740

Szczegóły
Tytuł 740
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

740 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 740 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

740 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marian Brandys. Czcigodni weterani. Cz.1 cyklu Koniec �wiata szwole�er�w Rozdzia� I 1 6 lutego 1815 roku - w trakcie przekszta�cenia napoleo�skiego Ksi�stwa Warszawskiego w kongresowe Kr�lestwo Polskie - uleg� likwidacji legendarny korpus lekkokonnych polskich gwardii Napoleona. Tego samego dnia dow�dca rozwi�zanej formacji, genera� Wincenty Krasi�ski, przes�a� rezyduj�cej w Pu�awach Izabeli Czartoryskiej jeden z bojowych sztandar�w pu�ku jako dar dla jej muzeum pami�tek narodowych. Razem z wystrz�pion� p�acht� at�asu, wyszytego srebrem zrudzia�ym od staro�ci i deszcz�w, przekazano ksi�nej w�asnor�czny list po�egnalny genera�a. Historyczny sztandar szwole�er�w nie pozostawa� d�ugo w pu�awskiej �wi�tyni Sybilli. W czasie kt�rego� z nast�pnych kataklizm�w wojennych przyw�aszczy�y go sobie obce wojska. Natomiast list Krasi�skiego zachowa� si� do dzisiaj w zbiorach r�kopis�w Biblioteki im. Czartoryskich w Krakowie, w pliku starych papier�w, oznaczonym sygnatur� 3132. Przytaczam w ca�o�ci tre�� tego pisma - ostatniego zapewne, jakie wys�ano z Warszawy pod owaln� piecz�ci� pu�kow� z or�em napoleo�skim i napisem: "I Reg de Chevau Legers-Lanciers Polonais": "Do Ia�nie O�wieconey Izabelli z Hrabi�w Fleming�w, Xsi�ny Czartoryskiey Mo�cia Xsi�no! Korpus oficjer�w niegdy� pierwszego Regimentu Lekkokonnego polskiego Gwardyi Cesarskiej, w zmianie dzisiejszey �wiata, po tylo-letnim boiu chc�c da� Waszej Xsi���cej Mo�ci dow�d uszanowania kt�re Jey cnoty, Jey przywi�zanie do Oyczystey ziemi w nich wznieci�o, ofiarui� Jey ieden ze Sztandar�w ich Regimentu do zbior�w �wi�tych pami�tek s�awy kraiowey, kt�re przez Wasz� Xsi���c� Mo�� zebrane, zostan� obcym R�kom i samemu Czasowi wydarte. Ten znak w stu zwyci�stwach przewodz�c by� na murach Madrytu, Wiednia i Kremlinu zatkni�tym. Tysi�ce m�odzi polskiey za nim id�c s�dzili si� by� szcz�liwemi krew dla Oyczyzny i dla iey s�awy przelewa�. Chciey Wasza Xsi���ca Mo�� widzie� w tey Ofierze dow�d tych uczuci�w kt�re dla Niey ka�den Polak winien i razem przyi�� o�wiadczenie naszego powa�ania. Imieniem oficjer�w, Genera� Dywizyi Niegdy� P�kownik tego� Regimentu Hrabia Krasi�ski W Warszawie, 16 lutego 1815 dzie� rozpuszczenia Regimentu" Kto czyta� moj� opowie�� o szwole�erach, zgodzi si� chyba, �e trudno by�oby wymy�li� logiczniejsze i bardziej konsekwentne zako�czenie dla tej ksi��ki ni� przytoczony wy�ej autentyczny list genera�a Krasi�skiego. Szwole�erowie - niezale�nie od swego wk�adu w tradycje og�lnonarodowe - byli od pocz�tku do ko�ca formacj� elitarn�, o wyra�nie okre�lonym charakterze spo�ecznym. Pomys� tej formacji narodzi� si� w magnacko-szlacheckim Towarzystwie Przyjaci� Ojczyzny, za�o�onym i kierowanym przez dw�ch m�odych arystokrat�w: Wincentego Krasi�skiego i Tomasza �ubie�skiego. Panicze z Towarzystwa Przyjaci� Ojczyzny, ich krewni i powinowaci obsadzili nast�pnie w gwardii polskiej wi�kszo�� wy�szych stanowisk oficerskich. Oni to sprawili, �e w�r�d ludu Warszawy i w jednostkach liniowych armii Ksi�stwa - karmazynowo-srebrnych gwardzist�w nazywano "pa�skim wojskiem". Tote� fakt, �e oficerowie owego "pa�skiego wojska" w chwili jego likwidacji uczcili ho�dem po�egnalnym nie kogo innego, tylko seniork� polskiej arystokracji - s�ynn� "star� ksi�n� z Pu�aw", matk� ksi�cia Adama Jerzego Czartoryskiego, w kt�rym wy�sze sfery �wczesne widzia�y przysz�ego wielkorz�dc� kraju - wydaje mi si� gestem znamiennym, potwierdzaj�cym raz jeszcze przynale�no�� spo�eczn� sztabu szwole�erskiego. Tego symbolicznego epilogu nie uda�o mi si�, niestety, dopisa� do mojej opowie�ci o lekkokonnych. O istnieniu listu ze zbior�w Czartoryskich dowiedzia�em si� dopiero niedawno, kiedy ksi��ka Kozietulski i inni �y�a ju� w�asnym �yciem i znajdowa�a si� poza zasi�giem ingerencji autorskich. Ale zbyt p�no odkryty dokument tak silnie podzia�a� mi na wyobra�ni�, �e nie mog�em przej�� nad nim do porz�dku dziennego. Wczytuj�c si� w pismo Krasi�skiego, tak dobrze mi znane z rozkaz�w dziennych lat wielkiej epopei, odnajduj�c za pomoc� lupy miejsca, gdzie korespondent sprzed p�tora wieku przerywa� pisanie dla umoczenia pi�ra w ka�amarzu b�d� dla zebrania my�li - wi�za�em si� ponownie ze szwole�erami, prze�ywa�em z nimi tragiczne chwile likwidacji ich regimentu, zapuszcza�em si� w g�szcz dramatycznych wydarze� ich p�niejszego �ycia. Ju� od dawna zak��ci�a mi spok�j �wiadomo��, �e w olbrzymiej dokumentacji lat 1815-1835 zachowa�o si� mn�stwo interesuj�cych wiadomo�ci o dalszych losach eks-gwardzist�w napoleo�skich, a zw�aszcza ich dw�ch przyw�dc�w: Wincentego Krasi�skiego i Tomasza �ubie�skiego. Znaczna cz�� tych materia��w zosta�a ju� wydobyta na �wiat�o dzienne przez historyk�w, polonist�w i ekonomist�w. Trudno wyobrazi� sobie dzie�o, traktuj�ce o polskiej poezji romantycznej, gdzie obok poety Zygmunta Krasi�skiego nie wyst�powa�by jego ojciec - genera� Wincenty Krasi�ski. Nie ma pracy z zakresu historii gospodarczej Kr�lestwa Polskiego, w kt�rej nie wspominano by cz�sto i obszernie o generale Tomaszu �ubie�skim. W dziesi�tkach monografii zwi�zanych z powstaniem listopadowym na ka�dej niemal stronie spotyka si� znajome nazwiska by�ych szwole�er�w. Ale wszystko to razem nie wyczerpuje tematu. Rozrzucone po r�nych ksi��kach przyczynki domagaj� si� powi�zania w ca�o�� oraz uzupe�nienia materia�ami dotychczas nie publikowanymi, kt�rych ca�e stosy mo�na jeszcze odnale�� w zbiorach archiwalnych. W sumie tworzywa jest do��, aby zbudowa� z niego obszern� wielow�tkow� opowie�� o weteranach gwardii napoleo�skiej dzia�aj�cych w Kr�lestwie Kongresowym - o ludziach, kt�rym po raz drugi przypad�a w udziale wa�na rola w skomplikowanym i niezwykle dramatycznym okresie historii Polski. Poruszony po�egnalnym listem dow�dcy szwole�er�w, zdecydowa�em si� podj�� pr�b� napisania takiej opowie�ci. Bohaterami jej b�d� dwaj prominenci "Gwardyi Polsko-Cesarskiej": Wincenty Krasi�ski i Tomasz �ubie�ski, oraz ca�y t�um ich krewnych, przyjaci� i dawnych towarzyszy broni. M�odzi junaccy oficerowie z okresu Ksi�stwa Warszawskiego zaprezentuj� si� Czytelnikom jako dojrzali i stateczni obywatele Kr�lestwa Polskiego. Ogl�da� ich b�dziemy w rolach i sytuacjach bardzo rozmaitych: jako despotycznych ojc�w, zdradzanych m��w, czu�ych syn�w i braci; jako polityk�w i dzia�aczy spo�ecznych, dygnitarzy wojskowych i cywilnych, mecenas�w literatury i pionier�w przemys�u, lojalist�w i opozycjonist�w, s�dzi�w i pods�dnych. A kiedy wybije historyczna godzina, prawie wszyscy dawni szwole�erowie - cho� wielu z nich uczyni to wbrew woli i bez przekonania - znowu dosi�d� koni, aby po raz ostatni w swej karierze poprowadzi� nar�d do boju o niepodleg�o��. Obok arystokratycznych oficer�w dawnego sztabu gwardyjskiego wyst�pi w tej opowie�ci tak�e reprezentant do��w szwole�erskich, by�y podoficer ze szwadronu Kozietulskiego - Walenty Zwierkowski. Ten wybitny dzia�acz i publicysta z okresu Kr�lestwa i powstania pojawia� si� b�dzie w momentach najbardziej krytycznych jako konsekwentny przeciwnik ideowy i polityczny swoich dawnych zwierzchnik�w pu�kowych. S�dz�, �e dokumentarna relacja o osobistych losach znanych sk�din�d postaci przybli�y Czytelnikom historyczne wydarzenia sprzed stu kilkudziesi�ciu lat. Mi�o�nicy literatury i teatru uzyskaj� jeszcze jedno na�wietlenie okoliczno�ci i klimatu, z kt�rych wyr�s� najwi�kszy, a zarazem najbardziej kontrowersyjny dramat polskiego romantyzmu - Nieboska komedia. Rozdzia� II Siedemdziesi�t kilometr�w na p�noc od Warszawy, w malowniczym ustroniu r�wniny mazowieckiej, le�y miejscowo�� Opinog�ra - dawna siedziba ordynat�w Krasi�skich. Przed rozbiorami Rzeczypospolitej Krasi�scy w�adali rozleg�ymi dobrami opinog�rskimi jako starostowie kr�lewscy, a wi�c jedynie na prawach dzier�awy wieczystej. Dopiero Wincenty Krasi�ski, genera� i hrabia Cesarstwa Francuskiego, zdoby� Opinog�r� na w�asno��. Wyra�aj�c si� �ci�lej: musia� j� zdobywa� dwa razy. Najpierw dosta� j� (nie bez usilnych stara� ze swej strony) od cesarza Napoleona za zas�ugi wojenne. Kiedy jednak sejm warszawski tej darowizny nie zatwierdzi�, wyprosi� j� sobie powt�rnie od cara Aleksandra ("w zmianie dzisieyszey �wiata") - na rachunek zas�ug politycznych. Po powrocie z wojen napoleo�skich, po rozwi�zaniu dawnej gwardii oraz zamianie stroju szwole�erskiego na nie mniej �wietny mundur dow�dcy nowej Gwardii Kr�lewsko-Polskiej, trzydziestokilkuletni hrabia Wincenty zabra� si� energicznie do przekszta�cenia rodowego starostwa w dziedziczny majorat, obejmuj�cy oko�o czterdziestu wsi i folwark�w. Obok warszawskiego pa�acu Krasi�skich na Krakowskim Przedmie�ciu, gdzie w roku 1807 przeprowadzano werbunek do pu�ku szwole�er�w, zaniedbywana dotychczas Opinog�ra sta�a si� g��wn� rezydencj� pierwszego ordynata. By�o mu st�d znacznie bli�ej do stolicy ni�eli z �oninych d�br knyszy�skich na Bia�ostocczy�nie czy z matczynych Dunajowiec na dalekim Podolu. Bujna, wysoka ziele� opinog�rskiego parku prawie do ostatniej chwili zas�ania przed wzrokiem wycieczek zabytkowe budowle, ufundowane przez by�ego dow�dc� szwole�er�w. Pierwszy wynurza si� z zielonej g�stwy bia�y ko�ci� w stylu neoklasycznym. Imponuj�cy rozmiar i majestatyczny kszta�t tej �wi�tyni w przedziwny spos�b kontrastuj� z wiejskim otoczeniem. Wida�, �e genera� zamierza� nada� swej rezydencji charakter odpowiadaj�cy wysokiej pozycji, jak� zajmowa� w spo�ecze�stwie. W podziemiach ko�cio�a mieszcz� si� rodzinne groby hrabi�w Krasi�skich. W "szufladowych" kryptach, zamkni�tych tablicami z czarnego i bia�ego marmuru, �pi� wiecznym snem dawni dziedzice Opinog�ry. Honorowe miejsca w�r�d nich zajmuj� dwaj pierwsi ordynaci: genera� Wincenty i poeta Zygmunt. Tak si� z�o�y�o, �e na kr�tko przed moim pierwszym przyjazdem do Opinog�ry pracownicy tamtejszego muzeum przeprowadzali w celach konserwatorskich badanie wn�trz krypt grobowych. Zasta�em ich pod silnym wra�eniem, jakie wywar� na nich kontrast mi�dzy dwiema historycznymi trumnami. Niemal ze zgorszeniem por�wnywali wspart� na z�oconych lwich �apach imponuj�c�, bogato rze�bion� i obit� karmazynowym aksamitem, trumn� ojca genera�a z ma��, czarn�, ubo�uchn� trumienk� syna poety. Mieli prawo spodziewa� si� czego� wr�cz przeciwnego. Dla dzisiejszych mieszka�c�w Opinog�ry wielki poeta Zygmunt Krasi�ski jest postaci� niewsp�miernie wa�niejsz� od swego ojca genera�a. Zygmunta ma si� tu za w�a�ciwego i jedynego gospodarza. Jemu Opinog�ra zawdzi�cza charakter rezerwatu kulturalnego i istnienie swego Muzeum Romantyzmu. Dla Niego �ci�gaj� tu z ca�ego kraju t�umne wycieczki. Przed Jego grobem m�odzie� szkolna sk�ada wie�ce i bukiety kwiat�w. Genera� wyst�puje jedynie jako element t�a w portrecie synowskim; przewodnicy wspominaj� o nim z pewnym za�enowaniem i po�wi�caj� mu niewiele s��w. Ale w tamtych czasach, o kt�rych zamierzam opowiedzie�, by�o inaczej. Jeszcze dzisiaj wystarczy przej�� si� po parku opinog�rskim - odrzuciwszy wszelkie reminescencje literackie - aby proporcje ustalone przez przewodnik�w uleg�y zupe�nemu odwr�ceniu i upodobni�y si� do proporcji trumien. Bujna, ekspansywna osobowo�� dawnego dow�dcy szwole�er�w odcisn�a na Opinog�rze znacznie wyra�niejsze i trwalsze pi�tno ni� poetycka osobowo�� jego syna. Odnajduje si� tu wsz�dzie �lady inwencji i dzia�alno�ci Wincentego Krasi�skiego. Anegdoty zwi�zane z jego osob� nasuwaj� si� przy zwiedzaniu ka�dego z zabytkowych obiekt�w. Poczynaj�c od ko�cio�a. Ko�ci� jest budowl� pi�kn� i harmonijn�. Ale ka�dy, kto zna si� na architekturze, dostrze�e od razu, �e jego fronton, ozdobiony kolumnami korynckimi, jest w�szy, ni� to zazwyczaj bywa w konstrukcjach neoklasycznych. Upodabnia to ko�ci� opinog�rski do antycznej �wi�tyni greckiej. Fenomen ten nie by� zamierzony przez fundatora budowli. Dok�adny projekt ko�cio�a przywi�z� genera� Krasi�ski z jednej ze swoich podr�y w�oskich. Je�d��c cz�sto po �wiecie, mia� zwyczaj kopiowa� plany pi�knych budynk�w, aby nast�pnie odtwarza� je w swoich w�o�ciach. Po powrocie z W�och przekaza� plan ko�cio�a do realizacji majstrom budowlanym z Opinog�ry, a sam wyjecha� na czas d�u�szy do Warszawy. W par� tygodni p�niej wybuch�a awantura. Nie wiadomo, z czego to wynik�o: czy z prostej omy�ki w wyliczeniu, czy raczej z oryginalnej inwencji artystycznej ch�opskich budowniczych - do�� �e prostok�t wzniesionych ju� na pewn� wysoko�� mur�w ko�cielnych okaza� si� w�szy, ni� przewidywa� plan. Genera� wpad� we w�ciek�o�� i - nie licz�c si� z tym, �e owa zmiana uszlachetnia kszta�t ko�cio�a - rozkaza� mury zburzy� i kosztami przebudowy obci��y� biednych majstr�w. Gdyby nie interwencja uproszonej przez ch�op�w pani staro�ciny opinog�rskiej, kt�rej doros�y syn ba� si� ci�gle jak ma�y ch�opiec, nieszcz�ni nowatorzy musieliby do ko�ca �ycia wyp�aca� si� za sw�j eksperyment artystyczny, a ko�ci� opinog�rski nie by�by dzisiaj podobny do greckiego Panteonu. W jednej z bocznych naw ko�cio�a rzuca si� w oczy pi�kna grupa postaci, wykuta w bia�ym marmurze: ma�y ch�opiec kl�czy u �o�a umieraj�cej matki. Jest to dzie�o rze�biarza florenckiego Pampaliniego - pomnik zmar�ej w roku 1822 ma��onki genera�a, Marii Urszuli z ksi���t Radziwi���w hrabiny Krasi�skiej. Pomnik ma w sobie tyle literackiej tre�ci i si�y wyrazu, �e dzisiejsi inscenizatorzy Nieboskiej komedii cz�sto wzoruj� na nim uk�ad postaci w scenie �mierci �ony hrabiego Henryka. Ot� okazuje si�, �e ka�dy szczeg� tej rze�by by� obmy�lony przez genera�a. �wiadczy o tym jego list z Florencji, pisany do przyjaciela, Kajetana Ko�miana, w kilkana�cie lat po �mierci hrabiny Marii Urszuli: "We Florencji kaza�em robi� u signor Pampalini nagrobek �ony mey konay�cey, w jednej r�ce krzy� trzymaj�c� a drug� syna b�ogos�awi�c�, co kl�czy przed �o�em...". Taki w�a�nie jest pomnik opinog�rski. W pobli�u ko�cio�a rozci�ga si� pe�en niewys�owionego uroku stary cmentarz. W�a�nie na tym cmentarzu przewodnicy wycieczek najch�tniej nawi�zuj� do wspomnie� o Zygmuncie Krasi�skim. Opowiada si� o jego nocnych rozmy�laniach w�r�d grob�w, cytuje fragmenty jego m�odzie�czych, pe�nych melancholii utwor�w. Snuje si� skojarzenia z pewnymi scenami Nieboskiej komedii. Ale i tu �lady po ojcu s� liczniejsze i bardziej dotykalne ni� �lady po synu. Wi�kszo�� lokator�w cmentarzyska rekrutuje si� spo�r�d rezydent�w genera�a, jego dawnych towarzyszy broni, oficjalist�w i s�u�by. Na wielu nagrobkach napisy s� ca�kowicie zatarte, gdzieniegdzie jednak z zaros�ych mchem zniekszta�conych liter daj� si� odczyta� znane nazwiska szwole�erskie. Le�y tu popularny lekarz pu�kowy s�awnego regimentu, Francuz, baron Franciszek Girardot, kt�ry w wojnach napoleo�skich utraci� by� nog�. Ta odci�ta noga figuruje jako element herbu baronowskiego, wyrytego na jego nagrobku. Girardot powr�ci� z pu�kiem do Polski, po czym osiad� w Opinog�rze jako rezydent i lekarz domowy Krasi�skich. W innym grobie spoczywa kapitan szwole�er�w Stanis�aw Dunin-W�sowicz*, kt�ry - jak mo�na wnosi� z licznych wzmianek w listach Zygmunta Krasi�skiego - zarz�dza� lasami opinog�rskimi. (* Przodek rotmistrza Dunin-W�sowicz, kt�ry dowodzi� szar�� pod Rokitn� w 1915 roku. Nie nale�y go uto�samia� z g�o�nym pu�kownikiem, a p�niej genera�em, Stanis�awem Dunin-W�sowiczem, kt�ry towarzyszy� Napoleonowi w odwrocie spod Moskwy.) Na cmentarzu da�oby si� z pewno�ci� odnale�� jeszcze niejeden gr�b szwole�erski. Genera� ch�tnie przygarnia� do siebie dawnych towarzyszy broni, obdarza� ich dzier�awami swoich folwark�w b�d� innymi funkcjami gospodarczymi w rozleg�ej ordynacji, a p�niej grzeba� z honorami w parku opinog�rskim. Wiadomo na przyk�ad, �e w zarz�dzie d�br Krasi�skich zatrudnieni byli dwaj znani oficerowie lekkokonnych: szef szwadronu Marcin Fiutowski, waleczny somosierczyk, kt�ry po pierwszej abdykacji Napoleona towarzyszy� mu na Elbie i bi� si� p�niej pod Waterloo, oraz kapitan adiutant Kazimierz Koch, syn znanego ksi�garza warszawskiego, jeden z nielicznych mieszczan w korpusie oficerskim "pa�skiego wojska". O by�ym kapitanie Kochu b�dzie jeszcze mowa w tej ksi��ce, gdy� w pierwszych dniach powstania listopadowego odegra� on do�� istotn� rol� w �yciu swego dawnego dow�dcy a �wczesnego chlebodawcy. W czasie mojej ostatniej wizyty w Opinog�rze zapewniano mnie r�wnie�, �e w jednym z nie rozpoznanych grob�w spoczywaj� prochy ulubionego "Papy" szwole�erskiego, francuskiego organizatora pu�ku, genera�a barona Piotra Dautancourta (d'Autancourta), postaci znanej doskonale wszystkim czytelnikom napoleo�skich powie�ci G�siorowskiego i Przyborowskiego. Ten zas�u�ony oficer i autor bezcennych dla napoleonist�w Notatek historycznych o Polskim Pu�ku Lekkokonnych Gwardii Napoleona zdo�a� sobie zaskarbi� szczer� mi�o�� polskich towarzyszy broni. Kiedy pu�k powraca� z Francji do Polski, szwole�erowie b�agali swego Pap�, aby jecha� z nimi. Do pr�b przy��czy� si� nawet nowy w�dz wojska polskiego, cesarzewicz Konstanty. Ale popularny genera� major, cho� w pe�ni odwzajemnia� uczucia Polak�w, nie uleg� tym namowom, uwa�aj�c, �e "ojczyzn� Francuza jest Francja". W par� lat p�niej musia� jednak zat�skni� za polskimi kolegami. W li�cie do genera�a Wincentego Krasi�skiego, pisanym z Pary�a 15 grudnia 1819 roku, schorowany Dautancourt dawa� do zrozumienia dawnemu dow�dcy, �e nie czuje si� najlepiej we Francji, rz�dzonej przez Burbon�w. Pisa� z rozczuleniem o swoich zwi�zkach bojowych ze szwole�erami, nazywaj�c je "najdro�sz� pu�cizn�, jaka mu do przesz�o�ci zosta�a". Wspominaj�c o swoich spotkaniach z paryskimi emigrantami, ko�czy� list do�� przejrzyst� aluzj�: "M�wi�em tym Polakom, �e uwa�a�bym si� za szcz�liwego gdybym m�g� uda� si� do Polski, by tam umrze�, i �e nie trzeba by mi by�o niczego wi�cej, jak tylko ma�ego domku w pobli�u lasu". Pismo Dautancourta odnalaz� i opublikowa� w roku 1899 zas�u�ony historyk Aleksander Rembowski, wydawca Notatek historycznych Pu�ku Lekkokonnych Gwardii Napoleona. Publikuj�c to odkrycie, Rembowski uzupe�ni� je nast�puj�c� informacj�: "W cz�ci pragnienia Dautancourta mia�y si� szybko sprawdzi�. W roku 1820 przyby� do Warszawy i zamieszka� w go�cinie u gen. Krasi�skiego, ale ju� w roku 1821 rozsta� si� z tym �wiatem pochowany w Opinog�rze". T� autorytatywn� informacj� najlepszego znawcy spraw szwole�erskich powt�rzy� w roku 1963 profesor Stanis�aw Pigo� w swoim opracowaniu List�w do ojca Zygmunta Krasi�skiego. Mo�na by wi�c mniema�, �e nadzieje na odnalezienie grobu Dautancourta w Opinog�rze s� w pe�ni uzasadnione. Niestety, musz� te nadzieje rozwia�. W czasie niedawnego pobytu w Pary�u mia�em mo�no�� stwierdzi� ponad wszelk� w�tpliwo��, �e genera� dywizji Pierre d'Autancourt zmar� 2 stycznia 1832 roku w Nevers we Francji i tam zosta� pochowany. Nie wyklucza to oczywi�cie mo�liwo�ci jego pobytu w go�cinie u Krasi�skiego w latach 1820-1821. Rozpisa�em si� tak szeroko o cmentarzu opinog�rskim, poniewa� wydaje mi si�, �e stosunki genera�a Wincentego Krasi�skiego z jego dawnymi towarzyszami broni, a p�niejszymi rezydentami i oficjalistami, rzucaj� ciekawe �wiat�o na pe�n� sprzeczno�ci natur� Pierwszego Ordynata. W tradycji opinog�rskiej zachowa�o si� wiele anegdot na ten temat. Opowiada si� na przyk�ad, �e w miesi�cach letnich genera� mia� zwyczaj zbiera� dawnych oficer�w regimentu, aby wspomina� w ich gronie minione czasy chwa�y szwole�erskiej. Uganiano si� wtedy ca�ymi dniami konno po okolicy, w stodo�ach opinog�rskich organizowano noclegi �o�nierskie, straw� warzono w kot�ach nad ogniskami, �piewano ch�rem dawne pie�ni pu�kowe. Dow�dca Gwardii Kr�lewsko-Polskiej szuka� w tych zabawach odpr�enia po m�cz�cych rewiach, odprawianych na placu Saskim przez wielkiego ksi�cia Konstantego. Nerwowo chor� hrabin� Mari� Urszul� doprowadza�y podobno do szale�stwa m�owskie "manewry szwole�erskie", natomiast �ywio�owy zachwyt budzi�y one u ma�ego Zygmunta Krasi�skiego, utwierdzaj�c w nim kult bohaterskiego ojca. Ale nie tylko przy tak mi�ych okazjach spotyka� si� dziedzic Opinog�ry ze swymi podw�adnymi z gwardii cesarskiej. Raz na miesi�c genera� podejmowa� obiadem w swoim dworze dzier�awc�w folwark�w, mi�dzy kt�rymi znajdowa�o si� wielu dawnych szwole�er�w. Ka�dy z dzier�awc�w mia� wyznaczone miejsce przy stole, obok ka�dego nakrycia spoczywa�a kromka razowego chleba. �le by�o z tym, przy kt�rego nakryciu owej kromki zabrak�o. Oznacza�o to utrat� �aski pa�skiej, a tym samym - dzier�awy. Dzi�ki tak dowcipnie pomy�lanemu urz�dzeniu, genera�owi Krasi�skiemu udawa�o si� ��czy� nowoczesn� zasad� wypowiedzenia pracy z prastar� instytucj� feudaln�, wyst�puj�c� w nauce historii pod nazw� panis bene merentium (chleb dobrze zas�u�onych). Pan na Opinog�rze mia� szeroki gest i ch�tnie nagradza� ludzi zas�u�onych. Chcia� jednak, aby nie zapomniano, �e dobrodziejstwa swoje mo�e w ka�dej chwili cofn��. Zabiega� tak�e pilnie o to, by s�awa jego wspania�omy�lno�ci utrwala�a si� w pami�ci ludzkiej. �wiadcz� o tym chocia�by nagrobki na cmentarzu opinog�rskim. Solenne zaznaczenie na nich, �e "kamie� ten po�o�y� Wincenty hrabia Krasi�ski", sprawia, �e ka�dy taki nagrobek jest jednocze�nie pomnikiem s�awi�cym dobroczynno�� fundatora. Opinog�rskie Muzeum Romantyzmu mie�ci si� w neogotyckim zameczku, wystawionym przez genera�a ju� po powstaniu listopadowym. Styl neogotycki - nawi�zuj�cy najch�tniej do �redniowiecza angielskiego - by� w owym czasie ogromnie modny, zw�aszcza w�r�d m�odych romantyk�w, rozczytuj�cych si� w Byronie i w powie�ciach historycznych Waltera Scotta. Genera� sk�ania� si� do konserwatywnego obozu klasyk�w i w budownictwie preferowa� raczej styl neoklasyczny. Ale w danym wypadku odst�pi� od swych gust�w, aby sprawi� przyjemno�� synowi. Neogotycki zameczek zosta� podobno zbudowany jako prezent �lubny dla Zygmunta Krasi�skiego z okazji jego ma��e�stwa z Eliz� Branick�. Genera� s�dzi� zapewne, �e tym hojnym podarunkiem zrekompensuje synowi krzywd�, jak� mu wyrz�dzi�, zmuszaj�c go do po�lubienia nie kochanej kobiety. Dramat mi�osny Zygmunta Krasi�skiego wykracza poza granice czasowe, przewidziane dla tej opowie�ci, wi�c bli�ej zajmowa� si� nim nie b�d�. Wypada tylko stwierdzi�, �e niedobrani ma��onkowie nie prze�yli podobno ani jednego szcz�liwego dnia w swej romantycznej rezydencji. Mo�e dlatego pozosta�o tu po nich tak niewiele pami�tek. Mo�e dlatego tak rzadko ich si� wspomina podczas zwiedzania tego osobliwego muzeum. Raz jeszcze powtarza si� paradoks opinog�rski. W Muzeum Romantyzmu - w przybytku po�wi�conym pami�ci wielkiego poety na pierwszy plan wysuwa si� posta� genera�a jazdy, kt�ry w swoich listach wielokrotnie deklarowa� si� jako zdecydowany przeciwnik poezji romantycznej. W g��wnej sali - obwieszonej star� broni�, medalami pami�tkowymi oraz kopiami znanego obrazu Verneta Somosierra - honorowe miejsce zajmuje marmurowe popiersie Wincentego Krasi�skiego d�uta znanego rze�biarza ery napoleo�skiej, Franciszka J�zefa Bosiego. Jest to ta sama rze�ba, kt�ra przed wojn� sta�a w gmachu Biblioteki Krasi�skich przy ulicy Ok�lnik w Warszawie. W Opinog�rze znalaz�a si� w wyniku do�� osobliwego splotu okoliczno�ci. W roku 1944 gmach biblioteczny na Ok�lniku sp�on�� wraz z bezcennymi zbiorami ksi��ek i archiwali�w, gromadzonych przez kilka pokole� ordynat�w Krasi�skich. Okopcone popiersie ordynata i fundatora biblioteki wygrzeba� z pogorzeliska w�a�ciciel sklepu spo�ywczego z s�siedniej ulicy Kopernika. Na par� nast�pnych lat przytu�kiem dumnego dow�dcy cesarskich szwole�er�w sta� si� ciemny korytarzyk kupieckiego mieszkania. Na szcz�cie w�a�ciciel sklepu postanowi� pewnego dnia za�o�y� sobie telefon. Pragn�c pozyska� wzgl�dy funkcjonariusza, od kt�rego przyspieszenie tej operacji zale�a�o, podarowa� mu historyczn� rze�b�. Funkcjonariusz okaza� si� cz�owiekiem maj�cym zrozumienie dla historii i sztuki. Po przypadkowym obejrzeniu w telewizji reporta�u z Opinog�ry bez wahania przekaza� cenny marmur zarz�dowi Muzeum Romantyzmu. Przed wojn� widywa�em t� rze�b� parokrotnie, w czasie moich studenckich wizyt w bibliotece na Ok�lniku. Ale w�wczas nie zwraca�em na ni� specjalnej uwagi. Dzi� - kiedy wiem o generale Krasi�skim wi�cej ni� o niejednym z moich przyjaci� - jego marmurowa podobizna wywiera na mnie wra�enie fascynuj�ce. Popiersie powsta�o w roku 1808, kiedy genera� rozpoczyna� dopiero sw� szumn� karier� jako m�odziutki pu�kownik lekkokonnych. Bosi rze�bi� go niew�tpliwie z natury, a �e by� majstrem nie byle jakim, wi�c jego marmur �yje i z zadziwiaj�c� wierno�ci� wydobywa wszystkie charakterystyczne cechy portretowanego, znane z pami�tnik�w i korespondencji jego wsp�czesnych. Ile� demaskatorskiej prawdy zawar� francuski artysta w tym marmurowym obliczu, z kt�rego bije pa�ska duma i niewzruszona pewno�� siebie! Pod misternie trefionymi loczkami fryzury a la Tite - wysokie, m�dre czo�o intelektualisty. Wypuk�e �uki brwiowe, cz�sto spotykane u ludzi nadmiernie ambitnych i upartych. Pi�knie sklepiony m�ski nos nad kapry�nymi ustami o pulchnych kobiecych wargach. W od�tych policzkach pycha i pr�no��. W wyrazie twarzy powaga statysty, a przy tym hedonistyczne umi�owanie przyjemnego, �atwego �ycia. Wszystkie te kontrasty, uwidocznione przez Bosiego, znajdowa�y odbicie w skomplikowanej i roj�cej si� od sprzeczno�ci biografii genera�a. Wystarczy por�wna� jego pi�kne listy z r�wnoczesnym, niekiedy znacznie mniej pi�knym post�powaniem. Po abdykacji Napoleona, 6 kwietnia 1814 roku, Wincenty Krasi�ski pisa� z Fontainebleau do �ony: "Role nasze sko�czone. Nigdy nie widzia�em nic r�wnie wielkiego jak Cesarz... Nie chc�c ju� nigdzie s�u�y�, chc� wr�ci� spokojnie i u�ywa� prawdziwego szcz�cia przy Twoim boku. - Moja duszo, kominek, ciep�e piwko..."*. (*" Wszystkie listy genera�a Wincentego Krasi�skiego do �ony i syna przepad�y w po�arze z roku 1944. Niekt�re fragmenty tej korespondencji zachowa�y si� jednak w dziele J�zefa Kallenbacha, Zygmunt Krasi�ski. Lw�w 1904.) I drugi fragment r�wnie� z listu do �ony, pisanego z Warszawy 25 lutego 1815 roku, a wi�c w dziewi�� dni po rozwi�zaniu pu�ku: "Ju� si� sta�o... ju� nie ma szwole�er�w! Co ma dusza cierpi, tego nikt nie wyrazi..." Jak �ywo i przekonywaj�co przemawia do wyobra�ni czytelnika zawarty w tych listach wizerunek rozczarowanego napoleo�czyka, wyrzekaj�cego si� raz na zawsze wszelkiej s�u�by publicznej, zrozpaczonego dow�dcy, kt�rego nic ju� nie zdo�a pocieszy� po stracie ukochanych podkomendnych. A przecie� dok�adnie w tym samym czasie by�y dow�dca szwole�er�w uruchamia� wszystkie zasoby swej niewyczerpanej energii witalnej, aby per fas et nefas odzyska� u nowych w�adc�w utracone darowizny napoleo�skie oraz zapewni� sobie jak najwy�sze stanowisko w nowej hierarchii wojskowej i politycznej. Wincenty Krasi�ski zdawa� sobie spraw� ze sprzeczno�ci swojej natury. W li�cie z pierwszych lat ma��e�stwa tak oto prezentowa� si� �onie: "Kiedy si� zastanawiam nad sob�, znajduj�, �e daj� si� unie�� sercu memu albo pierwszemu porywowi, bez rozmys�u, w chwili decyzji, up�r za� potem nie pozwala mi zmieni� postanowienia. Natura da�a mi wszystko, aby mnie uszcz�liwi�, a ja nie umia�em z jej dar�w skorzysta�. Odziedziczy�em pi�kne imi�, jestem bogatym, przystojnym, umys� mam �ywy, g�rny, �mia�y i szlachetny, pe�en ambicji, ale bez zawi�ci; lubi� nauk�, ale bez trudu; chc� by� bogatym, a jestem rozrzutnym; nie jestem bogobojnym, a nie lubi� bezbo�nych; jestem libertynem, a szanuj� moralno��; jestem trze�wym, a lubi� zabawi� si�; rad si� podobam, a umiem boczy� si�; szanuj� p�e� pi�kn�, a z�e mam o niej wyobra�enie; lubi� wykwintne towarzystwo - a nie cierpi� przymusu. Dumny jestem i ��dny popularno�ci, chciwy pochwa�, a nic sobie nie robi� z opinii. Rad bym by� prawie doskona�ym, a miary �adnej zachowa� nie umiem..." Rzeczywi�cie, w wielu wypadkach Krasi�ski miary zachowa� nie umia�. Zw�aszcza gdy chodzi�o o reklam� w�asnej osoby. Dowody na to mo�na znale�� w tym�e Muzeum Opinog�rskim. Wystarczy spojrze� na obraz Horacego Verneta Somosierra. Nawet najbardziej przychylni swemu dow�dcy kronikarze szwole�erscy pisali o tym obrazie z niech�ci�, pi�tnuj�c jego tendencyjne odst�pstwa od prawdy. Krasi�ski, kt�ry w szar�y bezpo�rednio nie uczestniczy�, na p��tnie upami�tniaj�cym to s�awne zwyci�stwo figuruje jako posta� centralna. W chwil� po zdobyciu w�wozu obje�d�a pobojowisko w towarzystwie Dautancourta oraz dw�ch g��wnych bohater�w bitwy: podpu�kownika Kozietulskiego i kapitana Jana Nepomucena Dziewanowskiego. Sytuacja ca�kowicie wysnuta z fantazji. Krasi�ski przyby� na pobojowisko stosunkowo p�no, kiedy Kozietulski i Dziewanowski - obaj ranni w szar�y - byli ju� pewnie w drodze do lazaretu, a w ka�dym razie nie mogli konno towarzyszy� dow�dcy pu�ku. Trudno to uzna� za b��d, wynik�y ze z�ego rozeznania francuskiego malarza. By�o powszechnie wiadomo, �e Vernet malowa� sw�j obraz wed�ug szczeg�owych wytycznych Krasi�skiego. Zreszt� nie tylko Vernetowi m�ci� w g�owie pr�ny genera�. W wiele lat p�niej Zygmunt Krasi�ski pisa� w li�cie do przyjaciela*: (* W li�cie do Jerzego Lubomirskiego z 13.X.1848 r.) "Niegdy� m�j ojciec, odebrawszy pod Somosierr� rozkaz brania ska�y stromej, naje�onej artyleri� szwadronem u�an�w, my�la�, �e cudzoziemc�w Polak�w cesarz francuski posy�a na jatki i spi�wszy konia na �mier� odje�d�aj�c ku skale onej, rzek� do cesarza: N(ou)a savrons mourir... (Potrafimy umrze�)". Trudno si� dziwi�, �e ta patetyczna wersja przem�wi�a do wyobra�ni syna poety, ale c� z tego, kiedy by�a tak samo wymy�lona jak sytuacja na obrazie. Bo nie Krasi�ski odebra� rozkaz przeprowadzenia szar�y i nie on "na �mier� odje�d�a� ku skale onej". Albo te medale pami�tkowe z wizerunkiem genera�a i napisem: "Polacy cnocie. 5 kwietnia 1814". Rzekomy dar spo�ecze�stwa, upami�tniaj�cy dat� mianowania Krasi�skiego naczelnym wodzem powracaj�cych wojsk. Tymczasem okaza�o si�, �e inicjatorem ca�ego przedsi�wzi�cia by� sam laureat. Wstydliwy fakt zosta� ujawniony przez oficera gospodarczego regimentu szwole�er�w, kapitana Micha�a Pfeiffera, kt�ry otrzyma� by� od genera�a rozkaz wybicia medali i p�niej mia� z tego powodu wiele nieprzyjemno�ci. Jaki by� cel tak niepowa�nych poczyna� g�o�nego tw�rcy i dow�dcy polskiej gwardii Napoleona - trudno zrozumie�. Jego zas�ug dow�dczych i osobistego m�stwa (zw�aszcza w bitwie pod Wagram i w kampanii francuskiej 1814 roku) nikt nie kwestionowa�. Ale niepohamowanej ambicji i pr�no�ci Krasi�skiego to nie wystarcza�o. Chcia� pozostawi� po sobie w pami�ci rodak�w pomnik wy�szy i wspanialszy, ni� na to zas�ugiwa�. Z�o�liwy los lubi jednak p�ata� figle takim nienasyce�com. Przygl�daj�c si� z bliska marmurowej podobi�nie dow�dcy szwole�er�w, mo�na dostrzec na samym �rodku jego kszta�tnego nosa niewielk�, lecz do�� g��bok� szram�. W czasie mojej pierwszej wizyty w Opinog�rze, pr�bowano mi sugerowa�, �e jest to �lad po ranie, odniesionej przez genera�a w drodze powrotnej z Francji, kiedy to w mie�cie Kottbus napadli na jego kwater� �o�nierze pruscy. Bardzo mo�liwe, �e w taki w�a�nie spos�b t�umaczy� pochodzenie tej szramy swemu synowi sam Wincenty Krasi�ski. O ranie z Kottbus wiedziano przecie� w ca�ym kraju. T�umy mieszka�c�w miast i wsi polskich, kt�re wita�y w roku 1814 �o�nierzy powracaj�cych z Francji, mia�y okazj� podziwia� obanda�owan� g�ow� genera�a jad�cego na czele wojsk. Z ust do ust przechodzi�a wie�� o brutalnej napa�ci Prusak�w i o godnej postawie Krasi�skiego. Zwi�kszy�o to bardzo jego popularno�� i autorytet w spo�ecze�stwie. Wystarczy jednak przypomnie� sobie, �e rze�ba Bosiego powsta�a w roku 1808, aby zdoby� pewno��, �e utrwalona na niej blizna nie mog�a by� �ladem po ranie odniesionej w roku 1814. Zagadk� wyja�nia pami�tnik zaprzyja�nionego z Krasi�skim Kajetana Ko�miana. Tajemnicza szrama pasuje jak ula� do Ko�mianowego przekazu o burdzie ulicznej z roku 1807, sprowokowanej najprawdopodobniej przez samego Krasi�skiego. S�ynny pu�kownik wierszokleta Marcin Molski - doprowadzony do furii z�o�liwymi fraszkami, inspirowanymi przeciwko niemu przez m�odego arystokrat� - dopad� wreszcie swego prze�ladowc� w w�skiej, ciemnej uliczce Koziej i zmusi� go do zmierzenia si� na szable. Rezultat by� op�akany. P�lepy weteran ko�ciuszkowski nie tylko �e okaleczy� nos dziarskiemu dow�dcy szwole�er�w, lecz ponadto o�mieszy� go przed ca�� Warszaw�. I jak�e tu nie wierzy� w z�o�liwo�� losu! Wincenty Krasi�ski odni�s� w czasie swej s�u�by wojennej sporo obra�e� bojowych, a w�r�d nich dwa rzeczywi�cie powa�ne: w roku 1808 w czasie powstania w Madrycie hiszpa�scy powsta�cy przestrzelili mu nog�; w roku 1814 w Kottbus pruski �o�nierz omal nie roz�upa� mu czaszki. Ale c� z tego! Blizn� na nodze, dolegaj�c� mu notabene do ko�ca �ycia, zakry�y spodnie. �lady po rozs�awionej szeroko, lecz kr�tko, ranie g�owy zaros�y bujne w�osy. Na widoku pozosta�a jedynie wstydliwa szrama po bijatyce z s�dziwym autorem poemat�w okoliczno�ciowych. W podobny spos�b zakpi� sobie los z pr�nego genera�a w sprawach znacznie dla jego biografii wa�niejszych. Przez ca�e �ycie Wincenty Krasi�ski gromadzi� dokumenty i przedmioty, kt�rych celem by�o utrwalenie jego dobrej s�awy w pami�ci potomnych. Ta naczelna idea przy�wieca�a zar�wno jego archiwom prywatnym, jak i jego s�ynnym zbiorom pami�tek narodowych. Zbiera� (w spos�b, jak si� p�niej oka�e, nie zawsze rzetelny) dowody staro�ytnej �wietno�ci swego rodu oraz dowody swoich zas�ug osobistych. W zbiorach rodzinnych Krasi�skich na Ok�lniku oraz w ich pa�acu na Krakowskim Przedmie�ciu przechowywano pieczo�owicie wszystkie listy genera�a do �ony i do syna, gdzie w s�owach pi�knych i logicznych uzasadnia� swoje nie zawsze godne i konsekwentne post�pki w r�nych okresach historycznych. By�a tam tak�e odr�czna autobiografia Krasi�skiego. W czasie dla siebie najtrudniejszym - kiedy po ucieczce z powsta�czej Warszawy siedzia� w Petersburgu - zabra� si� do pisania swoich �yciowych wspomnie�. Ten efektowny pod wzgl�dem literackim utw�r, pisany rzekomo na wypadek �mierci, mia� w razie zwyci�stwa nienawistnej rewolucji obroni� go przed zarzutami syna i oskar�eniami potomnych. Genera� robi� wszystko, aby zostawi� po sobie biografom i historykom do�� materia��w do napisania obszernej, wielostronnej monografii, w kt�rej jego czyny chwalebne by�yby dostatecznie uwypuklone, a czyny w�tpliwe - odpowiednio usprawiedliwione. Ale monografia taka nie zosta�a napisana. Po�ary ostatniej wojny unicestwi�y plon zabieg�w apologetycznych genera�a. Pa�ac na Krakowskim Przedmie�ciu sp�on�� w roku 1939, gmach biblioteczny na Ok�lniku - w roku 1944. Zniszczeniu uleg�a ca�a korespondencja rodzinna, przepad�y najwa�niejsze papiery osobiste. Kataklizm nie obj�� jedynie list�w genera�a, pisanych do os�b spoza kr�gu najbli�szej rodziny; cz�� tych list�w - rozsianych po r�nych archiwach prywatnych, do kt�rych rzadko docieraj� badacze - istnieje do dzisiaj. Ale te nik�e okruchy olbrzymiej niegdy� spu�cizny r�kopi�miennej nie mog� stanowi� przeciwwagi dla zawarto�ci archiw�w publicznych, penetrowanych nieustannie i drobiazgowo przez historyk�w i historyk�w literatury. A w archiwach publicznych i w wielkiej liczbie pami�tnik�w dziewi�tnastowiecznych - jak gdyby na z�o�� Krasi�skiemu - zachowa�a si� w ca�o�ci dokumentacja jego nies�awnego post�powania w okresie s�du sejmowego i powstania listopadowego. I ta w�a�nie dokumentacja kszta�tuje dzisiejsze s�dy o dawnym dow�dcy szwole�er�w. Wi�kszo�� czytelnik�w polskich, interesuj�cych si� histori�, dowiaduje si� o ojcu Zygmunta Krasi�skiego zaledwie tyle, �e najpierw by� dzielnym �o�nierzem, a p�niej haniebnie si� "zeszmaci�". Za ma�o to, jak na wiedz� o osobowo�ci tak bogatej, skomplikowanej i w pewnym sensie wybitnej. Przy rze�bie Bosiego zako�czmy w�dr�wk� po rezerwacie opinog�rskim. Czytelnicy zechc� mi wybaczy� jej nieco bedekerowski charakter. Chodzi�o mi o pokazanie, w spos�b mo�liwie najbardziej szczeg�owy i przekonywaj�cy, jak pot�ne pi�tno odcisn�a na Opinog�rze indywidualno�� Wincentego Krasi�skiego. S�dz�, �e ta przechadzka pozwoli lepiej zrozumie�, dlaczego by�y dow�dca szwole�er�w m�g� przez ca�e �ycie wywiera� tak przemo�ny wp�yw na genialnego syna - poet�. Rozdzia� III Syn Wincentego i Marii Urszuli z Radziwi���w - ma��onk�w Krasi�skich urodzi� si� 19 lutego 1812 roku w Pary�u, a pierwsze miesi�ce �ycia sp�dzi� w miasteczku Chantilly, odleg�ym od stolicy o 30 kilometr�w pod opiek� stacjonuj�cych tam szwole�er�w, podw�adnych ojca. "Skoro tylko ma��onka jego (tzn. genera�a) do si� wr�ci�a, przenios�a si� do Pary�a do miejsca pobytu m�a. Urodzenie syna pu�kownika powita� rado�nie pu�k ca�y, kt�ry swego dow�dc� otacza� mi�o�ci� i zaufaniem. Drobne niemowl� sta�o si� ulubionym pu�ku dzieci�ciem i nieraz wiarusy, okryci bliznami i zaszczytnymi oznakami m�stwa, brali go na r�ce, pie�cili si� z nim i bawili". Do tego starego zapisu trzeba doda�, �e w zabawach z "dzieci�ciem pu�ku" mieli okazj� uczestniczy� tylko �o�nierze odwod�w szwole�erskich. Szwadrony bojowe pu�ku wymaszerowa�y bowiem z Chantilly na wojn� z cesarstwem rosyjskim - ju� nazajutrz po narodzinach genera�owicza. Genera� pozosta� jeszcze kilka dni w Pary�u, aby by� obecnym przy chrzcie syna w ko�ciele Notre Dame de Lorette. Nowo narodzonego wprowadza�y do spo�eczno�ci chrze�cija�skiej dwie pary rodzic�w chrzestnych. Matkowa�y mu najpopularniejsze damy Polonii paryskiej, znane dobrze czytelnikom moich poprzednich ksi��ek: Maria z ��czy�skich hrabina Walewska oraz jej kuzynka i wieloletnia przyzwoitka - Teodora z Walewskich ksi�na Jab�onowska. Druga z tych pa� sp�aca�a dow�dcy szwole�er�w d�ug wdzi�czno�ci za to, �e kilka tygodni wcze�niej przyj�� by� na adiutanta do swego s�awnego regimentu jej starszego syna, dziewi�tnastoletniego ksi�cia Antoniego Jab�onowskiego (nie przeczuwa� genera�, ile zmartwie� przysporzy mu kiedy� ten m�ody protegowany). Jako ojcowie chrzestni ma�ego Krasi�skiego wyst�pili dwaj zas�u�eni szwole�erowie, dawni cz�onkowie Towarzystwa Przyjaci� Ojczyzny: pu�kownik Ludwik Micha� Pac, p�niejszy genera� dywizji i dow�dca ca�ej kawalerii polskiej w kampanii 1814 roku, oraz szef szwadronu Piotr Krasi�ski, kt�ry musia� wycofa� si� z szereg�w szwole�erskich wskutek ci�kich ran, odniesionych w szar�y na Somosierr� i w bitwie pod Wagram. Trudno si� dziwi�, �e chrze�niak, posiadaj�cy tak wielu chrzestnych, zosta� obdarzony a� pi�cioma imionami. Wpisano go do paryskich ksi�g stanu cywilnego jako Napoleona Stanis�awa Adama Feliksa Zygmunta hrabiego Krasi�skiego. Bezpo�rednio po chrzcinach genera� po�egna� si� z �on� i synem i pod��y� za swymi szwole�erami, aby dop�dzi� ich jeszcze przed wkroczeniem do Polski, przepada� bowiem za pokazywaniem si� na czele pu�ku w momentach szczeg�lnie uroczystych. Do nast�pnego spotkania rodziny dosz�o dopiero po zako�czeniu fatalnej dla Napoleona kampanii rosyjskiej, a wi�c w wiele miesi�cy p�niej. W czasie d�ugiej roz��ki genera� bardzo dba� o podtrzymywanie z �on� sta�ej ��czno�ci listownej. Z obfitej korespondencji ma��onk�w zachowa�y si�, niestety, tylko nieliczne fragmenty, cytowane w dzie�ach wczesnych biograf�w Zygmunta Krasi�skiego, kt�rzy mieli dost�p do nie zniszczonych jeszcze archiw�w rodzinnych. Ale i z tych szcz�tk�w mo�na si� dowiedzie�, jak troskliwym i kochaj�cym m�em i ojcem umia� by� dow�dca szwole�er�w. Trudy marsz�w bojowych, rado�ci zwyci�stw i gorycze kl�sk nie przes�ania�y mu ani na chwil� obrazu pozostawionej we Francji rodziny. Marzn�c na biwaku polowym pod Witebskiem, krzepi� si� my�lami o hrabinie Marii Urszuli, spaceruj�cej po jesiennym lesie w Chantilly z ma�ym Napoleonkiem (w owym okresie przysz�y poeta wyst�powa� jeszcze pod pierwszym imieniem chrzestnym, nadanym mu na cze�� wielkiego cesarza). Biografowie zapewniaj�, �e nawet podczas po�aru Moskwy genera� troszczy� si� o zdrowie syna i drobiazgowo poucza� hrabin�, jak nale�y go wychowywa�. Ukochany Napoleonek by� g��wnym tematem wszystkich list�w. Czu�y ojciec kaza� sobie opisywa� szczeg�owo jego wygl�d, dopytywa� si� o jego cechy charakteru i sk�onno�ci, zaklina� �on�, aby zbytnio nie rozpieszcza�a jedynaka, i zaraz potem, z w�a�ciwym sobie brakiem konsekwencji, zapowiada�, �e po powrocie "zje go z pieszczot". Po wycofaniu si� z Rosji resztek Wielkiej Armii, kiedy rodzina Krasi�skich znowu po��czy�a si� na kr�tko, a pokonana Francja mobilizowa�a gor�czkowo wszystkie rezerwy do ostatniego starcia zbrojnego z koalicj� - genera� zabra� si� energicznie do zak�adania pierwszych realnych fundament�w pod przysz�� karier� syna. W wyniku odpowiednich zabieg�w cesarz Napoleon, uznaj�c zas�ugi dow�dcy swojej polskiej gwardii, zgodzi� si� zaszczyci� jego dwuletniego jedynaka honorow� godno�ci� adiutanta nast�pcy tronu. Nie chodzi�o bynajmniej o jak�� dziecinn� zabaw� w wojsko. Z obu stron traktowano rzecz jak najpowa�niej. Tak genera�, jak i jego najwy�szy zwierzchnik byli jeszcze w�wczas przekonani, �e ma�y kr�l rzymski - starszy od ma�ego Krasi�skiego zaledwie o kilka miesi�cy zasi�dzie w przysz�o�ci na tronie francuskim jako cesarz Napoleon II. Polski adiutant i przyjaciel cesarza z lat dziecinnych mia�by wtedy otwart� drog� do naj�wietniejszych stanowisk w napoleo�skiej Polsce, kto wie - mo�e nawet do korony. Do ostatniej wojny w zbiorach ordynacji Krasi�skich w Warszawie przechowywano dziecinny mundurek szwole�erski z adiutanckimi akselbantami, ma�� czapk� z generalskim otokiem ze srebrnych li�ci oraz miniaturow� szabelk� z liter� "N" na r�koje�ci. Ten pi�kny ekwipunek, wykonany z dba�o�ci� o ka�dy szczeg� w warsztatach pu�kowych w Chantilly, �wiadczy� najlepiej o powa�nym stosunku genera�a do pocz�tk�w dworskiej kariery syna. Zim� i wczesn� wiosn� roku 1814 - kiedy ojcowie dw�ch Napoleonk�w walczyli na francuskich polach bitew w obronie cesarstwa i �wietnej przysz�o�ci syn�w - przebywaj�cy w stolicy szwole�erowie z rezerw gwardyjskich mieli mo�no�� podziwiania "dzieci�cia pu�ku" w pe�nym blasku jego adiutanckich splendor�w. Okazji po temu dostarcza�y parady wojskowe, odbywaj�ce si� na placu du Caroussel przed pa�acem cesarskim. "Na dole pa�acu w oknie - wspomina jeden z pami�tnikarzy - przypatrywa� si� paradzie kr�l rzymski, syn cesarstwa, maj�cy wtedy 4-ty rok. Obok niego bywa� syn g-�a Wincentego Krasi�skiego, Zygmunt, w r�wnym b�d�c wieku z tamtym*, w stroju polskim wyst�powa�, z karabel� u boku. (* Pami�tnikarz [pu�kownik F.S. Gawro�ski] niedok�adnie okre�la wiek ch�opc�w - syn Napoleona urodzi� si� 20.III.1811 r., Zygmunt Krasi�ski - 19.II.1812 r.) Obydwa strze�eni przez hrabin� Montesquieu, ochmistrzyni� dworu, krzyczeli: Vivat! jak pu�k polskiej jazdy przechodzi�..." Po paradzie m�odziutki adiutant nast�pcy tronu bywa� zazwyczaj zapraszany na obiad przez dwoje monarch�w, przebywaj�cych w Pary�u: cesarzow� Mari� Ludwik� i kr�la hiszpa�skiego J�zefa Bonapartego, kt�ry po odje�dzie brata na front pe�ni� w stolicy funkcj� cesarskiego namiestnika. Warto od razu zaznaczy�, �e nie by�y to jedyne zetkni�cia z lud�mi koronowanymi, w dzieci�stwie przysz�ego autora Irydiona i Nieboskiej komedii. W dwa lata p�niej ma�y "Zygmuntek" (pierwsze imi� ch�opca ust�pi�o miejsca pi�temu natychmiast po upadku cesarstwa napoleo�skiego) zadziwi� i zachwyci� ca�� Warszaw� niezwyk�� ripost�, udzielon� cesarzowi Aleksandrowi I. Zdarzy�o si� to na balu dzieci�cym wydanym przez ksi�n� Izabel� Czartorysk� z okazji pobytu w stolicy nowego kr�la Polski. Cesarz-kr�l Aleksander zaszczyci� bal swoj� obecno�ci� i bra� �ywy udzia� w zabawie dzieci. Zafascynowany inteligencj� i erudycj� niespe�na czteroletniego Krasi�skiego, zaproponowa� mu zadeklamowanie jakiego� wierszyka. Wtedy to syn szwole�erski, patrz�c �mia�o w oczy pogromcy Napoleona, wyrecytowa� fragment Wolterowskiej �mierci Cezara, rozpoczynaj�cy si� od s��w: "Ty �pisz, Brutusie, a Rzym w niewoli..." Wra�enie "takich s��w w takiej sytuacji" by�o - jak zapewniaj� pami�tnikarze - pot�ne. Hrabia-genera� musia� wysili� ca�y sw�j dowcip, aby obr�ci� w �art ten antycezaryczny wyst�p syna. R�wnie zdumiewaj�cy refleks wykaza� generalski jedynak w rozmowie z rosyjsk� cesarzow�-matk�, kt�ra w roku 1819 zjecha�a by�a do Warszawy dla ostatecznego rozstrzygni�cia sprawy ma��e�stwa wielkiego ksi�cia Konstantego z Joann� Grudzi�sk�. Kiedy starej carycy Marii Teodorownie przedstawiono siedmioletniego Krasi�skiego, zapyta�a go �artem, czy zechce by� jej rycerzem i obro�c�. Ch�opiec sk�oni� si�, zgodnie z obowi�zuj�c� etykiet� dworsk�, po czym wypali� pi�kn� francuszczyzn�: "Non, hotre Majeste n'a pas besoin de defenseurs n'ayant point d'ennemis" (Nie, Najja�niejsza Pani nie potrzebuje obro�c�w, gdy� nie ma �adnych wrog�w). Ta dyplomatyczna odpowied�, godna Talleyranda, rozesz�a si� szerokim echem i syn popularnego genera�a zosta� uznany za drugie cudowne dziecko salon�w warszawskich; miejsce pierwszego by�o ju� zaj�te przez starszego od "Zygmuntka" o dwa lata - "Frycka" Chopina. Prosz� nie s�dzi�, �e to zestawienie ma�ego Krasi�skiego z ma�ym Chopinem jest moim pomys�em. Przed kilkudziesi�ciu laty w papierach po�miertnych Juliana Ursyna Niemcewicza odnaleziono nie publikowany drobiazg literacki Nasze stosunki towarzyskie. G��wna warto�� tego �artobliwego obrazka scenicznego polega na tym, �e wyst�puj� w nim pod prawdziwymi nazwiskami r�ne znane osobisto�ci z towarzystwa warszawskiego. W mieszkaniu ordynatowej Zofii Zamoyskiej (c�rki ksi�nej Izabeli Czartoryskiej) arystokratyczne grono pa� i pan�w uk�ada program koncertu na cele dobroczynne. Padaj� r�ne atrakcyjne projekty. Z pierwszym wyst�puje sama gospodyni: Ordynatowa: "Przewyborny przychodzi mi koncept: ma�y Chopinek ma ju� lat dziewi��, ale �eby wi�ksz� w ludziach wzbudzi� ciekawo��, wydrukujemy w okazach, �e Chopinek ma tylko lat trzy. Trzyletnie dzieci�, graj�ce wielki koncert na klawikordzie, lataj�ce na krzy� z r�czkami swemi, to na prawo, to na lewo, ach! jak�e ludzie b�d� si� zlatywa�, �eby zobaczy� to cudo..." I zaraz potem druga propozycja: Ks.Sapie�yna: "Wiecie pa�stwo, �e pani Krasi�ska ma �licznego dowcipnego synka Zygmunta. Il est vraiment etonnant, c'est un delicieux petit chien, il dit des choses les plus spirituelles et les plus aimables. (Jest naprawd� zadziwiaj�cy, to rozkoszne diabl�tko m�wi rzeczy najdowcipniejsze i najprzyjemniejsze)... Wszyscy s�yszeli o nim nadzwyczajno�ci i ciekawi go widzie�". Ordynatowa (zrywa si� z uniesieniem): "Le ciel meme vous a inspire ma chere! (Samo niebo natchn�o ci�, moja droga). B�dziemy go pokazywa� za pieni�dze, po dukacie za bilet, je me charge de le costumer en chevalier francais, il declamera (podejmuj� si� przebra� go za francuskiego rycerza, b�dzie deklamowa�)..." Poniewa� w Naszych stosunkach towarzyskich podany jest �wczesny wiek Chopina, �atwo ustali�, �e Niemcewicz pisa� swoj� komedyjk� w roku 1819, kto wie, czy nie bezpo�rednio po dyplomatycznym wyst�pie Zygmunta Krasi�skiego przed cesarzow� rosyjsk�. Satyryczna ostro�� tego obrazka pozwala zrozumie�, dlaczego damy z arystokracji warszawskiej ba�y si� jak ognia jadowitego Juliana Ursyna. Ksi�na Zaj�czkowa mawia�a podobno, �e "gdyby Niemcewicz kogo uk�si�, uk�szony zaraz by si� w�ciek�". W latach p�niejszych ojciec Zygmunta Krasi�skiego mia� si� przekona� na w�asnej sk�rze, jak bole�nie potrafi k�sa� autor �piew�w historycznych. Ale w roku 1819 by�o jeszcze daleko do dramatycznych wydarze�, kt�re �ci�gn� na genera�a gniew s�dziwego poety. Na razie stosunki uk�ada�y si� jak najlepiej i Niemcewicz bywa� cz�stym go�ciem na literackich obiadach czwartkowych* (* Wielu powa�nych biograf�w Zygmunta Krasi�skiego upiera si� przy twierdzeniu, �e obiady literackie odbywa�y si� nie we czwartki, lecz w soboty. Mo�e tak by�o w okresie p�niejszym, kiedy pocz�tkowe "obiady-�niadania" ust�pi�y miejsca "obiadom-kolacjom", wydawanym w godzinach wieczornych, po prelekcjach Ludwika Osi�skiego.) Krasi�skiego w jego pa�acu na Krakowskim Przedmie�ciu (obecny gmach Akademii Sztuk Pi�knych). Znakomity pisarz lubi� sobie dobrze podje�� i znany by� z �akomstwa, a wyborna kuchnia pana Wincentego mia�a ugruntowan� s�aw� jeszcze z czas�w, kiedy odgrywa�a historyczn� rol� w organizowaniu Towarzystwa Przyjaci� Ojczyzny. Niesprawiedliwy wszak�e by�by s�d, �e Niemcewicza i innych koryfeuszy intelektu sprowadza�y na obiady czwartkowe Krasi�skiego wy��cznie wzgl�dy natury kulinarnej. Dow�dca szwole�er�w mia� wieloletni� wpraw� w urz�dzaniu podobnych zebra� i umia� stwarza� na nich atmosfer�, atrakcyjn� nawet dla najbardziej wyrafinowanych umys��w. Jedn� z jego niew�tpliwych zalet by�o snobowanie si� na stosunki z wybitnymi literatami, artystami i naukowcami. Zasmakowa� w tym jeszcze na uczonych przyj�ciach wydawanych w pruskiej Warszawie przez ojczyma swej �ony, starego marsza�ka Stanis�awa Ma�achowskiego. Zaprzyja�ni� si� wtedy ze Staszicem, Niemcewiczem, Lindem, Ludwikiem Osi�skim, �o�nierzen poet� Franciszkiem Morawskim, muzykiem Elsnerem, malarzem Voglem i wieloma innymi przedstawicielami �wiata kultury i nauki. Dzi�ki Staszicowi i Osi�skiemu zosta� p�niej wprowadzony jako "cz�onek przybrany" do Towarzystwa Przyjaci� Nauk, gdzie stara� si� odgrywa� rol� jak najbardziej czynn�. Wspiera� Towarzystwo hojnymi dotacjami, cz�sto zabiera� g�os w dyskusjach na sesjach naukowych, a od czasu do czasu zg�asza� nawet projekty w�asnych rozpraw z zakresu geografii, j�zykoznawstwa i historii, cho� p�niej, wskutek takich czy innych przeszk�d, nie udawa�o mu si� zazwyczaj tych projekt�w realizowa�. Tak�e w latach wojen napoleo�skich pan Wincenty nie szcz�dzi� wysi�k�w dla podtrzymywania bliskich kontakt�w z warszawsk� elit� kulturaln�. Cz�sto i wylewnie przypomina� si� pami�ci Staszica, Niemcewicza, Osi�skiego oraz czcigodnego Samuela Bogumi�a Lindego, autora monumentalnego S�ownika j�zyka polskiego. W listach do malarza Zygmunta Vogla vel Ptaszka, pisanych bezpo�rednio po historycznych bitwach, przekazywa� uczonym przyjacio�om sto�ecznym relacje o swoich sukcesach militarnych, podbarwiane niekiedy i�cie literack� fantazj�. Z okupowanego Madrytu nades�a� szczeg�owy konspekt dzie�a Rzut oka na Hiszpani�, kt�re to dzie�o obiecywa� napisa� w wolnym czasie gwoli o�wiecenia rodak�w. Donosi� o solennym tropieniu w hiszpa�skich, francuskich i rosyjskich bibliotekach cennych bia�ych kruk�w, kt�rymi pragn��by zasili� zbiory Towarzystwa Przyjaci� Nauk. Kr�tko