do grobu i��.
�To fa�sz! � zawo�a�em. � Wuj Wistycki wtedy marsza�kiem by�, on by si� za nami
uj���.
�Uj��by si�, gdyby go Burski na mocy plenipotencji ojca nie pokwitowa� z ca�ego spadku
po ciotce, wzi�wszy tylko po�ow�. Uj�� si� wuj Wistycki, bo boj�c si�, by mu dwoje dzieci
nie spad�o na kark, powag� marsza�kowsk� zobowi�za� Burskiego, �e nas wychowywa�
b�dzie. Tak si� i sta�o; ale niedrogo kosztowali�my, s�dz�.
�Ale� dowody mi daj � wo�am � �wiadectwo umar�ego nic nie znaczy!�
��yje jeszcze drugi �wiadek, felczer, kt�ry by� w�wczas przy ojcu, Drozdowski�.
�Gdzie� on?�
�Nie wiadomo. Rozruchy wtedy by�y. Zgin�� bez wie�ci. �eby go odnale��!�
�Na s�dzie bo�ym zatem b�dzie ta sprawa! � odpar�em smutno. � Biedna Antosia!�
�Biedna, ale jej si� �wietny los rokuje. M�ody Wistycki chce si� z ni� �eni�. Oni
bankrutuj�, a Burskiemu trudno o zi�cia. Ust�p zatem, Antku, niech b�oto idzie do b�ota!�
Ust�pi�em, goryczy maj�c pe�n� dusz�. �al mi by�o Antosi dobrej, a gorzko po tym chlebie
Burskiego, kt�rym tyle lat jad�. Nieskor� mam dusz� do zemsty, alem tej �aski wroga syt by�,
jak topielec wody. Bezsilny by�em do walki i og�uszony ciosem. Poszed�em jednak do
Burskiego, oznajmiaj�c, �e zabior� siostr�; sprzeciwia� si� temu. Wygodna mu by�a taka
pracownica bezp�atna. Tedy mu rzek�em:
�Zabra� nam pan ojca i dobre imi�, i fundusz, i stanowisko. Dziewczyna si� wyp�aci�a za
chleb, ja sobie zdoby�em sam stanowisko. Czas i jej o bycie pomy�le�. P�jdziemy sobie st�d,
a pana niech B�g s�dzi!�
Skoczy� do mnie jak zwierz, miota� si�, plu�. Alem ja i do k��tni nieskory, wyszed�em.
Zabra�em Walk� i zamiast z �on�, wr�ci�em z ni� do Warszawy.
Od tej pory zacz�y si� te� biedy moje. Nie zasta�em ju� miejsca w fabryce, poczyniono
oszcz�dno�ci, a wpr�dce potem i Anto� wyjecha�. Bili�my si� z Walk� jak ryby o l�d. Ja
chodzi�em od fabryki do fabryki, szukaj�c roboty; ona zarabia�a szyciem. P�tora roku nam
tak zesz�o; a co by�o zapasu m�odej si�y i wiary, to nam ta n�dza odebra�a. W najgorszej
chwili Burski przez m�odego Wistyckiego zaproponowa� nam pomoc. Nie zechcieli�my jej.
Taka gorycz nas �ar�a, �e by�my �mierci radzi byli, ale takiej pomocy za nic.
I znowu, jako� pod koniec, l�ej si� zrobi�o. Dosta�em niez�y zarobek na prowincji, u
bogatego gospodarza�przemys�owca. Stawia�em mu tartaki i m�yny, zebra�em troch� grosza,
a Anto� mnie tutaj wzywa�. Wi�c po naradzie z Walk� postanowi�em szcz�cia pr�bowa�. Jej
si� te� roi�o, �e za Uralem owego Drozdowskiego odszukam, a mnie, �e dorobi� si� czego�.
Jesieni�, zebrawszy pi��set rubli, ruszy�em. O ni� by�em spokojny, bo robot� sta�� i pewn�
mia�a, ano i we dwie teraz s�, z moj� narzeczon�. Ale snad� s�dzono mi niczego nie dosta�,
jako inni, szcz�liwsi, dostaj�.
Takem doszed�, jak mnie panna Maria z tego stepu �miertelnego podj�a. To i wszystko!
Umilk� Mrozowicki. Doktor z c�rk� d�ugo si� nie odezwali, zamy�leni, tylko ksi�dz
Ubysz, kt�ry na stole uk�ada� z kart domki, �a�o�nie rzek�:
� Buduj, buduj, a co postawisz, to ju� upad�o! Biedny ja, biedny!
Utowiczowa za�, sk�adaj�c pracowite r�ce na kolanach, spyta�a:
� To jak�e tam by�o, kiedy pan odje�d�a�? Czy jeszcze zielono?
� Zielone by�y runie po polach, a drzewa, cho� w po�owie ogo�ocone, z�ote i czerwone!
� M�j Bo�e, m�j Bo�e! Dwadzie�cia lat jesieni� runi nie widzia�am. Wiadomo, klima
tutejsza. Wiosn� siej� i pr�dko, pr�dko sprz�taj�, bo jak we wrze�niu mrozy stan�, to a� w
maju odejd�! A drzewa� te, lipy, topole, klony? Tutaj ino brzozy i so�nina. Przywi�z� nam
Anto� bzu krzaczek, posadzili�my od po�udnia przy domu, jak wino. Zim� nawozem
okrywamy. Jednakowo�, zda mi si�, �e i bez tak nie pachnie jak tam lipa, gdy zakwitnie. A
pszcz� na niej, Bo�e m�j! Nie przywi�z��e pan ze sob� �adnej takiej pami�tki?
� Wioz�em, bo i mnie Anto� prosi�. Nasiona r�ne i kwiaty zesch�e, ale mi wszystko
zabrali z�odzieje w Tobolsku. Medalik mi jeden zosta� na szyi z Ostrej Bramy.
� O, taki i ja mam, i oni nosz�. To nie pami�tka, to nasze herby!
Doktor z c�rk� patrzyli tymczasem na siebie; oni si� tak rozumieli bez s��w, przez oczy
wyp�akane. Dziewczyna skin�a g�ow�. Wtedy stary wyci�gn�� r�k� i po�o�y� j� na w�osach
Mrozowickiego.
� Zabra� mi B�g syna na tej pokutnej drodze �ywota, nadziej� i cel � rzek� uroczy�cie.
� Mo�e si� potem u�ali� b�lu mego i sprawi�, �e nie kto inny, tylko my ciebie z tego stepu
podnie�li. Zosta�e u nas jak brat, jak swojak! Chcesz?
� Na co pan pyta? S�u�y� b�d� z ca�ych si� � wyb�ka� Mrozowicki wzruszony.
� To dobrze. Tylko o jedno ci