7386
Szczegóły |
Tytuł |
7386 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7386 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7386 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7386 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAMES OLIVER CURWOOD
�OWCY WILK�W
(THE WOLF HUNTERS)
T�UMACZY� JERZY MARLICZ
Zrzeszenie Ksi�garstwa
Warszawa 1987
1. �miertelny b�j
Mro�na zima zaleg�a w kanadyjskiej g�uszy. Pyzaty, czerwony ksi�yc rzuca�
dr��cy
blask na milcz�c� pustyni� �nie�n�. �aden d�wi�k nocy nie zbudzi� si� jeszcze.
Zakrzep�e
jezioro, obrze�one p�kolem sosnowego boru, wygl�da�o jak olbrzymi amfiteatr. Po
drugiej
stronie, tu� niemal nad szklist� tafl�, sta�y g�ste k�py modrzewi, a �nieg i
szron osnu�y ich
ga��zie ci�kim pokrowcem. W�r�d pni panowa� nieprzenikniony mrok.
Olbrzymia bia�a sowa wynurzy�a si� z tego mroku, zatoczy�a wielkie kolisko i
skry�a
si� znowu w g�stwie drzew. W chwil� potem zabrzmia� jej ponury g�os, nie�mia�y
jednak, jak
gdyby mistyczna chwila ciszy nie min�a jeszcze. �nieg, kt�ry pada� ca�y dzie�,
usta� ju� i
tylko powiew wiatru pie�ci� czasem oszronione konary. Panowa� niezwyk�y ch��d;
cz�owiek
pozbawiony mo�no�ci ruchu w ci�gu godziny zamarz�by na �mier�.
Cisz� przerwa� raptem jaki� d�wi�k niski a dr��cy, niby g��bokie westchnienie.
Nie
wyda�a go pier� ludzka. My�liwy, gdyby si� tu przypadkowo znalaz�, uj��by wnet
mocniej
kolb� fuzji. D�wi�k szed� z modrzewiowej k�py. Milczenie, kt�re wnet zapad�o,
zda�o si�
g��bsze jeszcze. Sowa, niby bezszelestny k��b srebrnego puchu, poszybowa�a nad
zamarz��
g�ad� jeziora. Po chwili westchnienie powt�rzy�o si�, znacznie jednak cichsze.
Bywalec
kanadyjskich puszcz skry�by si� w mroku konar�w i s�ucha�by, i patrzy�, i czeka�
ciekawie;
d�wi�k bowiem dawa� si� ju� rozpozna� jako zd�awiony b�lem g�os rannego zwierza.
Bardzo wolno, pe�en nieufno�ci zrodzonej w dniu dzisiejszym, olbrzymi �o�
wkroczy�
w obr�b ksi�ycowego blasku. Jego wspania�y �eb, zgi�ty pod ci�arem pot�nych
rog�w,
poprzez jezioro zwraca� si� badawczo ku p�nocy. Nozdrza mia� szeroko rozwarte,
oczy
l�ni�ce, a na �niegu, kt�r�dy przeszed�, czernia�a smuga krwi. Sosnowy b�r wyda�
si� mu
bezpiecznym schronieniem. Poprzez g��boko zawian� �niegiem lodow� tafl� kroczy�
wolno i
z ogromnym trudem; patrz�c na�, ka�dy odgad�by z �atwo�ci�, �e �o� jest
�miertelnie ranny.
Gdy modrzewiowa k�pa pozosta�a ju� o kilkadziesi�t metr�w w tyle, �o�
przystan��,
wysoko uni�s� �eb, kieruj�c rozwarte nozdrza ku niebu, i nastawi� d�ugie uszy.
�o� przybiera
zawsze t� postaw�, ilekro� chce pochwyci� daleki d�wi�k. Ogromn� cisz� nocn�
przerywa�o
jednak tylko p�yn�ce z drugiej strony jeziora ponure hukanie sowy. Mimo to
pot�ny zwierz
sta� wci�� bez ruchu, a u jego n�g, na �niegu, ros�a ka�u�a �wie�ej krwi. Co za
tajemnicza
groza budzi�a si� w g��binie le�nej? Najbystrzejszy ludzki s�uch nic by nie
uchwyci�. Ale
d�ugie, niezmiernie czu�e uszy �osia �owi�y daleki pog�os. Zwierz� unios�o �eb
wy�ej jeszcze,
nozdrza jego pochwyci�y wiew ze wschodu, zachodu i po�udnia, ale p�noc jedynie
zdawa�a
si� go obchodzi�.
Spoza wst�gi sosnowego boru dotar� wkr�tce d�wi�k tak wyra�ny, �e i ludzkie ucho
mog�oby go ju� us�ysze�. By�a to niby ko�cowa nuta �a�osnej skargi. Z minuty na
minut�
d�wi�k r�s�, czasem brzmi�c dono�nie, czasem zamieraj�c w dali, ale zbli�aj�c
si�
bezustannie; by� to �owiecki zew wilczego stada.
Czym dla zbrodniarza jest stryczek kata, czym rz�d karabinowych luf dla
pojmanego
szpiega - tym dla rannego zwierza w pustyni �nie�nej jest g�os wilczej pogoni.
�o� instynktownie wyczu� straszliw� gro�b�. G�owa mu zwis�a, przez co rogi
znalaz�y
si� na poziomie grzbietu, i lekkim truchtem j�� si� oddala� ku po�udniowi. Na
otwartej
przestrzeni wida� go by�o z daleka; wiedzia� o tym. Sosnowy b�r jednak by� mu
domem i
s�dzi�, �e tam w�a�nie znajdzie bezpieczne schronienie. Mia� nadziej�, �e
osi�gnie cel, nim
wilki zdo�aj� nadbiec. I raptem...
Stan��. Stan�� tak gwa�townie, �e przednie nogi ugi�y mu si� w kolanach i
pyskiem
przeora� �nieg. Wpl�tany w g�osy wilcze dobieg� go huk wystrza�u. Mila, a mo�e i
wi�cej,
dzieli�a strzelca od miejsca, gdzie sta� ranny �o�, ale bez wzgl�du na odleg�o��
strza� ten
przej�� l�kiem serce konaj�cego kr�la p�nocnych puszcz. Dnia tego s�ysza� ju�
raz podobny
d�wi�k, a wraz z nim wdar�a si� w jego cia�o tajemnicza niemoc i ostry b�l.
Ostatnim wysi�kiem zdo�a� wsta�, w rozwarte nozdrza wci�gn�� powiew z p�nocy,
wschodu i zachodu, wreszcie zawr�ci� z trudem i skry� si� w ponurej i ch�odnej
g�stwinie
modrzewiowej k�py.
Echo strza�u przebrzmia�o ju� i zapad�a bezmierna cisza. Min�o pi�� mint, potem
dziesi��, a� d�ugie samotne wycie rozleg�o si� ponad jeziorem. Zako�czy� je
ostry, urwany
zew, inne g�osy pochwyci�y ton pe�n� piersi� i �piew wilczej gromady brzmia�
ponownie
ponur� gam�.
Jednocze�nie z g�stwiny sosnowej wysz�a ludzka posta�, zrobi�a kilkana�cie
chwiejnych krok�w i przystan�a, zwr�cona nieco wstecz.
- Idziesz ju�, Wabi?
Z boru dobieg� zdyszany g�os:
- Id�. Ale ty �piesz si�! Biegnij!
Pierwszy w�drowiec spojrza� przed siebie na jezioro. By� to ch�opak licz�cy
zapewne
lat osiemna�cie. W prawej d�oni trzyma� gruby kij. Lew� r�k�, z�aman� czy te�
skaleczon�
powa�nie, ni�s� na temblaku z we�nianego szala. Na twarzy widnia�y �lady
g��bokich
zadrapa� i krwi, a blado�� i znu�enie m�wi�y wyra�nie, �e ch�opak bliski jest
zupe�nego
wyczerpania. Czas jaki� bieg� po �niegu, potem zwolni� i szed� jak pijany.
Oddycha� ci�ko i
niemal z j�kiem. Kij wy�lizn�� mu si� z bezsilnej d�oni; �wiadom ogarniaj�cej go
niemocy,
nie pr�bowa� nawet kija podnie��. Cz�apa� mozolnie krok za krokiem, a� nogi si�
pod nim
ugi�y i ci�ko pad� na �nieg.
Spod nawis�ych jod�owych konar�w wybieg� teraz m�ody Indianin. Oddycha� szybko,
ale z podniecenia raczej ni� z wyczerpania. Za sob�, o p� mili zaledwie,
s�ysza� zbli�aj�cy si�
coraz gon wilczy i przez chwil�, zginaj�c nisko gibk� posta�, mierzy� s�uchem
odleg�o��
dziel�c� go od krwio�erczego stada. Potem oczyma j�� szuka� bia�ego przyjaciela.
Bez trudu
znalaz� ciemn�, nieruchom� plam�, jak� tworzy�o na �niegu cia�o ch�opca. Na ten
widok w
�renicach jego odmalowa� si� �ywy niepok�j. Opar�szy o nogi fuzj�, przy�o�y� do
ust zwini�te
w tr�bk� d�onie i wyda� g�o�ny okrzyk, kt�ry w pogodn� noc da� si� s�ysze� chyba
o mil�.
- Wahoo-oo-oo! Waho-o-o!
Ranny ch�opak uni�s� si� nieco, z trudem wsta� i w odpowiedzi wyda� podobny
okrzyk, tak jednak s�aby, �e zdawa� si� prawie szeptem. Potem, potykaj�c si�,
ruszy� zn�w w
poprzek jeziora. W chwil� p�niej Wabi znalaz� si� u jego boku.
- Jak�e ci idzie, Rod? - spyta� troskliwie.
Rod poruszy� wargami, ale zamiast odpowiedzi da� si� s�ysze� tylko niewyra�ny
szept.
I nim m�ody Indianin zdo�a� go podtrzyma�, ranny zachwia� si� i upad� po raz
drugi.
- Zdaje si�, Wabi - szepn�� z trudem - �e nie p�jd� ju� dalej! Nie mam si�.
Czerwonosk�ry odrzuci� karabin, ukl�k� w �niegu obok przyjaciela i uni�s� mu
g�ow�.
- Doprawdy, Rod, ju� blisko! - t�umaczy� serdecznie. - Tylko ma�y kawa�eczek i
dobrniemy
do drzew. Nale�a�o si� w�a�ciwie wspi�� na kt�r�� sosn�, ale nie wiedzia�em, �e
z tob� tak
�le. Trudno zreszt� urz�dza� post�j z trzema nabojami!
- Tylko trzema!
- No tak! Przypuszczalnie m�g�bym nimi po�o�y� trzy bestie. Ale wchod� mi na
ramiona, pr�dko!
Zgi�� si� jak scyzoryk tu� przed le��cym w �niegu przyjacielem. Poza nim
rozbrzmia�
naraz ch�r wilczej zgrai, o wiele bli�szy i wyra�niejszy ni� przedtem.
- S� ju� na otwartej przestrzeni, a za kilka minut b�d� tu! - krzykn�� Wabi. -
Zarzu� mi
ramiona na szyj�, Rod! Tak! Czy mo�esz utrzyma� karabin?
Wyprostowa� smuk�� posta� i zataczaj�c si� nieco pod ci�arem rannego, ruszy�
do��
szybko ku czerniej�cym w dali modrzewiom. Ka�dy musku� jego m�odego cia�a by�
napi�ty
do ostatnich granic. O wiele lepiej ni� p�przytomny Rodryg zdawa� sobie spraw�
z
niebezpiecze�stwa, kt�re grozi�o im lada chwila.
Trzy minuty... cztery... pi��!
Straszliwe wspomnienie budzi�o si� w m�zgu Wabigoona. Z dziecinnych lat pozosta�
mu w pami�ci widok cz�owieka rozszarpanego przez wilki. Je�li ostatnie trzy kule
chybi�,
je�li nie zdo�a w por� dotrze� do zbawczej k�py modrzewi - los ich b�dzie
przypiecz�towany.
M�g� co prawda porzuci� rannego towarzysza, a sam ratowa� si� ucieczk�, ale
mo�liwo�� ta
wywo�a�a jedynie na ustach Indianina wzgardliwy u�miech. Nie po raz pierwszy
przecie�
wsp�lnie nara�ali si� na �mier�; dzi� jeszcze Rodryg walczy� m�nie w obronie
przyjaciela.
Je�li wi�c umr�, to umr� razem!
Powzi�wszy niezachwiane postanowienie, Wabi silniej zacisn�� d�onie na r�kach
rannego. Wiedzia� dobrze, �e �mier� spogl�da na nich z bliska. Je�li nawet dotr�
do drzew, to
przy tak silnym mrozie d�u�szy pobyt w�r�d konar�w r�wnie� zako�czy si� zgonem,
i to nie
mniej bolesnym. Dop�ki jednak �ycie tli�o si� w nim, nie traci� jeszcze nadziei
i brn�� w
�niegu, nas�uchuj�c wycia wilk�w i czuj�c z rozpacz�, �e jego si�y zmniejszaj�
si� z ka�d�
chwil�.
Nagle wycie usta�o. Wabi nie m�g� poj�� powodu tej ciszy. Min�o dwie minuty,
potem pi�� i �aden bury cie� nie zm�ci� bieli jeziora. Czy�by wilki straci�y
trop? Trudno by�o
w to uwierzy�. Wabi przypuszcza� raczej, �e jedno z ranionych przez niego
zwierz�t os�ab�o,
a reszta zgrai rzuci�a si� na� i ucztuje teraz nad cia�em towarzysza. Zaledwie
uprzytomni�
sobie t� mo�liwo��, a ju� wycie wybuch�o na nowo, tak bliskie, �e si� odwr�ci�.
Kilkana�cie
smuk�ych cieni gna�o ku nim �rodkiem jeziora.
Modrzewie oddalone by�y zaledwie o sto metr�w. Rod m�g� chyba przeby� t�
przestrze� o w�asnych si�ach.
- Biegnij! - krzykn�� mu Wabi. - Spiesz si�! Zatrzymam je!
Zwolni� z u�cisku r�ce przyjaciela i wnet z d�oni rannego wypad� karabin i
potoczy�
si� w �nieg. Wabi, pe�en przera�enia, ujrza� twarz Rodryga �miertelnie blad� i
jego
p�przymkni�te oczy. Ukl�k� tu� przy nim jak urzeczony, raz po raz zwracaj�c
wzrok w
stron� nadbiegaj�cej ju� krwio�erczej zgrai. Karabin trzyma� w pogotowiu. Wilki,
niby r�j os,
wysypywa�y si� z g�stwy boru. Tuzin najpot�niejszych zwierz�t zbli�y� si� ju�
na odleg�o��
strza�u. Wabi wiedzia�, �e je�li chce powstrzyma� p�d stada, powinien si�
zmierzy� w�a�nie z
t� awangard�. Wyczeka� jeszcze chwil�; czo�owe bestie by�y teraz zaledwie o
dwie�cie
metr�w. M�ody Indianin porwa� si� naraz i z g�o�nym wrzaskiem ruszy� na nie.
Sta�o si�, jak
przypuszcza�. Wilki, zaskoczone krzykiem i niespodzian� napa�ci�, przystan�y
zbite w
ciasny k��b. Wabi szybkim ruchem uni�s� karabin i strzeli�. D�ugie, bolesne
wycie
po�wiadczy�o celno�� strza�u. Wabi strzeli� po raz drugi, tym razem tak celnie,
�e jeden wilk
da� w powietrze ogromnego susa i zwali� si� na grzbiet martwy.
Indianin zawr�ci�, p�dem dobieg� do swego druha, pochyli� si� nad nim, zarzuci�
go
sobie na grzbiet i nios�c w r�ku karabin, ruszy� ku czerniej�cym opodal
modrzewiom.
Obejrza� si� tylko raz i ujrza� stado ucztuj�ce nad cielskami towarzyszy.
Przystan�� dopiero
w�r�d pni drzew. Tam z�o�y� na ziemi Rodryga, a sam, wyczerpany do ostatka, pad�
obok, nie
spuszczaj�c jednak wzroku z ucztuj�cej zgrai.
W chwil� p�niej bure plamy oddzieli�y si� od g��wnej bandy i zacz�y pomyka� ku
modrzewiom. Na ten widok Wabi zrozumia�, �e uczta si� sko�czy�a; co pr�dzej wi�c
wgramoli� si� na nisko zawieszony konar pot�nego drzewa i z trudem wci�gn�� za
sob�
rannego. Teraz dopiero biedny ch�opak oprzytomnia� nieco. Si�y wraca�y mu powoli
i z
trudem przy pomocy Indianina zdo�a� si� wspi�� na jeden z wy�szych konar�w.
- Po raz drugi, Wabi - rzek�, k�ad�c mu pieszczotliwie na ramieniu zdrow� r�k� -
po
raz drugi ratujesz mi �ycie! Raz, kiedym ton��, a teraz od tych wilk�w...
Winienem ci
ogromn� wdzi�czno��!
- A dzi� rano kto komu �ycie ratowa�?! Patrzyli na siebie wzajem z wielk�
mi�o�ci� w
oczach. Na chwil� zapomnieli o gro��cym niebezpiecze�stwie, ale wnet mimo woli
wzrok ich
pobieg� ku l�ni�cej tafli jeziora. Stado zbli�y�o si� znacznie. Wabi w swym
�yciu nie widzia�
tak olbrzymiej hordy. Tworzy�o j� najmniej pi��dziesi�t wilk�w. Niby zg�odnia�a
sfora, kt�rej
rzucono niedostateczn� ilo�� jad�a, zwierz�ta gania�y to tu, to tam, szukaj�c
nowego �upu.
Nagle jeden wilk przystan��, przysiad� na zadzie i uni�s�szy wysoko tr�jk�tny
�eb, wyda�
gromki zew �owiecki.
- To s� dwa po��czone stada! - wykrzykn�� Wabi. - Zaraz sobie pomy�la�em, �e
zbyt
wiele ich jest. Patrz! Cz�� d��y ju� naszym �ladem, a reszta ogryza ko�ci tych,
kt�rych
zastrzeli�em przed chwil�. Gdyby�my tak mieli dostatecznie du�o naboi i tw�j
karabin, kt�ry
nam porwali ci bandyci, zrobiliby�my maj�tek! A to co?!
Wabi urwa� nagle, a r�ka jego zacisn�a si� kurczowo wok� ramion przyjaciela.
Obaj
ch�opcy zamilkli. Wilki, zbite w g�st� mas�, drepta�y na miejscu, w po�owie
drogi mniej
wi�cej pomi�dzy terenem niedawnej uczty a napowietrznym schronieniem my�liwych.
Zg�odnia�e bestie wykazywa�y niezwyk�e podniecenie. Odnalaz�y w�a�nie ka�u��
krwi i
purpurowy szlak znacz�cy drog� ucieczki rannego �osia.
- Co si� sta�o, Wabi? - szepn�� Rod.
Indianin milcza�. W jego czarnych oczach l�ni� zagadkowy p�omie�, usta mia�
rozchylone i w gor�czkowym podnieceniu zdawa� si� ledwo oddycha�. Rod powt�rzy�
pytanie i niby w odpowiedzi stado zboczy�o na po�udnie, biegn�c milczkiem i
kieruj�c si�
wprawdzie nadal ku g�stwie modrzewi, ale nie ku schronisku m�odych my�liwych,
tylko o sto
jard�w w bok.
- Nowy trop! - wykrzykn�� wreszcie Wabi. - Nowy i zupe�nie �wie�y trop!
S�yszysz,
nie wydaj� najmniejszego d�wi�ku, to znaczy, �e �up jest tu�!
Patrzyli dr��c. Ostatni wilk znik� wnet w mroku le�nym. Chwil� trwa�a niezm�cona
cisza, potem ch�ralne wycie dosz�o ku nim z g�stwy.
- Znalaz�y now� ofiar� i goni� j�! - krzykn�� Wabi. - Musimy to wyzyska�.
Pr�dzej!
Zacz�� si� spuszcza� z ga��zi na ga��� coraz ni�ej i mia� ju� skoczy� na ziemi�,
gdy
stado ponownie zawr�ci�o ku nim. O kilkadziesi�t metr�w zaledwie trzasn�o
poszycie le�ne i
m�ody Indianin co pr�dzej wspi�� si� ponownie na drzewo.
- Pr�dzej w g�r�! Pr�dzej! - dysza� gor�czkowo. - Id� tu, prosto na nas! Nie
powinny
nas zw�szy� ani dojrze�... Wtedy...
Przerwa�, ogromny szary cie� wypad� bowiem spo�r�d pni drzew i przemkn�� jak
burza o pi��dziesi�t metr�w zaledwie od modrzewia, na kt�rym schronili si� obaj
my�liwcy.
Poznali bez trudu, �e jest to olbrzymi �o�, cho� �aden z nich nie podejrzewa�,
i� maj� przed
sob� to w�a�nie zwierz�, do kt�rego Wabi strzela� par� godzin przedtem. W �lad
za nim gna�a
zajad�a horda. �by zwisa�y nisko, w�sz�c krwawy trop. Zd�awione wycie wydziera�o
si� z
gardzieli. Wilki przelecia�y tak blisko, �e otar�y si� niemal o drzewo, na
kt�rym siedzieli
ludzie. Rod w marzeniach sennych nawet nie ogl�da� nigdy podobnego widowiska;
Wabi,
cho� obyty z dramatami puszczy, patrzy� jak urzeczony. Milcz�c, bez tchu w
piersiach, nie
odrywali oczu od ponurej zjawy. Bystry wzrok m�odego Indianina rozpoznawa�
pojedyncze
cielska, tak wychudzone, �e nie pozosta�o na nich nic pr�cz ko�ci i mi�ni.
Straszliwy g��d
musia� je szarpa�! Rodryg widzia� jedynie krwio�ercze stado, z�o�one z pot�nych
zwierz�t
upojonych �atwym po�cigiem.
Przemkn�y jak wicher. Ale widok ten pozosta� na ca�e �ycie w pami�ci Rodryga
Drewa. Inne wspomnienie, straszliwsze jeszcze, prze�ladowa�o go r�wnie d�ugo.
P�omdla�emu ch�opcu wyda�o si�, �e nie up�yn�a nawet minuta, a stado ju�
dopad�o rannego
�osia. Biednego skaza�ca otoczono ze wszystkich stron. Rozleg�o si� ponure
k�apanie
zg�odnia�ych paszcz i spl�tany w nim �miertelny ryk konaj�cego zwierza.
India�ska krew w
�y�ach Wabigoona pop�yn�a szybciej. Oczyma syna puszcz ch�on�� ka�dy fragment
rozgrywaj�cej si� przed nim tragedii. By� to wspania�y b�j! Ale Wabi wiedzia�,
�e w tym
pojedynku �o� zginie niechybnie, �ywcem poszarpany na sztuki, a gdy wilki go
po�r�,
przypomn� sobie o dwunogiej zwierzynie. P�ki czas, nale�a�o zmyka�. Uni�s� si�
nieco i
dotkn�� r�ki towarzysza.
- Teraz pora! - rzek�. - Schod�! T� stron� drzewa tylko! Ze�lizn�� si� w d�
bardzo
wolno, ramieniem podtrzymuj�c rannego. Gdy obaj stan�li u st�p drzewa, zgi��
kark, chc�c,
jak poprzednio, wzi�� Roda na plecy.
- Mog� i��, Wabi - szepn�� tamten. - Podaj mi tylko rami�, dobrze?
M�ody Indianin obj�� go wp� i obaj znikn�li w modrzewiowej g�stwie. W
pi�tna�cie
minut potem stali na mieli�nie w�r�d zamarz�ej rzeki. Po drugiej stronie, o
kilkadziesi�t
metr�w zaledwie, ujrzeli co�, co wywo�a�o na ustach obu radosny u�miech. Opodal
brzegu, na
tle g�stych, jod�owych zaro�li, p�on�� weso�y ogie�. W odpowiedzi na powitalny
okrzyk
Wabigoona w blasku p�omieni ukaza�a si� twarz, a zaraz potem rozleg�o si�
wo�anie.
- Mukoki! - wrzasn�� Wabi.
- Mukoki! - roze�mia� si� Rod, szcz�liwy, �e koniec w��cz�gi ju� bliski.
Wci�� jeszcze u�miechni�ty, zachwia� si� nagle i zatoczy� tak silnie, �e Wabi
rzuci� w
�nieg karabin, by m�c obur�cz podtrzyma� przyjaciela.
2. Wabigoon
Od dnia, w kt�rym m�ody John Newsome opu�ci� Londyn p�yn�c do Ameryki, min�o
niespe�na trzydzie�ci lat. Los prze�ladowa� go niemi�osiernie; bardzo wcze�nie
straci� oboje
rodzic�w, a pozostawiony przez nich skromny fundusz stopnia� wkr�tce bez �ladu.
John
Newsome osiad� na razie w Montrealu, a b�d�c cz�owiekiem rozumnym, dzielnym i
ambitnym, zyska� wkr�tce zaufanie ludzkie, dzi�ki czemu otrzyma� dobre
stanowisko w
Wabinosh House, faktorii po�o�onej w�r�d dzikiej g�uszy opodal jeziora Nipigon.
W drugim roku swego panowania w Wabinosh House - agent kompanii jest bez ma�a
kr�lem podleg�ych mu teren�w - John Newsome pozna� india�skiego wodza imieniem
Wabigoon oraz jego c�rk�, pi�kn� Minnetaki. M�oda Indianka z dziecka sta�a si�
w�a�nie
kobiet�, a los obdarzy� j� niepospolit� wprost urod� i wdzi�kiem. John Newsome
od
pierwszego wejrzenia zaraz pokocha� �liczn� ksi�niczk�. Sta� si� cz�stym
go�ciem w wiosce
Wabigoona, po�o�onej o trzydzie�ci kilometr�w w g��b boru. Minnetaki darzy�a go
wzajemno�ci�, zwlekano jednak ze �lubem, na drodze bowiem do szcz�cia sta�a
nieprzezwyci�ona niemal przeszkoda. Oto pot�ny w�dz s�siedniego plemienia
Woonga
kocha� od dawna pi�kn� ksi�niczk�. Minnetaki czu�a do niego niepohamowany
wstr�t, ale
musia�a kry� si� z tym uczuciem ze wzgl�du na ojca. Woonga bowiem m�g� si� sta�
gro�nym
przeciwnikiem.
Z przybyciem m�odego agenta mi�dzy obu konkurentami wybuch�a zajad�a
rywalizacja, na skutek kt�rej po dwukrotnym nieudanym zamachu na �ycie Newsome�a
Woonga pos�a� staremu Wabigoonowi ostre ultimatum. Minnetaki odpowiedzia�a na
nie w
zast�pstwie ojca. Odpowied� ta rozpali�a w sercu Woongi p�omie� zemsty i
nienawi�ci.
Pewnej ciemnej nocy na czele swych wojownik�w napad� na u�piony ob�z Wabigoona z
zamiarem porwania ksi�niczki. Atak uda� si� tylko cz�ciowo. Pad�o kilkunastu
obro�c�w,
pad� r�wnie� przeszyty w��czni� stary w�dz, ale Minnetaki ocala�a.
Zdyszany goniec przyni�s� do Wabinosh House wie�� o zdradzieckim napadzie i o
�mierci Wabigoona. Newsome, napr�dce uzbroiwszy swoich ludzi, po�pieszy� na
ratunek
ukochanej. Kontratak, przeprowadzony z brawurowym rozmachem, odrzuci� Woong� i
jego
wojownik�w w g��b boru, zadaj�c im przy tym dotkliwe straty. W trzy dni p�niej
w Hudson
Bay odby� si� �lub Minnetaki z Newsome�em.
Od tej pory datuje si� jedna z najkrwawszych wa�ni, jaka kiedykolwiek zaistnia�a
w
tych stronach. Wa�� ta, jak to zobaczymy wkr�tce, przenios�a si� nawet na drugie
pokolenie.
Woonga i jego banda poczynali sobie tak ostro z pozosta�ymi przy �yciu cz�onkami
plemienia Wabigoona, �e w kr�tkim czasie wybili ich niemal do nogi. Ci, co
ocaleli z og�lnej
rzezi, porzucili lasy rodzinne, chroni�c si� w pobli�e faktorii. My�liwcy z
Wabinosh House,
udaj�c si� na �owy, cz�stokro� wpadali w zasadzki, gdzie mordowano ich
bezlito�nie.
Tuziemcy, prowadz�cy z faktori� handel wymienny, byli traktowani jako wrogowie
przez
wojowniczego Woong�. Lata nie przynios�y tu �adnych zmian. Wa�� trwa�a
niezmiennie. W
zamian zreszt� Woongowie - bo tak zwano cz�onk�w plemienia Woongi - byli stale
prze�ladowani i t�pieni.
Tymczasem dwoje dzieci uszcz�liwi�o zwi�zek Newsome�a i �licznej Indianki.
Starsze by�o ch�opcem; na cze�� dziada nadano mu imi� Wabigoon, pieszczotliwie
zw�c go
Wabi. M�odsz� o trzy lata dziewczynk� na pro�b� ojca ochrzczono imieniem
Minnetaki.
Dziwnym zrz�dzeniem losu w �y�ach Wabiego p�yn�a snad� wy��cznie india�ska
krew,
podczas gdy Minnetaki zatraci�a z wiekiem podobie�stwo ��cz�ce je z matk�.
Przewa�a�o w
niej pi�kno bia�ej rasy. Fala kruczych w�os�w i czarne jak w�giel �renice
tworzy�y �liczny
kontrast z jasn�, o�ywion� rumie�cami twarzyczk�. Wabi pozornie by� tylko
Indianinem,
pocz�wszy od obutych w mokasyny n�g a� po czubek g�owy - smag�y, muskularny i
ca��
dusz� kochaj�cy swobodny byt w�r�d rodzinnych puszcz. Posiada� jednak anglosaski
spryt i
rozs�dek w stopniu by� mo�e nawet wy�szym ni� ojciec.
W �yciu Newsome�a jedn� z najwi�kszych przyjemno�ci by�o kszta�cenie ukochanej
�ony; oboje za� marzyli o tym, by dzieci ich nie ust�powa�y pod wzgl�dem
wykszta�cenia i
og�ady dzieciom chowanym w�r�d cywilizacji. Tote� gdy Wabi sko�czy� lat
szesna�cie, a
Minnetaki trzyna�cie, jedynie po wygl�dzie mo�na w nich by�o odgadn�� domieszk�
krwi
india�skiej. Jednak�e oboje, zgodnie z wol� rodzic�w, zaznajomili si� r�wnie� z
mow�
krajowc�w i z prymitywnym ich �yciem.
W tym czasie w�a�nie plemi� Woongi rozpocz�o najbezczelniejsz� w �wiecie
grabie�.
Gdy sprzykrzy� mu si� ostatecznie uczciwy byt, j�o zdobywa� towary i zapasy
wy��cznie
kradzie�� i rozbojem, morduj�c przy tym traper�w i kupc�w, ilekro� si� nadarzy�a
okazja.
Nienawi�� do mieszka�c�w Wabinosh House sta�a si� dziedziczna; synowie ssali j�
z
mlekiem matek. Istotna przyczyna zatargu posz�a niemal w zapomnienie i jedynie
w�dz
Woonga pami�ta� o niej. Sta� si� wreszcie tak bezczelny, �e w�adze wyznaczy�y
cen� na jego
g�ow� i na g�owy najpodlejszych jego towarzyszy. Na pewien czas uda�o si� nawet
wygna�
uprzykrzon� band� poza granice ludzkich osiedli, ale nikt nie m�g� si� pochwali�
tym, �e
zabi� lub te� pojma� ich wodza.
Gdy Wabi sko�czy� lat siedemna�cie, postanowiono, �e dla uzupe�nienia nauk
sp�dzi
rok w jednym z wi�kszych miast Stan�w Zjednoczonych. M�ody Indianin - wszyscy
niemal
uwa�ali Wabiego za Indianina czystej krwi, z czego by� on niezmiernie dumny -
wszelkimi
si�ami zwalcza� ten nieszcz�sny projekt. Uwielbia� puszcz� ca�ym swym p�dzikim
sercem.
Burzy�o si� w nim wszystko na my�l o du�ym mie�cie, pe�nym t�oku, gwaru i
zaduchu.
Minnetaki zachwia�a jego decyzj�; prosi�a gor�co, by jecha� cho� na jeden rok, a
po powrocie
opowiedzia� jej o wszystkich widzianych cudach i nauczy� tego, co sam pozna.
Wabi kocha�
nad �ycie sw� �liczn� ma�� siostrzyczk� i g��wnie ze wzgl�du na ni� postanowi�
wreszcie
jecha�.
W ci�gu pierwszych trzech miesi�cy Wabi z zapa�em studiowa� w Detroit. Ale z
ka�dym dniem pog��bia�a si� jego t�sknota i samotno��. Godziny wlok�y si� jak
wieczno��
ca�a. Trzy razy na tydzie� pisywa� do Minnetaki i trzy razy tygodniowo
dziewczynka z
Wabinosh House odpisywa�a mu obszernie. Zreszt� do zagubionej w�r�d dzikich
puszcz
faktorii pocztylion zagl�da� tylko dwa razy na miesi�c.
Tego roku w�a�nie Wabi pozna� Rodryga Drewa. W owym czasie m�ody Indianin
wyobra�a� sobie, i� jest dzieckiem niedoli; Rod by� nim naprawd�. Ojciec odumar�
go w
kolebce, a skromny pozostawiony przeze� fundusz wyczerpa� si� doszcz�tnie z
biegiem lat.
Zmuszony konieczno�ci� Rod porzuci� szko�� i j�� si� pracy zarobkowej. Obaj
m�odzi
zaprzyja�nili si� pr�dko, a wzajemna sympatia zamieni�a si� wkr�tce w serdeczne
i silne
przywi�zanie. Po pewnym czasie Wabi zamieszka� w domu nowego przyjaciela. Pani
Drew
przedstawia�a typ kobiety wykszta�conej i rozumnej, a zaj�a si� Wabim tak
szczerze, jakby
by� jej rodzonym dzieckiem. Czerwonosk�ry ch�opak nabra� wykszta�cenia i og�ady,
a w
listach jego nie brak by�o pe�nych zachwytu wzmianek o nowych przyjacio�ach. W
kr�tkim
czasie pani Drew otrzyma�a serdeczny list od matki swego pupila, a gdy
odpowiedzia�a na�,
zawi�za�a si� mi�dzy obu kobietami o�ywiona korespondencja.
Dni p�yn�y teraz niezmiernie szybko. W czasie d�ugich zimowych wieczor�w po
uko�czeniu dziennych zaj�� obaj ch�opcy zasiadali przed kominkiem i m�ody
Indianin snu�
nie ko�cz�c� si� opowie�� o pe�nym urok�w �yciu w�r�d dzikich puszcz P�nocy. W
piersi
Roda coraz gwa�towniej budzi�a si� ch�� poznania tych krain. Tysi�ce plan�w
powstawa�o w
ich g�owach, obmy�lali tysi�ce niezwyk�ych przyg�d, a poczciwa pani Drew
u�miecha�a si�
s�ysz�c ich rozmowy i potakiwa�a im.
Sko�czy�y si� wreszcie nauki m�odego Indianina i Wabi powr�ci� do ojczystego
domu
i do puszczy, kt�r� tak bardzo kocha�. Przy po�egnaniu obaj ch�opcy mieli �zy w
oczach, a
pani Drew rozp�aka�a si� nawet, �egnaj�c swego pupila. Dni, kt�re nasta�y teraz,
przynios�y
Rodrygowi du�o trosk i zgryzot. Brak przyjaciela dawa� si� bole�nie odczu�.
Min�a wiosna i lato. Wczesn� jesieni�, gdy wrzesie� ubarwi� purpur� i z�otem
li�cie
p�nocnych drzew, przyby� do Detroit list od Wabigoona. I wnet w ma�ym
mieszkanku
zapanowa�a trwoga, rado�� i podniecenie. Pr�cz listu Wabiego jeszcze trzy listy:
od starego
Newsome�a, od jego �ony i c�rki. Wszyscy prosili jak najserdeczniej, by pani
Drew wraz z
synem zechcia�a sp�dzi� zim� w Wabinosh House.
Nie martw si�, �e stracisz posad� - pisa� Wabi. - W ci�gu zimy uzbieramy wi�cej
pieni�dzy, ni�by� m�g� zarobi� w Detroit w ci�gu trzech lat. B�dziemy polowa� na
wilki. Roi
si� tu od nich, a rz�d p�aci pi�tna�cie dolar�w za ka�dy zdobyty skalp. Dwa lata
temu ubi�em
czterdzie�ci sztuk, cho� zajmowa�em si� tym jedynie dorywczo. Mam oswojonego
wilka,
kt�rego u�ywam na przyn�t�. Nie trap si� o fuzj� czy inne przybory my�liwskie.
Mam
wszystko, co potrzeba.
Kilka dni trwa�y narady matki z synem, zanim pos�ano do Wabinosh House
ostateczn�
odpowied�. Rodryg namawia�, t�umaczy�, opisywa� w barwnych s�owach cudowne
chwile,
jakie tam sp�dz�, wyja�nia�, ile zdrowia nab�d� w ci�gu tej zimy. Pani Drew by�a
usposobiona pesymistycznie. Ich stan finansowy przedstawia� si� op�akanie, wi�c
nie chcia�a,
by Rod porzuca� prac�, kt�ra daj�c skromny, lecz pewny doch�d zabezpiecza�a im
byt. Mia�
zreszt� przed sob� dobr� przysz�o��, a tej zimy w�a�nie firma, w kt�rej
pracowa�,
podwy�szy�a mu pensj� do dziesi�ciu dolar�w tygodniowo. Stan�o wreszcie na tym,
�e pani
Drew pozostanie w Detroit, a Rodryg sam pojedzie do Wabinosh House. Wys�ano
wkr�tce
odpowiednie pismo.
W trzy tygodnie p�niej przysz�a odpowied� Wabigoona. Przyjaciele spotkaj� si�
dziesi�tego pa�dziernika w Sprucewood nad rzek� Black Sturgeon. �odzi� dotr� do
jeziora
tej�e nazwy, a stamt�d przy pomocy tragarzy przeprawi� si� ku jezioru Nipigon. W
Wabinosh
House musz� stan�� przed nadej�ciem wielkich mroz�w.
Pozostawa�o bardzo ma�o czasu dla poczynienia niezb�dnych przygotowa�; na
czwarty dzie� po otrzymaniu listu Rod w towarzystwie matki oczekiwa� przybycia
poci�gu,
kt�ry mia� go wie�� ku nowemu, pe�nemu przyg�d �yciu. M�ody ch�opak stan�� w
Sprucewood jedenastego pa�dziernika. Wabi czeka� ju� na� w towarzystwie s�ugi,
Indianina.
Zaraz po po�udniu ruszyli w g�r� rzeki.
3. Minnetaki
Rod po raz pierwszy ujrza� dziewiczy krajobraz. Siedz�c obok przyjaciela w �odzi
z
brzozowej kory, co nios�a ich po falach rzecznych, napawa� oczy dzik� urod�
puszcz i
mokrade�, w�r�d kt�rych sun�li cicho niby zjawy senne. Serce bi�o mu w piersi
radosnym
rytmem, a oczy bada�y ka�d� g�stw�, ka�dy za�om gruntu, chciwe widoku zwierzyny,
kt�rej,
jak zapewnia� Wabi, by�o tu mn�stwo. W poprzek jego kolan, w ka�dej chwili
gotowy do
strza�u, le�a� karabin Wabigoona. W rze�kim powietrzu trwa� jeszcze ranny
przymrozek.
Czasami otacza� ich las drzew li�ciastych, pe�en purpury i z�ota, to zn�w nad
sam� niemal to�
schodzi� ciemny sosnowy b�r. Tu i �wdzie sta�y samotne modrzewie. Ogromn� cisz�
przerywa�y tylko g�osy dzikich mieszka�c�w tej krainy. Kuropatwy nawo�ywa�y si�
w
g�szczu; g�si porywa�y si� z trzcin, szumi�c pot�nymi skrzyd�ami. Przed
po�udniem
pierwszego zaraz dnia Rod drgn�� s�ysz�c silny chrz�st w poszyciu le�nym,
zaledwie o rzut
kamieniem do �odzi. Widzia�, jak gn� si� i chwiej� m�ode drzewka porastaj�ce
brzeg rzeki, i
us�ysza� nad uchem szept Wabigoona:
- �o�!
Na to s�owo r�ce mu drgn�y, a krew w �y�ach pop�yn�a szybciej. Nie mia� w
sobie
jeszcze stoicyzmu wytrawnych my�liwych, ogromnego spokoju zachowywanego przez
mieszka�c�w Dalekiej P�nocy wobec podobnych zjawisk. Rod nie widzia� przecie�
nigdy w
�yciu grubego zwierza na wolno�ci.
Mia� go zreszt� wkr�tce ujrze�. Chwila ta nadesz�a po po�udniu. ��d� op�ywa�a z
wolna p�wysep rzeczny. Za tym p�wyspem zgromadzi�o si� sporo naniesionych
pr�dem
suchych pni i kiedy s�o�ce zni�a�o si� ku zachodowi, ostatnie jego blaski
barwi�y ciep��
poz�ot� nieruchomy stos drzewa. W s�o�cu tym, jak zwykle przed nadej�ciem
zimowych
nocy, bior�c s�oneczn� k�piel le�a� ogromny zwierz, na kt�rego widok z piersi
Roda wyrwa�
si� okrzyk pe�en podniecenia i zachwytu. Poj��, �e ma przed sob� nied�wiedzia.
Nied�wied�, zaskoczony niespodzianie, by� o kilkadziesi�t metr�w zaledwie. Rod
b�yskawicznie przy�o�y� karabin do ramienia, wycelowa� szybko i da� ognia. Mi�
pi�� si� ju�
wzwy� stosu, d���c ku twardej ziemi; po strzale przystan�� naraz, po�lizgn��
si�, o ma�o nie
pad�, ale po chwili, niby nabrawszy si�, podj�� na nowo ucieczk�.
- Raniony! - wrzeszcza� Wabi. - Pr�dzej! Wal jeszcze.
Drugi strza� Roda nie wywar�, na poz�r przynajmniej, �adnego skutku. Podniecony,
zapominaj�c, i� znajduje si� w chwiejnej �odzi, skoczy� na r�wne nogi i strzeli�
po raz trzeci
do nied�wiedzia, kt�ry lada moment mia� znikn�� poza sk��bionym zwa�em drzew.
Wabi i
jego india�ski s�uga przewa�yli b�yskawicznie ��d� w drug� stron�, si�gaj�c
jednocze�nie
wios�ami jak najg��biej, ale wysi�ki ich nie zdo�a�y ocali� lekkomy�lnego
ch�opca.
Pozbawiony r�wnowagi na skutek szarpni�cia fuzji, Rod kiwn�� si� w ty� i
chlupn�� w wod�.
Wabi przegi�wszy si� chwyci� ton�cego za rami�.
- Trzymaj fuzj� i nie ruszaj si�! - krzykn��. - Gdybym ci� teraz ci�gn�� do
�odzi, na
pewno by si� wywr�ci�a.
Skin�� na Indianina, a ten z wolna j�� wios�owa� ku brzegowi. Potem, nachylony,
u�miechn�� si� ku ociekaj�cej wod� twarzy Roda.
- Do pioruna, ostatni strza� jest pociech� dla nowicjusza! Dosta�e� swego misia,
m�j
drogi!
Nie zwa�aj�c na niewygodn� pozycj�, Rod wyda� radosny okrzyk, a zaledwie stop�
dotkn�� gruntu, wyrwa� si� z r�ki Wabigoona i pobrn�� w stron� drzewnego zwa�u.
Na
szczycie znalaz� nied�wiedzia, kt�rego u�mierci�y dwie kule; jedna w czaszce, a
druga
mi�dzy �ebrami. Stoj�c nad sw� pierwsz� tak wspania�� zdobycz�, Rodryg spojrza�
w d�,
gdzie towarzysze podr�y wyci�gali na brzeg ��dk�, i wrzasn�� pe�en zachwytu tak
dono�nie,
�e krzyk jego da� si� s�ysze� chyba o p� mili w kr�g.
- Post�j i ogie� b�d� wy��cznie dla ciebie! - �mia� si� Wabi biegn�c ku niemu. -
Masz
fenomenalne szcz�cie! Urz�dzimy zaraz wspania�� uczt� i olbrzymie ognisko z
tego
usch�ego drzewa. Zobaczysz, jak cudownie sp�dzimy noc. Ho, Muki! - krzykn�� w
kierunku
starego Indianina. - Po�wiartuj tego jegomo�cia, a ja za�o�� ob�z!
- Czy mo�na zatrzyma� futro? - zapyta� Rod. - To moja pierwsza zdobycz, no i...
- Ale� oczywi�cie, �e mo�na! Pom� mi rozpali� ogie�, rozgrzejesz si� pr�dzej!
Rod by� tak podniecony my�l�, i� pierwszy raz w �yciu przenocuje pod go�ym
niebem,
�e zapomnia� nawet o swej nieprzewidzianej k�pieli. Przede wszystkim rozpalono
ognisko i
wkr�tce olbrzymi, bezdymny p�omie� roztacza� blask i ciep�o na trzydzie�ci st�p
w kr�g.
Wabi przyni�s� z �odzi we�niane koce, zdj�� z siebie cz�� odzienia i ubra� w to
Rodryga.
Wkr�tce obaj siedzieli przy ogniu, a rzeczy Roda suszy�y si� rozpi�te na
�erdziach. Rod
widzia� potem, jak si� robi sza�as w g�uszy le�nej. Weso�o gwi�d��c Wabi
przyni�s� z �odzi
siekier� i j�� �cina� ca�e nar�cza sosnowych ga��zek. Rod, owini�ty w koce i
podobny do
karnawa�owej figury, pomaga� mu ochoczo. Nie min�o p� godziny, a ju� sza�as
j��
przybiera� okre�lone kszta�ty. Wbito w ziemi� dwa konary, a na ich rozwidleniach
oparto
mocny dr�g. Od tego dr�ga uko�nie puszczono ku ziemi d�ugie �erdzie, kt�re
pokryto g�st�
warstw� sosnowych ga��zi. Nim sza�as by� got�w, stary Indianin uko�czy� r�wnie�
�wiartowanie nied�wiedzia. U�o�ono teraz mi�kkie pos�anie z pachn�cego igliwia i
gdy ogie�
weso�o trzeszcza�, a noc osnu�a las tajemniczym cieniem, Rod my�la� pe�en
zachwytu, i�
�adna w �wiecie powie�� nie da�aby mu tak realistycznych prze�y�. A gdy w par�
chwil
p�niej ponad �arz�cymi w�glami rumieni� si� wielki kawa� nied�wiedziego mi�sa,
a wo�
kawy ��czy�a si� z zapachem plack�w u�o�onych na ciep�ych g�azach, poj��, �e
zi�ci�y si�
wreszcie jego najdro�sze sny.
Nocy tej w z�otym blasku ognia Rod s�ucha� przejmuj�cych groz� opowiada�
Wabigoona i starego Indianina, a potem czuwa� do �witu niemal, �owi�c uchem
dalekie wycia
wilcze, tajemniczy chlupot nurt�w rzecznych i dziwne okrzyki nocnego ptactwa. W
ci�gu
trzech nast�pnych dni doznawa� coraz to nowych przyg�d. Pewnego mro�nego ranka,
gdy
towarzysze podr�y spali jeszcze, wykrad� si� z obozu nios�c karabin przyjaciela
i strzela�
potem do napotkanego jelenia, chybiaj�c dwukrotnie. To zn�w ugania� wraz z Wabim
za
wspania�ym renem, kt�ry cho� ranny, przep�yn�� jezioro Sturgeon i znik� im z
oczu.
By�o pi�kne, jesienne popo�udnie, gdy Wabi sokolimi oczyma dojrza� budynki
Wabinosh House, z dala widoczne na tle nie ko�cz�cej si�, rzek�by�, linii boru.
Gdy zbli�yli
si� nieco, rado�nie j�� wskazywa� przyjacielowi poszczeg�lne gmachy, a wi�c
budynek
kompanii, grup� domk�w urz�dniczych i wreszcie siedzib� agenta, gdzie zapewne
oczekiwano ju� drogich go�ci.
Od brzegu oderwa�o si� naraz samotne cz�no i ledwo dostrzegalna posta� j�a ku
nim
powiewa� bia�� chustk�. Wabi krzykn�� rado�nie i unosz�c w powietrze karabin
dwukrotnie
strzeli�.
- To Minnetaki! - wo�a�. - M�wi�a, �e b�dzie nas wygl�da� i wyjedzie na
spotkanie!
Minnetaki! Rod uczu� lekki nerwowy dreszczyk. W czasie zimowych wieczor�w
Wabi tysi�ckrotnie opisywa� mu j�; pe�en braterskiego uczucia, malowa� siostr�
�ywymi
barwami, a� Rod pozna� j� i ukocha�, cho� nie widzia� pi�knej dziewczyny nigdy w
�yciu.
Oba cz�na szybko bieg�y ku sobie po g�adkiej powierzchni wody i stan�y wnet
burt�
w burt�. Minnetaki, chichocz�c, przechyli�a si� zr�cznie i uca�owa�a brata,
podczas gdy oczy
jej strzyg�y ciekawie w stron� ch�opaka, o kt�rym s�ysza�a tak wiele.
Minnetaki by�a dziewczyn� pi�tnastoletni�. Po matce mia�a gibk� posta� i
niepor�wnany wdzi�k ruch�w. G�stwa lekko faluj�cych w�os�w otacza�a �liczn�
twarzyczk�,
a w grubych warkoczach, niedbale rzuconych na plecy, gra�y czerwieni� i z�otem
wpl�tane w
nie jesienne li�cie. Stan�wszy w �odzi, spojrza�a z u�miechem w oczy Roda, a on,
przypominaj�c sobie nakazy cywilizacji, zdj�� kapelusz w szarmanckim uk�onie.
Nag�y poryw
wiatru wyrwa� mu to nakrycie g�owy. �miech buchn�� wnet z �ywio�ow� si��; �mia�
si� nawet
stary Indianin. Minnetaki za� pchn�a szybko swe cz�no w stron� p�yn�cego
opodal
kapelusza.
- Nie powinien pan nosi� tego, gdy jest jeszcze ciep�o - rzek�a podaj�c mu
wy�owiony
wios�em kapelusz. - Wabi chodzi co prawda i latem z okryt� g�ow�, ale ja nie!
- To i ja tak�e nie b�d� - po�piesznie zapewni� Rod. A gdy Wabi parskn��
�miechem,
zaczerwienili si� oboje jak wi�nie.
Zaraz po przybyciu do faktorii Rodryg przekona� si�, �e Wabi poczyni� ju�
wszelkie
przygotowania tycz�ce wsp�lnej wyprawy. W przeznaczonej dla go�cia izbie wisia�
pi�ciostrza�owy karabin Remingtona i du�y rewolwer ci�kiego kalibru; w k�cie
sta�y rakiety
�nie�ne* [*Rakiety �nie�ne - rodzaj nart; obr�cze z drzewa wyplatane paskami ze
sk�ry.] i
le�a�o moc drobiazg�w mog�cych si� przyda� w le�nej g�uszy. Wabi wyznaczy�
r�wnie� na
mapie teren ich poczyna�. W pobli�u faktorii wilki, t�pione przez cz�owieka,
by�y ju�
nieliczne i mia�y si� na baczno�ci, ale o sto mil na p�noc lub wsch�d, w�r�d
dzikich p�l i
bor�w, �y�y ich ca�e hordy, dziesi�tkuj�c stada �osi, jeleni i ren�w.
W tamtych stronach w�a�nie mia�a by� g��wna kwatera �owc�w. Nale�a�o rusza� w
drog� niezw�ocznie, chata bowiem z pni drzew, w kt�rej my�liwi chcieli sp�dzi�
zim�,
powinna by�a stan��, zanim jeszcze spadn� wielkie �niegi. Wymarsz nast�pi� mia�
za tydzie�.
Towarzyszem obu ch�opc�w zosta� stary Indianin Mukoki, daleki krewniak
zamordowanego
wodza Wabigoona.
W ci�gu najbli�szych sze�ciu dni, podczas gdy Wabi zast�powa� nieobecnego ojca
prowadz�c interesy kompanii, �liczna Minnetaki uczy�a Roda, jak nale�y �y� w
g�uszy le�nej.
Czy to w �odzi, czy z karabinem w r�ku, czy te� tropi�c p�zatarty �lad,
Minnetaki wzbudza�a
zawsze zachwyt ch�opca. Rodryg nie kry� swych uczu� wobec przyjaciela, a Wabi
podziela� je
w zupe�no�ci.
Spo�r�d wszystkich mieszka�c�w faktorii Minnetaki wstawa�a najwcze�niej. Rod
niewiele dawa� si� jej wyprzedzi�. Gdy jednak nadszed� wreszcie dzie� wyjazdu
m�odych
my�liwych, Rod sp�ni� si� i ubiera� dopiero, gdy Minnetaki od dawna ju�
pogwizdywa�a na
dworze. Gwizda�a za� �licznie i ch�opak zazdro�ci� jej szczerze wyj�tkowych
zdolno�ci w tym
kierunku. Nim wyszed� na podw�rko, dziewczyna ju� znik�a na skraju boru, a Wabi,
dawno
ubrany, krz�ta� si� wraz z Mukim, pakuj�c tobo�y podr�ne. Ranek by� pi�kny,
pogodny i
mro�ny, a w ci�gu nocy jezioro pokry�o si� cienk� warstw� lodu. Wabi parokrotnie
zwraca�
si� w kierunku g�stwy le�nej wydaj�c znany okrzyk, ale �adna odpowied� nie
nadesz�a.
- Nie wiem, dlaczego Minnetaki nie wraca - rzek� niedbale zaci�gaj�c rzemie�
przy
na�adowanym ju� plecaku. - �niadanie b�dzie wkr�tce gotowe! Zawo�aj j�, Rod.
Dobrze?
Rodryg nie mia� nic przeciwko temu. P�dem ruszy� �cie�k�, kt�r�, jak wiedzia�,
zazwyczaj chodzi�a Minnetaki. Dotar� wkr�tce do pokrytego �wirem wybrze�a, gdzie
dziewczyna pozostawia�a zawsze swoje cz�no. Sprawdzi� wnet, �e by�a tu przed
chwil�, l�d
bowiem wok� cz�na by� wykruszony nieco. Musia�a pr�bowa� jego mocy. �wir
zachowa�
wiernie odbicie jej st�p.
- Minnetaki! Minnetaki!
Rod rzuci� g�o�no jej imi� i zamilk� nas�uchuj�c. Odpowied� nie nadesz�a.
W�wczas
wiedziony przeczuciem, kt�rego sam nie umia�by okre�li�, pogna� w g��b le�n�,
trzymaj�c si�
wci�� w pobli�u jej �cie�ki. Po chwili przystan�� i krzykn�� raz i drugi.
Cisza...! Pomy�la�, i�
dziewczyna mog�a ju� zawr�ci� ku domowi lub te� porzuciwszy �cie�k� wesz�a w
g�szcz.
Ale dalej nieco na mi�kkim gruncie dojrza� zn�w jej wyra�ny �lad. Przystan��
ponownie i
s�ucha�, powstrzymuj�c nawet oddech. Nie wiedzia� wcale, czemu tak post�puje.
Wiedzia�
tylko, �e od faktorii dzieli go ju� p�milowa przestrze� i �e Minnetaki nie
powinna si� tu
znajdowa� w porze �niadaniowej.
Z dala dobieg� naraz ku niemu jaki� krzyk. Drgn��. Krew zastyg�a w nim, serce
zda si�
przesta�o bi�, a w nast�pnej chwili gna� ju� jak jele� w�skim szlakiem le�nej
�cie�ki. Nieco
dalej le�a�a polana, wy�arta w g�stwie przez niedawny po�ar, a na niej Rod
ujrza� co�, co
przej�o go niewymown� zgroz�. Zobaczy� Minnetaki ca�� w p�aszczu starganych
w�os�w, z
g�ow� owini�t� jak�� szmat�: dw�ch Indian wlok�o j� �piesznie ku bliskiej ju�
�cianie boru.
Rod sta� par� sekund jak skamienia�y. Potem wr�ci�a mu zdolno�� ruchu i my�li, a
wszystkie mi�nie spr�y�y si� gotowe do walki. Od szeregu dni �wiczy� si� w
strzelaniu z
rewolweru i bro� t� mia� obecnie u pasa. Strzeli�! A je�li rani Minnetaki? U
st�p swych ujrza�
gruby konar w kszta�cie maczugi; schyli� si�, podni�s� go i ruszy� p�dem przez
polan�.
Mi�kki mech g�uszy� jego kroki. By� ju� o par� metr�w od celu swej pogoni, gdy
Minnetaki,
walcz�c rozpaczliwie, potkn�a si� i niemal pad�a. Jeden z Indian unosz�c j� z
ziemi, odwr�ci�
nieco g�ow� i ujrza� Roda, jak p�dzi ku nim ze wzniesion� maczug�. Dziki okrzyk
Roda,
bojowy wrzask Indianina - i walka si� rozpocz�a. Ch�opak gruchn�� maczug� w
kark jednego
z opryszk�w, druzgoc�c mu rami�, ale drugi czerwonosk�ry b�yskawicznie dopad�szy
z ty�u,
chwyci� go wp�.
Minnetaki, swobodna na razie, szybkim ruchem zerwa�a zas�on� z oczu i ust.
Natychmiast obj�a wzrokiem sytuacj�. Ranny Indianin u jej st�p pr�bowa� ju�
powsta�, a tu�
obok Rod i drugi napastnik tarzali si� po ziemi, zaciekle walcz�c. Widzia�a, jak
palce
Indianina zaciskaj� si� na gardle jej obro�cy, jak bieleje twarz Roda i
rozszerzaj� si�
nadmiernie jego oczy - i z �kaniem chwytaj�c porzucon� na ziemi maczug�,
opu�ci�a j� z ca��
si�� na �eb czerwonosk�rego. Maczuga unios�a si� trzykrotnie i trzykrotnie
opad�a, a palce na
gardle Roda rozlu�ni�y si� nieco. Minnetaki po raz czwarty gotowa�a si� do
ciosu, gdy nagle
obezw�adni� j� silny chwyt z ty�u, a krzyk zamar� w zd�awionej krtani. Ale Rod
wyzyska�
odpowiedni� chwil�. Szalonym wysi�kiem wydar� rewolwer zza pasa i przywar� luf�
do cia�a
przeciwnika. Da� si� s�ysze� g�uchy strza� i Indianin z j�kiem agonii pad�
plecami na ziemi�.
Na ten widok drugi napastnik pu�ci� dziewczyn� i rzuci� si� w g�stw� le�n�.
Minnetaki
zachwia�a si� i upad�a, a Rod, zapominaj�c o pogoni, przykl�k� obok, odrzuci�
jej z czo�a
spl�tane w�osy i zacz�� uspokaja� i pociesza�, wynajduj�c najczulsze s�owa.
Wabi i Mukoki znale�li ich tak w pi�� minut p�niej. Wprowadzi� ich na w�a�ciwy
trop pierwszy bojowy okrzyk Roda, a potem kierowali si� ju� odg�osem walki. Dwaj
urz�dnicy faktorii, przeczuwaj�c jakie� zaj�cie, biegli tu� za nimi.
Jak si� okaza�o, Minnetaki zosta�a napadni�ta tak niespodziewanie, �e nie
zdo�a�a
krzykn��, ju� jej szmat� zatkano usta. Woongowie zmusili j� potem, by sz�a sama
jedna po
mi�kkiej �cie�ce, daj�c poz�r absolutnej swobody. Sami przedzierali si� poprzez
g�stw�, nie
pozostawiaj�c �adnych �lad�w. Liczyli na to, �e ktokolwiek ujrzy samotny trop
dziewczyny,
nie domy�li si� nigdy, i� t�dy wiedziono brank�.
Pr�ba porwania Minnetaki, bohaterstwo Roda i �mier� jednego z napastnik�w, w
kt�rym poznano wojownika Woongi - spowodowa�y w Wabinosh House niema�� sensacj�.
M�odzi my�liwi od�o�yli sw� wypraw� na czas nieograniczony. By�o jasne, i�
Woonga musi
znajdowa� si� w pobli�u, tote� Rod i Wabi na czele wiernych Indian i paru
traper�w ca�ymi
dniami przetrz�sali okoliczne bory. Ale bandyci znikli r�wnie tajemniczo i
nagle, jak si�
pojawili. Wreszcie Wabi otrzyma� od siostry solenne przyrzeczenie, �e nigdy ju�
nie b�dzie
si� przechadza� samotnie z dala od domu, po czym obaj ch�opcy podj�li na nowo
przerwane
przygotowania do dalekiej wyprawy.
I tak czwartego listopada w pi�kny, mro�ny ranek, Rod, Wabi i Mukoki wyruszyli w
daleki �wiat na spotkanie przyg�d, kt�re czeka�y na nich w�r�d bia�ych pusty�
P�nocy.
4. Pierwsze trudy
Mr�z hula� nie na �arty; jeziora i rzeki g��boko zamarz�y, a cienki kobierzec
�niegu
okry� ziemi�. Pop�dzani dwutygodniowym op�nieniem m�odzi my�liwcy i Mukoki
przeci�li
forsownym marszem p�nocny kraniec jeziora Nipigon i sz�stego dnia po wyruszeniu
znale�li
si� ko�o rzeki Ombabika, gdzie zmuszeni byli zatrzyma� si� na post�j ze wzgl�du
na
straszliw� burz� �nie�n�. Rozbito wi�c prowizoryczny ob�z i w�a�nie w trakcie
tych
czynno�ci stary Indianin znalaz� pierwsze �lady wilcze. Postanowiono w�wczas, �e
warto tu
pozosta� par� dni i zbada� tereny �owieckie. Rankiem drugiego dnia Wabi strzela�
do starego
�osia i rani� go. By� to ten sam olbrzymi �o�, kt�rego tragiczn� �mier�
opowiedzieli�my w
pierwszym rozdziale tej powie�ci. Tego� ranka obaj m�odzi wyruszyli na
rekonesans, chc�c
si� przekona�, czy okolica obfituje w potrzebn� im zwierzyn�, inaczej m�wi�c,
czy wilki
znajduj� si� tu w dostatecznej liczbie.
Mukoki zosta� w obozie sam. Z powodu op�nienia marsz odbywa� si� dotychczas
nadzwyczaj �piesznie, bez �adnych d�u�szych postoj�w i bez wypraw my�liwskich,
tote� nasi
w�drowcy byli od tygodnia zupe�nie pozbawieni �wie�ego mi�sa, zadowalaj�c si� z
konieczno�ci konserwami i w�dlin�. Mukoki, kt�rego pot�ny apetyt pobudza�
r�wnie
pot�n� gor�czk� �owieck�, postanowi� w czasie nieobecno�ci obu m�odych
zaopatrzy� nieco
pust� spi�arni�. Opanowany t� my�l� opu�ci� pod wiecz�r ob�z z zamiarem mo�liwie
rych�ego powrotu.
Na plecach ni�s� dwa pot�ne sid�a wilcze. W�druj�c wzd�u� rzecznego �o�yska,
natkn�� si� naraz na zamarz�e i poszarpane szcz�tki jelenia. Jasne by�o, �e
zwierz� pad�o
zaledwie kilkana�cie godzin temu; z odcisk�w �ap na �niegu Mukoki wyczyta�, �e
morderstwa
dokona�y cztery wilki. Jako wytrawny my�liwiec Indianin by� niemal pewien, �e
czworono�ni
zb�je tej nocy jeszcze powr�c� do przerwanej uczty. Zatrzyma� si� wi�c tu na
czas jaki�,
ustawi� odpowiednio sid�a i przykry� je parocalow� warstw� �niegu.
Mukoki ruszy� dalej i natrafi� wkr�tce na zupe�nie �wie�y trop jeleni.
Przekonany, �e
jele� nie zechce si� d�ugo w��czy� po g��bokim �niegu, pod��y� bez zw�oki jego
�ladem. O
p� mili dalej przystan�� nagle, pe�en zdumienia. Inny my�liwy d��y� ju� tym
samym tropem.
Mukoki posuwa� si� teraz naprz�d nadzwyczaj wolno. Po chwili dojrza� na �niegu
odbicie jeszcze jednej pary obutych w mokasyny n�g, a wkr�tce i trzeci �owca
przy��czy� si�
do dw�ch poprzednich.
Stary Indianin nie ustawa� mimo to w pogoni, pchany zreszt� bardziej ciekawo�ci�
ni�
ch�ci� przyj�cia z ewentualn� pomoc� cz�onkom swej rasy. Na skraju g�stwy jode�
potkn��
si� niemal o le��cego na �niegu trupa �ciganego zwierza. Obejrza� go uwa�nie i
po chwili
wiedzia� ju�, �e jele� pad� od kuli zaledwie dwie godziny temu. Trzej �owcy
wyci�li serce,
w�trob� i oz�r oraz zabrali ca�y zad, pozostawiaj�c reszt� mi�sa wraz ze sk�r�.
To, �e
wzgardzili najbardziej warto�ciow� cz�ci� upolowanego zwierza, wyda�o si�
Mukokiemu
bardzo dziwne. Z nowym zainteresowaniem j�� bada� odciski st�p. Zrozumia�
wkr�tce, �e
nieznani �owcy �pieszyli si� bardzo i �e po zabraniu mi�sa ruszyli p�dem, chc�c
zapewne
nadrobi� stracony czas.
Stary Indianin, wci�� jeszcze pe�en ciekawo�ci, wr�ci� do resztek jelenia,
odci��
�opatki i �ebra, zawin�� wszystko razem w sk�r� i zarzuciwszy ci�ar na plecy
ruszy� z
powrotem do obozu. Gdy odnalaz� go, by�o ju� ciemno. Wabi i Rod nie wr�cili
jeszcze.
Rozpali� wi�c pot�ny ogie�, zawiesi� nad nim mi�so i niecierpliwie czeka�
powrotu
przyjaci�.
W p� godziny p�niej us�ysza� wo�anie, a nadbieg�szy ujrza�, jak Wabi trzyma w
ramionach p�omdla�ego Roda.
Rannego ch�opca natychmiast zaniesiono do obozu i dopiero gdy le�a� na wygodnym
pos�aniu pod namiotem, w ciep�ym blasku ognia, Wabi da� Mukokiemu pewne
wyja�nienia.
- Zdaje si�, Muki, �e ma z�amane rami�. Czy jest ciep�a woda?
- Postrza�? - zagadn�� Indianin zamiast odpowiedzi. Ukl�k� obok Roda i wyci�gn��
ku
niemu r�ce.
- Nie. Uderzony maczug�. Spotkali�my trzech Indian, my�liwych. Obozowali pod
go�ym niebem... Jedli. Zaprosili nas do wsp�lnej uczty... Kiedy posilali�my si�,
nic nie
podejrzewaj�c, skoczyli na nas... Rod zarobi� to, a straci� sw�j karabin!
Mukoki szybko obna�y� lewy bok i rami� rannego; powy�ej widnia� olbrzymi siniak,
a
rami� by�o czarne i spuchni�te. Mukoki by� zawo�anym chirurgiem: takich lekarzy
spotyka si�
jedynie w�r�d dzikich krain, gdzie przyroda sama uczy ich, jak stawia� diagnoz�
i jakie
stosowa� leki. Badanie przeprowadzi� szorstko i bezwzgl�dnie, naciskaj�c i
gniot�c chore
rami�, a� Rod j�cza� z b�lu. Wreszcie stary Indianin orzek� z b�yskiem
zadowolenia w
oczach:
- Ko�� nie jest z�amana, a najgorsze to! - palcem dotkn�� si�ca. - Omal �ebra
nie
p�k�y! Zapar�o dech i st�d wielka s�abo��. Trzeba dobrze zje��, wypi� gor�cej
kawy i da� si�
natrze� nied�wiedzim sad�em. Wszystko b�dzie dobrze!
Rod, kt�ry w�a�nie otworzy� oczy, u�miechn�� si� blado, a Wabi krzykn�� z
rado�ci.
- Nie jest tak �le, jak my�leli�my! Prawda, Rod? - zawo�a�. - Muki si� nie myli!
Je�li
m�wi, �e rami� jest ca�e, to mo�emy mu �mia�o wierzy�! Zawin� ci� teraz w te
koce, a
wkr�tce zjemy kolacj� tak pyszn�, �e zapomnisz o wszystkich b�lach. Czuj� mi�so!
�wie�e
mi�so!
Mukoki zerwa� si� z radosnym chichotem i skoczy� ku ognisku, nad kt�rym piek�y
si�
ju� jelenie �ebra. Nabiera�y w�a�nie pi�knej, brunatnej barwy, a rozkoszna wo�
�echta�a
nozdrza. Nim Wabi opatrzy� skaleczenia Roda i owin�� je czystym banda�em, uczta
by�a
zupe�nie gotowa.
Gdy podano rannemu spory kawa�ek mi�sa, chleb i kubek dymi�cej kawy, Rod
u�miechn�� si� z pewnym za�enowaniem.
- Wiesz, Wabi, �e wstydz� si� troch�! - rzek� zarumieniony. - Sprawi�em wam obu
tyle
k�opotu i teraz widz�, �e nie mam nawet z�amanej r�ki, a g�odny jestem jak
nied�wied�.
G�upio, prawda? Wola�bym bodaj, �eby moja �apa by�a naprawd� p�kni�ta!
Mukoki zatopi� ju� z�by w t�ustym k�sie pieczonego mi�siwa, ale przesta� na
chwil�
je��, by m�c si� po�mia� rado�nie.
- Ugh! - wykrzykn�� Wabi. - A to �wietna nowina! - Echo jego okrzyku posz�o
daleko
w las. Opami�ta� si� wnet i podejrzliwie rzuci� wzrokiem w mroczn� dal poza
obr�bem
�wietlnego koliska.
- Czy s�dzicie, �e p�jd� naszym