7433
Szczegóły |
Tytuł |
7433 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7433 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7433 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7433 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lois McMaster Bujold
Ucze� Wojownika
Prze�o�y� Maciej Szczerbic
Dla Lilian Steward Carl
Rozdzia� pierwszy
Wysoki podoficer o surowej twarzy, ubrany w zielony uniform imperatora, dzier�y�
komunikator tak jak marsza�ek polny bu�aw�. Uderzy� si� ni� w udo i wyzywaj�co zmierzy�
stoj�cych przed nim m�czyzn wzrokiem pe�nym pogardy.
Normalka, uspokaja� si� Miles. Mimo �e by� to rze�ki jesienny dzie�, mia� na sobie tylko
spodenki i sportowe buty i walczy� z dreszczami. Nic tak nie wytr�ca z r�wnowagi, jak stanie
prawie bez ubrania, gdy wszyscy dooko�a czekaj� na Imperatora Gregora, aby przyj�� parad�.
Dla oddania sprawiedliwo�ci zgromadzonym, nale�y nadmieni�, i� wszyscy ubrani byli
podobnie jak Miles.
Oficer nadzoruj�cy wygl�da� jak g�ra. Miles zmierzy� go wzrokiem, zastanawiaj�c si�, jakie
si�y �wiadomo�ci lub nie�wiadomo�ci zosta�y u�yte do uzyskania postawy, z kt�rej bi�a zimna
pewno�� siebie. Trzeba b�dzie si� jeszcze wiele uczy�...
- Wystartujecie parami - poinstruowa� ich oficer. Nie podni�s� nawet g�osu, a jednak s�ycha�
go by�o nawet w najdalszych szeregach.
Jeszcze jeden sprytny chwyt, pomy�la� Miles. Przypomnia� mu si� zaraz ojciec, kt�ry, je�li
by� rozgniewany, zni�a� sw�j g�os do szeptu. To przykuwa�o uwag�.
- Zaraz po uko�czeniu przez was ostatniego etapu biegu z przeszkodami, zacznie si�
odmierzanie czasu na dystansie pi�ciu kilometr�w. - Oficer pocz�� przygotowywa� dw�jki
startuj�cych.
Wyczerpuj�ce egzaminy wst�pne do Imperialnej Akademii Wojskowej Barrayaru trwaj�
tydzie�. Miles mia� ju� za sob� pi�� dni.
- Najgorsze ju� za nami - powtarzali przyszli kadeci. Niekiedy ju� pozwalali sobie na �arty,
przesadzone narzekania na trudne egzaminy, liche jedzenie, a nawet podrwiwali z g�upoty
egzaminuj�cych. Na sprawdzian wytrzyma�o�ciowy czekali bez l�ku. Igraszka, my�leli sobie
wszyscy z wyj�tkiem Milesa.
Sta� wypr�ony jak struna, jakby wierzy�, �e sam� si�� woli zdo�a wyprostowa� sw�j
przekrzywiony kr�gos�up. Gwa�townie uni�s� podbr�dek, chc�c odci��y� zbyt du�� g�ow�, po
czym skupi� wzrok na torze przeszk�d. Na samym jego pocz�tku sta� pi�ciometrowy mur z
betonu, na kt�rego szczycie je�y�y si� stalowe szpikulce. Wspi�� si� na mur to nie problem,
wiedzia�, �e mi�nie nie odm�wi� mu pos�usze�stwa. Ba� si� o zej�cie, ba� si� o swoje ko�ci,
przekl�te ko�ci...
- Kosigan, Kostolitz - wywo�a� ich mijaj�cy go podoficer. Miles �ci�gn�� brwi i obrzuci�
zwierzchnika szybkim spojrzeniem, a nast�pnie skierowa� wzrok przed siebie. Pomini�cie
tytu�u przed jego nazwiskiem nie by�o zamierzon� obelg�, lecz wyk�adni� og�lnopa�stwowej
polityki personalnej. W szeregach cesarskich zr�wnano wszystkich podw�adnych. To dobra
polityka, wprowadzi� j� ojciec Milesa.
Dziadek oczywi�cie sarka� na takie nowinki. Wszak s�dziwy starzec zaczyna� s�u�b� w
cesarskim wojsku, kiedy kawaleria by�a jeszcze g��wnym rodzajem wojska, a ka�dy z
oficer�w szkoli� w�asn� grup� wojownik�w. Gdyby w tamtych odleg�ych czasach kto�
zwr�ci� si� do niego per �Kosigan�, z pomini�ciem �Vor�, ca�a sprawa niechybnie
zako�czy�aby si� pojedynkiem. Teraz jego wnuk ubiega� si� o miejsce w akademii
wojskowej, w kt�rej wyk�adano takie nauki, jak taktyk� broni energetycznej, planowanie sieci
wyj�� ewakuacyjnych i zagadnienia obrony planetarnej. Sta� w szeregu z m�odzie�cami,
kt�rzy w czasach jego dziada nie mogliby nawet przytrzyma� mu strzemienia przy dosiadaniu
konia.
No, niezupe�nie jeste�my r�wni, pomy�la� z gorycz�, kieruj�c wzrok wzd�u� szereg�w.
Ch�opak, kt�ry mia� z nim biec przez tor przeszk�d, Kostolitz, wyczu� na sobie spojrzenie
partnera i popatrzy� na niego ze �le ukrywanym zaciekawieniem. Oczy Milesa znajdowa�y si�
akurat na takiej wysoko�ci, by m�g� podziwia� rozwini�te bicepsy s�siada. Podoficer wyda�
komend�: �Rozej�� si�!� dla wszystkich, kt�rym przysz�o jeszcze czeka� na swoj� kolej.
Kosigan i Kostolitz usiedli na trawie.
- Widywa�em ci� przez ca�y tydzie� - zwr�ci� si� do niego Kostolitz. - Co to za instrument
nosisz na nodze?
Dzi�ki do�wiadczeniu nabytemu po wielu takich rozmowach, Miles bez trudu opanowa�
poirytowanie. Istotnie wyr�nia� si� w t�umie, zw�aszcza w tym szczeg�lnym t�umie. I tak
dobrze, �e Kostolitz nie obrazi� go niegrzecznym gestem, jak to niegdy� zrobi�a stara
wie�niaczka z okr�gu Vorkosigan. W odleg�ych i zacofanych regionach Barrayaru, jak na
przyk�ad w dzikich g�rach Dendarii, w rodowej domenie Vorkosigan�w, dzieciob�jstwo by�o
wci�� powszechn� praktyk�, stosowan� nawet przy tak nieznacznych u�omno�ciach jak
zaj�cza warga. Pr�by wyt�pienia takich zwyczaj�w, podejmowane przez �wiat�ych rz�dc�w
w stolicy, nie przynosi�y �adnych skutk�w. Miles spojrza� na par� b�yszcz�cych stalowych
szyn biegn�cych r�wnolegle do jego nogi, pomi�dzy kolanem a kostk�, kt�re pozostawa�y
dot�d pod os�on� spodni.
- To klamra na nog� - odpowiedzia� grzecznie, lecz wymijaj�co.
Kostolitz nie przestawa� si� gapi�.
- Po co?
- To tylko chwilowo. Mam w tym miejscu kruche ko�ci i musz� j� nosi�, �eby ich nie z�ama�,
p�ki lekarz nie orzeknie, �e ju� przesta�em rosn��.
- Dziwne - wyrazi� swoj� opini� Kostolitz. - To z powodu choroby?
Udaj�c zmian� pozycji, odsun�� si� troszk� od Milesa.
Nieczysty, ach, nieczysty, pomy�la� z rozpacz� Miles. A mo�e go nastrasz�, powiem, �e to
jest zaka�ne i �e rok temu by�em jeszcze wysoki... Odepchn�� od siebie pokus�.
- Moja matka nawdycha�a si� �mierciono�nego gazu, gdy nosi�a mnie w �onie. Wysz�a z tego
ca�o, mnie za� zosta� na pami�tk� spowolniony wzrost ko��ca.
- Och! Nie zrobili ci operacji?
- Pewnie, �e tak. Dzi�ki temu samodzielnie chodz� i s�u�ba nie musi mnie nosi� w wiaderku...
Kostolitz wygl�da� na lekko zmieszanego, chocia� nie pr�bowa� ju� uciec od Milesa.
- Jak uda�o ci si� przej�� przez badania lekarskie? My�la�em, �e ustalono wzrost minimalny.
- Tak, ale przepis ten zosta� czasowo zawieszony.
- Ach, tak.
Miles zwr�ci� swoje my�li na czekaj�cy go sprawdzian. Pewnie uda si� zarobi� troch� czasu
na czo�ganiu si� pod ogniem laserowym. To dobrze, przyda si� ten zapas podczas nast�pnej
konkurencji - biegu na 5 km. Niepoka�ny wzrost i kr�tsza o dobre cztery centymetry lewa
noga - skutek licznych z�ama� - z pewno�ci� nie b�d� mu pomocne. Nic si� na to nie poradzi.
Jutro b�dzie lepiej. Jutro b�d� testy na wytrzyma�o��. Niezdarni, d�ugonodzy m�odzie�cy z
pewno�ci� pokonaj� go na sprinterskim odcinku. Doskonale zdawa� sobie spraw�, �e po
pierwszych dwudziestu pi�ciu kilometrach b�dzie na szarym ko�cu, podobnie po drugim
etapie, lecz na siedemdziesi�tym pi�tym kilometrze kandydaci strac� si�y i do g�osu dojdzie
b�l. Kostolitz, jestem znawc� i mistrzem b�lu - powiedzia� w my�lach do swego rywala. -
Jutro, po setnym kilometrze, poprosz�, aby� ponownie zada� mi te pytania, je�li starczy ci na
to tchu w p�ucach...
Do licha, skup si� na istotnych rzeczach, my�la�, nie na tym g�upku. �ciana wysoka na pi��
metr�w - mo�e lepiej w og�le do niej nie podchodzi�, dostan� za to zero punkt�w, ale moja
�rednia nie wygl�da dobrze. Nie chcia� rezygnowa� z ani jednego punktu, zw�aszcza na
samym pocz�tku toru.
- Serio my�lisz, �e przejdziesz egzamin sprawno�ciowy? - zapyta� go Kostolitz, rozgl�daj�c
si� dooko�a. - To znaczy, czy my�lisz, �e zdob�dziesz wi�cej ni� po�ow� punkt�w?
- Nie.
Kostolitz zbarania�.
- No to, o co chodzi?
- Wcale nie musz� zdawa�, wystarczy, �e osi�gn� w miar� porz�dny wynik.
Kostolitz uni�s� brwi.
- Komu si� podlizywa�e�, �e pozwolili ci na co� takiego? Gregorowi Vorbarze?
W jego g�osie brzmia�a rodz�ca si� zawi��, podejrzliwo�� klasowa. Miles zacisn�� szcz�ki.
Tylko nie m�wmy o ojcach...
- Jak chcesz dosta� si� do szko�y, nie zdaj�c egzaminu? - nie ust�powa� Kostolitz.
Uprawiaj polityk�, pomy�la� Miles. Masz j� we krwi, jak wojn�.
- Napisa�em podanie - odpowiedzia� cierpliwie - aby wszystkie moje wyniki rozpatrywa�
��cznie, a nie osobno. Spodziewam si�, �e wyniki z egzamin�w pisemnych poprawi� mi
�redni�.
- A� tak? Musia�by� mie� maksymaln� liczb� punkt�w!
- Zgadza si� - burkn�� Miles.
- Kosigan, Kostolitz - zawo�a� nadzorca. Udali si� na lini� startu.
- Troch� mi niezr�cznie - wyzna� Kostolitz.
- Dlaczego? - spyta� Miles. - Przecie� to nie ma �adnego zwi�zku z tob�. To w og�le nie jest
twoja sprawa - doda� cierpko.
- Biegniemy w parach, �eby si� dopingowa�, sk�d b�d� wiedzia�, czy mam dobre tempo?
- Nie my�l, �e koniecznie musisz mi dotrzyma� kroku.
Kostolitz zmarszczy� gniewnie czo�o.
Zaprowadzono ich na miejsca. Miles spojrza� poprzez plac defilad na odleg�� grup� m�czyzn
przypatruj�cych si� egzaminom; kilku krewnych z wojska, dworzanie w liberiach z orszak�w
kilku ksi���t. Zobaczy� te� dw�ch pochmurnych m�czyzn w niebieskim i z�otym, kolorach
rodu Vorpatrilow; zapewne gdzie� w�r�d nich sta� jego kuzyn Ivan.
By� te� z nimi Bothari, wynios�y niby g�ra i smuk�y jak brzoza, nosz�cy br�zowe i srebrne
szaty domu Vorkosigan�w. Miles pozdrowi� go ledwie widocznym ruchem brody. Bothari,
oddalony o sto metr�w, dostrzeg� �w gest i zmieni� w podzi�kowaniu pozycj� ze �spocznij�
na postaw� defiladow�.
W oddali Miles widzia� jeszcze jedn� grupk�, sk�adaj�c� si� z podoficer�w egzaminuj�cych,
podkomisarza i dw�ch nadzorc�w. Gestykulacja, spojrzenia w jego stron�; wygl�da�o to na
jaki� sp�r. Ju� zosta� wyja�niony. Nadzorcy powr�cili na stanowiska, jeden z oficer�w
wyprawi� na tras� kolejn� par� ch�opc�w, a podkomisarz szed� ku Milesowi. Mia� niewyra�n�
min�. Miles przywo�a� na twarz wyraz oczekiwania.
- Kosigan - odezwa� si� oficer oboj�tnym g�osem. - B�dziecie musieli zdj�� z nogi klamr�.
Korzystanie ze sprz�tu tego rodzaju jest na egzaminie zakazane.
Przez my�l przebieg� Milesowi tuzin r�nych replik i kontrargument�w. Ugryz� si� w j�zyk.
Oficer by� w pewnym sensie jego zwierzchnikiem; Miles wiedzia� doskonale, �e to
sprawdzian nie tylko sprawno�ci fizycznej.
- Tak jest - rzek� kr�tko Miles. Na twarzy podkomisarza odmalowa�a si� ulga. - Czy mog� j�
odda� mojemu cz�owiekowi? - zapyta� i spojrza� gro�nie na podoficera. - Bo je�li nie,
zostawi� to panu na ca�y dzie� i b�dzie pan za bardzo zwraca� na siebie uwag�.
- Tak jest, panie - odpowiedzia� podkomisarz. Wyrwa�o mu si� �panie�, bo oczywi�cie
wiedzia�, z kim rozmawia.
Lisi u�mieszek przebieg� przez twarz Milesa i szybko z niej znikn��. Da� znak Bothariemu i
s�uga pos�usznie przybieg� do niego.
- Nie wolno wam rozmawia� - przypomnia� podkomisarz.
- Tak jest - zgodzi� si� Miles. Usiad� na go�ej ziemi i odpi�� znienawidzony aparat. Kilogram
mniej do d�wigania. Rzuci� go Bothariemu, kt�ry pochwyci� aparat jedn� r�k�, a sam
natychmiast wsta�. Bothari, zgodnie z umow�, nie poda� mu pomocnej d�oni.
Miles przesta� przejmowa� si� podkomisarzem, gdy tylko zobaczy� przy nim swego s�ug�,
kt�ry by� wy�szy i starszy. Ale te� chudszy i brzydszy: w�ska szcz�ka, zakrzywiony nos, oczy
o niewyra�nej barwie, zbyt w�sko rozstawione. Bothari sam pe�ni� funkcj� podkomisarza,
kiedy ten jeszcze raczkowa�.
Miles podni�s� wzrok na dworzanina, w jego spojrzeniu mo�na by�o wyczyta� dum�
posiadacza. Potem popatrzy� na tor przeszk�d i znowu na twarz swego s�ugi. Bothari te�
ogl�da� tras�, nast�pnie wyd�� wargi, zdecydowanym ruchem wsadzi� klamr� pod pach� i
delikatnie pokiwa� g�ow� zwr�con� w�a�nie ku �rodkowemu odcinkowi toru. Usta Milesa
wykrzywi� grymas. Bothari westchn�� i wr�ci� na swoje miejsce.
A wi�c s�uga zaleca� rozwag�. Lecz przecie� mia� za zadanie go chroni�, a nie zajmowa� si�
jego przysz�o�ci�. Jestem niesprawiedliwy, zbeszta� si� Miles. Nikt si� bardziej nie zas�u�y�
od Bothariego w przygotowaniach do tego szalonego tygodnia. Sp�dzi� wiele czasu na
�wiczeniu cia�a Milesa, na ustalaniu granic jego wytrzyma�o�ci. Bez wytchnienia po�wi�ca�
si� sprawie swego pana.
To m�j pierwszy podw�adny, moja prywatna armia - my�la� Miles.
Kostolitz wpatrywa� si� w Bothariego. Koniec ko�c�w chyba skojarzy� kolory jego liberii,
poniewa� zaskoczony spojrza� na Milesa.
- Ju� wiem, kim jeste� - powiedzia� z zazdro�ci� przemieszan� z l�kiem. - Nic dziwnego, �e
potraktowali ci� ulgowo.
Miles u�miechn�� si� kwa�no na zawoalowan� obelg�. Zesztywnia�. Szuka� w g�owie
odpowiednio zjadliwej odpowiedzi, lecz w�a�nie wezwano ich na lini� startu.
Kostolitz odkrywa� uroki metody dedukcji, gdy� doda� jeszcze:
- Teraz rozumiem, dlaczego lord regent nigdy nie mia� dynastycznych zap�d�w!
- Do biegu, gotowi - powiedzia� nadzorca - start!
Ruszyli. Kostolitz od razu wyprzedzi� Milesa. Lepiej biegnij, ty g�upcze, pomy�la� Miles, bo
je�li ci� dogoni�, po�a�ujesz. Czu� si� jak krowa w gonitwie koni.
�ciana, cholerna �ciana. Kostolitz, sapi�c, wdrapa� si� do po�owy, zanim Miles znalaz� si� pod
ni�. M�g� teraz pokaza� temu wa�niakowi z klasy robotniczej, jak wygl�da wspinaczka.
Pocz�� wspina� si� na �cian� b�yskawicznie, jakby jej za�amania by�y schodami; si� doda� mu
gniew. Z satysfakcj� wdrapa� si� na szczyt przed Kostolitzem. Spojrza� w d� i gwa�townie
zatrzyma� si� w�r�d stercz�cych zadzior�w.
Nadzorca obserwowa� go uwa�nie. Milesa dogania� Kostolitz z twarz� czerwon� jak burak.
Czy�by Vor mia� l�k wysoko�ci? Kostolitz sapn��, rzucaj�c Milesowi przez rami� drwi�ce
spojrzenie. Odbi� si� od muru i z impetem wyl�dowa� na piasku, odzyska� r�wnowag� i
zerwa� si� b�yskawicznie.
Zmarnuj� cenne sekundy, je�li b�d� z�azi� jak jaka� pokr�cona staruszka. Mo�e gdybym
wyl�dowa� okr�caj�c si� w locie? - zastanawia� si� Miles. Podkomisarz patrzy�. Kostolitz
dotar� ju� do nast�pnej przeszkody. Miles skoczy�.
Czas zdawa� si� rozci�ga�, gdy spada�, mo�e dlatego, by m�g� si� w pe�ni przekona�, �e
pope�ni� b��d. Uderzy� o piasek, s�ysz�c znajome chrupni�cie.
Usiad�, mru��c oczy z b�lu. Nie krzycza�. Przynajmniej, m�wi� wzgardliwym g�osem
bezstronny obserwator usadowiony w tylnej cz�ci jego m�zgu, nie mo�esz tego zwali� na
klamr� - tym razem uda�o ci si� z�ama� obie nogi.
Ko�czyny zacz�y mu puchn�� i zmienia� kolor, zrobi�y si� grube, nakrapiane bia�ymi
plamkami. Miles przeczo�ga� si� kawa�ek, potem skuli� si�, chowaj�c g�ow� w ramiona i
rozwar� usta w niemym krzyku. Nie przeklina�. Najgorsze ze znanych mu obelg nie
przystawa�y do sytuacji.
Nadzorca zda� sobie spraw�, �e Miles ju� nie wstanie i pobieg� ku niemu. Tymczasem Miles
odczo�ga� si� na stron�, by nie tarasowa� drogi nadbiegaj�cym zawodnikom i cierpliwie
czeka� na Bothariego.
Mia� teraz mn�stwo czasu.
Nowe, antygrawitacyjne kule - chocia� dobrze ukryte pod ubraniem - nie przypad�y Milesowi
do gustu. Czu� si� w nich jak kaleka: kroki stawia� niepewnie i wci�� mia� wra�enie, �e si�
�lizga. Wola�by porz�dn� staromodn� lask� albo jeszcze lepiej lask� z ukryt� wewn�trz
szpad�, tak� jak� ma kapitan Koudelka, kt�ra z sykiem wchodzi w ziemi� przy ka�dym kroku.
Mo�na sobie wyobrazi�, �e przebija si� ni� wroga, na przyk�ad Kostolitza. Przed schodami
prowadz�cymi do rezydencji Vorkosigan�w zatrzyma� si� na kr�tki odpoczynek.
W �wietle zimowego poranka stare, wytarte granitowe schody skrzy�y si� tu i �wdzie
male�kimi p�atkami miki, chocia� niebo nad stolic� Vorbarr Sultana zasnuwa�a mg�a
przemys�owych wyziew�w. Na ulicy s�ycha� by�o ha�asy dochodz�ce z miejsca, gdzie
rozbierano podobn� rezydencj�, by przygotowa� teren pod nowe osiedla. Spojrza� na
wie�owiec po drugiej stronie ulicy i nad lini� dachu dostrzeg� zarys ludzkiej sylwetki. Blanki
ju� dawno odesz�y w zapomnienie, lecz stra�nicy nadal pe�nili wart�.
Bothari, kt�ry pojawi� si� u jego boku, schyli� si� gwa�townie, by podnie�� monet� le��c� na
chodniku. Z namaszczeniem umie�ci� j� w lewej kieszeni, w specjalnym miejscu na
oszcz�dno�ci.
Milesowi drgn�y k�ciki ust, a oczy wype�ni�o serdeczne rozbawienie.
- Nadal zbierasz na posag?
- Oczywi�cie - odpowiedzia� pogodnie Bothari. M�wi� grubym, monotonnym g�osem. Tylko
ten, kto zna� go d�ugo, m�g� odgadn��, co kryje si� za t� oboj�tno�ci�. Miles zna� ka�d�
zmian� barwy g�osu s�ugi, tak jak ka�dy orientuje si� we w�asnym pokoju, nawet w mroku.
- Odk�d si�gam pami�ci�, zawsze zbiera�e� grosiki dla Eleny. Wiano odesz�o w zapomnienie
razem z konnic�. Nawet Vorowie nie �eni� si� ju� na star� mod��. Czasy Izolacji s� dawno za
nami. - Miles �agodnie strofowa� Bothariego, pami�taj�c jednocze�nie, �e jego w�asne
dziwactwa znajdowa�y u s�ugi zrozumienie.
- Chc�, by jej niczego nigdy nie brakowa�o.
- Zaoszcz�dzi�e� ju� tyle, �e m�g�by� wykupi� ca�ego Gregora Vorbarr� - powiedzia� Miles,
maj�c na my�li setki przejaw�w oszcz�dno�ci, jakie Bothari okazywa� przez lata, zbieraj�c na
posag dla swej c�rki.
- Nie wolno stroi� sobie �art�w z cesarza. - Bothari szorstko ukr�ci� niestosowny �art.
Miles westchn�� i mozolnie ruszy� po schodach, ku�tykaj�c nogami w plastikowych okowach.
�rodki przeciwb�lowe, kt�re za�y� przed opuszczeniem szpitala wojskowego, powoli
przestawa�y dzia�a�. By� �miertelnie znu�ony. Mia� za sob� bezsenn� noc, sp�dzon� - pod
miejscowym znieczuleniem - na rozmowach i �artach z chirurgiem, kt�ry mozolnie sk�ada�
kawa�ki jego ko�ci. Dobrze si� spisa�em, pociesza� si� Miles bliski omdlenia. Jeszcze troch�.
- Kogo my�lisz skusi� swoimi oszcz�dno�ciami? - Miles wykorzysta� chwil� odpoczynku, by
wybada� zamiary przyjaciela.
- Jakiego� oficera - odrzek� twardym g�osem Bothari.
U�miech znikn�� z twarzy Milesa. A wi�c to szczyt marze�, powiedzia� do siebie w my�lach.
- Nie s� to, jak s�dz�, plany na najbli�sz� przysz�o��?
Bothari prychn��.
- Oczywi�cie, �e nie. Ona ma dopiero... - Urwa�, pog��bi�y mu si� bruzdy mi�dzy oczami. -
Czas p�ynie nieub�aganie - mrukn��.
Miles dotar� do szczytu schod�w i wkroczy� do rezydencji. Czeka�o go spotkanie z rodzin�.
Na pierwszy ogie� sz�a matka, jej si� nie obawia�. Gdy stra�nik otworzy� mu drzwi
prowadz�ce do holu, zobaczy� matk� stoj�c� u podstawy schod�w. Lady Vorkosigan by�a
kobiet� w �rednim wieku, jej rude w�osy przypr�szy�a siwizna, a s�uszny wzrost pozwala�
ukry� kilka kilogram�w nadwagi. Mia�a lekk� zadyszk�, zapewne zbieg�a po schodach na
widok nadchodz�cych. U�cisn�li si�. Patrzy�a na syna powa�nym, wyrozumia�ym wzrokiem.
- Ojciec jest u siebie?
- Nie. Poszli z ministrem Quintyllianem do kwatery g��wnej, gdzie si� k��c� z generalicj� o
bud�et. Pozdrawia ci� i obiecuje zjawi� si� na obiedzie.
- Nie rozmawia� jeszcze z dziadkiem na temat wczorajszego dnia?
- Nie, ale uwa�am, �e powiniene� by� mu na to pozwoli�. Mieli�my rano bardzo niezr�czn�
sytuacj�.
- Wyobra�am sobie. - Spojrza� na schody. Zdawa�y mu si� wielkie jak g�ra, nie tylko z
powodu chorych n�g. No, c�. Trzeba i��, �wieci� oczami... - On jest na g�rze, prawda?
- W swoich komnatach. Ale rano spacerowa� troch� po ogrodach, bardzo mnie to ucieszy�o.
- Mhm. - Miles rozpocz�� wspinaczk�.
- Winda - podsun�� Bothari.
- Do licha z wind�. To tylko jedno pi�tro.
- Medyk zabroni�.
Matka pos�a�a Bothariemu mi�y u�miech, kt�ry ten przyj�� �askawie i p�g�osem powiedzia�:
- Pani.
Miles krn�brnie wzruszy� ramionami i skierowa� si� na ty�y rezydencji.
- Synu - zwr�ci�a si� do niego matka, gdy przechodzi� obok - prosz�... On jest bardzo stary,
s�aby i od wielu lat nie by� zmuszony okazywa� komukolwiek uprzejmo�ci. Traktuj go,
prosz�, z wyrozumia�o�ci�.
- Oczywi�cie - u�miechn�� si� ironicznie Miles, pokazuj�c, z jak� oboj�tno�ci� szykuje si� do
rozmowy z dziadkiem. Skrzywi�a wargi w odpowiedzi, lecz jej oczy pozosta�y zasnute
smutkiem.
Miles spotka� Elen� Bothari, gdy opuszcza�a pokoje jego dziada. Bothari pozdrowi� c�rk�
skinieniem g�owy, za co podzi�kowa�a mu nie�mia�ym u�miechem.
Po raz tysi�czny Miles �ama� sobie g�ow�, jak to mo�liwe, �eby taki brzydki cz�owiek sp�odzi�
tak pi�kn� c�rk�. Ka�dy rys jego twarzy znalaz� udoskonalone odbicie w jej obliczu. Zgrabna,
wysoka, tryskaj�ca zdrowiem osiemnastolatka. Przesz�o metr osiemdziesi�t wzrostu, o
trzydzie�ci centymetr�w mniej od ojca, kt�ry by� suchy i gi�tki jak bat. Jego nos zagi�ty jak
haczyk i jej orli profil tworzy�y zaskakuj�cy kontrast, podobnie jak twarze - jego zbyt w�ska,
jej natomiast oblicze mia�o w sobie delikatno�� rasowego charta. Mo�e r�nica zasadza�a si�
w oczach - jej by�y ciemne i b�yszcz�ce, lecz bardziej spokojne ni� oczy ojca. A mo�e we
w�osach - jego siwiej�ce, obci�te na wojskow� mod��, a jej d�ugie, ciemne i b�yszcz�ce.
Wygl�dali jak maszkaron i �wi�ta z portalu starej katedry, kt�rzy wyszli spod d�uta jednego
rze�biarza.
Miles otrz�sn�� si� z zapatrzenia. Ich oczy spotka�y si� na chwil� i u�miech na twarzy Eleny
zgas�. Nast�pnie wyprostowa� plecy i pos�a� jej sztuczny u�miech w nadziei, �e ona odpowie
mu prawdziwym.
- Ciesz� si�, �e tu jeste� - przywita�a Milesa. - To by� okropny poranek.
- Czy by� marudny?
- Nie, by� w dobrym nastroju. Grali�my w Strat-0 i nie zwraca� na mnie wcale uwagi. Wiesz,
�e prawie z nim wygra�am? Opowiada� mi wojenne historie i zastanawia� si�, jak sobie
radzisz. Gdyby tylko mia� map� twojej trasy, zaznacza�by szpilkami twoje po�o�enie... Nie
jestem ju� potrzebna, prawda?
- Nie, oczywi�cie.
Elena pos�a�a mu u�miech pe�en ulgi i ruszy�a w d� korytarza, rzucaj�c jeszcze niespokojne
spojrzenie przez rami�.
Miles nabra� powietrza g��boko w p�uca i przekroczy� pr�g komnaty Wielkiego Ksi�cia Piotra
Vorkosigana.
Rozdzia� drugi
Starzec by� ogolony i ubrany w wykwintne szaty. Siedzia� w fotelu i zamy�lony patrzy� przez
okno na ogr�d. Podni�s� pomarszczone czo�o, by sprawdzi�, kto zak��ca jego rozmy�lania, i
ujrzawszy Milesa, u�miechn�� si� szeroko.
- Ach, pozw�l, ch�opcze... - Wskaza� mu krzes�o, kt�re, jak domy�la� si� Miles, przed chwil�
zwolni�a Elena. U�miech starca zabarwi�o zmieszanie. - Na Boga, czy pomyli�y mi si� dni?
My�la�em, �e dzisiaj masz t� stukilometrow� przebie�k� na g�r� Sencele i z powrotem.
- Nie, panie, nie pomyli�y ci si� dni. - Miles rozsiad� si� na krze�le. Bothari ustawi� jeszcze
jedno i wskaza� na nogi Milesa. Miles uni�s� je, lecz silny b�l uniemo�liwi� mu t� czynno��. -
Sier�ancie, pom�cie mi - powiedzia� znu�onym g�osem. Bothari u�o�y� nogi Milesa w
odpowiedniej pozycji i wycofa� si� do drzwi, gdzie przyj�� postaw� zasadnicz�. Stary ksi���
przypatrywa� si� pantomimie i wyraz pe�nego goryczy zrozumienia pojawi� si� na jego
twarzy.
- C�e� zrobi�, ch�opcze? - westchn��.
Teraz szybko i bezbole�nie, jak przy �ci�ciu g�owy...
- Wczoraj na torze przeszk�d skoczy�em ze �ciany i z�ama�em obie nogi. To mnie wyklucza z
udzia�u w egzaminach sprawno�ciowych. Wyniki pozosta�ych nie maj� w tym wypadku
�adnego znaczenia.
- I wr�ci�e� do domu.
- I wr�ci�em do domu.
- Ach. - Starzec zab�bni� pokrzywionymi palcami w por�cz fotela. - Ach. - Poruszy� si�
niespokojnie, �ci�gn�� usta i uciek� wzrokiem, omijaj�c Milesa. Ponownie zab�bni� palcami. -
Wszystko przez t� przekl�t� demokracj� - wybuchn��. - Mn�stwo nowinek z innych planet.
Tw�j ojciec nie przys�u�y� si� Barrayarowi, popieraj�c te idee. Mia� doskona�� okazj�, by
wyt�pi� chwasty, gdy sprawowa� urz�d regenta - kt�r� zreszt� zmarnowa�... - Zawiesi� g�os. -
Zakochany w obcych pomys�ach i w kobietach z obcych planet... - Zni�y� g�os. - To przez
twoj� matk�, zawsze k�ad�a mu do g�owy egalitarystyczne bzdury...
- Och, nie przesadzaj - zaoponowa� Miles. - Matka jest tak jak ty, w pe�ni apolityczna, i
podobnie jak tobie nie przeszkadza jej to w zachowaniu si� i zdrowia.
- Bogu dzi�ki, w przeciwnym razie rz�dzi�aby nasz� planet�. Nigdy jeszcze nie widzia�em,
�eby tw�j ojciec jej si� przeciwstawi�. C�, mog�o by� gorzej... - Starzec znowu poprawi� si�
w fotelu krzywi�c z powodu duchowych cierpie�, tak jak Miles krzywi� si� z b�lu.
Miles zastyg� na krze�le, nie zamierza� si� broni�. Wiedzia�, �e ksi��� potrafi by� bezstronny i
�e w miar� up�ywu czasu pogodzi si� z pora�k� wnuka.
- Musimy i�� z duchem nowych czas�w. Tak my�l�, wszyscy musimy si� przyzwyczai�.
Synowie sklepikarzy robi� wspania�e kariery w wojsku. Dobry Bo�e, za moich czas�w
mia�em kilku takich pod rozkazami. Czy opowiada�em ci, jak walczyli�my przeciwko
Cetagandanom w g�rach Dendarii? To by� najlepszy porucznik w partyzantce, jakiego
kiedykolwiek mia�em. Troch� starszy od ciebie. Pozbawi� �ycia wielu wrog�w... Jego ojciec
by� krawcem. Krawcem, w czasach gdy wszystko szy�o si� r�cznie. Wyt�a� wzrok przy
szyciu najmniejszych detali. - Westchn�� na my�l o przesz�o�ci. - Jak on si� nazywa�?
- Tesslev - podsun�� Miles. Z pogard� spojrza� na swoje nogi. Mo�e b�d� krawcem, mam do
tego idealn� budow�. Tylko �e krawcy, tak jak ksi���ta, s� na wymarciu, pomy�la�.
- W�a�nie. Tesslev umar� straszn� �mierci�, kiedy jego oddzia� dosta� si� w r�ce wroga.
Dzielny cz�owiek... - Na chwil� zapad�a cisza.
Stary ksi��� szuka� dziury w ca�ym.
- Czy egzamin zosta� przeprowadzony zgodnie z regulaminem? W naszych czasach wszystko
mo�e si� zdarzy�, ci plebejusze bywaj� bardzo zawistni...
Miles potrz�sn�� g�ow� i natychmiast wykluczy� tak� ewentualno��, zanim jeszcze
wykie�kowa�a i zakwit�a.
- Wszystko odby�o si� bez zarzutu. To moja wina, zdenerwowa�em si� i nie mog�em skupi�.
Obla�em, bo by�em za s�aby. Koniec i kropka.
Wargi starca wykrzywi�y si� w grymasie niezgody. Gniewnie zamyka� i otwiera� d�o�.
- Dawniej nikt by nie �mia� podwa�a� twojego prawa...
- Dawniej za m�j brak kompetencji wielu ludzi zap�aci�oby �yciem. Wydaje mi si�, �e obecne
rozwi�zanie jest lepsze. - M�wi� g�osem pozbawionym emocji.
- C�... - Strzec spogl�da� za okno nie widz�cym wzrokiem. - Czasy si� zmieniaj�. Zmieni� si�
te� Barrayar. Przeszed� dog��bne zmiany w czasach mi�dzy moim dzieci�stwem a m�odo�ci�.
Potem zmienia� si� jeszcze, a� sta�em si� dojrza�ym cz�owiekiem. Nic ju� nie zosta�o z
tamtych lat. P�niej nast�pi�y zmiany w okresie mi�dzy moim wiekiem m�skim a staro�ci�.
Obecne zdegenerowane pokolenie: nawet ich grzechy s� rozmyte i nijakie. Piraci z epoki
mego ojca zjedliby ich na �niadanie, a przed obiadem strawiliby ju� ich ko�ci... Czy wiesz, �e
b�d� pierwszym od dziewi�ciu pokole� ksi�ciem Vorkosigan, kt�ry umrze w ��ku? - Urwa�,
oczy mia� nadal wbite w pustk�, i szepn��, jakby m�wi� tylko do siebie: - Bo�e, jestem ju�
zm�czony zmianami. Na sam� my�l o jeszcze nowszym �wiecie przepe�nia mnie przera�enie.
- Panie - przerwa� �agodnie Miles.
Starzec szybko podni�s� na niego wzrok.
- To nie twoja wina, m�j ch�opcze. Tak jak wszyscy wpad�e� w tryby zmian. Nic nie
poradzisz, �e zamachowiec pr�bowa� zg�adzi� twego ojca akurat tym, a nie innym gazem.
Nawet nie zamierza� skrzywdzi� twojej matki. Mimo to dzielnie si� spisa�e�. Zbyt wiele od
ciebie oczekiwali�my, to wszystko. Niech nikt nie �mie twierdzi�, �e nie spisa�e� si� jak
nale�y.
- Dzi�kuj�, panie.
Cisza d�u�y�a si� niezno�nie. W komnacie by�o coraz cieplej. Z niewyspania Milesa bola�a
g�owa, mia� md�o�ci spowodowane g�odem i lekarstwami. Niezdarnie si� podni�s�.
- Panie, pora na mnie...
Starzec odprawi� go ruchem d�oni.
- Wiem, masz w�asne sprawy... - Znowu zamilk� i spojrza� pytaj�co na Milesa. - Co teraz
poczniesz? Jestem ciekaw. Zawsze byli�my Vorami, byli�my wojownikami, nawet gdy wojna
si� zmieni�a, tak jak wszystko...
Wygl�da� bardzo mizernie, skulony w fotelu. Miles zebra� si� w sobie, by wykrzesa� radosny
ton.
- Zawsze mo�na kultywowa� inne arystokratyczne tradycje. Je�eli nie mog� by� oficerem, to
zostan� miastowym pajacem. B�d� wi�d� �ywot epikurejczyka i kobieciarza. To na pewno
ciekawsze ni� s�u�ba w najlepszej armii.
Dziadek podzieli� jego weso�o��.
- O tak, zawsze zazdro�ci�em innym takiego �ycia. - U�miechn�� si�, ale Miles wyczu�, �e
u�miech by� tak samo wymuszony jak jego w�asny sprzed chwili. Poza tym nie by�a to
prawda - s�owo �trute� w j�zyku starca nale�a�o do przekle�stw. Miles skin�� na Bothariego i
wymkn�� si� z komnaty.
Miles siedzia� skulony w starym fotelu, w prywatnym salonie z widokiem na wielk�
rezydencj� od strony ulicy. Oczy mia� zamkni�te, a nogi trzyma� zadarte do g�ry. By� to
zapomniany pok�j, w kt�rym m�g� do woli oddawa� si� rozmy�laniom. Jeszcze nigdy nie
znalaz� si� w takim impasie. Osaczy�a go pustka, kt�rej nie m�g� urozmaici� nawet b�l. Tyle
stara� na marne: �ycie pe�ne nudy le�a�o przed nim i ci�gn�o si� w nieciekaw� przysz�o�� -
wszystko przez chwil� g�upiego zacietrzewienia...
Us�ysza�, jak kto� odchrz�kn��, potem nie�mia�y g�os powiedzia�:
- Witaj, Miles.
Otworzy� oczy i natychmiast przesta� czu� si� jak zwierz�, kryj�ce si� we w�asnej norze.
- Elena! Prosz�, wejd�. Pewnie przyjecha�a� wczoraj wraz z matk� z Vorkosiganu.
Usiad�a przy nim na por�czy s�siedniego fotela.
- Tak, ona wie, �e pobyt w stolicy jest dla mnie czym� wyj�tkowym. Czasami wydaje mi si�,
�e to moja w�asna matka.
- Powiedz jej to, b�dzie zadowolona.
- Tak my�lisz? - zapyta�a nie�mia�o.
- Oczywi�cie - o�ywi� si�. Mo�e przysz�o�� nie b�dzie taka nudna...
W zamy�leniu gryz�a doln� warg�, zatapiaj�c spojrzenie w Milesie.
- Wygl�dasz na zdruzgotanego.
Nie chcia� si� przed ni� u�ala�. Postanowi� drwin� pokona� przygn�bienie; rozpar� si� w
fotelu i u�miechn�� szyderczo:
- Jest tak, jak m�wisz. Ale przejdzie mi. Pewnie ju� wszystko wiesz.
- Owszem. Czy rozmowa z ksi�ciem by�a przyjemna?
- Oczywi�cie, jestem przecie� jego jedynym wnukiem i wszystko uchodzi mi na sucho.
- Czy prosi� ci�, aby� zmieni� imi�?
Popatrzy� zdziwiony.
- S�ucham?
- Na imi� rodowe. M�wi� o tym, gdy by�e�... - Urwa�a, lecz Miles zrozumia� jej niepe�ne
zwierzenie.
- Oho, zamierza� pozwoli� mi na noszenie moich imion spadkobiercy, gdybym zosta�
oficerem. Jest kochany, siedemna�cie lat po fakcie. - Ironiczny u�miech st�umi� wybuch
gniewu.
- Nigdy tego nie rozumia�am.
- Czego, tej hecy z imionami? Miles Naismith to po ojcu mojej matki, zamiast Piotr Miles po
obu dziadkach. Wszystko zacz�o si� od moich urodzin, a dok�adnie, kiedy moi rodzice
odzyskali przytomno�� po zatruciu soltoxinem i zdali sobie spraw�, �e dziecko b�dzie
zdeformowane. Nigdy nie mia�em si� tego dowiedzie�; dziadek upiera� si� przy aborcji.
Wybuch�a wielka awantura z matk�, ojciec by� niezdecydowany i w ko�cu stan�� po jej
stronie. Dziadek wpad� w gniew i zabroni� nadawa� mi jego imi�. Potem zmi�k�, gdy
zobaczy�, �e nie jestem zupe�nym niewypa�em. - Miles u�miechn�� si� g�upawo i zab�bni�
palcami o por�cz fotela. - A wi�c dziadzio my�li odszczeka� swoje s�owa. - Ugryz� si� w
j�zyk i po�a�owa� tego, co powiedzia�. Nie nale�a�o wylewa� ��ci na oczach Eleny.
- Wiem, �e ci�ko pracowa�e� w trakcie przygotowa�. Bardzo mi przykro.
Spr�bowa� za�artowa�.
- Mnie te� jest przykro. Szkoda, �e nie mog�a� zdawa� za mnie egzaminu ze sprawno�ci
fizycznej. We dw�jk� tworzyliby�my idealnego oficera.
Nagle wyrwa�o jej si� zdanie, kt�re by�o echem ich dawnej za�y�o�ci.
- Tak, ale wed�ug tutejszej tradycji jestem o wiele bardziej upo�ledzona ni� ty, b�d�c kobiet�.
Nie pozwolono by mi nawet z�o�y� podania o dopuszczenie do egzamin�w.
Uni�s� brwi, niech�tnie przyznaj�c jej racj�.
- Wiem, to idiotyczne. Po tym wszystkim, czego uczy� ci� tw�j ojciec, musia�aby� tylko
odby� kurs broni ci�kiej i ka�dego z tych, kt�rych widzia�em na egzaminie, zostawi�aby�
daleko w tyle. Pomy�l tylko: sier�ant Elena Bothari.
Zmrozi�o j�.
- �arty sobie stroisz.
- Po prostu rozmawiam jak cywil z cywilem - rzek� pojednawczo.
Przytakn�a niech�tnie, po czym rozchmurzy�a si�, przypomniawszy sobie, po co przysz�a.
- Twoja matka przys�a�a mnie, bym ci� poprosi�a na obiad.
- No, prosz�. - D�wign�� si� z chrapliwym �wistem. - oto jest oficer, kt�ry ma pos�uch.
Kapitan we flocie admira�a.
Elena u�miechn�a si� na te s�owa.
- No tak, przecie� ona by�a oficerem u Beta�czyk�w i nikt nie m�wi, �e jest dziwaczk� ani nie
oskar�a o �amanie praw.
- Wr�cz przeciwnie, jest tak dziwn� osob�, �e nikomu nie przysz�o do g�owy narzuca� jej
prawa. Ona po prostu robi wszystko po swojemu.
- Chcia�abym by� Betank� - powiedzia�a Elena pos�pnie.
- Uwa�aj, Beta�czycy te� maj� j� za dziwaczk�. Chocia� my�l�, �e polubi�aby� Koloni� Beta,
przynajmniej niekt�re miejsca - zastanawia� si� na g�os.
- Nigdy si� st�d nie wyrw�.
Spojrza� na ni� ze zrozumieniem.
- Co si� sta�o?
Wzruszy�a ramionami.
- Wiesz, jaki jest m�j ojciec. To straszny konserwatysta. Powinien si� urodzi� dwie�cie lat
wcze�niej. Jeste� jedyn� osob�, kt�ra nie uwa�a go za cudaka. To sko�czony maniak.
- Wiem, ale to przydatna cecha u stra�nika. Jego chorobliwa podejrzliwo�� dwukrotnie
uratowa�a mi �ycie.
- Ty tak�e powiniene� przyj�� na �wiat dwie�cie lat temu.
- O, nie. Zg�adzono by mnie zaraz po narodzinach.
- No, c�. Tak czy owak, dzisiaj rano, ni z gruszki, ni z pietruszki zacz�� m�wi� o
przygotowaniach do mojego zam��p�j�cia.
Miles zamilk� i spojrza� na Elen� z uwag�.
- Naprawd�? Co m�wi�?
- Niewiele, po prostu wspomnia� o tym. Chcia�abym, �eby �y�a moja matka.
- Zawsze mo�esz porozmawia� z moj� matk�. Albo ze mn�. Przecie� mo�esz porozmawia� ze
mn�, czy� nie?
U�miechn�a si� z wdzi�czno�ci�.
- Dzi�kuj�.
Dotarli do schod�w. Elena zatrzyma�a si�; on czeka�.
- Ojciec ju� nigdy o niej nie wspomina. Od kiedy sko�czy�am dwana�cie lat. Kiedy�
opowiada� mi d�ugie historie; d�ugie dla niego. Ciekawe, czy ju� j� zapomnia�.
- Nie s�dz�. Cz�ciej go widuj� i nie pami�tam, �eby cho� raz obejrza� si� za kobiet� -
pocieszy� j� Miles.
Ruszyli w d� schod�w. Nogi nie s�ucha�y Milesa i musia� szura� nimi jak pingwin, aby
si�gn�� stopni. Zmieszany spojrza� na Elen� i mocno z�apa� si� por�czy.
- Mo�e powiniene� zjecha� wind�? - zapyta�a, widz�c, jak niepewnie stawia kroki.
- Tylko nie traktuj mnie jak kaleki... - Spojrza� w d� przez l�ni�c� �limacznic� por�czy. -
Powiedzieli, �e mam nie nadwer�a� n�g, ale nie m�wili jak... - Skoczy� na por�cz i pos�a� jej
z�o�liwy u�mieszek przez rami�.
Na twarzy Eleny odmalowa�o si� przera�enie zmieszane z rozbawieniem.
- Miles, oszala�e�. Je�li spadniesz, to po�amiesz sobie wszystkie ko�ci.
Oddali� si� od niej, b�yskawicznie nabieraj�c pr�dko�ci.
Pogna�a za nim ze �miechem; zgubi� j� za zakr�tem. U�miech zamar� mu na ustach, gdy
zobaczy�, co czeka go na samym dole.
- Niech to... - Jecha� zbyt szybko, by zahamowa�.
- Co za...
- Uwa�aj!
Run�� z por�czy prosto w krzepkie ramiona siwow�osego, kr�pego m�czyzny w zielonym
mundurze oficera. Zdyszani zbierali si�, gdy nadesz�a Elena. Miles poczu� gor�co na twarzy i
zrozumia�, �e jest czerwony jak burak. Kr�py m�czyzna by� zamroczony. Drugi z nich,
nosz�cy na ko�nierzu dystynkcje kapitana, opar� si� na lasce i wyda� z siebie kr�tki,
zdziwiony �miech.
Miles powoli przychodzi� do siebie.
- Dzie� dobry, ojcze - powiedzia� ch�odno. Wyzywaj�co wysun�� do g�ry brod� na wypadek,
gdyby kto� chcia� zakpi� z jego niekonwencjonalnego sposobu pojawienia si� w holu.
Admira� lord Aral Vorkosigan, premier Barrayaru w s�u�bie cesarza Gregora Vorbarry i jego
by�y lord regent, otrzepa� kurtk� swego munduru, odchrz�kn�� i powiedzia�:
- Dzie� dobry, synu. - Oczy skrzy�y mu si� weso�o. - Ciesz� si�, �e twoje obra�enia nie s�
powa�ne.
Miles wzruszy� ramionami, zadowolony, �e oszcz�dzono mu z�o�liwych uwag przy ludziach.
- S� do�� typowe.
- Przepraszam na chwilk�. O, dzie� dobry, Eleno. Koudelka, co pan my�li o kosztach
produkcji okr�t�w przedstawionych przez admira�a Hessmana?
- Uwa�am, �e s� wyg�rowane.
- A wi�c pan te� tak my�li?
- Czy uwa�a pan, �e co� si� za nimi kryje?
- Ca�kiem mo�liwe, tylko co? Bud�et jego partii? A mo�e g��wnym wykonawc� ma by� jego
szwagier? Mo�e kosztorys zosta� niedok�adnie wykonany? Malwersacje albo zwyczajna
niekompetencja. Ka�� Illyanowi zaj�� si� pierwsz� mo�liwo�ci�, a pana poprosz� o
przyjrzenie si� drugiej z nich. Niech pan zmniejszy koszty.
- B�dzie awantura, tak jak dzisiaj.
- Prosz� si� tym nie przejmowa�. Sam kiedy� przygotowywa�em takie projekty, gdy
zasiada�em w Radzie Genera��w, i wiem, �e wpycha si� w nie wszystko, co si� da. Ich
wrzaski nie s� gro�ne, p�ki nie wznios� si� przynajmniej o dwie oktawy.
Kapitan Koudelka wyszczerzy� z�by w u�miechu i z�o�y� uk�on na odchodnym, do kt�rego
doda� skini�cie g�ow� przeznaczone dla Milesa i Eleny oraz niedba�y salut.
Miles i jego ojciec stali naprzeciw siebie w milczeniu, �aden z nich nie chcia� rozpocz��
rozmowy, kt�r� musieli odby�. Jakby za obop�ln� zgod�, lord Vorkosigan zapyta� jedynie:
- Chyba si� sp�ni�em na obiad?
- W�a�nie nas wezwano, panie.
- P�jd�my wi�c... - Wzni�s� d�o�, chc�c pom�c poszkodowanemu synowi, lecz zaraz schowa�
r�ce taktownie za siebie. Ruszyli powoli, rami� w rami�.
Miles le�a� w ��ku w dziennych szatach, z nogami u�o�onymi r�wno przed sob�. Przygl�da�
si� im z niech�ci�: zbuntowane prowincje, niepos�uszne oddzia�y, pi�ta kolumna... Powinien
wsta�, umy� si� i przebra� w wieczorowe ubranie, lecz wysi�ek, kt�ry nale�a�o w�o�y� w te
czynno�ci, przerasta� go. Marny z niego bohater. Przypomnia� sobie cz�owieka z opowiadania
dziadka, kt�ry przypadkiem zastrzeli� pod sob� konia w trakcie szar�y; kaza� przyprowadzi�
sobie nowego i zn�w przydarzy�o mu si� to samo.
Oczyma duszy zobaczy� Elen�: jej delikatny orli profil, wielkie, ciemne oczy, d�ugie nogi i
pe�ne biodra. Wygl�da�a jak ksi�niczka z jakiego� dramatu. Gdyby tylko m�g� obsadzi� j� w
tej roli na jawie... lecz c� z niego by�by za ksi���!
W barrayarskich sztukach dramatycznych kalecy niezmiennie odgrywali postaci z�oczy�c�w.
Je�li nie dane mu by�o zosta� �o�nierzem, mo�e spr�buje szcz�cia jako z�oczy�ca.
- Porw� dziewk� - mrukn�� do siebie, zni�aj�c g�os o p� oktawy - i zamkn� jaw moim lochu.
Jego g�os powr�ci� do normalnego tonu wraz z pe�nym �alu westchnieniem.
- Tylko �e nie mam �adnego lochu, musia�bym zadowoli� si� szaf� w �cianie. Dziadek ma
racj�, jeste�my pokoleniem kar��w. Trzeba b�dzie wynaj�� jakiego� bohatera, �eby j�
wybawi�. Najlepiej jakie� umi�nione monstrum, Kostolitza na przyk�ad. Wiadomo, czym
ko�cz� si� walki...
Zsun�� si� z ��ka i przeby� pok�j odgrywaj�c pantomim�. Miecz Kostolitza kontra jego
gwiazda poranna. Gwiazda poranna to bro� wprost idealna dla z�oczy�cy. Nadaje rang�
poj�ciu osobistej przestrzeni. �miertelnie ra�ony �egna si� z �yciem w ramionach Eleny,
kt�ra omdlewa z rozpaczy - bzdura; ona z rado�ci� l�duje w obj�ciach Kostolitza.
Wzrok Milesa pad� na stare lustro w rze�bionej ramie.
- Rozbryka� si� karze� - warkn��. Nasz�a go ochota, �eby rozbi� go�ymi pi�ciami lustro, tak
by rozprys�o si� w drobny mak i krew trysn�a na wszystkie strony. Tylko �e na ha�as
zbieg�yby si� stra�e i krewni, ��daj�c wyja�nie�. Odwr�ci� lustro do �ciany i rzuci� si� na
�o�e.
Le��c na plecach, zaj�� si� dr�cz�c� go powa�nie spraw�. Wyobrazi� sobie, jak prosi ojca o
nadanie mu funkcji ��cznika z sier�antem Botharim. Okropie�stwo. Westchn�� i pocz��
wierci� si�, usi�uj�c wygodniej u�o�y� cia�o; daremnie. Dopiero siedemnastolatek, zbyt m�ody
na o�enek i do tego nie ma �adnego powa�nego zaj�cia. Min� lata, zanim stanie si� na tyle
niezale�ny, by wbrew woli ojca poprosi� o r�k� Eleny. Z pewno�ci� kto� mu j� dawno
sprz�tnie sprzed nosa.
A sama Elena... C� mog�a z tego mie�? Jak� rado�� m�g� jej da� pokr�cony karze�? Jakby
znosi�a wzrok gawiedzi w �wiecie, w kt�rym rodzimy zwyczaj i importowane technologie
bezwzgl�dnie wyklucza�y nawet najdrobniejsze u�omno�ci? Po�miewisko r�wnie wielkie jak
istniej�cy mi�dzy nimi kontrast. Czy mog�y mu pom�c starodawne przywileje, kt�rych tre��
odchodzi�a w zapomnienie z ka�dym mijaj�cym rokiem? Poza Barrayarem jego tytu� wcale
si� nie liczy�, dobrze o tym wiedzia�, gdy� jego matka, mieszkaj�ca na planecie od osiemnastu
lat, nie przesta�a uwa�a� systemu Vor za wi�cej ni� globaln� halucynacj�.
Kto� zastuka� do drzwi. Mocne, zdecydowane uderzenia. Miles u�miechn�� si� ironicznie,
westchn�� i usiad� prosto.
- Wejd�, ojcze.
Lord Vorkosigan wytkn�� g�ow� zza rze�bionej futryny.
- Jeszcze w ubraniu? Ju� p�no. Powiniene� odpocz��. - Jakby przecz�c w�asnym s�owom,
wszed� do komnaty i podsun�� sobie krzes�o. Obr�ci� je i zasiad� na nim okrakiem, opieraj�c
r�ce na oparciu. Miles zauwa�y�, �e ojciec nadal ma na sobie zielone szaty, jakie nosi� na co
dzie�, w pracy. Teraz, kiedy by� tylko premierem, ju� nie regentem i wodzem naczelnym,
stary mundur admiralski by� niezbyt odpowiedni. Ale mo�e po prostu przyr�s� do cia�a?
- Ja... - zacz�� ojciec i urwa�. Odchrz�kn��. - Zastanawia�em si�, jakie s� twoje plany awaryjne,
co dalej zamierzasz?
Miles �ci�gn�� wargi i wzruszy� ramionami.
- Nie by�o �adnych plan�w awaryjnych, zamierza�em zda�. Co �wiadczy tylko o mojej
g�upocie.
Lord Vorkosigan zaprzeczy� lekkim ruchem g�owy.
- Je�eli to ci� pocieszy, zdradz� ci, �e by�e� bliski sukcesu. Rozmawia�em wczoraj z
przewodnicz�cym komisji rekrutacyjnej. Czy chcesz pozna� swoje wyniki z egzamin�w
pisemnych?
- My�la�em, �e si� ich nie ujawnia, �e jest tylko alfabetyczna lista z zapisem, kto zda�, a kto
nie.
Lord Vorkosigan roz�o�y� r�ce. Miles potrz�sn�� g�ow�.
- Dajmy spok�j. To nie ma znaczenia. Od samego pocz�tku nie by�o nawet cienia nadziei.
By�em zbyt uparty, by si� do tego przyzna�.
- Niezupe�nie. Wiedzieli�my, �e to nie jest �atwe. Lecz nigdy nie pozwoli�bym, aby� po�wi�ci�
tyle si� na co�, co wed�ug mnie nie mia�oby sensu.
- W takim razie up�r odziedziczy�em po tobie.
Wymienili ironiczne spojrzenia.
- Na pewno nie po matce - przyzna� lord Vorkosigan.
- Nie jest rozczarowana, prawda?
- Raczej nie. Wiesz, �e wojsko nie napawa jej entuzjazmem. Kiedy� nazwa�a nas p�atnymi
mordercami. To by�a jedna z pierwszych rzeczy, jakie us�ysza�em z jej ust - rozmarzy� si�.
Miles u�miechn�� si� bezwiednie.
- Naprawd� tak powiedzia�a?
Ojciec te� si� u�miechn��.
- Tak, ale w ko�cu wysz�a za mnie, wi�c mo�e jej s�owa nie by�y do ko�ca szczere. -
Spowa�nia�. - To prawda, �e do ko�ca nie wierzy�em w twoje mo�liwo�ci...
Miles zesztywnia�.
...ale tylko je�li chodzi o jedno: gdy zabijasz cz�owieka, to najlepiej zapomnie� najpierw jego
twarz. Zgrabny zabieg, bardzo u�yteczny dla �o�nierza. Nie s�dz�, aby� mia� odpowiednio
zaw�one pole widzenia. Nic na to nie poradzisz. Jeste� pod tym wzgl�dem podobny do
matki, zawsze widzisz wyra�nie oczyma duszy.
- Nigdy nie mia�em ci� za ograniczonego, panie.
- Tak, straci�em t� umiej�tno��. Dlatego zaj��em si� polityk�. - U�miechn�� si�, lecz
przewrotnie. - �ywi� obaw�, �e sta�o si� to twoim kosztem.
Uwaga wywo�a�a bolesne wspomnienia.
- Panie - zacz�� z wahaniem w g�osie Miles. - Czy nie si�gn��e� po w�adz� w imperium, bo
wszyscy tego od ciebie oczekiwali, poniewa� tw�j dziedzic by�... - Nieokre�lony ruch r�ki
przy ciele Milesa mia� zast�pi� k�opotliwe s�owo: kaleki?
Brwi ojca zbieg�y si�. G�os zni�y� si� do szeptu. Miles a� podskoczy�.
- Kto to powiedzia�?
- Nikt - odrzek� nerwowo Miles.
Ojciec zerwa� si� z krzes�a i pocz�� miota� si� po pokoju.
- Nigdy - zasycza� - nie pozwalaj, by kto� tak m�wi�. To ur�ga naszej godno�ci. Przysi�g�em
Ezarowi Vorbarze, gdy ten le�a� na �o�u �mierci, �e b�d� s�u�y� jego wnukowi - i spe�ni�em
przysi�g�. Koniec, do�� na tym.
Miles u�miechn�� si� pojednawczo.
- Wcale si� z tob� nie spieram.
Lord Vorkosigan rozejrza� si� i zachichota�.
- Przepraszam, trafi�e� w m�j czu�y punkt. To nie twoja wina. - Usiad� ju� opanowany. - Sam
wiesz, co my�l� o imperium. Podarunek na chrzciny od wied�my, przekle�stwo... Tylko �e im
si� tego nie wyt�umaczy... - Potrz�sn�� g�ow�.
- Oczywi�cie, Gregor nie mo�e podejrzewa� ci� o �adne ambicje. Zrobi�e� dla niego wi�cej
ni� ktokolwiek, pocz�wszy od czas�w roszcze� Vordariana do tronu, poprzez Trzeci� Wojn�
Cetaganda�sk� i rewolt� na Komarr. Gdyby nie ty, nie by�oby go tutaj.
Lord Vorkosigan skrzywi� si�.
- Gregor jest w bardzo pogodnym nastroju. Niedawno doszed� do pe�nej w�adzy i po szesnastu
latach rz�d�w starych pryk�w - tak ich prywatnie nazywa - ma ochot� spr�bowa�, jak daleko
si�ga jego pot�ga. Nie mam zamiaru pcha� si� na odstrza�.
- Och, Gregor nie jest fa�szywy.
- Nie, ale znajduje si� pod nowymi wp�ywami, kt�rych ju� nie kontroluj�. - Urwa�, zamykaj�c
d�o� w pi��. - Zosta�y tylko plany awaryjne, tym samym powr�cili�my do pierwotnego
tematu.
Miles potar� twarz, opuszkami palc�w masowa� oczy.
- Nie mam poj�cia, panie.
- M�g�by� - powiedzia� oboj�tnym tonem - poprosi� Gregora o misj�.
- Co, chcia�by� wepchn�� mnie do s�u�by na si��, poprzez polityczne uk�ady, przeciw kt�rym
oponowa�e� przez ca�e �ycie? - westchn��. - Gdybym mia� tak zrobi�, to tylko przed oblanymi
egzaminami, nigdy po.
- Ale - lord Vorkosigan t�umaczy� z zapa�em - masz zbyt wiele talentu i si� tw�rczych, by je
marnowa�. Cesarstwu mo�na s�u�y� na r�ne sposoby. Chcia�em podsun�� ci kilka pomys��w
do rozwa�enia.
- S�ucham.
- Bez wzgl�du na to, czy zostaniesz oficerem, czy nie, pewnego dnia przyjmiesz tytu� ksi�cia
Vorkosigana. - Wzni�s� d�o�, gdy Miles otworzy� usta, by si� sprzeciwi�. - Pewnego dnia
dostaniesz funkcj� w rz�dzie, b�dziesz t�umi� rewolucj� albo zaradza� jakim� innym
spo�ecznym nieszcz�ciom. B�dziesz reprezentowa� nasz dziedziczny okr�g, kt�ry od dawna
jest bezwstydnie lekcewa�ony i to nie tylko z powodu choroby dziadka. Mia�em ostatnio zbyt
du�o pracy, a przedtem po�wi�ca�em si� karierze w wojsku.
M�w do mnie jeszcze - pomy�la� Miles.
- Koniec ko�c�w, w tej dziedzinie jest wiele do zrobienia. Gdyby� tylko zechcia� troch� si�
dokszta�ci�...
- Prawnik? - powiedzia� os�upia�y Miles. - Chcesz zrobi� ze mnie prawnika? To zaj�cie nie
lepsze ni� praca krawca.
- S�ucham? - zapyta� ojciec.
- Nic, nic. Dziadek wspomina� mi o jednej sprawie.
- Tak naprawd� nie zamierza�em m�wi� o tym twojemu dziadkowi - odchrz�kn��. - Maj�c
rozeznanie w pracach rz�du, pomy�la�em sobie, �e m�g�by� przyj�� zamiast dziadka mandat
deputowanego z naszego okr�gu. Praca w rz�dzie to nie sama wojaczka, tak nawet nie by�o w
czasach Izolacji.
Chyba od dawna to knu�e�, pomy�la� z wyrzutem Miles. Czy kiedykolwiek naprawd�
wierzy�e�, �e zdob�d� stopie� oficerski? Z pow�tpiewaniem spojrza� na ojca.
- Nic przede mn� nie ukrywasz, prawda, ojcze? Mo�e co� z twoim zdrowiem?
- Ale� sk�d - zapewni� go lord Vorkosigan. - Chocia� przy mojej pracy nigdy nie mo�na by�
pewnym, czy si� do�yje nast�pnego dnia.
Ciekaw jestem, rozwa�a� w my�lach Miles, co takiego zasz�o mi�dzy Gregorem a ojcem.
Mam przeczucie, �e m�wi� mi tylko jedn� dziesi�t� prawdy...
Lord Vorkosigan sapn�� i u�miechn�� si�.
- Nie b�d� ci ju� przeszkadza�, wszak potrzebujesz wytchnienia. Wsta� z krzes�a.
- Nie spa�em, panie.
- Czy potrzeba ci czego�? - zapyta� �agodnie ojciec.
- Nie, mam jeszcze �rodki przeciwb�lowe z pogotowia. Wezm� sobie dwa i b�d� p�ywa� w
zwolnionym tempie. - Miles z�o�y� d�onie na kszta�t p�etw i przewr�ci� oczyma.
Lord Vorkosigan skin�� g�ow� i opu�ci� komnat�.
Miles le�a� na ��ku i pr�bowa� przywr�ci� w wyobra�ni posta� Eleny, lecz zimny powiew
upolitycznionej rzeczywisto�ci, jaki przyni�s� ze sob� ojciec, �ci�� jego fantazj� niczym mr�z,
kt�ry latem wdziera si� w gaje pomara�czowe. Wsta� i uda� do �azienki po porcj� �rodk�w
uspokajaj�cych.
Dwie pastylki i �yk wody. Gdyby tak wszystkie, szepn�� g�os z g��bin czaszki, m�g�by� si�
naprawd� zatrzyma�... z hukiem postawi� prawie pe�ny s�oik na miejsce.
Jego oczy pos�a�y mu z lustra st�umion� iskierk�.
- Dziadek ma racj�. Je�li gin��, to tylko w walce.
Powr�ci� do ��ka, aby wci�� na nowo prze�ywa� sw� kl�sk�, p�ki sen go nie uwolni.
Rozdzia� trzeci
W pokoju by�o szaro, gdy Miles zosta� zbudzony przez s�ug�, kt�ry l�kliwie dotyka� jego
ramienia.
- Lordzie Vorkosigan? Lordzie Vorkosigan? - mamrota� pos�annik.
Miles spojrza� przez zmru�one powieki, ot�pia�y snem; zdawa�o mu si�, �e jest pod wod�.
Kt�ra godzina i dlaczego ten dure� zwraca si� do niego u�ywaj�c tytu�u ojca? Pewnie jaki�
nowy? Nie...
Niczym kube� zimnej wody powr�ci�a �wiadomo��, �o��dek �cisn�� si� Milesowi w grud�,
gdy dotar�o do niego pe�ne znaczenie s��w, kt�re us�ysza�. Serce podesz�o mu do gard�a.
- Co?
- Pa�ski ojciec prosi, by-y si� pan odzia� i czym pr�dzej do��czy� do niego na dole. -
Nieszcz�nikowi j�zyk si� pl�ta�, co potwierdzi�o obawy Milesa.
Za godzin� mia�o �wita�. Gdy Miles wszed� do biblioteki, pomieszczenie ogrzewa�y ciep�e
jeziorka ��tych lamp. Niebieskoszare prostok�ty prze�wiecaj�cych okien chwia�y si� na
kraw�dzi nocy, nie wpuszczaj�c �wiat�a z zewn�trz ani nie odbijaj�c blasku z wewn�trz.
Ojciec, cz�ciowo ubrany w spodnie od munduru, koszul� i kapcie, prowadzi� rozmow� z
dwoma m�czyznami. M�wili st�umionymi g�osami. Jeden z nich to osobisty medyk
Vorkosigan�w, drugi, urz�dnik w mundurze cesarskiej rezydencji. Ojciec, nowy ksi���
Vorkosigan, podni�s� na niego wzrok.
- Czy dziadek, panie? - zapyta� Miles cicho.
Nowy ksi��� przytakn��.
- We �nie, w spokoju ducha, jakie� dwie godziny temu. Nie czu� b�lu. - M�wi� niskim
g�osem, kt�ry nie dr�a�, tylko twarz wydawa�a si� bardziej poorana bruzdami ni� zwykle.
Opanowana, bez wyrazu, twarz wytrawnego dow�dcy. Wszystko pod kontrol�. Tylko oczy
ksi�cia Vorkosigana, od czasu do czasu, za spraw� k�ta, pod jakim pada�o na niego �wiat�o,
mia�y wyraz oczu skrzywdzonego i przestraszonego dziecka. One bardziej zdradza�y
poruszenie ni� surowy wyraz ust.
Milesowi zamaza� si� obraz i gwa�townym ruchem otar� �zy wierzchem d�oni.
- Do licha - wyj�ka� Miles. Nigdy nie czu� si� taki bezradny.
- Ja... - Ojciec przem�wi� do Milesa niepewnym g�osem. - Jego �ycie wisia�o na w�osku od
wielu miesi�cy, wiesz o tym dobrze...
A ja wczoraj przeci��em ten w�osek, pomy�la� z rozpacz� Miles. Przepraszam... Ale
powiedzia� tylko:
- Tak, panie.
Pogrzeb s�dziwego bohatera sta� si� niemal �wi�tem narodowym. Trzy dni odgrywania
pantomimy z bohaterami w kompletnych zbrojach. Na co to wszystko? - my�la�