7482

Szczegóły
Tytuł 7482
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7482 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7482 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7482 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Timothy Zahn Zaginiona rasa Tytu� orygina�u �Spinneret� Wyd. amer. 1985, pol. 2000 T�umaczy�: Rados�aw Botev PROLOG Kapitan Carl Stewart sta� na mostku pierwszego ameryka�skiego statku gwiezdnego i �a�owa� tylko, �e nie by�o butelki szampana, kt�r� mo�na by rozbi� o burt� USS �Aurory�. Ceremonia by�aby, oczywi�cie, niepraktyczna, nawet je�li Departament Stanu wyda�by na ni� zezwolenie. W pozbawionej powietrza, zimnej przestrzeni kosmosu butelka wymaga�aby specjalnego zabezpieczenia, �eby nie zamarz�a na kamie� ani nie p�k�a za wcze�nie. Takie wzmocnienie mog�oby jednak uniemo�liwi� jej prawid�owe st�uczenie we w�a�ciwym momencie. Start przekazywano na �ywo dla ca�ej planety, a do wybor�w w roku dwa tysi�ce szesnastym pozosta�o zaledwie dziesi�� miesi�cy, nikt wi�c nie chcia� ryzykowa� takiego niepowodzenia. Morze i wszystko, co si� z nim wi�za�o, mia� Stewart we krwi od czterech pokole� i wydawa�o mu si�, �e rozpocz�cie podr�y statku bez chrztu jest w jaki� spos�b niew�a�ciwe. Monotonny g�os z monitora telewizyjnego ucich�. Stewart ponownie skupi� uwag� na ekranie. Zrobi� to w sam� por�, �eby zobaczy�, jak prezydent Allerton k�adzie r�k� na przycisku przy swoim podium. Przygotowa� si� - rozkaza�, obserwuj�c obraz. Zb�dna komenda; za�oga �Aurory� by�a gotowa ju� od kilku godzin. -...i kieruj�c ku tobie wszystkie nasze nadzieje, modlitwy i marzenia, posy�amy ci� w poszukiwaniu nowej granicy, nowych �wiat�w, nowych perspektyw, nowych rozwi�za�; �eby wzmocni� i ponownie wynie�� ludzko�� do wielko�ci. Szcz�liwej drogi, �Auroro�! Przy wt�rze ostatniego aplauzu Allerton wcisn�� przycisk... Pi�� tysi�cy kilometr�w nad nim przytwierdzone do podstawy rusztowania wok� statku reflektory rozb�ys�y �wiat�em i po raz pierwszy ukaza�y kamerom telewizyjnym �Auror� w ca�ej okaza�o�ci. Stewart pozwoli� trwa� tej podnios�ej chwili przez czas potrzebny na doliczenie do pi�ciu i skin�� na sternika. - Prosz� nas wyprowadzi�, panie Bailey - poleci�. - Niech pan uwa�a, �eby nie zahaczy� po drodze �Pathfindera�. Bailey u�miechn�� si�. - Tak jest, sir. Nap�dzana przez zasilane ciek�ym azotem silniki dokuj�ce �Aurora� powoli opu�ci�a bezpieczn� przestrze� wewn�trz rusztowania. Bezb��dnie omin�a rusztowanie wok� �Pathfindera� - Stewart dostrzeg� k�tem oka prawie uko�czony bli�niaczy statek pozdrawiaj�cy ich feeri� migaj�cych �wiate� - i podryfowa�a w kierunku ledwo widocznego pod nimi horyzontu ciemnego �wiata. - Ale tam du�o �wiate�! - stwierdzi� Reger, nawigator. - Ale tam du�o ludzi, kt�rzy z nich korzystaj� - mrukn�� Stewart. - I oby mieli racj� ci wszyscy naukowcy ze swoimi dziwacznymi teleskopami i teoriami, pomy�la�, oby by�y tam planety, kt�re �Aurora� mo�e odkry�. - Got�w do przeskoku - zameldowa� Bailey i spojrza� na Stewarta. - Odchylenie wektora kursu poni�ej pi�ciu sekund. - Przyj��em. - Stewart skin�� g�ow� i chwilowo porzuci� wszelkie obawy o przetrwanie Ziemi - Niech to dobrze wygl�da w telewizji, panie Bailey: przeskok! Przy b�ysku wy�adowania p�askiego pioruna gwiazdy znikn�y ze wszystkich stanowisk obserwacyjnych i sensor�w wizyjnych i uton�y w g��bokiej czerni hiperprzestrzeni. - Nast�pny przystanek - Alpha Centauri. Ludzko�� rozpocz�a swoj� podr�. *** - Z ca�� pewno�ci� wszystko wskazuje na to, �e warunki s� podobne do ziemskich. - Pulchne palce astrofizyka Hashimoto zwinnie zata�czy�y na ekranie konsoli. Na planecie powinna panowa� odpowiednia temperatura, rozmiary w granicach kilku procent wielko�ci Ziemi, odbieramy te� silny sygna� obecno�ci tlenu, nawet z tej odleg�o�ci. Stewart przytakn��. Nie chcia� rozbudza� w sobie zbyt wielkich nadziei. �Aurora� odwiedzi�a do tej pory sze�� system�w i zdarzy� si� ju� jeden fa�szywy alarm. - Trzymamy kurs. To powinno dostatecznie przybli�y� nas do planety i umo�liwi� otrzymanie lepszych odczyt�w. Je�eli b�d� podstawy do l�dowania... - Kapitanie! - powiedzia� Bailey zd�awionym g�osem o oktaw� wy�szym ni� zwykle. - Mam co� poruszaj�cego si� szybko na ekranie! Stewart b�yskawicznie odwr�ci� si� w fotelu... i zamar�. Zza cz�ciowo o�wietlonej tarczy planety wy�oni�a si� wolno poruszaj�ca si� gwiazda. Kilka sekund p�niej do��czy�a do niej druga... i trzecia. Statek gwiezdny! - A niech mnie! - wyksztusi� Hashimoto. Stewart odzyska� mow�. - Przeskok, Bailey. Do diab�a z parametrami lotu. P�niej wr�cimy na kurs. - Prosz� zaczeka� - powiedzia� Hashimoto, ale planeta i ruchome gwiazdy ju� znikn�y z b�yskiem. - Kapitanie! - Ja tu wydaj� polecenia, panie Hashimoto - powiedzia� sucho Stewart, �eby przypomnie� naukowcowi o jego tymczasowym wojskowym statusie. - Rozkazy, kt�re otrzyma�em w tej sprawie, s� jednoznaczne. W przypadku kontaktu z kosmitami, mam za wszelk� cen� ucieka�. - Ale obca rasa. - Hashimoto nie zamierza� da� za wygran�. - Niech pan pomy�li o szansach, jakie �Aurora�... - �Aurora� nie jest odpowiednio wyposa�ona ani do walki, ani do negocjacji - przerwa� mu Stewart. - Dyplomaci mog� przyby� tu po nas, jak tylko sporz�dzimy raport. Nie wydaje mi si�, �eby Obcy znikn�li w ci�gu najbli�szych dw�ch miesi�cy. Mo�e rozpocz�� pan analiz� danych, kt�re zebrali�my. Prosz� te� sprawdzi�, czy uda si� panu ustali�, na ile ta planeta by�a w rzeczywisto�ci podobna do Ziemi. Musimy si� dowiedzie�, jak bardzo zainteresowani naszym celem mog� by� ci kosmici, zanim ponownie nawi��emy kontakt. Gniewne spojrzenie Hashimoto ust�pi�o miejsca maluj�cemu si� na jego twarzy g��bokiemu skupieniu. Naukowiec skin�� g�ow� i zszed� z mostka. Stewart znowu odwr�ci� si� w stron� blado b�yszcz�cych wy�wietlaczy. Zmi�� w ustach przekle�stwo, kt�re us�ysza� kiedy� od pewnego sier�anta piechoty morskiej podczas musztry. A wi�c w kosmosie rzeczywi�cie istnia�o �ycie... a skoro wyst�powa�o tak blisko S�o�ca, musia�o by� bardzo powszechne. Mo�e ca�a mi�dzygwiezdna federacja siedzia�a na progu znanego ludzko�ci �wiata - kosmiczny klub, kt�rego cz�onkowie mogli wreszcie udzieli� rodzajowi ludzkiemu tak bardzo potrzebnych odpowiedzi. Chwil� p�niej przysz�a mu do g�owy druga mo�liwa konsekwencja istnienia �kosmicznego klubu�. *** Gwizd silnik�w l�downika zamieni� si� w uszach kapitana Radforda w dzwoni�c� cisz�. Dow�dca z trzaskiem zwolni� pasy bezpiecze�stwa i ostro�nie stan�� na nogach. Nie czu� si� najlepiej po trzech tygodniach sp�dzonych na pok�adzie �Pathfindera� w stanie zerowej grawitacji. - Uruchomi� kontrol� gotowo�ci do startu - poleci� pilotowi wahad�owca. - I prosz� w��czy� pr�bnik atmosferyczny. - Tak jest, sir. Radford podszed� do drzwi komory powietrznej, gdzie zbiera�a si� ju� pozosta�a cz�� grupy zwiadowczej. - Wygl�da pi�knie, kapitanie - porucznik Sherman u�miechn�� si� i wyci�gn�� r�k�, �eby przymocowa� he�m kapitana Radforda do jego skafandra. - Bior�c pod uwag� t� ziele� na zewn�trz, musi tu by� chlorofil. - Wkr�tce si� o tym przekonamy. Nie spiesz�c si�, Radford zako�czy� sprawdzanie skafandra. Da� sygna� za�odze i wszed� do komory powietrznej. Po dziewi��dziesi�ciu sekundach, kt�re wydawa�y si� wieczno�ci�, zewn�trzne drzwi rozchyli�y si�... a kapitan Radford ze statku USS �Pathfinder� wkroczy� w �wiat, kt�ry mia� si� sta� pierwsz� pozaziemsk� koloni� ludzko�ci. Wcze�niej du�o rozmy�la� o tej chwili i by� do niej przygotowany. - W imieniu... Urwa� nagle, a g�os uwi�z� mu w gardle. - Kapitanie? - dobieg� go niepewny g�os Shermana. - Uruchomi� wszystkie zewn�trzne kamery - rozkaza� cicho Radford. Zastanawia� si�, czy jego s��w nie zag�uszy odg�os mocno bij�cego serca. Obcy, kt�ry w odleg�o�ci pi�tnastu metr�w wy�oni� si� z si�gaj�cej do pasa trawy, trzyma� metalowe urz�dzenie dziwnego kszta�tu... Je�li nawet nie by�o skierowane wprost na Radforda, to na pewno cel nie by� zbyt daleko od niego. - O, o! - mrukn�� kto� z za�ogi. - Kapitanie, jeste�my otoczeni. - Przyj��em - odpar� Radford. - Kyle, odbiera pan to wszystko? - Dok�adnie - powiedzia� urywanym g�osem pierwszy oficer na �Pathfinderze�. - Jeste�my w pe�nej gotowo�ci. Ani �ladu obcego statku kosmicznego. - Jak na razie - zareagowa� nerwowo Radford. Kapitan dostrzeg� jeszcze czterech Obcych. Ubezpieczali ty�y pierwszego. Nosili na sobie co� podobnego do ubra�, a w r�kach trzymali identyczne urz�dzenia, najwidoczniej pochodz�ce z masowej produkcji. Obcy nie reprezentowali wi�c �adnej prymitywnej rasy. �Pathfinder� nie wykry� za� z orbity �lad�w cywilizacji. Kosmici te� przybyli tu jako go�cie. - W porz�dku. Postaram si� dosta� z powrotem do �luzy powietrznej. Wzniesiemy si�, gdy tylko dotr� na pok�ad. Kyle, prosz� przygotowa� statek do przeskoku. - B�dziemy gotowi do pa�skiego powrotu. - B�d�cie gotowi przed moim powrotem - rozkaza� Radford. - Je�eli pojawi si� jaki� obcy statek, musicie natychmiast odlecie�. Nas mo�na po�wi�ci�, lecz nie wolno nara�a� zdobytych informacji. - Tak jest, sir. - Kyle nie wydawa� si� zbytnio zadowolony. Radford te� nie by� tym specjalnie zachwycony, ale jak si� okaza�o, nie musia� si� wcale bohatersko po�wi�ca�. Obcy przygl�dali si� oboj�tnie, jak Radford wycofywa� si� przez drzwi. Kiedy wahad�owiec wszed� na orbit�, nie pojawi�o si� nic, co cho� troch� przypomina�oby samoloty bojowe. Wszystkie ekrany nadal pozosta�y puste, gdy �Pathfinder� przedosta� si� do hiperprzestrzeni. - Szlag by to trafi�! - mrukn�� Kyle, kiedy ogl�dali nagranie ze spotkania z kosmitami. - To miejsce by�o wprost idealne. - Nie wiemy tego na pewno - przypomnia� mu Radford. - Dowiedzieli�my si�, �e cz�owiek nie jest sam we wszech�wiecie, a to jest co najmniej tak samo wa�ne, jak odkrycie nowych planet do zasiedlenia. - Naturalnie, o ile oni s� przyja�nie nastawieni. - Je�eli nawet nie s�, to przynajmniej nie wiedz�, sk�d przylecieli�my. - Radford dotkn�� przycisku przewijania. - G�owa do g�ry, Kyle. Mamy do�� du�e szans� na znalezienie czego� innego, zanim wr�cimy do domu. A nawet je�li nam si� nie uda, prawie na pewno zrobi� to �Aurora� albo �Celeritas�. - Mo�e. *** - Pi�kna. - Mario Civardi u�miechn�� si� do planety widocznej na wy�wietlaczu teleskopu. - Po prostu pi�kna. Kapitan Curt Korczak st�umi� u�miech wywo�any entuzjazmem W�ocha. Entuzjazm ten doskonale odzwierciedla� jego w�asne, bardziej osobiste odczucia. Ostatnio Europejsk� Agencj� Kosmiczn� bardzo krytykowano za op�nienia, kt�re umo�liwi�y Amerykanom jako pierwszym wystrzelenie dw�ch statk�w. Ale �Celeritas� w�a�nie odp�aci� sceptykom z nawi�zk�. Zupe�nie nowy �wiat, gdzie ludzko�� mog�aby zacz�� wszystko na nowo. �adnych zanieczyszcze�, kwa�nych deszcz�w, przeludnienia ani �adnych nacjonalistycznych postaw. To by�o prawie jak powr�t do edenu. - Kapitanie! - krzykn�� nagle m�czyzna przy radarze. - Co� si� zbli�a od rufy... G��wny ekran zamruga� �wiat�ami. Jaki� kszta�t z ognistym ogonem przemkn�� nad �Celeritas� i nikn�� daleko z przodu. - Co do diab�a?! - wykrztusi� pierwszy oficer Blake. - Cholera, to by� pocisk. - Analiza kursu - rzuci� Korczak. - Chc� wiedzie�, sk�d pochodzi. - Mam, sir. Wystrzelono w nas z... Korczak poczu� silne uderzenie fotela w plecy. Wstrz�sn�� nim g�uchy huk eksplozji. - Przeskok, Civardi! wycedzi� przez z�by. - Zabieramy si� st�d! Sprz�t cudem zadzia�a�. Bezpieczny w mroku hiperprzestrzeni �Celeritas� z trudem ruszy� w kierunku domu. *** - Nie wierz�. - Prezydent John Kennedy Allerton potrz�sn�� g�ow� i od�o�y� raport. - Pi�tna�cie planet podobnych do Ziemi i wszystkie ju� zaj�te? Genera� James Klein wzruszy� ramionami. - Rozumiem, �e trudno si� z tym pogodzi�, ale nie mo�emy zaprzecza� przekazom z �Pathfmdera�. - Zawaha� si� na chwil�. - S�ysza�em te�, �e �Celeritas� Europejskiej Agencji Kosmicznej wr�ci� dzi� rano uszkodzony. S�dz�, �e te� natkn�� si� na Obcych. Allerton mocno zacisn�� usta. - Je�li to prawda, musimy natychmiast zorganizowa� spotkanie, �eby por�wna� dane. Chyba lepiej b�dzie wtajemniczy� w to r�wnie� Rosj� i Chiny. Ze wszystkich stron otacza nas obca rasa i nie mo�emy sobie pozwoli� na �adne gry polityczne. Uwa�am, �e powinni�my powiadomi� te� ONZ. Admira� Davis Hamill parskn�� �miechem. - Rosjanie nie uwierz� w ani jedno nasze s�owo, przynajmniej dop�ki nie otrzymaj� w�asnych danych, a chi�ski system bezpiecze�stwa jest tak s�aby, �e z r�wnym skutkiem mogliby�my poinformowa� o wszystkim Konfederacj� Islamsk� i Afrykan�w. Ju� s�ysz�, co by na to powiedzieli. Allerton u�miechn�� si� lekko. - Bierzesz oenzetowskie tyrady zbyt powa�nie, Dave. Trzeci �wiat mo�e my�le�, �e jeste�my powodem wszelkiego nieszcz�cia, jakie ich spotyka. Ale nie widz� powodu, dla kt�rego mieliby�my zosta� obwinieni o fiasko projektu �Nowa Osada�. - Ale mog� nas wini� za powiadomienie Obcych, �e tu jeste�my - zauwa�y� Klein. - Oni z pewno�ci� ju� wiedz�, �e tu jeste�my. Na Boga, otaczaj� nas! Gdyby chcieli z nami walczy�, wkroczyliby ju� dawno. - A �Celeritas�? - zaoponowa� Klein. - A �Pathfinder�? Im Obcy pozwolili odlecie�. Odpowied� Kleina uton�a w r�wnoczesnym brz�czeniu telefon�w trzech m�czyzn. Allerton przysun�� do twarzy mikrofon kierunkowy i nacisn�� przycisk. - Allerton. - Pok�j taktyczny - zameldowa� zdenerwowany g�os. - Sir, wykryli�my b�ysk �wiat�a w pobli�u orbity Marsa. S�dzimy, �e to statek kosmiczny... ale b�ysk by� czerwony, a nie jasnoniebieski. Allerton spojrza� na skupione twarze Kleina i Hamilla. B�ysk przeskoku reprezentowa� straty energii, a niskoenergetyczny czerwony b�ysk oznacza�, �e przybysz dysponowa� daleko bardziej zaawansowan� technologi� ni� ludzko��. - Pe�na gotowo�� bojowa - rozkaza� cicho prezydent. - Na ca�ym �wiecie. Przygotowa� si� na mo�liw� inwazj�. Wkr�tce obejm� dowodzenie. Przerwa� po��czenie. Obydwaj wojskowi, ci�gle rozmawiaj�c przez swoje telefony, szli ju� w stron� drzwi. Allerton nacisn�� kciukiem przycisk centrali telefonicznej Bia�ego Domu i wsta�. - Prosz� si� po��czy� z Kremlem, chi�skim premierem Singiem i Sekretarzem Generalnym ONZ, Salehem. Prosz� im natychmiast wys�a� zakodowan� wiadomo��, �e zwo�ujemy konferencj�. *** Nied�ugo potem pod�u�ny statek kosmiczny �agodnie wszed� na wysok� orbit� oko�oziemsk�, pozbawiaj�c Rosjan sceptycyzmu i wprawiaj�c �wiat w stan paniki. Jednak koniec �wiata nie nadszed�. Obcy tylko na kr�tko zak��cili cz�stotliwo�ci radiowe linii lotniczych i do�� dobr� angielszczyzn� poprosili o rozmow� z dow�dztwem planety. Odpowied� nadesz�a bardzo szybko. - Witamy was w imieniu Rady Bezpiecze�stwa, Narod�w Zjednoczonych i ca�ej Ziemi. Cieszymy si� na wzajemn� wymian� wiedzy, d�br kulturalnych i rozw�j prawdziwej przyja�ni pomi�dzy naszymi narodami. Sekretarz Generalny Hammad Ali Saleh siedzia� w fotelu u szczytu p�okr�g�ego sto�u. Z ulg� si�gn�� po stoj�c� obok szklank� wody. W ci�gu ostatnich trzydziestu pi�ciu lat nie by� tak zdenerwowany, przynajmniej od czasu iracko-ira�skich wojen w latach osiemdziesi�tych. S�u�y� wtedy jako jeme�ski ochotnik i bardzo silnie prze�ywa� fakt, �e mog�yby go zabi� spadaj�ce pociski. Teraz by� w podobnej sytuacji. Nikt nic wiedzia�, dlaczego Obcy nalegali na rozmow� z przyw�dcami ludzko�ci, lecz s�dz�c po do�wiadczeniach �Celeritas�, pow�d m�g� si� okaza� niezbyt przyjemny. Na pewno my�leli tak przyw�dcy supermocarstw: wszyscy trzej g�osowali za obj�ciem przez ONZ przewodnictwa w negocjacjach. Przewodnicz�cym mo�na si� przecie� zas�oni�... i po�wi�ci� go. Saleh ostro�nie s�czy� lodowat� wod�, �eby uspokoi� dr�enie mi�ni szcz�k, i czeka�. - Ctencri pozdrawiaj� was - zabrzmia� niespodziewanie g�os przybysza. - To dla nas zaszczyt powita� nowy lud w kosmosie. Wasza rasa zrobi�a ogromne post�py od czasu, kiedy badano was po raz ostatni osiemset lat temu. Mamy nadziej� na znalezienie solidnych podstaw do handlu i wzajemnego zysku. Ucisk w piersi Saleha zel�a�. Handel i zysk to poj�cia z dziedziny biznesu, a nie polityki. Czy�by to by�a tylko ekspedycja handlowa? Saleh nie by� pewien, czy powinien odczuwa� ulg�, czy te� rozczarowanie, je�eli rz�d Ctencri istotnie wys�a� na pierwsze spotkanie z Ziemianami kosmiczn� wersj� AT&T. Z kimkolwiek mia� do czynienia, musia� wyja�ni� pewn� bardzo wa�n� spraw�. - Oczywi�cie jeste�my zainteresowani przedyskutowaniem perspektyw handlowych - powiedzia� - ale mamy kilka pyta�, kt�re chcieliby�my przedtem zada�. Przede wszystkim, dlaczego wasze statki otworzy�y ogie� do cz�onk�w jednej z naszych pokojowych ekspedycji? Nast�pi�a chwila ciszy. - To pytanie nie ma sensu. Obrona Hreshtracten nie u�y�a si�y. Wasz l�downik spokojnie opu�ci� planet�. - M�wicie o incydencie z �Pathfinderem� - zabra� g�os ameryka�ski delegat, siedz�cy po�rodku zaokr�glonego sto�u. - �Celeritas� znajdowa� si� w innym uk�adzie planetarnym, kiedy zosta� zaatakowany. - Tylko jeden wasz statek naruszy� granice terytorium Ctencri - powiedzia� Obcy. - Ten drugi najprawdopodobniej wkroczy� na obszar nale��cy do innego ludu. Saleh zamruga� oczami. Dwie obce rasy... i obydwie w promieniu dziesi�ciu lat �wietlnych? Z wypowiedzi ameryka�skiego prezydenta wynika�o, �e w najbli�szym otoczeniu Ziemi znajdowa�a si� tylko jedna rasa, a nie dwie lub wi�cej. Pomy�ka, czy rozmy�lne k�amstwo? - Mo�e mogliby�cie nam pom�c w nawi�zaniu kontaktu z innymi... ludami - powiedzia�, staraj�c si� zapanowa� nad zdenerwowaniem. - Albo przynajmniej zapewni� ich, �e nie chcieli�my atakowa� ich terytorium. Staramy si� tylko znale�� nowe, nie zaj�te planety, kt�re mogliby�my pokojowo skolonizowa�. - To nie b�dzie mo�liwe. - Dlaczego? Nie macie z nimi ��czno�ci? - Nie rozumiecie. Pomo�emy wam w nawi�zaniu kontaktu z innymi rasami. Niemo�liwe natomiast b�dzie znalezienie planet do kolonizacji. Saleh �ci�gn�� brwi. Znowu poczu� nieprzyjemny ucisk w �o��dku. - Nie rozumiem. - Wszystkie nadaj�ce si� do tego planety ju� s� zaj�te. Nast�pi�a chwila ciszy. - Zaj�te przez kogo? - zapyta� brytyjski delegat. - Wiele z nich przez ludno�� tubylcz� - odpar� Ctencri. - Takie planety s� odci�te od �wiata zewn�trznego, podobnie jak do tej pory wasz �wiat. Pozosta�e albo s� ju� skolonizowane przez inne rasy, zdolne do podr�y kosmicznych, albo s� przedmiotem spor�w terytorialnych. - Ile ras jest zdolnych do takich podr�y? - Lud Ctencri ma bezpo�redni kontakt z dziewi�cioma. O istnieniu siedemnastu innych wiemy z drugiej r�ki. Uwa�amy, �e jest ich znacznie wi�cej. *** Nie uwierzyli w to, oczywi�cie, Rosjanie. Nie zrobili tego r�wnie� Amerykanie i Europejczycy. Jeszcze raz wys�ano statki kosmiczne we wszystkich kierunkach. I jeszcze raz. I jeszcze. A� w ko�cu wszyscy musieli uwierzy�. *** - A wi�c tak to wygl�da - powiedzia� Saleh. Odchyli� si� w fotelu i spojrza� przez okno na �wiat�a Nowego Jorku. Jak zwykle �wieci�y jasno, a Jeme�czyk poczu� znane ju� mu uk�ucie gniewu. Odkrycia w Oak Ridge i Princeton z poprzedniego stulecia zagwarantowa�y Stanom Zjednoczonym energi� wystarczaj�c� na d�ugi czas... podczas gdy reszta �wiata nadal oczekiwa�a na udost�pnienie tej technologii. Kto� chrz�kn��. Saleh ponownie skupi� uwag� na przedstawicielach rz�d�w pi�ciu pa�stw, kt�rych zaprosi� na spotkanie. - To nie ma sensu - powiedzia� japo�ski premier Nagata, odk�adaj�c kopi� raportu. - Planeta podobna do Ziemi z wod� i nadaj�c� si� do oddychania atmosfer� i �adnych metali? To absurd. - Wiem tylko to, co powiedzieli nam Ctencri - wzruszy� ramionami Saleh. - W�a�nie dlatego, �e na planecie nie ma �adnych metali, mamy szans� j� skolonizowa�. Gdyby nie to, Rooshrike ju� dawno zrobiliby z niej u�ytek. - A mo�e to jaka� sprytnie zakamuflowana pu�apka? - zasugerowa� Sing, premier Chi�skiej Republiki Ludowej. - Jak rozumiem, Rooshrike to ci, kt�rzy strzelali do �Celeritas�? - Wed�ug Ctencri, przedstawiciele rasy Rooshrike czasami reaguj� zbyt impulsywnie - odpowiedzia� Saleh. - Prawdopodobnie wyci�gn�li b��dne wnioski, kiedy �Celeritas� nie nada� sygna��w identyfikacyjnych. Zapewniono mnie jednak, �e ju� wszystko wyja�niono. - Wygl�da mi to raczej na jakie� oszustwo ni� pu�apk� - powiedzia� ostro przedstawiciel Rosji Liadow. - Ile ��daj� Rooshrike i Ctencri za t� bezwarto�ciow� g�r� b�ota? - �adne miejsce, gdzie mog� �y� istoty ludzkie, nie jest zupe�nie bezwarto�ciowe - powiedzia� �agodnie prezydent Allerton. Rosjanin roze�mia� si�. - Cena nie jest w�a�ciwie a� tak wyg�rowana - wyja�ni� Saleh. - Rooshrike ��daj� pewnych do�� rzadkich minera��w o ��cznej warto�ci osiemdziesi�ciu milion�w dolar�w; lista dopuszczalnych klas czysto�ci znajduje si� na ostatniej stronie. W zamian otrzymamy prawo do stuletniej dzier�awy z mo�liwo�ci� jej przed�u�enia. Zrobi� efektown� pauz�. - W�a�nie dlatego dzi� tu pan�w wezwa�em. Op�ata za dzier�aw� to w rzeczywisto�ci tylko wierzcho�ek g�ry lodowej w por�wnaniu z kosztami, jakie musimy ponie��, je�eli mamy zamiar cokolwiek zrobi� z t� planet�. Trzeba b�dzie zbudowa� domy, posadzi� ro�liny uprawne, rozwin�� przemys�, za�o�y� o�rodki opieki zdrowotnej i przeprowadzi� szkolenia przysz�ych kolonist�w. To olbrzymia inwestycja. - I dlatego zwraca si� pan do nas o pieni�dze - zauwa�y� sucho brytyjski premier. - W�a�nie - potwierdzi� Saleh bez cienia zmieszania. - Bud�et ONZ nie pozwala nam na sfinansowanie wszystkiego samodzielnie. Po prostu nie mamy na lo ani fundusz�w, ani si�y roboczej. Cz�� operacji musieliby�my zleci� innym organizacjom, a to tylko dodatkowo zwi�kszy�oby koszty, zanim przedstawi� spraw� Radzie Bezpiecze�stwa i Zgromadzeniu Og�lnemu, musz� wiedzie�, czy wespr� nas ci, kt�rzy mog� sobie na to pozwoli�. - A po co? wzruszy� ramionami Liadow. - Prosi nas pan o tak du�� kwot� pieni�dzy, �eby sfinansowa� przywilej zatkni�cia flagi ONZ na planecie o mniejszej warto�ci ekonomicznej ni� Wenus. Zrobiliby�my lepiej, finansuj�c ekspedycj� do ksi�yc�w Jowisza. - Przesadza pan troch� - powiedzia� Sing. - Chocia� w gruncie rzeczy ma pan racj�. Ta planeta nie jest chyba warta tej ceny. - Przede wszystkim nie b�dzie plon�w bez metali w glebie - wtr�ci� Nagata. - Ca�� �ywno�� trzeba by importowa� z Ziemi. A co otrzymaliby�my w zamian? - Minera�y - odpar� Allerton, nadal wertuj�c raport. - Wok� jednego z kontynent�w najwyra�niej znajduj� si� ich podwodne z�o�a. - Co? Jakie� krzemiany? - Smythe-Walker pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, John, ale jako� nie mog� sobie wyobrazi�, �eby op�aca�o si� nam wydobywa� ska�y z dna oceanu i przewozi� je na odleg�o�� czterdziestu lat �wietlnych. Nada� pozostaje kwestia �ywno�ci, chyba �e przed posadzeniem ro�lin dodamy do gleby kilka ton �elaza i krzemianu magnezu. - Czemu nie? - odpar� Allerton. - To nie jest a� tak niepraktyczne, jak pan sugeruje. - Nie, ale jest dosy� kosztowne - Smyth-Walker spojrza� na Saleha. - Przykro mi, lecz rz�d Jego Wysoko�ci raczej nie zobowi��e si� do wspierania tego projektu. - Nie przysz�o panom do g�owy, kt�remukolwiek z pan�w - ci�gn�� Allerton, wodz�c wzrokiem po zebranych - �e ca�a ta sprawa mo�e by� rodzajem testu? �e na podstawie tego, czy jeste�my gotowi podj�� si� na poz�r beznadziejnego zadania, Obcy chc� oceni� nasz hart ducha i pomys�owo��? - A raczej nasz� inteligencj� - mrukn�� Nagata. - Mam pomys� - zabra� g�os Liadow. - Skoro pan Allerton jako jedyny pragnie zademonstrowa� naszym nowym s�siadom ludzk� wytrwa�o�� i z tak� lubo�ci� przedstawia jankesk� pomys�owo�� jako recept� na wszelkie problemy, proponuj�, �eby Stany Zjednoczone otrzyma�y mandat na wykorzystywanie i administracj� tej planety. Oczywi�cie, z pewnym wsparciem ze strony Narod�w Zjednoczonych. Przez d�u�szy czas Allerton wpatrywa� si� w kamienn� twarz Rosjanina. Saleh wstrzyma� oddech. Kiedy� cz�sto bra� udzia� w atakach Konfederacji Islamskiej na ameryka�ski projekt �Nowa Osada�, ale wymogi polityczne nigdy nie st�umi�y jego skrytej nadziei na sukces w poszukiwaniu nowych �wiat�w. Nowe �wiaty - niezale�nie od tego, czy mia�y s�u�y� jako schronienie dla bogaczy, czy te� nie - przynios�yby nadziej� tym wszystkim, kt�rzy czuli, �e nie potrafi� uciec od przestarza�ych norm ideologicznych. Przed czterema laty Saleh marzy� o w�asnym statku kosmicznym ONZ, kt�ry lata�by z nowoodkrytym przez Kanadyjczyk�w nap�dem gwiezdnym. Dwa lata p�niej w ko�cu przyzna� si� do pora�ki. Krasom�wstwo i Trzeci �wiat nie by�y w stanie zast�pi� pieni�dzy, a Zach�d dzieli� si� swoim bogactwem coraz niech�tniej. Ale gdyby wniosek Liadowa spotka� si� z aprobat�... - W porz�dku - powiedzia� niespodziewanie Allerton. - Je�eli uda mi si� nam�wi� do tego Kongres, zrobimy to. - Wymierzy� palcem w Liadowa. - I zrobimy to dobrze. Nast�pnego dnia sprawa zosta�a poddana pod obrady Zgromadzenia Og�lnego, kt�re przyj�o mandat USA stosunkiem stu czterdziestu o�miu g�os�w do trzynastu. Miesi�c p�niej ameryka�ski senat ratyfikowa� ustaw�. Planeta nazwana Astra sta�a si� centrum zainteresowania najwi�kszego projektu, jakiego kiedykolwiek podj�� si� Wojskowy Korpus In�ynieryjny. Jedena�cie miesi�cy p�niej na Astr� przybyli pierwsi koloni�ci. ROZDZIA� 1 Z orbity Astra przypomina�a gigantyczn� kul� b�ota, na kt�r� kto� przez nieuwag� wyla� kilka wiader b��kitnej farby. L�dy obydwu kontynent�w wygl�da�y tak monotonnie i nieciekawie, �e nie da�o si� tego por�wna� z niczym, co pu�kownik Lloyd Meredith kiedykolwiek widzia�. �adnej czerwieni ani zieleni, gdzieniegdzie tylko b��kit jeziora lub biel o�nie�onych szczyt�w jakiego� g�rskiego �a�cucha. Nawet z�o�a minera��w na szelfie kontynentalnym widoczne by�y jako bia�e obszary ze s�abym odcieniem b��kitu. - Szkoda, �e nie przywie�li�my troch� farby - stwierdzi� pu�kownik, zwracaj�c si� do stoj�cego obok m�czyzny. Kapitan Radford u�miechn�� si� lekko. - Przyzwyczai si� pan - powiedzia�. - Moim zdaniem b�dzie pan mia� wi�ksze problemy, ni� brak interesuj�cego krajobrazu. - Nie w�tpi� - zgodzi� si� Meredith. Radford ju� od d�u�szego czasu przewozi� ludzi i sprz�t tam i z powrotem. Na pewno wiedzia� wi�cej o tym miejscu ni� Meredith, kt�ry tyle samo czasu sp�dzi� zag��biony w organizacyjne szczeg�y funkcjonowania sta�ej kolonii. - Jak daleko jeszcze do osady? Na kursach czytania mapy nigdy nas nie uczono orientacji w terenie z tej wysoko�ci. - W�a�nie si� zbli�amy. - Radford wskaza� zachodni kraniec kontynentu pod nimi. - Widzi pan t� czteropalczast� zatok�, z du�� wysp� po�rodku? To tam. Tu� przy z�o�ach minera��w, obok czterech rzek zaopatruj�cych nas w �wie�� wod� i odgrodzonego obszaru zatoki z hodowl� ryb. G��wna baza wojskowa i miejsce l�dowania s� na wyspie, a miasta nad sam� zatok� albo w promieniu dwunastu kilometr�w od niej. - Aha. Meredith powi�d� oczami wzd�u� linii �a�cucha g�rskiego, skr� caj�cego w stron� zatoki z po�udniowego wschodu. Zatrzyma� wzrok na samotnym ciemnym obiekcie oko�o pi��dziesi�ciu kilometr�w na wsch�d od osady. - A ten wulkan? - To Mt. Olympus. Nie ma problemu: jest u�piony od setek lat. - Wiem, wykaza�y to wst�pne badania. Ale czy kto� si� tym zaj�� dok�adniej od tamtej pory? - Nie wiem. Ma pan jednak w�asnych geolog�w, prawda? Jestem pewien, �e rozwiej� pa�skie w�tpliwo�ci. S�ysz�c protekcjonalny ton w g�osie swojego rozm�wcy, Meredith momentalnie �ci�gn�� usta. Wielu koleg�w pu�kownika uwa�a�o, �e jest nieco przewra�liwiony na punkcie wulkan�w... ale �aden z nich nie widzia� na w�asne oczy zniszcze�, jakich dokona�a erupcja wulkanu Izalco w tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tym �smym roku w El Salvador. Zgin�o wtedy czterysta os�b. - Jestem tego pewien - odpowiedzia�. - Kiedy mo�emy wys�a� wahad�owce i zacz�� transportowa� ca�y ten t�um na powierzchni�? - Kiedy tylko pan i ten t�um b�dziecie gotowi - powiedzia� Radford. - Je�eli o mnie chodzi, im szybciej, tym lepiej. Meredith kiwn�� g�ow� na znak, �e rozumie. Przez ostatnie trzy tygodnie na statku panowa�a dosy� napi�ta atmosfera. - Za�oga si� uspokoi, gdy tylko znowu b�dzie do�� miejsca do poruszania si�. - Mam nadziej�. Ze wzgl�du na pana. Radford uruchomi� komunikator i zacz�� wydawa� polecenia. *** Pod wzgl�dem doboru barw, widziany z l�du krajobraz Astry nie wygl�da� du�o lepiej. Doktor Peter Hafner specjalnie si� tym nie przejmowa�. Przestudiowa� wcze�niej wszystkie fotografie i zapozna� si� z analizami gleby, ale nic nie mog�o si� r�wna� z ogl�daniem ska� z bliska i badaniem ich osobi�cie. Wychyli� si� przez por�cz poduszkowca i spojrza� na niskie urwiska skalne po obu stronach w�skiego przesmyku u wej�cia do Zatoki P�askiej Stopy. Wy�apywa� wzrokiem subtelne r�nice w odcieniach barw i dziwi� si� ich kompozycji. Jak na razie, m�g� na ten temat wysuwa� tylko pewne hipotezy. Skrajna rzadko�� wyst�powania metali w skorupie planety umo�liwi�a wytworzenie si� nieoczekiwanych zwi�zk�w chemicznych. Hafner nie m�g� si� ju� doczeka� rozpocz�cia pracy nad nimi. Poduszkowiec pokona� w�ski przesmyk i skierowa� si� w stron� najdalej na wsch�d wysuni�tego ramienia zatoki. Kamerowi mign�a na chwil� przed oczami osada w g�rze pomocnej odnogi, ale by� za daleko, �eby dostrzec jakiekolwiek szczeg�y. Po kilku minutach pojazd dotar� do zachodniej cz�ci zatoki. Hafner zauwa�y� na jego kra�cu inn� grup� budynk�w. Chocia� wi�kszo�� stanowi�y domy o zabudowie szeregowej, by�o te� tam kilka wyr�niaj�cych si� rozmiarami gmach�w. S�u�y�y zapewne jako budynki og�lnej u�yteczno�ci publicznej lub magazyny. �atwo odgadn��, z czego zosta�y wzniesione: u�yto pewnego rodzaju ceg�y, prawdopodobnie wypalanej w postaci ca�ych p�yt, �eby skr�ci� czas budowy. Niew�tpliwie wydajna technologia, je�li si� we�mie pod uwag� brak drewna. Tylko ciemnobr�zowa barwa cegie� sprawia�a do�� ponure wra�enie. Opr�cz Hafnera miasto obserwowali dwaj m�czy�ni o latynoskich rysach. Z tonu, jakim m�wili co� po hiszpa�sku, naukowiec wywnioskowa�, �e te� nie zachwyca� ich wygl�d osady. Zastanawia� si�, czy ktokolwiek pomy�la� o przywiezieniu farby do pomalowania �cian. Z �alem stwierdzi� jednak, �e taki pomys� zaj��by raczej nisk� pozycj� na li�cie wojskowych priorytet�w. Na moment ubiory zgromadzonych wok� ludzi doda�y nieco kolor�w tej scenerii. Grupka os�b zebra�a si� w pobli�u portu, gdzie roz�adowywano inny poduszkowiec. Statek Hafnera w�lizn�� si� na miejsce po przeciwnej stronie pomostu z zespawanych ze sob� metalowych cz�ci. Naukowiec do��czy� do reszty kolonist�w na wybrze�u. T�um ustawi� si� w kolejce przed wojskowym punktem odprawy na wolnym powietrzu. Hafner stan�� na ko�cu kolejki, wdzi�czny, �e wojskowi wykazali na tyle rozs�dku, �eby da� kolonistom troch� czasu na rozprostowanie ko�ci po podr�y w ciasnych pomieszczeniach na statku. S�o�ce znalaz�o si� w zenicie - po�udnie dwudziestosiedmiogodzinnego dnia. Powietrze, odci�te w tym miejscu od ostrej oceanicznej bryzy przez g�rskie zbocza, zaczyna�o si� ju� ogrzewa�. Hafner �ci�gn�� kurtk�, zastanawiaj�c si� nad prawdziwo�ci� prognoz meteorologicznych na t� por� roku. Mniejsze nachylenie astria�skiej osi powinno zapewni� �agodniejsze skoki temperatur, ni� w jego rodzinnej Pensylwanii. Dane na temat pogody obejmowa�y zaledwie jeden rok. Daleko by�o wi�c jeszcze do ustalenia klimatu planety. Z pewno�ci� jednak wczesna wiosna w tej cz�ci Astry wydawa�a si� w tej chwili cieplejsza, ni� przewidywano. O ile nie by�a to tylko przej�ciowa fala upa��w, zagro�one mog�y by� nawet odporne odmiany ro�lin uprawnych. Hafner mia� nadziej�, �e eksperci wzi�li pod uwag� tak� ewentualno��. Wreszcie nadesz�a jego kolej przy punkcie odprawy. - Nazwisko? - zapyta� spocony porucznik, kt�ry nie zada� sobie nawet trudu spojrzenia na Hafnera znad przeno�nego terminalu. - Peter Hafner. Jestem geologiem w grupie doktora Pattersona. Terminal wyplu� ma�� kart�: �Hafner, Peter Andrew; 1897-22-6618; naukowiec�. �o�nierz wr�czy� kart� Hafnerowi. - Kwatera numer sto dwadzie�cia siedem, tu w Unie. Mapy rozwieszone s� tam, na dziedzi�cu. Godziny posi�k�w i spotka� informacyjnych podane s� na tablicy og�osze� obok map. Pytania mo�na zada� na zebraniu dzi� wieczorem, a sprawy nie cierpi�ce zw�oki za�atwi� w budynkach administracji. Nast�pny! - C�, przynajmniej s� dobrze zorganizowani, - pomy�la� Hafner. Skierowa� si� w stron� grupki os�b przed tablic� og�osze�. Przez moment zastanawia� si�, czy nie powinien poszuka� budynku administracji i zapyta�, gdzie mieszka Patterson. Ale mieli tam pewnie mn�stwo pracy i nie by�o sensu naprzykrza� si� wcze�niej ni� trzeba. Na zebraniu wieczorem b�dzie mia� wystarczaj�co du�o czasu, �eby znale�� Pattersona i przedyskutowa� program prac. Do tego czasu zrobi�by lepiej, gdyby si� odpr�y� i troch� przyt�umi� sw�j zapa� do pracy. Na razie wystarczy, �e rzuci okiem na swoje nowe mieszkanie i p�jdzie na d�ugi spacer po Unie. O ile dostarczono ju� jego baga�, b�dzie m�g� zabra� ze sob� pojemniki na pr�bki i zestaw odczynnik�w chemicznych. Z u�miechem na ustach przyspieszy� kroku. Mimo wszystko, popo�udnie nie zapowiada�o kompletnej straty czasu. *** Miejskie zebranie w Ceres dobieg�o ko�ca. Gwiazdy �wieci�y niczym zamro�one iskry, a nieliczne �wiat�a wytyczaj�ce ulice, w najmniejszym nawet stopniu nie przy�miewa�y ich blasku. Cristobal Perez szed� wolno w kierunku domu, kt�ry dzieli� z dwoma innymi m�czyznami, gniot�c list� polece� s�u�bowych, jakie wydano mu na zebraniu. Us�ysza� za sob� odg�os skrzypi�cych na �wirze krok�w; kto� go wyprzedza�. Odwr�ci� si� i przelotnie dostrzeg� twarz m�czyzny. - Matro - pozdrowi� przybysza. - Jak ci si� podoba nasz nowy dom? Prawdziwy �wiat nowych mo�liwo�ci, si? Matro Rodriguez zmi�tosi� w ustach stare nahuatla�skie przekle�stwo, kt�re Perez s�ysza� u niego ju� wiele razy. - Rolnictwo, rolnictwo! Nie przyjechali�my tu z tak daleka, �eby nas zagoniono do pracy w polu, jak jakich� w��cz�g�w. - M�wi�em, �eby� nie oczekiwa� zbyt wiele. - Perez wzruszy� ramionami.- Gdyby� kiedykolwiek by� w wojsku, wiedzia�by�, �e wszyscy rekruci k�ami�. - R�wnie dobrze mogliby�my by� w wojsku. A mo�e nie przejrza�e� jeszcze listy panuj�cych tu zasad? - Przejrza�em. Czego si� spodziewa�e�, �e zostaniemy tu nowymi pielgrzymami i b�dziemy mogli robi� wszystko, co si� nam podoba? Rodriguez najwyra�niej nie s�ucha�. - Zauwa�y�e�, �e niemal wszyscy w Ceres to Latynosi? I �e umie�cili nas po trzech w jednym budynku? Sta�em dzi� po po�udniu w kolejce za jednym z tych naukowc�w z klasy �redniej - on dosta� dla siebie ca�y dom w Unie. - My mamy przynajmniej w�asne jezioro. - Nie posiadam si� z rado�ci - powiedzia� kwa�no Rodriguez. - Na pewno b�d� siedzie� nad nim Ameryka�cy, a my b�dziemy kopa� kana�y irygacyjne do p�l uprawnych. - W�ciekasz si� z byle powodu. Dobrze, wi�c traktuj� nas jak parobk�w - na razie. Ale jest tu o wiele wi�cej kolonist�w ni� �o�nierzy, a nie wydaje mi si�, �eby Ameryka�c�w zachwyca�y wojskowe zasady przez d�ugi czas. Dop�ki trzymamy si� razem, mo�emy z tego miejsca zrobi� to, co nam obiecano. Rodriguez spojrza� na niego ostro. - Gadanie zawsze dobrze ci wychodzi�o. Zauwa�y�em jednak, �e nie by�e� a� tak rozmowny na zebraniu, gdy przydzielono nas do pracy w polu. - Oczywi�cie, �e nie: wszyscy musimy przecie� co� je��. Ale nadejdzie czas, kiedy to my b�dziemy dyktowa� warunki. Zaufaj mi. Rodriguez roze�mia� si�. - Jasne. Ale nie uwierz� w to, dop�ki sam nie zobacz�. Buenas noches. Przyspieszy� kroku i znikn�� w ciemno�ciach. Perez spogl�da� za nim, lekko wykrzywiaj�c usta. Przyja�ni� si� z Rodriguezem od czas�w szko�y �redniej w Teksasie, a nigdy jeszcze nie widzia�, �eby pos�u�y� si� rozumem, kiedy m�g� co� za�atwi� gadaniem lub pi�ciami. Prawdopodobnie i tym razem co� mu odbije i narobi sobie du�ych k�opot�w. Gdyby tak si� sta�o... c�, Perez musia�by zrobi� wszystko, co w jego mocy, �eby mu pom�c. By�o to k�opotliwe, ale Rodriguez by� cz�owiekiem, a Perez nie m�g� wyobrazi� sobie ratowania �wiata bez ratowania ludzi. Zaj�ty rozmow� z przyjacielem i zatopiony we w�asnych my�lach, przegapi� w�a�ciw� �cie�k�. Wr�ci� po w�asnych �ladach i skierowa� si� w stron� s�abo o�wietlonej uliczki, kt�ra prowadzi�a do jego nowego domu. Mia� nadziej�, �e wsp�lokatorzy nie planowali rozm�w do p�na w nocy. Jak we wszystkich rolniczych spo�eczno�ciach, tak i w Ceres dzie� mia� si� zacz�� wcze�nie. *** Carmen Olivero naci�gn�a prze�cierad�o pod sam podbr�dek i zgasi�a �wiat�o z westchnieniem znu�enia. Tylko jeden dzie� na Astrze, pomy�la�a z drwin�, a zm�czy�am si� jak po tygodniu pracy. Nowy rekord. Na dobr� spraw� powinna nadal by� w budynku administracji w Unie. Cz�� zespo�u organizacyjnego ci�gle pozostawa�a tam na dy�urze i zajmowa�a si� dostawami sprz�tu. Wi�ksz� cz�� pracy wykonano ju� podczas za�adunku statk�w, a teraz nale�a�o wszystko sprawdzi� jeszcze raz, �eby wykry� na przyk�ad uszkodzenia, kt�re mog�y powsta� w czasie podr�y. Cz�onkom jej grupy pu�kownik Meredith wyda� jednak specjalne polecenie. Mieli stawi� si� o si�dmej rano. Postanowi�a wi�c po�o�y� si� spa�, je�li mia�a by� jutro w pracy cho� w po�owie kompetentna. W�a�nie do�wiadcza�a nowego, charakterystycznego dla ery kosmicznej odpowiednika zm�czenia r�nic� czasu po podr�y. Zamkn�a oczy, ale jej umys� w dalszym ci�gu pracowa� na wysokich obrotach. Przed oczami kr��y�y jej spisy inwentarzowe i lista przydzia��w do poszczeg�lnych magazyn�w, gro��c zasypaniem lawin� papieru. Wykonywa�a t� prac� od pi�tnastu lat, ale mimo ca�ego do�wiadczenia zawodowego nie by�a przygotowana na tak skomplikowane zadanie. Dziesi�� tysi�cy kolonist�w i wojskowych wymaga�o mn�stwa dostaw, a lokalne �rodowisko nie dostarcza�o nic opr�cz wody. Wszystko, czego potrzebowali, musia�o przeby� bardzo dalek� drog� z Ziemi. Zmaga�a si� z my�lami przez dobre dziesi�� minut, zanim odrzuci�a prze�cierad�o i posz�a boso do kuchni. Do niekt�rych dom�w nie dotar�y jeszcze osobiste dostawy �ywno�ci. Dzia�a�y jednak sie� wodno-kanalizacyjna i mikrofal�wka, a w jej podr�cznym baga�u zawsze znajdowa�o si� kilka torebek rozpuszczalnej gor�cej czekolady. Po kilku minutach siedzia�a ju� przy kuchennym oknie z paruj�cym kubkiem w r�ce, zas�uchana w dobiegaj�ce od strony portu ciche g�osy i d�wi�ki pracuj�cej maszynerii. Ciekawe, kiedy zaczn� t�skni� za Fort Dix, zastanawia�a si�. Ani baza, ani nawet ca�e Jersey nie poci�ga�y jej a� tak bardzo, ale po cz�stych zmianach miejsca zamieszkania doskonale wiedzia�a, �e w ko�cu i tak zacznie t�skni� za domem. W pierwszych dniach kariery wojskowej wydawa�o si� jej, �e nie poradzi sobie z dr�cz�ca j� w�wczas nostalgi�. Zw�aszcza tu� po rozstaniu si� ze szkolnymi kolegami i przyjaci�mi. Teraz, do�ywszy s�dziwego wieku trzydziestu sze�ciu lat, wiedzia�a, �e przez nast�pne kilka dni grozi jej co najwy�ej przygn�bienie. Przyjemne to te� nie by�o. Pewnego dnia - przyrzek�a sobie, ostro�nie s�cz�c nap�j - sko�cz� z tym nonsensem i osi�d� gdzie� na dobre. Mo�e kiedy wszystko u�o�y si� na Astrze... albo kiedy damy za wygran� i wr�cimy do domu. Zale�y, co b�dzie pierwsze. Jako� �adna z tych opcji specjalnie jej nie zachwyca�a. Nigdy nie filozofuj o drugiej w nocy, pomy�la�a, przytaczaj�c dwunast� pozycj� z listy osobistych zasad, i porzuci�a ten temat. Opr�ni�a kubek, wyp�uka�a go i w�o�y�a do zlewu. Mia�a nadziej �, �e jej nowa wsp�lokatorka nie oka�e si� fanatyczk� czysto�ci. Wr�ci�a do ��ka. Uspokoi�a umys� na tyle, �e mog�a zasn��. Wtuli�a si� w poduszk� i zamkn�a oczy. W danym dniu powinny ci wystarczy� problemy tego w�a�nie dnia, przytoczy�a kolejn� regu�� i pozostawi�a przysz�e sprawy ich w�asnemu biegowi. Dwie minuty p�niej g��boko spa�a. ROZDZIA� 2 -...a tu ma pan spisy inwentarzowe z Crosse - powiedzia� major Thomas Brown, k�ad�c ostatni stos wydruk�w komputerowych na biurku pu�kownika Mereditha. - Roz�adowano w�a�nie �Auror�, a ostami �adunek z �Pathfindera� jest ju� w drodze. Wi�kszo�� towar�w oczekuj�cych na posortowanie to �ywno��, ubrania i nawozy. Meredith kiwn�� g�ow�, zerkaj�c na pierwsz� stron� wydruku. B�l oczu nieustannie przypomina� mu, �e trzy godziny snu to zbyt ma�o dla cz�owieka w jego wieku. - W jakim stanie jest l�dowisko? - W�a�ciwie dosy� dobrym. Te repulsery, kt�re sprzedaj� nam Ctencri, daj� wysok� temperatur�, ale wahad�owce do l�dowania i startu wykorzystuj� mniejszy odcinek pasa startowego. Og�lnie wi�c nawierzchnia zu�ywa si� w mniejszym stopniu. Trzeba b�dzie, oczywi�cie, za�ata� kilka dziur, lecz mamy jeszcze trzy tygodnie czasu, zanim �Celeritas� przyb�dzie z nast�pn� dostaw�. - Dobrze. Czy jest wystarczaj�co du�o miejsca, �eby pionoloty mog�y wystartowa�? - Jasne. Potrzebuj� tylko tyle pasa startowego, ile wynosi ich d�ugo��, je�eli podkr�ci si� repulsery na pe�n� moc. - Wiem, ale nie chcia�bym dawa� wi�cej mocy, ni� to konieczne. Nigdy nie wiadomo, jak d�ugo jakie� urz�dzenie pozostanie w pe�ni sprawne. - Ctencria�skie statystyki... - Zosta�y nam przedstawione przez ctencria�ski odpowiednik przedstawicielstwa handlowego. To chyba wszystko wyja�nia. Brown zastanowi� si�. - Nie powinno by� problemu. Zniszczona jest g��wnie �rodkowa cz�� pasa startowego. Pionoloty z �atwo�ci� mieszcz� si� po jednej ze stron. - Dobrze. Meredith uni�s� r�k� i wybra� numer na telefonie umieszczonym na nadgarstku. - Hangar �Martello�; Greenburg - dobieg� g�os z urz�dzenia. - Pu�kownik Meredith. Czy przygotowano ju� pionoloty? - Dwa s� gotowe do startu, sir. Trzeci b�dzie gotowy za godzin�. - W porz�dku. Wys�a� dwa pierwsze zespo�y. �ledzi� i nagrywa� wszystkie dane nap�ywaj�ce do wie�y kontrolnej. - Tak jest, sir. Meredith roz��czy� si� i ponownie zwr�ci� si� do Browna. - Czy sadzenie ro�lin rozpocz�o si� planowo? - Przewa�nie. Gleba na polach w Crosse zawiera�a dzi� rano zbyt ma�o cynku i magnezu, wi�c doktor Haversham poleci� po�o�y� jeszcze jedn� warstw� nawozu. Przypuszcza, �e rzeki na obrze�ach p�l przyczyniaj� si� do szybszej ni� zwykle wymiany w�d gruntowych Powoduje to dodatkowe wymywanie minera��w, czy jako� tak. - �wietnie. Je�eli to najwi�ksza pomy�ka, jak� pope�nili in�ynierowie przy kre�leniu planu tego miejsca, to chyba damy sobie rad�. - Przynajmniej mieli�my jeszcze troch� nawozu. - Brown wygl�da� na zaciekawionego. - Spodziewa si� pan znale�� w okolicy skarb kapitana Kidda, czy jak? - Co? A, pionoloty? Nie, po prostu pomy�la�em, �e powinni�my zbada� teren wok� osady z niewielkiej wysoko�ci nad ziemi�. Brown wzruszy� ramionami. - Mamy zdj�cia kartograficzne obejmuj�ce teren w promieniu stu kilometr�w. Czego jeszcze potrzebujemy? Rozleg� si� cichy �wist, a Meredith wyjrza� przez okno akurat w chwili, gdy dwa l�ni�ce pionoloty przemkn�y nad nimi, kieruj�c si� na wsch�d, w stron� majacz�cego w oddali sto�ka Mt Olympus. Wcze�niej Meredith usilnie stara� si� o przydzielenie mu sze�ciu samolot�w ctencria�skiej produkcji do wykorzystania na Astrze. By� szcz�liwy, �e dosta� chocia� trzy. Mimo �e samoloty te by�y pocz�tkowo przeznaczone tylko do lot�w w ni�szych warstwach atmosfery - ich silniki plazmowe wykorzystywa�y tlen z powietrza do rozgrzania paliwa do temperatury plazmy pierwotnej - wyposa�ono je te� w samowystarczalne zbiorniki tlenowe. Pionoloty mog�y wi�c wej�� na nisk� orbit� i w razie potrzeby s�u�y� jako dodatkowe statki ratunkowe. - Mo�liwe - powiedzia� do Browna - �e na planecie znajduj� si� kolonie zarodnik�w czy czego� takiego, teraz u�pione, ale zdolne do wegetacji, je�li tylko podnios�aby si� zawarto�� metali w glebie. Powiedzmy, gdyby spad�a jedna z tych planetoid kr���cych w odleg�o�ci miliona kilometr�w st�d. Wiatr na pewno zdmuchnie z p�l cz�� naszych nawoz�w, ale je�eli cokolwiek uro�nie, chc� natychmiast mie� fotografie. Brown zagwizda� z podziwem. - Ja bym na to nie wpad� - przyzna�. - Chyba w�a�nie dlatego zajmuj� si� pasami startowymi i portami kosmicznymi. Niezbyt ambitne zaj�cie. - W�a�ciwie ja te� nie mog� uzna� tego pomys�u za sw�j w�asny. Wpadli na to biolodzy. Je�eli si� nad tym zastanowi�, dostrzega si� pewn� analogi� z sytuacj� w pustynnych ekosystemach. Tylko �e tutaj brakuje metali, a nie wody. - Meredith urwa�, kiedy us�ysza� za oknem s�aby odg�os dalekiego ryku silnik�w. - Wygl�da na to, �e w�a�nie l�duje ostatni wahad�owiec. Brown podni�s� si� z fotela. - Tak, rzuc� okiem na roz�adunek i wy�l� wszystkie poduszkowce z powrotem do bazy. Je�eli pa�ski terminal b�dzie w��czony, kiedy dostaniemy spisy inwentarza, prze�l� je panu. W innym przypadku przynios� wydruk p�niej. - W porz�dku, i niech pan dok�adnie sprawdzi, czy mamy ju� wszystko, zanim �Aurora� odleci. - Tak jest. Brown zasalutowa� i wyszed�. Meredith si�gn�� po wydruk i przejrza� na ostatniej stronie list� zniszcze� i uszkodze�. Nie by�o tak �le: troch� st�uczonych naczy� laboratoryjnych i kilka rozerwanych work�w wzbogaconego w metale nawozu. Tylko jedna rzecz wywo�a�a na jego twarzy grymas niezadowolenia. Niekt�re naczynia by�y niezb�dnymi cz�ciami aparatu do zap�adniania rybich kom�rek jajowych, kt�re sprowadzono na Astr�. Przywieziono oczywi�cie zapasowe naczynia, jednak w liczbie nie zadowalaj�cej ani Mereditha, ani naukowc�w. Idioci, pomy�la� surowo, zlecaj� mi jakie� zadanie, a potem robi� wszystko, �ebym mia� jak najmniejsze mo�liwo�ci jego wykonania. Nie by�a to ca�kowicie sprawiedliwa ocena. Prezydent Allerton wszelkimi si�ami wspiera� koloni�, ale garstka kongresman�w sprzeciwia�a si� projektowi. Okrzykn�li ca�� t� spraw� spiskiem ONZ, maj�cym na celu zmniejszenie si�y roboczej i zasob�w finansowych Ameryki i odpowiednio zmniejszyli bud�et kolonii. Meredith od�o�y� wydruk i si�gn�� po nast�pny ze stosu le��cego na biurku. Mia� ju� za sob� miesi�ce logicznego rozumowania, perswazji i za�amywania r�k. Teraz pozostawa�o tylko zorganizowanie �ycia na Astrze mo�liwie szybko i dobrze. Chodzi�o o honor Wuja Sama - nie wspominaj�c o szansie, jak� mia� Meredith na zdobycie stanowiska genera�a brygady. Trzeba by�o udowodni� kpiarzom, �e s� w b��dzie. Maj�c to na uwadze, zabra� si� do pracy. Nie min�a godzina, kiedy zabrz�cza� telefon. Z�a wiadomo��. - Rozbi� si� pionolot Dwa, pu�kowniku - zameldowa� zdenerwowany porucznik. - Gdzie� na po�udniowy zach�d od Mt Olympus, jak s�dzimy. Meredithowi przesz�y ciarki po plecach. W pobli�u wulkanu? Przechodz�c przez pok�j, rzuci� przelotne spojrzenie przez okno na widoczny w oddali sto�ek. Nie dostrzeg� jednak najmniejszego �ladu unosz�cego si� nad nim dymu. - Co si� sta�o? - zapyta�, otwieraj�c gwa�townie drzwi. Da� znak r�k� adiutantowi, �eby przyprowadzi� samoch�d. - Nie mamy pewno�ci, sir. Odebrali�my tylko meldunek o wariuj�cych repulserach, a potem ��czno�� si� urwa�a. Nie mo�na ufa� tej cholernej technologii kosmit�w. - Mamy jeszcze jakie� zwyk�e samoloty do dyspozycji? - Jeden, sir. - Niech zabierze personel medyczny i startuje. B�d� czeka� na wsch�d od Unie. Mog� wyl�dowa� na drodze z Unie do Crosse. Gdzie jest pionolot Jeden? - Kieruje si� w stron� Mt Olympus, sir. By� nad g�rami Kaf na po�udnie st�d, kiedy rozbi� si� pionolot Dwa. - Odwo�a� go. Niech Jeden natychmiast wraca do bazy. - Tak jest, sir. Telefon zamilk� na kilka sekund, porucznik prze��czy� si� na inn� lini�. - Cessna opuszcza w�a�nie hangar. Start za pi�� minut. Samoch�d przyprowadzony przez porucznika Andrewsa ju� czeka� z w��czonym silnikiem. Meredith w�lizn�� si� do �rodka. - Dobrze. B�dziemy czeka� kilkaset metr�w za miastem. Prosz� mnie natychmiast powiadomi�, je�eli Dwa si� odezwie. *** Personel medyczny okaza� si� niepotrzebny. Obydwaj piloci byli ju� martwi. Meredith ostro�nie bada� miejsce katastrofy. Napi�te do b�lu mi�nie przyprawia�y go o skurcze �o��dka. Pionolot wyry� w ziemi r�w o d�ugo�ci stu metr�w, rozrzucaj�c na ca�ej d�ugo�ci kawa�ki kad�uba, zanim zatrzyma� si� jako zdeformowana kupa metalu i plastyku. Piloci w stanie nie lepszym od pionolotu, nadal znajdowali si� w kokpicie. By�o ju� dobrze po po�udniu, kiedy specjali�ci od katastrof lotniczych zako�czyli ekspertyz� i wr�cili do bazy �Martello�. - Jeste�my prawie pewni, �e wszystkie repulsery zepsu�y si� jednocze�nie - powiedzia� Meredithowi kapitan dowodz�cy zespo�em. - B�dziemy wiedzieli wi�cej, kiedy elektronicy sko�cz� bada� cz�ci, kt�re przywie�li�my ze sob�. Meredith kiwn�� g�ow� i nad ramieniem swojego rozm�wcy popatrzy� na wracaj�c� do hangaru Cessn�. Przylecia� do bazy wcze�niej z zespo�em medycznym i cia�ami. Na miejscu katastrofy tylko by zawadza�. Mia� te� nadziej� wykona� jak�� prac�, zanim eksperci uporz�dkuj� rumowisko. Plan ten powi�d� si� tylko cz�ciowo. Ze zrozumia�ych wzgl�d�w nie potrafi� skoncentrowa� si� na spisach inwentarzowych. - Czy wiadomo, dlaczego zawiod�y repulsery? - Nie, sir. O�mieli�bym si� nawet stwierdzi�, �e to nie powinno mie� miejsca. S� zasilane przez trzy ca�kowicie niezale�ne systemy. - Radar wskazywa� niewielk� pr�dko��, kiedy to si� sta�o. Czy gdyby wysiad�y tylko repulsery na spodzie statku, piloci mieliby dosy� czasu na wyprowadzenie maszyny? - Powinni mie�. Byli wystarczaj�co wysoko, a ten manewr jest zaprogramowany w komputerze pok�