7386

Szczegóły
Tytuł 7386
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7386 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7386 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7386 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAMES OLIVER CURWOOD �OWCY WILK�W (THE WOLF HUNTERS) T�UMACZY� JERZY MARLICZ Zrzeszenie Ksi�garstwa Warszawa 1987 1. �miertelny b�j Mro�na zima zaleg�a w kanadyjskiej g�uszy. Pyzaty, czerwony ksi�yc rzuca� dr��cy blask na milcz�c� pustyni� �nie�n�. �aden d�wi�k nocy nie zbudzi� si� jeszcze. Zakrzep�e jezioro, obrze�one p�kolem sosnowego boru, wygl�da�o jak olbrzymi amfiteatr. Po drugiej stronie, tu� niemal nad szklist� tafl�, sta�y g�ste k�py modrzewi, a �nieg i szron osnu�y ich ga��zie ci�kim pokrowcem. W�r�d pni panowa� nieprzenikniony mrok. Olbrzymia bia�a sowa wynurzy�a si� z tego mroku, zatoczy�a wielkie kolisko i skry�a si� znowu w g�stwie drzew. W chwil� potem zabrzmia� jej ponury g�os, nie�mia�y jednak, jak gdyby mistyczna chwila ciszy nie min�a jeszcze. �nieg, kt�ry pada� ca�y dzie�, usta� ju� i tylko powiew wiatru pie�ci� czasem oszronione konary. Panowa� niezwyk�y ch��d; cz�owiek pozbawiony mo�no�ci ruchu w ci�gu godziny zamarz�by na �mier�. Cisz� przerwa� raptem jaki� d�wi�k niski a dr��cy, niby g��bokie westchnienie. Nie wyda�a go pier� ludzka. My�liwy, gdyby si� tu przypadkowo znalaz�, uj��by wnet mocniej kolb� fuzji. D�wi�k szed� z modrzewiowej k�py. Milczenie, kt�re wnet zapad�o, zda�o si� g��bsze jeszcze. Sowa, niby bezszelestny k��b srebrnego puchu, poszybowa�a nad zamarz�� g�ad� jeziora. Po chwili westchnienie powt�rzy�o si�, znacznie jednak cichsze. Bywalec kanadyjskich puszcz skry�by si� w mroku konar�w i s�ucha�by, i patrzy�, i czeka� ciekawie; d�wi�k bowiem dawa� si� ju� rozpozna� jako zd�awiony b�lem g�os rannego zwierza. Bardzo wolno, pe�en nieufno�ci zrodzonej w dniu dzisiejszym, olbrzymi �o� wkroczy� w obr�b ksi�ycowego blasku. Jego wspania�y �eb, zgi�ty pod ci�arem pot�nych rog�w, poprzez jezioro zwraca� si� badawczo ku p�nocy. Nozdrza mia� szeroko rozwarte, oczy l�ni�ce, a na �niegu, kt�r�dy przeszed�, czernia�a smuga krwi. Sosnowy b�r wyda� si� mu bezpiecznym schronieniem. Poprzez g��boko zawian� �niegiem lodow� tafl� kroczy� wolno i z ogromnym trudem; patrz�c na�, ka�dy odgad�by z �atwo�ci�, �e �o� jest �miertelnie ranny. Gdy modrzewiowa k�pa pozosta�a ju� o kilkadziesi�t metr�w w tyle, �o� przystan��, wysoko uni�s� �eb, kieruj�c rozwarte nozdrza ku niebu, i nastawi� d�ugie uszy. �o� przybiera zawsze t� postaw�, ilekro� chce pochwyci� daleki d�wi�k. Ogromn� cisz� nocn� przerywa�o jednak tylko p�yn�ce z drugiej strony jeziora ponure hukanie sowy. Mimo to pot�ny zwierz sta� wci�� bez ruchu, a u jego n�g, na �niegu, ros�a ka�u�a �wie�ej krwi. Co za tajemnicza groza budzi�a si� w g��binie le�nej? Najbystrzejszy ludzki s�uch nic by nie uchwyci�. Ale d�ugie, niezmiernie czu�e uszy �osia �owi�y daleki pog�os. Zwierz� unios�o �eb wy�ej jeszcze, nozdrza jego pochwyci�y wiew ze wschodu, zachodu i po�udnia, ale p�noc jedynie zdawa�a si� go obchodzi�. Spoza wst�gi sosnowego boru dotar� wkr�tce d�wi�k tak wyra�ny, �e i ludzkie ucho mog�oby go ju� us�ysze�. By�a to niby ko�cowa nuta �a�osnej skargi. Z minuty na minut� d�wi�k r�s�, czasem brzmi�c dono�nie, czasem zamieraj�c w dali, ale zbli�aj�c si� bezustannie; by� to �owiecki zew wilczego stada. Czym dla zbrodniarza jest stryczek kata, czym rz�d karabinowych luf dla pojmanego szpiega - tym dla rannego zwierza w pustyni �nie�nej jest g�os wilczej pogoni. �o� instynktownie wyczu� straszliw� gro�b�. G�owa mu zwis�a, przez co rogi znalaz�y si� na poziomie grzbietu, i lekkim truchtem j�� si� oddala� ku po�udniowi. Na otwartej przestrzeni wida� go by�o z daleka; wiedzia� o tym. Sosnowy b�r jednak by� mu domem i s�dzi�, �e tam w�a�nie znajdzie bezpieczne schronienie. Mia� nadziej�, �e osi�gnie cel, nim wilki zdo�aj� nadbiec. I raptem... Stan��. Stan�� tak gwa�townie, �e przednie nogi ugi�y mu si� w kolanach i pyskiem przeora� �nieg. Wpl�tany w g�osy wilcze dobieg� go huk wystrza�u. Mila, a mo�e i wi�cej, dzieli�a strzelca od miejsca, gdzie sta� ranny �o�, ale bez wzgl�du na odleg�o�� strza� ten przej�� l�kiem serce konaj�cego kr�la p�nocnych puszcz. Dnia tego s�ysza� ju� raz podobny d�wi�k, a wraz z nim wdar�a si� w jego cia�o tajemnicza niemoc i ostry b�l. Ostatnim wysi�kiem zdo�a� wsta�, w rozwarte nozdrza wci�gn�� powiew z p�nocy, wschodu i zachodu, wreszcie zawr�ci� z trudem i skry� si� w ponurej i ch�odnej g�stwinie modrzewiowej k�py. Echo strza�u przebrzmia�o ju� i zapad�a bezmierna cisza. Min�o pi�� mint, potem dziesi��, a� d�ugie samotne wycie rozleg�o si� ponad jeziorem. Zako�czy� je ostry, urwany zew, inne g�osy pochwyci�y ton pe�n� piersi� i �piew wilczej gromady brzmia� ponownie ponur� gam�. Jednocze�nie z g�stwiny sosnowej wysz�a ludzka posta�, zrobi�a kilkana�cie chwiejnych krok�w i przystan�a, zwr�cona nieco wstecz. - Idziesz ju�, Wabi? Z boru dobieg� zdyszany g�os: - Id�. Ale ty �piesz si�! Biegnij! Pierwszy w�drowiec spojrza� przed siebie na jezioro. By� to ch�opak licz�cy zapewne lat osiemna�cie. W prawej d�oni trzyma� gruby kij. Lew� r�k�, z�aman� czy te� skaleczon� powa�nie, ni�s� na temblaku z we�nianego szala. Na twarzy widnia�y �lady g��bokich zadrapa� i krwi, a blado�� i znu�enie m�wi�y wyra�nie, �e ch�opak bliski jest zupe�nego wyczerpania. Czas jaki� bieg� po �niegu, potem zwolni� i szed� jak pijany. Oddycha� ci�ko i niemal z j�kiem. Kij wy�lizn�� mu si� z bezsilnej d�oni; �wiadom ogarniaj�cej go niemocy, nie pr�bowa� nawet kija podnie��. Cz�apa� mozolnie krok za krokiem, a� nogi si� pod nim ugi�y i ci�ko pad� na �nieg. Spod nawis�ych jod�owych konar�w wybieg� teraz m�ody Indianin. Oddycha� szybko, ale z podniecenia raczej ni� z wyczerpania. Za sob�, o p� mili zaledwie, s�ysza� zbli�aj�cy si� coraz gon wilczy i przez chwil�, zginaj�c nisko gibk� posta�, mierzy� s�uchem odleg�o�� dziel�c� go od krwio�erczego stada. Potem oczyma j�� szuka� bia�ego przyjaciela. Bez trudu znalaz� ciemn�, nieruchom� plam�, jak� tworzy�o na �niegu cia�o ch�opca. Na ten widok w �renicach jego odmalowa� si� �ywy niepok�j. Opar�szy o nogi fuzj�, przy�o�y� do ust zwini�te w tr�bk� d�onie i wyda� g�o�ny okrzyk, kt�ry w pogodn� noc da� si� s�ysze� chyba o mil�. - Wahoo-oo-oo! Waho-o-o! Ranny ch�opak uni�s� si� nieco, z trudem wsta� i w odpowiedzi wyda� podobny okrzyk, tak jednak s�aby, �e zdawa� si� prawie szeptem. Potem, potykaj�c si�, ruszy� zn�w w poprzek jeziora. W chwil� p�niej Wabi znalaz� si� u jego boku. - Jak�e ci idzie, Rod? - spyta� troskliwie. Rod poruszy� wargami, ale zamiast odpowiedzi da� si� s�ysze� tylko niewyra�ny szept. I nim m�ody Indianin zdo�a� go podtrzyma�, ranny zachwia� si� i upad� po raz drugi. - Zdaje si�, Wabi - szepn�� z trudem - �e nie p�jd� ju� dalej! Nie mam si�. Czerwonosk�ry odrzuci� karabin, ukl�k� w �niegu obok przyjaciela i uni�s� mu g�ow�. - Doprawdy, Rod, ju� blisko! - t�umaczy� serdecznie. - Tylko ma�y kawa�eczek i dobrniemy do drzew. Nale�a�o si� w�a�ciwie wspi�� na kt�r�� sosn�, ale nie wiedzia�em, �e z tob� tak �le. Trudno zreszt� urz�dza� post�j z trzema nabojami! - Tylko trzema! - No tak! Przypuszczalnie m�g�bym nimi po�o�y� trzy bestie. Ale wchod� mi na ramiona, pr�dko! Zgi�� si� jak scyzoryk tu� przed le��cym w �niegu przyjacielem. Poza nim rozbrzmia� naraz ch�r wilczej zgrai, o wiele bli�szy i wyra�niejszy ni� przedtem. - S� ju� na otwartej przestrzeni, a za kilka minut b�d� tu! - krzykn�� Wabi. - Zarzu� mi ramiona na szyj�, Rod! Tak! Czy mo�esz utrzyma� karabin? Wyprostowa� smuk�� posta� i zataczaj�c si� nieco pod ci�arem rannego, ruszy� do�� szybko ku czerniej�cym w dali modrzewiom. Ka�dy musku� jego m�odego cia�a by� napi�ty do ostatnich granic. O wiele lepiej ni� p�przytomny Rodryg zdawa� sobie spraw� z niebezpiecze�stwa, kt�re grozi�o im lada chwila. Trzy minuty... cztery... pi��! Straszliwe wspomnienie budzi�o si� w m�zgu Wabigoona. Z dziecinnych lat pozosta� mu w pami�ci widok cz�owieka rozszarpanego przez wilki. Je�li ostatnie trzy kule chybi�, je�li nie zdo�a w por� dotrze� do zbawczej k�py modrzewi - los ich b�dzie przypiecz�towany. M�g� co prawda porzuci� rannego towarzysza, a sam ratowa� si� ucieczk�, ale mo�liwo�� ta wywo�a�a jedynie na ustach Indianina wzgardliwy u�miech. Nie po raz pierwszy przecie� wsp�lnie nara�ali si� na �mier�; dzi� jeszcze Rodryg walczy� m�nie w obronie przyjaciela. Je�li wi�c umr�, to umr� razem! Powzi�wszy niezachwiane postanowienie, Wabi silniej zacisn�� d�onie na r�kach rannego. Wiedzia� dobrze, �e �mier� spogl�da na nich z bliska. Je�li nawet dotr� do drzew, to przy tak silnym mrozie d�u�szy pobyt w�r�d konar�w r�wnie� zako�czy si� zgonem, i to nie mniej bolesnym. Dop�ki jednak �ycie tli�o si� w nim, nie traci� jeszcze nadziei i brn�� w �niegu, nas�uchuj�c wycia wilk�w i czuj�c z rozpacz�, �e jego si�y zmniejszaj� si� z ka�d� chwil�. Nagle wycie usta�o. Wabi nie m�g� poj�� powodu tej ciszy. Min�o dwie minuty, potem pi�� i �aden bury cie� nie zm�ci� bieli jeziora. Czy�by wilki straci�y trop? Trudno by�o w to uwierzy�. Wabi przypuszcza� raczej, �e jedno z ranionych przez niego zwierz�t os�ab�o, a reszta zgrai rzuci�a si� na� i ucztuje teraz nad cia�em towarzysza. Zaledwie uprzytomni� sobie t� mo�liwo��, a ju� wycie wybuch�o na nowo, tak bliskie, �e si� odwr�ci�. Kilkana�cie smuk�ych cieni gna�o ku nim �rodkiem jeziora. Modrzewie oddalone by�y zaledwie o sto metr�w. Rod m�g� chyba przeby� t� przestrze� o w�asnych si�ach. - Biegnij! - krzykn�� mu Wabi. - Spiesz si�! Zatrzymam je! Zwolni� z u�cisku r�ce przyjaciela i wnet z d�oni rannego wypad� karabin i potoczy� si� w �nieg. Wabi, pe�en przera�enia, ujrza� twarz Rodryga �miertelnie blad� i jego p�przymkni�te oczy. Ukl�k� tu� przy nim jak urzeczony, raz po raz zwracaj�c wzrok w stron� nadbiegaj�cej ju� krwio�erczej zgrai. Karabin trzyma� w pogotowiu. Wilki, niby r�j os, wysypywa�y si� z g�stwy boru. Tuzin najpot�niejszych zwierz�t zbli�y� si� ju� na odleg�o�� strza�u. Wabi wiedzia�, �e je�li chce powstrzyma� p�d stada, powinien si� zmierzy� w�a�nie z t� awangard�. Wyczeka� jeszcze chwil�; czo�owe bestie by�y teraz zaledwie o dwie�cie metr�w. M�ody Indianin porwa� si� naraz i z g�o�nym wrzaskiem ruszy� na nie. Sta�o si�, jak przypuszcza�. Wilki, zaskoczone krzykiem i niespodzian� napa�ci�, przystan�y zbite w ciasny k��b. Wabi szybkim ruchem uni�s� karabin i strzeli�. D�ugie, bolesne wycie po�wiadczy�o celno�� strza�u. Wabi strzeli� po raz drugi, tym razem tak celnie, �e jeden wilk da� w powietrze ogromnego susa i zwali� si� na grzbiet martwy. Indianin zawr�ci�, p�dem dobieg� do swego druha, pochyli� si� nad nim, zarzuci� go sobie na grzbiet i nios�c w r�ku karabin, ruszy� ku czerniej�cym opodal modrzewiom. Obejrza� si� tylko raz i ujrza� stado ucztuj�ce nad cielskami towarzyszy. Przystan�� dopiero w�r�d pni drzew. Tam z�o�y� na ziemi Rodryga, a sam, wyczerpany do ostatka, pad� obok, nie spuszczaj�c jednak wzroku z ucztuj�cej zgrai. W chwil� p�niej bure plamy oddzieli�y si� od g��wnej bandy i zacz�y pomyka� ku modrzewiom. Na ten widok Wabi zrozumia�, �e uczta si� sko�czy�a; co pr�dzej wi�c wgramoli� si� na nisko zawieszony konar pot�nego drzewa i z trudem wci�gn�� za sob� rannego. Teraz dopiero biedny ch�opak oprzytomnia� nieco. Si�y wraca�y mu powoli i z trudem przy pomocy Indianina zdo�a� si� wspi�� na jeden z wy�szych konar�w. - Po raz drugi, Wabi - rzek�, k�ad�c mu pieszczotliwie na ramieniu zdrow� r�k� - po raz drugi ratujesz mi �ycie! Raz, kiedym ton��, a teraz od tych wilk�w... Winienem ci ogromn� wdzi�czno��! - A dzi� rano kto komu �ycie ratowa�?! Patrzyli na siebie wzajem z wielk� mi�o�ci� w oczach. Na chwil� zapomnieli o gro��cym niebezpiecze�stwie, ale wnet mimo woli wzrok ich pobieg� ku l�ni�cej tafli jeziora. Stado zbli�y�o si� znacznie. Wabi w swym �yciu nie widzia� tak olbrzymiej hordy. Tworzy�o j� najmniej pi��dziesi�t wilk�w. Niby zg�odnia�a sfora, kt�rej rzucono niedostateczn� ilo�� jad�a, zwierz�ta gania�y to tu, to tam, szukaj�c nowego �upu. Nagle jeden wilk przystan��, przysiad� na zadzie i uni�s�szy wysoko tr�jk�tny �eb, wyda� gromki zew �owiecki. - To s� dwa po��czone stada! - wykrzykn�� Wabi. - Zaraz sobie pomy�la�em, �e zbyt wiele ich jest. Patrz! Cz�� d��y ju� naszym �ladem, a reszta ogryza ko�ci tych, kt�rych zastrzeli�em przed chwil�. Gdyby�my tak mieli dostatecznie du�o naboi i tw�j karabin, kt�ry nam porwali ci bandyci, zrobiliby�my maj�tek! A to co?! Wabi urwa� nagle, a r�ka jego zacisn�a si� kurczowo wok� ramion przyjaciela. Obaj ch�opcy zamilkli. Wilki, zbite w g�st� mas�, drepta�y na miejscu, w po�owie drogi mniej wi�cej pomi�dzy terenem niedawnej uczty a napowietrznym schronieniem my�liwych. Zg�odnia�e bestie wykazywa�y niezwyk�e podniecenie. Odnalaz�y w�a�nie ka�u�� krwi i purpurowy szlak znacz�cy drog� ucieczki rannego �osia. - Co si� sta�o, Wabi? - szepn�� Rod. Indianin milcza�. W jego czarnych oczach l�ni� zagadkowy p�omie�, usta mia� rozchylone i w gor�czkowym podnieceniu zdawa� si� ledwo oddycha�. Rod powt�rzy� pytanie i niby w odpowiedzi stado zboczy�o na po�udnie, biegn�c milczkiem i kieruj�c si� wprawdzie nadal ku g�stwie modrzewi, ale nie ku schronisku m�odych my�liwych, tylko o sto jard�w w bok. - Nowy trop! - wykrzykn�� wreszcie Wabi. - Nowy i zupe�nie �wie�y trop! S�yszysz, nie wydaj� najmniejszego d�wi�ku, to znaczy, �e �up jest tu�! Patrzyli dr��c. Ostatni wilk znik� wnet w mroku le�nym. Chwil� trwa�a niezm�cona cisza, potem ch�ralne wycie dosz�o ku nim z g�stwy. - Znalaz�y now� ofiar� i goni� j�! - krzykn�� Wabi. - Musimy to wyzyska�. Pr�dzej! Zacz�� si� spuszcza� z ga��zi na ga��� coraz ni�ej i mia� ju� skoczy� na ziemi�, gdy stado ponownie zawr�ci�o ku nim. O kilkadziesi�t metr�w zaledwie trzasn�o poszycie le�ne i m�ody Indianin co pr�dzej wspi�� si� ponownie na drzewo. - Pr�dzej w g�r�! Pr�dzej! - dysza� gor�czkowo. - Id� tu, prosto na nas! Nie powinny nas zw�szy� ani dojrze�... Wtedy... Przerwa�, ogromny szary cie� wypad� bowiem spo�r�d pni drzew i przemkn�� jak burza o pi��dziesi�t metr�w zaledwie od modrzewia, na kt�rym schronili si� obaj my�liwcy. Poznali bez trudu, �e jest to olbrzymi �o�, cho� �aden z nich nie podejrzewa�, i� maj� przed sob� to w�a�nie zwierz�, do kt�rego Wabi strzela� par� godzin przedtem. W �lad za nim gna�a zajad�a horda. �by zwisa�y nisko, w�sz�c krwawy trop. Zd�awione wycie wydziera�o si� z gardzieli. Wilki przelecia�y tak blisko, �e otar�y si� niemal o drzewo, na kt�rym siedzieli ludzie. Rod w marzeniach sennych nawet nie ogl�da� nigdy podobnego widowiska; Wabi, cho� obyty z dramatami puszczy, patrzy� jak urzeczony. Milcz�c, bez tchu w piersiach, nie odrywali oczu od ponurej zjawy. Bystry wzrok m�odego Indianina rozpoznawa� pojedyncze cielska, tak wychudzone, �e nie pozosta�o na nich nic pr�cz ko�ci i mi�ni. Straszliwy g��d musia� je szarpa�! Rodryg widzia� jedynie krwio�ercze stado, z�o�one z pot�nych zwierz�t upojonych �atwym po�cigiem. Przemkn�y jak wicher. Ale widok ten pozosta� na ca�e �ycie w pami�ci Rodryga Drewa. Inne wspomnienie, straszliwsze jeszcze, prze�ladowa�o go r�wnie d�ugo. P�omdla�emu ch�opcu wyda�o si�, �e nie up�yn�a nawet minuta, a stado ju� dopad�o rannego �osia. Biednego skaza�ca otoczono ze wszystkich stron. Rozleg�o si� ponure k�apanie zg�odnia�ych paszcz i spl�tany w nim �miertelny ryk konaj�cego zwierza. India�ska krew w �y�ach Wabigoona pop�yn�a szybciej. Oczyma syna puszcz ch�on�� ka�dy fragment rozgrywaj�cej si� przed nim tragedii. By� to wspania�y b�j! Ale Wabi wiedzia�, �e w tym pojedynku �o� zginie niechybnie, �ywcem poszarpany na sztuki, a gdy wilki go po�r�, przypomn� sobie o dwunogiej zwierzynie. P�ki czas, nale�a�o zmyka�. Uni�s� si� nieco i dotkn�� r�ki towarzysza. - Teraz pora! - rzek�. - Schod�! T� stron� drzewa tylko! Ze�lizn�� si� w d� bardzo wolno, ramieniem podtrzymuj�c rannego. Gdy obaj stan�li u st�p drzewa, zgi�� kark, chc�c, jak poprzednio, wzi�� Roda na plecy. - Mog� i��, Wabi - szepn�� tamten. - Podaj mi tylko rami�, dobrze? M�ody Indianin obj�� go wp� i obaj znikn�li w modrzewiowej g�stwie. W pi�tna�cie minut potem stali na mieli�nie w�r�d zamarz�ej rzeki. Po drugiej stronie, o kilkadziesi�t metr�w zaledwie, ujrzeli co�, co wywo�a�o na ustach obu radosny u�miech. Opodal brzegu, na tle g�stych, jod�owych zaro�li, p�on�� weso�y ogie�. W odpowiedzi na powitalny okrzyk Wabigoona w blasku p�omieni ukaza�a si� twarz, a zaraz potem rozleg�o si� wo�anie. - Mukoki! - wrzasn�� Wabi. - Mukoki! - roze�mia� si� Rod, szcz�liwy, �e koniec w��cz�gi ju� bliski. Wci�� jeszcze u�miechni�ty, zachwia� si� nagle i zatoczy� tak silnie, �e Wabi rzuci� w �nieg karabin, by m�c obur�cz podtrzyma� przyjaciela. 2. Wabigoon Od dnia, w kt�rym m�ody John Newsome opu�ci� Londyn p�yn�c do Ameryki, min�o niespe�na trzydzie�ci lat. Los prze�ladowa� go niemi�osiernie; bardzo wcze�nie straci� oboje rodzic�w, a pozostawiony przez nich skromny fundusz stopnia� wkr�tce bez �ladu. John Newsome osiad� na razie w Montrealu, a b�d�c cz�owiekiem rozumnym, dzielnym i ambitnym, zyska� wkr�tce zaufanie ludzkie, dzi�ki czemu otrzyma� dobre stanowisko w Wabinosh House, faktorii po�o�onej w�r�d dzikiej g�uszy opodal jeziora Nipigon. W drugim roku swego panowania w Wabinosh House - agent kompanii jest bez ma�a kr�lem podleg�ych mu teren�w - John Newsome pozna� india�skiego wodza imieniem Wabigoon oraz jego c�rk�, pi�kn� Minnetaki. M�oda Indianka z dziecka sta�a si� w�a�nie kobiet�, a los obdarzy� j� niepospolit� wprost urod� i wdzi�kiem. John Newsome od pierwszego wejrzenia zaraz pokocha� �liczn� ksi�niczk�. Sta� si� cz�stym go�ciem w wiosce Wabigoona, po�o�onej o trzydzie�ci kilometr�w w g��b boru. Minnetaki darzy�a go wzajemno�ci�, zwlekano jednak ze �lubem, na drodze bowiem do szcz�cia sta�a nieprzezwyci�ona niemal przeszkoda. Oto pot�ny w�dz s�siedniego plemienia Woonga kocha� od dawna pi�kn� ksi�niczk�. Minnetaki czu�a do niego niepohamowany wstr�t, ale musia�a kry� si� z tym uczuciem ze wzgl�du na ojca. Woonga bowiem m�g� si� sta� gro�nym przeciwnikiem. Z przybyciem m�odego agenta mi�dzy obu konkurentami wybuch�a zajad�a rywalizacja, na skutek kt�rej po dwukrotnym nieudanym zamachu na �ycie Newsome�a Woonga pos�a� staremu Wabigoonowi ostre ultimatum. Minnetaki odpowiedzia�a na nie w zast�pstwie ojca. Odpowied� ta rozpali�a w sercu Woongi p�omie� zemsty i nienawi�ci. Pewnej ciemnej nocy na czele swych wojownik�w napad� na u�piony ob�z Wabigoona z zamiarem porwania ksi�niczki. Atak uda� si� tylko cz�ciowo. Pad�o kilkunastu obro�c�w, pad� r�wnie� przeszyty w��czni� stary w�dz, ale Minnetaki ocala�a. Zdyszany goniec przyni�s� do Wabinosh House wie�� o zdradzieckim napadzie i o �mierci Wabigoona. Newsome, napr�dce uzbroiwszy swoich ludzi, po�pieszy� na ratunek ukochanej. Kontratak, przeprowadzony z brawurowym rozmachem, odrzuci� Woong� i jego wojownik�w w g��b boru, zadaj�c im przy tym dotkliwe straty. W trzy dni p�niej w Hudson Bay odby� si� �lub Minnetaki z Newsome�em. Od tej pory datuje si� jedna z najkrwawszych wa�ni, jaka kiedykolwiek zaistnia�a w tych stronach. Wa�� ta, jak to zobaczymy wkr�tce, przenios�a si� nawet na drugie pokolenie. Woonga i jego banda poczynali sobie tak ostro z pozosta�ymi przy �yciu cz�onkami plemienia Wabigoona, �e w kr�tkim czasie wybili ich niemal do nogi. Ci, co ocaleli z og�lnej rzezi, porzucili lasy rodzinne, chroni�c si� w pobli�e faktorii. My�liwcy z Wabinosh House, udaj�c si� na �owy, cz�stokro� wpadali w zasadzki, gdzie mordowano ich bezlito�nie. Tuziemcy, prowadz�cy z faktori� handel wymienny, byli traktowani jako wrogowie przez wojowniczego Woong�. Lata nie przynios�y tu �adnych zmian. Wa�� trwa�a niezmiennie. W zamian zreszt� Woongowie - bo tak zwano cz�onk�w plemienia Woongi - byli stale prze�ladowani i t�pieni. Tymczasem dwoje dzieci uszcz�liwi�o zwi�zek Newsome�a i �licznej Indianki. Starsze by�o ch�opcem; na cze�� dziada nadano mu imi� Wabigoon, pieszczotliwie zw�c go Wabi. M�odsz� o trzy lata dziewczynk� na pro�b� ojca ochrzczono imieniem Minnetaki. Dziwnym zrz�dzeniem losu w �y�ach Wabiego p�yn�a snad� wy��cznie india�ska krew, podczas gdy Minnetaki zatraci�a z wiekiem podobie�stwo ��cz�ce je z matk�. Przewa�a�o w niej pi�kno bia�ej rasy. Fala kruczych w�os�w i czarne jak w�giel �renice tworzy�y �liczny kontrast z jasn�, o�ywion� rumie�cami twarzyczk�. Wabi pozornie by� tylko Indianinem, pocz�wszy od obutych w mokasyny n�g a� po czubek g�owy - smag�y, muskularny i ca�� dusz� kochaj�cy swobodny byt w�r�d rodzinnych puszcz. Posiada� jednak anglosaski spryt i rozs�dek w stopniu by� mo�e nawet wy�szym ni� ojciec. W �yciu Newsome�a jedn� z najwi�kszych przyjemno�ci by�o kszta�cenie ukochanej �ony; oboje za� marzyli o tym, by dzieci ich nie ust�powa�y pod wzgl�dem wykszta�cenia i og�ady dzieciom chowanym w�r�d cywilizacji. Tote� gdy Wabi sko�czy� lat szesna�cie, a Minnetaki trzyna�cie, jedynie po wygl�dzie mo�na w nich by�o odgadn�� domieszk� krwi india�skiej. Jednak�e oboje, zgodnie z wol� rodzic�w, zaznajomili si� r�wnie� z mow� krajowc�w i z prymitywnym ich �yciem. W tym czasie w�a�nie plemi� Woongi rozpocz�o najbezczelniejsz� w �wiecie grabie�. Gdy sprzykrzy� mu si� ostatecznie uczciwy byt, j�o zdobywa� towary i zapasy wy��cznie kradzie�� i rozbojem, morduj�c przy tym traper�w i kupc�w, ilekro� si� nadarzy�a okazja. Nienawi�� do mieszka�c�w Wabinosh House sta�a si� dziedziczna; synowie ssali j� z mlekiem matek. Istotna przyczyna zatargu posz�a niemal w zapomnienie i jedynie w�dz Woonga pami�ta� o niej. Sta� si� wreszcie tak bezczelny, �e w�adze wyznaczy�y cen� na jego g�ow� i na g�owy najpodlejszych jego towarzyszy. Na pewien czas uda�o si� nawet wygna� uprzykrzon� band� poza granice ludzkich osiedli, ale nikt nie m�g� si� pochwali� tym, �e zabi� lub te� pojma� ich wodza. Gdy Wabi sko�czy� lat siedemna�cie, postanowiono, �e dla uzupe�nienia nauk sp�dzi rok w jednym z wi�kszych miast Stan�w Zjednoczonych. M�ody Indianin - wszyscy niemal uwa�ali Wabiego za Indianina czystej krwi, z czego by� on niezmiernie dumny - wszelkimi si�ami zwalcza� ten nieszcz�sny projekt. Uwielbia� puszcz� ca�ym swym p�dzikim sercem. Burzy�o si� w nim wszystko na my�l o du�ym mie�cie, pe�nym t�oku, gwaru i zaduchu. Minnetaki zachwia�a jego decyzj�; prosi�a gor�co, by jecha� cho� na jeden rok, a po powrocie opowiedzia� jej o wszystkich widzianych cudach i nauczy� tego, co sam pozna. Wabi kocha� nad �ycie sw� �liczn� ma�� siostrzyczk� i g��wnie ze wzgl�du na ni� postanowi� wreszcie jecha�. W ci�gu pierwszych trzech miesi�cy Wabi z zapa�em studiowa� w Detroit. Ale z ka�dym dniem pog��bia�a si� jego t�sknota i samotno��. Godziny wlok�y si� jak wieczno�� ca�a. Trzy razy na tydzie� pisywa� do Minnetaki i trzy razy tygodniowo dziewczynka z Wabinosh House odpisywa�a mu obszernie. Zreszt� do zagubionej w�r�d dzikich puszcz faktorii pocztylion zagl�da� tylko dwa razy na miesi�c. Tego roku w�a�nie Wabi pozna� Rodryga Drewa. W owym czasie m�ody Indianin wyobra�a� sobie, i� jest dzieckiem niedoli; Rod by� nim naprawd�. Ojciec odumar� go w kolebce, a skromny pozostawiony przeze� fundusz wyczerpa� si� doszcz�tnie z biegiem lat. Zmuszony konieczno�ci� Rod porzuci� szko�� i j�� si� pracy zarobkowej. Obaj m�odzi zaprzyja�nili si� pr�dko, a wzajemna sympatia zamieni�a si� wkr�tce w serdeczne i silne przywi�zanie. Po pewnym czasie Wabi zamieszka� w domu nowego przyjaciela. Pani Drew przedstawia�a typ kobiety wykszta�conej i rozumnej, a zaj�a si� Wabim tak szczerze, jakby by� jej rodzonym dzieckiem. Czerwonosk�ry ch�opak nabra� wykszta�cenia i og�ady, a w listach jego nie brak by�o pe�nych zachwytu wzmianek o nowych przyjacio�ach. W kr�tkim czasie pani Drew otrzyma�a serdeczny list od matki swego pupila, a gdy odpowiedzia�a na�, zawi�za�a si� mi�dzy obu kobietami o�ywiona korespondencja. Dni p�yn�y teraz niezmiernie szybko. W czasie d�ugich zimowych wieczor�w po uko�czeniu dziennych zaj�� obaj ch�opcy zasiadali przed kominkiem i m�ody Indianin snu� nie ko�cz�c� si� opowie�� o pe�nym urok�w �yciu w�r�d dzikich puszcz P�nocy. W piersi Roda coraz gwa�towniej budzi�a si� ch�� poznania tych krain. Tysi�ce plan�w powstawa�o w ich g�owach, obmy�lali tysi�ce niezwyk�ych przyg�d, a poczciwa pani Drew u�miecha�a si� s�ysz�c ich rozmowy i potakiwa�a im. Sko�czy�y si� wreszcie nauki m�odego Indianina i Wabi powr�ci� do ojczystego domu i do puszczy, kt�r� tak bardzo kocha�. Przy po�egnaniu obaj ch�opcy mieli �zy w oczach, a pani Drew rozp�aka�a si� nawet, �egnaj�c swego pupila. Dni, kt�re nasta�y teraz, przynios�y Rodrygowi du�o trosk i zgryzot. Brak przyjaciela dawa� si� bole�nie odczu�. Min�a wiosna i lato. Wczesn� jesieni�, gdy wrzesie� ubarwi� purpur� i z�otem li�cie p�nocnych drzew, przyby� do Detroit list od Wabigoona. I wnet w ma�ym mieszkanku zapanowa�a trwoga, rado�� i podniecenie. Pr�cz listu Wabiego jeszcze trzy listy: od starego Newsome�a, od jego �ony i c�rki. Wszyscy prosili jak najserdeczniej, by pani Drew wraz z synem zechcia�a sp�dzi� zim� w Wabinosh House. Nie martw si�, �e stracisz posad� - pisa� Wabi. - W ci�gu zimy uzbieramy wi�cej pieni�dzy, ni�by� m�g� zarobi� w Detroit w ci�gu trzech lat. B�dziemy polowa� na wilki. Roi si� tu od nich, a rz�d p�aci pi�tna�cie dolar�w za ka�dy zdobyty skalp. Dwa lata temu ubi�em czterdzie�ci sztuk, cho� zajmowa�em si� tym jedynie dorywczo. Mam oswojonego wilka, kt�rego u�ywam na przyn�t�. Nie trap si� o fuzj� czy inne przybory my�liwskie. Mam wszystko, co potrzeba. Kilka dni trwa�y narady matki z synem, zanim pos�ano do Wabinosh House ostateczn� odpowied�. Rodryg namawia�, t�umaczy�, opisywa� w barwnych s�owach cudowne chwile, jakie tam sp�dz�, wyja�nia�, ile zdrowia nab�d� w ci�gu tej zimy. Pani Drew by�a usposobiona pesymistycznie. Ich stan finansowy przedstawia� si� op�akanie, wi�c nie chcia�a, by Rod porzuca� prac�, kt�ra daj�c skromny, lecz pewny doch�d zabezpiecza�a im byt. Mia� zreszt� przed sob� dobr� przysz�o��, a tej zimy w�a�nie firma, w kt�rej pracowa�, podwy�szy�a mu pensj� do dziesi�ciu dolar�w tygodniowo. Stan�o wreszcie na tym, �e pani Drew pozostanie w Detroit, a Rodryg sam pojedzie do Wabinosh House. Wys�ano wkr�tce odpowiednie pismo. W trzy tygodnie p�niej przysz�a odpowied� Wabigoona. Przyjaciele spotkaj� si� dziesi�tego pa�dziernika w Sprucewood nad rzek� Black Sturgeon. �odzi� dotr� do jeziora tej�e nazwy, a stamt�d przy pomocy tragarzy przeprawi� si� ku jezioru Nipigon. W Wabinosh House musz� stan�� przed nadej�ciem wielkich mroz�w. Pozostawa�o bardzo ma�o czasu dla poczynienia niezb�dnych przygotowa�; na czwarty dzie� po otrzymaniu listu Rod w towarzystwie matki oczekiwa� przybycia poci�gu, kt�ry mia� go wie�� ku nowemu, pe�nemu przyg�d �yciu. M�ody ch�opak stan�� w Sprucewood jedenastego pa�dziernika. Wabi czeka� ju� na� w towarzystwie s�ugi, Indianina. Zaraz po po�udniu ruszyli w g�r� rzeki. 3. Minnetaki Rod po raz pierwszy ujrza� dziewiczy krajobraz. Siedz�c obok przyjaciela w �odzi z brzozowej kory, co nios�a ich po falach rzecznych, napawa� oczy dzik� urod� puszcz i mokrade�, w�r�d kt�rych sun�li cicho niby zjawy senne. Serce bi�o mu w piersi radosnym rytmem, a oczy bada�y ka�d� g�stw�, ka�dy za�om gruntu, chciwe widoku zwierzyny, kt�rej, jak zapewnia� Wabi, by�o tu mn�stwo. W poprzek jego kolan, w ka�dej chwili gotowy do strza�u, le�a� karabin Wabigoona. W rze�kim powietrzu trwa� jeszcze ranny przymrozek. Czasami otacza� ich las drzew li�ciastych, pe�en purpury i z�ota, to zn�w nad sam� niemal to� schodzi� ciemny sosnowy b�r. Tu i �wdzie sta�y samotne modrzewie. Ogromn� cisz� przerywa�y tylko g�osy dzikich mieszka�c�w tej krainy. Kuropatwy nawo�ywa�y si� w g�szczu; g�si porywa�y si� z trzcin, szumi�c pot�nymi skrzyd�ami. Przed po�udniem pierwszego zaraz dnia Rod drgn�� s�ysz�c silny chrz�st w poszyciu le�nym, zaledwie o rzut kamieniem do �odzi. Widzia�, jak gn� si� i chwiej� m�ode drzewka porastaj�ce brzeg rzeki, i us�ysza� nad uchem szept Wabigoona: - �o�! Na to s�owo r�ce mu drgn�y, a krew w �y�ach pop�yn�a szybciej. Nie mia� w sobie jeszcze stoicyzmu wytrawnych my�liwych, ogromnego spokoju zachowywanego przez mieszka�c�w Dalekiej P�nocy wobec podobnych zjawisk. Rod nie widzia� przecie� nigdy w �yciu grubego zwierza na wolno�ci. Mia� go zreszt� wkr�tce ujrze�. Chwila ta nadesz�a po po�udniu. ��d� op�ywa�a z wolna p�wysep rzeczny. Za tym p�wyspem zgromadzi�o si� sporo naniesionych pr�dem suchych pni i kiedy s�o�ce zni�a�o si� ku zachodowi, ostatnie jego blaski barwi�y ciep�� poz�ot� nieruchomy stos drzewa. W s�o�cu tym, jak zwykle przed nadej�ciem zimowych nocy, bior�c s�oneczn� k�piel le�a� ogromny zwierz, na kt�rego widok z piersi Roda wyrwa� si� okrzyk pe�en podniecenia i zachwytu. Poj��, �e ma przed sob� nied�wiedzia. Nied�wied�, zaskoczony niespodzianie, by� o kilkadziesi�t metr�w zaledwie. Rod b�yskawicznie przy�o�y� karabin do ramienia, wycelowa� szybko i da� ognia. Mi� pi�� si� ju� wzwy� stosu, d���c ku twardej ziemi; po strzale przystan�� naraz, po�lizgn�� si�, o ma�o nie pad�, ale po chwili, niby nabrawszy si�, podj�� na nowo ucieczk�. - Raniony! - wrzeszcza� Wabi. - Pr�dzej! Wal jeszcze. Drugi strza� Roda nie wywar�, na poz�r przynajmniej, �adnego skutku. Podniecony, zapominaj�c, i� znajduje si� w chwiejnej �odzi, skoczy� na r�wne nogi i strzeli� po raz trzeci do nied�wiedzia, kt�ry lada moment mia� znikn�� poza sk��bionym zwa�em drzew. Wabi i jego india�ski s�uga przewa�yli b�yskawicznie ��d� w drug� stron�, si�gaj�c jednocze�nie wios�ami jak najg��biej, ale wysi�ki ich nie zdo�a�y ocali� lekkomy�lnego ch�opca. Pozbawiony r�wnowagi na skutek szarpni�cia fuzji, Rod kiwn�� si� w ty� i chlupn�� w wod�. Wabi przegi�wszy si� chwyci� ton�cego za rami�. - Trzymaj fuzj� i nie ruszaj si�! - krzykn��. - Gdybym ci� teraz ci�gn�� do �odzi, na pewno by si� wywr�ci�a. Skin�� na Indianina, a ten z wolna j�� wios�owa� ku brzegowi. Potem, nachylony, u�miechn�� si� ku ociekaj�cej wod� twarzy Roda. - Do pioruna, ostatni strza� jest pociech� dla nowicjusza! Dosta�e� swego misia, m�j drogi! Nie zwa�aj�c na niewygodn� pozycj�, Rod wyda� radosny okrzyk, a zaledwie stop� dotkn�� gruntu, wyrwa� si� z r�ki Wabigoona i pobrn�� w stron� drzewnego zwa�u. Na szczycie znalaz� nied�wiedzia, kt�rego u�mierci�y dwie kule; jedna w czaszce, a druga mi�dzy �ebrami. Stoj�c nad sw� pierwsz� tak wspania�� zdobycz�, Rodryg spojrza� w d�, gdzie towarzysze podr�y wyci�gali na brzeg ��dk�, i wrzasn�� pe�en zachwytu tak dono�nie, �e krzyk jego da� si� s�ysze� chyba o p� mili w kr�g. - Post�j i ogie� b�d� wy��cznie dla ciebie! - �mia� si� Wabi biegn�c ku niemu. - Masz fenomenalne szcz�cie! Urz�dzimy zaraz wspania�� uczt� i olbrzymie ognisko z tego usch�ego drzewa. Zobaczysz, jak cudownie sp�dzimy noc. Ho, Muki! - krzykn�� w kierunku starego Indianina. - Po�wiartuj tego jegomo�cia, a ja za�o�� ob�z! - Czy mo�na zatrzyma� futro? - zapyta� Rod. - To moja pierwsza zdobycz, no i... - Ale� oczywi�cie, �e mo�na! Pom� mi rozpali� ogie�, rozgrzejesz si� pr�dzej! Rod by� tak podniecony my�l�, i� pierwszy raz w �yciu przenocuje pod go�ym niebem, �e zapomnia� nawet o swej nieprzewidzianej k�pieli. Przede wszystkim rozpalono ognisko i wkr�tce olbrzymi, bezdymny p�omie� roztacza� blask i ciep�o na trzydzie�ci st�p w kr�g. Wabi przyni�s� z �odzi we�niane koce, zdj�� z siebie cz�� odzienia i ubra� w to Rodryga. Wkr�tce obaj siedzieli przy ogniu, a rzeczy Roda suszy�y si� rozpi�te na �erdziach. Rod widzia� potem, jak si� robi sza�as w g�uszy le�nej. Weso�o gwi�d��c Wabi przyni�s� z �odzi siekier� i j�� �cina� ca�e nar�cza sosnowych ga��zek. Rod, owini�ty w koce i podobny do karnawa�owej figury, pomaga� mu ochoczo. Nie min�o p� godziny, a ju� sza�as j�� przybiera� okre�lone kszta�ty. Wbito w ziemi� dwa konary, a na ich rozwidleniach oparto mocny dr�g. Od tego dr�ga uko�nie puszczono ku ziemi d�ugie �erdzie, kt�re pokryto g�st� warstw� sosnowych ga��zi. Nim sza�as by� got�w, stary Indianin uko�czy� r�wnie� �wiartowanie nied�wiedzia. U�o�ono teraz mi�kkie pos�anie z pachn�cego igliwia i gdy ogie� weso�o trzeszcza�, a noc osnu�a las tajemniczym cieniem, Rod my�la� pe�en zachwytu, i� �adna w �wiecie powie�� nie da�aby mu tak realistycznych prze�y�. A gdy w par� chwil p�niej ponad �arz�cymi w�glami rumieni� si� wielki kawa� nied�wiedziego mi�sa, a wo� kawy ��czy�a si� z zapachem plack�w u�o�onych na ciep�ych g�azach, poj��, �e zi�ci�y si� wreszcie jego najdro�sze sny. Nocy tej w z�otym blasku ognia Rod s�ucha� przejmuj�cych groz� opowiada� Wabigoona i starego Indianina, a potem czuwa� do �witu niemal, �owi�c uchem dalekie wycia wilcze, tajemniczy chlupot nurt�w rzecznych i dziwne okrzyki nocnego ptactwa. W ci�gu trzech nast�pnych dni doznawa� coraz to nowych przyg�d. Pewnego mro�nego ranka, gdy towarzysze podr�y spali jeszcze, wykrad� si� z obozu nios�c karabin przyjaciela i strzela� potem do napotkanego jelenia, chybiaj�c dwukrotnie. To zn�w ugania� wraz z Wabim za wspania�ym renem, kt�ry cho� ranny, przep�yn�� jezioro Sturgeon i znik� im z oczu. By�o pi�kne, jesienne popo�udnie, gdy Wabi sokolimi oczyma dojrza� budynki Wabinosh House, z dala widoczne na tle nie ko�cz�cej si�, rzek�by�, linii boru. Gdy zbli�yli si� nieco, rado�nie j�� wskazywa� przyjacielowi poszczeg�lne gmachy, a wi�c budynek kompanii, grup� domk�w urz�dniczych i wreszcie siedzib� agenta, gdzie zapewne oczekiwano ju� drogich go�ci. Od brzegu oderwa�o si� naraz samotne cz�no i ledwo dostrzegalna posta� j�a ku nim powiewa� bia�� chustk�. Wabi krzykn�� rado�nie i unosz�c w powietrze karabin dwukrotnie strzeli�. - To Minnetaki! - wo�a�. - M�wi�a, �e b�dzie nas wygl�da� i wyjedzie na spotkanie! Minnetaki! Rod uczu� lekki nerwowy dreszczyk. W czasie zimowych wieczor�w Wabi tysi�ckrotnie opisywa� mu j�; pe�en braterskiego uczucia, malowa� siostr� �ywymi barwami, a� Rod pozna� j� i ukocha�, cho� nie widzia� pi�knej dziewczyny nigdy w �yciu. Oba cz�na szybko bieg�y ku sobie po g�adkiej powierzchni wody i stan�y wnet burt� w burt�. Minnetaki, chichocz�c, przechyli�a si� zr�cznie i uca�owa�a brata, podczas gdy oczy jej strzyg�y ciekawie w stron� ch�opaka, o kt�rym s�ysza�a tak wiele. Minnetaki by�a dziewczyn� pi�tnastoletni�. Po matce mia�a gibk� posta� i niepor�wnany wdzi�k ruch�w. G�stwa lekko faluj�cych w�os�w otacza�a �liczn� twarzyczk�, a w grubych warkoczach, niedbale rzuconych na plecy, gra�y czerwieni� i z�otem wpl�tane w nie jesienne li�cie. Stan�wszy w �odzi, spojrza�a z u�miechem w oczy Roda, a on, przypominaj�c sobie nakazy cywilizacji, zdj�� kapelusz w szarmanckim uk�onie. Nag�y poryw wiatru wyrwa� mu to nakrycie g�owy. �miech buchn�� wnet z �ywio�ow� si��; �mia� si� nawet stary Indianin. Minnetaki za� pchn�a szybko swe cz�no w stron� p�yn�cego opodal kapelusza. - Nie powinien pan nosi� tego, gdy jest jeszcze ciep�o - rzek�a podaj�c mu wy�owiony wios�em kapelusz. - Wabi chodzi co prawda i latem z okryt� g�ow�, ale ja nie! - To i ja tak�e nie b�d� - po�piesznie zapewni� Rod. A gdy Wabi parskn�� �miechem, zaczerwienili si� oboje jak wi�nie. Zaraz po przybyciu do faktorii Rodryg przekona� si�, �e Wabi poczyni� ju� wszelkie przygotowania tycz�ce wsp�lnej wyprawy. W przeznaczonej dla go�cia izbie wisia� pi�ciostrza�owy karabin Remingtona i du�y rewolwer ci�kiego kalibru; w k�cie sta�y rakiety �nie�ne* [*Rakiety �nie�ne - rodzaj nart; obr�cze z drzewa wyplatane paskami ze sk�ry.] i le�a�o moc drobiazg�w mog�cych si� przyda� w le�nej g�uszy. Wabi wyznaczy� r�wnie� na mapie teren ich poczyna�. W pobli�u faktorii wilki, t�pione przez cz�owieka, by�y ju� nieliczne i mia�y si� na baczno�ci, ale o sto mil na p�noc lub wsch�d, w�r�d dzikich p�l i bor�w, �y�y ich ca�e hordy, dziesi�tkuj�c stada �osi, jeleni i ren�w. W tamtych stronach w�a�nie mia�a by� g��wna kwatera �owc�w. Nale�a�o rusza� w drog� niezw�ocznie, chata bowiem z pni drzew, w kt�rej my�liwi chcieli sp�dzi� zim�, powinna by�a stan��, zanim jeszcze spadn� wielkie �niegi. Wymarsz nast�pi� mia� za tydzie�. Towarzyszem obu ch�opc�w zosta� stary Indianin Mukoki, daleki krewniak zamordowanego wodza Wabigoona. W ci�gu najbli�szych sze�ciu dni, podczas gdy Wabi zast�powa� nieobecnego ojca prowadz�c interesy kompanii, �liczna Minnetaki uczy�a Roda, jak nale�y �y� w g�uszy le�nej. Czy to w �odzi, czy z karabinem w r�ku, czy te� tropi�c p�zatarty �lad, Minnetaki wzbudza�a zawsze zachwyt ch�opca. Rodryg nie kry� swych uczu� wobec przyjaciela, a Wabi podziela� je w zupe�no�ci. Spo�r�d wszystkich mieszka�c�w faktorii Minnetaki wstawa�a najwcze�niej. Rod niewiele dawa� si� jej wyprzedzi�. Gdy jednak nadszed� wreszcie dzie� wyjazdu m�odych my�liwych, Rod sp�ni� si� i ubiera� dopiero, gdy Minnetaki od dawna ju� pogwizdywa�a na dworze. Gwizda�a za� �licznie i ch�opak zazdro�ci� jej szczerze wyj�tkowych zdolno�ci w tym kierunku. Nim wyszed� na podw�rko, dziewczyna ju� znik�a na skraju boru, a Wabi, dawno ubrany, krz�ta� si� wraz z Mukim, pakuj�c tobo�y podr�ne. Ranek by� pi�kny, pogodny i mro�ny, a w ci�gu nocy jezioro pokry�o si� cienk� warstw� lodu. Wabi parokrotnie zwraca� si� w kierunku g�stwy le�nej wydaj�c znany okrzyk, ale �adna odpowied� nie nadesz�a. - Nie wiem, dlaczego Minnetaki nie wraca - rzek� niedbale zaci�gaj�c rzemie� przy na�adowanym ju� plecaku. - �niadanie b�dzie wkr�tce gotowe! Zawo�aj j�, Rod. Dobrze? Rodryg nie mia� nic przeciwko temu. P�dem ruszy� �cie�k�, kt�r�, jak wiedzia�, zazwyczaj chodzi�a Minnetaki. Dotar� wkr�tce do pokrytego �wirem wybrze�a, gdzie dziewczyna pozostawia�a zawsze swoje cz�no. Sprawdzi� wnet, �e by�a tu przed chwil�, l�d bowiem wok� cz�na by� wykruszony nieco. Musia�a pr�bowa� jego mocy. �wir zachowa� wiernie odbicie jej st�p. - Minnetaki! Minnetaki! Rod rzuci� g�o�no jej imi� i zamilk� nas�uchuj�c. Odpowied� nie nadesz�a. W�wczas wiedziony przeczuciem, kt�rego sam nie umia�by okre�li�, pogna� w g��b le�n�, trzymaj�c si� wci�� w pobli�u jej �cie�ki. Po chwili przystan�� i krzykn�� raz i drugi. Cisza...! Pomy�la�, i� dziewczyna mog�a ju� zawr�ci� ku domowi lub te� porzuciwszy �cie�k� wesz�a w g�szcz. Ale dalej nieco na mi�kkim gruncie dojrza� zn�w jej wyra�ny �lad. Przystan�� ponownie i s�ucha�, powstrzymuj�c nawet oddech. Nie wiedzia� wcale, czemu tak post�puje. Wiedzia� tylko, �e od faktorii dzieli go ju� p�milowa przestrze� i �e Minnetaki nie powinna si� tu znajdowa� w porze �niadaniowej. Z dala dobieg� naraz ku niemu jaki� krzyk. Drgn��. Krew zastyg�a w nim, serce zda si� przesta�o bi�, a w nast�pnej chwili gna� ju� jak jele� w�skim szlakiem le�nej �cie�ki. Nieco dalej le�a�a polana, wy�arta w g�stwie przez niedawny po�ar, a na niej Rod ujrza� co�, co przej�o go niewymown� zgroz�. Zobaczy� Minnetaki ca�� w p�aszczu starganych w�os�w, z g�ow� owini�t� jak�� szmat�: dw�ch Indian wlok�o j� �piesznie ku bliskiej ju� �cianie boru. Rod sta� par� sekund jak skamienia�y. Potem wr�ci�a mu zdolno�� ruchu i my�li, a wszystkie mi�nie spr�y�y si� gotowe do walki. Od szeregu dni �wiczy� si� w strzelaniu z rewolweru i bro� t� mia� obecnie u pasa. Strzeli�! A je�li rani Minnetaki? U st�p swych ujrza� gruby konar w kszta�cie maczugi; schyli� si�, podni�s� go i ruszy� p�dem przez polan�. Mi�kki mech g�uszy� jego kroki. By� ju� o par� metr�w od celu swej pogoni, gdy Minnetaki, walcz�c rozpaczliwie, potkn�a si� i niemal pad�a. Jeden z Indian unosz�c j� z ziemi, odwr�ci� nieco g�ow� i ujrza� Roda, jak p�dzi ku nim ze wzniesion� maczug�. Dziki okrzyk Roda, bojowy wrzask Indianina - i walka si� rozpocz�a. Ch�opak gruchn�� maczug� w kark jednego z opryszk�w, druzgoc�c mu rami�, ale drugi czerwonosk�ry b�yskawicznie dopad�szy z ty�u, chwyci� go wp�. Minnetaki, swobodna na razie, szybkim ruchem zerwa�a zas�on� z oczu i ust. Natychmiast obj�a wzrokiem sytuacj�. Ranny Indianin u jej st�p pr�bowa� ju� powsta�, a tu� obok Rod i drugi napastnik tarzali si� po ziemi, zaciekle walcz�c. Widzia�a, jak palce Indianina zaciskaj� si� na gardle jej obro�cy, jak bieleje twarz Roda i rozszerzaj� si� nadmiernie jego oczy - i z �kaniem chwytaj�c porzucon� na ziemi maczug�, opu�ci�a j� z ca�� si�� na �eb czerwonosk�rego. Maczuga unios�a si� trzykrotnie i trzykrotnie opad�a, a palce na gardle Roda rozlu�ni�y si� nieco. Minnetaki po raz czwarty gotowa�a si� do ciosu, gdy nagle obezw�adni� j� silny chwyt z ty�u, a krzyk zamar� w zd�awionej krtani. Ale Rod wyzyska� odpowiedni� chwil�. Szalonym wysi�kiem wydar� rewolwer zza pasa i przywar� luf� do cia�a przeciwnika. Da� si� s�ysze� g�uchy strza� i Indianin z j�kiem agonii pad� plecami na ziemi�. Na ten widok drugi napastnik pu�ci� dziewczyn� i rzuci� si� w g�stw� le�n�. Minnetaki zachwia�a si� i upad�a, a Rod, zapominaj�c o pogoni, przykl�k� obok, odrzuci� jej z czo�a spl�tane w�osy i zacz�� uspokaja� i pociesza�, wynajduj�c najczulsze s�owa. Wabi i Mukoki znale�li ich tak w pi�� minut p�niej. Wprowadzi� ich na w�a�ciwy trop pierwszy bojowy okrzyk Roda, a potem kierowali si� ju� odg�osem walki. Dwaj urz�dnicy faktorii, przeczuwaj�c jakie� zaj�cie, biegli tu� za nimi. Jak si� okaza�o, Minnetaki zosta�a napadni�ta tak niespodziewanie, �e nie zdo�a�a krzykn��, ju� jej szmat� zatkano usta. Woongowie zmusili j� potem, by sz�a sama jedna po mi�kkiej �cie�ce, daj�c poz�r absolutnej swobody. Sami przedzierali si� poprzez g�stw�, nie pozostawiaj�c �adnych �lad�w. Liczyli na to, �e ktokolwiek ujrzy samotny trop dziewczyny, nie domy�li si� nigdy, i� t�dy wiedziono brank�. Pr�ba porwania Minnetaki, bohaterstwo Roda i �mier� jednego z napastnik�w, w kt�rym poznano wojownika Woongi - spowodowa�y w Wabinosh House niema�� sensacj�. M�odzi my�liwi od�o�yli sw� wypraw� na czas nieograniczony. By�o jasne, i� Woonga musi znajdowa� si� w pobli�u, tote� Rod i Wabi na czele wiernych Indian i paru traper�w ca�ymi dniami przetrz�sali okoliczne bory. Ale bandyci znikli r�wnie tajemniczo i nagle, jak si� pojawili. Wreszcie Wabi otrzyma� od siostry solenne przyrzeczenie, �e nigdy ju� nie b�dzie si� przechadza� samotnie z dala od domu, po czym obaj ch�opcy podj�li na nowo przerwane przygotowania do dalekiej wyprawy. I tak czwartego listopada w pi�kny, mro�ny ranek, Rod, Wabi i Mukoki wyruszyli w daleki �wiat na spotkanie przyg�d, kt�re czeka�y na nich w�r�d bia�ych pusty� P�nocy. 4. Pierwsze trudy Mr�z hula� nie na �arty; jeziora i rzeki g��boko zamarz�y, a cienki kobierzec �niegu okry� ziemi�. Pop�dzani dwutygodniowym op�nieniem m�odzi my�liwcy i Mukoki przeci�li forsownym marszem p�nocny kraniec jeziora Nipigon i sz�stego dnia po wyruszeniu znale�li si� ko�o rzeki Ombabika, gdzie zmuszeni byli zatrzyma� si� na post�j ze wzgl�du na straszliw� burz� �nie�n�. Rozbito wi�c prowizoryczny ob�z i w�a�nie w trakcie tych czynno�ci stary Indianin znalaz� pierwsze �lady wilcze. Postanowiono w�wczas, �e warto tu pozosta� par� dni i zbada� tereny �owieckie. Rankiem drugiego dnia Wabi strzela� do starego �osia i rani� go. By� to ten sam olbrzymi �o�, kt�rego tragiczn� �mier� opowiedzieli�my w pierwszym rozdziale tej powie�ci. Tego� ranka obaj m�odzi wyruszyli na rekonesans, chc�c si� przekona�, czy okolica obfituje w potrzebn� im zwierzyn�, inaczej m�wi�c, czy wilki znajduj� si� tu w dostatecznej liczbie. Mukoki zosta� w obozie sam. Z powodu op�nienia marsz odbywa� si� dotychczas nadzwyczaj �piesznie, bez �adnych d�u�szych postoj�w i bez wypraw my�liwskich, tote� nasi w�drowcy byli od tygodnia zupe�nie pozbawieni �wie�ego mi�sa, zadowalaj�c si� z konieczno�ci konserwami i w�dlin�. Mukoki, kt�rego pot�ny apetyt pobudza� r�wnie pot�n� gor�czk� �owieck�, postanowi� w czasie nieobecno�ci obu m�odych zaopatrzy� nieco pust� spi�arni�. Opanowany t� my�l� opu�ci� pod wiecz�r ob�z z zamiarem mo�liwie rych�ego powrotu. Na plecach ni�s� dwa pot�ne sid�a wilcze. W�druj�c wzd�u� rzecznego �o�yska, natkn�� si� naraz na zamarz�e i poszarpane szcz�tki jelenia. Jasne by�o, �e zwierz� pad�o zaledwie kilkana�cie godzin temu; z odcisk�w �ap na �niegu Mukoki wyczyta�, �e morderstwa dokona�y cztery wilki. Jako wytrawny my�liwiec Indianin by� niemal pewien, �e czworono�ni zb�je tej nocy jeszcze powr�c� do przerwanej uczty. Zatrzyma� si� wi�c tu na czas jaki�, ustawi� odpowiednio sid�a i przykry� je parocalow� warstw� �niegu. Mukoki ruszy� dalej i natrafi� wkr�tce na zupe�nie �wie�y trop jeleni. Przekonany, �e jele� nie zechce si� d�ugo w��czy� po g��bokim �niegu, pod��y� bez zw�oki jego �ladem. O p� mili dalej przystan�� nagle, pe�en zdumienia. Inny my�liwy d��y� ju� tym samym tropem. Mukoki posuwa� si� teraz naprz�d nadzwyczaj wolno. Po chwili dojrza� na �niegu odbicie jeszcze jednej pary obutych w mokasyny n�g, a wkr�tce i trzeci �owca przy��czy� si� do dw�ch poprzednich. Stary Indianin nie ustawa� mimo to w pogoni, pchany zreszt� bardziej ciekawo�ci� ni� ch�ci� przyj�cia z ewentualn� pomoc� cz�onkom swej rasy. Na skraju g�stwy jode� potkn�� si� niemal o le��cego na �niegu trupa �ciganego zwierza. Obejrza� go uwa�nie i po chwili wiedzia� ju�, �e jele� pad� od kuli zaledwie dwie godziny temu. Trzej �owcy wyci�li serce, w�trob� i oz�r oraz zabrali ca�y zad, pozostawiaj�c reszt� mi�sa wraz ze sk�r�. To, �e wzgardzili najbardziej warto�ciow� cz�ci� upolowanego zwierza, wyda�o si� Mukokiemu bardzo dziwne. Z nowym zainteresowaniem j�� bada� odciski st�p. Zrozumia� wkr�tce, �e nieznani �owcy �pieszyli si� bardzo i �e po zabraniu mi�sa ruszyli p�dem, chc�c zapewne nadrobi� stracony czas. Stary Indianin, wci�� jeszcze pe�en ciekawo�ci, wr�ci� do resztek jelenia, odci�� �opatki i �ebra, zawin�� wszystko razem w sk�r� i zarzuciwszy ci�ar na plecy ruszy� z powrotem do obozu. Gdy odnalaz� go, by�o ju� ciemno. Wabi i Rod nie wr�cili jeszcze. Rozpali� wi�c pot�ny ogie�, zawiesi� nad nim mi�so i niecierpliwie czeka� powrotu przyjaci�. W p� godziny p�niej us�ysza� wo�anie, a nadbieg�szy ujrza�, jak Wabi trzyma w ramionach p�omdla�ego Roda. Rannego ch�opca natychmiast zaniesiono do obozu i dopiero gdy le�a� na wygodnym pos�aniu pod namiotem, w ciep�ym blasku ognia, Wabi da� Mukokiemu pewne wyja�nienia. - Zdaje si�, Muki, �e ma z�amane rami�. Czy jest ciep�a woda? - Postrza�? - zagadn�� Indianin zamiast odpowiedzi. Ukl�k� obok Roda i wyci�gn�� ku niemu r�ce. - Nie. Uderzony maczug�. Spotkali�my trzech Indian, my�liwych. Obozowali pod go�ym niebem... Jedli. Zaprosili nas do wsp�lnej uczty... Kiedy posilali�my si�, nic nie podejrzewaj�c, skoczyli na nas... Rod zarobi� to, a straci� sw�j karabin! Mukoki szybko obna�y� lewy bok i rami� rannego; powy�ej widnia� olbrzymi siniak, a rami� by�o czarne i spuchni�te. Mukoki by� zawo�anym chirurgiem: takich lekarzy spotyka si� jedynie w�r�d dzikich krain, gdzie przyroda sama uczy ich, jak stawia� diagnoz� i jakie stosowa� leki. Badanie przeprowadzi� szorstko i bezwzgl�dnie, naciskaj�c i gniot�c chore rami�, a� Rod j�cza� z b�lu. Wreszcie stary Indianin orzek� z b�yskiem zadowolenia w oczach: - Ko�� nie jest z�amana, a najgorsze to! - palcem dotkn�� si�ca. - Omal �ebra nie p�k�y! Zapar�o dech i st�d wielka s�abo��. Trzeba dobrze zje��, wypi� gor�cej kawy i da� si� natrze� nied�wiedzim sad�em. Wszystko b�dzie dobrze! Rod, kt�ry w�a�nie otworzy� oczy, u�miechn�� si� blado, a Wabi krzykn�� z rado�ci. - Nie jest tak �le, jak my�leli�my! Prawda, Rod? - zawo�a�. - Muki si� nie myli! Je�li m�wi, �e rami� jest ca�e, to mo�emy mu �mia�o wierzy�! Zawin� ci� teraz w te koce, a wkr�tce zjemy kolacj� tak pyszn�, �e zapomnisz o wszystkich b�lach. Czuj� mi�so! �wie�e mi�so! Mukoki zerwa� si� z radosnym chichotem i skoczy� ku ognisku, nad kt�rym piek�y si� ju� jelenie �ebra. Nabiera�y w�a�nie pi�knej, brunatnej barwy, a rozkoszna wo� �echta�a nozdrza. Nim Wabi opatrzy� skaleczenia Roda i owin�� je czystym banda�em, uczta by�a zupe�nie gotowa. Gdy podano rannemu spory kawa�ek mi�sa, chleb i kubek dymi�cej kawy, Rod u�miechn�� si� z pewnym za�enowaniem. - Wiesz, Wabi, �e wstydz� si� troch�! - rzek� zarumieniony. - Sprawi�em wam obu tyle k�opotu i teraz widz�, �e nie mam nawet z�amanej r�ki, a g�odny jestem jak nied�wied�. G�upio, prawda? Wola�bym bodaj, �eby moja �apa by�a naprawd� p�kni�ta! Mukoki zatopi� ju� z�by w t�ustym k�sie pieczonego mi�siwa, ale przesta� na chwil� je��, by m�c si� po�mia� rado�nie. - Ugh! - wykrzykn�� Wabi. - A to �wietna nowina! - Echo jego okrzyku posz�o daleko w las. Opami�ta� si� wnet i podejrzliwie rzuci� wzrokiem w mroczn� dal poza obr�bem �wietlnego koliska. - Czy s�dzicie, �e p�jd� naszym