7390

Szczegóły
Tytuł 7390
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7390 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7390 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7390 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAMES OLIVER CURWOOD �owcy przyg�d t�umaczy�: Jerzy Marlicz �owcy przyg�d I JEDNA KULA Szelest�! Rod stan�� jak wryty i odwr�ci� si� gwa�townie, jednym rzutem podnosz�c fuzj� do ramienia. Lecz zamiast spodziewanej zwierzyny zobaczy� tylko ma�� wiewi�rk�, �migaj�c� niby strza�a po burym pod�o�u le�nym. Zamiataj�c ziemi� puszystym ogonem, rude zwierz�tko �pieszy�o co tchu do najbli�szego drzewa. Dopad�szy pnia gonnej sosny, pocz�o si� pi�� w g�r� zr�cznie i tak szybko, �e ju� po chwili znik�o w�r�d ga��zi. W�wczas Rodryg Drew parskn�� �miechem, bez powodu w�a�ciwie, jedynie wskutek wielkiej, wewn�trznej rado�ci, i ruszy� znowu dalej. Przed kwadransem rozsta� si� z Wabigoonem Newsome, synem ksi�niczki india�skiej i agenta Kompanii Zatoki Hudsona. Obaj przyjaciele wyszli z obozu na �owy, rozdzielili si� za� by m�c �atwiej podej�� zwierzyn�. Nie powinno zreszt� by� o ni� trudno w tej puszczy niemal dziewiczej, z rzadka jedynie odwiedzanej przez bia�ego trapera lub czerwonosk�rego my�liwca. Rod, niestety, nie mia� zbytniej wprawy w �owach, jakkolwiek ju� drugi rok sp�dza� na Dalekiej P�nocy. Zim�, jak przypuszcza�, sz�oby mu lepiej, gdy� �nieg zdradza� tropy zwierz�ce, teraz jednak pod�ci�ka le�na z mchu, igie� i li�ci tai�a �lad ka�dy. Pod nog� co prawda ugina�a si� mi�kko niby g�bka, ale ledwo� przeszed�, powierzchnia wyg�adza�a si� magicznie. Je�li tak by�o z niezgrabnym, krokiem ludzkim c� m�wi� dopiero o leciuchnych susach kr�lika lub zaj�ca, a nawet o spr�ystym chodzie �osia. Tymczasem Rodryg da�by wiele, �eby popisa� si� dzi� celno�ci� strza�u. Widzia� ju� w wyobra�ni powr�t do obozu i pytaj�ce oczy siostry Wabigoona, �licznej Minnetaki, oraz s�ysza� siebie m�wi�cego skromnie: � No tak, poszcz�ci�o mi si� troch�. Nic wielkiego zreszt�, Starczy�o jednej kuli�! Jednej kuli mog�o starczy� w istocie, ale gdzie j� umie�ci�, w tym s�k! Ch�opak wyt�a� wzrok i s�uch, obracaj�c g�ow� jak na �rubie. B�r sta� wok� ogromny i troch� ponury, gdy� cho� s�o�ce patrzy�o z wysoka, zbity g�szcz konar�w w g�rze przesiewa� jedynie dr��cy p�mrok. W tym zwodniczym �wietle trudno by�o doprawdy dojrze� cokolwiek, tym bardziej �e ca�a przyroda mia�a jednolity na poz�r, a tak w gruncie rzeczy wielobarwny kolor rdzawy. Pnie sosen, jode� i �wierk�w, pr�ty leszczyny, suche li�cie i ga��zie, mech i igliwie mieni�y si� szat� brunatn�, wpadaj�c� w szkar�at, to zn�w br�z albo zgo�a w mied� czy z�oto. Nie tylko zaj�ca, ale nawet �osia dojrze� trudno! � pomy�la� Rod frasobliwie. Lecz nagle stan�� znowu i ca�ym cia�em przywar� do stuletniego �wierka. O sto krok�w przed sob�, w g�szczu kar�owatej so�niny i malin, u�owi� ruch jaki� nieznaczny, raczej cie� ruchu. Mo�e po prostu wiatr targn�� ga��zi� albo zlecia�a szyszka. Rodryg patrzy� z zapartym oddechem. Nie widzia� nic, �adnych szczeg�lnych zarys�w, jednak�e instynkt m�wi� mu, �e co� �ywego si� tam czai. Podni�s� bro� do oka i zn�w j� opu�ci� ku ziemi. Jak�e tu strzela� na �lepo? Kiedy si� tak waha�, w krzakach za�omota�o raptem i wspania�y jele� wapiti wypad� z g�stwy niby pocisk. Zanim Rod oprzytomnia�, zanim zmierzy�, zwierz gin�� ju� w g��bi kniei, ledwo w�r�d drzew majacz�c. Ch�opak pocisn�� jednak cyngiel, maj�c cel o dwie�cie jard�w niemal. Strza� hukn�� dono�nie i tysi�cznym odbity echem, zadudni� niby grzmot. Jele� nawet si� nie zachwia�. Da� jeszcze par� sus�w i znik� w lesie na dobre. Id�c �ladem Rod zagryza� wargi. Prawie �e mu si� p�aka� chcia�o z �alu i wstydu. Dobrze, �e nikt nie widzia�. Chocia� Wabi i tak si� dowie � musia� przecie s�ysze� wystrza� � i naturalnie powt�rzy siostrze. Odnalaz� miejsce, gdzie si� jele� znajdowa� w chwili strza�u, i z poczucia obowi�zku, cho� bez cienia nadziei bada� tropy. Wcale si� nie zdziwi� nie mog�c dojrze� na ziemi nawet kropli farby. W chwil� p�niej zreszt� zobaczy� na s�siednim drzewie bia�e pi�tno � �lad po kuli � ko�cem no�a za� bez trudu wymaca� j� sam�, g��boko tkwi�c� w mi��szu pnia. Westchn�� wtenczas, zacisn�� z�by i z g�ow� spuszczon� poszed� dalej. Obra� teraz inny kierunek, wr�cz przeciwny temu, w kt�rym umkn�� jele�. Wiedzia�, �e mieszka�c�w le�nych w tym dzikim zak�tku mniej sp�oszy strza�, przypominaj�cy przecie s�yszany przez nich cz�sto piorun, ni� widok uciekaj�cego zwierza. Licz�c si� jednak z tym, �e w bezpo�redniej blisko�ci nie trafi mu si� ju� nic godnego uwagi, szed� czas jaki� bardzo szybko, ma�o zwa�aj�c na otoczenie. Zwolni� dopiero u skraju lasu, k�dy cyplami wchodzi�y mi�dzy drzewa zielone pasma ��ki. Tu pocz�� si� skrada� kraw�dzi� chaszczy, chwilami zgi�ty wp�, to zn�w wspinaj�c si� na palce, by dalej rzuci� wzrokiem. Przystan�� wreszcie ko�o jakiego� pnia i patrzy� �ci�gaj�c brwi. Wabi m�wi� mu kiedy�, �e karibu, jelenie i �osie, podjad�szy trawy rankiem, kryj� si� potem od skwaru po�udnia i uk�u� moskit�w w cie� najbli�szych zagaj�w. Na razie wprawdzie by�a wczesna wiosna, upa� nie dawa� si� wi�c we znaki; brak�o przy tym komar�w, owej plagi puszcz kanadyjskich. Skraj ��czki jednak wyda� si� Rodrygowi tak pon�tny, i� nie w�tpi�, �e jakiej� �ani czy rogaczowi m�g� r�wnie� przypa�� do gustu. Drgn�� nagle, gdy� o kilkadziesi�t jard�w, w k�pie leszczyny, u�owi� podejrzany ruch. Brunatne �mig�e pr�ty, owiane mg�� seledynowych listk�w, zachwia�y si� leciuchno. Wprawdzie Rod nie widzia� nic okre�lonego � zaledwie g�stszy cie� w pomroce chaszczy � podniecony jednak niedawnym, pud�em, straci� wszelk� rozwag�. Ani dba�, �e ma przed sob� mo�e starego �osia, niezdatnego na mi�so, kt�ry natomiast podra�niony lekk� ran�, mo�e go �atwo wzi�� na rogi. R�wnie dobrze zreszt� m�g� to by� nied�wied�, poszukuj�cy zesz�orocznych orzech�w. By od jednego strza�u nied�wiedzia po�o�y�, trzeba dobrego oka i dobrej kuli. Niejeden my�liwy przyp�aci� �yciem zbytni po�piech, gdy� ranny mi� atakuje niemal zawsze, i to z szybko�ci� cwa�uj�cego konia. Rod jednak�e nie my�la� o niczym. Gwa�townie podrzuci� bro� do ramienia i nie mierz�c prawie, pocisn�� cyngiel. Hukn�� strza�. Rod wypu�ci� naraz fuzj� z r�k i zamkn�� oczy, czuj�c, �e mu si� robi s�abo. Jednocze�nie bowiem z grzmotem strza�u zabrzmia� krzyk dono�ny � pe�en trwogi wrzask ludzki. Rod pozna� g�os Wabiego. Nie m�g� jeszcze zrozumie� dok�adnie, co si� w�a�ciwie sta�o, wiedzia� ju� jednak, �e kula przeznaczona dla �osia lub jelenia trafi�a brata Minnetaki. Przez g�ow� mkn�y mu okropne my�li. Wabi ranny, konaj�cy, mo�e ju� martwy! Jak wr�ci teraz do obozu? Jak si� ludziom na oczy poka�e? Jak w og�le b�dzie m�g� �y� z tak� zbrodni� na sumieniu?! Nale�a�o �pieszy� rannemu z pomoc�, lecz Rod nie m�g� kroku zrobi�. Nogi ugina�y si� pod nim. Mia� wra�enie, �e m�czarnia trwa wieki, cho� od chwili strza�u up�yn�o zaledwie kilkadziesi�t sekund. Wtem uczu�, �e, obejmuj� go mocno czyje� silne ramiona, a znajomy, drogi g�os szepcze na ucho: � Rod, to ja, Wabi! Rod, nie gniewaj si�, ja tylko chcia�em za�artowa�! No, Rod, prosz� Otworzy� oczy; musia� by� jednak�e strasznie blady, gdy� Wabi uj�� go nagle wp� i przemoc� prawie przygi�� do ziemi. � Siadaj, bo mi zemdlejesz! Ach, ty, czy� warto si� tak wzrusza�! Rod odzyska� wreszcie zdolno�� mowy. Dr��cymi r�koma chwytaj�c d�onie przyjaciela, jakby si� chcia� upewni�, �e go naprawd� ma przy sobie, rzek� g�ucho: � Wabi, wi�c to ty tam w krzakach�? My�la�em, �e ci� trafi�em! Wielki Bo�e, co za szcz�cie, �e spud�owa�em znowu! M�ody Indianin parskn�� �miechem. � W�a�nie �e tym razem strzeli�e� celnie! � zaprzeczy�. Rod wytrzeszczy� oczy ze zgroz�. � �artujesz?! Czy� jeste� ranny�? � I tak, i nie. Patrz! Wskaza� lewe rami�, nieco powy�ej �okcia. Jelenia sk�ra kurty przeci�ta by�a niby no�em na przestrzeni paru centymetr�w, a rozdarta r�wnie� koszula nosi�a �lady krwi. � Tylko powierzchowne zadrapanie! � t�umaczy� Wabi z humorem. � Nawet nie boli i krew ju� przysch�a. Ale wiesz, Rod, prawd� m�wi�c, nale�a�a mi si� kula prosto w �eb. Mo�e bym si� raz odzwyczai� od g�upich psikus�w! � Och, Wabi! � zaprzeczy� Rod gor�co. � To przecie wy��cznie moja wina! Powinienem raz na zawsze straci� prawo do noszenia fuzji! Ku wielkiemu zdziwieniu bia�ego ch�opaka m�ody Indianin obj�� go raptem za szyj� i gor�co uca�owa� w policzek. � Rod, jeste� najszlachetniejszym koleg� pod s�o�cem! Bierzesz win� na siebie, a powiniene� w�a�ciwie da� mi w kark i zwymy�la� od ostatnich! Bo zgadujesz ju� pewnie, jak si� rzecz mia�a? Us�yszawszy tw�j pierwszy strza� i widz�c �migaj�cego w�r�d drzew jelenia, zrozumia�em, co zasz�o. Wr�ci�em wtenczas, �eby zobaczy� z daleka, jak przyj��e� niepowodzenie, no, i nie gniewaj si� tylko, taki by�e� zabawny z t� strapion� min�, �e postanowi�em ci� �ledzi�. P�niej zg�upia�em do reszty. Chcia�em ci� nastraszy� czy te� wywie�� w p�le, sam ju� nie wiem, no i rozumiesz� Zmierzy�e� tak niespodzianie, �e nie zd��y�em ci� przestrzec. Rod, raz jeszcze przepraszam ci� z ca�ego serca! Wyci�gn�� r�k�, Rodryg za� uderzy� w ni� d�oni�, a� klasn�o. Z��czem mocnym u�ciskiem, chwil� patrzyli sobie w oczy poprzez mimo woli nabieg�e �zy. � Wiesz co, Wabi! � przem�wi� nagle Rod g�osem, kt�remu sili� si� nada� brzmienie spokojne. � Nie s�dzi�em doprawdy, �e tak bardzo ci� kocham! Ale teraz to ju� chod�my! I zerwa� si� na r�wne nogi, nieznacznie zmiataj�c z powiek wilgo� zdradliw�. II W DROG� Ju� po powrocie obu ch�opc�w z pierwszej wyprawy w niezbadane tundry i knieje kanadyjskie Minnetaki przysi�g�a sobie, �e musi im kiedy� towarzyszy�. S�uchaj�c fantastycznej wprost opowie�ci o wilczych �owach, o walkach z Indianami, o samotnej chacie, wreszcie o tajemnicy szkielet�w, rozchylonymi wargami i dwojgiem szeroko rozwartych �renic ch�on�a chciwie ka�de s�owo i zaciska�a r�ce na kolanach. Jak�eby chcia�a by� tam na owym bia�ym jeziorze, po kt�rego skutej lodem tafli jej brat, Wabi, uprowadza� rannego Rodryga Drew, �cigany przez zajad�� hord� wilcz�. Albo m�c obserwowa� niewidziana te wszystkie stworzenia dzikie, ptaki i zwierz�ta, podgl�da� ich tajemnice, �ledzi� przeb�yski rozumu, podziwia� inteligencj�, zmys� orientacji, po�wi�cenie ich i odwag�. Minnetaki, niezwykle dobra z natury, nie tylko gor�co kocha�a swego ojca, Jerzego Newsome, agenta z Wabinosh House, oraz matk�, ksi�niczk� india�sk�, nie tylko wielbi�a jedynego brata, Wabigoona, lecz ponadto darzy�a skarbami uczucia ca�� s�u�b� osady, z wiernym Mukokim i piastunk� Mball� na czele. Mi�o��, jak� czu�a do ludzi, nie przeszkadza�a jej jednak�e kocha� ca�ej przyrody, zwierz�t domowych i le�nych, drzew, kwiat�w, nawet robaczk�w najlichszych. Godzinami potrafi�a siedzie� bez ruchu nad brzegiem jeziora Nipigon, obserwuj�c lot dzikich kaczek czy g�si; to zn�w w g��bi boru przygl�da�a si� skokom i gonitwie Wiewi�rek albo z zapartym tchem �ledzi�a budow� mrowiska. Ch�� przyg�d i ch�� poznania tajnik�w natury walczy�a w niej o lepsze. Na sam� my�l, �e dane jej b�dzie zobaczy� na swobodzie i z bliska �osia, karibu, nied�wiedzia � klaska�a w r�ce z uciechy. Niezmiernie jednak trudno by�o wydoby� od rodzic�w potrzebne pozwolenie, a trudniej jeszcze przekona� ich, �e podobna wycieczka nie grozi ukochanej c�rce niczym strasznym. Minnetaki bowiem wyrzek�aby si� raczej wszystkiego, ni� mia�aby si� sta� powodem troski matki i ojca. Gdy Wabi, przyjaciel jego Rodryg Drew i Mukoki ruszyli na awanturnicz� wypraw� po z�oto, pos�uguj�c si� map� znalezion� w d�oni ko�ciotrupa, Minnetaki odebra�a solenne przyrzeczenie od obu ch�opc�w, �e po raz ostatni jad� bez niej. Zostawszy sama w domu, z daleka i ostro�nie pocz�a urabia� opini� rodzic�w oraz pani Drew. To w chwili w�a�ciwej rzuci�a, czasem jakie� s�owo, to przytoczy�a odpowiedni przyk�ad, a� starsi mniej sceptycznie pocz�li si� zapatrywa� na jej zuchwa�e plany. Jednocze�nie w tajemnicy przeprowadza�a odpowiedni trening. Maj�c na widoku trudy podr�y, wprawia�a si� w d�ugi ch�d czy nawet bieg bez wypoczynku, uczy�a si� w rekordowo kr�tkim czasie wspina� na drzewa i wzg�rza, skaka� przez rozpadliny, p�ywa� wytrwale i szybko. Piel�gnowa�a tak�e cnoty india�skie: wytrzyma�o�� na g��d, znu�enie i b�l. Gdy raz, rozpalaj�c w lesie ognisko, dotkliwie sparzy�a d�o�, nie da�a nic po sobie pozna�, a przy obiedzie �mia�a si� i rozmawia�a jak zwykle. Jak�e by�a wtenczas uradowana i dumna! Innym zn�w razem umy�lnie nie k�ad�a si� spa� dwie noce z rz�du. Wprawia�a si� te� w strzelanie z lekkiego karabinka, kt�ry otrzyma�a od ojca uko�czywszy lat pi�tna�cie, i z uproszonego niedawno rewolweru. Nim Wabi, Rod i Muki wr�cili z podr�y, przywo��c mieszki pe�ne z�ota oraz nieprzytomnego Johna Balla, Minnetaki o sto jard�w trafia�a z fuzji w cel wielko�ci d�oni, a o trzydzie�ci jard�w str�ca�a z rewolweru szyszk� jod�ow�. Nigdy chyba dot�d nie s�ucha�a z tak napi�t� uwag� opowiada� brata i przyjaciela; czuwaj�c za� przy nieprzytomnym Johnie Ballu, chciwie �owi�a rzucane przeze� w malignie bez�adne s�owa. Jaskinia pe�na z�ota, dziwaczny �wiat podziemi, nieznane zwierz�ta � jak�e to wszystko by�o bajkowe i n�c�ce. P�ty wi�c przymila�a si� do matki i ojca, p�ty patrzy�a w oczy pani Drew, a brata i Rodryga prosi�a o wstawiennictwo, a� dopi�a swego. Pewnego dnia Jerzy Newsome wzi�� c�rk� na kolana � czyni� to jeszcze nieraz, cho� by�a pann� doros�� � i g�adz�c jej �liczne w�osy, spyta�: � Bardzo chcesz jecha�? A Minnetaki, pewna ju�, �e pozwolenie otrzyma, obj�a ojca mocno za szyj� i tul�c ciemn� g��wk� do jego piersi, szepn�a cichutko: � Bardzo! � No, to pojedziesz, je�eli� Nie zd��y� sko�czy�, gdy� dziewczyna zasypa�a go gradem poca�unk�w, po czym, zerwawszy si�, jak szalona pobieg�a przez dom, wo�aj�c na ca�e gard�o: � Rod, Wabi, Muki, jad� z wami, jad�! I ta�czy�a, i �mia�a si�, i p�aka�a niemal ze szcz�cia, obca�owuj�c wszystkich po kolei, gdy za� Rod jej si� nawin��, poca�owa�a i jego, po czym, pokra�niawszy jak wi�nia, uciek�a do swego pokoju. Rod natomiast sta� bez ruchu, troch� speszony, a w gruncie rzeczy rad niezmiernie. Min�o jednak�e dobre kilka miesi�cy, zanim nadszed� wreszcie dzie� podr�y. Minnetaki doczeka� si� go nie mog�a. Wyprawa do Z�otej Jaskini sta�a si� teraz ulubionym tematem jej rozm�w. Nigdy do�� jej nie by�o gaw�dy na ten temat. Gdy wieczorem gromadzili si� wszyscy przed trzaskaj�cym na kominku ogniem, Minnetaki, z �okciami na kolanach, a brod� wspart� na d�oniach, m�wi�a: � No Wabi, opowiadaj, jak to b�dzie! � Co takiego? � pyta� Wabi filuternie, udaj�c, �e nie rozumie. � Nasza wyprawa, naturalnie! K�dy pojedziemy, co zabierzemy ze sob�, co b�dziemy robi�? � Pojedziemy prosto jak strzeli�, zabierzemy samych siebie, a robi� b�dziemy, co nam si� podoba! � odpowiada� Wabi ze �miechem. Wtenczas Minnetaki wydyma�a �liczne p�sowe usta i zwraca�a si� do Rodryga: � Wabi jest niezno�ny! Nie ma nawet krzty wyobra�ni! M�w ty, Rod! Wi�c Rod zaczyna� pos�usznie: � Pojedziemy cz�nem przez jezioro Nipigon najpierw, a potem w d� Ombabiki do trzeciego wodospadu. Tam w�a�nie stoi chata, kt�r� zbudowali John Ball, Henryk Langlois i Piotr Plante, a opodal chaty, za zas�on� wodn�, jest jaskinia pe�na z�ota. W g��bi tej jaskini mog� si� kry� rzeczy najfantastyczniejsze!! � Na przyk�ad co? � pyta�a Minnetaki, patrz�c w twarz ch�opca oczyma jak gwiazdy. Lecz Rod tylko r�koma rozwodzi�. � Nie wiem � przyznawa�. � S�ysza�e�, co opowiada� John Ball w malignie. Tyle samo m�wi� i nam. Kto wie, ile w tym prawdy, a ile fantazji chorego m�zgu. W istocie, John Ball, biedny ob��kany pustelnik, kt�rego ch�opcy znale�li podczas poprzedniej wyprawy i kosztem wielu wysi�k�w dowie�li do faktorii, nie odzyska� dot�d r�wnowagi umys�u. Minnetaki kiwa�a g�ow� w zadumie. � Tak, w�a�ciwie wi�c nie wiemy nic a nic. To strasznie ciekawe, Rod. To w�a�nie najciekawsze! U�miechaj�c si� bezwiednie, patrzy�a w ogie�, w grze p�omieni szukaj�c zarys�w widmowych postaci. Sz�a potem spa� z g�ow� pe�n� marze�, a rankiem, po przebudzeniu, pierwsz� jej my�l� by�o: ile te� dni zostaje do wyjazdu? A� nadszed� wreszcie dzie� podr�y. Ostatni� noc Minnetaki sp�dzi�a niemal bezsennie. Taka j� rozpiera�a rado��, �e musia�a chwilami tuli� d�onie do piersi, by uciszy� gwa�townie bicie serca. Coraz te� unosi�a si� na ��ku, wypatruj�c w oknie pierwszych blask�w �witu. Nad ranem za to usn�a snem kamiennym; zbudzi� j� dopiero stuk w drzwi oraz weso�y g�os Wabigoona: � Minnetaki, ju� jasno! Komu w drog�, temu czas! � Zaraz b�d� gotowa! � odkrzykn�a mu ra�no, po czym porwawszy si� z po�cieli, skoczy�a wpierw do okna. Wabi przesadzi� oczywi�cie, twierdz�c, �e jest ju� jasno, �wit bowiem ledwo szarza� i z trudem tylko bystre oczy dziewczyny wypatrzy�y smug� boru, opasuj�cego zewsz�d Wabinosh House. By� koniec kwietnia. Dalek� P�noc jednak�e nawiedzaj� jeszcze o tej porze silne przymrozki, tote� Minnetaki przywdziewa�a na drog� odpowiednio ciep�y str�j. Jak�e wypie�ci�a z dawna ka�dy jego szczeg�; jak�e j� radowa�o wszystko, od mokasyn�w pocz�wszy, a ko�cz�c na ma�ej, futrem obrze�onej czapeczce. Ten ekwipunek niewiele si� w�a�ciwie r�ni� od ubioru noszonego zazwyczaj, a jednak by� stanowczo inny, milszy, �adniejszy, woniej�cy ju� drog� dalek�, zapachem las�w �wierkowych, �ywicznym dymem ogniska. W�o�y�a wi�c Minnetaki mocne, sznurowane mokasyny z grubej sk�ry �osiowej oraz sp�dniczk� i bluzk� z pi�knie wyprawnej, mi�ciutkiej niby safian sk�rki sarniej. Mia�a jeszcze potem wdzia� kr�tk� dach� reniferow�, ciemnobrunatn�, pi�knie zdobn� na szwach aplikacjami z czerwonego sukna i bia�ego futerka. Do rzemiennego paska przytroczy�a futera� z rewolwerem i tak gotowa, roze�miana, promieniej�ca wybieg�a do jadalni. W ogromnej izbie, od dwu wiek�w przesz�o s�u��cej za jadalni� agentom Kompanii Zatoki Hudsona, p�on�� na kominku siarczysty ogie� i biela� st� nakryty do �niadania. Wnet te� zasiedli przy nim wszyscy: pa�stwo Newsome, pani Drew z synem Rodrygiem, Minnetaki i Wabi. Panowa� nerwowy nastr�j, pe�en wesela dla tr�jki podr�nik�w, z odcieniem melancholii u starszych. Pani Newsome mia�a oczy lekko zaczerwienione i g�osem troch� dr��cym dawa�a c�rce ostatnie rady: � Pami�taj, Minni, uwa�aj na siebie i s�uchaj Wabiego. Nie tylko dlatego, �e starszy, lecz i dlatego r�wnie�, �e ma wi�cej do�wiadczenia� � Ale przede wszystkim uwa�aj na to, co m�wi Mukoki � wtr�ci� Jerzy Newsome. � Wiesz, ile ma rozwagi i jak bardzo ciebie kocha! � No i Mballa � doda�a jeszcze pani Newsome. � Ju� j� prosi�am, �eby dba�a o twoje zdrowie. � Mnie tak�e musisz s�ucha�, Minnetaki! � wyrwa� si� raptem Rod. � Bo poniewa� ja najwi�cej prosi�em, by pozwolono ci jecha�, wi�c jestem za ciebie poniek�d odpowiedzialny! � Ojej! � westchn�a Minnetaki tragicznie. � �adnie si� moja wyprawa zapowiada! Wabi, Muki, ty Mballa � ostentacyjnie liczy�a na palcach � czterech anio��w str��w, czy nie za wiele przypadkiem? Oczywi�cie, przy takiej opiece jestem zupe�nie bezpieczna, ale jak zaczniecie mnie wszyscy musztrowa�, jeden tak, drugi inaczej, to w rezultacie nic mi nie wolno b�dzie robi�! Melancholijnie schyli�a g�ow� niby pod brzemieniem rezygnacji, lecz spod czo�a b�yska�a oczyma w figlarnym u�miechu. Wiedzia�a przecie doskonale, �e z Mukim, Mballa i Wabim zrobi mniej wi�cej wszystko, co zechce, co do Roda za� � tu zarumieni�a si� niepotrzebnie � mia�a mocne podejrzenie, �e on raczej b�dzie jej s�ucha�. Po sko�czonym posi�ku � przy czym biesiadnicy wi�cej udawali, �e jedz�, ni� jedli � nast�pi�y ostatnie po�egnania. Kr�tkie, mocne u�ciski, czu�e s�owa, szeptane g�osem zd�awionym, poca�unki i na czo�ach dzieci matczyn� r�k� kre�lone znaki krzy�a. Na dworze dnia�o ju�. Szron srebrzy� si� na ziemi i drzewach. U brzegu jeziora czeka�a wielka ��d� z kory brzozowej, wy�adowana wszelkiego rodzaju zapasami, w �odzi za� siedzia� wierny Muki oraz piastunka Wabiego i Minnetaki, Mballa. Ch�opcy zaj�li miejsca przy wios�ach, Minnetaki na dziobie, po czym Muki odepchn�� cz�no od brzegu. P�dzone silnymi uderzeniami wiose�, cz�no pomkn�o naprz�d tak szybko, �e ju� po up�ywie paru minut brzeg oraz stoj�ce na nim osoby zla�y si� w jedn� szar� ca�o��. Nawet wyt�aj�c wzrok, Minnetaki nie mog�a ju� u�owi� �adnej z drogich sylwetek, tote� po chwili, westchn�wszy, zwr�ci�a oczy w inn� stron�. Jezioro kry�a lekka mg�a, tak zwiewna i subtelna, i� zda�o si�, �e ruchem r�ki mo�na j� rozproszy�. Od do�u o�owiana to� wodna nadawa�a jej barw� ciemniejsz�, lecz im bli�ej nieba, tym mg�a stawa�a si� przejrzystsza, bledsza, bardziej opalowa. Tu i �wdzie majaczy�y w niej smugi z�ote i r�owe, niby rozwieszone w przestworzu girlandy kwietne; to s�o�ce, wyzieraj�c nad horyzont, s�a�o pierwsze swe blaski. Min�� jednak�e dobry kwadrans, zanim nag�y poryw wiatru rozdar� mg��, podzieli� j� na strz�py i rozproszy� w przestrzeni bez �ladu. S�o�ce bluzn�o �wiat�em tak jaskrawym, a� Minnetaki na chwil� musia�a przymkn�� oczy. Jednocze�nie zacisn�a palce r�k na burcie, gdy� kr�tka, stroma fala gwa�townie zako�ysa�a �odzi�. Wabi parskn�� �miechem i przem�wi�, pierwszy naruszaj�c cisz� panuj�c� od chwili wyjazdu. � Pami�tasz, Rod, jak to by�o w zesz�ym roku: pole lodowe, nasza k�piel i r�zgi! A gdyby tak obecnie powt�rzy�? Rod skrzywi� si�, g�ow� wykonuj�c gest przecz�cy. � Co do mnie, dzi�kuj� serdecznie! Nie lubi� odgrzewanych potraw. Ale ty si� nie kr�puj, prosz� bardzo� � Ee� samemu to nieciekawie! � protestowa� Wabi. � Zreszt�, jako opiekun Minnetaki, nie chc� jej dawa� zdro�nego przyk�adu. Niech wi�c Muki decyduje! Muki, jak� drog� obierasz? Na prze�aj przez jezioro czy te� praw� stron� lub lew�? Mukoki, siedz�cy na rufie i kr�tkim a szerokim wios�em nadaj�cy �odzi w�a�ciwy kierunek, odpowiedzia� kr�tko i bez wahania: � Na prze�aj tymczasem. Pod wiecz�r dobijemy do prawego brzegu. � No, dobrze � pow�tpiewa� Rod � ale je�li przy tym prawym brzegu b�dzie pole lodowe tak jak w zesz�ym roku? � Nie b�dzie! � stanowczo oznajmi� stary Indianin. � Sk�d wiesz? Mukoki zachichota� w sw�j zwyk�y, gard�owy spos�b. � Wiatr dmie od tygodnia ze wschodu na zach�d � rzek�.� Ca�a kra posz�a od prawego brzegu pod lewy. Prawy brzeg wolny! Tu Minnetaki wtr�ci�a si� do rozmowy. � Muki jest genialny! � rzek�a. � Doprawdy, czuj�, �e po tej podr�y m�j szacunek dla ciebie wzro�nie stokrotnie. � Ach, Minni, zostaw�e troch� komplement�w dla nas! � b�agalnie zaprotestowa� Rod. � Powinni�cie na nie zas�u�y�. A tymczasem wios�ujecie jak z �aski. � Prawda � przyzna� Wabi. � Minni ma racj�. Dalej, Rod, poka�my, co umiemy! Ra�no wzi�li si� do wiose�, tote� ��d� �mign�a naprz�d niby strza�a. Wiatr przycich� znowu, wi�c pod b��kitn� kopu�� niebios srebrna tafla jeziora le�a�a g�adka i l�ni�ca jak olbrzymie, kosztowne zwierciad�o. Tu i �wdzie jedynie, w za�omach drobnych fal, jaskrawe refleksy �wietlne migota�y niby �uska rybia. G�r� ci�gn�y klucze �urawi, stada dzikich g�si, gromady �ab�dzi, bielej�ce pod s�o�ce �niegiem wielkich skrzyde�. Czasem orze� wa�y� si� w powietrzu nieruchomy prawie lub spada� niby pocisk na upatrzon� zdobycz. Lecz najwi�cej by�o kaczek � chmary ca�e. Roi�y si� jak muchy: cyranki, krzy��wki, to �migaj�ce szybkim lotem, to zn�w wdzi�cznie kolebi�ce si� na wodzie. � Nietrudno nam b�dzie zdoby� obiad dzisiejszy � rzek� Rod. � Warto ubi� par� sztuk teraz � doda� Wabi � to nam do wieczora skruszej�. Mukoki spoziera� na ptaki okiem znawcy. � Te czarne do niczego � rzek�, brod� wskazuj�c kierunek. � Ma�e to i suche. Chyba na bardzo g�odny z�b. Ale, o, tamta para ujdzie. Mo�ecie spr�bowa�, ch�opcy! O sto jard�w dwie kaczki szybowa�y bok o bok. Prawa, ogromna, lec�c wyci�ga�a przed si� szyj� barwy szmaragdowej, a za ka�dym ruchem skrzyde� migota�y ko�ce lotek jak �ywe turkusy. Lewa, drobniejsza, mia�a jednolite szare upierzenie, jak przystoi skromnej samce. � Ty kaczora, a ja kaczk� � rzek� Wabi. � Strzelamy razem! Obaj ch�opcy z�o�yli wios�a i wzi�li fuzje z dna �odzi. Porozumieli si� wzrokiem. Dwa strza�y pad�y jak na komend� i obie kaczki, wiruj�c w powietrzu, g�ucho plasn�y o wod�. � Brawo! � zawo�a�a Minnetaki. Muki pchn�� ��d� w kierunku ko�ysz�cych si� na fali ptak�w. Strzelano potem jeszcze, a� Mballa, jednog�o�nie okrzykni�ta gospodyni� wyprawy, orzek�a, i� zwierzyny starczy stanowczo nie tylko na dzi�, ale i na jutro. Wtenczas ruszono w dalsz� drog�. Po up�ywie godziny Mukoki zaj�� miejsce Roda. Minnetaki za� uprosi�a brata, by jej pozwoli� zast�pi� si� w pracy. Oko�o po�udnia, podczas gdy ��d� koleba�a si� leciutko na wyiskrzonej s�o�cem g�adzi, zjedzono z apetytem drugie �niadanie, a o godzinie trzeciej, zrobiwszy spory szmat drogi, w�drowcy nasi przybili wreszcie do brzegu. Zgodnie z zapowiedzi� Mukiego by� on tym razem wolnym od kry i tylko przy samym l�dzie cienka, szklista skorupa pr�no broni�a dost�pu. P�k�a zreszt� �atwo pod energicznym ciosem wios�a i cz�no wp�dzono na l�d. Rod wyskoczy� pierwszy, podaj�c r�k� Minnetaki, lecz ona zby�a go �miechem i jednym susem, niby sarna, znalaz�a si� na trawie. Teraz Mukoki samorzutnie obj�� komend�, wydzielaj�c ka�demu odpowiednie zaj�cie. Rod i Wabi �cinali m�ode sosenki na budow� sza�as�w, Mukoki, sam, r�ba� drzewo i rozpala� ogie�, Minnetaki i Mballa wreszcie s�a�y pos�anie z igliwia oraz przyrz�dza�y kolacj�. Nim zapad�a noc, siedli wszyscy przy ognisku w ciep�ym ��tym kr�gu, roztaczanym przez p�omie� jaskrawy. Jak�e smakowa�a Minnetaki zrumieniona na ro�nie kaczka, placki pieczone w popiele i kawa parzona nad w�glami w zwyk�ym garnczku �elaznym. Jak�e pi�kny wyda� si� jej zach�d s�o�ca nad jeziorem, krwawe refleksy na wodzie i liliowy odcie� nieba. A nade wszystko jak�e strasznie by�y ciekawe p�g�bkiem przez Mukiego rzucane uwagi na temat dalszej jazdy. S�ucha�aby do �witu chyba, gdyby nie oczy, klej�ce si� dziwnie, i og�lna b�oga oci�a�o��. Bez sprzeciwu zatem posz�a spa�, ledwie sko�czywszy posi�ek. Nie interesowa�a si� nawet wcale, kt�ra mo�e by� godzina. Le��c w sza�asie obok Mballi, na wonnym pos�aniu z �apek �wierkowych, z u�miechem pocz�a snu� plany na dzie� jutrzejszy i tak, u�miechni�ta, usn�a. III KNIEJA Tss� � szepn�� Wabi i Rod zatrzyma� si� wp� kroku. � Uwa�aj, Rod! Znajdowali si� w�a�nie w po�owie lesistego zbocza, g�ruj�cego nad kr�t� dolin�. Dzie� by� ciep�y, prawdziwie wiosenny, a s�aby wietrzyk, dm�cy chwilami, ni�s� ju� w sobie zapowied� upalnych dni letnich. Ten wietrzyk w�a�nie przywia� do nozdrzy Wabigoona specyficzny zapach oraz pozwoli� mu us�ysze� wyra�ny, cho� s�aby i daleki chrz�st. � S�ysza�e�? � szepn�� Wabi na ucho przyjaciela. Rod poruszy� g�ow� przecz�co. � Nie! Wabi roze�mia� si� bezg�o�nie, b�yskaj�c bia�ymi z�bami w pi�knej, ogorza�ej twarzy. � Ach, ty mieszczuchu, przecie� a� ziemia dudni! Jaki� wielki zwierz� � �o�? � Gdzie tam! �osia by ju� dawno by�o wida� po�r�d tych niskich krzak�w. Zreszt�, po co by laz� pod g�r�? Nied�wied�! � Grizli? � Grizli albo czarny. Tego ju� nie wiem. Tss� s�yszysz? � Nie! Chocia� zdaje mi si� Tak, s�ysz�! Zastygli obaj w napr�onym oczekiwaniu, przyczajeni za roz�o�yst� choin�. Naprzeciwko w odleg�o�ci dobrej mili widnia� drugi stok doliny, kamienisty, sp�kany, niemal nagi. Jaskrawy b��kit nieba oraz z�oto promieni s�onecznych podkre�la�y surowe pi�kno tego krajobrazu. Tam gdzie zbocze przechodzi�o w falist� r�wnin�, zieleni�a si� ju� murawa, tu i �wdzie jedynie znaczona srebrnymi wydmami piasku. Bia�e g��wki rumiank�w, szafranowe kielichy lilii i ciemne fio�ki ciekawie wyziera�y spo�r�d szmaragdowych bujnych �d�be�. �rodkiem pieni�cie ta�czy� strumie� wezbrany po niedawnych roztopach. Poprzez krzaki rosn�ce nad brzegiem przeziera�a modra woda, to �ci�ni�ta w w�skim �o�ysku, to zn�w szeroko rozlana po mieliznach. Krzewy i chaszcze zwart� g�stw� dochodzi�y niemal do po�owy stoku, by tu ust�pi� nagle miejsca z rzadka rozsianym wynios�ym sosnom i jod�om. � Tam, widzisz?! � wskaza� d�oni� Wabi. Rodryg pos�a� wzrok we wskazanym kierunku. Szczytowe ga��zie krzak�w falowa�y s�abo, niezale�nie od powiewu wiatru. Falowanie, id�c uko�n� smug�, zbli�a�o si� powoli do otwartej przestrzeni. Chwilami ustawa�o zupe�nie: wida� zwierz zatrzymywa� si� wietrz�c, lecz wnet rozpoczyna�o si� na nowo, coraz bli�sze i wyra�niejsze. Nagle Rodryg wstrzyma� oddech i serce zabi�o mu mocniej. Spomi�dzy zielonych chaszczy wyjrza� wielki, ciemny �eb, a w �lad za nim wynurzy�o si� cielsko rozmiar�w tak potwornych, �e Wabi a� rozdziawi� usta z podziwu. Grizli by� nie dalej ni� o sto pi��dziesi�t metr�w, tote� widzieli go wyra�nie. Sta� zwr�cony frontem, bez ruchu, niby bury, prymitywnie ciosany g�az. Potem podni�s� nieco g�ow�, wch�aniaj�c powietrze w czarne, wilgotne nozdrza. Spomi�dzy rudych kud��w ledwo b�yska�y drobne szparki g��boko osadzonych �lepi. Wietrzy� d�ugo, starannie, a� z g�uchym chrz�kni�ciem zwr�ci� nieco �eb ku zaro�lom. Wabi mocno uszczypn�� przyjaciela w rami�, lecz Rod si� nie obruszy�. Ca�� jego uwag� poch�on�a scena w dole. Oto spomi�dzy krzew�w, goni�c si� i przepychaj�c, wypad�y trzy drobne, ciemne stworzonka � trzy paromiesi�czne nied�wiadki. By�y spasione tak dok�adnie, �e robi�y wra�enie w�ochatych pi�ek. Popiskuj�c weso�o, przewraca�y si� w trawie, mama nied�wiedzica za� obserwowa�a je uwa�nie, z dobrodusznym � jak os�dzi� Rod � grymasem burego pyska. Lecz zabawa dzieciarni przybiera�a formy coraz gwa�towniejsze. Ju� si� targa�y wzajem za zmierzwione kude�ki, warcz�c niby zagniewane szczeni�ta. Wtem kt�ry� wrzasn�� wniebog�osy, wi�c nied�wiedzica momentalnie rzuci�a si� robi� porz�dek. Paroma uderzeniami wielkiej �apy rozepchn�a smarkaczy, mrukn�a pod nosem jak�� gro�b� i p�ynnym, ko�ysz�cym si� chodem ruszy�a od zaro�li w g�r�, jakby ku m�odym my�liwcom, podczas gdy nied�wiadki, pogodzone od razu, drepta�y u jej pi�t. Rod, przekonany, �e nied�wiedzica kieruje si� w ich stron�, zr�cznym ruchem si�gn�� po karabin przewieszony przez rami�, zdj�� go i ju� zamierza� podnie�� bro� do oka, gdy wstrzyma� go gest Wabigoona. M�ody Indianin machn�� wpierw r�k� przecz�co, a potem wskaza� co� w dole na prawo. Rod wychyli� si� nieco zza ga��zi, o ile pozwala�a ostro�no��, usi�uj�c zrozumie�, co przyjaciel ma na my�li. By� ciekaw niezmiernie, tym bardziej �e nied�wied� zbacza� w istocie w tym kierunku. Nie dostrzeg� na razie nic godnego uwagi. Rzadko rozsiane pnie wynios�ych sosen l�ni�y w blasku s�o�ca jak kolumny z br�zu. Ziemi� wy�cie�a�a g�sta warstwa jesiennego igliwia. W jednym miejscu, pod stuletnim chyba chojarem, le�a� male�ki wzg�rek. Rod zwr�ci� na towarzysza wzrok pytaj�cy. Wabi u�miecha� si�, brod� i oczyma daj�c znaki porozumiewawcze, wi�c Rodryg wpatrzy� si� znowu w nied�wiedzic�, z ruch�w jej usi�uj�c odgadn��, o co tu w�a�ciwie chodzi. Pot�ny zwierz, kolebi�c si� ca�ym cia�em, szed� ku owemu pag�rkowi. Znalaz�szy si� tu�, wci�gn�� powietrze z kr�tkim parskni�ciem, a na g�os ten dzieciarnia, drepcz�ca dotychczas z ty�u, nadbieg�a spiesznie. Wtenczas wielki grizli kucn�� na zadzie niby pies i uderzy� przedni� �ap� w pag�rek, zmiataj�c ca�� jego cz�� g�rn�. Potem, mrucz�c z zadowolenia, obliza� �ap� szerokim j�zorem i zn�w wetkn�� j� w g��b kopca. Rod zrozumia� nareszcie. To by�o mrowisko. Z opowiada� Wabigoona oraz innych bywalc�w kniei wiedzia�, �e nied�wiedzie przepadaj� za cierpkim smakiem mr�wek. Uda�o mu si� zreszt� kiedy� zobaczy� samemu, jak pot�ny mi�, wa��cy tyle co dobry w�, odwraca� potworn� �ap� ci�kie g�azy, by starannie z�owi� j�zykiem par� rozproszonych owad�w. C� wi�c to by�a obecnie za uczta dla starej grizli! Jej b�ogie chrz�kania i pomruki zadowolenia brzmia�y coraz dono�niej. Nurza�a �ap� w kopcu, jak dziecko macza palec w s�oju konfitur, czeka�a troch�, by mr�wki dobrze obsiad�y przyn�t�, i starannie zlizywa�a je potem, mlaskaj�c z rozkosz�. Rodrygowi przysz�o raptem na my�l, �e zaraz pewno zacznie si� po brzuchu g�aska�, tote� ledwo nie parskn�� �miechem. Ma�e nied�wiadki t�oczy�y si� wok� mrowiska, w�azi�y do� z wszystkimi czterema �apami, popycha�y si� i przewraca�y, li��c to kopiec, to siebie nawzajem i zjadaj�c z pewno�ci� wi�cej ziemi, igie� i sier�ci ni� ruchliwych mr�wek. Czasem kt�ry� zaczyna� piszcze�, pocieraj�c �apk� nos, wida� uk�szony bole�nie. Wtenczas stara nied�wiedzica przestawa�a je�� na chwil� i ciekawie wyci�ga�a ku dzieciarni sw�j ci�ki bury �eb. Rod absolutnie nie zdawa� sobie sprawy, jak d�ugo trwa to widowisko. Got�w by�by w ka�dym razie sta� tak do jutra, lecz oto Wabi tr�ci� go w rami�, gestem wskazuj�c najpierw niebo, a potem g��b lasu. Rod zrozumia�. Wyszli przecie na polowanie, a chocia� s�o�ce pocz�o ju� sp�ywa� ku zachodowi, nie ustrzelili dotychczas nic zgo�a. Nale�a�oby �pieszy�, je�li nie mieli wr�ci� do obozu z pr�nymi r�koma. Rod skin�� g�ow� na znak zgody. Wobec blisko�ci nied�wiedzia trzeba by�o zachowa� jak najwi�ksz� ostro�no��, oczywi�cie wi�c Wabi, jako lepiej znaj�cy puszcz�, musia� ruszy� pierwszy. Porozumieli si� oczyma. Wabi rzuci� wzrokiem wko�o, wybra� szerok� k�p� kar�owatej so�niny, le��c� na lewo pod g�r�, a odleg�� o kilkana�cie metr�w, i zgarbiony zacz�� i�� ku niej szybkim, cichym krokiem. Na ziemi mi�kkiej od igliwia jego india�skie sk�rznie nie sprawia�y najmniejszego szelestu. Rod spojrza� raz jeszcze w stron� mrowiska. Zar�wno stara grizli, jak i jej m�ode by�y ca�kowicie poch�oni�te uczt�. Tymczasem Wabi, dotar�szy do g�stwiny, dawa� r�k� znaki nagl�ce. Rod, usi�uj�c na�ladowa� lekki krok przyjaciela, ruszy� jego �ladem. Troch� mu serce bi�o, tym bardziej �e widzia�, jak Wabi zdejmuje fuzj� z ramienia i trzyma j� w pogotowiu. Wci�� mu si� zdawa�o, �e lada moment us�yszy ryk w�ciek�y i ziemia zadudni pod ci�arem atakuj�cej bestii. Ale si� omyli�. W kniei panowa�a nadal cisza zupe�na. Gdy za� dotar�szy do boku Wabigoona, przystan��, spocony nieco, stwierdzi� natychmiast, �e z tego miejsca nie mog� ju� w og�le dojrze� ani mrowiska, ani nawet rodziny nied�wiedziej. Wabi u�miechn�� si� do towarzysza, poklepa� go po ramieniu i stawiaj�c d�ugie, ciche kroki, ruszy� zn�w pod g�r�. Dobre par� minut szli tak milcz�c, po czym Wabi ozwa� si� p�g�osem: � Mo�emy teraz m�wi�, nie us�yszy nas na pewno. A cho�by us�ysza�a, nie ma to ju� �adnego znaczenia. Rodrygowi j�zyk rozwi�za� si� od razu. � Ale� wielka bestia! � rzek� z podziwem. � Co za bary! Co za �eb! Ciekawym, ilu kul trzeba by by�o, aby tak� matron� powali�. Lepiej, �e nas nie zauwa�y�a, cho� przygoda by�aby wtenczas jeszcze ciekawsza. Co o tym s�dzisz, Wabi? � Naturalnie, �e lepiej � odpar� Wabigoon powa�nie. � Gdyby nas dostrzeg�a, prawdopodobnie ruszy�aby do ataku, jest bowiem stara � ma co najmniej osiem lat � zatem na pewno dra�liwa na punkcie swej wielko�ci i z�a jak osa. Ma przy tym ma�e ze sob�, a nied�wiedzica z ma�ymi to rzecz niebezpieczna. Gdyby si� na nas rzuci�a, oczywi�cie musieliby�my strzela�, i to celuj�c dobrze, nie �eby rani�, tylko �eby zabi�. A gdyby pad�a, co by si� sta�o z ma�ymi? Nie, stanowczo lepiej, �e jest tak, jak jest! � C�, z ma�ymi? � wzruszy� ramionami Rod. � Wzi�liby�my na wychowanie. Ty jednego, ja drugiego, a trzeci, naj�adniejszy, by�by dla Minnetaki. Jestem pewien, �e ucieszy�aby si� strasznie. Nauczyliby�my je r�nych sztuczek i mieliby�my wspania�� gwardi� przyboczn�! � Pyszny pomys�! � Wabi udawa� powag�. � Tylko jeszcze Mballa b�dzie je nia�czy�, a Muki liczy� dobrych manier. Ty za� b�dziesz przede wszystkim dba� o nale�yte po�ywienie dla wychowank�w. Wiesz, jaki jest jad�ospis nied�wiedzia? Pierwsze �niadanie � k��cza lilii, drugie �niadanie � mr�wki, trzecie �niadanie � myszy polne, czwarte �niadanie � gniazdo os, pi�te� � Dosy�! Dosy�! � Rod machn�� r�koma przera�ony. � Rezygnuj�, Wabi! Proponuj� natomiast, by�my si� na razie zaj�li wyszukaniem jakiegokolwiek jedzenia dla nas samych, gdy� inaczej nasza trzecia wyprawa mo�e si� sko�czy� tragicznie � po prostu pomrzemy wszyscy z g�odu! � To by by�o istotnie fatalne! � przyzna� Wabi. � S�dz� jednak, �e tak �le nie b�dzie. Ale wiesz, ciekaw jestem, co nas tym razem czeka w podr�y. Bo w�a�ciwie jedziemy bez okre�lonego celu. Pami�tasz, za pierwszym razem szukali�my sk�r wilczych, za drugim z�ota, a teraz� � Teraz szukamy przyg�d! � triumfalnie obwie�ci� Rod. � Oby ich by�o jak najwi�cej! � Oby nie za du�o! � roztropnie doda� Wabi. � Ale s�uchaj, Rod, je�li chcemy co� upolowa� naprawd�, musimy milcze� i uwa�a�! Rod skin�� g�ow� energicznie i uderzy� si� d�oni� po ustach na znak, �e ju� ich nie otworzy. Po czym z karabinami w r�kach obaj przyjaciele szybko i cicho ruszyli przez las. IV PRZYGODA MINNETAKI Muki � m�wi�a Minnetaki, �licznie wydymaj�c p�sowe usta.� P�jd� na spotkanie ch�opc�w! � Oni przecie zaraz wr�c� � flegmatycznie oponowa� stary Indianin, nie odrywaj�c oczu od roboty. Mukoki siedzia� bowiem przed sza�asem na podwini�tych nogach, pracowicie czyszcz�c strzelb�. Wytar� j� najpierw p�kiem suchej trawy, potem nasmarowa� wszystkie metalowe cz�ci sad�em jelenim, obecnie za� polerowa� luf� mi�kkim skrawkiem sk�ry, nadaj�c jej lustrzany niemal po�ysk. By�o to, w�a�ciwie m�wi�c, sprzeczne z elementarn� zasad� �owieck�, gdy� blask s�o�ca, odbity od lufy, p�oszy niejednokrotnie zwierzyn�, tote� my�liwi cz�sto rozmy�lnie osmalaj� bro� nad ogniskiem. Ale Muki, o sto mil w kr�g s�yn�cy jako znawca kniei i �ow�w, by� pod tym wzgl�dem niepoprawny. Nami�tnie lubi� rzeczy b�yszcz�ce, � Zaraz wr�c�? Tym lepiej! � weso�o odpar�a Minnetaki. � Nie b�d� si� d�u�ej nudzi� sama. Ty i Mballa jeste�cie oczywi�cie strasznie mili � doda�a �piesznie � ale okropnie powa�ni, a mnie si� tak chce troch� poswawoli�! Czule u�miechn�a si� do Mukiego i do piastunki, zaj�tej przyrz�dzaniem kolacji. Mballa, kl�cz�ca nad misk� pe�n� m�ki, wla�a do niej w�a�nie rozczyniony z wod� proszek do pieczenia, wsypa�a nieco soli i silnymi, brunatnymi palcami poczyna�a wygniata� ciasto. Na u�miech Minnetaki odpowiedzia�a szerokim u�miechem, ukazuj�c dwa rz�dy wspaniale bia�ych z�b�w w twarzy jeszcze czerstwej mimo nadchodz�cej pi��dziesi�tki. � No, to id�! � rzuci�a Minnetaki, na p� z pytaniem, daj�c ju� par� krok�w naprz�d. Lecz Mukoki potrz�sn�� g�ow�. � Nie, nie mo�na, jeszcze zab��dzisz! Poza tym to w og�le niebezpiecznie. To nie jest przecie Wabinosh House, tylko prawdziwa knieja! W istocie ob�z, roz�o�ony nad brzegami Ombabiki, by� z trzech stron opasany odwiecznym borem. W�drowcy nasi popasali tu od wczoraj, od dnia za� wyjazdu z Wabinosh House min�� blisko tydzie�. Dwie doby zaj�a im przeprawa przez jezioro Nipigon, a gdy ��d� wp�yn�a na rw�ce wody wezbranej Ombabiki, podr� przybra�a jeszcze wolniejsze tempo. Po co si� zreszt� mieli �pieszy�? Czy� nie by�a to przede wszystkim wspania�a maj�wka, wycieczka dla przyjemno�ci? Tajemnica jaskini zesz�a wyra�nie na drugi plan. Pogoda by�a wymarzona: jaskrawe s�o�ce jeszcze bez upa�u. Lecz r�ce wio�larzy omdla�y nieco przy wios�ach, nogi Minnetaki �cierp�y, tote� jednog�o�nie postanowiono odpocz�� d�u�ej. Gdy wczoraj wieczorem na prawym brzegu rzeki Rod wypatrzy� t� kotlin�, bronion� od zimnych powiew�w zwartym murem lasu, zaproponowa� natychmiast, by tu zabawi� par� dni. Wniosek przyj�to przez aklamacj�. Dzi� rankiem Rod i Wabi ruszyli na polowanie, chc�c zaopatrzy� spi�arni� w �wie�e mi�so, i obiecali, �e nieobecno�� ich d�ugo nie potrwa. Minnetaki, Mballa i Muki pozostali w obozie. � Ale� ja daleko nie p�jd�! � zaprzecza�a Minnetaki gor�co. � Tylko kawa�eczek im naprzeciw. Sam m�wi�e�, �e zaraz musz� wraca�. A je�eli chodzi o jak�� napa��, mam przecie rewolwer! Z dum� uderzy�a si� po biodrze, gdzie w sk�rzanym futerale wisia� miniaturowy browning. Mballa u�miechn�a si� tylko, lecz Mukoki pocz�� chichota� otwarcie, a� jego chude oblicze pokry�a g�sta sie� g��bokich zmarszczek. � Z tego rewolweru mo�esz zabi� wiewi�rk�, je�eli trafisz, albo zaj�ca, je�eli nie b�dzie zbyt wielki. � W takim razie wezm� fuzj�! � Je�eli ci� napadnie wilk, ry� albo nied�wied�, to i tak fuzj� zgubisz. � Niem�dry jeste�, Muki! � nachmurzy�a si� Minnetaki. � I m�wi�am ci przecie�, �e nie p�jd� nigdzie daleko, tylko kawa�eczek. � �eby pr�dzej Roda zobaczy� � porozumiewawczo mruga� stary. Twarzyczk� Minnetaki obla� silny rumieniec. � W�a�nie �e nie Roda, tylko Wabiego � rzek�a pr�dko. � Rod nic mnie nie obchodzi! Zaproponowa�abym ci, Muki, aby� poszed� ze mn�, ale wiem, �e wolisz zosta� z Mball�. Wobec tego do widzenia! Weso�ej zabawy! Powia�a ku nim r�k�, parskn�a �miechem widz�c zmieszane twarze obojga i skoczy�a w las. Ukryta za pierwszym grubym pniem, raz jeszcze rzuci�a wzrokiem na obozowisko. Muki wstawa� w�a�nie, patrz�c w �lad za ni�, lecz po chwili machn�� r�k� i opad� na poprzednie miejsce. Najwidoczniej da� za wygran�. Wtenczas Minnetaki roze�mia�a si� cichutko sama do siebie i posz�a dalej. Wiedzia�a, w kt�r� stron� skierowali si� ch�opcy; by�a o tym mowa przed ich odej�ciem. Mieli ruszy� w lewo i odnale�� w�w�z biegn�cy r�wnoleg�e do rzecznego �o�yska. Minnetaki, id�c, szuka�a wko�o �lad�w ich niedawnej obecno�ci. Nie mog�a jednak�e nic zauwa�y�. Mech g�sty i spr�ysty jak materac ugina� si� co prawda pod stopami, lecz natychmiast wyg�adza� sw� zielon� powierzchni�. Drzewa � olbrzymie jod�y, sosny i �wierki � sta�y rzadko rozsiane, niby si� bocz�c jedne na drugie, a po�r�d nich ros�y k�pami krzaki malin, przewijane splotami pn�czy baknisz. Ogromny spok�j i surowo�� bi�y z g��bi boru. Mimo jasnego jeszcze dnia panowa� tu siny p�mrok jak w nawie ko�cielnej. Z rzadka �wierka�y ptaki. Dziewczyna, podnosz�c oczy, szuka�a ich w�r�d ga��zi. Nagle zastyg�a bez ruchu. Oto po pniu stuletniego �wierka szybko mkn�o w g�r� jakie� drobne stworzonko, a za nim drugie, jeszcze mniejsze bodaj, wysmuk�e, zwinne niby �mija. �cigane zwierz�tko dopad�o pierwszego konara, w�lizn�o si� na� i gna�o ca�ym p�dem po ga��zi, maj�c prze�ladowc� tu� za sob�. Minnetaki wstrzyma�a oddech. Tragiczny wynik zdawa� si� nieunikniony. Lecz raptem drobny kszta�t oderwa� si� od ga��zi, rozpostar� �apy i frun�� niby ptak na s�siednie drzewo. Oczywi�cie nie by� to lot w ca�ym tego s�owa znaczeniu, tylko co� na kszta�t fantastycznego skoku, gdy� stworzonko nie by�o ptakiem, ale po prostu lataj�c� wiewi�rk�, czyli polatuch�. Minnetaki, zachwycona, klasn�a w r�ce, daj�c brawo zr�czno�ci. W�wczas �cigaj�ca �asiczka wrzasn�a ostro ze zdziwienia i z�o�ci, po czym znik�a tak raptownie, jakby si� w powietrzu rozwia�a. Minnetaki �miej�c si� posz�a dalej. W prawo, mi�dzy drzewami, zda�o si� jej, �e widzi ja�niejsze przeb�yski. Rzeczywi�cie by� to pocz�tek doliny. Ju� na skraju lasu mech przetyka�y wonne zio�a, a �dalej z murawy g�stej jak kobierzec wyrasta�y rozmaite kwiaty: fio�ki, rumianki, irysy i lilie, o barwach tak jaskrawych, a� dziewczyna krzykn�a z zachwytu. Minnetaki niezmiernie lubi�a kwiaty � kt�ra� kobieta ich nie lubi? � tote� pochylona j�a rwa� najpi�kniejsze, podziwiaj�c wszystkie razem i ka�dy z osobna. Umiej�tnie mieszaj�c kolory, uk�ada�a �liczn� wi�zank� i w pogoni to za irysem, to za lili� coraz dalej zag��bia�a si� w dolin�. Na razie zupe�nie nie zdawa�a sobie z tego sprawy, lecz w pewnej chwili dozna�a uczucia ch�odu. Wtenczas, podni�s�szy g�ow�, zdziwi�a si�, widz�c nieznany zupe�nie krajobraz. Po lewej stronie mia�a strumyk, p�ytko rozlany na z�ocistych mieliznach, za strumykiem na �agodnym zboczu las wysokopienny, niby ci�g dalszy tej kniei, w kt�r� wesz�a zaraz za obozem. W prawo nieprzerwany �a�cuch chaotycznych rumowisk skalnych ciasno zamyka� horyzont. S�o�ce znik�o ju� za widnokr�giem, wi�c na dnie parowu le�a� g��boki, ch�odny cie�. Zszarza�y barwy kwiecia. Niebo straci�o pyszny kolor b��kitny, niby zasnute lekk� mgie�k� dymu. Minnetaki uczu�a wyra�nie niezadowolenie. Wszak�e obieca�a Mukiemu wr�ci� zaraz, a tymczasem nieobecno�� jej trwa�a ju� chyba przesz�o godzin�. Oczywi�cie na otwartej przestrzeni nad rzek� musia� by� jeszcze dzie� zupe�ny, ale tu, w kotlinie, zapada� zmierzch. Wyprostowawszy si�, sta�a chwil� niezdecydowana, po czym z westchnieniem zawr�ci�a w stron� obozu. Widocznie ch�opcy poszli inn� drog� albo si� mo�e z nimi rozmin�a w lesie. St�pi�a ju� par� krok�w, gdy stan�a ponownie. Gdzie� blisko, o mil� mo�e, hukn�� strza�. Pozna�a natychmiast wysoki jasny ton dubelt�wki Wabigoona. Parskn�a �miechem radosnym. Wi�c jednak spotka my�liwych! I ma w�a�nie dla nich kwiaty. Ka�demu wr�czy bukiet. Nie, jeszcze lepiej, da ka�demu wieniec, jak na zwyci�zc�w przysta�o. Zanim nadejd�, zd��y uple�� dwie r�wnianki. Rzuci�a wzrokiem wko�o. Niezbyt daleko po prawej stronie widnia�o par� p�askich g�az�w, zapraszaj�cych do spoczynku. Minnetaki ruszy�a ku nim. Obuta w mi�kkie sk�rznie, sz�a po g�adkiej murawie zupe�nie bez szelestu. Doszed�szy do pierwszego g�azu, z�o�y�a na nim kwiaty i ju� zamierza�a sama usi���, gdy wtem us�ysza�a jaki� pisk i szamotanie, dochodz�ce spoza pobliskiej ska�y. Wiedziona ciekawo�ci�, wsta�a, zrobi�a kilka krok�w i znieruchomia�a ze zdziwienia, gdy� oczom jej przedstawi� si� widok zupe�nie niezwyk�y. Na otoczonej g�azami ��czce walczy�y, ze sob� zajadle trzy ma�e nied�wiadki. By�y tak zaj�te w�asnymi sprawami, �e �aden z nich nie zauwa�y� obecno�ci dziewczyny. Minnetaki natomiast, stoj�c o kilkana�cie krok�w zaledwie, widzia�a je wyra�nie. Jeden by� niemal czarny, z bia�� �atk�, na podgardlu; drugi ciemnobury; trzeci najwi�kszy, jasnopopielaty, prawie srebrny. Mimo r�norodno�ci barw do�wiadczony my�liwy pozna�by natychmiast, �e ma przed sob� m�ode grizli, lecz Minnetaki, ubawiona w najwy�szym stopniu, nie my�la�a o tym wcale. Nied�wiadki walczy�y o zw�oki wielkiego �nie�nego kr�lika, z kt�rego pozosta� ju� zreszt� tylko bezkszta�tny och�ap mi�sa, odziany w strz�py siwej turzycy. Szary braciszek trzyma� zdobycz za jak�� wystaj�c� cz��, nog� przypuszczalnie, i rozparty na kr�tkich �apkach, co si� ci�gn�� w swoj� stron�; bury natomiast, rozkraczony szeroko, brzuszkiem prawie szoruj�c ziemi�, opiera� si� energicznie i trzyma� kr�lika wp�. Trzeci mi�, najmniejszy, doskakiwa� z boku, warcz�c i piszcz�c niby szczeni�, chwyta� w pyszczek k�aki kr�liczego futra i w og�le robi� zamieszanie, gdy� sam najwidoczniej nie wiedzia�, kt�remu z rodze�stwa ma pom�c. Dwaj zapa�nicy walczyli coraz zacieklej. Szary oczywi�cie wygrywa�. Z gro�nym mrukiem, potrz�saj�c g�ow�, cofa� si� ty�em jak rak i wl�k� za sob� opornego przeciwnika. Tamten sun�� na rozkraczonych �apach niby �aba, rozpaczliwie wczepiaj�c pazurki w nier�wno�ci gruntu. W jakiej� chwili zdo�a� si� zatrzyma�, tylko szyja wyd�u�y�a mu si� tak dalece, jakby wraz z g�ow� mia�a si� oddzieli� od tu�owia. Szary nied�wiadek warkn�� gniewnie i targn�� mocniej. Nast�pi�a katastrofa. Kr�lik rozdar� si� na dwoje, nied�wiadki za�, jakby je kto� rozepchn�� gwa�townie, potoczy�y si� w dwie przeciwne strony, przy czym ma�y bury mi� wyl�dowa� tu� pod nogami Minnetaki. Nied�wiadek wrzasn�� przera�liwie i porwawszy si� na �apy, pocz�� zmiata� co si�. Nigdy dot�d nie ogl�da� cz�owieka, wyczu� jednak�e instynktem, �e posta�, kt�r� ma przed sob�, nale�y do rasy wrog�w; tote� dar� si� ze strachu wniebog�osy. Na widok jego przera�enia Minnetaki parskn�a �miechem. Lecz �miech ten zamar� jej wnet na ustach, a �miertelna blado�� pokry�a rysy, gdy� spoza pobliskiego g�azu zahucza�, niby grzmot, straszny ryk doros�ego nied�wiedzia. Stara nied�wiedzica grizli najad�a si� dzi� do syta, poch�on�wszy od rana tuzin myszy, t�ustego �wistaka oraz niezliczon� ilo�� mr�wek, korzonk�w i wszelakich bulw, tote� schwytawszy kr�lika, pozostawi�a go dzieciom, rada, �e podczas igraszek b�bn�w chwil� spokojnie pole�y. Uci�a sobie zatem s�odk� drzemk� pod nagrzan� s�o�cem ska��, a cho� s�o�ce ju� do pewnego czasu znik�o, ska�a zachowa�a dot�d nabyte za dnia ciep�o, nic wi�c nie m�ci�o rozkoszy wypoczynku. Nied�wiedzica s�ysza�a co prawda przez sen piski i warczenie swych pociech, lecz nie zwraca�a na to uwagi. Nagle uszu jej dobieg� wrzask przera�liwy, krzyk trwogi najwy�szej, wo�anie o pomoc � i stara grizli z rykiem porwa�a si� na nogi. Na ryk nied�wiedzicy Minnetaki skamienia�a, lecz zanim jeszcze rozjuszona bestia wypad�a zza g�azu, dziewczyna porwa�a si� do ucieczki. W pop�ochu i przera�eniu trudno jej by�o obiera� drog�, tote� skoczy�a przed siebie na o�lep w labirynt skalny. Gdyby mia�a do czynienia z innym nied�wiedziem, starczy�oby przypuszczalnie zej�� mu z oczu, by zaniecha� po�cigu. Nieszcz�cie jednak chcia�o, �e Minnetaki trafi�a na t� w�a�nie star� grizli, osob� nie odznaczaj�c� si� nigdy dobrym charakterem