7491

Szczegóły
Tytuł 7491
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7491 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7491 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7491 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIA RODZIEWICZ�WNA �WIAT�A TEKST NA PODSTAWIE EDYCJI WYDAWNICTWA POLSKIEGO W POZNANIU �WIAT�A By� sobie we wsi cz�owiek niebogaty, Makar Wacan. Ca�e jego bogactwo stanowi�a chata bez gruntu, w�z drabiniasty, trzy konie i wielka miara sprytu w g�owie. Wacan ziemi nie uprawia�, nad soch� kark mu si� nie zgarbi�, wiek zby� na tym wozie swoim � na go�ci�cu. By� stary, wi�c pami�ta� czasy dawne, gdy nie by�o kolei �elaznych, i zna� drogi bardzo dalekie od Rygi do Odessy, od Smole�ska do Wroc�awia. Posiada� nieograniczone zaufanie okolicznych dwor�w i kupc�w, przewozi� towary, ludzi, grube pieni�dze, wraca� zawsze szcz�liwie, za�atwia� polecenia pomy�lnie, nie pope�ni� na grosz nieuczciwo�ci. Mia� w sobie natur� nomada. Parodzienny odpoczynek w chacie ju� go nu�y�; ju� narz�dza� w�z, ku� konie, i gdy si� nie trafia�a dalsza droga, jecha� cho� do miasteczka na odpust, na jarmark, byle gdzie, byle by� na wozie i na go�ci�cu. Cz�ek by� ciekawy, o bystrym oku, suchej lecz mocnej budowy, niewiele mowny, s�uchaj�cy uwa�nie, karbuj�cy wszystko w pami�ci. Pisa� ni czyta� nie umia�, ale nigdy niczego nie zapomnia� i wyrachowa� si� z najwi�kszej sumy. Trudno go by�o wyci�gn�� na gaw�d�. W�dki nie pi�, fajki z z�b�w nie wypuszcza�, a w samotnych swych w�dr�wkach przywyk� do milczenia i do ostro�no�ci w zwierzeniach. Makar Wacan by� bez�enny. Do jego fachu kobieta nie by�a potrzebna; w w�dr�wkach bezustannych m�odo�� mu min�a, �e si� i nie obejrza�, a gdy przyszed� wiek, �e go kumoszki wyswata� chcia�y, czuj�c pieni�dze u ch�opa � wtedy on si� stanowczo opar�. Zakocha� si� w swobodzie i woli. Niem�ody ju� by�, gdy raz ze swej w�dr�wki przywi�z� do domu dziecko. W�adzy oznajmi�, �e znalaz� je przy drodze, w lesie, �e je na opiek� bierze, i zaludni�a si� w ten spos�b jego chata. Od owego czasu Wacan pocz�� wi�cej we wsi przebywa�. Nie staro�� to by�a, ani s�abo��, ale uciecha, �e w pustej izbie co� szczebioce. Zrazu bawi� si� t� nowo�ci�, potem nawyk�, wreszcie si� przywi�za�. W�drowa� po dawnemu, ale na dalsze wyprawy niech�tnie si� puszcza�, chyba u�akomiony wielk� zap�at�. Wymawia� si�, wymy�la� przeszkody. � Konie nie kute, jeden zatarty� klacz stara, ju� s�aba. Trzeba by j� przehandlowa� � na jarmark si� wybieram. R�ne racje, tylko nie t� jedn� prawdziw�, �e mu od dziecka nie chcia�o si� odjecha�. Ani si� spostrzeg�, �e t� dziewczyn� pokocha�, jak w�asn�. Twarz jego surowa miewa�a grymas niepoj�tej weso�o�ci, gdy go kto o znajd� spyta�. Milcz�ce usta rozwiera�y si� ch�tnie do gaw�dy o niej. Mo�na go by�o udobrucha� w najgorszej chwili jej imieniem, mo�na by�o najlepszy humor popsu�, byle mu napomkn��, �e mog� si� znale�� prawdziwi rodzice i dziecko mu odebra�. Wtedy bywa� niespokojny i wcale z chaty nie wychodzi�, tylko patrza� okienkiem ponuro na drog�, kt�ra mu pod wrotami bieg�a. Ale lata mija�y, dziecko ros�o, Makar starza�, i nikt si� po jego skarb nie zg�asza�. Zmieni�o si� wiele na �wiecie, i a� w te odludne strony pocz�y wkracza� nowe wynalazki. Gdy o dwie mile od wsi Makara wytkni�to lini� drogi �elaznej, ludzie z�o�liwi pocz�li dogadywa� staremu: � Ot, dziadu, na wozie nie umrzesz, bo ju� ciebie nikt najmowa� nie b�dzie: sko�czy�o si� twoje panowanie! Makar pogardliwie ramionami rusza�. � Wielka mi historia � �elazna maszyna! Niech wozi, a taki ani ty, ani ta bestia tego nie zobaczy, na co ja si� napatrzy� po moich drogach. Hej, hej � moje drogi! I zapada� w zamy�lenie. Jednak�e wozi� i je�dzi� nie przesta�, owszem, zarobek przy budowie kolei mia� codzienny. Wozi� kupc�w i in�ynier�w, dostawc�w i wszelaki nar�d cudzy, kt�ry si� zbieg� do pracy i korzy�ci. Poznali go rych�o, i codziennie by� u�yteczny. Najcz�ciej za� wozi� m�odego technika, nadzorc� rob�t przy mo�cie �elaznym. Most by� w g�uszy i odludziu, in�ynier mieszka� w budzie z desek, znudzony brakiem towarzystwa i wszelkiej wygody. Co dni kilka zrazu je�dzi� do wsi, gdzie mieszka�o dw�ch koleg�w, i tam pozna� Makara, jego chat� i jego wychowanic�. Dziewczyna mia�a wtedy lat siedemna�cie i by�a bardzo �adna i �mia�a. Gdy pierwszy raz in�ynier wst�pi� do izby, by zam�wi� fur� Makara z powrotem do mostu, nie zasta� starego, tylko dziewczyn�. Powiedzia�a mu, �e �ojciec� zaraz wr�ci, i bynajmniej nie zal�k�a widokiem obcego, krz�ta�a si� dalej po izbie, nuc�c. M�odzieniec zacz�� rozmow�, odpowiada�a swobodnie, zacz�� �artowa�, odcina�a mu �ywo. Zaj�a go i zabawi�a. Makar zasta� ich jakby dawno znajomych. Przez ca�� drog� in�ynier zachwala� dziewczyn�; starego g�aska�o to po sercu, u�miecha� si�, polubi� m�odego. Odt�d wozi� go cz�sto tu i tam. Droga by�a b��dna, po moczarach, groblach, kr�tych �cie�ynach i lasach � wiorst kilkana�cie. Zwykle jechali noc� � dla oczu Makara nie by�o ciemno�ci. Tak trwa�o przez par� miesi�cy. Cz�sto g�sto wst�powa� in�ynier do chaty, par� razy zanocowa� � a p�aci� hojnie. Wszyscy byli z siebie zadowoleni. Zdarzy�o si� jednak, �e Makar por�ni� si� z s�siadem, zawistnym o dobry byt i zarobek furmana. Posz�o o byle co � o wiadro u studni. Mieli j� wsp�ln�, i w chwili, gdy Makar swe konie chcia� spiesznie napoi�, tamten mu wiadro zaj��. � M�g�by� zaczeka�, a� ja sko�cz�! � mrukn�� stary � twemu byd�u zostanie wody, a mnie spieszno w drog�. � Jed�, jed�, durniu! Wyje�dzisz sobie pociech�! � tamten ur�gliwie odpar�. Makar si� obrazi� o sw�j fach. � Ju�em sobie wyje�dzi�, com chcia�. Wi�cej, ni� ty, to g�upie byd�o hoduj�c i po gumnie �apcie rozdeptuj�c. � Bacz�e, by to, co� wyje�dzi�, nie wyjecha�o ci w �wiat �elazn� drog�! � za�mia� si� s�siad. � Gadasz ba�amutnie, jakby� si� na znachora uczy� � z pozorn� oboj�tno�ci� odrzek� Makar, i odzyskawszy wiadro, zaj�� si� pojeniem koni. M�ody in�ynier tymczasem w izbie na podwod� czeka�, wcale do po�piechu nie nagl�c. S�owo s�siada wpad�o g��boko w g�ow� starego. Sumowa�, rozmy�la�, a nade wszystko pocz�� baczniej si� rozgl�da�. I zauwa�y�, �e ludzie u�miechali si� na jego widok, a szczeg�lnie u�miechali si�, gdy wi�z� in�yniera. I zauwa�y�, �e m�odzieniec coraz cz�ciej do chaty zagl�da, i �e dziewczyna, gdy go nie by�o, raz w raz zagl�da w okienko. Makar wszystkiego tego dopatrzy�, zakarbowa�, niczego po sobie nie daj�c pozna�; sta� si� tylko bardziej milcz�cym i mniej ch�tnym do wyjazdu. Zacz�� te� po wsi napomyka�, �e pora dziewczyn� zeswata�, by dosta� do domu m�odego wyr�czyciela i pomocnika. In�yniera za� nie przesta� wozi� i przywozi�, spe�nia� jego polecenia, s�u�y� mu rzetelnie� Znowu up�yn�o tak kilka tygodni. Gospodarski syn, ch�opak porz�dny i pracowity, przys�a� swe swaty do sieroty � odm�wi�a stanowczo. � Czym on ci krzyw? � spyta� jej spokojnie Makar, gdy swaty odesz�y. � Mnie ta ka�dy krzyw! Nie chc� �adnego � odpar�a. � Czemu? Lubisz kogo? � bada� stary. Poczerwienia�a, ale wnet odzyska�a rezon. � Ja nie hodowa�am si� dla ch�opa na s�ug�! � A na c�? Na panowanie? � Nie na panowanie, ale i nie dla gbura. � Stefan nie gbur. Dobry ch�opak, stateczny i spokojny. Takiego bym zi�cia chcia� mie�. � Nic pilnego � mrukn�a. � A w�a�nie, �e mi pilno. Hodowa�em ciebie nie na zmarnowanie. Rozumiesz? Tej jesieni chc� mie� weselisko. Nie chcesz Stefana � nie zmuszam. Przyjd� inne swaty wybierz innego, ale wybra� musisz! � Jak musz�, to wybior�! � odpar�a g�ucho. Stary na ni� popatrza� dziwnie, zawaha� si�, chcia� jeszcze o co� spyta�, ale si� sn�� nie o�mieli� � i zmilk�. Od tej rozmowy znajdowa� j� cz�sto p�acz�c�. Pyta� j� o pow�d �ez, ale nie potrafi� wydoby� zwierzenia, wi�c przesta� zagadywa�. Sta� si� ponury, i �le patrza� na ludzi. Przysz�y drugie swaty; dziewczyna odm�wi�a. Gdy zostali sami, stary ju� jej o nic nie pyta�, ino rzemie� odpasa� i z gro�n� min� do niej przyst�pi�. Zrozumia�a, co j� spotka � razy � pierwsze w �yciu. Groza odj�a jej mow�; blada, jak �ciana, zmru�y�a oczy, oczekuj�c b�lu. Ale Makarowi na widok jej zal�knienia zabrak�o serca, zamiast uderzy�, na g�owie jej r�k� po�o�y�, do siebie przygarn��. � Powiedz mi prawd�, doniu! � rzek� z cicha. Dziewczyna �kaj�c run�a mu do n�g. � Nienawistny mi ka�dy! Nie zmuszajcie! � wyj�ka�a. � Otumani� ci� ten panicz! Powiedz! Wszystk� prawd� wyrzu� z duszy! To� ja ci� chowa�! Od �mierci uratowa� male�k�� Krzywdy ci nie uczyni� Wtedy dziewczyna uleg�a, wszystko wyzna�a. Nie by�a szcz�liw�, ale otumanion�, upojon� g�adkimi s�owy m�odego panicza. Roi�y si� jej cuda i dziwy. Gotowa by�a, jak op�tana, i�� za nim na kraj ziemi. Stary wys�ucha� spokojnie, wci�� j� po g�owie g�adz�c, nie strofowa�, ani mora�ami obarczy�. Na zako�czenie pob�a�liwie si� u�miechn��. � Minie to, doniu, nie p�acz! A je�li on prawd� ci gada, to si� poka�e. Nijakiego wstydu nie miej, bo� nic z�ego nie pope�ni�a, ino jak on tu przyjdzie znowu, to mu rzeknij, by mnie powiedzia�, je�li prawd� zamy�la. Bo� ty przecie nie b�dziesz ucieka�a ode mnie w �wiat z obcym, kiedy ja ci �adnej przeszkody nie stawiam. Kiedy on ci s�dzony, to niech ci� bierze, ale z moim b�ogos�awie�stwem i wypraw� i wyposa�eniem. Rozumiesz?.. tak mu rzeknij, niech b�dzie koniec potajemnikom i ba�amuctwu! Dziewczyna jakby o�y�a. Wr�ci�a jej swoboda i weso�o�� i po dawnemu szczebiota�a do opiekuna. W par� dni potem Makar sw� tr�jk� do wozu zaprz�g� i do mostu ruszy�. Odje�d�aj�c rzek� do dziewczyny: � Jutro rano �niadanie na dw�ch przygotuj. I u�miechn�� si�, a ona pokra�nia�a. Ale u�miech starego pr�dko znik�, i tak zamy�lony dalej jecha�, �e nawet znajomym na pozdrowienia nie odpowiada� i u krzy��w na rozdro�ach czapki nie uchyla�. Wreszcie u �elaznego mostu stan�� przed bud� in�yniera, konie wyprz�g� i czekaj�c ko�ca dziennych rob�t, le�a� w trawie, �mi�c fajk� od komar�w. Tak go zasta� m�ody in�ynier, wracaj�c wieczorem od zaj�cia. Od pewnego czasu nie by� ju� ze swym wo�nic� tak swobodny, jak dawniej. � Akuratni jeste�cie, Makar, jak zegar! C� tam u ludzi s�ycha�? � Wszystko po staremu. Czy panicz zaraz ruszy? � Oj zaraz! Dokuczy�o mi tu do syta, przez tydzie�. Stary pr�dko konie zaprz�g�, i po chwili ruszyli w drog� i wnet uton�li we mgle bia�ej i ch�odnej, kt�ra byle wiecz�r wstawa�a z b�ot i pokrywa�a ca�y ten krajobraz. Mia�o si� ju� ku jesieni, i t�skno��, i cisza ju� ogarnia�y �wiat. Szkapi�ta Makara bieg�y niesporo, w�z chybota� po k�pinach i pniach; obydwaj milczeli. � Co si� to �wieci? � zagadn�� wreszcie in�ynier, wskazuj�c jasno�� gdzie� w dali. � Albo si� �wieci, albo si� pali! � odpar� zagadkowo Makar. � Jak to? � Bo bywaj� r�ne �uny. Bywaj� jasno�ci i p�omienie. W moich drogach r�ne ognie ja widywa�. � A to co wam si� zda? � Poka�e si�, jak bli�ej b�dziemy. Mo�e to czart pieni�dze suszy, albo po moczarach torfy si� pal�, albo dobro ludzkie idzie w perzyn�. � Wy�cie i czartowskie pieni�dze kiedy po drodze znale�li � za�mia� si� in�ynier. � By�o i to, paniczu. Ja si� czarta nie l�kam, a nawet si� z�ych ludzi nie l�kam; sprz�tn��em dw�ch w moim �yciu. � B�j si� Boga, cz�owieku. Zabi�e� dw�ch ludzi? Za co? Dlaczego? � Bo si�gn�li po moje dobro! � odpar� Makar kr�tko i dobitnie. Na chwil� urwa�a si� rozmowa. In�ynierowi uczyni�o si� troch� niemi�o; poszuka� instynktownie rewolweru w kieszeni. Zostawi� go z po�piechu w domu. Koniki bieg�y i bieg�y. Byli na d�ugiej grobli, �wie�o rzuconej w�r�d trz�sawisk; z obu jej stron b�yska�a woda w g��bokich rowach. Na dziesi�� wiorst wko�o nie by�o ni osady, ni �ywej duszy. Po�o�enie by�o nieosobliwe, ale in�ynier po pierwszej chwili przykrego wra�enia odzyska� rezon. � I jak�e to by�o? � zagadn��, udaj�c ciekawo�� i oboj�tno��. � Ano� pierwszy raz� to ju� bardzo dawno. M�ody by�em. Jecha�o nas fur trzydzie�ci z �ojem, a� do Rygi. Tabun okrutny, nikogo�my si� nie bali. A� z kolei nocleg nam wypad� w Bia�owieskiej puszczy. Nie taka ona by�a, jak teraz, by�a rzetelna puszcza. Roztarasowali�my si� na polanie, z woz�w uczynili ob�z, konie pop�tane pu�cili w traw� i legli spa�. Nad ranem: gwa�t, ha�as! Braknie pary koni � czyich? moich! Jakby w wod� wpad�y � nie ma! Za g�ow� si� porwa�em, by�o cho� si� obwiesi�! Towarzysze jak mogli, poratowali. Beczki z mego wozu rozebrali mi�dzy siebie i precz pojechali. Zosta� mi pusty w�z, bochen chleba, kilkana�cie groszy w kieszeni, siekiera i no�yk. Pobieg�em w puszcz� jak ogar, �ladu wyszukuj�c. Oko�o po�udnia natrafi�em. Pozna�em kopyto prawego kasztana, co by�o p�kni�te i polecia�em za tropem. Dwie doby b��dzi�em, wraca�em, ko�owa�em, gubi�em �lad i znowu odnajdowa�em, wreszcie trzeciego dnia przed wieczorem widz� � het, daleko ogie� si� pali. A ze mnie przez te dwa dni pogoni w g�szczu zosta�y ino strz�py odzie�y, i nogi w ranach, i twarz poszarpana ga��ziami, i ko�ci a sk�ra � takem si� zmordowa� i wyg�odnia�. A by�em w takiej ryzyce, �e mnie ten zb�jecki ogie� w takiej puszczy �adnego l�ku nie nap�dzi�, ino zawzi�to�� wilczycy, gdy jej dzieci wybij� � a chytro�� w�ow�. Do ognia tego p�dzi�em godzin�, a gdym o krok by�, ju� mi w oczach by� on, jak krew czerwony. Patrz� � polana w�r�d stuletnich z�om�w. Kryj�wka bezpieczna sn��, bo rabu� o napad si� nie troszczy�. U drzew i wywrot�w sta�o na uzdach kilkana�cie koni � tak zdro�onych, �e nawet nie si�gn�y do trawy, stoj�c w niej po kolana; �by mia�y bez�adnie zwieszone, oczy mg�awe, nogi drgaj�ce. Patrz�: moje te� s�, zbiedzone doszcz�tnie. Zb�j le�a� u ognia � rudy, ogromny ch�op i spa�. Przysz�a na� godzina ostatnia � ani si� spodziewa�. Jakem go ci�� siekier� w �w rudy �eb, to ino si� rozleg�o, a on si� poderwa�, raz st�kn��, i tam zosta�. A ja pr�dzej za moje konie, taj w nogi. Nie rusz mojego! Za�mia� si� Makar z�owieszczo i w tej chwili niepodobny by� do dobrodusznego, pokornego furmana. Chwil� milcza�, a wreszcie doda�: � Kiedym w par� miesi�cy tamt�dy wraca�, ciekawo�� mnie zdj�a zobaczy� onego. Drog� zapami�ta�em cho� w g�szczach; gdziem raz by� � trafi� bez namys�u! Pobieg�em tedy do owej kryj�wki. Ze zb�ja ma�o co by�o �ladu, ino czerep rozbity zostawi�y wilki i kruki, i troch� wi�kszych ko�ci biela�o w trawie. Ale gdym dalej spojrza� to mi ze zgrozy z�by pocz�y szcz�ka�. C�em to ja by� z po�piechu uczyni�! Nie poodcina�em tych wszystkich koni i one tam niebo��ta z g�odu pogin�y� ogryz�y traw�, kor�, pnie, drzewa � co mog�y. Biela�y ich ko�ci wsz�dy, a jam nad nimi zap�aka�, i taka mnie opad�a zgryzota, �em uciek� stamt�d, a za mn�, zda si�, sz�o �miertelne r�enie tych niewinnych skaza�c�w � i bardzo d�ugo s�ysza�em to nawet we �nie, i zgryzota mnie �ar�a, �ar�a! Znowu milczenie. In�ynier sumowa�, nie �miej�c nap�dza� do po�piechu. Koniki drepta�y, mg�y coraz g�stnia�y, otoczenie gin�o w zmroku, tylko �w blask na widnokr�gu coraz by� czerwie�szy. Nagle Makar przerwa� cisz�. � Bia�owie�a, puszcza� ale i w naszych lasach znam takie kryj�wki, gdzie ino wilki s� s�dziami �ledczymi, a kruki doktorami! Nasze lasy daleko si� ci�gn�, a� do granicy. K�dy� tam zbutwia� do tych czas�w � ten drugi, co po moje dobro si�gn��! In�ynier ju� nie pyta�. Staremu rozwi�za� si� j�zyk. Nabi� sobie �wie�� fajeczk� i opowiada�, jak najzwyklejsz� anegdot�: � I to by�o dawno! Jednej jesieni choroba mnie przetrzyma�a d�ugie czasy w chacie. By�o i g�odno i ch�odno, szkapy zmarnia�y, mnie si�y opad�y, nie mog�em zim� puszcza� si� w dalekie drogi. Czyha� na t� s�abo�� moj� Hersz, Hund zwany, co ze szwagrem smo�� p�dzili w grafskich lasach. Naj�� mnie z furmank� na ca�� zim�. Wozi�em tedy smo�� i nie smo�� � co mi kazali, i kiedy, i gdzie. Nigdym nie w�cha� co w beczkach by�o, a �e �ydowski interes noc lubi, wi�c noce by�y bezsenne, i dni mozolne, i drogi z�e. Wiadomo � bieda! Zap�atym bardzo nie dochodzi�, bom chcia� wiosn� konia dokupi�, i chat� przebudowa�, i takem s�u�y� � za darmo, do czasu. Ale� wiosna przysz�a; prosz� Hersza o pieni�dze � odsy�a mnie do szwagra � szwagier do Hersza, Hersz si� wykr�ca, chowa, ok�amuje � przewlek�o si� miesi�c, wreszcie ca�kiem si� wypar�� Na s�d � dobrze � ju�ci krzywdy Wacan nigdy nie daruje, o swoje dobro si� upomni, odbierze, co mu si� nale�y. B�dziecie mieli s�d! Przesta�em chodzi� i dopomina� si�. Po roku �ydzi zapomnieli � my�leli, �em i ja zapomnia�. Pocz�li zagabywa� o furmank� znowu. Czemu nie?� ja zawsze w drodze � to m�j chleb. Wozi�em ich na jarmarki, wozi�em ich towar, wozi�em ich listy i pieni�dze � p�acili akuratnie, nie by�o kwestii � tylko tamten rachunek. Tak trwa�o lat par�, a� pewnej jesieni powsta� pop�och u nich na smolarni. W nocy wpad� Hersz do mnie, zielony jak upi�r. � Makar, przewie� mnie do granicy. Dam sto rubli! � Ja nie przemytnik � powiadam � i stu rubli nie wezm�, bo to nie m�j interes. Zap�acisz mi, jak zwykle, pi�� rubli, i obrachujemy si� za tamto � pami�tasz? Zrazu si� zapar�. W takim strachu, a k�ama� i oszukiwa�! � Jak sobie chcesz � powiadam � inaczej, ani si� rusz�! Miota� si� troch�, kr�ci�, mydli�, ale go nap�dza� strach. Wi�c wreszcie powiada: zgoda! Przebili�my r�k� i ruszyli. Pi�� rubli da� mi zaraz, a ten rachunek � powiada � za�atwimy, jak b�d� z tamtej strony. Jechali�my �ywo, zawioz�em go w bezpieczne miejsce, gdzie nas nikt nie m�g� podpatrzy�. Przebrodzili�my rzek� � stan��em. � No, Hersz � powiadam � teraz jeste� wolny, p�a�e, co� winien. � Obejrza� si�, najrza� �cie�yn� w g�szczu, z wozu zeskoczy� i w nogi. Ino mi si� roze�mia� na po�egnanie. Rzuci�em si� za nim, dogna�em o sto krok�w; potkn�� si� o pie� i upad�. Wtedym go odurzy� biczyskiem kutym, a potem ko�kiem dokona�. By�o to puste, dzikie miejsce; po moczarach biega�y blade �wiate�ka, powiew wiatru sam je gasi� i znowu zapala� opodal. One tylko �wiadkami by�y. Wr�ci�em do domu spokojnie. Co� w miesi�c szwagier Her�sza mnie zagabn��: � Zgin�� mi Hund! � powiada. � A rachunek z wami za�atwi�? � Ano, wi�cej dochodzi� nie b�d� � rzekn�. � A ja jego szuka� nie b�d�. Zgin�� Hund, drugi b�dzie; ino mi szkoda obr�ki, co mia� na sobie. � Jak to? � Ano, dwa tysi�ce srebrnych mia� na sobie w pasie. Kto� si� ob�owi�! I patrzy �yd na mnie, �widruje oczyma. A jam mu za ca�� odpowied� plun�� w brod�. Wacan za swoj� krzywd� nie bierze pieni�dzy. Znowu g�os starego przy tych s�owach sta� si� podobnym do ryku g�uchego. In�ynier czu�, �e odezwa� si� musi, ale w nat�oku wra�e� i my�li nie m�g� si� zdoby� na stosowne s�owo. � �una coraz gorsza. Chyba wie� to si� pali! � rzek� niepewnym g�osem. � Nie, to torfy na czarnym b�ocie � odpar� Makar. � Nieskoro dzisiaj id� wasze konie. � Zdaje si� panu. W por� staniemy. Panu do zabawy nie tyle si� spieszy, co mnie do kwiatu mojego, do mojej jask�ki, dziewczyny. I nagle g�os, posta�, ca�e jego zachowanie zmieni�o si�; jak o owych ogniach m�wi� na pocz�tku, tak si� z nim sta�o. Dotychczas pali�, niszczy� � teraz za�wieci�. � Paniczu, ma panicz matk�? � zagadn�� mi�kko. � Mam. � Bia�ow�osa pewnie i dobra, i bardzo ukochana� � Nade wszystko! � Nie m�wcie tego s�owa. M�odzi starych tak nie kochaj� � tylko starzy m�odych. A siostr� macie paniczu? � Mam dwie! � Panienki czyste i pi�kne, i szcz�liwe. Ich nikt si� nie o�mieli zaczepi�, ani sponiewiera�. W pa�skim stanie dobrze dziewcz�tom. I panicz szcz�liwy � matusi� ma i siostry, a za jaki rok, dwa, �on� m�od� pojmie i gniazdo sobie u�ciele. A w gnie�dzie szczebiotu b�dzie pe�no, i �miechu, i �piewu. � O, wida� Makar, �e�cie rodziny nie mieli, �e tak si� to wam przyjemne zda! � odpar� in�ynier, odzyskuj�c powoli r�wnowag�. � A nie mia�em! Rodzic�w nie pami�tam, krewnych nie mia�em. Podobno ojca mego pan tu przys�a� z innych d�br � za kar�, czy w nagrod� � nie wiem!. Jak zapami�tam, chata by�a pusta; dlategom w niej i usiedzie� nie m�g�. Pocz��em si� w��czy� Jak te brzozy u go�ci�ca mija�y lata. Gdym z drogi wraca�, w izbie ino kot biega�, a i ten mnie ni zna�, ni wita�. Za m�odu, tom o to nie dba�, ale potem pocz�� mnie �al oblatywa�. Cz�owiek jest, jako drzewo, paniczu, potrzebuje korzeniami w co� wrosn�� i ros� mie�, i s�onko, i potrzebuje ptasz�t, co by w nim �wiergota�y, i potrzebuje im cie� da� i ochron�. A jam tylko korzenie mia� i rol�, i s�onko � a ptasz�t u mnie nie by�o! B�dzie temu lat pi�tna�cie na �wi�ty Micha� � by�em w drodze, jak zwykle, daleko st�d, o mil mo�e pi��dziesi�t. Wraca�em do domu, nie kwapi�c si� do tej pustki. Wiecz�r by� p�ny, ch�odny; dymy jesienne ju� czu� by�o w powietrzu. Roi�a mi si� d�uga zima, i nuda w chacie, bo� to drogi bywaj� z�e, i mus ka�e izby pilnowa�. Patrza�em po drzewach, i zda�y mi si� inne, dlatego, �e w nich ju� ptasz�t nie by�o. Opad�a mnie markotno��. Droga sz�a lasem a lasem, a� ot przed sob� zobaczy�em na ziemi, troch� w prawo � czerwone ognisko. Od osad dalekie, w mglisty wiecz�r zastanowi�o mnie. Cmokn��em na szkapi�ta. Gdym si� z nim zr�wna�, stan��em. Ogie� gorza� na skraju lasu, pod krzakiem, o dziesi�� krok�w od drogi. Mniejsza o to � by�bym go min��, ale u ognia co� le�a�o � szmata jaka�. Poszed�em, tr�ci�em biczyskiem. By�o to zawini�tko w szarej chu�cie. Odchyli�em r�g, a tu patrzy na mnie dwoje �lepi�t czarniutkich, jak pacioreczki, i ot � taki drobiazg �mieje si� do mnie, i �apki wystawia � jak do matki. Sam nie wiem, jako mi si� sta�o raptem � alem to uchwyci�, jak w�r z�ota, i �eby mi kto wtedy drog� zagrodzi�, by�bym si� da� zabi�, a nie odda�. � Alboby�cie trzeciego zabili! � rzek� in�ynier. � Nie � odpar� Makar dobitnie. � Kto ma jakie kochanie w duszy, ten ju� bli�niego nie zabije� � A c�e�cie przed chwil� m�wili! �e swej krzywdy nie darujecie nigdy! Makar si� stropi�, zamy�li�, ale opanowa�a go ju� �wiat�o�� tylko, a p�omienie zgas�y, wi�c si� dziwnie u�miechn��, wp� dziecinnie, wp� gorzko � i rzek�: � By�a prawda, com m�wi�, i teraz prawda. Mo�e bym i zabi� teraz � ale i sam bym nie �y�. Jest we mnie wielka moc, ale i wielka s�abo��. Wy, paniczu, mnie jeszcze teraz nie pojmiecie, ale mo�e kiedy�, p�niej, je�li zapami�tacie Makara Wacana � to wam si� to zda prawd�. M�ody ma pe�no kochania � bawi si�; u�ywa, bierze i rzuca. Potem powoli si� opami�ta � powoli traci i cierpi. P�acze po ojcu i matce, po krewnych i druhach, czasem po �onie i dzieciach. Ale panicz niech pomy�li, jak bym ja p�aka� i co by mnie w duszy by�o � gdybym straci� to ptasz�tko moje, co na starym ju� drzewie za�wiergota�o i zhodowa�o si�. Czy panicz pojmie, jakby j�cza� cz�owiek, co by w jeden dzie� pochowa� i matk�, i �on�, i syny, i druhy, i krewne, i mi�e! A jakby ja zabi�, a potem umar� � co by za dziw by�! Obejrza� si� na m�odego i popatrza� na� chwil� tak rozpacznie, �e tamten oczy odwr�ci� i na twarz mu powoli wybi� si� rumieniec. Po chwili k�opotliwego milczenia odezwa� si�: � A to�cie wtedy mo�e najwi�ksz� krzywd� uczynili. Mo�e po was, u tego ognia, matka szuka�a dziecka i � nie znalaz�a! � Nie mo�e by� � stanowczo Makar zaprzeczy�. � Bo�e to �wiat�o by�o � i Bo�y dla mnie podarek. � Za tych, co�cie pozabijali? � To byli tacy, co w Bo�ych ksi�gach nie stoj� � rzek� Makar, zupe�nie pewny siebie. � Gdybym �le wtedy zdzia�a�, toby mi B�g j� odebra�. Przecie choroby s� u Boga i r�ne nag�e zgony � wzi�yby j� � a ot uchowa�a si� w ca�o�ci. Bogactwo to moje i dobro, i uradowanie � jako w zimie ciep�o, a w skwar kryniczna woda, tak mi�a. Dostatk�w nijakich przez wiek nie zebra�em, anim pragn��. P�ki jej nie by�o, sam nie wiem po com �y� i pracowa�, a teraz � to ino bym chcia�, by nie kto inny, a ona � �zy mi �miertelne z oczu otar�a � i swymi r�koma do trumny ubra�a. To�em na tyle zas�u�y�, paniczu! Ostatnie s�owa wym�wi� b�agalnie, jakby si� gor�co modli�. M�odzieniec nisko g�ow� pochyli�, i ta jego zabawka z dziewczyn� wyda�a mu si� czym� tak smutnym, z�ym � prawie �wi�tokradztwem! Makar nieznacznie my�li jego czyta� z twarzy, i coraz ja�niej czyni�o mu si� w oczach. A koniki bieg�y, bieg�y � na ow� jasno�� za borem. Wreszcie wynurzyli si� z lasu i ujrzeli przed sob� pal�ce si� b�ota. Na tle po�aru czernia� wielki krzy� na rozdro�u, a dalej ju� op�otki wsi. W czerwonej �unie ujrzeli swe twarze, i Makar z cicha, wahaj�co, spyta�: � Czy panicz u mnie zanocuje? � Nie, Makarze, ruszaj wprost do kolegi � odpar� m�odzieniec. � Nie wst�pi� do ciebie ani dzisiaj, ani jutro. Za dwa dni pojad� w odwiedziny do matki� nie wiem czy tu ju� wr�c�. R�ne gadki umiesz � prawda � s� p�omienie i �wiat�a � ale to bacz, �e nie po�ary mnie strasz�, ale �wiat�o dusz� mi porusza. No, teraz pop�dzaj szkapy i jakem dos�ucha� twej gadki do ko�ca, to ci wyznam, �e� zmy�li� dwie pierwsze historie i � niepotrzebnie. By�o od razu od trzeciej zacz��. Makar dziwnie si� u�miechn��, jakby nie wierzy� i pozwala� zachowa� m�odemu to mniemanie, nie daj�c si� w b��d wprowadzi�, jakby z lekka szydzi�. Potem zwr�ci� si� do podr�nego, i ju� bez u�miechu poca�owa� go w r�k�. Wi�cej nie m�wili ani s�owa; sprawa by�a za�atwiona, wszelkie w�z�y zerwane. Znowu Wacan by� najemnym furmanem tylko, in�ynier wielkim panem. Ma�a nitka, kt�ra ich ��czy�a, prys�a na zawsze. W par� dni potem raz ostatni siedzieli razem na jednym w�zku. Odje�d�a� in�ynier do rodziny. Zawi�z� go Makar do kolei, zdro�y� szkapy, byle na czas trafi� � i odm�wi� zap�aty, raz pierwszy w �yciu. � Nie godzi mi si� od panicza teraz nic bra� i nie wezm�! � uparcie twierdzi�. Pozosta� a� do odej�cia poci�gu, i �ciga� oczyma latarni� ostatniego wagonu � d�ugo � d�ugo. Gdy w oddali znik�a, odetchn�� g��boko, i gramol�c si� na w�z, mrucza�: � Bodaj mi taka ju� nigdy wi�cej nie za�wieci�a, bo i gromnica nad ni� milsza. Ptasz�tko moje� moje! W par� tygodni potem wysz�y zapowiedzi Makarowej wychowanki z w�jtowym synem. Z�E Nie by�o we wsi s�awniejszej dziewczyny nad Parask�. Matka j� wcze�nie odumar�a i dziewczynina od dziesi�ciu lat zosta�a pani� i gospodyni� w chacie. Ojciec zrazu chcia� drug� �on� bra�, ale za du�o wyda� na znachorki, a potem na pogrzeb � rozmy�li� si� � tylko przygarn�� siostr� wdow� � i tak pozosta�o. Po kilku latach i siostra okaza�a si� zbyteczn�. Paraska wystarcza�a do roboty. Ch�op by� bogaty ale sknera, wygna� siostr�, a c�rk� wyzyskiwa�, jak doros��. Ona si� tym chlubi�a. Zapracowana od �witu do p�nej nocy, za honor sobie mia�a ten trud nad si�y; ros�a, pi�knia�a i coraz s�awniejsz� by�a na ca�� wie� � ba, na okolic�!� Najcie�sze by�o jej p��tno, najbielszy chleb, najwcze�niejsze �niwo, najsmaczniejsza strawa. A pi�kna� by�a, smag�awa od s�o�ca, z�otow�osa, smuk�a, wysoka, a weso�a, a pie�ni� umia�a setkami!� B�g wie sk�d je bra�a, ale coraz dziewcz�ta r�wie�nice i s�siadki s�ysza�y now� i uczy�y si� od niej, z zawi�ci� pytaj�c, kto j� ich uczy�. �mia�a si� odpowiadaj�c: :� Kto? Albo ja wiem! Wiatr niesie, b�r gada, ot � i wszystko. Nikt si� nie dziwi�, gdy przysz�y do niej pierwsze swaty; mia�a lat pi�tna�cie. Zdziwi� si� tylko stary, kt�ry o niej nigdy nie my�la�. � Czego wy ludzie? � zagadn�� na ich widok. � Po wasz� dziewczyn�, dla naszego Seweryna!� Ch�op milcza�, potem si� oburzy�. � Ot, wymy�lili! A ja bez niej zostan�?� � We�mijcie Seweryna w prystupy. � On�e za rok idzie do wojska. Smarkacz! � I ona m�odziutka. Jak tych go��bi�t par�, mie� b�dziesz w chacie, na twoje stare lata. Do wojska mo�e go nie wezm�� � C� to mnie takim starcem czynicie! Mog� ja sam jeszcze �onk� wzi�� i w�asne dzieci hodowa�, a nie wnucz�ta. Zabierajcie w�dk� � i id�cie z Bogiem gdzie indziej! Gdy mu przek�ada� i namawia� zacz�li, wygna� ich z chaty nieparlamentarnie, i raz pierwszy niewinnie Parask� zwymy�la�. Potem co� w tydzie� na serio zacz�� o o�enku rozmy�la� i m�wi� o tym kumom. Dziewczyna struchla�a. L�k j� zdj��, �al, oburzenie za krzywd�. Macochy si� doczeka! Upad�a mu do n�g, warkoczami zamiataj�c ziemi�. � Ojczuniu rodzony, sokole, �ab�dziu! Nie r�b�e wstydu, nie wydawaj mnie na po�miewisko i poniewierk�. Czy� ja ci nie s�u�y�a, nie robi�a? czy ja ci nie dogadza�a?� Za to mi macoch� dajesz? matczyn� mogi�� burzysz! Ulituj si� ty! Zamiast ulitowania, stary raz pierwszy r�k� na ni� podni�s�, zbi�, nogami skopa� i za drzwi wyrzuci�. I zamiast Seweryna m�odego przyby�a macocha do chaty, dziewka ze dworu, j�zyczliwa, �akoma i pr�niaczka. Z ni� przyby�y swary i nieporz�dek. Paraska nie skar�y�a si�, ani rozpowiada�a ludziom, tylko przesta�a dba� o chat�, gada� z ojcem i zacz�a chodzi� do dworu na zarobki, nie z potrzeby pieni�dzy, ale �eby nie patrze� na macoszyne rz�dy. Na zarobki chodzi� te� Seweryn, jeden z pi�ciu braci na dw�ch zagonach pola. Pozna�a go dopiero wtedy Paraska. On zrazu si� boczy�, ura�ony odmow�, potem zacz�� j� wy�miewa� i dogadywa� macoch�. Ale dziewczyna przetrawi�a ju� �al i zaw�d � odci�a mu si� raz i drugi ostro, wi�c przesta� drwi�; zapanowa�a mi�dzy nimi cicha nienawi��. Od roboty ze dworu wracali jedn� �cie�k�, na prze�aj przez ��ki i nie gadali do siebie. Po wieczerzy on na nocleg wygania� bratersk� klacz, ona ojcowskie wo�y, i znowu si� spotykali na wygonie, nad strug�, pod lasem � i znowu milczeli. Dziewczyna powoli wr�ci�a do r�wnowagi, zacz�a pie�ni �piewa�. Tylko smutniejsze; on s�ucha�, le��c w trawie i my�l�c o �o�nierce w dalekiej stronie. G�os dziewczyny do boru szed� i odbity o sosny wraca�, rozp�ywa� si� po wygonie w bia�e mg�y ubranym. Czy� ja w �ugu nie kalina by�a? Czy� ja w �ugu nie czerwona by�a?� Wzieli��e mnie, po�amali, W p�czki drobne powi�zali, Gorzka dola moja, czarna dola moja!� � Czego wy biadacie dziewcz�ta? � odezwa� si� raz parobczak. � Z ojcowskiej chaty przejdzie do m�owskiej, o dwa kroki � i tyle. Ot, jak ja p�jd�, to nie na drugie podw�rze. � P�jdziesz to i wr�cisz. � Do czego? Przez ten czas braty moj� cz�� strac�, albo sprzedadz�. Do niczego wr�c�! � I to prawda! � potwierdzi�a Paraska. Zacz�li tedy rozmawia�. Czasami inni pastusi zbierali si� do nich � ca�y tabun m�odzie�y swawolnej i brutalnej. Nie wiedzie�, jak do tego przysz�o, ale zacz�li towarzysze tych dwoje prze�ladowa� kochaniem. Stali si� celem �art�w i dogadywa�, i tak bezwiednie i oni wreszcie w to lubienie uwierzyli. Pierwszy Seweryn, pewnego wieczoru, podchmielony na chrzcinach u brata, przyjecha� cwa�em do kompanii i weso�o spyta�: � Nie ma jeszcze mojej kaliny�dziewczyny?� A znowu raz w noc ksi�ycow� Paraska wyrwa�a si� z chaty i, cho� ojciec sam wo�y wygna� ukradkiem w pa�skie ��ki, przybieg�a do pastuch�w na wygon, i �miej�c si� wo�a�a: � Hej, ch�opcy, a gdzie m�j gwardzista? I tak si� pokochali. Stare baby kumoszki z wielk� uciech� zacz�y Parask� s�dzi� i krytykowa�, ale krzywda, doznana od ojca, zepsu�a ju� dusz� dziewczyny. � To jemu wolno mnie krzywdzi� i poniewiera�, na drwiny wsi wystawi�? Prystupy nie chcia�, wola� �onk� pr�niaczk�! Jaki on mi ojciec, taka ja mu b�d� c�rka! � m�wi�a zuchwale. A Seweryn w karczmie ze starego si� na�miewa�. � O twoj� zgod� i pozwolenie tyle dbam, co o stare posto�y. Stary znosi� ju� apatycznie wszystko. Od sianokosu zacz�� cherla� i schn��: musia� si� zbytnio przem�czy�, czu� �e go ziemia wo�a i zoboj�tnia� na ludzkie mowy i czyny. W chacie przyby�o dziecko, �ona go poniewiera�a, czuj�c si� silniejsz� i w synu maj�c pewno�� panowania w chacie po jego �mierci. Wygl�da�a nawet tego ko�ca, by si� pozby� sknery dziada i pohula�. Przybycie nowego dziedzica odbi�o si� te� gorzko na Parasce. Nie by�a ju� bogat� jedynaczk�, po��dan� na ca�� okolic�. Sta�a si� jedn� z tysi�ca dziewcz�t, kt�re wyjd� za m�� z wianem w odzie�y i kilku sztukach dobytku. Pocz�to o niej m�wi�, troch� lekcewa�y� � tylko Seweryn si� nie zmieni�, i ona przez wdzi�czno�� za to lubienie, by�a jeszcze bardziej czu�a i oddana. Znosi�a mu przysmaki, oddawa�a cz�sto zarobione pieni�dze, nie umia�a mu odm�wi�. Lato mia�o si� ku schy�kowi, bywa�y deszcze i ch�odne rosy. Do schadzek swych upatrzyli sobie miejsce w olszynach, kt�re os�ania�y ich od wichru i deszczu. Noce stawa�y si� d�u�sze, wi�c pocz�li sobie na wygonie ognisko k�a��. Seweryn troska� si� o sw�j pob�r i ekwipowanie �o�nierskie. Brak�o mu pieni�dzy. Z daleka, nie�mia�o, zagabywa� o nie Parask�. � Nie mam! � odpowiada�a smutnie. � Ty nie masz, ale u starego s�! � odpowiada�. � To co? Albo on da!� � Sama we�, g�upia! One� twoje z prawa, a potem macocha zagarnie i przepadn�! � To grzech! � b�kn�a � i ja nie wiem, gdzie on je chowa! � Mo�na dopilnowa�! Gdyby ty mnie naprawd� lubi�a, toby ty mnie poratowa�a. Ja tobie za to zgin�� nie dam. Jak wr�c�, to si� pobierzemy i odprocesujemy od macochy po�ow� gruntu, i budynk�w, i dobytku. Paraska umilk�a. On j� tak co dzie� namawia� i t�umaczy�, czasem grozi�, czasem zapowiada�, �e �mier� sobie uczyni. A� pewnej nocy dziewczyna przybieg�a p�no czerwona i zdyszana. � Dopilnowa�am, gdzie chowa! � szepn�a. � Gdzie�? � spyta� parobczak �ywo. � W komorze pod lewym w�g�em. � Du�o jest? � Nie wiem. Garnuszek! � W komorze! To� tobie tylko si�gn��. Nie wiesz? ��te czy bia�e? � Bia�e, takie du�e! � Mnie by� tylko gar�� dobr� przynios�a, to wystarczy, a stary nawet si� nie obejrzy! � Straszno! � szepn�a dziewczyna. Zacz�� j� tedy ca�owa� i pie�ci�, nazywa� jagod� i kwiatem, i ptaszkiem, i z�otem, Dziewczynie dusza topnia�a � topnia�y skrupu�y. Sob� zaj�ci, otuleni mg��, nie us�yszeli krok�w bosych, nie ujrzeli widma, kt�re zwabione blaskiem ognia, sz�o ku nim od lasu. Nareszcie stan�o tu� i sp�oszy�o westchnieniem i st�kni�ciem. By�a to stara �ebraczka, na p� ob��kana, snuj�ca si� od dawna po okolicy. Wszyscy j� znali, i ka�dy si� ba� �z�ego�, kt�re w niej mieszka�o. Niech�tnie przyjmowana na nocleg, �y�a po drogach, zbo�ach, lasach � nieczu�a na skwar, mr�z, g��d � rzadko kiedy przytomna. Przysz�a do ognia, rozgrza�a swe chude r�ce, pokaleczone nogi i przykucn�a na ziemi naprzeciw nich, zapatrzona w czerwone g�ownie, poruszaj�c bezd�wi�cznie ustami. Oni, mimo woli przel�kli jej obecno�ci�, odsun�li si� od siebie, umilkli, spod czo�a rzucaj�c jej niech�tne spojrzenia. Nareszcie parobczak �mielszy zawo�a�: � A czego ty, babo, przysz�a do mojego ognia�? Stara drgn�a, rzuci�a si� wstecz, jakby ucieka� chcia�a. � Czy to ty znowu? � zaj�cza�a. � Trzeba mi zawsze ciebie spotyka�! Moja dola! Nie karz � p�jd� sobie st�d! Wlepi�a we� oczy ob��kane, przera�one. Parobczak si� �achn��. � Tfu, przepadnij! A ja� pierwszy raz do ciebie si� odzywam! � Jak to pierwszy? A wtedy na wiosn�, kiedym pod lasem zasn�a na miedzy, a ty� mnie zbudzi�, nog� kopi�c: �Ty, czego� mi miejsce zabra�a?� � krzycza�e� i pocz��e� bi�, a ja uciek�am, a ty� mnie goni�. I tak dotychczas gonisz po �wiecie! O przekl�ty, przekl�ty! Zakry�a oczy i tarza�a si� po ziemi wyj�c. M�odzi chcieli odej��, ale jaka� groza i ciekawo�� zarazem trzyma�a ich na miejscu. � Cyt! � szepn�� Seweryn � ona widzi z�e, poczekaj, niech gada! Zapytaj ty, co jej jest! � Babo � zawo�a�a Paraska. � Co ci si� roi? To� tu nas dwoje �ywych ludzi tylko. Nikogo wi�cej. Co ciebie m�czy�? Kobieta spojrza�a na ni�, powoli wraca�a jej chwilowa przytomno��. G�osem przeci�g�ym i �a�osnym pocz�a m�wi�: � Oj dziewczyno, dziewczyno! M�czy mnie, m�czy ju� pi�tna�cie lat. By�a� ja niegdy�, jak i wszystkie! To przysz�o wtedy, jak mi jednej zimy wszystkie troje dzieci pomar�y. Chodzi�am jak b��dna, Boga kl�am, sobie �mier� chcia�am zrobi�. I wtedy on mnie na swoje miejsce przyprowadzi�! Wiesz ty � on takie miejsce ma! Widzia�a ty na ��kach takie szmatki trawy, co jej nijakie bydl� nie zaczepi? widzia�a ty takie znaczone drogi, na kt�rych si� piasek kr�ci? takie drzewa, co z nich nigdy li�� suchy nie opadnie? To jego znaki, tamt�dy on chadza, tam si� k�adzie, tam nocuje� Ja� w ow� noc na takie miejsce trafi�a. Dolo� moja, dolo! Potoczy�a si� u ognia i pocz�a bi� g�ow� o ziemi�, ry� j� palcami. Potem nagle zerwa�a si�, spojrza�a na Seweryna, wrzasn�a: �To on!� i uciek�a, bez drogi, bez celu, przed siebie ku lasom. Paraska patrza�a za ni�, bez tchu, oniemia�a zgroz�. � Chod�my st�d, chod�my! � szepn�a po chwili � mo�e on naprawd� gdzie si� wa��sa! Drwi�c z niej, parobczak us�ucha�. Poszli ku wsi, i po drodze on j� znowu o te bia�e pieni�dze starego prosi�, kusi� wszelkimi sposobami. � Zobacz�! � odpowiedzia�a mu na rozstaniu. Przez kilka dni pasowa�a si� z sob�. Nie chodzi�a w olszyny, siadywa�a bezczynnie w domu w milczeniu, tocz�c b�j z sob�. Nareszcie Seweryn niecierpliwy, wywabi� j� kt�rego� wieczoru za stodo��, w k�t i przypu�ci� ostatni szturm. � No, co b�dzie z nami? Je�li mnie poratowania nie dasz, po�l� swaty do Hanny starosty. Bez pieni�dzy nie ma mi drogi, ni obrotu!� Nic nie odrzek�a, przera�ona, tylko jej si� �zy pu�ci�y z oczu, i wtedy ostatni skrupu� upad�. Tej�e nocy, po omacku wpe�z�a do komory. Pami�ta�a dobrze miejsce, nawet ju� j� l�k odst�pi� � przykucn�a w wiadomym k�cie. Garnek wkopany by� g��boko, przy�o�ony kamieniem i beczk� ze zbo�em. Usun�a te ci�ary nad jej si�y, dobra�a si� do kryj�wki. Zanurzy�a r�k�. Ch��d j� ogarn��, mrowie przebieg�o po ramieniu. W tej�e chwili drzwi od chaty skrzypn�y, w sieni rozleg� si� kaszel i st�kanie starego. Dziewczyna zmartwia�a. Dok�d on p�jdzie?� do komory zapewne, duszno mu w izbie� Pomimo ciemno�ci zda�o si� Parasce, �e go ju� widzi we drzwiach, z kl�tw� na ustach i siekier� w gar�ci. Potem zda�o si� jej, to nie on, ale tamten, o kt�rym m�wi�a �ebraczka� Kiwa� do niej zza w�g�a. Chcia�a si� prze�egna�, ale nie mia�a si�y wydosta� r�ki ze srebra, up�ywa�y minuty d�ugie, jak lata. Stary po omacku odnalaz� drzwi na podw�rze i wyszed�. Parasce w�wczas wr�ci�a przytomno��. Wzi�a gar�� pieni�dzy, zakry�a na powr�t garnek szmat�, potem denkiem � zasypa�a ziemi�, postawi�a na miejscu beczk�. Pot zimny okrywa� jej czo�o, serce bi�o silnie, do rana nie mog�a zasn��. Przy �niadaniu stary rzek� do �ony: � Co� dzisiejszej nocy stuka�o w komorze. S�ysza�a��? � A c�! Mo�e gdzie tam masz zakopane grosze, to si� do nich z�y dobiera�. Wiadomo komu z takich sknernych pieni�dzy po�ytek. � Grosze! sk�d? � oburzy� si�. � Albom gdzie krad�, czy rozbija�! Parask� znowu mrowie obj�o. Z�e� ci�gle, �e o nim s�ysze� b�dzie? Seweryn odebra� srebrne ruble. Dzi�kowa�, ca�owa�, pie�ci�, obiecywa� cuda. Powoli okropne wra�enie zatar�o si� w pami�ci dziewczyny; my�la�a wci�� o coraz bli�szym rozstaniu z ukochanym. Dni lecia�y, jak ptaki, i przyszed� ten ostatni, gdy rekruci poszli ze wsi w daleki �wiat. Wtedy zrobi�a si� Parasce zima i �mier�, i nuda niczym nieogarniona. Przesta�a �piewa� i �mia� si� � milcz�ca i ponura prz�d�a po ca�ych dniach. Przysz�y swaty jednej jesieni, przysz�y drugiej i trzeciej. Nareszcie i przychodzi� przesta�y. Stary i ma�y drwi� ze sta�o�ci dziewczyny, ona si� zasklepi�a sama ze swym uporem i milczeniem, wierzy�a fanatycznie w swego ch�opaka. Nareszcie trzeciej jesieni, niespodziewanie zjawi� si�, uwolniony przed czasem, z powodu wypadku z nabojem, kt�ry mu urwa� dwa palce u prawej r�ki. Wprost ze szpitala szed�, wymizerowany, ale rad, �e do wsi wraca. Jak przewidzia� odchodz�c, bracia podzielili si�, rozdarli ojcowizn�, poniszczyli dobytek i budynki. Ju� na drugi dzie� zacz�y si� swary, na trzeci dosz�o do bitwy. We czterech �atwo pokonali Seweryna i wyrzucili na ulic�. Wtedy dopiero przypomnia� sobie Parask� i wst�pi� do ich chaty. Stary by� ju� tak s�aby, �e prawie ci�gle le�a�, macocha rz�dzi�a wszystkim, dobieraj�c sobie coraz to nowych parobk�w. Seweryn wywo�a� Parask� do p�otu, rozpowiedzia� sw� bied�. � Chcia� ja ciebie zaraz bra� � ale ot dola!� Trzeba z bratami s�d uczyni�. Przyzna�a mu s�uszno��. Czeka�a tyle, przeczeka i to jeszcze. Dusza jej od�y�a na jego widok� teraz wszystko jej si� wr�ci! Ale na s�dy pieni�dzy trzeba; im wi�cej, tym pr�dzej koniec. Odda�a mu nieboga wszystkie swe oszcz�dno�ci, wszystko, co ukry� mog�a przed chat� z zarobionych przez te lata pieni�dzy. Ch�opak przyj�� spokojnie, jako s�uszn� nale�no��, par� tygodni w��czy� si� po miasteczkach, naradza� si� z pok�tnymi doradcami, wr�ci� z dobr� my�l�, ale bez grosza. Sprawa si� rozpocz�a. Pierwszy wyrok zapad� pomy�lny. Musieli Seweryna przyj�� bracia. Przyj�li, ale zacz�li codzienn� wojn� i prze�ladowania tak dokuczliwe, �e trzeba by�o znowu do s�d�w si� zabra�, znowu ko�ata� do Paraski o ratunek. Seweryn odwyk� od pracy, zasmakowa� w wa��saniu si�, pocz�stunkach i gaw�dach z adwokatami, kierowa� si� na urwisa, ale dziewczyna tego nie widzia�a w swym za�lepieniu. Wszystkie swe marzenia i honor za�o�y�a w tym ma��e�stwie, coraz bli�szym i pewniejszym. B�dzie ono jej triumfem i rehabilitacj�, i dol�, tak drogo okupion�. Przestanie wie� wydziwia� i szydzi�, a potem te same adwokaty, kt�rych pozna� Seweryn � odbior� od macochy jej cz��! Du�o goryczy i z�ego osiad�o jej dusz� przez te lata oczekiwania, du�o zawzi�to�ci i ch�ci odwetu. Wi�c, gdy Seweryn znowu zacz�� b�aga� o pieni�dze, bez wahania postanowi�a wzi�� znowu srebra z ojcowskiego skarbu. By�a to zimowa noc. Na dworze szala�a �nie�yca, wy� wicher po nieopalanej komorze, po wsi psy poszczekiwa�y �a�o�nie na wa��saj�ce si� g�odne wilki. Paraska le�a�a w chacie na �awie u drzwi, oczekuj�c a� mocny sen wszystkich ogarnie. Czeka�a d�ugo, a� si� ojciec uspokoi�. Tamtych by�a pewna. Stary st�ka�, j�cza�, przewraca� si� ci�ko z boku na bok � wreszcie si� uciszy�. � Mo�e umar�! � pomy�la�a dziewczyna, raczej z zadowoleniem, ni� ze strachem. Po cichu si� podnios�a, bez szelestu otworzy�a drzwi i wysun�a si� do sieni. Drzwi od komory skrzypn�y troch�, ale wicher wszystko g�uszy�. Zabra�a si� do dzie�a. Jak niegdy�, odsun�a beczk�, odrzuci�a kamie�, zanurzy�a r�k� do kryj�wki. Ogarn�a j� zgroza. W garnku nie by�o ju� ani jednej sztuki srebra. Dziewczyna zdrewnia�a. Co teraz b�dzie? Co da Sewerynowi? Wtem, gdy tak kl�cza�a w k�cie, komora rozja�ni�a si� czerwonym blaskiem smolnej drzazgi. W progu sta� stary i patrza� na ni� strasznymi oczyma. Nie zmora tym razem, ale on sam, w bieli�nie, bosy, z rozczochran� siw� g�ow� i brod�, jak si� zwl�k� z po�cieli, us�yszawszy skrzyp drzwi. Jedn� r�k� za uszak si� trzyma�, drug� �wieci� drzazg�. W oczach mu r�s� ob��d, usta si� otwiera�y do krzyku. I nagle rzuci� drzazg�, poskoczy� ku dziewczynie. �wiat�o upad�o na ziemi�, powlek�o si� dymem, gas�o. Jeszcze ostatnim b�yskiem o�wietli�o dwoje ludzi, pasuj�cych si� z sob�, potem zgas�o� W ciemno�ci rozleg� si� upadek cia�a, j�k, potem szybkie kroki, i znowu tylko wicher wy�, szala�a �nie�yca, poszczekiwa�y psy g�ucho� Nazajutrz pochowano starego, a zaraz potem Paraska si� po�o�y�a na ci�k� gor�czk�. Chorowa�a, jak zwykle ch�opi. Bez porady lekarskiej, bez opieki i dozoru. Nie prosi�a je�� ni pi�, wi�c zapomniano o niej. Zostawiono j� na �ask� i nie�ask� choroby. Ona nawet nie wiedzia�a, co si� z ni� dzieje, miewa�a maligny i halucynacje, wysch�a na drzazg�, os�ab�a tak, �e wreszcie i oczu nie otwiera�a, nie wydawa�a g�osu. Natura zdrowa i silna sama bojowa�a ze �mierci�. Gdy pewnego dnia b�j ten zako�czy� si� zwyci�stwem �ycia i dziewczyna otworzy�a oczy, zdziwienie w nich by�o, �e widzi znowu czarne �ciany chaty, ma�e okienko, a za nim p�ot i ulic�. Tyle czasu bli�ej by�a nieznanego, dalekiego, ni� tej ziemi � wraca�a od progu �mierci! Spojrza�a, zbyt s�aba, by przem�wi�, wodzi�a tylko oczyma, �owi�c porwane wspomnienia. Gdzie by�a?� W ojcowskiej chacie, czy gdzie� w cudzej? Ojca nigdzie nie by�o, a naprzeciw pos�ania na �awie za sto�em, siedzia� Seweryn. On sam, ze sw� czarn� czupryn� i zuchwa�ymi, drwi�cymi oczyma. Jasno�� przemkn�a po ��tej twarzy chorej; jak w obraz, patrza�a w niego. A on si� odezwa�, i na ten g�os zabi�o serce Paraski. � Gni� ten grzyb tyle lat i ciebie marnowa�. Jeszcze to szcz�cie, �e pieni�dze nie przepad�y. � Oho, albo to ja g�upia! Dopilnowa�am! Ty za dziewczyn� chodzi�, a trzeba by�o za mn�! � odpar� weso�y g�os macochy. Wysun�a si� zza pieca z mis� strawy w r�ku. Postawi�a j� na stole, pocz�li we dwoje po�ywa�. Seweryn si� roze�mia� brutalnie. � A mnie co za strata?� Chodzi� za dziewczyn� nie darmo i do ciebie przysta� w por�. Kobieta uderzy�a go �y�k� po r�ku, a on j� wp� obj�� i poca�owa�. Oczy Paraski zamkn�y si� znowu, i skurczy�a si�, jak w wielkim b�lu. Ale nie j�kn�a nawet, nie da�a pozna�, �e �yje, i nie spojrza�a wi�cej na chat�. Nazajutrz i dni nast�pnych czatowa�a, gdy izba by�a pusta; zwleka�a si� wtedy, po kryjomu jad�a chleb i pi�a wod�. Gdy tamci wracali, le�a�a nieruchoma. Tak trwa�o tydzie�, si�y jej wraca�y, i nareszcie pewnego dnia zasta�a j� macocha, siedz�c� na �awie. Zdziwi�a si�, zagada�a jakby nic. Paraska nie odpowiedzia�a s�owa. Wr�ci� Seweryn � przestraszy� si� � by� pewien, �e umrze. Nie spojrza�a na niego, ani si� odezwa�a, nie rzek�a nic s�siadkom i kumom, co si� zbieg�y przez ciekawo�� j� ogl�da�. By�a niema i oboj�tna jak kamie�. Jaki� czas macocha i Seweryn kr�powali si� jej obecno�ci�, potem, wobec jej niemoty i oboj�tno�ci, odzyskali swobod�. W jej oczach pie�cili si�, m�wili o swej przysz�o�ci. Mieli si� ju� pobra� po Wielkiej nocy. P� postu ju� up�yn�o, rachowali niedziele do Przewod�w. Po ca�ej wsi gruchn�a wie��, �e Parask� z�y op�ta�, mow� jej odj��. M�wiono jej to nawet z pierwotn� ch�opsk� otwarto�ci�, a ona s�ucha�a jak i reszty, nie zdradzaj�c niczym, �e j� to boli, straszy lub oburza. Tygodnie mija�y, a ona nie rzek�a s�owa. Z jak�� dzik� �apczywo�ci� po�era�a straw� i nie zajmowa�a si� niczym w chacie; siedzia�a bezczynnie, wpatrzona w okienko, a czasem wychodzi�a na podw�rze, rozgl�da�a si� po niebie, ziemi, wci�ga�a w nozdrza powietrze, patrza�a po nagich drzewach. Oczekiwa�a widocznie wiosny. Gdy przylecia�y kawki i skowronki, sta�a si� niespokojniejsz� � cz�ciej wychodzi�a i dalej. Spotykali j� pierwsi oracze na polu b��dz�c� bez celu, zapatrzon� pod stopy i zawsze milcz�c�. Nie odpowiada�a na pozdrowienia, wraca�a do chaty tylko z noc�, i cz�sto we �nie s�ysza� Seweryn, �e zamiast si� po�o�y�, chodzi�a po izbie, trapiona jakim� niepokojem. Ju� dawno wygnano by j� z chaty, ale si� jej l�kali zabobonnie. By�a w ich poj�ciu niebezpieczn� i siln� przez z�� moc. Wi�c jej nikt nie rzek� z�ego s�owa, nie broni� je��, nie nap�dza� do roboty. Nareszcie przylecia�y bociany i Paraska przez trzy noce i dni nie wr�ci�a do chaty. � Mo�e sobie nareszcie �mier� uczyni�a! � rzek�a z ulg� macocha. Ale czwartego dnia przysz�a. Ob�ocona, obdarta, zmok�a, z pokrwawionymi stopami. Spojrza�a po chacie spode �ba, czy nie ma jakich przygotowa� �wi�tecznych, i leg�a spa�. Gdzie by�a, ile drogi zrobi�a, po co?� nikt jej ju� nawet nie pyta�. Przestano do niej m�wi� �Z�e j� wodzi � i koniec!�� Odt�d odwiedziny jej w chacie by�y coraz rzadsze i kr�tsze. Czasami wieczerzaj�cych o zmroku przera�a�a jej twarz tragiczna, blada, zagl�daj�ca przez okienko. Pilnowa�a ich � by�a to straszna opieka. Nadesz�a Wielkanoc. Szykowano si� w chacie do wesela. Ca�y ten czas Paraska przesiedzia�a w domu. Ze sw� niezbadan�, martw� twarz� �ledzi�a ruch, przygotowania, bicie wieprza, pieczenie ciasta, uprz�tanie komory. Oczy jej, dzikie, powi�kszone wychudzeniem twarzy, sz�y jak szpiegi za ka�dym krokiem macochy i Seweryna. Stara, m�dra baba, krewna, kt�ra im pomaga�a w robocie, patrz�c na ni�, to si� �egna�a, to spluwa�a na przemian. � �eby za mn� kto tak oczyma wodzi� � rzek�a � to bym ze strachu umar�a!� � Ot, przywykli�my! � odpar�a oboj�tnie macocha. � Z�ego ona nic nie czyni. � Niech no by spr�bowa�a! � burkn�� Seweryn, kt�ry by� jednak�e rozdra�niony tym cichym prze�ladowaniem. � Zabi�bym, jak w�ciek�ego psa!� � Ho, ho! � pokiwa�a g�ow� baba. � �eby to mo�na by�o �jego� zabi�! O ho, ho! Paraska s�ucha�a bez znaku, �e s�yszy. Gdy wyjechali do �lubu, sta�a we wrotach i przeprowadzi�a oczyma, potem gdzie� przepad�a. Gdy wyje�d�ali po �lubie i mijali wiatrak na g�rze piaszczystej, dru�ba rzek� do nowo�e�ca: � Widzisz, Seweryn, twoj� Parask�, jak ciebie wygl�da!� I potem wskaza� ganek m�yna, gdzie bia�a i smuk�a, jak widmo, dziewczyna sta�a, i od blasku zachodu zakrywaj�c oczy, patrza�a ku nim. Gdy min�li m�yn, skoczy�a z tej wysoko�ci na ziemi�. � Zabije si�! � krzykn�� dru�ba. Ale szalona podnios�a si� i posz�a pr�dko, ku ��kom, jakby j� jaki� wicher gna�. By�a uciecha w chacie, skrzypki i w�dka. Paraska si� nie zjawi�a. By�y �piewy i ta�ce � nie przysz�a na nie. Nikt jej nigdzie nie widzia�. W olszynach, k�dy niegdy� pie�ci� j� Seweryn, le�a�a piersi� do ziemi, bez ruchu� Nagle zda�o si� jej, �e szmer s�yszy i ciche kroki, i szelest rozchylanych krzak�w. Podnios�a g�ow�. �On� sta� nad ni�! Czarny, straszny, z ogniem w oczach. � Ty nie wiesz, �e to moje miejsce! � zawy�, a� j� mr�z przeszed� po ko�ciach. � Naznacz� ci� sobie! � doda� wyci�gaj�c po ni� gar�� obros��, zakrzywion�, jak szpon. Za w�osy j� uchwyci� � uczu�a na czole jakby ran�, jakby ogie�. Zerwa�a si� i jak zwierz, pocz�a p�dzi� przed siebie. � Gore!� Gore!� Gore!� � wo�a�o co� w niej. Wybieg�a na drog�. Noc by�a cudna, jasna, miesi�czna, pe�na woni i ciep�a. Wie� sta�a przed ni�, jak srebrna, w lekkiej mgle wiosennej � cicho by�o � jeszcze kury nie pia�y. Dziewczyna posz�a bez drogi, poza gumnami, a� do p�otu, gdzie si� niegdy� spotyka�a z Sewerynem. Wsun�a si� do cha�upy. Nowo�e�cy spali w komorze. Pos�ucha�a ich oddechu, wesz�a do izby� Znalaz�a na �cianie sw�j sierp, stan�a u okna, obci�a nim sw�j warkocz, cisn�a w piec. Potem namaca�a zapa�ki, siekier�, zasun�a w sieni skobel komory, potem podpar�a dr�giem drzwi od podw�rza, wspi�a si� a� pod strzech� s�omian�, rozgrzeba�a j� starannie, w�o�y�a w �rodek gar�� lnu, zatli�a zapa�k