7482
Szczegóły |
Tytuł |
7482 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7482 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7482 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7482 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Timothy Zahn
Zaginiona rasa
Tytu� orygina�u �Spinneret�
Wyd. amer. 1985, pol. 2000
T�umaczy�: Rados�aw Botev
PROLOG
Kapitan Carl Stewart sta� na mostku pierwszego ameryka�skiego statku gwiezdnego
i
�a�owa� tylko, �e nie by�o butelki szampana, kt�r� mo�na by rozbi� o burt� USS
�Aurory�.
Ceremonia by�aby, oczywi�cie, niepraktyczna, nawet je�li Departament Stanu
wyda�by na ni� zezwolenie. W pozbawionej powietrza, zimnej przestrzeni kosmosu
butelka
wymaga�aby specjalnego zabezpieczenia, �eby nie zamarz�a na kamie� ani nie p�k�a
za
wcze�nie. Takie wzmocnienie mog�oby jednak uniemo�liwi� jej prawid�owe
st�uczenie we
w�a�ciwym momencie. Start przekazywano na �ywo dla ca�ej planety, a do wybor�w w
roku
dwa tysi�ce szesnastym pozosta�o zaledwie dziesi�� miesi�cy, nikt wi�c nie
chcia� ryzykowa�
takiego niepowodzenia. Morze i wszystko, co si� z nim wi�za�o, mia� Stewart we
krwi od
czterech pokole� i wydawa�o mu si�, �e rozpocz�cie podr�y statku bez chrztu
jest w jaki�
spos�b niew�a�ciwe.
Monotonny g�os z monitora telewizyjnego ucich�. Stewart ponownie skupi� uwag� na
ekranie. Zrobi� to w sam� por�, �eby zobaczy�, jak prezydent Allerton k�adzie
r�k� na
przycisku przy swoim podium.
Przygotowa� si� - rozkaza�, obserwuj�c obraz.
Zb�dna komenda; za�oga �Aurory� by�a gotowa ju� od kilku godzin.
-...i kieruj�c ku tobie wszystkie nasze nadzieje, modlitwy i marzenia, posy�amy
ci� w
poszukiwaniu nowej granicy, nowych �wiat�w, nowych perspektyw, nowych rozwi�za�;
�eby
wzmocni� i ponownie wynie�� ludzko�� do wielko�ci. Szcz�liwej drogi, �Auroro�!
Przy wt�rze ostatniego aplauzu Allerton wcisn�� przycisk...
Pi�� tysi�cy kilometr�w nad nim przytwierdzone do podstawy rusztowania wok�
statku reflektory rozb�ys�y �wiat�em i po raz pierwszy ukaza�y kamerom
telewizyjnym
�Auror� w ca�ej okaza�o�ci.
Stewart pozwoli� trwa� tej podnios�ej chwili przez czas potrzebny na doliczenie
do
pi�ciu i skin�� na sternika.
- Prosz� nas wyprowadzi�, panie Bailey - poleci�. - Niech pan uwa�a, �eby nie
zahaczy� po drodze �Pathfindera�.
Bailey u�miechn�� si�.
- Tak jest, sir.
Nap�dzana przez zasilane ciek�ym azotem silniki dokuj�ce �Aurora� powoli
opu�ci�a
bezpieczn� przestrze� wewn�trz rusztowania. Bezb��dnie omin�a rusztowanie wok�
�Pathfindera� - Stewart dostrzeg� k�tem oka prawie uko�czony bli�niaczy statek
pozdrawiaj�cy ich feeri� migaj�cych �wiate� - i podryfowa�a w kierunku ledwo
widocznego
pod nimi horyzontu ciemnego �wiata.
- Ale tam du�o �wiate�! - stwierdzi� Reger, nawigator.
- Ale tam du�o ludzi, kt�rzy z nich korzystaj� - mrukn�� Stewart. - I oby mieli
racj� ci
wszyscy naukowcy ze swoimi dziwacznymi teleskopami i teoriami, pomy�la�, oby
by�y tam
planety, kt�re �Aurora� mo�e odkry�.
- Got�w do przeskoku - zameldowa� Bailey i spojrza� na Stewarta. - Odchylenie
wektora kursu poni�ej pi�ciu sekund.
- Przyj��em. - Stewart skin�� g�ow� i chwilowo porzuci� wszelkie obawy o
przetrwanie
Ziemi - Niech to dobrze wygl�da w telewizji, panie Bailey: przeskok!
Przy b�ysku wy�adowania p�askiego pioruna gwiazdy znikn�y ze wszystkich
stanowisk obserwacyjnych i sensor�w wizyjnych i uton�y w g��bokiej czerni
hiperprzestrzeni.
- Nast�pny przystanek - Alpha Centauri.
Ludzko�� rozpocz�a swoj� podr�.
***
- Z ca�� pewno�ci� wszystko wskazuje na to, �e warunki s� podobne do ziemskich.
-
Pulchne palce astrofizyka Hashimoto zwinnie zata�czy�y na ekranie konsoli. Na
planecie
powinna panowa� odpowiednia temperatura, rozmiary w granicach kilku procent
wielko�ci
Ziemi, odbieramy te� silny sygna� obecno�ci tlenu, nawet z tej odleg�o�ci.
Stewart przytakn��. Nie chcia� rozbudza� w sobie zbyt wielkich nadziei. �Aurora�
odwiedzi�a do tej pory sze�� system�w i zdarzy� si� ju� jeden fa�szywy alarm.
- Trzymamy kurs. To powinno dostatecznie przybli�y� nas do planety i umo�liwi�
otrzymanie lepszych odczyt�w. Je�eli b�d� podstawy do l�dowania...
- Kapitanie! - powiedzia� Bailey zd�awionym g�osem o oktaw� wy�szym ni� zwykle.
-
Mam co� poruszaj�cego si� szybko na ekranie!
Stewart b�yskawicznie odwr�ci� si� w fotelu... i zamar�. Zza cz�ciowo
o�wietlonej
tarczy planety wy�oni�a si� wolno poruszaj�ca si� gwiazda. Kilka sekund p�niej
do��czy�a do
niej druga... i trzecia.
Statek gwiezdny!
- A niech mnie! - wyksztusi� Hashimoto.
Stewart odzyska� mow�.
- Przeskok, Bailey. Do diab�a z parametrami lotu. P�niej wr�cimy na kurs.
- Prosz� zaczeka� - powiedzia� Hashimoto, ale planeta i ruchome gwiazdy ju�
znikn�y z b�yskiem. - Kapitanie!
- Ja tu wydaj� polecenia, panie Hashimoto - powiedzia� sucho Stewart, �eby
przypomnie� naukowcowi o jego tymczasowym wojskowym statusie. - Rozkazy, kt�re
otrzyma�em w tej sprawie, s� jednoznaczne. W przypadku kontaktu z kosmitami, mam
za
wszelk� cen� ucieka�.
- Ale obca rasa. - Hashimoto nie zamierza� da� za wygran�. - Niech pan pomy�li o
szansach, jakie �Aurora�...
- �Aurora� nie jest odpowiednio wyposa�ona ani do walki, ani do negocjacji -
przerwa�
mu Stewart. - Dyplomaci mog� przyby� tu po nas, jak tylko sporz�dzimy raport.
Nie wydaje
mi si�, �eby Obcy znikn�li w ci�gu najbli�szych dw�ch miesi�cy. Mo�e rozpocz��
pan
analiz� danych, kt�re zebrali�my. Prosz� te� sprawdzi�, czy uda si� panu
ustali�, na ile ta
planeta by�a w rzeczywisto�ci podobna do Ziemi. Musimy si� dowiedzie�, jak
bardzo
zainteresowani naszym celem mog� by� ci kosmici, zanim ponownie nawi��emy
kontakt.
Gniewne spojrzenie Hashimoto ust�pi�o miejsca maluj�cemu si� na jego twarzy
g��bokiemu skupieniu. Naukowiec skin�� g�ow� i zszed� z mostka.
Stewart znowu odwr�ci� si� w stron� blado b�yszcz�cych wy�wietlaczy. Zmi�� w
ustach przekle�stwo, kt�re us�ysza� kiedy� od pewnego sier�anta piechoty
morskiej podczas
musztry.
A wi�c w kosmosie rzeczywi�cie istnia�o �ycie... a skoro wyst�powa�o tak blisko
S�o�ca, musia�o by� bardzo powszechne. Mo�e ca�a mi�dzygwiezdna federacja
siedzia�a na
progu znanego ludzko�ci �wiata - kosmiczny klub, kt�rego cz�onkowie mogli
wreszcie
udzieli� rodzajowi ludzkiemu tak bardzo potrzebnych odpowiedzi.
Chwil� p�niej przysz�a mu do g�owy druga mo�liwa konsekwencja istnienia
�kosmicznego klubu�.
***
Gwizd silnik�w l�downika zamieni� si� w uszach kapitana Radforda w dzwoni�c�
cisz�. Dow�dca z trzaskiem zwolni� pasy bezpiecze�stwa i ostro�nie stan�� na
nogach. Nie
czu� si� najlepiej po trzech tygodniach sp�dzonych na pok�adzie �Pathfindera� w
stanie
zerowej grawitacji.
- Uruchomi� kontrol� gotowo�ci do startu - poleci� pilotowi wahad�owca. - I
prosz�
w��czy� pr�bnik atmosferyczny.
- Tak jest, sir.
Radford podszed� do drzwi komory powietrznej, gdzie zbiera�a si� ju� pozosta�a
cz��
grupy zwiadowczej.
- Wygl�da pi�knie, kapitanie - porucznik Sherman u�miechn�� si� i wyci�gn��
r�k�,
�eby przymocowa� he�m kapitana Radforda do jego skafandra. - Bior�c pod uwag� t�
ziele�
na zewn�trz, musi tu by� chlorofil.
- Wkr�tce si� o tym przekonamy.
Nie spiesz�c si�, Radford zako�czy� sprawdzanie skafandra. Da� sygna� za�odze i
wszed� do komory powietrznej. Po dziewi��dziesi�ciu sekundach, kt�re wydawa�y
si�
wieczno�ci�, zewn�trzne drzwi rozchyli�y si�... a kapitan Radford ze statku USS
�Pathfinder�
wkroczy� w �wiat, kt�ry mia� si� sta� pierwsz� pozaziemsk� koloni� ludzko�ci.
Wcze�niej du�o rozmy�la� o tej chwili i by� do niej przygotowany. - W imieniu...
Urwa� nagle, a g�os uwi�z� mu w gardle.
- Kapitanie? - dobieg� go niepewny g�os Shermana.
- Uruchomi� wszystkie zewn�trzne kamery - rozkaza� cicho Radford.
Zastanawia� si�, czy jego s��w nie zag�uszy odg�os mocno bij�cego serca. Obcy,
kt�ry
w odleg�o�ci pi�tnastu metr�w wy�oni� si� z si�gaj�cej do pasa trawy, trzyma�
metalowe
urz�dzenie dziwnego kszta�tu... Je�li nawet nie by�o skierowane wprost na
Radforda, to na
pewno cel nie by� zbyt daleko od niego.
- O, o! - mrukn�� kto� z za�ogi. - Kapitanie, jeste�my otoczeni.
- Przyj��em - odpar� Radford. - Kyle, odbiera pan to wszystko?
- Dok�adnie - powiedzia� urywanym g�osem pierwszy oficer na �Pathfinderze�. -
Jeste�my w pe�nej gotowo�ci. Ani �ladu obcego statku kosmicznego.
- Jak na razie - zareagowa� nerwowo Radford.
Kapitan dostrzeg� jeszcze czterech Obcych. Ubezpieczali ty�y pierwszego. Nosili
na
sobie co� podobnego do ubra�, a w r�kach trzymali identyczne urz�dzenia,
najwidoczniej
pochodz�ce z masowej produkcji. Obcy nie reprezentowali wi�c �adnej prymitywnej
rasy.
�Pathfinder� nie wykry� za� z orbity �lad�w cywilizacji. Kosmici te� przybyli tu
jako go�cie.
- W porz�dku. Postaram si� dosta� z powrotem do �luzy powietrznej. Wzniesiemy
si�,
gdy tylko dotr� na pok�ad. Kyle, prosz� przygotowa� statek do przeskoku.
- B�dziemy gotowi do pa�skiego powrotu.
- B�d�cie gotowi przed moim powrotem - rozkaza� Radford. - Je�eli pojawi si�
jaki�
obcy statek, musicie natychmiast odlecie�. Nas mo�na po�wi�ci�, lecz nie wolno
nara�a�
zdobytych informacji.
- Tak jest, sir. - Kyle nie wydawa� si� zbytnio zadowolony.
Radford te� nie by� tym specjalnie zachwycony, ale jak si� okaza�o, nie musia�
si�
wcale bohatersko po�wi�ca�. Obcy przygl�dali si� oboj�tnie, jak Radford
wycofywa� si�
przez drzwi. Kiedy wahad�owiec wszed� na orbit�, nie pojawi�o si� nic, co cho�
troch�
przypomina�oby samoloty bojowe. Wszystkie ekrany nadal pozosta�y puste, gdy
�Pathfinder�
przedosta� si� do hiperprzestrzeni.
- Szlag by to trafi�! - mrukn�� Kyle, kiedy ogl�dali nagranie ze spotkania z
kosmitami.
- To miejsce by�o wprost idealne.
- Nie wiemy tego na pewno - przypomnia� mu Radford. - Dowiedzieli�my si�, �e
cz�owiek nie jest sam we wszech�wiecie, a to jest co najmniej tak samo wa�ne,
jak odkrycie
nowych planet do zasiedlenia.
- Naturalnie, o ile oni s� przyja�nie nastawieni.
- Je�eli nawet nie s�, to przynajmniej nie wiedz�, sk�d przylecieli�my. -
Radford
dotkn�� przycisku przewijania. - G�owa do g�ry, Kyle. Mamy do�� du�e szans� na
znalezienie
czego� innego, zanim wr�cimy do domu. A nawet je�li nam si� nie uda, prawie na
pewno
zrobi� to �Aurora� albo �Celeritas�.
- Mo�e.
***
- Pi�kna. - Mario Civardi u�miechn�� si� do planety widocznej na wy�wietlaczu
teleskopu. - Po prostu pi�kna.
Kapitan Curt Korczak st�umi� u�miech wywo�any entuzjazmem W�ocha. Entuzjazm
ten doskonale odzwierciedla� jego w�asne, bardziej osobiste odczucia. Ostatnio
Europejsk�
Agencj� Kosmiczn� bardzo krytykowano za op�nienia, kt�re umo�liwi�y Amerykanom
jako
pierwszym wystrzelenie dw�ch statk�w. Ale �Celeritas� w�a�nie odp�aci� sceptykom
z
nawi�zk�. Zupe�nie nowy �wiat, gdzie ludzko�� mog�aby zacz�� wszystko na nowo.
�adnych
zanieczyszcze�, kwa�nych deszcz�w, przeludnienia ani �adnych nacjonalistycznych
postaw.
To by�o prawie jak powr�t do edenu.
- Kapitanie! - krzykn�� nagle m�czyzna przy radarze. - Co� si� zbli�a od
rufy...
G��wny ekran zamruga� �wiat�ami. Jaki� kszta�t z ognistym ogonem przemkn�� nad
�Celeritas� i nikn�� daleko z przodu.
- Co do diab�a?! - wykrztusi� pierwszy oficer Blake. - Cholera, to by� pocisk.
- Analiza kursu - rzuci� Korczak. - Chc� wiedzie�, sk�d pochodzi.
- Mam, sir. Wystrzelono w nas z...
Korczak poczu� silne uderzenie fotela w plecy. Wstrz�sn�� nim g�uchy huk
eksplozji.
- Przeskok, Civardi! wycedzi� przez z�by. - Zabieramy si� st�d!
Sprz�t cudem zadzia�a�. Bezpieczny w mroku hiperprzestrzeni �Celeritas� z trudem
ruszy� w kierunku domu.
***
- Nie wierz�. - Prezydent John Kennedy Allerton potrz�sn�� g�ow� i od�o�y�
raport. -
Pi�tna�cie planet podobnych do Ziemi i wszystkie ju� zaj�te?
Genera� James Klein wzruszy� ramionami.
- Rozumiem, �e trudno si� z tym pogodzi�, ale nie mo�emy zaprzecza� przekazom z
�Pathfmdera�. - Zawaha� si� na chwil�. - S�ysza�em te�, �e �Celeritas�
Europejskiej Agencji
Kosmicznej wr�ci� dzi� rano uszkodzony. S�dz�, �e te� natkn�� si� na Obcych.
Allerton mocno zacisn�� usta.
- Je�li to prawda, musimy natychmiast zorganizowa� spotkanie, �eby por�wna�
dane.
Chyba lepiej b�dzie wtajemniczy� w to r�wnie� Rosj� i Chiny. Ze wszystkich stron
otacza
nas obca rasa i nie mo�emy sobie pozwoli� na �adne gry polityczne. Uwa�am, �e
powinni�my
powiadomi� te� ONZ.
Admira� Davis Hamill parskn�� �miechem.
- Rosjanie nie uwierz� w ani jedno nasze s�owo, przynajmniej dop�ki nie
otrzymaj�
w�asnych danych, a chi�ski system bezpiecze�stwa jest tak s�aby, �e z r�wnym
skutkiem
mogliby�my poinformowa� o wszystkim Konfederacj� Islamsk� i Afrykan�w. Ju�
s�ysz�, co
by na to powiedzieli.
Allerton u�miechn�� si� lekko.
- Bierzesz oenzetowskie tyrady zbyt powa�nie, Dave. Trzeci �wiat mo�e my�le�, �e
jeste�my powodem wszelkiego nieszcz�cia, jakie ich spotyka. Ale nie widz�
powodu, dla
kt�rego mieliby�my zosta� obwinieni o fiasko projektu �Nowa Osada�.
- Ale mog� nas wini� za powiadomienie Obcych, �e tu jeste�my - zauwa�y� Klein.
- Oni z pewno�ci� ju� wiedz�, �e tu jeste�my. Na Boga, otaczaj� nas! Gdyby
chcieli z
nami walczy�, wkroczyliby ju� dawno.
- A �Celeritas�? - zaoponowa� Klein.
- A �Pathfinder�? Im Obcy pozwolili odlecie�.
Odpowied� Kleina uton�a w r�wnoczesnym brz�czeniu telefon�w trzech m�czyzn.
Allerton przysun�� do twarzy mikrofon kierunkowy i nacisn�� przycisk.
- Allerton.
- Pok�j taktyczny - zameldowa� zdenerwowany g�os. - Sir, wykryli�my b�ysk
�wiat�a
w pobli�u orbity Marsa. S�dzimy, �e to statek kosmiczny... ale b�ysk by�
czerwony, a nie
jasnoniebieski.
Allerton spojrza� na skupione twarze Kleina i Hamilla. B�ysk przeskoku
reprezentowa�
straty energii, a niskoenergetyczny czerwony b�ysk oznacza�, �e przybysz
dysponowa� daleko
bardziej zaawansowan� technologi� ni� ludzko��.
- Pe�na gotowo�� bojowa - rozkaza� cicho prezydent. - Na ca�ym �wiecie.
Przygotowa� si� na mo�liw� inwazj�. Wkr�tce obejm� dowodzenie.
Przerwa� po��czenie. Obydwaj wojskowi, ci�gle rozmawiaj�c przez swoje telefony,
szli ju� w stron� drzwi. Allerton nacisn�� kciukiem przycisk centrali
telefonicznej Bia�ego
Domu i wsta�.
- Prosz� si� po��czy� z Kremlem, chi�skim premierem Singiem i Sekretarzem
Generalnym ONZ, Salehem. Prosz� im natychmiast wys�a� zakodowan� wiadomo��, �e
zwo�ujemy konferencj�.
***
Nied�ugo potem pod�u�ny statek kosmiczny �agodnie wszed� na wysok� orbit�
oko�oziemsk�, pozbawiaj�c Rosjan sceptycyzmu i wprawiaj�c �wiat w stan paniki.
Jednak
koniec �wiata nie nadszed�. Obcy tylko na kr�tko zak��cili cz�stotliwo�ci
radiowe linii
lotniczych i do�� dobr� angielszczyzn� poprosili o rozmow� z dow�dztwem planety.
Odpowied� nadesz�a bardzo szybko.
- Witamy was w imieniu Rady Bezpiecze�stwa, Narod�w Zjednoczonych i ca�ej
Ziemi. Cieszymy si� na wzajemn� wymian� wiedzy, d�br kulturalnych i rozw�j
prawdziwej
przyja�ni pomi�dzy naszymi narodami.
Sekretarz Generalny Hammad Ali Saleh siedzia� w fotelu u szczytu p�okr�g�ego
sto�u. Z ulg� si�gn�� po stoj�c� obok szklank� wody. W ci�gu ostatnich
trzydziestu pi�ciu lat
nie by� tak zdenerwowany, przynajmniej od czasu iracko-ira�skich wojen w latach
osiemdziesi�tych. S�u�y� wtedy jako jeme�ski ochotnik i bardzo silnie prze�ywa�
fakt, �e
mog�yby go zabi� spadaj�ce pociski. Teraz by� w podobnej sytuacji. Nikt nic
wiedzia�,
dlaczego Obcy nalegali na rozmow� z przyw�dcami ludzko�ci, lecz s�dz�c po
do�wiadczeniach �Celeritas�, pow�d m�g� si� okaza� niezbyt przyjemny. Na pewno
my�leli
tak przyw�dcy supermocarstw: wszyscy trzej g�osowali za obj�ciem przez ONZ
przewodnictwa w negocjacjach. Przewodnicz�cym mo�na si� przecie� zas�oni�... i
po�wi�ci�
go. Saleh ostro�nie s�czy� lodowat� wod�, �eby uspokoi� dr�enie mi�ni szcz�k, i
czeka�.
- Ctencri pozdrawiaj� was - zabrzmia� niespodziewanie g�os przybysza. - To dla
nas
zaszczyt powita� nowy lud w kosmosie. Wasza rasa zrobi�a ogromne post�py od
czasu, kiedy
badano was po raz ostatni osiemset lat temu. Mamy nadziej� na znalezienie
solidnych
podstaw do handlu i wzajemnego zysku.
Ucisk w piersi Saleha zel�a�. Handel i zysk to poj�cia z dziedziny biznesu, a
nie
polityki. Czy�by to by�a tylko ekspedycja handlowa? Saleh nie by� pewien, czy
powinien
odczuwa� ulg�, czy te� rozczarowanie, je�eli rz�d Ctencri istotnie wys�a� na
pierwsze
spotkanie z Ziemianami kosmiczn� wersj� AT&T.
Z kimkolwiek mia� do czynienia, musia� wyja�ni� pewn� bardzo wa�n� spraw�.
- Oczywi�cie jeste�my zainteresowani przedyskutowaniem perspektyw handlowych -
powiedzia� - ale mamy kilka pyta�, kt�re chcieliby�my przedtem zada�. Przede
wszystkim,
dlaczego wasze statki otworzy�y ogie� do cz�onk�w jednej z naszych pokojowych
ekspedycji?
Nast�pi�a chwila ciszy.
- To pytanie nie ma sensu. Obrona Hreshtracten nie u�y�a si�y. Wasz l�downik
spokojnie opu�ci� planet�.
- M�wicie o incydencie z �Pathfinderem� - zabra� g�os ameryka�ski delegat,
siedz�cy
po�rodku zaokr�glonego sto�u. - �Celeritas� znajdowa� si� w innym uk�adzie
planetarnym,
kiedy zosta� zaatakowany.
- Tylko jeden wasz statek naruszy� granice terytorium Ctencri - powiedzia� Obcy.
-
Ten drugi najprawdopodobniej wkroczy� na obszar nale��cy do innego ludu.
Saleh zamruga� oczami. Dwie obce rasy... i obydwie w promieniu dziesi�ciu lat
�wietlnych? Z wypowiedzi ameryka�skiego prezydenta wynika�o, �e w najbli�szym
otoczeniu
Ziemi znajdowa�a si� tylko jedna rasa, a nie dwie lub wi�cej. Pomy�ka, czy
rozmy�lne
k�amstwo?
- Mo�e mogliby�cie nam pom�c w nawi�zaniu kontaktu z innymi... ludami -
powiedzia�, staraj�c si� zapanowa� nad zdenerwowaniem. - Albo przynajmniej
zapewni� ich,
�e nie chcieli�my atakowa� ich terytorium. Staramy si� tylko znale�� nowe, nie
zaj�te
planety, kt�re mogliby�my pokojowo skolonizowa�.
- To nie b�dzie mo�liwe.
- Dlaczego? Nie macie z nimi ��czno�ci?
- Nie rozumiecie. Pomo�emy wam w nawi�zaniu kontaktu z innymi rasami.
Niemo�liwe natomiast b�dzie znalezienie planet do kolonizacji.
Saleh �ci�gn�� brwi. Znowu poczu� nieprzyjemny ucisk w �o��dku.
- Nie rozumiem.
- Wszystkie nadaj�ce si� do tego planety ju� s� zaj�te.
Nast�pi�a chwila ciszy.
- Zaj�te przez kogo? - zapyta� brytyjski delegat.
- Wiele z nich przez ludno�� tubylcz� - odpar� Ctencri. - Takie planety s�
odci�te od
�wiata zewn�trznego, podobnie jak do tej pory wasz �wiat. Pozosta�e albo s� ju�
skolonizowane przez inne rasy, zdolne do podr�y kosmicznych, albo s�
przedmiotem spor�w
terytorialnych.
- Ile ras jest zdolnych do takich podr�y?
- Lud Ctencri ma bezpo�redni kontakt z dziewi�cioma. O istnieniu siedemnastu
innych
wiemy z drugiej r�ki. Uwa�amy, �e jest ich znacznie wi�cej.
***
Nie uwierzyli w to, oczywi�cie, Rosjanie. Nie zrobili tego r�wnie� Amerykanie i
Europejczycy. Jeszcze raz wys�ano statki kosmiczne we wszystkich kierunkach. I
jeszcze raz.
I jeszcze.
A� w ko�cu wszyscy musieli uwierzy�.
***
- A wi�c tak to wygl�da - powiedzia� Saleh.
Odchyli� si� w fotelu i spojrza� przez okno na �wiat�a Nowego Jorku. Jak zwykle
�wieci�y jasno, a Jeme�czyk poczu� znane ju� mu uk�ucie gniewu. Odkrycia w Oak
Ridge i
Princeton z poprzedniego stulecia zagwarantowa�y Stanom Zjednoczonym energi�
wystarczaj�c� na d�ugi czas... podczas gdy reszta �wiata nadal oczekiwa�a na
udost�pnienie tej
technologii.
Kto� chrz�kn��. Saleh ponownie skupi� uwag� na przedstawicielach rz�d�w pi�ciu
pa�stw, kt�rych zaprosi� na spotkanie.
- To nie ma sensu - powiedzia� japo�ski premier Nagata, odk�adaj�c kopi�
raportu. -
Planeta podobna do Ziemi z wod� i nadaj�c� si� do oddychania atmosfer� i �adnych
metali?
To absurd.
- Wiem tylko to, co powiedzieli nam Ctencri - wzruszy� ramionami Saleh. -
W�a�nie
dlatego, �e na planecie nie ma �adnych metali, mamy szans� j� skolonizowa�.
Gdyby nie to,
Rooshrike ju� dawno zrobiliby z niej u�ytek.
- A mo�e to jaka� sprytnie zakamuflowana pu�apka? - zasugerowa� Sing, premier
Chi�skiej Republiki Ludowej. - Jak rozumiem, Rooshrike to ci, kt�rzy strzelali
do
�Celeritas�?
- Wed�ug Ctencri, przedstawiciele rasy Rooshrike czasami reaguj� zbyt
impulsywnie -
odpowiedzia� Saleh. - Prawdopodobnie wyci�gn�li b��dne wnioski, kiedy
�Celeritas� nie
nada� sygna��w identyfikacyjnych. Zapewniono mnie jednak, �e ju� wszystko
wyja�niono.
- Wygl�da mi to raczej na jakie� oszustwo ni� pu�apk� - powiedzia� ostro
przedstawiciel Rosji Liadow. - Ile ��daj� Rooshrike i Ctencri za t�
bezwarto�ciow� g�r�
b�ota?
- �adne miejsce, gdzie mog� �y� istoty ludzkie, nie jest zupe�nie bezwarto�ciowe
-
powiedzia� �agodnie prezydent Allerton.
Rosjanin roze�mia� si�.
- Cena nie jest w�a�ciwie a� tak wyg�rowana - wyja�ni� Saleh. - Rooshrike ��daj�
pewnych do�� rzadkich minera��w o ��cznej warto�ci osiemdziesi�ciu milion�w
dolar�w;
lista dopuszczalnych klas czysto�ci znajduje si� na ostatniej stronie. W zamian
otrzymamy
prawo do stuletniej dzier�awy z mo�liwo�ci� jej przed�u�enia. Zrobi� efektown�
pauz�. -
W�a�nie dlatego dzi� tu pan�w wezwa�em. Op�ata za dzier�aw� to w rzeczywisto�ci
tylko
wierzcho�ek g�ry lodowej w por�wnaniu z kosztami, jakie musimy ponie��, je�eli
mamy
zamiar cokolwiek zrobi� z t� planet�. Trzeba b�dzie zbudowa� domy, posadzi�
ro�liny
uprawne, rozwin�� przemys�, za�o�y� o�rodki opieki zdrowotnej i przeprowadzi�
szkolenia
przysz�ych kolonist�w. To olbrzymia inwestycja.
- I dlatego zwraca si� pan do nas o pieni�dze - zauwa�y� sucho brytyjski
premier.
- W�a�nie - potwierdzi� Saleh bez cienia zmieszania. - Bud�et ONZ nie pozwala
nam
na sfinansowanie wszystkiego samodzielnie.
Po prostu nie mamy na lo ani fundusz�w, ani si�y roboczej. Cz�� operacji
musieliby�my zleci� innym organizacjom, a to tylko dodatkowo zwi�kszy�oby
koszty, zanim
przedstawi� spraw� Radzie Bezpiecze�stwa i Zgromadzeniu Og�lnemu, musz�
wiedzie�, czy
wespr� nas ci, kt�rzy mog� sobie na to pozwoli�.
- A po co? wzruszy� ramionami Liadow. - Prosi nas pan o tak du�� kwot�
pieni�dzy,
�eby sfinansowa� przywilej zatkni�cia flagi ONZ na planecie o mniejszej warto�ci
ekonomicznej ni� Wenus. Zrobiliby�my lepiej, finansuj�c ekspedycj� do ksi�yc�w
Jowisza.
- Przesadza pan troch� - powiedzia� Sing. - Chocia� w gruncie rzeczy ma pan
racj�. Ta
planeta nie jest chyba warta tej ceny.
- Przede wszystkim nie b�dzie plon�w bez metali w glebie - wtr�ci� Nagata. -
Ca��
�ywno�� trzeba by importowa� z Ziemi. A co otrzymaliby�my w zamian?
- Minera�y - odpar� Allerton, nadal wertuj�c raport. - Wok� jednego z
kontynent�w
najwyra�niej znajduj� si� ich podwodne z�o�a.
- Co? Jakie� krzemiany? - Smythe-Walker pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, John, ale
jako� nie mog� sobie wyobrazi�, �eby op�aca�o si� nam wydobywa� ska�y z dna
oceanu i
przewozi� je na odleg�o�� czterdziestu lat �wietlnych. Nada� pozostaje kwestia
�ywno�ci,
chyba �e przed posadzeniem ro�lin dodamy do gleby kilka ton �elaza i krzemianu
magnezu.
- Czemu nie? - odpar� Allerton. - To nie jest a� tak niepraktyczne, jak pan
sugeruje.
- Nie, ale jest dosy� kosztowne - Smyth-Walker spojrza� na Saleha. - Przykro mi,
lecz
rz�d Jego Wysoko�ci raczej nie zobowi��e si� do wspierania tego projektu.
- Nie przysz�o panom do g�owy, kt�remukolwiek z pan�w - ci�gn�� Allerton, wodz�c
wzrokiem po zebranych - �e ca�a ta sprawa mo�e by� rodzajem testu? �e na
podstawie tego,
czy jeste�my gotowi podj�� si� na poz�r beznadziejnego zadania, Obcy chc� oceni�
nasz hart
ducha i pomys�owo��?
- A raczej nasz� inteligencj� - mrukn�� Nagata.
- Mam pomys� - zabra� g�os Liadow. - Skoro pan Allerton jako jedyny pragnie
zademonstrowa� naszym nowym s�siadom ludzk� wytrwa�o�� i z tak� lubo�ci�
przedstawia
jankesk� pomys�owo�� jako recept� na wszelkie problemy, proponuj�, �eby Stany
Zjednoczone otrzyma�y mandat na wykorzystywanie i administracj� tej planety.
Oczywi�cie,
z pewnym wsparciem ze strony Narod�w Zjednoczonych.
Przez d�u�szy czas Allerton wpatrywa� si� w kamienn� twarz Rosjanina. Saleh
wstrzyma� oddech. Kiedy� cz�sto bra� udzia� w atakach Konfederacji Islamskiej na
ameryka�ski projekt �Nowa Osada�, ale wymogi polityczne nigdy nie st�umi�y jego
skrytej
nadziei na sukces w poszukiwaniu nowych �wiat�w. Nowe �wiaty - niezale�nie od
tego, czy
mia�y s�u�y� jako schronienie dla bogaczy, czy te� nie - przynios�yby nadziej�
tym
wszystkim, kt�rzy czuli, �e nie potrafi� uciec od przestarza�ych norm
ideologicznych. Przed
czterema laty Saleh marzy� o w�asnym statku kosmicznym ONZ, kt�ry lata�by z
nowoodkrytym przez Kanadyjczyk�w nap�dem gwiezdnym. Dwa lata p�niej w ko�cu
przyzna� si� do pora�ki. Krasom�wstwo i Trzeci �wiat nie by�y w stanie zast�pi�
pieni�dzy, a
Zach�d dzieli� si� swoim bogactwem coraz niech�tniej. Ale gdyby wniosek Liadowa
spotka�
si� z aprobat�...
- W porz�dku - powiedzia� niespodziewanie Allerton. - Je�eli uda mi si� nam�wi�
do
tego Kongres, zrobimy to. - Wymierzy� palcem w Liadowa. - I zrobimy to dobrze.
Nast�pnego dnia sprawa zosta�a poddana pod obrady Zgromadzenia Og�lnego, kt�re
przyj�o mandat USA stosunkiem stu czterdziestu o�miu g�os�w do trzynastu.
Miesi�c
p�niej ameryka�ski senat ratyfikowa� ustaw�. Planeta nazwana Astra sta�a si�
centrum
zainteresowania najwi�kszego projektu, jakiego kiedykolwiek podj�� si� Wojskowy
Korpus
In�ynieryjny.
Jedena�cie miesi�cy p�niej na Astr� przybyli pierwsi koloni�ci.
ROZDZIA� 1
Z orbity Astra przypomina�a gigantyczn� kul� b�ota, na kt�r� kto� przez nieuwag�
wyla� kilka wiader b��kitnej farby. L�dy obydwu kontynent�w wygl�da�y tak
monotonnie i
nieciekawie, �e nie da�o si� tego por�wna� z niczym, co pu�kownik Lloyd Meredith
kiedykolwiek widzia�. �adnej czerwieni ani zieleni, gdzieniegdzie tylko b��kit
jeziora lub biel
o�nie�onych szczyt�w jakiego� g�rskiego �a�cucha. Nawet z�o�a minera��w na
szelfie
kontynentalnym widoczne by�y jako bia�e obszary ze s�abym odcieniem b��kitu.
- Szkoda, �e nie przywie�li�my troch� farby - stwierdzi� pu�kownik, zwracaj�c
si� do
stoj�cego obok m�czyzny.
Kapitan Radford u�miechn�� si� lekko.
- Przyzwyczai si� pan - powiedzia�. - Moim zdaniem b�dzie pan mia� wi�ksze
problemy, ni� brak interesuj�cego krajobrazu.
- Nie w�tpi� - zgodzi� si� Meredith.
Radford ju� od d�u�szego czasu przewozi� ludzi i sprz�t tam i z powrotem. Na
pewno
wiedzia� wi�cej o tym miejscu ni� Meredith, kt�ry tyle samo czasu sp�dzi�
zag��biony w
organizacyjne szczeg�y funkcjonowania sta�ej kolonii.
- Jak daleko jeszcze do osady? Na kursach czytania mapy nigdy nas nie uczono
orientacji w terenie z tej wysoko�ci.
- W�a�nie si� zbli�amy. - Radford wskaza� zachodni kraniec kontynentu pod nimi.
-
Widzi pan t� czteropalczast� zatok�, z du�� wysp� po�rodku? To tam. Tu� przy
z�o�ach
minera��w, obok czterech rzek zaopatruj�cych nas w �wie�� wod� i odgrodzonego
obszaru
zatoki z hodowl� ryb. G��wna baza wojskowa i miejsce l�dowania s� na wyspie, a
miasta nad
sam� zatok� albo w promieniu dwunastu kilometr�w od niej.
- Aha.
Meredith powi�d� oczami wzd�u� linii �a�cucha g�rskiego, skr� caj�cego w stron�
zatoki z po�udniowego wschodu. Zatrzyma� wzrok na samotnym ciemnym obiekcie
oko�o
pi��dziesi�ciu kilometr�w na wsch�d od osady.
- A ten wulkan?
- To Mt. Olympus. Nie ma problemu: jest u�piony od setek lat.
- Wiem, wykaza�y to wst�pne badania. Ale czy kto� si� tym zaj�� dok�adniej od
tamtej
pory?
- Nie wiem. Ma pan jednak w�asnych geolog�w, prawda? Jestem pewien, �e rozwiej�
pa�skie w�tpliwo�ci.
S�ysz�c protekcjonalny ton w g�osie swojego rozm�wcy, Meredith momentalnie
�ci�gn�� usta. Wielu koleg�w pu�kownika uwa�a�o, �e jest nieco przewra�liwiony
na punkcie
wulkan�w... ale �aden z nich nie widzia� na w�asne oczy zniszcze�, jakich
dokona�a erupcja
wulkanu Izalco w tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tym �smym roku w El Salvador.
Zgin�o
wtedy czterysta os�b.
- Jestem tego pewien - odpowiedzia�. - Kiedy mo�emy wys�a� wahad�owce i zacz��
transportowa� ca�y ten t�um na powierzchni�?
- Kiedy tylko pan i ten t�um b�dziecie gotowi - powiedzia� Radford. - Je�eli o
mnie
chodzi, im szybciej, tym lepiej.
Meredith kiwn�� g�ow� na znak, �e rozumie. Przez ostatnie trzy tygodnie na
statku
panowa�a dosy� napi�ta atmosfera.
- Za�oga si� uspokoi, gdy tylko znowu b�dzie do�� miejsca do poruszania si�.
- Mam nadziej�. Ze wzgl�du na pana.
Radford uruchomi� komunikator i zacz�� wydawa� polecenia.
***
Pod wzgl�dem doboru barw, widziany z l�du krajobraz Astry nie wygl�da� du�o
lepiej. Doktor Peter Hafner specjalnie si� tym nie przejmowa�. Przestudiowa�
wcze�niej
wszystkie fotografie i zapozna� si� z analizami gleby, ale nic nie mog�o si�
r�wna� z
ogl�daniem ska� z bliska i badaniem ich osobi�cie. Wychyli� si� przez por�cz
poduszkowca i
spojrza� na niskie urwiska skalne po obu stronach w�skiego przesmyku u wej�cia
do Zatoki
P�askiej Stopy. Wy�apywa� wzrokiem subtelne r�nice w odcieniach barw i dziwi�
si� ich
kompozycji. Jak na razie, m�g� na ten temat wysuwa� tylko pewne hipotezy.
Skrajna
rzadko�� wyst�powania metali w skorupie planety umo�liwi�a wytworzenie si�
nieoczekiwanych zwi�zk�w chemicznych. Hafner nie m�g� si� ju� doczeka�
rozpocz�cia
pracy nad nimi.
Poduszkowiec pokona� w�ski przesmyk i skierowa� si� w stron� najdalej na wsch�d
wysuni�tego ramienia zatoki. Kamerowi mign�a na chwil� przed oczami osada w
g�rze
pomocnej odnogi, ale by� za daleko, �eby dostrzec jakiekolwiek szczeg�y. Po
kilku minutach
pojazd dotar� do zachodniej cz�ci zatoki. Hafner zauwa�y� na jego kra�cu inn�
grup�
budynk�w. Chocia� wi�kszo�� stanowi�y domy o zabudowie szeregowej, by�o te� tam
kilka
wyr�niaj�cych si� rozmiarami gmach�w. S�u�y�y zapewne jako budynki og�lnej
u�yteczno�ci publicznej lub magazyny. �atwo odgadn��, z czego zosta�y
wzniesione: u�yto
pewnego rodzaju ceg�y, prawdopodobnie wypalanej w postaci ca�ych p�yt, �eby
skr�ci� czas
budowy. Niew�tpliwie wydajna technologia, je�li si� we�mie pod uwag� brak
drewna. Tylko
ciemnobr�zowa barwa cegie� sprawia�a do�� ponure wra�enie.
Opr�cz Hafnera miasto obserwowali dwaj m�czy�ni o latynoskich rysach. Z tonu,
jakim m�wili co� po hiszpa�sku, naukowiec wywnioskowa�, �e te� nie zachwyca� ich
wygl�d
osady. Zastanawia� si�, czy ktokolwiek pomy�la� o przywiezieniu farby do
pomalowania
�cian. Z �alem stwierdzi� jednak, �e taki pomys� zaj��by raczej nisk� pozycj� na
li�cie
wojskowych priorytet�w.
Na moment ubiory zgromadzonych wok� ludzi doda�y nieco kolor�w tej scenerii.
Grupka os�b zebra�a si� w pobli�u portu, gdzie roz�adowywano inny poduszkowiec.
Statek
Hafnera w�lizn�� si� na miejsce po przeciwnej stronie pomostu z zespawanych ze
sob�
metalowych cz�ci. Naukowiec do��czy� do reszty kolonist�w na wybrze�u.
T�um ustawi� si� w kolejce przed wojskowym punktem odprawy na wolnym
powietrzu. Hafner stan�� na ko�cu kolejki, wdzi�czny, �e wojskowi wykazali na
tyle
rozs�dku, �eby da� kolonistom troch� czasu na rozprostowanie ko�ci po podr�y w
ciasnych
pomieszczeniach na statku.
S�o�ce znalaz�o si� w zenicie - po�udnie dwudziestosiedmiogodzinnego dnia.
Powietrze, odci�te w tym miejscu od ostrej oceanicznej bryzy przez g�rskie
zbocza,
zaczyna�o si� ju� ogrzewa�. Hafner �ci�gn�� kurtk�, zastanawiaj�c si� nad
prawdziwo�ci�
prognoz meteorologicznych na t� por� roku. Mniejsze nachylenie astria�skiej osi
powinno
zapewni� �agodniejsze skoki temperatur, ni� w jego rodzinnej Pensylwanii. Dane
na temat
pogody obejmowa�y zaledwie jeden rok. Daleko by�o wi�c jeszcze do ustalenia
klimatu
planety. Z pewno�ci� jednak wczesna wiosna w tej cz�ci Astry wydawa�a si� w tej
chwili
cieplejsza, ni� przewidywano. O ile nie by�a to tylko przej�ciowa fala upa��w,
zagro�one
mog�y by� nawet odporne odmiany ro�lin uprawnych. Hafner mia� nadziej�, �e
eksperci
wzi�li pod uwag� tak� ewentualno��.
Wreszcie nadesz�a jego kolej przy punkcie odprawy.
- Nazwisko? - zapyta� spocony porucznik, kt�ry nie zada� sobie nawet trudu
spojrzenia
na Hafnera znad przeno�nego terminalu.
- Peter Hafner. Jestem geologiem w grupie doktora Pattersona.
Terminal wyplu� ma�� kart�: �Hafner, Peter Andrew; 1897-22-6618; naukowiec�.
�o�nierz wr�czy� kart� Hafnerowi.
- Kwatera numer sto dwadzie�cia siedem, tu w Unie. Mapy rozwieszone s� tam, na
dziedzi�cu. Godziny posi�k�w i spotka� informacyjnych podane s� na tablicy
og�osze� obok
map. Pytania mo�na zada� na zebraniu dzi� wieczorem, a sprawy nie cierpi�ce
zw�oki
za�atwi� w budynkach administracji. Nast�pny!
- C�, przynajmniej s� dobrze zorganizowani, - pomy�la� Hafner.
Skierowa� si� w stron� grupki os�b przed tablic� og�osze�. Przez moment
zastanawia�
si�, czy nie powinien poszuka� budynku administracji i zapyta�, gdzie mieszka
Patterson. Ale
mieli tam pewnie mn�stwo pracy i nie by�o sensu naprzykrza� si� wcze�niej ni�
trzeba. Na
zebraniu wieczorem b�dzie mia� wystarczaj�co du�o czasu, �eby znale�� Pattersona
i
przedyskutowa� program prac. Do tego czasu zrobi�by lepiej, gdyby si� odpr�y� i
troch�
przyt�umi� sw�j zapa� do pracy. Na razie wystarczy, �e rzuci okiem na swoje nowe
mieszkanie i p�jdzie na d�ugi spacer po Unie. O ile dostarczono ju� jego baga�,
b�dzie m�g�
zabra� ze sob� pojemniki na pr�bki i zestaw odczynnik�w chemicznych.
Z u�miechem na ustach przyspieszy� kroku. Mimo wszystko, popo�udnie nie
zapowiada�o kompletnej straty czasu.
***
Miejskie zebranie w Ceres dobieg�o ko�ca. Gwiazdy �wieci�y niczym zamro�one
iskry, a nieliczne �wiat�a wytyczaj�ce ulice, w najmniejszym nawet stopniu nie
przy�miewa�y
ich blasku. Cristobal Perez szed� wolno w kierunku domu, kt�ry dzieli� z dwoma
innymi
m�czyznami, gniot�c list� polece� s�u�bowych, jakie wydano mu na zebraniu.
Us�ysza� za sob� odg�os skrzypi�cych na �wirze krok�w; kto� go wyprzedza�.
Odwr�ci� si� i przelotnie dostrzeg� twarz m�czyzny.
- Matro - pozdrowi� przybysza. - Jak ci si� podoba nasz nowy dom? Prawdziwy
�wiat
nowych mo�liwo�ci, si?
Matro Rodriguez zmi�tosi� w ustach stare nahuatla�skie przekle�stwo, kt�re Perez
s�ysza� u niego ju� wiele razy.
- Rolnictwo, rolnictwo! Nie przyjechali�my tu z tak daleka, �eby nas zagoniono
do
pracy w polu, jak jakich� w��cz�g�w.
- M�wi�em, �eby� nie oczekiwa� zbyt wiele. - Perez wzruszy� ramionami.- Gdyby�
kiedykolwiek by� w wojsku, wiedzia�by�, �e wszyscy rekruci k�ami�.
- R�wnie dobrze mogliby�my by� w wojsku. A mo�e nie przejrza�e� jeszcze listy
panuj�cych tu zasad?
- Przejrza�em. Czego si� spodziewa�e�, �e zostaniemy tu nowymi pielgrzymami i
b�dziemy mogli robi� wszystko, co si� nam podoba?
Rodriguez najwyra�niej nie s�ucha�.
- Zauwa�y�e�, �e niemal wszyscy w Ceres to Latynosi? I �e umie�cili nas po
trzech w
jednym budynku? Sta�em dzi� po po�udniu w kolejce za jednym z tych naukowc�w z
klasy
�redniej - on dosta� dla siebie ca�y dom w Unie.
- My mamy przynajmniej w�asne jezioro.
- Nie posiadam si� z rado�ci - powiedzia� kwa�no Rodriguez. - Na pewno b�d�
siedzie� nad nim Ameryka�cy, a my b�dziemy kopa� kana�y irygacyjne do p�l
uprawnych.
- W�ciekasz si� z byle powodu. Dobrze, wi�c traktuj� nas jak parobk�w - na
razie. Ale
jest tu o wiele wi�cej kolonist�w ni� �o�nierzy, a nie wydaje mi si�, �eby
Ameryka�c�w
zachwyca�y wojskowe zasady przez d�ugi czas. Dop�ki trzymamy si� razem, mo�emy z
tego
miejsca zrobi� to, co nam obiecano.
Rodriguez spojrza� na niego ostro.
- Gadanie zawsze dobrze ci wychodzi�o. Zauwa�y�em jednak, �e nie by�e� a� tak
rozmowny na zebraniu, gdy przydzielono nas do pracy w polu.
- Oczywi�cie, �e nie: wszyscy musimy przecie� co� je��. Ale nadejdzie czas,
kiedy to
my b�dziemy dyktowa� warunki. Zaufaj mi.
Rodriguez roze�mia� si�.
- Jasne. Ale nie uwierz� w to, dop�ki sam nie zobacz�. Buenas noches.
Przyspieszy� kroku i znikn�� w ciemno�ciach.
Perez spogl�da� za nim, lekko wykrzywiaj�c usta. Przyja�ni� si� z Rodriguezem od
czas�w szko�y �redniej w Teksasie, a nigdy jeszcze nie widzia�, �eby pos�u�y�
si� rozumem,
kiedy m�g� co� za�atwi� gadaniem lub pi�ciami. Prawdopodobnie i tym razem co�
mu odbije
i narobi sobie du�ych k�opot�w. Gdyby tak si� sta�o... c�, Perez musia�by
zrobi� wszystko,
co w jego mocy, �eby mu pom�c. By�o to k�opotliwe, ale Rodriguez by�
cz�owiekiem, a Perez
nie m�g� wyobrazi� sobie ratowania �wiata bez ratowania ludzi.
Zaj�ty rozmow� z przyjacielem i zatopiony we w�asnych my�lach, przegapi�
w�a�ciw�
�cie�k�. Wr�ci� po w�asnych �ladach i skierowa� si� w stron� s�abo o�wietlonej
uliczki, kt�ra
prowadzi�a do jego nowego domu. Mia� nadziej�, �e wsp�lokatorzy nie planowali
rozm�w
do p�na w nocy. Jak we wszystkich rolniczych spo�eczno�ciach, tak i w Ceres
dzie� mia� si�
zacz�� wcze�nie.
***
Carmen Olivero naci�gn�a prze�cierad�o pod sam podbr�dek i zgasi�a �wiat�o z
westchnieniem znu�enia. Tylko jeden dzie� na Astrze, pomy�la�a z drwin�, a
zm�czy�am si�
jak po tygodniu pracy. Nowy rekord. Na dobr� spraw� powinna nadal by� w budynku
administracji w Unie. Cz�� zespo�u organizacyjnego ci�gle pozostawa�a tam na
dy�urze i
zajmowa�a si� dostawami sprz�tu. Wi�ksz� cz�� pracy wykonano ju� podczas
za�adunku
statk�w, a teraz nale�a�o wszystko sprawdzi� jeszcze raz, �eby wykry� na
przyk�ad
uszkodzenia, kt�re mog�y powsta� w czasie podr�y. Cz�onkom jej grupy pu�kownik
Meredith wyda� jednak specjalne polecenie. Mieli stawi� si� o si�dmej rano.
Postanowi�a
wi�c po�o�y� si� spa�, je�li mia�a by� jutro w pracy cho� w po�owie kompetentna.
W�a�nie
do�wiadcza�a nowego, charakterystycznego dla ery kosmicznej odpowiednika
zm�czenia
r�nic� czasu po podr�y.
Zamkn�a oczy, ale jej umys� w dalszym ci�gu pracowa� na wysokich obrotach.
Przed
oczami kr��y�y jej spisy inwentarzowe i lista przydzia��w do poszczeg�lnych
magazyn�w,
gro��c zasypaniem lawin� papieru. Wykonywa�a t� prac� od pi�tnastu lat, ale mimo
ca�ego
do�wiadczenia zawodowego nie by�a przygotowana na tak skomplikowane zadanie.
Dziesi��
tysi�cy kolonist�w i wojskowych wymaga�o mn�stwa dostaw, a lokalne �rodowisko
nie
dostarcza�o nic opr�cz wody. Wszystko, czego potrzebowali, musia�o przeby�
bardzo dalek�
drog� z Ziemi.
Zmaga�a si� z my�lami przez dobre dziesi�� minut, zanim odrzuci�a prze�cierad�o
i
posz�a boso do kuchni. Do niekt�rych dom�w nie dotar�y jeszcze osobiste dostawy
�ywno�ci.
Dzia�a�y jednak sie� wodno-kanalizacyjna i mikrofal�wka, a w jej podr�cznym
baga�u
zawsze znajdowa�o si� kilka torebek rozpuszczalnej gor�cej czekolady. Po kilku
minutach
siedzia�a ju� przy kuchennym oknie z paruj�cym kubkiem w r�ce, zas�uchana w
dobiegaj�ce
od strony portu ciche g�osy i d�wi�ki pracuj�cej maszynerii. Ciekawe, kiedy
zaczn� t�skni� za
Fort Dix, zastanawia�a si�. Ani baza, ani nawet ca�e Jersey nie poci�ga�y jej a�
tak bardzo, ale
po cz�stych zmianach miejsca zamieszkania doskonale wiedzia�a, �e w ko�cu i tak
zacznie
t�skni� za domem. W pierwszych dniach kariery wojskowej wydawa�o si� jej, �e nie
poradzi
sobie z dr�cz�ca j� w�wczas nostalgi�. Zw�aszcza tu� po rozstaniu si� ze
szkolnymi kolegami
i przyjaci�mi. Teraz, do�ywszy s�dziwego wieku trzydziestu sze�ciu lat,
wiedzia�a, �e przez
nast�pne kilka dni grozi jej co najwy�ej przygn�bienie. Przyjemne to te� nie
by�o. Pewnego
dnia - przyrzek�a sobie, ostro�nie s�cz�c nap�j - sko�cz� z tym nonsensem i
osi�d� gdzie� na
dobre. Mo�e kiedy wszystko u�o�y si� na Astrze... albo kiedy damy za wygran� i
wr�cimy do
domu. Zale�y, co b�dzie pierwsze.
Jako� �adna z tych opcji specjalnie jej nie zachwyca�a. Nigdy nie filozofuj o
drugiej w
nocy, pomy�la�a, przytaczaj�c dwunast� pozycj� z listy osobistych zasad, i
porzuci�a ten
temat. Opr�ni�a kubek, wyp�uka�a go i w�o�y�a do zlewu. Mia�a nadziej �, �e jej
nowa
wsp�lokatorka nie oka�e si� fanatyczk� czysto�ci. Wr�ci�a do ��ka. Uspokoi�a
umys� na
tyle, �e mog�a zasn��. Wtuli�a si� w poduszk� i zamkn�a oczy. W danym dniu
powinny ci
wystarczy� problemy tego w�a�nie dnia, przytoczy�a kolejn� regu�� i pozostawi�a
przysz�e
sprawy ich w�asnemu biegowi.
Dwie minuty p�niej g��boko spa�a.
ROZDZIA� 2
-...a tu ma pan spisy inwentarzowe z Crosse - powiedzia� major Thomas Brown,
k�ad�c
ostatni stos wydruk�w komputerowych na biurku pu�kownika Mereditha. -
Roz�adowano
w�a�nie �Auror�, a ostami �adunek z �Pathfindera� jest ju� w drodze. Wi�kszo��
towar�w
oczekuj�cych na posortowanie to �ywno��, ubrania i nawozy.
Meredith kiwn�� g�ow�, zerkaj�c na pierwsz� stron� wydruku. B�l oczu nieustannie
przypomina� mu, �e trzy godziny snu to zbyt ma�o dla cz�owieka w jego wieku.
- W jakim stanie jest l�dowisko?
- W�a�ciwie dosy� dobrym. Te repulsery, kt�re sprzedaj� nam Ctencri, daj� wysok�
temperatur�, ale wahad�owce do l�dowania i startu wykorzystuj� mniejszy odcinek
pasa
startowego. Og�lnie wi�c nawierzchnia zu�ywa si� w mniejszym stopniu. Trzeba
b�dzie,
oczywi�cie, za�ata� kilka dziur, lecz mamy jeszcze trzy tygodnie czasu, zanim
�Celeritas�
przyb�dzie z nast�pn� dostaw�.
- Dobrze. Czy jest wystarczaj�co du�o miejsca, �eby pionoloty mog�y wystartowa�?
- Jasne. Potrzebuj� tylko tyle pasa startowego, ile wynosi ich d�ugo��, je�eli
podkr�ci
si� repulsery na pe�n� moc.
- Wiem, ale nie chcia�bym dawa� wi�cej mocy, ni� to konieczne. Nigdy nie
wiadomo,
jak d�ugo jakie� urz�dzenie pozostanie w pe�ni sprawne.
- Ctencria�skie statystyki...
- Zosta�y nam przedstawione przez ctencria�ski odpowiednik przedstawicielstwa
handlowego. To chyba wszystko wyja�nia.
Brown zastanowi� si�.
- Nie powinno by� problemu. Zniszczona jest g��wnie �rodkowa cz�� pasa
startowego. Pionoloty z �atwo�ci� mieszcz� si� po jednej ze stron.
- Dobrze.
Meredith uni�s� r�k� i wybra� numer na telefonie umieszczonym na nadgarstku.
- Hangar �Martello�; Greenburg - dobieg� g�os z urz�dzenia.
- Pu�kownik Meredith. Czy przygotowano ju� pionoloty?
- Dwa s� gotowe do startu, sir. Trzeci b�dzie gotowy za godzin�.
- W porz�dku. Wys�a� dwa pierwsze zespo�y. �ledzi� i nagrywa� wszystkie dane
nap�ywaj�ce do wie�y kontrolnej.
- Tak jest, sir.
Meredith roz��czy� si� i ponownie zwr�ci� si� do Browna.
- Czy sadzenie ro�lin rozpocz�o si� planowo?
- Przewa�nie. Gleba na polach w Crosse zawiera�a dzi� rano zbyt ma�o cynku i
magnezu, wi�c doktor Haversham poleci� po�o�y� jeszcze jedn� warstw� nawozu.
Przypuszcza, �e rzeki na obrze�ach p�l przyczyniaj� si� do szybszej ni� zwykle
wymiany
w�d gruntowych Powoduje to dodatkowe wymywanie minera��w, czy jako� tak.
- �wietnie. Je�eli to najwi�ksza pomy�ka, jak� pope�nili in�ynierowie przy
kre�leniu
planu tego miejsca, to chyba damy sobie rad�.
- Przynajmniej mieli�my jeszcze troch� nawozu. - Brown wygl�da� na
zaciekawionego. - Spodziewa si� pan znale�� w okolicy skarb kapitana Kidda, czy
jak?
- Co? A, pionoloty? Nie, po prostu pomy�la�em, �e powinni�my zbada� teren wok�
osady z niewielkiej wysoko�ci nad ziemi�.
Brown wzruszy� ramionami.
- Mamy zdj�cia kartograficzne obejmuj�ce teren w promieniu stu kilometr�w. Czego
jeszcze potrzebujemy?
Rozleg� si� cichy �wist, a Meredith wyjrza� przez okno akurat w chwili, gdy dwa
l�ni�ce pionoloty przemkn�y nad nimi, kieruj�c si� na wsch�d, w stron�
majacz�cego w
oddali sto�ka Mt Olympus. Wcze�niej Meredith usilnie stara� si� o przydzielenie
mu sze�ciu
samolot�w ctencria�skiej produkcji do wykorzystania na Astrze. By� szcz�liwy,
�e dosta�
chocia� trzy. Mimo �e samoloty te by�y pocz�tkowo przeznaczone tylko do lot�w w
ni�szych
warstwach atmosfery - ich silniki plazmowe wykorzystywa�y tlen z powietrza do
rozgrzania
paliwa do temperatury plazmy pierwotnej - wyposa�ono je te� w samowystarczalne
zbiorniki
tlenowe. Pionoloty mog�y wi�c wej�� na nisk� orbit� i w razie potrzeby s�u�y�
jako
dodatkowe statki ratunkowe.
- Mo�liwe - powiedzia� do Browna - �e na planecie znajduj� si� kolonie
zarodnik�w
czy czego� takiego, teraz u�pione, ale zdolne do wegetacji, je�li tylko
podnios�aby si�
zawarto�� metali w glebie. Powiedzmy, gdyby spad�a jedna z tych planetoid
kr���cych w
odleg�o�ci miliona kilometr�w st�d. Wiatr na pewno zdmuchnie z p�l cz�� naszych
nawoz�w, ale je�eli cokolwiek uro�nie, chc� natychmiast mie� fotografie.
Brown zagwizda� z podziwem.
- Ja bym na to nie wpad� - przyzna�. - Chyba w�a�nie dlatego zajmuj� si� pasami
startowymi i portami kosmicznymi. Niezbyt ambitne zaj�cie.
- W�a�ciwie ja te� nie mog� uzna� tego pomys�u za sw�j w�asny. Wpadli na to
biolodzy. Je�eli si� nad tym zastanowi�, dostrzega si� pewn� analogi� z sytuacj�
w
pustynnych ekosystemach. Tylko �e tutaj brakuje metali, a nie wody. - Meredith
urwa�, kiedy
us�ysza� za oknem s�aby odg�os dalekiego ryku silnik�w. - Wygl�da na to, �e
w�a�nie l�duje
ostatni wahad�owiec.
Brown podni�s� si� z fotela.
- Tak, rzuc� okiem na roz�adunek i wy�l� wszystkie poduszkowce z powrotem do
bazy. Je�eli pa�ski terminal b�dzie w��czony, kiedy dostaniemy spisy inwentarza,
prze�l� je
panu. W innym przypadku przynios� wydruk p�niej.
- W porz�dku, i niech pan dok�adnie sprawdzi, czy mamy ju� wszystko, zanim
�Aurora� odleci.
- Tak jest.
Brown zasalutowa� i wyszed�.
Meredith si�gn�� po wydruk i przejrza� na ostatniej stronie list� zniszcze� i
uszkodze�.
Nie by�o tak �le: troch� st�uczonych naczy� laboratoryjnych i kilka rozerwanych
work�w
wzbogaconego w metale nawozu. Tylko jedna rzecz wywo�a�a na jego twarzy grymas
niezadowolenia. Niekt�re naczynia by�y niezb�dnymi cz�ciami aparatu do
zap�adniania
rybich kom�rek jajowych, kt�re sprowadzono na Astr�. Przywieziono oczywi�cie
zapasowe
naczynia, jednak w liczbie nie zadowalaj�cej ani Mereditha, ani naukowc�w.
Idioci, pomy�la�
surowo, zlecaj� mi jakie� zadanie, a potem robi� wszystko, �ebym mia� jak
najmniejsze
mo�liwo�ci jego wykonania.
Nie by�a to ca�kowicie sprawiedliwa ocena. Prezydent Allerton wszelkimi si�ami
wspiera� koloni�, ale garstka kongresman�w sprzeciwia�a si� projektowi.
Okrzykn�li ca�� t�
spraw� spiskiem ONZ, maj�cym na celu zmniejszenie si�y roboczej i zasob�w
finansowych
Ameryki i odpowiednio zmniejszyli bud�et kolonii.
Meredith od�o�y� wydruk i si�gn�� po nast�pny ze stosu le��cego na biurku. Mia�
ju�
za sob� miesi�ce logicznego rozumowania, perswazji i za�amywania r�k. Teraz
pozostawa�o
tylko zorganizowanie �ycia na Astrze mo�liwie szybko i dobrze. Chodzi�o o honor
Wuja
Sama - nie wspominaj�c o szansie, jak� mia� Meredith na zdobycie stanowiska
genera�a
brygady. Trzeba by�o udowodni� kpiarzom, �e s� w b��dzie.
Maj�c to na uwadze, zabra� si� do pracy.
Nie min�a godzina, kiedy zabrz�cza� telefon. Z�a wiadomo��.
- Rozbi� si� pionolot Dwa, pu�kowniku - zameldowa� zdenerwowany porucznik. -
Gdzie� na po�udniowy zach�d od Mt Olympus, jak s�dzimy.
Meredithowi przesz�y ciarki po plecach. W pobli�u wulkanu? Przechodz�c przez
pok�j, rzuci� przelotne spojrzenie przez okno na widoczny w oddali sto�ek. Nie
dostrzeg�
jednak najmniejszego �ladu unosz�cego si� nad nim dymu.
- Co si� sta�o? - zapyta�, otwieraj�c gwa�townie drzwi. Da� znak r�k�
adiutantowi,
�eby przyprowadzi� samoch�d.
- Nie mamy pewno�ci, sir. Odebrali�my tylko meldunek o wariuj�cych repulserach,
a
potem ��czno�� si� urwa�a.
Nie mo�na ufa� tej cholernej technologii kosmit�w.
- Mamy jeszcze jakie� zwyk�e samoloty do dyspozycji?
- Jeden, sir.
- Niech zabierze personel medyczny i startuje. B�d� czeka� na wsch�d od Unie.
Mog�
wyl�dowa� na drodze z Unie do Crosse. Gdzie jest pionolot Jeden?
- Kieruje si� w stron� Mt Olympus, sir. By� nad g�rami Kaf na po�udnie st�d,
kiedy
rozbi� si� pionolot Dwa.
- Odwo�a� go. Niech Jeden natychmiast wraca do bazy.
- Tak jest, sir.
Telefon zamilk� na kilka sekund, porucznik prze��czy� si� na inn� lini�.
- Cessna opuszcza w�a�nie hangar. Start za pi�� minut. Samoch�d przyprowadzony
przez porucznika Andrewsa ju� czeka� z w��czonym silnikiem. Meredith w�lizn��
si� do
�rodka.
- Dobrze. B�dziemy czeka� kilkaset metr�w za miastem. Prosz� mnie natychmiast
powiadomi�, je�eli Dwa si� odezwie.
***
Personel medyczny okaza� si� niepotrzebny. Obydwaj piloci byli ju� martwi.
Meredith ostro�nie bada� miejsce katastrofy. Napi�te do b�lu mi�nie
przyprawia�y go
o skurcze �o��dka. Pionolot wyry� w ziemi r�w o d�ugo�ci stu metr�w, rozrzucaj�c
na ca�ej
d�ugo�ci kawa�ki kad�uba, zanim zatrzyma� si� jako zdeformowana kupa metalu i
plastyku.
Piloci w stanie nie lepszym od pionolotu, nadal znajdowali si� w kokpicie.
By�o ju� dobrze po po�udniu, kiedy specjali�ci od katastrof lotniczych
zako�czyli
ekspertyz� i wr�cili do bazy �Martello�.
- Jeste�my prawie pewni, �e wszystkie repulsery zepsu�y si� jednocze�nie -
powiedzia�
Meredithowi kapitan dowodz�cy zespo�em. - B�dziemy wiedzieli wi�cej, kiedy
elektronicy
sko�cz� bada� cz�ci, kt�re przywie�li�my ze sob�.
Meredith kiwn�� g�ow� i nad ramieniem swojego rozm�wcy popatrzy� na wracaj�c�
do hangaru Cessn�. Przylecia� do bazy wcze�niej z zespo�em medycznym i cia�ami.
Na
miejscu katastrofy tylko by zawadza�. Mia� te� nadziej� wykona� jak�� prac�,
zanim eksperci
uporz�dkuj� rumowisko. Plan ten powi�d� si� tylko cz�ciowo. Ze zrozumia�ych
wzgl�d�w
nie potrafi� skoncentrowa� si� na spisach inwentarzowych.
- Czy wiadomo, dlaczego zawiod�y repulsery?
- Nie, sir. O�mieli�bym si� nawet stwierdzi�, �e to nie powinno mie� miejsca. S�
zasilane przez trzy ca�kowicie niezale�ne systemy.
- Radar wskazywa� niewielk� pr�dko��, kiedy to si� sta�o. Czy gdyby wysiad�y
tylko
repulsery na spodzie statku, piloci mieliby dosy� czasu na wyprowadzenie
maszyny?
- Powinni mie�. Byli wystarczaj�co wysoko, a ten manewr jest zaprogramowany w
komputerze pok�