7472

Szczegóły
Tytuł 7472
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7472 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Allan Cole & Chris Bunch Powr�t Imperatora Cykl: Sten tom 6 (The Return of the Emperor) Przek�ad Rados�aw Kot Wyd.ang. 1990 Wyd. pol. 1998 Dla Normana Spinrada, (czynnego hippisa i komucha, jak to m�wi�) kt�ry pomaga� nam przej�� przez to bagno, i Dennisa Foleya, (emeryta z pewnej jednostki specjalnej) dzi�ki kt�remu nie opili�my si� zanadto. Ksi�ga pierwsza PRINCEPS Rozdzia� 1 Statek by� monstrualny. Powierzchnia ka�dego z dziesi�cio�ciennych bok�w przekracza�a kilometr kwadratowy. Na pok�adzie znajdowa� si� tylko jeden cz�owiek. Unosi� si� na wodzie w p�ytkim basenie po�rodku jednego z pomieszcze�. Nagle otworzy� oczy. By�y niebieskie i niewinne jak u nowo narodzonego dziecka. Min�o troch� czasu, a� szcz�kn�� zaw�r, ciecz sp�yn�a i jeden z bok�w zbiornika opad�. M�czyzna usiad� i opu�ci� nogi na ciep�y pok�ad. Porusza� si� powoli i ostro�nie niczym niepewny swych mo�liwo�ci rekonwalescent po d�ugiej chorobie. Potem po prostu sobie siedzia� chwil�, a mo�e godzin� lub ca�y dzie�, a� wko�o zahucza� g�os: - Jedzenie i picie jest w s�siednim pokoju. M�czyzna wsta� pos�usznie, zachwia� si�, ale szybko odzyska� r�wnowag�. Podszed� do �ciany. Na wieszaku obok ��ko-basenu czeka� b��kitny uniform. Jedynie okr�g�a p�ytka m�ci�a g�ad� materii. Musn�� kr��ek palcami. �ciana zmieni�a si� w ekran. Nagranie? Obraz radarowy? Symulacja komputerowa? Ukaza� si� widok przestrzeni, ale jakiej� dziwnej. By�a czarna, jednak mieni�a si� wszystkimi kolorami. K�u�a bole�nie w oczy. M�czyzna zn�w dotkn�� prze��cznika, aby wy��czy� ekran. Wci�� nagi, pocz�apa� do drzwi. St� czeka� nakryty na jedn� osob�. M�czyzna zdj�� kopulast� os�on� z talerza, si�gn�� palcami jaki� k�sek, prze�u�, po�kn��. Ka�dy ruch wci�� by� tak samo beznami�tny. Wytar� palce o udo i przeszed� do kolejnego pomieszczenia, gdzie sta� rozk�adany fotel. Nad siedziskiem wisia� l�ni�cy stal� he�m z kompletem dziwnych macek wystaj�cych z wewn�trz. M�czyzna usiad� i na�o�y� he�m. W pokoju pojawili si� ludzie. Chocia� nie, to ten m�czyzna gdzie� si� przeni�s�. By� odziany w mundur. Zgromadzeni u�miechali si�, krzyczeli, pr�bowali go dotkn��. S�ysza�, jak sam te� co� m�wi, ale nie rozumia� ani s�owa. Nagle z t�umu wy�owi� spojrzeniem osobnika z blad� twarz� i chorobliwie l�ni�cymi oczami. Tamten wyci�gn�� d�o�, niby do powitania, ale niespodziewanie doby� zza pazuchy co� l�ni�cego metalicznie... M�czyzna poczu�, �e kule wbijaj� mu si� w pier�. Upad�. Bola�o coraz bardziej... W jednej chwili obraz znikn��. M�czyzna zdj�� he�m. Zn�w by� w pomieszczeniu z fotelem. - Od dezaktywacji up�yn�o sze�� lat, trzy miesi�ce, trzy dni czasu ziemskiego - zadudni� znowu g�os. Twarz m�czyzny jakby drgn�a. �le, pomy�la�. Pi�� lat za p�no. Chocia�, przelecia�o mu przez g�ow�, c� to znaczy �p�no�? I tak wszystko jedno... Wsta�. - Do odlotu zosta�o dziesi�� dni pok�adowych - zakomunikowa� g�os. M�czyzna skin�� g�ow�. Wr�ci� do sto�u. Czu� g��d. Rozdzia� 2 By�a to cicha, ma�a planeta niczym nie wyr�niaj�ca si� w systemie umieraj�cej ��tej gwiazdy. Miejsce bez godnej uwagi historii, z dala od szlak�w turystycznych i handlowych, rzadko odwiedzane przez go�ci. Wiele ziemskich lat temu zwiadowcza wyprawa imperium przebada�a ca�y system, skutkiem czego odnotowano, �e zdatna do zamieszkania planeta ma mas� r�wn� osiemdziesi�ciu siedmiu procentom masy Ziemi i proporcjonaln� do tego sta�� grawitacji, ziemski typ atmosfery i jest odleg�a o trzy jednostki astronomiczne od swojej gwiazdy. Klimat od tropikalnego do subarktycznego, zr�nicowane formy �ycia. Najlepiej rozwini�ty l�dowy drapie�nik przypomina� kota, by� spokojny, nieco p�ochliwy i niegro�ny dla ludzi. Zapisano tak�e: �Nie stwierdzono obecno�ci wy�szych form �ycia�. Planet� nazwano XM-Y-1134 i przez kilkaset lat trwa�a pod tym tylko, zapewne nikomu nie znanym, mianem. Drug� nazw� nada� jej dopiero pewien przedsi�biorca, kt�ry wybudowa� sobie posiad�o�� w strefie umiarkowanego klimatu. Zamieszka� tam razem ze swoj� �wit� i przez pewien czas zamy�la� nawet przekszta�ci� planet� w o�rodek wypoczynkowy. Ostatni� jego inwestycj� by� port kosmiczny, prawdziwe dzie�o sztuki. Trudno powiedzie�, czy pomys� utworzenia kurortu mia� szans� powodzenia, poniewa� przemys�owiec straci� ca�y maj�tek, a nawet narobi� d�ug�w i sko�czy� marnie. Planeta jednak niezmiennie kr��y�a po swojej elipsie, jak czyni�a to od paru �adnych miliard�w lat. Co kilkaset milion�w obrot�w wpada�a w chmury kosmicznych �mieci, przez co �ycie na jej powierzchni ulega�o zag�adzie i matka-ewolucja musia�a zaczyna� prace od pocz�tku. Obecnie planeta zwa�a si� Smallbridge*. [* small bridge (ang.) - ma�y most.] Czemu tak w�a�nie, nie wiadomo. Tajemnic� pochodzenia owej nazwy zabra� ze sob� pechowy przedsi�biorca. Stenowi nie zale�a�o na poznaniu prawdy. Ponad pi�� lat sp�dzi� na penetracji pla�, bagnisk, r�wnin, pusty�, puszcz i lodowc�w Smallbridge. Czasem w towarzystwie, czasem samotnie. Prze�y� w tym okresie kilka ma�o znacz�cych przyg�d, par� przelotnych romans�w. Nie spotka� �adnej kobiety tak godnej uwagi jak pami�tana z m�odo�ci, zdecydowana i konsekwentna Bet. Czy nieust�pliwa Lisa Haines. Lub zagorza�a hazardzistka St. Clair. Przez ostatni rok po prostu �y�. Tylko tyle. Ogarn�a go chandra, kt�rej nijak nie potrafi� rozgoni�. W rzadkich chwilach trze�wo�ci umys�u powtarza�, �e potrzebuje jakiego� towarzystwa. Wymy�la� sobie od ostatnich g�upc�w. Przecie� mia� wszystko, czego mo�na zapragn��, prawda? Cyganka Ida, dawna przyjaci�ka z sekcji Modliszki, dopilnowa�a jego finans�w. Gdy on przebywa� wraz z Alexem Kilgourem w obozach jenieckich Tahnijczyk�w, Ida uczyni�a go bogatszym ponad wszelkie marzenia. Opu�ciwszy piek�o Heath, dowiedzieli si�, �e obaj s� posiadaczami ca�kiem sporych fortun. Kilgour dorobi� si� ponadto ca�kiem okaza�ej posiad�o�ci na rodzimej planecie Edinburgh, gdzie grawitacja znacznie przewy�sza�a ziemsk�. Sten za� sta� si� w�a�cicielem w�asnej planety. Wielkie dzi�ki, Ido. I co ja mam z tym dobrodziejstwem zrobi�? Spokojnie, Cyganka nie jest niczemu winna. Jak powiedzia�by Mahoney: �Darowanemu koniowi nie zagl�da si� w z�by�. Mahoney przypomnia�by te�, �e wyci�gn�� Stena ze slums�w Vulkana, w ostatniej chwili ratuj�c m�odego Delinqa przed karnym wypaleniem umys�u. Warkn��by zgorszony i dorzuci�, �e Sten wylaz� przecie� z tego bagna, w kt�rym si� urodzi� i przeszed� szczeble kariery od prostego szeregowca z piechoty do cz�onka elitarnej sekcji Modliszki, �e zosta� potem dow�dc� osobistej stra�y imperatora i bohaterem wojen z Tahnijczykami na dok�adk�. Ostatecznie dosta� awans na admira�a. Wypomnia�by, ile razy musia� si� za niego wstydzi� i doda�by na koniec, �e wida� Sten ma wci�� zielono we �bie i �e trzeba mu solidnego kopa na rozp�d, aby przesta� marnowa� czas i wzi�� si� do roboty. Ale Mahoneya nie by�o w�r�d �ywych. Dawny szef Stena, Wieczny Imperator, skwitowa�by ca�� t� opowie�� o depresji i smutkach gromkim �miechem, nala�by podw�adnemu podw�jnego stregga i wys�a� na front, by si� ch�opak przewietrzy�. Mniejsza o to, na jaki front. Przecie� �adne trwaj�ce ponad trzy tysi�ce lat imperium nie narzeka na brak wrog�w. Niestety, imperator te� opu�ci� ten pad�. Podczas ostatniego wsp�lnego spotkania Sten wykrzycza� w�adcy, �e definitywnie rozstaje si� z wojskiem. Nie n�ci�a go perspektywa zaszczyt�w, nic nie obchodzi� fakt, �e wyniszczone wojn� z Tahnijczykami imperium potrzebowa�o ka�dego, kto mia� g�ow� na karku. Wieczny Imperator nie nalega�. Rozumia�, �e Sten mo�e by� zm�czony. Przewidywa�, �e znudzony spokojnym �yciem Sten sam zapuka jeszcze do drzwi. Oczekiwa�, �e stanie si� to za jakie� p� roku. Wieczny Imperator rzadko si� myli�, ale tym razem nie trafi�. Niemal dok�adnie sze�� miesi�cy po owej rozmowie Sten obudzi� si� w swojej posiad�o�ci na Smallbridge, poklepa� wyleguj�c� si� obok kszta�tn� nagusk� i mrukn�� pod nosem: �Nic z tego�. Tydzie� po pami�tnym spotkaniu Wieczny Imperator pad� ofiar� zamachu. Dowodz�c ochron� w�adcy, Sten zawsze najbardziej obawia� si� g�upich przypadk�w. I s�usznie, poniewa� to by�o w�a�nie co� takiego. Ostatecznie, nigdy nie da si� zapewni� ca�kowitego bezpiecze�stwa tak wa�nej osobie publicznej jak Wieczny Imperator. Nawet bitni i bez reszty lojalni Gurkhowie to za ma�o. Raz na trzy tysi�ce lat mo�e si� zdarzy�, �e ich kukri zawiod�. Jego Wysoko�� wr�ci� na �wiat Centralny jako zwyci�ski bohater. Miliardy miliard�w obywateli imperium ogl�da�y bezpo�redni� transmisj� z powitania w�adcy. Imperator wysiad� ze swego jachtu i ruszy� po p�ycie ku oczekuj�cym limuzynom, kt�re mia�y go zawie�� do Arundel. Obok szed� Tanz Sullamora, magnat przemys�u stoczniowego i zaufany cz�onek prywatnej rady imperatora. Sten pami�ta� ten dzie�, gdy te� zasiad� przez ekranem. Komentator a� ochryp� od wywrzaskiwania, jak bardzo triumfalny to powr�t. Trac�c g�os, doda� jeszcze, �e zgodnie z planem zasadnicze uroczysto�ci odb�d� si� w p�niejszym terminie, gdy imperator odpocznie troch�, czyli za jaki� tydzie�. Delegaci z ca�ego mocarstwa przyb�d� w�wczas i oddadz� ho�d swemu wodzowi. Nikogo nie zabraknie, nawet najbardziej niepewnych sojusznik�w, kt�rym imperator ju� wybaczy�, �e wahali si� z udzieleniem wsparcia. Sten nie wierzy� w ani jedno s�owo tej perory. Zbyt dobrze zna� szefa. Tydzie� zw�oki mia� niew�tpliwie da� czas na czystk�. Szybk� i zdecydowan�. Wojna sko�czona, wi�c pora wraca� do interes�w. Imperator by� przede wszystkim szefem najwi�kszego w historii przedsi�wzi�cia, kt�re ostatnio nieco zaniedba�. Ale gdy przyjdzie pora, widowisko b�dzie niew�tpliwie wstrz�saj�ce. Nie bez powodu w�adca uchodzi� za mistrza manipulacji. Jego przemowy zawsze mia�y niejedno, ale co najmniej dwa ukryte dna. Sten skupi� uwag� na rogu ekranu, gdzie widnia�a grupka pracownik�w portu kosmicznego. Czekali w szeregu, by u�cisn�� imperatorowi d�o�. W�adca skierowa� si� w przeciwnym kierunku. I bardzo dobrze, pomy�la� Sten. Nie, �eby byli gro�ni... Bo i po co kto� mia�by atakowa� imperatora teraz, gdy wojna sko�czona. Niemniej... Sten z zasady unika� podobnych sytuacji. W takim t�umie, przy b�yskach fleszy ochrona zawsze traci na skuteczno�ci. Potem dojrza�, jak Sullamora zagaduje imperatora i wskazuje zgromadzonych. Sten j�kn�� bezwiednie. Wiedzia�, co Tanz wygaduje. M�wi zapewne, �e ci tam czekaj� od paru godzin i �e nie mo�na im sprawi� zawodu. Imperator zawaha� si�, ale poszed�, rzecz jasna. Szybkim krokiem, wida� chcia� mie� to za sob�. Gurkhowie musieli dobrze wyci�ga� nogi, by w�adca ich nie wyprzedzi�. Sprawnie wykonywa� gesty pozdrowienia. U�miecha� si�, zagadywa�, jak zwykle w kontaktach z poddanymi. �ciska� d�onie obur�cz tak przemy�lnie, �e jednocze�nie odsuwa� interlokutora, robi�c miejsce dla nast�pnego. Stenowi co� mign�o w t�umie. Kie licho? Us�ysza� charakterystyczny huk wystrza��w. Wieczny imperator upad� na wznak. Obraz zawirowa�. Potem zn�w si� uspokoi� - ale tylko na u�amek sekundy. W�adca le�a� na p�ycie. Stenowi serce zamar�o. Wstrzyma� oddech. Czy�by...? Potem ekran zaci�gn�� si� biel�. Z g�o�nika dobieg� urwany nagle grom pot�nej eksplozji. Przerwano transmisj�. Gdy j� wznowiono, Sten dowiedzia� si� wszystkiego. Wieczny Imperator zosta� zamordowany. Podobno przez szale�ca. Jakiego� malkontenta imieniem Chapelle, kt�ry dzia�a� w pojedynk�, wiedziony niezrozumia�ym impulsem. Chyba pragnieniem zemsty za wyimaginowane krzywdy. Mo�e by� chorobliwie ambitny lub zazdro�ci� imperatorowi nie�miertelno�ci. Miliardy widz�w siedzia�y nieme i wstrz��ni�te przed ekranami. Sten te�. Wszyscy czekali na dalszy ci�g wydarze�. Imperator niew�tpliwie zgin��. By�o wprawdzie troch� takich, kt�rzy rzeczywi�cie uwa�ali go za nie�miertelnego. Niekt�rzy uzasadniali nawet, �e przecie� istniej� takie niesamowicie �ywotne stworzenia, konkretnie pewne paso�yty, kt�re potrafi� przetrwa� �mier� nosiciela i teoretycznie mog� bytowa� w niesko�czono��. Podobnie jak niekt�rzy mieszka�cy m�rz czy g�rnych warstw atmosfery. Ale mniejsza o czcze gadanie. Wszystko, co �ywe, pr�dzej czy p�niej umiera i nijak nie da si� tego zmieni�. Owa zasada w szczeg�lno�ci odnosi si� do ludzi. A imperator niew�tpliwie by� cz�owiekiem. Tego nikt nigdy nie kwestionowa�. Ale przecie� trwa� r�wnie niewzruszony jak kosmos i sw� niezmienno�ci� dodawa� ducha poddanym. Polityka w�adcy mog�a by� dyskusyjna, jednak nawet najbardziej radykalni uczeni uznawali jego pa�stwowo tw�rcz� rol�, a historycy z zapartym tchem �ledzili kolejne stulecia panowania. Nie przypadkiem zwano imperatora �Wiecznym�. D�ugowieczno�ci w�adcy nikt nie potrafi� ogarn�� umys�em. Zwyk�y cz�owiek m�g� liczy� na jakie� dwie�cie lat �ycia. O ile mia� szcz�cie, oczywi�cie. Wizja kogo� wielokrotnie starszego budzi�a l�k. Sten zna� imperatora od do�� dawna. W�adca zawsze wygl�da� ledwie na trzydzie�ci pi�� lat. Oczy l�ni�y mu wci�� m�odzie�czo, czasem nawet �artowa� sobie z w�asnego wieku. Ale Wieczny Imperator szydzi� prawie ze wszystkiego. Nie by�o dla niego �adnych �wi�to�ci. Kpi� nawet z w�asnej osoby. Niekiedy jednak jego twarz dawa�a wyraz wielkiemu zm�czeniu czy znu�eniu. Pod koniec zmaga� z Tahnijczykami podobne chwile trafia�y si� nawet cz�sto. Na czole pojawia�y si� g��bokie zmarszczki, oczy spogl�da�y gdzie� w pustk�, my�li bieg�y w przesz�o�� tak odleg��, jakby le�a�a poza zasi�giem pami�ci wszystkich wsp�cze�nie �yj�cych istot. Obserwator czu�, naprawd� czu� w�wczas, �e ten cz�owiek b�dzie m�ody jeszcze i wtedy, gdy nawet obecne dzieje dawno zostan� zapomniane. Dwa dni po zamachu cz�onkowie osobistej rady imperatora weszli kolejno na trybun�, pospiesznie wzniesion� w pobli�u ruin zamku Arundel. Zabrak�o tylko jednego: Tanza Sullamory. Wierny do ko�ca s�uga zgin�� podczas eksplozji, kt�ra zg�adzi�a wszystkich w promieniu jednej �smej kilometra. Czemu Chapelle uzna� za konieczne zdetonowa� tak pot�ny �adunek, i to ju� po zabiciu imperatora, tego nikt nie wiedzia�. Zreszt� ca�a sprawa by�a bardzo tajemnicza i pe�na zagadek, gdy� Chapelle te� pad� ofiar� w�asnych knowa�. Pi�cioro przedstawicieli arystokracji przemys�owej stan�o nieruchomo naprzeciwko wielkich t�um�w, kt�re zesz�y si� na r�wnin�. Komentator wyja�ni� dok�adnie, kim jest ka�dy osobnik z owej pi�tki. Pierwszy sta� Kyes, wysoki, smuk�y i srebrzysty. Kontrolowa� wi�kszo�� rynku sztucznej inteligencji. Nale�a� do rasy Grb�czew�w, niezwykle rozwini�tej umys�owo. Uznawano go za rzecznika ca�ej rady. Obok widnia�a Malperin szefuj�ca gargantuicznemu konglomeratowi zajmuj�cemu si� rolnictwem, chemi� i farmacj�. Dalej Lovett, potomek rodziny bankierskiej. Na ko�cu bli�niaczki Kraa, jedna niewyobra�alnie oty�a, druga chorobliwie chuda. Kontrolowa�y wi�kszo�� kopal� i hut imperium. Poza Sullamor� w sk�ad rady wchodzi�a pierwotnie jeszcze jedna osoba, baron medi�w Volmer, jednak zgin�� on w po�a�owania godnych okoliczno�ciach tu� przed ko�cem wojny. Kyes mia� g�os d�wi�czny i mi�y dla ucha. W kr�tkich s�owach wyja�ni�, jak to Parlament przyj�� przez aklamacj� ustaw� powierzaj�c� w wyj�tkowej sytuacji rz�dy by�ym doradcom imperatora. �aden z cz�onk�w wielkiej pi�tki nie po��da� owego brzemienia i �aden, rzecz jasna, nie czu� si� dostatecznie godny, aby przyj�� odpowiedzialno�� za tyle istnie�. Jednak w obecnej sytuacji nie mieli innego wyboru. Trzeba zaprowadzi� porz�dek i zako�czy� okres chaosu. Rada uczyni wszystko, co w jej mocy, aby rz�dzi� m�drze, sprawiedliwie i gdy tylko nadejdzie sposobna chwila, a doradcy wierz�, �e to ju� nied�ugo nast�pi, og�osz� wolne wybory i referendum w sprawie formy panowania, jak� winno przyj�� tak tragicznie osierocone imperium. Kyes powiedzia�, i� dostrzega niedoskona�o�� tego rozwi�zania, jednak mimo wielogodzinnych, wyt�onych poszukiwa� niczego lepszego nie uda�o si� znale��. Zacz�to zbiera� komisj� maj�c� dog��bnie zbada� sytuacj� pa�stwa. On sam, wraz z innymi cz�onkami rady, b�dzie nastawia� ucha na ka�de s�owo owego szanownego gremium uczonych. Powiedziano mu jednak, �e nigdy w dziejach nikt jeszcze nie stan�� przed zadaniem tak z�o�onym, wi�c zapewne wiele czasu minie, nim komisja zako�czy prace. Kyes zaapelowa� o cierpliwo�� i poprzysi�g�, �e wszystkie dzia�ania wspomnianego grona o�ywia� b�dzie duch niezapomnianego wielkiego m�a, kt�ry uratowa� swych poddanych przed tahnijsk� niewol�. Potem cz�onkowie rady kolejno wyst�powali przed pozosta�ych i powtarzali mniej wi�cej to samo. Czasem kto� doda� jaki� detal, na przyk�ad zdradzaj�c dat� planowanego pogrzebu, kt�ry mia� by� wystawniejszy i bardziej uroczysty ni� jakikolwiek poch�wek w dziejach. Podano te� do wiadomo�ci decyzj� o przyznaniu po�miertnie imperatorowi paru nast�pnych odznacze� i tytu��w. Ponadto og�oszono rok �a�oby. Zaraz potem Sten wy��czy� ekran i zamy�li� si� g��boko. Nie potrzebowa� psychotreningu Modliszki, aby wiedzie�, i� oto na jego oczach odby�o si� zagarni�cie w�adzy. W�a�nie. Rada b�dzie �askawie rz�dzi�, a� da si� przeprowadzi� wolne wybory. Sten s�ysza� ju� podobne ja�owe zapewnienie wyg�aszane przez kilku despot�w. Zastanawia� si� jedynie, ile czasu dzieli go od pierwszej pr�by zamachu stanu, i czy b�dzie ona udana. I jak przebiegn� nast�pne. I jeszcze, ile ich si� zdarzy, nim ca�y system runie z hukiem. Sten zacz�� si� obawia�, �e przez reszt� �ycia przyjdzie mu przygl�da� si� coraz bardziej za�artej, nieustannej wojnie domowej. Praktycznie chodzi�o o nieograniczon� w�adz�. Kto rz�dzi� imperium, ten automatycznie kontrolowa� dystrybucj� AM2, czyli antymaterii nap�dzaj�cej ca�� wsp�czesn� cywilizacj�. Tanie �r�d�o mocy, bez kt�rego wi�kszo�� system�w uzbrojenia pozostawa�a bezu�yteczna, a podr�e mi�dzygwiezdne by�y dos�ownie niemo�liwe. Pozbawiony AM2 handel skurczy�by si� do rozmiar�w wewn�trzsystemowego trampingu. Tylko na tyle pozwala� praktyczny niew�tpliwie, ale rozpaczliwie powolny nap�d systemu Yukawy. Sten nie m�g� uczyni� niczego, by oddali� perspektyw� krwawych lat. Wieczny Imperator nie �yje. Niech �yje imperator. Sten czu�, �e b�dzie mu bardzo brakowa�o szefa. Nie jak przyjaciela. Nikt nie m�g� szczerze nazwa� Wiecznego Imperatora przyjacielem. Ale jak... towarzysza broni. Sten upi� si� tego wieczora. I nast�pnego. Nie trze�wia� przez miesi�c, na zmian� si�gaj�c po szkock� i stregga, dwa ulubione trunki Jego Wysoko�ci. Potem spr�bowa� zadba� o swoje szans�. Nie zwracaj�c wi�kszej uwagi na panuj�cy w imperium chaos, wykupi� wszystkie dost�pne w okolicy zapasy AM2. I rych�o m�g� pogratulowa� sobie zapobiegliwo�ci, poniewa� ledwie kilka tygodni p�niej zacz�o brakowa� antymaterii. Czemu w�a�ciwie nie obchodzi�o go to specjalnie. Uzna�, �e widocznie rada postanowi�a w swej niesko�czonej m�dro�ci porz�dnie wypcha� sobie kieszenie. Na niewielk� skal� zaj�� si� interesami, jednak nie zagustowa� w tym zaj�ciu. Ostatecznie skupi� si� na drobiazgach, troch� tak jak imperator, kt�ry zawsze potrafi� znale�� sobie jakie� hobby. Sten nabra� wprawy w gotowaniu, chocia� wiedzia�, �e nigdy nie dor�wna mistrzostwu w�adcy. Zaj�� si� majsterkowaniem. Potem nasta� czas kilku nader rozwi�z�ych romans�w. Gdy i te go zm�czy�y, niepokoj�co pr�dko zreszt�, zacz�� bada� i porz�dkowa� swoj� planet�. Z Alexem utrzymywa� kontakt korespondencyjny. Nieustannie powtarzali, �e pora si� spotka�, ale rzeczona chwila nie mog�a jako� nadej��. Obecnie k�opoty z AM2 ograniczy�y ruch mi�dzygwiezdny do tego stopnia, �e przestali nawet wspomina� w listach o spotkaniu. Ian Mahoney, ich jedyny prawdziwy przyjaciel, po cichu wycofa� si� z �ycia publicznego i zaj�� histori� wojskowo�ci. Nied�ugo j� studiowa�, bo zgin�� w jakim� g�upim wypadku. Uton�� podobno, cia�a za� nie znaleziono. Co za ironia losu, pomy�la� Sten, oto kto� wychodz�cy ca�o z najwi�kszych nawet niebezpiecze�stw po prostu uton��. Ale nie zbada� w�wczas sprawy bli�ej, g��wnie za spraw� pog��biaj�cej si� akurat depresji. Ostatni rok dobrowolnego wygnania by� najgorszy. Sten nie do��, �e �azi� ponury, to jeszcze zacz�� popada� w paranoj�. Sam nie mia� najmniejszego poj�cia, kogo w�a�ciwie si� boi. Nie potrafi� sformu�owa� �adnych podejrze�. Ale nie szkodzi, paranoja nie potrzebuje uzasadnie�, by si� bujnie rozwin��. Wszystkie domostwa, kt�re pobudowa� sobie w r�nych zak�tkach Smallbridge, by�y wyposa�one jak na wypadek wojny. Zapasy, miny, wyrafinowane pu�apki i czujniki. Znalaz�y si� tam nawet drapie�ne ro�liny, kt�re sprowadzi� z jakiej� zapad�ej dziury. Przyj�y si� jak dzikie w pozbawionym wrog�w �rodowisku, a� musia� co pewien czas ogranicza� ich rozrost miotaczem p�omieni. Zamieszka� w rezydencji w p�nocno-zachodnim sektorze na drugim z kolei pod wzgl�dem wielko�ci kontynencie strefy umiarkowanej. Chocia� nazwanie tego klimatu umiarkowanym by�o chyba przesad�. Wiatry wia�y tu lodowate, �nieg zalega� przez wi�kszo�� roku, mr�z skuwa� rozleg�e lasy i pobliski �a�cuch czterech pot�nych jezior. Wszelako z jakiego� powodu Stenowi bardzo si� to podoba�o, zupe�nie jak tym drapie�nym ro�linom, kt�re w ch�odnym i wilgotnym klimacie te� si� przyj�y, aczkolwiek niech�tnie. Nad jeziorem wzni�s� kilka dom�w przypominaj�cych bunkry. Wn�trze jednego przeznaczy� ca�kowicie na olbrzymi� kuchni�. By�a tam te� ch�odnia i wszystko, co potrzeba do oprawiania drobnych zdobyczy my�liwskich czy dziwnie kulistych, ale jadalnych mieszka�c�w jeziora. Dodatkowo za�o�y� jeszcze hydroponiczn� upraw� warzyw. Kolejny dom zamieni� na warsztat. Wype�ni� go narz�dziami oraz materia�ami budowlanymi rozmaitego autoramentu. Tam te� trzyma� i czy�ci� bro� oraz ulubione zabawki szpiegowskie. Trzeci budynek urz�dzi� jako mieszkalny. Nie zapomnia� te� o ma�ej sali gimnastycznej, w kt�rej regularnie wypaca� si�dme poty. Czasem �wiczy� r�wnie� na mrozie, w niesko�czono�� przypominaj�c sobie wszystko, czego nauczono go w sekcji Modliszki. �ciany mieszkania pokry� boazeri� z prawdziwego drewna. Wcze�niej �ci�� na ten cel kilkana�cie drzew. Z drewna te� zbudowa� szafki i ��ka. Gdy sko�czy�, dom zrobi� si� tak przytulny, �e a� mi�o by�o w nim mieszka�. Czego� jednak wci�� brakowa�o. Sten wysila� pami�� tak d�ugo, a� w ko�cu go o�wieci�o. Kominek. Po kilku pr�bach i solidnym podw�dzeniu w�asnej osoby zbudowa� kominek na tyle pot�ny, �e m�g� on pomie�ci� nawet dwumetrowe kloce. Ci�gn�� jak wszyscy diabli, grza� i �wieci� �e trudno lepiej. Kobieta, kt�ra w�wczas towarzyszy�a Stenowi przez kilka miesi�cy, powiedzia�a, �e co� jej to przypomina, ale nie pami�ta dok�adnie, co w�a�ciwie. Sten d�ugo nalega�, aby sobie przypomnia�a, jednak us�ysza� tylko, �e mia�o to co� wsp�lnego z towarami oferowanymi w sklepie z �tanioch��. S�dz�c po tonie g�osu przyjaci�ki chodzi�o o rzeczy raczej ma�o gustowne. Szybko zapomnia� o sprawie. Jaki� tydzie� p�niej, w pewien pi�kny, pe�en szarego �wiat�a i �nie�ny dzie�, gdy wraca� z w��cz�gi po lesie, zatrzyma� si� przed domem i ujrza�, �e kobieta otwiera drzwi. Zza jej plec�w bi� ciep�y blask i Sten zrozumia�, co mia�a wcze�niej na my�li. Te� sobie przypomnia�. Dawno temu, jeszcze na Vulkanie, jego matka przed�u�y�a sw�j kontrakt o sze�� miesi�cy, �eby kupi� sztuczny kominek. Wiejska dziewczyna, zupe�nie zagubiona w wielkim o�rodku przemys�owym, po�wi�ci�a p� roku �ycia dla czego�, co uwa�a�a za dzie�o sztuki. Na zewn�trz mrocznia� zimny �wiat pogranicza, �nieg pada� na skupiska biednych dom�w, a gdy otwiera�o si� drzwi, wracaj�c z pracy w fabryce lub lesie, ukazywa� si� rado�nie p�on�cy ogie�. Kominek by� najwi�kszym skarbem matki. Zepsu� si� po o�miu miesi�cach. Sten wyprosi� kobiet� pod byle pretekstem, chocia� wiedzia�, �e nies�usznie j� obwinia. Przecie� nie mog�a wiedzie�, nie zamierza�a... Ale on z kolei nie potrafi� d�u�ej wytrzyma� jej towarzystwa. Tym sposobem depresja pog��bi�a si� maksymalnie. Ca�ymi miesi�cami Sten rozdrapywa� stare rany. I bez Rykor, morsowatego psychologa, zdawa� sobie spraw�, jak �le czyni. Doskonale o tym wiedzia�, ale robi� tak dalej. W masochistycznym zap�dzie nazwa� nawet cztery pobliskie jeziora na cze�� swojej z dawna pogrzebanej rodziny. Najwi�ksze, nad kt�rym zbudowa� domy, ochrzci� Amos, od imienia ojca. Nast�pne po�wi�ci� matce. Za jeziorem Freed ci�gn�y si� jeszcze Ahd i Johs, bo takie imiona nosili jego brat i siostra. Dokonawszy mianowania, siad� oboj�tny i pocieszy� si� tylko, �e mo�e to przygn�bienie minie kiedy� jak gor�czka. Wypali si� w ko�cu i odejdzie niczym z�y sen. Tysi�c kilometr�w na p�noc zamruga� na nocnym niebie jaki� jasny punkt. �ukiem zsuwa� si� coraz ni�ej. Zamar� na chwil� ponad zamarzni�t� ziemi� i pogna� w kierunku jeziornej siedziby Stena. Potem w�r�d gwiazd pojawi�a si� kula. Pot�ne emitery o�y�y i sk�pa�y ca�� planet� w dezinformacyjnym szumie. Zamontowane przez Stena czujniki da�y si� og�upi�, �aden alarm nawet nie pisn��. Od kuli oddzieli�o si� co� jasnego i pod��y�o �ladem pierwszego pojazdu. Kilka kilometr�w od skupiska dom�w poobijana szalupa kosmiczna opad�a na �nieg czarn� plam�. Z otwartego w�azu wyskoczy�a mroczna posta� w ciep�ym kombinezonie, z rakietami �nie�nymi przy butach. M�czyzna wyprostowa� si�, zawaha�, zlustrowa� niebo. Pot�ny i przysadzisty osobnik z�apa� wiatr w nozdrza niczym kodiak, pot�ny ziemski nied�wied�. Nagle ujrza� wyskakuj�ce sponad horyzontu �wiat�o drugiego statku. Obr�ci� si� i czym pr�dzej pomaszerowa� przez �nieg. Porusza� si� niespodziewanie sprawnie jak na kogo� tak ros�ego, zupe�nie niczym tancerz. Omiata� spojrzeniem grunt przed sob� i bez trudu wybiera� najdogodniejszy szlak. Nawet nie pr�bowa� maskowa� �lad�w. Nie mia� na to czasu. Od czasu do czasu, na oko zupe�nie bez powodu, obchodzi� widniej�ce na bia�ym puchu krostowate �lady. Dotar� do skraju lasu i stan��. Grunt opada� tu niezbyt stromym urwiskiem. M�czyzna westchn�� ci�ko, skr�ci� najpierw w lewo, potem w prawo. Urwisko ci�gn�o si� jednak daleko w obu kierunkach. Przybysz z jakiego� powodu uzna�, �e nieodwo�alnie przegradza mu ono drog�. Za m�czyzn� sykn�� w�az drugiego statku. Pojawi�o si� siedem postaci ubranych stosownie do pogody. Szybkimi ruchami palc�w przekazali sobie jakie� wiadomo�ci i ruszyli �ladem uciekiniera. Szli nier�wnym klinem. Prowadzi� najwy�szy cz�onek ekipy. Bez wysi�ku przemierzali po�acie wysokiego �niegu, wida� mieli grawi�azy. Gdyby kto� ich obserwowa�, nie mia�by w�tpliwo�ci - oto my�liwi pod��aj�cy za zwierzyn�. Tropiciele w trakcie polowania na grubego zwierza. Ich ofiara przykl�k�a obok urwiska, zdj�a r�kawice i zacz�a kopa� ostro�nie w �niegu. D�onie szybko dr�twia�y. M�czyzna musia� przerwa�, aby ogrza� je za pazuch�. Po�cig za� nie ustawa�. Ostatecznie pokaza�a si� srebrzysta nitka tak cienka, �e nawet paj�k by pozazdro�ci�. M�czyzna zdmuchn�� z niej resztki �niegu i zacz�� chucha�, a� zamarzaj�ca wilgo� otuli�a ni� lodow� otoczk�. Gdy uzna�, �e ju� starczy, wyci�gn�� male�kie urz�dzenie z ledwo widocznymi krokodylkami. Podwa�y� paznokciem ty� pude�eczka, pogmera� szpilk� w otworkach programatora i poczeka�, a� maszynka pi�nie oznajmiaj�c gotowo��. M�czyzna zamkn�� pokrywk�, wymrucza� co� w rodzaju kr�tkiej modlitwy i powoli zbli�y� ca�o�� do nici. B�ysk lasera przeci�� lodowato mro�ne powietrze i stopi� �nieg o milimetry od kolana uciekiniera. Ten skrzywi� si�, ale opanowa� odruchowe pragnienie, by poszuka� jakiej� kryj�wki. Wci�� tak samo ostro�nie robi� swoje. Je�li si� teraz pomyli, to skutki b�d� o wiele bardziej dotkliwe ni� zwyk�a rana postrza�owa... Musia� dotrze� do Stena. Niepostrze�enie, bo w przeciwnym razie nie�wiadom niczego Sten uzna go za intruza. I zadzia�a w swoim stylu. Szczypczyki zacisn�y si� na nitce. M�czyzna wstrzyma� oddech. Czeka�. Kolejny strza�. Wiedziony �wiat�em lasera pocisk roz�upa� ko�c�wk� rakiety �nie�nej. Pude�ko zn�w pisn�o. Znaczy, wszystko w porz�dku. Olbrzym skoczy� ponad drutem i znikn�� mi�dzy drzewami dok�adnie w tej samej chwili, gdy prze�ladowcy pojawili si� w bezpo�rednim polu widzenia. Tam, gdzie przed chwil� by�a ich ofiara, zosta�a tylko buchaj�ca gor�cem dziura w �niegu. Pogo� przyspieszy�a. Ciemne postaci r�wnie� starannie omija�y widniej�ce tu i �wdzie dziwne �lady. Ostatecznie dotar�y do linii lasu, sprawnie przep�yn�y nad urwiskiem i wyl�dowa�y po drugiej stronie. Dow�dca przekaza� podw�adnym kilka bezg�o�nych polece�. Formacja rozproszy�a si� i znikn�a mi�dzy drzewami. Sten chodzi� z k�ta w k�t. Wzi�� do r�ki dawn�, w sk�r� oprawn� ksi�g�, przez chwil� patrzy� na tytu�, ale oboj�tnie, jakby tre�� s��w do niego nie dociera�a. Potem rzuci� tom na blat sto�u, podszed� do kominka i grzeba� w nim dop�ty, dop�ki p�omienie nie strzeli�y wysoko. Wci�� by�o mu zimno, zatem pod�o�y� nast�pne poka�ne polano. Co� mu nie gra�o, a on nie wiedzia�, co w�a�ciwie. Ci�gle zerka� na monitory systemu bezpiecze�stwa, ale �wiate�ka uparcie l�ni�y zieleni�. Czy�by k�ama�y? Dreszcz przeszed� mu po plecach. Z racjonalnego punktu widzenia Sten zachowywa� si� jak przero�ni�ty dzieciak, taki co to boi si� ciemno�ci i podskakuje na ka�dy szelest. Cz�� umys�u podpowiada�a r�wnie�, �eby da� sobie spok�j z urojeniami. Wszelako instynkt przetrwania protestowa� wielkim g�osem. Sten prze��czy� czujniki i kamery na r�czne sterowanie. Nadal zielono. Przeszuka� wszystkie sektory. Nic. Zdegustowany, w��czy� z powrotem automatyk� i w tej�e chwili znaczniki mign�y na u�amek sekundy ��ci�. I zaraz ponownie pozielenia�y. Co jest u licha? Przeszed� na tryb r�czny i raz jeszcze na auto. Tym razem nic nie mrugn�o. Sten zacz�� podejrzewa�, �e ma halucynacje. Niemniej podszed� do drzwi i wyjrza�. Wko�o tylko �nieg. I jasny ksi�yc w pe�ni. Zerkn�� na obraz kamer skrytych na pobliskich drzewach. Wszystko w porz�dku, pokazywa�y nawet jego w�asny cie�. Z drugiej strony domu te� nic si� nie dzia�o. Zachowuj� si� jak idiota, pomy�la� bior�c ze stojaka przy drzwiach bro� i wychodz�c na zewn�trz. Cisza. Niczego niezwyk�ego. Sprawdzi� okolic� centymetr po centymetrze. Nic. Zabezpieczy� bro�, �ajaj�c si� w duchu; przecie� mo�e upu�ci� j� przypadkiem, odstrzeli� sobie kolano i co wtedy? C�, trudno pozby� si� dawnych odruch�w. Wsun�wszy pistolet za pas, ruszy� z powrotem. Wszed� i pchn�� drzwi. Poruszy�y si� g�adko na dobrze naoliwionych zawiasach. Obraca� si� ju� ku kominkowi, gdy zamar�. Nie us�ysza� charakterystycznego odg�osu zatrzaskuj�cego si� zamka. Mo�e pchn�� zbyt s�abo? Pewnie tak. Napi�� mi�nie prawej r�ki. Pobudzone stosownym ruchem supercienkie i nader wytrzyma�e ostrze wysun�o si� spod pachy. Zacisn�� palce wok� r�koje�ci. Dla utrzymania formy, a po trosze i dla osobliwej zabawy, czasem wyobra�a� sobie, �e ma kogo� za plecami. Zasadniczo co� powinno zdradzi� intruza: oddech, szelest ubrania. Dawni instruktorzy powtarzali, �e zawsze co� mo�na us�ysze� lub wyczu�. Na przyk�ad ciep�o. Jak�� zmian� ci�nienia. Mniejsza o to, jak�. Starczy byle sygna�. Sten obr�ci� si� na pi�cie i r�wnocze�nie odsun��, by unikn�� ewentualnego ciosu. Ci�� grubym jedynie na pi�tna�cie moleku� no�em. Nic nie oprze si� takiemu ostrzu, potrafi�o g�adko odci�� trzymaj�c� bro� r�k�, zostawiaj�c zdumionego wroga z krwawi�cym upiornie kikutem. Padaj�c, Sten wypatrywa� jakichkolwiek rzeczywistych oznak zagro�enia. Od tych obserwacji uzale�nia� k�t l�dowania na pod�odze i spos�b przeprowadzenia nast�pnego ataku, je�liby do niego dosz�o. N� trafi� jednak w pr�ni�. Tak�e za drugim razem. Dysz�c ci�ko Sten stan�� na szeroko rozstawionych nogach i spojrza� na niedomkni�te drzwi. Oczywi�cie nie by�o tu nikogo. Nigdy. Schowa� n� pod pach�. Krzywi�c si� i potrz�saj�c g�ow� podszed� do drzwi, aby je zatrzasn��. Pora zaj�� si� obiadem, pomy�la�. Co dzisiaj jemy? Ledwo dotkn�� klamki, drzwi uderzy�y go z rozmachem. Polecia� do ty�u. Straciwszy r�wnowag�, przetoczy� si� po pod�odze i odbi� od �ciany. Wstaj�c, b�yskawicznie si�gn�� po n�. Ale nie zd��y� go wyci�gn��. - �eby ci� cholera, Sten! - krzykn�� przybysz. - Przesta�! Sten zamar� z otwartymi szeroko ustami. Co jest? Takich cud�w nie ma. Przecie� to... - Rusz si� wreszcie! - warkn�� eks-marsza�ek floty Ian Mahoney. - M�zg ci zamarz�? Ca�y zesp� Modliszek depcze mi po pi�tach. Nie pora na wyja�nienia, bo obu nas za�atwi�. Dalej! W nogi! Sten czym pr�dzej zebra� szcz�k� z pod�ogi i zacz�� dzia�a�. Razem przepe�zli szybko kr�ty tunel, kt�ry zaczyna� si� za kominkiem, a ko�czy� w ma�ej k�pie drzew rosn�cych jakie� osiemdziesi�t metr�w od g��wnego budynku. Tunel by� celowo sk�po o�wietlony i nie bez powodu wi� si�, jak dotkni�ty chorob� �wi�tego Wita w��. Za plecami s�yszeli, jak kto� obt�ukuje kamienie kominka, �eby si� do nich dosta�. Sten stara� si� nie my�le� o tych miesi�cach, kt�re ci�ko przepracowa� przy budowie przej�cia. A ile si� nad�wiga� otoczak�w znad jeziora... Teraz by� jednak wdzi�czny gn�bi�cym go od jakiego� czasu bogom paranoi. Dzi�ki nim zbudowa� w�wczas tunel i naje�y� go pu�apkami. Je�li napastnikom uda si� do niego wej��, co wcale nie jest takie proste, napotkaj� dalsze k�opoty. Przekonaj� si�, �e Mahoney i Sten to sprytna zwierzyna. Md�e �wiat�o utrudni im celowanie, �agodne zakr�ty jeszcze pogorsz� spraw�. Na dodatek os�abi� si�� ewentualnych eksplozji. A bliskie �ciany zmusz� ich do marszu w pojedynczym szeregu. Oczywi�cie mogliby u�y� gazu, ale system wentylacyjny by� tak skonstruowany, �e co kilka sekund wymienia� ca�e powietrze w tunelu. Kiedy wreszcie dotarli do komory ko�cowej, mogli si� wyprostowa�. Na p�kach czeka�y kombinezony, wyposa�enie i bro�. Wyj�cie by�o tu� obok. Wystarczy�o wcisn�� guzik, a w�az otwiera� si� bezszelestnie. Na zewn�trz wszystko zosta�o starannie zamaskowane krzakami, ziemi� i kamieniami. W pobli�u ci�gn�� si� g�sty las, porastaj�cy brzeg zamarzni�tego jeziora. Sten szybko si� przebra� i skin�� na Mahoneya, by wzi�� sobie par� grawi�az�w. G�ucha eksplozja da�a zna�, �e prze�ladowcy dostali si� do tunelu. - Na pewno obstawili teren. Czekaj� i tutaj - powiedzia� Mahoney. - Wiem - odpar� Sten i otworzy� w�az. Ch�odne powietrze wyp�yn�o do �rodka. Klapa zamyka�a si� automatycznie. Sten przymocowa� �adunek wybuchowy pod w��cznikiem w�azu. Do�� tradycyjna pu�apka. - Znajd� - powiedzia� Mahoney. - Zdziwi�bym si�, gdyby nie znale�li - stwierdzi� Sten. - Ale przynajmniej zmarnuj� chwil�. - Mo�e powinni�my... Sten uni�s� d�o� i przerwa� Mahoneyowi. - Bez obrazy - mrukn�� - ale o tunelach wiem chyba wszystko. I o wyj�ciach z nich tak�e. Jak mo�e pami�tasz, mam pewne do�wiadczenie. Mahoney zamilk�. Ostatecznie Sten sp�dzi� kilka �adnych lat w obozach jenieckich Tahnijczyk�w, bra� udzia� w kopaniu tunelu pod twierdz� Koldyeze, zosta� nawet Wielkim Iksem, czyli przewodnicz�cym miejscowego komitetu ucieczkowego. Bez w�tpienia zna� si� na rzeczy. - Pom� mi troch� - poleci� Mahoneyowi. �ci�gn�� pokrowiec ze starych sani, kt�re jaki� czas temu przerobi� na motorowe. Razem przeci�gn�li je do wyj�cia. Sten w��czy� wi�kszo�� system�w i nastawi� automatyczne sterowanie na kurs zygzakami. Potem kaza� Mahoneyowi odsun�� si� odrobin� i uruchomi� silnik. B�ysn�o, gruchn�o i pot�nie zadymi�o. Mahoney zani�s� si� kaszlem, �zy pociek�y mu z oczu. - Za�atwi� nas na cacy - warkn�� z wyrzutem. Sten uciszy� go spojrzeniem. Potem wcisn�� peda� gazu i odskoczy�. Sanie rykn�y i wyskoczy�y z tunelu. Sten spojrza� za nimi. G�sienice wzbija�y tumany �niegu, a ognie z rur wydechowych rzuca�y blask na okolic�. Pojazd skr�ci� w ostatniej chwili, omijaj�c drzewo, ale i tak strza� z lasera wypali� mu kilka dziur w karoserii. - Teraz! - krzykn�� Sten. Wyczo�gali si� na zewn�trz. Sten zobaczy� ci�ko zaskoczonego napastnika, uskakuj�cego saniom z drogi. Uni�s� bro�. Tamten drgn�� i run�� z idealnie okr�g�� plam� po�rodku czo�a. Mahoney strzeli� do drugiej postaci, ta jednak zd��y�a si� skry�. Zanim si� zorientowa�a, Sten i Mahoney odskoczyli dalej. Dziewczyna szeptem przekaza�a przez przyczepiony do krtani mikrofon informacj� tym, kt�rzy kot�owali si� jeszcze w tunelu. Szybko odszuka�a �lady na �niegu. Wyra�ne i g��bokie. Nie b�dzie trudno ich znale��, pomy�la�a, szczeg�lnie przy tak jasnym �wietle ksi�yca. Nagle wyczu�a za plecami jakie� poruszenie. Chcia�a si� odwr�ci�, unios�a bro�, ale nie zd��y�a zrobi� nic wi�cej. Po chwili le�a�a na �niegu z poder�ni�tym gard�em. Sten wytar� n� o jej kombinezon. - Albo ja si� jako� dziwnie starzej� - mrukn�� do wy�a��cego zza drzewa Mahoneya - albo to m�ode pokolenie nie jest tak dobre jak my kiedy�. Mahoney spojrza� na cia�o. By�ym szefem Korpusu Merkurego, a wi�c r�wnie� dow�dc� sekcji Modliszki, targa�y w tej chwili sprzeczne uczucia. Przyjrza� si� Stenowi. Dawny przyjaciel postarza� si�, twarz mia� nieco pobru�d�on�, jednak lata doda�y mu powagi. Oczy mia� jakby nieco g��biej osadzone, jednak nadal czai�y si� w nich te same iskierki ironii i prze�miewczego cynizmu. Mo�e zgorzknia� odrobink�, ale humoru chyba nie straci�. Chowa� w�a�nie co� pod pach�. Nie, pomy�la� Mahoney. Oni nie s� gorsi od nas. I wzruszy� ramionami. - Ty masz do�wiadczenie - powiedzia� zamykaj�c temat. - Ale zosta�o jeszcze pi�ciu. A z nimi mo�e nie p�j�� tak g�adko. Wierz�, �e masz jaki� plan. - I owszem - odpar� Sten. Bez s�owa przypi�� grawi�azy, w��czy� je i nastawi� tak, by unosi�y go kilka centymetr�w ponad �niegiem. Potem skierowa� si� w g��b lasu. Kijki wbija� g��boko. Chcia� mie� pewno��, �e prze�ladowcy na pewno nie zgubi� jego tropu. Mahoney sporo ju� prze�y� i niejedno widzia�, ale g�ste zaro�la, przez kt�re prowadzi� Sten, wprawi�y go w solidne zdumienie. Ro�liny przypomina�y drzewa, cho� nimi nie by�y. Tworzy�y ponad trzymetrow� pl�tanin� kojarz�c� si� z rozbudowanym systemem korzeniowym. Z bliska jednak korzenie okazywa�y si� rurowatymi tworami, utkanymi z ciasno zbitych li�ci. Mahoney pomy�la�, �e takie co� musia�o chyba rosn�� przez wiele stuleci. Dopiero p�niej dowiedzia� si�, �e trwa�o to tylko par� lat. Konary by�y kosmate i wygl�da�y na wytrzyma�e, cho� wi�y si� niczym k��cza. Pod�u�ne i w�ziutkie jak ig�y li�cie mia�y ostre brzegi i l�ni�y, jakby by�y pokryte wilgotnym �luzem. W tym klimacie? Dziwne. Czy nie powinny zamarzn��? Mahoney chcia� dotkn�� ro�liny. - Nie! - rzuci� Sten, a widz�c zdumione spojrzenie Mahoneya, po�a�owa� ostrego tonu. Ale tylko troch�. - Nie lubi� dotykania - doda� i bez dalszych wyja�nie� ruszy� dalej. Mahoney mia� wra�enie, jakby zataczali wielkie ko�o i zbli�ali si� ponownie do jeziora. Jaki� bia�y ptak o sk�rzastych skrzyd�ach zerwa� si� z g�o�nym krzykiem i zacz�� kr��y� w �wietle ksi�yca. - Nadchodz� - szepn�� Sten. - Wreszcie. Zacz��em si� ju� obawia�, �e ich zgubili�my. - Nie tak �atwo - mrukn�� Mahoney. - Pewnie musieli si� naradzi� z macierzystym statkiem. - Wskaza� nocne niebo. Nie tyle ptaka, co jednostk� dow�dcz�, kt�ra musia�a kr��y� na bardzo niskiej orbicie stacjonarnej. - Nim te� si� potem zajmiemy - powiedzia� Sten. Zanim Mahoney zd��y� spyta�, w jaki spos�b mieliby to zrobi�, Sten zn�w si�gn�� po n�. Ostro�nie podszed� do jednego z drzew i wybra� nisko zwieszony konar. Mahoneyowi wydawa�o si�, �e ga��� drgn�a, ale tak delikatnie, �e mog�o to by� r�wnie dobrze z�udzenie. Na li�ciach wykwit�y wyra�ne kropelki wilgoci, dziwnie kojarz�ce si� ze �lin�, a same li�cie zacz�y porusza� si�, jakby co� prze�uwa�y. Sten rozci�� kor�. �luz zagotowa� si� wok� rany i ga��� wystrzeli�a p�tl� w kierunku Stena, kt�ry jednak zd��y� odskoczy�. Mahoney zdr�twia�. Ciecz kapa�a na �nieg sycz�c�, pe�n� b�belk�w ka�u��. - Teraz malutkie dostan� sza�u - rzuci� Sten w ramach wyja�nienia. Poszli dalej. Sten powt�rzy� operacj� jeszcze kilka razy, zawsze wywo�uj�c t� sam� reakcj�. Ro�lina atakowa�a, chybia�a i po paru chwilach bolesnych drgawek jakby zapada�a w letarg, a rany zasklepia�y si� b�yskawicznie. Gdy Sten po raz pierwszy trafi� na te zaro�la podczas jednej ze swych podr�y, natychmiast zainteresowa�y go swoimi unikalnymi w�a�ciwo�ciami. I nic dziwnego; ich system obronny m�g� zafascynowa�, szczeg�lnie by�ego Mantisowca. Po pierwsze ze wzgl�du na ostre li�cie i pal�cy sok, ale nie tylko. Zaatakowane reagowa�y wytwarzaj�c jeszcze bardziej st�ony kwas dok�adnie w tym miejscu, gdzie je zraniono. W takim stanie pozostawa�y jaki� kwadrans. Niekt�rzy ro�lino�ercy nabyli nawet odporno�ci na normalny sok i nagryzali po kawa�eczku, za ka�dym razem wybieraj�c inn� ga���. Wiedzieli co robi�, bo ro�linka ta by�a zazwyczaj tak samo warzywem jak byle pomidor. Jednak tutaj rozwin�a si� nieco inaczej, zapewne g��wnie za spraw� surowego klimatu. Zmarzni�ta ziemia nie dostarcza�a zbyt wiele wody i minera��w. Owszem, starcza�o ich do przetrwania, ale w g�odnych ro�linach szybko zacz�y rozwija� si� instynkty drapie�cy. Tak, �e teraz �ywa zdobycz stanowi�a mi�e urozmaicenie w ich diecie. Pobudzone przez Stena b�d� rzuca� si� na wszystko, co wejdzie w zasi�g ich ga��zi. R�wnie� i na ludzi. Odeszli ju� troch� od gaju, gdy Mahoney us�ysza� rozdzieraj�cy krzyk, kt�ry nie umilk� od razu, tylko ci�gn�� si� j�kliwie przez kilka minut, a� sykn�� laser i zapad�a cisza. Mahoney a� si� wzdrygn��. - Zosta�o ju� tylko czterech - powiedzia� Sten. Mahoney nie odpowiedzia�. Przykl�kli nad brzegiem lodowej tafli, tu� za ma�ym spi�trzeniem ska�. Zbli�a� si� �wit, ale �wiat�o by�o jeszcze myl�co s�abe. Mahoney dostrzega� jedynie lini� drzew na przeciwleg�ym brzegu jeziora, odleg�ym o nieca�y kilometr. Dwie minuty marszu w grawi�azach. Oczywi�cie, o ile kto� si� nie potknie. Przez ca�� noc zwodzili napastnik�w. Czasem Sten przyspiesza�, jakby chcia� ich zgubi�, potem zwalnia�, zapewne celowo, a� tamci zaczynali depta� im po pi�tach. Teraz powinni by� ju� zm�czeni. Cholera! Ja te� mam dosy�, pomy�la� Mahoney. Jedyn� dobr� wiadomo�ci� by�o to, �e uszczuplony zesp� nie zosta� uzupe�niony. Wniosek by� prosty: na pok�adzie statku nie by�o posi�k�w. Mahoney zd��y� dot�d jedynie naszkicowa� ca�o�� sytuacji. Nie w�asnej, tylko og�lnej. Rada wpad�a w desperacj�. Rozes�ali wi�c zespo�y Modliszki po ca�ym imperium. Z jednym zadaniem: pojma� i przes�ucha� wszystkich, kt�rzy byli do�� blisko imperatora, by posi��� jakie� jego sekrety. Sten zdumia� si� bardzo. - A co ja niby mog� wiedzie�? Jasne, dowodzi�em jego ochron� i wiedzia�em wszystko, co tyczy�o si� Tahn�w, ale to stare sprawy. �adnych sensacji na pierwsz� stron�. Mogliby oszcz�dzi� sobie fatygi i po prostu spyta�. - Im chodzi o AM2 - powiedzia� Mahoney. - Nie mog� ustali�, sk�d nasz szef to bra�. - Ale... Przecie� to oczywiste - zaj�kn�� si� Sten. - Wszyscy wiedz�... - W�a�nie. Wszyscy s�dz�, �e wiedz�, ale si� myl�. A magazyny zaczynaj� �wieci� pustkami. Sten zastanowi� si� i otworzy� wyci�gni�ty z kieszeni balonik. - Alex! - rzuci� niespokojnie. - Jego te� b�d� szuka�. Musimy... - Ju� si� tym zaj��em - powiedzia� Mahoney. - Wys�a�em mu ostrze�enie. Mam nadziej�, �e dotar�o. Zabrak�o mi czasu na wi�cej. Wskaza� w kierunku, sk�d spodziewali si� nadej�cia napastnik�w, co starczy�o za ca�e wyja�nienie. Wida� ju� od d�u�szego czasu wyprzedza� ich tylko nieznacznie. - Gdy ju� si� ich pozb�dziemy, trzeba b�dzie z�apa� Alexa - mrukn�� Mahoney. - Uzgodnimy jakie� dogodne miejsce spotkania. Sten roze�mia� si�. - Nie trzeba. Alex b�dzie wiedzia�, gdzie nas szuka�. Mahoney chcia� spyta�, w jaki spos�b, ale g��boko w lesie co� skrzypn�o. Ruszyli dalej. Zatrzymali si� nad brzegiem jeziora. Sten postanowi� poczeka�, a� zrobi si� nieco ja�niej. Mahoney by� w�ciek�y. Ten idiota chce, �eby go zobaczyli... Szybki u�cisk nadgarstka poderwa� go do dalszej drogi. Gdy sun�li ponad lodem, Mahoney dostrzeg� w d�oni Stena ma�e pude�eczko z czerwonym przyciskiem. Wiatr wia� im w plecy i ledwo nad��ali macha� kijkami. Mimo kombinezon�w mr�z k�sa� do szpiku ko�ci. Mahoney czu�, �e jeszcze chwila a jego p�uca odm�wi� wsp�pracy. Z przodu podnios�a si� chmura lodowych drobin. Us�yszeli syk lasera. Niedobrze. Prze�ladowcy byli ju� blisko. Mieli ma�o czasu. Drugi brzeg wy�oni� si� niespodziewanie. Nie zwalniaj�c, wpadli na kamienisty grunt mi�dzy drzewa. Mahoney omal nie straci� r�wnowagi. Sten przeturla� si� i spojrza� na jezioro. Mahoney, sapi�c ze zm�czenia, te� odwr�ci� w ko�cu g�ow�. Tamci nadci�gali w lu�nym szyku. Mahoney uni�s� bro�. Ale Sten go powstrzyma�. - Jeszcze nie - szepn��. Mahoney znalaz� porz�dn� kryj�wk� i spokojnie zlustrowa� jezioro. Wr�g dotar� ju� do �rodka tafli. Sten przycupn�� obok ze swoim pude�eczkiem. Po�o�y� palec na czerwonym guziku i nacisn��, a� zbiela�a kostka. Mahoney spojrza� na jezioro. Rykn�o i ca�y �rodek tafli uni�s� si� w powietrze. Kry, wielkie jak domy, polecia�y daleko na boki. Spod powierzchni wynurzy� si� l�ni�cy, bia�y statek. Ciemne sylwetki, niew�tpliwie cia�a, run�y do lodowatej wody. Nie wiedzia�, czy spotka�a ich �mier� szybka i lekka, czy powolna i bolesna. Je�li nawet krzyczeli, w zgie�ku nie by�o niczego s�ycha�. Sten tymczasem usiad� i wyj�� nast�pny balonik. Mahoney j�kn�� w duchu. Spojrza� na niebo. - To by by�o na tyle w kwestii brania �ywcem - mrukn��. - Nie zaryzykuj� wys�ania nast�pnego zespo�u, nawet je�li maj� jaki� wolny. Ci z g�ry zrzuc� na nas bombk� i koniec pie�ni. Przynajmniej sam bym tak zrobi�. - Te� na to wpad�em - odpar� Sten. - Ale mamy to... - spojrza� na wyrastaj�cy jeszcze z jeziora bia�y statek. - I dwa w zapasie. Twoj� szalup� i l�downik zespo�u. Chyba starczy na ma�� akcj� dywersyjn�, nie s�dzisz? Mahoney prawie si� u�miechn��. To mog�o zadzia�a�. Chcia� wsta�, ale Sten go powstrzyma�. - G�odny jestem - wyja�ni�. - Nie wiadomo, kiedy zn�w zdarzy si� spokojna chwila? Najpierw co� zjedzmy. Mahoney dopiero teraz poczu�, jak �aknienie skr�ca mu kiszki. Mi�e uczucie. Tylko �ywi �akn�. Rozdzia� 3 Laird Kilgour z Kilgour�w - niegdy� zawodowy podoficer Alex Kilgour (weteran Pierwszej imperialnej Dywizji Gwardii), potem niejaki A. Kilgour, odes�any do zada� specjalnych w s�u�bie imperialnej, jeszcze p�niej sier�ant Kilgour z Dzia�u Operacyjnego Sekcji Modliszka (specjalista od materia��w wybuchowych i treningu tajnych agent�w), posy�any przez Wiecznego Imperatora wsz�dzie tam, gdzie nale�a�o dzia�a� cicho a nader skutecznie - nadal dobrze si� trzyma�, chocia� obecnie by� tylko lairdem, czyli szanowanym panem na w�o�ciach. - ...od niepami�tnych dni la�o jak z cebra. No to s�siedzi przyszli w ko�cu z propozycj�, aby przenios�a si� na jakie� wy�ej po�o�one tereny. Ona jednak odpar�a, �e nie. �e przyjmie wyrok losu, B�g zajmie si� star� kobiet�. Pan, czyli Laird, pomo�e. To by� pi�kny wiecz�r. Masywny m�czyzna rozwali� si� na �awie, nogi opar� na sto�ku, malowniczo zebra� zadarty kilt mi�dzy udami. Z prawej strony ustawi� zapas, wedle wyboru: karafk� pe�n� tradycyjnego szkockiego trunku, obecnie importowanego z Ziemi za fors� tak ci�k�, �e ka�dy mniej bogaty od Kilgoura pad�by na widok rachunku, oraz litrowy kufel porz�dnego jasnego piwa. Ogie� p�on�� w kominku, tak obszernym, �e pomie�ci�by trzech m�czyzn obok siebie. Za oknem tawerny Deacona Brodiego hucza�a burza. Nie byle jaka, ale polarna; typowa dla planety Edynburg, rodzinnego �wiata Alexa. Jego specyfika polega�a na ci��eniu, r�wnym trzy G. Pi�kny wiecz�r. Kilgour by� w�a�nie przy czwartej... chwil�, pi�tej kolejce. Wko�o mia� samych dobrych przyjaci�, kt�rym na dodatek nie sprzykrzy�y si� jeszcze powtarzane raz za razem opowiastki. Na dodatek barmanka zastanawia�a si� nie�mia�o, czy laird Kilgour nie by�by tak mi�y, aby w t� zadymk� odprowadzi� j� do domu. By�o spokojnie i bezpiecznie. Kilgour z czystego przyzwyczajenia siedzia� plecami do �ciany i wy��cznie przypadkiem trzyma� praw� d�o� o kilka centymetr�w od usadzonego w kaburze na udzie pistoletu. - No ale wci�� pada, woda si� podnosi. Chlewik jej zmy�o, kaczki pop�yn�y na poszukiwanie mniej burzliwej okolicy, i wtedy na drodze pokaza� si� grawiw�z. C�rka przyjecha�a. I wrzeszczy: �Mamusiu! Pow�d� idzie! Musisz ucieka�!�. Stara jednak krzyczy, �e nie. Nie wyjedzie. Wyobra�acie sobie, bo Laird pomo�e! A deszcz leje, woda coraz wy�ej. Kurczaki uciek�y na dach, parter ju� zatopiony. Wtedy nadp�yn�a ��d�. �Mamusiu! P�y� z nami! Uratujemy ci�!� I zgadnijcie, co stara odpowiedzia�a! �Nie, nie. Laird pomo�e�. A ulewa jakiej �wiat nie widzia� - pierwsze pi�tro zalane. Stara wlaz�a na dach i siedzia�a tak mi�dzy kurczakami, gdy nadlecia� grawilot ratunkowy. Zawis� nad dachem i otworzy� drzwi. �Mamusiu!� s�ycha�, �przylecieli�my, �eby ci� uratowa�!� Ale ona jest uparta. Raz jeszcze drze si�, chocia� zachrypni�ta, �e nie. Bo �Laird pomo�e�. Ale deszcz