7438

Szczegóły
Tytuł 7438
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7438 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7438 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7438 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jack L. Chalker Zmierzch przy Studni Dusz: Testament Nathana Brazila Przek�ad: Marek Rudowski Dom Wydawniczy REBIS Pozna� 1996 Tytu� orygina�u: Twilight at the Well of Souls: The Legacy of Nathan Brazil Wydanie I Spis tre�ci Strefa Po�udniowa, �wiat Studnia Hakazit Awbri Dillia Ambasada Uliku, Strefa Po�udniowa Dahbi Gedemondas Ambasada Gedemondasu, Strefa Ambasada Uliku, Strefa Po�udniowa Dillia Na granicy Bahabi-Ambreza Strefa Mowrey na Oceanie Cieni Makiem Strefa Yongrem, na granicy Betared-Clopta Lamotien Bache Bache, tej samej nocy Dahir Bache Lamotien, tu� przed p�noc� Bache, przy granicy Dahiru Bache, przed �witem tego samego dnia Na prze��czy Borgo Trasa przy Barierze R�wnikowej Studnia Dusz Nahghkaland, Ziemia Strefa Po�udniowa, �wiat Studnia � Dru�yna Morvathu donosi, �e z ca�� pewno�ci� zabi�a w�a�nie Nathana Brazila � powiedzia� ze znu�eniem Czillianin. Jego opuszczone cz�onki i g�owa w kszta�cie dyni wyra�a�y wyczerpanie. Serge Ortega westchn��. � Ile takich doniesie� mieli�my dzisiaj? � Dwadzie�cia siedem � odpar�a ro�linna istota � i to jeszcze nie koniec. Ortega rozlu�ni� si�, rozsiad� si� na swym pot�nym, skr�conym ogonie i potrz�sn�� g�ow�. � Nale�y jednak podziwia� genialno�� pomys�u. Wiedzia�, �e Rada �wiata Studni nigdy nie odwa�y si� go wpu�ci� z powrotem. Sprowadza zatem kilku chirurg�w do Kom, �eby przerobili szereg os�b tak, aby by�y podobne do niego i wysy�a je tu. To nale�y podziwia�. Trzeba te� podziwia� odwag� ludzi, kt�rzy pozwalaj� sobie zrobi� co� takiego, chyba �e s� cholernie naiwni albo po prostu cholernie g�upi. Czu�ki Czillianina, podobne do p�d�w winoro�li, wykona�y bardzo ludzki gest. � To nic nie znaczy. Co mu to daje? Zabijamy ka�dego, kto si� przekradnie, i wiemy, �e gdy tu przyb�dzie, b�dzie wygl�da� tak jak na naszych zdj�ciach. Nawet je�eli przedostanie si� w przebraniu, wiemy, �e musi pojawi� si� w Ambrezie, a ten sze�ciok�t jest zbrojnym obozem, bardzo dobrze strze�onym. Jak kto� o znanym wygl�dzie, nagi, pozbawiony przebrania mo�e mie� nadziej�, �e uniknie stra�nik�w? � Nie znasz Brazila � odpar� Ortega. � Ja znam. Przesta� my�le� na chwil� jak komputer, a zacznij my�le� jak pirat. Nathan jest z�ym, sprytnym piratem o sposobie my�lenia prawie takim jak m�j. Przebieg�ym, Grummo. Naprawd� przebieg�ym. Rozumie nas. Zna nasz spos�b my�lenia, nasz spos�b reagowania... Popatrz, jak �atwo domy�li� si�, �e b�dzie mu potrzebna ta ca�a zas�ona dymna, �eby si� prze�lizn��. Na pewno zdaje sobie te� spraw�, �e b�dziemy si� spodziewali, i� zastawi pu�apk�. Gdyby� planowa� tak daleko w przysz�o�� i wprowadza� ten plan w �ycie oraz zna� swoje ograniczenia, kiedy przyby�by� do �wiata Studni? � Czillianin zastanawia� si� przez chwil�. � Trudno powiedzie�... poczekaj... pewnie wtedy, kiedy zabijanie sobowt�r�w tak nam si� znudzi i obrzydnie, �e przestaniemy to robi�. Ortega pokr�ci� przecz�co g�ow�. � Nigdy. Zbyt ryzykowne. ��czno�� pomi�dzy �wiatem Studni a reszt� wszech�wiata odbywa si� tylko w jedn� stron�. Nie ma sposobu, �eby dowiedzia� si�, kiedy taki moment nast�pi lub czy w og�le nast�pi. Nie... nie... to do niego niepodobne... Nie podejmie takiego ryzyka, kiedy operacja jest tak wa�na. � Kiedy zatem? � Czillianin zapyta� z ciekawo�ci�. Wywodz�c si� z sze�ciok�ta, kt�rego system spo�eczny przypomina� wielki uniwersytet, istota ta dobrze opanowa�a ca�� wiedz� ezoteryczn�, ale �y�a jak pod kloszem i nie mia�a �adnego do�wiadczenia w tego rodzaju pokr�tnym my�leniu. � Zastanawiam si� nad tymi, kt�rzy przedostali si� pierwsi � m�wi� Ortega do Grummy. � Dobrze, wysy�asz swoich kluczowych ludzi na pocz�tku i oni si� przedostaj�. To ma sens. Gdyby�my z g�ry wiedzieli, �e co� takiego si� szykuje, od razu po�o�yliby�my kres temu planowi. I jeszcze ta dziewczyna, Chang. Dlaczego zatrzyma�a si� tu, �eby si� ze mn� spotka�? �eby wspomnie� dawne czasy? Ma wi�cej powod�w, by mnie zabi�, ni�li zrobi� cokolwiek innego, a poza tym ona jest z mego plemienia. Nie uczyni�a te� tego z ciekawo�ci. Ryzyko, �e b�d� co� podejrzewa�, by�o zbyt wielkie. Tak... tak... Po co przysz�a? Aby si� przedstawi� i powiadomi� mnie, �e szykuje si� ten wielki spisek i �e Brazil wraca? Cierpliwo�� Czillianina te� mia�a pewne granice. � No, dobrze. Dlaczego? Ortega u�miecha si� z dum�. � Przysz�o mi to na my�l dopiero dzi� rano i chcia�em rozwali� sobie g�ow� o mur, �e nie wpad�em na to wcze�niej. Zrobi�a to z kilku powod�w. Po pierwsze, wysondowa�a, co o tym wszystkim my�l� i zorientowa�a si�, jak� w�adz� jeszcze tu dysponuj�. Po drugie, da�a gwarancj�, �e tego rodzaju operacja, czyli polowanie na Brazila, zostanie przeprowadzona. � Ale to oznacza�oby koniec Brazila � zauwa�y� Czillianin. Ortega u�miecha� si� nadal. � Nie, je�eli Nathan Brazil ju� tu jest. Przyby� wcze�niej ni� wszyscy inni. Stracili�my tyle czasu, poluj�c na niego, �e nim by�my zacz�li go szuka� w Ambrezie, by�oby za p�no. � Masz jakie� dowody? � zapyta� Czillianin sceptycznie. � To jak stara gra w muszelki � kontynuowa� cz�owiek-w��, po cz�ci ignoruj�c pytanie. � Bierze si� trzy muszelki, a pod jedn� z nich ukrywa kamyczek. Nast�pnie przesuwa si� muszelki tak, �eby oszuka� frajera. My�li on, �e widzi, i� muszelka z kamyczkiem przesuwana jest na prawo, ale to tylko z�udzenie. Kamyczek pozostaje pod �rodkow�. To si� w�a�nie zdarzy�o tym razem. Najpierw pojawi� si� kamyczek � Brazil, a my gapili�my si� na przesuwanie pustych muszelek. � Ale czy masz jaki� dow�d? � nalega� Czillianin. Krzaczaste brwi unios�y si�. � Dow�d? Oczywi�cie. Kiedy ju� raz zrozumia�em, �e zosta�em nabrany, wszystko by�o proste. Ortega si�gn�� ponad swym biurkiem w kszta�cie litery �V� i jego dolna prawa r�ka nacisn�a szereg guzik�w na niewielkiej tablicy kontrolnej. W g��bi pokoju rozb�ysn�� ekran. Ukaza� si� na nim nieruchomy obraz wielkiej sali Bramy Studni, przez kt�r� wchodzili wszyscy, kt�rzy wpadli do bram teleportacyjnych dawno wymar�ych Markowian. Kamery by�y tam ustawione od niepami�tnych czas�w i nikt nie m�g� wej�� niezauwa�ony i bez podania miejsca w �wiecie Studni, do kt�rego si� udawa�. Na ekranie migota�y kszta�ty. Pojawia�y si� na nim postacie z ponad dwudziestu �wiat�w, kt�rych jedyn� wsp�ln� cech� by�a budowa cia�a z cz�steczek zwi�zk�w w�gla. Formy �ycia nie oparte na w�glu by�y automatycznie kierowane do Strefy P�nocnej. � Cofnijmy si� � wyja�ni� Ortega towarzyszowi. � Cofamy si� od momentu, w kt�rym Chang i jej towarzysze przekroczyli Bram�. � Jak daleko cofn�li�my si� w czasie? � zapyta�a istota ro�linna, ogl�daj�c obraz wrzecionowatego organizmu, kt�ry wygl�da�, jak gdyby pozbawiony by� g�owy, ogona i cz�onk�w. � Trzy tygodnie. Cofn��em si� ju� nawet dalej. O, tu! Tego w�a�nie szuka�em! Jedno z sze�ciu ramion Ortegi wystrzeli�o i nacisn�o guzik, unieruchamiaj�c obraz. � To, m�j przyjacielu, jest Nathan Brazil � powiedzia� bez wyrazu. Czillianin wpatrywa� si� w ekran. Ukaza�a si� na nim niewielka i zwinna posta�, ale nie by�a to w �adnym przypadku istota, kt�r� wed�ug wiedzy Grammy powinien by� Brazil. Humanoidalny, ciemnoniebieski tu��w zako�czony by� kosmatymi nogami podobnymi do kozich. Twarz satyra prze�witywa�a spod granatowego zarostu i obfitej brody. Na szczycie g�owy stercza�y dwa niewielkie ro�ki. � To nie jest typ 41 � zauwa�y� Czillianin � lecz 341: Agitarianin. Ortega zachichota�. � Nie. Rzeczywi�cie wygl�da jak Agitarianin i tak ma wygl�da�. Twierdz�, �e to doskona�a charakteryzacja. Nat zatrudni� prawdopodobnie najlepszych charakteryzator�w. Przebranie zmyli�oby pewnie nawet agitaria�skiego ambasadora, pod warunkiem �e Nat nie musia�by demonstrowa� umiej�tno�ci wysy�ania szoku elektrycznego. Nie liczy� na nic innego poza wej�ciem, spotkaniem z oficerem dy�urnym, standardow� odpraw�, a nast�pnie przej�ciem przez Studni�. Bardzo sprytnie. Nigdy by�my nie zauwa�yli. W ka�dym stuleciu mamy dw�ch lub trzech takich klient�w. Bardzo sprytnie. Dobry podst�p. � Sk�d pewno��, �e to nie jest po prostu 341? � nalega�a istota ro�linna. � Pope�ni� b��d � odpar� Ortega. � Jeden g�upi b��d. B��d, kt�rego nigdy bym nie spostrzeg�, a� by�oby za p�no, i kt�rego nikt w naszej Strefie by nie zauwa�y�. B��d rozmy�lny. Nie mo�na jednak by�o go unikn��. Nat nie zna� j�zyka Sangrilu � chyba w�a�nie tak nazywaj� go we wszech�wiecie. Ta rasa i Kom nigdy si� nie spotka�y i nie m�g� si� tego j�zyka nauczy�. � Chcesz powiedzie�, �e w czasie wst�pnego przes�uchania m�wi� innym j�zykiem? � nalega� zdumiony Czillianin. � I to go zdekonspirowa�o? Dlaczego zatem sprawa nie ujawni�a si� ju� wtedy? Ortega zachichota�. � A jak my rozmawiamy? M�wi� w j�zyku Ulik�w, kt�rego tw�j dziwaczny ro�linny generator d�wi�k�w nie m�g�by odtworzy�. Z tych samych powod�w cz�stotliwo�� d�wi�k�w twojej mowy jest dla mnie nies�yszalna. Porozumiewamy si� jednak normalnie. � Ach. � Dziwaczna, dyniowata g�owa Czillianina unios�a si�; wyraz zdziwienia za� stanowi� tylko uzupe�nienie gestu zrozumienia. � Translatory. Oczywi�cie! W zasadzie to przecie� projektory telepatyczne. Cz�owiek-w�� skin�� twierdz�co g�ow�. � Naturalnie. Tu, w Strefie, nosimy je wszyscy z przyczyn czysto dyplomatycznych. Wszyscy. Tutejszy g��wny system ��czno�ci jest jedynie wi�ksz�, bardziej skomplikowan� wersj� translatora, pozwalaj�c� nam rozumie� przybyszy bez dodatkowych stara�. Brazil wiedzia�, �e system ten odbierze, cokolwiek powie, i przet�umaczy to na nasze j�zyki, tak jakby�my to my rozmawiali. � Ale czy nie by�o to niebezpieczne? Przecie� m�g� si� natkn�� na wcze�niejszego przybysza 341. � Mia� niewielk� szans� � odpar� Ortega � a poza tym wi�kszo�� ras m�wi kilkoma j�zykami. Sytuacja zmienia si� wraz z up�ywem czasu i odleg�o�ci�. Pope�ni� b��d ze wzgl�du na j�zyk, jaki wybra�, i na to, �e by�em jedn� z niewielu os�b w �wiecie Studni, kt�ra potrafi�a ten j�zyk rozpozna�. Musz� przyzna�, �e konieczne by�o u�ycie komputera dla pokonania mechanizm�w mojego translatora. � A j�zyk? Ortega u�miechn�� si�. � Staro�ytny hebrajski. Kiedy� przyby�o tu paru rabin�w i j�zyk by� zarejestrowany w komputerach centralnych. To na pewno hebrajski. J�zyk z grupy 41, kt�ry Brazil dobrze zna. Ten cz�owiek jest cholernie sprytny. Czillianin lekko potrz�sn�� g�ow� ze zdumieniem. � Jest niez�ym aktorem � zauwa�y�. � Kto by� oficerem dy�urnym, kt�ry go odprawi�? � Ja, niech b�dzie przekl�ty. Ja! � zasycza� Ortega. � Oznacza te, �e Brazil przyby� wcze�niej ni� jego agenci � podsumowa� Czillianin bez potrzeby. � Przeby� Ambrez�, zanim zorientowali�my si�, �e co� jest nie w porz�dku. Teraz mo�e by� gdziekolwiek. Gdziekolwiek! Ortega pokr�ci� g�ow� przecz�co. � Nie... nie gdziekolwiek. Dziesi�� do jednego, �e z Ambrezy przeni�s� si� do Glathrielu tak szybko, jak to by�o mo�liwe. Dobrze zna to terytorium. My�l�, �e jest Markowianinem, kt�ry zaprojektowa� t� ras�. Jest w dalszym ci�gu do�� prymitywna, ale to dla niego korzystne. Wystarczy troch� barwnika dla przyciemnienia sk�ry, by upodobni� si� do tubylc�w, oraz miejscowa odzie� � i b�dzie tam doskonale pasowa�. B�dzie siedzia� cicho, dop�ki nie uzyska pomocy. B�dzie potrzebowa� pomocnik�w miejscowych lub wygl�daj�cych jak miejscowi. To jest nasz as w r�kawie, nasz jedyny atut. Nie m�g� poczyni� wcze�niejszych przygotowa�. Po przybyciu musi si� ukry� i czeka�. � Wydaje si�, �e mo�e ukrywa� si� tak w niesko�czono�� � zauwa�y� Czillianin z podziwem. � Ukrywa� si� mo�e � zgodzi� si� Ulik � ale nie w niesko�czono��. Pr�dzej czy p�niej b�dzie musia� si� ujawni� i zacz�� dzia�a�. B�dzie musia� pokona� co najmniej osiem sze�ciok�t�w, czyli ponad trzy tysi�ce kilometr�w. Mo�emy by� pewni, �e nie wiemy, kt�r� tras� wybierze, kiedy i w jaki spos�b wyruszy. � Jedynie � powiedzia� Grumma z sarkazmem. � Kiedy ju� si� ruszy, b�dzie gra� wed�ug mego scenariusza � kontynuowa� cz�owiek- w�� nie�wiadomy tonu swego rozm�wcy. � K�opot w tym, �e on wie o tym tak samo dobrze jak ja, a dot�d zawsze wyprzedza� nas o krok. � To co b�dziemy tymczasem robi�? � B�dziemy �ledzi� wszystkich jego kluczowych agent�w, szczeg�lnie tych, kt�rzy przybyli najwcze�niej. Przede wszystkim Mavr� Chang. Jest najlepsz� agentk�, jak� ma, i mo�e najniebezpieczniejsz� kobiet�, jak� kiedykolwiek zna�em. My�li tak jak on. Poza tym s�dz�, �e musimy zwo�a� nadzwyczajne posiedzenie Rady, zar�wno P�nocnej, jak i Po�udniowej. Czillianin wydawa� si� zaskoczony. � Czy P�nocna b�dzie potrzebna? � Tak. Pami�taj, �e to tak�e ich walka. Mam doniesienia o du�ej liczbie przybyszy trafiaj�cych na P�noc. � Ale� to niemo�liwe! � Nie wiem. Tu na Po�udniu mamy tylko siedemset osiemdziesi�t sze�ciok�t�w, zawsze starannie utrzymanych w r�wnowadze. Poziom zaludnienia by� ustabilizowany poprzez dzia�anie Studni, tak �e nigdy nie przekracza� poziomu zasob�w, jakimi dysponujemy. Teraz nast�pi�o przeci��enie. Czy wiesz, �e podwajamy liczb� ludno�ci? A przybyszom nie ma ko�ca! Studnia uruchomi�a zatem system kryzysowy: zacz�a kierowa� przybysz�w do sze�ciok�t�w p�nocnych, �eby roz�adowa� nap�yw. Oznacza to, �e Brazil ma r�wnie� wielu zwolennik�w na P�nocy. � Ale przecie� nie mo�e przedrze� si� do Strefy P�nocnej � stwierdzi� Czillianin. � Wiesz, �e Bramy Studni w ten spos�b nie dzia�aj�. � Wiem tylko, �e kilka wiek�w temu ca�a banda Po�udniowc�w, a w tym r�wnie� Chang, przesz�a na P�noc. Nie mo�emy niczego przeoczy�. Ten skubaniec m�g�by wr�ci� do Strefy, przej�� do Strefy P�nocnej i trafi� na tras� z drugiej strony. To by�oby do niego podobne, ale kt�by si� tego spodziewa�? � Zwo�am sesj� Rady � odpowiedzia�a potulnie istota ro�linna. � Czy co� jeszcze? � Tak. Chc� jak najpr�dzej otrzyma� raport o Chang i tych dw�ch, kt�rzy z ni� przybyli. Chc� wiedzie�, kim s�, gdzie i co robi�. Zacznijmy dzia�a�! * * * Czillianin wyszed� pospiesznie i drzwi ambasady Uliku w Strefie Po�udniowej zamkn�y si� za nim z sykiem. Serge Ortega opar� si� ze znu�eniem na swym spiralnym ogonie, westchn��, a nast�pnie umilk� i spl�t� swoich sze�� ramion w zadumie. Ko�ysa� si� powoli w prz�d i w ty�, medytuj�c. Panowa�a absolutna cisza. Nagle przerwa�o j� chrz�kni�cie. Ortega poderwa� si�, odwr�ci� zaskoczony ha�asem i znieruchomia�, wpatruj�c si� szeroko otwartymi oczami w intruza, kt�ry rozsiad� si� wygodnie na kanapie. Obcy by� typem 41, humanoidem takim, jakim by� kiedy� Ortega. By�o to jednak tak dawno, �e Ortega zapomnia� ju�, jakie to uczucie. Wychudzony, ciemnosk�ry, o szczup�ej, tr�jk�tnej twarzy z wystaj�cymi ko��mi policzkowymi, ubrany by� w kraciast� koszul�, sportowe spodnie i znoszone buty. Przez chwil� Ortega my�la�, �e to musi by� Brazil i poczu� dreszcz. Nie � wyt�umaczy� sobie � Brazil m�g� charakteryzowa� si� na r�ne sposoby, ale nie zdo�a�by doda� sobie pi��dziesi�ciu centymetr�w wzrostu, a przynajmniej nie m�g�by zrobi� tego w spos�b tak przekonywaj�cy. � Kim jeste�, u diab�a, i jak tu wszed�e�? � zapyta� przybysza. M�czyzna poprawi� si� na kanapie i za�o�y� r�ce za g�ow�. Zachowywa� si� swobodnie i wygl�da� na rozbawionego ca�� t� sytuacj�. � Nazywaj mnie Cyganem � odpar� swobodnie. � Wszyscy mnie tak nazywaj�. Czy mog� zapali�? Jego bezczelno�� zirytowa�a Orteg�. Ciekawo�� zwyci�y�a jednak inne uczucia. � Prosz�. Cygan si�gn�� do kieszeni koszuli, wyj�� z niej paczk�, z kt�rej wydoby� d�ugiego, cienkiego papierosa. Nast�pnie wygrzeba� z kieszeni niewielk�, srebrn� zapalniczk� i zapali�. K��by b��kitnoszarego dymu unios�y si� w powietrze, kiedy poci�gn�� kilkakrotnie, �eby papieros dobrze si� rozpali�. � Dzi�kuj� � odpar�, odk�adaj�c zapalniczk� i powracaj�c do poprzedniej, wygodnej pozycji. � Nieprzyjemny zwyczaj, a jednak przydatny. Monopol Ambrezy na tyto� powoduje, �e papierosy s� cenniejsze ni� z�oto. Zimny dreszcz przebieg� po grzbiecie Ortegi. � Musia�e� to us�ysze� na jakiej� odprawie... mo�e nawet przeprowadzonej przez Brazila... Ludzie tutaj nie wygl�daj� tak jak ty. Musia�e� przyby� niedawno. Dziwne, �e ci� nie zastrzelili. Cygan zachichota�. � Nie zastrzelili mnie, poniewa� nie przyby�em tu niedawno. Jestem tu ju� od wielu tygodni. A je�eli chcesz wiedzie�, jak tu przyby�em, to przeszed�em przez Bram� Strefow�. � Teraz wiem, �e k�amiesz � zarzuci� mu Ulik. � Ambreza nie przepu�ci�aby �adnego 41 przez Bram� w tym czasie. � Nie przeszed�em przez Bram� w Ambrezie � ch�odno odpar� Cygan. � Przeszed�em przez... powiedzmy, inn� Bram�. Nie chcia�bym obecnie m�wi�, przez kt�r�. Zimny dreszcz powr�ci�, chocia� Ortega nie by� pewien, czy nale�y wierzy� temu cz�owiekowi. � To niemo�liwe � zaprzeczy�. � Studnia nie dzia�a w ten spos�b. � Wiem, �e nie dzia�a � nowo przyby�y odpar� ze spokojem. � Je�eli tak twierdzisz... � Mo�e jednak si� wyt�umaczysz � powiedzia� ambasador ze znu�eniem. Cygan roze�mia� si�. � Nie. Nie wyt�umacz� si�. Przynajmniej na razie. Uzna�em twoj� rozmow� z Czillianinem za fascynuj�c�. Wiesz, zrozumienie tego wszystkiego zaj�o mi wi�cej czasu, ni� przypuszczali�my. Jak dot�d by�a to najbardziej irytuj�ca uwaga. G��wnie dlatego, �e Ortega musia� si� z Cyganem zgodzi�. Nie lubi� by� oszukiwany. Lubi� natomiast sprawowa� kontrol� i na og� mu si� to udawa�o. � W ka�dym razie � kontynuowa� Cygan � jestem tutaj, �eby z tob� pogada�. Tylko pogada�. Mo�na by powiedzie�, �e jestem ambasadorem nowo przyby�ych. � Ambasadorem Brazila. � Jego te� � przyzna� Cygan. � Teraz, kiedy zorientowa�e� si� ju� w sytuacji, chcieliby�my wiedzie�, co zamierzasz zrobi�. � Jeste� Markowianinem, jak Brazil! � stwierdzi� podejrzliwie. � Wiedzia�em, �e skoro jest jeden, mo�e by� ich wi�cej. Cygan roze�mia� si�. � Nie. Nie jestem Markowianinem. Nie jestem nawet w twoim wieku. A Brazil... c�. Niewielkie mam poj�cie, kim on jest. Nie my�l� jednak, �eby by� Markowianinem. � Twierdzi, �e jest bogiem � zauwa�y� Ortega. Cygan roze�mia� si� znowu. � C�, mo�e i jest. Nie wiem. I wiesz co? Ma�o mnie to obchodzi. Wiem jednak i wiedz� to wszyscy, �e jest jedynym facetem, kt�ry umie pos�ugiwa� si� Studni� Dusz. Tylko to ma znaczenie, prawda? Nie to, kim lub czym jest Brazil, ty czy ja. Nie, mo�e nie mam racji. To, kim ty jeste�, do pewnego stopnia si� liczy. Dlatego tu si� zjawi�em. Krzaczaste brwi Ortegi unios�y si�. � Dlaczego? � Dlaczego nie pozwalasz im tu przyby�? Dlaczego im utrudniasz? Przecie� zdajesz sobie spraw�, �e on nie zrobi niczego, �eby zniszczy� wasze male�kie imperium. Nic go ono nie obchodzi. � Wiesz, �e nie mog� tego uczyni�, nawet gdybym chcia� � odpowiedzia� Ulik. � Nie rz�dz� tym �wiatem. Rz�dz� nim jego w�asne interesy, tak jak wsz�dzie. Chc� dotrze� do Studni, �eby j� wy��czy�, naprawi�. Tutejsze liczne rz�dy s� zbyt nerwowe, �eby na to zezwoli�. � Przecie� �wiat Studni sterowany jest inn� maszyn� � stwierdzi� Cygan. � Wy��czenie wielkiej maszyny nic tu nie zmieni. Wszyscy powinni o tym wiedzie�. Ortega wzruszy� ramionami. � Wiedz� tyle samo co i ja, a wierz� tylko w u�amek tej wiedzy. Jedynym dowodem jest tu s�owo Brazila. Gdyby�my mieli wierzy� jego s�owom, ten nowy wszech�wiat, kt�ry zamierza stworzy�, b�dzie potrzebowa� nasion, nowych nasion markowia�skich, jak ostatnim razem. Ta planeta zosta�a stworzona, �eby takich nasion dostarcza�. Je�eli mamy wierzy� Brazilowi, to zgodnie z zasadami dzia�ania systemu �wiat Studni opustoszeje w wyniku procesu tworzenia nasion. Rz�dy �wiata Studni znikn�, panie Cyganie, czy kimkolwiek jeste�. Tego si� nie da unikn��! � Da si�, je�eli pomo�esz � odpar� Cygan. � Wiemy, ty i ja, �e t�umy tubylc�w morduj� nowo przyby�ych w wielu sze�ciok�tach. S� ��dania, �eby zabija� wszystko, co przechodzi przez Bram� Studni. Musisz po�o�y� temu kres, Ortega, w ten czy inny spos�b. Czy nie rozumiesz, �e ci nowo przybyli s� nasionami? Ulik otworzy� usta ze zdumienia. � Oczywi�cie! To ma sens! Nie wiem, co si� ze mn� ostatnio dzieje. To chyba staro��. Takie stwierdzenie jednak nie oznacza jeszcze akceptacji planu. Boj� si�. Przestraszeni, mali ludzie. Nie b�d� ryzykowa�. � Ale mo�na zwleka�. Robi�, co si� da. Masz tu wci�� znaczne wp�ywy. Wiesz o tym tak dobrze jak ja. Masz co� na wszystkich. Mo�esz ich szanta�owa�. Potrzebujemy czasu. Potrzebujemy twojej pomocy, �eby dysponowa� czasem. Serge Ortega usiad� wygodniej i westchn��. � Jaki jest zatem wasz plan? � O, nie � zachichota� Cygan. � Ufamy ci tak samo, jak ty ufasz nam. Nie wszystko od razu. Wiesz, jak� mia�by� odegra� rol�, gdyby� si� zgodzi�. Obiecuj�, �e nie poniesiesz �adnych koszt�w. Masz na to s�owo Brazila, a to dobra gwarancja. � Zrobi�, co b�dzie mo�na � odpowiedzia� cz�owiek-w�� z udawan� szczero�ci�. Cygan podni�s� si�, rozdepta� papierosa na l�ni�cej posadzce i rozejrza� si� po gabinecie. � Powiedz mi, Ortega, jak wytrzymujesz to zamkni�cie tutaj przez ca�y czas, rok za rokiem? Ja bym chyba zwariowa� i pope�ni� samob�jstwo. S�aby u�miech pojawi� si� na twarzy Ortegi. � Czasami o tym my�l�. Dla mnie to �atwe. Wystarczy, abym dotar� do Bramy Strefowej i uda� si� do domu. Wiesz, �e mam ponad dwa tysi�ce lat. Jestem za stary. To zakl�cie, kt�re utrzymuje mnie przy �yciu, czyni mnie tu wi�niem. Powiniene� o tym wiedzie�. � Jego g�os zni�y� si� do szeptu i wydawa�o si�, �e nie patrzy ani na swego go�cia, ani na �cian�, tylko gdzie� daleko na co�, co jedynie on dostrzega�. � Jeszcze raz poczu� wiatr i deszcz. Jeszcze raz zobaczy� gwiazdy. Bo�e, czy� o tym nie marz�! � Dlaczego zatem tego nie zrobisz? Przynajmniej wtedy, kiedy sprawa b�dzie zako�czona. Ulik �achn�� si�. � Nie rozumiesz, w jakiej pu�apce si� znalaz�em? Jestem katolikiem, Cyganie. Mo�e niezbyt dobrym, ale katolikiem. Taka wyprawa oznacza�aby samob�jstwo. Nie mog� si� na to zdoby�. Nie mog� si� zabi�. Cygan potrz�sn�� g�ow� w milcz�cym zdumieniu. � Sami sobie tworzymy nasze prywatne piek�o � mrukn�� prawie niedos�yszalnie. � Tworzymy je i �yjemy z nim. Jakie piek�o mo�e by� gorsze od tego? Popatrzy� prosto w twarz Ortegi i odezwa� si� g�o�niej. � Brazil skontaktuje si� z tob� osobi�cie ju� wkr�tce. Ja te� b�d� w kontakcie. Zbli�y� si� do drzwi, kt�re otworzy�y si� przed nim, i wyszed�. Drzwi zamkn�y si� za nim. O jego niedawnej obecno�ci �wiadczy�y jedynie niedopa�ek na posadzce i zapach dymu tytoniowego w powietrzu. Ulik nie traci� czasu. Natychmiast wdusi� przycisk systemu ��czno�ci wewn�trznej. � Uwaga! Uwaga! Zatrzyma� 41 wychodz�cego w�a�nie z ambasady Uliku! Poda� te� opis ubioru Cygana. Przez chwil� panowa�o milczenie, a nast�pnie stra�nik stoj�cy na zewn�trz, reguluj�cy nap�yw interesant�w, odezwa� si� ze zdziwieniem: � Tkwi�em pod drzwiami przez ostatni� godzin�. Nikt nie wychodzi� od czasu, kiedy wyszed� Czillianin. Nie widzia�em �adnego 41. � To niemo�liwe � sykn�� Ortega. Nast�pnie wy��czy� aparat i popatrzy� na posadzk�. Ku jego wielkiej uldze rozdeptany niedopa�ek nadal tam le�a�. Aparat ��czno�ci zabrz�cza� i Ortega odezwa� si� natychmiast. � Tu ambasador Udril � zabrzmia� g�os zniekszta�cony przez translator. � S�ucham � odezwa� si� Ortega do czillia�skiego ambasadora. � Oto informacje na temat tych trzech nowo przyby�ych. Jeden z nich, Marquoz, to Hakazityjczyk i jest, w co trudno uwierzy�, zaledwie po kilku tygodniach... � Tak? � Panie ambasadorze, wygl�da na to, �e jest nowym szefem tajnej policji Hakazitu. Ortega omal si� nie zad�awi�. � A inni? � Ta kobieta, Jua, prowadzi nab�r swych rodak�w z Awbri do si� paramilitarnych i idzie jej to nadspodziewanie dobrze. A je�eli chodzi o Mavr� Chang... � Tak? � nalega� Ortega, czuj�c, �e traci kontrol� nad wydarzeniami. � Wydaje si�, �e dzia�a jako Dillianka. Uzyska�a pewn� pomoc na miejscu i, jakby to powiedzie�... znikn�a. � Znikn�a? Gdzie? Jak? � Kilka dni temu z niewielk� grup� Dillian uda�a si� w g�ry Gedemondasu. Od tego czasu nikt o nich nic nie s�ysza�. Hakazit By� to surowy kraj. Planeta, kt�rej by� modelem laboratoryjnym, musia�a by� piek�em � my�la� Marquoz. Jego obszar stanowi�a spalona, ponura, surowa pustynia poprzecinana gro�nymi, poszarpanymi ska�ami wulkanicznymi. Wstrz�sy podziemne powodowa�y od czasu do czasu osuwanie si� gruntu, a rzadkie, ale niezwykle gwa�towne burze zamienia�y suche, wype�nione py�em w�wozy w �mierciono�ne, wzburzone potoki, ryj�ce g��bokie koryta w�r�d pustyni. Poniewa� na powierzchni prawie nie by�o wody, za� na p�nocy rozci�ga� si� ocean wype�niony s�on� wod�, mieszka�cy �yli tam, gdzie by�a woda s�odka, a wi�c pod powierzchni�, nad warstw� litej ska�y, w olbrzymich pieczarach uformowanych w ci�gu tysi�cleci erozji piaskowc�w i marmur�w. �y�y tu te� drapie�niki. Straszne, zajad�e bestie o sk�rze twardej jak ska�a i niezaspokojonym apetycie na mieszka�c�w Hakazitu. Hakazityjczycy w zwi�zku z tym byli r�wnie� przygotowani do walki i do obrony. Sami twardzi jak ska�a, mieli zaci�te, demoniczne twarze pokryte odporn� sk�r�, opi�t� na mocnej konstrukcji kostnej. Rysy ich twarzy odznacza�y si� stale gniewnym i budz�cym strach wyrazem. Szerokie wargi kry�y pot�ne k�y zdolne rozedrze� cia�a ich dzikich wrog�w. Oczy na dnie g��bokich oczodo��w w mroku l�ni�y czerwono. Nie by� to tradycyjny organ wzroku, nie to, co Marquoz rozumia� pod poj�ciem oczu. Spe�nia� jednak to samo zadanie, daj�c precyzyjne poczucie g��bi i prawdopodobnie (Marquoz nie mia� pewno�ci) zmieniaj�c nieco odbi�r kolor�w dla podkre�lenia kontrast�w. Wyrostki kostne podobne do rog�w chroni�y oczodo�y. Pot�ne, muskularne, stalowoszare cia�o mia�o kszta�t ludzki. Masa �ci�gien i mi�ni dawa�a ramionom si�� wystarczaj�c� do wyrwania z ziemi �redniej wielko�ci drzewa i prze�amania go na p�. R�ce o pi�ciu palcach zako�czone by�y gro�nymi, twardymi jak stal pazurami zdolnymi rozerwa� cia�o wroga. Pot�ne nogi o stopach jak u gada mog�y chwyta�, rozdziera� i przenosi� ci�kie cielsko prawie przez ka�d� przeszkod�. Z ty�u wl�k� si� d�ugi ogon, tak�e stalowoszarego koloru, zako�czony dwiema wielkimi, stercz�cymi niczym kolce, ostrymi ko��mi, kt�re stanowi�y dodatkow� bro�. Samo cia�o by�o tak dobrze chronione, tak twarde i mocne, �e strza�y odbija�y si� ode�, a zwyk�a kula powodowa�a jedynie niegro�ne zranienia. System nerwowy u mieszka�c�w Hakazitu podlega� ca�kowitej kontroli i dzia�a� automatycznie. Na przyk�ad o�rodki b�lu mog�y by� selektywnie wy��czane w ka�dej cz�ci cia�a. Ta istota, w rodzaju dawnych ma�ych dinozaur�w, by�a najwspanialsz� �yw� broni�, jak� Marquoz kiedykolwiek ogl�da�. Osobniki m�skie osi�ga�y ponad trzy metry wzrostu, a ich ogony do dziewi�ciu metr�w d�ugo�ci. Osobniki �e�skie by�y mniejsze i s�absze. Ich �redni wzrost wynosi� zaledwie dwa i p� metra, a wi�ksz� ska�� z trudem roz�upywa�y go�ymi r�kami. Teraz Marquoz zag��bia� si� wraz z nimi w podziemne miasto, chyba jako wi�zie� miejscowych w�adz. Miasto wywiera�o na nim wielkie wra�enie. Wsz�dzie pe�no by�o kolorowych �wiate�. Sun�y ruchome chodniki. Wszystko ogromne i odpowiednie dla zamieszkuj�cych miasto olbrzym�w. Cywilizacja o wysokiej technologii � stwierdzi� ze zdumieniem. Nie mieli �adnych ogranicze�, jak w innych sze�ciok�tach, gdzie dozwolona by�a jedynie technologia stosowana do wieku pary lub gdzie nie dopuszczano �adnej energii mechanicznej. Tak. �wiat, jaki Markowianie wymy�lili dla rasy Hakazit, musia� by� prawdziwym piek�em. Wydawa�o si�, �e ka�dy nosi sk�rzany lub sukienny kaftan, na kt�rym widniej� jakie� dystynkcje. Nie potrafi� ich zrozumie� ani te� odcyfrowa� innych znak�w czy kod�w, ale wygl�da�o na to, �e spo�ecze�stwo jest niezmiernie rozwarstwione, jak gdyby wszyscy s�u�yli w wojsku. Wsz�dzie panowa�a dyscyplina i ka�dy wydawa� si� spieszy� gdzie� w wa�nych sprawach, nie marnuj�c czasu na pr�nowanie lub pogaw�dki ze znajomymi. Nie trzeba by�o by� fachowcem, �eby dostrzec, i� niekt�re istoty by�y tu tylko po to, aby nadzorowa� inne. Szczeg�lnie jedna grupa, odziana w sk�rzane kaftany z koncentrycznymi wzorami jak tarcze strzelnicze, wyr�nia�a si� tym, �e nosi�a bro� nieznanego rodzaju. Marquoz nie w�tpi�, �e te pistolety s� w stanie wys�a� kul�, kt�ra przebije si� a� do istotnych, wewn�trznych organ�w mieszka�ca Hakazitu. Eskortuj�cy go komandor Zhart znajdowa� wiele przyjemno�ci w pokazywaniu mu Miasta Harmonii (tak w�a�nie si� nazywa�o to miejsce). Pokaza� mu Fontann� Demokracji, Kongres Ludowy, Alej� Pokoju i Wolno�ci. Marquoz jedynie kiwa� g�ow� i patrzy�. Wszystko to wydawa�o si� echem dobrze znanych mu dyktatur, kt�re odwiedzi�. Pochodz�c ze �wiata, kt�ry nie posiada� nawet rz�du centralnego i nie by� zaanga�owany w powa�niejsz� wojn� od tysi�cleci, wyra�nie odczuwa� ten kontrast. Sp�dzi� jednak tak�e d�ugie lata w ludzkim Kom, gdzie dyktatura by�a rzecz� normaln�, ale tutejszy ustr�j wygl�da� na jeszcze surowszy. Dotarli wreszcie do ogromnego pa�acu wbudowanego w �cian� jaskini, dominuj�cego nad panoram� miasta. Marquoz zgadywa�, �e jest to siedziba w�adz, mo�e nawet rz�du ca�ego sze�ciok�ta. W ko�cu, nie mog�c ju� d�u�ej wytrzyma�, zapyta�: � Gdzie jest nieprzyjaciel? Zhart zatrzyma� si� i odwr�ci�. Wygl�da� na lekko zdziwionego. � Nie rozumiem... W jego g�osie nie by�o podejrzliwo�ci, a jedynie niezrozumienie. Marquoz pot�nym ramieniem wskaza� w kierunku miasta. � To wszystko. Ta militaryzacja ludno�ci, ten bojowy wygl�d... Wszystko wskazuje na to, �e gdzie� istnieje bardzo gro�ny nieprzyjaciel. Chcia�em tylko wiedzie�, kto to jest. � Nie ma nieprzyjaciela � odpowiedzia� Zhart nieco rozrzewniony. � Nie ma �adnego nieprzyjaciela. Kiedy� byli, bardzo dawno, tysi�ce lat temu. Mo�esz zwiedzi� muzeum kultury Hakazitu i zobaczy� dioramy i eksponaty. Teraz nic si� nie dzieje. Nikt z s�siednich sze�ciok�t�w nie wytrzyma�by tu promieniowania w ci�gu dnia i nie poradzi�by sobie z nami, nawet gdyby mia� po temu powody. Wzruszy� ramionami i zawr�ci� w kierunku pa�acu. Marquoz zrozumia�, o co chodzi. Wojownicze plemi� stworzone do �ycia na planecie, kt�ra mog�aby pojawi� si� jedynie w koszmarnym �nie i kt�r� podbi�o, dowodz�c w ten spos�b, �e mo�e w rzeczywistym wszech�wiecie przetrwa�. Tak by�o w czasach eksperymentu Markowian. Kt� wie, ile milion�w lat temu. Teraz wszystko si� sko�czy�o, a potomkowie plemienia wyhodowanego do walki nie mieli o co walczy�. Marquoz doszed� do wniosku, �e sytuacja taka musia�a doprowadzi� do ukszta�towania si� dziwnej, pogr��onej w stagnacji kultury. Wyobra�a� sobie, jakiego rodzaju zabawy mog� si� odbywa� na przyk�ad na Stadionie Ludowym. Twarda dyktatura by�a zapewne konieczna dla kontrolowania spo�eczno�ci sk�adaj�cej si� z tych muskularnych maszyn do zabijania. Zastanawia� si� jednak, jak d�ugo jakikolwiek re�im zdo�a�by si� utrzyma�, gdyby znudzi� si� ludno�ci. Mo�e by�a ju� tak przyzwyczajona do sytuacji, �e nigdy nie rozwa�a�a innych mo�liwo�ci � rozmy�la�. Mo�e gdzie� w pod�wiadomo�ci Hakazityjczycy wiedzieli, �e istnieje tylko jeden spos�b zapobie�enia totalnej jatce, kt�ra prawdopodobnie kiedy� i tak b�dzie nieunikniona. Dyktatura ta po prostu stara�a si� zyska� na czasie. By�o to najlepsze usprawiedliwienie dyktatury, do jakiego kiedykolwiek doszed�. Zaskoczy�a go niewielka liczba ludzi w pa�acu. Uprzedzono go o rozbudowanej biurokracji. W hallu wej�ciowym spostrzeg� jednak tylko trzech urz�dnik�w. Odnosi� wra�enie, �e dw�ch czeka na jakie� spotkanie. Komandor Zhart po�egna� si�, �ycz�c mu szcz�cia. Urz�dnik spojrza� na go�cia krytycznie. � Jeste� przybyszem? � zapyta� wreszcie. Marquoz skin�� g�ow�. � Tak. Przybyszem w waszym pi�knym kraju. Urz�dnik nie zwr�ci� uwagi na komplement. � Kim by�e� przedtem? � Czugaczem. To nie ma tutaj znaczenia. � Wi�ksze ni� przypuszczasz � odpar� urz�dnik. � Chocia� obydwaj m�wimy w j�zyku Hakazitu, u�ywam translatora, kt�ry mam chirurgicznie wszczepiony w m�zg. Przet�umaczy� ten termin na poj�cie bardziej mi znajome. Wchodzi tu w gr� r�wnie� telepatia, cho� �atwiej by by�o, gdyby� i ty u�ywa� translatora. Odebra�em obraz twojego plemienia i rozpozna�em je. Tu, w �wiecie Studni, nazywa si� Ghlmonese. � Ghlmonese � powt�rzy� Marquoz zafascynowany. Byli to przecie� przodkowie jego rasy... Dopiero teraz sobie to u�wiadomi�. Zadecydowa�, �e je�eli b�dzie m�g�, to kiedy� ich odwiedzi. � Powiedzia�e� komandorowi Zhartowi, �e w poprzednim �yciu pracowa�e� g��wnie na obcych �wiatach � kontynuowa� urz�dnik. � Szczeg�lnie w�r�d Glathwietlik�w i Dillian � nagich ma�p i centaur�w niepodobnych do twojego plemienia. Czy by�e� szpiegiem? Zaskoczony Marquoz zrozumia� nagle, �e by� �ci�le obserwowany i pods�uchiwany od momentu, kiedy na powierzchni spotka� go patrol wojskowy, co wyja�nia�o przyjazn� postaw� Zharta w odr�nieniu od ch�odnego traktowania przez innych. Nie mia�o to jednak wi�kszego znaczenia. Wa�niejsze by�o to, �e powinien si� tego spodziewa�, a si� nie spodziewa�. Mia� nadziej�, �e nie jest to wynikiem staro�ci i zniedo��nienia. � Szpiegiem, tak � przyzna�, u�wiadamiaj�c sobie r�wnocze�nie, �e urz�dnik, z kt�rym rozmawia, jest swego rodzaju psychologiem, dzia�aj�cym prawdopodobnie dla tajnej policji. � Moje plemi� zosta�o odkryte przez agresywn�, wojownicz� ras� z silnym poczuciem wy�szo�ci kulturowej oraz dysponuj�c� zdecydowan� przewag� technologiczn�. My wtedy jeszcze nie potrafili�my podr�owa� w kosmosie, a nasz arsena� nadawa� si� raczej do muzeum. Byli�my dobrzy wy��cznie w sporcie. Oni mieli ju� rad� mi�dzy�wiatow�, w kt�rej sk�ad weszli�my, ale jako jednolita kultura dysponowali�my tylko jednym miejscem i jednym g�osem. Nie dawa�o to nam �adnych wp�yw�w. Potrzebowali�my zatem ludzi podr�uj�cych po wszech�wiecie, obserwuj�cych tendencje, postawy, zagro�enia i mo�liwo�ci i sk�adaj�cych raporty. By�o nas du�o, ale tylko mnie uda�o si� osi�gn�� sukcesy. � Dlaczego tobie? � zainteresowa� si� psycholog. � Dlaczego ty odnosi�e� sukcesy, a innym si� nie uda�o? Marquoz wzruszy� ramionami. � Nie wiem na pewno. Je�eli chodzi o zajmowanie w�a�ciwego stanowiska, to rasy dominuj�ce charakteryzuje pewna osobliwo��, kt�ra powoduje, �e albo niszcz� rasy ni�sze, albo je absorbuj�, albo wreszcie w jaki� przedziwny spos�b cofaj� si�, �eby wykaza�, i� nie uznaj� twojej rasy za granic�, chocia� w rzeczywisto�ci tak jest. Mia�em zawsze szcz�cie przebywa� w miejscach, gdzie wyst�powa�y jakie� problemy, nawet na ojczystej planecie. Gdy by�a jaka� wi�ksza burza, gdy wybuch� po�ar lub gdy nast�pi�o jakie� inne wa�niejsze wydarzenie, zawsze tam by�em. Mo�e to jaki� wypaczony dar przewidywania. Nie wiem. Znalaz�em si� kiedy� w sytuacji, kiedy mog�em pods�ucha� rozmowy dotycz�ce przygotowania do niewielkiej, cho� gro�nej rebelii, i donios�em o tym w raporcie. Oczywi�cie policja Kom zd�awi�a rebeli�, a ja sta�em si� dla niej swego rodzaju znakomito�ci�. Teraz ju� �atwo by�o mi dosta� si� do samej policji Kom nie tylko dlatego, �e wywi�zywa�em si� z zada�, ale tak�e dlatego, �e jako Czugacz stawa�em si� symbolem ich liberalizmu. Podejrzewam, �e pod tym wzgl�dem wcale nie maj� czystego sumienia. To mi bardzo pomog�o. Im g��biej w to wchodzi�em, tym �atwiejsze stawa�o si� dla mnie zbieranie informacji, poczynaj�c od danych handlowych na tajnych informacjach technologicznych ko�cz�c, i przesy�anie ich do mojego plemienia. Psycholog wygl�da� na zaniepokojonego. � Czy my�lisz, �e twoje odrodzenie na Hakazicie oznacza, �e mamy jakie� szczeg�lnie powa�ne k�opoty? Poniewa� usta jego rasy nie by�y stworzone do wyra�ania nastroj�w, wi�c sardoniczny u�miech Marquoza nie by� dla rdzennego Hakazityjczyka czytelny. � Tak. Tak bym powiedzia�. By�bym sk�onny twierdzi�, �e wielka katastrofa przytrafi si� w najbli�szym czasie nie tylko Hakazitowi, ale ca�emu �wiatu Studni. Obawiam si�, �e tym razem jednak mog� by� jedn� z jej przyczyn. Widzisz, mam tu misj� do spe�nienia. Stara� si�, �eby jego wypowiedzi brzmia�y naprawd� konspiracyjnie. � Misj�? � powt�rzy� psycholog, wygl�daj�cy na coraz bardziej zaniepokojonego. Marquoz skin�� g�ow� z powag�. � Tak. Widzisz, jestem tutaj, �eby ocali� wszech�wiat w imi� prawdy, czysto�ci i sprawiedliwo�ci. * * * Kazali mu czeka� przez d�u�szy czas i poczu� si� niezmiernie znudzony. Nie mia� z kim rozmawia�, a ci, kt�rzy wchodzili do jego pokoju, nie byli zbyt gadatliwi. Wiedzia�, �e gdzie� w g��bi budynku spierano si�, dyskutowano i podejmowano decyzj� na temat jego losu. Wiedzia� te�, �e sam mo�e zrobi� w tej sprawie niewiele, przynajmniej dop�ki oni nie wykonaj� pierwszego kroku. Marzy� o cygarze. �wiat Studni by� po to, by dokonywa� zmian, by utrzymywa� w dobrym samopoczuciu ka�de nowe istnienie. Odrodzenie to tylko odrodzenie � zastanawia� si� ponuro � a cygaro oznacza aromatyczny dym. Spr�bowa� wykona� kilka tanecznych pas ze swego dawnego �ycia. Odkry� jednak zaraz, �e i ta umiej�tno�� zanik�a. Balet nie pasowa� do ci�kiego, opancerzonego cia�a. Wreszcie znowu kto� wszed�. Marquoz stwierdzi�, �e nie jest to ten osobnik, z kt�rym rozmawia� wcze�niej. Coraz lepiej rozr�nia� poszczeg�lne istoty, chocia� rozumia�, �e jako nie- Hakazityjczyk zawsze b�dzie mia� z tym k�opoty. � Dzi�kuj�, �e zaczeka�e� � powiedzia� przyby�y uprzejmie, jakby pozostawiono Marquozowi jaki� wyb�r. � Przyjmie ci� Najwy�szy W�adca. Chod� ze mn�. Omal nie powt�rzy� na g�os tego tytu�u. Najwy�szy W�adca? C�, nie nale�y jednak nadmiernie rozbudza� nadziei � pohamowa� si� Marquoz. Tutaj mo�e to by� na przyk�ad tytu� kasztelana. Wygl�da�o na to, �e lubowano si� tu w tytu�ach. Lecz wkr�tce okaza�o si�, �e by�a to osobisto�� wysokiej rangi. �wiadczy�y o tym nie tylko szeregi eleganckich stra�nik�w w hallu, ale tak�e ukryte pu�apki, umocnienia i inne niespodzianki, kt�re jedynie jego do�wiadczone oko potrafi�o wypatrzy�. Min�� wreszcie ogromne, ozdobne, stalowe drzwi i znalaz� si� w pustym hallu. Rozejrza� si� ostro�nie dooko�a. Tak, czujniki telewizyjne i mn�stwo innych urz�dze�. Ludzi jednak nie by�o. Stalowa siatka, kt�r� zaledwie m�g� wyczu� pod wyk�adzin� dywanow�, dawa�a prawdopodobnie mo�liwo�� natychmiastowego pora�enia pr�dem ka�dego, kto nie spotka si� z aprobat� niewidzialnego obserwatora. Rzuci� okiem na wielkie drzwi w�a�nie zamykaj�ce si� za nim. Zauwa�y� r�wnie� jakie� systemy wykrywaj�ce. By�y to prawdopodobnie wykrywacz metalu, aparatura prze�wietlaj�ca, f�uoroskop, czyli wszystko, co trzeba. Poza pot�g� Najwy�szego W�adcy jeszcze druga rzecz by�a pewna: jego �miertelny strach. Us�ysza� trzask, jak gdyby uruchomiono g�o�nik, i elektronicznie zabarwiony g�os wyda� polecenie: � Przejd� na �rodek pokoju pod du�y kandelabr i st�j bardzo spokojnie. W g�osie tym nie by�o gro�by, a jedynie nutka podejrzliwo�ci. Marquoz zrobi�, co mu polecono. Kazano mu poruszy� lekko ogonem w lewo i w prawo, post�pi� krok w t� czy tamt� stron�, a� zacz�� si� zastanawia�, czy nie pozuje do zdj�� dla jakiego� czasopisma. Po pewnym czasie g�os odezwa� si� znowu: � �wietnie. Teraz st�j zupe�nie nieruchomo. Nic ci si� nie stanie. Otoczy�o go nagle pl�tanina kolorowych promieni. Niekt�re wyda�y mu si� dziwnie gor�ce i dra�ni�ce. Wszystko to trwa�o zaledwie kilka sekund, ale by�o bardzo nieprzyjemne. Nawet gdy promienie ju� zgas�y, czu� przykre mrowienie. � Teraz podejd� do drzwi i wejd� do sali audiencyjnej � poleci� g�os. Rozejrza� si�, po raz pierwszy zdaj�c sobie spraw�, �e ca�a �ciana cicho si� przesuwa. Wzruszy� ramionami i przeszed� do mniejszej sali umeblowanej po sparta�sku. Sta�o tam kilka sto��w, na nich szklanki i prawie nic poza tym. �ciana za jego plecami zamkn�a si�. Przygl�da� si� jej przez chwil�. Stra�nicy, pu�apki, stalowe drzwi, okablowane sale, przesuwaj�ce si� �ciany � c� mog�o by� jeszcze? Rzeczywi�cie, by�o co� jeszcze: migotanie w powietrzu przed nim. Zaraz po tym ukaza�a si� posta� ca�kiem podobna do niego. R�ni�a si� g��wnie tym, �e nosi�a szkar�atn� tunik� i peleryn� przybran� kosztownie wygl�daj�cymi, egzotycznymi futrami. Zrozumia�, �e Najwy�szy W�adca pojawi� si� przed nim w formie hologramu. Jaka� paranoja kaza�a przeprowadza� przed audiencj� dezynfekcj�, je�eli rozm�wca pojawi� si� jedynie w formie hologramu? Najwy�szy W�adca obejrza� go krytycznie. � Teraz widz�, �e jeste� przybyszem � parskn�� przyw�dca Hakazitu. � �adnych uk�on�w, �adnego szastania nogami, �adnych wiernopodda�czych gest�w. � Przed solidografem? � odpar� Marquoz. W�adca roze�mia� si�. � Jeden z mych poprzednik�w rozkaza� ludziom oddawa� honory wojskowe swojej fotografii, a fotografie by�y na ka�dym kroku. Nie trzeba podkre�la�, �e d�ugo si� nie utrzyma�. Marquoz przygl�da� si� hologramowi, my�l�c intensywnie. � Czy st�d bior� si� te wszystkie �rodki ostro�no�ci? Czy wszyscy chc� ci� za�atwi�? Najwy�szy W�adca rykn�� �miechem. � Teraz ju� jestem pewien, �e jeste� tu nowy! C� za pytanie! Powiedz, jak doszed�e� do tego wniosku? � Wi�kszo�� dyktator�w boi si� zab�jstwa � zauwa�y� przybysz ze �wiata Kom. � To nic nadzwyczajnego, poniewa� ich w�adza oparta jest na strachu. Najwy�szy W�adca przesta� si� �mia� i zerkn�� na przybysza z zainteresowaniem. � Wiesz zatem, �e panuje tu dyktatura? Nie jeste� podobny do tych przybysz�w, o kt�rych s�ysza�em. �adnych �gdzie ja jestem?�, �co tu robi�?� To jest w�a�nie interesuj�ce w twojej sprawie, Marquoz. Nowo przyby�y rozejrza� si� po pokoju. � Czy zastosowano tyle �rodk�w bezpiecze�stwa akurat dlatego, �e my�lisz, i� w mojej sprawie jest co� dziwnego? � Nie, niezupe�nie � odpar� Najwy�szy W�adca. � Nazywasz Hakazit dyktatur�. C�, pewnie jest dyktatur� w czystym znaczeniu tego s�owa. W��czam komunikator, wydaj� rozkaz i jest on wykonany bez zastrze�e�, niezale�nie od tego, czy jest g�upi, czy te� nie. A jednak Hakazit jest jednym z najbardziej demokratycznych pa�stw w �wiecie Studni. Marquoz podni�s� g�ow�. � Co? Jak to mo�liwe? � Mam pi��dziesi�t siedem lat � odpar� dyktator. � Pi��dziesi�t siedem. A wiesz, ilu Najwy�szych W�adc�w sprawowa�o rz�dy w ci�gu mojego �ycia? Sze��dziesi�ciu siedmiu! Przynajmniej jeden rz�dzi� prawie cztery lata. Rekord, zgodnie z danymi historycznymi, wynosi dziewi�� lat, trzy miesi�ce, szesna�cie dni, pi�� godzin i czterdzie�ci jeden minut, i to w okresie ponad tysi�ca lat! Marquoz westchn��. � To by si� zgadza�o � mrukn��. � Nawet mimo tych wszystkich �rodk�w bezpiecze�stwa, tych urz�dze� i tej ca�ej elektroniki. Przypuszczam, �e na ka�d� sztuczk� jest jaka� kontrsztuczka? � W�a�nie � zgodzi� si� Najwy�szy W�adca. � Obecnie setki oficer�w kombinuje, jak si� do mnie dobra�. Jednemu z nich uda si� kt�rego� dnia. Wpisz� mnie w�wczas do ksi�gi. � Dziwi� si�, �e nie wiesz, kim oni s� i nie zlikwidujesz ich � zauwa�y� nowo przyby�y racjonalista. � Ja bym wiedzia�. W�adca zachichota� szyderczo. � Nie rozumiesz problemu, Marquoz. Ka�dy mieszkaniec Hakazitu jest w to zaanga�owany. Dzieci przerabiaj� to w szkole dla zabawy albo jako �wiczenie abstrakcyjne. Wszyscy. Nie mo�na pozby� si� wszystkich. Nie by�oby komu rozkazywa�. � To rzeczywi�cie problem � przyzna� Marquoz. � Istny cud, �e chcia�e� podj�� si� tego zadania lub �e ktokolwiek inny ma na nie ochot� w tych warunkach. Najwy�szy W�adca wygl�da� na zmieszanego. � Jaki� mo�e by� inny cel w �yciu, ni� zosta� Najwy�szym W�adc�? To jedyna rzecz, dla kt�rej warto �y�! Przybysz zamilk� na chwil�, by zastanowi� si� nad t� my�l�. Rasa wojownik�w bez wojen. Jaki jest rezultat podboj�w? Mo�liwo�� rozkazywania wszystkim, robienia wszystkiego, na co przyjdzie ochota, zdobycia wszystkiego, czego si� zapragnie? Najwy�sze marzenie. I by�o do zrealizowania, dost�pne dla ka�dego, niezale�nie od stopnia, p�ci, pozycji spo�ecznej czy zakresu w�adzy. Dla ka�dego, komu uda�oby si� zrzuci� przyw�dc� z tronu. By�a to najbardziej szalona my�l, z jak� zetkn�� si� kiedykolwiek. By� to r�wnie� najbardziej zwariowany ustr�j, jaki mo�na by�o sobie wyobrazi�, a jednak mia�o to sw�j sens i logik�. Na tym polega� problem. To mia�o sens. � Jedna rzecz mnie interesuje � zmieni� temat. � Dlaczego powiedzia�e�, �e macie jedynie tysi�c lat historii? Przecie� ta kraina i ta rasa s� z pewno�ci� starsze. � To prawda � zgodzi� si� Najwy�szy W�adca. � Widzisz, jeste�my stworzeni do walki. Jeste�my najbardziej agresywn� ras� w �wiecie Studni, a zostali�my otoczeni sze�ciok�tami pomy�lanymi tak, �e nie tylko nie mo�na ich podbi�, lecz nawet nie mo�na w rozs�dny spos�b z nimi walczy�. Promieniowanie �miertelne jedynie dla nas, trucizny �miertelne jedynie dla nas i tak dalej. Zatrudniamy si� czasami jako najemnicy, stra�nicy, nawet piraci, ale ca�y ten system trzyma nas w zamkni�ciu. My�limy zbyt racjonalnie, �eby walczy� a� do wygini�cia lub walczy�, gdy nie ma nic do zdobycia, poniewa� nie byliby�my w stanie utrzyma� tego, co zagarniemy. A zatem jest oczywiste, �e po pewnym czasie ka�dy stworzony przez nas system musi si� rozsypa�. Kiedy znikn� wszelkie hamulce, nastaje wojna domowa, rodzi si� anarchia, powr�t do barbarzy�stwa. Cywilizacja zostaje zniszczona, ale odbudowuje si�. Nasi badacze twierdz�, �e ka�dy system spo�eczny trwa �rednio dwa tysi�ce lat. Jeste�my zatem w �rodku tego okresu. Nie wyobra�asz sobie, jak gwa�towne mog� by� takie przewroty. My te� nie mamy o tym poj�cia. S� tak straszne, �e z poprzedniego okresu nie pozostaje prawie nic opr�cz ruin i kilku zabytk�w. Marquoz skin�� g�ow� twierdz�co. Potrafi� oceni�, jak zachowa�yby si� te istoty w czasie wojny totalnej, gdy nie prosi si� o �ask� i jej si� nie udziela i gdy poddanie si� jest nie do przyj�cia. I tak jest cudem, �e jeszcze istniej� � pomy�la�. Nie. Dop�ki przetrwa cho� jeden osobnik m�ski i jeden �e�ski, Studnia b�dzie stopniowo uzupe�nia� braki. Tak przynajmniej rozumia� ten system. My�l by�a jednak niepokoj�ca. Zniszczenia, o kt�rych wspomina� Najwy�szy W�adca oznacza�y, �e wojny te prowadzi�y do samozag�ady. Odbudow� zajmowali si� prawdopodobnie ci, kt�rzy w tym czasie byli poza sze�ciok�tem. �lepa uliczka � rozmy�la� ponuro. Resztki marzenia Markowian o wiecznym, naprzemiennym powstawaniu i upadku cywilizacji. By�o to przygn�biaj�ce. � Chyba rozumiem twoje zainteresowanie moj� osob�, Wasza Wysoko�� � powiedzia� ostro�nie. � Pojawiam si� nagle znik�d, nowo przyby�y czy uciekinier, wszystko jedno, ale bez tych problem�w psychologicznych, do kt�rych jeste� przyzwyczajony. Przypuszczasz, �e to ja mam ci� zniszczy�. Prawda? Najwy�szy W�adca wzruszy� lekko ramionami. � A zamierzasz to zrobi�? Marquoz westchn��. � Nie, Wasza Wysoko��. Zupe�nie nie. Ostatni� rzecz�, kt�rej bym pragn��, by�oby zaj�cie twojego miejsca. Mo�e trudno w to uwierzy� w tych warunkach, ale jeste� niezwykle inteligentnym cz�owiekiem, gdy� inaczej nie by�by� tym, kim jeste�. Nie w�tpi�, �e twoje wykrywacze k�amstwa potwierdzaj� w�a�nie moj� szczero��. Najwy�szy W�adca spojrza� na niego z zazdro�ci� i podziwem. � Jeste� sprytny. Psychopata da�by jednak taki sam odczyt. � Wasza Wysoko��, prosz� skorzysta� teraz z wykrywaczy k�amstw i uwierzy� w to, co powiem. Je�eli ju� si� nie zacz��, to znacznie si� najdalej za kilka tygodni nap�yw przybysz�w i �aden z nich nie b�dzie typowy. Nie b�dzie ich dziesi�ciu, dwudziestu czy stu. B�dzie to nap�yw tak ogromny, �e ludno�� wkr�tce si� podwoi. Podwoi si�! Zapadni�te, p�on�ce czerwonym blaskiem oczy Najwy�szego W�adcy zwr�ci�y si� w bok, jakby sprawdza� odczyty przyrz�d�w. � Hakazit nie zdo�a�by ich utrzyma� � stwierdzi� z niepokojem. � B�dziemy musieli ich zabi�. � To nie b�dzie �atwe � ostrzega� Marquoz. � Poza tym nie przybywaj� tu, �eby zrujnowa� wasz kraj. Maj� wykona� pewne zadanie, wype�ni� pewne funkcje. Szybko wyja�ni� spraw� Brazila i Studni Dusz, jej uszkodzenia i konieczno�ci naprawy. � Co oferujecie? � zapyta� Najwy�szy W�adca ostro�nie. � Walk�. Wojn� na pe�n� skal�! Wojn�, kt�ra mo�e by� prowadzona albo bezpo�rednio przez twoich ludzi, albo przez osobniki, kt�re oni wyszkol�. W ten spos�b roz�aduje si� ca�a agresja, ca�e to napi�cie cywilizacyjne. B�dziecie r�wnie� po w�a�ciwej stronie, je�eli Brazilowi uda si� dotrze� do Studni. A on tam dotrze. Mog� si� za�o�y�. Niezale�nie od tego, czy ja prze�yj� czy nie, czy Hakazit stanie po naszej stronie czy nie, niezale�nie od tego, co si� wydarzy, on zwyci�y. Kiedy ju� dotrze do Studni, b�dzie zdolny pom�c ci w rozwi�zaniu tutejszych problem�w. Spojrzyj na to r�wnie� z innej strony. Takie posuni�cie, takie roz�adowanie energii przysporzy ci popularno�ci. Masz tu nar�d, kt�ry kocha wojn�, a nie mo�e jej mie�. Teraz b�dzie j� mia� wraz z kompletem przyczyn i cel�w. To mo�e by� ta klapa bezpiecze�stwa, kt�rej wam brak, a kt�ra mo�e odwlec kolejny kryzys o tysi�ce lat albo nawet na tak d�ugo, �e b�dzie mo�na tym razem wypracowa� bardziej stabilny system. Zostaniesz bohaterem za to, �e im to umo�liwi�e�. Jak d�ugo by�e� Najwy�szym W�adc�? W�adca zamy�li� si�. � Co takiego? Och, nieco ponad trzy lata.