7427

Szczegóły
Tytuł 7427
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7427 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7427 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7427 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JONATHAN CARROLL DURNE SERCE SCENARIUSZE FILMOWE PRZE�O�Y� JACEK WIETECKI TYTU� ORYGINA�U THE IDIOT HEART, SHOES AT WAR DURNE SERCE ZEWN�TRZE. WIEJSKA DROGA. DZIE� Opustosza�� poln� drog� idzie wolno bardzo stary m�czyzna (Herbert Weigel). Towarzyszy mu m�oda suczka, Aalto, uwi�zana na smyczy. Herbert ubrany jest w �achmany � wida�, �e jest biedny i zosta�o mu niewiele �ycia. Co jaki� czas drog� przeje�d�a ci�ar�wka, ale nie za cz�sto. Znajdujemy si� gdzie� na wsi, na kompletnym odludziu. WEIGEL: No ju�, Aalto, przesta� marudzi�. Musimy si� spieszy�. Nie starczy dla nas jedzenia, jak si� nie pospieszymy. Weigel przyspiesza troch� kroku, ale zaciekawiony wszystkim pies nie zwraca na niego uwagi. Jaki� samoch�d mija ich ze �wistem. Herbert zatrzymuje si� i spogl�da na auto. Pies natychmiast k�adzie si� na ziemi. WEIGEL: Mo�e nast�pnym razem kupi� sobie mercedesa. Wielk� limuzyn�, h�? Czerwon�. Co ty na to, Aalto? Chcia�aby� zaje�d�a� do klasztoru czerwonym mercedesem? Suczka wywija ogonem. Starzec wzdycha i podejmuje w�dr�wk�. Si�ga pod po�� p�aszcza i wyjmuje z kieszeni nadgni�� sk�rk� chleba. Zdrapuje z niej ple�� i brud, od�amuje kawa�ek i cz�stuje psa. Aalto obw�chuje sk�rk� i odwraca si� od niej z niesmakiem. Herbert wzrusza ramionami i zaczyna je��. WEIGEL: Za m�oda jeste�, �eby to zrozumie�, Aalto. Jak si� nie ma co do g�by w�o�y�, to wszystko smakuje. Zakonnice ci� rozpie�ci�y. A gdyby ich zabrak�o? Gdyby�my nie mogli co wiecz�r i�� do klasztoru i naje�� si� zupy i chleba? Co by si� z nami sta�o? Id� dalej. W oddali, na niewielkim wzg�rzu, zaczynamy dostrzega� cel ich w�dr�wki � stary klasztor. WEIGEL: Te kobiety s� �wi�te. Ka�da jedna to prawdziwa �wi�ta. Oboje kontynuuj� marsz. S�yszymy zbli�aj�cy si� z ty�u samoch�d. Herbert odwraca si� w ostatniej chwili, gdy auto zaczyna zwalnia�. Jest to pi�kny, nowiute�ki, czarny range rover, l�ni�cy od chromu i wyposa�ony w liczne reflektory. Tr�bi�c, zatrzymuje si� obok starca. Sygna� klaksonu jest pocz�tkiem Pi�tej Symfonii Beethovena. Zar�wno Herbert, jak i pies odskakuj� na bok. W samochodzie � ubrani w czarne mnisie habity i trzymaj�cy kosy � siedz� Czterej Je�d�cy Apokalipsy! Otwiera si� okno od strony pasa�era. Zanim siedz�cy tam Je�dziec wyj�ka s�owo, Herbert rozpoznaje go i krzyczy. Unosi r�ce w przera�eniu i, najszybciej jak mo�e, zaczyna si� cofa�. PIERWSZY JE�DZIEC: Przepraszam pana, czy� WEIGEL: Jeszcze nie teraz! Jeszcze nie jestem gotowy na �mier�! Odwraca si�, szybko podnosi psa i rzuca si� do ucieczki przez pole. Przez moment obserwujemy go, a potem wolno wracamy do samochodu. Siedzi w nim czterech eleganckich m�czyzn w modnych, czarnych garniturach. Pasa�er (i zarazem pierwszy Je�dziec), Sukalo, spogl�da na kierowc�, Helda. SUKALO: Co ja powiedzia�em? Przecie� nic nie powiedzia�em. HELD: Nie znosz� tych pieprzonych wioch. Wszyscy maj� tu nier�wno pod sufitem. Najlepiej zabierajmy si� st�d. NEUFELDT (poza ekranem): Wychodz�. Chc� si� troch� rozejrze�. Kimkolwiek jest Neufeldt, musi to by� kto� wa�ny, gdy� Sukalo wyskakuje z samochodu i otwiera mu drzwi. Neufeldt powoli wy�ania si� z auta. Ma okaza�� postur�, oko�o sze��dziesi�tki, wygl�da imponuj�co. NEUFELDT: Gdzie mapa? Dajcie mi map�. Eppler, jego asystent, gramoli si� za nim i wyci�ga map� z nesesera, kt�ry trzyma w r�ku. Rozpo�ciera map� na masce samochodu i Neufeldt podchodzi, aby na ni� spojrze�. EPPLER: Jeste�my o, tutaj. Wida� ju� opactwo za wzg�rzem. NEUFELDT: Tak, a kt�r�dy ma pobiec droga? Eppler pokazuje na mapie. EPPLER: W g�r� wzniesienia, przez �rodek lasu, a� na drug� stron�. NEUFELDT (sceptycznie, do Helda): Jeste� tego pewien? Held, wyra�nie zmieszany i zdenerwowany, usi�uje nie da� nic po sobie pozna�. HELD: M�j bratanek pracuje w ministerstwie. M�wi, �e widzia� plany i �e w�a�nie tutaj chc� wybudowa� t� drog�, sir. NEUFELDT: Jako� nie chce mi si� wierzy�, �e zburz� klasztor, aby poprowadzi� autostrad�. EPPLER: Nie zburz� go. Droga pobiegnie tu� obok. NEUFELDT: No w�a�nie � tak blisko, �e ha�as b�dzie im przeszkadza� w modlitwach! Prawd� m�wi�c, g�wno mnie to obchodzi. Jak dla mnie, papie� to zwyk�y biznesmen w �miesznym, bia�ym kapeluszu. Katolicy maj� najwi�kszy szmat ziemi na Manhattanie. No dobra, jed�my ju�. Chc� zobaczy� ca�y teren, zanim wejdziemy w ten interes. Wraca do samochodu i wchodzi do �rodka. Pozosta�a tr�jka spogl�da po sobie. EPPLER (cicho, do Helda): Jeste� absolutnie pewien? Bo je�li si� mylisz, to on obedrze ci� ze sk�ry. HELD: Wiem, wiem! Eppler wraca do samochodu i siada obok Neufeldta. Sukalo i Held patrz� na siebie. SUKALO: Je�eli si� uda, Neufeldt zrobi z ciebie milionera. HELD (z niewyra�n� min�): Tak, ale je�li si� nie uda, zrobi ze mnie przecier pomidorowy. No, w drog�. Nienawidz� tych pieprzonych wioch. Wsz�dzie pleni si� zgnilizna i robactwo. Nawet nie wiesz, ile na wsi jest robak�w! Z tymi s�owy wsiadaj� do samochodu i odje�d�aj�. Kamera �ledzi ich odjazd, po czym obraca si� i kieruje w stron� p�l. Daleko od drogi, na polu, stoi Weigel i patrzy w nasz� stron�. W tle za nim wznosi si� klasztor. CI�CIE ZEWN�TRZE. KLASZTOR �W. URSZULI. DZIE�. Z zewn�trz klasztor sprawia wra�enie wiekowej, mocno podupad�ej budowli. Od lat nie wykonywano w nim �adnych prac remontowych, co wida� na ka�dym kroku. W du�ym ogrodzie, przed g��wnym gmachem, cztery zakonnice pracuj� na kl�czkach. Siostra Elisabeth, po pi��dziesi�tce, bardzo rzutka, podnosi si� wolno z kolan i ociera spocone czo�o. ELISABETH: Tafelspitz. Z marchwi�, ziemniakami i z mn�stwem Apfelkren. Potrz�sa g�ow� i u�miecha si� na my�l o posi�ku. Siostra Mary, znacznie m�odsza i bardzo �adna, podnosi na ni� wzrok. MARY: A ja scampi. Dziesi�� scampi opiekanych w ma�le. Nie, dwana�cie! A niechby i okr�g�y tuzin. Z ma�� sa�atk�. Scampi z dodatkiem ma�ej sa�atki. ELISABETH: Masz smaczek na drogie jedzenie. Wydaje mi si�, �e jad�am kiedy� scampi. O ile pami�tam, smakiem przypomina�y gum�. MARY: Kiedy �y�am za murami klasztoru, jad�am je co tydzie�. W Sz�stej Dzielnicy jest taka restauracja, gdzie� Siostra Dorothee, bardzo oty�a i niezbyt atrakcyjna, potrz�sa g�ow�. DOROTHEE: Czy musimy wys�uchiwa� nast�pnej opowie�ci o tym, jak dawniej wygl�da�o twoje �ycie? Dzi�kuj�, ale uwa�am, �e pozna�y�my ju� dosy� pikantnych szczeg��w. Upokorzona Mary zwiesza g�ow�. Siostra Barbara, bardzo stara i o ci�tym j�zyku, natychmiast przychodzi jej z odsiecz�. BARBARA: Nie powinna� rano zapomina� o mi�osierdziu, Dorothee. Zawsze masz przy sobie ostry j�zyczek, ale cz�sto zapominasz zabra� mi�osierdzie. DOROTHEE (obra�ona): Powiedzia�am tylko, �e� BARBARA: S�ysza�y�my, co powiedzia�a�, i nie by�o to uprzejme. Historia �ycia Mary przed wst�pieniem do klasztoru to jej prywatna sprawa. Tak jak twoje �ycie jest twoj� spraw�. Nie masz prawa jej os�dza� tylko dlatego, �e �y�a w spos�b ekstrawagancki. Nikt z nas nie ma takiego prawa. Tylko On. Podnosi kciuk w stron� Boga. DOROTHEE (wybuchaj�c): Dlaczego zawsze ja? Czemu zawsze mnie si� naprzykrzacie? Maria by�a prostytutk�, a ja �yj� w klasztorze, odk�d sko�czy�am dwana�cie lat. Ale wy zawsze wrzeszczycie na mnie, poniewa�� ELISABETH: Ucisz si�, Dorothee. Przez ciebie kt�rego� dnia przejdziemy na buddyzm! Siostra Gabrielle, m�odziutka i niewinna, wychyla si� z klasztornego okna i wo�a do pozosta�ych. GABRIELLE (weso�o): Kolacja gotowa! W tym momencie nad jej g�ow� p�ka i od�amuje si� wielka bry�a fasady budynku. O ma�y w�os spadaj�cy na ziemi� fragment nie skraca Gabrielle o g�ow�. Wszystkie kobiety zrywaj� si� na r�wne nogi i biegn� w tamt� stron�. BARBARA (z w�ciek�o�ci�): Przecie� jej m�wi�am! M�wi�am matce prze�o�onej, �e kto� si� kiedy� tutaj zabije � no i sta�o si�! Tyle razy powtarza�am. Widzia�y�cie? Spad�o jak gilotyna. Mog�o jej obci�� g�ow�! No c�, chod�my na kolacj�, zanim ten budynek pozabija nas wszystkie! ELISABETH (z humorem): Czy dzisiaj b�dzie Tafelspitz? Spogl�da na siostr� Mary i mruga porozumiewawczo. MARY: A mo�e scampi? BARBARA: Soczewica i knedle � i b�d�cie za to wdzi�czne! ELISABETH (u�miechaj�c si� do Mary): To ja ju� wola�abym scampi. Kobiety zbieraj� narz�dzia i ruszaj� w kierunku budynku. MARY: Ju� drugi raz w tym miesi�cu dzieje si� co� takiego. Komu� w ko�cu stanie si� krzywda. DOROTHEE: Nic nie mo�na poradzi�. Remont jest konieczny, ale nie ma na to pieni�dzy. Mo�e jak komu� stanie si� krzywda, b�d� musieli co� z tym zrobi�. Nagle zakonnice s�ysz� dochodz�ce z daleka krzyki. Zatrzymuj� si� i odwracaj� w stron� ha�asu. Weigel i jego pies p�dz� ku nim jak szaleni. WEIGEL: Siostry, widzia�em Czterech Je�d�c�w Apokalipsy! Przyjechali w czarnym, ognistym samochodzie i zapytali mnie o drog�! Kobiety, spogl�daj�c na siebie, staraj� si� zatai� rozbawienie. Jedynie Dorothee nie kryje dezaprobaty. BARBARA (tkliwym tonem): Herbercie, co my by�my bez ciebie pocz�y? Twoje widzenia bez przerwy odnawiaj� moj� wiar� w cuda. DOROTHEE (lekcewa��co): To nie �adne cuda, tylko wariactwo! Ka�dego tygodnia s�yszymy co� nowego. Pami�tacie, jak zobaczy� Pana Boga siedz�cego na kasztanowcu? ELISABETH: Albo Jezusa nakazuj�cego: �Zbieraj makulatur�? Mary �mieje si� na ca�y g�os. DOROTHEE (sfrustrowana): Codziennie karmimy jego i psa, a on ma ci�gle te widzenia� BARBARA: W Pakistanie ob��kanych uwa�a si� za pomazanych przez Boga, Dorothee. Dlatego si� ich karmi i otacza troskliw� opiek�. WEIGEL: By�em kiedy� w Pakistanie. Mia�em tam pewne interesy. DOROTHEE: A to dobre! Jakie interesy? WEIGEL: Zia�ul Hak zaprosi� mnie, �ebym poradzi� mu w sprawie handlu kurczakami. Wszyscy id� w stron� g��wnego gmachu. BARBARA: Kto to jest Zia�ul Hak? Mary wzrusza ramionami i podsuwa starej kobiecie swoje rami�. MARY: Zdaje si�, �e to kolejny wymys� Herberta. DOROTHEE: Podobnie jak Czterej Je�d�cy Apokalipsy, co pytaj� o drog�. Zupe�ny absurd. Mieszkamy w budynku, kt�ry lada dzie� pogrzebie nas �ywcem, nikt nie przychodzi na msz�, brakuje pieni�dzy na jedzenie, a mimo to karmimy cz�owieka, kt�rego co dzie� nachodzi inna wizja. BARBARA: Pami�tacie, jak zobaczy� Jana Baptyst� w butelce Romerquelle�a? ELISABETH: Albo Moj�esza w telewizji, kt�ry sprzedawa� toyoty? Otwieraj� si� drzwi. Kobiety opieraj� narz�dzia o �cian� budynku, po czym wchodz� g�siego do �rodka. Drzwi zatrzaskuj� si� za nimi z�owieszczo, jakby symbolicznie zamyka� si� ca�y �wiat. CI�CIE WN�TRZE. JADALNIA W KLASZTORZE. WIECZ�R Weigel, pi�� zakonnic, kt�re ju� widzieli�my, oraz s�dziwa, w�t�a i chorowita matka prze�o�ona siedz� przy stole w jadalni, spo�ywaj�c skromny posi�ek. MATKA PRZE�O�ONA: Jak tam nasze pomidory, siostro Elisabeth? ELISABETH: Mieli�my deszczowe lato, matko. Ziemia jest wilgotna. Nie b�d� tak dorodne jak zesz�ego roku. Matka prze�o�ona kiwa g�ow� i w jadalni ponownie zapada cisza. S�ycha� jedynie psa popychaj�cego nosem misk� na kamiennej posadzce. DOROTHEE (do matki prze�o�onej): Dzisiaj znowu urwa� si� kawa�ek fasady i omal nie uderzy� Gabrielle. Mia�a szcz�cie, �e wysz�a z tego ca�o! MATKA PRZE�O�ONA (czu�ym g�osem, do Gabrielle): Czy nic ci si� nie sta�o, siostro? GABRIELLE (zak�opotana): Nic mi nie jest, matko. Tylko troch� si� przestraszy�am. BARBARA: Wszystkie�my si� przestraszy�y. Kiedy to upad�o na ziemi�, r�bn�o jak z dzia�a! Matka prze�o�ona wzdycha i spogl�da na Weigla. MATKA PRZE�O�ONA: Ano tak, mo�e ty masz jakie� dobre wie�ci, Herbercie? Wszystko dzi� wygl�da tak pos�pnie. Siostra Gabrielle o ma�o nie zgin�a, klasztor si� wali w gruzy, a pomidory nie obrodzi�y. WEIGEL (zadowolony): M�j guz jest ostatnio bardzo �agodny. Mary i Gabrielle spogl�daj� na siebie porozumiewawczo i robi�, co mog�, aby nie wybuchn�� �miechem. Matka prze�o�ona przytakuje i z aprobat� rozgl�da si� po twarzach. MATKA PRZE�O�ONA: No, to ju� jest co�, nieprawda�? Modlimy si� za ciebie, Herbercie. Miejmy nadziej�, �e tw�j �agodny guz stanie si� guzem nie istniej�cym. WEIGEL: Wszystko mi jedno. Tylko raz si� dzisiaj wystraszy�em, jak przyjechali po mnie Je�d�cy. Powiedzia�em, �e nie jestem jeszcze gotowy. Wi�c dali mi spok�j. MATKA PRZE�O�ONA (do siebie, ironicznie): Szkoda, �e nam nie chc� da� spokoju. Siostra Barbara k�adzie �y�k� na stole i spogl�da na matk� prze�o�on�. BARBARA: Co si� sta�o? Czy co� przed nami ukrywasz? Matka prze�o�ona patrzy przenikliwie na Barbar�, a potem na pozosta�ych. Jej spojrzenie najd�u�ej zatrzymuje si� na Herbercie, kt�ry je kolacj�, nie zwracaj�c na ni� uwagi. Mimo jego obecno�ci matka prze�o�ona postanawia m�wi� dalej. MATKA PRZE�O�ONA: Zrobi�am dzi� rachunek koszt�w. Nasza sytuacja finansowa uleg�a ostatnio gwa�townemu pogorszeniu. DOROTHEE: Zawsze wygl�da�a rozpaczliwie. MATKA PRZE�O�ONA (potrz�sa g�ow�): Tym razem stoimy na kraw�dzi bankructwa. Uczciwie m�wi�c, nie wiem, co czyni�. Napisa�am list do diecezji wiede�skiej, wyja�niaj�c nasze po�o�enie. Odpowiedzieli, �e nic nie mog� zrobi�, bo jeste�my niezale�nym zakonem. Same si� rz�dzimy. Elisabeth i Barbara spogl�daj� jedna na drug�. ELISABETH: A gdyby tak sprzeda� Patrzy na Barbar�, prosz�c j� o pomoc. BARBARA: A gdyby�my sprzeda�y cz�� las�w? DOROTHEE (zaszokowana): Nie mo�ecie tego zrobi�! To w�asno�� klasztoru. To w�asno�� Ko�cio�a katolickiego! BARBARA (momentalnie replikuj�c): B�d� realistk�, Dorothee! Zosta�y�my bez grosza przy duszy. Ani Ko�ci�, ani parafianie, nikt nie daje nam pieni�dzy. �eby prze�y�, uprawiamy warzywa, ale i to przestaje ju� wystarcza�. Czy masz jakie� inne propozycje? Drewno z lasu przynios�oby nam sporo pieni�dzy. A potrzebujemy ich du�o, inaczej trzeba b�dzie zamkn�� klasztor i wyjecha�. Czy chcesz tego? DOROTHEE (oburzona): Oczywi�cie, �e nie chc�, ale nie mo�na sprzeda� czego�, czego si� nie posiada! ELISABETH: Rzeczywi�cie, las jest w�asno�ci� klasztoru, ale klasztor to my. My utrzymujemy go przy �yciu. Widzia�a�, co si� dzi� przytrafi�o Gabrielle. Wiesz przecie�, jak niewielu wiernych przychodzi na nabo�e�stwa. Nie udawaj naiwnej, Dorothee. Je�li masz lepsz� propozycj�, prosz� bardzo � s�uchamy. Przesta� si� na wszystko obra�a� i cho� raz oka� odrobin� pomocy! Zakonnice spogl�daj� na matk� prze�o�on�, oczekuj�c jej reakcji. Stara kobieta jedynie wzdycha. Siostra Teresa (sze��dziesi�cioletnia, sarkastyczna) wychodzi z kuchni, nios�c wielki gar. TERESA: Komu jeszcze soczewicy? BARBARA (zwracaj�c si� do Teresy): Matka prze�o�ona m�wi, �e jeste�my w powa�nych tarapatach finansowych. Co twoim zdaniem powinny�my uczyni�? Teresa podchodzi do Weigla i dok�ada mu wielk� porcj� str�k�w. TERESA: To nie nowina. Od dziesi�ciu lat jeste�my bankrutami. Zakony teraz klepi� bied�. Jeste�my ma�ym, zapomnianym opactwem na g��bokiej prowincji, w czasach kiedy nie oszukujmy si� � ludzie przestali chodzi� do ko�cio�a. Je�eli B�g chce, aby�my tu zosta�y, to nam pomo�e. Je�li nie, zbankrutujemy do reszty. Prosta alternatywa. ELISABETH: Co my�lisz o sprzedaniu las�w? TERESA (sfrustrowana): Aach, ile� razy wa�kowa�y�my ju� ten temat? Uwa�am, �e las mo�e odrosn��. Przyroda, inaczej ni� ludzie, ma dobr� pami��. Ludzie zbyt �atwo puszczaj� s�owo Bo�e w niepami��. W�a�nie po to my jeste�my � �eby im przypomina�. Wychodzi do kuchni. Wszystkie siostry spogl�daj� na matk� prze�o�on�. Weigel nadal je ignoruje, zajadaj�c soczewic�. MATKA PRZE�O�ONA (wzdycha): Sama nie wiem, co robi�. Barbara odk�ada widelec i wyciera usta. Jej gesty pokazuj�, �e ma ju� dosy� tej ca�ej dyskusji. BARBARA: Ale ja wiem. CI�CIE WN�TRZE. POK�J DZIENNY. NOC Zbli�enie siostry Barbary otwieraj�cej drzwiczki do mebla przypominaj�cego kl�cznik. Patrzymy na ni� i na pozosta�e zakonnice z wn�trza owej skrzynki. Na ich twarzach maluje si� ekstaza. Wszystko wskazuje na to, �e za chwil� przyst�pi� do wieczornych mod��w. Ale oto Barbara si�ga do skrzynki i przekr�ca jakie� pokr�t�o. Rozlegaj� si� brawa i �miechy � zakonnica w��czy�a telewizor. Ich twarze wyra�aj� zachwyt. Kamera wyje�d�a ze skrzynki i okr��a pok�j, obserwuj�c reakcje poszczeg�lnych kobiet na nadawany w�a�nie teleturniej. CI�CIE WN�TRZE. POK�J DZIENNY. NOC Zbli�enie matki prze�o�onej ogl�daj�cej telewizj�. Odjazd kamery ujawnia, �e poza ni� w pokoju nie ma nikogo. Wchodzi Teresa, ocieraj�c d�onie �ciereczk� do mycia naczy�. Spostrzega, �e matka prze�o�ona nadal patrzy w telewizor i siada obok niej. TERESA: Powinna� si� po�o�y�. MATKA PRZE�O�ONA: Przez p� �ycia pr�bowa�am uda� si� na spoczynek o normalnej porze. Niestety, bezsenno�� sta�a si� moj� najlepsz� przyjaci�k�. TERESA: Co ogl�dasz? MATKA PRZE�O�ONA: Wiadomo�ci. Kiedy ogl�dam wiadomo�ci, przypominam sobie, �e za murami istnieje ca�y wielki �wiat, kt�ry niebawem wyleci w powietrze. TERESA: Mia�a� dzi� ci�ki dzie�, prawda? Czy z klasztorem jest naprawd� tak �le? MATKA PRZE�O�ONA: Gorzej by� nie mo�e. Szczerze m�wi�c, nie wiem, z czego op�acimy rachunki. TERESA: Obie �yjemy w tym miejscu od wielu lat. Zawsze znajdowa�a� jaki� spos�b. MATKA PRZE�O�ONA: Tereso, jestem ju� stara i zm�czona, a ty jeste� jedyn� osob�, kt�rej mog� to powiedzie�: zaczynam w�tpi�. TERESA: W co? MATKA PRZE�O�ONA (wskazuj�c kciukiem na sufit): W Niego. CI�CIE WN�TRZE. STUDIO TELEWIZYJNE Prezenter, siedz�c przy biurku, czyta wiadomo�ci. PREZENTER: I na zako�czenie � ciekawostka z Luksemburga. Ot� siostry z konwentu �wi�tego Tygla z miejscowo�ci Venasque sprzeda�y sw�j klasztor przedsi�biorstwu budowlanemu i oddali�y si� z pieni�dzmi w nieznanym kierunku. Nie wiadomo ani gdzie s�, ani gdzie ich szuka�. U�miecha si� melancholijnie i kr�ci g�ow�. PREZENTER: To si� nazywa duch przedsi�biorczo�ci! I to wszystko, co przygotowali�my dla pa�stwa w wieczornym wydaniu. Do widzenia. WYCIEMNIENIE WN�TRZE. POK�J DZIENNY W KLASZTORZE. NOC Rozja�nienie na matk� prze�o�on� i Teres�. Obie spogl�daj� na siebie w zdumieniu. TERESA: To co�, czego dot�d nigdy nie rozwa�a�y�my. MATKA PRZE�O�ONA: Chyba �artujesz! Teresa milczy przez jaki� czas. TERESA: Dlaczego zosta�a� zakonnic�? MATKA PRZE�O�ONA: Dlatego �e wierzy�am. Wyb�r by� prosty. TERESA: A teraz? To, co powiedzia�a� przed kilkoma minutami� Pokazuje palcem w stron� sufitu. TERESA: Co powiedzia�a� o Nim. Matka prze�o�ona wzdycha i skrywa twarz w d�oniach. Teresa przysuwa si�, by j� pocieszy�, ale w ostatniej chwili si� powstrzymuje. MATKA PRZE�O�ONA: Kocham ten klasztor. Pragn� zawsze �y� z tob� i z reszt� si�str, czyni�c dzie�o Bo�e. TERESA: Mo�e to nie jest dzie�o Bo�e? Mo�e s� inne sprawy, kt�rymi powinny�my si� zaj��. Sprawy, kt�re by�yby bardziej� no, nie wiem, po�yteczne. MATKA PRZE�O�ONA: Sk�d ta pewno��? TERESA: Nie mam pewno�ci. W miar� jak przybywa mi lat, jestem coraz mniej pewna. Mi�o��, smaczny posi�ek, wygoda � oto, co znam. Wszystko inne za�� To jednak dziwne, nieprawda�? Powinny�my wiedzie� o wiele wi�cej. Wzrusza ramionami, pozostawiaj�c sw�j dylemat bez odpowiedzi. TERESA: Id� spa�. Ku zdumieniu matki prze�o�onej Teresa schyla si� i ca�uje staruszk� w policzek. TERESA: Gdyby�my to zrobi�y, chcia�abym pojecha� na Riwier�. Ca�e �ycie marzy�am, aby cho� raz w�o�y� ciemne okulary, usi��� na pla�owym krze�le i s�czy� mai�tai. MATKA PRZE�O�ONA (rozbawiona): Co to jest mai�tai? TERESA: Nie wiem, chyba jaki� drink, ale brzmi cudownie. Teresa wstaje, �egna si� znu�onym gestem i wychodzi. Matka prze�o�ona patrzy za ni�, a potem wy��cza telewizor i zastyga po�rodku pokoju. MATKA PRZE�O�ONA (u�miechaj�c do siebie): Mai�tai. CI�CIE WN�TRZE. SYPIALNIA. NOC Matka prze�o�ona �pi w swoim pokoju. Nagle s�yszymy natarczywe pukanie do drzwi. Drzwi otwieraj� si� i wn�trze sypialni zostaje sk�pane w jasnym �wietle. GABRIELLE (z przestrachem): Matko prze�o�ona? MATKA PRZE�O�ONA (zdezorientowana): Co si� sta�o? Kt�ra to godzina? GABRIELLE: Chodzi o siostr� Teres�. Ona jest chora! Nie mo�e zaczerpn�� powietrza! Matka prze�o�ona najszybciej jak mo�e podnosi si� z pos�ania i zarzuca na siebie peleryn�. Popychaj�c przed sob� Gabrielle, wychodzi z sypialni. CI�CIE WN�TRZE. SYPIALNIA TERESY. NOC Wszystkie zakonnice, z wystraszonym lub zatroskanym wyrazem twarzy, stoj� w drzwiach sypialni. Siostra Barbara kl�czy przy ��ku chorej. Teresa le�y na wznak, oddycha p�ytko, lecz spokojnie. Matka prze�o�ona podchodzi wprost do niej i siada na pi�tach. BARBARA: Przewr�ci�a si� tu� przed drzwiami. Matka prze�o�ona ujmuje d�o� Teresy i spogl�da z mi�o�ci� na star� przyjaci�k�. Teresa z trudem obraca si� ku niej i co� szepcze. Matka prze�o�ona kr�ci g�ow� na znak, �e nie rozumie. Teresa pokazuje, by ta pochyli�a si� bli�ej. TERESA (szeptem): Mai�tai. Kiwa g�ow�, u�miecha si� i zamyka oczy. Stoj�ca w drzwiach m�oda siostra Mary zaczyna szlocha�. Teresa umiera z przeci�g�ym westchnieniem. Obserwujemy j� przez moment, po czym przesuwamy si� i zbli�amy do matki prze�o�onej. WYCIEMNIENIE ZEWN�TRZE. CMENTARZ. DZIE� Na ma�ym cmentarzyku za klasztorem widzimy �wie�o usypany gr�b i p�yt�. Widnieje na niej imi� i nazwisko oraz data urodzenia i �mierci Teresy. Matka prze�o�ona akurat si� wyprostowuje, po�o�ywszy na p�ycie bukiet �wie�o �ci�tych kwiat�w, gdy dobiegaj� warkot zbli�aj�cego si� samochodu. ZEWN�TRZE. PODJAZD PRZED KLASZTOREM. DZIE� Czarny rang� rover, kt�rego widzieli�my we wcze�niejszej scenie, zatrzymuje si� przed klasztorem. Pojawiaj� si� Eppler i Neufeldt. Ten drugi rozgl�da si� doko�a i potrz�sa g�ow�. NEUFELDT: Kiedy ostatnio tu malowano? EPPLER: Sprawdzi�em ich finanse, sir. Ten klasztor to zupe�ny bankrut. To powinno dzia�a� na nasz� korzy��. NEUFELDT: Siostry nie potrzebuj� pieni�dzy. Maj� swojego Boga. EPPLER: Mimo to uwa�am, �e nie zaszkodzi spr�bowa�. NEUFELDT: A czyja si� k��c�? Po co przejecha�am taki kawa� drogi? f Eppler wie, �e jego szef jest bliski wybuchu z�o�ci, tote� nie odzywa si� wi�cej. Zza w�g�a wy�ania si� matka prze�o�ona, otrzepuj�c r�ce z piasku. MATKA PRZE�O�ONA: Dzie� dobry. Czy mog� w czym� pom�c? EPPLER: Chcieliby�my si� widzie� z matk� prze�o�on� klasztoru, je�li to mo�liwe. MATKA PRZE�O�ONA: Ja jestem matk� prze�o�on�. EPPLER: Czy mogliby�my zamieni� z siostr� par� s��w? Matka prze�o�ona wykonuje gest w stron� budynku. MATKA PRZE�O�ONA: Prosz� do mojego biura. Rusza przodem, obaj m�czy�ni id� za ni�. Ju�, ju� maj� wej�� do budynku, gdy podlatuje do nich kawa�ek gazety, kt�r� wiatr niesie przez podw�rze. Gazeta zatrzymuje si� przy matce prze�o�onej, owijaj�c si� wok� jej nogi. Kobieta schyla si� i odkleja papier. Spojrzawszy na niego, g�o�no wstrzymuje oddech. Po zbli�eniu jej twarzy wida� wyraz ogromnego zdumienia. Cokolwiek ujrza�a w gazecie, zrobi�o to na niej kolosalne wra�enie. Spogl�da najpierw na m�czyzn, a potem znowu na gazet�. CI�CIE ZEWN�TRZE. GAZETA. DZIE� Czyja� d�o� trzyma gazet� z ca�ostronicow� reklam� jakiego� alkoholu. Wok� umieszczono r�ne drinki, kt�re mo�na zrobi� na jego bazie, przy czym sam �rodek strony zajmuje � wi�kszy od pozosta�ych � kieliszek wype�niony jakim� szampa�sko wygl�daj�cym drinkiem. Obiega go napis drukowanymi literami: DOSKONALE MAI�TAI! CI�CIE ZEWN�TRZE. KLASZTOR. DZIE� M�czy�ni spogl�daj� na matk� prze�o�on�, zaniepokojeni jej gwa�town� reakcj� na gazet�. NEUFELDT: Czy wszystko w porz�dku? MATKA PRZE�O�ONA (wstrz��ni�ta): Tak, tak, ja tylko� Prosz�, wejd�cie, panowie. Prowadzi ich do budynku. M�czy�ni wymieniaj� kr�tkie spojrzenia. Eppler wzrusza ramionami, pokazuj�c, �e nie ma poj�cia, o co chodzi. CI�CIE WN�TRZE. HOL. DZIE� Ca�a tr�jka idzie d�ugim, mrocznym korytarzem. Na ka�dym kroku wida� �lady zaniedba� � �uszcz�ca si� farba, p�kni�ta szyba w oknie, a nawet dziura w pod�odze, kt�r� matka prze�o�ona odruchowo obchodzi, jakby to by�a dla niej codzienno��. MATKA PRZE�O�ONA: Uwaga na nogi. NEUFELDT (na stronie, m�wi�c do Epplera): To prawdziwy cud, �e one nie nosz� jeszcze kask�w i waciak�w w tym klasztorze. Id� dalej korytarzem, kieruj�c si� w stron� biura matki prze�o�onej. CI�CIE WN�TRZE. BIURO MATKI PRZE�O�ONEJ. DZIE� Pok�j odznacza si� prostot�, wyposa�ony jest tylko w najniezb�dniejsze sprz�ty. Matka prze�o�ona siedzi przy swoim biurku, a znajduj�cy si� naprzeciw niej m�czy�ni � na krzes�ach. MATKA PRZE�O�ONA (patrz�c na podan� jej wizyt�wk�): A wi�c jeste�cie przedsi�biorstwem le�nym? EPPLER: Nie ca�kiem. Kupujemy lasy i zamieniamy je w inne produkty: papier, wyroby drewniane i tym podobne. NEUFELDT: Mamy rozbudowan� sie� kooperant�w. MATKA PRZE�O�ONA (z ciekawo�ci�): Kooperant�w? M�czy�ni spogl�daj� na siebie. Neufeldt kontynuuje. NEUFELDT: Firm wsp�pracuj�cych ze sob�. Mamy zar�wno przedsi�biorstwo zajmuj�ce si� wyr�bem las�w, jak i fabryk� papieru. Jedno dostarcza surowc�w drugiemu. Na tym polega kooperacja. MATKA PRZE�O�ONA: Kooperacja. �adne s�owo. B�d� musia�a go u�ywa�. NEUFELDT: W�a�nie w tym celu tutaj przybyli�my. MATKA PRZE�O�ONA: Chcecie kupi� nasze lasy? M�czy�ni spogl�daj� na siebie wzrokiem wyra�aj�cym zdziwienie. EPPLER: No c�, owszem. Sk�d siostra o tym wie? MATKA PRZE�O�ONA: W minionych latach wielu ludzi sk�ada�o nam podobn� propozycj�. Nasza odpowied� by�a zawsze taka sama: nie. NEUFELDT: Rzecz w tym, �e my chcieliby�my zakupi� jedynie niewielk� parti� waszego lasu. O, tutaj znajduj� si� te drzewa, kt�re� hmm, nas interesuj�. Nigdy by�my si� nie o�mielili prosi� o sprzeda� ca�o�ci. Eppler skwapliwie przytakuje g�ow�. MATKA PRZE�O�ONA: Z ciekawo�ci zapytam � ile byliby�cie gotowi nam zaoferowa�? EPPLER: Za pi�� hektar�w dwie�cie tysi�cy dolar�w. Matka prze�o�ona odchyla si� na oparciu krzes�a i mierzy obu m�czyzn wzrokiem. Jej wzrok sprawia, �e obaj robi� si� nieco nerwowi. MATKA PRZE�O�ONA: Oferowano nam ju� znacznie wi�ksze sumy. NEUFELDT: Oczywi�cie jeste�my otwarci na negocjacje w tej sprawie. EPPLER: Czy by�aby siostra sk�onna sprzeda�? MATKA PRZE�O�ONA: Pi�� hektar�w? Nie. Jednak� Po raz pierwszy opuszcza wzrok i spogl�da na biurko. Kamera unosi si� na tyle wysoko, by pokaza� le��c� na blacie gazet� z reklam� mai�tai. MATKA PRZE�O�ONA: Ile by�cie zap�acili za wszystko? I za klasztor, i za las? M�czy�ni s� zdumieni. D�ugo spogl�daj� na siebie i jednocze�nie na ich twarzach pojawia si� ten sam chytry u�mieszek. CI�CIE ZEWN�TRZE. PODJAZD PRZED KLASZTOREM. DZIE� Matka prze�o�ona i m�czy�ni stoj� przy samochodzie i wymieniaj� u�ciski r�k. MATKA PRZE�O�ONA: A zatem wszystko postanowione? NEUFELDT: By�o mi bardzo mi�o prowadzi� z siostr� interesy. Matka prze�o�ona przypatruje si� bacznie ich samochodowi. MATKA PRZE�O�ONA: Jeszcze jeden drobiazg. Chcia�yby�my w ramach umowy dosta� tak�e wasze auto. Eppler wytrzeszcza oczy i daje krok w ty�. EPPLER (przera�ony): Nie, prosz�, tylko nie m�j samoch�d! Kupi�em go zaledwie miesi�c temu! Musia�em trzy miesi�ce czeka� na dostaw�. Trzeba by�o z�o�y� specjalne zam�wienie� Patrzy b�agalnie na Neufeldta, szukaj�c u niego poparcia. EPPLER: Ma specjalne siedzenia i radioodtwarzacz! NEUFELDT (do niego, cicho): Stul mord�. MATKA PRZE�O�ONA: Co pan powiedzia�? NEUFELDT: Nic takiego. W�a�nie poradzi�em przyjacielowi, �eby umy� auto, zanim je wam odda. Eppler jest za�amany, ledwo panuje nad w�asnym g�osem. MATKA PRZE�O�ONA: Jak ono si� nazywa? Rang� rover? Eppler, jakby go prowadzono na rozstrzelanie, smutno kiwa g�ow�. EPPLER: Najnowszy model. To turbo. MATKA PRZE�O�ONA: Toturbo? Brzmi po w�osku. Czy to w�oskie auto? Eppler j�czy bole�nie. Neufeldt u�miecha si�. NEUFELDT: Nie, angielskie. Ale turbo oznacza, �e je�dzi z du�� pr�dko�ci�. MATKA PRZE�O�ONA: To bardzo dobrze. M�czy�ni wchodz� do samochodu i odje�d�aj�. Matka prze�o�ona obserwuje ich odjazd. Po drodze mijaj� id�cych do klasztoru Heberta Weigla i jego psa. Herbert przygl�da im si� przez chwil�, a potem podchodzi a� do matki prze�o�onej, kt�ra ca�y czas stoi w miejscu. WEIGEL: Kiedy widzia�em Czterech Je�d�c�w Apokalipsy, jechali takim samiute�kim samochodem. MATKA PRZE�O�ONA (nie kryj�c dumy): Toturbo. WEIGEL: Naprawd�? Mia�em kiedy� turbo. Saaba 9000. Pi�kne auto. MATKA PRZE�O�ONA (czu�ym tonem): W twoim mniemaniu, Herbercie, po�owa tego �wiata nale�a�a kiedy� do ciebie. Jak to mo�liwe, �e w tak kr�tkim czasie straci�e� tak bajeczn� fortun�? WEIGEL: Zbyt wcze�nie sprzeda�em kontrakty terminowe na orzeszki ziemne i ulokowa�em ca�y kapita� na rosyjskim rynku zbo�owym, co wtedy wydawa�o si� ca�kiem logiczne, ale p�niej� Matka prze�o�ona uznaje, �e dosy� si� ju� nas�ucha�a, i rusza w kierunku klasztoru. MATKA PRZE�O�ONA: Twoje stracone miliony i codzienne wizje dodaj� rumie�c�w naszej szarej codzienno�ci. Chod�, Herbercie, zajmiemy si� naszymi pomidorami. Wchodz� do budynku. Drzwi zamykaj� si� za nimi. CI�CIE WN�TRZE. KLASZTORNA KAPLICA. DZIE� Wszystkie zakonnice, matka prze�o�ona i Weigel zgromadzili si� w kaplicy na niedzielnej mszy. Na ich twarzach maluje si� szczeg�lny wyraz oddania i mi�o�ci do Boga. Ksi�dz przy o�tarzu akurat celebruje msz� lub odprawia inn� ceremoni�. Nie licz�c wy�ej wymienionych, w kaplicy znajduje si� tylko jeden lub dwoje modl�cych si�. CI�CIE WN�TRZE. BIURO MATKI PRZE�O�ONEJ. DZIE� Matka prze�o�ona ponownie siedzi przy biurku, tym razem jednak ma przed sob� siostry Elisabeth i Barbar�. ELISABETH: Nie do wiary! Ty naprawd� to zrobi�a�! BARBARA: Kiedy zap�ac�? MATKA PRZE�O�ONA: W przysz�ym tygodniu. Kaza�am im przywie�� got�wk�. Barbara i Elisabeth �egnaj� si� r�wnocze�nie. BARBARA: Mo�emy ca�e �ycie dyskutowa�, czy sta�o si� dobrze czy �le, ale lepiej zastan�wmy si� � co teraz? Nie mamy dok�d p�j��. MATKA PRZE�O�ONA: Wyjedziemy na Lazurowe Wybrze�e. Tak jak nasze siostry z Luksemburga. Tyle �e my zrobimy to inaczej. ELISABETH: Masz na my�li to, co�my widzia�y w telewizji? BARBARA (z nutk� cynizmu w g�osie): Mo�e powinny�my spr�bowa� je odszuka� i wej�� z nimi w sp�k�? MATKA PRZE�O�ONA: Powiedzcie mi, ale zupe�nie uczciwie, co o tym s�dzicie. Je�li uznacie, �e post�pujemy �le, i zechcecie odej��, to zawsze b�dziecie mog�y mnie opu�ci�. Nie b�d� mia�a do was �alu. ELISABETH: Najpierw chcia�abym pozna� twoje plany. Bez wzgl�du na to, co zrobimy, faktem jest, �e sprzeda�y�my ko�cieln� w�asno��. To zar�wno grzech, jak i przest�pstwo. BARBARA: Nie tak szybko, Elisabeth. Czy pami�tasz ten wielki skandal w Watykanie przed laty, kiedy wysz�o na jaw, �e ludzie papie�a prowadz� podejrzane interesy za ko�cielne pieni�dze? Kto potrafi w dzisiejszych czasach odr�ni� dobro od z�a? Co zamierzasz, matko, uczyni� z tymi pieni�dzmi? MATKA PRZE�O�ONA: Jeszcze nie wiem. Mo�e otworz� nowy zakon. Kupi� dom i zaopiekuj� si� biedot�. ELISABETH: Czy chcesz powiadomi� reszt�? MATKA PRZE�O�ONA: Powiem Mary. Z nas wszystkich ona najlepiej orientuje si� w �wiecie. Ale nie wspomn� o niczym Gabrielle, a ju� z pewno�ci� nie Dorothee. ELISABETH: To by�aby katastrofa. W pi�� minut posz�aby na policj�. Co w�a�ciwie chcesz im powiedzie�? MATKA PRZE�O�ONA: �e Ko�ci� posy�a nas na kilka miesi�cy do Francji, aby zbada� mo�liwo�� otwarcia tam domu dla biednych. BARBARA: I to wszystko z powodu jednego drinka? MATKA PRZE�O�ONA: Nie. Robi� to dlatego, �e my�l�, i� tak chce Teresa. Reklama mai�tai w gazecie to jej spos�b skomunikowania si� z nami. Barbara i Elisabeth milcz� przez jaki� czas. BARBARA: Ten pomys� jest szalony i bezprawny, ale podoba mi si�. Czy �ycie nad oceanem nie b�dzie przyjemne? ELISABETH: Szczerze m�wi�c, boj� si�. MATKA PRZE�O�ONA: Ja te�, ale jeszcze bardziej boj� si� tego, co by si� z nami sta�o, gdyby�my tu pozosta�y. Nie ma przed nami przysz�o�ci. A tak mo�e b�dziemy mog�y robi� co� bardziej u�ytecznego, ni� tylko karmi� Herberta Weigla i jego psa. ELISABETH: Niew�tpliwie masz racj�. MATKA PRZE�O�ONA: Je�eli kto� p�jdzie za to do piek�a, to tylko ja. Wy o�wiadczycie po prostu, �e was w to wci�gn�am. BARBARA (u�miechaj�c si�): Nie wiem, czy ten argument obroni si� na S�dzie Ostatecznym. M�wi�a�, �e jak wielka jest ta suma? MATKA PRZE�O�ONA: Pi�� milion�w dolar�w. Barbara gwi�d�e pod nosem, a Elisabeth kr�ci g�ow�. CI�CIE WN�TRZE. KUCHNIA. DZIE� Siostry Mary i Gabrielle siedz� przy kuchennym stole, obieraj�c ziemniaki nad wielkim kot�em. GABRIELLE (zaintrygowana, a zarazem onie�mielona): Czy to prawda, �e� znaczy si�, �e by�a�� MARY (oboj�tnym tonem): Dziwk�? Tak. GABRIELLE: Jak to by�o? Och, przepraszam! Nie powinnam pyta�. MARY: Ju� to zrobi�a�, ale nie szkodzi. Odpowiem ci. Jak by�o? Strasznie ci�ko. Walczy�am o przetrwanie, ale zachowa�am do�� si�, aby si� podnie��. GABRIELLE: I dlatego wst�pi�a� do klasztoru? MARY: W pewnym momencie przysi�g�am sobie, �e je�li zn�w stan� si� silna, zrobi� z moim �yciem co�, co przywr�ci mi dum�. To w�a�nie klasztor. GABRIELLE: My�l�, �e post�pi�a� bardzo pi�knie! MARY (rozbawiona): Nie przeszkadza ci, �e pracujesz z kobiet� lekkich obyczaj�w? GABRIELLE (z entuzjazmem): Sk�d�e, uwa�am, �e to fascynuj�ce! Ja nigdy w �yciu niczego zrobi�am. Ojej, znaczy si�, ja nigdy� MARY: Rozumiem, co chcesz powiedzie�. Matka prze�o�ona wchodzi do kuchni i obie kobiety podnosz� wzrok. MATKA PRZE�O�ONA: Siostro Gabrielle, czy mog�aby� zostawi� nas na chwil� same? GABRIELLE: Tak, matko prze�o�ona. Gabrielle wstaje i pr�dko wychodzi z kuchni. MATKA PRZE�O�ONA: Siostro Mary, mam do ciebie kilka pyta�. Czy potrafisz prowadzi� samoch�d? MARY: Tak, matko prze�o�ona. MATKA PRZE�O�ONA: A czy potrafisz dochowa� tajemnicy? Obie kobiety spogl�daj� na siebie przez d�u�sz� chwil�. MARY: Tak. CI�CIE WN�TRZE. HOL PRZED KUCHNI�. DZIE� Gabrielle stoi w korytarzu, czekaj�c na pozwolenie, by wr�ci� do kuchni. Matka prze�o�ona wychodzi i u�miecha si� przelotnie do m�odej kobiety. MATKA PRZE�O�ONA: Mo�esz ju� wr�ci� do pracy. GABRIELLE: Dzi�kuj�, matko prze�o�ona. MATKA PRZE�O�ONA: Lubisz siostr� Mary, prawda? GABRIELLE: O, bardzo j� lubi�, matko prze�o�ona. Ona jest taka do�wiadczona. Mia�a tak� niezwyk�e �ycie! MATKA PRZE�O�ONA: Ona r�wnie� ci� lubi. Matka prze�o�ona oddala si� holem. Kiedy znika, z kuchni wy�ania si� Mary; wygl�da, jakby trafi� j� grom z jasnego nieba. GABRIELLE (z trosk�): Dobrze si� czujesz? Czy co� si� sta�o? Mary spogl�da na przyjaci�k�, jakby widzia�a j� po raz pierwszy. Nast�pnie zakrywa d�o�mi usta i wybucha �miechem. Sko�czywszy, zaczyna co� m�wi� do Gabrielle, lecz w po�owie urywa i �mieje si� ponownie. Wymachuje r�kami przed twarz�, daj�c do zrozumienia, �e w tej chwili nie mo�e niczego ujawni�. Odchodzi wzd�u� korytarza, zostawiaj�c ca�kiem zdezorientowan� Gabrielle. CI�CIE WN�TRZE. KAPLICA. DZIE� W �awce samotnie kl�czy matka prze�o�ona z r�koma z�o�onymi do modlitwy. MATKA PRZE�O�ONA: Jestem zrozpaczona i przera�ona. Przez ca�e �ycie oczekiwa�am znaku od Ciebie, Panie, lecz jedyne, co przypomina jaki� znak, to reklama mai�tai. Wykorzysta�am wszystkie mo�liwo�ci i mam nadziej�, �e� Usi�uje doko�czy�, ale �adne s�owa nie przychodz� jej na my�l. Wzdycha i opiera czo�o na d�oniach. Powoli podnosi si� i rusza do wyj�cia. Przy drzwiach kaplicy odwraca si� i czyni znak krzy�a. MATKA PRZE�O�ONA: Przepraszam. Wychodzi. CI�CIE ZEWN�TRZE. PODJAZD. DZIE� Wszystkie zakonnice stoj� nieruchomo jak pos�gi, wpatruj�c si� w czarnego rang� rovera. Obok nich oboj�tnie przechodzi pies Weigla, jak gdyby zmierza� na wyznaczone spotkanie. CI�CIE ZEWN�TRZE. PODJAZD. DZIE� Wszystkie siostry opr�cz matki prze�o�onej i Mary siedz� sztywno wyprostowane w zaparkowanym aucie. Z ty�u spoczywaj� idealnie u�o�one baga�e. Mary i matka prze�o�ona spogl�daj� na siebie i przytakuj� z zadowoleniem. CI�CIE ZEWN�TRZE. OGR�D. DZIE� Matka prze�o�ona i Weigel siedz� razem na kamiennej �awie. MATKA PRZE�O�ONA: Dasz sobie rad�, Herbercie. Zorganizowa�y�my ci �ywienie � wszystkie posi�ki b�dziesz m�g� je�� w gospodzie. WEIGEL (pokornym g�osem): Ale mnie nie sta� na gospod�, matko prze�o�ona. MATKA PRZE�O�ONA: Zaj�y�my si� tym, Herbercie. Nie musisz si� o nic martwi�. WEIGEL: Co ja biedny bez was poczn�? Opr�cz was nie mam �adnych przyjaci� na tym �wiecie. MATKA PRZE�O�ONA: Mi�o�� i dobrych ludzi wsz�dzie mo�na znale��. By� mo�e nasta� ju� czas, aby� spr�bowa� poszuka� tej mi�o�ci poza klasztorem. WEIGEL (nie kryj�c roz�alenia): Och, pr�bowa�em ju� tego! Bywa�em w szerokim �wiecie i, wierz mi, nie jest on zbyt czu�y. Prze�y�em tam ca�e �ycie, ale nie wysz�o mi to na dobre. Dlatego by�em tak szcz�liwy z tob� i z siostrami. Wszystkie okaza�y�cie mi tyle serca! Zaczyna p�aka�. Matka prze�o�ona otacza go ramieniem, a on przytula si� do niej. Oboje wpatruj� si� w pierwsze jesienne li�cie, kt�re przelatuj� obok nich przez ogr�d. CI�CIE ZEWN�TRZE. AUTOSTRADA. DZIE� Droga jest pusta, nie licz�c starego fiata 1500 sun�cego oci�ale po pasie szybkiego ruchu. Umieszczona na masce samochodu kamera spogl�da przez przedni� szyb� na starego m�czyzn� i kobiet� w podr�nych ubraniach. Oboje wlepiaj� oczy przed siebie, nie m�wi�c ani s�owa. Nagle, z ogromn� pr�dko�ci�, dogania ich czarny rang� rover. Auto mruga na nich �wiat�ami, sygnalizuj�c, aby ust�pili mu drogi. Staruszek spogl�da we wsteczne lusterko i kr�ci g�ow� z niesmakiem. Rover nadal mruga �wiat�ami, w ko�cu jednak kierowca dochodzi do wniosku, �e fiat nie zamierza zjecha�, tote� sam skr�ca na s�siedni pas i b�yskawicznie go wymija. CI�CIE DOROTHEE: Jecha�a� sto trzydzie�ci kilometr�w na godzin�! MARY: Mil, nie kilometr�w. To jest angielski samoch�d. Jecha�y�my mniej wi�cej dwie�cie dziesi�� kilometr�w na godzin�. DOROTHEE: Dwie�cie dziesi��! Czy� ty oszala�a? A gdyby zobaczy�a nas policja? Mog�y�my zgin��. ELISABETH: Przy tej szybko�ci by�aby to bezbolesna �mier�. Bywaj� o wiele gorsze. Mnie si� podoba�o. Najbardziej wtedy, gdy wyprzedzi�y�my to porsche. MARY: Prawda? Ale� si� zdziwi�! BARBARA: Zw�aszcza jak zobaczy�, �e mija go samoch�d pe�en zakonnic! GABRIELLE: Jakie to wszystko ekscytuj�ce! W dodatku wieczorem zatrzymamy si� w hotelu. Nigdy nie spa�am w hotelu. U�miechni�ta matka prze�o�ona podchodzi do nich i klepie Gabrielle po ramieniu. MATKA PRZE�O�ONA: Powinna� jednak troch� zwolni�, siostro Mary. MARY (patrz�c na Barbar� i Elisabeth): S�dzi�am, �e b�dzie lepiej, je�li ju� dzi� dotrzemy do granicy. Matka prze�o�ona natychmiast chwyta, o co chodzi Mary, i kiwa g�ow� na znak zgody. MATKA PRZE�O�ONA: Mo�e masz s�uszno��. W ka�dym razie do po�udnia pokona�y�my spory odcinek. Nie ukrywam, �e zg�odnia�am. Wszystkie zam�wcie to, na co macie ochot�. Pierwszy posi�ek w drodze powinien by� czym� specjalnym. ELISABETH: Czy mog� wzi�� Tafelspitz? MATKA PRZE�O�ONA: Co tylko chcesz. BARBARA: Mo�e powinna� wci�� dwa Tafelspitz. Nigdy nie wiadomo, kiedy b�dziemy je�� nast�pnym razem. Matka prze�o�ona kr�ci z rozbawieniem g�ow�, po czym rusza w stron� restauracji. CI�CIE WN�TRZE. RESTAURACJA. DZIE� W wype�nionej lud�mi restauracji zakonnice zajmuj� st� w k�cie. Ca�y st� jest suto zastawiony wszelkiego rodzaju jad�em. Przed ka�d� z kobiet le�y ogromny talerz, one za� jedz� i �miej� si�, podbieraj�c sobie kawa�ki jedzenia. Wida�, �e posi�ek sprawia im szalon� rado��, kt�ra przejawia si� we wszystkim, co robi� i m�wi�. CI�CIE WN�TRZE. RESTAURACJA. DZIE� Zakonnice stoj� przy kasie, czekaj�c, a� matka prze�o�ona ureguluje rachunek. Trzymaj� w ustach wyka�aczki i sprawiaj� wra�enie g��boko zadowolonych. Matka prze�o�ona wyci�ga gruby rulon banknot�w i p�aci za obiad, wywo�uj�c zdziwienie tak kasjerki, jak i siostry Dorothee, kt�rej na widok pieni�dzy wyka�aczka wypada z ust. DOROTHEE: Zobaczcie, ile pieni�dzy! ELISABETH (nie wyjmuj�c wyka�aczki, lekko zblazowanym tonem): Nie uwierzysz, jak �atwo je przepu�ci�! Barbara �mieje si�, patrz�c na przyjaci�k�. CI�CIE WN�TRZE. MOTEL. NOC Dorothee, Mary i Gabriel�e w nocnych koszulach, maj� osobne ��ka w motelowym pokoju. Mimo wygaszonych �wiate� Dorothee siedzi na skraju swego ��ka i wpatruje si� w ciemn� noc za oknem. P�yn�ce od ulicy �wiat�o rozja�nia jej twarz. Dorothee m�wi co� do siebie, ale na tyle g�o�no, �e Mary i Gabrielle, chc�c nie chc�c, s�ysz� ka�de s�owo. DOROTHEE: Co� tu jest nie tak. To wszystko podejrzanie mi pachnie i smakuje. Nie podoba mi si� to. GABRIELLE (s�odkim g�osem): Rozbola� ci� �o��dek? DOROTHEE: Nie, nie rozbola�! Czy � to nie niepokoi? MARY (siadaj�c na ��ku): Co ma nas niepokoi�? DOROTHEE: W�a�ciwie wszystko, co si� sta�o w tym miesi�cu! To, �e jeste�my tutaj, �e przed gospod� stoi ten czarny samoch�d, kt�rym wieziesz nas do Francji. To, �e matka prze�o�ona zap�aci�a dzi� za obiad tak� ilo�ci� pieni�dzy, jakiej nigdy na oczy nie widzia�am! Sk�d ona je wzi�a? Co my tu robimy? Czy nie wydaje wam si� dziwne, �e nikt nie wyja�ni� nam, po co to wszystko? GABRIELLE: Przecie� matka prze�o�ona nam t�umaczy�a. Nie pami�tasz? Powiedzia�a� DOROTHEE: Wiem, co powiedzia�a matka prze�o�ona, ale nadal ca�a ta sprawa wygl�da mocno podejrzanie. Siedz�ca na ��ku Mary zdaje sobie spraw�, �e Dorothee zbli�a si� do niebezpiecznej strefy. MARY (ostro�nie): Uwa�am, siostro Dorothee, �e nie masz prawa kwestionowa� polece�, kt�re wydaje nam matka prze�o�ona. DOROTHEE (z drwin�): Och, bardzo przepraszam, panno Supergwiazdo w okularach przeciws�onecznych! Jestem pewna, �e �wietnie si� bawisz za kierownic� tej czarnej bestii. My tymczasem siedzimy jak �ledzie w beczce na tylnym siedzeniu, co � je�li chcesz wiedzie� � nie nale�y do wielkich wyg�d. MARY: Niepokoisz si� tylko dlatego, �e nie podoba ci si� miejsce, na kt�rym siedzisz? DOROTHEE: Nie, nie dlatego. Te wszystkie pieni�dze, nag�y wyjazd z klasztoru, brak przygotowa�, Francja� Co� tu si� nie zgadza, i tyle. Co� jest nie tak. K�adzie si� do ��ka i naci�ga na siebie ko�dr�. Kamera w�druje od jej pos�ania do ��ka Gabrielle, kt�ra le�y spokojnie, z r�kami u�o�onymi na piersi, i u�miecha si� od ucha do ucha. GABRIELLE: A ja uwa�am, �e jest cudownie! To wspania�a przygoda! B�g wys�a� nas w podr� rang� roverem! Kamera przesuwa si� dalej, ku le��cej siostrze Mary. Na jej twarzy maluje si� troska i niepewno��. CI�CIE WN�TRZE. MOTELOWA RESTAURACJA. WCZESNY RANEK Jest jeszcze tak wcze�nie, �e jedyn� osob� w sali �niadaniowej jest matka prze�o�ona. Wchodzi Mary i zbli�a si� do niej, jednak nie siada. Wygl�da na bardzo znu�on�. Matka prze�o�ona, kt�ra akurat czyta Bibli�, nie zauwa�a obecno�ci Mary, dop�ki ta si� nie odzywa. MARY: Przepraszam. MATKA PRZE�O�ONA: O, jest nasz wspania�y szofer! Rych�o dzisiaj wsta�a�. MARY: Chcia�am porozmawia� z matk� w cztery oczy. MATKA PRZE�O�ONA: Usi�d�. Mary przysuwa sobie krzes�o. MARY: Wczoraj wieczorem siostrze Dorothee rozwi�za� si� j�zyk. Nabra�a podejrze�. Zastanawia si�, dlaczego opu�ci�y�my klasztor i sk�d wzi�o si� tyle pieni�dzy� Jest nieufna. MATKA PRZE�O�ONA: Domy�la�am si�, �e pr�dzej czy p�niej zacznie zadawa� pytania. My�l�, �e wiem, co nale�y robi�. Dzi�kuj�, �e� mi o tym powiedzia�a. A jak ty sobie radzisz z nasz� tajemnic�? MARY: Kiedy pracowa�am na ulicy, mia�am przyjaci�k�, z kt�r� lubi�am rozmawia�. By�a inteligentna � cz�sto m�wi�a rzeczy, kt�re si� d�ugo pami�ta. Pewnego dnia poskar�y�am si� jej, �e nie ma sprawiedliwo�ci na tym �wiecie. �e �ycie jest bez sensu. Czy matka zna to uczucie? Matka prze�o�ona kiwa g�ow� � nie ma w�tpliwo�ci, �e pozna�a to uczucie, zw�aszcza w ostatnich paru dniach. MARY: No wi�c, kiedy tak si� �ali�am, w pewnym momencie ona wyci�gn�a r�k� i po�o�y�a mi d�o� na ustach. Powiedzia�a, �e gdyby na tym �wiecie panowa�a sprawiedliwo��, wszyscy dostawaliby�my o wiele wi�cej mandat�w od policji � za przechodzenie przez ulic� na czerwonym �wietle, za zbyt szybk� jazd� samochodem, za za�miecanie trawnik�w. Powiedzia�a, �e ��damy sprawiedliwo�ci tylko wtedy, kiedy nam si� to op�aca, a zazwyczaj tak nie jest. Momentalnie si� zamkn�am, bo to przecie� �wi�ta prawda. Po chwili doda�a jeszcze co�, nad czym zawsze si� zastanawiam. Powiedzia�a, �e cho� �ycie nigdy nie jest sprawiedliwe, to jednak bywa interesuj�ce. Mary podnosi si� z krzes�a. MARY: Od chwili gdy wst�pi�am do klasztoru, �ycie sta�o si� interesuj�ce. Nie mam poj�cia, matko, dlaczego robisz to, co robisz, ale nie mnie o tym wiedzie�. Ja jestem szcz�liwa, �e si� tu znalaz�am. Oddala si�. Matka prze�o�ona obserwuje j� i u�miecha si�. Wraca do przerwanej lektury Biblii. CI�CIE ZEWN�TRZE. LAS. DZIE� Herbert Weigel i jego pies �pi� w lesie pod drzewem. Przez jaki� czas panuje cisza, ale oto s�yszymy g�osy przechodz�cych przez las ludzi. Herbert wolno budzi si� ze snu, ale ci�gle nie bardzo wie, gdzie jest ani co s�yszy. Pies stoi na czterech �apach i merdaj�c ogonem, czeka niecierpliwie, by powita� nieznajomych. Herbert patrzy w kierunku, sk�d dobiegaj� g�osy. Zza drzew wy�aniaj� si� czterej �rycerze� w �redniowiecznych zbrojach, nios�c w r�kach topory. Zdumiony Herbert siada i przyci�ga ku sobie psa. Ujrzawszy Herberta, pierwszy rycerz odzywa si�. PIERWSZY RYCERZ: Dzie� dobry. Herbert kiwa g�ow�, ale nie porusza si� � wyra�nie si� boi. Pierwszy rycerz opiera top�r o ziemi� i rozgl�da si� doko�a. PIERWSZY RYCERZ: Przepraszamy za zak��canie spokoju, ale musimy oznaczy� i powycina� te drzewa. Czy mo�e si� pan przenie�� troch� dalej? Dzisiaj b�dziemy pracowa� tylko w tym miejscu. Weigel wstaje. WEIGEL: Nie mo�ecie �ci�� tych drzew � one s� w�asno�ci� klasztoru. Ca�y las do niego nale�y! Rycerze spogl�daj� po sobie. DRUGI RYCERZ: Nic nie wiem na ten temat. By�o polecenie �ci�� drzewa i ju�. WEIGEL: Czy zakonnice kaza�y wam to zrobi�? DRUGI RYCERZ (wybuchaj�c �miechem): Ja nie dosta�em polece� od zakonnic! A wy, ch�opcy? WEIGEL: Wi�c nie wolno wam tego zrobi�. TRZECI RYCERZ: No ju�, ty stary �az�go, wyno� si� st�d i nie przeszkadzaj nam w pracy. Weigel stoi dalej, jakby przygotowywa� si� do ataku. WEIGEL: Ten las nale�y do moich przyjaci� i nawet palcem go nie tkniecie. TRZECI RYCERZ: Nie zamierzamy go dotyka� � po prostu wyr�niemy go w pie�! WEIGEL: Niedoczekanie wasze! Rycerze spogl�daj� na siebie. PIERWSZY RYCERZ: Co ty, cz�owieku! Chcesz si� bi� z nami trzema? WEIGEL (bohatersko): Je�eli b�d� musia�� DRUGI RYCERZ (pr�buj�c �po dobroci�): S�uchaj, nie chcemy �adnych k�opot�w. Musimy �ci�� te drzewa, a ty nam przeszkadzasz. Nie zmuszaj nas, �eby�my usun�li ci� si��. Jest taki pi�kny dzie�. Weigel patrzy przez moment na m�czyzn, po czym opuszcza g�ow� i szar�uje na nich jak byk. CI�CIE ZEWN�TRZE. LAS. DZIE� Trzech drwali (�rycerzy�) w kaskach z przezroczystymi plastikowymi os�onami na oczy w�a�nie ko�czy prac�. Weigel siedzi opodal na ziemi, przywi�zany do drzewa. U jego st�p waruje pies Aalto. PIERWSZY RYCERZ: Dobra, starczy na dzi�. Zbierajmy si� do domu. Odwi�� naszego przyjaciela. Drugi rycerz podchodzi do Weigla i szybko uwalnia go z wi�z�w. DRUGI RYCERZ: Ale �e� mnie r�bn�� w �o��dek. Jeszcze teraz mnie boli. WEIGEL: B�dziecie mieli du�e k�opoty, pan