7472
Szczegóły |
Tytuł |
7472 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7472 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Allan Cole & Chris Bunch
Powr�t Imperatora
Cykl: Sten tom 6
(The Return of the Emperor)
Przek�ad Rados�aw Kot
Wyd.ang. 1990
Wyd. pol. 1998
Dla
Normana Spinrada,
(czynnego hippisa i komucha, jak to m�wi�)
kt�ry pomaga� nam przej�� przez to bagno,
i
Dennisa Foleya,
(emeryta z pewnej jednostki specjalnej)
dzi�ki kt�remu nie opili�my si� zanadto.
Ksi�ga pierwsza
PRINCEPS
Rozdzia� 1
Statek by� monstrualny. Powierzchnia ka�dego z dziesi�cio�ciennych bok�w
przekracza�a
kilometr kwadratowy.
Na pok�adzie znajdowa� si� tylko jeden cz�owiek. Unosi� si� na wodzie w p�ytkim
basenie
po�rodku jednego z pomieszcze�. Nagle otworzy� oczy. By�y niebieskie i niewinne
jak u nowo
narodzonego dziecka.
Min�o troch� czasu, a� szcz�kn�� zaw�r, ciecz sp�yn�a i jeden z bok�w
zbiornika opad�.
M�czyzna usiad� i opu�ci� nogi na ciep�y pok�ad. Porusza� si� powoli i
ostro�nie niczym niepewny
swych mo�liwo�ci rekonwalescent po d�ugiej chorobie.
Potem po prostu sobie siedzia� chwil�, a mo�e godzin� lub ca�y dzie�, a� wko�o
zahucza�
g�os:
- Jedzenie i picie jest w s�siednim pokoju.
M�czyzna wsta� pos�usznie, zachwia� si�, ale szybko odzyska� r�wnowag�.
Podszed� do
�ciany. Na wieszaku obok ��ko-basenu czeka� b��kitny uniform. Jedynie okr�g�a
p�ytka m�ci�a
g�ad� materii. Musn�� kr��ek palcami.
�ciana zmieni�a si� w ekran. Nagranie? Obraz radarowy? Symulacja komputerowa?
Ukaza� si� widok przestrzeni, ale jakiej� dziwnej. By�a czarna, jednak mieni�a
si�
wszystkimi kolorami. K�u�a bole�nie w oczy. M�czyzna zn�w dotkn�� prze��cznika,
aby wy��czy�
ekran.
Wci�� nagi, pocz�apa� do drzwi.
St� czeka� nakryty na jedn� osob�. M�czyzna zdj�� kopulast� os�on� z talerza,
si�gn��
palcami jaki� k�sek, prze�u�, po�kn��. Ka�dy ruch wci�� by� tak samo
beznami�tny.
Wytar� palce o udo i przeszed� do kolejnego pomieszczenia, gdzie sta� rozk�adany
fotel. Nad
siedziskiem wisia� l�ni�cy stal� he�m z kompletem dziwnych macek wystaj�cych z
wewn�trz.
M�czyzna usiad� i na�o�y� he�m.
W pokoju pojawili si� ludzie. Chocia� nie, to ten m�czyzna gdzie� si�
przeni�s�. By�
odziany w mundur. Zgromadzeni u�miechali si�, krzyczeli, pr�bowali go dotkn��.
S�ysza�, jak sam
te� co� m�wi, ale nie rozumia� ani s�owa.
Nagle z t�umu wy�owi� spojrzeniem osobnika z blad� twarz� i chorobliwie
l�ni�cymi
oczami. Tamten wyci�gn�� d�o�, niby do powitania, ale niespodziewanie doby� zza
pazuchy co�
l�ni�cego metalicznie...
M�czyzna poczu�, �e kule wbijaj� mu si� w pier�. Upad�. Bola�o coraz
bardziej... W jednej
chwili obraz znikn��.
M�czyzna zdj�� he�m. Zn�w by� w pomieszczeniu z fotelem.
- Od dezaktywacji up�yn�o sze�� lat, trzy miesi�ce, trzy dni czasu ziemskiego -
zadudni�
znowu g�os.
Twarz m�czyzny jakby drgn�a. �le, pomy�la�. Pi�� lat za p�no. Chocia�,
przelecia�o mu
przez g�ow�, c� to znaczy �p�no�? I tak wszystko jedno... Wsta�.
- Do odlotu zosta�o dziesi�� dni pok�adowych - zakomunikowa� g�os.
M�czyzna skin�� g�ow�. Wr�ci� do sto�u. Czu� g��d.
Rozdzia� 2
By�a to cicha, ma�a planeta niczym nie wyr�niaj�ca si� w systemie umieraj�cej
��tej
gwiazdy. Miejsce bez godnej uwagi historii, z dala od szlak�w turystycznych i
handlowych, rzadko
odwiedzane przez go�ci.
Wiele ziemskich lat temu zwiadowcza wyprawa imperium przebada�a ca�y system,
skutkiem czego odnotowano, �e zdatna do zamieszkania planeta ma mas� r�wn�
osiemdziesi�ciu
siedmiu procentom masy Ziemi i proporcjonaln� do tego sta�� grawitacji, ziemski
typ atmosfery i
jest odleg�a o trzy jednostki astronomiczne od swojej gwiazdy. Klimat od
tropikalnego do
subarktycznego, zr�nicowane formy �ycia. Najlepiej rozwini�ty l�dowy drapie�nik
przypomina�
kota, by� spokojny, nieco p�ochliwy i niegro�ny dla ludzi.
Zapisano tak�e: �Nie stwierdzono obecno�ci wy�szych form �ycia�.
Planet� nazwano XM-Y-1134 i przez kilkaset lat trwa�a pod tym tylko, zapewne
nikomu nie
znanym, mianem.
Drug� nazw� nada� jej dopiero pewien przedsi�biorca, kt�ry wybudowa� sobie
posiad�o�� w
strefie umiarkowanego klimatu. Zamieszka� tam razem ze swoj� �wit� i przez
pewien czas zamy�la�
nawet przekszta�ci� planet� w o�rodek wypoczynkowy. Ostatni� jego inwestycj� by�
port
kosmiczny, prawdziwe dzie�o sztuki. Trudno powiedzie�, czy pomys� utworzenia
kurortu mia�
szans� powodzenia, poniewa� przemys�owiec straci� ca�y maj�tek, a nawet narobi�
d�ug�w i
sko�czy� marnie.
Planeta jednak niezmiennie kr��y�a po swojej elipsie, jak czyni�a to od paru
�adnych
miliard�w lat. Co kilkaset milion�w obrot�w wpada�a w chmury kosmicznych �mieci,
przez co
�ycie na jej powierzchni ulega�o zag�adzie i matka-ewolucja musia�a zaczyna�
prace od pocz�tku.
Obecnie planeta zwa�a si� Smallbridge*. [* small bridge (ang.) - ma�y most.]
Czemu tak w�a�nie, nie wiadomo. Tajemnic� pochodzenia owej nazwy zabra� ze sob�
pechowy przedsi�biorca.
Stenowi nie zale�a�o na poznaniu prawdy. Ponad pi�� lat sp�dzi� na penetracji
pla�, bagnisk,
r�wnin, pusty�, puszcz i lodowc�w Smallbridge. Czasem w towarzystwie, czasem
samotnie.
Prze�y� w tym okresie kilka ma�o znacz�cych przyg�d, par� przelotnych romans�w.
Nie spotka�
�adnej kobiety tak godnej uwagi jak pami�tana z m�odo�ci, zdecydowana i
konsekwentna Bet. Czy
nieust�pliwa Lisa Haines. Lub zagorza�a hazardzistka St. Clair.
Przez ostatni rok po prostu �y�. Tylko tyle. Ogarn�a go chandra, kt�rej nijak
nie potrafi�
rozgoni�.
W rzadkich chwilach trze�wo�ci umys�u powtarza�, �e potrzebuje jakiego�
towarzystwa.
Wymy�la� sobie od ostatnich g�upc�w.
Przecie� mia� wszystko, czego mo�na zapragn��, prawda? Cyganka Ida, dawna
przyjaci�ka
z sekcji Modliszki, dopilnowa�a jego finans�w. Gdy on przebywa� wraz z Alexem
Kilgourem w
obozach jenieckich Tahnijczyk�w, Ida uczyni�a go bogatszym ponad wszelkie
marzenia.
Opu�ciwszy piek�o Heath, dowiedzieli si�, �e obaj s� posiadaczami ca�kiem
sporych fortun.
Kilgour dorobi� si� ponadto ca�kiem okaza�ej posiad�o�ci na rodzimej planecie
Edinburgh,
gdzie grawitacja znacznie przewy�sza�a ziemsk�.
Sten za� sta� si� w�a�cicielem w�asnej planety.
Wielkie dzi�ki, Ido. I co ja mam z tym dobrodziejstwem zrobi�?
Spokojnie, Cyganka nie jest niczemu winna. Jak powiedzia�by Mahoney: �Darowanemu
koniowi nie zagl�da si� w z�by�. Mahoney przypomnia�by te�, �e wyci�gn�� Stena
ze slums�w
Vulkana, w ostatniej chwili ratuj�c m�odego Delinqa przed karnym wypaleniem
umys�u.
Warkn��by zgorszony i dorzuci�, �e Sten wylaz� przecie� z tego bagna, w kt�rym
si� urodzi� i
przeszed� szczeble kariery od prostego szeregowca z piechoty do cz�onka
elitarnej sekcji
Modliszki, �e zosta� potem dow�dc� osobistej stra�y imperatora i bohaterem wojen
z
Tahnijczykami na dok�adk�. Ostatecznie dosta� awans na admira�a. Wypomnia�by,
ile razy musia�
si� za niego wstydzi� i doda�by na koniec, �e wida� Sten ma wci�� zielono we
�bie i �e trzeba mu
solidnego kopa na rozp�d, aby przesta� marnowa� czas i wzi�� si� do roboty.
Ale Mahoneya nie by�o w�r�d �ywych.
Dawny szef Stena, Wieczny Imperator, skwitowa�by ca�� t� opowie�� o depresji i
smutkach
gromkim �miechem, nala�by podw�adnemu podw�jnego stregga i wys�a� na front, by
si� ch�opak
przewietrzy�. Mniejsza o to, na jaki front. Przecie� �adne trwaj�ce ponad trzy
tysi�ce lat imperium
nie narzeka na brak wrog�w.
Niestety, imperator te� opu�ci� ten pad�.
Podczas ostatniego wsp�lnego spotkania Sten wykrzycza� w�adcy, �e definitywnie
rozstaje
si� z wojskiem. Nie n�ci�a go perspektywa zaszczyt�w, nic nie obchodzi� fakt, �e
wyniszczone
wojn� z Tahnijczykami imperium potrzebowa�o ka�dego, kto mia� g�ow� na karku.
Wieczny Imperator nie nalega�. Rozumia�, �e Sten mo�e by� zm�czony. Przewidywa�,
�e
znudzony spokojnym �yciem Sten sam zapuka jeszcze do drzwi. Oczekiwa�, �e stanie
si� to za
jakie� p� roku.
Wieczny Imperator rzadko si� myli�, ale tym razem nie trafi�. Niemal dok�adnie
sze��
miesi�cy po owej rozmowie Sten obudzi� si� w swojej posiad�o�ci na Smallbridge,
poklepa�
wyleguj�c� si� obok kszta�tn� nagusk� i mrukn�� pod nosem: �Nic z tego�.
Tydzie� po pami�tnym spotkaniu Wieczny Imperator pad� ofiar� zamachu.
Dowodz�c ochron� w�adcy, Sten zawsze najbardziej obawia� si� g�upich przypadk�w.
I
s�usznie, poniewa� to by�o w�a�nie co� takiego. Ostatecznie, nigdy nie da si�
zapewni� ca�kowitego
bezpiecze�stwa tak wa�nej osobie publicznej jak Wieczny Imperator. Nawet bitni i
bez reszty
lojalni Gurkhowie to za ma�o. Raz na trzy tysi�ce lat mo�e si� zdarzy�, �e ich
kukri zawiod�.
Jego Wysoko�� wr�ci� na �wiat Centralny jako zwyci�ski bohater. Miliardy
miliard�w
obywateli imperium ogl�da�y bezpo�redni� transmisj� z powitania w�adcy.
Imperator wysiad� ze
swego jachtu i ruszy� po p�ycie ku oczekuj�cym limuzynom, kt�re mia�y go zawie��
do Arundel.
Obok szed� Tanz Sullamora, magnat przemys�u stoczniowego i zaufany cz�onek
prywatnej
rady imperatora.
Sten pami�ta� ten dzie�, gdy te� zasiad� przez ekranem. Komentator a� ochryp� od
wywrzaskiwania, jak bardzo triumfalny to powr�t. Trac�c g�os, doda� jeszcze, �e
zgodnie z planem
zasadnicze uroczysto�ci odb�d� si� w p�niejszym terminie, gdy imperator
odpocznie troch�, czyli
za jaki� tydzie�. Delegaci z ca�ego mocarstwa przyb�d� w�wczas i oddadz� ho�d
swemu wodzowi.
Nikogo nie zabraknie, nawet najbardziej niepewnych sojusznik�w, kt�rym imperator
ju� wybaczy�,
�e wahali si� z udzieleniem wsparcia.
Sten nie wierzy� w ani jedno s�owo tej perory. Zbyt dobrze zna� szefa. Tydzie�
zw�oki mia�
niew�tpliwie da� czas na czystk�. Szybk� i zdecydowan�. Wojna sko�czona, wi�c
pora wraca� do
interes�w.
Imperator by� przede wszystkim szefem najwi�kszego w historii przedsi�wzi�cia,
kt�re
ostatnio nieco zaniedba�.
Ale gdy przyjdzie pora, widowisko b�dzie niew�tpliwie wstrz�saj�ce. Nie bez
powodu
w�adca uchodzi� za mistrza manipulacji. Jego przemowy zawsze mia�y niejedno, ale
co najmniej
dwa ukryte dna.
Sten skupi� uwag� na rogu ekranu, gdzie widnia�a grupka pracownik�w portu
kosmicznego.
Czekali w szeregu, by u�cisn�� imperatorowi d�o�. W�adca skierowa� si� w
przeciwnym kierunku. I
bardzo dobrze, pomy�la� Sten. Nie, �eby byli gro�ni... Bo i po co kto� mia�by
atakowa� imperatora
teraz, gdy wojna sko�czona. Niemniej... Sten z zasady unika� podobnych sytuacji.
W takim t�umie,
przy b�yskach fleszy ochrona zawsze traci na skuteczno�ci.
Potem dojrza�, jak Sullamora zagaduje imperatora i wskazuje zgromadzonych. Sten
j�kn��
bezwiednie. Wiedzia�, co Tanz wygaduje. M�wi zapewne, �e ci tam czekaj� od paru
godzin i �e nie
mo�na im sprawi� zawodu.
Imperator zawaha� si�, ale poszed�, rzecz jasna. Szybkim krokiem, wida� chcia�
mie� to za
sob�. Gurkhowie musieli dobrze wyci�ga� nogi, by w�adca ich nie wyprzedzi�.
Sprawnie wykonywa� gesty pozdrowienia. U�miecha� si�, zagadywa�, jak zwykle w
kontaktach z poddanymi. �ciska� d�onie obur�cz tak przemy�lnie, �e jednocze�nie
odsuwa�
interlokutora, robi�c miejsce dla nast�pnego.
Stenowi co� mign�o w t�umie. Kie licho? Us�ysza� charakterystyczny huk
wystrza��w.
Wieczny imperator upad� na wznak. Obraz zawirowa�. Potem zn�w si� uspokoi� - ale
tylko na
u�amek sekundy.
W�adca le�a� na p�ycie. Stenowi serce zamar�o. Wstrzyma� oddech. Czy�by...?
Potem ekran zaci�gn�� si� biel�. Z g�o�nika dobieg� urwany nagle grom pot�nej
eksplozji.
Przerwano transmisj�.
Gdy j� wznowiono, Sten dowiedzia� si� wszystkiego.
Wieczny Imperator zosta� zamordowany.
Podobno przez szale�ca. Jakiego� malkontenta imieniem Chapelle, kt�ry dzia�a� w
pojedynk�, wiedziony niezrozumia�ym impulsem. Chyba pragnieniem zemsty za
wyimaginowane
krzywdy. Mo�e by� chorobliwie ambitny lub zazdro�ci� imperatorowi
nie�miertelno�ci.
Miliardy widz�w siedzia�y nieme i wstrz��ni�te przed ekranami. Sten te�. Wszyscy
czekali
na dalszy ci�g wydarze�.
Imperator niew�tpliwie zgin��. By�o wprawdzie troch� takich, kt�rzy rzeczywi�cie
uwa�ali
go za nie�miertelnego. Niekt�rzy uzasadniali nawet, �e przecie� istniej� takie
niesamowicie
�ywotne stworzenia, konkretnie pewne paso�yty, kt�re potrafi� przetrwa� �mier�
nosiciela i
teoretycznie mog� bytowa� w niesko�czono��. Podobnie jak niekt�rzy mieszka�cy
m�rz czy
g�rnych warstw atmosfery. Ale mniejsza o czcze gadanie. Wszystko, co �ywe,
pr�dzej czy p�niej
umiera i nijak nie da si� tego zmieni�.
Owa zasada w szczeg�lno�ci odnosi si� do ludzi. A imperator niew�tpliwie by�
cz�owiekiem. Tego nikt nigdy nie kwestionowa�.
Ale przecie� trwa� r�wnie niewzruszony jak kosmos i sw� niezmienno�ci� dodawa�
ducha
poddanym. Polityka w�adcy mog�a by� dyskusyjna, jednak nawet najbardziej
radykalni uczeni
uznawali jego pa�stwowo tw�rcz� rol�, a historycy z zapartym tchem �ledzili
kolejne stulecia
panowania. Nie przypadkiem zwano imperatora �Wiecznym�.
D�ugowieczno�ci w�adcy nikt nie potrafi� ogarn�� umys�em. Zwyk�y cz�owiek m�g�
liczy�
na jakie� dwie�cie lat �ycia. O ile mia� szcz�cie, oczywi�cie. Wizja kogo�
wielokrotnie starszego
budzi�a l�k.
Sten zna� imperatora od do�� dawna. W�adca zawsze wygl�da� ledwie na trzydzie�ci
pi��
lat. Oczy l�ni�y mu wci�� m�odzie�czo, czasem nawet �artowa� sobie z w�asnego
wieku. Ale
Wieczny Imperator szydzi� prawie ze wszystkiego. Nie by�o dla niego �adnych
�wi�to�ci. Kpi�
nawet z w�asnej osoby.
Niekiedy jednak jego twarz dawa�a wyraz wielkiemu zm�czeniu czy znu�eniu. Pod
koniec
zmaga� z Tahnijczykami podobne chwile trafia�y si� nawet cz�sto. Na czole
pojawia�y si� g��bokie
zmarszczki, oczy spogl�da�y gdzie� w pustk�, my�li bieg�y w przesz�o�� tak
odleg��, jakby le�a�a
poza zasi�giem pami�ci wszystkich wsp�cze�nie �yj�cych istot. Obserwator czu�,
naprawd� czu�
w�wczas, �e ten cz�owiek b�dzie m�ody jeszcze i wtedy, gdy nawet obecne dzieje
dawno zostan�
zapomniane. Dwa dni po zamachu cz�onkowie osobistej rady imperatora weszli
kolejno na trybun�,
pospiesznie wzniesion� w pobli�u ruin zamku Arundel. Zabrak�o tylko jednego:
Tanza Sullamory.
Wierny do ko�ca s�uga zgin�� podczas eksplozji, kt�ra zg�adzi�a wszystkich w
promieniu jednej
�smej kilometra. Czemu Chapelle uzna� za konieczne zdetonowa� tak pot�ny
�adunek, i to ju� po
zabiciu imperatora, tego nikt nie wiedzia�. Zreszt� ca�a sprawa by�a bardzo
tajemnicza i pe�na
zagadek, gdy� Chapelle te� pad� ofiar� w�asnych knowa�.
Pi�cioro przedstawicieli arystokracji przemys�owej stan�o nieruchomo
naprzeciwko
wielkich t�um�w, kt�re zesz�y si� na r�wnin�. Komentator wyja�ni� dok�adnie, kim
jest ka�dy
osobnik z owej pi�tki.
Pierwszy sta� Kyes, wysoki, smuk�y i srebrzysty. Kontrolowa� wi�kszo�� rynku
sztucznej
inteligencji. Nale�a� do rasy Grb�czew�w, niezwykle rozwini�tej umys�owo.
Uznawano go za
rzecznika ca�ej rady. Obok widnia�a Malperin szefuj�ca gargantuicznemu
konglomeratowi
zajmuj�cemu si� rolnictwem, chemi� i farmacj�. Dalej Lovett, potomek rodziny
bankierskiej. Na
ko�cu bli�niaczki Kraa, jedna niewyobra�alnie oty�a, druga chorobliwie chuda.
Kontrolowa�y
wi�kszo�� kopal� i hut imperium. Poza Sullamor� w sk�ad rady wchodzi�a
pierwotnie jeszcze jedna
osoba, baron medi�w Volmer, jednak zgin�� on w po�a�owania godnych
okoliczno�ciach tu� przed
ko�cem wojny.
Kyes mia� g�os d�wi�czny i mi�y dla ucha. W kr�tkich s�owach wyja�ni�, jak to
Parlament
przyj�� przez aklamacj� ustaw� powierzaj�c� w wyj�tkowej sytuacji rz�dy by�ym
doradcom
imperatora. �aden z cz�onk�w wielkiej pi�tki nie po��da� owego brzemienia i
�aden, rzecz jasna,
nie czu� si� dostatecznie godny, aby przyj�� odpowiedzialno�� za tyle istnie�.
Jednak w obecnej sytuacji nie mieli innego wyboru. Trzeba zaprowadzi� porz�dek i
zako�czy� okres chaosu. Rada uczyni wszystko, co w jej mocy, aby rz�dzi� m�drze,
sprawiedliwie
i gdy tylko nadejdzie sposobna chwila, a doradcy wierz�, �e to ju� nied�ugo
nast�pi, og�osz� wolne
wybory i referendum w sprawie formy panowania, jak� winno przyj�� tak tragicznie
osierocone
imperium.
Kyes powiedzia�, i� dostrzega niedoskona�o�� tego rozwi�zania, jednak mimo
wielogodzinnych, wyt�onych poszukiwa� niczego lepszego nie uda�o si� znale��.
Zacz�to zbiera�
komisj� maj�c� dog��bnie zbada� sytuacj� pa�stwa. On sam, wraz z innymi
cz�onkami rady, b�dzie
nastawia� ucha na ka�de s�owo owego szanownego gremium uczonych. Powiedziano mu
jednak, �e
nigdy w dziejach nikt jeszcze nie stan�� przed zadaniem tak z�o�onym, wi�c
zapewne wiele czasu
minie, nim komisja zako�czy prace.
Kyes zaapelowa� o cierpliwo�� i poprzysi�g�, �e wszystkie dzia�ania wspomnianego
grona
o�ywia� b�dzie duch niezapomnianego wielkiego m�a, kt�ry uratowa� swych
poddanych przed
tahnijsk� niewol�.
Potem cz�onkowie rady kolejno wyst�powali przed pozosta�ych i powtarzali mniej
wi�cej to
samo. Czasem kto� doda� jaki� detal, na przyk�ad zdradzaj�c dat� planowanego
pogrzebu, kt�ry
mia� by� wystawniejszy i bardziej uroczysty ni� jakikolwiek poch�wek w dziejach.
Podano te� do
wiadomo�ci decyzj� o przyznaniu po�miertnie imperatorowi paru nast�pnych
odznacze� i tytu��w.
Ponadto og�oszono rok �a�oby. Zaraz potem Sten wy��czy� ekran i zamy�li� si�
g��boko.
Nie potrzebowa� psychotreningu Modliszki, aby wiedzie�, i� oto na jego oczach
odby�o si�
zagarni�cie w�adzy.
W�a�nie. Rada b�dzie �askawie rz�dzi�, a� da si� przeprowadzi� wolne wybory.
Sten s�ysza�
ju� podobne ja�owe zapewnienie wyg�aszane przez kilku despot�w. Zastanawia� si�
jedynie, ile
czasu dzieli go od pierwszej pr�by zamachu stanu, i czy b�dzie ona udana. I jak
przebiegn�
nast�pne. I jeszcze, ile ich si� zdarzy, nim ca�y system runie z hukiem. Sten
zacz�� si� obawia�, �e
przez reszt� �ycia przyjdzie mu przygl�da� si� coraz bardziej za�artej,
nieustannej wojnie
domowej.
Praktycznie chodzi�o o nieograniczon� w�adz�. Kto rz�dzi� imperium, ten
automatycznie
kontrolowa� dystrybucj� AM2, czyli antymaterii nap�dzaj�cej ca�� wsp�czesn�
cywilizacj�. Tanie
�r�d�o mocy, bez kt�rego wi�kszo�� system�w uzbrojenia pozostawa�a bezu�yteczna,
a podr�e
mi�dzygwiezdne by�y dos�ownie niemo�liwe. Pozbawiony AM2 handel skurczy�by si�
do
rozmiar�w wewn�trzsystemowego trampingu. Tylko na tyle pozwala� praktyczny
niew�tpliwie, ale
rozpaczliwie powolny nap�d systemu Yukawy.
Sten nie m�g� uczyni� niczego, by oddali� perspektyw� krwawych lat.
Wieczny Imperator nie �yje. Niech �yje imperator.
Sten czu�, �e b�dzie mu bardzo brakowa�o szefa. Nie jak przyjaciela. Nikt nie
m�g� szczerze
nazwa� Wiecznego Imperatora przyjacielem. Ale jak... towarzysza broni. Sten upi�
si� tego
wieczora. I nast�pnego. Nie trze�wia� przez miesi�c, na zmian� si�gaj�c po
szkock� i stregga, dwa
ulubione trunki Jego Wysoko�ci.
Potem spr�bowa� zadba� o swoje szans�.
Nie zwracaj�c wi�kszej uwagi na panuj�cy w imperium chaos, wykupi� wszystkie
dost�pne
w okolicy zapasy AM2. I rych�o m�g� pogratulowa� sobie zapobiegliwo�ci, poniewa�
ledwie kilka
tygodni p�niej zacz�o brakowa� antymaterii. Czemu w�a�ciwie nie obchodzi�o go
to specjalnie.
Uzna�, �e widocznie rada postanowi�a w swej niesko�czonej m�dro�ci porz�dnie
wypcha� sobie
kieszenie.
Na niewielk� skal� zaj�� si� interesami, jednak nie zagustowa� w tym zaj�ciu.
Ostatecznie
skupi� si� na drobiazgach, troch� tak jak imperator, kt�ry zawsze potrafi�
znale�� sobie jakie�
hobby. Sten nabra� wprawy w gotowaniu, chocia� wiedzia�, �e nigdy nie dor�wna
mistrzostwu
w�adcy. Zaj�� si� majsterkowaniem. Potem nasta� czas kilku nader rozwi�z�ych
romans�w. Gdy i te
go zm�czy�y, niepokoj�co pr�dko zreszt�, zacz�� bada� i porz�dkowa� swoj�
planet�.
Z Alexem utrzymywa� kontakt korespondencyjny. Nieustannie powtarzali, �e pora
si�
spotka�, ale rzeczona chwila nie mog�a jako� nadej��. Obecnie k�opoty z AM2
ograniczy�y ruch
mi�dzygwiezdny do tego stopnia, �e przestali nawet wspomina� w listach o
spotkaniu.
Ian Mahoney, ich jedyny prawdziwy przyjaciel, po cichu wycofa� si� z �ycia
publicznego i
zaj�� histori� wojskowo�ci. Nied�ugo j� studiowa�, bo zgin�� w jakim� g�upim
wypadku. Uton��
podobno, cia�a za� nie znaleziono. Co za ironia losu, pomy�la� Sten, oto kto�
wychodz�cy ca�o z
najwi�kszych nawet niebezpiecze�stw po prostu uton��. Ale nie zbada� w�wczas
sprawy bli�ej,
g��wnie za spraw� pog��biaj�cej si� akurat depresji.
Ostatni rok dobrowolnego wygnania by� najgorszy. Sten nie do��, �e �azi� ponury,
to jeszcze
zacz�� popada� w paranoj�. Sam nie mia� najmniejszego poj�cia, kogo w�a�ciwie
si� boi. Nie
potrafi� sformu�owa� �adnych podejrze�. Ale nie szkodzi, paranoja nie potrzebuje
uzasadnie�, by
si� bujnie rozwin��. Wszystkie domostwa, kt�re pobudowa� sobie w r�nych
zak�tkach
Smallbridge, by�y wyposa�one jak na wypadek wojny. Zapasy, miny, wyrafinowane
pu�apki i
czujniki. Znalaz�y si� tam nawet drapie�ne ro�liny, kt�re sprowadzi� z jakiej�
zapad�ej dziury.
Przyj�y si� jak dzikie w pozbawionym wrog�w �rodowisku, a� musia� co pewien
czas ogranicza�
ich rozrost miotaczem p�omieni.
Zamieszka� w rezydencji w p�nocno-zachodnim sektorze na drugim z kolei pod
wzgl�dem
wielko�ci kontynencie strefy umiarkowanej.
Chocia� nazwanie tego klimatu umiarkowanym by�o chyba przesad�. Wiatry wia�y tu
lodowate, �nieg zalega� przez wi�kszo�� roku, mr�z skuwa� rozleg�e lasy i
pobliski �a�cuch
czterech pot�nych jezior. Wszelako z jakiego� powodu Stenowi bardzo si� to
podoba�o, zupe�nie
jak tym drapie�nym ro�linom, kt�re w ch�odnym i wilgotnym klimacie te� si�
przyj�y, aczkolwiek
niech�tnie.
Nad jeziorem wzni�s� kilka dom�w przypominaj�cych bunkry. Wn�trze jednego
przeznaczy� ca�kowicie na olbrzymi� kuchni�. By�a tam te� ch�odnia i wszystko,
co potrzeba do
oprawiania drobnych zdobyczy my�liwskich czy dziwnie kulistych, ale jadalnych
mieszka�c�w
jeziora. Dodatkowo za�o�y� jeszcze hydroponiczn� upraw� warzyw. Kolejny dom
zamieni� na
warsztat. Wype�ni� go narz�dziami oraz materia�ami budowlanymi rozmaitego
autoramentu. Tam
te� trzyma� i czy�ci� bro� oraz ulubione zabawki szpiegowskie. Trzeci budynek
urz�dzi� jako
mieszkalny. Nie zapomnia� te� o ma�ej sali gimnastycznej, w kt�rej regularnie
wypaca� si�dme
poty. Czasem �wiczy� r�wnie� na mrozie, w niesko�czono�� przypominaj�c sobie
wszystko, czego
nauczono go w sekcji Modliszki.
�ciany mieszkania pokry� boazeri� z prawdziwego drewna. Wcze�niej �ci�� na ten
cel
kilkana�cie drzew. Z drewna te� zbudowa� szafki i ��ka. Gdy sko�czy�, dom
zrobi� si� tak
przytulny, �e a� mi�o by�o w nim mieszka�. Czego� jednak wci�� brakowa�o. Sten
wysila� pami��
tak d�ugo, a� w ko�cu go o�wieci�o. Kominek. Po kilku pr�bach i solidnym
podw�dzeniu w�asnej
osoby zbudowa� kominek na tyle pot�ny, �e m�g� on pomie�ci� nawet dwumetrowe
kloce.
Ci�gn�� jak wszyscy diabli, grza� i �wieci� �e trudno lepiej.
Kobieta, kt�ra w�wczas towarzyszy�a Stenowi przez kilka miesi�cy, powiedzia�a,
�e co� jej
to przypomina, ale nie pami�ta dok�adnie, co w�a�ciwie. Sten d�ugo nalega�, aby
sobie
przypomnia�a, jednak us�ysza� tylko, �e mia�o to co� wsp�lnego z towarami
oferowanymi w sklepie
z �tanioch��. S�dz�c po tonie g�osu przyjaci�ki chodzi�o o rzeczy raczej ma�o
gustowne.
Szybko zapomnia� o sprawie.
Jaki� tydzie� p�niej, w pewien pi�kny, pe�en szarego �wiat�a i �nie�ny dzie�,
gdy wraca� z
w��cz�gi po lesie, zatrzyma� si� przed domem i ujrza�, �e kobieta otwiera drzwi.
Zza jej plec�w bi�
ciep�y blask i Sten zrozumia�, co mia�a wcze�niej na my�li. Te� sobie
przypomnia�.
Dawno temu, jeszcze na Vulkanie, jego matka przed�u�y�a sw�j kontrakt o sze��
miesi�cy,
�eby kupi� sztuczny kominek. Wiejska dziewczyna, zupe�nie zagubiona w wielkim
o�rodku
przemys�owym, po�wi�ci�a p� roku �ycia dla czego�, co uwa�a�a za dzie�o sztuki.
Na zewn�trz mrocznia� zimny �wiat pogranicza, �nieg pada� na skupiska biednych
dom�w,
a gdy otwiera�o si� drzwi, wracaj�c z pracy w fabryce lub lesie, ukazywa� si�
rado�nie p�on�cy
ogie�. Kominek by� najwi�kszym skarbem matki. Zepsu� si� po o�miu miesi�cach.
Sten wyprosi� kobiet� pod byle pretekstem, chocia� wiedzia�, �e nies�usznie j�
obwinia.
Przecie� nie mog�a wiedzie�, nie zamierza�a... Ale on z kolei nie potrafi�
d�u�ej wytrzyma� jej
towarzystwa.
Tym sposobem depresja pog��bi�a si� maksymalnie. Ca�ymi miesi�cami Sten
rozdrapywa�
stare rany. I bez Rykor, morsowatego psychologa, zdawa� sobie spraw�, jak �le
czyni. Doskonale o
tym wiedzia�, ale robi� tak dalej. W masochistycznym zap�dzie nazwa� nawet
cztery pobliskie
jeziora na cze�� swojej z dawna pogrzebanej rodziny.
Najwi�ksze, nad kt�rym zbudowa� domy, ochrzci� Amos, od imienia ojca. Nast�pne
po�wi�ci� matce. Za jeziorem Freed ci�gn�y si� jeszcze Ahd i Johs, bo takie
imiona nosili jego brat
i siostra.
Dokonawszy mianowania, siad� oboj�tny i pocieszy� si� tylko, �e mo�e to
przygn�bienie
minie kiedy� jak gor�czka. Wypali si� w ko�cu i odejdzie niczym z�y sen.
Tysi�c kilometr�w na p�noc zamruga� na nocnym niebie jaki� jasny punkt. �ukiem
zsuwa�
si� coraz ni�ej. Zamar� na chwil� ponad zamarzni�t� ziemi� i pogna� w kierunku
jeziornej siedziby
Stena.
Potem w�r�d gwiazd pojawi�a si� kula. Pot�ne emitery o�y�y i sk�pa�y ca��
planet� w
dezinformacyjnym szumie. Zamontowane przez Stena czujniki da�y si� og�upi�,
�aden alarm nawet
nie pisn��.
Od kuli oddzieli�o si� co� jasnego i pod��y�o �ladem pierwszego pojazdu.
Kilka kilometr�w od skupiska dom�w poobijana szalupa kosmiczna opad�a na �nieg
czarn�
plam�. Z otwartego w�azu wyskoczy�a mroczna posta� w ciep�ym kombinezonie, z
rakietami
�nie�nymi przy butach. M�czyzna wyprostowa� si�, zawaha�, zlustrowa� niebo.
Pot�ny i
przysadzisty osobnik z�apa� wiatr w nozdrza niczym kodiak, pot�ny ziemski
nied�wied�. Nagle
ujrza� wyskakuj�ce sponad horyzontu �wiat�o drugiego statku.
Obr�ci� si� i czym pr�dzej pomaszerowa� przez �nieg. Porusza� si�
niespodziewanie
sprawnie jak na kogo� tak ros�ego, zupe�nie niczym tancerz. Omiata� spojrzeniem
grunt przed sob�
i bez trudu wybiera� najdogodniejszy szlak. Nawet nie pr�bowa� maskowa� �lad�w.
Nie mia� na to
czasu.
Od czasu do czasu, na oko zupe�nie bez powodu, obchodzi� widniej�ce na bia�ym
puchu
krostowate �lady.
Dotar� do skraju lasu i stan��. Grunt opada� tu niezbyt stromym urwiskiem.
M�czyzna
westchn�� ci�ko, skr�ci� najpierw w lewo, potem w prawo. Urwisko ci�gn�o si�
jednak daleko w
obu kierunkach. Przybysz z jakiego� powodu uzna�, �e nieodwo�alnie przegradza mu
ono drog�.
Za m�czyzn� sykn�� w�az drugiego statku. Pojawi�o si� siedem postaci ubranych
stosownie
do pogody. Szybkimi ruchami palc�w przekazali sobie jakie� wiadomo�ci i ruszyli
�ladem
uciekiniera. Szli nier�wnym klinem. Prowadzi� najwy�szy cz�onek ekipy. Bez
wysi�ku przemierzali
po�acie wysokiego �niegu, wida� mieli grawi�azy.
Gdyby kto� ich obserwowa�, nie mia�by w�tpliwo�ci - oto my�liwi pod��aj�cy za
zwierzyn�. Tropiciele w trakcie polowania na grubego zwierza.
Ich ofiara przykl�k�a obok urwiska, zdj�a r�kawice i zacz�a kopa� ostro�nie w
�niegu.
D�onie szybko dr�twia�y. M�czyzna musia� przerwa�, aby ogrza� je za pazuch�.
Po�cig za� nie
ustawa�.
Ostatecznie pokaza�a si� srebrzysta nitka tak cienka, �e nawet paj�k by
pozazdro�ci�.
M�czyzna zdmuchn�� z niej resztki �niegu i zacz�� chucha�, a� zamarzaj�ca
wilgo� otuli�a ni�
lodow� otoczk�. Gdy uzna�, �e ju� starczy, wyci�gn�� male�kie urz�dzenie z ledwo
widocznymi
krokodylkami. Podwa�y� paznokciem ty� pude�eczka, pogmera� szpilk� w otworkach
programatora
i poczeka�, a� maszynka pi�nie oznajmiaj�c gotowo��.
M�czyzna zamkn�� pokrywk�, wymrucza� co� w rodzaju kr�tkiej modlitwy i powoli
zbli�y� ca�o�� do nici.
B�ysk lasera przeci�� lodowato mro�ne powietrze i stopi� �nieg o milimetry od
kolana
uciekiniera. Ten skrzywi� si�, ale opanowa� odruchowe pragnienie, by poszuka�
jakiej� kryj�wki.
Wci�� tak samo ostro�nie robi� swoje. Je�li si� teraz pomyli, to skutki b�d� o
wiele bardziej
dotkliwe ni� zwyk�a rana postrza�owa...
Musia� dotrze� do Stena. Niepostrze�enie, bo w przeciwnym razie nie�wiadom
niczego Sten
uzna go za intruza. I zadzia�a w swoim stylu.
Szczypczyki zacisn�y si� na nitce. M�czyzna wstrzyma� oddech. Czeka�. Kolejny
strza�.
Wiedziony �wiat�em lasera pocisk roz�upa� ko�c�wk� rakiety �nie�nej. Pude�ko
zn�w pisn�o.
Znaczy, wszystko w porz�dku.
Olbrzym skoczy� ponad drutem i znikn�� mi�dzy drzewami dok�adnie w tej samej
chwili,
gdy prze�ladowcy pojawili si� w bezpo�rednim polu widzenia. Tam, gdzie przed
chwil� by�a ich
ofiara, zosta�a tylko buchaj�ca gor�cem dziura w �niegu.
Pogo� przyspieszy�a. Ciemne postaci r�wnie� starannie omija�y widniej�ce tu i
�wdzie
dziwne �lady. Ostatecznie dotar�y do linii lasu, sprawnie przep�yn�y nad
urwiskiem i wyl�dowa�y
po drugiej stronie. Dow�dca przekaza� podw�adnym kilka bezg�o�nych polece�.
Formacja
rozproszy�a si� i znikn�a mi�dzy drzewami.
Sten chodzi� z k�ta w k�t. Wzi�� do r�ki dawn�, w sk�r� oprawn� ksi�g�, przez
chwil�
patrzy� na tytu�, ale oboj�tnie, jakby tre�� s��w do niego nie dociera�a. Potem
rzuci� tom na blat
sto�u, podszed� do kominka i grzeba� w nim dop�ty, dop�ki p�omienie nie
strzeli�y wysoko. Wci��
by�o mu zimno, zatem pod�o�y� nast�pne poka�ne polano.
Co� mu nie gra�o, a on nie wiedzia�, co w�a�ciwie. Ci�gle zerka� na monitory
systemu
bezpiecze�stwa, ale �wiate�ka uparcie l�ni�y zieleni�. Czy�by k�ama�y? Dreszcz
przeszed� mu po
plecach. Z racjonalnego punktu widzenia Sten zachowywa� si� jak przero�ni�ty
dzieciak, taki co to
boi si� ciemno�ci i podskakuje na ka�dy szelest. Cz�� umys�u podpowiada�a
r�wnie�, �eby da�
sobie spok�j z urojeniami. Wszelako instynkt przetrwania protestowa� wielkim
g�osem.
Sten prze��czy� czujniki i kamery na r�czne sterowanie. Nadal zielono.
Przeszuka�
wszystkie sektory. Nic. Zdegustowany, w��czy� z powrotem automatyk� i w tej�e
chwili znaczniki
mign�y na u�amek sekundy ��ci�. I zaraz ponownie pozielenia�y. Co jest u
licha? Przeszed� na
tryb r�czny i raz jeszcze na auto. Tym razem nic nie mrugn�o. Sten zacz��
podejrzewa�, �e ma
halucynacje.
Niemniej podszed� do drzwi i wyjrza�. Wko�o tylko �nieg. I jasny ksi�yc w
pe�ni. Zerkn��
na obraz kamer skrytych na pobliskich drzewach. Wszystko w porz�dku, pokazywa�y
nawet jego
w�asny cie�. Z drugiej strony domu te� nic si� nie dzia�o.
Zachowuj� si� jak idiota, pomy�la� bior�c ze stojaka przy drzwiach bro� i
wychodz�c na
zewn�trz.
Cisza. Niczego niezwyk�ego. Sprawdzi� okolic� centymetr po centymetrze. Nic.
Zabezpieczy� bro�, �ajaj�c si� w duchu; przecie� mo�e upu�ci� j� przypadkiem,
odstrzeli� sobie
kolano i co wtedy? C�, trudno pozby� si� dawnych odruch�w. Wsun�wszy pistolet
za pas, ruszy�
z powrotem. Wszed� i pchn�� drzwi. Poruszy�y si� g�adko na dobrze naoliwionych
zawiasach.
Obraca� si� ju� ku kominkowi, gdy zamar�.
Nie us�ysza� charakterystycznego odg�osu zatrzaskuj�cego si� zamka. Mo�e pchn��
zbyt
s�abo? Pewnie tak.
Napi�� mi�nie prawej r�ki. Pobudzone stosownym ruchem supercienkie i nader
wytrzyma�e ostrze wysun�o si� spod pachy. Zacisn�� palce wok� r�koje�ci.
Dla utrzymania formy, a po trosze i dla osobliwej zabawy, czasem wyobra�a�
sobie, �e ma
kogo� za plecami. Zasadniczo co� powinno zdradzi� intruza: oddech, szelest
ubrania. Dawni
instruktorzy powtarzali, �e zawsze co� mo�na us�ysze� lub wyczu�. Na przyk�ad
ciep�o. Jak��
zmian� ci�nienia. Mniejsza o to, jak�. Starczy byle sygna�.
Sten obr�ci� si� na pi�cie i r�wnocze�nie odsun��, by unikn�� ewentualnego
ciosu. Ci��
grubym jedynie na pi�tna�cie moleku� no�em. Nic nie oprze si� takiemu ostrzu,
potrafi�o g�adko
odci�� trzymaj�c� bro� r�k�, zostawiaj�c zdumionego wroga z krwawi�cym upiornie
kikutem.
Padaj�c, Sten wypatrywa� jakichkolwiek rzeczywistych oznak zagro�enia. Od tych
obserwacji uzale�nia� k�t l�dowania na pod�odze i spos�b przeprowadzenia
nast�pnego ataku,
je�liby do niego dosz�o.
N� trafi� jednak w pr�ni�. Tak�e za drugim razem. Dysz�c ci�ko Sten stan�� na
szeroko
rozstawionych nogach i spojrza� na niedomkni�te drzwi. Oczywi�cie nie by�o tu
nikogo. Nigdy.
Schowa� n� pod pach�.
Krzywi�c si� i potrz�saj�c g�ow� podszed� do drzwi, aby je zatrzasn��. Pora
zaj�� si�
obiadem, pomy�la�. Co dzisiaj jemy?
Ledwo dotkn�� klamki, drzwi uderzy�y go z rozmachem. Polecia� do ty�u.
Straciwszy
r�wnowag�, przetoczy� si� po pod�odze i odbi� od �ciany. Wstaj�c, b�yskawicznie
si�gn�� po n�.
Ale nie zd��y� go wyci�gn��.
- �eby ci� cholera, Sten! - krzykn�� przybysz. - Przesta�!
Sten zamar� z otwartymi szeroko ustami. Co jest? Takich cud�w nie ma. Przecie�
to...
- Rusz si� wreszcie! - warkn�� eks-marsza�ek floty Ian Mahoney. - M�zg ci
zamarz�? Ca�y
zesp� Modliszek depcze mi po pi�tach. Nie pora na wyja�nienia, bo obu nas
za�atwi�. Dalej! W
nogi!
Sten czym pr�dzej zebra� szcz�k� z pod�ogi i zacz�� dzia�a�.
Razem przepe�zli szybko kr�ty tunel, kt�ry zaczyna� si� za kominkiem, a ko�czy�
w ma�ej
k�pie drzew rosn�cych jakie� osiemdziesi�t metr�w od g��wnego budynku. Tunel by�
celowo
sk�po o�wietlony i nie bez powodu wi� si�, jak dotkni�ty chorob� �wi�tego Wita
w��. Za plecami
s�yszeli, jak kto� obt�ukuje kamienie kominka, �eby si� do nich dosta�. Sten
stara� si� nie my�le� o
tych miesi�cach, kt�re ci�ko przepracowa� przy budowie przej�cia. A ile si�
nad�wiga� otoczak�w
znad jeziora...
Teraz by� jednak wdzi�czny gn�bi�cym go od jakiego� czasu bogom paranoi. Dzi�ki
nim
zbudowa� w�wczas tunel i naje�y� go pu�apkami. Je�li napastnikom uda si� do
niego wej��, co
wcale nie jest takie proste, napotkaj� dalsze k�opoty. Przekonaj� si�, �e
Mahoney i Sten to sprytna
zwierzyna. Md�e �wiat�o utrudni im celowanie, �agodne zakr�ty jeszcze pogorsz�
spraw�. Na
dodatek os�abi� si�� ewentualnych eksplozji. A bliskie �ciany zmusz� ich do
marszu w
pojedynczym szeregu.
Oczywi�cie mogliby u�y� gazu, ale system wentylacyjny by� tak skonstruowany, �e
co kilka
sekund wymienia� ca�e powietrze w tunelu.
Kiedy wreszcie dotarli do komory ko�cowej, mogli si� wyprostowa�. Na p�kach
czeka�y
kombinezony, wyposa�enie i bro�. Wyj�cie by�o tu� obok. Wystarczy�o wcisn��
guzik, a w�az
otwiera� si� bezszelestnie. Na zewn�trz wszystko zosta�o starannie zamaskowane
krzakami, ziemi�
i kamieniami. W pobli�u ci�gn�� si� g�sty las, porastaj�cy brzeg zamarzni�tego
jeziora.
Sten szybko si� przebra� i skin�� na Mahoneya, by wzi�� sobie par� grawi�az�w.
G�ucha
eksplozja da�a zna�, �e prze�ladowcy dostali si� do tunelu.
- Na pewno obstawili teren. Czekaj� i tutaj - powiedzia� Mahoney.
- Wiem - odpar� Sten i otworzy� w�az.
Ch�odne powietrze wyp�yn�o do �rodka. Klapa zamyka�a si� automatycznie. Sten
przymocowa� �adunek wybuchowy pod w��cznikiem w�azu. Do�� tradycyjna pu�apka.
- Znajd� - powiedzia� Mahoney.
- Zdziwi�bym si�, gdyby nie znale�li - stwierdzi� Sten. - Ale przynajmniej
zmarnuj� chwil�.
- Mo�e powinni�my...
Sten uni�s� d�o� i przerwa� Mahoneyowi.
- Bez obrazy - mrukn�� - ale o tunelach wiem chyba wszystko. I o wyj�ciach z
nich tak�e.
Jak mo�e pami�tasz, mam pewne do�wiadczenie.
Mahoney zamilk�. Ostatecznie Sten sp�dzi� kilka �adnych lat w obozach jenieckich
Tahnijczyk�w, bra� udzia� w kopaniu tunelu pod twierdz� Koldyeze, zosta� nawet
Wielkim Iksem,
czyli przewodnicz�cym miejscowego komitetu ucieczkowego. Bez w�tpienia zna� si�
na rzeczy.
- Pom� mi troch� - poleci� Mahoneyowi.
�ci�gn�� pokrowiec ze starych sani, kt�re jaki� czas temu przerobi� na motorowe.
Razem
przeci�gn�li je do wyj�cia. Sten w��czy� wi�kszo�� system�w i nastawi�
automatyczne sterowanie
na kurs zygzakami. Potem kaza� Mahoneyowi odsun�� si� odrobin� i uruchomi�
silnik.
B�ysn�o, gruchn�o i pot�nie zadymi�o. Mahoney zani�s� si� kaszlem, �zy
pociek�y mu z
oczu.
- Za�atwi� nas na cacy - warkn�� z wyrzutem.
Sten uciszy� go spojrzeniem.
Potem wcisn�� peda� gazu i odskoczy�. Sanie rykn�y i wyskoczy�y z tunelu. Sten
spojrza�
za nimi. G�sienice wzbija�y tumany �niegu, a ognie z rur wydechowych rzuca�y
blask na okolic�.
Pojazd skr�ci� w ostatniej chwili, omijaj�c drzewo, ale i tak strza� z lasera
wypali� mu kilka dziur w
karoserii.
- Teraz! - krzykn�� Sten.
Wyczo�gali si� na zewn�trz. Sten zobaczy� ci�ko zaskoczonego napastnika,
uskakuj�cego
saniom z drogi. Uni�s� bro�.
Tamten drgn�� i run�� z idealnie okr�g�� plam� po�rodku czo�a. Mahoney strzeli�
do drugiej
postaci, ta jednak zd��y�a si� skry�. Zanim si� zorientowa�a, Sten i Mahoney
odskoczyli dalej.
Dziewczyna szeptem przekaza�a przez przyczepiony do krtani mikrofon informacj�
tym, kt�rzy
kot�owali si� jeszcze w tunelu. Szybko odszuka�a �lady na �niegu. Wyra�ne i
g��bokie. Nie b�dzie
trudno ich znale��, pomy�la�a, szczeg�lnie przy tak jasnym �wietle ksi�yca.
Nagle wyczu�a za plecami jakie� poruszenie. Chcia�a si� odwr�ci�, unios�a bro�,
ale nie
zd��y�a zrobi� nic wi�cej. Po chwili le�a�a na �niegu z poder�ni�tym gard�em.
Sten wytar� n� o jej kombinezon.
- Albo ja si� jako� dziwnie starzej� - mrukn�� do wy�a��cego zza drzewa Mahoneya
- albo
to m�ode pokolenie nie jest tak dobre jak my kiedy�.
Mahoney spojrza� na cia�o. By�ym szefem Korpusu Merkurego, a wi�c r�wnie�
dow�dc�
sekcji Modliszki, targa�y w tej chwili sprzeczne uczucia. Przyjrza� si� Stenowi.
Dawny przyjaciel
postarza� si�, twarz mia� nieco pobru�d�on�, jednak lata doda�y mu powagi. Oczy
mia� jakby nieco
g��biej osadzone, jednak nadal czai�y si� w nich te same iskierki ironii i
prze�miewczego cynizmu.
Mo�e zgorzknia� odrobink�, ale humoru chyba nie straci�. Chowa� w�a�nie co� pod
pach�.
Nie, pomy�la� Mahoney. Oni nie s� gorsi od nas. I wzruszy� ramionami.
- Ty masz do�wiadczenie - powiedzia� zamykaj�c temat. - Ale zosta�o jeszcze
pi�ciu. A z
nimi mo�e nie p�j�� tak g�adko. Wierz�, �e masz jaki� plan.
- I owszem - odpar� Sten. Bez s�owa przypi�� grawi�azy, w��czy� je i nastawi�
tak, by
unosi�y go kilka centymetr�w ponad �niegiem. Potem skierowa� si� w g��b lasu.
Kijki wbija�
g��boko. Chcia� mie� pewno��, �e prze�ladowcy na pewno nie zgubi� jego tropu.
Mahoney sporo ju� prze�y� i niejedno widzia�, ale g�ste zaro�la, przez kt�re
prowadzi� Sten,
wprawi�y go w solidne zdumienie.
Ro�liny przypomina�y drzewa, cho� nimi nie by�y. Tworzy�y ponad trzymetrow�
pl�tanin�
kojarz�c� si� z rozbudowanym systemem korzeniowym. Z bliska jednak korzenie
okazywa�y si�
rurowatymi tworami, utkanymi z ciasno zbitych li�ci. Mahoney pomy�la�, �e takie
co� musia�o
chyba rosn�� przez wiele stuleci. Dopiero p�niej dowiedzia� si�, �e trwa�o to
tylko par� lat.
Konary by�y kosmate i wygl�da�y na wytrzyma�e, cho� wi�y si� niczym k��cza.
Pod�u�ne i
w�ziutkie jak ig�y li�cie mia�y ostre brzegi i l�ni�y, jakby by�y pokryte
wilgotnym �luzem. W tym
klimacie? Dziwne. Czy nie powinny zamarzn��?
Mahoney chcia� dotkn�� ro�liny.
- Nie! - rzuci� Sten, a widz�c zdumione spojrzenie Mahoneya, po�a�owa� ostrego
tonu. Ale
tylko troch�. - Nie lubi� dotykania - doda� i bez dalszych wyja�nie� ruszy�
dalej.
Mahoney mia� wra�enie, jakby zataczali wielkie ko�o i zbli�ali si� ponownie do
jeziora.
Jaki� bia�y ptak o sk�rzastych skrzyd�ach zerwa� si� z g�o�nym krzykiem i zacz��
kr��y� w �wietle
ksi�yca.
- Nadchodz� - szepn�� Sten. - Wreszcie. Zacz��em si� ju� obawia�, �e ich
zgubili�my.
- Nie tak �atwo - mrukn�� Mahoney. - Pewnie musieli si� naradzi� z macierzystym
statkiem.
- Wskaza� nocne niebo. Nie tyle ptaka, co jednostk� dow�dcz�, kt�ra musia�a
kr��y� na bardzo
niskiej orbicie stacjonarnej.
- Nim te� si� potem zajmiemy - powiedzia� Sten.
Zanim Mahoney zd��y� spyta�, w jaki spos�b mieliby to zrobi�, Sten zn�w si�gn��
po n�.
Ostro�nie podszed� do jednego z drzew i wybra� nisko zwieszony konar. Mahoneyowi
wydawa�o
si�, �e ga��� drgn�a, ale tak delikatnie, �e mog�o to by� r�wnie dobrze
z�udzenie. Na li�ciach
wykwit�y wyra�ne kropelki wilgoci, dziwnie kojarz�ce si� ze �lin�, a same li�cie
zacz�y porusza�
si�, jakby co� prze�uwa�y.
Sten rozci�� kor�. �luz zagotowa� si� wok� rany i ga��� wystrzeli�a p�tl� w
kierunku Stena,
kt�ry jednak zd��y� odskoczy�.
Mahoney zdr�twia�. Ciecz kapa�a na �nieg sycz�c�, pe�n� b�belk�w ka�u��.
- Teraz malutkie dostan� sza�u - rzuci� Sten w ramach wyja�nienia.
Poszli dalej. Sten powt�rzy� operacj� jeszcze kilka razy, zawsze wywo�uj�c t�
sam� reakcj�.
Ro�lina atakowa�a, chybia�a i po paru chwilach bolesnych drgawek jakby zapada�a
w letarg, a rany
zasklepia�y si� b�yskawicznie.
Gdy Sten po raz pierwszy trafi� na te zaro�la podczas jednej ze swych podr�y,
natychmiast
zainteresowa�y go swoimi unikalnymi w�a�ciwo�ciami. I nic dziwnego; ich system
obronny m�g�
zafascynowa�, szczeg�lnie by�ego Mantisowca. Po pierwsze ze wzgl�du na ostre
li�cie i pal�cy
sok, ale nie tylko. Zaatakowane reagowa�y wytwarzaj�c jeszcze bardziej st�ony
kwas dok�adnie w
tym miejscu, gdzie je zraniono. W takim stanie pozostawa�y jaki� kwadrans.
Niekt�rzy
ro�lino�ercy nabyli nawet odporno�ci na normalny sok i nagryzali po kawa�eczku,
za ka�dym
razem wybieraj�c inn� ga���. Wiedzieli co robi�, bo ro�linka ta by�a zazwyczaj
tak samo
warzywem jak byle pomidor.
Jednak tutaj rozwin�a si� nieco inaczej, zapewne g��wnie za spraw� surowego
klimatu.
Zmarzni�ta ziemia nie dostarcza�a zbyt wiele wody i minera��w. Owszem, starcza�o
ich do
przetrwania, ale w g�odnych ro�linach szybko zacz�y rozwija� si� instynkty
drapie�cy. Tak, �e
teraz �ywa zdobycz stanowi�a mi�e urozmaicenie w ich diecie.
Pobudzone przez Stena b�d� rzuca� si� na wszystko, co wejdzie w zasi�g ich
ga��zi.
R�wnie� i na ludzi.
Odeszli ju� troch� od gaju, gdy Mahoney us�ysza� rozdzieraj�cy krzyk, kt�ry nie
umilk� od
razu, tylko ci�gn�� si� j�kliwie przez kilka minut, a� sykn�� laser i zapad�a
cisza. Mahoney a� si�
wzdrygn��.
- Zosta�o ju� tylko czterech - powiedzia� Sten.
Mahoney nie odpowiedzia�.
Przykl�kli nad brzegiem lodowej tafli, tu� za ma�ym spi�trzeniem ska�. Zbli�a�
si� �wit, ale
�wiat�o by�o jeszcze myl�co s�abe. Mahoney dostrzega� jedynie lini� drzew na
przeciwleg�ym
brzegu jeziora, odleg�ym o nieca�y kilometr. Dwie minuty marszu w grawi�azach.
Oczywi�cie, o ile
kto� si� nie potknie.
Przez ca�� noc zwodzili napastnik�w. Czasem Sten przyspiesza�, jakby chcia� ich
zgubi�,
potem zwalnia�, zapewne celowo, a� tamci zaczynali depta� im po pi�tach. Teraz
powinni by� ju�
zm�czeni. Cholera! Ja te� mam dosy�, pomy�la� Mahoney.
Jedyn� dobr� wiadomo�ci� by�o to, �e uszczuplony zesp� nie zosta� uzupe�niony.
Wniosek
by� prosty: na pok�adzie statku nie by�o posi�k�w.
Mahoney zd��y� dot�d jedynie naszkicowa� ca�o�� sytuacji. Nie w�asnej, tylko
og�lnej.
Rada wpad�a w desperacj�. Rozes�ali wi�c zespo�y Modliszki po ca�ym imperium. Z
jednym
zadaniem: pojma� i przes�ucha� wszystkich, kt�rzy byli do�� blisko imperatora,
by posi��� jakie�
jego sekrety.
Sten zdumia� si� bardzo.
- A co ja niby mog� wiedzie�? Jasne, dowodzi�em jego ochron� i wiedzia�em
wszystko, co
tyczy�o si� Tahn�w, ale to stare sprawy. �adnych sensacji na pierwsz� stron�.
Mogliby oszcz�dzi�
sobie fatygi i po prostu spyta�.
- Im chodzi o AM2 - powiedzia� Mahoney. - Nie mog� ustali�, sk�d nasz szef to
bra�.
- Ale... Przecie� to oczywiste - zaj�kn�� si� Sten. - Wszyscy wiedz�...
- W�a�nie. Wszyscy s�dz�, �e wiedz�, ale si� myl�. A magazyny zaczynaj� �wieci�
pustkami.
Sten zastanowi� si� i otworzy� wyci�gni�ty z kieszeni balonik.
- Alex! - rzuci� niespokojnie. - Jego te� b�d� szuka�. Musimy...
- Ju� si� tym zaj��em - powiedzia� Mahoney. - Wys�a�em mu ostrze�enie. Mam
nadziej�, �e
dotar�o. Zabrak�o mi czasu na wi�cej.
Wskaza� w kierunku, sk�d spodziewali si� nadej�cia napastnik�w, co starczy�o za
ca�e
wyja�nienie. Wida� ju� od d�u�szego czasu wyprzedza� ich tylko nieznacznie.
- Gdy ju� si� ich pozb�dziemy, trzeba b�dzie z�apa� Alexa - mrukn�� Mahoney. -
Uzgodnimy jakie� dogodne miejsce spotkania.
Sten roze�mia� si�.
- Nie trzeba. Alex b�dzie wiedzia�, gdzie nas szuka�.
Mahoney chcia� spyta�, w jaki spos�b, ale g��boko w lesie co� skrzypn�o.
Ruszyli dalej.
Zatrzymali si� nad brzegiem jeziora. Sten postanowi� poczeka�, a� zrobi si�
nieco ja�niej.
Mahoney by� w�ciek�y. Ten idiota chce, �eby go zobaczyli...
Szybki u�cisk nadgarstka poderwa� go do dalszej drogi.
Gdy sun�li ponad lodem, Mahoney dostrzeg� w d�oni Stena ma�e pude�eczko z
czerwonym
przyciskiem.
Wiatr wia� im w plecy i ledwo nad��ali macha� kijkami. Mimo kombinezon�w mr�z
k�sa�
do szpiku ko�ci.
Mahoney czu�, �e jeszcze chwila a jego p�uca odm�wi� wsp�pracy.
Z przodu podnios�a si� chmura lodowych drobin. Us�yszeli syk lasera. Niedobrze.
Prze�ladowcy byli ju� blisko. Mieli ma�o czasu.
Drugi brzeg wy�oni� si� niespodziewanie. Nie zwalniaj�c, wpadli na kamienisty
grunt
mi�dzy drzewa. Mahoney omal nie straci� r�wnowagi.
Sten przeturla� si� i spojrza� na jezioro. Mahoney, sapi�c ze zm�czenia, te�
odwr�ci� w
ko�cu g�ow�. Tamci nadci�gali w lu�nym szyku. Mahoney uni�s� bro�.
Ale Sten go powstrzyma�.
- Jeszcze nie - szepn��.
Mahoney znalaz� porz�dn� kryj�wk� i spokojnie zlustrowa� jezioro.
Wr�g dotar� ju� do �rodka tafli. Sten przycupn�� obok ze swoim pude�eczkiem.
Po�o�y�
palec na czerwonym guziku i nacisn��, a� zbiela�a kostka.
Mahoney spojrza� na jezioro. Rykn�o i ca�y �rodek tafli uni�s� si� w powietrze.
Kry,
wielkie jak domy, polecia�y daleko na boki.
Spod powierzchni wynurzy� si� l�ni�cy, bia�y statek. Ciemne sylwetki,
niew�tpliwie cia�a,
run�y do lodowatej wody.
Nie wiedzia�, czy spotka�a ich �mier� szybka i lekka, czy powolna i bolesna.
Je�li nawet
krzyczeli, w zgie�ku nie by�o niczego s�ycha�.
Sten tymczasem usiad� i wyj�� nast�pny balonik.
Mahoney j�kn�� w duchu. Spojrza� na niebo.
- To by by�o na tyle w kwestii brania �ywcem - mrukn��. - Nie zaryzykuj�
wys�ania
nast�pnego zespo�u, nawet je�li maj� jaki� wolny. Ci z g�ry zrzuc� na nas bombk�
i koniec pie�ni.
Przynajmniej sam bym tak zrobi�.
- Te� na to wpad�em - odpar� Sten. - Ale mamy to... - spojrza� na wyrastaj�cy
jeszcze z
jeziora bia�y statek. - I dwa w zapasie. Twoj� szalup� i l�downik zespo�u. Chyba
starczy na ma��
akcj� dywersyjn�, nie s�dzisz?
Mahoney prawie si� u�miechn��. To mog�o zadzia�a�. Chcia� wsta�, ale Sten go
powstrzyma�.
- G�odny jestem - wyja�ni�. - Nie wiadomo, kiedy zn�w zdarzy si� spokojna
chwila?
Najpierw co� zjedzmy.
Mahoney dopiero teraz poczu�, jak �aknienie skr�ca mu kiszki. Mi�e uczucie.
Tylko �ywi
�akn�.
Rozdzia� 3
Laird Kilgour z Kilgour�w - niegdy� zawodowy podoficer Alex Kilgour (weteran
Pierwszej
imperialnej Dywizji Gwardii), potem niejaki A. Kilgour, odes�any do zada�
specjalnych w s�u�bie
imperialnej, jeszcze p�niej sier�ant Kilgour z Dzia�u Operacyjnego Sekcji
Modliszka (specjalista
od materia��w wybuchowych i treningu tajnych agent�w), posy�any przez Wiecznego
Imperatora
wsz�dzie tam, gdzie nale�a�o dzia�a� cicho a nader skutecznie - nadal dobrze si�
trzyma�, chocia�
obecnie by� tylko lairdem, czyli szanowanym panem na w�o�ciach.
- ...od niepami�tnych dni la�o jak z cebra. No to s�siedzi przyszli w ko�cu z
propozycj�, aby
przenios�a si� na jakie� wy�ej po�o�one tereny. Ona jednak odpar�a, �e nie. �e
przyjmie wyrok
losu, B�g zajmie si� star� kobiet�. Pan, czyli Laird, pomo�e.
To by� pi�kny wiecz�r. Masywny m�czyzna rozwali� si� na �awie, nogi opar� na
sto�ku,
malowniczo zebra� zadarty kilt mi�dzy udami. Z prawej strony ustawi� zapas,
wedle wyboru:
karafk� pe�n� tradycyjnego szkockiego trunku, obecnie importowanego z Ziemi za
fors� tak ci�k�,
�e ka�dy mniej bogaty od Kilgoura pad�by na widok rachunku, oraz litrowy kufel
porz�dnego
jasnego piwa.
Ogie� p�on�� w kominku, tak obszernym, �e pomie�ci�by trzech m�czyzn obok
siebie. Za
oknem tawerny Deacona Brodiego hucza�a burza. Nie byle jaka, ale polarna; typowa
dla planety
Edynburg, rodzinnego �wiata Alexa. Jego specyfika polega�a na ci��eniu, r�wnym
trzy G.
Pi�kny wiecz�r. Kilgour by� w�a�nie przy czwartej... chwil�, pi�tej kolejce.
Wko�o mia�
samych dobrych przyjaci�, kt�rym na dodatek nie sprzykrzy�y si� jeszcze
powtarzane raz za razem
opowiastki. Na dodatek barmanka zastanawia�a si� nie�mia�o, czy laird Kilgour
nie by�by tak mi�y,
aby w t� zadymk� odprowadzi� j� do domu.
By�o spokojnie i bezpiecznie. Kilgour z czystego przyzwyczajenia siedzia�
plecami do
�ciany i wy��cznie przypadkiem trzyma� praw� d�o� o kilka centymetr�w od
usadzonego w kaburze
na udzie pistoletu.
- No ale wci�� pada, woda si� podnosi. Chlewik jej zmy�o, kaczki pop�yn�y na
poszukiwanie mniej burzliwej okolicy, i wtedy na drodze pokaza� si� grawiw�z.
C�rka przyjecha�a.
I wrzeszczy: �Mamusiu! Pow�d� idzie! Musisz ucieka�!�. Stara jednak krzyczy, �e
nie. Nie
wyjedzie. Wyobra�acie sobie, bo Laird pomo�e! A deszcz leje, woda coraz wy�ej.
Kurczaki
uciek�y na dach, parter ju� zatopiony. Wtedy nadp�yn�a ��d�. �Mamusiu! P�y� z
nami! Uratujemy
ci�!� I zgadnijcie, co stara odpowiedzia�a! �Nie, nie. Laird pomo�e�. A ulewa
jakiej �wiat nie
widzia� - pierwsze pi�tro zalane. Stara wlaz�a na dach i siedzia�a tak mi�dzy
kurczakami, gdy
nadlecia� grawilot ratunkowy. Zawis� nad dachem i otworzy� drzwi. �Mamusiu!�
s�ycha�,
�przylecieli�my, �eby ci� uratowa�!� Ale ona jest uparta. Raz jeszcze drze si�,
chocia�
zachrypni�ta, �e nie. Bo �Laird pomo�e�. Ale deszcz