7450
Szczegóły |
Tytuł |
7450 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7450 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7450 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7450 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lois McMaster Bujold
Cetaganda - cz�� si�dma cyklu Barrayar
Przek�ad �ukasz Praski
Cetaganda
Data wydania oryginalnego - 1996
Data wydania polskiego - 2000
Dla Jima i Toni
Rozdzia� pierwszy
- Jak to sz�o - zapyta� Ivan - �Dyplomacja to sztuka wojenna uprawiana przez innych�
czy odwrotnie? �Wojna to sztuka dyplo...�
- Dyplomacja to dalszy ci�g wojny, prowadzonej innymi �rodkami - wyrecytowa�
Miles. - Czou En-laj, dwudziesty wiek, Ziemia.
- A ty co, chodz�ca ksi�ga cytat�w?
- Ja nie, to komandor Tung. Kolekcjonuje stare chi�skie maksymy i zmusza mnie,
�ebym uczy� si� ich na pami��.
- Stary Czou by� wi�c dyplomat� czy wojownikiem?
Porucznik Miles Vorkosigan zastanowi� si� nad tym przez chwil�.
- Moim zdaniem musia� by� dyplomat�.
Zagra�y dysze koryguj�ce, pasy wpi�y si� w cia�o Milesa, a �adownik lekko si�
przechyli�. �awki, na kt�rych siedzieli naprzeciw siebie z Ivanem, by�y ustawione r�wnolegle
do �cian niewielkiego kad�uba. Miles wyci�gn�� szyj�, by ponad ramieniem pilota �adownika
spojrze� na planet� w dole.
Ceta Eta IV, serce i kolebka rozrastaj�cego si� imperium Cetagandy. Miles s�dzi�, �e
dla ka�dego rozs�dnego cz�owieka osiem zaj�tych planet, otoczonych przez sprzymierzone
lub marionetkowe pa�stewka, stanowi�o dow�d, �e istotnie Cetaganda poszerza obszar
swoich wp�yw�w. Co wcale nie oznacza�o, �e cetaganda�scy gemmowie nie maj� ochoty go
powi�kszy� kosztem s�siad�w, gdyby tylko nadarzy�a si� taka sposobno��.
Jednak bez wzgl�du na swoj� pot�g�, armia mog�a przepycha� przez tunel
przestrzenny tylko po jednym statku, jak wszyscy.
Tyle �e niekt�rzy mieli ogromne statki.
�adownik, od��czywszy si� przed chwil� od okr�tu kurierskiego Cesarstwa Barrayaru
i kieruj�c si� w stron� stacji przekazowej Cetagandy, powoli wchodzi� na orbit� planety,
kt�rej powierzchnia mieni�a si� barwn� nocn� po�wiat�. Ciemna strona l�ni�a z�owrogo.
Kontynenty po�yskiwa�y morzem kolorowych �wiate�. Miles m�g�by przysi�c, �e przy tym
blasku cywilizacji mo�na by by�o czyta� jak przy pe�ni ksi�yca. Jego ojczysty Barrayar
wyda� mu si� nagle spowitym w ciemno��, ponurym wiejskim bezkresem, z rozsianymi tu i
�wdzie punkcikami miast. Przepych rozwoju technicznego Cety Eta by� wr�cz... wyzywa jacy.
Tak, planeta wygl�da�a zupe�nie jak wypacykowana, obwieszona ponad miar� bi�uteri�
kobieta. Zupe�ne bezgu�cie, przekonywa� si� w my�lach Miles. Nie jestem �adnym
prowincjuszem. Poradz� sobie. Jestem lordem Vorkosiganem, oficerem i szlachcicem.
Oczywi�cie porucznik Ivan Vorpatril tak�e by� szlachetnie urodzony, lecz fakt ten nie
napawa� Milesa otuch�. Miles przygl�da� si� kuzynowi, kt�ry z rozchylonymi ustami
wyci�ga� szyj�, szeroko otwartymi oczyma ch�on�c widok planety. Przynajmniej on cho�
troch� wygl�da� jak przedstawiciel jad�cy z misj� dyplomatyczn�: wysoki, ciemnow�osy,
zgrabny, ze swobodnym u�miechem wiecznie przyklejonym do przystojnej twarzy. Na jego
wysmuk�ej sylwetce zielony mundur polowy le�a� idealnie. My�l Milesa odruchowo zwr�ci�a
si� ku przykrym por�wnaniom.
Jego w�asny mundur trzeba by�o uszy� na zam�wienie, by pasowa� i tym samym jak
najlepiej maskowa� wrodzone u�omno�ci cia�a, kt�re przez wiele lat medycyna pr�bowa�a
naprawi�. Powinien by� pewnie wdzi�czny medykom za to, �e potrafili zrobi� tak wiele z
czym� tak niewielkim. W wyniku ich wysi�k�w dzi� mia� metr czterdzie�ci pi�� centymetr�w
wzrostu; wprawdzie nie pozby� si� garbu i jego ko�ci nadal by�y kruche, ale lepsze to ni�
gdyby go miano wsz�dzie nosi�. Na pewno.
M�g� sam sta�, chodzi�, nawet biega�, je�li by�o trzeba, zaopatrzony w klamry na
nogach i tak dalej. Poza tym Cesarska S�u�ba Bezpiecze�stwa Barrayaru dzi�ki Bogu nie
p�aci�a mu za to, �eby by� �adny, ale inteligentny. Mimo to nie m�g� si� pozby� natr�tnej
my�li, �e wys�ano go na to przedstawienie po to, by sta� obok Ivana i stanowi� kontrast dla
jego fizycznej doskona�o�ci. S�u�ba nie dawa�a mu �adnych ciekawych misji, chyba �eby
rzucone szorstko ostatnie polecenie dow�dcy CesBezu, Illyana - �...nie wpl�cz si� tylko w
k�opoty!� - uzna� za tajne zadanie.
Z drugiej strony mo�e to w�a�nie Ivan zosta� wys�any, by stanowi� kontrast dla
elokwencji Milesa. Na t� my�l Miles rozchmurzy� si� odrobin�.
Zbli�ali si� do orbitalnej stacji przekazowej, zgodnie z planem. Nawet dyplomatyczni
wys�annicy nie mogli wpada� bezpo�rednio w atmosfer� Cety Eta. Uwa�ano to za naruszenie
dobrych obyczaj�w i czyni�c to, mo�na si� by�o spotka� z reprymend� w postaci ognia z
broni plazmowej. Miles musia� przyzna�, �e wi�kszo�� cywilizowanych �wiat�w mia�a
podobne przepisy, cho�by po to, by zapobiec ska�eniom biologicznym.
- Ciekawe, czy �mier� cesarzowej matki naprawd� by�a naturalna? - rzuci� od
niechcenia Miles. Przecie� Ivan i tak nie potrafi�by mu odpowiedzie�. - Nast�pi�a tak nagle.
Ivan wzruszy� ramionami.
- By�a starsza prawie o ca�e pokolenie od wuja Piotra, a on zawsze by� stary. Jako
dziecko strasznie si� go ba�em. By� mo�e masz racj�, ale ja raczej nikogo nie podejrzewam.
- Obawiam si�, �e Illyan jest tego samego zdania. Inaczej nie pozwoli�by nam tu
przylecie�. Swoj� drog� by�oby o wiele ciekawiej, gdyby zamiast cherlawej starej ihumki,
ducha wyzion�� cetaganda�ski imperator.
- Ale wtedy obaj tkwiliby�my na s�u�bie gdzie� na jakim� posterunku - zauwa�y�
ca�kiem przytomnie Ivan - a frakcje kandydat�w walczy�yby o tytu� ksi���cy. A tak mamy
podr�, w perspektywie wino, kobiety, �piew...
- To pa�stwowa uroczysto�� pogrzebowa, Ivan.
- Mog� chyba mie� nadziej�, nie?
- W ka�dym razie mamy po prostu obserwowa�. I sk�ada� meldunki. Nie wiem, co
mamy obserwowa� ani dlaczego. Illyan podkre�la�, �e czeka na pisemne raporty.
Ivan j�kn��.
- Jak sp�dzi�em wakacje, napisa� Ivan Vorpatril, lat dwadzie�cia dwa. Jakby�my
wr�cili do szk�ki.
Miles ko�czy� dwadzie�cia trzy lata nied�ugo po Ivanie. Je�eli nudne zadanie na
Cetagandzie potoczy si� zgodnie z planem, powinien wr�ci� do domu na uroczysto��
urodzinow�. To mi�o. Oczy Milesa rozb�ys�y.
- A mo�e zabawnie b�dzie troch� ubarwi� prawdziwe wypadki, �eby Illyanowi by�o
przyjemniej. Dlaczego urz�dowe raporty zawsze maj� by� pisane w tak �miertelnie
powa�nym i suchym stylu?
- Bo s� dzie�em �miertelnie powa�nych i suchych umys��w. M�j kuzyn, niewydarzony
dramaturg. Daj spok�j, Illyan jest pozbawiony poczucia humoru. Gdyby mia� go cho�
odrobin�, nie nadawa�by si� do tej pracy.
- Nie jestem taki pewien... - Miles przygl�da� si�, jak �adownik przemyka po
przydzielonym torze lotu. Znale�li si� wewn�trz stacji tranzytowej, wielkiej jak g�ra i
skomplikowanej jak labirynt schemat�w elektronicznych. - Ciekawie by�oby pozna�
staruszk�, kiedy jeszcze �y�a. Musia�a by� �wiadkiem historii prawie p�tora wieku. Poza tym
ogl�da�a j� ze specyficznego punktu widzenia - od �rodka pa�ac�w ihum�w.
- Takich barbarzy�c�w z zewn�trz jak my na pewno by do niej nie dopuszczono.
- Mhm, chyba nie. - Kapsu�a zatrzyma�a si� i wymin�� j� ogromny statek ze znakami
jednego z pozaplanetarnych rz�d�w, z nadzwyczajn� zr�czno�ci� ustawiaj�c swe monstrualne
cielsko w doku. - Wygl�da na to, �e maj� tu zjecha� wszyscy namiestnicy ihumowie ze
swymi �witami. Id� o zak�ad, �e cetaganda�ska s�u�ba bezpiecze�stwa ju� ma nie lada
zabaw�.
- Je�eli przyjedzie chocia� dw�ch gubernator�w, pewnie zaraz zjawi si� reszta, �eby
patrze� im na r�ce. - Ivan uni�s� brwi. - Ale b�dzie widowisko. Sztuka urz�dzania ceremonii
pa�stwowych. Do diab�a, Cetagandanie potrafi� zrobi� sztuk� nawet z wycierania nosa. Tylko
po to, �eby z ciebie szydzi�, kiedy zrobisz co� niezgodnego z etykiet�. Poczucie wy�szo�ci do
entej pot�gi.
- To jedyna rzecz, kt�ra mnie przekonuje, �e ihumowie s� jeszcze lud�mi, mimo ca�ej
genetycznej d�ubaniny.
Ivan skrzywi� si�.
- Celowo wyprodukowany mutant to i tak mutant. - Zerkn�� na kuzyna, kt�ry nagle
zesztywnia�, po czym odchrz�kn�� i zacz�� wypatrywa� na niebie czego� ciekawego.
- �wietny z ciebie dyplomata, Ivan - rzek� Miles, u�miechaj�c si� krzywo. - Nie
pr�buj... w pojedynk� wszczyna� wojny, dobrze? Cho�by domowej.
Ivan wzruszy� ramionami, otrz�saj�c si� z za�enowania. Pilot �adownika, barrayarski
sier�ant w czarnym mundurze, ulokowa� ich niewielki pojazd w wyznaczonej zatoczce. Na
zewn�trz wida� by�o tylko p�mrok. �wiate�ka kontrolne pozdrowi�y ich weso�ym
mrugni�ciem. Serwomechanizm sapn��, gdy elastyczne tunele wskoczy�y na miejsce i
zablokowa�y si� u w�azu. Miles odpi�� pasy o u�amek sekundy p�niej ni� Ivan, udaj�c
oboj�tno�� albo og�ad�. �aden Cetagandanin nie mia� prawa przy�apa� go z nosem
przylepionym do szyby, jak ciekawskiego szczeniaka. W ko�cu by� Vorkosiganem. Mimo to
serce zabi�o mu �ywiej.
Pewnie czeka� ju� na nich ambasador Barrayaru, by zabra� swoich dostojnych go�ci i,
Miles przynajmniej mia� tak� nadziej�, pokaza� im, jak maj� sobie dalej radzi�. Miles
prze�wiczy� w my�lach prawid�owe pozdrowienia i formy oddawania honor�w oraz
powt�rzy� zapami�tan� wiadomo��, jak� mia� przekaza� od ojca. Szcz�kn�� zamek i rozsun��
si� w�az z prawej strony kad�uba, bli�ej Ivana.
Do �rodka wpad� jaki� cz�owiek, zatrzyma� si� raptownie z r�k� na uchwycie w�azu i
wlepi� w nich szeroko otwarte oczy, dysz�c ci�ko. Jego usta poruszy�y si�, lecz Miles nie
umia� odgadn��, czy przybysz chcia� zakl��, czy zm�wi� modlitw�.
By� to starszy, lecz wcale niew�t�y m�czyzna; barczysty i wzrostem niemal
dor�wnuj�cy Ivanowi. Mia� na sobie po�yskliwy stalowoszary uniform, kt�ry, jak s�dzi�
Miles, nosili pracownicy stacji. Na jego czaszce wi�y si� kosmyki mi�kkich bia�ych w�os�w,
ale l�ni�ca sk�ra twarzy by�a zupe�nie pozbawiona ow�osienia; nie mia� zarostu ani brwi -
nawet �ladu najl�ejszego puchu. Jego r�ka b�yskawicznie si�gn�a do bocznej kieszeni bluzy,
w pobli�u serca.
- Bro�! - wrzasn�� ostrzegawczo Miles. Przestraszony pilot �adownika jeszcze nie
wypl�ta� si� z pas�w, a Milesowi warunki fizyczne nie pozwala�y skoczy� na napastnika.
Natomiast Ivan w ci�gu d�ugiego szkolenia i dzi�ki udzia�owi w prawdziwych akcjach zdo�a�
wy�wiczy� w sobie prawid�owe odruchy. Szybko obr�ci� si� wok� w�asnej osi, trzymaj�c si�
uchwytu, i zagrodzi� intruzowi drog�.
Walka wr�cz w stanie niewa�ko�ci zawsze jest wyj�tkowo m�cz�ca i niewygodna,
cho�by dlatego, �e je�li pragnie si� zrobi� komu� powa�niejsz� krzywd�, trzeba go najpierw
mocno z�apa�. Ju� po chwili obaj m�czy�ni za�o�yli sobie nawzajem chwyty zapa�nicze.
Intruz �ciska� kurczowo co�, co wyci�gn�� nie z kieszeni bluzy, tylko ze spodni, lecz Ivan
zdo�a� wytr�ci� mu z r�ki l�ni�cy pora�acz nerw�w.
Bro� polecia�a ze stukotem na drugi koniec kabiny, staj�c si� w ten spos�b
zagro�eniem dla wszystkich obecnych na pok�adzie.
Pora�acze nerw�w zawsze przejmowa�y Milesa l�kiem, ale nigdy jako pocisk sam w
sobie. Bro� odbi�a si� jeszcze dwa razy o �ciany �adownika i wreszcie Miles chwyci� j� w
locie, szcz�liwie nie postrzeliwszy ani siebie, ani Ivana. By� to ma�y model, ale na�adowany i
�miertelnie niebezpieczny.
Tymczasem Ivanowi uda�o si� zaj�� intruza od ty�u i pr�bowa� skr�powa� mu r�ce.
Miles odczeka� i w odpowiednim momencie si�gn�� do kieszeni jego szarej bluzy, by
wyszarpn�� stamt�d drug� bro�. W d�oni poczu� kr�tki przedmiot, kt�ry w pierwszej chwili
wzi�� za og�uszacz.
M�czyzna krzykn�� i skr�ci� si� gwa�townie. Przestraszony i niezbyt pewien, co
zrobi�, Miles odskoczy� od sczepionych cia� i przezornie schowa� si� za pilotem. S�dz�c po
rozdzieraj�cym wrzasku, Miles obawia� si�, �e w�a�nie wyrwa� intruzowi zasilacz sztucznego
serca albo co� w tym rodzaju, lecz m�czyzna nadal walczy�, nie mog�o to by� wi�c tak
powa�ne, jak si� z pocz�tku wydawa�o.
Intruz wywin�� si� z uchwytu Ivana i cofn�� si� w stron� w�azu. Nast�pi�a owa
szczeg�lna przerwa w morderczej walce wr�cz, kiedy na�adowani adrenalin� przeciwnicy
ci�ko �api� oddech. Starszy cz�owiek spojrza� na Milesa, kt�ry wci�� �ciska� w r�ku pa�k�;
wyraz l�ku na jego twarzy ust�pi� miejsca... co w�a�ciwie oznacza� ten grymas, triumf? Na
pewno nie. Ob��kane natchnienie?
Do walki w��czy� si� wreszcie pilot, napastnik stan�� wi�c wobec przewa�aj�cych si�
wroga i umkn�� do r�kawa tunelu wyj�ciowego, z kt�rego po chwili dobieg� g�uchy �oskot.
Ivan pu�ci� si� w po�cig, a Miles ruszy� za nim i zd��y� zobaczy�, jak intruz, kt�ry sta� ju� na
nogach w sztucznym polu grawitacyjnym stacji, obut� stop� wymierza Ivanowi pot�ny cios
w pier� i posy�a m�odego porucznika z powrotem w stron� w�azu. Zanim Miles i Ivan zd��yli
si� pozbiera�, a oddech Ivana si� uspokoi�, m�czyzny ju� nie by�o. W zatoce s�ycha� by�o
tylko echo oddalaj�cych si� krok�w. Kt�rym wyj�ciem m�g� uciec? Upewniwszy si�, �e
pasa�erowie s� na razie bezpieczni, pilot wbieg� z powrotem do �adownika, sk�d dolecia�
brz�cz�cy d�wi�k jego komunikatora.
Ivan wsta�, otrzepa� si� z kurzu i rozejrza�. Miles poszed� za jego przyk�adem.
Znajdowali si� w ma�ej, obskurnej i kiepsko o�wietlonej zatoce dla frachtowc�w.
- S�uchaj no - odezwa� si� Ivan. - Je�eli to by� celnik, wpadli�my w tarapaty.
- Chcia� nas zaatakowa� - odrzek� Miles. - Wszystko na to wskazywa�o.
- Krzykn��e�, zanim jeszcze zobaczy�e� bro�.
- Nie chodzi�o o bro�. On to mia� w oczach. Wygl�da� na kogo�, kto zamierza zrobi�
co�, co go �miertelnie przera�a. I wyci�gn�� bro�.
- Ale dopiero po tym, jak na niego skoczyli�my. Kto wie, co naprawd� mia� zamiar
zrobi�?
Miles wolno obr�ci� si� na pi�cie, baczniej przygl�daj�c si� otoczeniu. Nie dostrzeg�
�ywej duszy, cetaganda�skiej, barrayarskiej, wszystko jedno.
- Co� tu jest nie tak. Albo on pojawi� si� w niew�a�ciwym miejscu, albo my.
Niemo�liwe, �eby ta zat�ch�a nora mia�a by� naszym dokiem. Gdzie ambasador Barrayaru,
gdzie kompania honorowa?
- Czerwony chodnik i pl�saj�ce dziewcz�ta? - Ivan westchn��. - Wiesz co, gdyby
tamten naprawd� chcia� ci� zabi� albo porwa� �adownik, powinien wpa�� na pok�ad z
pora�aczem w r�ku.
- To nie by� �aden celnik. Popatrz na monitory. - Miles wskaza� dwa ekrany kontrolne,
kt�re zosta�y wyrwane ze �ciany i sm�tnie dynda�y na kablach. - Zepsu� je, zanim wszed� na
pok�ad. Nie rozumiem. Przecie� powinno si� tu ju� roi� od ochroniarzy stacji... My�lisz, �e
chodzi�o mu o �adownik, a nie o nas?
- Nie nas, ale ciebie, stary. Kto by chcia� uprowadza� mnie?
- Zdawa�o mi si�, �e bardziej przestraszy� si� nas ni� my jego. - Miles odetchn��
ukradkiem w nadziei, �e uda mu si� uspokoi� �omocz�ce serce.
- M�w za siebie - powiedzia� Ivan. - Mnie na pewno przestraszy�.
- Nic ci si� nie sta�o? - zreflektowa� si� nagle Miles. - Nie masz z�amanych �eber czy
czego� takiego?
- Wszystko w porz�dku. B�d� �y�. A ty?
- Nic mi nie jest.
Ivan zerkn�� na pora�acz nerw�w, kt�ry Miles trzyma� w prawej d�oni, i pa�k� w
lewej, po czym zmarszczy� nos.
- Jak mu zabra�e� bro�?
- No... niezbyt dobrze pami�tam. - Miles wsun�� pora�acz do kieszeni spodni i
podni�s� do �wiat�a tajemnicz� pa�eczk�. - W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to og�uszacz,
ale nie. Jaki� elektroniczny detal, tylko nie mam poj�cia, do czego s�u�y.
- Granat - podsun�� Ivan. - Bomba zegarowa. Mo�na j� zrobi� tak, �e wygl�da jak
cokolwiek.
- Nie s�dz�...
- Milordowie. - Z luku wychyn�a g�owa pilota. - Kontrola lot�w ka�e nam opu�ci�
ten dok. Mamy si� wycofa� i czeka� na pozwolenie. Natychmiast.
- Wiedzia�em, �e trafili�my w z�e miejsce - rzek� Ivan.
- Takie wsp�rz�dne dosta�em, milordzie - odpar� troch� ura�ony pilot.
- Jestem pewien, �e to nie wasz b��d, sier�ancie - powiedzia� pojednawczo Miles.
- Kontrola nalega�a, �eby�my si� pospieszyli. - Twarz sier�anta zdradza�a napi�cie. -
Prosz�, milordowie.
Miles i Ivan pos�usznie pocz�apali z powrotem na pok�ad �adownika. Miles
mechanicznie zapi�� pasy, podczas gdy jego my�li p�dzi�y w zawrotnym tempie, pr�buj�c
znale�� jakie� wyja�nienie dziwacznego powitania na Cetagandzie.
- Z tej cz�ci stacji na pewno usuni�to ca�� obs�ug� - uzna� w ko�cu. - Za�o�� si� z
tob� o ka�d� sum� beta�skich dolar�w, �e s�u�ba bezpiecze�stwa Cetagandy ju� w�szy i
szuka tego faceta. Uciekiniera. - Kim on m�g� by�? Z�odziejem, morderc�, szpiegiem?
Kusz�ce mo�liwo�ci.
- I tak si� przebra� - powiedzia� Ivan.
- Sk�d wiesz?
Ivan zdj�� ze swego zielonego r�kawa kilka bia�ych pasm.
- To sztuczne w�osy.
- Naprawd�? - Miles jak zahipnotyzowany dok�adnie obejrza� podany mu przez Ivana
k�aczek. Jeden koniec sztucznych w�os�w powleczono substancj� samoprzylepn�. - Aha.
Pilot sko�czy� odbiera� nowe wsp�rz�dne; �adownik mkn�� teraz w odleg�o�ci
kilkuset metr�w od dok�w dla statk�w. W �adnym nie cumowa� pojazd.
- Zg�osz� o tym incydencie w�adzom stacji, dostan� zgod�? - Sier�ant si�gn�� do
w��cznik�w nadajnika.
- Zaczekajcie z tym - powiedzia� Miles.
- Jak to, milordzie? - Pilot podejrzliwie spojrza� na niego przez rami�. - My�l�, �e
powinni�my...
- Zaczekajcie, a� sami nas zapytaj�. Ostatecznie nie do nas nale�y naprawianie b��d�w
cetaganda�skiej s�u�by bezpiecze�stwa, prawda? To ich problem.
Szeroki u�miech, cho� zaraz opanowany, by� odpowiedzi�, �e pilot uzna� s�uszno��
tego rozumowania.
- Tak jest - powiedzia�, przyjmuj�c rozkaz, kt�ry zdejmowa� z prostego sier�anta
odpowiedzialno�� za t� decyzj�, nak�adaj�c j� na jego lordowsk� mo�� Milesa. - Co tylko pan
rozka�e, milordzie.
- Miles - mrukn�� Ivan. - Co ty wyprawiasz?
- Obserwuj� - odrzek� sztywno Miles. - Zamierzam si� przekona�, jak dobrze dzia�a
ochrona stacji Cetagandy. S�dz�, �e Illyan te� chcia�by to wiedzie�. Och, na pewno si�
zjawi�, �eby nas przes�ucha� i zabra� nam te cacuszka, ale w ten spos�b uzyskamy wi�cej
informacji. Uspok�j si�, Ivan.
Ivan rozpar� si� wygodniej w fotelu, stopniowo si� rozlu�niaj�c. Mija�y d�ugie minuty,
kt�rych nudy nic nie zdo�a�o przerwa�. Miles ogl�da� swoj� zdobycz. Pora�acz nerw�w
pochodzi� od jakiego� cywilnego producenta z Cetagandy; z pewno�ci� nie wojskowy model,
co samo w sobie by�o dziwne; Cetagandanie nie popierali powszechnego dost�pu do
�mierciono�nej broni. Pora�acz nie mia� jednak �adnych wymy�lnych zdobie�, kt�re mog�yby
wskazywa�, �e jest zabawk� jakiego� miejscowego gemma. Prosta i praktyczna bro�, kt�rej
niewielkie rozmiary umo�liwia�y �atwe ukrycie.
Pa�eczka stanowi�a jeszcze wi�ksz� zagadk�. W przezroczystej obudowie spoczywa�
mocno b�yszcz�cy, ozdobny kszta�t; Miles by� pewien, �e pod mikroskopem ujrza�by g�st�
sie� obwod�w. Jeden koniec urz�dzenia by� g�adki, natomiast drugi zaopatrzony w jak��
nasadk� zabezpieczaj�c�.
- Wygl�da, jakby si� to gdzie� wk�ada�o - powiedzia� do Ivana, obracaj�c pa�k� w
�wietle.
- Mo�e to wibrator? - rzek� z u�mieszkiem Ivan.
Miles parskn��.
- Po gemmach wszystkiego mo�na si� spodziewa�. Ale nie, nie s�dz�. - Karbowana
piecz�� na ko�cu nasadki wyobra�a�a sylwetk� szponiastego i gro�nie wygl�daj�cego ptaka.
W g��bi naci�� l�ni�y metalowe nitki - po��czenia obwod�w. Kto� gdzie� musia� mie�
podobn� rzecz do pary - z podobnym wizerunkiem wzbijaj�cego si� do lotu ptaka i jakim�
skomplikowanym kodem, dzi�ki kt�remu mog�o si� unie�� wieko, ukazuj�c... no w�a�nie, co?
Kolejny kod? Klucz do klucza... Przedmiot by� niezwykle elegancki. Miles u�miechn�� si� z
prawdziwym zachwytem.
Ivan przypatrywa� mu si�, lekko zaniepokojony.
- Masz zamiar im to odda�, prawda?
- Oczywi�cie, je�eli mnie o to poprosz�.
- A je�eli nie?
- Wtedy chyba zostawi� to na pami�tk�. Zbyt �adna rzecz, �eby j� wyrzuca�. Mo�e
zabior� j� do domu i dam w prezencie Illyanowi, �eby pokaza� j� swoim magikom z
laboratorium. Niech si� tym pobawi� powiedzmy przez rok. To nie jest jaka� zwyk�a
b�yskotka, nawet ja to mog� stwierdzi�.
Zanim Ivan zd��y� wyrazi� kolejn� porcj� w�tpliwo�ci, Miles rozpi�� zielon� tunik� i
wsun�� urz�dzenie do wewn�trznej kieszeni bluzy. Nie ma przedmiotu, nie ma dyskusji.
- Chcesz zatrzyma� t� zabawk�? - Poda� kuzynowi pora�acz nerw�w.
Najwyra�niej chcia�. Ivan, udobruchany podzia�em �up�w, ju� jako wsp�lnik zbrodni,
b�yskawicznie ukry� bro� pod w�asn� tunik�. Miles przewidywa�, �e budz�ca groz�
�wiadomo�� obecno�ci sekretnej broni na pok�adzie wystarczy, by Ivan by� mi�y i mia� czym
zaj�� my�li podczas zbli�aj�cego si� wyj�cia na l�d.
Wreszcie kontrolne �wiat�o stacji ponownie skierowa�o ich do doku. Przybili do zatoki
oddalonej o dwa miejsca od przydzielonej poprzednio. Tym razem w�az otworzy� si� bez
�adnych przyg�d. Po chwili wahania Ivan skierowa� si� do tunelu, a Miles pod��y� za nim.
W szarej sali, podobnej do poprzedniej, tylko czystszej i lepiej o�wietlonej, czeka�o na
nich siedem os�b. Miles od razu pozna� ambasadora Barrayaru. Lord Vorobyev by� solidnie
zbudowanym, ros�ym m�czyzn� w wieku oko�o sze��dziesi�ciu lat, o bystrym spojrzeniu i
u�miechu �wiadcz�cym o du�ym opanowaniu. Mia� na sobie mundur Domu Vorobyevow,
wed�ug Milesa troch� za oficjalny jak na t� okazj� - barwy czerwonego wina, z czarnym
wyko�czeniem. Jego �wita sk�ada�a si� z czterech �o�nierzy w zwyk�ych zielonych
mundurach Barrayaru. W pewnej odleg�o�ci od Barrayarczyk�w sta�o dw�ch urz�dnik�w
stacji Cetagandy, odzianych w stalowoszare stroje podobne w stylu, lecz troch� lepiej
skrojone ni� ubranie intruza.
Tylko dwaj? A gdzie tajna policja, wywiad wojskowy albo przynajmniej prywatni
agenci frakcji kt�rego� z gemm�w? Gdzie� ci wszyscy, kt�rzy jak przewidywa� Miles, mieli
ich zasypa� gradem pyta�?
Zamiast tego wita� si� z ambasadorem jak gdyby nigdy nic, tak jak sobie wcze�niej
prze�wiczy�. Vorobyev by� cz�owiekiem z pokolenia ojca Milesa i w�a�ciwie zosta� przez
niego wyznaczony na t� plac�wk� jeszcze w czasach, kiedy hrabia Vorkosigan sprawowa�
funkcj� regenta. Vorobyev utrzyma� sw�j urz�d przez sze�� lat, rezygnuj�c z kariery
wojskowej, by s�u�y� cesarstwu jako cywil. Miles powstrzyma� ch�� oddania mu honor�w
wojskowych i po prostu sk�oni� przed ambasadorem g�ow�.
- Witam, lordzie Vorobyev. Ojciec przesy�a panu wyrazy uszanowania oraz te
wiadomo�ci.
Wr�czy� mu zalakowan� dyskietk� poczty dyplomatycznej, co jeden z
cetaganda�skich urz�dnik�w pieczo�owicie odnotowa� na swym pulpicie sprawozdawczym.
- Sze�� sztuk baga�u? - upewni� si� Cetagandanin, podczas gdy pilot sko�czy� uk�ada�
baga� na czekaj�cej platformie napowietrznej, zasalutowa� Milesowi i wr�ci� do swego
pojazdu.
- Tak, to wszystko - powiedzia� Ivan. Zdaniem Milesa kontrabanda za bardzo
wypycha�a bluz� Ivana, kt�ry stara� si� wygl�da� zbyt naturalnie, ale najwyra�niej
cetaganda�ski urz�dnik nie umia� wyczyta� z jego miny tyle, ile Miles.
Cetagandanin machn�� r�k�, a ambasador skin�� g�ow� swojej stra�y; dwaj �o�nierze
zrobili zwrot i stan�li po obu stronach platformy, pilnuj�c jej w trakcie inspekcji.
Cetagandanin zabezpieczy� dok i odprawi� baga�.
Ivan przygl�da� si� temu z niepokojem.
- Dostaniemy go z powrotem w ca�o�ci?
- W ko�cu tak. Po jakim� czasie, je�li wszystko b�dzie si� zgadza�o z deklaracj� -
odpar� Vorobyev. - Mieli�cie dobr� podr�, panowie?
- Bez �adnych przyg�d - rzek� Miles, zanim Ivan zd��y� si� odezwa�. - Dop�ki nie
przybili�my tutaj. To normalne l�dowisko dla go�ci z Barrayaru czy skierowano tu nas z
jakich� innych przyczyn? - M�wi�c to, nie spuszcza� wzroku z drugiego Cetagandanina,
ciekaw jego reakcji.
Vorobyev u�miechn�� si� kwa�no.
- Skierowanie �adownika do przej�cia dla obs�ugi mia�o nas poni�y�. Zgadza si�, to
zamierzona obelga. Mnie to ju� od dawna nie dra�ni, radz�, aby�cie i wy nie zwracali na to
uwagi.
Cetagandanin pozosta� zupe�nie oboj�tny. Vorobyev po�wi�ca� mu tyle uwagi, ile
meblowi, a on w rewan�u zachowywa� si� jak mebel. Wygl�da�o to na praktykowany od
dawna zwyczaj.
- Dzi�kuj�, zastosuj� si� do pa�skiej rady. Nie sp�nili�my si�? Najpierw uzyskali�my
zgod� na cumowanie w innym doku, ale potem wys�ali nas z powrotem w przestrze�.
- Dzi� szczeg�lnie pieczo�owicie celebruj� swoje zwyczaje, powinni�cie si� wi�c czu�
uhonorowani, moi panowie. Prosz� t�dy.
Gdy Vorobyev odwr�ci� si�, Ivan pos�a� Milesowi b�agalne spojrzenie, lecz ten
nieznacznie pokr�ci� g�ow�: zaczekaj...
Prowadzeni przez urz�dnika o nieprzeniknionej twarzy i maj�c po bokach stra�nik�w
ambasady, obaj m�odzi ludzie przeszli w towarzystwie Vorobyeva przez kilka poziom�w
stacji. Wahad�owiec planetarny, b�d�cy w�asno�ci� ambasady Barrayaru, sta� w doku
pasa�erskim. By� tu hali dla VIP-�w, wyposa�ony w system sztucznej grawitacji w tunelu, by
nikt nie musia� szybowa� podczas wsiadania. Zostawiwszy cetaganda�sk� eskort�, weszli na
pok�ad, gdzie z Vorobyeva opad�o wcze�niejsze napi�cie. Posadzi� Milesa i Ivana w
luksusowych fotelach przy przy�rubowanej do pod�ogi konsolecie komunikacyjnej. Na znak
ambasadora stra�nik zaproponowa� go�ciom co� do picia, zanim zjawi si� baga� i dostan�
pozwolenie na start. Za przyk�adem Vorobyeva wybrali wino barrayarskie wyj�tkowo
dobrego rocznika. Miles ledwie s�czy� swoje wino, chc�c zachowa� jasno�� umys�u, podczas
gdy Ivan i ambasador rozmawiali o podr�y i wsp�lnych znajomych Vorach z Barrayaru.
Okaza�o si�, �e Vorobyev zna� matk� Ivana. Miles zignorowa� kilka niemych zaprosze�
Ivana, by przy��czy� si� do rozmowy, i wspomnia� ambasadorowi o ma�ej przygodzie z
intruzem.
Dlaczego nie zjawi� si� nikt z w�adz Cetagandy i o nic ich nie zapyta�? Miles
gor�czkowo rozwa�a� mo�liwe scenariusze wydarze�.
To by� fortel, da�em si� z�apa� na haczyk, a tymczasem oni zacz�li popuszcza� �y�k�.
Bior�c pod uwag� to, co wiedzia� o Cetagandanach, Miles umie�ci� t� wersj� na czele listy
mo�liwo�ci.
A mo�e to tylko gra na zw�ok� i lada chwila tu b�d�. Albo przyjd� dopiero potem.
Najpierw trzeba by�o z�apa� uciekiniera, wydusi� z niego relacj� o ich spotkaniu. To musia�o
potrwa�, zw�aszcza gdyby napastnik zosta�, powiedzmy, og�uszony w trakcie zatrzymania.
Je�eli w og�le ucieka�. Je�eli rzeczywi�cie w�adze stacji, poszukuj�c go, przeczesywa�y teren
l�dowiska. Je�eli... Miles wpatrywa� si� w kryszta� kieliszka, po czym upi� du�y �yk
ciemnorubinowego p�ynu i u�miechn�� si� do Ivana.
Baga�, i jego eskorta, pojawi� si� dok�adnie w chwili, kiedy sko�czyli wino, co jak
oceni� Miles, zawdzi�czali wyczuciu czasu do�wiadczonego Vorobyeva. Gdy ambasador
wsta�, by dopilnowa� za�adunku i formalno�ci zwi�zanych ze startem, Ivan nachyli� si� nad
konsolet� i szepn�� do Milesa:
- Nie zamierzasz mu o tym powiedzie�?
- Jeszcze nie?
- Dlaczego?
- Tak ci spieszno odda� zdobycz? Za�o�� si�, �e ambasada odebra�aby ci pora�acz
r�wnie szybko jak Cetagandanie.
- Chrzani� to. Co ty knujesz?
- Nie... nie jestem pewien. Jeszcze nie. - Nie spodziewa� si� takiego biegu wypadk�w.
Przewidywa�, �e znajd� si� w krzy�owym ogniu pyta� ze strony po��czonych si� w�adz
Cetagandy, kt�rym musieliby odda� zdobyt� bro� w zamian za informacje, udzielone
�wiadomie b�d� nie�wiadomie. Nie jego wina, �e Cetagandanie nie robili tego, co do nich
nale�a�o.
- Musimy przynajmniej z�o�y� meldunek attache wojskowemu ambasady.
- Zgadza si�, zameldujemy, ale nie attache. Illyan m�wi� mi, �e w razie k�opot�w -
takich, jakimi zajmuje si� nasz departament - mam si� zwr�ci� do lorda Vorreediego.
Oficjalnie pracuje tu jako urz�dnik protokolarny, ale w rzeczywisto�ci jest pu�kownikiem i
szefem CesBezu na Cetagandzie.
- Cetagandanie o tym nie wiedz�?
- Oczywi�cie, �e wiedz�. Tak jak my dok�adnie wiemy, kto jest kim w ambasadzie
Cetagandy w Vorbarr Su�tanie. Legalna i kulturalna fikcja. Nie martw si�, zajm� si�
wszystkim. - Miles westchn�� w duchu. Przypuszcza�, �e pierwszym krokiem pu�kownika
b�dzie odsuni�cie go od przep�ywu informacji. Nie potrafi�by jednak wyt�umaczy�, dlaczego
Vorreedi nie powinien tego robi�.
Ivan rozpar� si� w fotelu i umilk� na chwil�. Miles by� pewien, �e jedynie na chwil�.
Wkr�tce wr�ci� do nich Vorobyev i zaj�� miejsce, szukaj�c d�o�mi pas�w.
- Za�atwione, milordowie. Nic nie uby�o z waszego baga�u i nic nowego nie dosz�o.
Witamy na Cecie Eta Cztery. Dzi� nie ma �adnych oficjalnych uroczysto�ci, kt�re
wymaga�yby waszej obecno�ci, ale je�eli nie jeste�cie zbytnio zm�czeni podr�, panowie,
ambasada Marilacu urz�dza dzi� nieoficjalne przyj�cie dla miejscowych dyplomat�w i ich
dostojnych go�ci. Polecam je waszej uwadze.
- Poleca pan? - odezwa� si� Miles. Gdy kto� o tak d�ugiej i b�yskotliwej karierze jak
Vorobyev poleca� co� ich uwadze, oznacza�o to, �e musz� tam i��.
- W ci�gu dw�ch tygodni b�dziecie widywa� wiele os�b z tego towarzystwa -
powiedzia� Vorobyev. - Dzisiejsze przyj�cie mo�e stanowi� co� w rodzaju rekonesansu.
- W co mamy si� ubra�? - zapyta� Ivan. Cztery z sze�ciu walizek baga�u nale�a�y do
niego.
- Zwyk�e zielone mundury, je�li mo�na prosi� - odrzek� Vorobyev. - Str�j wsz�dzie
stanowi rodzaj j�zyka kulturowego, lecz tutaj jest wr�cz tajemnym kodem. Bardzo trudno
porusza� si� w�r�d gemm�w i nie pope�ni� �adnej gafy, a w wypadku ihum�w to prawie
niemo�liwe. Mundur zawsze jest odpowiedni, a je�eli nawet niezupe�nie odpowiedni, jego
w�a�ciciel nie ponosi za to �adnej winy, poniewa� nie ma wyboru. Biuro protokolarne da
panom list� umundurowania na ka�d� okazj�.
Miles poczu� ulg�; Ivan wygl�da� na nieco rozczarowanego.
Przy akompaniamencie zwyk�ych stuk�w, syk�w i trzask�w od��czy�y si� r�kawy
tunel�w wej�ciowych, po czym wahad�owiec opu�ci� dok i zacz�� odsuwa� si� od stacji. Przez
w�az nie wpad� nikt, aby ich aresztowa�; �aden nag�y komunikat nie wyrwa� ambasadora z
pok�adu. Miles pomy�la� o innym mo�liwym scenariuszu.
Intruzowi uda�o si� uciec. W�adze stacji nic nie wiedz� o naszej przygodzie. Tak
naprawd� nikt nie wie.
Poza samym intruzem, rzecz jasna. Miles opu�ci� r�k�, nie dotykaj�c ukrytego pod
tunik� przedmiotu. Cokolwiek to by�o, facet musia� wiedzie�, �e teraz ma to Miles. �atwo te�
m�g� si� dowiedzie�, kim Miles jest. Teraz ja ci� mam na haczyku. Je�eli zaczn� wybiera�
�y�k�, co� mi musi wpa�� w r�ce, zgadza si�? Zapowiada si� niez�e �wiczenie z dzia�ania
wywiadu/kontrwywiadu, znacznie lepsze ni� manewry, poniewa� wszystko dzia�o si�
naprawd�. Za plecami nie by�o �adnego czyhaj�cego na b��dy egzaminatora, kt�ry potem
m�g�by je drobiazgowo analizowa�. Kawa�ek prawdziwej praktyki. Na pewnym etapie
rozwoju oficer musi przesta� mechanicznie wykonywa� rozkazy, a zacz�� sam je wydawa�.
Miles bardzo pragn�� awansu na kapitana Cesarskiej S�u�by Bezpiecze�stwa, to jasne. Mo�e
jako� przekona Vorreediego, �eby poza obowi�zkami dyplomatycznymi pozwoli� mu si�
zaj�� r�wnie� t� spraw�.
Przymru�ywszy oczy, Miles snu� swe wizje, a tymczasem wahad�owiec pocz�� si�
obni�a�, wpadaj�c w m�tn� atmosfer� Cety Eta.
Rozdzia� drugi
Miles spacerowa� na wp� ubrany po obszernej sypialni-salonie, kt�r� przydzieli�a mu
ambasada barrayarska, obracaj�c w d�oniach b�yszcz�cy pod�u�ny przedmiot.
- Skoro ju� musz� to mie�, czy mam to ukry� tutaj, czy nosi� przy sobie?
Ivan, zapi�ty na ostatni guzik, ubrany w tunik� z wysokim ko�nierzem, spodnie z
lampasami, buty za kostk� i czysty mundur, przewr�ci� oczami, spogl�daj�c w sufit.
- Przestaniesz si� wreszcie tym bawi� i zaczniesz si� ubiera�? Sp�nimy si�. Mo�e to
po prostu jaki� wymy�lny uchwyt od zas�on, a ty chcesz straci� przez niego rozum, pr�buj�c
przypisa� mu jakie� g��bsze znaczenie. A mo�e to ja mam straci� rozum, s�uchaj�c ci�. Jaki�
gemm zrobi� nam psikusa.
- Wyj�tkowo wyrafinowanego psikusa, je�eli to prawda.
- W ka�dym razie niewykluczone. - Ivan wzruszy� ramionami.
- Nie. - Miles zmarszczy� brwi i utykaj�c, podszed� do konsolety komunikacyjnej.
Otworzy� g�rn� szuflad� i znalaz� w niej pi�ro oraz blok plastikowych arkuszy, opatrzony
piecz�ci� ambasady. Wydar� jeden arkusz i przycisn�� do� sylwetk� ptaka z piecz�ci
tajemniczej pa�eczki, po czym przesun�� pi�rem po naci�ciach, tworz�c dok�adny szkic w
naturalnej skali. Po chwili wahania w�o�y� pa�eczk� razem z plastikowym blokiem do
szuflady i zasun�� j�.
- Nie najlepszy schowek - zauwa�y� Ivan. - Je�eli to bomba, mo�e powiniene�
wywiesi� j� za okno. Przez wzgl�d na nasze dobro, skoro nie zale�y ci na sobie.
- To nie �adna bomba, do diaska. My�la�em o setkach innych schowk�w, ale �aden nie
jest odporny na skaner, wi�c nie ma sensu tego ukrywa�. Powinienem to trzyma� w
izolowanej o�owiem skrzynce, lecz tak si� sk�ada, �e nie mam takiej pod r�k�.
- Za�o�� si�, �e na dole tak� maj� - powiedzia� Ivan. - Nie chcesz si� przyzna�?
- Chc�, ale niestety lord Vorreedi jest gdzie� w mie�cie. Nie patrz tak na mnie, nie
mam z tym nic wsp�lnego. Vorobyev powiedzia� mi, �e ihum - szef jednej ze stacji punktu
skokowego Cety Eta - zarekwirowa� statek handlowy nale��cy do Barrayaru i aresztowa�
kapitana. Za naruszenie przepis�w importowych.
- Przemyt? - zapyta� Ivan z nag�ym zainteresowaniem.
- Nie, chodzi o jakie� pokr�cone cetaganda�skie kruczki prawne. Op�aty i podatki. I
grzywny. Plus asymptotyczny poziom z�o�liwo�ci. Poniewa� jednak normalizacja stosunk�w
handlowych jest wa�nym celem dzia�a� naszego rz�du, a Vorreedi najwyra�niej do��
sprawnie porusza si� mi�dzy gemmami i ihumami, Vorobyev przydzieli� to zadanie w�a�nie
jemu, bo sam jest zbyt zaj�ty obowi�zkami. Vorreedi wr�ci jutro. Albo nast�pnego dnia.
Tymczasem nie zaszkodzi sprawdzi�, co mog� sam zdzia�a�. Je�eli nie pojawi si� nic
ciekawego, oddam wszystko w r�ce tutejszego biura CesBezu.
Ivan zmru�y� oczy i wycedzi�:
- Tak? A co b�dzie, je�li pojawi si� co� ciekawego?
- Wtedy oczywi�cie te�.
- Powiedzia�e� Vorobyevowi?
- Niezupe�nie. Nie. Pos�uchaj, Illyan powiedzia�, �ebym zwr�ci� si� do Vorreediego,
wi�c tak zrobi�. Zajm� si� wszystkim, kiedy tylko wr�ci.
- W ka�dym razie najwy�szy czas... - nie ust�powa� Ivan.
- Tak, tak... - Miles powl�k� si� do ��ka, usiad� i spojrza� sm�tnie na klamry, kt�re
wcze�niej zdj�� z n�g. - Musz� po�wi�ci� troch� czasu na wymian� ko�ci. Zrezygnowa�em z
materia�u organicznego, zatem trzeba b�dzie w�o�y� plastik. Mo�e uda mi si� ich przekona�,
�eby dodali kilka centymetr�w. Gdybym tylko wiedzia�, �e przyjdzie mi zmarnowa� tyle
czasu, zaplanowa�bym operacj� i odzyska� sprawno�� jeszcze w podr�y. M�g�bym stan�� na
Cetagandzie w pe�nej chwale.
- Nie�adnie ze strony matki cesarza, �e zawczasu nie wys�a�a li�ciku, informuj�cego
ci� o tym, �e ma zamiar dokona� �ywota - zgodzi� si� Ivan. - Zak�adaj to, bo inaczej ciotka
Cordelia obarczy mnie win�, je�eli potkniesz si� o ambasadorskiego kota i po�amiesz nogi.
Znowu.
Miles odburkn�� co� pod nosem. Ivan te� umia� czyta� w nim jak w otwartej ksi�dze.
Zamkn�� ch�odne stalowe ochraniacze wok� zdeformowanych, przebarwionych, zbyt wiele
razy pot�uczonych n�g. Na szcz�cie spodnie munduru mog�y ukry� u�omno��. W�o�y�
tunik�, wci�gn�� wypolerowane buty, przyjrza� si� swej fryzurze w lustrze i ruszy� za Ivanem,
kt�ry niecierpliwie przest�powa� z nogi na nog�, stoj�c ju� przy drzwiach. Po drodze wsun��
do kieszeni z�o�ony plastikowy arkusik i zatrzyma� si� przy drzwiach, by zakodowa� w
zamku obraz swojej d�oni. Ca�kiem niepotrzebny gest; jako do�wiadczony agent CezBezu,
porucznik Vorkosigan doskonale wiedzia�, jak nieskuteczne s� czytniki d�oni.
Mimo ponagle� Ivana, a mo�e w�a�nie dzi�ki nim, przybyli do foyer niemal
r�wnocze�nie z Vorobyevem. Ambasador mia� na sobie ten sam czerwono-czarny uniform
swego domu. Miles odni�s� wra�enie, �e Vorobyev nie przyk�ada zbyt wielkiej wagi do
stroju. Poprowadzi� swych go�ci do czekaj�cego pojazdu naziemnego, nale��cego do
ambasady, gdzie zaton�li w mi�kkich siedzeniach. Ambasador taktownie zaj�� miejsce
naprzeciw go�ci, maj�c przed sob� tylne okno. Z przodu usiedli kierowca i stra�nik.
Wprawdzie samochodem sterowa�a miejska sie� komputerowa, jednak zawsze w pogotowiu
by� kierowca, aby w razie nieprzewidzianych trudno�ci m�c przej�� na sterowanie r�czne.
Srebrzysty dach zamkn�� si� i w�z wyjecha� na ulic�.
- Ambasada Marilacu to wprawdzie terytorium neutralne, ale nie obj�te ochron�,
panowie - przestrzeg� ich Vorobyev. - Mo�ecie si� czu� swobodnie, lecz nie do ko�ca.
- B�d� tam jacy� Cetagandanie czy to przyj�cie wy��cznie dla cudzoziemc�w? -
zapyta� Miles.
- Naturalnie �adnych ihum�w nie b�dzie - odrzek� Vorobyev. - Co do jednego s� dzi�
na prywatnych uroczysto�ciach �a�obnych po�wi�conych pami�ci cesarzowej matki, w
kt�rych bior� te� udzia� znamienici gemmowie, przyw�dcy klan�w. Inni gemmowie nie maj�
nic szczeg�lnego do roboty, mog� wi�c pojawi� si� na przyj�ciu w znacznej sile, poniewa�
miesi�c �a�oby ograniczy� nieco ich zwyk�e okazje do spotka� towarzyskich. W ci�gu kilku
minionych lat Marilacanie cz�sto przyjmowali �pomoc� od Cetagandan, ale mam wra�enie, �e
wkr�tce zaczn� �a�owa� swej zach�anno�ci. Uwa�aj�, �e Cetaganda nie zaatakuje sojusznika.
Samoch�d wspi�� si� na stromy podjazd, po czym skr�ci� za r�g, a oczom pasa�er�w
na kr�tko ukaza�a si� panorama �wietlistego kanionu, kt�ry bieg� mi�dzy wysokimi
budynkami, po��czonymi sieci� tuneli i przezroczystych przej�� dla pieszych, l�ni�cych w
p�mroku zmierzchu. Miasto zdawa�o si� nie mie� ko�ca, a nie dojechali jeszcze do centrum.
- Marilacanie za ma�o uwagi po�wi�caj� mapom w�asnych system�w tuneli
przestrzennych - ci�gn�� Vorobyev. - Wyobra�aj� sobie, �e ich planeta stanowi naturaln�
granic�. Jednak gdyby Cetagandanie bezpo�rednio rz�dzili Marilakiem, kolejny skok
umo�liwi�by im przedostanie si� do strefy Zoave i tamtejszych szlak�w, co otworzy�oby
Cetagandzie nowy obszar ekspansji. Marilac pozostaje z Zoave w takich samych stosunkach,
jak Vervain z Hegen Hub, a wszyscy doskonale wiemy, co tam si� sta�o. - Vorobyev skrzywi�
si� z ironi�. - Marilac nie ma jednak s�siada zainteresowanego spraw�, kt�ry przyszed�by z
odsiecz�, tak jak pa�ski ojciec uratowa� Vervain, lordzie Vorkosigan. Zreszt� tak �atwo
zmontowa� jak�� prowokacj�.
Miles poczu�, jak znika czujno��, kt�ra go przed chwil� ogarn�a. Uwagi Vorobyeva
nie mia�y �adnego ukrytego, osobistego znaczenia. Wszyscy znali polityczn� i militarn� rol�,
jak� odegra� admira� hrabia Aral Vorkosigan w szybkim zawi�zaniu sojuszu i kontruderzeniu,
skierowanym przeciw cetaganda�skim pr�bom zaj�cia korytarza przestrzennego w s�siednim
Vervain, kt�re mia�o otworzy� drog� do Centrum Hegen. Nikt nie wiedzia� o udziale agenta
CezBezu, Milesa Vorkosigana, kt�ry w sam� por� sprowadzi� admira�a do Hegen. Nikt nie
wiedzia� o jego zas�ugach, Miles nie cieszy� si� wi�c szczeg�lnym uznaniem. Cze��, jestem
bohaterem, ale nie mog� ci powiedzie� dlaczego. To poufne. W oczach Vorobyeva i
w�a�ciwie wszystkich pozosta�ych porucznik Vorkosigan by� tylko zwyk�ym oficerem
��cznikowym, pionkiem Cesarskiej S�u�by Bezpiecze�stwa, kt�ry otrzyma� t� synekur� dzi�ki
protekcji, dostawa� nudne zadania i nikomu nie wchodzi� w drog�. Mutant.
- S�dzi�em, �e Sojusz Hegen na tyle przytar� nosa gemmom w Vervain, �e przez jaki�
czas b�d� siedzie� cicho - powiedzia� Miles. - Zwolennicy ekspansji odeszli w cie�,
czcigodny genera� Estanis pope�ni� samob�jstwo - bo to by�o samob�jstwo, prawda?
- Mimowolne, je�li mo�na tak powiedzie� - odrzek� Vorobyev. - Polityczne
samob�jstwa na Cetagandzie bywaj� do�� paskudne, zw�aszcza gdy odtw�rca g��wnej roli nie
jest skory do wsp�pracy.
- Trzydzie�ci dwie rany k�ute, zadane od ty�u. Najgorszy przypadek samob�jstwa -
mrukn�� Ivan, pozostaj�c widocznie pod wra�eniem plotki.
- W rzeczy samej, milordzie. - Oczy Vorobyeva zmru�y�y si� szyderczo. - Lecz
p�ynne i zmienne zwi�zki dow�dc�w z przer�nymi tajnymi frakcjami ihum�w cz�sto stoj� w
sprzeczno�ci z podejmowanymi przez nich dzia�aniami. Inwazj� na Vervain oficjalnie okre�la
si� teraz jako nieszcz�liwy wypadek b�d�cy wynikiem samowoli. Kilku oficer�w zb��dzi�o i
wskazano im w�a�ciw� drog�, to wszystko.
- A jak nazywa si� cetaganda�sk� inwazj� na Barrayar z czas�w mojego dziadka? -
spyta� Miles. - Rozpoznaniem prowadzonym przez liczne oddzia�y?
- Mniej wi�cej, je�eli w og�le si� o niej wspomina.
- Trwaj�cym ca�e dwadzie�cia lat? - zapyta� Ivan, t�umi�c wybuch �miechu.
- Wol� nie wdawa� si� w kr�puj�ce szczeg�y.
- Wymienia� pan z Illyanem pogl�dy na temat zamierze� Cetagandy wzgl�dem
Marilacu? - zapyta� Miles.
- Owszem, pa�ski szef jest o wszystkim informowany. Jednak obecnie �adne ruchy
nie potwierdzaj� mojej teorii. Jak dot�d, tylko spekuluj�. Cesarska S�u�ba Bezpiecze�stwa
szuka wyra�nych oznak.
- Jestem... poza tym kr�giem - rzek� Miles. - Dost�p do tajnych informacji i tak dalej.
- Ufam jednak, �e zna pan og�lny obraz sytuacji?
- Och, tak.
- Plotki w�r�d wy�szych sfer zwykle nie s� nale�ycie chronione. Obaj panowie b�d�
mogli si� z nimi zetkn��. Prosz� meldowa� o nich mojemu szefowi albo urz�dnikowi
protokolarnemu, pu�kownikowi Vorreediemu. Kiedy wr�ci, b�dzie panom udziela�
codziennych instrukcji i decydowa�, kt�re spo�r�d tych smakowitych k�sk�w s� wa�ne.
Szach. Miles skin�� g�ow� Ivanowi, a ten wzruszeniem ramion wyrazi� zgod�.
- Starajcie si� te�, panowie, nie wyjawia� wi�cej, ni� uda wam si� dowiedzie�.
- W takim razie ja jestem bezpieczny - rzek� Ivan. - Nie wiem o niczym.
Rozpromieni� si� w u�miechu. Miles powstrzyma� grymas i ch��, by szepn�� mu:
�Zdajemy sobie z tego spraw�, Ivan�.
Przedstawicielstwa innych planet mie�ci�y si� w jednej cz�ci stolicy Cety Eta, wi�c
podr� nie trwa�a d�ugo. Samoch�d opu�ci� poziom ulicy i zwolni�. Wjechali do gara�u
budynku ambasady Marilacu i zatrzymali si� w jasno o�wietlonym westybulu, kt�ry dzi�ki
marmurom i zwieszaj�cym si� z g�ry pn�czom kwiat�w wcale nie wygl�da� jak podziemny
parking. Dach pojazdu si� uni�s�. Stra�nicy ambasady sk�onili si� przed go��mi z Barrayaru i
poprowadzili ich do tunelu windy. Bez w�tpienia dyskretnie sprawdzili ich skanerem -
wygl�da�o na to, �e Ivan wykaza� na tyle rozs�dku, by zostawi� pora�acz nerw�w w
szufladzie.
Wysiedli z windy wprost na szeroki korytarz, prowadz�cy do pomieszcze� na kilku
poziomach, gdzie zgromadzi�o si� ju� sporo go�ci, wype�niaj�c przestrze� gwarem rozm�w.
�rodek korytarza zajmowa�a multimedialna rze�ba - prawdziwa, nie holograficzna. Z
przypominaj�cej niewielk� g�r� fontanny tryska�a woda, sp�ywaj�c kaskad� po zboczu. W
g�r� stoku prowadzi�y w�skie �cie�ki, kt�rymi naprawd� mo�na si� by�o przechadza�. Ponad
z�o�onym z mikroskopijnych tuneli minilabiryntem w powietrzu wirowa�y kolorowe p�atki. Z
ich zielonej barwy Miles wywnioskowa�, �e maj� wyobra�a� li�cie ziemskich drzew, a gdy
zbli�y� si� do rze�by, stwierdzi�, �e rzeczywi�cie maj� taki kszta�t. Barwy zacz�y si� powoli
zmienia�, przechodz�c od zieleni przez jasne ��cie, odcienie z�ota, po czerwie� i purpur�..
Wiruj�ce p�atki zdawa�y si� uk�ada� w ulotne kszta�ty - ludzkie twarze i cia�a, a w tle
brzmia�a delikatna muzyka, jak d�wi�k poruszanych wiatrem dzwoneczk�w. Czy by�y to
rzeczywiste kszta�ty i melodia, czy te� jego m�zg dostrzeg� w chaosie regularne wzory?
Milesowi spodoba�a si� owa niepewno��.
- Co� nowego - zauwa�y� Vorobyev, b�d�cy tak�e pod wra�eniem rze�by. - �adne...
ach, dobry wiecz�r, ambasadorze Bernaux.
- Dobry wiecz�r, lordzie Vorobyev. - Siwow�osy gospodarz przyj�cia wymieni� ze
swym barrayarskim odpowiednikiem uprzejme skinienie g�owy. - Tak, r�wnie� jeste�my
zdania, �e to pi�kna rzecz. Dar od jednego z miejscowych gemm�w. To dla nas wielki
zaszczyt. Nazywa si� �Jesienne li�cie�. M�j zesp� szyfrant�w g�owi� si� nad nazw� p� dnia,
lecz w ko�cu uznali, �e oznacza �Jesienne li�cie�.
Obaj si� roze�miali. Ivan u�miechn�� si� niepewnie, niezupe�nie pojmuj�c �art, kt�ry
musia� by� zrozumia�y w kr�gach dyplomatycznych. Vorobyev dokona� formalnej
prezentacji, podczas kt�rej ambasador Bernaux z wyszukan� grzeczno�ci� odda� im honory
jako oficerom, po czym powiedzia�, gdzie mog� znale�� co� do jedzenia, daj�c im do
zrozumienia, �e powinni si� oddali�. Wszystko przez Ivana, pomy�la� ze smutkiem Miles.
Ruszyli na schody prowadz�ce do bufetu; zostali pozbawieni mo�liwo�ci s�uchania dalszej
rozmowy dyplomat�w. Pewnie tamci wymieniali zwyczajowe uprzejmo�ci, lecz mimo
wszystko...
Miles i Ivan spr�bowali przystawek, kt�rych, cho� w niewielkich porcjach, by�o tu bez
liku, oraz skosztowali trunk�w. Ivan zdecydowa� si� na s�ynne wino z Marilacu. Miles,
pami�taj�c o plastikowym arkuszu w kieszeni, wybra� czarn� kaw�. Przy milcz�cym
porozumieniu rozdzielili si� i ka�dy poszed� w inn� stron�. Miles przechyli� si� przez por�cz,
za kt�r� wida� by�o korytarz z tunelem windy. Popija� kaw� z kruchej fili�anki, zastanawiaj�c
si�, gdzie ukryto w niej obw�d ogrzewaj�cy - ach, tu na dnie, wpleciony w metalowy
wizerunek piecz�ci ambasady. Rze�ba �Jesienne li�cie� zamar�a, dochodz�c do ko�ca pe�nego
cyklu. P�yn�ca z fontanny woda zamarz�a - w ka�dym razie wszystko na to wskazywa�o - i
zastyg�a w czarny l�d. Wiruj�ce barwy przyblad�y, przechodz�c w jasn� ��� i
srebrzystoszary blask zimowego zachodu s�o�ca, a twarze, je�eli to w og�le by�y twarze -
schud�y i przybra�y wyraz skrajnej rozpaczy. Zamiast �nie�nej i weso�ej zimy, zima �mierci.
Miles wzdrygn�� si� mimo woli. Diabelnie skuteczne.
Jak wi�c mia� zacz�� wypytywa�, nie zdradzaj�c nic w zamian? Wyobrazi� sobie, jak
zagaduje jakiego� gemma: �Czy kt�ry� z pa�skich s�ugus�w, milordzie, nie zgubi� czasem
klucza kodowego z tak� piecz�ci�...?�. Nie. Najlepiej zrobi, je�li pozwoli... adwersarzom
odnale�� si�, tyle �e poszukiwania przebiega�y niezwykle opieszale. Miles omi�t�
spojrzeniem t�um, szukaj�c ludzi pozbawionych brwi, ale bez powodzenia.
Natomiast Ivan zd��y� ju� znale�� sobie pi�kn� dam�. Miles zdumia� si�, ujrzawszy
jej urod� w ca�ej krasie. Wysoka i szczup�a, o sk�rze g�adkiej i delikatnej jak porcelana.
Bardzo jasne w�osy tu� nad karkiem zwi�za�a w lu�ny w�ze� wysadzan� klejnotami wst��k�,
si�ga�y poni�ej kolan, a na wysoko�ci talii tkwi�a w nich jeszcze jedna wst��ka. Str�j wi�cej
zakrywa�, ni� ods�ania�. Spowija�o j� wiele warstw materia�u - mia�a szerokie, d�ugie r�kawy i
si�gaj�ce kostek suknie. Ciemne tony wierzchnich okry� podkre�la�y blado�� jej cery, a
lazurowy jedwab pod spodem wsp�gra� z b��kitem oczu. Bez w�tpienia przedstawicielka
cetaganda�skich gemm�w - mia�a �w wygl�d w�t�ego elfa, co mog�o oznacza�, �e w jej
rodzinie by�a spora domieszka gen�w ihum�w. Fakt, tak� sylwetk� uzyskiwa�o si� r�wnie� w
drodze operacji i innych metod, lecz arogancki �uk brwi musia� by� naturalny.
W jej perfumach Miles wyczu� feromony, nawet z odleg�o�ci trzech metr�w. Zreszt�
�w dodatek by� ca�kiem zbyteczny; Ivan ju� znajdowa� si� na najwy�szych obrotach i z
b�yszcz�cymi oczyma opowiada� jej histori�, w kt�rej zapewne odgrywa� g��wn� bohatersk�
rol�. Co� o �wiczeniach fizycznych, ach tak, oczywi�cie, trzeba podkre�li� wojskowy
barrayarski styl. Wenus i Mars. Jednak s�uchaj�c go, kobieta si� u�miecha�a.
Miles wcale nie stara� si� przeczy� z zawi�ci�, �e Ivan ma szcz�cie do kobiet; ale
by�oby mi�o, gdyby cho� drobny u�amek otaczaj�cego go t�umu dam spojrza� przychylniej na
niego. Ivan twierdzi�, �e trzeba pomaga� szcz�ciu. Dzi�ki elastycznemu ego, kuzyn Milesa
potrafi� w ci�gu jednego wieczoru dosta� kosza tuzin razy za cen� u�miechu na trzynastej
twarzy. Miles s�dzi�, �e on sam umar�by ze wstydu ju� przy Pr�bie Numer Trzy.
Prawdopodobnie by� monogamist� z natury.
Do diab�a, przecie�, �eby mie� wi�ksze ambicje, trzeba przynajmniej do�wiadczy�
monogamii. Jak dot�d Milesowi nie uda�o si� przywi�za� do swej mikrej osoby nawet jednej
kobiety. Naturalnie blisko trzy lata w tajnej s�u�bie, a wcze�niej okres sp�dzony w m�skim
towarzystwie w akademii wojskowej nie pomaga�y mu w osi�gni�ciu tego celu.
Zgrabna teoria. Dlaczego wi�c podobna sytuacja nie przeszkadza�a Ivanowi?
Elena... Czy�by wci�� gdzie� w g��bi duszy pragn�� niemo�liwego? Miles by� o wiele
mniej wybredny od Ivana - nie m�g� sobie na to pozwoli� - a jednak nawet tej uroczej
blondw�osej gemmce brakowa�o... ot� to: czego? Inteligencji, dystansu, duszy w�drowca...?
Lecz Elena wybra�a innego i zapewne post�pi�a s�usznie. Miles ju� dawno powinien p�j�� w
jej �lady i zatroszczy� si� o w�asne szcz�cie. Wola�by jednak, by przysz�o�� rysowa�a si� w
mniej ponurych barwach.
Chwil� potem obok Milesa stan�� jaki� cetaganda�ski gemm, wysoki i szczup�y.
Ciemna, pow��czysta szata, z kt�rej wynurza�a si� m�oda twarz; m�czyzna nie m�g� by�
wiele starszy od Milesa i Ivana. Mia� kwadratow� czaszk� i mocno zaznaczone kr�g�e ko�ci
policzkowe. Na jednym policzku widnia�a ozdoba w postaci kolistej plamki - naklejonej, jak
si� zorientowa� Miles - kt�ra symbolizowa�a stopie� i klan. By�a to miniaturowa wersja
malunku zdobi�cego ca�� twarz, jaki Miles zauwa�y� u kilku obecnych na przyj�ciu
Cetagandan - znak nowej mody, kt�rej nie pochwalali starsi. Czy�by przyby�, aby ratowa�
swoj� dam� przed awansami Ivana?
- Lady Gelle. - Sk�oni� si� lekko, na co kobieta odpowiedzia�a:
- Lordzie Yenarze - i pochyli�a g�ow� pod precyzyjnie obliczonym k�tem, z czego
Miles wywnioskowa�, �e 1) dama sta�a wy�ej w spo�eczno�ci gemm�w od m�czyzny i 2)
lord nie by� jej m�em ani bratem, czyli Ivanowi chyba nic nie grozi�o.
- Widz�, �e znalaz�a� pani egzotyczne towarzystwo galaktyczne, do kt�rego tak
bardzo t�skni�a� - rzek� lord Yenaro.
Odwzajemni�a u�miech. Efekt by� wr�cz ol�niewaj�cy i Miles mimo woli zapragn��,
by u�miech by� przeznaczony dla niego, cho� nie by� a� tak niem�dry. Lord Yenaro,
niew�tpliwie uodporniony na jej urok przez lata sp�dzone w towarzystwie gemmek, wydawa�
si� nieporuszony.
- Lordzie Yenarze, to porucznik lord Ivan Vorpatril z Barrayaru i, ach... - Zatrzepota�a
rz�sami, daj�c Ivanowi do zrozumienia, by przedstawi� Milesa, a by� to gest tak znacz�cy, jak
gdyby klepn�a go w rami� wachlarzem.
- M�j kuzyn, porucznik lord Miles Vorkosigan - zaprezentowa� pos�usznie Ivan.